• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

«\ó 1 6 (1 2 5 2 ). W arszaw a, dnia 15 kw ietnia 1906 r. Tom XXV.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A W W a r s z a w ie : roczn ie rub. 8 , k w artalnie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : r o czn ie rub. 1 0 , p ó łrocznie rub. 5 .

Prenum erow ać m ożna w R edak cyi W szech św ia ta

i w e w sz y stk ic h księgarn iach w kraju i zagranicą.

R edaktor W sz ec h św ia ta przy jm u je ze spraw am i redakcyjn em i co d z ie n n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 14 .

L

e o n a r d

J

a c z e w s k i

.

O Z JA W IS K A C H „T Ą P A N IA 11 A W Ł A Ś C IW IE J „ ST R Z E L A N IA “ LU B „H U K A N IA “ W GRUBYCH ŁA W ICA CH W Ę G L A KAM IENNEGO

W K O PA LN IA C H ZA G Ł Ę B IA DĄ BR O W SK IEG O .

W lecie roku zeszłego spędziłem dni kilka w kopalni „Kazimierz" w zagłębiu D ąbrow ­ ski em.

K opalnia ta zapomocą szybu, mającego głębokości około 320 m, wydobywa węgiel z ław icy „Reden“, o miąższości 14 — 16 m, i upadzie w ahającym się od 0° do 23°.

a trudności te mogą być spotęgowane przez pewne fizyczne własności węgla.

Inżynier górniczy p. Tyszka, zawiadowca kopalni „Kazimierz", opowiedział mi, że właśnie w prowadzonej przez niego kopalni niezmiernie dobitnie występuje zjawisko zwane „tąpaniem 1'—zjawisko, o którem sły­

szałem, ale o którem nie zdarzyło mi się czy­

tać w literaturze naukowej, ani też samemu go obserwować. Niezmiernie zatem chętnie skorzystałem z propozycyi p. T., aby bezpo­

średnio obznajmić się ze zjawiskiem tą ­ pania.

Przedewszystkiem p. Tyszka dał mi pew­

ne wyjaśnienia, które najlepiej zreferować zapomocą rysunku (rys. 1).

Przypuśćm y, że A B CD jest to część gru-

Eys. 1.

W iadom ą jest rzeczą, że urabianie g ru ­ bych ław ic węgla, zalegających na znacznej głębokości, przedstaw ia wiele trudności,

bej ław icy węgla, tak grubej, że dla urabia­

nia należy ją podzielić na kilka warstw rów ­ noległych do elementów uławicenia.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

(2)

242

W S Z E C H Ś W I A T

N» 16 G dy rozpoczniemy roboty, odpowiadające

poziomowi chodnika E F C G , to prow adzeniu

j

chodnika, w ydobyw aniu węgla tow arzyszą nieodzownie zjaw iska nieustającego trzasku, jak b y wystrzałów w masie węgla. W ęgiel łatw o odskakuje od ścian chodnika i od czo­

ła albo przodku jego. G dy w arstw a węgla, odpow iadająca n a rysu n ku (przekrój piono­

wy) poziomowi EFC G zostanie w yjęta, i roz­

pocznie się urób w arstw y, odpowiadającej chodnikow i H I E K , to podczas tej roboty ju ż nie obserwują ani zjaw isk trzaskania, ani i

strzelania, węgiel już niełatw o daje się odbi­

jać, a do w ydobyw ania jego zużytkow uje się dw a razy więcej m ateryałów w ybuchow ych, niż do urabiania w arstw y, odpowiadającej chodnikow i E F C G .

P a n Tyszka tw ierdzi, że, zewnętrznie bio­

rąc, własności fizyczne węgla podczas urobu chodnika E F C G są inne, niż podczas urobu poziomów wyżej leżących. Zapewnia on mianowicie, że w świeżej ław icy w węglu nie m ożna zauw ażyć uw arstw ienia; po w yję­

ciu zaś jednego poziomu w pozostałej części ław icy uw arstw ow anie w ęgla ujaw nia się zu­

pełnie jasno. Ma to znaczyć, że w ciągu krótkiego okresu urab ian ia pewnego pola kopalni, po zm ianie w arunków , w jakich ła­

wica węgla, jako całość, się znajdow ała, m o­

g ą w pewnej jej części n astąpić w yraźne zm iany własności.

Posiadając wyżej oznaczone w skazów ki ! p. Tyszki, zjechałem do kopalni, gdzie obej­

rzałem urabianie w ęgla w dwu odm iennych w arunkach, t. j. urabianie nowej ław icy i urabianie ławicy, której jed en z poziomów był ju ż wyjęty.

W chodniku, przebitym w ław icy nowej j przedew szystkiem daje się często słyszeć su­

chy trzask, jakb y pękanie wysychającego drzew a, w czole chodnika trzask ten staje się nieustającym , zastępuje go jak b y stały szmer trzaskania, a od czasu do czasu daje się sły­

szeć hukanie tak mocne, że siłę jego można przyrów nać tylko do w ystrzału z fuzyi. Te w ystrzały, które sam słyszałem , były tak mocne, że mimo woli odskoczyłem od czoła chodnika. „Otrzaskani" z robotą górnicy zachowywali się zupełnie obojętnie i pow ia­

dali mi, że tó były w ystrzały słabe, że czę­

sto siła ich je st ta k wielka, że i oni tracą równowagę i cofają się od przodku chodnika.

W chodniku około czoła jego dość jest sła­

bego uderzenia m łotka geologicznego, ażeby zaczęły odskakiw ać z niejakim trzaskiem k a ­ w ałki węgla. W nieco mniejszym stopniu, ale zupełnie wyraźnie, w ystępuje taż sama własność w w ęglu i w tych częściach chodni­

ka, które zostały urobione przed kilkoma dniami. Przyglądając się masie węgla, ła t­

wo zauważyć, że węgiel m a w ybitnie w ystę­

pujące uw arstw ienie. Zaznacza się ono w y­

raźnie zapomocą cienkich warstewek bły­

szczącego węgla antracytow ego, dzielących grubsze znacznie w arstw y węgla matowego.

Jeżeli zwrócimy uwagę na charakter u w ar­

stw ienia w całej masie węgla, to uw arstw ie­

nie węgla dąbrowskiego należy przyrów nać do uw arstw ienia gnejsu. Śladów podziału ław icy węgla na regularne grubsze w arstw y zauważyć nie można. W kierunku piono­

wym lub skośnym przez całą masę ławicy węgla biegną szpary, noszące nazwę szlecht.

Zw ykle uw ażają j e za rezultat niewielkich uskoków.

K aw ały węgla, jakie odskakują od przod­

ku albo ścian chodnika, m ają form ę niepra­

widłową, są otoczone przez powierzchnie krzywe, muszlowate, tak że bryła węgla ma form ę nieregularnej soczewki. Porządek i form ę brył odskakujących od przodku chod­

nika można sobie uzmysłowić z rysunku sche­

m atycznego, podanego na rys. 2.

Naogół biorąc, węgiel ten ujaw nia własno­

ści, nadające m u podobieństwo do m asy szkła zahartow anego.

Inaczej przedstaw ia się węgiel, wydoby­

wany z w arstw y, że tak powiem, drugiej lub

trzeciej, t. j. z ławicy, z której wydobyto już

jednę warstw ę węgla. Przedew szystkiem

ani w chodniku, ani u samego jego przodku

(3)

JM » 16

W S Z E C H Ś W IA T

243 nie słychać żadnego trzasku, ani hukania,

a tem bardziej strzelania węgla. Zjawiska tego nie można wywołać uderzeniam i m łot­

ka. W ęgiel przeciwnie je s t tw ardy, ja k ska­

ła, i odbić od niego kaw ałek niezbyt łatwo.

Po wystrzeleniu ładunków dynam itu, odpa­

da on w postaci brył znacznych wymiarów, a w dodatku można zauważyć na bryłach, że te odpadają zgodnie z u warstwowaniem węgla. Słowem własności węgla, wydoby­

wanego z ławicy, znajdującej się już nie w pierw otnych w arunkach, są inne, i węgiel ten nie posiada ju ż żadnych cech masy

„ szklistej

Należy nam teraz zanalizować owo zjawi­

sko „tąpania", „strzelania" lub „hukania"

węgla.

Więc przedewszystkiem co do nazwy.

