• Nie Znaleziono Wyników

Tom XX U

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XX U"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Warszawa, dnia 23 sierpnia 1903 r. Tom XX U

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 4^

W W a r s z a w i e :

rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą

: rocznie rub.

10,

półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

H. POINCAKE.

W I E L K O Ś Ć A S T R O N O M II. >)

G dyb ym m iał zastosować się do zwyczaju, pow inienbym dać w am dzisiaj obraz postę­

pów astronomii w ciągu u biegłego roku;

zrobiłem to w roku zeszłym i okazałem wam, ja k rozlicznem i drogam i nauka ta po­

stępuje; chciałem to zrobić i w tym roku, alem się rychło opatrzył, że musiałbym się powtarzać, że ogran iczyćbym się musiał po­

wiedzeniem : kontynuowano.

N ie znaczy to wcale, że rok 1902 mniej b ył płodn y niż rok 1901; lecz praca astrono­

m ów jest dziełem na długi ©bliczonem prze­

ciąg czasu; m y zbieram y to, co siali odlegli nasi poprzednicy, m y siejem y żniwo, które za stulecie dopiero w zejdzie, a zebrane bę­

dzie za la t dwieście. Nauka o niebie kroczy naprzód z powolnością m ajestatyczną a pew ­ ną; długo bardzo droga jej zdaje się prosto­

linijną i dopiero po w ielu latach ch yli się na prawo lub na lewo.

P ozw ólcie m i na porównanie, które, ja k przystoi, będzie porównaniem astronomicz- nem. G v '.izdy posiadają ruchy własne, któ-

!) M o w a , w y g ło s z o n a n a d o roc zn em z g r o m a ­ dzen iu p u b lic z n e m F r a n c u s k ie g o t o w a r z y s tw a astro n o m iczn ego d . 6 m a ja r. b.

re dlatego tylk o w yd ają się nam prostolinij- nemi, że żyjem y zbyt krótko. I je ż e li mnie zapytacie : co zrobiła ta lub owa gw iazda w r. 1901? ted y odpowiem wam : posunęła się o 1,38''; jeż e li spytacie : co zrobiła ona w r. 1902? zmuszony będę znowu odpow ie­

dzieć : posunęła się o 1,38""; a nie przeszka­

dza to wcale temu, że prędkość jej była ogromna i że w r. 1902 przebyła ona prze­

strzeń równie wielką, ja k w r. 1901; ale od­

pow iedzi te b y łyb y nieco monotonne.

Postanow iłem w ięc nie powtarzać w tym roku obrazu, k tó ry wam nakreśliłem w roku ubiegłym . A że b y zdać sobie sprawę z po­

stępów astronomii, należy spojrzeć na nią z pewnej perspektyw y dziejow ej, należy c o f­

nąć się trochę w czasie; pozw ólcie m i cofnąć się bardzo, a powiem wam, jakie miejsce astronomia zajm ow ała w całokształcie na­

szej w ied zy i ja k ie oddała usługi innym naukom oraz um ysłow i ludzkiemu w ogóle.

R zą d y i parlam enty są zapewne zdania, że astronomia jes t jedną z nauk, najdrożej kosztujących : najm niejszy przyrząd kosztu­

je setki tysięcy franków, najm niejsze obser- w atoryum kosztuje m iliony; każde zaćmienie pociąga za sobą uchwalenie dodatkowych kredytów. I wszystko to dla ciał niebie­

skich, tak od nas odległych, tak zupełnie

obcych naszym walkom w yborczym i które

prawdopodobnie n igdy żadnego w nich nie

wezmą udziału. Przypuszczać należy, że

(2)

514

nasi m ężow ie polityczn i zachow ali resztki idealizmu, m g listy instynkt rzeczy wielkich;

zaprawdę m yślę, że niezupełnie słusznie ich się szkaluje: w ypada ich zachęcać i w ykazać im, że instynkt ten ich nie zw odzi, że ten idealizm nie w iedzie ich na m anowce.

M ożnaby, prawda, m ów ić im o żegludze, której w a gi nik t nie m oże zaprzeczyć, a k tó ­ ra potrzebuje . astronomii. A le b y ło b y to patrzeniem na kw estyę z niew łaściw ego punktu widzenia, b yłob y poniekąd je j baga­

telizowaniem .

A stronom ia je s t pożyteczna, bo podnosi nas ponad nas samych; jes t pożyteczna, bo jes t wielka; jes t pożyteczna, bo jes t piękna;

oto co pow iedzieć należy. Ona to w yk azała nam, ja k m ały jest człow iek z ciała, a ja k w ielk i z umysłu, skoro um ysł je g o jest w stanie objąć potężne ogrom y, w których ciało je g o znikom ym jes t tylk o punktem, i napawać się cudną ich harmonią. Z d ob y ­ w am y w ten sposób świadom ość swej siły, a zdob yczy takiej niepodobna przepłacić, albowiem świadomość siły czyn i nas siln iej­

szymi.

A le przedew szystkiem chciałbym wam okazać, w ja k im stopniu astronomia u ła tw i­

ła zadanie innych nauk, bardziej bezpośred­

nio użytecznych, dając duszy naszej zdol­

ność rozum ienia przyrody.

C zy w yobrażacie sobie, o ile m niejszą b y ­ łaby ludzkość, g d y b y pod ustawicznie zakry- tem chmurami niebem, ja k iem musi być nie­

bo Jowisza, nie znała ona w cale gw iazd?

C zy sądzicie, że w takim świecie bylib yśm y tem, czem jesteśm y? P o w ie kto, że pod ta- kiem ciemnem sklepieniem b y lib yśm y p o ­ zbawieni św iatła słonecznego, niezbędnego dla organ izm ów takich, ja k zamieszkujące ziem ię. Przypu śćm y tedy, że chm ury te obdarzone są fosforescencyą i że rozlew ają św iatło łagodne a stałe. Skoro rob im y h y ­ potezy, jedna hypoteza w ięcej niew iele nas będzie kosztowała. Otóż p ow tarzam swoje pytanie : czy sądzicie, że w takim świecie bylib yśm y tem, czem jesteśm y?

G w ia zd y ślą nam nietylko to św iatło w i­

dzialne i grube, uderzające nasze oczy cie-

J

leśne,— od nich id zie ku nam św iatło znacz­

nie subtelniejsze, oświecające nasze um ysły, światło, którego działanie postaram się wam wykazać. W ie cie, czem b y ł czło w iek na

.Na 34 I ziem i przed kilku tysiącam i lat i czem jest

dzisiaj. Odosobniony wśród przyrody, w któ­

rej w szystko dlań było tajemnicą, przestra­

szany każdym nieoczekiwanym przejaw em niezrozum iałych sił, nie m iał zdolności do w idzenia w zachow yw aniu się wszechświata

j całego czego innego niż k a p r y s : wszystkie I zjaw iska p rzyp isyw ał działaniu mnóstwa m ałych geniuszów kapryśnych a w ym a ga ­ jących, i ażeby w p ływ ać na bieg świata sta­

rał się zdobyć ich przychylność sposobami podobnem i do tych, jakich się używa do uzyskania łask m inistra lub deputowanego, i N a w et niepowodzenia nie ośw iecały go, po-

j dobnie ja k dzisiaj odrzucony petent nie

| zraża się i dalej „p rosi".

Dzisiaj nie prosim y ju ż p rzyro d y : rozka­

zujem y jej, albowiem odkryliśm y niektóre je j tajem nice i codzień od kryw am y nowe.

Rozkazu jem y je j w im ię praw, których nie m oże nie uznać, albowiem są je j własnemi prawam i; nie żądam y zm iany tych praw, pierwsi się im poddajem y. Naturae non im peratur nisi parendo.

Jakim że zmianom musiały uledz nasze du­

sze, by przejść od tam tego stanu do obecne­

go! C zyż bez nauki, płynącej do nas od g w iazd, pod niebem w iecznie zachmurzo- nem, o którem m ów iłem pow yżej, zm ien iły­

b y się one tak szybko? C zy m etam orfoza b yłab y m ożliwa, albo przynajm niej czy nie b yłab y znacznie wolniejsza?

Toż, przedewszystkiem , astronomia nau­

czyła nas, że istnieją prawa. C haldejczycy, którzy pierw si nieco uważniej p rzyp a tryw a li się niebu, dostrzegli rychło, że to m nóstwo punktów św ietlnych nie jes t bezładnym tłu­

mem, błąkającym się, ja k się trafi, ale ra­

czej dyscyplinow aną armią. W p raw dzie praw idła tej dyscyplin y nie b y ły im jeszcze znane, lecz harm onijny w id ok nocy g w ia ź­

dzistej w ystarczał, by dać im w rażenie pra­

w idłow ości, a było to ju ż wiele. P ra w id ła te w y w ik ła li kolejno Hipparch, Ptolem eusz, K opernik, K epler, i wreszcie zbytecznem jes t przypom inać, że to N ew to n sform uło­

w a ł najdawniejsze, najściślejsze, najprostsze, najogólniejsze z pośród wszystkich praw p rzyrody.

Nauczeni tym przykładem przyglądaliśm y się lepiej naszemu małemu światu ziem skie­

mu i tutaj także odkryliśm y pod pozoram i

WSZECHŚW IAT

(3)

N « 34 W S Z E C H ŚW IA T 515 bezładu harmonię, uj awnioną przez badanie

nieba. I on jest praw id łow y, i on ulega niewzruszonym prawom , ale prawa te są bardzo złożone, pozostają w pozornych ze sobą zatargach, i oko, któreby nie nawykło do innych w idoków , w idziałoby w nim t y l­

ko chaos i państwo przypadku czy kaprysu.

G dybyśm y nie znali gw iazd, znalazłyby się m oże śmiałe um ysły, któreby starały się 0 przepowiadanie zjaw isk fizycznych; ale starania te b y ły b y rzadko uwieńczone pow o­

dzeniem i w zbu dzałyby tylk o śmiech ludzi pospolitych; czyż nie w idzim y nawet dzi­

siaj, że m eteorologow ie m ylą się niekiedy, 1 że są ludzie skłonni do natrząsania się z ich niepowodzeń.

Ile ż razy fizycy, zrażeni przez tyle n iepo­

wodzeń, oddaliby się zniechęceniu, g d yb y ufności ich nie po d trzym yw a ł wspaniały p rzykład tryu m fów astronomii! T ry u m fy te ok azyw a ły im, że przyroda ulega prawom;

pozostaje jed yn ie zbadanie, ja k im prawom;

w tym celu trzeba tylk o cierpliwości— i od sceptyków fizy cy m ają praw o w ym agać, by p rzyzn ali im pewien kredyt, b y czekali.

T o nie w szystko jeszcze : astronomia nie- tylk o nam powiedziała, że istnieją prawa, ale nadto, że praw a te są nieugięte, że nie­

ma z niemi paktów ; ileb y czasu trzeba było, byśm y to zrozum ieli, gd yb yśm y znali tylko świat ziemski, na którym każda siła ż y w io ­ łow a zdaje się w alczyć z innemi siłami? P o ­ w iedziała nam ona, że praw a te są nieskoń­

czenie ścisłe i, że, jeżeli form u łu jem y je ty l­

ko przybliżenie, to dlatego, że źle je znamy.

Arystoteles, najbardziej naukow y umysł sta­

rożytności, przyzn aw ał jeszcze pewne zna­

czenie p rzyp a d k o w i i, ja k się zdaje, sądził, że prawa przyrod y określają, przynajm niej na naszym świecie, głów n e tylk o rysy zja ­ wisk. Jakże rosnąca ciągle ścisłość przepo­

w iedni astronom icznych przyczyn iła się do zniszczenia tego .błędnego poglądu, któryby uczynił przyrodę niezrozumiałą!

Nasuwa się a toli pytan ie : czy praw a te nie mają charakteru lokalnego, zm iennego od jednego punktu do drugiego, ja k prawa stanowione przez ludzi; czy to, co jes t p raw ­ dą w jed n ym kącie wszechświata, np. na na­

szej kuli, albo w naszym m ałym układzie słonecznym, nie może się stać błędem nieco dalej? I wobec tego, zapytaćby się można,

czy prawa te zależne od miejsca nie zależą rów nież od czasu, czy nie są prostemi na- wyknieniam i, przem ijającem i i efem erycz- nemi? N a pytanie to da nam odpowiedź rów nież astronomia. Spójrzm y na g w ia z d y podwójne; w szystkie one zakreślają przecię­

cia stożkowe; tak więc, ja k daleko sięga te­

leskop, wszędzie panuje prawo Newtona.

Sama prostota tego prawa w ysoce jest dla nas pouczająca; ileż skom plikowanych zjaw isk obejm uje ta w dwu wierszach dają­

ca się sform ułować zasada; ci, k tórzy nie znają mechaniki niebieskiej, m ogą się o tem przekonać bodaj z grubości tom ów pośw ię­

conych tej nauce; wobec tego wolno więc mieć nadzieję, że za złożonością zjaw isk fizycznych k ryje się rów nież jakaś prosta a nieznana dotychczas przyczyna.

Astronom ia w ięc dała nam poznać ogólne cechy praw przyrody; pośród tych cech jest jedna, najsubtelniejsza i najważniejsza, nad którą pozw olę sobie dłużej się zatrzymać.

Jak rozumiano porządek świata w staro­

żytności, np. ja k rozum ieli Pytagoras, P la ­ ton lub Arystoteles? B y ł to dla nich albo niewzruszony typ, ustalony raz na zawsze, albo też ideał, do którego świat stara się zbliżyć. Tak w yobrażał sobie te rzeczy na­

w et sam Kepler, kiedy np. sprawdzał, czy odległości planet od słońca nie m ają ja k iego związku z pięciu praw idłow em i wielościa- mi. M yśl ta nie była niedorzeczna, ale mu­

siała być jałow ą, albowiem nie tak ukonsty­

tuowana jest przyroda. N ew ton okazał, że prawo jest jed yn ie zależnością m iędzy obec­

nym stanem świata a je g o stanem bezpo­

średnio następującym. W szystk ie inne pra­

w a odkryte od ow ego czasu nie są niczem innem, tylk o takiem i zależnościami, są to w gruncie rzeczy równania różniczkowe;

a właśnie astronomia dostarczyła nam pierw ­ szego modelu, bez którego w yp ad łob y za­

pewne długo błądzić.

Ona rów nież najlepiej nauczyła nas nie- ufania pozorom. G d y K opern ik dowiódł, że to, co uważano za najbardziej stałe, o ży ­ w ione jes t ruchem, a to, co uważano za ru­

chome, jest stałe, w yk azał on ja k ułudnemi być m ogą dziecinne rozumowania, w y p ły ­ wające w prost z bezpośrednich danych na­

szych zmysłów; prawda, że idee je g o z w y ­

ciężyły nie bez trudu, ale po tem zw y c ię ­

(4)

516 W S Z E C H Ś W IA T JM® 84

stwie niema dość zakorzenionego przesądu, którego zniszczenie b y ło b y ponad nasze siły.

C zyż m ożna ocenić doniosłość zdobytej w ten sposób now ej broni?

M yśliciele starożytności sądzili, że w szyst­

ko zostało stw orzone dla człowieka, i należy mniemać, że złudzenie to bardzo jest uparte, skoro p. F lam m arion znow u tutaj głos za­

bierze, b y je zwalczać '). Trzeb a przecie po­

zbyć się go; w przeciw nym razie będziem y w iecznym i krótkowidzam i, niezdolnym i do oglądania praw dy. A ż e b y zrozum ieć p rz y ­ rodę, należy módz, że tak pow iem , w yjść poza siebie i patrzeć na nią z kilku różnych punktów widzenia; inaczej znać się będzie tylk o jednę je j stronę. Otóż, kto w szystko do siebie odnosi, ten oczyw iście w yjść poza siebie nie może. Od podstaw ow ego tego i kapitalnego złudzenia w y b a w ili nas ci, co okazali, że ziem ia jes t tylk o jedną z naj­

m niejszych planet układu słonecznego i że sam układ słoneczny jest ty lk o nieuchw yt­

nym punktem w nieskończonych przestw o­

rzach gw iezd n ego wszechświata.

