• Nie Znaleziono Wyników

Romans florencki. Sztuka romantyczna w 5 aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Romans florencki. Sztuka romantyczna w 5 aktach"

Copied!
198
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

STEFAN KIEDRZYŃSKI

ROMANS F L O R E N C K I

SZTUKA ROMANTYCZNA

W 5 A K T A C H

W A R S Z A W A 1928 R O K

B1BLJOTEKA TEATRALNA

(6)

h

D ru k . K o o p e r a ty w y P ra c . D r u k a r s k ic h , Z ie ln a 47. T el.19-57

(7)

OSOBY:

PA N C R A ZIO BERITOLO — k u p ie c . C LA R ISSA — je g o żon a.

CORNELIO — z a u fa n y B e r ito la . G IO V A N N I D I VINCILO — k o n d o tjer.

LEO NAR DO — j e g o sy n . MATTE O GIRASOLE — z ło tn ik . SIM ONA — je g o w n u c zk a . T E S S A — ic h k r e w n a .

A N D R E A DI TORELLO — d w o rz a n in M e d y c e u s z a . FRAN CESC O — s łu ż ą c y M attea.

I. m ie s z c z a n in . II. m ie s z c z a n in .

I. ż o łn ie r z . II. ż o łn ie r z .

Lud, słu ż b a , ż o łn ie r z e .

R z e c z d z ie je s ię w e F lo r e n c ji w r. 1494.

(8)

■ ■ ■ •' '

S i/:'"- i',i

!

(9)

N ie w ie lk i o g r ó d e k , p e łe n k w ia tó w , p r z e d sk ro m n y m d o m k ie m M attea. Z p ra w e j str o n y w id a ć c z ę ś ć dom u z o k n a m i i b a lk o n e m , o b r o s ły m p ię k n e m ! r o ślin a m i.

W zd łu ż ogrodu, n a p r z e c iw w id z a , m u r, p o k r y t y d z ik ie m ! ró ża m i. Z p r a w e j, w g łę b i, fig u r a M atk i B o s k ie j z p a ­ lą c ą s ię p r z ed n ią la m p k ą . Z le w e j, b liż e j w id z a , ła w k a k a m ie n n a .

R ó ż o w y ś w it. R azem z p o d n ie s ie n ie m z a s ło n y , lu b n ie c o w c z e ś n ie j, s ły c h a ć z za in u ru ś p ie w m ę s k i z to w a ­ r z y s z e n ie m g ita ry . W p o ło w ie p io s e n k i n a b a lk o n ie u k a ­ zu je s ię w r a n n y m stro ju S im o n a — p ię k n a d z ie w c z y ­ n a la t 16-u.

S C E N A 1.

S im o n a — A n d r ea Ś p ie w

( z a sc e n ą )

W tę noc szczęśliwą, "?dy św iatło blade księżyca pieści tw^ nne ciało,

usłysz, o pięk»- •'nadę,

otwórz sw ' „ śmiało

i tak, : jr n y księżyca,

całowi- słodkie lic a . . .

(10)

SIMONA

(p r z y c isz o n y m g ło se m )

Na Madonnę, błagam cię m esser Andreo, każ mu zamilczeć! W domu śpią wszyscy!..

Ś p ie w (ja k w y ż e j)

A kiedy niebo płaszcz słońca okryje, ostatnie rzucę ci pozdrowienie, ostatnią z ust tw ych słodycz wypiję i w uchodzące schowam się cienie.

Lecz wrócę z pierw szą gw iazdą na niebie po szczęście, miłość, po życie, po ciebie!..

A N D R E A

(m ło d y , b ardzo p r z y s to jn y , u b r a n y b o g a to , u k a z u je s ię n a m u r z e, zd e jm u je b er et)

Bądź pozdrowiona, cudowna Simono!

SIMONA (b ła g a ln ie )

Zamilcz i odejdź! Odejdź jaknajprędzej!..

A N D R E A

Jakież to wrogie dla mnie bóstw o natchnęło cię niewiarą, piękna Simono, do tej miłości, któ- rejbym życie swe poświęcić gotów?

SIMONA

Zostaw mnie w klasztornej ciszy tego domu.

Gdybyś mnie kochał, jak tylekroć mówisz, nie

narażałbyś mnie na ludzkich oszczerstw truciznę

i boleść!

(11)

A N D R E A

O jakże słodko brzmi twój głos, Simono, choć wypowiada słowa tak okrutne: Każesz mi odejść?: Czyżbyś gardziła miłością?...

SIMONA

Nie pytaj o nic i odejdź stąd — błagam:

A N D R E A

Nie wierz kazaniom b rata Girolama. Ten mnich szaleje: Miłość najsłodszą jest pieśnią natury, a tyś stworzona, by tę pieśń wyśpiewać n a cześć Apolla i bogini Venus:

SIM ONA

B rat Girolamo ma słuszność, gdy mówi, że duch pogaństw a ow ładnął Florencją: Moim ko­

chankiem będzie ten — przysięgam — którego imię Bóg w swej łaskaw ości w sercu mem p ra ­ wem Swej woli zapisze.

( z

w e s tc h n ie n ie m )

Gdyby on przyszedł...

A N D R E A

On? Kto taki?

SIM O N A

Serca mojego treść najcudowniejsza. Ten, który każdą m yśl moją pochwycił i każdą chwilę w tęsknotę zamienił...

A N D R E A

Na Boga, Simono, ty kochasz!! Słodki czar amora, przez miłość innego twem u sercu dany,

9

(12)

dla mnie stał się trucizną! Tyś jest zako­

chana!..

SIMONA

(w y jm u je z za g o r su ró żę)

W tym zwiędłym kw iatku... w cieniu mego szczęścia, które tak krótko żyło, jak długo umiera!

A N D R E A (z g o r y c z ą )

Godzien przychodzę, by pod twojem oknem mojej miłości w ypłakać tęsknotę, żalić się niebu na tw ą obojętność — i nie wiem o tern, że w tedy ty w łaśnie swego kochanka poisz swą miłością... Skarż mnie, M adonno jeżeli ten czło­

wiek, gdy go dniem ujrzę, jeszcze noc przeżyje!

SIM ONA

(p r z e s tr a s z o n a , z b o le ś c ią )

Co mówisz! Andrea!..

A N D R E A (z b o le śc ią )

Więc zgadłem! Jeden z tych dwuch po­

dejrzanych ludzi, którzy gościli tu w domu Mattea dziesięć dni tem u—zabrał mi Simonę!

Lecz wiem, że obaj pozostali w mieście. Obaj szukani są już przez Signorię.

SIM ONA (p rz era żo n a )

Boże!..

(13)

A N D R E A (n a m ię tn ie )

Lecz ja przysięgam , że odnajdę pierwszy tego hultaja, zbója, czy też szpiega, k tó ry dziś może, nim przyszedłem tutaj, by cię mu pieśnią m iłosną obudzić — nie dał ci zasnąć, nadobna, noc całą!

SIMONA

(d rżącym z o b u rz e n ia g ło s e m )

O panie jak że mnie obrażasz!..

(ze łz a m i)

Zaliż dla tego zwiesz mnie lekkom yślną, że ciszą domu naszego znudzona, słuchałam chętnie twojej serenady?

A N D R E A (g w a łto w n ie )

Lecz gdybyś siebie oddała tam tem u, i ten nieznany miałby po tych różach piąć się do okna, przedem ną zawsze szczelnie zam kniętego, by w twej komnacie, w ysrebrzonej blaskiem gorącej nocy — tajemnej miłości czarem się upajać. Przysięgam ci, Simono, na drzewo K rzy­

ża świętego — że serce to zgaszę mieczem, lub trucizną!

SIMONA (z r o zp a c z ą )

Nieszczęsny! Zabij mnie! Umrę z radością,, wiedząc, że on żyje!

11

(14)

S C E N A 2.

Ciż, M a tte o . MATTE O

(s ta r u s z e k s k r o m n ie u b r a n y , r u c h liw y , r z e ź k i)

W racaj mi zaraz do swojej kom naty.

