• Nie Znaleziono Wyników

WALKA Z OWADAMI NISZOZĄOEMI ROŚLINY.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WALKA Z OWADAMI NISZOZĄOEMI ROŚLINY."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w ie : rocznie rab. 8 , kw artaln ie rab . 2 . Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : rocznie ra b . 10 , półroczn ie rub. 5 .

Pren um erow ać można w R ed akcyi W szech św iata i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed aktor W szech św iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godz. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.

A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

WALKA Z OWADAMI NISZOZĄOEMI ROŚLINY.

D oskonalenie się ludzkości w yraża się m iędzy innem i i w tem, że człowiek co­

raz mocniej i coraz częściej opanow yw a siły przyrody; wobec tycli sił zarów no dobroczynnych ja k i zgubnych dla nas, m y dzisiaj nie jesteśm y bezradni ja k przodkow ie nasi niegdyś przed wiekami, w w ielu ju ż przypadkach potrafim y siły te ujarzm iać: zgubnym przeciw działać skutecznie, z dodatnich pożytek w y cią­

gać. Mimo jednak, że myśl nasza p ra ­ cuje ciągle w tym kierunku, w ciąż jesz­

cze spadają na nas klęski żywiołowe, z którem i nie um iem y walczyć. Taką, naprzykład, nie zupełnie jeszcze opano­

w an ą przez ludzi p o tęg ą są ow ady—

szkodniki, k tó re nieraz olbrzym ie w y rzą­

dzają szkody w naszych ogrodach i po­

lach; dość wspom nieć tu ta j znan ą od- daw n a szarańczę, osław ioną mniszkę, w ro ­ g a naszych lasów, filokserę, nieub łagan ą niszczycielkę w innic, wreszcie rozm aite m uszki zbożowe, z k tó ry ch ostatnio mu­

cha heska ty le spraw iła hałasu. Czło­

wiek, ja k może, w alczy z tem i szkodni­

kam i i broniąc się od nich, używ a bądź

trucizny, bądź w ody lub ognia, g w a ł­

tow ne te jednak środki obrony nie zaw ­ sze zastosow ać dadzą się w praktyce, a znów niektóre w ym agają zbyt w iel­

kich nakładów . W ostatnich też czasach inną bronią zaczęto w alczyć z owadami, a poniew aż ten now y sposób w alk i dał w w ielu razach, ja k zobaczymy, bardzo pom yślne w yniki uw ażam y za w łaściw e zapoznać z nim naszych czytelników.

W iadom o nam, że ow ady znajdują za- I ciętych w rogów w śród w ielu innych z w ie rz ą t: prześladują je niektóre czwo­

ronogi, ja k np. k re ty (stąd bardzo uży­

teczne i w rozm aitych m iejscach sta ra n ­ nie ochraniane stw orzenia), tęp ią je nie­

m iłosiernie ptaki, różne owady prow adzą z niem i bratobójczą w alkę, wreszcie i drobnoustroje czyhają często na ich życie. Ma więc człowiek gotow ych sprzym ierzeńców do w alki z tem i sze- ścionogiem i szkodnikam i roślin, idzie ty l­

ko o to, aby z ich pomocy um iał do­

brze korzystać.

' N a p ta k i w tym w zględzie dawniej ju ż zwrócono uwagę; w w ielu krajach ochrania je prawo, troszczą się o nie i sami rolnicy, budując dla nich gniazda

| i sypiąc im pokarm . W artość jednak

j p tak a jak o tępiciela ow adów obniża ta j okoliczność, że obok owadów szkodli-

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , PO Ś W IĘ C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

(2)

WSZECHŚWIAT N r 37 wycli, tęp i on zw ykle i ow ady pożyteczne

dla nas; z drugiej zaś stro n y ow ady szkodniki rozm iarów bardzo drobnych, gdzieś głęboko schow ane u n asad y li­

ścia, m ogą z łatw o ścią ukryć się przed ptakiem . Co dotyczę m ikroorganizm ów , to ju ż od la t dw udziestu czynione były odpow iednie próby; ta k naprzy kład , gdy w R o s sy i południow ej zja w ił się w r. 1880 chrząszczyk Cleonus, chw ałek (z rodz.

ryjkow cow atych), k tó ry czynił sp u sto ­ szenia wśród jarzy n , usiłow ano go w y ­ tępić przy pom ocy m ikro o rg an izm u — w łóknicy (Isaria destructor); specyalnie w ty m celu w yhodow anego. J a k głosi spraw ozdanie, chw ałek w y g in ą ł w s to ­ sunku 55° 0— 80% ; ‘ dalej w podobny sposób próbow ano w alczyć z pędrakiem znanego ogólnie chrabąszcza, a tak że z gąsienicą mniszki: w ty m celu u ży w a­

no w e F ran cy i i n a W ęg rzech k u ltu ry drobnoustrojów — g ro n ik a (B otrytis te- nella) i grzy bk a m uskardynow ego (Bo­

try tis Bassiana). R e z u lta ty tych prób nie są nam wiadome; być może, nie p o w io ­ d ły się one, poniew aż drobnoustroje w y m a g a ją dla sw ego rozw oju specyal- nych w arunków : odpow iedniego św iatła, w ilgoci i ciepła, a tak ż e o ty le ty lk o m ogą się one w dostatecznej ilości ro z ­ mnożyć, o ile znajd ą w obfitości n a g ro ­ m adzony dla siebie m ate ry a ł spożyw czy pod p o stacią danego ow adu. B ądź co bądź, podobnych prób nie należy zanie­

chać, bo trudności w ielkich one nie n a ­ stręczają, a i z p u n k tu w idzenia teo re ­ tycznego obiecują obfite owoce.

N ajskuteczniej jed n ak w tęp ien iu o w a ­ dów szkodników m ogą nam, zdaje się, same ow ady dopomódz; m am y tu na m yśli ow ady drapieżniki, żyw iące się innem i ow adam i i ow ady p aso rzyty sk ła­

dające ja jk a w ciele n iek tóry ch larw i gąsienic i w ten sposób w strzym ujące ich rozw ój. I jed n ych i dru g ich je s t ogrom na liczba; spoty kam y się z niem i niem al w każdym rzędzie te j wielkiej grom ady zwierzęcej.

Id ąc śladem prof. K a ro la Sajó, k tó ry ogłosił bardzo ciekaw y w tym przed ­ miocie a rty k u ł pod ty tu łe m „Die Be- kam p fung der lan d w irth sch aftlich schad-

lichen Insecten m ittels ihrer nattirlichen F e in d e “, w skażem y naprzód poszczególne rodziny, rodzaje i g atu n k i owadów, k tó ­ re, tępiąc w ten lub inny sposób szkod­

ników roślinnych, są dla nas bardzo użyteczne, a następnie n ad niektórem i z nich zatrzym am y się dłużej.

W śród tęgopokryw ych czyli chrząsz- czów (Coleoptera) znajdujem y przede- w szystkiem bardzo użyteczną rodzinę biedronkow atych (Cojccinellidae), k tó ra w ciągu całego praw ie życia żyw i się w yłącznie innem i ow adam i i m ianowicie szkodliwemi. W y ją tk i znajdu ją się w szę­

dzie, więc i m iędzy biedronkam i sp o ty ­ kam y g atu n k i roślinożerne, ja k n aprzy ­ k ład ow etnica (Subcoccinella 24 p unctata) niszcząca lucernę. Mimo to przyznać trzeba, że Coccinellidae należą do n ajp o ­ żyteczniejszych ow adów i w prost zd u­

m iew a nas nieraz energia, z k tó rą tęp ią one czerwce i mszyce; naocznie jed n ak tylko bystry i pilny badacz może przeko­

nać się o tem. D ru g ą rów nie użyteczną, a przytem niezw ykle liczną rodzinę w śród chrząszczy stan o w ią szczypaw ki (Carabii- dae); że prześladują one zaw zięcie inne owady, nie u leg a kw estyi, ale bliższe szczegóły ich życia tajem nicą są dotąd okryte, a bardzo w ażne pytanie, na jak ie m ianow icie ow ady polują szczypawki, nie zostało dotąd rozstrzygnięte, po czę­

ści dlatego, że szczypawki, należące do ow adów nocnych, pędzą życie w ogóle w ukryciu. P e w n ą je s t tylk o rzeczą, że i w śród szczypaw ek istnieją gatunki, ja k naprzykład łakoś (Zabrus) i dzier (Har- palus), które, żyw iąc się roślinam i, są dla nas szkodliwe.

R ząd dw uskrzydłych czyli much obej­

muje rów nież kilk a rodzin, których po­

żyw ienie stan o w ią w yłącznie owady. Do tak ich np. należą rodziny w ujka (Empi- ridae) i łow ika (Asilidae), żyw iące się k rw ią innych owadów , dalej brzęki (Syrphidae), któ rych larw y k arm ią się głów nie mszycami, wreszcie jednoradki (Tachininae), przebyw ające stadyum la r ­ w y ja k o pasorzyty w larw ach innych owadów , m ianow icie m otyli albo błon­

koskrzydłych. W śród półpokryw ych czyli pluskw iaków spotykam y się z rodziną

(3)

drzew nie (Reduviidae), której członkowie od wczesnej młodości polują n a inne owady. W ielokrotnie spierano się o to, czy drzew nica brudek (Reduvius perso- natus), przebyw ająca niekiedy w naszych m ieszkaniach, nap astu je pluskw ę poko­

jo w ą (A cantia lectularia). Otóż prof.

Sajó, k tó ry zam ykał ten g atu n ek r a ­ zem z inneini ow adam i i m iędzy iu- nem i z pluskw ą pokojową, ro zstrzyg a tw ierdząco wszelkie w ątpliw ości w tej mierze.

Przechodzim y do rzędu motyli; te naj­

mniej szkody w y rząd zają owadom, ale i wśród nich w idzim y takie g atu n k i jak galonów ka (E rastria) i skw arów ka (Tal- pochares), k tó ry ch gąsienice żyw ią się czerwcami.

R zędy siatkoskrzydłych (Neuroptera) i prostoskrzydłych (O rthoptera) obejm ują kilku niezm ordow anych tępicieli owadów;

z nich na pierw szem m iejscu w ym ienić m usimy złotooki (Chrysopa), które w szę­

dzie się praw ie spotykają, gdzie tylko są mszyce i k tó re pod w zględem uży­

teczności sto ją na ró w n i niem al z bie­

dronkami; z prostoskrzydłych zaś pasi­

koniki (Locustidae) zastaw iają chętnie ow adam i swe stoły biesiadne.

N ajbardziej jedn ak jak o tępiciele ow a­

dów zasługują na u w ag ę niektóre rodzaje i rodziny rzędu błonkoskrzydłych (Hy- m enoptera), ja k np. piaskow nica (Ammo- phila), k tó ra żyw i potom stw o swoje gąsienicam i szkodliw ych owadów, zbie- ranem i do gniazda, ja k dalej rodziny gąsienicznika (Ichneumonidae), naw ylot- ka (Braconidae) i bleskotki (Chalcididae), z których o statn ia je s t dla nas szczegól­

niej użyteczną i w ażną, a tym czasem praw ie nie zw racano n a nią, ja k dotąd, u w ag i i n aw et niektóre z licznych jej rodzajów nie zostały dotychczas opisa­

ne zew nętrznie w sposób zad aw ala­

jący-

Pierw sze kroki prak tyczne w celu zużytkow ania w skazanych powyżej ow a­

dów były skierow ane ku tem u, aby pew ne ich g a tu n k i zaaklim atyzow ać, przyąw oić tym krajom albo częściom św iata, gdzie przedtem b yły one zupeł­

nie nieznane. O rozm aitych usiłow aniach

na tem polu dow iadujem y się z wyżej cytow anej pracy prof. Sajó.

B ardzo ciekaw ą była w tym rodzaju próba przesiedlenia dó K alifornii a u stra ­ lijskiej biedronki, tępiącej czerwce. Gdy w r. 1889 biały czerwiec (Icerya P u r- chasii Maskell), znany w K alifornii pod nazw ą w h ite albo fluted scalę, zaczął na seryo zagrażać tam tejszym planta- cyom pom arańcz i cytryn, entom olog A lbert Koebele sprow adził z A ustralii g atu n ek biedronki Y edalia (Novius) car- dinalis (fig. 1). N adzieje pokładane w tej kolonizacyi ziściły się w zu p e łn o śc i:

wszędzie, gdzie tylko rozpow szechniła się V edalia cardinalis, biały czerwiec zniknął w ciągu 1 */a do 2 lat, ta k że dzisiaj plan tacye te za ocalone uw ażać

Fig. 1. Yedalia cardinalis.

Na prawo—gałązka drzewa pomarańczowego z białemi mszycami (Icerya Purchasii). Tam­

że widać gąsienice i chrząszcze Yedalia. Na lewo: a—larwy; b—poczwarka; c—chrząszczyk

Vedalia (w powiększeniu).

należy. P oniew aż b iały czerwiec stano­

w i plag ę w ielu k rajów ciepłych, przy­

kład K alifornii w yw ołał n aturalnie w iel­

kie z ain tereso w an ie: w e w szystkich tych krajach, zostających pod rządem cyw ili­

zowanym , poczyniono odpowiednie pró­

by. W r. 1897 przew ieziono Y edalię do P o rtu g alii; sekeya entom ologiczna w W a­

szyngtonie była pośredniczką w tym przypadku, sprow adziw szy żyw y m ate- ry a ł z K alifornii i następnie do Lizbo­

ny go w ysław szy. Zanim się to stało, usiłow ania A. K aro la Le Cocą, entom o­

lo g a w m inisteryum rolnictw a w Lizbo­

(4)

580 WSZECHŚWIAT N r 37 nie, by sprow adzić Y edalią, nie odrazu

znalazły uznanie; w spraw ozdaniu kali- fornijskiem o w pływ ie Y edalii n a czerw ­ ca d o patryw an o się po p ro stu am ery k ań ­ skiej blagi; z d rugiej stro n y przy pu sz­

czano, że pod pozorem przew iezienia Y edalii p rag n ie ktoś przejechać się do A ustralii. Le Cocq jednak nie d a ł za w y g ra n ą i czynił w dalszym cią g u za­

biegi. W końcu o trzy m ał on z W a­

szyngtonu 3 przesyłki; dw ie w zimie w r. 1897 i trz e cią latem roku n a stę p ­ nego; pierw sze dw ie przesyłki były b ar­

dzo długo przetrzym yw ane w drodze (druga np. 44 dni), trz e cia zaś w ciągu dni 20 nadeszła na miejsce. W każdej z ty c h przesyłek pozostało p rzy życiu zaledw ie po 5— 6 sztuk owadów; t a nie­

znaczna liczba w y starczy ła jednak, by otrzym ać z niej w ciągu roku w iele ty ­ sięcy Vedalii. Cenny te n n a b y te k roze­

słany został m iędzy 487 w łaścicieli ziem ­ skich i na ich gruncie puszczony na wolność. R e z u lta ty przeszły w szelkie oczekiw ania. D ziennik O J o rn a l de Lisboa z d. 7 w rześnia 1898 r. przyniósł wiadomość, że m iejscow ości w n ajw y ż ­ szym stopniu opanow ane przez czerw ca, obecnie, dzięki Y edalii, w zupełności lub częściowo uw olnione z o stały od niego.

A by w y tłu m aczyć szybki ten ro zro st Yedalii, zaznaczyć należy, że rozm naża się ona w ciąg u całego roku, a więc i w zimie, w sk u tek czego ow ad te n t y l ­ ko w tak ich k raja ch może żyć n o rm al­

nie, k tó re zim y surow ej nie znają.

K alifo rn ia nie poprzestała na tej p ierw ­ szej próbie z V edalią; 31 m arca 1891 roku rząd w yasy g n o w ał sum ę 5 000 do­

laró w n a w ysłanie do A ustralii, n a N ow ą Z elandyą i sąsiednie w y sp y odpow ied­

niego specyalisty, k tó ry b y now e a uży­

teczne g a tu n k i biedronek sprow adził.

Z adanie to przypadło wyżej w spom ­ nianem u uczonem u Alb. K oebele, k tó ry przed dw um a la ty m iał ta k i żyw y udział w sprow adzaniu V edalii. G łów ­ nie chodziło o to, aby w ynaleźć owad, zdolny do w a lk i z czerw cem czarnym (Lecanium oleae B ernard), z k alifo rn ij­

skim czerwcem czerwonym (A spidiotus au ra n tii Maskell) i w reszcie z czerwcem

Ś-go Józefa (Aspidiotus perniciosus Com- stock). Mniej w ięcej rok czasu przebył K oebele na ziemi australijskiej; ze­

b rał on tu ta j około 60 pożytecznych gatunków , przew ażnie z rodziny biedron- kow atych, w ogrom nej ilości, docho­

dzącej do 60000 sztuk, któ re kilkom a p arty am i do ojczyzny odesłał. Z tych w szystkich jed n ak 60 gatunków 5 do 6 zaledw ie zachow ało zdolność egzystencyi w now ych dla siebie w arunkach, m iano­

w icie trz y g a tu n k i z rodzaju korzeniarki (Rli izobius) (fig. 2): Rh. ventralis, Rh.

debilis i Rh. L ophantae. W szystkie te trz y g atu n k i okazały się w ybornem i tę- picielam i czerw ca czarnego (Lecanium oleae), k tó ry nietylko w śród drzew oliw kow ych, ja k nazw a łacińska w sk a­

zuje, ale także w śród cytrynow ych i po-

Fig. 2. Rhizobius ventralis.

a—chrząszcz; l —gąsienica.

m arańczow ych p lan tacy j czyni spusto­

szenia. Oprócz ty ch trzech g atun k ów d w a inne jeszcze należy w ym ienić z ko- lekcyi Koebelego, m ianow iciej C ryptolae- mus M ontrouzieri i N ovius Koebelei;

pierw szy z nich n ap astu je rozm aite czerwce, szczególniej zaś czerw ca z r o ­ dzaju D actylopius, którego cechę cha­

rak tery sty czn ą stano w ią śnieżnej białości płatk i w oskow e na ciele. Żyje on w cie­

płych krajach, ale m ożna się z nim spotkać w oranżeryach i cieplarniach stref um iarkow anych. Z pew nością n ie ­ k tórzy z szan. naszych czytelników , ho­

dujący w podobnych w aru n kach rośliny, spostrzegali ju ż nieraz miękkie, jak g d y - by białem futerkiem okryte ow ady z ro ­ dzaju D actylopius, chociaż ich zoolo­

gicznej nazw y być może nie znali. Na

(5)

rys. 3 jeden 'właśnie z g atu n ków ro d za­

ju tego, m ianow icie D actylopius citri Bisso, znajd ą czytelnicy. W cieplarniach W aszyngtonu Cryptolaem us M ontrouzie- ri okazał się w ybornym tępicielem czerw ­ ca D actylopius, m ożnaby więc, myślimy, i w E uropie z je g o pom ocy skorzystać.

