Władysław Zajewski
W oczach historyka
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5, 163-168
Czyżby Listopadow y wieczór — choć w itak odm iennym napisany stylu — był jed n ak suplem entem do Grenadiera-króla?
J e r z y Jedlicki
1 0 3 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
W oczach historyka
To chyba Stendhal powiedział ongiś: „Jeżeli nie jestem jasny, cały m ój św iat u nicestw ia się ” . Eseje A n drzeja K ijow skiego są klarow ne, zwięzłe i logiczne. D otykają najczulszego m iej sca, w k tó ry m historiozofia i p o lity k a sty k a się z lite ra tu rą , ta k jak to rzeczywiście było w K rólestw ie Polskim po kongresie w iedeńskim . O ty m związku już 'bez skrępow ania i jakichkolw iek osłonek pisać będą po nocy 29 listopada 1830 J a n L udw ik Żukow ski i M aurycy M ochnacki. K ijow ski w podskórnym , lecz pełnym napięć ferm encie rom antyków w idzi nie tylko b u n t m łodego pokolenia przeciw zasto jowi i m arazm ow i. D ostrzega rów nież nosicieli postępu cyw ilizacyj nego, k tórzy w prow adzili wiek XIX n a ziem ie polskie.
H istoryk m usi być świadom odrębnych p ra w eseistyki, k o rzy sta ją cej sw obodnie z szokujących n aw et skojarzeń, reflek sji czy analogii, tak niechętnie w idzianych w rozpraw ach naukow ych. S pojrzenie w y bornego k ry ty k a przynosi niek ied y now e ośw ietlenie sp ra w tylko pozornie znanych i odsłania obszary nie tk nięte przez historyków . Aby nie pozostać gołosłownym, pow ołam się n a esej K ijow skiego o w pływ ie Ż y w o tó w sław nych m ężów P lu ta rc h a n a m entalność m ło dych rom antyków . In terp reto w ali je w duchu bardzo rep u b lik ań skim. Nie ta k dawno historyk fran cu sk i J. T ulard zwrócił uw agę na łam ach „R evue de l ’In stitu t N apoléon” (1969 n r 111), że dla s k ra j nych rep u b lik an ó w francuskich Napoleon stał się ty ran em w sensie P lutarchow ym , dlatego pow inien zostać zgładzony w drodze spisku, co będzie nie tylko w ym iarem spraw iedliw ości, lecz w yrazem cnoty obyw atelskiej. Równie odkrywcze, zapładniające są uw agi K ijow skiego o w pływ ie pism M achiavellego n a naszych rom antyków . W ol no tu chyba m ówić o M aurycym M ochnackim, k tó ry m ógł posługiwać się tłum aczeniem francuskim . Bagaż bowiem in telek tu aln y tych, k tó rzy zainicjow ali czyn, a więc Szkoły Podchorążych, był więcej niż skrom ny. W ielki książę K o n stan ty nie znosił czytających i m yślą cych oficerów , n aw et jeżeli ich le k tu rą była francusk a p rasa kon serw aty w n a czy klerykalna. Szef sztabu Chłopickiego, gen. Józef M roziński, k tó ry znał bezpośrednio P io tra W ysockiego i Józefa Za- liwskiego, podkreśla dobitnie w swoich pam iętnikach niski poziom in telek tu aln y tw órców Sjprzysiężenia. Pisze, że nie znali fran cu sk ie go, a Zaiiw ski kiepsko naw et pisał ortograficznie po polsku. Czytali co najw yżej — i to po kryjo m u — „K u riera W arszaw skiego” lub „Gazetę W arszaw ską”. N atu raln ie inny był poziom grupy „cyw ilów ” , co tra fn ie zauw ażył A ndrzej Kijowski.
Jego eseje są in te resu jąc e z jeszcze jednego p u n k tu w idzenia. Są one ilu stra c ją .znajomości zagadnień ro m an ty zm u oraz procesów h isto rycznych przeobrażający ch i form u jących n a ró d polski — w e w sp ół
czesnych kołach intelig en cji hum anistycznej. Z akres inform acji i po
glądów nie m oże jed n ak nie budzić pew nego niedosytu, rozczarow a n ia i niepo koju u historyków . Niepokój te n nie w ynika w yłącznie z niedoskonałości w arstw y in form acyjnej, faktograficznej, k tóra z istoty rzeczy n ie m oże być dosfeoiniała u eseisty. Rzecz idzie o sp ra wę istotniejszą: o uproszczenie czy skrzyw ienie procesu dziejowego, gubiące złożoną rzeczyw istość polityczną, n a k tó rą nie sposób spo glądać li ty lk o przez le k tu rę dzieł M ochnackiego i w spółtow arzy szy.