SIM O NA

O Boże! Dziadek!..

(c h o w a się ) MATTEO (ze z ło ś c ią )

A ty precz z muru!! Bo strzelać będę, jak pragnę zbawienia!

A N D R E A ( ś m ie ją c się )

Chcesz mnie nastraszyć?

MATTEO (w o ła )

Francesco! Francesco!! Dawaj mi ruszni­

cę!.. — Zobaczysz, m esser, źe trafiam do celu!

(k r z y c z y )

Rusznicę dawaj!! — A, łajdak, śpi jeszcze!.,

(do s ie b ie )

A ten ło tr może do ogrodu skoczyć!..

(w o ła )

Rusznicę dawaj!!.

A N D R E A

Poczekaj, stary, odejdę bez zwłoki. Powiedz

mi tylko, mości Girasole, na co hodujesz w swym

(15)

małym ogródku tę piękną lilję? Poto, by z tobą i z tw ą głupią Tessą schła tu w zapomnieniu?

MATTEO (o b u rzo n y )

W olałbyś pewno, aby szła na tańce i swą pięknością syciła tw ą młodość! O, znam was wszystkich! W szystkich A rrabiatti! Cała F loren­

cja tonie dziś w rozpuście i już się zbliża dzień Boskiego sądu, jak zapow iada nasz przeor z San Marco!

AN DREA

(z p ogard ą, g w a łto w n ie )

O, głupi starcze, zły i samolubny! Praw om natury chcesz wzbronić przystępu do tego do­

mu, gdzie młodość i piękność najw yższych cu­

dów miłości je st wzorem!

(szy d erczo )

Lecz już cię karze mściwa ręk a losu, bo tw a Simona, chociaż tak strzeżona, jakby w klasz­

torze swe życie pędziła... Może coś więcej, niż dziewicze serce, w pięknym podarku dała ko­

chankowi?..

MATTEO (z o b u rzen iem )

Kłamiesz! Kłamiesz!.. Simona zna tylko mi­

łość do Boga — i miłość do sztuki, której ją uczę w m iarę w łasnej wiedzy!

13

(16)

A N D R E A (sz y d e rc z o )

Jeden z tych dwuch przybłędów, których gościłeś tu przed kilku dniami, z Simony pow iek spłoszył sen niewinny. A który? — domyślisz się łatwo!

MATTEO

(z r o zp a cz ą , o s z o ło m io n y )

Poniechaj starca, błagam cię, człowieku! Nie sącz do serca tak strasznych podejrzeń. Moja Simona w łożu podróżnego, k tó ry zatrzym ał się tu, jak w oberży!?.. Nie! To oszczerstwo! nik­

czemne oszczerstwo! — Francesco, trutniu, da­

waj mi rusznicę! Zabiję łotra!!..

A N D R E A (z w ś c ie k ło ś c ią )

Pilnuj więc dalej swej pięknej słowiczki — ale pam iętaj, że dwuch dziś, nie jeden, słow i­

ków czeka, by z nią gniazdo uwić.

I choćbyś, starcze, strzegł jej tu z ruszni­

cą — przysięgam! wezmę Simonę dla siebie!

W brew woli twojej i woli Simony — będę twym zięciem, m istrzu Girasole!

(z n ik a za m u rem ) MATTEO

O, gdybym mógł ci podziękować kulą za

to proroctw o, nikczem ny hultaju!... Francesco,

dawaj rusznicę! Do jakich czasów dożyliśmy

teraz?!...

(17)

S C E N Ą 3.

M a tteo — F r a n c e sc o FRAN CESC O

( m ło d y ch ło p a k , w p a d a ze s tr z e lb ą )

Co się stało, panie?!... Chcesz strzelać O tej porze?! Do kogo?!

M ATTEO

Dawaj drabinkę! Z tych dwuch słowików choć jednego sprzątnę!

( b ie r z e od n ie g o s tr z e lb ę ) FRANCESCO

(zd u m ion y)

Do słowików?!... Na Madonny imię!...

MATTEO ( z e złością)

Ruszaj, łotrze, gdy mówię.

FRANCESCO ( id ą c po d rab in ie)

Już ma ptaszki w głowie!...

S C E N A

4 .

C iż, S im o n a SIM ONA

(u k a z u je się n a b a lk o n ie — u b ra n a )

Co robisz, dziadku? Błagam cię — nie strzelaj!...

15

(18)

MATTEO

Zapłacę bultajow i z lichw iarskim procentem!

(F r a n c e sc o p r z y s ta w ia d ra b in ę. M a tteo w c h o d z i — i z e ś liz g u je s ię z e s z c z e b li. N ie m o ż e w e jść ).

S C N E A 5 . C iż — T e s s a T E S SA

(la t 50, ż w a w a , d o ś ć tę g a )

Co to!... Czyś rozum postradał?! Do kogo chcesz strzelać?

FRAN CESC O (p r z y m r u ż a ją c o k o )

Do słow ika — k tó ry uciekł od św iętej pamięci!

MATTEO

( z e ś liz g n ą ł s ię z d r a b in y , d y s z y z m ę c z o n y )

Zapóźno! Już nie trafię...

(do F r a n c e sc a , w s k a z u ją c n a str z e lb ę )

Podsyp dobrze prochem . Będzie nam nie raz napewno potrzebna

(p o o d e jśc iu F r a n c e s c a )

O, Tesso! Tesso!... Nasze ciche szczęście skończone!

(s ia d a w y c z e r p a n y n a ła w c e ) T E S SA

(z a n ie p o k o jo n a )

Lecz co się stało?

(19)

SILONĄ

Zwykła serenada, k tó ra nas budzi każdego poranka.

MATTE O (surowo)

Dosyć, Simono! Zejdź tu zaraz do nas!

SIMONA

Dobrze, dziadku.

(znika) TESSA

Mówię ci, Matteo, zbyt wiele wina pijesz i chodzisz spać za późno. To w szystko nie jest już na twoje lata!

MATTEO (z b o le śc ią )

A ja ci mówię: spokój tego domu, ten nasz ogródek, w którego cieniu tyleśm y lat przeżyli szczęśliwie — to w szystko przeszłość, k tó ra już nie wróci!..

TESSA

(n iero zu m ieją c )

Czy te serenady ta k cię niepokoją?

MATTEO

Gdy piękność taka, jak naszej Simony, doj«

rzeje wdziękiem kobiecego czaru — w całej Flo­

rencji zaczyna być głośna! Dzieło Natury, jako dzieło mistrza, budzi pożądań ludzkich tajem ne instynkty. Jeden chce zdobyć je ofiarą, drugi —

17

(20)

kupić, trzeci — ukraść, lub przyw łaszczyć gw ał­

tem. Lecz każdy pragnie posiadać na w łasność to, co dla szczęścia Bóg stw orzył na ziemi...

S C E N A 6.

C iż — S im o n a . SIM ONA

Jestem , dziadku.

MATTEO (su ro w o )

Zbliż się, Simono. Spraw a jest ważna.

T E S SA

(z e w s p ó łc z u c ie m )

Nie strasz jej, Matteo. Patrz, jak pobladła...

MATTEO

( ła g o d n ie j , b io r ą c ją za r ę k ę )

Chce się dowiedzieć, drogie moje dziecko, czy znasz młodzieńca, którego przed chwilą za­

stałem na murze?

T E S SA

Więc z nim mówiłaś?

SIM ONA

Wiem, jak się nazywa: A ndrea di Torelio.

MATTEO

(z d u m io n y i p r z e s tr a s z o n y , do T e s s y )

Di Torelio!.. Czy słyszysz? To jest Di To-

(21)

TE SSA

Dworzanin Medyceusza!

MATTEO (z pogardą)

Hultaj bez czci i honoru!

SIMONA

W yszłam na balkon, aby mu powiedzieć, by sobie poszedł i więcej nie w racał.

T BŚSA

(za n iep o k o jo n a )

Lecz w twym pokoju nie był ani razu?

SIMONA (z a w sty d z o n a )

Ach, ciotko!..

T ESSA (zd ziw ion a)

Więc o co ci chodzi?

MATTEO

O to, że ło tr ten uchodząc, przysiągł, źe porwie Simonę!

SIMONA (p rzerażon a)

O, Madonno! Broń mię!..

MATTEO (z b o le śc ią )

Tak, tylko Madonna może nas obronić!

19

(22)

T E S SA

Idź do Podesty! P oskarż się SignoriiL.

MATTEO

Florencja nie jest wolna! Zapom niałaś, Tesso, jakiego księcia mamy? Pogardza ludem, a lud nim pogardza! Tak, tak, niestety... Skoń­

czony nasz spokój!... Ciche, pogodne dni, czy­

tanie Danta, słodkie rozm yślania nad dziełami mistrzów... I do naszego biednego domku zaj­

rzała ludzka bestja! O, Simone, Simone!... Jesteś za piękna!...

SIM ONA

Jeśli dziecinnych moich lat niew inność już się skończyła, a w dom ten razem z dojrzało­

ścią moją ma wstąpić zbrodnia i ludzka ni- kczemność — ja nie chcę, dziadku, twej ciszy zamącać!... Chociaż cię kocham, wiesz, jak b a r­

dzo kocham, i ciebie, Tesso — lecz lepiej będzie, gdy przed nam iętnością, k tó ra mi grozi hańbą i nieszczęściem, skryję się w cieniu ołtarza Madonny!

T ESSA (zd u m io n a )

Chcesz do klasztoru wstąpić?...

MATTEO (z r o z p a c z ą )

To będzie śmierć dla mnie!

(23)

SIMONA (ze sm u tk iem )

Ten dom je st piękny, cichy, pełen kw ia­

tów... lecz przecież nigdy w nim się nic nie zmieni...

MATTEO w zru szo n y )

SimonoL. Teraz cię rozumiem! Torello miał rację!

Chcesz do klasztoru w stąpić nie przez bo- jaźn porw ania, ale z tęsk n o ty do swego ko­

chanka! — O, nie zaprzeczaj! Wiem w szystko, SimonoL.

SIMONA

(tu ląc s ię do n ie g o )

Czy sen, k tóry się z m arzeń w ysuw a n ie­

winnych, grzechem jest? Powiedz! Bo nie wiem, czym grzeszna, że noce całe spędzam na m a­

rzeniach...

MATTEO (do T e ssy )

Teraz rozumiesz, dlaczego rozpaczam? Za­

miast młodzieńca, rów nego jej stanem , Bóg dał dwuch naraz: jednego, k tó ry kocha, drugiego, który jest kochany. Obaj z możnego rodu, bo i ten młodzieniec, k tó ry ze swym ojcem gościł tu u nas — też na możnego szlachcica wy­

gląda...

21

(24)

T E SSA (z a c h w y c o n a )

Więc to on?! Ten młody? W idziałam, jak wodził za sobą oczami! Oj, SimonoL. Na Ma­

donnę, piękny to chłopiec, ani słowa!

MATTE O

Nie gorsz Simony, głupia, sta ra babo!

(do S im o n y )

Powiedz mi tylko, o czem z nim mówiłaś?

Co ci przyrzekał?

TESSA.

( c ie k a w ie )

Coś mu obiecała?...

MATTEO

Czy mówił, źe wróci?

SIM ONA

Przysięgam — nie wiem nic, prócz tego, że ma na imię Leonardo... i że go kocham!

MATTEO

Więc dosyć było jednego spojrzenia, jednej rozmowy z nieznanym młodzieńcem, by tw oje serce, drogie moje dziecko, zadrżało bólem roz­

koszy i trwogi?.., Jak się to stało?

T E S SA

Ja k zwykle, mój stary, kiedy dziewczyna,

dojrzawszy, jak owoc, chce, by słodyczy jej po-

kosztowano.

(25)

SIMONA

Gdy prow adziłeś w komnacie dysputę o rzą­

dach Piera, o niepewnych czasach, o greckich bogach i Savonaroli — ja tą oto ścieżką poszłam wgłąb ogrodu. Słońce już zaszło, m rok się snuł powoli.., a z mroku dziwny w ysnuw ał się sm u­

tek.

(M atteo i T e ssa k iw a ją p o r o z u m ie w a w c z o g ło w ą )

Usiadłam na ławce przy trzech krzakach ró ­ ży — gdy nagle tuż przedem ną stan ął Leonardo.

Nie wiedziałam, co czynić... Serce bić przestało...

Jak z poza szumu morza, dochodziły słowa; „Bóg chciał, bym ciebie ujrzał, nadobna Simono, i obok twego im ienia w wieczności zapisał moje! Ko­

cham cię i wiem, że miłość moja z mem życiem się skończy!“

T ESSA (z z a c h w y te m )

Pięknie powiedziane!

SIMONA

A potem, różę zerwawszy, dał mi ją, mó­

wiąc: „Oto w ątły kw iatek mojej miłości i przy­

sięgi świadek. Jeśli żyć będę — powrócę po cie­

bie i wzrokiem szukać będę tego kw iatka. Gdy mi pokażesz przechow any szczątek uw iędłych listków, będę wówczas wiedział, źe pam iętałaś o naszem rozstaniu!“

MATTE O (w z ru sz o n y )

I cóż dalej?

(26)

SIMONA

Odszedł... a ja noc całą różę oblewałam łzami!

T E S S A

(p o c h w ili, n ie c o z a w ie d z io n a )

To mi się mniej podoba. Dziewczyna nie poto chowa swoją cnotę, by ją ktoś kochał zda- leka do śmierci. Do śm ierci kochać — w sam raz czas po ślubie!

MATTEO

(z w e s tc h n ie n ie m )

Gdybyśmy choć wiedzieli, co oni za jedni!..

Lecz nic o sobie nam nie powiedzieli. Przez m ia­

sto chcieli przejechać wieczorem...

T E S SA

Bali się słońca... Może jacyś „bravi“!...

SIM ONA

Och, nie mów tak, TessoL

T E S SA

Sama nie wierzysz by do ciebie wrócił, skoro się śpieszysz w stąpić do klasztoru...

SIMONA

Bo wiem, że nikt mnie tutaj nie obroni.

Jeśli mam ulec przemocy A ndrei i stać się obcą memu kochankow i — wolę sw ą czystość zacho­

wać w klasztorze i na modlitwie spędzić resztę

życia.

(27)

M ATTEO (z b o le śc ią )

A my?.. My, Simono?.. Na starość sami, bez ciebie w tym domu!.. Me oczy coraz słabsze...

(stu k a n ie do fu r ty )

Słyszycie! Ktoś się dobija do furty!

(k r z y c z y )

Simono! Na górę!

SIMONA (z b o le śc ią )

O, mój dziadku! Ileż nieszczęść sprowadzam na ciebie!

(k o ła ta n ie do fu r ty ) MATTEO

(p o d n ie c o n y )

Prędko, żywo! Dawajcie rusznice!

TESSA (z lito ś c ią )

Zakłują cię, biedaku, nim zdążysz wy­

strzelić!

MATTEO) (sta n o w czo )

Naszej Simony nie dam wziąć nikomu, pó­

ki w mych żyłach choć kropla krw i płynie! Słu­

gą Medyceuszów nie będę do śmierci!

CORNELIO (za sc en ą )

Mistrzu Matteo, cóźeś się zam knął w do­

mu, niby k ret pod ziemią?

(28)

SIM ONA

Zapytaj się ich, dziadku, czego chcą od ciebie.

MATTE O

(p o d c h o d z i do fu r ty )

Powiedzcie przedew szystkiem , coście wy za jedni! Mój dom nie jest gospodą, by do niego zajeżdżać ta k bez ceremonji!

CORNELIO (za sc e n ą )

Jestem Cornelio, zaufany sługa mess er Be­

ri loi a. Od niego przychodzę do was!

MATTEO

(z d u m io n y , do T e s s y )

Cóż to znów nowego?...

