,j\°. 3 7 . Warszawa, d. 11 września 1898 r. T o m X V I I .
T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , P O Ś W IĘ C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N IC Z Y M .
PRENUMERATA „W SZEC H$W IA TA “ . W W a rs za w ie : rocznie rs.
8, kw artalnie rs.
iZ p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs.
1 0, półrocznie rs.
5Prenum erow ać m ożna w Redakcyi .W szechśw iata*
1
w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny W szechśw iata stan o w ią P an o w ie D eike K., D ickstein S., H o y e r H . Jurkiew icz K ,, K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., N»- tanson J., Sztolcm an J ., T rzciński W . i W ró b lew sk i W .
A . d r e s Z R e d a ł s c y i : l ^ r a l r o - ^ r s l s r l e - ^ r z i e d . m . l e ś c l e , IŃTr
Z dziedziny radiografii i radioskopii.
Prom ienie R ontgena wytworzyły nową g a łąź techniczno naukową, która, pozyskawszy niezliczone i ważne zastosow ania, szybko urosła, a w krótce rozdzieliła się n a d w ie : radiografią, czyli sztukę fotografowania przedmiotów „niewidzialnych” i radioskopią, 4. j. sztukę widzenia przedmiotów niewidzial
nych. Przedm iotam i niewidzialnemi w obu przypadkach nazywam to, co w zwykłych w arunkach nie może być dostrzeżone, czy to dla b ra k u zupełnego promieni, n a które wrażliwe je s t oko, czy dla ich przesłonięcia ciałam i nieprzezroczystemi. S ą obecnie za
kłady, które poświęcają się wyłącznie w yra
bianiu i udoskonaleniu przyrządów ra d io g ra
ficznych. Do takich należy Segui w P aryżu.
Dzięki uprzejm ości właściciela tej firmy, oraz d -ra de B ourgade la D ardye, redakto- r a pisma radiograficznego (Les R ayons X ), m iałem możność poznać najnowsze przyrzą
dy, udoskonalone przez ten zakład, oraz widzieć doświadczenia, wykonane z nie
mi. Przedm iotom tym poświęcam następne wiersze.
N ie od rzeczy może będzie zebrać w kilku słowach sposób powstawania promieni X i ich niektóre własności. R ontgen otrzym ał je, ja k wiadomo, wywołując wyładowania bardzo silnych prądów przerywanych w ru r kach, w których powietrze było rozrzedzone do ciśnień pomiędzy V10oooo a '/i 000000 atm o
sfery l) pomiędzy elektrodam i platynowemi.
Z a źródło elektryczności może służyć zarów
no m achina elektryczna, ja k i p rąd , prze
kształcony w cewce Ruhm korfa. F ig . 1 i 2 w yobrażają jednę z takich ru re k lub raczej kolbek (am pulle) osobno, oraz w połączeniu z m achiną elektryczną.
Pow stające w ten sposób promienie m ają tę osobliwość, wyróżniającą je od zwykłych prom ieni świetlnych, że nie ulegają ani z a ła m aniu ani odbiciu, nie są widzialne dla oka, natom iast zaś p rzenikają z większą lub mniejszą łatwością wszystkie niem al ciała nieprzezroczyste dla promieni widzialnych.
W szystkie te osobliwości zostają prawdopo
dobnie w związku z nieznaczną długością fali tych promieni, której zresztą zmierzyć nie możemy, gdyż, nieulegając odbiciu ani zała-
') Przy ciśnieniach mniejszych, t. j. docho
dząc do możliwego minimum rozrzedzenia, prąd
nie przechodzi i wszelkie zjawiska ustają.
5 7 8 W SZECH ŚW IA T N r 37.
m aniu, zostają niepochwytnemi dla wszelkich przyrządów optycznych. Jakkolw iek nie d z ia ła ją na siatków kę oka, prom ienie te są je d n a k bardzo czynne chemicznie; możemy więc badać ich skutki na tafli fotograficznej.
Fotografie w ten sposób otrzym ane nie są obrazam i, gdyż obraz może być otrzym any tylko przez odbicie św iatła, lecz sylwetkami
czyli cieniami, rzuconem i przez przedm ioty mniej przezroczyste dla promieni X . P o n ie waż zaś naw et m ało przejrzyste przedm ioty przepuszczają jeszcze pew ną ilość owych promieni, k tó ra przy dostatecznie długiem działaniu może wywrzeć wpływ na tafelkę wrażliwą, więc c h a ra k te r sylwetki otrzy m a
nej zależny będzie bardzo od czasu w ysta
wienia. Jeż eli mamy np. monetę lub m edal z w ypukłą rzeźbą i po
łożywszy go n a tafelce bromożela- tynowej rzucimy nań wiązkę p ro mieni X , to zależnie od czasu ekspozycyi możemy otrzym ać trzy obrazy rozm aite : przy działaniu bardzo krótkiem m edal da cień jak o całość, więc w postaci k rą ż ka; przy nieco dłuższem — prom ie
nie „przeb ijają”, jeżeli wolno ta k powiedzieć, cieńsze części, ale grubsze, t. j. rzeźba da jeszcze cień— otrzym am y więc zarys rzeź
by wypukłej; wreszcie przy je sz cze dłuższem działaniu wszystko zniknie, ca ła tafelka zostanie wy
świetlona, ta k jakgdyby na niej nic nie leżało. P rz y k ła d ten ob
ja śn ia nam jeden z ważnych
czynników, od którego zależy pomyślność radiografii, mianowicie dokładne unorm o
w anie czasu wystawienia, który je s t w zależ
ności od siły p rą d u . Oczywistą je s t również rzeczą, że nie możemy się spodziew ać żad
nych skutków tam , gdzie przedm ioty bardziej przejrzyste dla prom ieni X zam knięte są w ew nątrz mniej przejrzystych.
Jeżeli zam iast tafli fotograficznej podsta-
j
wimy ekran, pokryty platynocyankiem b ary tu, który czyni promienie X widzialnemi dla oka (przez fluorescencyą, t. j. zam ieniając je n a promienie o dłuższej fali), ujrzymy na ekranie te same sylwetki czyli cienie, które daje tafla fotograficzna. W ten sposób od radiografii przechodzi się do radioskopii.
Powodztnie badań radioskopijnych zależy od warunków odmiennych niż w ra d io g rafii;
nietyle idzie tu o dokładne uregulowanie na-
| pięcia promieni, ile o to, aby otrzym ać pro mienie dosyć silne do „przebicia” grubości przedm iotów podlegających badaniu, głównie zaś ciała ludzkiego, gdyż, ja k wiadomo, d ia
gnostyka lek arska stanowi dziś główne pole zastosow ania radioskopii. Użycie więc sil
nych cewek stanowi konieczny warunek po
myślnych wyników b ad ań w radioskopii.