Koebele, urzędujący obecnie jak o ento­

m olog n a w yspach Sandwich, zajętych w tym czasie przez S tan y Zjadnoczone, • sprow adził na te w yspy Cryptolaem us M ontrouzieri w celu w ytępienia czerwca P u ly in a ria psidii, k tó ry mnożąc się bez przeszkód od la t w ielu, zag ra ż ał zupeł­

n ą z a g ła d ą m iejscowym plantacyom k a ­ w y. I w tym raz ie w alk a doprow adziła do rez u lta tó w nadzw yczaj pomyślnych, ta k że dzisiaj p lantacy e te kaw y są zu ­ pełnie zabezpieczone od czerwca.

Fig. 3. Dactylopius citri. Miękkie ciało szkod­

nika pokryte delikatnym białym puszkiem.

Co dotyczę biedronki Novius Koebelei, p iąteg o g a tu n k u w K alifornii zaaklim a- ] tyzow anego, to i ten dał dowód, że nie gorzej niż wyżej w spom niana Y edalia | cardinalis p o trafi tęp ić białego czerwca, Icery a Purchasii. D w a inne g atu n k i bie- | d ro n e k : Oreus chalybaeus i Oreus Au- ( stralasiae, także sprow adzone do K a ­ lifornii, w iele z początku obiecywały.

N iestety obadw a te gatunki, choć w cią- j g u pierw szych 3—4 lat, żyw iąc się { czerwcem Lecanium oleae, rozm nażały j się jaknajlepiej, to jed n a k w następstw ie } w yginęły zupełnie, być może, dla braku pożyw ienia, w ytępiw szy bowiem czerw ­ ce w m iejscu osiedlenia swego, nie w ę­

drow ały one do okolic sąsiednich, by nowe kolonie zakładać. Praw dopodobnie w ięc potom stw o ich ostatecznie w ym ar­

ło w skutek braku odpowiedniej żyw ­ ności.

W ogóle zaznaczyć należy, że z ja w ia ­ nie się owadów, zarów no pożytecznycli jak o też szkodliwych, podlega ciągłem u wahaniu; gdy m ianow icie rozm noży się pew ien pożyteczny rodzaj, ten, żyjąc kosztem jakiegoś ow ada szkodnika, n isz ­ czy go coraz bardziej i w końcu może zupełnie wytępić; nie zn ajdując teraz pożywienia, pożyteczny ten rodzaj sam musi uiedz stopniow ej zagładzie, dając w ta k i sposób możność swojemu w rogo­

w i przyw ędrow ać z całem bezpieczeń­

stw em z sąsiednich okolic, zająć „ p la c “ opróżniony i rozpocząć okres sw ego p a ­ now ania. T rw a to, rzecz prosta, do czasu, bo znowu pożyteczny owad, znaj­

dując teraz dostateczną ilość pożyw ie­

nia, zaczyna się usilnie rozm nażać, tę ­ piąc coraz bardziej swego przeciw nika.

Mamy tu w ięc do czynienia ze zjaw i­

skiem biologicznem ciągłego w ahania, które zasługuje na bliższe rozpatrzenie, ponieważ w iążą się z niem nowe sposoby w alki z owadami.

Jeden z głów nych zarzutów , który spotkał opisane przez nas próby kolo- nizacyi owadów, p olegał na tem, że znaczna większość ty ch sześcionogich

„kolonistów 11, bo przeszło 50 ich g a tu n ­ ków, nie u trzy m ała się na gruncie am e­

rykańskim ; zarzu t ten jednak nie w y­

trzym uje kryty ki wobec tego, że dzięki niew ielu gatunkom , które się pom yślnie aklim atyzow ały, zdołano rez u lta ty rze­

czywiście olbrzym ie osięgnąć.

Zachęciły one w r. 1897 zw iązek plan­

tato ró w kaw y i h erbaty w Indostanie po­

łudniow ym do dalszych prób w tym kie­

runku; w yasygnow ano więc n a ten cel 12000 m arek, poruczając plan tatoro w i H ow ardow i O. N ew port sprow adzenie z A ustralii z Q ueenslandu do Indyj od­

pow iednich gatunków biedronek. N ew ­ p o rt zebrał 2 500 sztuk Oreus A ustrala- siae, 1500 Cryptolaem us M ontrouzieri i 240 Khizobius yentralis. Cały ten tra n s ­ po rt w skrzyni, obłożonej lodem, po trzydziestodniow ej podróży przybył na miejsce przeznaczenia do Colombo; nie­

stety, po otw orzeniu skrzyni okazało

(6)

582 JNr 37 się, że ani jed en z przesłanych chrząsz­

czy nie zo stał przy życiu; w idocznie w ięc tem p e ra tu ra w skrzyni b y ła dla ow adów zaniska, tem bardziej, że są one bardzo w rażliw e na zimno.

Fryd. Y. T heobald spróbow ał w roku zeszłym sprow adzić do A n g lii mimo róż­

n icy k lim atu k ilk a g a tu n k ó w u ży tecz­

nych biedronek z A u stralii; za pośred­

nictw em p. Lea, rządow ego entom ologa w Tasm anii otrzym ał on 3 g a tu n k i bie­

dronek w ilości 3 000 sztuk; z ty c h dw a gatu n k i, Oreus A u stralasiae i O. biluna- tus, nie w y trzy m ały podróży, z trzeciego zaś g a tu n k u Leis conform is ocalało 170 osobników, które, w ydostaw szy się na wolność, n a ty c h m ia st w y fru n ęły za okno.

T heobald m a nadzieję, że zd ołają one przystosow ać się do now ych w arunków .

I u nas w E uropie znajduje się bar- 1 dzo u żyteczny g a tu n e k b ied ro n ki—sied- m iokropka (Coccinella septem punctata).

Chrząszcz ten należy do najczęściej u nas spoty kany ch i pod w zględem zdolności rozrodczych a tak że grom adnego w ystępo- nia stanow i n a w e t osobliwość w śród ca­

łej rodziny. C occinella sep tem p u n ctata zaw dzięcza zaś sw oję sław ę tej okolicz­

ności, że żyw i się n ietylko m szycami, lecz w ielu innem i owadam i, ja k np. g ą ­ sienicam i m o tyla pandrożyca (Cochylis am biguella), larw am i chrząszcza poskrzyp- ( ka (Crioceris), ow adem kózka (Lema me- [ lanopus), k tó ry w y rząd za ogrom ne szko­

dy w jęczm ieniu i owsie, i nareszcie ca- łem m nóstw em innych jeszcze sześciono- gów , skutkiem czego C occinella septem p.

nie cierpi nig d y b raku pożyw ienia.

A m eryka ub o g a w biedronki, k tóre z resztą p rzy d ałyb y się je j bardzo ze w zględu n a licznych szkodników ro ślin ­ nych, nie posiada rów nież i biedronki siedm iokropki. Z teg o pow odu p. No- w ard, kierow nik oddziału entom ologicz­

nego przy m iuisteryum ro ln ictw a w W a­

szyngtonie, zw rócił się do prof. Sajó z prośbą o nadesłan ie mu ży w y ch sied- m iokropek. P ierw sza p rzesyłk a z tym

„żywym to w a re m “ w yp raw io na zo stała w czerwcu ro ku zeszłego, n ieste ty ani jed en z przesłanych chrząszczy nie oca­

la ł : w lecie pożyw ienie je s t dla nich

konieczne, a tym czasem nie m ożna ich było zaopatrzyć w ilość mszyc, d osta­

teczn ą na 13-dniową podróż; zresztą za praw idło ogólne przyjęto, by nigd y nie w ysyłać do obcego k raju szkodników, choćby te ostatnie, ja k w danym przy­

padku mszyce, m iały służyć jak o poży­

w ienie. N astępna przesyłka w paździer­

niku 1901 r. b y ła znacznie pomyślniejsza, poniew aż z liczby 50 przesłanych bie­

dronek (Coccinella septemp.) 47, choć pozbaw ionych w drodze pożyw ienia, przy­

było do W aszyngtonu w jaknajlepszym stan ie w skutek tego, że późną jesienią chrząszcze przygotow ane ju ż są do prze­

by cia zim owego postu. Część z otrzy ­ m anych tym razem biedronek w ypraw io­

na była n atych m iast do K alifornii, reszta pozostała na miejscu, i, zdaje się, że jedne zarów no ja k d ru g 'e przyjm ą się doskonale w swej now ej ojczyznie.

\V ostatnich czasach oprócz biedronek usiłow ano przysw oić Am eryce inne jesz­

cze owady, a także niektóre m ik roo rga­

nizm y. T a w ym ienim y Aspidocoris cya- neus Costa z rodziny Chaleididae, dalej galonów kę—E ra stria scitu la (z rzędu motyli),, wreszcie pew ien g atu n ek grzy b ­ ka z Afryki, zaraźliw y bardzo dla sza­

rańczy.

W ogóle zaznaczyć należy, że coraz częściej zdarzają się próby podobnego przesiedlania owadów.

B yła^już m ow a o tem, że istnieje pe­

w na zależność między w ystępow aniem ow adów szkodników z jednej strony, a ow adów pożytecznych z drugiej, że szkodnik dopóty tylko może się rozm na­

żać, dopóki in n y jak iś owad, jeg o p rze­

śladow ca, rozm nożyw szy się w d o sta­

tecznej liczbie, nie w y tęp i go, czasam i doszczętnie; g d y to nastąpi, zw ycięzca znów musi z głodu um ierać, a dla zw y­

ciężonego, gd y przyjdzie on z zew nątrz, n a s ta ją pom yślne w arunki, w śród których może znowu znaleźć się w rozkw icie.

Z jaw isko to poucza nas w sposób w y sta r­

czający, że szkodniki w tym tylko razie rozm nożyć się m ogą w sposób niebez- j pieczny, g dy nie n ap o ty k a ją żadnego z n a tu ra ln y c h w rogów , lub też n a p o ty ­ k a ją go w ilości zby t m ałej Upadek

(7)

jed nak pożytecznego g atu nku spowodo­

w any być może nietylko brakiem poży­

wienia; przecież ow ady użyteczne dla nas m ają tak że swoich n atu ralnych w ro­

gów; n a w e t te gatunki, które same żyją jak o pasorzyty, czasam i dają przytułek innym pasorzytom i w ted y noszą nazwę pasorzytów drugiego stopnia. G dy więc z ow adam i szkodnikam i zaczniem y w a l­

czyć, przy pom ocy ich nieprzyjaciół n a­

turalnych, pow inniśm y zaw sze posiadać do rozporządzenia dostateczną liczbę ty ch ostatnich na w ypadek zjaw ienia się w w iększej ilości szkodnika.

D zisiaj podobne trak to w an ie spraw y przestało być m rzonką, a jest ju ż faktem dokonanym, bo oto w K alifornii poży­

teczne biedronki rozsyłane b yw ają często w rozm aite strony, i obecnie n ik t już nie w ątpi, że tą drog ą można rez u lta ty doniosłe otrzym ać. N aturalnie, chcąc kroczyć po niej z powodzeniem , trzebaby przedew szystkiem stw orzyć instytucyą, k tó raby hodow ała ow ady pożyteczne, ja k to ju ż dziś m a m iejsce z niektórem i grzybkam i i bakteryam i. Podobna insty- tu cy a nie nap o tk ałab y z praktyccnej strony żadnych szczególnych trudności i z pew nością hodow la użytecznych ow adów w porów naniu z urządzeniem n ap rzykład jak iejś olbrzym iej instalacy i elektrycznej, okazałaby się niem al dzie­

cinną zabaw ką. Do podobnego tw ier­

dzenia upow ażniają nas w ieloletnie pró­

by, w tym kierun ku czynione przez prof.

Sajó, k tóry, zajm ując się hodow lą roz­

m aitych owadów, z powodzeniem otrzy­

m ał k u ltu ry i tak ich gatunków , które do tąd t ą d ro g ą otrzym ane nie były.

J a k o przykład m o żem y w skazać niektóre g a tu n k i rodz. Chalcididae, g a tu n k i bar­

dzo użyteczne, które udało się profeso­

row i Sajó w yhodow ać w ciasnej prze­

strzeni szklanego zam knięcia. Rzecz prosta, zakład ając instytucyą, o k tó ­ rej mówimy, trzeb ab y przedew szystkiem troszczyć się o to, aby hodow ane owady m iały dostateczną ilość pożyw ienia pod p o stacią tępionych przez nie szkodników;

należałob y w ięc i te ostatnie swoim po ­ rządkiem pielęgnow ać n a w łaściw ych roślinach; ale i ten środek nie pociągnie

za sobą nadzw yczajnych kosztów , a z pe­

w nością osięgnięta ostatecznie korzyść dziesięciokrotnie przew yższy w ydatki.

O jednem jeszczedośw iadczeniu, doko- nanem przez prof. Sajó n a tem polu, pom ówić tu pragnę. R óże nasze n ap a­

stow ane byw ają głów nie przez dw a g atu n k i ow adu z rodz. pilaczow atych (T enthredinidae): różanika (H ylotom a ro- sae) i obnażacza (H ylotom a pagana);

gąsienice ich zupełnie objadają z liści krzaki i sztam y różane. Jak k o lw iek ja jk a ty ch szkodników m ogą się rozw i­

ja ć tylko na żyjących gałązkach róży, bez trudności jednak udało się prof. Sajó i w sztucznych w arunkach przeprow a­

dzić ich rozwój; w tym celu n akład ał on na koniec g ałązk i tiulo w y woreczek, w puszczając do niego jednocześnie sam ­ ca i sam icę owadu; w ten sposób moż­

n a było otrzym ać poddostatkiem ja jk a i gąsienice H ylotom y. N astępnie razem z tem i ostatniem i prof. S. um ieszczał param i (samca i samicę) pupiszkę—Eulo- phus (z rodz. Chalcididae), niezrów naną tępicielkę H ylotom y. Pnpiszka, rozm na­

żając się bardzo energicznie, skład ała ja jk a w gąsienicach H ylotom y, w skutek czego nie rozw inęła się żadna z Hylo- tom, a zam iast nich z ich kokonów w yfrunęły po pew nym czasie tysiące pupiszek.

Czyniąc w dalszym ciągu podobne próby, prof. S. sprow adził do ogrodu swych krew nych ty ch sam ych szkodni­

ków : różanika i obnażacza; g d y owad złożył znaczną ilość jajek, z których n astępnie w yszły gąsienice, w ypuszczono w tym że ogrodzie pupiszkę w liczbie 100 osobników. R e z u lta t osięgnięto t a ­ ki, że ju ż w następnym roku nie spo­

strzeżono w ogrodzie ani jednego z po ­ zostaw ionych szkodników.

Chcąc więc tępić owady, niszczące rośliny, w sposób tu w skazany, należy przyjąć za zasadę, że ow ad tępiciel, do pom ocy przez nas używ any, m usi mieć zawsze liczebną nad sw ym przeciw ni­

kiem przew agę i dla tego pow inien być w tym celu hodow any specyalnie. Bliższe poznanie tego now ego sposobu tępienia owadów szkodliw ych w ykaże niew ątpli-

(8)

584 WSZECHŚWIAT N r 37 w ie w szystkie jeg o zalety, poniew aż

w p rak ty ce okazuje się on i tanim , i doskonale prow adzącym do celu. Mó­

w im y „doskonale prow adzącym do celu “, gdyż tu ta j żaden najdrobniejszy szkodnik nie ukryje się przed okiem sw ego b rata - prześladow cy. Idzie ty lk o o to, aby drog ą prób odpow iednich określić g a tu ­ nek owadu, k tó ry w każdym poszczegól­

nym przypadku najlepiej n ad aje się do w alki, a w ięc k tó ry najd o kładn iej tęp iąc danego szkodnika, najm niejszego za­

chodu i kosztu w ym ag a do swojej ho­

dowli.

Adam Kudelski.

ZADANIA

PETROGRAFII WSPÓŁCZESNEJ.

(D o k o ń c ze n ie ).

Część pierw szą a rty k u łu niniejszego zakończyliśm y w yjaśnieniem przyczyn, od k tó rych zależy rozm aitość budow y skał w ybuchow ych. D aleko w ażniejszą, ale i tru dn iejszą do ro zw iązan ia je s t kw esty a przyczyn rozm aitości chemicz- j nej m agm . R ozw iązan ie k w esty i tej ł ą ­ czy się ściśle z zasadniczem i kw estyam i kosm ogonicznem i, z pochodzeniem kuli ziem skiej i całego n a w e t p lan etarn eg o u kład u słonecznego.

S kały w ybuchow e ró żn ią się składem chem icznym swej m agm y nie ty lk o w różnych częściach k u li ziem skiej, lecz n a w e t w jednem jakiem ś m iejscu różnym byw a m atery ał w y rzu cany w rozm aity ch j czasach z jed neg o w u lk an u lu b jed neg o J ogniska w ulkanicznego. N ap rzy k ład w ul- j k an y islandzkie dostarczy ły p ro d u k tów bardzo rozm aitych, od bardzo kw aśnych w krzem ionkę obfitujących t. zw. lipa- rytow ych, aż do la w zasadow ych, b a z a l­

tow ych. Tym czasem W ezuw iusz w cią­

g u bardzo dłu gieg o l a t szeregu w y rzu ca law y nieznacznie ty lk o różniące się p o ­ m iędzy sobą swoim składem chemicz- nym.

T a niezrozum iała zupełnie sp raw a d a­

w no ju ż zajm ow ała badaczów . O je j j

rozw iązanie kusiły się bardzo potężne um ysły D arw ina, Bunsena, R o th a i in ­ nych. P oczątkow o usiłow ano ustalić i w yjaśnić jak ąk o lw iek kolejność czy praw idłow ość wogóle, zachodzącą pom ię­

dzy rozm aitem i m agm am i przez jeden w ulkan wyrzucanem i, lecz okazało się, że chociaż kolejność w niektóry ch po­

szczególnych m iejscach dostrzeżona być m ogła, nie daje się ona w cale rozciągnąć n a w szystkie, lub choćby na większość wulkanów .

W szystkie usiłow ania, skierow ane do w yjaśnienia kw estyi, o której mowa, sprow adzają się do dw u przeciw nych sobie p o g lą d ó w : do teoryi m ieszania się i do teory i ro zpad an ia się m agm y.

T eorya pierw sza stw orzona została przez B unsena n a zasadzie jeg o badań law islandzkich. W edłu g te o ry i tej is t­

n ieją dwie m agm y składu krańcow ego :

J kw aśna i zasadow a; każda z nich wy-

j dostaje się z innego ogniska w ulkanicz-

j nego; m ieszając się ze sobą, d ają one w szelkie pośrednie ty p y m agm atyczne.

zależnie od ustosunkow ania ilości m ie­

szających się m agm . T eorya ta w swoim czasie przyjęta zo stała i dalej rozw ijana przez S artoriusa S. W ultershausena, k tó ­ ry przedstaw ił spraw ę w te n sposób, że istnieją dw a poziom y m a g m a ty c z n e : dolny w yrzuca m agm ę zasadow ą, ciężką, g órny—kw aśną, lekką.

T eorya ta, ja k łatw o zrozumieć, k w e­

sty i nie ro zstrzy g a zasadniczo, odsuw a tylko jej rozw iązanie. Jeżeliby n a w e t słusznem było, że w szystkie skały w y ­ buchow e są m ieszaniną dw u m agm , pozostaje zagadkow em istnienie ty ch skrajnych typów m agm atycznych : k w aś­

nego i zasadow ego.

J u ż w roku 1825 zostały w ygłoszone zaczątk i innej teoryi, bardziej a priori racyonalnej, polegającej na przypuszcze­

niu, że p ierw otn y stop krzem ianow y w w ielkiej masie rozdziela się na m asy drobniejsze odm iennego składu chem icz­

nego. U żyw szy tu grubej i odległej analogii, w yobraźm y sobie zam iast m a­

gm y pierw otnej, dokładną zaw iesinę (emulsyą) kropelek oliw y w wodzie. Z a ­ w iesina ta k a pozostaw iona w spokoju,

(9)

rozdzieli się po pew nym czasie na dwie w arstw y : oliw y i wody. Przedstaw iam y sobie zatem , że m agm a średniego składu chem icznego jeszcze w stanie ciekłym pozostając, m a dążność do rozdzielenia się czyli dyferencyacyi n a dw ie m agm y składu odrębnego. Zanim w dam y się w roztrząsanie w zględnej słuszności te ­ go poglądu, należy nam uprzednio rozej­

rzeć się w tem, co następuje.

O parte na hypotezie K a n ta i L aplacea przypuszczenie o istnieniu pierw otnego gazow ego stanu kuli ziemskiej, k tóry dalej przeszedł w stan ciekły i następnie stały, pozw ala kilkom a sposobami poj­

m ow ać sta n w n ętrza z ie m i: m ianow icie ziem ia może być cała naw skroś stała, albo jądro stałe sięga tylko ćwierci pro­

m ienia ziemi, albo w nętrze ziemi je s t ciekłe, albo też w reszcie ciała w okoli­

cach środka ziem i znajdują w stanie gazu pow yżej p u n k tu krytycznego, dalej od środka w stanie dysocyacyi, n astęp ­ nie w stanie m agm atycznym i wreszcie w stanie stałym , co bynajm niej nie zn aj­

duje się w sprzeczności z wysokim cię­

żarem w łaściw ym ją d ra ziemi, k tó ry w ynosić w inien około 5,5. Z ostatnich pom iarów i spostrzeżeń podnoszenia się tem p eratu ry w m iarę oddalania się od pow ierzchni ziem i w ynika, że na głębo­

kości 70 hm p anuje tem p eratu ra około | + 1500° O, skały zaś w ybuchow e to p ią j się pom iędzy + 1 5 0 0 ° a + 3000°. D la j w nętrza ziemi obliczenia powyższe dały tem peraturę około 20 tysięcy stopni, J tem peraturę, w której w szystkie ciała m uszą już być w stanie dysocyacyi. Co zaś dotyczę ciśnienia panującego w tych w aru n kach w sferze centralnej, to obli­

czenia dają liczbę 13 m ilionów atm osfer.

P o d takiem ciśnieniem pow ietrze posia- dałoby ciężar w łaściw y 143. W obec ! jed n ak ta k w ysokiego ciśnienia część j

ciał, z których składa się w nętrze ziemi, być może znajduje się w stanie stałym pomimo tem p eratu ry znacznie przew yż­

szającej ich p u n k t topliw ości W idzim y zatem, ja k zaw iłą je s t dyskusya tej spra­

w y : tym czasem w danym razie dla roz­

w iązania kw estyi rozm aitości chemicznej m agm bynajm niej obojętnem nie jest, [

czy za punkt w yjścia przyjm iem y ciekły czy też stały stan głębokich stref kuli ziemskiej. Je że li głębokie wai’stw y są stałe i przechodzą do stanu ciekłego, gdy w skutek otw arcia się szczeliny ci­

śnienie się zmniejsza, to m am y do czy­

nienia z prędkością w zględną topienia się ciał rozm aitych, a zatem wszystko zależy przedew szystkiem od topliw ości poszczególnych zw iązków m ineralnych, a dopiero podrzędnie wchodzi w grę działanie mas stopieniu podległych na m asy jeszcze stałe. J a k w idzim y zatem ten pogląd nie pozw ala nam określić składu magm y, będzie ona bowiem za­

leżną w tych w arunkach od licznych okoliczności przypadkow ych. Jeżeli zaś przypuścim y istnienie strefy m agm atycz- nej, t. j. ciekłej, to w tak im razie mieć będziem y roztw ór krzem ianow y, pod le­

g ający jakiem ukolw iek ogólnem u praw u.

Poniew aż jedn ak o w nętrzu ziemi mamy bardzo szczupłe wiadomości, w znacznej przytem mierze wiadom ości na hypote- zach oparte, więc, ja k widzimy, na d ro ­ dze dedukcyi nie możemy rozw iązać kw estyi, o której mowa. P ozostaje in- dukcya, badanie poszczególnych p rzy­

padków, pojedyńczych przykładów i w y­

prow adzenie z nich praw a ogólnego.

W tym w zględzie nau ka posiada do­

tąd ty lko trzy zbadane m iejscow o ści:

okolice C hrystyanii w N orw egii, P re- dazzo w Tyrolu (Brogger) i G óry Tau- ryckie na półw yspie Krym skim (Lagorio).

B adając skały C hrystyanii i Predazzo, a m ianowicie stosunki, jak ie p anu ją w w y ­ stępow aniu skał w ybuchow ych rozm aite­

go typu chemicznego danej g ru py geo ­ logicznej, B ro gg er zarów no w C hrystya­

nii ja k w Predazzo doszedł do przeko­

nania, że wielkiej masie skały w ybucho­

wej tow arzyszy grupa drobnych żył i niew ielkich m as bochenkow atych, k tó ­ rych skład je s t w zw iązku ze składem głów nego m asyw u, i że m agm a w w iel­

kim m asyw ie pozostała pierw otną, zaś w drobnych rozgałęzieniach obwodo­

w ych (żyłach i drobnych m asach to w a ­ rzyszących m asyw ow i głównemu) ro z­

padła się na m agm y typów skrajnych.

