• Nie Znaleziono Wyników

J\ . 37. Warszawa, d. 13 Września 1885 r. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\ . 37. Warszawa, d. 13 Września 1885 r. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\

p

. 37. Warszawa, d. 13 Września 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S ZEC H ŚW IA T A ."

W W arszawie: rocznie rs. 8

k w artaln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie 1 0

półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicy.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, B. R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treść m a jakikolw iek zw iązete z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy raz kop.

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

i^ d r e s ZRed-etłscyi: P o d w a l e 2STr 2.

Fig. 1. Scyrom ethia C arpenteri i dwa okazy D orynchus Thomson! (u góry).

(2)

578 w s z e c h ś w i a t. N r 37.

2j "5ĆT O I ZE

W G Ł Ę B I M 0 R 2 A

W ED ŁU G H . FlLH O EA . ')

P om iędzy m ieszkańcam i oceanów niepo­

ślednie miej sce zaj mujn- s k o r u p i a k i czyli r a k i (C rustacea), k tó ry ch w ygląd i obycza­

je są. nadzw yczaj ciekawe i zajm ujące; nic też dziwnego, że przy ro d n icy oddaw na od­

dają się ich badaniu z zam iłow aniem . S korupiaki są to zw ierzęta pozbaw ione w ew nętrznego skieletu oraz m ó z g o w i a i r d z e n i a k r ę g o w e g o ; z tego też pow o­

du, w uszeregow aniu zw ierząt, zbliżone są do owadów, robaków , m ięczaków i t. p., od­

dalone zaś znacznie od ry b i innych kręg o ­ w ych zw ierząt. Ciało raków m orskich po­

kr y wa pow łoka w apienna, tw ard a, k tó ra może się opierać silnym naw et uderzeniom . U zbrojenie to zdaw ało się n atu rze niedosta- tecznem d la zabezpieczenia ich b ytu, to też obdarzyła j e jeszcze w yrostkam i ostromi i kolcam i długiem i. Z a p rz y k ła d może po­

służyć Lithodes ferox, którego przedstaw ia fig. 2; nie potrzebuje on zazdrościć środków obrony j e ż o z w i e r z o w i l ub j e ż o w i . M ożnaby mniemać, że to owoc kasztanu, w rzucony w głębię m orza, k tó ry tam ożył i dostał nóg kolczastych.

S k o ru p iak i czyli ra k i są w najw yższym stopniu wojow nicze, a n a tu ra dopom aga im jeszcze w zapasach, darząc ich cudow ną p ra ­

wie w łasnością odrad zan ia się części złam a­

nych lub nadw erężonych wśród w alki. G dy ra k u trac i kleszcze lub nogę w bitw ie, ucie­

ka coprędzej w najciem niejszy zakątek, w miejsce zupełnie niedostępne, najczęściej pod w ielką skałę, zostaje tam przez pew ien czas, robiąc wycieczki na małej przestrzen i i z najw iększą ostrożnością, tylko W celu wynalezienia sobie pożyw ienia. D opiero gdy oderw any członek zup ełn ie ju ż odrósł,

>) Ob Wszechś. z r. 1385 NN. 26 i 27,

puszcza się w nowe zapasy. P ożerać sąsia­

dów, pożerać sobie podobnych, to mogłoby być dew izą tych zw ierząt, a obserw ując oby­

czaje rak ów , nie zadziw i nas wcale opowia­

danie sceny, której świadkiem b y ł R ym er Jones. O pow iada ten n aturalista, że um ie­

ścił ra z k ilk a krabów w akw aryjum , po p e­

wnym czasie jed en z krabów przybliżył się do swego tow arzysza, podniósł kleszczami brzeg p o kry cia jego ciała, złam ał go i w te­

dy zaczął spokojnie w yryw ać po k aw ałk u ciało, k tó re zaraz gw ałtow nie połykał. A le w krótce spraw iedliw y odwet spotkał n ap a­

stnika, bo gd y on był ta k zajętym inny krab — tow arzysz przybliżył się z tyłu, pochwyci!

go i w tej chw ili napastnik u leg ł tem u sa­

m em u losowi.

Z daw ałoby się, że w takiem niebezpie­

czeństwie nasz kr ab opuścił swoją zdobycz i wziął się do rospaczliw ej obrony; przeci­

wnie nie odstąpił uczty, któ rą tylko śm ierć sama m ogła mu przerw ać. O rganizm tych zw ierząt o tyle je s t szczęśliwy, że kalectw a są u raków tylko czasowe, życie zaś upływ a głów nie na odżyw ianiu i rozm nażaniu, cier­

pienie zapew ne zupełnie im je s t nieznanem . H aki zam ieszkują m orza od ich pow ierzch­

ni aż do najw iększych głębokości. Podczas w y praw y T alizm ana ra k i łow ione były naw et w głębokości 4 787 m; należy tylko zrobić tutaj uwagę, że niew szystkie grupy tych zw ierząt, zn a jd u ją się w jednakow ych strefach. R aki wyższej organizacyi k r ó ­ t k o - o d w ł o k o w e (B rachyura), są coraz rzadsze, w m iarę posuw ania się w głąb mo­

rza, pom iędzy 200—500 m znikają one zu­

pełnie, gdy tym czasem form y mniej rozw i­

nięte, sp otyk ają się w głębokości 5 000 m.

G atu n k i raków złowione podczas dragow a- nia dna m orskiego, pozw oliły ocenić oby­

czaje i rozmieszczenie gieograficzne niektó­

rych gatunków i poznać w arunki, przy k tó ­ rych m igracyje oddalone raków są możliwe.

W roku 1869 w ypraw a „P o rc u p in e“, któ­

ra d rag ow ała dno m orskie na północ Szko- cyi, w pasie oddzielającym Szkocyją od wysp F a ro e r, na m ułach kredow ych i pia­

szczystych, gdzie w obfitości zn a jd u ją się Ilo lte n ije , złow iła osobliwego ra k a Scyra- m ethia C arp en teri A . M. E dw ards. Zwie­

rzę to ma skorupę pokryw ającą głow o-tu- łów, k ształtu trójkątnego, zakończoną na

(3)

N r 37. W S Z E C H Ś W IA T . 579 przodzie dwom a olbrzym iem i rogam i, b ar­

dzo ostrem i na końcach (fig. 1).

O stre kolce, cieniutko zakończone, są tak­

że na bokach ciała, którego środek jest ró ­ wnież opatrzony guziczkam i okrągłem i i płaskiem i. Nogi tego raka, są. długie i wy­

smukłe, barw a ciem no-różowa na jednych częściach ciała, gdy n a innych znów jaśniej­

sza.

T em peratura wody w tćj warstwie, gdzie znalezioną była Scyram ethia, wynosiła 6,5°C. Podczas w ypraw y Talizm ana zna­

leziony został ten sam gatunek na w ybrze­

żach M arokańskich, w głębokości, w której tem p eratu ra w ynosiła 7°C. T e spostrzeże­

nia dają nam dowód niezbity, że tam, gdzie głębie oceanu m ają pew ną, ściśle oznaczoną tem peraturę, rozmieszczenie pew nych ga­

tunków raków nie zam yka się w ciasnych granicach. Je d n a i ta sama form a, może się znajdow ać n a znacznej przestrzeni, od jednego bieguna do drugiego. Zauważono w m orzach południow ych obecność pewnego

gatu n k u A rctu ru s, k tó ry praw ie się nie ró ­ żni wcale od A rc tu ru s Baffini z O ceanu pół­

nocnego, a L yssianassa m agellanica z p rz y ­ lądka H o rn , znajduje się także w morzach północnych.