P rz y rz ą d obecnie skonstruowany przez p. Segui odpowiada zarówno wymaganiom
i
radioskopii i radiografii, d ając jednocześnie j wielką łatwość m anipulacyj. P rzy rząd ten składa się z akum ulatora, cewki R uhm korfa
F ig . 2.
i ampuli. A k u m u lato r i cewka mieszczą się na wspólnej podstawie, m ającej k sz ta łt sto
lika; u przodu jego znajduje się t. zw. „ ta
b lica”, n a której umieszczone są woltam etr,
am perom etr i kom utator. Zapom ocą tych
przyrządów możemy w każdej chwili mieć
dokładne wyobrażenie o sile i napięciu p r ą
du, co waźnem je st dla obliczenia czasu wy
N r 3 7 . WSZECHŚWIAT 5 7 9 stawienia przy radiografii; możemy też zmie
niać dowolnie kierunek p rą d u lub przerywać go. A m pula świecąca mieści się na osobnej statywie, pozwalającej manipulować nią z ła t
wością. Cewka je s t takiej siły, aby m ogła dawać iskry długie n a 35 cm. N apięcie p ro mieni w tych w arunkach w ystarcza, aby przeniknąć grubość ciała ludzkiego i dać do
kładny obraz cieniowy organów w ew nętrz
nych czy to na tafli fotograficznej, czy na ekranie fluorescyjnym. E k ra n ten utworzo
ny je st z p apieru wyczernionego z jednej strony, a z drugiej powleczonego w arstw ą platynocyanku barytu.
Doświadczenie u k ła d a się w sposób n astę
pujący : osoba badana staje koło przyrządu;
am pula umieszcza się na wysokości tej części ciała,]którą chcemy z b a d a ć ,,z przeciwnej zaś strony przysuwa się ekran możliwie blisko;
stosownie do tego, czy organ badany znajdu
je się bliżej przedniej czy tylnej powierzchni ciała, pacyent obraca się przodem lub tyłem do ekranu. Ponieważ obraz otrzymywany na ekranie je st cieniem organów, promienie zaś R ontgena szerzą się, ja k i wszystkie in
ne, po liniach prostych, więc cień je s t tem wyraźniejszy im więcej kierunek prom ieni zbliża się do równoległego, t. j. im dalej je st źródło św iatła od przedm iotu, a im bliżej ten ostatni do ekranu. W ynika stąd, źe nie mo
żemy otrzym ać tak dokładnych rysunków organów wewnętrznych ja k np. kości ręki
lub innych cieńszych części ciała; w każdym razie rozróżnić się dają na ekranie ruchy oddechowe żeber, ruchy serca, zarys płuc, żołądka, wątroby i innych organów we
wnętrznych. Fotografie pozw alają skonsta
tować cały szereg chorób, ja k np. gruźlicę płuc i kości, nowotwory miękkich części lab kości, stany zapalne organów (ich przekrwie
nie, zwiększenie), topografią ich podczas czynności organizm u i t. d. B ouchard śle
dził zapomocą prom ieni X zmniejszenie się wysięku w opłucnej. P otain i Serbanescu śle
dzili zmiany stawów podczas reum atyzm u i podagry.
Rozumie się, że doświadczenia te powinny odbywać się w ciemnym pokoju; pożądanem
je s t również osłonięcie cewki czarnym po
krowcem dla usunięcia św iatła, pochodzące
go od iskier przeryw acza. A m pula wydaje również światło, zwykle zielonawe, które ko
rzystnie je st usuwać. W tym celu osłaniają ampulę pudełkiem drewnianem, którego stro na, zwrócona ku oświetlonemu przedmiotowi, zrobiona je s t z czarnego papieru. Można ją przesłaniać zwierzchu cienką blaszką glinu (aluminium), przepuszczającego, ja k wiado
mo, z łatwością promienie X , inne zaś stro ny skrzyni okrywać nazewnątrz blaszkami z ołowiu. T aka ochrona ampuli nietylko za
bezpiecza od rozpraszania się promieni w przestrzeni, co szkodzi wyrazistości cie
niów, ale i ochrania pacyenta od możliwego
Fig. 3.
5 8 0 W SZECHŚW IAT N r 3 7.
szkodliwego wpływu pola elektrycznego o do
syć wysokiem napięciu, otaczającego ampulę.
W celu otrzym ania radiografii używa się tegoż układu przyrządów , tylko zam iast ek ran u lum inescencyjnego ') podstaw ia się p ł^ ta fotograficzna. Ciemność wszakże po
koju nie je s t niezbędną dla radiografii. P rzy radioskopii m ożna się bez niej obejść, używa
ją c fluoroskopu E disona. J e s tto pudełko ciemne w kształcie stereoskopu, którego dno stanowi ekran lum inescencyjny, u góry zaś znajduje się otwór dla oczu. P ud ełko to usuwa więc zakłócające obraz prom ienie św iatła. R ysunek załączony (fig. 3) poka
zuje użycie tego przyrządu do zbadania cho
rego, umieszczonego na stole Seguiego w po
koju nie zaciemnionym. S tó ł ten u łatw ia nadaw anie rozm aitych położeń ciału pa- cyenta, od pionowego do poziomego, co waż- nem bywa dla oznaczenia wzajem nego poło
żenia organów wewnętrznych. D la rad io grafii dosyć je s t osłonić pły tę czułą p o k ry ciem nieprzepuszczającem prom ieni św iatła, ale przenikliwem dla prom ieni X , np. cz ar
nym papierem . M ożna wystawić j ą na dzia
łanie tych prom ieni w kasecie, gdyż drzewo je st dla nich bardzo przezroczyste.
Prócz zastosow ań diagnostycznych pro
mienie R ontgena w yw ierają i skutk i te ra peutyczne : d-r B ourgade opowiadał mi o świeżym przypadku wyleczenia za sta rz a łego zapalenia nerw u lędźwiowego (ischias).
Osoba cierpiąca nie m ogła p rz y b rać postawy prostej. P o d d an a działan iu prom ieni w ce
lach diagnozy, uczuła odrazu polepszenie, tak, że przyszła prosić o powtórzenie do
świadczenia. P o kilkunastu posiedzeniach cierpienie ustąpiło i chora chodzi dziś zupeł
nie prosto.
Liczne już zastosow ania praktyczne p ro mieni Rontgena nie w yczerpują zapewne za
kresu ich użyteczności. Przypom inam y tu główniejsze z dotychczasowych zastosow ań : W dziedzinie anatom ii i fizyologii są one liczne i ważne. N astrzy k u jąc tętnice rtęcią otrzym ano bardzo dokładne rysunki ich p rze
biegu, jakich nie mogło dać preparowanie.
R em y i C ontrem oulins otrzym ali również ry-
') Luminescencya — termin ogólny, wprowa
dzony przez Wiedemanna, obejmujący fosfore- scencyą i fluorescencyą.
sunki mięśni i ścięgien, osadzając wewnątrz tk an ek chrom ian srebra. Ponieważ c h rz ą st
ki są bardziej przezroczyste niż kości, p ro mienie te pozw alają śledzić postęp skostnie
nia na młodych osobnikach zwierzęcych.
Im b e rt i B ertin-S ans zastosowali je do ba
dania ruchów stawowych zdejm ując sylwetki radiograficzne . stawu w rozmaitych położe
niach. Roux i B alth aza rd daw ali żabom po
żywienie i domieszką azotanu bizm utu i ba
dając następnie ruchy żołądka, znaleźli, źe dosięgają one maximum w 20 lub 30 m inut po przyjęciu pokarm u.
O zastosowaniach w medycynie była już mowa. W chirurgii zwłaszcza niezrównane usługi od dają prom ienie R ontgena w zakre
sie chorób i złam ań kości, niemniej ja k przy poszukiwaniu ciał obcych w organizmie. Ra- diguet i G uichard wykazali w końcu zeszłego roku błędność m niem ania, jakoby ośrodki oczne nie przepuszczały promieni R ontgena.
Fig. 4.
Używając przyrządów dosyć potężnych wy
kryli oni ziarno ołowiu w oku jednego z pa- cyentów. Prom ienie te pozw alają także stwierdzić należyte albo błędne położenie in stru m entu, wprowadzonego do w nętrza organizm u : P ean i M ergier przedstaw ili akadem ii lekarskiej w P ary ż u radiogram y kości spojonych wstawkam i z glinu i t. p.
M edycyna sądowa również korzysta w wielu zdarzeniach z tego odkrycia.
Zastosow ania techniczne są już dosyć licz
ne. P om ijając m ało sym patyczną rolę w za
glądaniu do zam kniętych skrzyń i paczek, promienie X znajdują zastosowanie w odróż
nianiu prawdziwych drogich kamieni od fał
szywych, ja k to wykazali B uguet i G ascard, również i fałszowanych p ereł od praw dzi
wych. Liczne bardzo falsyfikacye przedm io
tów spożywczych, a zwłaszcza zabarwionych
farbam i m ineralnem i mogą być przy ich po
N r 37. WSZECHŚW IAT 5 81 mocy wykryte. N a rysunku załączonym
(fig. 4) przedstaw iona je s t mieszanina kawy prawdziwej ze sztuczną, k tóra je st mniej przezroczystą dla promieni R óntgena. G ru ź
lica w mięsie wołowem lub wieprzowem ł a t wo daje się wykryć.
Im b ert i B ertin S ans wykazali, że praw dziwa kość słoniowa je st 6 razy mniej p rz e
zroczystą niż bielmo palmy, k tó re używa się niekiedy dla jej podrobienia.
T estanoire i L ev rat wykazali, że można zapomocą prom ieni X rozróżnić płeć poczwar
ki jedw abnika, gdyż samiczki zaw ierają jaja, które są mniej przezroczyste od innych czę
ści ciała. Ponieważ kokony męskie wydają więcej jedw abiu, więc odkrycie to ma ważne znaczenie praktyczne.
Badanie m etali pozwala (przy bardzo dłu
giej ekspozycyi) wykryć niejednostajność bu
dowy, domieszki i t. d.
(Dok. nast.).
W ł. M. Kozłowski.
I N D Y G O.
Jesteśm y świadkami ponownej walki po
między indygiem sztucznem a naturalnem , walki, k tó ra musi się skończyć zwycięstwem pierwszego, pociągaj ącem za sobą ekono
miczną ruinę pewnych obszarów Indyj. Z a ta rg ten pomiędzy przem ysłem chemicznym z jednej strony, a rolnictwem z drugiej po
dobnym je st do walki, stoczonej przed ćwier
cią wieku z powodu alizaryny, barw ni
ka, używanego podziśdzień w wielkich iloś
ciach zarówno w farbowaniu, ja k drukowaniu wełny i bawełny. Podobieństwo tych dwu spraw je s t kom pletne, a ponieważ zatarg pociąga za sobą bardzo poważne następstw a ekonomiczne, znacznie większe, niż w przy
padku alizaryny sztucznej i barwników ma- rzany, przebieg jego śledzony je st przez strony interesow ane z wielkiem natężeniem.
In d y go używane je s t w sztuce farbierskiej od najdaw niejszych czasów— Schunck odkrył je pomiędzy barw nikam i, zdobiącemi szaty mumij egipskich. Słusznie też piękny ten barw nik cieszy się ta k wielkiem powodze
niem. N ależy on do najtrw alszych, jakie
posiadam y i chociaż m ożna mu zarzucić pewne złe strony, żaden z dotychczas otrzy
m anych barwników sztucznych nie zdołał obniżyć o nim opinii publicznej, a tem bar- dziej wyprzeć go ze spisu koniecznych p ro duktów farbiarza. Skutkiem tego tow ar farbowany indygiem zawsze może liczyć na wyższą cenę, aniżeli farbowany z po
dobnym lub naw et identycznym odcieniem zapomocą barwników sztucznych. W obec tego stan u rzeczy chemicy wszystkich n aro dowości nie szczędzili usiłowań w celu otrzy
m ania indyga drogą sztuczną. Pierwsze próby i rezultaty dodatnia w tym kierunku zawdzięczamy rodakowi naszemu Nenckiem u, który otrzym ał indygo przez utlenienie ener
giczne pewnej zasady, zwanej indolem. Syn
teza ta, jakkolwiek nader ważna i ciekawa z punktu naukowego, nie m iała z natury rzeczy praktycznego zastosowania. Podob- I nie też słynne syntezy indyga, wykonane przez B aeyera, chociaż przyczyniły się zna
komicie do wyświetlenia natu ry chemicznej zarówno indygotyny, jak o też ciał z nią spo
krewnionych, nie znalazły praktycznego za
stosowania na wielką skalę; tylko jeden z p ro duktów pośrednich, przechodzących w indy- gotynę, znajduje się od pewnego czasu w handlu i bywa używany w sztuce d ru k a r
skiej perkalów. F a b ry k a , k tó ra zakupiła odnośne patenty B aey era (B adeńska fabry ka aniliny i sody) nie szczędziła wysiłków, aby umożliwić zastosowania jego syntez w prze
myśle; wysiłki te jed n ak spełzły na niczem, indygo bowiem, otrzym ane tem i sposobami, nie mogło konkurować z indygiem n a tu ra l
nem, będąc znacznie droższem. Pierwsze wieści o rzekomych powodzeniach B aeyera i fabryki badeńskiej spraw iły, ja k można so
bie wyobrazić, panikę pomiędzy plan tato ram i indyga, ja k również legionem najróżnorod
niejszych pośredników w handlu tym p ro duktem , historya bowiem nierównej walki pomiędzy alizaryną sztuczną i alizaryną wyosobnianą z m arzany świeżo jeszcze była w pam ięci, a następstw a jej dawały się za
pewne jeszcze odczuwać w niejednej kieszeni.
Obawy te jednak okazały się, ja k rzekliśmy, w owe czasy płonnemi, pracownia chemiczna uniwersytetu i fabryki nie mogły się jeszcze wtedy mierzyć z laboratoryum przyrody—
roślina produkowała indygotynę taniej. Spra-
5 8 2 WSZECHŚWIAT JS!r 3 7 . wa więc indygotyny sztucznej nieco zacichła,
przynajm niej pozornie, p la n ta to r indyjski powrócił do równowagi, i w dalszym ciągu upraw iając swe indygo i dobyw ając zeń barwnik, m ało się troszczył o polepszenie m etod produkcyi swego tow aru, sądząc, że p rzyrod a obroni go zawsze od napaści che
mików. W laboratoryach zaś p ra ca nie ustaw ała; nie udało się dziś— uda się ju tro , myślano i nareszcie owe ju tro zdaje się za
powiadać brzaskiem . Tym razem myśl, któ ra w następstw ie okazała się n ad e r płodną, zrodziła się w mózgu profesora politechniki związkowej szw ajcarskiej, niedawno z m a rłe go d-ra H eum anna, a wykonanie jej miało miejsce w mojej obecności, o czem jed n ak w owe czasy nie w iedziałem . D -r H eum ann był wtedy pierwszym asystentem pracowni chemiczno-technicznej, podpisany zaś p ró b o w ał spełniać obowiązki asystenta drugiego i jakkolwiek w porównaniu z ta k dzielnym uczonym nie zasługiw ałem naw et na miano chemika, cieszyłem się u niego szczególnemi względami, które, sądzę, spowodowane były wspólnemi tro sk am i, o których tu ta j jed n ak przemilczę. Pracow aliśm y w jednej sali obok siebie; d-r H eu m ann wciąż zajęty był przy
gotowywaniem różnych rzeczy w epruw et- kach, innych bowiem ap arató w nie uznawał.
Chem ia barwników nie interesow ała mnie wówczas, z wyglądu jed n ak epruw etek i palców profesora łatw o można było o d g ad nąć, k tó ra z dziedzin chemii zaw ładnęła jego umysłem. Sądziłem jed n ak , że próby owe m iały tylkp c h a ra k te r przygotowawczy, nie chciało mi się bowiem wierzyć, aby p raca z epruw etkam i jedynie m ogła doprowadzić do jakich poważnych rezultatów . Sam wte
dy pracowałem nad n a tu rą chemiczną różnie zabarwionych kwasów azotnych, a p a ra ty miałem prześliczne, skomplikowane, z mnós
twem rur.ek, kurków i t. d., dum ny z nich byłem i wielkie sobie re zu ltaty zapow iada
łem. M ożna sobie więc wyobrazić moje zdu
m ienie, gdy pewnego ra n a prof. H eum ann zbliżył się do mego stołu i rz ek ł mniej więcej w te słowa : „ a p a ra t niezły, ani słowa, s ą dzę jednak , że popracujesz pan jeszcze do
brych kilka miesięcy nim dojdziesz do rezu l
tatów ; wolę przecież moje epruw etki. P rzed tygodniem, kiedy pan zajęty byłeś setną k tó rąś analizą nitrom etrow ą, j a zrobiłem
w tej oto epruwetce syntezę indyga, mam nadzieję, że się ona ludziom przyda i cieszę się, że mam ciekawy tem at dla przyszłych swoich doktorantów — a chciałbym ich mieć kilku” . -Nadzieja ta zdaje się sprawdzać w isto
cie, jakkolwiek, ja k to często bywa, szczęście jednych pociąga za sobą nieszczęście innych;
nieszczęśliwemi będą przedewszystkiem ty siące biednych indusów, pozbawionych p ra cy i zarobku.
W niniejszym artykule mam zam iar p o informować czytelników o syntezie indygo
tyny H eum anna i najnowszych jej postępach;
naprzód jednak opiszę produkcyą indygo
tyny, praktykow aną w Indyach i spróbuję objaśnić zjawiska chemiczne, na których produkcyą ta się opiera.
JSajgruntowniejsze prace nad chem ią roś
lin indygodajnych zawdzięczamy Edwardowi Schunckowi. B adacz ten udowodnił, źe, wbrew dawniejszym przypuszczeniom, rośli
ny nie zaw ierają indygotyny pod żadną po
stacią, że barw nik ten powstaje dopiero przy rozkładzie pewnej substancyi m acierzystej, nazwanej przez S chuncka indykanem . Z d a nie swoje Schunck po parł bardzo pięknemi i przekonywającem i eksperym entam i. P r z e dewszystkiem wykazał on, że doświadczenie przytaczane na poparcie poglądu Jolyego, według którego indygotyna obecną je s t w go
towym stanie w liściach, a polegające na powolnem ekstrahow aniu liścia alkoholem w celu wydzielenia chlorofilu i zawsze obec
nych barwników żółtych, przy czem w końcu otrzym uje się liść zabarwiony indygotyną na niebiesko—nie je s t przekonywające. Jeż eli bowiem eksperym ent ten powtórzymy uży
wając wrącego alkoholu, natenczas otrzym a
my liść niem al bezbarwny, słabo na żółto za
barwiony; niebieskiego zabarw ienia nie do
strzeżemy wcale, a ponieważ indygotyna je st n ad e r trudno rozpuszczalna naw et we wrą- cym alkoholu, wnosić można, że nie je s t ona obecną w gotowym stanie w roślinie, że cia
ło, k tóre w odpowiednich w arunkach może dać ten barw nik, znajduje się w alkohołicz- nym ekstrakcie liści. I w istocie, jeżeli skon
centrujem y ten ek strak t w niewysokiej tem p eraturze, odfiltrujemy od wydzielonych tłuszczów roślinnych i chlorofilu—otrzymamy bronzowy roztwór, który pod wpływem pew
nych odczynników z łatwością daje indygo-
N r 3 7. WSZECHŚWIAT 5 8 3
tynę. Jeżeli np. dodamy doń nieco rozcień
czonego kw asu siarczanego lub solnego, zau
ważymy po pewnym czasie na powierzchni płynu cienką powłokę niebieską, połyskującą m etalicznie, spowodowaną przez wydzieloną indygotynę. P o odfiltrowaniu barwnika otrzy
mamy w reszcie płyn, którego odczyny prze
m awiają za tem , że zawiera jakiś wodan węgla, a k tóre Schunck nazw ał indyglucy- ną W ed ług najnowszych zaś badań m ą ono być identyczne z glukozą zwyczajną. Z u pełnie analogicznie zachowuje się ciało wyo
sobnione przez S chuncka z powyższych roz
tworów w stanie stałym , przedstaw iające żółtą hygroskopijną masę. Z doświadczeń tych należy wnosić, że ciało, zaw arte w liś
ciach roślin indygodajnych, należy do grupy t. zw. glukozydów, że więc dawny pogląd, według którego indygo miało być obecnem w gotowym stanie w roślinie, jest błędny.
R ezu ltat zaś doświadczenia, które doprow a
dziło do tego błędnego zdania, można wy
tłumaczyć, przyjm ując, że pod wpływem zim nego alkoholu następuje powolny zanik ży
wotności liścia, skutkiem czego ta k zmienne ciało, jakiem bezwątpienia je s t indykan, ule
g a destrukcyjnem u działaniu ciał obecnych obok niego w liściu. W eksperym encie zaś Schuncka indykan zostaje ekstrahow any przez wrący alkohol nim rozkład na części składowe może nastąpić.
Co do chemicznej natu ry indykanu poglą
dy są również sprzeczne. N iektórzy przy
puszczają, źe je st on związkiem rodnika glu
kozy z t. zw. bielą indygową, t. j. produktem redukcyi indygotyny. Pogląd ten w rzeczy samej m iał cechy prawdopodobieństwa; opie ra ją c się na nim, tworzenie się indygotyny z indykanu tłumaczyćby można w sposób następujący. Ind y k an rozszczepia się pod wpływem t. zw. środków hydrolitycznych, np.
kwasów, na glukozę i biel indygową, k tó ra pod wpływem środków utleniających, ja k tlen powietrza, przem ienia się w indygotynę.
P ogląd ten je st jed n ak w sprzeczności ze'spo- strzeżeniem , zrobionem przez Schuncka i R om era, a widocznie nieznanem zwolenni
kom poglądu powyższego na naturę indyka
nu. Badacze ci spostrzegli mianowicie, że jeżeli indykan traktow any będzie naprzód kwasami w nieobecności środków utleniają
cych, a dopiero po niejakim czasie doda
my odczynnika utleniającego—indygotyny nie otrzymamy; warunkiem tworzenia się indy
gotyny je st obecność środków hydrolitycz
nych i utleniających jednocześnie. P ro d u k tem więc hydrolizy indykanu nie może być biel indygową, nie możnaby bowiem z ro zu mieć, dlaczego po rozkładzie jego przez k w a
sy biel owa nie przem ienia się w błękit, cze
go, znając zachowanie się bieli indygowej, spodziewać się należało. Sądzę, że z zacho
waniem się in lykanu zgadza się najlepiej n a
stępujący pogląd na chemiczną jego n atu rę : indykan je st glukozydem indoksylu, to je s t związku, otrzymanego drogą sztuczną m ię
dzy innemi z pewnego produktu utlenienia indygotyny, izatyny, a m ającym w nowszych syntezach indygotyny pierwszorzędne znacze
nie. W edług poglądu tego proces tworzenia się indygotyny z indykanu tłum aczy się w sposób następujący : środki hydrolizujące rozkład ają indykan na glukozę i indoksyl, który pod wpływem tlenu powietrza lub innych środków utleniających przemienia się natychm iast w indygotynę; jeżeli zaś środki utleniające są nieobecne natenczas indoksyl, utworzony podczas hydrolizy, będąc związ
kiem łatwo wchodzącym w reakcye z alde
hydam i lub związkami łatw o w nie zamie- nianem i, łączy się prawdopodobnie z gluko
zą, tworząc związek izomeryczny z indyka- nem, lecz bardzo trw ały, niezdolny do prze
miany w indygotynę przy późniejszem d zia
łaniu środków utleniających. P og ląd ten tłum aczy więc w sposób zadawalniający eksperym ent Schuncka i R om era, dowodów jed n ak bezpośrednich na poparcie jego jesz
cze nie mam *).
') Nadmienię, że pogląd ten wydaje się tak
że prawdopodobnym ze względów fizyologicznvch.
Ciało przechodzące w indygo, występujące pomię
dzy produktami przemiany materyi organizmu zwierzęcego, jest eterem siarczanym indoksylu.
Siibstancyą macierzystą tego związku jest białko;
można się więc spodziewać, że biatko roślinne ulegnie w odpowiednich warunkach analogicz
nym przemianom jak biaJko zwierzęce, t. j. da indoksyl, który neutralizuje sis, jeżeli określenia tego użyć wolno, glukozą, podobnie jak w ciele zwierzęcem kwasem siarczanym. Że bisłko roś
linne i zwierzęce w istocie dają początek ciałom blisko chemicznie spokrewnionym, na to mamy dowód w pokrewieństwie chloi’ofilu i hemoglo
biny.
5 8 4 W SZECHŚW IAT N r 3 7 .
Otrzym yw anie indyga n aturalnego w In- dyach je s t bardzo proste. Liście roślin wraz z łodygam i umieszcza się w kufach drew nia
nych i pokrywa całkowicie wodą. Po n ieja
kim czasie wszczyna się pewnego rodzaju ferm entacya, której znaczenie nie je s t jesz
cze wyświetlone. Je d n i przypuszczają, źe | je s t ona koniecznym warunkiem rozkładu in-
dykan u n a składniki, inni zaś, pom iędzy ni- mi Schunck, sądzą, że ferm entacya ta um oż
liwia jedynie rozproszenie się indykanu w wo-
jdzie kufy, a źe rozkład jego umożliwia się niezależnie od ferm entacyi; pom iędzy tem i poglądam i narazie trudno rozstrzygnąć. N ie ulega wątpliwości, że indykan ulegać może rozszczepieniu pod wpływem b ardzo słabych bodźców chemicznych i że z tego powodu słusznie m ożna z Schunckiem odrzucić ko
nieczność ferm entacyi rośliny w celu rozło
żenia indykanu. Z drugiej strony wiadomo, że glukozydy wogóle u leg ają rozkładow i pod wpływem fermentów czy to organizowanych czy też nieorganizowanych, nie je s t więc rz e czą wykluczoną, źe ferm entacya kufowa p o woduje ten sam rezu ltat. K w estyą t a zasłu- je na gruntow ne wystudyowanie, od ferm en
tacyi bowiem przedewszystkiem zależy wydaj
ność i gatunek ostatecznie otrzym anego in dyga. F erm entacy a owa odbywa się w tem p eratu rze 35° O i trw a wtedy 18 godzin.
P łyn w kufie podczas ferm entacyi powiększa swą objętość i z chwilą, gdy zaczyna pow ra
cać do pierwotnego poziomu, ferm entacyą przeryw ają, odpuszczając płyn do naczynia zaopatrzonego w m ieszadła, k tóre powodują gruntow ne mieszanie się roztw oru z po
wietrzem i wydzielenie rozpuszczonego w nim dw utlenku węgla, utworzonego podczas fer
m entacyi. Podczas tego procesu biel indy- gowa, według jednego poglądu, lub indoksyl według drugiego, ulegają utlenieniu tw orząc indygotynę, wydzielającą się pod postacią niebieskiego proszku. P roszek ten wreszcie zb ierają w workach, wyciskają nadm ierny płyn i suszą na słońcu.
Opis powyższy produkcyi indyga brzmi bardzo prosto, w rzeczywistości jed n ak sp ra
wia kłopotów bez końca. N a wydajność in
dyga wpływ m a ją najróżnorodniejsze, n a j
częściej zupełnie niezrozum iałe przyczyny, skutkiem czego p lan tato rz y m ają nadzieję, że z chwilą gruntow nego w ystudyow ania te
go procesu walczyć będą mogli z powodze
niem z barwnikiem sztucznym. P od groźbą ruiny zdobyli się też nareszcie n a wysiłki.
"W bieżącym roku kilku chemików znalazło zajęcie w fabrykach indyjskich w celu z b a dania kaprysów procesu, praktykow anego dziś bodaj w tak i sam sposób ja k przed se t
kam i lat. O ile pokładane nadzieje ziszczą się, trudno przewidywać, ponieważ je d n a k chemicy^w tym razie m ają do czynienia z zu
pełnie dziewiczem polem, przypuszczać moż
n a ,'ż e usiłowania ich nie spełzną na niczem.
D aleko bardziej skomplikowanemi (na pierwszy rz u t oka) w ydają się metody otrzy
m ywania indygotyny sztucznej. O synte
zach B aeyera nie mam powodów na tem m iej
scu mówić. Do rezultatów praktycznych nie doprowadziły one jeszcze, albowiem m ate- ry ały surowe do nich potrzebne są zbyt kosz
towne, a czy ostatnio opublikowane patenty, m ające na celu obniżenie ceny tych m aterya- łów okażą się rzeczywiście wartościowemi trud no przewidywać. Lepsze widoki powo
dzenia m iała od sam ego początku synteza H eum anna. P olega ona na ogrzewaniu z ługam i ciała otrzym anego przez związek chlorowanego kwasu octowego z aniliną.
M ateryały te są bardzo tanie, wydajność je d nak pozostawia wiele do życzenia, albowiem indygotyna utworzona w stopie z ługiem so
dowym ulega pod jego wpływem rozkładowi.
H eum ann zdołał jed n ak syntezę swoję udo
skonalić. P ro d u k t połączenia kwasu chlo
row anego octowego z aniliną zastąpił ciałem otrzym anem przez działanie tego chlorow a
nego kwasu na kwas t. zw. antranilow y, k tó ry różni się od aniliny obecnością grupy k ar
boksylowej (COOH) ; nowy ten m atery ał również się ogrzewa z ługiem sodowym, lecz te m p e ra tu ra konieczna do tw orzenia się in
dygotyny je st w tym przypadku znacznie niższa, skutkiem czego nie m a m iejsca roz
k ład początkowo utworzonej indygotyny, a przynajm niej znacznie je s t mniejszy. S łaba stro n a nowego sposobu polega na kosztowno
ści kwasu antranilow ego. O trzym uje się go obecnie z kwasu ftalowego, a ten ostatn i przez utlenienie naftalinu, produktu nad
zwyczajnie taniego; przem iana ta jed n ak nie
je st gładk ą, wydajności kwasu ftalowego
nią są zadaw alniające, skutkiem czego cena
jego je s t stosunkowo wysoka. T u taj więc
N r 3 7 . W SZECHŚWIAT 5 8 5 chemrcy m ają wdzięczny tem at do p ra c y :
tani kwas ftalowy da tanie indygo synte
tyczne. Pomimo wskazanych braków, syn
teza d ru g a H eum anna umożliwia juź p rodu
kowanie syntetycznej indygotyny po cenie nie wykluczającej jej użycia przez farbiarzy, szczególnie wobec faktu, że produkt wysy
łany przez B adeńską fabrykę m a pewne ce
chy fizyczne,ułatw iające znakomicie jego sto
sowanie; je s t on mianowicie wysyłany albo pod postacią proszku, albo też pasty z wodą o stałym składzie, skutkiem czego farbiarz m a tę dogodność, że zawsze pracować może z jednolitym produktem . Indygo zaś n atu ra ln e zmienne je s t w składzie, skutkiem cze
go analizowanie każdej partyi używanego pro duktu je s t rzeczą konieczną. Synte
tyczne indygo ma mieć oprócz tego tę zaletę, źe w jasnych odcieniach daje barwy bardziej o g n istej czystsze niż indygo naturalne. Z d ru giej strony indygo n aturalne m a pewną wyż
szość nad sztucznem; ostatnie nie daje za- daw alniających barw ciemnych. Przyczyna tego m a polegać n a tem, że indygo n atu ra l
ne zawiera oprócz; właściwego barw nika, in
dygotyny, ciała inne, które odgrywają p o niekąd rolę zapraw, ułatw iających produ
kowanie odcieni bardzo ciemnych, zbliżają
cych się naw et do czarnych. Próbowano wprawdzie brakowi tem u zaradzić, dodając do indyga sztucznego kleju lub kazeiny, lecz rezultaty są jeszcze, według farbiarzy, niezadawalniające. W reszcie zarzucają in- dygowi sztucznem u b ra k t. zw. indyrubiny, obecnej w indygu naturalnem , barw nika zbli
żonego pod względem chemicznym do indy
gotyny, lecz barwiącego czerwono, którego obecność zdaje się być konieczną do w ytw a
rzania ognistych ciemnych odcieni, lecz b ra kowi tem u fabryka badeńska obiecuje za ra
dzić przez produkcyą na wielką skalę i tego czerwonego barw nika. Cena sztucznej indy
gotyny jest jeszcze mniejwięcej o 10— 20%
wyższą od natu raln ej, lecz okoliczność ta w pewnych razach równoważy się z wyżej wspomnianemi zaletam i indyga sztucznego.
W każdym razie fakt, źe indygo sztuczne je st już w handlu i że na kontynencie E u ro py używane je s t stosunkowo w znacznych ilościach jest złą wróżbą dla indyga n a tu ra l
nego. Jeżeli indygo syntetyczne zwycięży będziemy mieć nowy dowód potęgi wiedzy
współczesnej i nowe poparcie zdania, uw a
żanego niejednokrotnie za zbyt zarozum iałe, że z biegiem czasu sztuka chemika wytworzy wszystkie produkty organiczne przyrody.
Kosztowne syntezy wodanów węgla, alkaloi
dów, terpenów, ciał zbliżonych do białkowych i t. d. mogą w m asach nie rozbudzać podzi
wu, nie towarzyszą im bowiem zaburzenia ekonomiczne. Zwycięzka synteza indyga przemówi do ogółu całkiem inaczej. S ądzi
my, źe chwila ta nadejdzie niebawem.
L . M archlewski.
N a jw ię k sz a lu neta.
R efrak to r z obserwatoryum L icka w K aii- forni o objektywie 96 cm średnicy przed nie
dawnym czasem uchodził jeszcze za ostatni wyraz współczesnej techniki optycznej i nie b rakło naw et sceptyków, dowodzących, że otrzym anie soczewek o większej średnicy je st technicznie niemożliwem. P ra k ty k a jedn ak zadała kłam podobnym przepowiedniom, bo już w roku 1889 na wystawie w P aryżu moż
na było oglądać teleskop o 105 cm otw oru, wykończony przez p. M antuis w ciągu 17-tu miesięcy. N a ostatniej wystawie przem ysło
wej w Berlinie był re fra k to r, przeznaczony do obserw atoryum w Griinewaldzie, z objek- tywem o średnicy 110 cm i z odległością ogniskową 20,70 m.
N a przyszłą jednakże wystawę paryską przygotowuje się teleskop jeszcze potworniej
szych wymiarów : długość jego wyniesie 60 m, a średnica objektyw u—125 cm. Objektywów takich m a być dwa, jeden do zw ykłych^bser- wacyj, drugi do fotografii; b ęd ą one umonto- wane w taki sposób, że z łatwością będzie można przesunąć jeden na miejsce drugiego i naodwrót. Poruszanie podobnym olbrzy
mem i wybudowanie odpowiedniej kopuły ru chomej przedstawiałoby zbyt wielkie tru d ności; wskutek tego teleskop zostanie u s ta wiony nieruchomo, ale przy jego otworze ma być umieszczone zwierciadło płaskie, poru
szane przez mechanizm zegarowy z szybko
ścią kątową, odpowiadającą szybkości pozor
nego obrotu gwiazd (syderostat). Zw ier-
oiadło można będzie skierować na dowolną
586 W SZECHŚW IAT N r 37.
część nieba tak , aby odbite od niego prom ie
nie padały równolegle n a objektyw lunety.
W „Ciel e t T e r r e ” p. V andevyver podaje niezwykle zajm ujące szczegóły, dotyczące b u dowy tego re fra k to ra ; szczegóły te, ja k są
dzę, zaciekaw ią i naszych czytelników.
S am a lu n e ta zbudow ana zostanie z 24 ru r stalowych, długich na 2,5 m, o średnicy 1,5 m.
R u ry te zostaną staran n ie znitow ane i całość oprze się n a szeregu m urowanych filarów, aby uniknąć wyginania się ru ry pod wpły
wem ciężaru własnego.
S yderostatyczne um ontow anie zw ierciadła będzie m iało 10 m wysokości; samo zwier
ciadło szklane m a 2 m średnicy i 30 cm g ru bości a waży 3 600 kg , c a ła część zaś ruchom a syderostatu waży przeszło 1 4 0 0 0 kg. C iężar te n musi się poruszać nadzwyczaj praw idło
wo i równomiernie; w tym celu część sydero
s ta tu będzie pływ ała w kąpieli z 50 do 60 l rtęci.
Odlanie zw ierciadła powierzono hutom szklanym w Jeum ont. Odlano tam d w a n a ście'kręgów szklanych odpowiedniej wielko
ści, ale tylko jeden, pierwszy, odpowiadał wszystkim wymaganiom. In n e zaś ostygły zbyt gwałtownie i pękałyby na powierzchni podczas szlifowania. Z g ru b a oszlifowane i w hucie, zw ierciadło przeszło do zakładów optycznych p. G a u tie r dla ostatecznego wy
polerowania. W tym celu zbudowano spe- cyalny przyrząd, skład ający się z żelaznej podstaw y o 2,5 m boku, na której umieszczo
no ruchom ą ta rc z ę stalow ą. N a szerokim i wypukłym brzegu tej tarc zy spoczywa zwierciadło. Po rogach podstaw y umiesz
czono cztery słupy żelazne, unoszące parę szyn, po których posuwa się tam i napow rót przyrząd do polerowania, składający się z płyty stalowej o 1,2 m średnicy. T rans- misya wprawia jednocześnie w ru ch obroto
wy tarczę ze zwierciadłem i płytę do polero
wania w ruch prostolinijny, odbywający się tam i napow rót na przestrzen i 1,4 m.
P ły ta nie przylega bezpośrednio do zwier
ciadła; pom iędzy niemi znajdu je się m iesza
nina wody i szm erglu. Od czasu do czasu robotnik wpuszcza szm ergiel przez otwór w płycie; w m iarę postępu roboty używa się coraz drobniejszego szm erglu, przysuw ając jednocześnie płytę do zw ierciadła.
D nia 15 kw ietnia r. b., po siedm iu m iesią
cach pracy, odległość między zwierciadłem a, pły tą wynosiła 0,02 m m .
Najw ażniejszym warunkiem prowadzenia roboty je st równoległość powierzchni zwier
ciadła i płyty; uchylenia nie powinny p rze
nosić 0,001 m m . W tym celu przyrząd zo
stał zbudowany z niezwykłą dokładnością i codzień zran a odbywa się badanie wykona
nej dnia poprzedniego roboty.