O tem samem przekonał się L agorio na

(10)

586 W SZĘCHŚWIAT !Nr 37 K rym ie. Tam , na przestrzeni w zględnie

nieznacznej, znajdują się trz y ty p y skał:

duże m asyw y składu pośredniego, drobne bochenkow ate m asy kw aśne, obfitujące J

w krzem ionkę i alkalia, w reszcie żyły w ypełnione m agm ą zasadow ą, obfitujące w m agnezyą i żelazo. N a całym p ó ł­

w yspie trzy te ty p y dają się zupełnie w yraźnie i stale dostrzegać i w szędzie p an u ją pom iędzy niem i dopiero co w y ­ m ienione w arunk i występoAvania. Z a­

rów no ich w ystępow anie ja k i skład chemiczny m ożem y sobie tłum aczyć w ta ­ ki sposób, że m agm a w ielkich m asy­

w ów w częściach obw odow ych rozdzieliła się na m agm ę k w aśną i m agm ę z a sa d o ­ wą, dwie te m agm y pochodne u tw o rzy ­ ły drobne p ag ó rk i bochenkow ate i żyły, które otaczają m asyw y w ielkie. Skład ty ch skał je s t n astęp u jący :

A B c

krzem ionki 72,0%, 50,0%, 61,00°/,

glinki 12,0 23,0 17,50

tlen k u żelazow ego 5,0 10,0 7,50

w apna 1,5 10,0 5,75

m agnezyi 1,5 4,0 2,75

tlenk u potasow ego 2,0 0,5 1,25 tlen k u sodowego 6,0 2,5 4,25

100 100 100

A je s t średni skład procen to w y k w a ­ śnych (72% krzem ionki) skał krym skich, skał tw orzących w g ó rach T auryckich m ałe pagórki; B —średni skład sk ał ży ­ łow ych krym skich, skał zasadow ych (tyl­

ko 50% krzem ionki), C— średni skład skał tw orzących w ielkie m asyw y. J a k w i­

dzim y liczby kolum ny C rów ne są A 4- B

2

t. j. są średnią a ry tm ety czn ą odpow ied­

nich liczb ru b ry k i A i B. Czyli średnie­

go składu m ag m a krym skich w ielkich j m asyw ów ro zp adła się n a ich obw odzie i u tw o rzy ła kw aśne i zasadow e drobne j p a g ó rk i i żyły. ■

C hrystyania, P red azzo i K rym do tąd są jedynem i m iejscow ościam i, gdzie sto ­ sunki chemiczne i geologiczne sk ał w y ­ stępujących zbadane są w tym w z g lę ­ dzie dostatecznie. Inne m iejsca są nie

I zbadane lub też nie n ad ają się do tego badania, gdyż albo m asyw y głów ne m agm y średniej dla oczu naszych nie są odsłonięte, albo też obwodowe drobne utw ory m agm atyczne zw ietrzały i uległy zniszczeniu chemicznemu i m e­

chanicznemu.

W każdym razie, jeżeli wobec nielicz­

nych m iejscowości w tym względzie zba­

danych, nie możemy uw ażać kwestj-i rozpadania się m agm za rozstrzy gniętą, to m am y w y tk n iętą drogę do badań dal­

szych. T u rozstrzygnie szereg bad ań dośw iadczalnych: stopy krzem ianow e roz­

m aitego składu, w w ielkiej ilości p rzy ­ g otow ane i trzym ane w stanie ciekłym przez czas dostatecznie długi, k w esty ą tę ro zstrzy gn ąć winny. W badaniach M orozewicza m am y już do teg o pew ne w sk a z ó w k i: duże m asy skały sy n tety cz­

nej lub szkliw a hutniczego w dolnych w arstw ach m iały skład nieco odm ienny od w a rstw górnych. D roga tru d n a i żm ud­

na, ale obiecująca.

M agma je s t roztw orem . R o ztw ó r zło ­ żony ju ż w stan ie ciekłym podlega ró ż ­ nicow aniu. D w a te zasadnicze zdania, z których pierw sze je s t ju ż stw ierdzone, drugie na dow ody oczekuje, łączą niero ­ zerw alnie postęp p etro g rafii współczesnej z postępam i chemii fizycznej. T ak w ięc petro g rafia, w yszedłszy z g ranic n a u k i opisowej w granice eksperym entu, da rozw iązanie najw ażniejszych kw estyj kosm ogonicznych, w yjaśni bowiem po ru ­ szone powyżej ciem ne kw estye w n ę trz a ziem i dotyczące, o któ rych rozw iązanie próżno kusiły się rozm aite hypotezy.

Z. W.

F. T,E DANTEC.

INDYWIDUALNOŚĆ I CECHY NABYTE.

(D o ko ń cze n ie).

A teraz poddajm y naszego osobnika k u ­ listego ciśnieniu sześciu płaszczyzn, tw o ­ rzących sześcian, by nadać mu taki

(11)

k sz ta łt sześcienny. N ow a ta forma, utw orzona pod w pływ em ciśnienia silne­

go, będzie niezależną od tego, ja k a jest n a tu ra naszej kulistej masy; wszelka inna m asa dostatecznie miękka, poddana takiem u ciśnieniu, ulegnie tem u samemu odkształceniu i za czas jak iś stanie się sześcienną, innem i słowy, już nie puś­

cizna dziedziczna określi tu ta j formę osobnika, lecz jedynie ogół w arunków zew nętrznych. N ie w chodząc w szcze­

góły, pojmiem y z łatw ością, że takie przekształcenie będzie stać na zaw adzie spełnianiu czynności norm alnych w ży­

ciu osobnika, poniew aż czynności te w norm alnym stanie n ad aw ały ciału jego k sz ta łt kulisty; mo'żemy w ięc prze­

widzieć zgóry, że te ciśnienia niew czes­

ne w yw ołają w e w nętrzu osobnika zja ­ w iska rozpadu, czyli inaczej zmianę.

Podtrzym ujm y m echanicznie ten k ształt sześcienny przez czas jakiś; zajść m ogą tu ta j przypadki ro z m a ite :

1) Z jaw iska rozpadu, spowodow ane przez te g w ałto w ne odkształcenia, w y ­ w ołują śmierć; nic zajm ującego.

2) Z jaw iska rozpadu nie spow odują nic, coby się zauw ażyć dało i nie w pro­

w adzą żadnej m ożliwej do stw ierdze­

nia zm iany w charakterze ilościowym w spólnym elem entom ciała przez puściz­

nę dziedziczną; a w tedy oczywiście n a­

ty ch m iast po usunięciu ciśnienia ciało przybierze z pow rotem norm alny dla siebie k sz ta łt kulisty, podobnie, jakb y to uczynił balon kauczukow y, więziony długo w e w n ętrzu pudełka sześciennego.

W tym przypadku w spólny ch arak ter ilościowy, k tó ry w w arunkach norm al­

nych n a d aw ał ciału jeg o k sz ta łt kulisty, nie ulegnie zmianie, a stąd i k ształt sześcienny nie stanie się dziedzicznym;

inaczej mówiąc, kaw ałek odłączony od ciała i zdolny się rozw ijać, w ytw orzy z n a tu ry rzeczy osobnika kulistego w tych w arun kach środowiska, w których pierw ­ szy osobnik by ł kulistym . W tym więc przypadku k sz ta łt sześcienny będzie m iał c h arak ter czegoś przejściow ego, nieza­

leżnego od ciała, bo go przyjęło tylko n a czas pewien, zmuszone do teg o w a­

runkam i zew nętrznem i; nie będzie to

cecha nab y ta pi’zez osobnika, ponieważ n ig dy nie będzie do osobnika przyw ią­

zana; bo cechą n ab y tą pod w pływ em pew nych w arunków środow iska n azy­

w ać m ożna jedynie cechę, k tó ra p ozosta­

je i trw a n aw et w tedy, gdy już znikną w arunki, co j ą w yw ołały. N aprzykład w kolonii pierw otniaków , o której m ó­

wiliśm y powyżej (lecz nie w niniejszym a rty k u le — p. U), za cechę n a b y tą nie będziemy uw ażali faktu, że pod w p ły ­ wem mechanicznym kom órki kolonii ułożyły się chwilowo po cztery, dając złudzenie osobników czterokom órkowych, poniew aż ułożenie to znikało n a ty c h ­ m iast z chwilą usunięcia w pływ u m e­

chanicznego, k tó ry je w yw ołał.

3) Z jaw iska rozpadu w yw ołały w o- gólnej budowie osobnika zm ianę teg o rodzaju, że po upływ ie pew nego czasu, ciało osobnika przystosow ało się do k sz ta łtu sześciennego, narzuconego mu chwilowo; innem i słowy, po usunięciu ciśnienia m am y przed sobą ciało n o ­ we, inne, posiadające k sz ta łt sześcienny w w arunkach, w których pierw sze m iało k sz ta łt kulisty. N ie zapom inajm y przy- tem, że przypuściliśmy, że osobnik nasz nie posiada opór staw iającego szkieletu i że przeto nie możemy tej zm iany k ształ­

tu przypisyw ać przekształceniu ruszto­

w ania bezw ładnego o form ie kulistej, w rusztow anie bezw ładne o formie sze­

ściennej; jeżeli osobnik nasz pozostaje nadal ju ż sześciennym, to jedynie dlatego, że substancya jeg o uległa takiej zmianie, że form a jej ró w no w agi je s t teraz sze­

ścienną w ty ch sam ych w arunkach, w jak ich była wprzód kulistą; czyli jesz­

cze inaczej mówiąc, c h arak ter ilościowy, w spólny wszystkim częściom ciała, k tó ­ ry pow odow ał uprzednio k sz ta łt kulisty, obecnie zniknął. Czy jedn ak został z a stą ­ piony przez inny ch arakter ilościowy, w spólny również w szystkim częściom ciała i nadający mu ju ż teraz sześcienną formę rów now agi?