T E S SA

Otwórz, to nie wróg!

(do S im o n y )

Schowaj się w komnacie!

(S im o n a w y c h o d z i) MATTEO

(o tw ie r a ją c fu r tk ę )

Doprawdy, żem jest ciekaw!! M esser Be- ritolo, do mnie, biedaka! Cornelia przysyła?...

Ho, ho! To coś niezwykłego!

(29)

S C E N A 7, M a tteo , T e s s a , C o rn elio . CORNELIO

(lat 35, b. p r z y s to jn y , s p o jr z e n ie p r z e n ik liw e , u ś m ie c h p ra w ie z a w s z e g o r z k i, u m ie je d n a k p r z e o b r a ż a ć s ię w g o d ­ n eg o z a u fa n ia p o c z c iw c a .— S e r d e cz n ie:)

Cóż to, m istrzu Matteo?... Swój cichy do- mek zm ieniłeś w Castello?

MATTEO (u p rze jm ie)

W ybaczcie, m esser, lecz czasy niepewne...

TESSA

(u p rz e jm ie , s e r d e c z n ie )

A kto ma w domu ta k piękną dziewczynę, jaką, przyznacie, je st nasza Simona, ten musi dobrze drzwi domu zamykać, bo nieproszonych, a chętnych, nigdy w życiu nie brak.

CORNELIO (se rd ec z n ie)

W itam was, Monna Tesso! W prawdzie m a­

ło się znamy, lecz z m istrzem G irasole kiedyś graliśmy naw et w „la m ora“, w ychylając przy- tem niejedną am phore z dobrem O rvietto, lub Monte Fiascone...

MATTEO

Dawno to już było! Raczcie, proszę, spo­

cząć. A Tessa coś nam tu zaraz przyniesie,

(w s k a z u je ła w k ę )

9

'

(30)

CORNELIO

Bardzo dziękuję, m esser Girasole. W izyta moja nie będzie zbyt długa.

(sia d a n a ła w c e ) T E SSA

(z p r z y m ile n ie m )

Szklaneczka Fiesolańczyka nie zaszkodzi nigdy!

(w y c h o d z i)

(S ło ń c e c o ra z ja ś n ie js z e — d zień )

S C E N A 8.

C o rn elio — M atteo.

CORNELIO

Pierw sze me słowa są pozdrowieniem dla ciebie, m istrzu, które mi kazał wyrazić pan mój—

z całym swym szacunkiem.

MATTEO ( k ła n ia ją c s ię )

Czegóż jednak żąda m esser Beritolo? Do­

póki miałem wzrok dobry i ręk ę pew ną, moje roboty były cenione narów ni z robotam i samego Francesca Castaro, rodem z Lukki, który, jak wiecie, mieszka teraz w Sienie i sław ą się cie­

szy. Dziś jednak jestem tylko biednym starcem , który pragnie jedynie umrzeć tu w spokoju.

CORNELIO (d o b ro d u sz n ie )

Pozwólcie sobie powiedzieć, mistrzu, że zby­

tnia skromność tak samo nie pasuje wiekowi

(31)

dojrzałemu, jak i pyszałkow atość. „Medium te- nuare b eati“. Człowiek, którego przyjaźnią za­

szczycał Donatello, Broun elesco cenił, sam Bea­

te fra Angelico błogosław ił — taki człowiek, na Madonny imię, nie może być we Florencji nie­

znany, lub nieceniony! Na dowód mogę wam po­

wiedzieć, że m esser Beritolo za w ielką bardzo sumę odkupił od pewnego hiszpana cudny k ie­

lich waszej roboty, który staw ia tylko przed najznakomitszymi gośćmi.

MATTEO (w z r u sz o n y )

Mój kielich do wina?... Czy nie ten cza­

sami, któ ry u podstaw y ma liście akantu?

CORNELIO (n ie sz c z e r z e )

W łaśnie ten sam... — Widzicie zatem, że nie do obcego sobie człowieka przysyła mnie m esser Beritolo z pozdrowieniem i prośbą.

MATTEO (p r zera żo n y )

Z prośbą?... do mnie?!

CORNELIO (z d z iw io n y )

Czy w as to przeraża?

MATTEO

Wybaczcie! Medyceusze już nas przekonali, że gdy się zw raca możny do biedaka z prośbą,

29

(32)

ten albo prośbie odmawia i życiem swem płaci, albo ją spełnia — i żyje w pogardzie!...

CORNELIO

Uczynisz, jak zechcesz, nikt cię nie przy­

musi. Posłuchaj jednak m istrzu, na czem rzecz polega.

MATTE O

Słucham was uważnie.

CORNELIO (p o c h w ili)

Cży wiecie, Girasole, co to znaczy — kochać?...

MATTEO

(n ieb a rd zo r o zu m ie ją c)

Kobietę?..

CORNELIO

Pragnienie zdobycia nadziemskiej rozkoszy, jaką natu ra zaw arła w jej treści, czyni nasz um ysł skłonnym do szaleństwa! I choćiaź często, zbyt często być może, z jej przew rotności rodzi się śmierć dla nas, musim y przyznać, chociażby na marach, źe tylko ona obdarza nas życiem!

Nietylko jako matka, lecz jako kobieta, wzbu­

dzająca żądzę...

MATTEO

Nie wiem, m esser Cornelio, czy ta k jest

jest w istocie. Znałem Brounelesca; jego naj­

(33)

większą żądzą było to dzieło, k tó re zachwyca na placu katedry.

CORNELIO (p o c h w ili)

Czyś widział kiedy żonę mego pana?

MATTEO

Nigdy.

CORNELIO (p o sęp n ie )

Ziemia tak pięknej, jak ona, kobiety na swym podłym grzbiecie jeszcze nie nosiła! Mon- na Clarissa przew yższa pięknością w szystkie boginie, które za wzór staw iają m ędrcy z Kon­

stantynopola! Nic więc dziwnego, że m esser Pancrazio praw ie ją więzi!

(drw iąco)

Na sam ą myśl o tern, że piękna Clarissa mogłaby kochać młodszego od niego — dostaje szału!

MATTEO

(ze w s p ó łc z u c ie m )

Biedny człowiek! Jakież męki cierpi!

CORNELIO (d rw iąco)

Całe D anta „P iekło“ przeżywa co noc!

(u n o szą c s ię )

Lecz gdyby mu kto powiedział: odbiorę ci tę miłość, a wzamian dam ci żonę, korpulentną jejmość, spokojną i leniw ą jak sta ra mulica —

31

(34)

sądzisz, żeby się zgodził? Nigdy! Wie dobrze, źe jego żądza, pojąc go rozpaczy trw ogą, daje mu chwile, w których on, kupiec Beritolo, stary już cap, mówiąc między nam i, najsłodszą roz­

kosz spija z tego świata!

(z a c is k a p ię ś c i z n ie n a w iś c ią )

O, piekło! Piekło!

MATTEO (z d z iw io n y )

Co się wam stało?

CORNELIO (o p a n o w a w s z y s ię )

Żal mi mego pana...

(p o c h w ili)

Rozumiesz zatem, mistrzu, źe Beritolo, mio­

tan y zazdrością, któ ra mu nigdy nie daje spo­

koju, chce Monnie Clarissie dać tow arzyszkę.

Gdy będzie wiedział, źe obok małżonki tak dniem, jak i nocą niewinne dziewczę się zawsze znaj­

duje — nierozsądek jego obaw, z których się sam czasem w chwilach trzeźw ych śmieje, będzie tern większy. Dlatego przy słał mnie do ciebie, mistrzu, wiedząc, że w całej Florencji nie znaj­

dzie godniejszej tego stanow iska donny od w a­

szej Simony.

MATTEO (p rz era żo n y )

Czy dobrze słyszę? Od naszej Simony?

(35)

CORNELIO

Czyżbyście byli niezadowoleni? Dom m esser Beritola znany jest w calem mieście. Posłuchaj, co o nim mówią tacy obywatele, jak Luca Cor- sini, Pietro di Gino-Capponi, lub Francesco Va- lori, a nadew szystko cnót wszelkich pełen Piero Soderini!

MATTEO (z m iesza n y )

Wierzę, wierzę ci, m esser Cprnelio, ale Si­

mona...

CORNELIO

Nie jest już dzieckiem. Nie sądzę, abyś ją chciał tu u siebie kwasić do starości!

MATTEO (z b o le śc ią )

Więc i wy także to samo mówicie?..

CORNELIO

Ten dom, nie przeczę, źe piękny, dobry jest jednak raczej na pustelnię. Młoda dziewczy­

na pragnie się urodą pochwalić przed światem.

MATTEO.

To prawda... ale wy, panie, nie macie wnucz­

ki... nie wiecie, co to znaczy kochać...

CORNELIO

Ja nie wiem?..

(po c h w ili, gorzk o)

Ja bym cię, mistrzu Matteo, jak W irgiljusz

33

(36)

po piekle serca mego oprowadził, jeślibyś mógł zrozumieć, jak D ante rozum iał — nieszczęście!..

M ATTEO

Być może, lecz nasza Simona w tej cichej pustelni jest dla nas życiem! Swym niewinnym śmiechem rozprasza chm ury, które gromadzi bez­

litosna starość. Mam już lat siedemdziesiąt.

CORNELIO

Rozumiem w aszą boleść, ale po niej sądzę, że przyjm ujecie moją propozycję. Byłoby to nie­

godne waszego rozumu i serca, m istrzu Girasole, gdybyście dla wygody swych starych lat odbie­

rali dziewczynie praw a jej młodości, —

(p o c h w ili)

lub narażali na to, by jakiś rozpustnik florencki, a wszakże ich nie brak, znęcony jej pięknością...

M ATTEO (z p r z e r a ż e n ie m )

O, m esser Cornelio!..

CORNELIO

...porwał ją wam z przed nosa!

MATTE O

Więc dobrze, zgadzam się, choć. na Madon­

nę, serce mi pęka z bólu!.. Nie widzieć Simony!..

(z b o le ś c ią )

...Nie słyszeć jej głosu, który ostatnie dni życia

osładza? Jakże tu będzie i pusto i smutno...

(37)

CORNELIO (n ieco d rw iąco)

Lecz dzisiejszą noc prześpicie spokojnie, jak człowiek mądry, który szlachetny spełnił obo­

wiązek!

MATTEO (przerażony)

Więc jeszcze dzisiaj chcecie mi ją zabrać?!., już dzisiaj?..

CORNELIO

A pocóż zwlekać? Monna Clarissa pragnie ją ujrzeć chociażby w tej chwili. Dzisiaj więc o zachodzie będę czekał na donnę Simonę u stóp Fiesolańskiej góry. Potem wprowadzę was do domu Beritola i zaręczam ci, m esser Girasole, będziesz mi za to wdzięczny.

MATTEO (w zruszony)

Nie przyrzekam , by długo trw ała moja wdzięczność. Ten dom, bez Simony, mojego gro­

bu będzie tylko progiem...

S C E N A 9.

C iż S im o n a — T e s s a .

(Tessa i S im o n a w n o s z ą w in o , c h le b se r , o w o c e ) MATTEO

(udając sp o k ó j)

Oto i nasza Simona!

35

(38)

(do S im o n y , z e w z r u s z e n ie m , w s k a z u ją c n a C o r n e lia )

Simono, m esser Cornelio, zaufany i domo­

wnik zacnego i szanowanego w całej Florencji kupca Beritola.

(u k ło n y )

M esser Beritolo, prosi cię, Simono, abyś ze­

chciała zostać tow arzyszką jego żony, Monny Cląrissy, i zam ieszkała w jego domu.

T E SSA (z a c h w y c o n a )

Tow arzyszką żony tego bogacza!.. Na Ma­

donnę!! Dom Beritola jest tak piękny, jak pałac Luca Pitti!!

CORNELIO

Nieinaczej, zacna pani Tesso.

MATTEO

(d r ż ą c y m g ło s e m )

Czy zgadasz się, Simono?

SIMONA

Nie znam tej pani i nic o niej nie wiem.

T E SSA

Dla twej przyszłości to jest los prawdziwy!

SIMONA

Jeśli mówicie, że ta k będzie lepiej dla mnie

i dla was... O, mój drogi dziadku! Wiesz, jaka

boleść mojern sercem rządzi...

(39)

C 0 R N E L 1 0

Nie sądź, donna Simono, źe cię tam jakie udręki czekają. Kto wie, czy los cię prezemnie do największego nie prow adzi szczęścia?..

TESSA (zadow olona)

To zupełna praw da. Nic niewiadomo, co spotka człowieka. A piękna dziewczyna całe swe szczęście ma zawsze przy sobie. Trzeba tylko szukać dobrej sposobności!

(do M attea)

Czy mamy chować ją tu na wieśniaczkę?

W domu tak znacznego obyw atela może poznać kupca, który ją pojmie z ochotą za żonę...

SIMONA (z b o le śc ią )

O tern tylko nie mów! Lecz wolę to, niż klasztor.

(do C orn elia)

Sądzę, źe będę mogła, ilekroć zapragnę, odwiedzić w szystkich blizkich memu sercu...

C0R NEL10 (z u ś m ie c h e m )

Bez obawy. Wszakże we Florencji niema niewolnictwa.

SIMONA

(zarzucając r ę c e n a s z y j ę M attea)

Przybiegnę tu, dziadku, przybiegnę ilekroć bę­

dę mogła! Jak zawsze klęknę przy twoich kolanach.

37

(40)

( k lę k a p r z y ła w c e , n a k tó r e j s ie d z i M atteo) MATTEO

(d rż ą cy m g ło se m )

Simono...

SIMONA

I będę taką, jak dawniej, m aleńką Simoną, gdyś mi na piasku pierw sze rysow ał litery — a ja z nich pierw sze układałam słowa...

MATTEO (w z ru sz o n y )

Pamiętasz, jakie to były słowa?..

SIM ONA

Pamiętam! Bóg, Sztuka i Miłość!

MATTEO

(ś c is k a ją z p ła c z e m )

Simono... Simono...

Z a s ł o n a .

KONIEC A K T U P IE R W SZ E G O .

(41)

A K T II.

K o m n a ta w dom u P a n c r a z ia B e rito la . W p r o st t a r a s , w y c h o d z ą c y n a ogród, o d d z ie lo n y s z e r e g ie m k o lu m n . W g ó rze g a ler ja , łą c z ą c a d w ie b o c z n e k o m n a ty . Z le w e j — zasłon a. D z ie ń . S ło ń c e c h y li s ię k u z a ch o d o w i. P rz y jednej z k o lu m n s to i o p a r ty P a n c ra z io i p a tr z y w ogród . Lat 50, u b ra n y sk r o m n ie , p o k u p ie c k a . K o ło n ie g o s t o i C ornelia w u n iż o n e j p o s ta w ie .

S C E N A 1.

P a n cra zio — C orn elio.

CORNELIO

Człowiek ma dwa ciała i duszę. Jedno ciało, które jak zw ykła ziem ska m aterja podlega rozkładowi, i drugie, niewidzialne, lubo widzial­

ne tylko przez ludzi, do tego przez n aturę przy­

sposobionych. Zabójstwo napraw dę byłoby w te­

dy, gdyby można było zabić to drugie ciało, wraz z duszą, aby z człowieka nic nie pozostało ani na tym, ani na tam tym ś wiecie.

39

(42)

PANCRAZIO

(p a tr zą c c ią g le w ogród )

Bardzo to ciekawe, co mówisz, Cornelio...

(n a g le z s z y d e r stw e m )

Patrz, jak się umizga to szczenię Vincila, jak rękę do serca przykłada, jak się uśm iecha czule! Jak sądzisz, o czem on jej może teraz mówić?

CORNELIO

Czyż trudno się domyśleć? Od stw orzenia św iata ludzie młodzi i piękni mówią o miłości.

PANCRAZIO ( g w a łto w n ie )

Dosyć!

(o d c h o d zi od o k n a , w z b u r z o n y . P o c h w ili sp o k o jn ie )

Zatem, w edług tw ego zdania, zbrodnia by­

łaby w tedy zbrodnią, gdybyśm y mogli zabić duszę! Pozbawić kogoś ciała, skazać go tylko na wieczne bytow anie poza ziemią, znaczy ciału niewygodnego dla nas człowieka odebrać ruch, wolę, możność popełniania niegodziwości.—W iel­

ka to ulga dla sumienia!

CORNELIO (z n a c isk ie m )

I pomoc nielada w nieszczęściu!

PANC RAZIO (g w a łto w n ie )

Jeszcze go niema!

(43)

(p atrzy na n ie g o u w a ż n ie )

Myślisz, że mnie zdradziła?

(g w a łto w n ie)

Może już wiesz o tem, lecz milczysz, nie chcąc wywoływać śmierci?.. Och, mów prawdę!!

Losu nie zmieni milczenie!

CORNELIO

Czyżbym mógł pomyśleć o czemś tak okrop- nem? Lecz możliwość zdrady nie jest mniejszem cierpieniem od zdrady już spełnionej.

PANCRAZIO (sz e p te m )

O, tak, tak...

CORNELIO (ze w s p ó łc z u c ie m )

Leżeć przy boku uśpionej m ałżonki i su­

chend oczami w patryw ać się w obrazy w łasnej im aginacjiL Nie być zupełnie pewnym, czy te białe ram iona nie obejmowały wczoraj pięknego kochanka...

PANCRAZIO

Milcz, milcz, na Boga! Milcz!

(p o c h w ili)

To, co widzę, w ystarcza, bym oszalał z bólu!

(p a trzy z n ó w w ogród)

Idą przez aleję.

41

(44)

(sz y d e rc z o )

P atrz, jacy piękni! Zaiste, dobrana z nich para!!

CORNELIO (p a tr zą c )

Monna C larissa zryw a róże...

PANC RAZIO (z r o zp a cz ą )

Daje mu ją!..

CORNELIO

Coś mówi...

PANCRAZIO

Gdybym mógł słyszeć teraz jego słowa!..

CORNELIO (sz y d e r c z o )

Czyż błogi uśmiech ich treści nie pisze na tw arzy?

PA NC RAZIO (z n ie n a w iś c ią )

O, Leonardo! Za prędko idziesz! Chcesz, widzę, w łasną śmierć wyprzedzić?!

CORNELIO (sz ep tem )

Możesz go, panie, usunąć inaczej...

(45)

PANCRAZIO (sta n o w c zo )

Wiem. Pojedzie z Vincilem, k tó ry chce go nam tutaj zostaw ić na dłużej. Nie zgodzę się na to! Jeszcze dziś wieczorem nie będzie w na­

szym domu tego bawidamka!

CORNELIO (sz y d e rc z o )

A Monna Clarissa, jeśli go już kocha — swemi myślami pójdzie w jego ślady... Tęskno­

ta, panie, to słońce miłości! Będzie o nim m a­

rzyła, pragnęła, czekała — i miłość, k tó ra jest dzisiaj w zaczątku zaledwie, dzięki gwałtownej rozłące zmieni się w płomień, który zniszczy ciebie...

PANORA Z [O

(z r o zp a cz ą , b e z r a d n ie )

Cóż więc mi radzisz czynić?!.. Widzisz, że mnie to nagłe nieszczęście złamało...

(

7

. b ó le m , z g n ę b io n y )

Syn przyjaciela mojego Vincila, którego kocham, jak w łasnego b rata — i ona — umiło­

wana, jedyna kobieta, k tó ra — na duszy mej klnę się zbawienie! — całe me serce w miłość przemieniła! I oto widzę, że z chwili na chwilę przejrzysty lazur jej oczu się mąci, a słow a na­

wet najzwyklejszej treści, jeśli je do mnie kie­

ruje w rozmowie, dźwięczą nieznaną mi dotąd oschłością.

(z a k r y w a ją c o c z y z b o le ś c ią )

43

(46)

Tracę, tracę mą drogą C larissęL I nie wiem w jaki uratow ać sposób oddalający się sens mojego życia!..

CORNELIO

Trzeba Leonardowi podsunąć kobietę, któ- raby jego sercem zawładnęła...

PANCRAZIO

(śm ie ją c s ię d r w ią c o )

Myślałem, że tw e doświadczenie, braciszku, jest większe...

CORNELIO (sz y d e r c z o )

Szatan stw orzył miłość i dał jej całą swą przew rotną mądrość. Je st jednocześnie daleko- widząca i ślepa, m iłosierna i okrutna; tw orząca nowe życie i zadająca śmierć dawnemu... Można jej żywioł nieobliczalny wyzyskać, gdy się chce i umie...

PANCRAZIO

Piękniejszej od C larissy nie było naw et i w willi Careggi, w śród najcudniejszych k u rty ­ zan Lorenza! Gdzie znajdziesz ta k ą dla której zapomnieć można, że ona kochała...?

CORNELIO (p on u ro)

Takiej niema. Wiem, panie, że kto raz

w życiu miał w swych objęciach tak ą kobietę,

jak tw oja małżonka... Och, wszakże domyślam

się tylko, a jednak wierzę, że już tęskn ota p rze­

(47)

żarła mu serce, jak rdza przeżera zapom nianą zbroję!..

(po c h w ili)

Ale znalazłem taką, k tóra jego kocha!

PANCRAZIO (zdum iony)

Kochankę Leonarda?!..

CORNELIO

Donnę Simonę, wnuczkę starego złotnika.

Zwie się Girasole.

PANCRAZIO

Nie słyszałem o nim

CORNELIO

Posłyszaw szy, że w jego w łaśnie domu gościł signor Vincilo, poszedłem „Pod pielgrzy­

m a“, żeby się czegoś dowiedzieć od sługi Ma- ttea. Hultaj lubi Orvietto, więc w szystko wy­

śpiewał przy drugiej amphorze. Po ich odjeździe zatem donna Simona płakała dzień cały. F ran ­ cesco przysiągł, że jest zakochana, że jakiś kw iatek całuje ze łzami i wciąż pow tarza imię Leonarda! To mi nasunęło myśl pew ną, gdym wczoraj wieczorem widział przy fontannie twoją małżonkę, panie, i... jego! Gdy —

(z tłu m io n ą w ś c ie k ło ś c ią )

— blizko siebie siedząc, rozmawiali szeptem...

a głos jej dźwięczał tak miękko... ta k czule...

45

(48)

PANC RAZIO (z a k r y w a ją c tw arz)

O Madonno, zlituj się nademną!...

CORNELIO (p a n u ją c n ad s o b ą )

Żeby sprowadzić tu donnę Simonę. Może jej miłość dziewicza odwróci jego nam iętność od Monny Clarissy. I skusi go rozkoszą, k tó rą się będzie mógł sycić tu bez niebezpieczeństw a.

PANCRAZIO (z z a in te r e s o w a n ie m )

Byłeś więc u tego złotnika, Cornelio?

CORNELIO

Dziś o świcie.

Prosiłem go w tw em imieniu, panie, aby pozwolił swej wnuczce zostać służebną dam ą twej małżonki. Z początku się w ahał, lecz jak zwykle w tych razach djabeł bez proszenia swe usługi zgłosił.

Jeden z Companiaccich nazw iskiem Torello upodobał sobie tę piękną dziewczynę, o czem wiedziałem również od Franceska. Stary więc, ze strachu, by mu jej nie porw ał, gdym lekko o tern w spom niał, zgodził się, choć z p ła­

czem, aby się sk ry ła w twoim domu, panie.

Nie przeczuwa, biedak, źe ją w ysyła w ram iona kochanka!..

PANCRACIO

Pomysł jest niezły, choć wolałbym szczerze,

by się bez takiej intrygi obyło.

(49)

(p o s ę p n ie )

Chciałbym ze swojem sumieniem być w zgodzie,

CORNELIO (szyderczo)

Rozkosz miłości usypia sumienie. Gdy Leonardo, olśniony Simoną, z całym zapałem młodzieńczych porywów, zacznie ją chwalić, uwielbiać, podziwiać — Monna Clarissa, jak każda kobieta — o, wierz mi, panie! — nie zo­

stanie dłużną! Możesz być pewny, źe go znie­

nawidzi!

W tedy jej miłość powróci do ciebie.

PANCRAZIO (z w e s tc h n ie n ie m )

Oby tak się stało! Lepiej jednak będzie, gdy Leonardo dom mój opuści...

(z lę k ie m )

Chyba, że Vineilo nie zechce syna w podróż z sobą zabrać.

CORNELIO

Donna Simona dziś jeszcze tu będzie. Trze­

ba uprzedzić Madonnę Clarissę. Nie może być zdziwiona, gdyż sam a w swym czasie, gdy się jeszcze nudziła przed przybyciem gości, prosiła, panie, byś dał jej tow arzyszkę.

47-

(50)

PANCRAZIO

Będzie ją zatem miała! Masz tym czasem tę kieskę.

(p o d a je m u k ie s k ę , k tó r a s p a d a n a z ie m ię ) CORNELIO

( n ie p o d n o s z ą c k ie s k i, d r w ią c o )

Nie chcesz mi za nic być dłużnym, mój panie?! Nie za wszystko można pieniędzmi za­

płacić!

(p o d n o s i k ie s k ę i c h o w a do k ie s z e n i) PANCRAZIO

Nie za w ierność tw ą płacę, lecz zwracam wydatki. Nie chcę, byś dla mej spraw y n aj­

m niejszy chociaż uszczerbek ponosił.

(z b ó le m )

Miłość M adonny, to mego życia... rachu­

nek... Cornelio...

CORNELIO

I mego, panie!

PANCRAZIO (z d u m io n y )

Twego!...

CORNELIO (p o n u r o )

Gdyby Neapolitańczyk miał tu tryum fować, przysięgam!...

(p o c h w ili, o p a n o w a w s z y s ię )

(51)

Dla twego, panie, honoru — życia nie oszczędzać!

PANCRAZIO (ś c isk a ją c g o )

Nie sługą mym jesteś, ale przyjacielem!...

S C E N A 2.

Ciż — C la r is sa — L eon ard o.

C la r issa i L eo n a rd o w c h o d z ą r a z e m z ogrodu.

LEONARDO

( d w u d z ie s t o k ilk o le t n i m ło d z ie n ie c , b a r d zo p ię k n y , ubrany b o g a to , — do C la r is s y )

Pozwól zatem, pani, że się oddalę. Chcę jeszcze z ojcem mym porozmawiać.

CLARISSA

( la t 28, w ło s y ru d e , u b ra n a b o g a to , s p o jr z e n ie w y ­ n io słe . B ardzo p ię k n a )

Nie zatrzym uję cię; m esser Vincilo za chwilę wyrusza. Słusznie więc będzie, gdy się z nim teraz pożegnasz bez świadków.

PANCRAZIO (o s c h le )

I ja tak sądzę. Miejsce syna przy ojcu, zwłaszcza gdy odjeżdża w ta k niepew ną drogę.

LEONARDO

Spieszę do niego i będę go błagał, abym w tej drodze mógł mu towarzyszyć.

(k ła n ia s ię i w y c h o d z i)

4

49

(52)

S C E N A S.

P a n c ra z io , C larisea, C ornelio.

CLARISSA

(z z a c h w y te m , nieco tłu m io n y m ro z w a g ą )

Jakże znać na nim dw orskie wychowanie!

Dwór króla F erranda, rycerskich obyczajów jest praw dziw ą szkolą!

PANCRAZIO (iro n ic z n ie )

A w śród tych rycerzy piękny Leonardo je st dla w szystkich wzorem!

CLARISSA

(u d a ją c , że n ie s p o s trz e g a jeg o to n u )

I ja tak sądzę. Yincilo sy na swojego wy­

chował, mając kastylskie wzory na uwadze. Nie pogrubiając jego charakteru, uczuć i m anjer ohydą żołnierską, dal mu szlachetność h isz­

pańskich rycerzy, ich honor w boju i wdzięcz­

ność w rozmowie...

PA NCRAZIO (z tłu m io n ą b o le ś c ią )

W rozmowie... z damami, chciałaś zapewne powiedzieć, Clarisso?...

CLARISSA (w y n io ś le )

Rzecz prosta, mój mężu! Nie sądź, by mało

dla nas to znaczyło, z kim rozmawiamy. Z ry ­

cerzem, pełnym czystego podziwu dla wdzięków

płci naszej, czy z poczciwym gburem, który nam

(53)

prawi żołnierskie koncepty, lub baw i rozmową o bankructw ach kupców.

(śm ie ją c s ię ir o n ic z n ie )

O cenie sukna, liczbach i procentach!..

PANCRAZIO (z g o r y c z ą )

N iestety; obie posiadam przyw ary! Byłem żołnierzem, dzisiaj jestem kupcem! Nie chcąc cię zatem razie słów mych g rab ą formą, zgodnie z twem życzeniem, droga moja żono, sprow a­

dzam donnę Simonę, która tu będzie tw oją po­

wiernicą.

C LA RISSA (z d z iw io n a )

Czy ja prosiłam cię o tow arzyszkę?

PANCRAZIO

Nie pam iętasz?

C LA RISSA

Być może, w chwilach żrącej nudy mogłam wspomnieć i o tern...

PANCRAZIO

Ja zaś nieprędko, znając twe wymogi, mogłem wyszukać godną ich doncellę. Z donny Simony jednak w innaś być zadowolona.

(I r o n ic z n ie )

Z nią będziesz mogła mówić... delikatnie!..

CLARISSA

Któż to jest za jedna, ta donna Simona?

51

(54)

CORNELIO (z u s z a n o w a n ie m )

Wnuczka złotnika. Dobrze wychowana;

umie czytać, haftow ać, pięknie gra na lutni...

C LA RISSA ( z n ie p o k o je m )

Czy ładna?

CORNELIO

( z p e w n e m w z r u s z e n ie m )

Jed ną znam tylko m iarę kobiecej piękności, tę, k tó rą n atu ra ustanow iła, stw arzając ciebie, szlachetna pani!

PANCRAZIO

(ś m ie je s ię s z y d e r c z o )

Ho, ho Cornelio—Jakżeś je st rycerski. Nie byłeś czasem paziem Izabelli... nim cię jak Hioba znalazłem na drodze? Umiesz przemawiać, jak ­ byś się także na dworze króla F erran da w ycho­

wał!—Kas tylskim tylko pochlebiając wzorom.

CLA RISSA

(p a tr z y n a P a n c r a z ia z p o g a rd ą . — D o C o rn elia :)

Kiedyż przyjedzie?

CORNELIO

Dzisiaj nad wieczorem.

CLA RISSA

Przyjm ę ją chętnie, gdyż sam a uważam że brak mi wiernej i oddanej służki. Lecz ciebie proszę, kochany Pancrazio, byś z niej nie szy­

dził, gdy będzie do mnie mówiła z szacunkiem..

(55)

Wszak jestem tw oją m ałżonką, i praw o, jak są ­ dzę, mam równe twemu, do grzeczności służby.

PANCRAZIO (tłu m ią c w z b u rz e n ie)

Tak! Jesteś moją małżonką, Clarisso! I do­

brze bardzo, że o tern pam iętasz, bo właśnie chciałem ci dzisiaj przypomnieć, że wobec Boga na krzyżu przysięgłaś zarówno miłość, jak i po­

słuszeństwo.

CLAR1SSA

(z g o rzk im u ś m ie c h e m )

K tóra kobieta na świecie, Madonno, może zapomnieć o tym dniu fatalnym , w którym przy­

sięgła zostać niewolnicą?..

I czy — się znajdzie m ałżonek ta k w spa­

niałomyślny, aby jej o tern wciąż nie przypom inał?