W zagłębiu Dąbrowskiem mówią „tąpanie41 węgla. Ju ż z tego, co było powiedziane wy­

żej, można zrozumieć, że te dźwięki, jakie podczas urobu w ydają w arstw y węgla, nie m ają nic wspólnego z dźwiękami, zwanemi tąpaniem lub tupaniem . Etym ologicznego związku dopatrzeć się tu trudno. H istorycz­

nie pochodzenia tego term inu nie m ógł mi w ytłum aczyć ani p. Tyszka, ani też ju ż od bardzo daw na pracujący w Zagłębiu inży­

nier górniczy p. Kondratow icz. Pan K on­

dratow icz term in ten ju ż zastał w użyciu.

L ite ra tu ra obca, a w szczególności angielska i niemiecka, nie posiadają odpowiedniego term inu, a zatem używ ana w Dąbrowie na­

zwa nie jest zapożyczona. Pochodzeniu jej możemy dać następujące wyjaśnienie: Ju ż na sam ym początku robót w Zagłębiu zda­

rzały się niejednokrotnie obsunięcia lub za­

padania stropów, zapadania w urabianych częściach kopalni. Zapadaniom takim to­

warzyszyły zawsze głuche dźwięki, a dźwię­

ki te, rozchodząc się po chodnikach kopalni, nabierały charakteru oddalonego tęten tu biegnących ludzi lub koni, czasami były to oddzielne uderzenia, jak b y mocne tupnięcia, a stąd i nazwa zjawiska „tąpanie1*. Ale to zjawisko, o którem m ówimy w niniejszym artykule, należy do zjawisk innej zupełnie kategoryi i wtedy, kiedy pow stał term in „tą- panie“, nie było ono jeszcze znane. Z jaw i­

sko, nas zajmujące, zauważono dopiero w te­

dy, kiedy kopalnie dosięgły znacznej głębo­

kości i do nowego zjaw iska, zjawiska innego !

[ zupełnie pochodzenia, nieco tylko zewnętrz-

j

nie podobnego, zastosowano nazwę ju ż u ta r­

tą. Jeśli przypuszczenie moje jest mylne, to może wyjaśni i popraw i je ktoś z daw nych pracowników zagłębia.

Chodzi nam teraz o istotę zjawiska. Prze­

dewszystkiem pow staje jednakże pytanie, czy było ono już poprzednio gdziekolwiek zauważone i czy zostało należycie zbadane.

Sir A. Geikie (Text - book of Geology.

Londyn, 1903, t. I, str. 416) mówi o trzask a­

niu (noises) skał, jako o zjaw isku dość często napotykanem . Obserwował je Niles w nie­

których kamieniołomach Ameryki, gdzie wi­

dział wielkie bryły skał z trzaskiem rozpada­

jące się na drobne odłamy. Z nają to zjawi­

sko w kopalniach grafitu w hrabstw ie Der- byshire. Co dotyczę kopalni węgla kam ien­

nego, to odnalazłem jednę tylko wskazówkę, a mianowicie w sprawozdaniu „Preussische Stein- und K ohlenfal- Comission". W latach 1901 — 1903 ta komisya ogłosiła szereg cie­

kawych spraw ozdań,x) a w liczbie ich dwie rozprawy, jednę przez B ernhardiego i drugą przez Remy. Obserwacye dotyczą Górnego Śląska. Biorę z nich to, co w ydaje mi się dotyczącem istoty rzeczy.

W urabianiu ławic węgla do głębokości 100 m, trzym ano się pewnego system atu, który zupełnie odpowiadał warunkom bez­

pieczeństwa robót. W razie głębokości znacz­

niejszych, sposób ten zaczął zawodzić. Mię­

dzy innemi zauważono, że, kiedy na pewnej znacznej głębokości (150 i więcej metrów) zostanie przeprow adzony chodnik w węglu i następnie ocembrowany, to okazuje się, że żadne, naw et najmocniejsze, bo z żelaznych szyn zrobione, ocembrowanie nie w ytrzym u­

je ciśnienia węgla. Stopniowo wypacza się ono, a cały chodnik zapełniają bryły i od­

łam ki węgla. Jeżeli jednakże po niejakim czasie przedsięweźmiemy przebudowanie ocembrowania, t. j. usuniem y zapełniający chodnik węgiel i ustaw im y nową cembrów- kę, to zawalanie się chodnika, łam anie ocem­

browania na nowo się nie powtarza, i chod­

nik zupełnie bezpiecznie zaczyna spełniać dane mu przeznaczenie. Zastanów m y się teraz nad rzeczą następującą.

ł) Prace komisyi stanowią oddzielne zeszyty

czasopisma „Zeitschrift f.d . Berg-Hiltten- und Sa-

linen-Wesen im preussischen Staate".

(4)

244

W S Z E C H Ś W IA T

JSIa IG N a pewnej głębokości pod ziemią przepro­

wadzono chodnik. Na strop chodnika ciśnie w arstw a skał i ziemi, znajdująca się nad chodnikiem. Na rysunku, w przekroju po­

przecznym, na strop chodnika a b przepro­

wadzonego od powierzchni ziemi na głębo­

kości = h m etrów ciśnie słup wysoki na h m ,

L i i

Rys. 3.

a zatem na każdym np. 1 cm powierzchni stropu m am y jakby położony ciężar, rów ny iloczynowi z h (w cm) przez średni ciężar w ła­

ściwy skał, znajdujących się nad chodnikiem.

Ażeby chodnik nie zapadł się, ocembrowanie jego powinno być ta k mocne, aby spokojnie oparło się takiem u ciśnieniu.

Powróćm y teraz do opisanego przez Bern- hardiego fak tu. N ajpierw chodnik, zaraz po jego przebiciu, zapada się, żadne ocem­

brow anie nie jest w stanie w ytrzym ać ci­

śnienia stropu i ścian, ale skoro tylko po pierwszem zapadnięciu się .obudowę ocem­

brow ania napraw im y, stan rzeczy radykalnie się zm ienia — chodnik przestaje się zapadać.

Stąd należy w yprow adzić wniosek, że zapa­

danie się stropu chodnika, łam anie się stem ­ pli, podpierających go, nie zależało od ciśnie­

nia, jak ie w yw iera cała w arstw a skał, spo­

czywających nad chodnikiem, aż do p o­

wierzchni ziemi, że musi tu działać przyczyna inna. I, że ta k jest w istocie rzeczy, prze­

konać się nie trudno. W obecnej chwili po­

siadam y kopalnie dosięgające głębokości 1500 m. Luźno postaw iony słup z piaskow­

ca, wysokości półtora kilom etra, w yw ierałby ciśnienie około 400 hg na centy m etr kw adra­

tow y pow ierzchni stropu ,—odpowiednie ob­

liczenie przekonałoby nas, że wszelkie środki obudow y chodników nie zabezpieczyłyby ich od zawalania się. A, że chodniki trzy m ają się, nie zaw alają się, pfochodzi to stąd, że stropy ich nie ulegają ciśnieniu luźnych mas skał, ale skał, dla których siłę ciężkości kom ­

pensuje siła tarcia wewnętrznego, a czynni­

kiem w arunkującym jakość ocembrowania chodnika je s t tylko ogólna suma własności fizycznych skały.

Oczywiście nasze rozum owanie zachowuje całą swą moc dopóty, dopóki jest mowa o chodnikach lub sieci chodników, ale skoro tylk o przez urabianie usuniem y w arstw ę j a ­ kąś naznaczonej przestrzeni, to rzeczą jest oczywistą, że w ew nętrznego tarcia skał nie w ystarczy, aby utrzym ać je w stanie pier­

w otnym , i osiadanie g ru n tu nad polam i ko­

palń. jest nam acalnym tego dowodem. Po w szystkich powyższych omówieniach, staje się rzeczą jeszcze bardziej widoczną, że p rzy ­ czyn zaw alania się chodnika, o którem m ó ­ wi B ern h ard i szukać należy nie w zewnętrz- nem ciśnieniu, lecz we własnościach fizycz­

nych samej ław icy węgla.

Pow iedziałem wyżej, że kiedy się stoi przed przodkiem chodnika, w którym wę­

giel „ tą p a “, „strzela", „hu k a“ wydaje się, że m a się przed sobą szklisty węgiel —- powie­

działbym w prost, że m a się przed sobą masę, spraw iającą wrażenie ciała posiadającego własności „łez bataw skich“, t. j. ciała znaj­

dującego się w równowadze niestałej.