N a to pytanie odpow iedzią w inna być ju ż nie hypoteza, lecz fakty, bo że z je d ­ nej stron y mamy nie ulegające żadnej w ątpliw ości dane do w ierzenia w istnie­

nie czegoś w spólnego dla w szystkich

(12)

588 WSZECHŚWIAT N r 37 części ciała, z jed n ej kom órki p o w sta ją ­

cych, z drugiej jed n a k nie posiadam y żadnych danych tak ic h a priori, by tw ierdzić, że g d y to coś w spólnego u leg a pod w pływ em w arunk ó w zew n ę trz ­ nych zm ianie w jednej części ciała, zm ienia się ono i we w szy stk ich innych, pozostając w te n sposób jednolitem w ca­

łości osobnika.

Co w pow yższym p rzyp ad ku naszym m ożem y stw ierdzić jedyn ie bez w ah ania, to to, że puścizna dziedziczna, w sp ó ln a całości osobnika k u listeg o , zn ikn ęła ju ż jak o cecha w spólna w szystkim częściom składow ym ciała, poniew aż, w przeciw ­ nym razie, ciało byłoby jeszcze kulą;

lecz stać się m ogło, że cecha ta zacho­

w ana zo stała w pew nych częściach ciała, g dy w innych zo sta ła z a stąp io n a przez ja k ą ś cechę trz e cią i ta k dalej, czyli że ciało, jak o całość, nie posiada ju ż tej jednorodności budow y, osobnikow i w szel­

kiem u w łaściw ej. G dyby ta k było, to czy ten k sz ta łt sześcienny całości różn o­

rodnej m ógłby być dziedzicznym ? Z e nie, je s t oczywistem ; bowiem , jeżeli k sz ta łt sześcienny pochodzi s tą d jedynie, że obok siebie bez zw iązku w e w n ętrz ­ nego leżą rozm aite części, m ające ty lk o każda w swoim obrębie pew ien ch a ra k ­ te r wspólny, czyli inaczej osobniki róż­

ne,—puścizna dziedziczna każdego z t a ­ kich osobników różnych nie określa sześciennego k sz ta łtu całego u stroju.

Je że li odłączać będziem y od sześcianu k a w a łk i rozm aite, byle ty lko zdolne do dalszego rozw oju, k a w a łk i te, p o siad ając j różne puścizny dziedziczne, za p o cz ą tk u ją osobniki różne, a m ianow icie osobniki identyczne z tem i, k tó ry ch ogół tw o rzy ł sześcian. N iem a jed n a k żadnej najm niej­

szej ra c y i przypuszczania, aby k tó ry k o l­

wiek, choćby jeden, z osobników ty ch był sześcienny.

Jeżeli w ięc uczy nas obserw acya, co m a m iejsce w rzeczy sam ej ‘), że cechy

*) Na innem miejscu podałem już słynne przykłady dziedziczności cech nabytych (Evo- j lution indiyiduelle et Heredite, Paryż, Alcan,

1898), najbardziej zajmującym z nich zda mi j się przykład głowonoga Hyatta (Proceedings I of american philosoph. Society t. XXXIII), |

n ab y te m ogą być dziedziczne, że tam , gdzie to zachodzi, u stró j rodzicielski n a ­ b ył je sposobem jednorodności; inaczej, że kula, odznaczająca się czemś wspól- nem w e w szystkich częściach swoich, będzie zastąpiona przez sześcian rów nież odznaczający się czemś w spólnem we w szystkich częściach swoich; osobnik—

isto ta o dziedziczności całkow itej (ogó- łow ej)—zastąpiony zostanie przez inny osobnik, inn ą isto tę o dziedziczności od­

m iennej, lecz rów nież całkow itej.

Dziedziczenie cech nab y ty ch je s t dziś ju ż faktem , nie ulegającym najm niejszej w ątpliw ości; przeczyli mu jedynie ucze­

ni przeniknięci zgóry pow ziętem i idea­

mi, któ ry ch przypuścić niepodobna. A otóż dziedziczenie cech n abytych je s t nauko- w em stw ierdzeniem istnienia charakteru ilościow ego, w spólnego w szystkim pier­

w iastkom osobnika; m a to niezm ierną w ag ę z p unktu w idzenia indyw idualno­

ści. W rzeczy samej rozpatryw aliśm y tu osobnika jako jedność m orfologiczną; ale czy m ożna ośmielić się nazyw ać je d n o ­ ścią całość ta k zaw iłą, ja k człowieka, złożonego z 60 zg ó rą try lion ó w kom ó­

rek, należących rów nież do odm iennych typów ? W człow ieku jakim ś danym znajdujem y nerw y, mięśnie, ścięgna, k o ­ ści, chrząstki, naskórki, błony i t. d.

A każdy nerw , k ażda kość i m ięsień w szystko złożone z komórek, z który ch k ażda żyje życiem własnem; i to skupie­

nie ta k bardzo różnorodne je s tto czło­

w iek. Cóż więc dziwnego, że wobec fa k tu zarów no niezw ykłego ja k dziw ne­

go m arzono o tem, by w ytłum aczyć jedność całego człow ieka, tę jedność, k tórej w rażenie ta k dokładnie daje k a ż ­ demu z nas jaźń nasza, przez interw en- cyą w każdym człow ieku cielesnym oso­

bow ości niecielesnej i niem ateryalnej!

O bdarzając go duszą, chciano mu nadać jedność, ta jedność zdało się nie istn iała w nim samym, w ciele jego! A tym cza­

sem jedność ową, ta k m ało w idocz­

n ą w ciele ludzkiem, znaleść możemy

ponieważ odtwarza on niemal dosłownie dzie­

je hypotetyczne kuli, zamienionej przez ci­

śnienie w sześcian.

(13)

w charakterze ilościowym, wspólnym w szystkim pierw iastkow ym częściom osobnika. J u ż nie należy w ierzyć, ku czemu przez czas długi chyliła się w ie­

dza, że, gdy nam dostarczą zgóry m ię­

śnie człowieka, n erw y człowieka, chrząst­

ki człow ieka i t. d., m ożna bez różnicy zbudow ać Jó zefa czy też A ntoniego z ty ch sam ych mięśni, z ty ch samych nerw ów, z ty ch sam ych chrząstek. Mię­

śnie ciała Jó zefa różne są od m ię­

śni ciała A ntoniego, zupełnie ta k samo, ja k A ntoni innym je s t niż Józef. O so­

bowość A ntoniego nie zaw iera się w y ­ łącznie w takiem lub innem skupieniu mięśni, kości, nabłonków i t. d., je s t ona rozpow szechniona w każdej kom órce je ­ go tkanek. T kanki rozm aite nie są pier­

w iastkam i n a tu ry rozm aitej, wspólnemi w szystkim jednostkom gatunku; sąto różne odm iany pierw iastku . jedynego, określającego osobistość daną. Oto fakt, którego nie m ogła przew idzieć histolo- gia, lecz k tó ry w ynika z badań logicz­

nych nad dziedzicznością i indyw idual­

nością. Zresztą, skoro w iadom em było, że w szystkie pierw iastki histologiczne człow ieka p o w stają przez kolejne po­

działy n a dwie części jednego w spólne­

go przodka—jajk a , było wysoce już praw dopodobnem , że różnice m iędzy nie­

mi będą więcej pozorne niż istotne. Tę jedność pochodzenia pierw iastków skła­

dow ych znajdujem y zarów no w kolonii merydów, ja k i w osobniku jakimś; bez w ątpienia, lecz tam , w kolonii merydów, określona byw a przez każdy pierw iastek składow y kolonii jedynie osobowość sa­

m ego merydu; jeden z nich może uledz zmianie, której w cale nie są zmuszone ulegać inne, i t. d. K olonia niezindy- w idualizow ana nie może nabyć cechy dziedzicznej, jak o kolonia, lub też co- najm niej, zanim i aby m ogła udoskona­

lić swój m echanizm kolonialny całkow i­

ty, musi przedtem nieodzow nie dojść do zindyw idualizow ania.

* *

*

A te ra z —ja k i zw iązek istnieje między naszą indyw idualnością, określoną przez

puściznę dziedziczną, w szystkim pier­

w iastkom naszego ciała wspólną, a n a­

szą osobistością psychiczną. Nie w cho­

dząc w zbyteczne szczegóły n a ten te ­ m at, z trudnością odpowiedzieć możemy na kw estyą w ten sposób przedstaw ioną.

