• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik. R. 2, nr 53 (2 grudnia 1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik. R. 2, nr 53 (2 grudnia 1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

T Y G O D N I K

Cena 5 xl.

Rok II Kraków, dnia 2 grudnia 1945 r. Nr. 53

T

KAZIMIERZ WYKA

ŻYWOTNE TRADYCJE PROZY POLSKIEJ

WŁADYSŁAW STANISŁAW REYMONT BOLESŁAW PRUS . STEFAN ŻEROMSKI

20 listopada 1925 r. zmarł'Stefan Żeromski.

4 grudnia lego samego roku Władysław Rey­

mont. Lat-temu 20. W sierpniu br. minęło 100 lat.od dnla^urodzin Bolesłąwa Prusa. W tych • trzech nazwiskach — Prus, Żeromski, R ey-' mónt — mieści się bodaj połowa żywotnych ' tradycji" prozy polskiej, żywotnych,' a 'więc tych, które nie tylko istnieją dla historyków literatury, lecz tych, które głęboko zapisały się w umysłowości i uczuciowości społeczeń­

stwa- polskiego. Dużo jeszcze podobnych na­

zwisk można wymienić? Orzeszkowa, Sien­

kiewicz.'..

Dlatego, kiedy daty rocznicowe ku temu skłaniają, jest pora zastanowić się nad trady­

cjami prozy polskiej umiejscowionymi w tych trzech nazwiskach. Zastanowić się, spróbować odpowiedzi, jakie miejsce 'Prus, Żeromski i Reymont zajmują nic tylko w tradycjach, ale w żywych postulatach i pragnieniach obec­

nej prozy.

I

Istnieje w filologii pojęcie noszące nazwę terminus a quo, data najwcześniejsza. Jeżeli niewiadomy jest dokładny czas powstania ja­

kiegoś utworu, wówczas bądź na podstawie ko­

respondencji, bądź na podstawie faktów 'za­

wartych w tekście utworu można ustalić w przybliżeniu rok, po którym dopiero dany utwór mógł zostać napisany. Otóż obchodzą­

ca nas trójca nazwisk pozwala ustalić przede wszystkim pewien terminus a quo ogólnej, żywotnej tradycji prozy polskiej. Prościej:

pozwala odpowiedzieć, jakie najdawniejsze dziesięciolecie ubiegłego wieku wydało po­

wieści, po które dzisiejszy czytelnik sięga ja­

ko po dzieła interesujące go, powstałe w wa­

runkach narodowych i społecznych nadal go żywo obchodzących?

' Sądzę, że fym dziesięcioleciem i są dopiero lata 1870—1880. Lata zatem, kiedy pisarze ge­

neracji pozytywistycznej dają swoje pierw­

sze dojrzałe nowele i powieści. „Szkice wę­

glem", „Hania", „Stary sługa" Sienkiewicza, ,

„Przygoda Stasia", „Anielka" Prusa, „Eli Ma- kower", „Metr Ezofowicz" Orzeszkowej, by wymienić dla przykładu te pozycje. Przed ro- .kiem 1870 znajdzie się zapewne u nas niejedna powieść, która nie straciła dzisiaj swej żywot­

ności, ale czujemy intuicyjnie, że powieści wcześniejszych' dziesięcioleci wymagają albo sztuki rozeznawania się w przywiędłych smaczkach, by w nich zagustować (np. Sztyr- mer, Żmichowska), albo też odpowiedniego sosu, by nabrały właściwości szukanych przez .obecnego, czytelnika. Wymagają tego nawet wówczas, kiedy, artystycznie Są całkowicie

„na poziomie", ba, wybiegają przed swój czas — przykładem Żmichowska. Nie artyzm zatem odgrywa rolę decydującą w tym zja­

wisku.

Co te fakty oznaczają? Niewątpliwie gdzieś w tym dziesięcioleciu proza polska z nurtu, który dla swojej dostępności czytelniczej do­

maga się specjalnych — a często zawodnych —, zabiegów ■ historyczno-literackich, z , takiego' nurtu przechodzi w nurt, który nawej; nie pielęgnowany, dziko sobie płynący,'żywi i in­

teresuje czytelnika. Powiedzieliśmy, że po- '-wody nie są zawarte w wartości artystycznej.

Równocześnie z pierwszymi powieściami O-

■ rzeszkowej powstają takie utwory Kraszew- • skiego, jak „Ostatnie chwile księcia wojewo­

dy", '„Z dziennika starego dziada", i są to o- powiadania należące do nąjlepszyćh w nar sźym piśmiennictwie, a, przecież mało kto o nich pamięta. Powody są 'zatem inne.

P roza'jest gatunkiem najbardziej związa.-.

nym z ciągłością życia społecznego. Związa­

nym w tym rozumieniu, że proza nie dla' swojej wartości cżyąto uczuciowej czy arty­

stycznej staje się dostępna dla następnych po­

koleń. Staje się dostępna przede wszystkim dla. pewnych wartości poznawczych. Wtedy jest żywotna, kiedy czytelnik poprzez pryz­

mat danych powieści pragnie jeszcze pozna­

wać przedstawione w nich • warunki życia.

Pragnie zaś poznawać, kipdy czuje się z nimi związany, jeżeli nie bezpośrednio,' to lak,' że. rozwój, który doprowadził do współ­

czesnych mu stosunków,, jest'dla*nięgo •roz­

wojem ważnym i interesującym. W tym sen­

sie proza przekazuje i kontynuuje treści spo- ' łeczne silniej niż jakikolwiek inny gatunek literacki. W tym to wreszcie sensie -proza jest gatunkiem poznawczym, a przy procesie -po­

znawania tylko dla specjalisty ciekawy bywa instrument służący poznawaniu. Czytelnika' obchodzą mieszczące się w nim treści i Czy­

telnik się nie myli.

Stary (i mądry) Tomasz Jeż omawiając

„Lalkę" Prusa napisał takie zdania: '„Powieść zajmuje stanowisko na rubieży rozgranicza­

jącej zakres sztuk pięknych od zakresu nau­

kowego. Wychodzi z jednego, wkracza w dru­

gi, czerpiąc stąd fantdżję władającą w mu­

zyce, malarstwie i rzeźbie przeważnie, jeżeli ' nie bezpodzielnie, — z oWąd racjonalność, bę­

dąca podstawą naukowych prac. Jest to więć wylęgły na drodze ewolucyjnej rodzaj pi­

śmiennictwa fantastyczno-racjonalny, nadob­

ny i naukowy, wynikły z potrzeby, na którą złożyły się z jednej strony poczucie estetycz­

ne, z drugiej dążność do odkrycia prawdy w rozlicznych kierunkach, w jakich się dąż-;

ność owa objawia.w danym momencie i w da­

nym człowieczym środowisku".

Treści obyczajowe i społeczne, których bez­

pośredni lub dialektyczny, związek' zć współ­

czesnością czytelnik odczuwa, rozpoczynają się w naszym kraju dopiero po 1863 roku.

Zniesienie dopiero wówczas pańszczyzny na najrozleglejszym terytorialnie obszarze Pol­

ski, powstanie na tym samym terenie prze­

mysłu i proletariatu miejskiego, ten zapóżnio- ny skok cywilizacyjny śprawiu, że dopiero wówczas wyłania się układ klas i układ treści obyczajowych, które bez gwałtowniejszych przeskoków — mimo odzyskania niepodległo­

ści — przetrwały aż do ostatniej wojny. I dla­

tego to prawdziwa proza pojawia się na tery­

torium objętym tymi przemianami. Ojczyzną żywotnej prozy jest u nas zawsze Królestwo Kongresowe. Prus, Żeromski, Reymont to kongresowiacy. Prozaicy z innych dzielnic, to wyjątki. I dlatego wreszcie dopiero w tym dziesięcioleciu, kiedy wstrząśnięta powsta­

niem i uwłaszczeniem szlachta odpływa czę­

ściowo do miast, by zasilić powstające mie­

szczaństwo, kiedy, chłop przechodzi do fabry­

ki, kiedy — "by na moment czysto ideologicz­

ny zwrócić uwagę — dzięki propagandzie po­

zytywizmu tworzy się umiejętność świadomej autoobąerwacji.' socjologicznej, dopiero wów- vczas powstają treści, których związek ze, współczesnymi mu» formami życia Czytelnik dzisiejszy odczuwa, pragnie poznać, bądź od- cyfrować, o ile są odmienne. Dopiero wów­

czas powstaje żywotna tradycja prozy pol­

skiej.

O wymowie tego terminus a quo jeszcze słowo. Korzenie naszej prozy są znacznie płyt­

sze w, czasie, aniżeli na zachodzie Europy.

Kiedy we Francji już dziesięciolecia 1820—1840 przynąszą prozę, jaka nawet dla czytelnika polskiego nie jest zabytkiem historyczno-li­

terackim,- u nąs dzieje się to o pół wieku póż-' niej. Bo tam .już wówczas gotowe są te same treści społeczne i obyczajowe, które w Pol­

sce rozwiną się dopiero w pokoleniu pozyty- wistów. Czyli po prostu ta sama przyczyna jest bardziej cofnięta w czasie.'-Korzenie na­

szej prozy bliższffsą'okresowi powstania wiel­

kiej prozy rosyjskiej. Królestwo Kongresowe było przecież częścią Rosji carskiej i towa­

rzyszyło rytmowi jej przemian społecznych.

' -

Prus dojrzewał długo. Dojrzewał tak długo, -jak jest dla prozaika konieczne, by jego dzieła nie były jednorazową i już nic-dającą się po­

wtórzyć erupcją, Przykładem takim będzie Reymont. Główne powieści Prusa powstają pomiędzy 1885 a 1895 rokiem — „Lalka", „E- mancypantki", „Faraon". Powstają wówczas, kiedy moderniści rzucają pierwsze, skargi na nikłość' dorobku poprzedniego pokolenia, skargi jakżeż błahe w obliczu tych trzech naj- , znakomitszych powieści polskich. Dojrzawszy,.

w tych trzech powieściach wypowiedział Prus, całe swoje doświadczenie ludzkie i artystycz­

ne 1 do roku 1912, roku śmierci, nie napisał utworów równych nawet tym, które poprze­

dziły główne lala jego wydajności.

Ale nie tylko to powolne u rasowego pro­

zaika dochodzenie do dojrzałego wyrazu jest powodem, dla którego tak ' późno, niewiele więcej nad pół wieku temu, proza polska wchodzi pod piórem Prupa w fazę całkowicie

»nam bliską. Pozytywizm polski otworzył sze­

roko bramy przed powieścią. Powieść była gatunkiem, który jedynie się nadawał do ar­

tystycznego opracowania haseł tego prądu.

Ale pozytywizm dokonał czegoś więcej. Po­

nieważ w dziedzinie poezji, tej, która najbar­

dziej waży w polskiej świadomości kultural­

nej, od czasu romantyzmu wiedzie się żywot­

ny, nie historykom, literatury, ale każdemu dostępny wątek artystyczny i ideowy, żyjemy w złudzeniu, jakoby wogóle pierwiastki ro­

mantyczne i irracjonalne posiadały przewa­

gę w literaturze polskiej. Naprawdę złudzenie.

Literatura polska była zawsze bardzo prak­

tyczna, szczególnie przed romantyzmem, kie­

dy przewagą cejów doraźnych i życiowych' tłumiła w niej często artyzm. Pozytywiści tym stałym tendencjom naszego piśmiennictwa mogli nadać nowy kształt, taki,-by i prawda życia polskiego została odtworzona i wyma*

gania artyzmu zostały zaspokojone. Nie od razu .się to powiodło. W swojej pierwszej fa­

zie pozytywiści jeszcze mocniej niż kiedykol­

wiek dotąd bywałó pokrzywdzili artyzm na rzecz tendencji. Było to wówczas, kiedy —

„tendencja pisarska śpiewała kantatę na cześć inż.iiicra i oświetlała jego . postać ogniami bengalskimi" (Żeromski). Wskazana zgoda udała się -najbórdziej pod piórem dojrzałego Prusa,

. Pozytywiści jednakowoż nie umieli, zwła­

szcza w swoich pierwszych 'utworach (najczę­

ściej działo się to u Orzeszkowej), rozwiązać stoąunku tendencji do formy. Propagowali, nie odtwarzali. Prus natomiast swoje główne powieści piszp wówczas, kiedy propaganda myślowa pozytywizmu zrobiła swoje, kiedy

■ dążności lego prąciu z nakazów teoretycznych, stały się problemami społecznymi o już wi­

docznych skutkach. „Przełomowa zasługa Prusa jako powieściopisarza obyczajowego" — dobrze to ujmuje , w „Losach -romansu" Ba­

czyński — „polega na zużytkowaniu tenden­

cji w postaci'motywu powieściowego, nie zaś szablonu, konstrukcji, czy też morału". Po­

mawia się Prusa o utajone dążności roman­

tyczne. Niewątpliwie istniały one, ale nip te­

mu „Lalka" zawdzięcza' swoją wagę arty- styczną, że jakiś Wokulski okazuje się w koń­

cu' nadpękniętym i romantyzującym snobem.

Zawdzięcza ją temp, że-Prus' bystrzej i spra­

wiedliwiej wobec świata aniżeli Orzeszkowa zrozumiał, że tendencja również jest tylko te­

matem, że hasła również zapisują się w życiu' realnym i przekrzywiają w jego warunkach.

Zrozumiał,' że ten hasłom i tendencjom lepiej służy, kto wniesie do nich tę' poprawkę we-

1 , • ? .

(2)

S+” s O D R O D Z E N I E Nr 53 dług rzeczywistości, a nie ten, kto uda, że Jej

nie było, slcoro'on jej-nie dostrzega.

W swoich głównych powieściach obyczajo­

wych Prus wniósł tę poprawkę w jej całym, przez'prawdziwy realizm wymaganym foz- miarze. „Emancypantki" to. nie powieść pro­

pagująca feminizm i emancypację kobiet, lecz książka mądrze i spostrzegawczo rejestrująca ich Istnienie i obserwująca skutki. „Lalka"

to nie „Ostatni z Siekierzyńskich" Kraszew­

skiego, przesunięty o parędziesiąt lat, zaleca­

jący wystawać za kantorem kupieckim, ale . powieść rejestrująca',’ kto to uczynił i dlaczego w polskich warunkach, przy chimerycznych polskich charakterach, tak niewiele z zawo­

łań wychodzi.vTego,rodzaju przesunięcie moż­

liwe było tylko pośród prądu literackiego, który się nie lękał nieartystycznej przesady, ' byle pokierować rzeczywistością w sposób

postępowy i rozumny. Wielu błądziło. Prus był trochę jak ten ogrodnik, który swój sad dobrze poprowadził, ale najpierw sąsiedzi na- n.arnowali drzewek, by on mógł podglądnąć Ich błędy: O tych pozornie zmarnowanych drzewkach musi się pamiętać, one bowiem stanowiły cenę za sztukę Prusa. Bez nich, bez pracy myśli nie liczącej się, czy zdoła przy- . ozdobić się artystycznie, nie było by kogo ob­

serwować. Nie handlowałby Wokulski/ pani Latter nie prowadziłaby pensji.

* Gdyby powieść mogła posiadać swoją este­

tykę normatywną i gdyby na podstawie wy­

branej powieści polskiej estetykę taką miał ktoś napisać, sądzę, że,za cały materiał mo­

głaby mu starczyć „Lalka". Głównym pra­

widłem powieści wydaje się bowięm równo­

waga elementów artystycznych z' roztopio­

nym w niej, nigdzie .niewypowiedzianym wprost akcentem osobistym. Powiedzenie Zoli o tym, że powićśe jest to wycinek natury widziany poprzez indywidualny temperament, jest niesłuszne. Wywodzi się z naiwnego, na- turalistycznego przesądu, że wystarczy obser­

wować, by powstało dzieło sztuki. Istota spra­

wy zawięra się w umiejętnęści stworzenia zrównoważonego świata zastępczego, świata, którego składniki pochodzą przeważnie z wy­

siłku formalnego, pochodzą z panowania nad nieskoprdynowąpym, wymykającym się na­

zwie, chaotycznym maferiałem rzeczywistości.

Dobra forma jest warunkiem prawdy. Sztuka jest rzeczywistością widzianą przez formę.

W powieści zaś dobra forma to ta najbardziej zrównoważona, najbardziej przeto niedostrze­

galna, najbardziej z pozoru oczywista — dla­

tego oczywista, bo nie wysterczająca w któ­

rymś ze swoich składników.

Tak jest z „Lalką", tak'w bardziej powikła­

nym sposobie z „Emancypantkami", tak na planie powieści historycznej z „Faraonem"..

(Powieść stanowczo niedoceniona, najlepsza historyczna powieść polska — dowody, nie zmieszczą się w Jeęłnym artykule). O „Lalce"

też możemy powtórzyć dzisiaj bez zmian sąd wygłoszony yw 1891 roku przez Jeża: „Powieść ta przedstawia się jako skupienie wszystkich cech charakteryzujących powieść- naśzą współczesną i nadających jej odrębne w lite­

raturze powszechnej stanowisko. Jest ona analityczną na wzór i podobieństwo franeńs- . skiej; analiza w nićj atoli nie idzie w próżnię

pozjvąlającą czytelnikowi wyciągać wnioski, jakie mu się podoba, lecz podąża ku celowi, który na widoku mając autor grupuje wy­

padki, wchodzące do akcji powieściowej.

Wytknięty ćel ukuty jest z materiału zasad­

niczego, stanowiącego doktrynę, znaną u nas pod 'nazwą „pracy organicznej". Odnosi się opa do życiowych społeczeństwa warunków, odmiennych aniżeli w,krajach innych".

Powieść europejska —> widzimy to dzisiaj z perspektywy — swoją najbardziej klasycz­

ną, zrównoważoną dojrzałość osiągnęła w dru­

giej połowie XIX wieku. Pod koniec tej po­

łowy osiąga ją również w Polsce pod piórem

; Orzeszkowej, Prusa, Sienkiewicza. Przymie­

rzony do wielkiej powieści europejskiej — Prus wydaje się jej najbliższy.

III '

. Pechem Żeromskiego było to, że pisał w o- kresie literackim, w którym mógł w całej . pełni rozwinąć swoją osobowość nie podda­

jąc jej żadnym rygoron/odmiennym od tych, , jakich si^ domagała. Ten p’aradoks jest tylko pozorny. Dokładna obserwacja rozwoju Że­

romskiego wskazuje, że poty jego twórczość pozostaje w ramach .prozy zdolnej do odży- ,cia w każdej epoce, póki Żeromski — nie jest sobą. Lub wtedy, w późniejszej twórczości, kiedy z tych czy Innych powodów, mało jest sobą. Póki Żeromski pisze jeszcze pod silnym działaniem późnego pozytywizmu, póki swo-

■ ' je wzruszenia niepohamowane, patetyczne 1 rozlewne filtruje przez obserwacje możliwie . dokładne,- przez opis możliwie- zwięzły, póki tylko sugeruje i napomyka swój stosunek u- czuciowy do tematu, póty jego utwory są ży­

we i dzisiaj dostępne.' Na myśli mam pierwsze dziesięciolecie jego pisarstwa, tomy „Rozdzio­

bią nas kruki, wrony", „Opowiadania", „li­

twory powieściowe", z powieści „Syzyfowe pęace". Na myśli mam dalej, Jeżeli chodzi o poszczególne późniejsze utwory, „Echa le­

śne"/ „Wierną rzekę", niektóre partie „Wia­

tru od morza" i mimo wszystko „Uciekła mi przepióreczka", Kiedy zaś Żeromski zostaje naprawdę sobą, kiedy konstrukcja powieści, budowa postaci powieściowej, stają się dla ' niego tylko pretekstem i kanwą do nieskoń­

czonych dywagacji wzruszeniowych, wówczas to proza jego staje się mało czytelna. To, na-

. l ' ) / ' / > ' . ■ ' ■

wtasem mówiąc, również uwaga dla tych zwo­

lenników osobowości artystycznej, którzy są przekonani, że wystarczy być sobą, ażeby automatycznie ęfsiągać nieskazitelny artyzm.

Żeromski wyszedł za szkoły .pozytywizmu tak we względzie artystycznym, jak ideolo-' gicznym. „Na zebraniach studenckich Prusa uczą się kanonów nowej wiary bohaterzy Że­

romskiego" — podał tę formułę jeden z za­

pomnianych a przenikliwych, krytyków Że­

romskiego, Z. Grotowski („Problemat sppłecz- ny w powieści polskiej", Biblioteka War­

szawska,' 1908). . W ogóle związki pomiędzy

„Młodą Polską" a pozytywizmem są znaeżnie ściślejsze njż ■ się sądzi, biorąc dosłownie huczne, manifesty modernistów. W wielu wy­

padkach dobrze przetrawiony pozytywizm jest główną gwarancją wartości artystycznej dzielą zaś źle przeżuty i niezrozumiany po­

wodem rozstroju tak artystycznego jak ideo­

wego. Dowody przy innej sposobności.

Młody Żeromski mieści się w pierwszej czę­

ści tęgo zdania. Tendencyjność społeczna pi­

sarza 'jest rodem ii atmosfery pozytywistycz­

nej. Z tej samej atmosfery wywodzi się jego wczesny realizm. Zarazem wywodzi się z naj­

bardziej wypracowanych kanonów realizmu zachodnio-europejskiego,, z wzorów noweli francuskiej i rosyjskiej. „Doktor Piotr", „Si- łaczka", „O żołnierzu tułaczu", „Zmierzch" — jest w tych utworach Żeromskiego pełnia ideowej 'i psychologicznej prawdy, a zarazem, chociaż nierozprowadzony w tysiącu lirycz­

nych szczegółów, stosunek pisarza do tematu narzuca się z/tałą trafnością.

W.tcdy to można było sądzić, Iż Żeromski pójdzie po drodze, która, być może, ogranicza­

ła jego gwałtowną 'wzruszeniowość,. ale nie kaziła jej wyników artystycznych. - „Talent Żeromskiego nie lubi rozlewania się płytką warstwą na wielkie obszary; jest on pogłę­

biającym raczej najmniejszą sferę swych ba­

dań, ograniczającym świadomie sam sie­

bie w manifestowaniu się. pospiesznym na zewnątrz.. Reprezentuje on u nas tę — praw­

dziwie wielką i poświęcającą się, „trudną"

sztukę Flauberta, Goncourtów itp., taką, która się powściąga w bezładnych wybuchach sił twórczych, wysila- się, doskonali wciąż 1 skupia na jednyną".

Tak napisał w roku 1896 Wł. Jabłonowski o „Opowiadaniach". Tymczasem w najbliż­

szych utworach talent Żeromskiego zaczął się yrtaśnie rozlewać na szerokie obszary, prze­

stał się powściągać w bezładnych wybuchach i tym — zwyciężył w oczach współczesnych, temu zawdzięcza swoje wyjątkowe w ich prze­

konaniu stanowisko. Cor cordium. I tak już pozostało dó końca twórczpści Żeromskiego.

Adamczewski usiłuje wprawdzie dowieść (rozdział „Ujarzmianie żywiołu" w „Sercu nienasyconym"), że z tej drogi Żeromski na­

wrócił, ale dowód to byłby przekonywający, gdyby gó poparło choć nieco'utworów takich, jak te z „Opowiadań". Podobnie zrównowa­

żonej i zwartej grupy Żeromski-.nigdy już nie napisze.

Stało się tak, ponieważ Żeromski uległ so­

bie, a przede wszystkim uległ podszeptom epoki, nakazującym bezwzględną wierność swojemu ja . lirycznemu, widzącym dowód piękna w obnażonych różnicach wzruszeń.

„Każdy przejaw duszy jest dla ńas czystym, świętym, głębią i tajemnicą, skoro jest po­

tężny". To pisał Przybyszewski. W to wierzy cała dojrzała twórczość Żeromskiego. W tym 1- sensie powiedziałem, że pechem Żeromskiego było, iż tworzył w opoce, kiedy mógł być so­

bą. I odtąd,- od „Ludzi bezdomnych" i „Po- • piołów"' przestaje istnieć w prozię Żeromskie­

go jakakolwiek równowaga epicka i kompo­

zycyjna, jakiekolwiek panowanie had mate­

riałem wzruszeń i rzeczywistości.

Cechą Prusa jest to, że najszersze i najbar­

dziej zamierzone kompozycje powieściowe pą obiektywnie najlepsze w jego dorobku. Cechą Żeromskiego jest to, że im bardziej zamierzo­

na subiektywnie i ważka dla pisarza jest wielka kompozycja powieściowa, tym licz­

niejsze wątpliwości budzi w dzisiejszym czy­

telniku. Im bowiem rozleglejsza jego po­

wieść, tym bardziej się w niej wyłaniają pewne fundamentalne właściwości sztuki Że­

romskiego, które tylko w ramach prźychylne-.

go tym właściwościom stylu mogły być przyj­

mowane chętnie 1 pozytywnie. W ramach stylu lirycznego i ' rozlewnego, rozlewnego również w tym sensie, że nie umiejącego ogra­

niczyć swoich postulatów dp zakresu, gdzie są one najmniej szkodliwe, ale rozlewające­

go je na wszystkie gatunki literackie. ■ Tym właściwościom jest na imię: probierń opisu, w dalszej konsekwencji probjem k ra j­

obrazu, natury i stylizacji słownej, bo osta­

tecznie 'wszelki opis jest sprawą takiej styli­

zacji. Po wtóre, problem stosunku wzruszenio­

wego do tematu i postaci, a w-związku z tym sprawa, jakiego pochodzenia winna być plaz­

ma psychologiczna, z której' pisarz urabia swoje osoby. Wreszcie sprawa najważniejsza:

konstrukcja czy wyraz? Przewaga wierności wobec prawideł, które udostępniają dzieło, czy wobec tych,' które udostępniają1'jawnie samego tylko pisarza. Na (yszystkie te zagad­

nienia Żeromski dał odpowiedź absolutnie jednoznaczną i równie absolutnie związaną- z jednym z najbardziej niepewnych stylów li­

teratury polskiej — styl.em modernistycznym i symbolicznym.

Żeromski został uznany za mistrza kraj­

obrazu, odczućia natury- i mistrza słowa.

W liryóznym opisie krajobrazu -nie można pójść dalej niż on — Żeromski wszystko wys­

sał z tego ■ motywu i pozostawił pustą kość.

Chociaż-zachwyty nad tą stroną jego sztuki są historycznie, na tle jego poprzedników, słuszne, należy pamiętać,, iż Żeromski dopro­

wadził do niesamowitej wybujałości jedną z najbardziej dziwacznych, najbardziej ahu- manistycznych i tylko u nas rozrośniętych aż do tego rozmiaru gałęzi sztuki literackiej.

Ten przerost opisu, na który tylekroć i jakże słusznie zżymał się Norwid, jest jedną z mi­

styfikacji artystycznych naszej literatury. Bo to niby obserwacja, niby dokładność widze­

nia, ale w istocie prowadzą one do werbaliz- mu. Sztuka prawdy staje się tylko sztuką od­

cienia słownego. I dlatego ten sam Żeromski w stylizatorśki, czysto zdobniczy sposób lu­

buje' się w słowie, dlatego równym jest' ama­

torem słownika Lindego, co — zielnika. Na tych obydwu dążnościach (krajobraz liryczny

■ i stylizatorslwo słowne) twórczość jego po­

łożyła się niczym olbrzymia i niesamowita morena. Niesposób jej odrzucić, niesposób z takich głazów budować.

Wzruszeniowość Żeromskiego,- ta ustawicz­

na pasja podawania czytelnikowi gotowych wniosków uczuciowych,- jest właściwie — dy­

daktyczna. Nie pozostawia czasu na rozezna­

nie się w sytuacji, nie . podąje dostatecznej ilości faktów, by rozeznanie mogło być pewne t obiektywne, ale wnioski daje przed faktami, a to jest przecież jedną z cech złej dydaktyki.

Żeromski pisarzem dydaktycznym, tym, któ­

ry czytelnika nie traktuje j,ako osoby dorosłej, który nie ufa jego sądowi i domyślności, jest nie tylko dlatego, że tyle uprawiał publicy­

styki i tak wiele nieprzetrawionej publicy­

styki włożył w powieści. Jest nim, dlatego, że pragnie naucząć stosunku uczuciowego wszę-.

dzie, w każdej sytuacji a przede wszystkim wobec własnych postaci. ' ' ' W budowie tych postaci, zwłaszcza najważ- ' niejszych, postępuje jak medium, które tylko z siebie wydobywa plazmę, cudzej plazmy wywabić nie potrafi i tylko j. niej, i najbar­

dziej egotycznej materii " konstruuje ludzi- rzekomo odrębnych. . Istnieją niewątpliwie stopnie ich zależności, istnieją, jak Adam­

czewski to klasyfikuje „sobowtóry, media i partnerzy", ale cala między nimi różnica ściąga się do — różnicy w szerokości rury łą­

czącej te postacie z rezerwoarąmi psychicz­

nymi pisarza. Przypominam nieprzedawnio­

ne słowa Irzykowskiego o tym, że każda z po­

staci Żeromskiego' ma wybitą w duszy dziurę, w. którą wstawiona została rura, łącząca . ją bezpośrednio z duszą twórcy. Dydaktyczne wzruszenie Żeromskiego uczy zawsze i tylko jego samego. Nie uczy świata judzi odręb­

nych, świata problemów istniejących bez względu na to, czy chcemy czy nie chcemy wzruszać się nimi chętnie.

Wreszcie konstrukcja prozy, najgłówniejszy' niedostatek jego sztuki. Gdybyż jeszcze to nie­

pisane prawo wieloznacznej równowagi, z ja­

kiego powstaję prawdziwa proza, zostało na­

ruszone na rzecz któregoś z klasycznych ele­

mentów powieści, na rzecz charakterów, ną rzecz akcji! Tymczasem zostaje naruszo­

ne na rzecz składnika-, który w prozie musi być najbardziej utajony, najmniej powie­

dziany, najwięcej poddany, który ma prawo emanować tylko z wielkiej całości, emanować wieloznacznie i nieokreślenie, a ńie wyzierać z szczególnie poświęconych mu partii: liryzm wobec tematu. Cząstkowy wyraz liryczny, za-' miast konstrukcji, dającej przytłumioną, w jęj pełnej całości obecną sugestię? Gdyby we- . dług rozmiaru ustawiać utwory Żeromskiego i zapytać, jak -wysoko przebiega granica, do której umiał on doprowadzić' konstrukcję jednolitą, ta granica przebiegać'będzie na naj­

wyższym poziomie w utworze te j' objętości, co „Wierna rzeka",.— ale właściwie znacznie

niżej. • •

Wielki pisarz, wielki w swoich błędach, budzący, szacunek w swojej prawdzie ducho­

wej — takim Żeromski pozostanie. Ale nie klasyk, nie wzór, nie pisarz, do którego sięga się po tradycję żywotną. Szczególnie dzisiaj dobitnie brzmią-'„nie". Za błędy, które czynią xcałe stylo, odpowiadają później swymi dzie­

łami pisarze. Nie to jest istotne,, czy Żerom­

ski najpierw się „przyczaił" realistycznie, a zdobywszy czekaną sławę nagle się odprę­

żył i „stał się sobą", czy też sztuka moderni­

styczna dopiero go ośmieliła — nad tym się głowić będą historycy literatury. Ważny jest , błąd całego stylu,-za który płaci Żeromski: ■

wszystko, na co modernizm pozwalał,w po­

wieści, co Żeromski wyzyskał, jest sprzeczne z tymi właściwościami prozy, któro trwają , niezależne od tego czy owego stylu, które po­

wieści- zawsze nadają prawdę i doniósłość.

IV

Takich wybuchów instynktownego talentu, jakim jest początek (zarazem szczyt) twór­

czości Reymonta, by! o wicie .w literaturze międzywojennej. Właściwie Reymonta można by traktować jako przykład częstego, niestety, rozwoju polskich prozaików. Najpierw zapo­

wiedź pisarza na dużą skalę, później — li- terat^pisujący książki. Naturalnie, u Rey­

monta jest o wiele więcej aniżeli zapowiedź.

Jego .dorobek najbardziej żywotny, to nie­

samowita, nie posiadająca równej sobie eks­

plozja' niezwykłego talentu, wywodzącego się z instynktu i samorodnej obserwacji, nie z ja­

kiejkolwiek szkoły czy kultury. „Komediant­

ka" — 1896, „Fermenty" — 1897, „Ziemia obie­

cana" — 1899. W tym pośpiesznym następ­

stwie najlepszych powie'ci Reymonta jest ja­

kiś wulkaniczny wybuch, po którym znużony wulkan sili się na wstrząsy ze skutecznością coraz mniejszą Rozwój Reymonta powtórzy natychmiast Orkan. „Komorników" i „W- roz­

tokach" również, napisał prozaik, który nie ukończył jeszcze lat trzydziestu.

Ten wybuch talentu jest naturalnie zjawi­

skiem całkiem indywidualnym. Oznacza on, że w twórczości Reymonta wszystko się opie­

ra na instynkcie artystycznym, na nięzależnym od naszej kontroli specjalnym ustroju wrażli­

wości .zmysłowej. Opiera się na tej anegdo­

cie, którą nam przekazano o nim: idąc ulicą i nie obserwując specjalnie, zatopiony w roz­

mowie, potrafił dokładnie opowiedzieć jakie sklepy wyminął, jak ubrane były osoby, któ­

re obok przeszły, co działo się równocześnie na dalszym planie ulicy. A równocześnie Reymont był chyba jedynyrr? laureatem No­

bla, który oprócz swojego rodzinnego języka nie znał żadnego-innego. Jak świadczy Lo- rentowicz („Spojrzenie- wstecz"), po wiele ra­

zy bawiąc w Paryżu po francusku nie nauczył się'nawef czytać. Raz wmówiwszy sobie, żi nóż znaczy Ie couton, powtarzał to stałe. Są­

dzę, że pomiędzy tymi . dwoma anegdotami zawarta jest całą, jak Francuzi mawiają, grandeur et miserc Reymonta. Wielki z in- ' stynktu pisarz nie został nim nigdy kul­

tury. , t

'jeżeli do kogo z naszych znakomitych pro?

zaików można zastosować powiedzenie Sten- dhala, że pisarz to przechadzające się po go­

ścińcu zwierciadło, to do Reymonta. Ten z fa­

chu wyzwolony czeladnik krawiecki zwiedził . wszystkie, ..gościńce i ścieżki awansu społecz-r nego, jakie za jego młodości były dostępne młodzieńcowi łapczywemu życia. Zwiedził je i odtworzył niczym jakiś egzotyczny kraj, który pomaga się w swoim odtworzeniu jak najbardziej realnej namacalności, byśjny uwie­

rzyli w jego istnienie. Tzw. życie- realne znał na pewno lepiej niż Prus, z dziwaczniejszych i liczniejszych pieców chleb jadał, a przecież — . przykład- jego, świadczy — zwierciadło od- bije, ale zwierciadło nie nauczy mechanizmu życia współczesnego. Najwyżej1 ukaże je ta­

kim, jakie jedynie możliwe jest w odbiciu:

w perspektywicznym skrócie, ale nie w jego prawdzię, bo do prawdy potrzebnu' jest wie-' dza. . .

Wybuch talentu, Reymonta jest powiem za­

razem wybuchem pewnych tendencji szer­

szych, a przed okresem „Młodej Polski" przy­

tłumionych W naszej literaturze. Te cjężności mam-na myśli pisząc, że zwierciadło odbija, lecz nie naucza. W Polsce nie' było natura­

lizmu literackiego, tego, jaki uprawiali Zola czy Maupassant. Współcześni im nasi pisarze pozytywistyczni są dosyć, dalecy od natura­

lizmu. Zbyt wiele posiadają 'zadań realnych, by tylko obserwować, a z obserwacji wycią­

gać pesymistyczne wnioski. Dopiero równo­

cześnie z pokoleniem „Młodej Polski" dojrze­

wa w Polsce naturalizm. Posiada go w swo­

jej sztuce Żeromski, pisze Zapolska, riajmoc- niej zaś wystrzela pod piórem Reymonta. Ale jakżeż inny ód francuskiego! Jakże daleki od popurych. obrazów Zoli, ccj zmysłowego znu­

żenia Maupassanta. Wybucha naturalizm bar­

dzo sarmacki i przez to jeszcze dalszy od ro­

zumienia życia, od konstruowania życia: po prostu nienasycona łapczywość, chłonność obserwacji, ich pośpieszne wyrzucanie, z sier bie, jakaś automatyczna żądza opisania wszyst­

kiego, co podpadnie pod zmysły. Fonograf, połączony ze zwierciadłem;

Sprawa przez to jest ważna, ponieważ od świadomego swoich celów realizmu powieści Prusa zdaje się, być droga niedaleka do na­

turalizmu, jako rzekomo wyższego stopnia prawdy. 'Tymczasem naturalizm, przykład Reymonta zestawionego z'Prusem, posiada tu ­ taj pełną wymfowę, nie jest wyższym stopniem prawdy. Bo do prawdy konieczna jest rów­

nież wiedza konstruująca, a takiej wiedzy Reymont nie posiadał. Najbardziej o tym świadczy jego zupełny zawód w gatunku, gdzie sam instyrfkt i żywiołowość najmniej popłacają: w powieści historycznej. „Rok 1794“ jest najbardziej martwą pozycją w do­

robku Reymonta.

Stawę swoją zawdzięcza Reymont dziełu, które bynajmniej nie jest tak jednolite w wy?

■ razie jak jego pierwsze powieści. „Chłopów"

napisał prozaik, który zrozumiał, że w jego pokoleniu istnieją pewne wspólne ‘ kanony artystyczne i do tych kanonów spróbował sie­

bie podciągnąć. Reymont był naturą zbyt prostolinijną w 'swojej żywiołowości, zbyt biernie i chętnie podejmującą wszystkie pod­

niety, jakie rzeczywistość niesie, dla Rey­

monta nie istniały Jeszcze problemy jego jaź­

ni, bo ta cała była zwierciadłem, by mógł on podobnie jak Żeromski poprzez wzruszenie Indywidualne, poprzez kult uczyć samotnych a bolesnych wciągnąć. się we wspólne normy artystyczne „Młodej .Polski".

Dokonał zatem tego po drodze, znanej rów­

nież Żeromskiemu, ale Żeromskiemu jako jedna - z dróg, jemu — jako droga jedyna:

stylizacji języka i opisu. „Chłopi" to materiał przyniesiony przez świetnego obserwatora, który nie pyta o wnioski, przykrojony nato- miast przez stylizątora, który usiłuje ,tętnu materiałowi nadać jajtiś krój bardzi.ej hiera­

tyczny i czyni to przede wszystkim za pomocą barokowych zabiegów słownych, czyni uro­

czystością i przewlekłością opisu czy sceny psychologicznej; I co najważniejsze, fc tak bardzo utrudnia ocenę „Chłopów", większość epickiego zakroju powieści jest tutaj prze-

(3)

N r 53

nicsiona właśnie w len świadomy zamiar sty- lizatorski, w nastrojowy komentarz słów. Ko­

mentarz stylistyczny, który dzisiaj na żywym miąższu tego dzieła chrzęści jak zeschły i dzi­

waczny kwiat.

Najgorzej zaś, kiedy ten komentarz (wdziera się w psychologię postaci i ma zastąpić prze­

życia prostych ludzi. Reymont nigdy nic upra­

wią! analizy psychologicznej, pełnia zamiaru epickiegó przymuszała, by jej-choć trochę nic poskąpić. Jakżeż się zachowuje wewnętrznie (jeden z rozlicznych przykładów) Hanka zdra­

dzona przez. Antka? — „Jeno popłakiwała ża­

łośnie, łzyisame się lały, tryskając z tych naj­

głębszych.. utajonych smutkórw człowieczych, z '■omego dna serca rozdartego,,z...tego skrzy- botu ginących bez ratunku; czasem zaś, ale rzadko, bo zapominała o wszystkim, modliła sic. szeptała pacierze jękliwym głosem, ćwier­

kała je Av sobie porwanymi słowy, kiej ten ptaszek marznący, któren tylko kiejś niekjej zatrzepie skrzydłem, a żc już mocy nijakiej nic ma. to przysiada, tuli się, psiuka i wraz zapada w coraz, głębszą senność".

' Dlatego „Chłopi" są utworem wątpliwym.

Naturalizm, kiedy go skrajnie i konsekwent­

nie pojąć, musi być pusty intelektualnie. Tem­

perament, instynkt, to’ jego jedyna poprawka do rzeczywistości. Stylizatorstwo, wstaw/ione na to'm iejsce, pustki również nie zapełnia.

Reymont jako artysta rządził się' tylko in­

stynktem. I podobnie jak przykład Żerom­

skiego, któremu właśnie pełna ąwobocła oso­

bowości wykruszyła skrzydła, świadczy prze­

ciwko wszechwładzy lego pojęcia, tak przy­

kład' Reymonta mówi, że żywioł, instynkt, ge­

nialna samorodność to dosyć na wybuch, za mato na trwanie i — przetrwanie.

V

Nie ma jakichś nawrotów bezpośrednich.

Nie ma rozpoczynania od przerwanego miej­

sca, żc to niby uchwycić tamten wątek, a już wszystko potoczy się samo. Tak i w naszym ' wypadku nic twierdzimy, że .rozwój prozy polskiej został po Prusie zupełnie przekrzy­

wiony i zbałamucony. Żeromski, jakkolwiek sama jego sztuka powieściowa jest dzisiej­

szym wymaganiom bardzo daleka, szedł da­

lej aniżeli Prus. Wyczuwał prądy społeczne i nakazy, na których zrozumienie już nie sta- w do instrumentu dobrotliwemu Prusowi.

„Miejsce Wokulskiego, widzącego w solidar­

ności społecznej przyszłość narodu, chce za­

jąć Judym, poświęcający się dla szczęścia jed­

nej tylko klasy — proletariatu." (Grotowski).

Reymont w brutalnym i ostrym chwycie obserwacyjnym obnajał szczegóły świata, wo- .kół Których Prus musiał długo i daremnie krążyć. Oceniając rozwój, wcale się go nie

przekreśla. . '

Wniosek jest inny: mieści się w pytaniu, która z sytuacji ideologicznych, rozwiązanych przez tych trzech wielkich prozaików, jest nam względnie najbliższa, najbardziej podob­

na. Tym razem pytamy o żywotność inną, do­

tyczącą nic tylko czytelnika, ale obecnego pi­

sarza polskiego. — Pytamy, która z odnóg tego nurtu jest mu stosunkowo najbliższa. Nad Reymontem, zatrzymać się można najkrócej.

Postawa naturałistyczna jest najdalsza od hi­

storii i humanizmu. Stworzone prżez kulturę treści obserwuje niczym fakty naturalne, nie­

zależne od człowieka. Wystarczy tak obser­

wować, by zdać się na instynkt, żywioł i dal­

sze ich, jeszcze bardziej irracjonalne wydania, Sądzę, że sytuacja dzisiejsza jest najbar­

dziej podobna do tej, którą zrozumiał Prus jako artysta, od której rozpoczynał Żeromski.

Ani potrzeba utrwalenia odrębności indywi­

dualnej, ani skwapliwa służba Wobec wszyst­

kiego co lirycznie i irracjonalnie różne, od­

mienne, ani też wdeptywanie tendencji w o- porną rzeczywistość — te dwa bieguny skraj­

ne, oznaczające-młodopolszczyznę i doktryner­

ski pozytywizm, nie zawierają się w tej sy­

tuacji jako postulaty żywe.-Istnieje natomiast wyraźny problem, ludzki i społeczny nakaz, odbudowa sensu historii i człowieka, nakaz, który tylko tak da się zrealizować artystycz­

nie, jak to Prus pojął wobec haseł pozyty­

wizmu. Zamiast tendencji — realny wygląd problemu.

W samych sprawach konstrukcji prozy nie ma wątpliwości. W dojrzałym pisarstwie P ru ­ sa i ,we wczesnej twórczości Żeromskiego jest' jakiś węzłowy zwornik prozy polskiej. Linia, po której poszedł później Żeromski, niewąt­

pliwie jest chwiejna, niewątpliwie się roz­

szczepia. I nie w tradycji stylowej „Młodej Poi-ki“. ale tam, na przejściu dwóch poko­

leń,.artyzm prozy polskiej stał najwyżej.

' t

Kazimierz Wyka’

W poprzednim (52) num erze „Odrodzenia" z dnia 25 listopada: Tadeusz B oy-Z clcńskl: M ickiew icz. — Julian Przyboś: „H istoria szlachecka" czyli baśń. — W acław Kubacki: T yrtejski żyw ot i pieśń. — Paweł lloroszow sk l: Prawo a p u blicystyka. — Julia Hart- wig: Do w idzenia górom. — Jalu Kurek: Drzewo dzieciństw a. W łodzimierz Słobodnik: Śm ierć Optochan. — Eugeniusz Z ieliński: Ługa. — K sawery Pruszyński: D zieje em igracji 'ondyńskiej. Irański odmarsz. — Artur Sandauor: O postępow ości w li­

teraturze. — H enryk Batow ski: ,'.Zjednoczeni Sło­

w ianie". — Tadeusz D obrow olski: W ystawa hbra- zów, tkanin i porcelany w krakow skim T ow arzy­

stw ie P rzyjaciół Sztuk P ięknych. — W itold Zlem - bicki: P ow ażna praca naukowa. - M. H. D obrow ol­

ska: Książka dla dzieci. — Józef Sieradzki: G łów ne liczb y now ej Polski. — Stanisław P iotrow ski: O for­

m y św ieże, zdrow e i żyw e. — W ilhelm Mach: Szla­

k iem żołn ierskiego w zruszenia. — zb: Przegląd pra­

ży. — js: W racamy do sielariki. — B ień: Ten kot jest czarny. — Polska zą granicą: js: W ZSRR. — mp:

W A nglii i A m eryce. — taj: K w iaty na grób La- ValaT — tk: „płom yk" i Brzechw a. — bs: Jesteś Smutny. — i ilustracja. — # stron.

- O l ) . R O D Z E N I E . Str. 1

K A Z I M I E R Z B R A N D Y S

D w ie p o e z j e ?

I

Pierwsze mieniące pokoju zapoznały nas z częścią dorobku kulturalnego emigracji pol­

skiej na Zachodzie. Zza kanału La Manche, zza Oceanu zaczęli dopływać nic tylko ludzie, ale i, pisma, książki i utwory. To, czego by­

liśmy tak spragnieni w latach okupacji, cze­

go oczekiwaliśmy z niecierpliwością po za­

kończeniu wojny — piśmiennictwo uchodź­

stwa polskiego na zachodzie Europy i świa­

ta, — w ostatnich miesiącach stało śię nam w znacznej mierze dostępne.

Literatura polska dzieliła w ciągu'•wojny losy trzech frontów walki z Niemcami; wiersz czy proza .polska wtórowały działom we Flan­

drii, na Ukrainie i opiewały podziemne zma­

gania o wolność w kraju. W groźne wieczory warszawskie, gdy warkot motoru za oknem wstrzymywał serce i krew, ileż poezji' prze­

chodziło z rąk do rąk i z ust do ust w mieszka­

niach śródmieścia i przedmieść; poezji ze.

stron dalekich i bliskich, wierszy dyktowa­

nych tęsknotą za krajem i ża wolnością, pi­

sanych w Warszawie, w Londynie, w Moskwie, w Woldenbergu.

Te,w iersze wzruszały nas. Nic mieliśmy wówczas zbyt gorliwych chęci krytycznych i myśl o analizie formalnej była nam na ogól dość obca w tych dniach, gdy w każdym stó­

wie, które przedarło się do nas przez fronty, szukaliśmy pokrzepienia i nadziei. Wiersz o ulicy Kruczej napisany w Londynie, czy strofka o Starym Mieście skreślona pod Smo­

leńskiem, to było wiele w owych dniach, gdy róg Żórawicj nazajutrz mógł stać się polem bitwy, *a placyk pod Arsenałem byl nim istot­

nie wczoraj. Zwrotka o polskjej łące czy o polskim mieście, o pierwszych zburzonych domach lub o pierwszych ludziach, którzy padli w Warszawie czy pod Naryikiem, po­

budzała w nas łzy. Płakaliśmy nad tymi wier­

szami, my, którzy po śmierci najbliższych po­

trafiliśmy odmawiać sobie tez. Tęsknota uchodźcza poruszała w nas własną; tęskniliś­

my, pociągnięci rytmem ich nostalgii, za wol­

nością owych miast i wsi, które mieliśmy bli­

sko, w których żyliśmy — ale żyliśmy w nie­

woli. Byliśmy w kraju, lecz tęskniliśmy za wolnością, tamci żyli w wolności, lecz tęsknili za krajem. Tęskniliśmy więc, oni i my, za jed­

nym, za tym samym, mimo iż przedzieleni

rhorzami. ’ ■

Na którymś z licznych sympozjonów oku­

pacyjnych w Warszawie ktoś mi się starał u- dowoclnić, że rozkład geograficzno-polityczny literatury polskiej,w czasie wojny dokonał się zgodnie z jej podziałem ideowo-formalnym.

Lewicowa awangarda ‘ powędrowała n,a Wschód, passeiści i zachowawcy na Zachód, a w k raju pozostali patriotycznie usposobieni formaliści i klasycy. Ten żart wziął niewątpli­

wie asumpt z faktu, że większość pisarzy le­

wicy społecznej istotnie szukała dróg do Pol­

ski na szlakach bęjowyeh Armii Czerwonej;

„Skamander" zaś i grupa „Wiadomości Literac­

kich" w dużej części, przypadkiem lub świa­

domie, wybrały azyl w krajach zachodnich Europy, lub w państwach półkuli zachodniej.

W kraju jednak pozostało środowisko pisar­

skie najtrudniejsze do określenia. Przyboś i Iwaszkiewicz, Miłosz i Dobrowolski, Dąb­

rowska i Nałkowska, <?zy Andrzejewski i Bre­

za — któż mógłby tych pisarzy połączyć w kierunki formalne lub światopoglądowe nie narażając się na gromy i szyderstwa?

Było to zgrupowanie bardziej przypadkowe niż obydwa pozostałe, i tym trudniejsze do sklasyfikowania; złożone po prostu z ludzi, którzy nie mogli lub nie chcieli wyjeżdżać;- którzy nie'm ogli albo nie chcięli z przyczyn duchowych pzy praktycznych, którzy pierw ­ sze dwa lata wojny spędzili za Bugiem i po-,

tern dopiero, po ofensywie niemieckiej, na.

Wschód wrócili do kraju, albo inni, których żaden wstrząs wojenny od września 1939 r.

nie zdołał skłonić do wędrówek.

Z’ tych trzech środowisk dochodziły nas li­

twory w ciągu długich lat wojny; przy czym ze względów zrozumiałych najobficiej przy­

pływał m ateriał krajowy, a najbardziej ską­

po korzystano z utworów pisarzy, od których dzielił ciągle zmienny i ruchomy wał frontu wschodniego. Z tej strony częściej ;dobiegał- odgłos dział niż słowo. Raczej echa słów: sły­

szano w Warszawie o utworach Wasilewskiej, Putram enta i Ważyka, o „Nowych Widnokrę­

gach", słyszano o nich, lecz mato kto je czy­

tał. Dopiero przez L^iljlin przybyły do kraju.

Produkcją tyęh trzech polskich centrów twórczych dysponujemy dziś w znacznyćh fragmentach. Możemy wysnuwać z niej wnio­

ski krytyczne, ideologiczne i psychologiczne, możerńy dzielić, bielić i czernić — dziś, gdy emocje okupacyjne .nie przeszkadzają już chłodnej analizie. Mamy kraj i państwo, ujawnioną literaturę i sztukę, Tuwima, Przy­

bosia, Iwaszkiewicza i Putram enta pod ręką, w legalnym druku — pierwsza sposobność klasyfikacji kierunków, postaw i 'szkół.

Rzecz dla krytyka, nie dla profanów. Za­

daniem tego szkicu nie będzie analiza kry ­ tyczna. Przed pjsząeym poniższe słówa leży parę książeczek, wydanych w polskim języku na emigracji zachodniej. Jest w nich wiele przyczyn do wzruszeń, namysłu i smutku. Ci­

sną się pod pióro po ich przeczytaniu słowa

żalu i wzburzenia, słowa współczucia i troski.

Fronty- podzieliły ludzi nie tylko na zwycię- \ skich i pokonanych. Za kanałem La Manche czas wojny płynął inaczej. Jej obraz ukazy­

wał się odmiennie oczom nad Tamizą, i oczom nad Wisłą. Rzeki, góry i morza podzieliły lu­

dzi na mniej i więcej wiedzących, na niejed-

’nako cierpiących, na bogatych w nierówne doświadczćnia.

Ludzie, którzy przeżyli Oświęcim,-'Pawiak lub ulicę warszawską w dzień powszedni, kiedy łapanka czyhała zza każdego węgla, którzy oswoili 'się z niebezpieczeństwem śmierci, nieomal jak z obawą gradu lub de­

szczu, którzy przeżyli ghetto i-powstanie — nie prędko staną się zrozumiali dla tych, co ani' razu w ciągu sześciu lat nie spotkali wzroku Niemca spod stalowego hełmu i nie poczuli się przed nim bezbronni. Inaczej przeżyliśmy Polskę i Warszawę od tyciu którzy tęsknili • za nimi z Londynu i pragnęli je ujrzeć nie­

tknięte Wojną i czasem. Polska zmieniała się' bowiem wraz z nami, cierpienia żłobiły nas wspólnie, wraz z nami cały kraj żeglował po niewidzialnych prądach przemian, coraz da­

lej odbijając od niedawnej przeszłości.

Nikt z nas nie pragnął jej powrotu. Nasza tęsknota była tęsknotą za wolnością, ale za wolnością w czasie przyszłym i nieuniknio­

nym. Pragnęliśmy Polski wolnej; znaczyło to: . wolnej od przemocy, niesprawiedliwości i wy­

zysku. Te trzy słowa nie zawsze jednakowo i nie wszędzie jednakowo się pojmuje.

Cierpienia .zmieniały Polskę i nas, którym przyszło 'uczestniczyć w jej niewoli. Na za­

chód i wschód ód^niej żyło tysiące uchodź­

ców, oddzielonych od kraju. Mieliśmy dwie emigracje, tęskniono za P olską' na dwóch krańcach globu, na dwóch krańcach pisano o niej wiersze i byliśmy w prawie przypu­

szczać, że ludzi.om z obydwu krańców rów­

nie trudno będzie zrozumieć przemiany, które dokonały się w nas w czasie niewoli'

Lecz pomijając głębsze dociekania krytycz­

ne i sympatie ideowe, czytelnika „Antologii poezji polskiej (1939—1945)“, wydanej ostat­

nio w Paryżu, musi uderzyć fakt, żc na emi­

gracji wschodniej kilka talentów poetyckich jak Putrament, Ważyk czy Huszcza rozwinęło wartości twórcze • dużego formatu, na emi­

gracji zachodniej natomiast zaszedł w pewnej mierze proces niejako odwrotny: poeci o skali Lechonia i Wierzyńskiego opadli w niże twór­

cze, granicząc nieraz z płaskością. Dla m ark­

sizmu istnieje niedwuznaczna wymowa tego zestawienia dwóch środowisk idcowo-polity- cznych, krytyk formalista poprzestałby za­

pewne na rozgraniczeniu kierunków poetyc­

kich — ale każdy, najzwyklejszy czytelnik o tzw. „poziomie", najdalszy nawet od inter­

pretacji socjalnej czy krytycznej, musi wy­

ciągnąć jakieś wnidski z oceny porównawczej Lechonia ' „Pieśni o Stefanie Starzyńskim", w której pisze poeta, że: „to dziejów 'krater wciąż tę samą wyrzuca romantyczną lawę i że to jeszcze jeden szalony bohater, nieopatrzną, ułańską opętał Warszawę", — ź wierszem Adama Ważyka „Doświadczenie'*, który koń­

czy się następującą strofą: „Niech sobie w noc tę ktoś-psaimy rzuca w łoskot ciemności, piech .ręce składa, zastyga w pomnik w bronzach przeszłości, -niech się ten drugi z losem' wy­

kłóca o udział mniejszy, — mity ml ten. kto glos wyogromni o, grom dzisiejszy"?

Z tegri porównania, jednego z wielu możli­

wych, wypłyWają zapewne wnioski liczne i nie­

jedna wiąże się z nim interpretacja. Ale żad­

na nie byłaby w możności pominąć czynnika tak ważkiego jak atmosfera środowiska i róż- . no kierunki ciążeń, nurtujących obydwie emi­

gracje. Bo nawet twórczość tych poetów lon­

dyńskich, których talent nie osłabi, jakże się różni od wierszy pisarzy wschodniego uchodź­

stwa, których wibracja tyle jest nam bliższa i p o ry ta nie tylko mocą sentymentu, ale wspólnych skrótów nienawiści i cierpienia.

Być może bowiem, iż w tym samym czasie, w -którym poeta w marszu bojowym wołał o „grom dzisiejszy", gen. Anders wydal swej armii w. Rosjj rozkaz załadowania się na o- kręty i na pytanie jednego z Polaków, czemu odmawia swego udziału w walce z Niemcami pa stronie sowieckiej, odrzekłf „Nam się nie spieszy. My mamy czas". Nieprzyjaciel zbli­

żał się do murów Moskwy. Num ery,na pier­

siach więźniów Oświęcimia z dnia na dzień rosły w cyfry. Należało się spieszyć.

Casus Andersa jest dość znamienny. Atmo­

sfera emigracji ■ londyńskiej sprzyjała raczej grze politycznej niż chęci przeniknięcia wła­

ściwego sensu rozlewanej krwi. W tych na­

strojach namiętna poezja nie rodzi się łatwo.

Zamiera w nich zdolność współodczuwania z cierpieniem, siabnie wola zrozumienia cu­

dzej krzywdy. Jak silny 'nacisk polityczny wywierano za pomocą tej gry i nastrojów na ludzi dobrej woli, najlepiej zaświadczy . fakt, że jeden tylko pisarz emigracji londyńskiej wypowiedział się przeciw polityce nienawiści wobec Związku Radzieckiego. Jeden — jak­

kolwiek, o czym dziś dopiero wiemy, było tam .więcej pisarzy, którzy tej nienawiści w istocie nic czuli.

Ale roźciągano sieć kłamstw i oszczerstw, aby w nią uwikłać co podatniejsze ofiary. Nie

tylko morza i rzeki dzieliły tę emigrację od kraju. Grodziła ją od Polski zapora zlej woli przywódców, którzy czynili wszystko, aby w zbudzić.w uchodźcach londyńskich nieza­

chwianą wiarę, że .w. interesie ojczyzny leży przeszkadzanie w zwycięstwie armii, która najszybciej i najłatwiej .mogła przynieść Pol­

ice oswobodzenie od Niemców, uwolnienie ofiar z obozów i noce bez śmiertelnych lęków.

Zmierzano do tego ze swobodą i brakiem skrupułów, # tradycją sanacyjnych łgarstw i wzorów góebbelsowskiej propagandy.) Pod­

jęto hasło Katynia i kio wie, czy ta nazwa geograficzna nie rozbrzmiewała w wierszach polskich w Londynie częściej' niż Majdanek, Oświęcim lub aleja Szucha. Przywódcy emi­

gracji umieli nawet z Niemiec chwytać po­

myślne fale.

Że używano nie jeden raz kłamstw, że sto­

suje się je w tym samym celu nadal, nie brak dziś dowodów. Oto jeden z nich, który tydzień temu przepłynął kanał La Manche r - niewielka książeczka „Ojczyzna i wolność" (Biblioteka

„Wczoraj i Dziś", Londyn, 1945), w której Zygmunt Nowakowski pisze; ,

„W Polsce „uwolnienie" jak na razie przy­

niosło- konfiskatę wszystkich odbiorników ra­

diowych, maszyn do pisania, groźbę utworze­

nia jednej jedynej partii przy równoczesne]

zagładzie biologicznej resztek polskiej inteli­

gencji! A to zaledwie początek, wiadomo zaś, że np. Majdanek zmienił tylko obsługę, i że tb samo jest w „uwolnionym" Oświęcimiu".

Tyle piewca Katynia. A cóż inni? Oto glos poety. Kazimierz Wierzyński,w tej samej ksią­

żeczce poemat „Na zajęcie Warszawy przez Rosjan", zaczyna i kończy dwuwierszem:

„Generale, coś przezwał się dla innych Bo­

rem, a dla nas — o Lwim Sercu pozostał lc- gendą.»“. Zaszczyt ten zdziwiłby zapewne najwięcej gen. Bora, któregó lwie serce skło­

niło do kurtuazyjnych rozmów z gen. SS von dem Bachem po podpisaniu kapitulacji po­

wstania, o czym tak skrzętnie informowała prasa niemiecka w dniach, gdy dźiesiątki ty­

sięcy 'ciał warszawskich leżały jeszcze pod gruzami.

W dalszym ciągu poematu autor roztacza obraz powrotu wojsk polskich u boku Armii Czerwonej, pisząc; „Przez miasto, przez grób naszej matki,' blady, wciśnięty, w obcym się tłum ie przemyca jeniec z tajgi, strzęp mowy i strzęp polskiej czapki". Strzęp polskiej cz a p -’

ki! Nie dalej jak wczoraj niżej podpisany wi­

dział w Krakowie oddział bladych jeńców z. tajgi, którzy w strzępach polskich czapek szli ulicą Szewską, śpiewając pieśń pełną skargi „Idzie dziewczę po lesic". Gdyby mógł to zobaczyć londyński poela!

Lecz nie dość na tym. Nieodżałowany autor

„Lauru olimpijskiego" brnie coraz dalej w obłąkane wizje i porównując mimochodem .wkroczenie Armii Czerwonej do rzeki Pragi, dokonanej przez Suworowa, pisze niżej w w ier­

szu o Annil Krajowej: „Za wyroki na katów, za celny strzał Krysia — jeden wyrok: do tiurmy. Dla wszystkich, do czysta. Za Warsza­

wę, Warszawę, powstańcze' zachcianki —• spe­

cjalny oddział,śledczy: „przyłożyć do ścianki".

Słowa te przeczyta zapewne z uśmiechem poeta ' i prozaik Wojciech Zukrowski, k tó ry / njedńwnó, po ujawnieniu się w stopniu pod­

porucznika Armii Krajowej otrzyma! awans na kapitana Wojska Polskiego, ożenił się i mjeszka w 'Katowicach.

W, tym samym wydawnictwie, niemalże na tej samej stronic, z wierszem Wierzyńskiego sąsiaduje utwór Mariana Homara „Epilog" — wiersz, napisany po uznaniu przez rząd Wiel­

kiej Brytanii Rządu Jedności Narodowej. „Po mieście .wczoraj jeszcze przyjaznym, pół- swoim", — żali się poeta — „a dzisiaj przez noc obcym; wąród ludzi gościnnych do wczo­

raj i uprzejmych, a już dzisiaj innych — cho­

dzę z wielką pogodą w sercu i pokojem... Tak mi żal tego miasta. Zal mi tej. ulicy i tłumu pogodnego. Żałuję Ezawa, który wielkie dzie­

dzictwo ufności i prawa oddal łatwo — za jedną miskę soczewicy. Bracie — m,V tędy, na dól, tutaj nasza stacja drogi trudnej, da­

lekiej bardzo, niedaremnej, oto dziś się za­

czyna druga emigracja"...

A więc Hemar nazywa Ezawem Anglię za to, że sprzedała Jńkuba — Rączkiewicza za miskę soczewicy, którą w mniemaniu poety jest, zapewne normalne współżycie z Polską i Rosją oraz pokój Europy. On, Marian He­

mar, autor „Konia trojańskiego" i tekstów1 do’

„Qui Pro Quo“, błądzi nad Tamizą i załamuje ręce u progu drugiej emigracji, którą roz- pocznie niebawem wraz z Grydzewskim, Mac­

kiewiczem, Bieleckim i Doboszyńsjiim, Dziw­

ne koleje świata i ludzi!

Otó. plon jednej książeczki, wydanej na­

kładem ostatnich wysileń propagandy byłego rządu emigracyjnego w Londynie. Ileż’ po­

dobnych krąży po wyspie brytyjskiej? Ileż po­

dobnych szafuje pokarm nienawiści i kłamstw oszukiwanym członkom uchodźstwa polskiego na Zachodzie?

A oto jeszcze jedna. W Londynie! 1 lipca 1945 r. wydano opowiadanie pisarza polskiego, napisane w Warszawie podczas okupacji

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzi, przez którą się przewija mnóstwo jeńców włoskich i francuskich, można obserwować, jak co zgrabniejszy spośród nich wyszukuje sobie już po kilku dniach

Dzieje Polski odbywają się nie tylko nad Odrą i Nisą, ale w każdym słowie, które ugruntuje prawdę o ziemi sięgającej po Nisę i Odrę, i w każdej

Nowe planowanie opięrać się winno na idei socjalizmu humanistycznego, gdzie celem jest człowiek, a wszystko inne — środkiem do osiągnięcia jego pełnego

Ale może Parnas ma dwa wierzchołki i tylko na jeden z nich trzeba się wspinać, bo ' drugi jest tak niski, że niedostrzegalny.. ■ Wyraziłem kiedyś myśl,

Pierwszy rozkwitły, biały, zieleniejący się jeszcze baldach hortensji położyła siostra Gold na zaciśniętych, pełnych zaskorupiałej śliny ustach Rózi, myśląc

Gdy jednak pierwszy Farys jakby naprzekór klęsce politycznej, prześladowaniu 1 rozproszeniu filomatów oraz rozgromieniu dekabrystów, na przekór niewoli i rozpaczy

Abstrahujemy tutaj od sporadycznych wypadków wynaturzeń, dla których jednak i tak prawie zawsze da się jako praprzyczynę wyśledzić podłoże socjalne.. W ten

Żart, humor tych czasów był wówczas w rękach najmodniejszych poetów, którzy uważali się za wrogów faszyzmu i w wielu wypadkach może istotnie nimi byli.. Ale