W ystarcza zatem nieznacznego zew nętrz­

nego bodźca, aby ta równowaga niestała zo­

stała zachw iana, aby u k ry ta w ciele siła w y­

stąpiła na jaw i aby ciało samo zmieniło swe własności fizyczne. Dla górnika, co z dnia na dzień m a do czynienia z m ateryałam i wy- buchowem i, proch albo dynam it przedsta­

w iają właśnie doskonale znane przykłady ciał, w których m am y nagrom adzony zapas siły, ujaw niający się pod wpływem nieznacz­

nego bodźca zewnętrznego. Nabój dynam i­

tu od uderzenia m aleńkiego kapiszona za­

m ienia się z ciała stałego na ciało gazowe, a gazy, wydzielające się gw ałtow nie w ogrom ­ nej ilości rozsadzają skały.

Otóżto i węgiel grubych ław ic w zagłębiu dąbrow skiem znajduje się w stanie takiego naprężenia, w stanie równowagi niestałej i starczy niewielkiego bodźca, jakim jest w łaśnie przebicie niewielkiego chodnika, aby uwolnić energię uk ry tą, potencyalną, a ta ujaw nia się zaporaocą doniosłych dźwięków i przez zawalanie się chodników.

A by jeszcze lepiej rzecz zrozumieć, wyko-

najm y następujące doświadczenie. W eźmy

(5)

■N° 16

W S Z E C H Ś W IA T

245 sprężynę stalową, połóżm y i na nią i pod nią

paski z blachy ołowianej. Zegnijm y wszy­

stkie razem. G dy uw olnim y cały ten kom­

pleks od siły zginającej, sprężyna stalowa się wyprostuje, przyjm ie swój pierw otny wy­

gląd, blaszki ołowiane pozostaną zagięte.

Zginając powyżej w skazaną kombinacyę stali i ołowiu, zużyliśmy w tym celu pewną siłę. W pewnej części siła ta została bez­

pow rotnie zużyta przez blaszki ołowiane, zo­

stała zużyta na pracę niezbędną do wywoła­

nia zmiany form y blaszek. W sprężynie sta­

lowej stałych zmian form y siła ta nie wywo­

łała, tylko czasowo zm ieniła napięcia we­

w nętrzne i jak tylko siła zewnętrzna defor­

m ująca sprężynę została usunięta, cząsteczki stali powróciły do pierwotnego stanu, w yła­

dowały u k ry tą w nich siłę. Zupełnie toż sa­

mo zachodzi i z ławicam i węgla w zagłębiu Dąbrowskiem.

Ławice węgla, zaw arte pomiędzy piaskow­

cami a łupkam i, pod wpływem procesów gó­

rotw órczych uległy pogięciu i połamaniu.

Świadczą o tem różne k ą ty upadu i uskoki.

Gdy ciśnienie, pod którego wpływem ławice węgla gięły się i łam ały dosięgało wysokiego napięcia, węgiel m usiał m iażdżyć się i zamie­

niać na sadze, gdy jednakże napięcie ciśnie­

nia nie przechodziło granic sprężystości w ę­

gla, ław ice jego zachow yw ały się podobnie ja k zgięta sprężyna stalowa. Takie właśnie ławice węgla pogięte, znajdujące się pod nie- ustającem ciśnieniem siły górotwórczej, siły dyzlokacyjnej, m am y w zagłębiu D ąbrow ­ skiem. Nie wiem ja k wielka jest sprężystość, t. j. zdolność uginania się węgla, wielką jednakże ona być nie może, nie wiem rów ­ nież, do jakiego stopnia m ożna ścisnąć wę- ! giel, nie nadw erężając jego budowy w e ­ wnętrznej, ale i ta jego własność Wyraża się z pewnością ilościowo w liczbach bardzo nie- I wielkich. Jeśli tak jest, to staje się dla nas ! rzeczą zrozumiałą, że nagrom adzenie energii

j

potencyałnej można zauważyć tylko w g ru ­ bych ławicach węgla; w cienkich, jeśli one wTystępują, to zapewne dają efekt zewnętrz­

ny tak nieznaczny, że zauważyć go nie moż­

na, albo przynajm niej trudno. Po wszyst- , kich powyższych w yjaśnieniach poszczegól-

j

nych możemy znowu powrócić do zjaw iska | zasadniczego.

Mamy zatem przed sobą n ietkniętą jeszcze I

przez górnika ławicę węgla, węgla ściśnięte­

go. Uderzenie kilofa starczy, aby nadw erę­

żyć równowagę niestałą, jaka panow ała po­

śród cząsteczek węgla, tworzących ławicę.

W ęgiel zaczyna się, że tak powiem, w yprę­

żać, rozszerzać; procesowi tem u towarzyszy przesuwanie się cząsteczek, przeskakiwanie, pękanie mas węgla, a stąd i „tąpanie11,

„strzelanie11 i „hukanie11. Raźno posuwając robotę urabiania chodnika, nie uwalniam y jednakże odrazu od w ew nętrznych naprężeń całej ławicy, całej m asy tworzącego ją wę­

gla. Owo nadwerężenie równowagi przecho­

dzi na całą masę węgla stopniowo i już na ocembrowanym chodniku zaczyna się odbi­

jać przez ciśnienie na jego strop, podłoże i ściany. Stem ple w ytrzym ać nie mogą tego ciśnienia, łam ią się, węgiel wypacza się i stop­

niowo zapełnia cały chodnik. Ta ilość wę­

gla, jak a zapełniła już przebity chodnik, jest do pewnego stopnia m iarą tego ciśnienia, ja ­ kiem u uległa ław ica węgla. W yobraźm y sobie teraz, że grubą ławicę podzieliliśmy so­

bie dla urabiania na kilka warstw , to samo . przez się rozumie się, że po wydobyciu jednej z takich w arstw pozostałe zostają uwolnione od nadm iernego ciśnienia, że w nich nastę­

puje rów now aga stała i że ich urabianiu nie będzie już towarzyszyło zjawisko „tąp an ia11.

Remy, mówiąc w swej pracy o zjawiskach dźwięków w kopalniach węgla, przypuszcza, że są one w zależności od ciśnienia powie­

trza. Oczywistą jest rzeczą, że Rem y m a na względzie zupełnie inną kategoryę dźwię­

ków, mianowicie te dźwięki, jakie wywołuje wyryw anie się zgęszczonego powietrza z po­

rzuconych części kopalni, albo też gazów, za­

w artych w węglu. Dźwięki, o których tu taj mowa, t. j. „tąpanie11, „strzelanie11, „huka- nie“ trudno jest i byłoby bez podstawy uza­

leżniać od zmian ciśnienia atmosfery.®

Zjawisko, którego opisem i w ytłum acze­

niem zajmowałem się tu ta j, pochłonęło moję uwagę dlatego, że widzę w niem jeden z b ar­

dzo poważnych dowodów twierdzenia, że zmiany i procesy zacshodzące w tej części ziemi, którą zwykle zowiemy skorupą ziem­

ską, są zależne nie od sił, gnieżdżących się

we w nętrzu ziemi, w jej, ja k zwykle p rzy ­

puszczają, ognistej masie, lecz przeciwnie

(6)

246

W S Z E C H Ś W I A T

w tych nagrom adzeniach energii, jak ą ziemi daje w szechwładne słońce.

G dybyśm y z kopalń naszych usunęli wszel­

kie m atery ały w ybuchow e, a urabianie ich prowadzili z ostrożnością wielką i w cichości zupełnej, to um ieszczając w kopalni czułe przyrządy seismograficzne, m oglibyśmy za­

pewne zanotow ać całe szeregi w yładow ań energii potencyalnej, zaw artej w w arstw ach ziemi, t. j. zanotow ać szeregi trzęsień ziemi.

Jeśli tych drobnych trzęsień nie notujem y, jeśli one nie zatrzym ują na sobie naszej uw a­

gi, to pochodzi to stąd, że są one zbyt dro b ­ ne, a może po części i stąd, że nie n a d a w a ­ liśm y im znaczenia, nie w yodrębnialiśm y ich w niezależną kategoryę zjaw isk. B yłoby pożądanem dać na nie baczenie. J a k już wspom niałem, Geikie mówi o trzask an iu skał w kam ieniołom ach—więc w łaśnie kam ienio­

łomy nadaw ałyby się pod tym względem bardzo dobrze do obserwacyi.