M usim y bow iem pam iętać, że ci m łodzi rom an tycy: publicyści, poeci, dziennikarze, nauczyciele czy oficerow ie zaczynali ru ch decydujący o losach całego narodu. Tym czasem tak w ielu sprow adziło potem sw e roile do pozycji kom entatorów , uciekając od czynów do słów — niekoniecznie tw órczych! P rzy p o m nę tu ta j w ym ow ne oświadczenie n ajrad y k aln iejszeg o o rg an u m łodych rom antyków , ,,Nowej P olski” z 28 sie rp n ia 1831: „B yliśm y i będziem y spokojnym i widzam i, b ada czam i działań i sędziam i czynów ”. Była to dek laracja określonej po staw y politycznej. A w styczn iu 1831 J. L. Żukow ski tłum aczył r o dakom , że dzieło zainicjow ane 29 listo p ad a je s t rew olucją, to znaczy „w yw róceniem , zmiszczeniem daw nych a zaprow adzeniem now ych system ów politycznego lu b tow arzyskiego p orząd k u ” . W tórow ał m u J. B. O strow ski w ołając o konieczność „zaniesienia pochodni rew o lu c ji do sam ej Rosji, do R osji nas w zyw ającej, do Rosji błogosław ią cej naszem u p o w sta n iu ”.
P łodniejsze jeszcze m oże być sk o n frontow anie opinii M ochnackiego
% rzeczyw istą jego działalnością. P isał Ludw ik N abielak n a em igracji,
że u M aurycego „w sk u te k niestałości c h a ra k te ru (...) przerzucanie się z p a rtii do p a rtii n a sta ją niem al tak periodycznie jak deszcze i po gody pod zw ro tn ik am i” . Słabość czy genialność? S p raw a n ie jest taka prosta, by m ożna było odpow iedzieć jed n y m słow em czy zdaniem . Nie ta k ie znów jest p e w n e tw ierdzenie, że Ili tylk o m łodzi byli za czynem postępu, ofiarności, czynu. Może bliższy p raw d y był Ju liu sz Słow acki iro nizujący z M ochnackiego w B en io w skim („ten k ostera/ co w ielkich m arzeń nie p rzestając snow ać/ przez D y k ta to ra dał się ukrzyżow ać”) i sk ład ający hołd „sta rem u ” W incentem u Niem ojow - skiem u w A n h ellim .
Nie należy też zapom inać, że przyw ódcy in te le k tu a ln i gru p y ro m an tyków , owi uk ry ci rep u b likan ie, entuzjaści P lu ta rc h a, dość wcześnie i św iadom ie ograniczyli sw oją ro lę do fu n k cji opozycji pozasejm ow ej czy ściślej „ g ru p y n acisk u ” n a in sty tu cje i osoby k ieru jące pow sta niem , przed e w szystkim sejm . Było to odejście od tra d y c ji K ołłą- tajow skich. M usiało się ono także w iązać z m ie rn y m dośw iadczeniem w po lity ce p rak ty czn ej te j grup y o bardzo zróżnicow anym profilu
społecznym, składającej się — jak na łam ach „Zjednoczenia” ironi zowali k onserw atyści — z „kilkiu urzędników bez posad, red akto ró w i krzykaczów (...) i ludzi bez żadnego 'zatrudnienia”. Możliwe, że tak nazw ano poetów czy doryw czych publicystów . Jakże p rzeto łatw o
0 obraz sugestyw ny, lecz jednostronny, gdy się zapomni, że pow sta nie było w końcu spraw ą całego narodu. Na polach bitew, pod Bia łołęką, G rochowem i O strołęką ginęli nie tylko młodzi. G inęli lu dzie, k tó rzy m ieli za sobą tw a rd y szlak kam panii napoleońskich 1 bogate doświadczenie.
Jako h isto ry k nie moigę n a tu ra ln ie pom inąć realiów historycznych, bo ostatecznie są one najistotniejszą tkan k ą esejów Kijowskiego. Z ba dajm y jej w iarygodność i rzetelność, bo w znacznej m ierze rzu tu je ona n a całość n arracji. Pisze autor, że „ru ch y rew olu cyjn e d ziew ięt nastego w ieku b y ły w pew ien sposób szczęśliwe, poniew aż nie m ia ły za sobą h isto rii” (s. 7). Nieco szokujące sform ułow anie dla pol skiego czytelnika. A czymże była k o nfederacja b arska, tak przecież wysoko opiew ana przez rom antyków , zapom inających n a w e t o rea liach historycznych:
Jestem Beniowski, jechałem do Baru Abyim ojczyźnie mojej isłużył isizablą i całą duiszą.
W szak w szeregach b arzan znalazł się też m łody, dw udziesto jedn o le tn i Józef W ybicki, w iedziony .impulsem miłości ojczyzny! In su re k cja kościuszkow ska 1794 ro k u też nie była ruch em ludzi starych, steran y ch życiem. Jej doświadczenia były często kom entow ane n a łam ach p rasy pow stańczej, n aw et przez M achnackiego. B yła więc historia, tylko, że były odcienie w interp retacji politycznej przesz łości i głębokie różnice w w yciąganych wnioskach.
Nie m ożna zgodzić się z autorem , że u strój k o n sty tu c y jn y i autonom ia K rólestw a Polskiego „były farsą p onurą i k rw a w ą ” (s. 31). N iezu pełnie to była farsia, skoro istniała arm ia narodow a, a także „oddziel ny korpus litew ski z Pogonią i sreb rnym O rłem (m ający) na wpół polskie barw y pod obdarzonym namiesitniczą w tychże guberniach władzą cesarzew iczem K o n stanty m ” (Szymon Askenazy), polski sejm , polskie szkolnictw o wyższe i niższe, praw o i urzędy narodow e za strzeżone d la Polaków . Ten stopień autonom ii był solą w oku dla P rus i A ustrii! Zaczęło się psuć od 1819, n a dobre od jesieni 1820, ale d alek o jeszcze było do „farsy k rw a w e j” , sikoro członków Tow a rzy stw a P atrio ty czneg o oddano pod k o n sty tu c y jn y są d sejm ow y. A leksander I nigdy n ie koronow ał się na k ró la polskiego (s. 19 i 31), chociaż tak go tytułow ano w ak tach sejm ow ych. K oronację zgodnie z ko nstytu cją przeprow adził dopiero M ikołaj I. Nie je s t też praw dą, że Mikołaj I głosił publicznie przed 1830 r., aby P olacy „nie m ieli żadnych złudzeń co do wolności k o n sty tu cy jn y ch ” i(is. 20 i 31). P rz e ciwnie. M ikołaj był zręcznym graczem i s ta ra ł się o zachow anie po
zorów (legalizmu (głównie z uw agi n a w ojnę z T urcją) n a w e t więcej niż A lek san d er I w końcow ej fazie (panowania. P rzeprow adził ko ronację, zaakceptow ał, choć z dużym i oporam i, w y ro k sąd u sejm o wego, zaprzysiągł k o n sty tu c ję (wraz z a rty k u łem dodatkow ym ), zwo łał sejm . To, że pogardzał „polskim i d ep u to w an y m i”, to inna s p ra wa. M yślał o zniesieniu autonom ii, lecz m usiał m ieć p rete k st. Na r a zie go nie było, dlatego p opierał L ubeckiego bardziej niż Nowosil- cowa. D opiero rew o lu cja lipcow a w P a ry żu i sierpniow a w B rukseli otw o rzyły m u pole do działania i prow okacji.
K ijow ski nieco dem onizuje Św ięte P rzym ierze. Nie było ono an i tak jednolite, an i itak wszechpotężne. A nglia n ie była ijego członkiem i dopom ogła koloniom h iszpańskim w A m eryce Południow ej do odzyskania niepodległości. Rosja p o cichu w spierała grecki ru ch w y zwoleńczy w spólnie z A nglią (protokół p e te rsb u rsk i z 4 kw ietn ia 1826, uznający G recję za oddzielne p aństw o k o n sty tu c y jn e pod no m inaln ą w ładzą sułtana), co oburzyło M etternicha. W szak w 1828 r. w. ks. K o n sta n ty polecił uw ięzionem u wów czas ppłk. Ignacem u P rą - d zyńskiem u zredagow anie p lan u w o jn y z A ustrią! ,
S praw a ftzw. spisku ko ronacyjnego (s. 17— 18) n ie je st a n i ta k oczy w ista, ani ta k jednoznaczna w lite ra tu rz e naukow ej. M ieli jakoby być w ciągnięci do tej spraw y: L udw ik N abielak, J. B. O strow ski, M au rycy M ochnacki i d ep u to w an y W alen ty Zw ierkow ski. W edług rela cji o statniego rzecz u leg ła zaham ow aniu, bo opozycja sejm ow a odm ów iła ap ro b aty i poparcia. Z apał też ostygł pod w pływ em wieści o sukcesach ro syjsk ich w T u rcji i „dopiero lipcow e w yp ad ki we F ra n c ji o tw o rzyły n am pole działania i od tąd praw ie jaw n ie p rzy - spasabiano się do rew o lu c ji” . Ju ż wówczas, a więc late m 1830, w e d ług tejże re la c ji ustalono, że „hasłem do p o w stania m iało być ogło szenie w yp ro w ad zen ia w ojsk za granicę i zabranie pieniędzy z B an k u ” .
Gen. Józef C hłopicki nie p rz y ją ł n om inacji n a d y k tato ra od Rządu Tym czasowego (s. 20), choć ten m u 'taki ak t przygotow ał. Chłopicki, jak n o tu je św iadek, gen. M roziński, rzucił pism o rządow e na stół. „M owa Chłopickiego pow iedziana groźnym tonem obraziła człon ków rząd u i zdziw iła w szystkich obecnych” . Trochę K ijow ski dem o n izu je d y k ta tu rę Chłopickiego, pisząc, że zaczynało się w W arsza wie dziać „jak w każdym d y k tato rsk im p a ń stw ie ” (s. 22). Nie odwo łał C hłopicki zw ołanego n a 20 X II 1830 sejm u; po tem w yłoniona zo stała „d e p u ta c ja czuw ająca n a d w ładzą d y k ta to ra ” ; u trz y m an o całą skom plikow aną s tru k tu rę władz, co Chłopicki respektow ał. Choć, jak w ynika z re la c ji gen. Mirozińskiego, część k onserw aty w nej generali- cji nalegała, aby d y k ta to r w drodze zam achu sta n u „ukończył całą tę sm u tn ą scenę” w o p arciu o lo jaln e oddziały z (prowincji, nie zarażone „duchem rew o lu c ji” , to C hłopicki n ie odw ażył się n a ta k i krok. P o zbył się z W arszaw y M ochnackiego, W ysockiego i Zaliw skiego, p ró
bował zastraszyć Joachim a Lelew ela i n a tym cała rzecz się skoń czyła.
G w ardia A kadem icka szybko się ziradykalizowała, o czym a u to r n ie ste ty nie pisze (s. 23— 24). W m iarę załam yw ania się m oralnego i po litycznego a u to ry te tu d y k ta to ra akadem icy n a łam ach swego dzien n ik a („D ziennik G w ardii H onorow ej”) ostrzegli Chłopickiego, że s ta nęli w grudn iu n a straży urzędu, lecz nie osoby d y k tato ra. S k ry ty kow ano ks. C zartoryskiego i pochw alono „rep u b lik an in a” Lelew ela, zażądano resty tu o w an ia klu b u patriotycznego. W k onsekw encji Chło- picki zam knął pism o i rozw iązał G w ardię A kadem icką.
W spom niałem już o M ochnackim. Do eseju K ijow skiego m ożna uczy nić zastrzeżenie, że dość dosłownie i bezkrytycznie p rzy jm u je opo w ieści i opinie M ochnackiego (np. o Lelew elu). M ochnackiego P o w
stanie narodu polskiego uw ażał Lelew el za dzieło zasługujące n a to,
aby „było we w szystkich językach znane i czy tan e” . Jeżeli nie jest w znaw iane, n ad czym ubolew a Kij owsiki, to przecie nie z w iny h i story kó w (s. 115). Ale jesit to dzieło m ające, upom ina tra fn ie Lelew el, znaczne n ied o statk i i ogrom nie dużo sofistyki. M odne stało się o sta t nio przeciw staw ianie dom niem anego radykalizm u M aurycego, co rzekom o chciał Szkołę Podchorążych poprow adzić na Bank, by „p e wien mózg finansow y prysnął, jeżeli nie pod sam e gw iazdy (...) to p rzy najm n iej pod sklepienie bankow e”. Otóż całe to opow iadanie M ochnackiego Lelew el kładzie — i chyba słusznie — m iędzy bajki. Ja k M ochnacki radykaiizow ał Radę A dm inistracyjną rozszerzoną, n ajlep iej ch a ra k te ry z u je Lelewel: „W szedł raz jeden do sali, pogadał
z Lubeckim , sesji nie czekał i w yszedł”. Ja k wiadomo, po rozpędze
niu k lub u patriotycznego, gdy oskarżył Chłopickiego, że zdradza r e w olucję, schronienie znalazł u... Lubeckiego. W yszedł Lubecki z tej pogaw ędki w B anku pełen podziw u dla Mochnackiego, jak ironizuje Lelew el. „Dość, że nic rów nego nie widział i do P e te rsb u rg a p o je chał, a M aurycy M ochnacki w L ubelskie”. O burza się gw ałtow nie Lelew el w jed n ym ty lk o w ypadku, gdy m owa je s t o sesji d etro n iza- cyjnej, gdzie M ochnacki „bez zaru m ienienia u trz y m u je , że polityka Lubeckiego była m o ją ” ... N iestety, ob raz L elew ela pod znakom itym p iórem M aurycego jest k a ry k a tu ra ln y , zafałszow any, niezgodny ze źródłam i.
D alej: m niem am , że w p rasie pow stańczej, szczególnie n a łam ach „Nowej P o lsk i” były piróby, choć niezbyt śm iałe, naw iązania do w y darzeń rew olucji francuskiej (s. 8). Jest k u tem u odpow iednia lek tu ra, z której a u to r n ieste ty nie skorzystał. Gen. K,rakowiecki nie strz e la ł salw am i w tłu m w noc 15 sierp nia (s. 24). R ozstrzelał tylko jednego sapera, i to raczej za udział w rab u n k u . Była szarża jazdy poznańskiej n a itłum (ale bez salw), szairża, k tó ra ocaliła jeńców ro syjskich w P ałacu Briihla. F rag m en t dotyczący ro li A dam a Gumow skiego w Stanach Zjednoczonych n iezb y t p o praw n y (zob. A rnold J.
Keen: U czestnik niedokończonej batalii. „P olska” 1970 n r 1).
N ajostrzejszy sprzeciw budzi esej N apoleon z nam i. In form acje o Józefie W ybickim , rzekom ym „ k arn y m urzęd n ik u p ru sk im ” (s. 68), są b ałam u tn e. O cena p o lity k i N apoleona — choć p o p a rta mocno n a ciąganym sądem prof. H andelsm ana — jest stronnicza i tendencyjna. O W ybickim w epoce napoleońskiej sporo znajdzie au to r chociażby w „ L ite ra c h ” (1972 mr 4) i ta m też odsyłam czytelników eseju K ijow skiego. Sporo now ych fak tó w i re fle k sji o tw ó rcy naszego hym nu narodow ego usłyszeliśm y n a ogólnopolskiej sesji w G dańsku w czerw cu 1972 r.
Czas n a rek ap itu lację: eseje K ijow skiego są w w ielu frag m en tach odkryw cze i p o b u dzają czy teln ik a do m yślenia! Je d n ak tk an k a h i sto ry czn a razi n iep o trzeb n y m i błędam i i często n aiw ny m i sądam i. P ra w d ą jest, jiak pisze autor, że „dzieje cyw ilne” w ypadków 1815— 1830 i 1830— 1831 są ciekaw e. W ięcej, są pasjonujące. Z asługują n a n ie m niejszą u w ag ę niż dzieje m ilita rn e pow stania listopadow ego. A le też p ra w d ą jest, że o p ro blem aty ce politycznej i ideologicznej, o lu dziach i czasopism ach znanych i nieznanych napisano, szczególnie po ro k u 1955, n iezm iern ie dużo.
Z nak om ity fra n c u sk i uczony, F erd y n an d B raudel, m ówiąc o in te g racji h u m anisty ki, n aw o ły w ał do przy znan ia h isto rii »roli w iodącej. Czy p rzy n a jm n ie j w tak iej książce, ja k Listopadow y w ieczór, h isto r ia n ie p o w in n a odgryw ać tej w łaśn ie roli?
W ł a d y s ł a w Z a j e w s k i
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y ^ g g
Romantyzm i pokolenie 1970
K iedy przed kilku la ty pokazyw ano w Polsce
Ś m ie rć porucznika M rożka, sądziliśm y, że w ielka klasyka, ro m an ty cz
ne m ity, rom anty czn a legenda m ogą być już tylko rek w izytem fairsy, że b o h a te r pow stańczy m oże obudzić się dzisiaj w roli boh atera nie tragedii, ale groteski. Czasy jedn ak pokazały, jak bardzośm y się m y
lili. ' ‘ '
W la ta c h sześćdziesiątych, w epoce „m ałej stab ilizacji” m ożna się było łudzić, że n a zawsze przezw yciężyliśm y ograniczenia m itu h e roicznego, że przełam aliśm y tragiczny los Polaków w yznaczony sło wam i poetów rom anty czn y ch , że udało n am się upodobnić do co dzienności i norm alności będącej udziałem in ny ch narodów . Głoszono h asła ad ap ta c ji jednostki do pan u jący ch układów , hasła trzeźw ości i przystosow ania, m ałego realizm u, m ałych radości i m ałych, nieco se n ty m e n ta ln y c h sm utków . R ekordy popularności biła wówczas śpiew ana p rzez Ewę D em arczyk do słów Tuw im a piosenka A m oże