38.
Warszawa, d. 17 Września 1883.Tom II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6
k w a rtaln ie ,, 1 kop. 50.
Z p rz e s y łk ą pocztową: ro c zn ie „ 7 „ 20. pó łro czn ie „ 3 „ 60.
K om itet Redakcyjny stanow ią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrow icz b .d ziek an U n iw ., m ag.K . D eike, m a g . S. K ram szty k , kand. n. p. J . N atan so n , m ag.A . Ś lósarski,
prof. J . T rejd o siew icz i prof. A. W rześn iew sk i.
P ren u m ero w ać m ożna w R ed ak cy i W sz ec h św ia ta i we w szystkich k s ię g a rn iac h w k r a ju i zag ran icą.
A . d r e s R e d a k c y i : P o d w a l e N r . 2 .
K I L K A S Ł Ó W
0 ALCHEMII I FILOZOFII HERMETYCZNEJ.
przez
M. P o h . „ ,
Niemasz może w historyi filozofii ciekaw
szego rozdziała nad ten, który opisuje po
czątek i postępy alchemii; niema żadnej gałęzi um iejętności ludzkich, któraby mocniej przed
staw iała potęgę i zarazem słabość umysłu ludzkiego; niema pracy, na którejby się tr a f niej iściła bajka o górze rodzącej mysz.
Owa żądza nieskończoności, żyjąca w czło
wieku, k tó ra największym jest dowodem jego doskonałości, k tóra przejmuje go miłością rze
czy cudownych i nęci do nadprzyrodzonych, czyniła go w wiekach ciemnoty alchemikiem i astrologiem , zanim z postępem czasu i św ia
tła, astrologija powiła astronom iją, z alchemii wyrodziła się chemija, nauka zajęła miejsce kabały; magicy i czarnoksiężnicy przeobrazili się w uczonych. N a schyłku-to X V I-g o wieku, owego wieku rozbioru, rozumu i badania; wie
ku, w którym doświadczenie ma zabrać m iej
sce tradycyi, logika zastąpić mistycyzm, swo
boda władzę; w którym igła magnesowa ma św iat rozszerzyć; wieku, który oglądał L utra,
K opernika, B ako ua i K rzysztofa Kolum ba, który odkrył kamień filozoficzny, to je s t A m e
rykę o złotych kopalniach; n a schyłku tegoto wieku dokonało się w części przynajmniej przeobrażenie się umiejętności nadprzyrodzo
nych w nauki przyrodzone, idealizmu w re a lizm. A lchem ija m usiała umrzeć, a raczej się przekształcić.
Z ajm ującą będzie przeto rzeczą zebrać nie
jak ie wiadomości z dawnych i nowszych ksiąg o tej nauce, która nie znalazła tego, czego szukała, lecz zato znalazła to, czego nie szu
kała. Większa część jej dzieł nie je st znana naw et światu uczonemu; co się zaś tyczy ta jem nic alchemicznych, które składają najw a
żniejszą część inicyjacyj ezoteryków wszystkich epok, o tych nie wspominają ani W arburton, M aurice, Taylor, 01ivier, ani inni pisarze, k tó rzy się tym przedmiotem zajmowali.
Głównym celem naszym będzie rostrząśnie- nie nauki kabalistów, którym szczególniej winniśmy wprowadzenie filozofii tradycyjnej do szkół inicyjacyi. Nazwisko kabalisty, s to sowane zrazu do żydowskich doktorów, opo
wiadających powagę tradycyi, nadane było wszystkim teozofom azyjatyckim i euro pej
skim, którzy w rozmaitych epokach stawali w obronie jednych zasad i nie przestaw ali zaj
mować się umiejętnościami tajemniczemi; przez
594 W SZECHŚW IAT. N r. 38.
nauki zaś tajem nicze rozumiemy mistyczne sy- stem aty, kolejno znane pod imieniem: mitolo
gii, astrologii, m agii; gieomancyi, słowem — wszystkie dziwne teoryje. których potęgę wy
chwalali K ornelijusz A gryppa i jego naśla
dowcy.
O graniczym y się wszelako rostrząśnieniem wielkiej gałęzi nauki kabalistycznej, wyłącznie oznaczonej nazwiskiem alchemii, to je s t nauki,
„wykładającej tajem nicze praw a chemii, ele
m enty m ateryjalnej natury, skład i rozkład ciał fizycznych. “
T ak ą je s t rzeczywiście obszerna i uroczysta definicyja przez kabalistów żydowskich ulu
bionej ich nauce daw ana; czy je s t logiczną, czy nie, mamy wszelako słuszne powody do m niem ania, źe ten rodzaj alchemii, czyli che
mii transcendentalnej był uprawiany przez ży
dów w czasach najodleglejszych.
L ubo sławny Cuvier oświadczył, że podług niego filozofija herm etyczna wzięła początek w wiekach średnich, pew ną je st jed n ak rzeczą, że alchem ija była znaną i upraw ianą w nieró
wnie wcześniejszych epokach. Najlepszym do
wodem jej wziętości od najdawniejszych cza
sów pomiędzy kabalistam i żydowskimi, nie są własne ich w tym względzie wryznania, ani też ich wykład alchemiczny wielu miejsc ksiąg Mojżeszowych i P ism a świętego, ani nawet n a
zwisko O h i m, które oznaczało starożytną E g ip tu krainę; dowód ów znajdujem y w tym fakcie, że pisarze wschodni najdaw niejsi i naj- klasyczniejsi, wyraźnie o alchemii mówiący, tw ierdzą, że ona wzięła początek między He- brejczykam i łub Syryjczykami i źe stąd się rozkrzewiła pomiędzy wszystkiemi narodam i starożytności.
Czy się wierzy lub nie w alchemiją; czy się kładzie lub nie za jej podstawę zasadę p ra
wdziwie filozoficzną; jakiekolw iekbądź zmiany wywarły n a nią pom yłki je j zwolenników, za
wsze je s t rzeczą pewną, iż niepodobna zaprze- j czać praw dy słów kabalistów, dowodzących, że S yryja i C haldea były kolebką tej nauki i że jej rozkrzewienie się sięga najodleglejszej starożytności.
„Tak więc — powiada Dom P ern e ty — po
winniśmy przypuścić, że alchem ija m iała spoi
nę ognisko i źe stąd do najodleglejszych kra- ] jów zawędrowała. Czy podobna, ażeby ludy,
tak rozmaitego języ ka i wiary zgodziły się do- j skonale co do wiary w alchem iją, gdyby wiara
ta nie była skutkiem inicyjacyi powszechnej?
Egipcyjanie, Arabowie, Chińczycy, Grecy, Żydzi, W łosi, Niemcy, A m erykanie, Francuzi, Anglicy, mogliż zgodzić się z sobą skutkiem prostego trafu, bez wzajemnego porozumienia się i bez wspólnej pracy nad ziszczeniem chi
mery, fantastycznego wyskoku wyobraźni?
Nieszukając, jakiej liczby dochodziły dzieła mistyczne, które, podług historyi, spalonemi zostały z rozkazu Dyoklecyjana, celem pozba
wienia Egipcyjan sztuki robienia złota, dosyć jeszcze pozostaje w rozmaitych językach do
usprawiedliwienia naszego tw ierdzenia.”
W szystko więc przekonywa, że alchem ija zawsze uważaną była jak o dziedzina ogólnych tajem nic kabalistów’, teozofów i starożytnych wolnomularzy. Podobnie ja k mitologija, theur- gija, m agija i astrologija, sk ład ała ona gałęź umiejętności tajemniczych i tran sc en d en tal
nych i od niepam iętnych czasów zajmowała wysoki stopień w poczcie um iejętności m isty
cznych. Z tem wszystkiem, dopiero w Y l-go wieku ery chrześcijańskiej, teozofowie rozpro
szeni naówczas po całej E uropie pod rozmai- temi nazwiskami, zaczęli rozkrzewiać tajem ni
ce hermetyczne lub alchemiczne, tak zwane dla odróżnienia od tajem nic teozoficznych w o- gólności. W tedy dopiero teozofowie, znani pod imieniem kabalistów, wolnych mularzy, a stro logów, wróżbitów i Egipcyjan, obdarzając E uropę wieków średnich dokładniejszemi niż kiedykolwiek m iała, system atam i filozofii, um iejętności i architektury, zamyślili utwo
rzyć odrębną inicyjacyi klasę do szczególnego zajmowania się alchemiją.
To wielkie podwyższenie alchemii do stopnia nauki oddzielnej i niepodległej, było po więk
szej części ow7ocem pism Żydów kabalistów i G ebera, filozofa arabskiego, który żył w V I I wieku i zwany był ojcem alchemii nowożytnej.
Doktorowie arabscy upowszechnili znakomite dzieło, przypisywane Hermesowi Trism egisto- wi, dzieło, które C im e r przypisuje Grekom cesarstw a bizantyńskiego. AVkrótce Scot, Erygena, Alkuin, R aban - M aurus, oddali się zapałowi alchemicznemu i liczne inicyjacyje miały miejsce podług A lb erta W ielkiego i Ro
gera B akona.
„Pomiędzy dawnymi alchemikami — powia
da jeden pisarz współczesny — napotykam y imię K ry sty jan a R osenkreutz, którem u bracia różanego-krzyża (rose-croix) wTinni, podług
N r. 38. W SZECH ŚW IA T. 595 własnego ich oświadczenia, początek swojej
sekty. Rosenkreutz byłto, podobnie ja k Apol- lonius, kosmopolita i zwiedził wszystek świat w owych czasach znany; miał stosunki z n a j
sławniejszymi filozofami i o wszystkich rze
czach z nimi rozpraw iał. Najwięcej przebywał w A rabii, w mieście od uczniów jego zwanem D am ear, które wszelako nie było znane gieo- grafom ani starożytnym , ani nowożytnym.
N aostatek, nawiedziwszy mędrców albo kab a
listów w Fez, powrócił do Niemiec, um arł tu i nadzwyczajnym sposobem ciało swoje um ie
ścił w grocie cudownej; w tem właśnie miej
scu, we sto dwadzieścia lat później, jego uczniowie znaleźli skład wszystkich um iejętno
ści tajemniczych i transcendentalnych. T ak ą je st bajeczna historyja, zmyślona przez braci różanego krzyża o założycielu swoim, histo
ryja, n ader dowcipnie ułożona dla uwiedzenia ludzi dobrodusznych i nabawienia ich dość śmiesznego strachu."
Tegoto towarzystwa różanego krzyża człon
kami, mianowali się wszyscy alchemicy, teozo
fowie i kabaliści owych czasów. N astręczają się wprawdzie niejakie wątpliwości względem prawdziwej historyi tego sławnego towarzy
stwa: niektórzy autorowie mniemają, że ono winno swój początek jednem u nieznanemu pi
sarzowi, który chciał zmistyfikować zabobon
nych swych współczesnych. Inni założenie jego przypisują Janow i Walentynowi A ndre, teo
logowi rodem z W iirtenbergu; ten uczony mąż puścił w obieg rzeczoną historyją, k tórą ła twowierni i nieoświeceni skwapliwie uznali za prawdziwą. Dwa dzieła: jedno — „F am a F ra - te rn ita tis”, drugie — „Confessio F ra tru m Ro- sae,” rozniosły sławę imienia braci różanego krzyża. Od tej chwili, uwaga powszechna zwró
ciła się na tę sektę tajemniczą, której zasady były kolejno napastow ane i bronione przez piśmiennych szermierzy onej epoki.
A le jakiżkolwiekbądź je st rzeczywisty po
czątek towarzystwa różanego krzyża, czy ono prowadzi swe nazwisko od R osenkreutza czy od czerwonego krzyża templaryjuszów, czy też od „ros coctus” fizyków, istnienie wszelako rzeczonego towarzystwa nie ulega żadnej w ąt
pliwości. Z a dowód tego służy głównie to, iż większa część znakomitych mężów E uropy przybierała tytuł braci różanego krzyża i pod tem imieniem pisała dzieła. Jeżeli to jeszcze nie dowodzi istnienia towarzystwa, nie wiemy,
jak ie świadectwa mogłyby zasłużyć na wiarę.
W żaden więc sposób nie możemy przychylić się do zdania tych, którzy sądzą, że sekta ró żanego krzyża czystym jest tylko wymysłem.
Zostaw iła nam ona rzeczywistości swojej t a kież same dowody, ja k i wszystkie sekty reli
gijne i filozoficzne. Zresztą nie zaprzeczamy, iż wiele kłamliwych twierdzeń rozkrzewiło się w przedmiocie jej zasad i czynności.
B racia różanego krzyża w krótkim przecią
gu czasu nabyli ogromnej potęgi i wpływu;
przyciągnęli bowiem do siebie wszystkich p ra wie najuczeńszych w owej epoce fizyków i le
karzy. Należeli do ich gro n a: K ornelijusz, A gryppa, Reuchlin, Paracels, Fludd, Y an Helm ont, Dee, D rexelius, L u lle , Riply, Ashmole, Boehme, Poirel, Campanella, Se- thon kosmopolita, Sędziwój, Digby, Y aughan, nie licząc już mnóstwa alchemików-praktyków.