A teraz wyrazów kilka do górników za­

głębia Dąbrowskiego. G dy stałem u przod­

ku chodnika, gdzie dobitnie w ystępow ało zjawisko „ tą p a n ia “ i w yraziłem zadowolenie, że widzę je w całej jego okazałości, stary górnik zwrócił uw agę, że dobrze to patrzeć, ale nie pracować pod nieu stan ną grozą nie­

bezpieczeństwa dla życia. I w samej rzeczy kopalnie węgla w naszem zagłębiu niem ało zabierają ofiar i dotąd zabierać je będą, do ­ póki grożących górnikow i niebezpieczeństw dobrze nie poznam y, dopóki walkę z niemi prowadzić będziemy omackiem. Otóż p a ­ trząc na „tąpanie" na „hukanie* przodku w chodniku m yślałem sobie, że stajem y na drodze do rozwiązania ważnego dla gó rn i­

ków dąbrow skich pytania, do rozw iązania zagadnienia o przyczynach zjawiska.

J a k powiedziałem wyżej, grube ław ice wę­

gla są siedliskiem nagrom adzonej energii, energii niezm iernie łatw o w yładow ującej się pod wpływem bodźców zew nętrznych.

By zatem usunąć niebezpieczeństwo, gro­

żące górnikom podczas w ydobyw ania w ęgla w nowych ławicach, należy ta k opracow ać plan urabiania, aby najm niejszą ilością ro bó t osięgnąć jaknajw iększe w yładow anie owej potencyalnej, owej nagrom adzonej, niebez­

piecznej siły. P la n odpowiedni opracow ać

powinien inżynier, kierujący robotam i w ko­

palni, ale skutecznie to zrobić może w tedy tylko, kiedy przyjdą m u z pomocą i sami górnicy. Pom oc górnika jest tu absolutnie niezbędna. Stojąc całą swą szychtę u przod­

ku chodnika, górnik mimo woli z całą subtel­

nością bada drobiazgi przebiegu zjawiska, odm iany jego w ystępow ania w zależności od w arunków m iejsca i roboty.

Otóż wydałoby mi się odpowiedniem, aby ci górnicy, co z „tąpaniem " dobrze są ju ż obznajm ieni, co widzieli jego skutki, co za­

daw ali sobie p ytanie i o jego przyczynach i sposobach usunięcia, teraz, kiedy m ają ju ż w yjaśnienie istoty zjawiska, kierując się w ła­

śnie tem w yjaśnieniem , ponownie zaczęli ba­

dać to w ażne dla ich życia i zdrow ia zjaw i­

sko. Nowe oświetlenie zjawiska zbliży nas do zbadania istoty, a co za tem idzie wskaże drogę do usunięcia jego szkodliwych skut­

ków.

SPR A W O Z D A N IE KOM ISYI SZ K O L N E J T O W A R ZY STW A PR ZY R O D N IK Ó W

N IE M IE C K IC H W S P R A W IE W Y K ŁA D U E IZ Y K I W SZK OLE

ŚR E D N IE J.

I. Z a d a n i a w y k ł a d u f i z y k i . Zadanie, k tóre ma przed sobą zarówno fi­

zyka, ja k wszelka inna gałąź wiedzy przy ­ rodniczej, w ykładana w szkole, zadanie to jest pierwszorzędnej wagi. Celem w ykładu fizyki, jest nie tylko wzbogacić um ysł ucznia pewnym zapasem wiadomości, m ających w życiu codziennem znaczenie praktyczne, nie tylko przysposobić ucznia do własnego posiłkow ania się swemi zmysłami i do poj­

m ow ania istoty dostrzeganych zjawisk, lecz niem niej w ykład fizyki staw ia sobie za cel rozw inąć w uczniach zrozumienie tego, że zjaw iska przyrody pozostają w ścisłym ze sobą na praw ach opartym związku i pouczyć ich o tem, jakiem i drogam i osiąga się ten pogląd. P rzytem w ykład fizyki prowadzony w tym kierunku rozwija w uczniach zdol­

ność trafnego sądzenia o wszystkiem, co ich

otacza — i w ten sposób nie daje się niezem

(7)

JMł 16

W S Z E C H Ś W IA T

zastąpić, gcly chodzi o należyte przygotow a­

nie młodzieńca do wszelkiej pracy zawodo­

wej, w szczególności zaś do pracy na polu praw nem i medycznem.

II. L i c z b a i r o z k ł a d g o d z i n w y ­ k ł a d o w y c h .

Ze względu n a doniosłość przedm iotu fi­

zyki (co zresztą przez ostatnie program y szkolne zostało stwierdzone) w ykład przed­

m iotu tego w szkolnictwie pozostawia, jak dotąd, wiele jeszcze do życzenia.

W pruskich szkołach realnych wyższych, w trzech ostatnich klasach przeznaczono na fizykę po trzy godziny tygodniowo; uznano to za wystarczające, uwzględniając, że na zajęcia praktyczne z fizyki będą użyte go­

dziny osobne. N a niższy zaś kurs fizyki (W. I I I i N. I I ) 1) przeznaczono w każdej z tych klas tylko po dwie godziny. Kom isya sądzi, że tu ta j liczba godzin wykładowych jest zbyt m ała, wiadomo bowiem, że 1) w za­

kładach naukowych realnych również i na kursie niższym należy w pełni wyzyskać te j wszystkie pierw iastki kształcące, które są j objęte przedm iotem fizyki i że 2) ćwiczenia praktyczne, które należy prow adzić w związ­

ku organicznym z samym wykładem , powię­

kszą oczywiście ilość czasu dla tego przed­

m iotu niezbędną. K om isya więc uważa za pożądane, aby i w ciągu dwuletniego kursu niższego fizyki liczba godzin wykładowych, została powiększona z dw u do trzech tygod­

niowo. Za słusznością żądania tego przem a­

wia również okoliczność, że już w planie za­

jęć szkolnych z r. 1904 uw zględniła je na­

czelna władza szkolna H am burga, wprowa­

dzając tę zmianę do wyższych szkół realnych w mieście.

W pruskich gim nazyach realnych wyższy kurs fizyki m a zakres taki sam ja k i w szko­

łach re a ln y c h 2). Dla ku rsu niższego jednak (w klasach W. I I I i N. II) czas je s t wydzie­

lony ta k skąpo, że o zadawalającem opraco­

w aniu m ateryału, stanow iącego zakres tego kursu mowy być nie może. Mianowicie

*) W szkołach niemieckich klasa ostatnia na­

zywa się prima (I), przedostatnia secunda i t. d.

Przytem każda klasa dzieli się na wyższą (W.) i niższą (N.)— obejmuje więc kurs dwuletni.

2) W Prusach rozróżniają gimnazya, szkoły re­

alne i gimnazya realne.

;

w N. I I przeznaczono na fizykę 2 godziny tygodniow o i jednę tylko godzinę w W . I I I (druga bowiem godzina tutaj zostaje użyta na wykład biologii). W dodatku jeszcze

j

w ciągu tego krótkiego czasu musi być zgod-

| nie z istniej ącemi praw idłam i wyłożony pro-

j

pedeutyczny kurs chemii. Zm iana też pro­

gramu. w tym względzie jest nieodzowną.

| O ile więc gim nazya realne p rag ną mieć cha-

j

rak ter przedewszystkiem „realny", muszą i dla niższego kursu nauk przyrodniczych przeznaczyć liczbę godzin tak ą samę, jaką przeznaczają na ten cel szkoły realne.

Wreszcie w gim nazyach pruskich obadwa kursy fizyki są do tego stopnia ograniczone czasem, że wartość w ykładu przedm iotu tego zupełnie nie może być brana pod uwagę wo­

bec ta k znacznie przeważającego tu taj kie­

ru nku filologicznego; na wyższy kurs fizyki przeznaczają w gim nazyach po dwie godzi - ny tygodniowo w trzech klasach; w szczegól­

ności więc do fizyki można zastosować tr a f ­ ne wyrażenie o „naprawdę straszliwym po­

śpiechu", z którym w ykład nauk m atem a­

tyczno-przyrodniczych dąży tu taj do zamie­

rzonego celu. Jeżeli już pogodzimy się z m y­

ślą, że chemia i biologia nigdy nie będzie wykładana w gim nazyach w takim zakresie, w jakim te przedm ioty traktow ane są w za­

kładach naukow ych realnych, totem bardziej życzyć sobie należy, aby choć jeden przed­

m iot przyrodniczy mianowicie fizyka w ykła­

dana była w zakresie pełnym , nie skróconym, przez co w ykład osiągnąłby całkow itą swą wartość kształcącą. W obec tego komisya uważa za konieczne, aby na wykład fizyki w trzech wyższych klasach gim nazyalnych przeznaczone zostały po trzy godziny ty ­ godniowo. Niższy kurs fizyki w gimnazyach znajduje się w w arunkach podobnych, jak w gim nazyach realnych: w W . I I I zadowo­

lić się musi dwiema godzinam i na tydzień w ciągu półrocza i dwiema godzinam i w cią­

gu całorocznego kursu klasy N. II. Pam ię­

tać jednak musimy, że tutaj liczba godzin przeznaczona na fizykę m usi być wykładem chemii uszczuplona. Dom agamy się więc, aby przynajm niej dwie godziny tygodniowo w ciągu dwu pełnych lat poświęcono i tutaj n a wykład fizyki. Tak wymierzony czas na w ykład fizyki najzupełniej odpowiada wa­

runkom , w jak ich wykład fizyki już od lat

(8)

248

W S Z E C H Ś W I A T

JM a 16 dziesiątków odbywa się w gim nazyach au-

stryackich; m ianowicie tam , na w ykład k u r­

su niższego fizyki przeznaczono trz y godziny tygodniow o w ciągu całego roku i dwie go­

dziny w ciągu półrocza. G odzinam i tem i zresztą objęty je st i krótki w stępny w ykład chemii.