N asza osobistość psychiczna, jaźń nasza, zależy od stosunków m iędzy rozlicznemi pierw iastkam i naszego ciała, a nade- wszystko pom iędzy naszem i neuronami;

otóż dziedziczność 'określa anatom icznie w sposób nader ścisły „ konstrukcyą n a ­ szego osobnika, ja k tego dowodzi podo­

bieństw o dzieci do rodziców; udział w y ­ chow ania, czyli ogół w arunków z e ­ wnętrznych, jakim podlega ustrój przez ciąg rozw oju swego, zda się więc nader m ałym z punktu w idzenia m orfologicz­

nego, lecz będąc nader małym, nie je s t jednak żadnym. A dalej te różnice m i­

nimalne, nie dające się z p u nktu w idze­

nia m orfologicznego ocenić absolutnie, b y w ają niekiedy niezw ykłe ważnem i z pu nktu w idzenia psychicznego, w pły­

w ając n a układ neuronów naszych w zglę­

dem siebie. Odpowiednio do tego, czy dziecko słyszeć będzie w okół siebie ję ­ zyk angielski czy francuski, będzie ono znało angielski lub francuski; lecz nie- m ożliwem jest dla najlepszego biologa w ykryć w stosunkach jeg o neuronów m ózgow ych cechę, odpow iadającą temu, że umie ono ten lub ów język. Żadne w ychow anie nie je s t w możności sp ra­

w ić aby dziecko norm alne nie posiadało w zgórków czw oraczych na norm alnem miejscu. A gdzie je s t g ran ica zmian um ysłow ych m ożliw ych do osięgnięcia mocą w pływ u w ychow ania? N a tę kw e­

sty ą odpowiedzieć pozw olą jedynie b a ­ dania faktó w dziedziczności psycholo­

gicznej. F a k t m ów ienia po angielsku nie je s t dziedzicznym; nie je s t on w sta-

j nie w yw ołać zm iany dostatecznej, aby odbiła się n a całym ustroju i w yryła w puściźnie dziedzicznej, w spólnej k o ­ mórkom wszystkim; przeciw nie ogół w łas­

ności duchowych, jak ie łączym y zwykle w pojęciu charakteru, może być dzie-

| dzicznym; zm iana w charakterze, zaszła

| pod w pływ em dług otrw ałych nieszczęść, lub innych przyczyn jakichś, może w y­

(14)

590 WSZECHŚWIAT N r 37 w ołać zm ianę w całym osobniku i stać

się dziedziczną. Osobowość psychiczna je s t w ięc częściowo określona przez p u ­ ściznę dziedziczną kom órek, częściowo u leg a w pływ om czynników zew n ętrz­

nych. I tylk o w łaśnie tę d ru g ą jej cząstkę możemy zm ienić m ocą w y ch o ­ w ania.

Tłum. K . BI.

KRONIKA NAUKOW A.

— Motor słoneczny. Pomysł zastosowania cie­

pła słonecznego do ogrzewania kotła paro­

wego, a co zatem idzie do wytwarzania pracy mechanicznej, nie jest nowy ‘), próby jednak w tym kierunku przedsiębrane, były dotychczas tylko w bardzo niewielkich roz­

miarach. To też interesujący jest fakt, że w Kalifornii istnieje średniej wielkości insta- lacya elektryczna, dla której motorem poru­

szającym jest słońce. W miejscowości Siid- Pasadena, w pobliżu Los Angeles, na farmie, na której prowadzi się hodowla strusiów, zapewne poraź pierwszy rozwiązane zostało praktyczne zadanie zastosowania promieni słonecznych do wytwarzania energii elek­

trycznej i do nagromadzania jej w akumula­

torach. Urządzenie tej jedynej w swoim rodzaju instalacyi jest następujące: Na ot­

wartym placu, na odpowiedniem Żelaznem ru­

sztowaniu, ustawione jest wielkie parabolicz­

ne zwierciadło, złożone z 1788 małych płytek zwierciadlanych. Średnica zwierciadła u wy­

lotu wynosi 10 m, w wąskim zaś końcu 5 m.

Zwierciadło odbija promienie słoneczne i ze- środkowuje je na kotle parowym, znajdują­

cym się w ognisku paraboli. Para, wytwa­

rzana w kotle, posiada ciśnienie 12 atmosfer i służy do poruszania 15-to konnej maszyny parowej, typu compound z kondensacyą.

Kocieł zawiera G70 lir,rów wody, a normaine ciśnienie 12 atmosfer otrzymuje się w nim po upływie godziny. Maszyna parowa poru­

sza obecnie pompę centryfugalną, służącą do zaopatrywania farmy w wodę i dynamoma- szynę do ładowania akumulatorów. Prąd z akumulatorów służy następnie, do oświetle­

nia farmy i poruszania małych wentylatorów w izbach, gdzie sprzedają pióra strusie.

Po jednorazowem nastawieniu zwierciadła w. chwili wschodu słońca, czego dokonywa jeden robotnik, dalsze nastawianie, odpowied­

nio do ruchu i położenia słońca, odbywa się j automatycznie przy pomocy mechanizmu ze garowego, który co minutę przekręca zwier- j

') Patrz Wszechświat nr. 24 z r. 1898:

„Motor słoneczny Tesli“.

ciadło o pewien kąt, tak, jak się to dzieje w obserwacyach z lunetami. Zapomocą tego urządzenia i automatycznego również napeł­

niania kotła, otrzymuje się dosyć jednostajne wytwarzanie pary, tak że rezultaty wobec wielkiej siły świetlnej i cieplikowej promieni słonecznych w Kalifornii, są bardzo zadawa­

lające.

w. iv.

Woda morza Martwego. Nowe poszukiwa- I nia, prowadzone przez C. Ainswortha Mit-

J chella, wykazały, że gęstość wody morza Martwego wynosi 1,200, podczas gdy gęstość zwykłej wody morskiej równa się 1,027.

Wobec silnego odparowywania wody, zawar­

tość soli w morzu Martwem dochodzi do 24%. Prócz nieznacznej ilości (około 0,5%) substancyj organicznych, znajduje się tam 9% chlorku magnezu, 8,51% chlorku sodu, 3,49 chlorku wapnia, 2,37 chlorku potasu i 0,55 chlorku żelaza i glinu. Prócz tego jeszcze 0,148 siarczanu wapnia, 0,029 chlorku amonu, 0,083 krzemionki i wreszcie 0,11 bromku magnezu.

J. T.

— Sztuczne dzieworództwo. Mianem tem ozna­

czono, aczkolwiek niesłusznie, zjawisko brózd- kowania jaj niezapłodnionych pod wpływem mechanicznych lub chemicznych podrażnień.

Znany zoolog francuski C. Yiguier stwierdza, że zjawisko to przypisują obecnie wpłytrowi zmian temperatury działającej na jaja, wstrzą- śnień mechanicznych, lub rozmaitych roztwo­

rów, działających bądź wprost chemicznie, albo też drogą zmian ciśnienia osmotycznego lub też katalitycznie. Własne poszukiwania Viguiera dowiodły, że ogrzewanie niezapłod­

nionych jaj jeżowców nie wywołuje brózdko- wania; oziębianie zaś do 0° i 5° w ciągu 2 godzin jaj Sphaerechinus, Toxopneustes i Ar- bacia również pozostało bez skutku (jednak tą drogą udało się wywołać brózdkowanie

| u Asterias Forbesii Greeleyowi i u skrzeków Bataillonowi).

Działanie soli kuchennej wywołało brózd­

kowanie nieprawidłowe, a nawret u. Toxo- pneustes Yiguier zauważył tworzenie się pra- jelitowców ,, dziewo rodnych11 i larw porusza­

jących się.

(C. R.). J. T.

ROZMAITOŚCI.

— Uczczenie pamięci Bichata. W roku bie­

żącym nauka francuska święciła jeden z naj­

bardziej w jej dziejach wybitnych jubileu­

szów : dnia 22 lipca minęło sto lat od dnia śmierci Ksawerego Bichata, jednego z genial­

nych twórców anatomii współczesnej. Jego

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

osobno da zawsze tylko jedną trzecią prawdy - a pdnię dojrzy tylko ten, kto zechce, pofatyguje się i przyjedzie naprawdę zainte- resowany krajem zwanym

” Narodowy płatnik tak nisko wycenia procedurę leczenia odwykowego osób uzależnionych od nikotyny, że zamykane są kolejne poradnie antynikotynowe

Wydawałoby się, że nowe przepisy stymulują przed- siębiorczość, a tu tuż przed końcem roku kierownic- two Ministerstwa Zdrowia wygłasza poglądy o nad- miernym rozwoju

Uczenie się głębokie jako efekt akademic- kiego uczenia się dorosłych stanowi warunek konieczny funkcjonowania uni- wersytetu klasyków, uniwersytetu, który jest świątynią wiedzy

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Jakkolwiek taka interpretacja może budzić sprzeciw lekarzy, to ze względu na swój cel gwarancyjny zasługuje, by bronić jej z całą stanowczością. Inaczej by było, gdyby każdej

Powszechne wprowadzenie stentów w zabiegach PCI, chociaż zmniejszyło częstość restenozy o 1/3, nie spowodo- wało poprawy przeżycia ani zmniejszenia częstości zawałów