PANCRAZIO

N ajboleśniejsza to chwila, Clarisso, gdy trzeba w łasnej małżonce przypomnieć, że kłam zadany tej wielkiej przysiędze, zwie się nikczem­

ną zbrodnią wiarołomstwa...

CLARISSA (g w a łto w n ie )

Śmiesz mówić o tern w obecności sługi?..

CORNELIO (k ła n ia ją c s ię )

Oddalam się, panie.

(c h c e o d e jść )

(56)

PANCRAZIO (r o z k a z u ją c o )

Zostań!

(d o C la r is s y )

Pod jednym dachem m ieszkając tu razem próżnobyśm y chcieli ukryć swe cierpienia,

( s u r o w o )

Dziś Leonardo wyjedzie z Vincileni! Dosyć umizgów, róż, słodkich uśmiechów, cichych pół­

słówek, w estchnień i ukłonów!..

( g w a łt o w n ie )

Dom mój jest domem kupca Beritola, w k tó ­ rym się ceni prace, nie miłostki!!

(z a tr z y m u ją c s ię p r z y d r z w ia ch )

Radzę ci zatem i proszę, Clarisso, byś łącz­

nie ze mną skłaniała Vincila, by Leonarda za­

b rał dzisiaj z sobą!

(w y c h o d z i)

S C E N A 4 . C la r is sa — C o r n e iio . C LA R ISSA

(w z b u r z o n a )

Czyż jest możliwe, by wbrew jego prośbie Leonardowi odmawiać gościny? K ilka cichych rozmów, podany kw iat róży już się u niego zo­

wie wiarołomstwem!..

(57)

Madonno/.. Czemu mnie skazałaś na tak nędzne życie?..

CORNELIO (sz y d e rc z o )

Czyżby ci tutaj czego brakow ało szlachet­

na pani? Masz miłość m ałżonka, człowieka zna­

nego z bogactw i zacności, dom jeden z naj- piękniejszych, klejnotów zaś i strojów wyżej własnych marzeń! Czego więcej pragniesz?..

Chyba o północy, w śród szm eru słodkiego szemrzącej fontanny, cichych rozmów i w estch- nień...

C L A R ISS A ( w y n io ś le )

Co znaczy ta mowa?

CO R N EL IO (ir o n ic z n ie )

Krok naprzód w doświadczeniu. A wszakże wiesz, pani, że różnych losów doznaw ałem wie- le, aż przejrzałem na oczy i św iat ten ujrzałem takim, jakim jest.

CLARISSA

Jakim że jest w tw ych oczach?

C O R N E L IO

Rajem dla um arłych — piekłem dla tych,

co żyją...

(58)

C L A R IS S A (d r w ią c o )

Bezpłodną nadzieją, że czas zawróci z dro­

gi i pozwoli minione szaleństw a powtórzyć.

C O R N E L IO

Albo ich uniknąć! Bo pamięć tej nocy, której się cudem karm ię, a szałem upijam —p a ­ mięcią jest o niebie, które się piekłem stało dla mej duszy!..

C L A R IS S A (s z y d e r c z o )

Cud był za wielki dla b rata Cornelia!

C O R N E L IO

Zaiste prawda... To był cud szatana. Bo Bóg ma swoje cuda, ale szatan swoje. Ten k tó ­ ry się w tedy przytrafił w W enecji, gdy do mej celi weszłas o północy...

C L A R IS S A (z p r z e s tr a c h e m )

Milcz, milcz, nieszczęsny!..

C O R N E L IO

...był dziełem piekła! Bo odtąd w noc każ­

dą me serce stało się demonów celą..,

C L A R IS S A ( z p o g a r d ą )

Więc ciągle ta sama żądza cię pochłania?

Pragniesz mnie, nie bacząc, żem żoną Pancrazia, że weneckiej nocy obłędy m iłosne były szaleń­

stwem, którem dziś pogardzam!

(59)

CORN ELIO (z ro z p a c z ą )

Oddam swe życie, aby tę jedną noc sza­

leństw powtórzyć!..

CLARISSA (sz y d e r c z o )

Chcesz się fantazją serc w spaniałych karmić, jak chlebem codziennym? Niema już córki kupca Antonella!

CORNELIO (g w a łto w n ie )

Lecz został b rat Cornelio! Szał żądz nie- zgaszony! Ten sam, któ ry wśród cichych nocy śpiącego klasztoru tarzał się w obłędzie po k a­

mieniach celi, zwąc cię błogosławioną!.. O, bluź- nierco! Krwią swych ust, skrw aw ionych od po­

wtarzania twojego imienia, b łag ał ten mnich Boga, by w jego sercu obraz twej piękności zgasił, odebrał w yobraźni zapach twego ciała...

by ciebie i jego w proch grobu zamienił!... A gdy go Bóg zawiódł w tedy mnich szalony piekła od­

dał demonom los swych namiętności! I szatan go wysłuchał.

(g ro źn ie)

Dziś znów jestem z tobą!

C L A R IS S A (z p o g a r d ą )

Lecz zaspokojona ciekawość nie w raca. Nie radzę więc pam iętać, co zaszło w Wenecji, bo

57

(60)

gdybyś raź jeszcze śmiał mi o tern wspomnieć, potrafię tw e usta zam kną ci — na zawsze!

C O R N E L IO (% g o r y c z ą )

Straszysz mnie śmiercią?... Czyż nie posła­

łem na śm ierć swojej duszy? Chcesz mi ode­

brać tę znikomą cząstkę mojego bytu, któ ra się zwie życiem? — Et lux p erpetua luceat ei. Czem- że dziś jestem ? A cżem byłem wówczas?...

C L A R IS S A ( z p o g a r d ą )

Pobożnym mnichem, klepiącym pacierze...

C O R N E L IO

Nie znałem życia, żądz św iata i kobiet!

ludzkiej miłości oszukańczych szaleństw !

(z r o zp a cz ą )

Ty, Monna Clarisso, z chwil zw ątpienia gorzkich, z tęsk n o ty krw i, ze zm ysłów w yobraźni chorej, z gorączki mózgu — przyszłaś do mnie poto, by zgasić swą pięknością światło Zbawi - cielą! Raz jeden cię ujrzałem , i każda myśl moja szła już za tobą, jak pies niewolniczal Każdy promień ;serca, zw rócony ku niebu, za­

w racał z drogi, by paść w twoje serce! Dla me­

go Boga już nic w niem nie miałem. — A kiedy

przyszłaś pleśń kam iennej celi uczynić łożem

dla swojego ciała, w księżyca w ątłym prom yku

zachwycać bielą swych piersi, szałem rozkoszy,

jakiej niebo nie zna, w duszy mej stworzyć

ziemskie bałwochw alstw o — wiedziałem w tedy,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tomasz Armstrong, pastor Kornel van Taił, bankier Zuzanna van Taił,.. jego

(Coraz silniej, jakby w ekstazie) Zbudzę te drzemiące serca, niech się ockną, niech dziecięce głosy domagają się praw dla narodu, niech głosy dzieci zespolą się w jeden

Siostra — Dowiedzcie się, że właśnie Małgosia jest Polką, ale jeszcze nie może dobrze mówić po polsku.. —

Minister wojny (do ministrów.) Uspokójcie się panowie.. SCENA

gościnna, słodka, (ściskają jej ręce po kolei.. Te panie, które mają coś szyć na maszynie, proszę do stołowego pokoju. Zostają: Bronicka, Robi- szewska,

DOKTOR — Anno, może partyzanci wcześniej się zjawią niż von Bock!. DOKTOR — Gdy się ściernni, Marysia zjawi

Zosiu, nie martw się, ja mam nadzieję, że jeszcze Bóg wróci ci wzrok i będziemy szczęśliwi — tylko wierz we mnie, wierz w moje słowa, w moję chęci, nie trać sama

Władysław Konarski Roman Niewiarowicz Lucjan Dytrych Roman Cirin.. Mieczysław Dowmunt Kazimierz Wilamowski Czesław Kalinowski