Ładna, drobna form a krabów D orynchus Thom soni Norm . złowiona przez „P o rcup i- ne“ w bliskości F aro e r, żyje w obfitości na w ybrzeżach M arokańskich, w głębokości 600— 1200 to i spotyka się jeszcze do p rz y ­ lądka D obrej Nadziei, a stam tąd do południo­

wych gran ic A ustralii. S korupa tego ga­

tunku, m a z przodu dw a wielkie rogi, wy­

dłużone i ostro zakończone, ja k u S cyra­

m ethia C arpenteri; po bokach ciała w idać drobne kolce, a na grzbiecie w ypukłym wznoszą się kolce n a w yrostkach.

P ierw sza p ara nóg w ysm ukła u podsta­

wy, rosszerza się na końcu, pozostałe cztery p ary nóg cienkie i długie, całkiem p o k ry te włoskam i, przypom inają swoją cienkością i wydłużeniem nogi pająków . P odobnie Bathynectes, który został znaleziony, w cza- Fig. 2. Lithodes ferox.

(4)

sic w ypraw y T alizm ana w głębokości 450—950 m, na bi-zegach M arokańskich i n a wyspach Zielonego przy ląd k a, bardzo je s t zbliżonym do P o rtu n u sa , zam ieszkującego wybrzeża F ran c y i; być może naw et, że B a- thynectes je s t tylko zm ienioną form ą P o r tu ­ nusa. N adto g atu n k i B athynectesa są b a r­

dzo bliskie z gatu nkam i tego samego rodza­

ju , zebranem i na A n ty llach , w m orzu P ó ł- nocnem i Sródziem nem . Szczególniej go­

dne uw agi je s t rozm ieszczenie gieograficzne raków , pośrednich pom iędzy k r ó t k o i d ł u ­ go odw łokow em i (B ra ch y u ra i M acroura).

I tak, g atu n ek D icranom ia opisany przez A. M iln e-E d w ard sa, D icr. ovata złow iona

580

stw y, by w głębokości 1 0 0 0 m znaleść w a­

ru n k i odpowiednie do ich egzystencyi. G a­

tu n k i północne poza rów nikiem podają rę ­ kę gatunkom południow ym . T e rozliczne fakty, których p rzed k ilk u la ty wcale się nie dom yślano, o d kryw ają nam sposób, w j a ­ k i życie stopniowo zstępow ało w O ceanach od w arstw wyższych do coraz niższych.

M am y na fig. 2 Lithodesa złowionego podczas podróży T alizm ana; jestto jedno z najosobliw szych stw orzeń żyjących w g łę­

bi O ceanu A tlantyckiego. B arw ę m a ja - sno-czerw oną, skorupę najeżoną silneinikol­

cam i i bardzo wydłużonemi; pierw sza p ara nóg, ja k o też następne pary, są także kol-

N r 37.

W S Z E C JlŚ W I A T .

F ig . 3. Cym onom us g ran u latu s.

przez B lake około wysp. A ntylskich, w g łę­

bokości 300 m, m a przedstaw iciela w zatoce Gaskoński(*j, w bardzo zbliżonej form ie D i­

cranom ia M ahieuxi A . M. E d w ard s.

N iektóre g atu n k i raków , uw ażane aż do podróży T alizm ana ja k o w łaściw e m orzu Śródziem nem u, rosciągają się n a w ybrze­

żach M arokańskich, do w ysp A zorskich i K anaryjsk ich. L ith o d es by ł uw ażany j a ­ ko m ieszkający blisko pow ierzchni m orza w okolicach bieguna północnego i południo­

wego; tymczasem, w yp raw a T alizm an a znalazła go przy rów niku, tylko tam , zw ie­

rzęta te opuściły bliższe pow ierzchni w ar-

czaste. Z której bądź strony chcielibyśm y uchw ycić to zw ierzę, zawsze trzeba się ska­

leczyć; ta k zabezpieczony, praw ie że niedo­

stępny, L ithodes ferox, musi być postrachem zw ierząt zam ieszkujących głębie mórz.

W głębokości 930 m został złapany, żyje on w tem p eratu rze 7°C w miejscowości, gdzie je s t w iele istot żyjących. T ru d n o je s t dać pojęcie o piękności i rozm aitości form zwie­

rzęcych, zam ieszkujących głębie A tlanty ku.

Sieć, k tó rą zapuszczano dw a razy w to m iej­

sce, pow racała p ełn a zw ierząt o barw ach bardzo świetnych.

R yby były tam reprezentow ane przez

(5)

Nr 37.

M acrurus i przez czerwone „Rascasse“ ce­

nione wysoko przez rybaków M arsy li jęki cli.

B yły tam także liczno, wielkie krew etki, ja k H eterocarpus, G natophausia, P entachel- la, także różowe ciemniejsze i jaśniejsze.

B yły także wielkie j e ż e m o r s k ie Calve- ria, z pokryciem utw orzonem z blaszek łą­

czących się je d n a z d ru g ą k o lo ru ceglastego;

piękne gw iazdy m orskie Z oreaster i O phiu- ry. N adto były jeszcze z mięczaków M ar- ginełla i długie D entalium , w kształcie ro-

o c5 7 >

gów, w spaniałe A nem ony m orskie, A ktyni- je ciemno-fijołetowe. P iękne te stworzenia które po wyciągnięciu ram ion w yglądają ja k kw iaty, są ta k liczne, że za jedn em wycią­

gnięciem sieci, naliczono ich 256; z niemi były pom ięszane delikatne polipy Stepha- notrochus, F labellum , praw dziw e klejnoty morskie.

W końcu należy wspom nieć o gatunku, ciekawym przez swe rozmieszczenie gieogra- ficzne, Cym onomus g ranulatus (fig. 3) A. M.

E dw ards. Zw ierzę to było pierw otnie zna­

lezione w m orzu Sródziemnem, następnie w bliskości wyspy F a ro e r, przez w ypraw ę

„ P o rc u p in e“, je s t to ra k ślepy, którego obe­

cność w zatoce G askońskiej została stw ier­

dzoną podczas ostatniej w ypraw y Travail- leura.

A . S .

•^jjerman \'on iBchling

według w spm aieais peśmieitaegn, wjglesseaegs prsez 4. W. Metmaaaa aa posiedzeniu StQwsrz/sse~

ais Pbemikew Wiemieckich podał Zn.

Niem iecka lite ra tu ra fachowa poniosła ciężką, do zastąpienia tru d n ą, chociaż od dość ju ż daw na oczekiw aną stratę. 1 L ipca r. b. po długiej chorobie um arł d r H erm an F eh lin g , w iceprezes Stow arzyszenia Chem i­

ków Niem ieckich, od la t 46 profesor chemii v/ S tutgarcie i od pół wieku praw ie jed en z pow ażnych przedstaw icieli ru c h u chemi­

cznego w Niemczech. U rodzony w 1812 roku, uczeń L eo polda Gm elina, tow arzysz i najbliższy p rzy jaciel H erm an a K oppa, j e ­

den ż pierw szych i w danej chw ili najw y­

datniejszych prakty kantó w giesseńskiej p ra ­ cowni, zdolny i niezw ykle pracow ity, w m ło­

dym ju ż w ieku, bo w 26 ro k u życia, F ehlin g dał się poznać ja k o sam odzielny badacz.

Ogłosił on w tym czasie badania nad t. zw.

kwasem piorunow ym i zaraz potem ważne studyjum nad produktam i polim eryzacyi al- dehidu octowego, oraz nad kwasem sulfo- benzoesowym. W spółcześnie próbow ał ob­

jaśnić sk ład i budow ę kw asu hipurow ego, ze w zględu je d n a k n a ówczesny poziom chemii zw iązków węgla, próba ta b y łap rz ed - w czesnainie m ogła doprow adzić do żądanych wyników.

W r. 1839, na szczególne zalecenie L iebi- ga, F eh lin g otrzym ał miejsce profesora che­

mii w politechnice stutgarckiój, k tó ra też od tej chw ili dopiero zaczyna św ietny okres swego rozw oju. U rządzenie pracow ni i w pro­

wadzenie w bieg zajęć praktycznych dla uczącej się m łodzieży pochłaniało, w począ­

tkach zw łaszcza, bardzo wiele czasu, nietylc jed n ak , żeby poszukiw ania specyjalne m ło­

dego badacza uledz m iały przerw ie. Z p ier­

wszych la t profesury F eh lin g a datuje cały szereg prac, pom iędzy którem i wyszczegól­

nić należy w yczerpujące studyjum o kwasie bursztynow ym . Do tego samego czasu (1844) odnosi się także najw ażniejsze może odkry­

cie F ehlinga, odkrycie benzonitrylu. W a ­ żny ten zw iązek F eh lin g otrzym ał przez su­

chą dystylacyją benzoesanu am onu i niedość że zbadał j ego własności i m nóstw o ciał od niego pochodzących, ale nadto spostrzegł, że reak cyja jeg o pow staw ania j e s t reakcyją ogólną dla w ielkiej liczby soli am onowych kw asów organicznych i objaśnił stosunek m iędzy kwasem pruskim czyli cyjanow odo­

rem a kw . m rówkowym , oraz m iędzy cy ja­

nem a kwasem szczawiowym. Dopiero po tych odkryciach można było zrozum ieć da­

wniejsze spostrzeżenie Pelouzea, żc m rów ­ czan am onu przechodzi w pew nych razach w cyjanow odór, a także reakcyją pow sta­

w aniu cyjanu ze szczawianu amonu, odkrytą dawniej jeszcze przez D oebereinera.

B ogaty m ateryjał naukow y, posiadaczem którego znalazł się F eh ling skutkiem pow y­

żej opisanego odkrycia, został jed n ak że w y­

zyskany wszechstronnie dopiero przez in ­ nych uczonych. F eh lin g zam knął benzoni-

5 8 1 __

Ws z e c h s w i aT ,

(6)

582 W S Z E C H Ś W IA T . Ni- 37.

trylem okres swój działalności teoretyczno- naukow ćj i przeszedł na pole zajęć, m ają­

cych więcćj wspólności z życiem p ra k ty - cznem. Ja k o profesor politechniki, członek ra d y lekarskiej, urzęd u patentow ego, kom i- syi egzam inacyjnej dla farm aceutów , a zw ła­

szcza ja k o kierow nik centralnej p robierni handlow o-przem ysłow ój, m iał on tak i n aw ał pracy, że o w ysokich zadaniach czystej n au ­ ki m yślić nie było czasu. T o też od ro k u 1850 spotykam y ju ż tylko p ro to k u ły rozbio­

rów chem icznych, albo opracow ania w n aj­

rozm aitszych kw estyjach technicznej treści, ale za to liczba prac podobnych je s t popro- stu zdum iew ająca. A w każdej znać m i­

strzow ską ręk ę analityka, k tó ry w nioski swe opiera na niezachw ianej pow adze cyfr przez siebie zdobytych i tw órczy um ysł m y­

śliciela, k tó ry na każdym k ro k u w prow adza 'u lep sz en ia w m etodach rozbiorow ych, u p ra ­

szcza je , do większój dokładności doprow a­

dza, albo zupełnie now e obm yśla. F eh lin g nigdy w sw ych pracach nie pozw alał w y rę ­ czać się lub zastępow ać kom ukolw iek, a su­

mienność jeg o i ścisłość, granicząca z pedan- tery ją, znane były całem u św iatu chem iczne­

m u do tego stopnia, że na w szystkich w y­

staw ach pow szechnych w idzim y F elilinga ja k o członka albo przewodniczącego w kom ­

plecie sędziów p rzem ysłu chemicznego. D o takiego uw ażania przyczyniała się nietylko głęboka wiedza F ehlin g a, nietylko niew zru ­ szona je g o praw ość, lecz nadto szczególny, rzad k o spotykany rys ch a rak teru : F e h lin g zawsze więcej d otrzym yw ał niż p rzy rzek ał.

Zasada nie pozw alała m u podejm ow ać się zadań, którym nie spodziew ał się podołać.

Tój zasadzie by ł ta k w ierny, że k iedy w k o ń ­ cu ro k u zeszłego S tow arzyszenie Chem ików N iem ieckich pow ołało go n a swego wice­

prezesa, odm ów ił stanowrczo p rzyjęcia tak w ielkiego zaszczytu, sądząc że zły stan z d ro ­ w ia nie dozw oli mu' spełnić przyw iązanych doń obowiązków; dopiero po objaśnieniu, że w ybór je s t tylko w yrażeniem hołdu a zajęć nie narzuca, z trudnością d ał się skłonić do przyjęcia tój godności.

D otąd ro sp a try w aliśm y tylk o działalność Fehlinga, ja k o profesora i chem ika p ra k ty ­

cznego: była ona niesłychanie obszerna, p o ­ wiedzieć można—b ezprzykładna. T ru d n o się oprzeć zdum ieniu, że obok niej F eh lin g j

zn ajdo w ał dosyć czasu i siły n a prow adze­

nie niemnićj ożywionej działalności lite ra­

ckiej. P rz e k ła d „C him ie in d u strielle“ P a - yena, „E lem ents of chem istry“ G raham a, w ażny udział w w ydaniu „H an dw oerter- buch der Chem ie“ Liebiga, Po<™-endorffaO 7 O O i W oehlera, udział w redakcyi wszystkich w ydań „Pharm acopoca G erm anica“ , a na- koniec od roku 1871 red akcyja m onu­

m entalnego „Neues H and w o erterb uch der Chem ie“— oto szereg prac, które same przez się w ystarczyćby m ogły na utw orzenie dla swego w ykonaw cy wieńca niepospolitój za­

sługi. Neues H andw oerterbuch, rodzaj en- cyklopedyi chemicznej, alfabetycznie ułożo­

nej, której część d otąd wydana, a doprow a­

dzona zaledw ie do litery N, obejm uje 4 500 stronic nadzw yczaj ścisłego d ru k u — było to ukochane dziecię ostatnich la t Fehlinga.

Nie sądzono mu doczekać końca tój pracy.

O R U C H U G W IA Z D

przez

Stan isław a Kramsztyka.

IH .

T akim je s t w ogólności stan obecny w ia­

domości naszych o ruchach słońc, w nie­

zm ierzonej przestrzeni nieba rozrzuconych;

gw iazdy są pozornie tylko dla ograniczone­

go naszego w zroku stałem i. A choćby do w niosku tego nie doprow adziło nas poró­

w nanie obserwacyj dzisiejszych z daw niej- szemi spisam i gwiazd, ani też m etody o par­

te na zasadach analizy spek tralnej, niepo- dobnaby nam było istnieniu ruchów tych zaprzeczyć; inaczej bowiem pod przem o- żnem działaniem ciążenia pow szechnego w szystkie te słońca zbiegłyby k u w spólne­

mu środkowi. R uch tylko, k tó ry b ry ły te ożywia, chroni j e od zagłady.

Jestto taż sam a zasada, k tó rą znam y w biegli księżyca dokoła ziemi, w biegu pla­

net dokoła słońca. T aż sama siła, k tó ra ja b łk o z drzew a oderw ane na ziemię ściąga, u trzy m u je i księżyc w statecznym jego d o ­

(7)

N r 37. W SZECH ŚW IA T'. 583 koła nas obiegu; a jeżeli n a głow y nasze nie

spada, to dlatego, że ru c h jego własny z przyciąganiem ziemi w alczy, a obie te si­

ły w takim zostają stosunku, że księżyc, spa­

dając wciąż ku ziemi, stoczyć się na nią nie może, ani też uchodząc od niej, odbiedz zu­

pełnie nie zdoła. G dyby gw iazdy rzeczy­

wiście stałe, nieporuszone były, trzebaby chyba odwołać się do znanej bajk i o tru ­ mnie M ahom eta, zawieszonej w pow ietrzu m iędzy dwom a m agnesam i; skoro jed n ak u kład św iatów u trzym uje się w rów now a­

dze dynam icznej, ruchom ej, to stateczność jego przedew szystkiem od rodzaju tych ru­

chów zależy.

N asuw a się tu ted y pytanie, czy ruch y te gw iazd w iążą się w system ta k praw idłow y, ja k i dostrzegam y w ruchach p lanet dokoła słońca, czy k rą żą po drogach rów nie state­

cznych dokoła pew nych środków ciążenia, ja k księżyce dokoła planet, lub planety do­

koła słońca, tw orząc niejako u k ład y wyż­

szego rzędu.

W idzieliśm y ju ż w yżej, że przypuszczenie M adlera o słońcu centralnem utrzym ać się nie mogło, a najnow sze badania silniej je ­ szcze zachw iały hipotezam i owych m nie­

manych środków ciążenia całego układu gwiazd. P oznano mianowicie, że niektóre gw iazdy posuw ają się z szybkością tak wiel­

ką, że ru c h u ich przem ódz nie zdoła zape­

wne przyciąganie wszystkich gw iazd zna­

nych,— biegną one tedy niezależnie od całe­

go układu.

A by uspraw iedliw ić wniosek tak osobli­

wy, w ypada nam odwołać się do mniej za­

w iłych objawów siły ciążenia. W eźm y k a­

rmień spadający z wieży. P rędkość, ja k ą mu ziem ia nadaje, zależy od wysokości, z której zbiega. K am ień spadający z wy­

sokości 5, 20, 45, 80 m przybyw a na ziemię z szybkością 10, 20, 30, 40 m; naw zajem znów kam ień w yrzucony w górę z siłą, któ- raby m u n ad ała szybkość początkow ą 1 0, 20, 30, 40 m n a sekundę, zdoła się wznieść na 5, 20, 45, 80 m. Im znaczniejszą je s t ta nadana m u chyżość, tem na większej prze­

strzeni zdoła on pokonać przyciąganie zie­

mi, tem wyżej w zbije się w górę. R achu­

nek, n a zasadach tych oparty, uczy, że b ry ­ ła wyrzucona z szybkością 1 1 km na sekundę

(zatem dw adzieścia razy większą od chyżo-

ści k u l arm atnich) pokona zupełnie w pływ ziemi, w ydostanie się poza sferę je j przy cią­

gania, a pochwycona przez słońce, jeżeli w szczególnym przypadku nań nie spadnie, toczyć się będzie wciąż koło niego. G dyby p ierw o tna szybkość przechodziła 44 km na 1", to naw et przyciąganie słońca nie zdo­

łałoby pow strzym ać tój bryły, któ rab y w ta ­ kim razie w ydostała się w przestrzeń św ia­

tow ą i w skutek bezwładności posuw ała po linii prostej przez czas nieograniczony. Im dalej od słońca przebiegałaby b ryła taka, tem m niejsza chyżość w ystarczałaby do p o ­ konania jeg o w pływ u; na kresach u k ład u słonecznego, w odległości N eptuna, b ry ła biegnąca z szybkością 8 km ju ż b y nm się oprzeć zdołała; a w odległości, w k tórej prz y p ad a najbliższa gw iazda, do pokonania w pływ u słońca w ystarcza szybkość nie do- rów nyw ająca 1 0 0 m n a 1”; kam ień w yrzu­

cony z procy pobiegłby tam ju ż w prze­

strzeń nieskończoną, a dalej jeszcze piłka, ręk ą dziecka w yrzucona, ju żb y doń nie w ró­

ciła.

U w agi te odnieść łatw o do gwiazd. P o -o ~ zorny ruch gw iazdy o istotnej je j szybkości nauczyć nas nie może, dopóki nie wiemy, ja k daleko ona od nas przypada; znam y wszakże oddalenie niektórych przynajm niej gw iazd, bieg więc ich istotny łatw o ocenić możemy.

N ajbardziej ud erzający przyk ład znaczne­

go ru c h u przedstaw ia znana nam ju ż gw ia­

zda G room br. 1830, której pozorny ru ch ro ­ czny wynosi 7" w mierze kątow ej. P a ra - laksa roczna tej gw iazdy, wyznaczona przez różnych astronom ów, wynosi 0,1", co zna­

czy, że oddaloną je s t od nas na 1.748.000 pi-omieni drogi ziemskiej (po 150 m ilijonów km); łatw y tedy rachunek nauczyć nas mo­

że, że w ciągu roku przesuw a się ona o d łu ­ gość rów ną około 0 0 promieniom drogi ziem skiej, skąd wypada, że na sekundę prze­

biega około 300 km.

L iczby wyżej przytoczone uczą jasno, że wobec szybkości tak w ielkiej, w pływ p rzy ­ ciągający słońca, a tak samo i każdej innej gwiazdy, je s t poprostu żaden; ale naw et działanie wszystkich gwiazd, całego u k ład u drogi m lecznej, gw iazdy ta k szybko biegną­

cej powstrzymać nie zdoła.

Gdybyśm y znali m asy w szystkich b ry ł

(8)

584 W S Z E C H Ś W IA T . N r 37.

niebieskich i roskład ich w p rzestrzeni, m o- j żnaby dokładnie obliczyć przyciąganie ich na j akikolw iek p u n k t dany. Okoliczności tych nie znamy, poprzestać ted y m usim y na oce­

nie przybliżonej. Ilość gw iazd dostrzega­

nych p rzy pom ocy najpotężniejszych tele­

skopów oceniać można na 80 m ilijonów ; dla przeprow adzenia je d n a k rachunku, o k tó ­ rym tu mówimy, podnosi Newcomb liczbę tę do 1 0 0 m ilijonów; p rz y jm u je on dalej, że masa każdój z nich je s t przecięciow o pięcio­

krotnie w iększa od m asy naszego słońca i że rozrzucone są, po p rzestrzeni, której średni­

cę św iatło przebiega w ciągu 30000 lat.

Otóż, ra ch u n ek tak i w ykazuje, że b ry ła spa­

dająca z odległości nieskończenie wielkiej k u środkow i takiego u k ład u , nabiera p rę d ­ kości 40 km na sekundę; naw zajem więc bryła, w yrzucona z p u n k tu tego w j a k i m - bądź k ieru n k u z szybkością 40 km , prze- szłaby niepow strzym ana cały ten u k ła d gw iazdow y i bezpow rotnie w ybiegła w d al nieskończoną.

A le szybkość ta k obliczona stanow i za­

ledw ie ósmą część szybkości gw iazdy G room br. 1830; ra ch u n ek tedy Newcom ba prow adzi bezpośrednio do wniosku, że gw ia­

zda ta nie toczy się po drodze zam kniętój, n a w zór p lan et u k ła d u słonecznego, ale su­

nie w jednym wciąż k ierunku, nieulegając zgoła przyciąganiu światów, śród któ ry ch przebiega, obca im , niew iążąca się z niem i w je d e n w spólny u k ła d fizyczny.

P rz y w y k li do pojęć o bezw zględnej sta­

teczności w szechśw iata, o doskonałej p r a ­ widłowości jeg o ruchów , osw ojeni z m y ś lą , że każda gw iazda m a w ytk n iętą sobie drogę niezm ienną, niechętnie godzić się możemy z rezultatam i takiego ra ch u n k u . P rz e c iw ­ staw ić wszakże możemy m u ten tylko za­

rzu t, że ogół gw iazd i sumę ich m as ocenio­

no tu zb y t słabo; może w ym iary św iata są rozleglejsze, a słońc w nim w ielokrotnie więcej, aniżeli nas uczą obserw acyje bezpo­

średnie i badania astronom ów . C hoćby wszakże i ta k było, to tak szybko sunąca gw iazda ani pow strzym ać się, ani z k ieru n ­ ku swego w yraźnie zbić się nie może, dopó­

ki nie przejdzie najdalszych kresów , do k tó ­ rych teleskopy nasze sięgają, a na przebie- żenie tćj drogi niezm iernej, pom imo olb rzy ­ miej swej szybkości, p otrzeb uje całych m i­

lijonów lat. Czy zaś wtedy, pod wpływem nieznanych nam zgoła sił, w róci do p ier­

w otnych swych miejsc, czy też i dalej biedź będzie po niezależnej swej drodze, odpo­

wiedzieć niepodobna.

P rz e d k ilk u laty prof. Schonfeld podał spis gw iazd ożywionych ta k potężnym r u ­ chem w łasnym i uw aża rów nież za rzecz w ątpliw ą, czy gw iazdy tc k rążą wogóle po jakich k o lw iek drogach zam kniętych, czy kiedykolw iek w racają w pobliże miejsc, któ ­ re przeb ieg ały poprzednio, podobnie ja k kom ety, które, raz nas odwiedziwszy, odbie­

g a ją znów w przestrzeń nieskończoną.

G w iazd y ta k szybko biegnące w ikłają niew ątp liw ie pojęcia nasze o ogólnej h a r­

m onii ruchów niebieskich. J a k ą rolę odp- g ry w ają one w budow ie całego system u, skąd przyb yw ają i dokąd dążą, czy wnioski z nich w ysnute dadzą się i do innych gwiazd odnieść — napróżno silonoby się odpow ie­

dzieć. To tylko pew na, że nic m ożem y ju ż dziś, j a k w daw nych hypotezach K a n ta i L am b erta, w ogólnym układzie słońc wi­

dzieć je d y n ie obraz pow iększony naszego u k ład u słonecznego.

PO EKWADORZE

PRZEZ

J a n a S ztolcm ana.

Cz. II, E K W A D O R C Z Y K . (Ciąg dalszy);

„El C ab alle ro“ i „El C hagra“.

P rzejd źm y teraz do mieszańca, którego ekw adorski ary sto k rata nazyw a zw ykle

„ch ag ra“ *). K lasa ta stanow i ogrom ny

') C hagra lub ch a e ra (indyjskie) znaczy pole upraw ne; w Ekw adorze je d n a k stosują tak że w yraz te n do m ięszanej ludności, używ ając go w pogar- dliwem znaczeniu.

(9)

N r 37. W S Z E C H Ś W IA T . 585 procent ludności. Ju ż sam m ięszany jej

charakter w skazuje, że nie stanow i ona do­

brze określonej kasty, gdy bowiem jed n i więcej zbliżają, się swemi zarów no cielesne- mi j a k i m oralnem i cechami do białych, inni bliżsi będą indyjan, a szeregi przejść są zu­

pełne. Często dom ięszka k rw i je st tak n ie ­ znaczną, że tylko bardzo w praw ne oko mo­

że j ą w ykryć. Za to praw o ataw izm u ob­

szerne zn ajd u je tu zastosow anie, co się za­

wsze m iędzy m ięszańcam i zdarza. Często dzieci m ięszanych rodziców byw ają do sie­

bie zupełnie niepodobne i gdy w jednych odzyw a się więcej krew biała, w innych wi­

dzimy dążność do przechow ania cech wła­

ściwych rasom kolorowym . Jakże znów czę­

sto się zdarza, że dzieci rodziców pozornie białych są w ybitnie do in d y jan i m urzynów zbliżone. P odobny w ypadek zachodzi i u nas p rzy domięszce krw i sem ickiej.

P orów nyw ając mięszańców z k rw i mu­

rzyńskiej i indyjskiej z rasą białą, łatw o je st nam spostrzedz, że krew m urzyńska bardziej jest, że tak powiem, u p artą , czyli że częściej spotkam y tu w ybitniejsze w ypad­

ki ataw izm u, aniżeli p rz y przem ięszaniu się k rw i białej z indyjską. N iew ątpliw ą przy­

czyną tego je st, że rasa indyjska bardziej je s t do kaukaskiej zbliżoną, niż m urzyńska, której cechy, jak o bardziej odrębne, dłużej się też we k rw i przechow ują. B ardzo czę­

sto w idyw ałem ludzi zupełnie białych z krę- conemi j a k u m urzyna chociaż blond włosa­

mi, z charakterystycznym rozdętym nosem i z grubem i w argam i. M ięszaniec zaś z in- d y jan in a w trzeciem lub czw artem pokole­

niu zdradzi się chyba szorstkością włosa, ni- skiem czołem i nieco skośnemi oczami, przy śniadej cerze. Znaki te je d n a k będą do­

strzegalne tylko dla znaw cy, k tó ry na to pilną uw agę zw raca.

B ardzo często zapytyw any bywam zaró­

wno przez mężczyzn ja k i przez panie, czy też ładne są kobiety w południow ej A m ery­

ce; słusznem więc je st dać na to odpowiedź, lecz za p atru jąc się w takiej, ja k niniejsza praca z bardziej etnograficznego p u n k tu w i­

dzenia, aniżeli nasze panie i nasi panow ie, muszę zarówno trak to w ać piękność męż­

czyzn, ja k i kobiet, czyli piękność rasy.

H iszpanie, ja k powszechnie wiadomo, sta­

nowią rasę doskonale rozw iniętą cieleśnie.

P od względem piękności form stóją oni na jedn ym biegunie, gdy, rzecz dziw na, p ortu - galczycy, ta k bliscy sąsiedzi—stoją n a d ru ­ gim. M ożnaby zarzucić hiszpanom , że w zrost ogółem m ają niski, lecz za to głowa a szczególniej tw arz je s t nadzwyczaj pięknie sformowaną, włos m ają m iękki, uszy m a­

leńkie, ręce i nogi m ałe — słowem wszelkie cechy, ja k ie rasowem i przyw ykliśm y nazy­

wać. Nic więc dziwnego, że wszędzie, gdzie się tylko potom kow ie hiszpanów osiedlili, mięszana rasa je s t mniej lub więcej uszla­

chetnioną, g dy przeciw nie portugalczycy, w B razylii np., jeżeli rasy m urzyńskiej nie popsuli, to jó j przynajm niej nie polepszyli.

Rasa więc b iała z nieznaczną domięszką krw i czy to m urzyńskiej, czy indyjskiej, przedstaw ia często ty p bardzo p o praw ny, szczególniej kobiety, odziedziczając po swych kolorow ych przodkach krucze włosy, czarne ogniste oczy i cerę zielska śniadaw ą, są rzeczywiście piękne.

Nie należy je d n a k sądzić, aby pomiędzy potomkam i hiszpanów w południow ej A m e­

ryce nie było blondynów. W jed n y m z za­

padłych kątów E kw ad oru , spotkałem spe- cymen czysto gierm ańskiego typu, pomimo, że nazwisko jego zdradzało hiszpańskie po­

chodzenie. O dezw ały się tu tylko po d ru ­ giej stronie oceanu skutki najścia W an da­

lów na H iszpaniją. Znam pew ną rodzinę w R iobam ba czysto hiszpańskiego pocho­

dzenia, której wszyscy członkow ie, zarówno mężczyźni ja k i kobiety są jaśn i blondyni, a ponieważ i autor niniejszej opowieści po­

siada blond włosy, więc go n iektóre osoby za członka tój rodziny brały.

C hodzi nam teraz o to, ja k i skutek w y­

w iera przem ięszanie się ras na m o ralną stro ­ nę m ięszańca. M ożna bodaj za reg ułę po­

stawić, że czy to m ulat (zambo), czy „cholo“

(m ięszaniec z białego i indyjanina) jest wogóle zdolniejszy od czystego m urzyna lub od czystej krw i indyjanina; szczególniej pom iędzy m ulatam i nie trudno spotkać lu ­ dzi wysoce utalentow anych. Za przykład służyć nam może A lek sand er Dum as, k tóry ja k wiadomo, był półm urzyńskiego pocho­

dzenia, lu b Ja n M ontalvo, utalentow any i bardzo satyryczny pisarz ekw adorski, k tó ­ rego akadem ija m adrycka obrała n a członka.

T en ostatni niewstydząc się bynajm niej

(10)

586 W S Z E C H S W IA T . N r 37.

swego pochodzenia, k tó re przynajm niej w oczach E u ro p y m ógłby ukryć, sam się n a­

zyw a w pism ach swoich ,,cliolo-zambo“ k ła ­ dąc nacisk n a podw ójną dom ięszkę k r wi in­

dyjskiej i m urzyńskiej.

P rz y zdolnościach je d n a k , jak iem i często mięszańcy są obdarzeni, stoją oni j a k się zdaje niżej od sw ych czystych kolorow ych protoplastów pod w zględem szlachetnych rysów duszy. M u lat lub cholo je s t zw ykle bardziej fałszyw ego ch a rak teru , b ardziej do noża skłonny, mściwy, a często ok rutny.

M urzyn czystej krw i, bardzo często od zn a­

cza się p rzy swej atletycznej budow ie, nie­

zw ykłą łagodnością ch a rak teru ; indyjanin, gdy się przekona o naszych dobrych chę­

ciach w zględem niego, przy w iązu je się do nas z tą niew olniczą w iernością, k tó ra psa ch arak tery zu je; w m ulacie zaś lub w cholu, w sku tek zm ięszania się krw i, ry sy te zdają się zanikać, g d y jednocześnie p o tęg u ją się złe skłonności jeg o kolorow ych przodków . Zadaw ałem sobie pytanie, czy ta okoliczność nie je s t skutkiem raczej różnicy w pozycyi socyjalnej, niż samego urodzenia, p rzy p u sz­

czałem bowiem, że poczucie białej k rw i w żyłach ro zw ija tak w je d n y m jalc w d ru ­ gim am bicyją, chęć zrów nania się z białym i;

że niebędąc w stanie dopiąć tego, dzięki głębokiej pogardzie, ja k ą żywi biały arysto­

k ra ta względem kolorow ej ludności, a k tó ra uniem ożliw ia w stępow anie w zw iązki m ał­

żeńskie, m u lat lub cholo rozw ija w sobie silną nienaw iść dla rasy białój, gdy je d n o ­ cześnie czuje w strę t do sw ych ciem nych przodków , ja k czuje u nas w s trę t pnący się na ary sto k ratę dorobkow icz do klasy ludzi, k tó ra go ze swego łona w ydała. N iew ąt­

pliw ie, że i tu należy szukać do pew nego j stopnia początku tej psychologicznej różni­

cy m iędzy m ięszańcami a ich lcolorowemi protoplastam i. G dy je d n a k dla dokładn e­

go zbadania tej kw estyi poszukam y analo­

gicznego w yp adku pom iędzy zw ierzętam i, łatw o się p rzekonać będziem y mogli, ż e j u ż j samo zm ięszanie krw i dw u różnych g atu n - j ków, sprow adza u w yższych zw ierząt różni­

cę w charakterze mięszańców. M uł np. je st praw ie zawsze k rn ą b rn y , niedow ierzający i zdradliw y: nigdy nie m ożna mu zaufać, choćby go się la t kilkanaście znało, gdyż może mu przyjść fantazyja kopnąć nas w te- j

dy właśnie, gdy się najm niej tego spodzie­

wamy. M iędzy zaś końm i lub osłami, od­

rzuciw szy tę nieznaczną liczbę osobników, które odrazu zły swój ch a ra k te r m anifestu­

ją , możemy być zupełnie pew ni, że nam krzyw dy nie zrobią. Nie wiem, skąd się u nas wzięło przekonanie, że osieł je s t zły i krnąbrny : w A m erycepołudniow ej,gdziem codzień m iał sposobność p rzyp atry w ać się setkom tych stworzeń, podziw iałem zawsze ich cierpliw ość i łagodność, a nieliczne w y­

ją tk i re g u ły stanow ić nie mogą. Szlache­

tność zaś ch arak teru konia opiew aną ju ż by­

ła przez tylu pisarzy, że niem a się co w opis je j wdawać. W idzim y więc, że p rzy zmię- szaniu się tych dw u gatunków pow stają hi- b ry d y stojące bezporów nania niżej pod w zględem szlachetności ch a rak teru od każ­

dego z rodziców. P rzypuszczać więc mo­

żna, że podobny w ypadek zachodzi i przy m ięszaniu się ras ludzkich, tak różnego ty ­ pu j a k m urzyńska, indyjska i biała. D o­

dam nadto, że wolę zawsze „ch ola“ niż m u­

lata.

C ała ta masa ludności, k tó rą pod w spól­

ną nazw ą „los cliagras“ ująłem , a k tó ra sta­

nowi w E kw ado rze w iększą część narod u, przedstaw ia taką różnorodność odcieni cha­

rak teró w , usposobień, że w tej inozajce t r u ­ dno nam je s t znaleść jak ieś w ybitne cechy, k tó reb y j ą różniły od każdej z trzech czystych ras. N iem ając więc nic do dodania oprócz tego, cośmy ju ż powiedzieli, przejdziem y j e ­ szcze tylko do pozycyi socyjalnój, ja k ą m ię­

szańcy zajm ują.

M ięszańcy zajm ują w E kw adorze a zre­

sztą i w innych k rajach hiszpano-am erykań- skich wszystkie szczeble hierarchii społe­

cznej, zacząwszy od parobka, zarabiającego

'/2 fran k a dziennie, a skończywszy często na prezydencie rzeczypospolitej. Jestto w re ­ publikańskim E kw adorze klasa ludności od­

pow iadająca naszej średniej. Z nich się po większej części tw orzy klasa kupiecka, rz e­

mieślnicza; oni też dostarczają bodaj n aj­

większego kontyngensu n a adw okatów , no- taryjuszów lub medyków. W wielu je d n a k w ypadkach pomimo, że stoją um ysłowo w y­

żej od t. z. arystokracyi, nie są je d n a k do­

puszczani do zw iązków m ałżeńskich w tych rodach, dla których czystość krw i stanowi główny, a często jed y n y powód dumy.

(11)

N r 37. W S Z E C H Ś W IA T . 587 R epublik ański ustrój państw a pom aga b a r­

dzo do wyniesienia się na w ybitne stanowi­

ska ludzi z najniższych w arstw społeczeń­

stwa, niż więc dziw nego, że często krew ni prezydenta, lub którego z m inistrów boso chodzą.. Znałem w P e ru pewnego prefekta a następnie p u łkow nika dowodzącego je ­ dnym pułkiem ochotników , który za m łodu chodził ja k o trag arz. W calebym się też nie dziw ił, gdyby z czasem i prezydentem zo­

stał, gdyż ma po tem u i zdolności i energiją.

T akie przykłady, j a k L incolna lub Garfiel- da trafiają, się dość często w republikach południow o-am erykańskich. Toż przecież i sław ny Ju a re z m eksykański by ł indyjani- nem ,a gdybyśm y do jeg o gienealogii zajrzeli, pew niebyśm y tam m itr nie znaleźli.

(d. c n.)

Przegląd znanych zjawisk roskładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

jJó z e f J ^a t a n s o n.

(Ciąg dalszy).

8 8. Ferm entacyja masłowa. Zarówno p rz y utrudnionym przystępie pow ietrza do ośrodka, w którym utleniający poprzednio dokonyw ał się roskład, ja k o i przy wszel- kićj dekonstytucyi m ateryi węglowćj, o czy­

sto bezpow ietrznym charakterze,— aby tylko reakcyja w śród ferm entującej m asy była al­

kaliczną, a w żadnym razie nie kwaśną,—

w net rozw ija się i szybko postępuje roskład m ateryi w ten sposób, że głów nym produ­

ktem przem iany je s t kw as masło wy, a ra- czćj jego sole. T ak więc i mleczne roskła- dy, gdy osłonięte będą od dostępu powie­

trza i roskłady b iałk a (gdzie bez tlenu masa pozostaje zasadow ą, spowodu nadm iaru związków am onijakalnych i am inowych) w tychże w arunkach mają, w ielką „skłon- ność“ niejako do przechodzenia w fermen-

tacyją masło wą. Łączność tój ostatniej z sła­

bo utleniającym roskładem m lecznym zazna­

czyliśmy ju ż w § 82, a ju ż przy rospatryw a- niu prod uk tó w przegnicia białka (§ 8 6) po­

wiedzieliśmy, że często kw as m asłowy (jego sole właściwie) w wielkiej znajdow anym by­

wa ilości. Rzeczywiście bowiem B aum ann znajdow ał przeszło połowę substancyi b iał­

k a przem ienioną na kw as m asłowy (44 cz.

na 87, k tó re uległy roskładow i). W przy­

rodzonym przeto biegu zjaw isk, ro skład m a­

słowy jednoczy się ściśle z ferm entacyja mleczną z jed n ej, a z gniciem cuchnącem b iałka z drugiej strony. Zjaw isku tow arzy­

szy zawsze w ydzielanie się d w u tlen k u wę­

gla i w odoru; zapach masłowćj ferm entacyi je s t wielce nieprzyjem nym , dającym się określić ja k o zapach „zgniłego sera“ ; za­

pach ten pochodzi od różnych lotnych kw a­

sów tłuszczowych, k tó re w raz z kwasem masłowym tutaj pow stają. N ietrudno, za­

pachem choćby się kierując, dostrzedz, że w roślinnych odpadkach, gdzie w śród tkan ­ ki nienaruszonej zaw artość kom órek uległa na pow ietrzu mlecznej ferm entacyi, rozw ija się w w arstw ach pozbawionych przystępu pow ietrza charakterystyczny rosk ład m asło­

w y '), zupełnie tak samo, j a k w naczyniu, gdzie z w ierzchu mleczna odbywa się prze­

m iana, w w arstw ach głębszych sole mleczne ulegają ju ż przeobrażeniu n a masło we. J e ­ dnakże, p rz y masłowym roskładzie w śród tk an k i roślinnej zachodzącym , zw raca u w a­

gę ciekaw y rys charakterystyczny, a m iano­

wicie że tk an k a sama, t. j . błona roślinna, celuloza,. u leg a jednocześnie przeobrażeniu, zostaje zniszczoną, a zam iast tw ardego sk ra ­ w ka roślinnego, w rę k u poczujem y mazistą,

>) B ardzo ciekawe są najnowsze (18S4) dośw iad­

czenia L ieb sch era nad przechow yw aniem wysłodzo- nych odpadków buraczanych z cukrow ni. Z bardzo sta ra n n y c h i z p ra k ty k ą zgodnych jego doświad­

czeń okazuje się, że gdy odpadki te, zaraz po wyjściu z fabrykacyi, świeże jeszcze i nieferm entujące, prze­

chow ywać w szczelnie zabezpieczonych od p rzy stę­

pu pow ietrza dolach, następuje w nich tylko roskład m leczny, gdy tym czasem k rajan k a buraczana, zado- łow ana już w czasie ferm entacyi mlecznej, ulega da­

lej w tak ich dolach masłow em u i gnilnem u roskłado­

wi. T eoryja faktu tego w yjaśnić dziś nie może.