N ie dziw więc, że towarzystwo rzeczone w cią
gu wielu la t posiadało przewagę nad umy
słam i i pozyskało prozelitów we wszystkich krajach.
M itologiją, alchem iją i tajem nice braci ró żanego krzyża w nader zajm ujący sposób wy
łożył ksiądz M ontfaucon de Y illars w sławnej książce pod tytułem : „Le Oomte de G a b alis.”
W dziele tem, wydanem w r. 1670, au to r daje poznać zasady sławnego tow arzystw a; dowia
dujemy się stąd, że podług jego członków,
„universum ” m ateryjalne zaludnione było przez istoty metafizyczne i psychologiczne, a każdy elem ent napełniały opiekuńcze gienijusze, ja- koto: ogień — salam andry, powietrze — sylfy, wodę — ondyny, a ziemię — gnomy. G ad atli
wy au to r naucza publiczność, że członkowie towarzystwa wyobrażali sobie wszelki ułomek m ateryi ożywionej pod postacią ducha szcze
gólnego i wierzyli w potrzebę wejścia w ścisłe stosunki z tym duchem, ażeby zrozumieć n a
tu rę ciała, w którem on przemieszkiwał.
B racia różanego krzyża nie ustępowali s ta rożytnym teozofom i inicyjowanym w ogólno
ści w egzagerowaniu spirytualizmu. Sam Ma- nes byłby zachwycony, słuchając ich panegi- ryków bezżeństwa i dziewictwa, tudzież unie
sień przeciwko rozkoszom zmysłowym i m ate- ryjalizmowi. Stąd płeć piękna żywiła przeciwko nim gniew nieubłagany; gotowi naw et je s te śmy przypisać upadek tego tow arzystw a nie
ustannym intrygom kobiet. Ci niewinni szpe
racze złota, zapomnieli poradzić się interesu
596 N r. 38.
owej połowy rodu ludzkiego, k tó rą Erazm , P ostel i K ornelijusz A g ry p p a uznali za nie
podobną do rozbrojenia.
Od tej epoki b racia różanego krzyża i alche
micy trw a ją bezw ątpienia zawsze, ja k tego dowodzi obecny system at inicyjacyi, ale chwa
ła ich przeszła i niewiele robią oni hałasu na świecie. Ci jed n ak adepci zachowali dumę i wyniosłość ch arak teru całkowicie odrębne:
spoglądają oni na resztę ludzi ze wzgardą naj
wyższą. Spotkano w Londynie niedawnemi czasy starego alchem ika tego rodzaju, szano
wnego gentlem ana, który uważał się za czyste
go reprezentanta ra sy braci różanego krzyża i posiadacza sztuki H erm esa. Szczerze był przekonany o tem, że je s t pewnym rodzajem proroka pomiędzy współczesnymi i patrzał na teraźniejszych chemików jak o na p ó ł-u cz o nych, którzy nigdy nie przeniknęli tajem nic natu ry i jako na bezbożnych, którzy upodobali sobie w plugastwie m ateryjalizm u.
Teozofowie żydowscy i syryjscy, między któ
rym i widzimy błyszczące pierwsze promienie alchemii i ukazujące się pierwsze inicyjacyje mistyczne, jakie były w użyciu u Esseńczyków, wszyscy byli filozofami ognia, podług przezwi
ska, jak ie im słusznie nadaw ano.
Uważali oni ogień, ja k o pierwsze i najwięk
sze godło fizyczne bóstw a, jako pierwszy i naj
większy elem ent przyrodzenia, jak o pierw
szą i najw iększą sprężynę życia powszechnego;
słowem, uważali go jak o duszę św iata i za przykładem sekt i narodów wschodnich, jakie- mi byli Sabejczykowie, Persowie, Indyjanie, A rabow ie i Fenicyjanie, oddawali elementowi ognia cześć, k tó ra nie była czem innem, tylko rodzajem czci religijnej. Ślady tego uwielbie
nia dostrzegać się d a ją w całej mitologii i poe- zyi Azyi i E uropy.
. K reśląc przeto monografiją alchemii, nie
odzowną je s t rzeczą zbadać n atu rę tego ognia, ognia hermetycznego i filozoficznego, który, ja k alchem icy powszechnie głoszą, je s t taum a- turgiem i cudownym spraw cą wszystkich naj
osobliwszych przeobrażeń w świecie fizycznym, ognia ta k trudnego do otrzym ania, a który czczono jak o jedyny środek, mogący zrządzić transm utacy ją m etali.
K abaliści żydowscy oświadczają, iż ogień, o którym pisali, ogień hermetyczny albo filo
zoficzny, który, podług nich, wszystkie ciała ożywia, jest istotą całkowicie niewidzialną
i powszechną; widzialną jedynie w drugiem swem przejawieniu, świetle, i dotykalną dopie
ro w trzeciem swem przeobrażeniu się, cieple.
Ogień ów obecny wszędzie, a jed n ak zawsze ukryty, był gatunkiem P roteusza, albo pierw
szej przyczyny, k tó rą starożytni teozofowie wszyscy się starali uchwycić, a której żaden z nich znaleść nie potrafił. P odług nich, nie trzeba go brać za jedno ze światłem lub pło
mieniem, które są tylko widzialnem objawie
niem się tego ognia; je s t on, powiadają, spraw cą ognia pospolitego, o którego skutkach zmy
sły nas przekonywają, ale nie tym samym ogniem; ten bowiem je s t zewnętrznym obja
wieniem zasady wewnętrznej i tajemniczej.
Jeżeli wolno śmiały uczynić domysł o filo
zoficznym ogniu starożytnych alchemików k a
balistycznych, powiedzielibyśmy, że był niczem innem, tylko elektrycznością. Mniemamy n a
wet, źe ten ogień nosił nazwisko elektryczno
ści w najsławniejszych szkołach tajemniczych, na wiele wieków przed erą chrześcijańską.
Twierdzenie to wydać się może paradoksal- nem tym, którzy przypisują zupełnie nowo
żytną epokę odkryciu n atu ry i nazwiska elek
tryczności. N ie omieszkamy przeto wymienić zasady, na której się opieramy, wierząc, że elektryczność również była znajom a staroży
tnym, ja k i nam i że w niejto kryje się ogień hermetyczny, zapomocą którego alchemicy od niepam iętnych czasów usiłowali wyrobić eli
ksir życia, kamień filozoficzny i transm utacyją metali.
Je śli nam się uda tego dowieść, będziemy przynajmniej mogli powiedzieć, że alchem ija ma podstawę racyjonalną i że alchemicy p ra cowali podług zasady, mogącej sprowadzić mnóstwo przeobrażeń fizycznych. Powinniśmy zatem większą ku alchemikom okazywać wzglę
dność, aniżeli to się czynić zwykło. W ypadnie umieścić ich, ja k słuszna, w przedniej straży nauki i przyznać im inicyjatywę wysokich b a
dań w tajem nicach natury, badań, w których filozofowie hermetyczni wyprzedzili może wiel- kie'odkrycia czasów nowożytnych i przybliżyli się do*ciekawych doświadczeń, którem i wsła
wili się: Cross, F o x i F arad ay , głośni chemicy i fizycy angielscy.
(C. <1. n.)
N r. 38. W SZE C H ŚW IA T. 597
Wędrówki tasiemca szerokiego (Bothriocephalus lałus.)
przez A . W .
R obaki pasorzytne i wogóle wszelkie paso- rzyty mogą istnieć tylko na pewnych g atu n kach roślin lub zwierząt. Zwierzę, karm iące pasorzyta, nazywamy jego gospodarzem. P a- sorzyty wewnętrzne czyli wnętrzniaki, podczas swego rozwoju muszą wędrować z jednego go
spodarza do drugiego, w przeciwnym bowiem razie, nieznajdując warunków bytu, w k ró t
kim czasie um ierają. W niektórych razach, ja k u T richina spiralis, zarodki nie opuszczają gospodarza ich rodziców, lecz opuszczają jego przewód pokarmowy i wędrują po jego mięś- śniacli, gdzie ostatecznie osiadają. Najczęściej potomstwo wnętrzniaka pod postacią jajek wychodzi na zewnątrz, a dla ostatecznego roz
woju musi ono przechodzić do nowego gospo
darza, który rozm aite może mieć znaczenie dla pasorzyta, lecz wędrówka prawie zawsze odby
wa się w sposób bierny, t. j. młodociany paso- rzyt zostaje połknięty przez nowego gospoda
rza. W najprostszym razie, pasorzyt stopnio
wo rozwija się w nowym gospodarzu i zupełnie w nim dojrzewa, usadowiwszy się we właści
wym organie. Gospodarza, w którym pasorzyt dojrzewa, nazywamy gospodarzem ostatecz
nym, a wędrówki, polegające na przejściu z je dnego gospodarza ostatecznego do drugiego, odróżniamy jako wędrówki bezpośrednie. W in
nych razach młodociany pasorzyt odbywa b a r
dziej skomplikowaną wędrówkę, gdyż dla dal
szego rozwoju potrzebuje on przedewszystkiem dostać się do gospodarza tymczasowego, t. j.
do gospodarza, w którym nie dojrzewa, lecz j rozwija się do pewnego tylko stopnia, a dla dalszego, ostatecznego rozwoju, musi odbyć J
nową wędrówkę do innego jeszcze gospodarza, który je s t dla niego gospodarzem ostatecznym. [ W organizmie gospodarza tymczasowego, p a sorzyt odbywa samodzielne wędrówki i osta- I tecznie osiada we właściwych sobie tkankach, nigdy jed n ak nie przebywa w tych samych [ organach, co jego rodzice. Ja k o przykład ta kiej wędrówki pośredniej, może nam służyć zwyczajny soliter człowieka (Taenia solium).
J a k o rob ak dojrzały mieszka on w kiszkach cienkich człowieka; dojrzałe jego dzwona, za
wierające wielką ilość zarodków, okrytych bardzo grubą skorupą, wychodzą z kałem na- zewnątrz. Jeżeli zarodek dostaje się do prze
wodu pokarmowego świni, będącej dla niego gospodarzem tymczasowym, okrywająca go skorupa rozpada się na drobne części, a wy
swobodzony zarodek mikroskopowy udaje się w wędrówkę po ciele tego gospodarza. Z apo
mocą sześciu haczyków, param i ułożonych, kulisty ten zarodek przebija ścianę kiszki go
spodarza tymczasowego i przesuwa się po tkance łącznej; często dostaje się do naczyń krwionośnych i krąży wraz z krwią. O state
cznie osiada on w tkance łącznej, najczęściej w mięśniach, czasami w mózgu albo oku. P o woli zarodek odmienną przybiera postać, al
bowiem staje się węgrem (cysticercus); jestto maleńki robaczek z wielkim stosunkowo pę
cherzem n a jednym z końców ciała, gdy tym czasem przeciwny koniec ciała, t. j. ta k zwana główka, je st nieco nabrzm iały i uzbrojony czterem a przyssawkami, oraz podwójnym okół
kiem haczyków. W ęgier nie może opuścić go
spodarza tymczasowego, w którym nigdy nie dojrzewa i ostatecznie po pewnym czasie umie
ra. W ęgier wtedy tylko pomyślnie się rozwija, gdy wraz z otaczaj ącem go mięsem zostanie połknięty przez człowieka i tym sposobem do
stanie się do jego żołądka, a następnie do kiszki cienkiej. W tej ostatniej przyczepia się on zapomocą haczyków i przyssawek, poczem stopniowo na tylnym jego końcu w yrastają coraz liczniejsze pierścienie; najdalej od szyjki oddalone pierścienie są najstarsze i doszedł
szy do zupełnej dojrzałości, oddzielają się od reszty, wychodzą na zewnątrz i znowu rozsie
wają zawarte w nich zarodki, które przy sprzy
jających okolicznościach pow tarzają przed
stawione wyżej wędrówki.
W powyższym przykładzie, stosunek gospo
darza tymczasowego do gospodarza ostate
cznego je s t tego rodzaju, że pierwszy służy ostatniem u za pokarm i że swojem mięsem wprowadza do niego młodociane pasorzyty.
T aki sam stosunek obudwu gospodarzy spo
strzegam y w wielu innych razach, lecz bardzo często zdarza się, że gospodarz tymczasowy właściwie nie służy za pokarm gospodarzowi ostatecznemu, lecz dostaje się do jego przewo
du pokarmowego przypadkowo, z właściwym pokarmem, np. z traw ą, grzybam i i t. p. W ten ostatni sposób zwierzęta bezkręgowe, będące
598 W SZECH ŚW IA T, N r. 38.
gospodarzam i tymczasowymi drobnych sołite- rów, z paszą d ostają się do przewodu pokar
mowego zwierząt traw ożernych.
Czasami pasorzyt osiada i w takiem zwie
rzęciu, które wprawdzie może mu służyć za gospodarza tymczasowego, lecz nie może do
prowadzić go do gospodarza ostatecznego; ta kie osobniki pasorzytów są stracone, albowiem bezpłodnie giną. P rzy k ład u takich zbłąkanych pasorzytów dostarczają nam te węgry, które osiadają w człowieku, skąd nie mogą się do
stać do przewodu pokarmowego innego czło
wieka, chyba tylko u ludożerców.
Dotychczas zbadano wędrówki dosyć licznych soliterów (Taeniadae). Ic h wędrówki zawsze są podobne do powyżej wspomnianych, t. j.
młodociany ro bak przede wszystkie m osiada w gospodarzu tymczasowym, a dojrzewa do
piero w gospodarzu ostatecznym.
O niektórych gatunkach rodziny tasiem co- watych (B othriocephalidae), nader blisko spo
krewnionej z soliteram i, wiadomo, że w stanie młodocianym mieszkają w zwierzętach, które służą za pokarm ich gospodarzowi ostateczne
mu '), co pozwala wnioskować, że wędrówki tych gatunków są tak ie same, ja k soliterów, a dalej, pozwalają przypuszczać, że w ten sam sposób zachowują się wszystkie wogóle g a tu n ki tej rodziny.
Pomim o tak wyraźnej analogii i licznych wskazówek, historyją tasiem ca szerokiego (B othriocephalus la tu s ), zbadano dopiero w ostatnich czasach, chociaż nie brakło licznych usiłowań w tym kierunku, gdyż tasiem iec n a
leży do wielce uciążliwych pasorzytów czło
wieka.
Pierwszy krok w kierunku zbadania histo
ryi tasiem ca szerokiego uczynił D -r K noch 2), który odkrył zarodki tego pasorzyta. Z arodek rozwija się w jajkach, w wodzie spoczyw ają
cych i do tego rozwija się bardzo powoli, bo przez całe miesiące. Z arodek je s t podobny do zarodka solitera: je s t on kulisty i uzbrojony
‘) D o jrz a ły S c h isto c e p h a lu s soliilus m ie sz k a W k isz k a c h p ta k ó w w o d n y ch , a m ło d o c ia n y w j a m ie c ia ła k a ta (G astero ste u s); m ło d o c ia n y T ria e n o p h o ru s n o d u lo su s z a m ieszkuje w ątroby k a r p ia , a d o jrz a ły k isz k ę sz c z u p a k a . j V irc h o w ’s A rc h iv fu r p a th o lo g isc h e A n a to m ie u n d P h y sio lo g ie u n d fili- k lin isc h e M ediein. 1 8 6 2 . T o m 2 6 , s tr. 4 5 3. — M ć m o ires do l ’A c a d e m ie I m p . de S.
P e te rs b o u rg . T o m V , N r. 5 .
sześcioma haczykami. Zarodek tasiem ca mie
ści się w błoniastej torebce, pokrytej długiemi rzęsami, które cały ten utw ór w prawiają w po
wolny ruch rotacyjny. P o kilku (4 —6) dniach ciągłego ruchu zarodek opuszcza swą rzęso- watą powłokę, potem pełza, rozmaicie kurcząc i wydłużając ciało. K noch s ta ra ł się dowieść, że zarodki rozwijają się wprost w kiszkach gospodarza ostatecznego, t. j. u człowieka lub u psa, lecz doświadczenia jego tak były nie
dokładne, źe nie wpłynęły na osłabienie przy
puszczenia o pośrednich wędrówkach tasiem ca. Ostateczne rozwiązanie wątpliwości za
wdzięczamy D-rowi M. Braunow i z D orpatu, który drogą eksperym entalną rzecz całą roz
strzygnął. Przedewszystkiem D -r B rau n zna
lazł węgry tasiem ca szerokiego w mięśniach, wątrobie i organach płciowych szczupaka i m iętusa, a następnie najstaranniej przepro- wadzonem karmieniem psów i kotów węgrami tasiem ca szerokiego, dostarczył dowodu, że z tych węgrów we właściwym gospodarzu osta
tecznym rozwija się dojrzały tasiemiec. („St.
P etersb u rg er Medicinisclie W ochenschrift.“
1882, N r. 16).
D la usunięcia wszelkich wątpliwości co do wędrówek tasiem ca, zamieszkującego kiszki cienkie człowieka, D -r B rau n w końcu P a ź dziernika r. z. przedsięwziął doświadczenia na trzech swoich słuchaczach, którzy ofiarowali się połknąć węgry tasiem ca, pochodzące ze szczupaka i przeprowadzić n a sobie całe do
świadczenie. Z całą dokładnością i skru pulat
nością przeprowadzony eksperym ent w zupeł
ności powiódł się na dwu słuchaczach, do
starczając niezbitego dowodu o wędrówkach tasiem ca szerokiego. Nie ulega tedy w ątpli
wości, że człowiek zaraża się tasiemcem sze
rokim, spożywając żywe jego węgry z mięsem szczupaka lub m iętusa (może i innych ryb).
D -r B rau n dodaje, że w D orpacie 90% sprze
dawanych na targ u szczupaków posiada w so
bie węgry tasiem ca szerokiego. (Virchow’s Archiv fur pathologische A natom ie und Phy-
! siologie und fu r klinische M ediein. 1883, tom ' 92, str. 364—360).
N r. 38. W SZ E C H ŚW IA T . 599
E T E H
i rola, jaką odgrywa w przyrodzie.
Podług odczytu prof. Oliyera Lodgea (28 Grudnia 1882 r.) w London Institution.
(C ią g dalszy,).
Nazwa, ja k ą zgodzilibyśmy się nadać tem u ośrodkowi, je st rzeczą nader malej wagi, a przyjęty wyraz „ E te r“ tak dobrze się na
daje, ja k każdy inny.
O ile wnosić ogólnie możemy, je s t on czemś doskonale jednorodnem , ciągiem, nieściśliwem i niedającem się rozłożyć na jakiekolwiek ele
m entarne części składowe — cząsteczki albo atomy; je s t on więc w samej rzeczy „ciągłym i nieprzerwanym,” a nie „m olekularnym,“ ja k wszelka pod zmysły podpadająca m ateryja.
Z e zaś podobne określenie do niczego istnie
jącego, z wyjątkiem tylko właśnie eteru, sto- sowanem być nie może, przeto własności eteru rdzennie od własności m ateryi (w ścisłem te go słowa znaczeniu) odmiennemi być muszą.
E terow i nadają często miano cieczy lub płynu, a niekiedy zowią go i ciałem stałem , upoda
bniając go do galarety z powodu sztywności;
żadna z tych nazw jednak nie je s t dobrą;
wszystkie one odnoszą się do ugrupowania cząsteczek, a więc nie dają się już z tego wzglę
du porównywać z eterem; musimy sobie po- prostu i jedynie wystawić coś istniejącego z przymiotem nieprzerwanej ciągłości, nie- przedstaw iającego ani tarcia ani oporu, a po
siadającego zupełną bezwładność; pojęcie t a kie, luźne i nieokreślone, odpowie najlepiej, co prawda, obecnemu stanowi wiadomości n a szych o tym przedmiocie.
S tarajm y się bliżej wyrozumieć i w zastoso
waniu przeprowadzić pojęcie dokładnie cią
głej, subtelnej, nieściśliwej substancyi, wypeł
niającej całą przestrzeń i zalegającej pomię
dzy pogrążonemi czy zanurzonemi w niej i za jej pomocą łączność ze sobą mającemi czą
steczkami zwykłej (podpadającej pod zmysły) m ateryi. T aką substancyją przyjąć mamy jako powszechny ośrodek, pośredniczący w prze
prowadzaniu wszelkich działań i wpływów po
między m ateryjalnem i ciałami, którego zada
niem i stałą czynnością jest: przenosić i roz
przestrzeniać ruch, a także każdą inną formę dzielności.
Zbadajm y najpierw rozchodzenie się świa
tła . Dźwięk — ja k wiemy — rozchodzi się przez ruch cząstek m ateryi zwykłej, moleku
larnej. Światło innym zupełnie przebiega spo
sobem. Pytanie, — skąd przyszliśmy do tego przekonania? Odpowiedzią na to będzie:
1) Z powodu szybkości, k tóra je st większą niż jakakolw iek, ja k ą nadaćby było można materyi.
2) Z powodu rodzaju drgania, o którym przekonywają nas zjawiska polaryzacyi.
Z natury drgań świetlnych wypływa, iż nie mogłyby żadną m iarą rozchodzić się w szere*
gu niezwiązanych ze sobą ściśle cząsteczek;
jeśli zaś wogóle drg ają cząsteczki, to muszą to być koniecznie takie, które zwarte są r a zem w ciele stałem , t. j. w ciele, przedstawia- jącem własność sztywności, czyli — ja k in a czej wyrazić się można — posiadające sp rę
żystość kształtu. Sztywnością bowiem nazywa się opór, ja k i ciało stawia przy rozkrawaniu, lub wszelkiem usiłowaniu osiągnięcia zmiany postaci. Sztywnością-to odróżniają się ciała stałe od płynnych, które posiadają jedynie sprężystość objętości a nie postaci. D rgać może każde ciało, obdarzone bezwładnością, lecz drgania poprzeczne (względnie do kierun ku fali) mogą rozchodzić się jedynie w ciałach sztywnych; posiadające tylko sprężystość ob
jętości ciała, mogą przeprowadzać jedynie drgania podłużne. Światło polega na falowa- niach poprzecznych. Powietrze i woda nie po
siadają sztywności, a jednak są przezroczyste- mi, t. j. przenoszą drgania poprzeczne. Zatem , w nich zawartym być musi eter, który udziela i przenosi ruch świetlny, a eter ten posiadać musi własności, które w zwykłej m ateryi ozna
czylibyśmy mianem bezwładności i sztywności.
Roli tej nie może spełnić żadną m iarą ża
dne r ozrzedzone powietrze; eter musi być sub- stancyją inną, odrębną. Powietrze bowiem istnieje i ciągnie się w przestrzeni planetarnej aż do nieskończoności, lecz gęstość eteru nie
skończenie wyższą je st od jego gęstości. Ł a two wyrachować gęstość atmosfery na ja k ie j
kolwiek wysokości od powierzchni ziemi, przy
puszczając, iż żadne inne ciała nie istnieją.
Gęstość powietrza w odległości n prom ieni ziemskich od środka ziemi wyrazi się ćw iercią zwykłej jego gęstości (na ziemi) podzielonej
600 W SZECHŚW IA T. N r. 38.
przez 10850 ?rL Tym sposobem na wysokości tylko 4000 mii od ziemi, gęstość powietrza wy
rażać się będzie w ułam ku dziesiętnym liczbą, w której pierwszą znaczącą cyfrę poprzedzać będzie 127 zer, czyli że znak będzie dopiero na 128-em miejscu. Tymczasem gęstość eteru, wyliczona przez p. W illiam a Thom sona, na za
sadzie danych, wyciągniętych z doświadczeń P ouilleta nad energiją słoneczną i wyprowa
dzona na podstawie obszerności drgań, stano
wi około 10~ 18, je st zatem liczbą, k tó ra 17 zer ma tylko przed znakiem wartość mającym.
W m iędzyplanetarnej zatem przestrzeni, wszel
kie zaw arte w niej powietrze może nie być branem w rachubę — gęstość zaś eteru, choć niewątpliwie m ała, w porównaniu je s t nader wielką, ogromną.
Gdy wiadomą je s t gęstość eteru, łatwo wie
dzieć, ja k a je st jego sztywność, ponieważ sto
sunek sztywności do gęstości, wyraża się przez kw adrat z szybkości poprzecznego falowania, a więc w zastosow aniu do eteru przez 9 X 102.
Z obliczenia tego na sztywność otrzymujemy liczbę około 900. Najsztyw niejsze ze znanych ciało stałe, stal, posiada sztywność 8 X 10", wobec której sztywność eteru je s t bardzo nie
znaczną. A ni stal ani szkło jednakże, z powo
du swych gęstości, nie są w stanie przeprowa
dzać i udzielać dalej drg ań z szybkością choć
by cokolwiek zbliżoną do szybkości światła.
Poprzeczne falowania, jakim podlegać może odm iana szkła, zwana crown-glass (kronglas), postępują z szybkością pół milijona centym e
trów n a sekundę; wielka to chyżość bezwąt- pienia — ale eter w temźe szkle zaw arty prze
nosi d rgania z szybkością 40,000 razy więk
szą, bo wynoszącą dwadzieścia tysięcy milijo- nów centym etrów na sekundę. E ter, naze- w nątrz szkła będący, może jed n ak z większą jeszcze działać szybkością, k tó ra dosięga 30m ilijonów, tak, iż pow staje kwestyja, wsku
tek jakiej to mianowicie przyczyny eter w szkle może falować z szybkością, wynoszącą dwie trzecie tylko norm alnej? N iełatw o doprawdy na to odpowiedzieć; niewątpliwem je st jednak, iż dzieje się to pod wpływem bezpośredniego sąsiedztw a z cząsteczkami m ateryi, wśród k tó rych eter zgęszczonym niejako być się zdaje, do pewnego, od gęstości m ateryi zależącego stopnia. F resnel przypuszcza, iż’ eter rzeczy
wiście, — w skutek pewnego rodzaju przycią
gania pomiędzy nim a m ateryją, polegającego
na skupieniu się eteru u pojedynczych cząstek czy atomów materyi, — znajduje się w stanie większej gęstości i że ten „dodatkow y,” zwią
zany niejako eter zależnym je s t od m ateryi, której nieodstępnym je s t we wszystkich jej ruchach towarzyszem. Sztywność wszelako eteru związanego, według przypuszczeń F res- nela, tak ą samą ma być ja k eteru swobo
dnego.
J eśli zgodzimy się na podobny pogląd, ła two przyjść możemy do wymierzenia gęstości
„związanego11 eteru. G dy bowiem przez fx oznaczymy odwrotny stosunek szybkości (współ
czynnik załam ania), to ponieważ gęstości są odwrotnie proporcyjonalne do kwadratów z szybkości, m iarą gęstości w danym wypadku będzie fi'1. Je śli zatem gęstość eteru w wolnej przestrzeni oznaczymy przez 1, gęstość eteru, przenikającego m ateryją, będzie u'1, gęstość zaś samego tylko „związanego” czyli owego
„dodatkowego11 eteru będzie M2— 1.
W szystko to brzmi może trochę fan tasty cznie, a jed n ak coś takiego isto tną być musi prawdą. Nadm ienić bowiem w tem miejscu wypada, iż bezpośredniem doświadczeniem stwierdzonem już zostało, jak o (1— j—?) ta część całego,w materyi pogrążonego eteru, zwią
zaną je s t z nią ściśle i razem z nią odbywa dro
gę, gdy pozostała y^-ta część wolna je s t i swo
bodnie w międzycząsteczkowych zalega prze
strzeniach.
* *
*
Zastanów m y się cokolwiek nad działaniem w iatru na dźwięk. Dźwięk przepływa w powie
trzu z oznaczoną szybkością; jeśli zaś dmie w iatr i popycha cząstki m ateryjalne w pe
wnym kierunku, oczywiście dźwięk w tym kie
runku rozchodzić się będzie szybciej niż w prze
ciwnym. Dźwięk zatem szybciej biegnie z wia
trem , niż przeciw wiatrowi. Czyż to samo bę
dzie i ze światłem: czy i ono szybciej przenosi się w kierunku w iatru ? Niewątpliwie zależy to od tego, czy eter ta k samo ja k powietrze i wraz z powietrzem podmuchom w iatru ulega, innemi słowy — czy istnieje „w iatr eteru.“
Jasn em je s t bowiem, że jeśli eter płyniez wia
trem , musi pom agać rozchodzeniu się światła w danym kierunku; jeśli zaś pozostaje w spo
N r. 38. W SZE C H ŚW IA T.
koju, ruch powietrza i wogóle m ateryi, żadne
go nie będzie m iał wpływu.
Lecz, według hipotezy F resnela, nie cały eter przecież je st w spoczynku i nie wszystek w ruchu; nieruchomym je s t eter wolny, a r u chy wraz z m ateryją odbywa eter związany.
Stosownie do tego, szybkość światła z wiatrem zwiększonąby być powinna przez dodanie (1— -4) - te j części chyżości wiejącego wiatru.
Zwiększenie to nieskończenie małem będzie dla powietrza, dla którego ,u zaledwie o odro
binę większem je s t od jedności. D la wody j e dnak ułam ek ten wypada == 7/10-ym, a F i- zeau, aby tego dowieść, wymyślił piękne d o świadczenie, wykonał je z powodzeniem i do
wiódł, iż do szybkości światła, gdy ono biegnie w strum ieniu wody, dodać należy 7/ , #-ych szybkości prądu wody, gdy zaś światło biegnie pod wodę, szybkość jego o tęż samą ilość się zmniejsza.
A rago powziął myśl urządzenia doświadcze
nia. Gdy światło przechodzi przez pryzmat szklany, zostaje zgiętem, odchyłonem, zała- manem w kierunku swego biegu wskutek zmniejszonej we wnętrzu szkła szybkości, a kąt załam ania zależnym je s t ściśle od zwolnienia.
Przypuśćm y teraz, iż pryzmat bardzo szybko posuwa się naprzód w przestrzeni z najwięk
szą możliwą do osiągnięcia, szybkością 18-tu mil angielskich na sekundę (bieg ziemi po or
bicie); światło, idące w kierunku ruchu podró
żującego wraz z szkłem eteru, mniejsze wykaże w biegu swym zwolnienie niż światło, płynące przeciw biegowi eteru; k ą t zatem załam ania w obu przypadkach wypadłby inny.
Doświadczenie to wykonał Maxwell jakn aj- um iejętniej, lecz różnicy żadnej nie znalazł.
Różnica m usiałaby się znaleść, gdyby wszystek eter w szkle był wolnym, z drugiej strony ró żnica także wyniknąćby m usiała, gdyby wszy
stek eter był związanym.
Lecz — powiada Maxwell -w e d łu g hipote
zy F resnela, nie powinniśmy wcale znaleść ró żnicy, gdyż eter wolny, który przy zmianie miejsca m ateryi we względnym znajduje się ruchu, nie wpływa zgoła na załamanie; zjawi
sko to je s t tylko wynikiem obecności dodatko
wego eteru, związanego, który względnie do szkła je s t w spoczynku i nie odbywa żadnego wśród m ateryi ruchu. Załam anie powin
no więc pozostawać jednostajnem , niezależnie od tego, czy pryzm at szklany w ruchu je s t czy w spoczynku.
* *
*
K ażdy, wśród eteru zalegający atom m ate
ryi, drga i n a wszystkie strony rozsyła fale.
D ługość fal zależną je st od czasu drgania, a różne długości fal wywołują różnobarwne w rażenia w zakończeniach naszego nerwu opty
cznego (fale o pewnych długościach jednak są niewidzialnemi). Rozm aite fale, choć w wol
nym eterze, w jednym i tym samym biegną czasie, czyli z jednakow ą szybkością, inaczej zachowują się, gdy przebywają przez eter związany. Tam bowiem fale krótkie większe
mu u leg ają zwolnieniu niż długie, a przeto pryzm at wykryć je s t w stanie rozm aite długo
ści fal. K ażdy atom wolny posiada pewien określony czas falowania, sobie właściwy, zu
pełnie tak samo, ja k każdy kam erton muzy
czny, stałą wielkością drgań się odznacza;
rzeczywiście też atom każdy wysyła światło pewnej oznaczonej barwy lub kilku barw okre
ślonych, tak samo, ja k drgające widełki ka- m ertonu wysyłają ton oznaczonej wysokości lub kilka różnych tonów, zwanych harmonij- nemi. Z wysokości tonu łatwo można wyliczyć czas falowania widełek, — również i barwa św iatła wskazuje nam szybkość drgania d a nych atomów.
Gdy mówimy o falujących atom ach, nie po
winniśmy sobie przedstawiać, iż rozbiegają się one na wszystkie strony, lecz, że się siebie wza
jem nie mocno trzym ają, a drg ają na podo
bieństwo drgającego kam ertonu lub dzwonu.
Zbadanie czasu drgania atomów możliwem je s t tylko w stanie gazowym; gdy zwarte są i złączone w cieczy lub w bryle stałej, znaj
dują się wtedy na uwięzi i wtedy różnego ro
dzaju drgania poboczne zachodzą, a prosta i czysta peryjodyczność ruchu falistego ustaje.
Do badania wolnych i niezależnych atomów bierzemy gaz, im rzadszy tem lepszy; rozpala my go i analizujemy fale, jakie on wysyła i które rozchodzą się w eterze, stawiając p ry zm at „eteru związanego11 na drodze rozcho
dzących się fal.
Dlaczego eter związany rozmaicie zwalnia bieg różnych fal, czyli rozszczepia światło, nie je s t nam zgoła wiadomem. N ienazbyt łatwem je s t wytłumaczyć załam anie, ale niesłychanie
602 W SZECH ŚW IA T. N r. 38.
trudnem je st wyjaśnić rozszczepianie. F a k t sam pozostaje pomimoto niewątpliwym, a za
pewne w krótce rzucić będzie można więcej św iatła n a tę kwestyją.
W ynikiem rozbioru promieni, rzuconych przez pryzm at, je s t n ab ran ie przeświadczenia, źe każdy atom m ateryi ma swój określony j czas drgania, n a podobieństwo dzwonka; może j on wysyłać kilka barw naraz lub jedne tylko, J a ilość, ja k ą wysyła, zależną je s t od tego, ja - j kiego rodzaju, ja k doniosłe otrzym ał uderze- j nie (czyli, ja k dalece został rozgrzanym), lecz zawsze te fale, ja k ie przezeń są wysyłane, m ają ściśle określony c h a ra k te r i zupełnie za- leżnemi nie są od poprzedniego stanu atom u.
K ażdy wolny atom sodu np. d rg a zawsze w j e den i ten sam sposób i zawsze drgał tak samo, niezależnie od tego, czy w dawniejszym okre
sie czasu złączonym był z innym jakim a to mem lub nie, a także niezależnie od tego, czy istnieje on na słońcu, n a ziemi, czy na odle
glejszej gwieździe. To sam o odnosi się do k a
żdego innego rodzaju m ateryi; każda bowiem m a swój sposób drgania, sobie właściwy, nie
zmienny. N a tej zasadzie pow stała nowa zu
pełnie analiza chemiczna, ta k samo skuteczna zbliska ja k i na odległość, a k tó ra określa r o dzaj m ateryi przez p ro stą obserwacyją ruchu falistego swobodnych jej atom ów,—gałęź fizy
cznej chemii, zwana analizą spektralną.
A tom y są maleńkie, mogą drgać przeto z niepojętą szybkością.
A tom sodu d rga 5 X 10 u razy na sekundę, czyli na jednę milijonową sekundy wykonywa pięćset milijonów całkowitych drgań.
J e s tto mniej więcej szybkość średnia, k tó ra w oku naszem spraw ia wrażenie czystej żółtej , barwy.
4 X 1 014 drgań na sekundę, je s t szybkością, odp ow iadająćą barwie czerwonej, 7 X 1 014 nie
bieskiej.
A tonr -Wóaoru, falując, wykonywa trojakie drgania, z szybkością 4377, 6 170 i 6 5173 razy po 1 0 14 na sek u n d ę .
M ogą w praw dzie .atomy drgać i wolniej, niż tu w yrażono, lecz siatk ó w k a oka nie je s t czułą na tak ie pow olniejsze di/gania; wszelako, dzię
ki kap. Abneyowi, posiadam y środki fo tog ra
fowania efektów, spraw ian y ch przez fale o wol
niejszym biegu, a więc uczynienia ich przy- stępnem i wzrokowi na drgęlze pośredniej; mo-
| żemy zatem obecnie spodziewać się, iż uda
| nam się obserwować ruch atomów w szer- ] szym zakresie, niż ten, w jakim optycznie jest
| on dla nas dostrzegalnym i wskutek tego cze
goś więcej jeszcze o nich się dowiedzieć.
{dok. nasł.)
B A D A N IA S K A N D Y N A W C Z Y K Ó W
w strefach wysokiej Północy.
III. W o d a i l ó d .
D -r O tto P eterson, uczony towarzysz Nor- denskjólda w wyprawie W egi, ogłosił studyja swoje nad własnościami lodu, jak ie czynił podczas swojej podróży.
Lód, jak i powstaje na powierzchni kuli ziemskiej, jak o form acyja — źe ta k rzec mo
żna — gieologiczna, nie je s t wcale m ateryja- łem tak jednostajnym i jednolitym , ja k nam, zaledwie na krótki czas, w zimie, z lodem wód słodkich do czynienia mającym, zdawaćby się
| mogło. Żeglarze północni, oddawna już przy
wykli rozróżniać rozmaite gatunki lodu i od
powiednio do tego w angielskim języku, który dla mórz Północy je s t językiem wszechwła
dnie panującym , a zarazem „urzędowym,“
istnieją różne nazwy, jakoto: „pack-ice,” „bay- ice,“ „brash-ice“ i t. p., oznaczające rozmaite
„gatunki” lodu. Z badać warunki formowa
nia się, skład i porównać własności różnych tych gatunków lodu — było zadaniem szwedz
kiego uczonego, który zeń należycie się wy
wiązał.
D -r P eterson zaczął od badania „słoności wody,” t. j. stopnia zawartości soli w wodzie oceanu, Lodowatym zwanego; z badań oka
zało się, że różnice, zależnie od miejsca, a także od głębokości, są znaczne, zwłaszcza przy syberyjskich brzegach, gdzie ogromne ilości wód słodkich w padają do oceanu i z ko
nieczności wpływają znacznie na wysokość wo
dy. Trzy typowe rodzaje wód badane były po
równawczo pod względem własności swych cieplnych i zmian objętości przy zam arza
niu: woda czysta, dystylowana; woda półsłona (b ra c k -ish water) i woda oceanu zupełnie słona.
D la każdego rodzaju wody oddzielnie ozna
czano dokładnie tem peraturę, przy której za-