W tym celu usuw ają płytę do polerow a
nia, starann ie m yją i czyszczą zwierciadło, ustaw iają tuż przy niem, lecz nieco powyżej, lam pę; płom ień tej lampy otoczony je s t b la
szanym cylindrem z czterem a otworami; n a j
większy m a 2 m m , najmniejszy 0,02 m m średnicy. Odbicie tych otworów n a p o wierzchni zw ierciadła obserw ują zapomocą m ałej lunety astronom icznej. W yprow adza
ją c obraz otworu z ogniska okularu, otrzy
m ujem y szereg współśrodkowych kół barw nych; najm niejsze nieprawidłowości po
wierzchni odbijającej wywołują ich deforma- j cyą. Stosując coraz mniejsze otwory może
my odkryć najbardziej nieznaczne nierówno
ści. Dokładność powyższej metody je st tak a, że miejscowe ogrzanie zw ierciadła wskutek przysunięcia doń ręki wywołuje przekształ
cenie kół barwnych w elipsy.
W obec takiej czułości zw ierciadła przy ro bocie należy unikać wszelkich miejscowych zm ian tem peratury; dlatego cały przyrząd pomieszczono w osobnym budynku z podwój- neini ścianami drewnianem i i z oświetleniem górnem. M otory umieszczono w oddzielnym budynku, a pasy transm isyjne wpuszczono przez możliwie najm niejsze otwory.
P rzy wszystkich jednakże środkach ostroż
ności zauważono, że słupy, podtrzym ujące szyny, rozszerzają się nierównomiernie, sto
sownie do ruchu słońca : zrana wschodnie są cieplejsze od zachodnich, wieczorem— naod- wrót. Z sby zapobiedz mogącym stąd wy
niknąć nieprawidłowościom, dozorujący ro
botnik posiada reg u lato r tem peratu ry i może ogrzać chłodniejsze miejsce; przy każdym słupie umocowano bardzo czuły term om etr.
Po wygładzeniu i wyrównaniu powierzchni zw ierciadła będzie ono polerowane przez k il
ka miesięcy ziemią okrzemkową; płytę sta lo wą polerującą okleją wówczas papierem . P o srebrzenie zw ierciadła odbędzie się n a m iej
scu przeznaczenia. Odpowiednia jego po-
N r 3 7 . W SZECHŚW IAT 5 87
wierzchnia zostanie zanurzona w roztwoi-ze azotanu srebra.
N ie mniejsze trudności przedstaw iała r o bota olbrzymich objektywów. S k ła d a ją się one każdy z dwu soczewek—jednej z flint- glasu, drugiej z crownglasu. J e d n a z socze
wek z flintu je st już gotowa; cena jej prze
nosi 75 000 fr., grubość dochodzi do 9 cm, a waga do 360 kg.
Przygotow anie odpowiedniej formy trw ało około dwu miesięcy, ogrzewanie masy szkla
nej około 3 dni. N ajtrudniejsza jednak część operacyi, wyciskanie z odlanej soczewki p ę
cherzyków pow ietrza, odbywa się ręcznie i i trw a do 30 godzin w tem peraturze 1 600 do 1800°. Robotnicy są zaopatrzeni w rę k a wice azbestowe; promieniowanie je st tak sil
ne, że ludzie muszą się zmieniać co 5 m inut.
Po doprowadzeniu soczewki do żądanej for- my stygnie ona- stopniowo w ciągu 15 do 20 dni.
Całkowity koszt lunety przeniesie 1400 000 franków.
D otychczas niewiadomo, gdzie nowy re- frak to r zostanie umieszczony. W każdym
jrazie będzie mógł on oddawać usługi tylko w miejscowości o niezwykle czystem i spo- kojnem powietrzu; najm niejsze zaburzenia w atm osferze przeszkadzać będą obser- wacyom.
Oczekiwane powiększenie nowej lunety ma dochodzić do 6 000, a w odpowiednich oko- I licznościach do 10 000 razy (dotychczas n a j
większe osięgnięte powiększenie wynosi 4000 razy). P rzy takiem powiększeniu będziemy widzieli księżyc z odległości 67 km\
z takiej odległości można już rozróżnić obie- dwie wieże N otre-D am e w P aryżu. R uch korpusu wojsk, statek transatlantycki nie mogłyby ujść naszej uwadze.
Spodziew ają się także niezwykle ważnych rezultatów z otrzym anych zapomocą powyż
szej lunety fotografij. Ekspozycya dla foto- grafij gwiazd nie powinna przenosić 4 minut, fotografie księżyca można będzie otrzymać w 6 sekund.
J a n Lewiński.
W R O G O W IE S Ł U P Ó W I D R U T Ó W T E L E G R A F IC Z N Y C H .
Trudno sobie wyobrazić, ilu wrogów m ają linie elektryczne i ja k są na zniszczenie wy
stawione. Owady i grzyby pasorzytne są głównemi ich nieprzyjaciółm i, nie trzeb a za
pominać i o wpływach atmosferycznych, smutno tylko wyznać, że na czele tej arm ii wrogów stoi człowiek, zwłaszcza w krajach nowoodkrytych.
Pomijamy skutki tej ujemnej działalności człowieka, tak w krajach dzikich, ja k ucy-
| wilizowanych, a przechodzimy do czynników przyrodzonych.
Powietrze, ciepło i wilgoć niszczą bardzo szybko druty , k tóre rdza przegryza, jeżeli nie są galwanizowane na powierzchni. Dy
my, będące w powietrzu, zwłaszcza w okoli
cach przemysłowych i wyziewy słone nad morzem potęgują tę działalność ciepła i wil
goci. D latego to tak się rozpowszechnia d ru t miedziany z powodu swej większej od
porności na wpływy atmosferyczne.
D ru ty miedziane i żelazne niszczy też go- łoledź w zimie tw orząc na nich lodowe po- I włoki nieraz grubości ręki ludzkiej. Mróz naw et bez lodu przeryw a druty, jeżeli przy zakładaniu ich w ciepłej porze roku, nie obrachowano ściągania się d ru tu w mrozy : zdarza się to n ad e r często w krajach pół-
| nocnych.
Slupy drewniane tylko przez pewien czas opierają się działaniu szkodliwych czynni
ków. Wilgoć i deszcze przenikają drzewo i slup je st napojony wodą od góry do dołu.
Susza ułatw ia działalność wilgoci, btf-pod- czas niej tw orzą się podłużne, szczeliny w słupie. Styczność z ziemią działa też.
przez wilgoć, a m aterye m ineralne i roślinne, zaw arte w gruncie, wywołują reakcye che
miczne n a substancye antyseptyczne, którem i slupy są napojone. Ziemie wapienne np.
zaw ierają węglan wapnia, który działa na
| siarczan miedzi. D ziałanie to je s t tak silne, źe naw et blizkość wielkiej m asy muru przy
śpiesza zgnicie słupów. Jeżeli drzewo ulega
j