(Przyp. Aut.).

(12)

588 W S Z E C H Ś W IA T . Nr 37.

miękką, gnijącą w yraźnie masę. Oczywiście więc ferm entacyja m asłow a je s t w zw iązku i z roskładem błonnika.

B ijologiezna strona zjaw iska zbadaną zo­

stała nasam przód przez P asteu ra , k tó ry j e ­ szcze w roku 1861 obok swego „ferm ent lactique“ p o staw ił jednocześnie odm ienny, pałeczkow aty „ferm ent b u ty riq u e“ (naw ia­

sem mówiąc, oba te zupełnie różne ży jątk a do ostatnicli jeszcze czasów, np. u D u clauxa, w zajem nie są ze sobą mięszane). D o k ła ­ dnie je d n a k żyjątko ferm entacyi m asłow ej zbadanem zostało przez Y a n Tieghem a, k tó ­ ry badając tę istotę z je d n e j a celulozożer- czegó bacillusa T re cu la (§ poprzedz.) z d ru ­ giej stron y '), skonstatow ał n ajzu pełniejszą identyczność działaczy w tej i owej ferm en­

tacyi, tak, że wątpliw ości dziś nie ulega, że ów bacillus-clostridium , niszczący błonnik, je st zarazem grzybkiem m asłow ej ferm en­

tacyi. T a k więc: C lostridium b u ty ricu m (P rażm .) czyli B acillus am ylobacter (T re- cu l)—-jeśli grzybka naszego w reszcie ochrzcić im iennie trzeba, — posiada zarów no w ła ­ sność w ydzielania ferm entu, niszczącego ce­

lulozę i roskładan ia tej substancyj n a CO->

i C H 4, ja k i własność red u k o w an ia kw asu mlecznego oraz innych substancyi w ęglo­

wych, w tlen bardziej obfitujących, do po­

staci kw asu masłowego. K w as m asłow y (C4 H s 0 2), p rzy tem otrzym any je s t k w a ­ sem „norm alnym " (a nie izom asłowym ).

Niezdolność do rozw oju w p ły n ach k w a­

śnych, a możność życia p rzy słabo kw aśnem oddziaływ aniu, k tó rą skonstato w ał (§ 87) Prażm ow ski, odpow iada w arunkom , zn ale­

zionym przez R icheta (§ 82) dla żyjątka mlecznej ferm entacyi. T u je d n a k do ro z­

w oju potrzeba ośrodka zabezpieczonego p rz ed przystępem pow ietrza, dopływ tlenu, zaw artego ja k o gaz swobodny, w pow ietrzu, szkodliw ym j est dla Bac. butyricus a naw et groźnym . P a ste u r i D uclau x u trzy m u ją w prost, że w szelki p rzypływ tle n u wolnego je s t dlań zabójczym , jed n ak że doświadcze-

’) Co do M itscherlichow skiego w ib ry jo n a, to mógł on być równie dobrze am y lo b ak terem T recu la ja k i pokrew ną, lecz w pływ pow ietrza dob rze znoszącą form ą, Clostr. polym yxa P rażm .

(P rzy p . A ut.).

nia ich odnoszą się do nagłego przejścia z atm osfery dw utlen ku w ęgla i w odoru do zw ykłego pow ietrza. Nic dziwnego w tem niem a, że grzybek przy tak nagiej zm ianie ośrodka doznaje wielkiego w strząśnienia fi- zyjologicznego, a naw et czysto chemicznego, które śm ierć powodować może a raczej n a­

w et musi. Nie dowodzi to je d n a k b y n aj­

m niej, aby Bac. butyricus v. am ylobacter i inne żyjątka, w ystępujące w szeregu zja­

w isk „o dtlen iania“, nie m ogły znosić bez szkody nieznacznej dom ięszki wolnego tle­

nu w śród gazów, w których żyć im w ypada, lub niew ielkich ilości tego pierw iastku ros- tw orzonego w płynie ') (por. także § 57, 0 anaerobiozie).

W naturze istotki „odtleniające“ żyją 1 p racu ją pospołu, obok siebie, z „u tleniają­

ce m u , tak, że g d y w danej w arstw ie proces u tlen ian ia m ateryi się odbywa, tuż obok, d a­

lej od źródła tlen u (pow ietrza), rozw ija się życie isto t odtleniających. R ezu ltaty pracy tych i owych często łączą się ze sobą, ja k np. w mlecznej i masłowej ferm entacyi, w je d n ę chemiczną i fizyjologiczną całość.

c) R o s k ł a d y , p o 1 e g a j ą c e n a r o s- s z c z e p i e n i u .

89. Ferm entacyja alkoholowa. Typem właściw ych ferm entacyj czy roskładów , ty -

') P rzy upraw ie roślin okopowych, jakoto rzepy, b rukw i i t. p. na m ocno dopraw ionym gruncie, t r a ­ fia się nieraz, że p rzy bujnym wzroście, korzeń pod ziem ią p ęk a i pierw otna ryaa, p rz e d a rta w błonie ze­

w nętrznej, w krótce staje się szczeliną, następnie zaś dalsze zanikanie tk a n k i korzeniow ej posuw a się szybkim krokiem , podczas g dy roślina, odżyw iając się zapom ocą nieuszkodzonej części korzenia, rośnie bezpiecznie i norm alnie przy daleko naw et posunię- tem zniszczeniu korzenia. Z anikanie i gnicie tk a n ­ k i je s t tu niew ątpliw em dziełem am ylobaktera, a nietylko, że przy tem podziem nem działaniu nie może byó mowy o absolutnem zabezpieczeniu ży ją­

te k od tlen u , lecz można, w ydobyw szy ta k i uszko­

dzony i p rz y k rą woń gnicia cuchnącego w ydzielają­

cy korzeń, utrzym ać ży jątk a przez czas dość długi przy życiu, na w olnem w ilgotnem pow ietrzu. Tu nadm ienić jeszcze w ypada, że Boehm stw ierdził dla butw ienia roślin pod wodą, znam ionującego się w y­

dzielaniem gazu błotnego, że ferm entacyja ta idzie pom yślniej, gdy butw iejąca roślinność świeżo dozna­

ła zetknięcia z pow ietrzem .

(Przyp. Aut.).

Cytaty

Powiązane dokumenty

prowadzić aż do źródeł Okandy, pobocznej rzeki Ogowa, które mają się znajdować w wielkiem jeziorze, ale przy ujściu rzeki Iwindi musieli się cofnąć. Zbadali

stkie własności m ateryi, z której się składa, zaczną się zmieniać, jedne prędzej drugie po­.. woi niej; straci niepowrotnie swe własności optyczne, zmieni formę

A dryanow skiego, wykazał osłabiające działanie św iatła na kiełkow anie ziarn i, zdaje się, iż fakt ten można połą­. czyć jeszcze z osłabiającem działaniem

dacz ten zresztą daw no już stosował fosforescencyg do badań widmowych; przekonał się on nadto, że ciała w ogóle fosforyzują, i fluoryzują, w sposób je

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się

je się w rosszerzonym jajow odzie, pokryw a się odpo- wiedniem i błonam i, a g dy zarodek całkow icie się wykształci, w ydostaje się na zew nątrz m łoda, żywa

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między