• Nie Znaleziono Wyników

,j\°. 37. Warszawa, d. 11 września 1898 r. T om X V II.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ",j\°. 37. Warszawa, d. 11 września 1898 r. T om X V II."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,j\°. 3 7 . Warszawa, d. 11 września 1898 r. T o m X V I I .

T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , P O Ś W IĘ C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N IC Z Y M .

PRENUMERATA „W SZEC H$W IA TA “ . W W a rs za w ie : rocznie rs.

8

, kw artalnie rs.

i

Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs.

1 0

, półrocznie rs.

5

Prenum erow ać m ożna w Redakcyi .W szechśw iata*

1

w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W szechśw iata stan o w ią P an o w ie D eike K., D ickstein S., H o y e r H . Jurkiew icz K ,, K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., N»- tanson J., Sztolcm an J ., T rzciński W . i W ró b lew sk i W .

A . d r e s Z R e d a ł s c y i : l ^ r a l r o - ^ r s l s r l e - ^ r z i e d . m . l e ś c l e , IŃTr

Z dziedziny radiografii i radioskopii.

Prom ienie R ontgena wytworzyły nową g a ­ łąź techniczno naukową, która, pozyskawszy niezliczone i ważne zastosow ania, szybko urosła, a w krótce rozdzieliła się n a d w ie : radiografią, czyli sztukę fotografowania przedmiotów „niewidzialnych” i radioskopią, 4. j. sztukę widzenia przedmiotów niewidzial­

nych. Przedm iotam i niewidzialnemi w obu przypadkach nazywam to, co w zwykłych w arunkach nie może być dostrzeżone, czy to dla b ra k u zupełnego promieni, n a które wrażliwe je s t oko, czy dla ich przesłonięcia ciałam i nieprzezroczystemi. S ą obecnie za­

kłady, które poświęcają się wyłącznie w yra­

bianiu i udoskonaleniu przyrządów ra d io g ra­

ficznych. Do takich należy Segui w P aryżu.

Dzięki uprzejm ości właściciela tej firmy, oraz d -ra de B ourgade la D ardye, redakto- r a pisma radiograficznego (Les R ayons X ), m iałem możność poznać najnowsze przyrzą­

dy, udoskonalone przez ten zakład, oraz widzieć doświadczenia, wykonane z nie­

mi. Przedm iotom tym poświęcam następne wiersze.

N ie od rzeczy może będzie zebrać w kilku słowach sposób powstawania promieni X i ich niektóre własności. R ontgen otrzym ał je, ja k wiadomo, wywołując wyładowania bardzo silnych prądów przerywanych w ru r ­ kach, w których powietrze było rozrzedzone do ciśnień pomiędzy V10oooo a '/i 000000 atm o­

sfery l) pomiędzy elektrodam i platynowemi.

Z a źródło elektryczności może służyć zarów­

no m achina elektryczna, ja k i p rąd , prze­

kształcony w cewce Ruhm korfa. F ig . 1 i 2 w yobrażają jednę z takich ru re k lub raczej kolbek (am pulle) osobno, oraz w połączeniu z m achiną elektryczną.

Pow stające w ten sposób promienie m ają tę osobliwość, wyróżniającą je od zwykłych prom ieni świetlnych, że nie ulegają ani z a ła ­ m aniu ani odbiciu, nie są widzialne dla oka, natom iast zaś p rzenikają z większą lub mniejszą łatwością wszystkie niem al ciała nieprzezroczyste dla promieni widzialnych.

W szystkie te osobliwości zostają prawdopo­

dobnie w związku z nieznaczną długością fali tych promieni, której zresztą zmierzyć nie możemy, gdyż, nieulegając odbiciu ani zała-

') Przy ciśnieniach mniejszych, t. j. docho­

dząc do możliwego minimum rozrzedzenia, prąd

nie przechodzi i wszelkie zjawiska ustają.

(2)

5 7 8 W SZECH ŚW IA T N r 37.

m aniu, zostają niepochwytnemi dla wszelkich przyrządów optycznych. Jakkolw iek nie d z ia ła ją na siatków kę oka, prom ienie te są je d n a k bardzo czynne chemicznie; możemy więc badać ich skutki na tafli fotograficznej.

Fotografie w ten sposób otrzym ane nie są obrazam i, gdyż obraz może być otrzym any tylko przez odbicie św iatła, lecz sylwetkami

czyli cieniami, rzuconem i przez przedm ioty mniej przezroczyste dla promieni X . P o n ie ­ waż zaś naw et m ało przejrzyste przedm ioty przepuszczają jeszcze pew ną ilość owych promieni, k tó ra przy dostatecznie długiem działaniu może wywrzeć wpływ na tafelkę wrażliwą, więc c h a ra k te r sylwetki otrzy m a­

nej zależny będzie bardzo od czasu w ysta­

wienia. Jeż eli mamy np. monetę lub m edal z w ypukłą rzeźbą i po­

łożywszy go n a tafelce bromożela- tynowej rzucimy nań wiązkę p ro ­ mieni X , to zależnie od czasu ekspozycyi możemy otrzym ać trzy obrazy rozm aite : przy działaniu bardzo krótkiem m edal da cień jak o całość, więc w postaci k rą ż ­ ka; przy nieco dłuższem — prom ie­

nie „przeb ijają”, jeżeli wolno ta k powiedzieć, cieńsze części, ale grubsze, t. j. rzeźba da jeszcze cień— otrzym am y więc zarys rzeź­

by wypukłej; wreszcie przy je sz ­ cze dłuższem działaniu wszystko zniknie, ca ła tafelka zostanie wy­

świetlona, ta k jakgdyby na niej nic nie leżało. P rz y k ła d ten ob­

ja śn ia nam jeden z ważnych

czynników, od którego zależy pomyślność radiografii, mianowicie dokładne unorm o­

w anie czasu wystawienia, który je s t w zależ­

ności od siły p rą d u . Oczywistą je s t również rzeczą, że nie możemy się spodziew ać żad­

nych skutków tam , gdzie przedm ioty bardziej przejrzyste dla prom ieni X zam knięte są w ew nątrz mniej przejrzystych.

Jeżeli zam iast tafli fotograficznej podsta-

j

wimy ekran, pokryty platynocyankiem b ary ­ tu, który czyni promienie X widzialnemi dla oka (przez fluorescencyą, t. j. zam ieniając je n a promienie o dłuższej fali), ujrzymy na ekranie te same sylwetki czyli cienie, które daje tafla fotograficzna. W ten sposób od radiografii przechodzi się do radioskopii.

Powodztnie badań radioskopijnych zależy od warunków odmiennych niż w ra d io g rafii;

nietyle idzie tu o dokładne uregulowanie na-

| pięcia promieni, ile o to, aby otrzym ać pro ­ mienie dosyć silne do „przebicia” grubości przedm iotów podlegających badaniu, głównie zaś ciała ludzkiego, gdyż, ja k wiadomo, d ia­

gnostyka lek arska stanowi dziś główne pole zastosow ania radioskopii. Użycie więc sil­

nych cewek stanowi konieczny warunek po­

myślnych wyników b ad ań w radioskopii.

P rz y rz ą d obecnie skonstruowany przez p. Segui odpowiada zarówno wymaganiom

i

radioskopii i radiografii, d ając jednocześnie j wielką łatwość m anipulacyj. P rzy rząd ten składa się z akum ulatora, cewki R uhm korfa

F ig . 2.

i ampuli. A k u m u lato r i cewka mieszczą się na wspólnej podstawie, m ającej k sz ta łt sto­

lika; u przodu jego znajduje się t. zw. „ ta ­

b lica”, n a której umieszczone są woltam etr,

am perom etr i kom utator. Zapom ocą tych

przyrządów możemy w każdej chwili mieć

dokładne wyobrażenie o sile i napięciu p r ą ­

du, co waźnem je st dla obliczenia czasu wy­

(3)

N r 3 7 . WSZECHŚWIAT 5 7 9 stawienia przy radiografii; możemy też zmie­

niać dowolnie kierunek p rą d u lub przerywać go. A m pula świecąca mieści się na osobnej statywie, pozwalającej manipulować nią z ła t­

wością. Cewka je s t takiej siły, aby m ogła dawać iskry długie n a 35 cm. N apięcie p ro ­ mieni w tych w arunkach w ystarcza, aby przeniknąć grubość ciała ludzkiego i dać do­

kładny obraz cieniowy organów w ew nętrz­

nych czy to na tafli fotograficznej, czy na ekranie fluorescyjnym. E k ra n ten utworzo­

ny je st z p apieru wyczernionego z jednej strony, a z drugiej powleczonego w arstw ą platynocyanku barytu.

Doświadczenie u k ła d a się w sposób n astę­

pujący : osoba badana staje koło przyrządu;

am pula umieszcza się na wysokości tej części ciała,]którą chcemy z b a d a ć ,,z przeciwnej zaś strony przysuwa się ekran możliwie blisko;

stosownie do tego, czy organ badany znajdu­

je się bliżej przedniej czy tylnej powierzchni ciała, pacyent obraca się przodem lub tyłem do ekranu. Ponieważ obraz otrzymywany na ekranie je st cieniem organów, promienie zaś R ontgena szerzą się, ja k i wszystkie in­

ne, po liniach prostych, więc cień je s t tem wyraźniejszy im więcej kierunek prom ieni zbliża się do równoległego, t. j. im dalej je st źródło św iatła od przedm iotu, a im bliżej ten ostatni do ekranu. W ynika stąd, źe nie mo­

żemy otrzym ać tak dokładnych rysunków organów wewnętrznych ja k np. kości ręki

lub innych cieńszych części ciała; w każdym razie rozróżnić się dają na ekranie ruchy oddechowe żeber, ruchy serca, zarys płuc, żołądka, wątroby i innych organów we­

wnętrznych. Fotografie pozw alają skonsta­

tować cały szereg chorób, ja k np. gruźlicę płuc i kości, nowotwory miękkich części lab kości, stany zapalne organów (ich przekrwie­

nie, zwiększenie), topografią ich podczas czynności organizm u i t. d. B ouchard śle­

dził zapomocą prom ieni X zmniejszenie się wysięku w opłucnej. P otain i Serbanescu śle­

dzili zmiany stawów podczas reum atyzm u i podagry.

Rozumie się, że doświadczenia te powinny odbywać się w ciemnym pokoju; pożądanem

je s t również osłonięcie cewki czarnym po­

krowcem dla usunięcia św iatła, pochodzące­

go od iskier przeryw acza. A m pula wydaje również światło, zwykle zielonawe, które ko­

rzystnie je st usuwać. W tym celu osłaniają ampulę pudełkiem drewnianem, którego stro ­ na, zwrócona ku oświetlonemu przedmiotowi, zrobiona je s t z czarnego papieru. Można ją przesłaniać zwierzchu cienką blaszką glinu (aluminium), przepuszczającego, ja k wiado­

mo, z łatwością promienie X , inne zaś stro ­ ny skrzyni okrywać nazewnątrz blaszkami z ołowiu. T aka ochrona ampuli nietylko za­

bezpiecza od rozpraszania się promieni w przestrzeni, co szkodzi wyrazistości cie­

niów, ale i ochrania pacyenta od możliwego

Fig. 3.

(4)

5 8 0 W SZECHŚW IAT N r 3 7.

szkodliwego wpływu pola elektrycznego o do­

syć wysokiem napięciu, otaczającego ampulę.

W celu otrzym ania radiografii używa się tegoż układu przyrządów , tylko zam iast ek ran u lum inescencyjnego ') podstaw ia się p ł^ ta fotograficzna. Ciemność wszakże po­

koju nie je s t niezbędną dla radiografii. P rzy radioskopii m ożna się bez niej obejść, używa­

ją c fluoroskopu E disona. J e s tto pudełko ciemne w kształcie stereoskopu, którego dno stanowi ekran lum inescencyjny, u góry zaś znajduje się otwór dla oczu. P ud ełko to usuwa więc zakłócające obraz prom ienie św iatła. R ysunek załączony (fig. 3) poka­

zuje użycie tego przyrządu do zbadania cho­

rego, umieszczonego na stole Seguiego w po­

koju nie zaciemnionym. S tó ł ten u łatw ia nadaw anie rozm aitych położeń ciału pa- cyenta, od pionowego do poziomego, co waż- nem bywa dla oznaczenia wzajem nego poło­

żenia organów wewnętrznych. D la rad io ­ grafii dosyć je s t osłonić pły tę czułą p o k ry ­ ciem nieprzepuszczającem prom ieni św iatła, ale przenikliwem dla prom ieni X , np. cz ar­

nym papierem . M ożna wystawić j ą na dzia­

łanie tych prom ieni w kasecie, gdyż drzewo je st dla nich bardzo przezroczyste.

Prócz zastosow ań diagnostycznych pro­

mienie R ontgena w yw ierają i skutk i te ra ­ peutyczne : d-r B ourgade opowiadał mi o świeżym przypadku wyleczenia za sta rz a ­ łego zapalenia nerw u lędźwiowego (ischias).

Osoba cierpiąca nie m ogła p rz y b rać postawy prostej. P o d d an a działan iu prom ieni w ce­

lach diagnozy, uczuła odrazu polepszenie, tak, że przyszła prosić o powtórzenie do­

świadczenia. P o kilkunastu posiedzeniach cierpienie ustąpiło i chora chodzi dziś zupeł­

nie prosto.

Liczne już zastosow ania praktyczne p ro ­ mieni Rontgena nie w yczerpują zapewne za­

kresu ich użyteczności. Przypom inam y tu główniejsze z dotychczasowych zastosow ań : W dziedzinie anatom ii i fizyologii są one liczne i ważne. N astrzy k u jąc tętnice rtęcią otrzym ano bardzo dokładne rysunki ich p rze­

biegu, jakich nie mogło dać preparowanie.

R em y i C ontrem oulins otrzym ali również ry-

') Luminescencya — termin ogólny, wprowa­

dzony przez Wiedemanna, obejmujący fosfore- scencyą i fluorescencyą.

sunki mięśni i ścięgien, osadzając wewnątrz tk an ek chrom ian srebra. Ponieważ c h rz ą st­

ki są bardziej przezroczyste niż kości, p ro ­ mienie te pozw alają śledzić postęp skostnie­

nia na młodych osobnikach zwierzęcych.

Im b e rt i B ertin-S ans zastosowali je do ba­

dania ruchów stawowych zdejm ując sylwetki radiograficzne . stawu w rozmaitych położe­

niach. Roux i B alth aza rd daw ali żabom po­

żywienie i domieszką azotanu bizm utu i ba­

dając następnie ruchy żołądka, znaleźli, źe dosięgają one maximum w 20 lub 30 m inut po przyjęciu pokarm u.

O zastosowaniach w medycynie była już mowa. W chirurgii zwłaszcza niezrównane usługi od dają prom ienie R ontgena w zakre­

sie chorób i złam ań kości, niemniej ja k przy poszukiwaniu ciał obcych w organizmie. Ra- diguet i G uichard wykazali w końcu zeszłego roku błędność m niem ania, jakoby ośrodki oczne nie przepuszczały promieni R ontgena.

Fig. 4.

Używając przyrządów dosyć potężnych wy­

kryli oni ziarno ołowiu w oku jednego z pa- cyentów. Prom ienie te pozw alają także stwierdzić należyte albo błędne położenie in stru m entu, wprowadzonego do w nętrza organizm u : P ean i M ergier przedstaw ili akadem ii lekarskiej w P ary ż u radiogram y kości spojonych wstawkam i z glinu i t. p.

M edycyna sądowa również korzysta w wielu zdarzeniach z tego odkrycia.

Zastosow ania techniczne są już dosyć licz­

ne. P om ijając m ało sym patyczną rolę w za­

glądaniu do zam kniętych skrzyń i paczek, promienie X znajdują zastosowanie w odróż­

nianiu prawdziwych drogich kamieni od fał­

szywych, ja k to wykazali B uguet i G ascard, również i fałszowanych p ereł od praw dzi­

wych. Liczne bardzo falsyfikacye przedm io­

tów spożywczych, a zwłaszcza zabarwionych

farbam i m ineralnem i mogą być przy ich po­

(5)

N r 37. WSZECHŚW IAT 5 81 mocy wykryte. N a rysunku załączonym

(fig. 4) przedstaw iona je s t mieszanina kawy prawdziwej ze sztuczną, k tóra je st mniej przezroczystą dla promieni R óntgena. G ru ź­

lica w mięsie wołowem lub wieprzowem ł a t ­ wo daje się wykryć.

Im b ert i B ertin S ans wykazali, że praw ­ dziwa kość słoniowa je st 6 razy mniej p rz e­

zroczystą niż bielmo palmy, k tó re używa się niekiedy dla jej podrobienia.

T estanoire i L ev rat wykazali, że można zapomocą prom ieni X rozróżnić płeć poczwar­

ki jedw abnika, gdyż samiczki zaw ierają jaja, które są mniej przezroczyste od innych czę­

ści ciała. Ponieważ kokony męskie wydają więcej jedw abiu, więc odkrycie to ma ważne znaczenie praktyczne.

Badanie m etali pozwala (przy bardzo dłu­

giej ekspozycyi) wykryć niejednostajność bu­

dowy, domieszki i t. d.

(Dok. nast.).

W ł. M. Kozłowski.

I N D Y G O.

Jesteśm y świadkami ponownej walki po­

między indygiem sztucznem a naturalnem , walki, k tó ra musi się skończyć zwycięstwem pierwszego, pociągaj ącem za sobą ekono­

miczną ruinę pewnych obszarów Indyj. Z a ­ ta rg ten pomiędzy przem ysłem chemicznym z jednej strony, a rolnictwem z drugiej po­

dobnym je st do walki, stoczonej przed ćwier­

cią wieku z powodu alizaryny, barw ni­

ka, używanego podziśdzień w wielkich iloś­

ciach zarówno w farbowaniu, ja k drukowaniu wełny i bawełny. Podobieństwo tych dwu spraw je s t kom pletne, a ponieważ zatarg pociąga za sobą bardzo poważne następstw a ekonomiczne, znacznie większe, niż w przy­

padku alizaryny sztucznej i barwników ma- rzany, przebieg jego śledzony je st przez strony interesow ane z wielkiem natężeniem.

In d y go używane je s t w sztuce farbierskiej od najdaw niejszych czasów— Schunck odkrył je pomiędzy barw nikam i, zdobiącemi szaty mumij egipskich. Słusznie też piękny ten barw nik cieszy się ta k wielkiem powodze­

niem. N ależy on do najtrw alszych, jakie

posiadam y i chociaż m ożna mu zarzucić pewne złe strony, żaden z dotychczas otrzy­

m anych barwników sztucznych nie zdołał obniżyć o nim opinii publicznej, a tem bar- dziej wyprzeć go ze spisu koniecznych p ro ­ duktów farbiarza. Skutkiem tego tow ar farbowany indygiem zawsze może liczyć na wyższą cenę, aniżeli farbowany z po­

dobnym lub naw et identycznym odcieniem zapomocą barwników sztucznych. W obec tego stan u rzeczy chemicy wszystkich n aro ­ dowości nie szczędzili usiłowań w celu otrzy­

m ania indyga drogą sztuczną. Pierwsze próby i rezultaty dodatnia w tym kierunku zawdzięczamy rodakowi naszemu Nenckiem u, który otrzym ał indygo przez utlenienie ener­

giczne pewnej zasady, zwanej indolem. Syn­

teza ta, jakkolwiek nader ważna i ciekawa z punktu naukowego, nie m iała z natury rzeczy praktycznego zastosowania. Podob- I nie też słynne syntezy indyga, wykonane przez B aeyera, chociaż przyczyniły się zna­

komicie do wyświetlenia natu ry chemicznej zarówno indygotyny, jak o też ciał z nią spo­

krewnionych, nie znalazły praktycznego za­

stosowania na wielką skalę; tylko jeden z p ro ­ duktów pośrednich, przechodzących w indy- gotynę, znajduje się od pewnego czasu w handlu i bywa używany w sztuce d ru k a r­

skiej perkalów. F a b ry k a , k tó ra zakupiła odnośne patenty B aey era (B adeńska fabry ka aniliny i sody) nie szczędziła wysiłków, aby umożliwić zastosowania jego syntez w prze­

myśle; wysiłki te jed n ak spełzły na niczem, indygo bowiem, otrzym ane tem i sposobami, nie mogło konkurować z indygiem n a tu ra l­

nem, będąc znacznie droższem. Pierwsze wieści o rzekomych powodzeniach B aeyera i fabryki badeńskiej spraw iły, ja k można so­

bie wyobrazić, panikę pomiędzy plan tato ram i indyga, ja k również legionem najróżnorod­

niejszych pośredników w handlu tym p ro ­ duktem , historya bowiem nierównej walki pomiędzy alizaryną sztuczną i alizaryną wyosobnianą z m arzany świeżo jeszcze była w pam ięci, a następstw a jej dawały się za­

pewne jeszcze odczuwać w niejednej kieszeni.

Obawy te jednak okazały się, ja k rzekliśmy, w owe czasy płonnemi, pracownia chemiczna uniwersytetu i fabryki nie mogły się jeszcze wtedy mierzyć z laboratoryum przyrody—

roślina produkowała indygotynę taniej. Spra-

(6)

5 8 2 WSZECHŚWIAT JS!r 3 7 . wa więc indygotyny sztucznej nieco zacichła,

przynajm niej pozornie, p la n ta to r indyjski powrócił do równowagi, i w dalszym ciągu upraw iając swe indygo i dobyw ając zeń barwnik, m ało się troszczył o polepszenie m etod produkcyi swego tow aru, sądząc, że p rzyrod a obroni go zawsze od napaści che­

mików. W laboratoryach zaś p ra ca nie ustaw ała; nie udało się dziś— uda się ju tro , myślano i nareszcie owe ju tro zdaje się za­

powiadać brzaskiem . Tym razem myśl, któ ­ ra w następstw ie okazała się n ad e r płodną, zrodziła się w mózgu profesora politechniki związkowej szw ajcarskiej, niedawno z m a rłe ­ go d-ra H eum anna, a wykonanie jej miało miejsce w mojej obecności, o czem jed n ak w owe czasy nie w iedziałem . D -r H eum ann był wtedy pierwszym asystentem pracowni chemiczno-technicznej, podpisany zaś p ró b o ­ w ał spełniać obowiązki asystenta drugiego i jakkolwiek w porównaniu z ta k dzielnym uczonym nie zasługiw ałem naw et na miano chemika, cieszyłem się u niego szczególnemi względami, które, sądzę, spowodowane były wspólnemi tro sk am i, o których tu ta j jed n ak przemilczę. Pracow aliśm y w jednej sali obok siebie; d-r H eu m ann wciąż zajęty był przy­

gotowywaniem różnych rzeczy w epruw et- kach, innych bowiem ap arató w nie uznawał.

Chem ia barwników nie interesow ała mnie wówczas, z wyglądu jed n ak epruw etek i palców profesora łatw o można było o d g ad ­ nąć, k tó ra z dziedzin chemii zaw ładnęła jego umysłem. Sądziłem jed n ak , że próby owe m iały tylkp c h a ra k te r przygotowawczy, nie chciało mi się bowiem wierzyć, aby p raca z epruw etkam i jedynie m ogła doprowadzić do jakich poważnych rezultatów . Sam wte­

dy pracowałem nad n a tu rą chemiczną różnie zabarwionych kwasów azotnych, a p a ra ty miałem prześliczne, skomplikowane, z mnós­

twem rur.ek, kurków i t. d., dum ny z nich byłem i wielkie sobie re zu ltaty zapow iada­

łem. M ożna sobie więc wyobrazić moje zdu­

m ienie, gdy pewnego ra n a prof. H eum ann zbliżył się do mego stołu i rz ek ł mniej więcej w te słowa : „ a p a ra t niezły, ani słowa, s ą ­ dzę jednak , że popracujesz pan jeszcze do­

brych kilka miesięcy nim dojdziesz do rezu l­

tatów ; wolę przecież moje epruw etki. P rzed tygodniem, kiedy pan zajęty byłeś setną k tó rąś analizą nitrom etrow ą, j a zrobiłem

w tej oto epruwetce syntezę indyga, mam nadzieję, że się ona ludziom przyda i cieszę się, że mam ciekawy tem at dla przyszłych swoich doktorantów — a chciałbym ich mieć kilku” . -Nadzieja ta zdaje się sprawdzać w isto­

cie, jakkolwiek, ja k to często bywa, szczęście jednych pociąga za sobą nieszczęście innych;

nieszczęśliwemi będą przedewszystkiem ty ­ siące biednych indusów, pozbawionych p ra ­ cy i zarobku.

W niniejszym artykule mam zam iar p o ­ informować czytelników o syntezie indygo­

tyny H eum anna i najnowszych jej postępach;

naprzód jednak opiszę produkcyą indygo­

tyny, praktykow aną w Indyach i spróbuję objaśnić zjawiska chemiczne, na których produkcyą ta się opiera.

JSajgruntowniejsze prace nad chem ią roś­

lin indygodajnych zawdzięczamy Edwardowi Schunckowi. B adacz ten udowodnił, źe, wbrew dawniejszym przypuszczeniom, rośli­

ny nie zaw ierają indygotyny pod żadną po­

stacią, że barw nik ten powstaje dopiero przy rozkładzie pewnej substancyi m acierzystej, nazwanej przez S chuncka indykanem . Z d a ­ nie swoje Schunck po parł bardzo pięknemi i przekonywającem i eksperym entam i. P r z e ­ dewszystkiem wykazał on, że doświadczenie przytaczane na poparcie poglądu Jolyego, według którego indygotyna obecną je s t w go­

towym stanie w liściach, a polegające na powolnem ekstrahow aniu liścia alkoholem w celu wydzielenia chlorofilu i zawsze obec­

nych barwników żółtych, przy czem w końcu otrzym uje się liść zabarwiony indygotyną na niebiesko—nie je s t przekonywające. Jeż eli bowiem eksperym ent ten powtórzymy uży­

wając wrącego alkoholu, natenczas otrzym a­

my liść niem al bezbarwny, słabo na żółto za­

barwiony; niebieskiego zabarw ienia nie do­

strzeżemy wcale, a ponieważ indygotyna je st n ad e r trudno rozpuszczalna naw et we wrą- cym alkoholu, wnosić można, że nie je s t ona obecną w gotowym stanie w roślinie, że cia­

ło, k tóre w odpowiednich w arunkach może dać ten barw nik, znajduje się w alkohołicz- nym ekstrakcie liści. I w istocie, jeżeli skon­

centrujem y ten ek strak t w niewysokiej tem ­ p eraturze, odfiltrujemy od wydzielonych tłuszczów roślinnych i chlorofilu—otrzymamy bronzowy roztwór, który pod wpływem pew­

nych odczynników z łatwością daje indygo-

(7)

N r 3 7. WSZECHŚWIAT 5 8 3

tynę. Jeżeli np. dodamy doń nieco rozcień­

czonego kw asu siarczanego lub solnego, zau­

ważymy po pewnym czasie na powierzchni płynu cienką powłokę niebieską, połyskującą m etalicznie, spowodowaną przez wydzieloną indygotynę. P o odfiltrowaniu barwnika otrzy­

mamy w reszcie płyn, którego odczyny prze­

m awiają za tem , że zawiera jakiś wodan węgla, a k tóre Schunck nazw ał indyglucy- ną W ed ług najnowszych zaś badań m ą ono być identyczne z glukozą zwyczajną. Z u ­ pełnie analogicznie zachowuje się ciało wyo­

sobnione przez S chuncka z powyższych roz­

tworów w stanie stałym , przedstaw iające żółtą hygroskopijną masę. Z doświadczeń tych należy wnosić, że ciało, zaw arte w liś­

ciach roślin indygodajnych, należy do grupy t. zw. glukozydów, że więc dawny pogląd, według którego indygo miało być obecnem w gotowym stanie w roślinie, jest błędny.

R ezu ltat zaś doświadczenia, które doprow a­

dziło do tego błędnego zdania, można wy­

tłumaczyć, przyjm ując, że pod wpływem zim ­ nego alkoholu następuje powolny zanik ży­

wotności liścia, skutkiem czego ta k zmienne ciało, jakiem bezwątpienia je s t indykan, ule­

g a destrukcyjnem u działaniu ciał obecnych obok niego w liściu. W eksperym encie zaś Schuncka indykan zostaje ekstrahow any przez wrący alkohol nim rozkład na części składowe może nastąpić.

Co do chemicznej natu ry indykanu poglą­

dy są również sprzeczne. N iektórzy przy­

puszczają, źe je st on związkiem rodnika glu­

kozy z t. zw. bielą indygową, t. j. produktem redukcyi indygotyny. Pogląd ten w rzeczy samej m iał cechy prawdopodobieństwa; opie ­ ra ją c się na nim, tworzenie się indygotyny z indykanu tłumaczyćby można w sposób następujący. Ind y k an rozszczepia się pod wpływem t. zw. środków hydrolitycznych, np.

kwasów, na glukozę i biel indygową, k tó ra pod wpływem środków utleniających, ja k tlen powietrza, przem ienia się w indygotynę.

P ogląd ten je st jed n ak w sprzeczności ze'spo- strzeżeniem , zrobionem przez Schuncka i R om era, a widocznie nieznanem zwolenni­

kom poglądu powyższego na naturę indyka­

nu. Badacze ci spostrzegli mianowicie, że jeżeli indykan traktow any będzie naprzód kwasami w nieobecności środków utleniają­

cych, a dopiero po niejakim czasie doda­

my odczynnika utleniającego—indygotyny nie otrzymamy; warunkiem tworzenia się indy­

gotyny je st obecność środków hydrolitycz­

nych i utleniających jednocześnie. P ro d u k ­ tem więc hydrolizy indykanu nie może być biel indygową, nie możnaby bowiem z ro zu ­ mieć, dlaczego po rozkładzie jego przez k w a­

sy biel owa nie przem ienia się w błękit, cze­

go, znając zachowanie się bieli indygowej, spodziewać się należało. Sądzę, że z zacho­

waniem się in lykanu zgadza się najlepiej n a­

stępujący pogląd na chemiczną jego n atu rę : indykan je st glukozydem indoksylu, to je s t związku, otrzymanego drogą sztuczną m ię­

dzy innemi z pewnego produktu utlenienia indygotyny, izatyny, a m ającym w nowszych syntezach indygotyny pierwszorzędne znacze­

nie. W edług poglądu tego proces tworzenia się indygotyny z indykanu tłum aczy się w sposób następujący : środki hydrolizujące rozkład ają indykan na glukozę i indoksyl, który pod wpływem tlenu powietrza lub innych środków utleniających przemienia się natychm iast w indygotynę; jeżeli zaś środki utleniające są nieobecne natenczas indoksyl, utworzony podczas hydrolizy, będąc związ­

kiem łatwo wchodzącym w reakcye z alde­

hydam i lub związkami łatw o w nie zamie- nianem i, łączy się prawdopodobnie z gluko­

zą, tworząc związek izomeryczny z indyka- nem, lecz bardzo trw ały, niezdolny do prze­

miany w indygotynę przy późniejszem d zia­

łaniu środków utleniających. P og ląd ten tłum aczy więc w sposób zadawalniający eksperym ent Schuncka i R om era, dowodów jed n ak bezpośrednich na poparcie jego jesz­

cze nie mam *).

') Nadmienię, że pogląd ten wydaje się tak­

że prawdopodobnym ze względów fizyologicznvch.

Ciało przechodzące w indygo, występujące pomię­

dzy produktami przemiany materyi organizmu zwierzęcego, jest eterem siarczanym indoksylu.

Siibstancyą macierzystą tego związku jest białko;

można się więc spodziewać, że biatko roślinne ulegnie w odpowiednich warunkach analogicz­

nym przemianom jak biaJko zwierzęce, t. j. da indoksyl, który neutralizuje sis, jeżeli określenia tego użyć wolno, glukozą, podobnie jak w ciele zwierzęcem kwasem siarczanym. Że bisłko roś­

linne i zwierzęce w istocie dają początek ciałom blisko chemicznie spokrewnionym, na to mamy dowód w pokrewieństwie chloi’ofilu i hemoglo­

biny.

(8)

5 8 4 W SZECHŚW IAT N r 3 7 .

Otrzym yw anie indyga n aturalnego w In- dyach je s t bardzo proste. Liście roślin wraz z łodygam i umieszcza się w kufach drew nia­

nych i pokrywa całkowicie wodą. Po n ieja­

kim czasie wszczyna się pewnego rodzaju ferm entacya, której znaczenie nie je s t jesz­

cze wyświetlone. Je d n i przypuszczają, źe | je s t ona koniecznym warunkiem rozkładu in-

dykan u n a składniki, inni zaś, pom iędzy ni- mi Schunck, sądzą, że ferm entacya ta um oż­

liwia jedynie rozproszenie się indykanu w wo-

j

dzie kufy, a źe rozkład jego umożliwia się niezależnie od ferm entacyi; pom iędzy tem i poglądam i narazie trudno rozstrzygnąć. N ie ulega wątpliwości, że indykan ulegać może rozszczepieniu pod wpływem b ardzo słabych bodźców chemicznych i że z tego powodu słusznie m ożna z Schunckiem odrzucić ko­

nieczność ferm entacyi rośliny w celu rozło­

żenia indykanu. Z drugiej strony wiadomo, że glukozydy wogóle u leg ają rozkładow i pod wpływem fermentów czy to organizowanych czy też nieorganizowanych, nie je s t więc rz e ­ czą wykluczoną, źe ferm entacya kufowa p o ­ woduje ten sam rezu ltat. K w estyą t a zasłu- je na gruntow ne wystudyowanie, od ferm en­

tacyi bowiem przedewszystkiem zależy wydaj­

ność i gatunek ostatecznie otrzym anego in ­ dyga. F erm entacy a owa odbywa się w tem ­ p eratu rze 35° O i trw a wtedy 18 godzin.

P łyn w kufie podczas ferm entacyi powiększa swą objętość i z chwilą, gdy zaczyna pow ra­

cać do pierwotnego poziomu, ferm entacyą przeryw ają, odpuszczając płyn do naczynia zaopatrzonego w m ieszadła, k tóre powodują gruntow ne mieszanie się roztw oru z po­

wietrzem i wydzielenie rozpuszczonego w nim dw utlenku węgla, utworzonego podczas fer­

m entacyi. Podczas tego procesu biel indy- gowa, według jednego poglądu, lub indoksyl według drugiego, ulegają utlenieniu tw orząc indygotynę, wydzielającą się pod postacią niebieskiego proszku. P roszek ten wreszcie zb ierają w workach, wyciskają nadm ierny płyn i suszą na słońcu.

Opis powyższy produkcyi indyga brzmi bardzo prosto, w rzeczywistości jed n ak sp ra­

wia kłopotów bez końca. N a wydajność in­

dyga wpływ m a ją najróżnorodniejsze, n a j­

częściej zupełnie niezrozum iałe przyczyny, skutkiem czego p lan tato rz y m ają nadzieję, że z chwilą gruntow nego w ystudyow ania te ­

go procesu walczyć będą mogli z powodze­

niem z barwnikiem sztucznym. P od groźbą ruiny zdobyli się też nareszcie n a wysiłki.

"W bieżącym roku kilku chemików znalazło zajęcie w fabrykach indyjskich w celu z b a ­ dania kaprysów procesu, praktykow anego dziś bodaj w tak i sam sposób ja k przed se t­

kam i lat. O ile pokładane nadzieje ziszczą się, trudno przewidywać, ponieważ je d n a k chemicy^w tym razie m ają do czynienia z zu­

pełnie dziewiczem polem, przypuszczać moż­

n a ,'ż e usiłowania ich nie spełzną na niczem.

D aleko bardziej skomplikowanemi (na pierwszy rz u t oka) w ydają się metody otrzy­

m ywania indygotyny sztucznej. O synte­

zach B aeyera nie mam powodów na tem m iej­

scu mówić. Do rezultatów praktycznych nie doprowadziły one jeszcze, albowiem m ate- ry ały surowe do nich potrzebne są zbyt kosz­

towne, a czy ostatnio opublikowane patenty, m ające na celu obniżenie ceny tych m aterya- łów okażą się rzeczywiście wartościowemi trud no przewidywać. Lepsze widoki powo­

dzenia m iała od sam ego początku synteza H eum anna. P olega ona na ogrzewaniu z ługam i ciała otrzym anego przez związek chlorowanego kwasu octowego z aniliną.

M ateryały te są bardzo tanie, wydajność je d ­ nak pozostawia wiele do życzenia, albowiem indygotyna utworzona w stopie z ługiem so­

dowym ulega pod jego wpływem rozkładowi.

H eum ann zdołał jed n ak syntezę swoję udo­

skonalić. P ro d u k t połączenia kwasu chlo­

row anego octowego z aniliną zastąpił ciałem otrzym anem przez działanie tego chlorow a­

nego kwasu na kwas t. zw. antranilow y, k tó ­ ry różni się od aniliny obecnością grupy k ar­

boksylowej (COOH) ; nowy ten m atery ał również się ogrzewa z ługiem sodowym, lecz te m p e ra tu ra konieczna do tw orzenia się in­

dygotyny je st w tym przypadku znacznie niższa, skutkiem czego nie m a m iejsca roz­

k ład początkowo utworzonej indygotyny, a przynajm niej znacznie je s t mniejszy. S łaba stro n a nowego sposobu polega na kosztowno­

ści kwasu antranilow ego. O trzym uje się go obecnie z kwasu ftalowego, a ten ostatn i przez utlenienie naftalinu, produktu nad­

zwyczajnie taniego; przem iana ta jed n ak nie

je st gładk ą, wydajności kwasu ftalowego

nią są zadaw alniające, skutkiem czego cena

jego je s t stosunkowo wysoka. T u taj więc

(9)

N r 3 7 . W SZECHŚWIAT 5 8 5 chemrcy m ają wdzięczny tem at do p ra c y :

tani kwas ftalowy da tanie indygo synte­

tyczne. Pomimo wskazanych braków, syn­

teza d ru g a H eum anna umożliwia juź p rodu­

kowanie syntetycznej indygotyny po cenie nie wykluczającej jej użycia przez farbiarzy, szczególnie wobec faktu, że produkt wysy­

łany przez B adeńską fabrykę m a pewne ce­

chy fizyczne,ułatw iające znakomicie jego sto­

sowanie; je s t on mianowicie wysyłany albo pod postacią proszku, albo też pasty z wodą o stałym składzie, skutkiem czego farbiarz m a tę dogodność, że zawsze pracować może z jednolitym produktem . Indygo zaś n atu ­ ra ln e zmienne je s t w składzie, skutkiem cze­

go analizowanie każdej partyi używanego pro duktu je s t rzeczą konieczną. Synte­

tyczne indygo ma mieć oprócz tego tę zaletę, źe w jasnych odcieniach daje barwy bardziej o g n istej czystsze niż indygo naturalne. Z d ru ­ giej strony indygo n aturalne m a pewną wyż­

szość nad sztucznem; ostatnie nie daje za- daw alniających barw ciemnych. Przyczyna tego m a polegać n a tem, że indygo n atu ra l­

ne zawiera oprócz; właściwego barw nika, in­

dygotyny, ciała inne, które odgrywają p o ­ niekąd rolę zapraw, ułatw iających produ­

kowanie odcieni bardzo ciemnych, zbliżają­

cych się naw et do czarnych. Próbowano wprawdzie brakowi tem u zaradzić, dodając do indyga sztucznego kleju lub kazeiny, lecz rezultaty są jeszcze, według farbiarzy, niezadawalniające. W reszcie zarzucają in- dygowi sztucznem u b ra k t. zw. indyrubiny, obecnej w indygu naturalnem , barw nika zbli­

żonego pod względem chemicznym do indy­

gotyny, lecz barwiącego czerwono, którego obecność zdaje się być konieczną do w ytw a­

rzania ognistych ciemnych odcieni, lecz b ra ­ kowi tem u fabryka badeńska obiecuje za ra­

dzić przez produkcyą na wielką skalę i tego czerwonego barw nika. Cena sztucznej indy­

gotyny jest jeszcze mniejwięcej o 10— 20%

wyższą od natu raln ej, lecz okoliczność ta w pewnych razach równoważy się z wyżej wspomnianemi zaletam i indyga sztucznego.

W każdym razie fakt, źe indygo sztuczne je st już w handlu i że na kontynencie E u ro ­ py używane je s t stosunkowo w znacznych ilościach jest złą wróżbą dla indyga n a tu ra l­

nego. Jeżeli indygo syntetyczne zwycięży będziemy mieć nowy dowód potęgi wiedzy

współczesnej i nowe poparcie zdania, uw a­

żanego niejednokrotnie za zbyt zarozum iałe, że z biegiem czasu sztuka chemika wytworzy wszystkie produkty organiczne przyrody.

Kosztowne syntezy wodanów węgla, alkaloi­

dów, terpenów, ciał zbliżonych do białkowych i t. d. mogą w m asach nie rozbudzać podzi­

wu, nie towarzyszą im bowiem zaburzenia ekonomiczne. Zwycięzka synteza indyga przemówi do ogółu całkiem inaczej. S ądzi­

my, źe chwila ta nadejdzie niebawem.

L . M archlewski.

N a jw ię k sz a lu neta.

R efrak to r z obserwatoryum L icka w K aii- forni o objektywie 96 cm średnicy przed nie­

dawnym czasem uchodził jeszcze za ostatni wyraz współczesnej techniki optycznej i nie b rakło naw et sceptyków, dowodzących, że otrzym anie soczewek o większej średnicy je st technicznie niemożliwem. P ra k ty k a jedn ak zadała kłam podobnym przepowiedniom, bo już w roku 1889 na wystawie w P aryżu moż­

na było oglądać teleskop o 105 cm otw oru, wykończony przez p. M antuis w ciągu 17-tu miesięcy. N a ostatniej wystawie przem ysło­

wej w Berlinie był re fra k to r, przeznaczony do obserw atoryum w Griinewaldzie, z objek- tywem o średnicy 110 cm i z odległością ogniskową 20,70 m.

N a przyszłą jednakże wystawę paryską przygotowuje się teleskop jeszcze potworniej­

szych wymiarów : długość jego wyniesie 60 m, a średnica objektyw u—125 cm. Objektywów takich m a być dwa, jeden do zw ykłych^bser- wacyj, drugi do fotografii; b ęd ą one umonto- wane w taki sposób, że z łatwością będzie można przesunąć jeden na miejsce drugiego i naodwrót. Poruszanie podobnym olbrzy­

mem i wybudowanie odpowiedniej kopuły ru ­ chomej przedstawiałoby zbyt wielkie tru d ­ ności; wskutek tego teleskop zostanie u s ta ­ wiony nieruchomo, ale przy jego otworze ma być umieszczone zwierciadło płaskie, poru­

szane przez mechanizm zegarowy z szybko­

ścią kątową, odpowiadającą szybkości pozor­

nego obrotu gwiazd (syderostat). Zw ier-

oiadło można będzie skierować na dowolną

(10)

586 W SZECHŚW IAT N r 37.

część nieba tak , aby odbite od niego prom ie­

nie padały równolegle n a objektyw lunety.

W „Ciel e t T e r r e ” p. V andevyver podaje niezwykle zajm ujące szczegóły, dotyczące b u ­ dowy tego re fra k to ra ; szczegóły te, ja k są­

dzę, zaciekaw ią i naszych czytelników.

S am a lu n e ta zbudow ana zostanie z 24 ru r stalowych, długich na 2,5 m, o średnicy 1,5 m.

R u ry te zostaną staran n ie znitow ane i całość oprze się n a szeregu m urowanych filarów, aby uniknąć wyginania się ru ry pod wpły­

wem ciężaru własnego.

S yderostatyczne um ontow anie zw ierciadła będzie m iało 10 m wysokości; samo zwier­

ciadło szklane m a 2 m średnicy i 30 cm g ru ­ bości a waży 3 600 kg , c a ła część zaś ruchom a syderostatu waży przeszło 1 4 0 0 0 kg. C iężar te n musi się poruszać nadzwyczaj praw idło­

wo i równomiernie; w tym celu część sydero­

s ta tu będzie pływ ała w kąpieli z 50 do 60 l rtęci.

Odlanie zw ierciadła powierzono hutom szklanym w Jeum ont. Odlano tam d w a n a ­ ście'kręgów szklanych odpowiedniej wielko­

ści, ale tylko jeden, pierwszy, odpowiadał wszystkim wymaganiom. In n e zaś ostygły zbyt gwałtownie i pękałyby na powierzchni podczas szlifowania. Z g ru b a oszlifowane i w hucie, zw ierciadło przeszło do zakładów optycznych p. G a u tie r dla ostatecznego wy­

polerowania. W tym celu zbudowano spe- cyalny przyrząd, skład ający się z żelaznej podstaw y o 2,5 m boku, na której umieszczo­

no ruchom ą ta rc z ę stalow ą. N a szerokim i wypukłym brzegu tej tarc zy spoczywa zwierciadło. Po rogach podstaw y umiesz­

czono cztery słupy żelazne, unoszące parę szyn, po których posuwa się tam i napow rót przyrząd do polerowania, składający się z płyty stalowej o 1,2 m średnicy. T rans- misya wprawia jednocześnie w ru ch obroto­

wy tarczę ze zwierciadłem i płytę do polero­

wania w ruch prostolinijny, odbywający się tam i napow rót na przestrzen i 1,4 m.

P ły ta nie przylega bezpośrednio do zwier­

ciadła; pom iędzy niemi znajdu je się m iesza­

nina wody i szm erglu. Od czasu do czasu robotnik wpuszcza szm ergiel przez otwór w płycie; w m iarę postępu roboty używa się coraz drobniejszego szm erglu, przysuw ając jednocześnie płytę do zw ierciadła.

D nia 15 kw ietnia r. b., po siedm iu m iesią­

cach pracy, odległość między zwierciadłem a, pły tą wynosiła 0,02 m m .

Najw ażniejszym warunkiem prowadzenia roboty je st równoległość powierzchni zwier­

ciadła i płyty; uchylenia nie powinny p rze­

nosić 0,001 m m . W tym celu przyrząd zo­

stał zbudowany z niezwykłą dokładnością i codzień zran a odbywa się badanie wykona­

nej dnia poprzedniego roboty.

W tym celu usuw ają płytę do polerow a­

nia, starann ie m yją i czyszczą zwierciadło, ustaw iają tuż przy niem, lecz nieco powyżej, lam pę; płom ień tej lampy otoczony je s t b la­

szanym cylindrem z czterem a otworami; n a j­

większy m a 2 m m , najmniejszy 0,02 m m średnicy. Odbicie tych otworów n a p o ­ wierzchni zw ierciadła obserw ują zapomocą m ałej lunety astronom icznej. W yprow adza­

ją c obraz otworu z ogniska okularu, otrzy­

m ujem y szereg współśrodkowych kół barw ­ nych; najm niejsze nieprawidłowości po­

wierzchni odbijającej wywołują ich deforma- j cyą. Stosując coraz mniejsze otwory może­

my odkryć najbardziej nieznaczne nierówno­

ści. Dokładność powyższej metody je st tak a, że miejscowe ogrzanie zw ierciadła wskutek przysunięcia doń ręki wywołuje przekształ­

cenie kół barwnych w elipsy.

W obec takiej czułości zw ierciadła przy ro ­ bocie należy unikać wszelkich miejscowych zm ian tem peratury; dlatego cały przyrząd pomieszczono w osobnym budynku z podwój- neini ścianami drewnianem i i z oświetleniem górnem. M otory umieszczono w oddzielnym budynku, a pasy transm isyjne wpuszczono przez możliwie najm niejsze otwory.

P rzy wszystkich jednakże środkach ostroż­

ności zauważono, że słupy, podtrzym ujące szyny, rozszerzają się nierównomiernie, sto­

sownie do ruchu słońca : zrana wschodnie są cieplejsze od zachodnich, wieczorem— naod- wrót. Z sby zapobiedz mogącym stąd wy­

niknąć nieprawidłowościom, dozorujący ro­

botnik posiada reg u lato r tem peratu ry i może ogrzać chłodniejsze miejsce; przy każdym słupie umocowano bardzo czuły term om etr.

Po wygładzeniu i wyrównaniu powierzchni zw ierciadła będzie ono polerowane przez k il­

ka miesięcy ziemią okrzemkową; płytę sta lo ­ wą polerującą okleją wówczas papierem . P o ­ srebrzenie zw ierciadła odbędzie się n a m iej­

scu przeznaczenia. Odpowiednia jego po-

(11)

N r 3 7 . W SZECHŚW IAT 5 87

wierzchnia zostanie zanurzona w roztwoi-ze azotanu srebra.

N ie mniejsze trudności przedstaw iała r o ­ bota olbrzymich objektywów. S k ła d a ją się one każdy z dwu soczewek—jednej z flint- glasu, drugiej z crownglasu. J e d n a z socze­

wek z flintu je st już gotowa; cena jej prze­

nosi 75 000 fr., grubość dochodzi do 9 cm, a waga do 360 kg.

Przygotow anie odpowiedniej formy trw ało około dwu miesięcy, ogrzewanie masy szkla­

nej około 3 dni. N ajtrudniejsza jednak część operacyi, wyciskanie z odlanej soczewki p ę­

cherzyków pow ietrza, odbywa się ręcznie i i trw a do 30 godzin w tem peraturze 1 600 do 1800°. Robotnicy są zaopatrzeni w rę k a ­ wice azbestowe; promieniowanie je st tak sil­

ne, że ludzie muszą się zmieniać co 5 m inut.

Po doprowadzeniu soczewki do żądanej for- my stygnie ona- stopniowo w ciągu 15 do 20 dni.

Całkowity koszt lunety przeniesie 1400 000 franków.

D otychczas niewiadomo, gdzie nowy re- frak to r zostanie umieszczony. W każdym

j

razie będzie mógł on oddawać usługi tylko w miejscowości o niezwykle czystem i spo- kojnem powietrzu; najm niejsze zaburzenia w atm osferze przeszkadzać będą obser- wacyom.

Oczekiwane powiększenie nowej lunety ma dochodzić do 6 000, a w odpowiednich oko- I licznościach do 10 000 razy (dotychczas n a j­

większe osięgnięte powiększenie wynosi 4000 razy). P rzy takiem powiększeniu będziemy widzieli księżyc z odległości 67 km\

z takiej odległości można już rozróżnić obie- dwie wieże N otre-D am e w P aryżu. R uch korpusu wojsk, statek transatlantycki nie mogłyby ujść naszej uwadze.

Spodziew ają się także niezwykle ważnych rezultatów z otrzym anych zapomocą powyż­

szej lunety fotografij. Ekspozycya dla foto- grafij gwiazd nie powinna przenosić 4 minut, fotografie księżyca można będzie otrzymać w 6 sekund.

J a n Lewiński.

W R O G O W IE S Ł U P Ó W I D R U T Ó W T E L E G R A F IC Z N Y C H .

Trudno sobie wyobrazić, ilu wrogów m ają linie elektryczne i ja k są na zniszczenie wy­

stawione. Owady i grzyby pasorzytne są głównemi ich nieprzyjaciółm i, nie trzeb a za­

pominać i o wpływach atmosferycznych, smutno tylko wyznać, że na czele tej arm ii wrogów stoi człowiek, zwłaszcza w krajach nowoodkrytych.

Pomijamy skutki tej ujemnej działalności człowieka, tak w krajach dzikich, ja k ucy-

| wilizowanych, a przechodzimy do czynników przyrodzonych.

Powietrze, ciepło i wilgoć niszczą bardzo szybko druty , k tóre rdza przegryza, jeżeli nie są galwanizowane na powierzchni. Dy­

my, będące w powietrzu, zwłaszcza w okoli­

cach przemysłowych i wyziewy słone nad morzem potęgują tę działalność ciepła i wil­

goci. D latego to tak się rozpowszechnia d ru t miedziany z powodu swej większej od­

porności na wpływy atmosferyczne.

D ru ty miedziane i żelazne niszczy też go- łoledź w zimie tw orząc na nich lodowe po- I włoki nieraz grubości ręki ludzkiej. Mróz naw et bez lodu przeryw a druty, jeżeli przy zakładaniu ich w ciepłej porze roku, nie obrachowano ściągania się d ru tu w mrozy : zdarza się to n ad e r często w krajach pół-

| nocnych.

Slupy drewniane tylko przez pewien czas opierają się działaniu szkodliwych czynni­

ków. Wilgoć i deszcze przenikają drzewo i slup je st napojony wodą od góry do dołu.

Susza ułatw ia działalność wilgoci, btf-pod- czas niej tw orzą się podłużne, szczeliny w słupie. Styczność z ziemią działa też.

przez wilgoć, a m aterye m ineralne i roślinne, zaw arte w gruncie, wywołują reakcye che­

miczne n a substancye antyseptyczne, którem i slupy są napojone. Ziemie wapienne np.

zaw ierają węglan wapnia, który działa na

| siarczan miedzi. D ziałanie to je s t tak silne, źe naw et blizkość wielkiej m asy muru przy­

śpiesza zgnicie słupów. Jeżeli drzewo ulega

j

zgniliźnie, w yrastają na jego powierzchni

! grzyby różne, stosownie do gatu nk u drzewa.

G rzyb sosny i świerka, najczęściej używa-

(12)

5 8 8 W SZECH ŚW IA T N r 3 7 . nych n a słupy, nazywa się M erulius de-

struens, albo lacrim ans; w yrasta na słupie od północy t. j. na jego stronie bardziej wilgot­

nej, a mniej na św iatło wystaw ionej, tworzy białe włókna, nap ełn iające szczeliny słupa i n ader szybko ro z rastając e się w ziemi; two­

rz ą one nakoniec m asę miękką, zbitą, z której cieknie płyn bezbarwny. G rzyb ten, rosnący na każdem drzewie, tworzy w stanie d o jrz a ­ łym masy brun atn e, m ające 25 do 30 cm obwodu, ale w słupach przebyw a on w stanie grzybni, k tó ra stopniowo drzewo przenika aż do najm niejszych szczelin i zajm uje g ru n t otaczający. G rzyb ten przyspiesza zgniliznę i stanowi rodzaj zarazy, bo deszcze i w iatry przenoszą jego zarodniki.

Owady bardzo niszczą wszelkie drzewo, bądź gryzą w stanie poczw arki lub w s ta ­ nie dojrzałym , bądź pojedynczo, bądź grom adnie. N ajzgubniejsze są różne m a­

łe chrząszczy ki, które w drzewie sk ła d a ją ja ja ; larwy z nich wyklute żywią się drze­

wem, wychodzą z drzewa, zm ieniają się w owady dojrzałe, a po zapłodnieniu znowu wchodzą w drzewo. N a p a stu ją one częściej drzewo m artw e, niż żywe, bo w źywem na wiosnę topią się często w sokach. D w a mo­

tyle Cossus lign ip erd a i L eu zera m ają larwy, żywiące się drzewem.

Term ity są wielkiemi wrogami słupów te ­ legraficznych. W a lk a z niemi tru d n a, nisz­

czą bowiem w nętrze drzewa, a powierzchnię zostaw iają całą, tak, że się dostrzega złe wtedy, kiedy n a nie ratu n k u ju ż niema.

Bielenie drzew a wapnem je s t bezskuteczne.

T erm ity są bardzo pospolite w A fryce śro d ­ kowej i południowej, znajdują się też n a po­

łudniu i zachodzie Francyi.

M ały skorupiak, długi na 4 mm, L im n aria tereb ran s, nap ad a na drzewo nietylko w wo­

dzie czystej lub m ętnej, ale naw et i w g run­

cie wilgotnym. W szystkie gatu n k i drzewa s ta ją się jego pastw ą, z wyjątkiem E u ca ly p ­ tu s ro straty .

Oprócz zniszczenia słupów przez czas, owa­

dy i grzyby, bardzo dziwne byw ają skutki niszczącej działalności zw ierząt. N a wysta­

wie elektryczności w P ary ż u w r. 1881, moż­

n a było oglądać, w dziale norweskim, słupy telegraficzne, m ające na wierzchu dziurę na wylot przebitą! T e dziury, to dzieło p tak a dzięcioła czarnego i zielonego, któ ry się k a r ­

mi owadami, źyjącemi pod k o rą drzew gni­

jących. Dźwięki, zależne od d rgania drutów, naprow adzają p tak a na przypuszczenie, że głos ten wydają owady. Zaczyna więc kuć słup swym silnym dziobem i robi w nim dziu­

ry, m ające do 7 cm średnicy. B ardzo to często widzimy w Norwegii na liniach, sąsia­

dujących z lasam i, zamieszkałem i przez d zię­

cioły. W tymże samym k raju i z tegoż po­

wodu niedźwiedzie często słupy wywracają.

Są one na miód bardzo łakome, a słysząc, d rg a n ia drutów, biorą je za brzęczenie pszczół i podkopują, a nakoniec wywracają słupy.

Jeżeli linie telegraficzne m ają swoich nie­

przyjaciół zwierzęcych i roślinnych w k lim a­

tach um iarkowanych, cóż się dopiero dzieje w podzwrotnikowych? W Brazylii słupy są rzadko przy drogach, bo dróg je s t m ało, a potem, z powodu licznych karaw an, złożo­

nych z ciężkich wozów, k tóre ciągną zw ierzę­

ta pociągowe bez przewodników, słupy były­

by przez nie wywrócone. N ajczęściej linie telegraficzne przeprow adzają przez lasy dzie­

wicze zwykle nieprzebyte, ponad rozległem i m oczaram i i szerokiemi rzekam i o wielkich rozlewach. Stosunki meteorologiczne są pierw otną przyczyną zniszczenia słupów pod zwrotnikam i. Pow ietrze przesycone przez kilka miesięcy wilgocią, ułatw ia gnicie słu ­ pów, utlenianie się drutów i u tra tę elek­

tryczności. P otem przychodzą susze, które trw a ją całe miesiące, słupy pękają, a w szpa­

rach rozw ijają się grzyby. N ag łe zniżenie się tem p eratu ry po zachodzie słońca wywo­

łu je pękanie drutów i izolatorów, a burze też wielkie robią szkody. Nadzwyczajny rozwój roślinności pod zw rotnikam i sprawia, źe utrzym anie linii je s t n ad e r trudnem . L ia ­ ny o p latają słupy i druty. W iększość szkod­

ników pochodzi jed n ak z państw a zwierzęce­

go. Zw ierzęta kopiące nory, ja k G a le ra b a rb a ta i M ephistes suffocans, m ieszkający w lasach dziewiczych, podkopują i wywracają słupy; w pam pasach L agostornos tricho- dactylos podobny do królika kopie nory o licznych galeryach na przestrzeni 6 —8 m;

w lasach—D asypus gigas, wielkości dużego wieprza, robi to samo. N akoniec małpy w licznych gatunkach włażą n a słupy i za­

wieszając się na d ru tach plączą je i zrywają.

D ziałalność ptaków je st inna. W iele ptaków

(13)

N r 37. WSZECHŚWIAT 589 trzym a się wierzchołków słupów i buduje na

nich gniazda z gliny, traw y i piór; te gniazda obejm ują izolatory i dru ty i przyczyniają się do zboczeń prądu elektrycznego, zwłaszcza w czasie wilgotnym. P ta k , zwany F unarius rufus, zamieszkujący prawie całą B razylią, jest specyalistą w tego rodzaju budowach.

Jego gniazdo ma k sz ta łt garn k a lub pieca do chleba; bardzo sztucznie zbudowane z gli­

ny m a 10 do 22 cm długości, 15 do 18 cm wysokości, a do 12 cm głębokości. P ta k sam jest długi na 18 cm. Samiec i samica budu­

ją wspólnie gniazdo w kilka dni w sierpniu i wrześniu w porze lęgu. Zaledwie linią te ­ legraficzną z gniazd oczyszczą, ona znowu je s t niemi pokryta. Ogrom ne p taki nocne latające w ciemności uderzają o druty i zry­

w ają je. P apugi rozryw ają teź druty. Owa­

dy są niemniej szkodliwe. Wiele z nich b u ­ duje w izolatorach gniazda : kilka gatunków os robi je w środku i zew nątrz izolatora, je d ­ ne z liści, drugie z włosków roślinnych, któ- remi jakby wojłokiem cały izolator otaczają.

G niazda Polybia liliacea m ają do 15 m d łu ­ gości, a 60 c m szerokości.

Term ity budują ogromne gniazda w kształ­

cie stogów siana, które m ają do 5 m wysoko­

ści, a 15 do 18 r/i2 powierzchni u podstawy.

G niazda te są budowane z gliny i zwykle tw orzą całe kolonie. Je ż e li ta k a wieś ter-

j

mitów pobuduje się w sąsiedztwie słupa te- ■ legraficznego, biedny słup zostanie pastwą term itów, k tó re go zniszczą choćby był z n aj­

twardszego drzewa. Te gniazda są ta k tw ar- | de, że się opierają siekierze.

I pająków pominąć Die można. Jeden z nich bardzo duży, m ający na grzbiecie czerwone plamy i krzyż czarny, żyje towa- ■ rżysko i buduje gniazda o 60 cm jedno od drugiego. Z czasem te gniazda łączą się i z sobą, obejm ują druty, słupy i krzaki tk a n ­ ką bardzo mocną, k tó ra powoduje zboczenia p rądu, jeżeli jest napojona deszczem l\ib ro ­ są. G dy się pomyśli, że wskutek braku środ­

ków kom unikacyjnych przewóz m ateryałów je s t bardzo trudny, że ludzie nie wszędzie z łatw ością dostać się mogą, a nieraz klim a­

tu nie znoszą, nie trudno pojąć ja k uciąźli- wem je st budowanie i utrzym ywanie tutaj linij telegraficznych.

Z francuskiego streściła M . T w a rd o w s k a .

S P R A W O Z D A N I E .

W iktor B ie rn a c k i: Nowe dziedziny widma.

(Biblioteka dzieł wyborowych n-r 44).

Niektóre niezwykłe i sprzeciwiające się na- pozór zwykłemu porządkowi rzeczy odkrycia fizyczne z lat ostatnich zdołały zwrócić na siebie uwagę szerszej publiczności, zazwyczaj obojętnej na postępy wiedzy.

Zainteresowanie się promieniami Rontgena, a właściwie fotografią szkieletu ludzkiego lub zamkniętych przedmiotów było nawet u nas tak znaczne, że wydano — i sprzedano—-(co dziwniej­

sza) kilka broszurek, w sposób mniej lub bar­

dziej powierzchowny opisujących te promienie.

Równą nieomal sensacyą wywołał wynalazek te­

legrafu bez drutu, ale co do tej kwestyi ciekawy ogół zupełnie nie miał gdzie się poinformować.

Dlatego należy się szczere uznanie „Bibliotece dz. wyb.”, że dała swoim czytelnikom wyczer­

pujący opis nowych odkryć, skreślony wytraw- nem piórem zaszczytnie znanego uczonego fizy­

ka i popularyzatora p. W. Biernackiego.

„Nowe dziedziny widma” są przeznaczone dla szerszej publiczności, w większości przypad­

ków nieznającej nawet elementarnych zasad fizyki. Dla tej kategoryi czytelników napisane są pierwsze rozdziały książki, zawierające krótki wykład ?asadniczych wiadomości z optyki, elek­

tryczności i nawet mechaniki (teorye fal), wia­

domości niezbędnych dla zrozumienia dalszego wykładu. Dalej znajdujemy wyczerpujący opis własności promieni Rontgena, Becquerela i Her­

tza i ich praktycznych zastosowań.

Niezwykle obfity materyał faktyczny wiąże się w jednę harmonijną całość dzięki zasadniczej myśli, konsekwentnie przeprowadzonej przez cały wykład: sprowadzić wszystkie zjawiska pro­

mieniowania do wahań elektrycznych, zachodzą­

cych w cząsteczkach eteru, przy czem same cząs­

teczki pozostają nieruchomemi; w ten sposób falowanie elektryczne, cieplikowe, świetlne, che­

miczne i rontgenowskie łączą się w jedno nie­

przerwane widmo.

Oczywiście wtłoczenie tak obfitej treści w szczu­

płe ramki 9-cio arkuszowego tomiku nie obyło się bez gwałtu. Osobliwie ucierpiały pierwąze ogólne rozdziały; czytanie ich wymaga miejscami zbyt wielkiego Datężenia umysłu, a kilkakrotne odsyłanie czytelnika do podręczników może go zrazić do dalszego czytania. Drobne te jednak usterki są „plamami na słońcu” wobec intere­

sującej treści i wykwintnej formy dalszych roz­

działów, i książeczka p. Biernackiego sprawi prawdziwą przyjemność czytelnikowi osobliwie wykształconemu przyrodniczo.

Z uznaniem jeszcze podnieść należy we nWstę-

p ie” kilka słów obrony pracowników na polu

naukowem, zwykle niedocenianych i stawianych

Cytaty

Powiązane dokumenty

cesem asymilacyi. Oprócz tego wykazał, że mączka ginie w liściach roślin umieszczonych w ciemności, a natychmiast się pojawia, gdy rośliny zostaną wystawione na

W pierw otnej bowiem skorupie ziem skiej, jeszcze rostopionej, węglanów wcale być nie mogło, gdyż sprzeciw iałaby się tem u ich n a tu ra chemiczna; wszystek kwas

W prakty ce, wobec potrzeb spółczesnego społeczeństwa, wobec rozw oju innych dziedzin wiedzy lu d zk ićj, bez któ ry ch obyć się nie było m o­.. żna, a k

strzygn ęły na korzyść undulacyjnej teoryi św iatła i kinetycznej teoryi ciepła, są to najw ażniejsze dośw iadczenia, jak ie k ied y­.. k olw iek zostały

ryzow anych prom ieni w różnych p unktach korony dokonane było ty lk o przez prof. Gdyby ruchom ych tafelek szklanych w teleskopie nie było, to każdy prom ień

dacz ten zresztą daw no już stosował fosforescencyg do badań widmowych; przekonał się on nadto, że ciała w ogóle fosforyzują, i fluoryzują, w sposób je

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów