• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1945.05.06 nr 23

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1945.05.06 nr 23"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 5 zł,

ODRODZENIE T Y G O D N I K

Rok II Kraków, dnia 6 maja 1945 r. Nr. 23

Z B IG N IE W M IT Z N E R

Jeszcze o książce

MIECZYSŁAW JASTRUN

Liryka

To, za czym biegłem myślą niespokojną, Co utrwalałem, nim pierzchło (pisałem W powietrzu białym pyłem, jak śnieg pisze) To była rzeczywistość, lecz widzialna

Jak przekrój domu, gdy słońce wyrąbie Przerębel w mroku wnętrza i szybami Odbłyśnie nagle, albo sen na świeżej Pościeli, zatrzymany w bieli czystej

Kształtów zaledwie przeczuwanych przed tym A zdolnych w każdej chwili się prześnieżyć W lotne zjawisko. I nic mi nie było Zmienić cień — w ptaka, gałąź w gąsienicę,

Połączyć ramię — z krzykiem, gwiazdę — z kłączem, Kamienia nieruchomość — z wróbla lotem, Dla jednej strofy burząc cztery nieba, (Chociaż pisałem tylko, jak śnieg pisze).

1 mogę rzec, że poruszyłem niebo 1 ziemię, każąc im unosić wodę,

Zem w pierzchający płomień zmienił drzewo, Ogniowi język wydarłem, by krzyczał

Wolny i spalał się od swego śpiewu.

1939 r.

Cień

Gdy cień mój wsiąknie w ziemię czarną, Gdy glos rozwieje się w powietrzu Strasznego świata, którym w snach Nie całkiem szczelnych przeczuł, Kiedy na krwi przelanej darmo, Odmładzający zieleń traw Zasieje czas swą ruń cmentarną, Ty się, o cieniu, przy mnie zjawi

Z jakiejś milczącej biblioteki W gorące lełnie popołudnie,

Gdzie chłodny będę spał wśród spieki Głębiej niż dzisiaj śpię i trudniej, Wyniosą mnie na szumy drzew Nienarodzone jeszcze dłonie, Woja sczerniała dawno krew

^a nowo w żywej krwi zapłonie.

1 narodzony jeszcze raz, Z jaką radością, z jaką trwogą Ujrzę jak ptak przecina blask, Jak wierzby chwieją się nad drogą . . 1 tak w ojczystą wejdę mowę Zdrożony i okryty pyłem, Wiedząc, że tylko się zbudziłem, By znów podłożyć śmierć pod głowę.

1941 r.

SEWERYN POLLAK

Słowik

j^a oknem dzisiaj słowik śpiewał Przez całą noc. A w okiennice ulewa trelów zacinała,

^iskanie rozchwiewało drzewa 1 świst i gwizd jak grad spadały na czereśniową okolicę.

A wieczór cichy był i pusty ' łylko młode liście drżały Pod tym naporem śpiewu. Słowik Wojenny w dniu zniszczenia szóstym nawoływaniem swym zbyt śmiało wydzierał pąkom blask spod powiek.

' ° bohaterstwo głośnej pieśni 9orszyło kwiaty, które za nic nie chciały zdradzić snu — dlatego, re słowikowy trel czereśni

°brywał płatki — choć u granic n°cy świt czuwał dnia siódmego.

Ręką spod której pierzchła śmierć

Pogardy śmierci, zaraźliwej, Za każdym cieniem czyhającej, Nauczyć się — i zostać żywym Lub umrzeć w słońcu.

Kto tak jak ja w tych dniach zagłady Poezję żywił krwią, tą prozą Dziejów? — i słuchał jak wagony Ciężkie od żaru o świcie bladym Skazańców wiozą.

I kto za całą swoją pieśń Powietrze miał, aby uderzał Ręką, spod której pierzchła śmierć, I patrzał: oto pada wieża

Ścięta, kruszy się dźwięk w połowie tonu .

Więc niech jak chrzęst pancernych wozów Godziny słyszę, gdy mijają,

Ale nie ugnę się przed grozą W tym gorzkim kraju.

1943 r.

Wspomnienie

Kiedy na śmierć wleczonych tłum otoczył, Słyszałeś głosy, urągające im,

Słyszałeś krzyk, patrzałeś w żywe oczy.

Płonęło niebo. Powiew wieczorny niósł dym

I powróciłeś znowu do ojczyzny, żak się do życia wraca. Patrzysz: kwiat Rodzi się z ziemi żyznej, nazbyt żyznej, — Jak wyrzut sumienia zbłękitniał ślad Dymu, rozwiał się swąd spalenizny, Cień nawet zbladł.

W powietrzu woń — jakby przygotowanie Dla nowych łodyg, dla nieznanych słów, Kasztany kwitną, w ziemi rudej ranie Pracują trawy, aby zszyć tkaninę, Pąki są lepkie, zapada w leszczynę Woda i szumi znów.

Dla 'kogo rozkosz? objawienie siły?

Dla kogo słowik w gąszczu młodych drzew?

Nanosi się i zrywa jego śpiew,

Jakby fontanny światła w niebo biły, — I bardziej wrogie, bardziej obojętne Od tej masowej nieludzkiej mogiły Jest piękno ziemi. A kto w słowa pięknie Zatracał się, jak w niewidzianej twarzy, Tego dźwięk czysty, zbyt czysty, przeważy Zmieszana z ziemią krew.

Wiosna, 1944 r.

*

* *

Wysoki piorun przedarł się przez zwal

chmur pomierzwionych. Długie, długie deszcze spłynęły naraz, lecz grzmot, chociaż grzmiał natychmiast, — upadł, nie zamokłszy jeszcze

I ?nowu deszcz, dalekie znowu grzmoty, odgłosy burz: bezkształtna kanonada, i jednostajny plusk: znużony krok piechoty, żelazny traw pod czołgiem chrzęst: deszcz pada.

Spływają Wody ciepłą, pienną krwią, zwalista chmura kłębi się i wzdyma — wystąpi z brzegów ziemia: swoją głąb odsłania potop nowy albo Berezyna.

Deszcz pada wciąż. Mój dom w powodzi płynie dokąd? W zielonej mgle daleki widać brzeg, listowia kres. A przecież w tej godzinie towarzysz mój w obronie mojej legł.

Deszcz pada wciąż.

S y tu a c ja k s ią ż k i p o ls k ie j je s t i z ła i dobra.

N ie c h nas n ie łu d z i n a d m ia r k s ią ż e k , zale­

w a ją c y c h d z is ia j W arszaw ę. J e s t to podaż p rz e jś c io w a , sza b ro w n icza . N ie c h ru s z ą p e łn ą p a rą s z k o ły i w yższe u c z e ln ie n a te re n ie ca­

łego p a ń s tw a , n ie c h m y w W a rs z a w ie p rz e ­ s ta n ie m y z u ż y w a ć czas n a piesze p o k o n y w a ­ n ie p rz e s trz e n i i noszenie w o d y , n ie c h dzień się p rz e d łu ż y , a ś w ia tło e le k try c z n e u n ie s z k o ­ d l iw i c ie m n o ści n o c y — w te d y z a p a n u je d o ­ t k liw y g łó d , s y tu a c ja a p ro w iz a c y jn a n a o d ­ c in k u k s ią ż k i s ta n ie się k a ta s tro fa ln a . T rz e b a sobie b o w ie m u ś w ia d o m ić , iż prze z te p ó ł- szosta la t w o jn y z m ie n ił się c a łk o w ic ie c ha­

r a k te r , o b lic z e r y n k u c zyte ln icze g o w P o l­

sce. P rz y m u s o w e d o m a to rs tw o w o k re s ie o k u ­ p a c ji s p rz y ja ło n ie t y lk o r o z w o jo w i b rid ż a , ale ta k ż e i c z y te ln ic tw a , ba- — m iło ś n ic tw a k s ią ż k i, ro z w in ę ło z g o ła n o w e w p o ls k im spo­

łe c z e ń s tw ie , a c h w a le b n e in s ty n k t y n ie t y lk o c z y ta n ia , ale n a w e t p o s ia d a n ia k s ią ż k i. Przez te la ta w y c z y ta n o i w y k u p io n o w s z y s tk o . J u ż n ie b y ło „ n u d z ia r s tw “ , a g d y z a b ra k ło W a l- lace’a i W oudehousa, rz u c o n o się n a O rzesz-, ko w ą , a P ro u s t s ta ł n a p ó łce w k a ż d y m do­

m u o b o k M ic k ie w ic z a i S ło w a ckie g o . Z nan e to rzeczy, iż ks ię g a rz e rz u c a li n a w y s ta w y k s ią ż k i przeznaczone n a m a k u la tu rę , a te z n a jd o w a ły n a b y w c ó w . T a k i lo s s p o tk a ł na p rz y k ła d „S z k ic e “ S y g ie ty ń s k ie g o .

D y le m a t k s ią ż k i w Polsce p o le g a n a ty m , iż n ie m a s p ra w w a ż n y c h i m n ie j w a ż n y c h , d o n io s ły c h i b ła h y c h . P o w ie d z ą n a m : prze de w s z y s tk im e le m e n ta rze , p o d rę c z n ik i, p o trz e b y s z k o ły p o w sze ch n e j, ś re d n ie j, z a w o d o w e j, u n iw e rs y te tu i p o lite c h n ik i. P o w ie d z ą n a m : przede w s z y s tk im k la s y c y p rze de w s z y s tk im w z n o w ie n ia . A le n ie m ożn a p rz e c ie ż p o m i­

nąć bieżą cej p r o d u k c ji lite r a c k ie j, trz e b a prze cie ż dać u jś c ie o b fite j tw ó rc z o ś c i w o ­ je n n e j, trz e b a dać m ożność z a m a n ife s to w a n ia się n o w y m , w czasie w o jn y r o z k w it ły m ta ­ le n to m . N ie w o ln o p o s łu g iw a ć się k a te g o ria ­ m i h is to r ii lite r a t u r y . K u lt u r a je s t cią gło ścią , k o n ty n u a c ją . T a cią gło ść ś w ia d o m ie prze z h itle ro w s k ie g o o k u p a n ta z o s ta ła p rz e rw a n a i m u s i b y ć z p o w ro te m n a w ią z a n a . T rz e b a dać n ie t y lk o k s ią ż k ę do n a u k i, n ie t y lk o ksią żkę, k tó r a będzie fu n d a m e n te m b ib lio ­ te k i, ale i k s ią ż k ę do c z y ta n ia , a b y n ie zab ić, lecz ro z w in ą ć tę n a jp ię k n ie js z ą na m ię tn ość, k tó r a nareszcie się w p o ls k im spo łe czeństw ie n a ro d z iła .

P ro d u k c ja k s ią ż k i m u s i ró w n o le g le zaspo­

k a ja ć w s z y s tk ie p o trz e b y , w ś ró d k tó r y c h n ie m a — o ile b y to b y ło w y g o d n ie j — p ro s te j i w y ra ź n e j h ie r a rc h ii. I do brze z r o b ił Ja n K o tt, iż z e s ta w ił s w ó j p r o je k t p ie rw s z y c h s tu k sią że k. U ja w n ił b o w ie m p e w ie n zasad­

n ic z y b łą d , tra g ic z n ą p o m y łk ę , k t ó r e j m u ­ s im y na n o w e j naszej dro dze u n ik n ą ć . C h o ­ d z i m i w ty m w y p a d k u o m o lie ro w s k ą k w e ­ s tię p o e z ji i p ro z y . G d y m ó w ię „ p r o z y “ , to u s u w a m n a b o k z a g a d n ie n ie k s ią ż k i n a u k o ­ w e j, a c z k o lw ie k o je d n e j z n ic h — o książce ta k w a ż n e j u nas, o ksią żce h is to ry c z n e j, c h c ia ło b y się ze swego m iło śn icze g o , la ic k ie ­ go p u n k tu w id z e n ia , coś n ie coś napisać.

W szyscy je s te ś m y po tro c h u ja k p a n J o u r - d a in : c z u je m y p a rw e n iu s z o w s k ą , a r r y w is to w - ską p o g a rd ę do p ro z y , „P a n e m T ade usze m “ i „ K r ó le m - D u c h e m “ , trz y n a s to z g ło s k o w c e m

> o k ta w ą „ o k u c i w p o w ic iu “ . A oto je s t d z i­

sia j czas, ab y p o w ró c ić godność p o ls k ie j m o ­ w ie n ie w ią z a n e j, n ie lir y c z n e j, n ie b e le tr y - s ty c z n e j, lite r a tu r z e p o lity c z n e j, p u b lic y s ty c z ­ n e j, fe lie to n o w e j, p a m ię tn ik a r s k ie j, e p is to - la r n e j i o ra to rs k ie j.

G d y p rz y s tę p u je m y do b u d o w y T rz e c ie j R z e c z y p o s p o lite j, n ie w o ln o n a m z n ó w o g ra ­ n ic z y ć się do tz w . „ lit e r a t u r y p ię k n e j“ , aby nasz ję z y k c od zie nny, ję z y k i idee naszej pra sy, naszych b ro s z u r a g ita c y jn y c h , naszych w ie c ó w p u ś c ić lu z e m , ja k b y n ie m ia ły one s w y c h ś w ie tn y c h a n te n a tó w . T u je s t m ie js c e i czas na w z n o w ie n ie naszej t r a d y c ji de m o­

k ra ty c z n e j, m y ś lą n ie p o d le g łe j, du ch e m do­

s k o n a łe j, fo rm ą z n a k o m ite j. T ę to p ro zę K o t t z b y w a w s w y m p ro je k c ie d w o m a czy trz e m a p o z y c ja m i.

K o łłą ta y . i ja k o b in i po lscy, ta k n ie s p ra ­ w ie d liw ie i te n d e n c y jn ie p o tra k to w a n i p rze z A szkenazego, to w ie le , ale jeszcze n ie w s z y s tk o . Bo za n im i iść p o w in ie n a u to r „P o d ró ż y do C ie m n o g ro d u “ K o s tk a P o to c k i. Z a g a d n ie n ie M o c h n a c k ie g o , S ło w a c k ie g o p o ls k ie j p ro z y , la k ż e z b y ć się n ie da w z n o w ie n ie m „ H is t o r ii p o w s ta n ia n a ro d u p o ls k ie g o “ . J e s t to b o w ie m p ro b le m w y d a w n ic z y te j sam ej m ia r y co z b io ro w e w y d a n ie n a jw ię k s z y c h na szych r o ­ m a n ty k ó w .