O ileby w skazana tu ta j liczba godzin prze­

znaczonych n a fizykę nie dała się p ro g ra ­ mem gim nazyalnym objąć, w ypadłoby za­

kres k u rsu skrócić, powierzając to skrócenie sferom kom petentnym . Należy jed n ak za­

znaczyć z naciskiem , że podobnego skrócenia nie można dokonać—nie obniżając w znacz­

nym stopniu korzyści, płynących z w ykładu fizyki dla spraw y w ykształcenia ogólnego.

Nakoniec co do miejsca, które w ogólnym program ie w inien zająć niż szykurs fizyki, to w ypadłoby przeznaczyć dlań klasy W. I I I i N. II. Część komisyi była zdania, aby ten k u rs w łączyć do program u klas N. I I I i W . I I I . Za zm ianą tak ą przem aw ia przede- w szystkiem okoliczność, że ju ż m łodsi chłop­

cy ze szczególnem zajęciem słuchają fizyki, przem aw ia za tem również doświadczenie, zdobyte w tej mierze w A ustryi, gdzie ten k u rs fizyki w ykładany je s t właśnie w odpo-

j

wiednich klasach niższych —wreszcie i sze- ścioklasowa szkoła realna w B erlinie trzy m a się takiego program u. W ten sposób stało­

by się możliwem kurs niższy i średni biologii kończyć w klasie N. II. W iększość jed nak członków komisyi, uw ażając przerw ę pom ię­

dzy niższym a wyższym kursem fizyki za niepożądaną, odrzuciła propozycyę powyższą. |

I I I . M e t o d a w y k ł a d u .

W ykład fizyki, trak to w an y przez dług i czas przew ażnie jako gałąź n au k m atem a­

tycznych, był pozbawiony swej szczególnej w artości ogólno-kształcącej. N ajgłów niejszą przyczyną tego była okoliczność, że w ykła­

dom fizyki wzorem n au k m atem atycznych usiłow ano zdaw na nadać form ę deduktyw ną;

w szczególności dotyczę to działu zasadni­

czego fizyki, m ianowicie m echaniki, której wyższość na tem w łaśnie opierano, że budo­

wano ją na podstaw ie niewielkiej liczby ak- syomatów. Rów nież sprzyjało tem u m ate­

m atycznem u kierunkow i w fizyce ujęcie w m atem atyczne form uły wielu praw fizycz­

nych. Z drugiej strony na tak i kierunek

w wykładzie fizyki w płynęła okoliczność, że przew ażnie nauczyciele m atem atycy w y k ła­

dali i dziś jeszcze w ykładają ten przedmiot;

również i egzam in kandydatów na nauczy­

cieli fizyki do dziś dnia odbywa się w ten sposób, że niejednokrotnie większą zw racają uw agę na znajomość m atem atycznej fizyki, aniżeli na g ru nto w n ą znajomość strony do­

świadczalnej przedm iotu. W brew pow yż­

szemu kierunkow i coraz powszechniej u trw a ­ la się pogląd, k tó ry sform ułujem y jako pierw ­ szy w arunek wśród naszych żądań, dotyczą­

cych w ykładu fizyki, mianowicie: fizykę w szkole średniej należy traktow ać jako g a ­ łąź nauk nie m atem atycznych, lecz przy­

rodniczych.

Z powyższego wynika, że w ykład fizyki 0 ile możności powiązany być m usi ze zja­

w iskam i zachodzącemi w naturze i pozatem m usi dążyć do tego, aby ze swej strony tłu ­ m aczyć zjaw iska otaczającej nas m artwej 1 żywej przyrody.

Nie mniej szkodliwie, niż jednostronny m atem atyczny kierunek odbić m usiałaby się na w ykładzie fizyki i druga ostateczność, g dyby m ianowicie zbyt w yłącznie tylko stro ­ na dośw iadczalna przedm iotu była uwzględ­

niana, gdyby rozum ne opracowanie przed­

m iotu i jego treść duchowa ustąpić m iała na d rug i plan wobec licznych i świetnych do­

świadczeń.

W razie takiego kierunku w ykładu nie m ożna uniknąć tego, aby celem nie stało się, grom adzenie poszczególnych wiadomości, których zew nętrzne usystem atyzow anie nie w ynagrodziłoby jed nak braku spójni we­

w nętrznej. Ja k o więc d rug i w arunek w spra­

wie w ykładu fizyki wynika, że w ykładający ten przedm iot winien, powołując się nań, ja ­ ko na pierwowzór, wskazać drogi, którem i wiedza dośw iadczalna wogóle zdobywa swe w yniki naukowe. A w łaśnie fizyka szcze­

gólniej się do tego celu nadaje ponieważ ża­

den z przedm iotów , w ykładanych w szkole, nie posiłkuje się tak prostym m ateryałem obok tak doskonałych i ścisłych metod po­

znania. M etodyka więc w ykładu fizyki w y­

m aga, aby był on zasadniczo heurystycznym . Rozpoczynać trzeba od zagadnień cisnących się do głowy dziecka, które z rozmysłem ob­

serw uje otaczające je zjawiska — i następnie

należy rozszerzać zakres obserwacyi, tak ja k

(9)

„Yo 16

W S Z E C H Ś W IA T

249 się to dzieje w każdem badaniu postępują-

cem naprzód. To też zadanie nauczyciela polega w głównej mierze na tem, aby dane zagadnienia segregować i usuw ając jedne na plan dalszy, inne staw iać bliżej przed ocza­

mi tak, aby w idnokrąg poznania, rozszerza­

ny był wciąż jednostajnie. Nie wystarcza wreszcie, aby uczeń b ył tylko świadkiem da­

lekim doświadczeń, wykonyw anych w gabi­

necie fizycznym, czy w klasie, co w najlep­

szym razie da m u pełne braków pojęcie o zja­

wisku. My w tedy tylko obserwujem y ro­

zumnie, uważnie i z pewnym krytycyzm em , gdy doświadczenie dane, chociażby najp ro st­

sze sami własnem i rękam i w ykonyw ać bę­

dziemy.

Konieczną więc jest rzeczą, aby uczeń doświadczenia robił osobiście i w ten sposób znajdow ał się w zetknięciu najbliższem z przedmiotem. Tylko tak ą drogą usunięty może być brak, na który słusznie skarżą się wszyscy, a którym grzeszą wychowańcy szkół, mianowicie b rak u uczniów zdolności do ścisłej obserwacyi przedm iotów i zjawisk w naturze i do w yciągania wniosków właści­

wych.

Do dw u więc w arunków , wymienionych wyżej, m usi być trzeci jeszcze dodany, a m ia­

nowicie w arunek, aby w ykład fizyki połą­

czony był z szeregiem doświadczeń zgóry obm yślanych i aby tow arzyszyły mu własne spostrzeżenia uczniów, ja k również doświad­

czenia, wykonyw ane osobiście przez uczniów.

W nioski, które pociąga za sobą ten w arunek będą rozpatrzone szczegółowo w końcu ni­

niejszego spraw ozdania.

Tłum . A. Kudelski.

(D N )

TEORYA M UTACYI W ZOOLOGII.

(Podług prof. W. Szymkiewicza).

(D o k o ń c z e n i e).

Zagadnienie o możliwości pow staw ania cech

„now ych“ drogą w strzym ania rozwojowego a naw et atawizmu, poruszone przez de Yrie- sea a przedtem jeszcze przez Reida (1898), może znaleść poparcie w całym szeregu przy ­ kładów ze świata zwierzęcego. J u ż sama

możliwość istnienia postaci, t. zw. neotenicz- nych zdaje się rozstrzygać tę sprawę tw ier­

dząco. Przypuśćm y, że aksolotl u tracił raz na zawsze zdolność przeobrażania się w am- blistomę, a będziemy mieli typow y przykład powstania nowej postaci drogą wstrzym ania rozwojowego. Oczywiście, nie mamy praw a twierdzić z całą stanowczością, że w taki mianowicie sposób pow stały i inne płazy ogoniaste, lecz nie możemy zarzucać przy­

puszczeniu tem u niemożliwości. T ak samo wiele danych przem aw ia za powstaniem dro­

gą neotenii wrotków (Rotatoria), oraz niektó­

rych innych form.

Oprócz takiego zupełnego, t. j. obejm ują­

cego wszystkie narządy w strzym ania rozwo­

jowego, czasem w strzym anie częściowe, do­

tyczące tylko niektórych narządów może po­

wołać do życia nową dla danych postaci cechę.

Pod tym względem za nader typowy przy­

kład Szymkiewicz uważa gromadę płazów beznogich — Gym nophiona. Na podstawie istnienia u zarodków tych płazów — za­

czątków kończyn tylnych (badania Sarasina 1884 — 1886) możnaby przypuszczać, że Gymnophiona pochodzą od płazów zaopa­

trzonych w kończyny, i wogóle od pnia wszystkim innym płazom wspólnego. J e d ­ nakże znajdujem y u Gym nophiona cały sze­

reg cech takich, których nietylko, że inne płazy nie posiadają, lecz które mogą być ho- mologizowane z niektórem i cechami ryb ko- stołuskich (Ganoidei) i spodoustych (Sela- chii). Do cech takich należy np. budowa układu moczopłciowego samców G ym no­

phiona. Dowodem nader nizkiej organizacyi tych płazów jest też obecność w skórze ich drobnych łusek, zaw artych w specyalnych woreczkach pierścieniowatych, uważanych przez słynnego G egenbaura za rezu ltat zla­

nia się ze sobą oddzielnych woreczków m niej­

szych, które obejmowały dawniej każdą łu ­ skę oddzielnie, jak to dzisiaj widzimy w łu ­ skach rybich — ktenoidalnych i cykloidal- nych.

Dla wyjaśnienia tych cech szczególnych można zwrócić się do trzech hypotez nastę­

pujących:

1) Gymnophiona pow stały samodzielnie z form niżej uorganizowanych i przytem nie­

zależnie od płazów pozostałych;

(10)

250

W S Z E C H Ś W I A T

M 16 2) G ym nophiona oddzieliły się od wspól­

nego wszystkim płazom pnia głównego, w okresie kiedy owe pra-płazy posiadały ce­

chy szczególne, dziś tylko g ru p ie płazów bez­

nogich właściwe;

3) G ym nophiona oddzieliły się od reszty płazów w czasie, gdy już te ostatnie posiadły same cechy charakterystyczne, a następnie już otrzym ały owe cechy szczególne drogą w strzym ania rozwojowego lub naw et zw rotu atawistycznego.

A u to r uważa tę ostatnią hypotezę za n a j­

praw dopodobniejszą. Jeżeli za przodków płazów beznogich uważać będziemy ryby dwudyszne (Dipnoi) lub niektóre kostołuskie, a mianowicie Crossopterygii, to w każdym razie w organizacyi Gym nophiona znajdzie­

m y cechy, które odnaleźć m ożna dopiero u ry b spodoustych (Selachii) a naw et u mi- nogów (Cyclostomi); cech ty ch nie posiadają ani dwudyszne, ani kostołuskie. Do cech takich zaliczyć np. m usim y układ m etam e- ryczny kanalików zanerki (metanephros) w przednej okolicy nerki płazów beznogich.

Zm uszeni będziemy ted y do przypuszczenia, że G ym nophiona oddzieliły się bezpośrednio od ryb spodoustych, lub też, że pow stały one z pnia płaziego w czasie, g d y ten ostatni za­

chowyw ał jeszcze pewne cechy ry b spodo­

ustych.

Tym czasem na zasadzie trzeciej z hypotez przytoczonych możemy uciec się do p rzy p u ­ szczenia, znacznie od poprzednich praw dopo­

dobniejszego, że G ym nophiona zachow ały w organizacyi swej cechy tak ie (jak ow am e- tam erya kanalików zanerki), jakie p rzed sta­

w iają i dzisiaj właściwości zarodkow e innych płazów.

Jeżeli więc przypuścim y, że postać A dała początek postaci B , ta zaś ostatnia postaciom C, D i E — ja k to widzimy n a załączonym schem acie,—to postać E, aczkolwiek pocho­

dzi od B , ta k ja k C i D , ale może posiadać niektóre cechy, dowodzące pewnej

.4 B

C D E

i

niższości, pierwotności organizacyi a jedn ak ;

nie w ystępujące u postaci B , lecz wyraźne u form y prarodzicielskiej — A.

D latego też we wszelkich rozw ażaniach nad filogenezą pow inniśm y ustalać powino­

wactwo i rodow ody postaci żywych nie na podstaw ie porów nań postaci dojrzałych, lecz drogą porównania postaci dojrzałej gatunk u młodszego z form ą zarodkow ą lub larwow ą grup starożytniej szych.

Można logicznie iść jeszcze dalej. P rz y ­ puśćm y, że form a B naszego schem atu, już po wydzieleniu się postaci C, E i D — straciła naw et w swym rozwoju zarodkowym właśnie te cechy pierw otne, starożytne, jakie zacho­

w ały się u postaci E . Przypuszczenie to jest zupełnie upraw nione do udow odnienia na przykładzie realnym ; wynikiem podobnego stanu rzeczy byłoby ogromne powikłanie da­

nej zagadki filogenetycznej: postać E , po­

chodząca od B , może posiadać cechy, których niem a u postaci bezpośrednio rodzicielskiej ani w stanie zarodkowym, ani w dojrza­

łym. Ten sam w ynik otrzym am y, przy­

puściw szy pow stanie cech drogą atawizmu, a nic nas nie upow ażnia do zaprzeczania mo­

żliwości m utacyi ataw istycznej. *)

N iektóre cechy, które w zupełności może­

m y nazyw ać postępow em i—w zastosowaniu do danego g a tu n k u — lub „progonicznem i“

(podług term inologii Cunningam a — 1898)—

mimo to mogą co do istoty swej być w yni­

kiem w strzym ania rozwojowego lub nawet ataw izm u. Przykładem typow ym jest w d a­

nym przypadku zjawisko m etopizmu, czyli niezarośnięcia się szwu czołowego czaszki ludzkiej, czego wynikiem je s t parzystość ko­

ści czołowej. P od ług poszukiw ań nader ści­

słych A nutschina czaszki metopiczne w yno­

szą u europejczyków przeszło 8% ilości cza­

szek zbadanych, podczas gdy u australczy- ków — zaledwie 0,6$, u melanezyjczyków i m ongołów —3$ —5$, u negrów zaś i m alaj- czyków —1%— ęl%.

Parzystość kości czołowej, jeżeli naw et nie stanow i cechy ataw istycznej,—w każdym r a ­ zie daje się sprowadzić do w strzym ania rozwo-

*) Sprawa atawizmu w potwornościach nie jest bynajmniej tak prosta, jakby się ze słów powyż­

szych wydawać mogło. Por. w tej sprawie a r­

tykuł St. Rabauda w J\[o „Revue Scientifique“.

(Ne 5 z 1. V III, 1903).

(11)

j Y» 16

W S Z E C H Ś W I A T

251 jowego, a mianowicie do w strzym ania w sta­

dyum takiem , w jakiem je st ona parzystą u niższych ssących.

Sądząc z odsetki m etopizmu, wzrastającej u ras, uw ażanych za wyższe, cecha ta należy do „postępowych", zostających w związku ze stopniem rozwoju półkul mózgowych. Co dotyczę tego związku, to prof. S. nie uważa bynajm niej, aby rozrost mózgu mógł bezpo­

średnio w yw oływ ać m etopizm , przeszkadza­

jąc uciskiem w ew nętrznym zrośnięciu się dwu połówek kości czołowej. Związek ten jest raczej w prost odw rotny: u ras skłonnych do metopizmu, to jest do opóźniania się zro­

stu kości czołowych — mózg mógł się silniej rozwinąć. T ak samo i k u ltu ry ludzkiej nie należy uważać za przyczynę rozwoju półkul mózgowych, lecz raczej k u ltu ra ta jest w yni­

kiem istnienia w przyrodzie ras ludzkich skłonnych do rozwoju specyalnego mózgo­

wia. Myśliwi sądzą, że nadliczbowa para żeber spotyka się najczęściej u ras zwierzę- | cych, zdolnych do szybkiego biegu (charty,

j

pewne rasy końskie), z drugiej strony bada- i nia Cornevina i L estrea (1887) wykazały, że waryacye ilościowe żeber i kręgów właściwe i są wszystkim zwierzętom udomowiowym a w szczególności świniom. W obec tego zna-

i

czenie żeber nadliczbowych u chartów lub ras końskich m usi jeszcze uledz sprawdze­

niu. W każdym razie, gdyby naw et istniał związek jakiś pomiędzy zdolnością do szyb­

kiego i przedłużonego biegu a zwiększeniem objętości k latki piersiowej, ta k dla tego bie­

gu ważnem — to i tu związek ów byłby od­

w rotny w porównaniu do tego, coby się na pierwszy rzu t oka zdawać mogło. Prof. S.

uważa, że w danym razie nie ilość żeber zwiększyła się w skutek szybkiego biegu, lecz odwrotnie — osobniki, posiadające skłonność do żeber nadliczbowych, t.j. zwiększenia po­

jem ności k latk i piersiowej — najłatw iej mo­

gły wyrobić w sobie zdolność do szybkiego biegu. W każdym razie, ponieważ obecność żeber na wszystkich kręgach tułow ia przed­

staw ia cechę, właściwą kręgowcom niższym, przeto zwiększenie ilości żeber u ssących, aczkolwiek względem pewnych gatunków lub ras stanowiące cechę „postępową" — w za­

sadzie jest cechą ty p u ataw istycznego.

Wreszcie pozostaje zagadnienie o stosowa­

niu teoryi m utacyjnej do historyi pochodze­

nia człowieka. Prof. Szymkiewicz sądzi, że, wbrew zdaniu Linneusza, Darwina, Huxleya i Haeckla, niepodobna oddzielać zagadnie­

nia o pochodzeniu człowieka od zagadnienia 0 pochodzeniu samych małp człekokształt­

nych.

Jeżeli nawet, jak to dowcipnie powiedział Branco (1902). człowiek zjawił się w okresie dyluwiąlnym — jak parweniusz, bez drzewa genealogicznego,--to w każdym razie różni­

ce, mające oddzielać człowieka kopalnego od m ałp wyższych nie są o tyle głębokie, aby zachodziła potrzeba wyprow adzania specyal- nej gałęzi genealogicznej dla rodzaju Homo.

Wobec właśnie różnic powyższych i braku ogniw pośrednich w yraźnych—zastosowanie teoryi m utacyjnej do histoiyi rodowej czło­

wieka staje się nader ponętne.

Cechą najsilniej odróżniającą człowieka od m ałp człekokształtnych jest wielka pojem­

ność czaszki ludzkiej i waga mózgu. Ju ż W allace (1858) mówił, że rasy „dzikie" po­

siadają więcej mózgu, niż... go potrzebują 1 widział w tem zjawisko, niezrozumiałe z punktu widzenia doboru naturalnego. Sa­

mo ju ż sform ułowanie owego twierdzenia, dającego się sprowadzić do kwestyi, ile móz­

gu może zużytkować człowiek dziki — nie je s t ściśle naukowe, mimo to podkreśla ono

! zaznaczoną wyżej różnicę pomiędzy człowie-

| kiem i człekokształtnemi. Z punktu widze-

! nia prof. S. człowiek właśnie dlatego, stwo­

rzyw szy swą cywilizacyę, mógł ostać się w walce o b yt i wyjść z niej zwycięsko, że przedstaw iał gatunek o mózgu niepomiernie rozw iniętym . P rzykłady takiego rozwoju niepomiernego, hypertroficznego różnych na­

rządów nie należą do rzadkości w państw ie

; zwierzęcem: możemy tu przytoczyć niepo­

m ierny rozwój w ątroby u niektórych skoru­

piaków lub olbrzymie rogi u kopalnego Cer- vus euryceros i t. p. Jeżeli ów olbrzym i roz-

! wój w ątroby u skorupiaków może być wy­

tłum aczony z punktu widzenia konieczności fizyologicznej, to do prawdziwie „potw orne­

go" rozrostu rogów u Cervus euryceros tak ie­

go objaśnienia zastosować niepodobna. Naj-

prawdopodobniejszem w razie danym będzie

przypuszczenie, że hypertrofia tego narządu

pow stała w skutek jakichś zmian w komór-

(12)

2 5 2 W S Z E C H Ś W IA T JVŁ 1 6

kach płciowych rodziców, albo też w ko­

m órkach ju ż rozwijającego się zarodka, ja k to często — zdaniem prof. S. — zachodzi właśnie w przj^padkacli potworności.

T rudno jednakże rozstrzygnąć, czy po ­ w stanie gałęzi m ałp człekokształtnych o n ad ­ m iernym rozwoju mózgowia zawdzięczać n a­

leży m utacyi, czy fleksuacyi. Między p o ­ jem nością czaszki i wagą m ózgu człowieka

a m ałp człekokształtnych różnice są olbrzy­

mie. Średnia m aksym alna pojemność czasz­

ki goryla dochodzi 590 cm3, m inim alna zaś pojemność czaszki niższych ras ludzkich — np. weddasów — wynosi 1224 u mężczyzn i 1151 u kobiet.

Jeżeli jednak weźmiemy pod uw agę obli­

czenia Duboisa pojemności czaszki P ithecan- throp us erectus (1899)—obliczenia, p rzyjm u ­ jące za podstaw ę m inim um —to przekonam y się, że pojemność czaszki tej, niew ątpliw ie m ałpiej, postaci dochodziła 855 cm3—a z d ru ­ giej strony, jeżeli uw zględnim y obliczenie Flow era, T urn era i M ortona, którzy u ras niższych opisali czaszki o pojem ności m niej­

szej, niż 1000 cm3 — to hypoteza fleksuacyj- nego pow stania rozrostu m ózgowia ludzkie­

go nabierze wiele cech praw dopodobień­

stwa.

M ożnaby — w zastosow aniu do człowie­

ka — mówić o m utacyjnem pow staniu ras karłow atych lub ras albinosów. P od łu g hy- potezy E . Schm idta (1904) plem iona k arło ­ w ate w A fryce pochodzą od jednej rasy 0 drobnym wzroście *) — możemy zaś p rz y ­ puścić pow stanie m utacyjne rasy takiej.

Jednak że wskazać m ożna cały szereg ogniw pośrednich pom iędzy owemi pigm ejam i (o średnim wzroście 144 cm dla mężczyzn 1 134 cm dla kobiet) — a rasam i o wzroście zw ykłym — ogniw takich, ja k m ieszkańcy wysp A ndam ańskich, buszm ani i inni.

Z drugiej strony najniższe rasy ludzkie, jak np. weddasowie, odznaczają się również wzrostem nader niskim . T ak więc i w kwe- styi o pochodzeniu ras karłow atych ludz­

kich rozw ażania pośrednie zdają się prze-

!) W sprawie ras karlich, stosunku Pithecan- thropusa do zagadnienia o pochodzeniu człowieka i t. d. — musimy odesłać czytelnika do szeregu artykułów p. K. Stołyh wy, ogłoszonych w ostatnich rocznikach Wszechświata.

m awiać za ich powstaniem drogą ewolucyi powolnej. Naogół badania anatomiczno-po- równawcze nad m ałpam i człekokształtnemi i niższemi rasam i ludzkiemi przem aw iają przeciw zastosowaniu teoryi m utacyi do hi- storyi pochodzenia człowieka. Tak samo i poszukiw ania porównawcze nad rasam i ludzkiemi zdają się dowodzić powolności po­

w staw ania różnic pomiędzy niemi.