Astronom ia nauczyła nas rów nież nie lę ­ kać się w ielkich liczb, a było to potrzebne nietylko do poznania nieba, ale i do pozna­

nia samej ziemi; a nie było to tak łatwe, ja k się nam dzisiaj w ydaje.

Spróbujm y cofnąć się wstecz i w yob razić sobie, co pom yślałby grek, którem uby oznaj­

miono, że św iatło czerw one drga czterysta tysięcy m ilionów razy na sekundę. N iem a w ątpliw ości, że tw ierdzenie takie w yd ałob y mu się czystem szaleństwem i że n ig d y b y nie p on iżył się do teg o stopnia, aby coś p o ­ dobnego skontrolować. D zisiaj dana hypo- teza nie w yd a nam się ju ż niedorzeczną dla- | tego, że zmusza nas do rozw ażania przed­

m iotów daleko w iększych lub daleko m n iej­

szych niż przedm ioty, dostrzegane zapomocą naszych zm ysłów ; m y nie rozu m iem y ju ż tych skrupułów, krępujących naszych p o ­ przedników i przeszkadzających im do od­

krycia pewnych prawd poprostu dlatego, że

') Na tem samem posiedzeniu K . Flammarion wypowiedział odczyt p. t. : „Ziema i człowiek we wszechświacie44, w którym polemizował z nie­

dawno znów wygłoszonemi poglądami antropo- centrycznemi znakomitego przyrodnika angiel­

skiego D. II. Wallacea. (Przyp. tłum.).

się ich bali. I czernże się to dzieje? Tem, że w idzieliśm y, ja k niebo rosło i rosło dla nas ustawicznie; że w iem y, że słońce jest o 150 m ilionów hm odległe od ziemi, i że odległości gw iazd najbliższych są jeszcze setki tysięcy razy większe. N a w y k li do roz­

patryw ania niesłychanie w ielkich rzeczy, staliśm y się zarazem zdolni do pojm owania niesłychanie małych. W skutek zdobytego doświadczenia w yobraźnia nasza, ja k oko orła, którego nie olśniewa słońce, m oże spo­

glądać śmiało w oblicze prawdy.

C zyż nie miałem słuszności, m ówiąc, że to astronomia dała nam duszę, zdolną do pojm owania p rzyrody, że pod ciągle zamglo- nem i pozbawionem g w ia zd niebem sama ziem ia pozostałaby dla nas w iecznie niezro­

zumiałą, że w idzielibyśm y na niej jedynie kaprys i bezład i że, nie znając świata, nie zdołalibyśm y g o ujarzmić? Jakaż nauka m ogła b y być użyteczniejszą? I m ówiąc to, staję na stanowisku tych, którzy cenią je d y ­ nie zastosowanie praktyczne. N ie jest to w praw dzie m oje stanowisko; ja, przeciwnie, je ż e li podziwiam zdobycze przemysłu, to głów n ie dlatego, że w yzw alając nas od k ło­

p otów materyał nych, dadzą one kiedyś wszystkim czas w oln y do kontem plowania przyrody; nie m ów ię : nauka jest użyteczna, bo uczy nas budować maszyny; m ów ię : ma­

szyny są użyteczne, bo pracując dla nas, po­

zostawią nam kiedyś więcej czasu, by zaj­

m ow ać się nauką. A le przecież nie jest obojętnem zaznaczenie, że m ięd zy obu sta­

nowiskam i niema sprzeczności i że człowiek, zdążając do celów bezinteresownych, zdobył po drodze, ja k o dodatek poniekąd, i rzeczy bezpośrednio użyteczne.

A u gu st Comte pow iedział gdzieś, że próż- nem byłoby usiłować poznać skład słońca, bo znajomość ta nie przedstawiałaby żadne­

g o użytku dla socyologii x). Jak m ógł on

J) Zdaje nam się, że Poincare niesłusznie przy­

pisuje Comteowi to zdanie, albo przynajmniej, że je cytuje nieściśle. O ile pamiętamy, Comte poprostu usiłował dowieść niemożliwości zbada­

nia składu chemicznego ciał niebieskich, nie zaś zbyteczności tych badań, gdyby były możliwe.

Wiadomo zresztą, że rychło potem wynalezienie analizy widmowej obaliło w sposób świetny ne­

gatywną przepowiednię Oomtea.

(Przyp. tłum.).

(5)

■N® d4 W S Z E C H Ś W IA T 517 być tak krótkowzrocznym ? Czyż nie w i­

dzieliśm y przed chwilą, że właśnie astrono­

m ia w yprow adziła, m ówiąc językiem Com- tea, ludzkość ze stanu teologicznego do sta­

nu p ozytyw n ego. Z tego być może zdał on sobie sprawę, bo to ju ż było dokonane.

A le ja k że nie zrozum iał on, że to, co p o ­ zostawało do zrobienia niemniej było wiel- kiem i nie mniej korzystnem? Astronom ia fizyczna, którą zdaje się on potępiać, zaczę­

ła ju ż przynosić owoce; a przyniesie ich jeszcze znacznie więcej, bo datuje się ona dopiero od w czoraj.

Przedew szystkiem zbadano skład słońca, od czego chciał nas powstrzym ać założyciel pozytyw izm u , i znaleziono w niem ciała, istniejące na ziemi, a których przedtem nie dostrzeżono; np. hel, ów gaz praw ie rów nie lekki, ja k w odór. T o ju ż jedno zaprzeczenie twierdzeniu Comtea. A le spektroskopii za­

wdzięczam y znacznie cenniejsze jeszcze zdo­

bycze; w najodleglejszych gwiazdach oka­

zuje nam ona te same substancye; można było zadać sobie pytanie, czy pierwiastki ziemskie nie są w ynikiem jakiegoś przypad­

ku, k tóry zb liż y ł do siebie jakieś subtelniej­

sze atom y i zbudow ał z nich bardziej złożo­

ny gmach, nazw any przez chem ików ato­

mem; czy w innych obszarach wszechświata inne przypadkow e zbliżenia nie w y tw o rzy ły gm achów zupełnie odmiennych. W ie m y obecnie, że tak nie jest, że prawa naszej che­

m ii są prawam i ogólnem i przyrody i że nie zaw dzięczają one nic przypadkowi, który kazał nam się urodzić na ziemi.

A le, pow ie kto, astronomia dała innym naukom wszystko, co była w stanie im dać, i teraz, g d y niebo dostarczyło nam narzędzi, pozwalających nam badać przyrodę ziemską, m ogłoby ono bez uszczerbku dla nas zasło­

nić się na zawsze. P o powyższych uwa­

gach, czyż potrzeba na zarzut ten odpow ia­

dać. W ten sam sposób można było rozu­

m ować za czasów Ptolemeusza; wówczas są­

dzono również, że w ie się wszystko, a prawie nic jeszcze nie wiedziano.

Ciała niebieskie są wspaniałemi laborato- ryam i, olbrzym iem i retortam i, o jakich nie śm iałby m arzyć żaden chemik. Panują tam tem peratury, jakich w y tw o rzy ć nie jesteśm y w stanie. Jedyną ich wadą jest, że są tro­

chę zadaleko; ale teleskop zbliży je do nas,

i wówczas zobaczym y, ja k się w nich zacho­

w uje m aterya. Co za w idok dla fizyka i chemika!

M aterya ukaże się w nich w tysiącu róż­

nych stanów, od owych rozrzedzonych g a ­ zów, które zdają się stanowić m gław ice i są oświetlone blaskiem tajem niczego dotych­

czas pochodzenia, aż do gw iazd rozżarzo­

nych i do planet, tak nam bliskich, a tak przecież od nas różnych.

B y ć m oże nawet, że g w ia zd y powiedzą nam kiedyś coś o życiu; w yd aje się to ma­

rzeniem niedorzecznem i nie widzę, jak mo­

g ło b y się ono urzeczywistnić; ale czy sto lat temu chemia g w ia zd nie zdawałaby się rów ­ nież niedorzecznem marzeniem?

Ograniczm y wszakże w zrok nasz do mniej odległych w idnokręgów , a pozostaną nam obietnice znacznie mniej problematyczne, a przecież dosyć jeszcze ponętne. Jeżeli przeszłość dała nam wiele, to m ożem y być pewni, że przyszłość da jeszcze więcej.

Tłum . m. h. h.

P R O F . 1)K . A . B E C K .

0 W R A Ż L I W O Ś C I J E S T E S T W Ż Y J Ą C Y C H .

Odczyt publiczny, wygłoszony w Krakowie w r. 1902.

( Dokończenie).

U zw ierząt niższych podnieta, zastosowana na powierzchnię czuciową ciała, w yw ołu je praw ie zawsze, z regularnością mechanizmu zegarow ego, jednakow ą reakcyę, zależną tylk o od rodzaju podniety i jej siły. Taką odpowiedź nazyw am y odruchem. Mnóstwo istot żyjących tylk o takim odruchem okazu­

je swój stosunek do świata otaczającego.

U zw ierząt w yższych odruchy też w ystępu­

ją, ale obok nich lub prócz nich zachodzą i inne skomplikowane czynności, które są następstwem pamięci asocyacyjnej, a które przedstawiają się jako czynności świadome.

M a to miejsce u zwierząt, które posiadają

mózg, a m ianowicie części mózgu, zwane

półkulami m ózgow em i, i to tem w ybitn iej

występują zjawiska połączone ze stanami

świadomości, im bardziej u danego gatunku

(6)

518 W S Z E C H Ś W IA T JN2 3 4

zw ierząt w ykształcone są półkule m ózgow e.

W łasnością bowiem tych części układu n erw ow ego jest, że ośrodki, w nich zawarte, pod w p ływ em podniet zewnętoznych, działa­

jących na n erw y czuciowe, m ogą ulegać na czas dłuższy takim zmianom, że do różnych kom binacyj wrażeń ch w ilow ych dołączają się wrażenia z przeszłości, w p ły w a ją c na re- akcyę organizm u. Pobudzenia tych n aj­

w yższych centrów układu n erw ow ego łączą się, przynajm niej u człowieka, ze zjaw iska­

m i psychicznem i.

K ie d y zw ierzę pozb aw im y półkul m ózgo­

w ych, to je g o stosunek z otoczeniem pozo­

stanie tylko ja k o odruch na podniety i tem w ybitn iejsza będzie różnica pom iędzy zacho­

waniem się takiego zw ierzęcia a zw ierzęcia zdrow ego, im większe znaczenie w życiu j e ­ go m ają czynności świadome, a zatem im w iększą jest rola półkul m ózgow ych .

T y m sposobem w w yższych ustrojach zw ierzęcych całą pracę w okazaniu w ra żli­

wości w zią ł na siebie układ nerw ow y.

A wszystkie je g o części składowe, zarówno kom órki ja k i w łókna nerw ow e, ja k i ich zakończenia obw odow e okazują w yb itn ą po­

budliwość na podniety zew nętrzne.

P ozn aw szy te części, które służą za pod­

stawę anatomiczną dla pośredniczenia m ię­

d zy podnietą a impulsem do ruchu, przejd ź­

m y obecnie do w arunków, w śród których objaw ia się w ra żliw ość istot żyjących, albo też ich tkanek, i które w p ły w a ją na w rażli­

wość. Jak ju ż wspomniałem , co do jakości podniety m ogą być rozmaite. D odać jeszcze muszę, że niektóre tkanki lub naw et całe istoty żyjące, są w rażliw sze na pewne ro­

dzaje podniet, na inne zaś nie. Charakte­

rystyczną jest także rzeczą, że każda zm ia­

na otoczenia tem pewniej w y w o ła odpow iedź ze strony istoty żyjącej czy li tem pewniej będzie podnietą, je ż e li pow staje nagle lub rozw ija się szybko. Z faktem ty m spoty­

kam y się praw ie zaw sze bez w zględu na to, ja k ieg o rodzaju jest podnieta i na jakie pierw iastki ona działa.

Skuteczność podniet m echanicznych ob­

serwujem y zarów no u roślin, ja k u zwierząt, szczególnie w yb itn ie na częściach składo­

w ych układu nerw ow ego, np. na nerwach ruchowych. A tu właśnie często występuje to zjawisko, że np. ucisk m echaniczny staje

się podnietą dopiero w tedy, g d y ro zw ija się z pewną szybkością, przew ażnie g d y po­

wstaje nagle. Ucisk pow oln y stopniow y mo­

że czasem doprow adzić do zupełnego znisz­

czenia substancyi pobudliwej bez w yw ołania najmniejszej reakcyi. P rzy k ła d y tego w i­

dzim y zresztą ju ż i u najniższych tw orów żyjących. Pierw otniak należący do słonecz­

nic, zw a n y Actinosphaerium , posiada liczne w ypustki promieniste, po których często się przesuwają bez żadnej przeszkody mniejsze w ym oczk i opatrzone rzęskami. Skoro jed ­ nak taki w ym oczek nadpłynie zdała i szyb­

kim ruchem dotknie się nagle wypustki, w ted y to słabe, lecz nagłe zadrażnienie m e­

chaniczne w ystarczy, ażeby pobudzić A c t i­

nosphaerium do w ytw arzan ia lepkiej masy, która w ięzi w ym oczka jako zdobycz.

R zecz ciekawa, że u niektórych zw ierząt naw et w yżej rozw iniętych obserwujem y po­

dobne zjaw isko i dla podniet świetlnych.

Całe m nóstwo zw ierząt ch w yta zdobycz swą w locie czy w biegu. I tak np. żaba łow i ow ad y tylk o w locie, a znów sama może spokojnie przechadzać się po wężu, z któ­

rym razem ją zamkniemy, a ten chw yci ją tylk o w tedy, g d y nagle podskoczy. M am y przeto praw o przypuścić, że zw ierzęta te nie odbierają w cale w rażeń w zrokow ych od przedm iotów , będących w spoczynku, lecz w idzą tylk o ruch. Ż e także i nam przed­

m ioty w ruchu będące łatw iej wpadają w oko niż stałe, uczy doświadczenie z życia codziennego. Instynktow nie posługujem y się tem zjaw iskiem , g d y ze znacznej odle­

głości chcąc zw rócić na siebie czyją uwagę w y w ija m y chustką, kapeluszem i t. d.

R ów n ie w ybitn ie obserwować m ożem y to zjawisko, g d y posługujem y się podnietam i elektrycznem i; prąd elektryczny zastosowa­

n y do nerwu jest skuteczny tylk o w tedy, g d y je g o siłę nagle zwiększam y lub zm niej­

szamy, albo też g d y g o zam ykam y lub otwieram y, a m ożem y w prow adzić stopnio­

w o i pow oli prąd bardzo silny bez najm niej­

szego wrażenia.

N ie inaczej rzecz się ma z podnietami cieplnemi, chemicznemi i t. p.; w szędzie spo­

tyk am y się z tem zjaw iskiem , że w p ły w ze­

w nętrzny wprow adza w tedy dopiero reakcyę ze strony substancyi w rażliw ej, g d y się roz­

w ija z należytą szybkością.

(7)

M 34 W S Z E C H Ś W IA T B19 J edną z dalszych charakterystycznych

cech w rażliw ości jestestw żyjących jest własność, skutkiem której dw ie lub więcej podniet słabych, z którychby jedna nie w y ­ starczała do w yw ołania wrażenia czy też od­

pow iedzi na nie, razem w zięte stają się pod tym w zględefił skuteczne. W łasność tę, którą nazyw am y sumowaniem podniet, po­

siada przedewszystkiem układ nerwowy, a za przykład niech posłuży następujące do­

świadczenie : Oto żaba pozbawiona półkul m ózgow ych, która nie w yk on yw a ruchów dowolnych, leeZ ty lk o pod w pływ em pod­

niet; stosujemy do niej szereg uderzeń prą­

du indukcyjnego rytm icznie w takt m etro­

nomu. Zauw ażym y, że g d y pierwszych kilka uderzeń prądu pozostaje bez w pływ u, dopiero któreś z rzędu skłania ją do w yk o ­ nania ruchu. A g d y drugi raz rozpocznie­

m y drażnienie, to znowu za tą samą, lub praw ie tą samą liczbą uderzeń prądu nastą­

pi ruch. W życiu psychicznem człowieka spotykam y się bardzo często z przykładam i sumowania wrażeń; na sumowaniu bowiem polega bardzo w ażny czynnik procesów p sy­

chicznych, to jest pamięć.

Dotychczas m ówiąc o reakcyi istot żyją- eych na podniety zewnętrzne, m ieliśm y na m yśli przew ażnie ruch. Jednakże nie jest to je d y n y sposób m anifestacyi wrażliwości.

W spom niałem przed chwilą, że są istoty jednokom órkow e, które pod w p ły w em pod­

niet mechanicznych w yd zielają ciecz lepką.

Przykładów takiego wydzielania, a w ięc przem ian chem icznych pod w p ływ em bodź­

ców zewnętrznych, znajdujem y całe m nó­

stwo w świecie organicznym zarów no u r o ­ ślin, ja k i u zwierząt. A u zw ierząt posia­

dających układ nerw ow y, droga, po której podnieta w yw ołu je w ydzielanie i to ze spe- cyalnie do tego w ykształconych gruczołów, prow adzi znów przez układ nerw ow y. Ł z a ­ w ienie oka wskutek drażniącego dymu, po­

tok śliny na w idok smacznej potraw y, w y ­ dzielanie innych soków (w żołądku i je li­

tach) w ażnych dla trawienia, poty pod w pływ em gorąca lub strachu— oto odruchy w ydzielnicze, ja k o następstwo działania podniet.

T a k nam w szystkim znane robaczki św ię­

tojańskie, te urocze zjaw iska nocy letnich, są znów przykładem odpowiadania na pod­

n iety zewnętrzne w ytw arzaniem światła.

Świecące organy, zależne od układu nerwo­

w ego, posiadają także niektóre raki i ry b y morskie. Z niższych organizm ów świecą­

cych na uwagę zasługuje np. Noctiluca, isto­

ta jednokom órkow a opatrzona drobnemi rzęskami. T w o r y te żyjące masami na po­

wierzchni morza, sprawiają- wśród nocy swem m dławem światłem czarujący widok, każde zaś uderzenie wiosłem ; wstrząśnienie mechaniczne sprawia zjaw ianie się żyw ych błysków.

Jeżeli dodamy do tego w ytw arzanie sil­

nych uderzeń elektrycznych u pewnych ryb, zm iany barw y u niektórych zwierząt, np.

głow onogów , to jeszcze nie wyczerpalibyśm y wszystkich sposobów, którem i różne jeste­

stwa żyjące m ogą odpowiadać na podniety zewnętrzne.

W ra żliw ość istot żyjących ulega rozmai­

tym wpływ om .. P o części te same czynni­

ki, które powodują m anifestacyę w ra żliw o­

ści, a więc w pewnych warunkach są pod­

nietami, same są zdolne m odyfikow ać w raż­

liw ość ju żto ją zwiększając, ju ż też zm niej­

szając. Inne czynniki znowu same przez się nie drażnią, w p ływ ają jednak na pobud­

liw ość dodatnio lub odjemnie. C zynników takich jest bardzo wiele, ograniczyć się przeto znów muszę do w ym ienienia kilku przykładów.

Przem ożn y w p ły w na w rażliw ość w y w ie ­ ra temperatura i to zarówno na wrażliwość istot żyjących w yższych i niższych, ja k i na pobudliwość tkanek. W ogólności wszystkie jestestwa żyjące są przystosowane do p ew ­ nej m iary ciepła, w której granicach żyć m ogą i zw ykle daje się zauważyć, że pewna temperatura jes t najkorzystniejszą dla spraw życiow ych, że pod jej w pływ em sprawy te odbyw ają się najenergiczniej. W tych gra ­ nicach zwiększa się ze wzrostem tem peratu­

r y w rażliw ość zarówno istot żyjących, jak i ich składników pobudliwych, np. nerwów.

W sposób nader w yb itn y można obserwo­

wać w p ły w ciepła na sercu zw ierząt zim no­

krw istych, które po w yjęciu z ciała bije przez czas dłuższy. P o d n iety do czynności serca leżą w niem samem, a przez ogrzewanie i oziębianie m ożem y z uderzającą regularno­

ścią przyśpieszać i zwalniać je g o ruchy.

Podobnie i ustroje całe zachowaniem swo-

(8)

520 W S Z E C H Ś W IA T M 34 jem okazują, że w rażliw ość ich zw iększa się

w m iarę ja k temperatura otoczenia i ich własna się podnosi. K t o w id zia ł jaszczurkę w ygrzew ają cą się w dzień upalny na słoń­

cu, podziw iał jej ruchy zwinne, g d y się ją chce chwycić, trudno u w ierzy, że w tem ­ peraturze niskiej staje się ona ciężkiem nie- zgrabnem zwierzęciem , które na silne bodźce z trudnością reaguje. W ie le też zw ierząt pod w pływ em obniżenia ciepła traci pobud­

liw ość i zapada w odrętwienie, w sen z i­

m ow y.

W rzędzie czynników zew nętrznych, k tó ­ re w yw iera ją w p ły w na w rażliw ość, drugie miejsce zajm ują substancye chemiczne, środ­

ki lekarskie. K om u ż nie jes t znane działa­

nie chloroform u, tego środka, k tóry dozw ala chirurgom w yk on yw ać bezboleśnie najcięż­

sze operacye, tak że w ynalazca teg o środka stał się jed n ym z najw iększych dobrodzie­

jó w ludzkości. W d ych an ie chloroform u spro­

w adza u człow ieka i zw ierząt krótko trw a ją ­ cy okres podrażnienia, po k tó iy m następuje utrata świadomości i utrata w rażliw ości.

Podobnie d z ia ła ją : eter, alkohol, morfina, gaz rozw eselający i w iele innych narkoty­

ków, które m ają też zastosowanie lekarskie, w razach, g d y zależy na zmniejszeniu w ra ż­

liwości, a w ięc np. g d y chcem y uśm ierzyć ból, „uspokoić n e r w y z w a l c z a ć bezsenność.

N ie n ależy jednak sądzić, że substan­

cye w yliczon e działają jed y n ie tylk o na układ n erw ow y zw ierząt w yższych , albo­

w iem i zw ierzęta niższe pozbaw ione układu nerw ow ego, a naw et roślin y tracą w ra żli­

w ość pod w p ływ em narkotyków . Istnieją rośliny, u których w rażliw ość na podniety mechaniczne objaw ia się w sposób bardzo w yraźn y, np. mim oza, roślin y chw ytające ow ady i t. d. Otóż jeż e li roślinę taką u m ie­

ścim y pod dzwonem , pod k tórym znajduje się gąbka napojona eterem lub ch lorofor­

mem, zau w ażym y, że po ch w ili traci swe własności, które ją tak charakteryzują, a k tó­

re jeszcze odzyskać może, g d y usuniemy ją z pod w p ły w u środka narkotycznego. Jest to n ow y dow ód jednolitości głów n ych obja­

w ó w życiow ych u w szystkich jestestw ż y ­ jących.

N a zakończenie jeszcze słów k ilk a o zna­

czeniu, ja k ie ma własność życiow a, dziś opi­

sana, t. j. w rażliw ość, dla psychicznego ż y ­

cia człowieka. Bezustannie praw ie działa na nas cały szereg podniet zewnętrznych, z których jedne w yw ołu ją wrażenia świado­

me, inne nie doprowadzają do powstania świadom ych wrażeń, lecz następstwem ich są odruchy bądź w postaci skurczów mięśni, bądź też w postaci w yd zielin i t. d. Odru­

chy te m ają niesłychanie w ażne znaczenie dla regu lacyi czynności w egetatyw n ych, jak trawienia, krążenia krwi, oddychania.

W rażenia świadome dostają się do umy­

słu naszego przez zm ysły, które tw orzą przez to niejako bramę dla świadomości.

A ja k w a żn em je st odbieranie wrażeń dla świadomości, dla życia psychicznego, świad­

czy znane powszechnie spostrzeżenie, które prof. Strum pell opisał przed 24 laty. P e ­ w ien chłopiec, dotknięty ciężką chorobą nerwową, stracił wskutek niej czucie dotyku na całem ciele, oraz w zrok i słuch po jednej stronie. Ilek ro ć chłopcu temu zatykano ucho i zasłaniano oko, zapomocą których jeszcze kom unikował się z światem, wkrótce nie odbierając wrażeń, tracił świadomość, zapadał w sen głęboki.

Przez zm ysły, które w yk szta łciły się dla rozm aitych gatunków podniet, zwłaszcza przez zm ysły w yższe, słuch i wzrok, dostają się do świadomości tego rodzaju wrażenia, które dostarczają nam najw yższych rozko­

szy um ysłowych, ja k ie nam sprawia ogląda­

nie i słuchanie dzieł sztuki. A proces psy­

chiczny, k tóry p rzy tem się rozgryw a, to

| w y k w it ow ych pierw otnych ob jaw ów wraż-

| liwości, które obserwujem y ju ż u najniż­

szych istot żyjących.

W P Ł Y W Z W I Ą Z K Ó W M A N G A N U N A R O Ś L IN Y . »)

Oddawna wiadomo, że mangan stale spo­

tyk a się w popiele różnych części organizmu zw ierzęcego; W u rzer (1833) w y k r y ł go w po­

piele w ątrob y i zębów, W eidenbusch w żół­

ci, H orsford (1851) w moczu, Polacci (1871) w mleku i jajach, Maumene (1883) we wło-

') O. Loew , K . A so i S. Sawa : Ueber die W irku n g von Manganverbmdungen auf Pflanzen.

Flora, t. 91, str. 264.

(9)

M 34 W S Z E C H Ś W IA T 521 sach i kościach, Pichard (1898) w organiz­

mach m ięczaków, raków i sardynek, w e krw i świni i jajach kurzych; w edług Richea w jed n ym kilogram ie k rw i znajduje się 0,5 mg M n30 4.

Ta k ie stałe znajdowanie się manganu w organizm ie zw ierzęcym dziwnem się w y ­ daje wobec silnego trującego działania zw iązk ów je g o w strzykiw anych pod skórę lub w żyły. K o b e rt w yliczył, że, aby za­

truć śmiertelnie jeden kilogram w agi ciała psa, w ystarcza 8 mg tlenku manganawo- m anganow ego w postaci cytrynianu man- ganawo-sodowego. Jednak zw iązki manga­

nu, wprow adzone nawet w dość znacznej ilości do żołądka, nie w yw ierają działania trującego, a to z powodu bardzo nieznaczne­

g o pochłaniania ich w tedy przez organizm.

W organizmach roślinnych mangan spo­

tyka się w znacznie większej ilości; zaw ar­

tość zw iązków je g o w popiele znacznie prze­

w yższa ilość zw iązk ów żelaza, tak w edług W o lf fa (Tabellen der Pflanzenaschen, I, str. 121) popiół liści bukowych zawiera 11,25$ M n 30 4 i tylk o 1,07$ P e ż0 3, w popie­

le brzozy znajdujem y 14,47$ M n 30 4, zaś P e 20 3— 1,43$. Często nawet, ja k to dla ig ie ł i drzewa Pinus Abies w ykazał Schro- der, tlenek m anganawo-m anganowy stanowi głów n ą część składową popiołu. W ed łu g Picha.rda sole manganu występują w w ięk ­ szej ilości głów n ie w liściach i młodych pę­

dach, można je także w y k ry ć i w grzybach pasorzytniczych. A n a liz y A sa w ykazały, że pierwiastek ten w chodzi w skład nukleopro- teidu otrzym anego z liści herbarty, G. B er­

trand zaś w r. 1897 dow iódł istnienia jego w popiele otrzym anego przez siebie enzymu utleniającego-- lakkazy *), co nawet p o zw o­

liło tem uż badaczowi w ygłosić hypotezę, że czynnym pierwiastkiem oksydazy tej jest właśnie mangan. H ypotezę tę popiera fakt, że lakkaza, otrzym ana z rośliny, której p o ­ piół zaw iera mało Mn, działa słabiej, niż w y ­ dzielona z rośliny bogatej w ten pierwiastek.

Jednak pom im o tych tak, jak widzim y, licznych badań, właściwe działanie zw ią z­

k ów manganu na rośliny nie zostało n a leży ­ cie w yjaśnione; dowiedziano się tylko, że choć tak pokrew ny żelazu, M n nie może go

x) P a t r z W s z e c h ś . t. X V I str. 6 8 1 z r. 1 8 9 7 .

zastąpić w tworzeniu się zieleni roślinnej (wiadomo, że rośliny wyhodowane starannie bez żelaza nie są zielone, lecz żółte) i że w o g ó le zdaje się on działać ujemnie na or­

ganizm.

A b y rozstrzygnąć to pytanie, prof. O. L oew p rzy pom ocy dwu m łodych japończyków, K. A sa i S. Sawy, w ykonał w laboratoryum w T o k io dość długi szereg doświadczeń i do­

szedł do bardzo ciekawych wniosków, szero­

ko wyświetlających kwestyę. W łaśnie o w y ­ nikach tej pracy mam zamiar obszerniej pomówić.

Odrazu na wstępie okazało się, że Mn w większej ilości stanowczo działa zabójczo na rośliny : m łode roślinki (groch), wysokie na 16— 17 cm, zw iędły, w części uschły po 5-iu dniach, g d y je umieszczono w roztw o­

rach zaw ierających 0,25$ M n S 0 4. Szkodli­

w ie też działają zw iązki manganu i w wię- kszem rozcieńczeniu. M łode roślinki (jęcz­

m ień) hodowane w roztw orze o 0,1$ zawar­

tości tejże, co w yżej, soli manganowej, po 7-iu dniach p ożółkły i rozw inęły tylko małe korzonki, g d y takież roślinki w roztw orze nie zaw ierającym Mn (kultury kontrolujące) b y ły zupełnie zielone i korzenie ich rozw i­

nęły się silnie. P o 9-iu dniach liście zaczęły schnąć; zakończono w tedy doświadczenia w tym kierunku, natomiast przedsięwzięto badanie co do zawartości enzymu utleniają­

cego w tych roślinkach.

W tym celu roztarto starannie liście z 5 g piasku kw arcow ego i 50cm3 w ody destylowa­

nej i ciecz odsączono. Jeden cm3 otrzym a­

nego filtratu rozcieńczono 20 cm w ody i do tego dodano 5 kropel 2$ tyn ktu ry gwajako- w ej; tu natychmiast w ystąpiło niebieskie za­

barwienie, tak charakterystyczna reakcya na lakkazę, przyczem silniejsze zabarwienie dała ciecz otrzym ana z roślin hodowanych w roztworach m anganowych. T o samo miało miejsce i dla peroksydazy (enzymu

| utleniającego tylk o wobec H 20 3) otrzymanej w tychże cieczach, po poprzedniem ogrzaniu ich do 75" C dla zabicia działania lakkazy, maskującego reakcyę peroksydazy. W y b it­

niej jeszcze w ypadły reakcye z gwajakolem i parafenylodwuaminem . N ie om ylił się te-

j dy Bertrand, przypisując m anganowi pierw -

| szorzędne znaczenie w konstytucyi enzy-

| m ów utleniających.

(10)

522

w s z e c h ś w i a t

M 34

N ie zawsze jednak zw iązki manganu dzia­

łają śmiertelnie ńa roślinę i kiełk i rzodkw i hedow aiie w ći^gu 2 ty g o d n i w roztw orach zaw ierających 0,02$ M ilS 0 4

w

0''— 6° 0 ż y ły jeszcze, szkodliwe zaś działanie M n odbiło się tylk o na w zroście i na zabarwieniu osob­

ników; a m ianowicie, osobniki hodowane w roztw orach zaw ierających m angan b y ły znacznie mniejsKe i p fzy b ra ły kolor żółtyj g d y kultury kontrolujące (bez M n S 0 4) rosły bujnie i nie zm ieniły sw ego zielonego ko­

loru.

L ec z i to ujemne działanie zw iązk ów manganu także nie jes t stałe.

R oślin y hodowane w takich, ja k 'Wyżej, roztw orach m anganow ych, lecz w tem pera­

turze znacznie w yższej (18°— 2011) rosły nor­

m alnie i nie tra ciły Kupćłnie zieleni. D o­

datni w p ły w ciepła w danym ju zy pad ku zo­

stał stw ierdzony bezpośrednio jeszcZe takieill dośw iadczeniem : roślinki, uszkodzone przez sole manganu w niższej tem peraturze, pow ra­

ca ły do stanu norm alnego i nie odczuw ały ju ż zupełnie szkodliw ego działania M n po przeniesieniu ich do tem peratury w yższej.

S zkodliw ie działające rozpuszczalne sole m i­

neralne m anganu przechodzą w ted y zapew ­ ne w nierozpuszczalne organiczne (m oże nukleoproteidy A sa ) i tem usuwa się ujem ­ ne ich działanie na organizm .

T e m tylk o też m ożna objaśnić to zja w i­

sko, że w tem peraturze lata sole M n nie- tylk o że nie d ziałają ujem nie na rośliny, lecz owszem naw et dodatnio w p ły w a ją na w zrost i ow ocow anie i c h : r y ż w yh od ow a n y latem na glebie, do k tórej dodano siarczanu man- ganaw ego, d a ł słomę znacznie dłuższą i znacznie W jększą ilość ilość ziarna, niż na gleb ie z w ^ g j .

Zesta-. wiająo w szystkie te fa k ty, autorow ie s ta ra ją w ytłu m aczyć je taką h y p o te zą :

„O ddaw na wiadom o, że św iatło działa ajem nie na w zrost rośliny. T o niew ytłu m a­

czone jeszcze dotąd zjaw isk o znajduje się w szczególnej sprzeczności z naprężoną pra- ,cą chemiczną, dokonyw aną przez światło :słoneczne w ziarnkach zielen i p rzy pom ocy żyją cej zarodzi tych organ izm ów . T w o r z y się przytem w w iększej ilości substancya or­

ganiczna, leęz jednocześnie zużyciu je j, jako rnateryału budowlanego, stawia się prze­

szkody. N ie o b e c n ^ ć św iatła spowodowuje

ted y to gamo, <36 §beCiioŚć Mn W dostępie światła; a m ianowicie wzm ożenie śi^ wżM- stania. Z da je się Wifć, ja k b y w obudwu tych przypadkach usunięta została jednii przeszkoda, stawiana przez promienie sło­

neczne, przeszkoda, polegająca zapewne na tem, że pod w pływ em światła tw orzą się w komórce pewne dla zafodzi szkodliwe subśtanbye“ *); Pon iew aż zaś Mn, ja k ju ż Widnieliśmy; Wcllocl^i w skład ciał, zWallych enzym am i utleniaj ącemi czyli Óksydaźałiii,- i zwiększanie ilości je g o w glebie zwiększa siłę ich działalności w roślinie, można więc przypuścić, że szkodliw e te ciała, o których tylk o co m ów iliśm y, usuwają się przez dzia­

łalność oksydaz, t. j. utleniając się przy ich pomocy, stają się zdatnemi do asym ilacyi przez roślinę, przez co w zm aga się wzrasta­

nie je j, a ujem ny w p ły w światła sprowadza do zera.

H ypotezą ta zdaje się mieć w ielkie w idoki prawdopodobieństwa, g d y ż tłum aczy aż trzy fa k ty :

a) działanie M n na roślinę;

b) ujem ny w p ły w św iatła na wzrastanie rośliny;

c) konsystencyę oksydaz i ich znaczenie w roślinie.

A przecie im większe k ręgi zjaw isk obej­

m uje hypotezą, im w ięcej ona tłumaczy, tem bardziej zbliżona być musi do rzeczy­

wistości.

Ad. Gz.

W P Ł Y W E L E K T R Y C Z N O Ś C I N A W Z R O S T R O Ś L IN .

Jednym z głów n ych badaczów w p ływ u elektryczności na w zrost roślin jest prof.

Lem strom z Helsingforsu. W zw iązku ze swem i poprzedniem i badaniami prof. L e m ­ strom ogłosił obecnie w piśmie „E lectrical W o rld and E n gin eer“ (z d. 4 kw ietnia r. b.) w yn ik i swych prac i doświadczeń, przedsię­

branych w latach 1898— 1901.

Poprzednio Lem strom dowiódł, że elek­

tryczność odjem na lepiej w p ły w a na wzrost roślin niż dodatnia, że w p ły w elektryczności

*) P r z e k ła d d o s ło w n y .

(11)

zależny jest od szerokości geograficznej da­

nego miejsca, że gorąco szkodliw ie w p ły ­ wa na w y n ik i doświadczeń i że działanie elektryczności na w ierzchołki roślin jest w w ysokim stopniu zależne od właściwości soków roślinnych i urodzajności gleby.

Obecne doświadczenia Lem stróm a m iały na celu stwierdzenie, podczas których godzin dnia działanie elektryczności jest najsku­

teczniejsze i zbadanie na czem w łaściw ie polega w p ły w elektryczności na w zrost roślin.

Specyalnie zbudowana maszyna indukcyj­

na pracowała w pogodne dnie zw yk le od 4 do 7 lub 11 rano i od 4 do 8 po południu.

P o le doświadczalne urządzone było w taki sposób, że ze wszystkich stron otaczał je m etalow y drut cynowany, o średnicy 1,5 M , rozp ięty na płytach ebonitowych. W zd łu ż i wszerz pola poprzeciągane zostały druty, o średnicy 0,5 mm, w odległości 1,25 m je ­ den od drugiego. Im prędzej rozprasza się elektryczność, dopływ ająca do sieci, co jest zależne od stopnia w ilgotności powietrza, tem m niejszy jest też panujący w niej po- tencyał, g d y ż spływająca na rośliny elek­

tryczność napotyka w warstw ie pow ietrza m iędzy siecią a roślinam i odpowiednio m niejszy opór. Okoliczność, że podczas dnia pow ietrze jest zw yk le suchsze niż w nocy, zniew oliła Lem stróm a do prow adze­

nia sw ych badań przeważnie w porze nocnej.

Stosując w ten sposób działanie elektrycz­

ności, Lem stróm otrzym ał zwiększenie szyb­

kości wzrostu roślin, a m ia n ow icie: pozio­

mek o 88,7$, m archwi o 92,7%, ziem niaków 0 17%. Oroch p rzy początkowem stosowa­

niu elektryczności podczas dnia w yk azyw a ł opóźnienie wzrostu, po przejściu natomiast do elektryzacyi nocnej w zrost grochu po 170 godzinach elektryzacyi przyśpieszony został o 55,7%. Ż y to, stosownie do gatun­

ku, wzrastało przeciętnie o 28,4 do 32,1%, pszenica zaś o 15,8 do 26,9# szybciej niż bez stosowania elektryzacyi. Chwiejne liczby 1 rezultaty otrzym yw ane nawet w tej samej seryi doświadczeń nad jednakow ym rodza­

jem roślin objaśniają się różną urodzajnością gleby, aczkolw iek pod pola doświadczalne w ybierano m ożliw ie małe i tuż obok siebie leżące kaw ałki gruntu.

W laboratoryum Lem strom badał, na

czem w łaściw ie polega działanie elektrycz­

ności na rośliny. W tym celu Lem strom zanui’zał rurkę włoskowatą, zwilgoconą od wewnątrz, w naczyniu napełnionem wodą i połączonem z ziemią. W ystające z w ody metaliczne zakończenie rurki włoskowatej Lem strom łą czył z odjem nym biegunem ma­

szyny indukcyjnej, doprowadzając jej bie­

gun dodatni do ziemi. P o chw ili woda pod­

nosiła się do górnej części rurki, tworząc tu małe kropelki. Ilość podnoszącej się w rur­

ce w o d y jest w prost proporcyonalna do siły prądu i odw rotnie proporcyonalna do od­

ległości m iędzy pomyślaną w rurce rośliną a dolnym poziomem w ody. Oprócz tego ilość podnoszącej się w ody zależna jest od długości i średnicy rurki w łoskow atej, t. j. od oporu napotykanego przez prąd elektrycz­

ny. Ciecz więc, podobnie ja k podnoszące się do g ó ry soki roślinne, przyciągana zosta­

je przez prąd elektryczny w kierunku do­

datnim (t. j. od bieguna dodatniego ku od- jemnemu).

D la zbadania, k tóry kierunek prądu jest odpowiedniejszy, Lem strom ustawił w czte­

r y szeregi 12 naczyń z jednakow em nasie­

niem. N ad trzem a pierwszem i szeregami rozpięto druty żelazne, zaopatrzne w ostrza, a od dna każdego z naczyń, zresztą staran­

nie odizolowanego, poprowadzone zostały paski cynkowe. C zw arty szereg naczyń nie otrzym ał żadnych połączeń elektrycznych.