A za . M o c h n a c k im w k ra c z a m y n a teren n o w y , d z ie w ic z y i w s p a n ia ły . P u b lic y s ty k a p o w s ta n ia lis to p a d o w e g o , p is m a W ie lk ie j E m ig r a c ji, T o w a rz y s tw o D e m o k ra ty c z n e i je ­ go m a n ife s t, „ L u d P o ls k i“ , H e ltm a n , W o r ­ c e ll, L e le w e l, K r ę p o w ie c k i i w re s z c ie — p rze z w s z y s tk ic h z n a z w is k a n a w e t z a p o m n ia ­ n y , n a jz n a m ie n its z y p o M a u ry c y m p o ls k i p i­

sarz p o lity c z n y , ten , k tó re g o idee n a tc h n ę ły s tra c h e m „P s a lm y “ K ra s iń s k ie g o — H e n ry k K a m ie ń s k i, a u to r „ K a te c h iz m u d e m o k ra ty c z ­ nego“ , „ D e m o k r a c ji w P olszczę“ i „W o jn y lu d o w e j“ . P e w n ie , że tr u d n o dziś jeszcze m a ­ r z y ć o r e e d y c ji o ś m io to m o w e j h is to r ii p o ­ w s ta n ia lis to p a d o w e g o L u d w ik a M ie ro s ła w ­ skiego, ale n a jw a ż n ie js z e k a r t y te j ju ż nie h is to r ii i ju ż n ie p u b lic y s ty k i, lecz o r a to r - s tw a p o w in n y b y ć w skrze szon e — na u ż y te k s z k o ln y i o g ó ln y. F a c h o w c y zaś zapew ne p o ­ tw ie rd z ą , iż tenże M ie ro s ła w s k i po z o s ta je n a j­

w y b itn ie js z y m do dziś p o ls k im p is a rz e m w o j­

s k o w y m .

J e ś li dbać m a m y o ję z y k nasz, o ję z y k p o ­ l i t y k i i ż y c ia społecznego, a n i c h w ili n ie p o ­ w in n iś m y się w a h a ć p rz e d w skrze szen iem s łó w ks. A d a m a C z a rto ry s k ie g o , g d y k a ż d y je g o lis t, ka ż d a „ m in u t a “ rę k ą je go s k re ś lo ­ na, m ogą b y ć w z o re m p o ls k ie j p ro z y . A p a ­ m ię tn ik i! C zyż trz e b a u ż y w a ć a rg u m e n tó w za w y d a n ie m p a m ię tn ik a p u łk o w n ik a Ł a ­ p iń s k ie g o o je go w y p r a w ie w r o k u 1863, z p o ­ m ocą p o w s ta n iu , z L o n d y n u ■ do P o ls k i, p a ­ m ię tn ik a , n a k tó re g o k a r ta c h M a rk s ro z m a ­ w ia z H e rz e n e m i L e d r u - R o llin e m , a B a ­ k u n in ż e g lu je n a p o ls k im okrę cie ? A p a ­ m ię tn ik i ż o n y J a ro s ła w a D ą b ro w s k ie g o ! A p u ­ b lic y s ty k ą p o z y ty w is tó w , żeb y t y lk o w s p o ­ m n ie ć Ś w ię to c h o w s k ie g o i S zczep an ow skie- go! A w re s z c ie w y d o b y c ie ze s ta ry c h lw o w ­ s k ic h r o c z n ik ó w n a jle p s z y c h m oże w ty m g a tu n k u — fe lie to n ó w Z a p o ls k ie j.

G ro m a d z ę t u te t y t u ły i n a z w is k a za­

p o m n ia n e , a często — co gorsza — ś w ia d o ­ m ie p rz e m ilc z a n e n ie p o to , b y ś w ia d c z y ły za m n ą p rz e c iw K o tto w i, ale p o to je d y n ie , b y d la p o ls k ie j p ro z y w y w a lc z y ć na le żne je j m ie js c e w p la n ie w y d a w n ic z y m n a jb liż s z y c h la t. J e s t ona b o w ie m n a m p o trz e b n a i ze w z g lę d u n a sw ą tre ś ć id e o w ą i ze w z g lę d u n a to, że do n ie j n a w ią z a ć m u s i sw ą co­

d zie n n ą p ra c ę p is a rz , m ó w ca , a g ita to r, d z ia ­ łacz, p o lit y k , d z ie n n ik a rz , p u b lic y s ta , a n a ­ w e t i u rz ę d n ik .

Jest ta k , że g d y się m y ś li o p iś m ie n n ic tw ie p o ls k im , w y d a je się n a m ono w ie lk ą , n ie - p rz e trz e b io n ą dżu n g lą , w k t ó r e j gąszcz n ik t, n a w e t badacz fa c h o w y , n ie do cie ra. Z n a m y co wyższe d rz e w a i tę ro ś lin n o ś ć , co n a m je s t n a jb liż s z a . C zasam i k to ś z r o b i o d k ry c ie :

„ A lk h a d a r “ C h o je ckie g o . A czy C h o je c k i je ­ den z a p o m n ia n y ? A p o w ie ś ć o k re s u m ię d z y - p o w s ta n io w e g o ? A c y g a n e ria w a rszaw ska ? A b r a tn i je j w iln ia n in , też z n a k o m ity — p o ­ w ie d z ia ło b y się d z is ia j — fe lie to n is ta , P la c y d J a n k o w s k i, c z y li J o h n o fD y c a lp , a u to r „P is m p rz e d ś lu b n y c h i p rz e d s p lin o w y c h “ ? A p o z y ­ ty w iz m — czy zaczyna się i k o ń c z y n a P r u ­ sie i O rze szko w e j? D ż u n g la czeka n a ś m ia ł­

k ó w , n a w y d a w n ic z y c h p o s z u k iw a c z y i k o n ­ k w is ta d o ró w , k tó r z y n a m p rz y n io s ą p ie r w ­ szą, d ru g ą i setną księ gę z d ż u n g li.

A te ra z : k to to w s z y s tk o m a ro b ić ? E po ka, w k tó r e j ż y je m y , w y m a g a p la n o w o ś c i w go­

spodarce. P ro d u k c ja k s ią ż k i je s t n ie m n ie j w ażna, n iż p ro d u k c ja g w o ź d z i czy pończoch.

A je ś li p r o d u k c ję pończoch p la n u je m y i o rg a ­ n iz u je m y na n o w y c h , spo łe cznych zasadach, to ty m b a rd z ie j zasa dy te m uszą znaleźć za­

s toso w an ie p r z y o rg a n iz o w a n iu p r o d u k c ji i spożycia k s ią ż k i. N ie stać nas n a tę p r z y ­ p a d k o w o ś ć i chaos, k t ó r y rz ą d z ił r y n k ie m w y d a w n ic z y m p rz e d w o jn ą . N ie za n o siło się zresztą n a lepsze rzeczy. W o k re s ie o k u p a c ji trz e c h w y d a w c ó w w W a rs z a w ie p rz y g o to w y ­ w a ło d r u k K ra s z e w s k ie g o : w s z y s c y o c z y w i­

ście z tego samego z a k re s u , w s z yscy id ą c po tr a d y c y jn e j l i n i i „ S ta r e j b a ś n i“ i „ H r a b in y C osel“ , a ze s k rz ę tn y m p o m in ię c ie m ta k c ie ­ k a w y c h i n ie z n a n y c h p o w ie ś c i o b y c z a jo w y c h . K s ią ż k a m u s i b y ć d o b ra w e w n ę trz n ie i ze­

w n ę trz n ie , m u s i b y ć ta n ia , b y skończyć z p rz e d w o je n n y m i p r a k ty k a m i w y d a w n ic z y ­ m i, k tó r e d o p ro w a d z a ły do tego, iż k s ią ż k a E w y C u rie o m a tc e (czy a b y n ie z a s łu g u je n a lis tę p ie rw s z y c h stu?) k o s z to w a ła w p o l­

s k im w y d a n iu dziesięć ra z y d ro ż e j n iż we fra n c u s k im . M u s i b y ć p rz e d e w s z y s tk im ce­

lo w a , to je s t p o trz e b n a , dziś w ła ś c iw ie n a j­

p o trz e b n ie js z a z p o trz e b n y c h . F o r m y w y ­ d a w n ic tw , ic h r a m y o rg a n iz a c y jn e p o w in n y b y ć w y z n a c z o n e szybko, gd yż czas n a g li.

(2)

S tr.2 O D R O D Z E N I E Nr 23

Z O F IA N A Ł K O W S K A

WĘZŁY ŻYCIA

— M a m n a d z ie ję , że to n ic pow a żneg o — c ią g n ą ł d a le j w e s o ły m ton em . — W ty m p r z y ­ b y t k u n ie p rz e k ra c z a m y p rze cie ż k a r y d w ó c h ty s ię c y g rz y w n y i d w ó c h m ie s ię c y w ię z ie n ia .

N a g e n e ra ła cz e k a ła z b o k u ja k a ś m iz e rn a fig u r a c y w iln a , z d a w a ł się też sam śpieszyć.

— O ch. t y lk o p ró ż n a s tra ta czasu, — uspo­

k a ja ł B a ra za , — d ro b ia z g .

B a g a te liz o w a ł b a rd z o tę ja k ą ś cudzą s p ra ­ wę, w k t ó r e j w e z w a n o go ja k o ś w ia d k a . N ic w p ra w d z ie n ie m ia ł do p o w ie d z e n ia , ale t r u d . no, n ie m ó g ł u c h y lić się od o b o w ią z k u .

Coś m u k a z a ło tłu m a c z y ć s ię . z w ła s n e j t u . obecności. B y ł z b y t u p rz e jm y , z b y t lu d z k i.

Z je g o su c h e j, z a c z e rw ie n io n e j tw a r z y p a ­ t r z y ły w B a ra z a n ie d u że s iw e oczy, p e łn e se r­

deczności i o k ru c ie ń s tw a . I B a ra z p o m y ś la ł n a ­ gle, że te n c z ło w ie k je s t n ie t y lk o ojce m O x e ń s k ie j, ale że je s t ta k ż e o jc e m S on ki.

W y s o k o ls k i p o n ie c h a ł na c h w ilę B ara za, b y pc d e jść do czekającego n a ń o so bn ika. Po k il k u k r ó tk ic h , s z o rs tk ic h s ło w a c h g e n e ra ła ta m te n z ło ż y ł m u u k ło n i niesp ieszn ie , w m ilc z e n iu się o d d a lił.

P o n ie w a ż n a do le s p o tk a li się z n o w u , ty m się w re s z c ie s k o ń czyło , że g e n e ra ł z a p ro s ił B a ra z a n a śn ia d a n ie . B araz. ro z u m ia ł, że trz e b a będzie coś w y p ić w ty m to w a rz y s tw ie . N ie le ż a ło to w je g o z w y c z a ja c h , żeb y bez w y s ta r ­ c z a ją c e j p rz y c z y n y p ić w d z ie ń i p ó ź n ie j prze z szereg jeszcze g o d z in m ię ć do c z y n ie n ia ze sobą, n ie p rz y je m n y m i tę p y m . J e d n a k o o d m o ­ w ie w ty c h o k o lic z n o ś c ia c h n ie m ó g ł w c a le m a rz y ć .

W s ie d li do m a łe g o F o rd a , k t ó r y c z e k a ł na ro g u u lic y . D ro g a t r w a ła m g n ie n ie . Jad ąc W ie rz b o w ą , u k ło n ili się o b a j w p rz e lo c ie m ł o - d e j A ra m o w ic z ó w n ie , k tó r a s ta ła p rz e d w y ­ s ta w ą m a g a z y n u z k a p e lu s z a m i. S k rę c iw s z y w T rę b a c k ą , n a ty c h m ia s t p rz y s ta n ę li. S k ro m ­ n y lo k a l, do k tó re g o w ió d ł B a ra z a W y s o k o ls k i, m ie ś c ił się n a p rz e c iw k o t y łó w T e a tr u W ie lk ie ­ go, w ych od ząceg o t u p rz e s a d n ie w s p a n ia łą , p ię tro w ą b ra m ą z w y k łe j k a m ie n ic y , o ro z c h y ­ lo n y m , z d o b n y m k a s e to n a m i s k le p ie n iu .

J u ż w s z a tn i, dość n iep oczesn ej, g e n e ra ł zaczął się w ita ć ze z n a jo m y m i. Z w ła szcza h a ­ ła ś liw ie w y p a d ła w y m ia n a serdeczności ze s ta ry m p o słe m C h rud oszem . W y s o k o ls k i w in ­ s z o w a ł m u oże nku , o k t ó r y m się d o p ie ro n ie ­ d a w n o d o w ie d z ia ł. C ieszyło go też, że na te n ie s p o k o jn e czasy z n a la z ł się w k r a ju , ic h w ła ­ śnie m ie js c e je s t b o w ie m tu t a j, n ie g d z ie ­ in d z ie j. P o s ta n o w ił też z tego w z g lę d u , n ie bacząc n a p e w n e w z d ra g a n ia się C hrudosza, że zasiądą p r z y je d n y m s to lik u .

T a k się też stało , p r z y czym ja k o c z w a rty w łą c z o n y z o s ta ł w o b rę b b ie s ia d n ik ó w siedzący s a m o tn ie p o d o k n e m N a w lic k i, k t ó r y z d a w a ł się t u czekać na C hrudosza.

W y s o k o ls k i b y ł z C h ru d o sze m n a ty . W ią z a ły ic h w s p ó ln e w s p o m n ie n ia ś w ie tn y c h p o c z ą t­

k ó w . O d e s z li od n ic h ju ż d a w n o — k a ż d y in a ­ czej, k a ż d y n a s w ó j sposób — o b a j zresztą w n a jle p s z e j w ie rz e , o b a j z p o c z u c ie m sw e j je d y n e j słuszności. C h ru d o s z m o c n y sw ą w ie r ­ no ścią d la id e i, W y s o k o ls k i — w ie rn o ś c ią d la c z ło w ie k a .

J u ż od p ie rw s z y c h p r z e łk n ię ty c h k ą s k ó w B a ra z z m ia rk o w a ł, gd zie się z n a jd u je . B y ła to n a jb a r d z ie j w y s z u k a n a k u c h n ia d la z n a w ­ c ó w i w ta je m n ic z o n y c h , ja k b y d la n ie p o z n a k i gn ieżdżąca się w ty c h s k ro m n y c h ścianach.

C z ę s tu ją c się n a w z a je m , p o p ija ją c i ż a rtu ją c , zeszli ja k o ś n a o s ta tn ie n o w in y h is z p a ń s k e.

Ic h iro n ic z n y to n w c ią ż d a w a ł się czegoś w ię ­ cej d o m y ś la ć p o n iż e j słó w .

— J a c i p o w ie m , — w y k ła d a ł W y s o k o ls k ie - m u C h rud osz. — T o je s t c ie k a w e dla te g o , że to n ie je s t t y lk o ic h w e w n ę trz n a sp ra w a . T a m się to o d b y w a ja k b y ró w n o le g le do u k ła d u s ił, ś c ie ra ją c y c h się n a te n sam te m a t w całej E u ro p ie . I m asz — u n ic h się d o p ie ro w id z i, k to tu m a n a p ra w d ę w te j c h w ili coś do p o ­ w ie d z e n ia .

B a ra z p a tr z y ł na ty c h d w u s ta rc ó w , r a d u ją ­ c y c h się n ie w ia d o m o z czego. W s z e ro k ie j, po m a rszczo n e j tw a r z y b y łe g o try b u n a , c ie n k ie , ja k u żaby, w a r g i o p a d a ły w d ó ł k ą c ik a m i p r z y w z g a r d liw y c h uśm ieszka ch. D w ie f a łd y k a r k u le ż a ły na b rz e g u świeżego, lśn iące go k o łn ie rz y k a , d o brze z a w ią z a n y k r a w a t g o d z ił się b a rw ą z chusteczką, je d n y m z a le d w ie r o ­ g ie m w y s ta ją c ą z k ie s z e n i św ie tn e g o g a r n i u ru . K a m iz e lk a , rozszerzona k u d o ło w i, o b e jm o ­ w a ła lu ź n o w ie lk i b rz u c h sm akosza.

— P o p a trz ty lk o , proszę cię, n a W ło c h y , — c ią g n ą ł C hrudosz. — D y k t a t o r z a c ie ra ręce i ju ż w o ła o K o rs y k ę . T e ra z je s t p e w n y swego.

N ie d a rm o z a p e w n ił sobie s p rz y m ie rz e ń c a w czasie, g d y ta m te n w p r o w a d z ił s w o je w o j­

ska do A u s t r ii. D o s ta ł w te d y od nieg o d z ię k ­ czynn ą depeszę, że m u je g o w te j s p ra w ie p r z y ­ c h y ln o ś c i n ig d y n ie z a p o m n i.

— N o to co? — ra ź n o r z e k ł W y s o k o ls k i. — N ie m a m y się o co g n ie w a ć . T oć i m y u z y s k a ­ liś m y w te d y w o ln ą rę k ę w s to s u n k u do L itw y . N a w ią z a n ie z n ią s to s u n k ó w d y p lo m a ty c z n y c h b y ło w ie lk im d la nas sukcesem .

— Sukces, — p o w ą tp ie w a ją c o p o w tó r z y ł C h rud osz. — N o ta k , je ż e li ch o d z i o ra d io , o prasę, to o w s z e m . . . A le p o w ie d z sam, cóż to b y ła za m iz e rn a re k o m p e n s a ta w o be c ta k znacznego ‘w z ro s tu ta m te j po tę g i. *)

*) C iąg d a lszy. P o r. n r 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, i 22 „O d ro d z e n ia “ .

J e d n a k W y s o k o ls k i u w a ż a ł to p o n ó w n e z b li­

żenie z d a w n y m , ta k o p o rn y m o s ta tn io , s p rz y ­ m ie rz e ń c e m za s p ra w ę d u ż e j w a g i. O b s ta w a ł p r z y s w o im z d a n iu . O w szem , je ż e li n a w e t zgo­

d z ili się n a to p o d p rz y m u s e m , to cóż?

N a w lic k i, m a ło m ó w ią c y i p iją c y n ie w ie le , z ż y c z liw ą u w a g ą c z e k a ł c h w ili, b y w tr ą c ić sw oje.

— N ie m o że m y z ap om inać, — o d e z w a ł się,

— że to b y ł d la E u ro p y p ie rw s z y s y g n a ł n ie ­ bezpieczeń stw a, p ie rw s z e ostrzeżenie.

— O strze żen ie p rz e d czym ?

— N o, p rz e d w o jn ą .

— E, m y ś m y i w te d y w o jn y się n ie b a li. T en k o n f lik t m ó g ł b y ł b y ć d la nas t y lk o k o rz y s tn y .

— A teraz?

W y s o k o ls k i c h w ilę się z a s ta n o w ił.

— W id z i p a n , — r z e k ł z n a m y s łe m . — Ja n ie je s te m p o lity k ie m , a le je d n o p a n u p o w ie m : P o ls k a jeszcze n ig d y w d z ie ja c h n ie m ia ła ta k ś w ie tn e j k o n iu n k tu r y . T o n ie je s t m o je w ła s n e zdanie, ale kogoś, k t o . . . S łysza łe m od p u ł­

k o w n ik a C ie n ckie g o , k t ó r y , ja k p a n u w ia d o ­ m o . . .

— O w szem , w ie m , — p r z e r w a ł N a w lic k i. — I ja słyszałem . T o je s t cie kaw e .

— N ie p ra w d a ż ?

C h ru d o s z p r z y c ic h ł i z a ją ł się je d ze n ie m . W p rz e c iw ie ń s tw ie do n ie g o W y s o k o ls k i b y ł ty m s z c zę śliw ym , k tó re m u u rz e c z y w is tn ie n ie poszło p o m y ś li, k tó r e m u c a łk o w ic ie się u d ało.

B y ł p o g o d z o n y z ty m , co osiąg nął, b y ł z tego z a d o w o lo n y . Cóż m ia ł r o b ić z c h w ilą , g d y ju ż n ie b y ło czego zw alczać, czem u się p rz e c iw ­ s ta w ia ć . B y ł re w o lu c jo n is tą je d n e j k o n iu n k ­ tu r y . Jego przeszłość szła za n im w ie rn ie ,, ja k o u s p ra w ie d liw ie n ie . W c u d z y m i w ła s n y m m n ie m a n iu w y k a z y w a ł się d o s tatecznie ty m , co z r o b ił kie d y ś .

N a w lic k i p ó łg ło s e m s p ie ra ł się o coś z C h r u ­ doszem.

— O wszem , p ra w d a , — r z e k ł C hrudosz. — A cie kaw e , co m ie li ro b ić ? D łu g i czas prze cie ż w y s ta w a li p o tu ln ie w ogon kach , ta k ie im r o ­ b io n o tru d n o ś c i z p rz e d łu ż e n ie m pa s z p o rtu . A le ja k ta m t r a c ili je d e n po d r u g im pra cę, a t u n ie c h cia n o ic h w p u ś c ić — no to c h y b a m u s ie li o sta te cznie k ra ś ć albo p r z y n a jm n ie j d e m o n s tro w a ć p rz e d k o n s u la ta m i. J a k p a n m y ś li?

— W k r a j u bano się e le m e n tu niep ew n eg o.

P rz y ty m n ie b y ło tu w ła ś c iw ie co z n im i r o ­ bić. R ą k ro b o c z y c h je s t aż za dużo.

W y s o k o ls k i, p r z y tr z y m u ją c d ło n ią ra m ię B ara za, n a m a w ia ł go, żeb y w y p ił jeszcze je d e n k ie lis z e k p rz e d ta k t u t a j z w a n y m f i l e t saute.

B a ra z o p ie ra ł się dość słabo. P o d o b a ł m u się te n c z ło w ie k , ta k d łu g o m ło d y . L u b i ł go — ale n ie m ó g ł go b ra ć p o w a żn ie . B y ł p r z y je m n y , b y ł ła d n y , s iw y i serdeczny. P ię k n e w y p u k łe zęby, b ły s k a ją c e p r z y u ś m ie c h u — to m ia ła z nieg o O xeń ska. Z a ró w n o ja k te n szczególny w y r a z oczów, m ru ż ą c y c h się p r z y s k ro n i, z w ę ­ ż a ją c y c h się od w z ru s z e n ia . P a m ię ta ł go w ró ż ­ n y c h ta k ic h m o m e n ta c h w ę z ło w y c h m in io n e g o ro k u , g d y w p r o s t n ie p o s ia d a ł się z e n tu z ja z m u i ra d o s n e j d u m y , do w tó r u n a jb a r d z ie j n ie ­ o p a trz n y m s ug estio m r a d ia i p ra s y . P rz y p o ­ m in a ł sobie je d e n p ó ź n y w rz e ś n io w y w ie c z ó r w d o m u O x e ń s k ic h . G a z e ty d y s z a ły w o jn ą , r a d io w ie ś c iło od ra n a głosem a k s a m itn y m , że m u s i „zap aść się g ra n ic a m ię d z y P o ls k ą i Ś lą ­ s k ie m za O lz ą “ , że „ g o to w i je s te ś m y do w s z e l­

k ic h o f ia r “ . .. P ó ź n ie j to u c ic h ło i w y s łu c h a li ra z e m k o n c e rtu P a d e re w s k ie g o z L o z a n n y . T o b y ła p ię k n a m u z y k a — H a y d n , M o z a rt, C ho­

p in , W a g n e r, L is z t. P a n i K a ta rz y n a p o d a ła m ocn ą czarn ą k a w ę . O x e ń s k i m ó w ił o W a g ­ nerze, W y s o k o ls k i o S u d e ta c h i Ś lą s k u . C ie­

s z y ł się i w te d y . A p rz e c ie ż szło o o d n ie s ie n ie k o rz y ś c i z cudzego nieszczęścia, o ż e n u ją c y sukces na m a rg in e s ie z łe j obcej s p ra w y . L u d z ie p rz y z w o ic i b y li ty m z a w s ty d z e n i. W y s o k o ls k i się cieszył, a o n i o b a j, B a ra z i E d m u n d , o n i —

„ m ło d z i“ — s ie d z ie li w ó w czas p rz e d o d b io r n i­

k ie m i ze z iy m i m y ś la m i p o d czaszką czeka i n ie c ie r p liw ie na d z ie n n ik ra d io w y , k t ó r y z a ­ p o w ia d a ł w ie ś c i z C z e c h o s ło w a c ji. I m ó w ili sobie n a w z a je m , ja k ie m a ją b ile ty w o js k o w e .

— D o brze , ale to je s t proszę p a n a b r a k p o ­ s z a n o w a n ia d la w ła s n e g o d o k u m e n tu , — z w z g a r d liw y m i u ś m ie s z k a m i m ó w ił do N a w - lic k ie g o C hrudosz. — Cóż to je s t za d o k u m e n t, k t ó r y w k a ż d e j c h w ili m oże się stać n ie w a ż n y . N ie c h to sobie będzie Ż y d albo n a w e t k o m u ­ n is ta , tru d n o . M o ż n a go w re z u lta c ie p o w ie s ić , ja k p rz y je d z ie do k r a ju . A le n ie w o ln o r o b ić ś w is tk a z w ła s n e g o d o k u m e n tu .

— T o p a n je d n a k n ie m ó g ł ta m zostać, — u p e w n ia ł się N a w lic k i.

— A ja k p a n c h c ia ł! P rzecież im się p rz e d w y ja z d e m to i ow o o b ie c y w a ło , nie? I p rz e ­ cież o sta te cznie to są ta k ż e lu d z ie . . .

B a ra z d ź w ig n ą ł się w re s z c ie w id z ą c , że to t u t a j na d łu ż e j się zaciąga. S z ty w n o p rz e p ro s i ty c h p a n ó w i g rze cznie się zarazem tłu m a c z ą c , p o d a ł im w n a le ż n e j k o le jn o ś c i „ r ę k ę ro z b ra ­ t u “ . O O x e ń s k ie j m y ś la ł te ra z n ie to, że czeka n a p ró żn o , g d y tu czas m ija p r z y k ie ­ lis z k u , n ie to, że się z ło ści i że go p r z e k lin a . T y lk o m y ś la ł, że je s t p rze z nieg o u p o k o rz o n a , że r o b i sobie w y r z u ty , że się ty m drę czy. Że m oże je s t sm u tn a . I b y ło m u je j żal. Z a is le , d o tą d n ie w ie d z ia ł ja k a je s t, n ie w ie d z ia ł, czy to n ie on ko c h a się w n ie j n ie s z c z ę ś liw ie . A le

jeszcze ra z W y s o k o ls k i p rz e s z k o d z ił m u za te ­ le fo n o w a ć do je g o c ó rk i, ze z b y tk u grzeczności b o w ie m o d p ro w a d z ił go aż do s ie n i i jeszcze prze z c h w n ą czeka ją c n a je go odejście, r o z ­ m a w ia ł z m m u d rz w i.

N a u lic y M a z o w ie c k ie j p o w z ią ł B a ra z p o s ta ­ n o w ie n ie , że w e jd z ie do Z o d ia k u i s ta m tą d w re s z c ie za d z w o n i. S k r ę c ił z p la c u M a ła c h o w ­ skie go w u lic ę T ra u g u tta , k a w ia r n ia b y ła tu ż za ro g ie m . M ia ł t y lk o w e jść, z a te le fo n o w a ć i w y jś ć . I z n o w u m u się n ie p o w io d ło . W e d rz w ia c h z d e rz y ł się b o w ie m ze śpieszącą tu ta k ż e m ło d ą p a rą , w k t ó r e j p o z n a ł ze z d z iw ie ­ n ie m D z iu n ia O x e ń s k ie g o i A ra m o w ic z ó w n ę . D z iu n io tr z y m a ł ją z b lis k a p o d rę kę , lg n ą ł do n ie j po p ro s tu , do je j ja k ie g o ś ślicznego dziew częcego fu t r a , k tó re g o n a z w y B a ra z n ie m ó g ł sobie p rz y p o m n ie ć . B y ła p r a w ie ta k w y ­ soka, ja k on, n ie ła d n a w ła ś c iw ie , ale b a rdzo in te re s u ją c a , b a rd z o elegancka.

W ita ją c ic h p o m y ś la ł: je d n a k są z n o w u r a -

W IT O L D Z E C H E N T E R

N ie b y ło ju ż czy m od dych ać, d z ie ń za d n ie m s ie rp n io w y u p a ł w le w a ł się p rze z s k ra w e k o kn a , p o z o s ta w io n y u g ó ry , p o n a d ż e la zn ym koszem . A te n kosz n a g rz e w a ł się ja k p ie c i w y s y ła ł ń a celę od dech żaru . W z a p a d a ją ­ c y m z m ro k u le ż e liś m y b e z w ła d n ie , po d w u , po trz e c h na p ła s k ic h , u g n ie c io n y c h s ie n n i­

k a ch , w y c z u w a ją c prze z ic h sp ro szko w a n ą słom ę tw a r d z iz n y s ę k a te j p o d ło g i.

N ik t n ie m ia ł o c h o ty n a w e t ro z m a w ia ć , p o t s p ły w a ł, p ie r s i z tru d e m ła p a ły ro z g rz a n e p o ­ w ie trz e . W ciszy zasyp ia jące go w ię z ie n ia sły c h a ć b y ło t y lk o p ła s k ie u d e rz e n ia o s ie n ­ n ik , o k o s z u lę ; to p lu s k w y lą d o w a ły , deszcz p lu s k ie w s pa da ł n a co n o cn y żer. A le c ia ła p o ­ k r y t e u k ą s z e n ia m i n ie c z u ły ju ż n ic ; p lu s k w y , w szy, p c h ły b o la ły t y lk o n a ra n a c h , z a d a n y c h p r z y p rz e s łu c h a n iu .

I na g le w tę o tę p ia łą ciszę s p ły n ą ł d a le k i p o m ru k .

T u i ta m p o d n io s ły się p o s ta c i — g rz m i?

S p o jrz a łe m w s k ra w e k n ie b a — do n ie d a w ­ na czyste i g ła d k ie , z m ro c z n ia ło te ra z, z a k łę - b iło się, w y ro s ło w n ie re g u la rn e , poszarpane k s z ta łty . Z a c h w ilę ju ż p ie rw s z y p o d m u c h p rz e le c ia ł, p ie rw s z y , d e lik a tn y jeszcze, n ie ­ ś m ia ły chłód.

T u i ta m p o d n io s ły się p o sta ci, p rz e s u n ę ły się k u o k n u , ale c o fn ę ły się zn o w u . Ż e la z n y kosz jeszcze p a ro w a ł, jeszcze g rz a ł m d ły m g o ­ rą c e m słonecznego ża ru . O de szli od k r a t, p r z y ­ s ta w a li, s ia d a li na ła w ie . O d d y c h a li głęboko.

B y ło coraz c ie m n ie j, coraz c h ło d n ie j. N a ­ p ły w a ła b u rz a , ja k a ś d a le k a jeszcze, n ie w y ­ raźn a, ale szła p o d m u c h a m i cora z c ie m n ie js z y ­ m i, szła oddechem cora z g ło ś n ie js z y m , z ba­

w ie n ie m d la u d rę c z o n y c h p łu c , w s p o m n ie n ie m w s z y s tk ic h w o ln y c h , c h ło d n y c h p ó l — aż n a ­ gle u d e rz y ł w ie lk i głos, p ie rw s z y gro m .

R u n ą ł h u k , ro z s y p a ł się po m u ra c h w ię z ie ­ n ia i je d e n z to w a rz y s z y c e li, k t ó r y zm ęczony p rz e s łu c h a n ie m spa ł — on je d y n y ze w s z y s t­

k ic h — m im o p a ru ją c e g o p o w ie trz a , o d e rw a ł n a g le o b ite swe p le c y od s ie n n ik a i k rz y k n ą ł.

P rz e s tra s z y ł się tego r y k u n ie b io s , ale zaraz z o rie n to w a ł się, że to t y lk o p io ru n , k t ó r y tr z a ­ s n ą ł gdzieś n ie d a le k o . A ju ż s y p a ła się ja ­ s k ra w a tre ś ć b u rz y , w iła w b ły s k a w ic a c h , s z u m ia ła p ie rw s z y m i p o to k a m i deszczu.

— A w ła ś n ie ś n iły m i się d w a g o łę b ie • — r z e k ł zbu dzo ny. — D w a g o łę b ie . . . T o d o b ry z n a k . . . T o znaczy, że k to ś d z is ia j w y jd z ie s tąd . . . n a w o ln o ś ć . . .

T a k p o w ie d z ia ł i k a ż d y z nas p o m y ś la ł sobie w te d y :

— M oże ja ?

T ym czasem c h ło n ę liś m y rozko sz b u rz y , r a ­ dość c h ło d u , p o w ie trz e , p o w ie trz e czyste, w o n ­ ne, m o k re p o w ie trz e p ły n ą c e za k r a ta m i. S k ra ­ w e k n ie b a m ro c z n ia ł c ie m n y m g ra n a te m g n ie ­ w u , coraz b ie g ły b ły s k a w ic e , n a c h w ilę w id - m o w ia ły nasze tw a rz e , b y zapaść z n ó w w c ie m ­ ność w o g łu s z a ją c y m h u k u g rz m o tu . B u rz a s zalała n a d K ra k o w e m , n a d n a m i.

T o w a rz y s z e c e li p o o b le p ia li okn o, w ró c iłe m na s w o ją p ryczę , na m o ją część p ry c z y , p o ło ­ ż y łe m się, m y ś la m i w d o m u — czy ło s k o t b u rz y o b u d z ił m o je dziecko, o b u d z ił żonę — i z n o w u s p o jrz a ły na m o je nie p o ście lo n e od t y lu ju ż d n i łó ż k o — m ię k k ie łó żko , po ście l, c ie p ły o d ­ dech śpiące j córe czki.

I na g le p a d ł s trz a ł. T u ż za n im d ru g i. K r z y k i, tu p o t n ó g zm ie szan y z tu p o te m p io ru n ó w . B u ­ rz a w a liła b ły s k a w ic a m i i deszczem, k r z y k i, z n o w u s trz a ł, co to?

P r z y w a r li k o le d z y w o k n ie , m a le ń k a szpara p o m ię d z y ż e la z n y m d o łe m kosza a p a ra p e te m o k ie n n ic y d a w a ła m o ż liw o ś ć w id z e n ia m ałego w y k r a w k a p o d w ó rz a i k a w a łk a m u ru . W szcze­

p i l i się s p o jrz e n ia m i, e g zeku cja, n ie , ucieczka?

T a k ! K to ś u c ie k a ł, p a d ł, le ż y p r z y m u rz e , la m p a na m u rz e , k tó r a ośw ieca ja s k ra w o p o d w ó rz e zgasła, b ły s k a w ic e św iecą, w a li p io ­ r u n i zm ieszane g ło s y n a dole, k to ś p rz e ­ bieg a k o ry ta rz e m , d z w o n ią k lu c z e i z g rz y ta za c h w ilę cię żka k r a t a d r z w i, o d c in a ją c y c h nasze p ię tr o od k la t k i s cho do w ej.

K to ś u c ie k a ł. B ie g ł w h u k u p io ru n ó w , w sm ugach deszczu, k u zb a w cze m u m u r o w i.

G d y b y go p rz e s k o c z y ł — m ó g ł ocaleć. Z a m u - re m — o g ro d y , p rz e s trz e n ie , w y lo t n a pu ste

zem. Co to je s t? S on ka w t a k im ra z ie b y ła b y zdra dza na? L u b m oże w o ln a .

R ą czka w ą s k a w irsze. R u c h y s z o rs tk ie , s ło ­ w a k r ó tk ie , u rw a n e i b y s tre . P achnące to w s z y s tk o ja k im iś n a jb a r d z ie j w y s z u k a n y m i su g e stia m i. Jest cała za n a d to z a d a rta , zanadto' p e w n a siebie, z a n a d to sobą z a m k n ię ta .

T e d y u s ia d ł z n im i na c h w ilę p r z y s to lik u w te j p ię k n ie u rz ą d z o n e j, ju ż d y s k re tn ie o te j po rze o ś w ie tlo n e j, n o w e j k a w ia r n i. Ż a r ó w k i t k w ił y w że la z n y c h g ię ty c h lic h ta rz a c h , p rz e ­ s ło n ię te c z e rw o n y m i k o łp a k a m i. G ru b e liś c ie k a k tu s ó w u s ta w io n e b y ły n a p ó łk a c h w z d łu ż ścian.

Coś m u s i b y ć p r a w d y w ty m co m ó w ią — ta k , o ile s ta r y A ra m o w ic z się zgodzi. A le.

cho ćby n ie c h c ia ł się zgo dzić . . . P rzecież z d a ją się n ie w id z ie ć poza sobą ś w ia ta . Z n ó w d z iw ­ n y m m u się w y d a ło , że S o n ka je s t s io s trą O x e ń s k ie j.

(C ią g d a ls z y w n a s tę p n y m n u m e rze ).

u lic e , noc, b u rz a — b y ły szanse. Z e s trz ę p ó w spostrzeżeń i z p ó ź n ie js z y c h o p o w ia d a ń w y ­ r ó s ł o b ra z u c ie c z k i.

W je d n e j z cel p ie rw s z e g o p ię tr a w ię z ie ń z d o ła ł w y ła m a ć k r a t y i n a s p lo ta c h s z n u rk ó w zsu n ą ł się w dó ł. K o r z y s ta ł z u le w y , z b u rz y , z ciem ności. O b ie g ł n a o k o ło gm a ch i s p o s trz e g li go. P a d ły s trz a ły , b ie g ł, s k o c z y ł n a m u r i u - c h w y c ił się la m p y w m u r w y s o k o w b ite j. A le la m p a z ła m a ła się i p rz e s z y ty k u la m i p a d ł.

L e ż a ł te ra z w śm iesznej p o z y c ji, ja k b y duża la lk a z ła c h m a n ó w , rz u c o n a n ie d b a le .

S tra ż n ic y s ta li n a d n im , b u rz a u s p o k o iła się, o d c h o d z iła coraz g łę b ie j, w y z w a la ją c ks ię ż y c , k tó r y , o p a s ły i o b o ję tn y , r o z k ra c z y ł się na p u - ś c ie ją c y m n ie b ie , coraz czystszym i gładszym . Ju ż z d a le k a m ru c z a ło prze pę dzon e z w ie rzę , w a rczą ce d a le k im i p io ru n a m i, u le w a prze szła w deszcz ła g o d n y i m o n o to n n y .

S tra ż n ic y p o c h y la li się n a d le żą cym , d o b ie ­ g a ły ic h z g n ie w a n e głosy. J a k w n ie s a m o w i­

ty m f ilm ie cała g ru p a zaczęła p o w o li m g ła w ić się i o d p ły w a ć , bo na n ie b o na szła n o w a w a r ­ s tw a c h m u r, s p o k o jn y c h i n a p ę c z n ia ły c h i s y ­ p a ł się deszcz ró w n o m ie rn y , ła g o d n y i c ie p ły , a k s ię ż y c ro z p ły n ą ł się w n im ja k k o s tk a c u k r u w c ie m n e j w o d z ie nocy.

D o c h o d z iły głosy, rz u c a n e w a r k o te m n ie ­ m ie c k im :

— Z d e c h ł c z y z i p i e je s z c z e ?

— Zobacz.

N a dsze dł w ła ś n ie w y s o k i k o m e n d a n t, k o p n ą ł szm atę. W szyscy s ta li n a w ę g lo w is k u . P od o k n a m i naszej celi, m ię d z y ś c ia n a m i w ię z ie n ia a m u re m , k t ó r y n ie d a ł w y z w o le n ia , ro z c ią g a ła się ro z le g ła h a łd a w ę g li. N a n ic h le ż a ł bez r u c h u ó w c z ło w ie k , k t ó r y z a p a d ł się w ś m ie rć, skacząc w ż y c ie i d o k o ła nie g o s tra ż n ic y i ge­

s ta p o w cy.

W y s o k i k o m e n d a n t p o w o li p o s ta w ił c ię ż k i, p o d k u ty b u t na od rz u c o n ą w z a b a w n y m w y ­ rz u c ie le w ą rę k ę leżącego. P o w o li, s p o k o jn ie z m ie rz y ł o k ie m , gd zie nacisnąć. N a zg ię te palce, n a d ło ń zaczęła n a s u w a ć się duża n ie ­ m ie c k a stopa o k u ta w p o lic y jn y b u t. B u t z w ie ­ r a ł się z c ia łe m , c ia ło z w ie ra ło się z w ę g le m . P o w o li, coraz m o c n ie j n a c is k a ł w y s o k i k o ­ m e n d a n t, aż p r z e c h y lił się - c a ły m cię żare m i ze zm ia ż d ż o n e j r ę k i try s n ę ła k r e w , a le ż ą c y p o ru s z y ł się i b e łk o t n ie p rz y to m n e g o ję k u w y p ły n ą ł m u z w a rg ra z e m z g ru d ą z a k rz e p łe j k r w i.

— Ż y je jeszcze! — ja k b y u c ie s z y li się sto ­ ją c y d o ko ła .

W y s o k i k o m e n d a n t w y ją ł r e w o lw e r i z m ie ­ rz y w s z y z b lis k a w p ro s t w tw a rz , w y w ró c o n ą w ję k u k u górze, s trz e lił. Raz. D r u g i raz. R z u ­ c o n y w n ie ła d z ie c z ło w ie k z w in ą ł się, p o te m ro z p ro s to w a ł i o s ty g ł w b e z ru c h u , m ilc z e n ie m p e w n e j ju ż ś m ie rc i d z ię k u ją c za s trz a ł ła s k i.

W id z ia łe m to w s z y s tk o oczym a to w a rz y s z y c e li, k tó r z y w k le ili się w k ra tę okn a. Deszcz s z u m ia ł w c ią ż , g ło s y z p o d w ó rc a odeszły.

Szła g o d z in a m i bez snu cię żka noc. Będą re p re s je , o s ta tn io za ucieczkę b y ło d z ie s ią tk o ­ w a n ie .

W cześniej n iż z a z w y c z a j z a d u d n iły szarym r a n k ie m k r o k i do zorcó w , o tw a r to d r z w i celi.

W eszli. K o n tr o la k r a t, r e w iz ja . W s z y s tk ie s z n u rk i, ja k iś u k r y t y pasek do s p o d n i — za­

b ra n o . C z e k a liś m y w n a p ię c iu na to, co jeszcze będzie. A t r u p le ż a ł na w ę g lo w is k u , t y lk o ju ż bez b u tó w i bez u b ra n ia , le ż a ł w k o s z u li i m o k n ą ł n a deszczu. B o deszcz w c ią ż p a d a ł.

L ż e j b y ło oddychać, m iły c h łó d w ia ł od k r a t, od kosza żelaznego, od z e w n ą trz , gdzie na dole le ż a ły z w in ię te z w ło k i. K o ło p o łu d n ia p r z y ­ szedł sam g łó w n y k o m e n d a n t. K o p n ię c ie m w g ło w ę o d w r ó c ił tw a r z z a b ite g o k u górze, p a tr z y ł prze z c h w ilę na ry s y w y g ła d z o n e przez ś m ie rć i ła d n ie w y m y te deszczem. P o p o łu d n iu p rz y je c h a ła tr u p ia r k a .

W r z u c ili z w ło k i, za n im i ja k ą ś k a r tk ę w r ę ­ c z y li w o ź n ic y . B ra m a z a m k n ę ła się.

S ta ło się n a m lż e j o te z w ło k i m o k n ą c e n a deszczu. I p o m y ś la łe m sobie w te d y , że sen m ó w i p ra w d ę . R ze czyw iście, je d e n z M o n te - lu p p ic h z o s ta ł w y p u s z c z o n y d z is ia j na w olność.

Tego d n ia z a m ia s t z u p y, da no g n iją c e z ie m ­ n ia k i w łu p k a c h , z im h e , le p k ie . A le d z ie s ią t­

k o w a n ia n ie b y ło , n ie b y ło ż a d n y c h re p re s y j, bo w te d y n a M o n te b y ł ła g o d n y k u rs .

Sen mówi prawdę

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pierwszego* września zrobiliśmy pierwsze walne zebranie literatów polskich. Było to bardzo żałosne Widowisko. Obecnych było koło pięćdziesięciu osób. Ale z tego —

niej, za caratu, pogłębieniu i rozszerzeniu wiedzy teoretycznej, ale również interesom i potrzebom narodów Związku Radzieckiego. Rzeczywistością stało się to, o

dzi, przez którą się przewija mnóstwo jeńców włoskich i francuskich, można obserwować, jak co zgrabniejszy spośród nich wyszukuje sobie już po kilku dniach

Dzieje Polski odbywają się nie tylko nad Odrą i Nisą, ale w każdym słowie, które ugruntuje prawdę o ziemi sięgającej po Nisę i Odrę, i w każdej

Nowe planowanie opięrać się winno na idei socjalizmu humanistycznego, gdzie celem jest człowiek, a wszystko inne — środkiem do osiągnięcia jego pełnego

Sprawa przez to jest ważna, ponieważ od świadomego swoich celów realizmu powieści Prusa zdaje się, być droga niedaleka do na­.. turalizmu, jako rzekomo

Nie wydaje się, aby Ministerstwo Kultury i Sztuki dokładnie zdawało sobie sprawę z tych niebezpieczeństw „radosnej twórczo­. ści", aby potrafiło jasno

zamontowany kawałek gumy. Zauważ, że woda nie jest w ć się do słoika.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa II Tydzień