Oto w zarysach najważniejszych, treść poglądów prof. Szymkiewicza. A utor ro z ­ praw ę swą kończy szerokim dodatkiem, roz­

patrującym wpływ doboru naturalnego oraz sztucznego na historyę ludzkości, i w w yni­

kach swych dochodzi do nader optym istycz­

nych tw ierdzeń, na których zasadzie należa­

łoby się spodziewać w przyszłości konieczne­

go zniknięcia z duszy ludzkiej, pojedyńczej i zbiorowej, wszelkich złych, krwiożerczych i przeciw społecznych instynktów ... Rozstrzą- sać tu jednakże nie będę tych, nader zresztą ciekawych, rozw ażań — albowiem są one ty l­

ko luźno związane z interesującem nas za­

gadnieniem o zastosowaniu teoryi m utacyj­

nej do przem ian rodowych w państw ie zwie- rzęcem. Oo dotyczę poglądów autora w d a­

nej sprawie, to podnieść muszę usiłowania jego, zresztą nie we wszystkich szczegółach now e,—nadania zjawiskom potworności zna­

czenia podstawowego, ogólno biologicznego.

S tarałem się przedstaw ić poglądy te z zacho­

waniem ich form y oryginalnej, dodać jednak muszę od siebie, że o ile pojęcia teratologicz- ne wejść m ają do dziedzin podstawowych biologii — to przedtem same one uledz ko­

niecznie w inny gruntow nej rewizyi, a — w wielu przynajm niej przypadkach—i g ru n ­ townej reformie. Przypom nieć sobie bowiem musim y, że wiele zasadniczych określeń i po­

jęć teratologicznych zostało utworzonych niem al przed laty stu, gdy teratologia n a ­ ukowa we F ran cy i powstawała, dzięki p ra ­ com G eoffroy-Saint Hilaireów. Od tego cza­

su zmieniło się wiele w metodach, a i faktów now ych przybyło. Pomimo to wciąż mówi się np. o „w strzym aniu rozwojowem“ i t. p., pomimo, że określenie to jest nader m gliste a w zastosow aniu do bardzo wielu zjawisk w prost nieodpowiednie, jak to niejednokrot­

nie w ykazyw ał St. Rabaud. Również i po­

(13)

j

Y» 16

W S Z E C H Ś W IA T

‘253 jęcie „ataw izm u11 w zastosowaniu do w ahań

osobnikowych, anomalij i potworności często jest zupełnie nie na miejscu. Trudno jednak wymagać od zoologów, aby krytycznie odno­

sić się mieli do pojęć, przez teratologów sa­

mych od lat ty lu bezkrytycznie przyjm ow a­

nych. Dopiero gdy nastąpi odrodzenie te- ratologii, jako gałęzi anatom ii porównawczej i ogólnej (a o takiej już m arzył Geoffroy- Saint-H ilaire ojciec), teratogonii zaś — jako gałęzi — współrzędnej embryologii norm al­

nej, a szczególniej g dy ta ostatnia wyjdzie ze swego dotychczasowego schem atyzm u — wówczas dopiero mówić będzie można o w y­

jaśnieniu stosunku postaci, nazyw anych nie- norm alnem i — do zagadnienia o pow staw a­

niu gatunków .

J a n Tur.

O STA TN IE T R Z Ę S IE N IA ZIEM I, W E D Ł U G D O STR ZEŻEŃ W OBSERW ATORYUM K RAK OW -

SK IEM .

Seism ografy obserw atoryum krakow skie­

go odczuły trzęsienia ziemi, związane z w y­

buchami W ezuwiusza, zupełnie wyraźnie, trzęsienie zaś kalifornijskie naw et niezwykle silnie. Przyrządy te funkcyonują w obser- watorynm krakow skiem od listopada r. 1903;

są one umieszczone w piwnicy na masowych podm urow aniach betonowych, sięgających do dość znacznej głębokości i oddzielonych w całej swej wysokości okalającą je szczeli­

ną od otoczenia. Oddzielenie takie jest ko­

nieczne, aby w strząśnienia przypadkowe, rozchodzące się w wierzchniej warstwie zie­

mi (np. w strząśnienia spraw ione przejazdem wozów naładow anych) nie przenosiły się na przyrząd. Główną część składową przyrzą­

du stanow i wahadło poziome. P rę t wahadła jest uczepiony jednym końcem do pewnego p u nk tu żelaznego słupa, stojącego na pod­

m urow aniu, w taki sposób, że w ahadło może się około tego p u n k tu w ahać w płaszczyźnie poziomej; drugi koniec pręta, obciążony znacznym ciężarem, je s t połączony ukośnym drutem z drugim punktem owego słupa, w wysokości około m etra nad pierwszym.

Linia łącząca z sobą te dwa p unkty słupa nie jest ściśle pionową, lecz tylko w przybli­

żeniu. W skutek tego, wahadło takie zacho­

wuje się tak, ja k skrzydło drzwi, zawieszone na dwu zawiasach nie umieszczonych dokład­

nie w linii pionowej jedna nad drugą; to zna­

czy, że dąży ono zawsze samo przez się do zajęcia takiego położenia, aby ciężar na koń­

cu w ahadła znalazł się w raz z dwoma p u n ­ ktam i zawieszenia w jednej płaszczyźnie pio­

nowej. Dopóki kierunek linii zawieszenia nie ulegnie zmianie, wahadło pozostaje w tej płaszczyźnie w spoczynku. Skoro tylko jed ­ nak skutkiem ruchu skorupy ziemskiej dol­

ny pu n k t zawieszenia ulegnie nagłem u — choćby bardzo małemu — przemieszczeniu w bok, albo podstaw a instrum entu - nachy­

leniu, oczywiście temsamem płaszczyzna przechodząca przez oba p un kty zawieszenia i przez ciężar w ahadła przestaje być piono­

wą, i ciężar w ahadła natychm iast dążyć po­

czyna ku innej, niż poprzednia, płaszczyźnie pionowej, przechodzącej przez nowy kieru­

nek linii zawieszenia. R uch ten przenosi się zapomocą dźwigni w znacznem powiększeniu na m ałą igiełkę, której koniec stale dotyka powierzchni walcowatej bębna metalowego, opasanego okopconym papierem. Oś tego bębna leży poziomo i prostopadle do w ahad­

ła, a bęben obraca się nieustannie naokoło tej osi przez działanie m otoru zegarowego.

Igiełka przeto, znajdując się w spoczynku, kreśli na papierze okopconym linię prostą;

gdy jednak skutkiem wychyleń wahadłapocz- nie się poruszać, ślad jej na papierze przyj­

m uje kształt falisty. Osobny rylec, połączo­

ny elektrycznie z dokładnym zegarem, ude­

rza co m inutę w bęben, i robi przez to na p a­

pierze znaki, które służą do rozpoznania, w których chwilach m iały miejsce oddzielne fazy trzęsienia, zanotowane przez igiełkę.

Takich przyrządów posiada obserwato-

| ryum dwa, zupełnie jednakow ych, ustaw io­

nych pod kątem prostym względem siebie.

W dniach wybuchów W ezuwiusza zanoto­

wały one dwa trzęsienia dość słabe. P ierw ­ sze z nich, d. 10-go b. m. wieczorem, trw ało w Krakowie od godz. 11 min. 4 do godz. 11 : min. 36 (czas środk.-europ.), a najw iększe ruchy igiełki wynosiły tylko l | m Drugie, jeszcze słabsze, miało miejsce d. 13 b. m. wie­

czorem od godz. 9 min. 0 do godz. 9 min. 28.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Im peratyw tego praw a kieruje działaniem człow ieka, zak ład ając zd olność do sam o o k reślen ia się w kierunku dobra.. Tym sam ym po dw aża m ożliw

W roku 1919, po śmierci męża, udało się matce z wielkim trudem wy- dostać z ogarniętej już rewolucją Rosji.. Matka z dwuletnim synem powró- ciła do Pruszkowa, do

longshore-averaged mean longshore cur- rents < Vs > under combined wave current condition without groin existence, (a1: longshore current velocity magnitudes, the

Obserwacje Gri­ shama mogą się okazać bliższe naszej rzeczywistości niż się to z pozoru wydaje i prędzej czy później przyjdzie nam zapomnieć o micie

Być może jednak głównymi problemami bieżącego stulecia wcale nie okażą się technologie, lecz na przykład narastające problemy społeczne, kurczenie się za- sobów

Punktem wyjścia do badań nad kształtowaniem się ciśnienia efektywnego na granicy wytrzymałości skały były zależności między różnicową granicą wytrzymałości skały

Dla poniższych układów sprawdź czy dany układ z zamkniętą ujemną pętla sprzę- żenia zwrotnego będzie stabilny. Dla poniższych układów sprawdź czy dany układ z

Orbitale są obsadzane elektronami wg wzrastającej energii: najpierw najmniej energetyczne orbitale 1s, potem orbitale drugiej powłoki 2s i 2p itd.. Elektrony muszą spełniać