W pierw szym szeregu biegun odjem ny m a­

szyny indukcyjnej połączony został z pas­

kam i cynkowem i, w dru gim — z górnym dru­

cianym obwodem, w trzecim zaś odpowied­

nio umieszczony i izolow any przełącznik po­

zw alał na zmianę kierunku prądu. W do­

świadczeniach np. z m archwią zwiększenie szybkości wzrostu, sprowadzone do przecięt­

nych warunków, w ynosiło w pierw szym sze­

regu naczyń do 182,7#, w drugim 32,4%

i w trzecim 13,2%.

Elektryczność atm osferyczna wspomaga podnoszenie się soków roślinnych, zwiększa­

ją c tym sposobem szybkość wzrostu nawet w tedy, kiedy p rzep ływ a przez roślinę w od­

w rotnym kierunku, t. j. z g ó ry na dół.

Lem strom w yw nioskow ał następnie, że prąd odjem ny działa skutecznie na podno­

szenie się w ody, wspom agając w ten sposób krążenie soków w roślinach. Prąd dodatni

0 2 0

W S Z E C H S W IA T

(12)

dostarcza roślinie różnych części składo­

w ych atm osfery i zmusza je do w ędrów ki przez kom órki roślinne, g d zie podlegają ró ż­

nym przeobrażeniom.

W y n ik i doświadczeń Lem stróm a, m ają­

cych jednak dotychczas tylk o teoretyczne znaczenie, dają się streścić ja k następuje:

a) Szybkość wzrostu roślin m oże zostać spotęgowana o 45$.

b) W ielkość ta jes t zależna od własności gleby.

c) Pew n e rośliny znoszą elektryzacyę t y l­

ko w razie dobrego naw odniania— rosną w ted y jednak bardzo znacznie.

d) Podczas silnej operacyi słonecznej elektryzacya jes t szkodliwa.

e) D o osięgnięcia szybkiego wzrostu ro­

ślin trzeba używ ać różnych metod.

w. iv.

i

A K A D E M I A U M IE J Ę T N O Ś C I W K R A K O W I E .

Posiedzenie z m-ca czerwca r. b.

Przewodniczący dyrektor Godlewski.

E. Godlewski: „O powstawania materyj białko­

wych w roślinach".

W r. 1897 autor ogłosił w buletynie Akademii Umiejętności notatkę o swych doświadczeniach nad wpływem światła na przyswajanie przez ro­

śliny wyższe azotu z saletry i na tworzenie się w roślinach materyj białkowatych. Z tych do­

świadczeń wykonanych na młodej pszenicy oka­

zało się, że i w ciemności roślina może w ytw orzyć pewną ilość azotowych związków organicznych z azotu pobranego w postaci saletry, ale w każdym razie znacznie mniej niż na świetle. Zwiększanie się ilości materyj białkowatych w roślinie autor ob­

serwował tylko na świetle. Na ten przerób związ­

ków azotowych w roślinie światło wywierało swój wpływ nawet i wtedy, kiedy przez odcięcie dostępu bezwodnika węglow ego do rośliny unie­

możliwiono asymilację, co dowodzi, że, niezależ­

nie od wpływu pośredniego, światło wpływa tak­

że bezpośrednio na te procesy. Do podobnego rezultatu co do wpływu światła na tworzenie się w roślinach materyj białkowatych doprowadziła także praca pp. Lauranta, Marchala i Carpiaux, któ­

ra ukazała się na parę tygodni przed pracą autora, ale uczeni belgijscy twierdzili, że w ciemności ro­

ślina wcale nie może tworzyć związków organicz­

nych azotowych z pobranej saletry, a tylko ma­

łą ilość swego azotu przerabia na amoniak. Od tego czasu liczni autorowie zajmowali się py­

taniem, czy rośliny wyższe mogą w ciemności tworzyć materye białkowate. Możliwość tę stwier­

dzono istotnie wielokrotnie na różnych objektacli, z czego wyprowadzono niezawodny zdaniem auto­

ra wniosek, że tworzenie się materyj białkowatych w roślinach nie zależy wcale od bezpośredniego wpływu światła i że światło może na ten proces oddziaływać jedynie pośrednio przez pobudzenie asymilacyi i dostarczenie w ten sposób materyału potrzebnego roślinie do syntezy białka.

Dla bliższego wyjaśnienia kwestyi autor prze­

prowadził pouczający szereg doświadczeń, w któ­

rych nie ograniczył się jak dawniej do oznacza­

nia w zebranych roślinkach azotu całkowitego białkowego i azotu saletry, ale oznaczał prócz te­

go jeszcze azot amoniaku, azot amidów, amino­

kwasów i azot związków organicznych, strącają­

cych się kwasem, fosforowo-wolframowym, a więc peptonów i zasad organicznych. Za materyał do doświadczeń służyły i teraz młode roślinki psze­

nicy, a także jęczmienia. Roślinki hodowane by­

ły z nasion w cieczach żywiących, bądź w ciem­

ności, bądź na świetle, ale dla wykluczenia asy­

milacyi—w atmosferze pozbawionej bezwodnika węglowego. Doświadczenia te potwierdziły daw­

niejsze wyniki autora. W przeciwieństwie do tego', co utrzymywali Laurant, Marchal i Carpiaux, zostało udowodnione, że w ciemności może się z azotanów wytwarzać w roślince nietylko amo­

niak, którego zresztą znajdowano w roślinkach ty l­

ko ilości bardzo małe, ale także związki azotowe organiczne.

Z drugiej strony potwierdziło się także, że światło wywiera w pływ stanowczy na tworzenie się materyj białkowatych w roślince i to zarów­

no na tworzenie się ich kosztem azotu pobranego z zewnątrz w postaci saletry, jak niemniej i na odtwarzanie się materyj białkowych z produktów ich rozkładu w roślinie. A ponieważ ten wpływ objawia się także i wtedy, kiedy roślina z powo­

du braku bezwodnika węglowego wcale nie asy- miluje, więc w pływ ten jest nietylko pośredni przez as3'milacyę, ale i bezpośredni.

Autor jest zdania, że bezpośredni w pływ świa­

tła na wzmiankowane procesy polega na dostar­

czeniu roślinie energii potrzebnej do ich przepro­

wadzenia, t. j. do wykonania syntezy związków azotowych organicznych wogóle, a materyj biał­

kowatych w szczególności. Do przeprowadzenia tych syntez energia światła nie jest potrzebna bezwzględnie, bo mogą one być także dokonane za pośrednictwem energii chemicznej czerpanej z prze­

miany materyi, a przedewszystkiem z procesu od­

dychania, ale dostarczenie energii w formie świa­

tła bardzo znacznie ułatwia te procesy. Im prze­

miana materyi i oddychanie w roślinie są żywsze, tem łatwiej tworzenie białka może się odbywać bez udziału' światła Dlatego u grzybów, u których w stosunku do roślin wyższych przemiana mate­

ry i jest daleko żywsza, synteza białka zupełnie od światła nie zależy. Także i w roślinach w yż­

szych synteza białka może się i w ciemności N « 34

W S Z E C H Ś W IA T

Cytaty

Powiązane dokumenty

i porodu przedwczesnego oraz Panie w wieku 25 do 49 roku życia na badania profilaktyczne

Celem podjętych badań była nie tylko ocena kompostu z komunalnych osadów ściekowych z Miejskiej Oczysz- czalni Ścieków w Sokółce do przyrodniczego wykorzystania na

nia się całości przez własności i układ elementów, natomiast w przeciwieństwie do tych drugich głoszą, że „[...] charakterystyczne zachowanie się całości

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Krzyszczak urodził się we wsi Jakubowice, będącej czymś w rodzaju dalekiego przedmieścia Lublina i chociaż wcale nie czuł od dziecka – jak to się pisze w życiorysach

Szkoła znajdowała się w baraku, który jest do dzisiaj.. Były tam dwa takie

Konsekwencje upadków postrzegane poprzez pryzmat (i) wyłącznie symptomów: złama- nia bioder, bliższego końca kości udowej oraz inne złamania i urazy; (ii) symptomów i interakcji

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne