• Nie Znaleziono Wyników

Znajomek z Fiesole. Gawęda zimowa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Znajomek z Fiesole. Gawęda zimowa"

Copied!
144
0
0

Pełen tekst

(1)

BRUNO WINA WER

GAW ĘDĄ ZIMOWA

(2)

Q1 | i r O l M

(3)
(4)
(5)

ZNAJOM EK Z FIESOLE

(6)
(7)

B R U N O W I N A W E R

Z N A J O M E K Z F I E S O L E

G A W Ę D A Z I M O W A

N A K Ł A D E M „ W E S O Ł E J B I B L I O T E K I “ W A R S Z A W A : E. W E N D E i SK A ; P O Z N A Ń : F IS Z E R i M A JE W S K I;

Ł Ó D Ź I K A T O W IC E : L U D W IK F IS Z E R : T O R U Ń I S IE D L C E T O W . W Y D A W N IC Z E „IG N IS"

(8)
(9)

S Ł O W O W S T Ę P N E

H istorja, któ rą w tych o to dialogach o p o ­ w iadam , nie jest dopraw dy i ty m razem w z ru ­ szająca, ani niezw ykle dram atyczna.

B ohaterem każdego w o g ó le u tw o ru litera­

ckiego byw a przew ażnie zły c z ło w ie k : ko- bieta-dem on, albo m ężczyzna-uw odziciel. P o ­ czciwców — tak się już u tarło — uw ażam y stale za id jo tó w i o ddaliśm y ich z d o b ro d ziej­

stw em in w entarza a u to ro m bajek dla dzieci i pow iastek dla m łodzieży. C zytelnika i w idza dojrzałego in teresu je przew ażnie kanalja. Zdają sobie z teg o spraw ę d o skonale zarów no ak torzy jak i dziennikarze, w łaściciele tea tró w i w y ­ tw ó rn i kinow ych. Istn ieje cicha u m o w a , dzięki której na scenie, na ekranie i w d ruku stykam y się przew ażnie z ludźm i o bardzo zaszarganej przeszłości.

Gabrjel T en d er, Z najom ek z F iesole, o k tó ­ rym tu będzie m ow a, jest człow iekiem dobrym . Zużywam sporo sw ady i m iejsca na to , żeby

(10)

wykazać, ile sp ry tu i djabelsldej przebiegłości w ym aga taka rola w życiu. K ażdego d u rn ia stać na złośliw y kawał, ale d obroć to bardzo tru d n e rzem iosło. D latego też do produkcji uczynków dobrych, k tó ra m o że być zajęciem bardzo p o p łatn e m , p o w in n i się brać fachow cy, a nie dyletanci, am atorzy, m oraliści, puszcza­

jący w obieg tan d etę i n ie u d o ln e falsyfikaty.

Gabrjeł T e n d e r jest w sw oim zaw odzie sp e­

cjalistą.

Z w ydarzeń dalszych i ze słó w o sób dzia­

łających (przem ysłow iec, p. D erka, m łodzi p a ń ­ stw o P o lich n o w scy , m ałżonkow ie F rydlądow ie, Syfon i p an n a E llen de V e rn y ) p o zn am y bliżej obieżyśw iata, w łóczęgę i pasażera k o lejow ego z pow ołania, p. G abrjela T en dera. O jego przygodach nie m ów ię tu u m y śln ie, bo nie chcę odkryw ać k art i w ygryw ać z m iejsca w szystkich atu tó w . K tóżby chciał słuchać o p o ­ wieści, gdyby jej treść znalazł odrazu w przed ­ m o w ie? O statecznie każdy czytelnik jest do pew nego sto p n ia w idzem te a tra ln y m , a p ra ­ ktyka w ykazała, że trz y g o d z in n e siedzenie w teatrze jest zajęciem tak nużącem i uciążli- w em , że w idz dzisiejszy decyduje się na nie

(11)

7 tylko w tedy, kiedy nie w ie, co go czeka. P rz y ­ puszczam , że w krótce n aw et »H am leta« b ę ­ dziem y grali z niespodziankam i, a ak t trzeci norm alnej kom edji w spółczesnej nauczym y się przeplatać zgrabnie lo terją fan to w ą i ciągnie­

niem dolarów ki.

P op rzestań m y zatem na o g ó ln ik a c h ! P ra w ­ dopodobnie żyli już i w czasach antycznych ludzie, k tó rzy — bez p a to su , bez rozdzierania szat — okiem spo k o jn em patrzyli w przyszłość.

W iedzieli, że się »m a p od koniec sta ro ż y tn e m u św iatu«, że na ru in ach A k ro p o lu n ied o m y ty Grek będzie sprzedaw ał gąbki barbarzyńcom z Zachodu. W iedzieli, i — nic im to n ie p o ­ m ogło. O w i ludzie antyczni m ieli przynajm niej na pociechę m alow nicze, pow łó czy ste szaty i dźwięczne im iona. D ziś — G abrjel T e n d e r (przypadek d ru g i: T e n dera) w ysiada n a dw orcu w iedeńskim w W arszaw ie, uśm iecha się d o ­ brotliw ie, a jednak — to o n , jak zobaczym y za chw ilę, jest M asynissą i Jerem jaszem w sp ó ł­

czesnym . W tej naiw nej h isto rji chodzi w o g ó le 0 rzeczy głębsze. P an D erka fabrykuje spinacze 1 pluskiew ki, p. N in a F rydlądow a tw o rz y ligę gaszenia w ulkanów ^ pan A m ilkar z S yfonem i M orysiem organizuje w ielki przem ysł — ale

(12)

całe to g ro n o ludzi szuka przedew szystkiem własnej drogi w śró d g ru zó w p o w o jen n y ch .

Szczegółam i bliższem i i tan tjem ą p o dzielim y się ch ętn ie w e w łaściw ym czasie z łaskaw ym czytelnikiem .

(13)

I. Z M I E R Z C H ,

Salon u P o lich n o w sk ich , na S tarem M ie­

ście. D rzw i na kury tarz — w głębi, drzw i po prawej, do p o k o ju g o śc in n e g o , drzw i po le­

wej — do p o k o ju , w k tó ry m tym czasow o um ieszczono szafy z u b ran iem .

W idać na pierw szy rzu t oka, że w m ieszkaniu obozow ali jeszcze niedaw no tapicer i m alarz.

O brazy stoją p o d ścianam i, m eble zarzucone dyw anam i, kilim am i, firankam i, książkam i, p re ­ zentam i ślubnem i. P rócz teg o w szędzie — kufry, pudła, w alizy, to rb y . N a sto łach a lb u m y z podróży, paciorki w eneckie, jakaś gra w *dia- bolo«, albo »m a-d żo n g « , k u p io n a na prezent, chusta, n ab y ta okazyjnie w e F lorencji, m a n d o ­ lina ze w stążkam i. N a pod ło d ze ży ran d o l, k tó ry trzeba odesłać do sklepu. Je d n em s ło w e m : ktoś po długiej p o d ró ży w rócił do naw p ó ł urządzo­

nego m ieszkania.

M oryś — kończy w łaśnie toaletę (p aństw o P olichnow scy b o w ie m proszeni są na kolację . do wmjostwa F ry d ląd ó w ). M oryś m a na sobie

(14)

już koszulę frakow ą i czarne ineksprym able, ale odziany jest jeszcze w e w zorzystą »bon- żurkę«, bardzo k o lo ro w ą, specjalnie przyw ie­

zioną z zagranicy.

M o r y ś . (o p a rł na kufrze — p od dziw nym ką­

tem — lu sterko i p rśb u je zawiązać kraw at.

K lnie przytem w narzeczach p o łu d n io w y ch , słow am i, zaczerpniętem i z »Baedekern« : C o rp o di B acco ! T rin ita d e iM o r ti! Ferrara!

R a r a. (z p o k o ju g o śc in n e g o , po praw ej) M ory- siu! M aurice!

M o r y ś . C o, duszko? C o, tu tti fru tti m oje? — Bodaj to w szyscy djabli! Zaczarow ał kto ten kraw at?

R a r a . (krzyczy z d rugiego p o k o ju ) »D aw ida«

i w id o k o g ó ln y F lorencji po w iesim y w p o ­ koju g o ś c in n y m !

M o r y ś . D obrze! Z goda! P o w ie ś D aw ida! ( L u ­ sterko spada z kufra). Żeby cię p io ru n y ! R a r a . (za sceną) Co m ów isz?

M o r y ś . Nic, nic. T o ten kraw at! U n a cravatta ma- ledetta! D aw n o b y m się w ściekł, g d y b y nie ty ch kilka słów w ło s k ic h ! T e n język m n ie w praw ia w d obry h u m o r ! P siakrew ... pękła!

W iedziałem , że pęknie! Szukaj tu teraz drugiej spinki! P o rta R om ana! G allerte di-

(15)

verse! (Przew raca bez sensu graty i pudełka, sięga do to rb i w alizek) G am bia valute!

( S t e f a n j a z paczką papierów ) C o tam ?

S t e f a n ja. Gazety.

M o r y ś . A dawaj, dawaj, dawaj. Jak tam na św ię­

cie? M róz?

S t e f a n ja . M róz.

M o r y ś . H a! Słyszysz, Rara? Stefanja m ó w i, że na św iecie jest m róz. G dyby Stefanja była w Kalabrji, to b y Stefanja nie m ów iła, że jest m róz.

Ś nieg skrzypi p od n o g a m i, co?

S t e f a n j a . Skrzypi.

M o r y ś . H o! S krzypi! Stefanja w o g ó le bardzo ład ­ nie opow iada. Stefanja m a ta le n t epicki.

N a co Stefanja jeszcze czeka?

S t e f a n ja. Czy p a ń stw o dziś jedzą kolację w d o m u ? M o r y ś . N ie, łabędziu! N ie, P e tra rk o ! N ie, cam-

p anilo m oja. Idziem y do p ań stw a Fryd- lądów . G dyby się co — nie daj B oże — stało, jesteśm y u w u jo stw a , w Alejach.

Żegnaj m i, ty piękna i ty u śm ie c h n io n a , (m ru c zy coś, czyta ceduły g iełd o w e ). Że­

la z o ... c u k ie r... d e w iz y ...

S t e f a n j a . Czy m am przynieść w ody do g o lenia?

(16)

M o r y ś .

M o r y ś

M o r y ś

R a r a.

M o r y ś .

P rzynieś, g ro to b łęk itn a na C apri, przy ­ nieś .., M etalow e m ocniej, w łó k n iste słabo.

(S tefanja w ychodzi, przekładając po d ro ­ dze kilka grató w z jednego m ebla n a drugi), (siada na fo te lu , liczy). T rz y razy ośm — dw adzieścia trzy. Rara! B ardzo m iła jest ta Stefanja! M ów i m ało, ale do rzeczy. U d ał ci się ten w y b ó r. T rzeb a przyznać, że ty się znasz na ludziach. C o? (p au z a ) A t ak!

Ja ci się też u d ałem — n a tu ra ln ie ! (z n ó w m ru czy ) trzy razy osiem naście i p ó ł — m niej więcej pięćdziesiąt c z te ry ...

( P a n i R a r a — odziana w jakiś kitel, czy płaszcz g u m o w y m ęża, u zb ro jo n a w m ło te k )

(w ciąż m ru c z y ) R adocha . . . P o lbale . . . T e p e g e ... Hacele.

M oryś! C o ty w y g adujesz? G orączkę m asz? W jakim to języku?

W języku g iełdow ym , p a t a t a m i a. Inte- resiki! Życie puka do naszych w ró t, m oja droga. T rz y ty g o d n ie już jesteśm y w kraju.

M yślisz, że zawsze będzie, jak tam ... »nad A lp śniegiem W ło c h b łęk ity « ? G o łą b k i?

G o n d o le ? S t a z i o n e d e i T e r m i n i ! S t a b i l i m e n t o i d r o t e r a p i c o ?

(17)

R a r a.

M o r y ś .

R a r a.

M o r y ś .

R a r a .

M o r y ś R a r a .

n Życie m a sw oje praw a. T in to re tto jest dobry, D o n a te llo jest p ięk n y , ale L ilpop z C egielskim są też niczego.

O siem naście razy sz esn a śc ie . . .

(siada przy n im , odbiera m u gazetę) B ardzo się cieszę, M aurice, żeś zaczął z tej beczki. Już daw no chciałam z to b ą p o ­ m ów ić o naszem życiu przyszłem . O życiu przyszłem w ie najw ięcej z całej ro d zin y ciotka N ina, k w irynale m ój, ta- bernacolo d ell’A rte . . .

N ie bredź! P ow tarzasz w yrazy bez sensu.

T o tru d n o . M uszę przecież pokazać lu ­ dziom , że byłem w e W łoszech.

Przeczytaj sobie p orządnie Baedekera — zam iast pleść trzy po trzy.

W racając do te m a tu — nie jestem p rze ­ cież lalką m alow aną. C h o d ziłam na w y ­ kłady, skończyłam kursa h an d lo w e, szkołę film ow ą, coś w iem , coś czytałam . C hcę, żeby m ałżeństw o nasze by ło oparte na w spółpracy

D obrze.

Na w zajem nem d o p e łn ia n iu s i ę . . . N ie w iem , czyś czytał »K ształcenie w oli«

P ay o ta ?

(18)

H M o r y ś . R a r a.

M o r y ś .

R a r a.

M o r y ś .

R a r a . M o r y ś .

R a r a .

N ie,

S trach, jaki ty jesteś p o d n iek tó ry m i w zględam i zaniedbany ! A F re u d a znasz ? N ie znam . O n się o to nie starał, a że ja się n ie lubię n ik o m u pierw szy n a ­ rzucać . . .

M aurycy, ja m ó w ię p o w a ż n ie ! C hcę z to b ą dzielić dolę i niedolę. M usisz m i się spow iadać ze sw oich zam iarów , tro sk i k ł o p o t ó w . . . C hcę w iedzieć, co w y tam knujecie z panem D e r k ą . . .

T o ciotka, to nie ja! C io tk a odkryła we m n ie jakieś niezw ykłe tale n ty ad m i­

nistracyjne. Pow iadają, że ja m am po- p ro stu w ielką karjerę przed sobą. Sam S t i n n e s to osobiście potw ierdził.

Jak to S tin n es? K iedy?

O czyw iście po śm ierci. P rzyszedł na seans do W ile ń sk ic h i p o w ia d a : jeden ty lk o m i doró w n ać m oże — M oryś P o lic h n o w s k i...

N o w idzisz! A ja nic o tern nie w iem ! T raktujesz m nie, jak g ę ś ! P o co m i były te lata n a u k i? A lgebra, b u chalterja p o ­ dw ójna, h isto rja sztu k i?

Nasz sto su n e k m u si uledz zm ianie — podział pracy, w zajem ne zaufanie, ró w ­

(19)

Mo r y ś .

R a r a.

M o r v s .

R a r a .

M o r y ś.

R a r a .

1 $ n o ś ć . . . M usisz m i się zw ierzać ze w sz y st­

kich z m artw ień i n iep ow odzeń . . .

Co to, to n i e ! K ło p o ty należą w yłącznie do m n ie ! P o rn o di t e r r a ! Jestem — m ęż­

czyzną !

O ch, m asz się czem chw alić: M ężczyzna?

T ak? A kim b ył M ichał A n io ł? K im był D aw id ? K im b y ł ten na k o n iu w W e ­ necji? W idziałaś gdzie na p o m n ik u k o ­ bietę — prócz takich nagich, alegorycz­

n y c h ? K to w ym yślił m aszynę do szycia, kto w ynalazł proch ? W szędzie m y — naw et w k u charstw ie ! K to w ynalazł zrazy a la N elso n ?

D ziw na rzecz, żeś się żenił, m ając takie p o g lą d y . . .

Bo m i w tej chw ili do p iero ta m yśl przyszła do g ło w y - . . Jesteście n ib y to p oetyczne, seratickie— a k to pisze w iersze?

M y ! M ickiewicz, L eopardi, A da N e g r i ! N ie M bdzium bdzińska, nie R y m ta d ra lsk a : A le ty się gniew asz, R a r u ś . . . (chce złożyć p o całunek na jej ram ien iu czy karczku).

G niew am się! W szy stk o obracasz w żart.

Prócz teg o jesteś n ieo g o lo n y i — jeżeli

(20)

i 6

M o r y ś .

R a r a .

M o r y ś . R a r a .

M o r y ś .

R a r a .

E l l e n .

już koniecznie chcesz w iedzieć — A da N egri jest k o b i e t ą ! . . .

D obrze, m a r m e l a d a m i a ! C zegobym ja dla ciebie nie z r o b i ł ! N iech sobie bę­

dzie n aw et kobietą.

A le nie »niech sobie będzie«, ty lk o je s t!

N ie irytuj m n i e ! Ależ p ta s z y n o !

Nie m ó w do m n ie w ten s p o s ó b ! Za­

braniam c i ! Ile razy chcę z to b ą p o m ó w ić ser jo — p tasz y n o ! N a to się uczyłam ste- reo m etrji i biologji, żeby być w e w łasn y m d o m u ptaszyną i m arm eladą!

Ależ algebro m oja, k o sm o g ra fjo naj­

droższa

D osyć! N ie drażnij mn i e !

( P a n n a E l l e n d e Y e r n y . Je st to o soba m łoda, piękna i dzielna. N a w si — h o d u je psy m yśliw skie, poluje, karczuje lasy. W m ieście — tańczy i nudzi się.

W y gląda w futerk u i czapce tro c h ę jak

»dziew czę z dalekiego Zachodu« na film ie am erykańskim ).

(w pada do p o k o ju z niew ielkim k arab in ­ kiem p od pachą) Co to? W o jn a? Św ietnie!

(chce wręczyć fuzję pani R arze) Najlepiej

(21)

17 spraw ę roztrzygnąć radykalnie. M a sz ! S trz e la j! W in c h e ste r — system b ę b e n ­ kow y. N astaw iasz na m ałą m uszkę i walisz bez ochyby!

R a r a. E lle n ! Nie żartu j! T o jeszcze w y p a li!

E l l e n . N ienabita! D o p iero odebrałam od ru sz­

nikarza.

M o r y ś. Byw ały już w ypadki i z nien ab itą b r o n ią ! Proszę odw rócić o d em n ie tę lu f ę ! E l l e n . A poddaje się p an?

M o r y ś . Poddaję się! M am zginąć — teraz, kiedy m i rokują taką św ie tn ą przyszłość? W o lę raczej h a ń b ę !

E l l e n . I odw ołuje pan to, co pan pow iedział?

M o r y ś . O dw ołuję.

E l l e n . A co pan pow iedział?

M o r y ś . Nie w iem . S łow o d a j ę — nie w iem . R zu ­ ciłem jakiś aforyzm . . .

(S tefanja z im b ry k iem — w oda gorąca) Stefanja nie w ie, co ja p o w ied ziałem ? O g ro m n ie m i pam ięć słabnie w o s ta t­

nich czasach.

E l l e n . A o tern, że idziem y do F ry d ląd ó w i że m am y w ażną naradę z panem D erką — pam ięta pan?

M o r y ś . T e rm e de C a ra c a lla !— z a p o m n iałe m !

Z n a jo m e k z F ie s o le ‘2 .

(22)

i 8 E l l e n .

M o r y ś

R a r a

E l l e n . R a r a .

E l l e n .

R a r a .

(w o d zi za n im lufą k arab in u ) N iech pan n aty ch m iast dokończy to a le ty — w dzieje sm o k in g — u su n ie ten b u jn y zarost — ręce do góry!

(chw yta im bryk, usiłuje ręce podnieść do g ó ry , zm ierza ku drzw iom po lew ej). I d ę ! N ie s trz e la ć ! Stefan ja w idzi, jak m n ie trak tu ją w ty m d o m u ? Stefanja będzie św iadkiem w s ą d z ie ! (w y c h o d z i)

(S tefanja znika w g łęb i)

(P o chw ili słychać z p o k o ik u po lewej m elodję jakiejś »S an ta Lucia« i ru m o r przew racanych m eb li)

(w zdycha). N ie w iem , czy będę z nim szczęśliwa, E llen . . .

Z M orysiem ? Przecież to taki m iły chłopak.

A le »letkie wicz« — p usta głow a. M ęż­

czyzna. N ie w iem , czyś czytała » S ta n o ­ w isko kobiety« i »M y i o n i« D yszkan- tó w n y ?

Nie. N a wsi czytam przew ażnie dzieła o h o d o w li ryb i stu d ju ję p am iętn ik S ta­

rego G ra c z a . . .

D y szkantów na opisuje taki w łaśnie typ człow ieka. Czy m yślisz, że z nim m o żn a pow ażnie zgłębić jaką kw estję? Jakbyś

(23)

E l l e n

Ra r a .

E l l e n .

Ra r a .

E l l e n .

Ra r a .

b udow ała na p ia s k u ! W e W ło sz e ch p o ­ znałam g o na w y l o t ! Czy m yślisz, że on zw iedził porządnie choć jed n o m u zeu m ? Pogadaj z n i m ! N ie o d ró żn ia p óźnego baro k u od w czesnego renesansu. N ie w ie, gdzie się u ro d ził C o le o n i— w szystko po nim spływ a, jak w o d a po gęsi.

(czyści fuzję). M oja droga, ty ś p o w in n a była w yjść za m ąż za O rg elb ran d a M niej­

szego i za L aro u sse’a Ilu stro w an e g o . Co k o g o dziś obchodzi ren e sa n s? Ś w iat się chw ieje w posadach . . .

D o b r z e ! Z g o d a ! Spróbuj z n im po m ó w ić 0 p o s a d a c h ! Czy w iesz, że o n nie m a żadnych, ale to żadnych p o g ląd ó w ? N ie m a w łasnego zdania w żadnej kw estji?

1 tacy być m uszą. Z robi karjerę w dy­

plom acji.

Ależ on nie zna ję z y k ó w ! W y rzu ca jakieś słow a bez z w ią z k u ! S p ag h etti czy d ’An- n u nzio to dla niego jedno i to sam o ! W iesz? Daj m i go na w ieś do Czajkow a.

Będzie chodził w długich b u tac h i m a ­ ciejówce, będzie liczył sągi i sprzedaw ał r y b y . . .

Nie. T o nie dla niego.

2*

(24)

E l l e n . R a r a.

E l l e n .

M o r y ś .

E l l e n . M o r y ś .

E l l e n .

M o r y ś .

E l l e n . R a r a

D laczego w łaściw ie?

Jem u jest strasznie nie do tw arzy w m a­

ciejów ce . . .

Z robię to dla ciebie i po zw o lę m u sprze­

dawać ryby w cylindrze . ..

(w y su w a przez drzw i tw arz nam y d lo n ą) Jak się m a Lux, p a n n o E llen ?

Dziękuję. Linieje. Kazał się panu kłaniać.

C u d o w n y piesek! W eso ły , in te lig e n tn y . T y lu id jo tó w jest na stanow iskach, a taki w yżeł m arn u je się w psim stanie. U nas zawsze tak. A »P ro sn ą« ?

O źrebiła się. — K to p an u p o z w o lił w ta ­ kim k o stju m ie pokazyw ać się p an n ie na w ydaniu?

Przepraszam . S to k ro tn ie przepraszam . S c u - s a r e , p e r d o n o , C a t a r r o , V i a r e g g i o , P a l a z z o B a r b e r i n i . . . (zn ik a ).

C o ten człow iek m ó w i?

(w zd y ch a). G ro ch z kapustą. T y le pie­

niędzy na nic. D w adzieścia tysięcy lirów!

M ogliśm y z ró w n y m skutkiem zam iast do W ło c h pojechać do K aczego D ołu.

(W u j A m i l k a r F r y d l ą d . M iły, ele­

gancki, w ąsy pod czern io n e, siw a bródka,

(25)

w łosy szpakow ate. Lakiery, bekiesza. J a ­ kiś bukiecik o w in ięty w b ib u łę).

F r y d l ą d . D o bry w ieczór. H o łd , cześć, p o z d ro ­ w ienie! W przed p o k o ju ani w ieszaka, ani gw oździa — n ie m o g łe m przecie zawiesić bekieszy na okrągłych ram ionach Stefanji.

(M anew ruje bu k iecik iem ) T o dla cie­

bie, Rara.

Ra r a . D ziękuję. W uj jest szarm ancki, jak zawsze.

F r y d l ą d . N ina m ó w i to sam o. Na w ystaw ie in ­ w entarza p o w in n i m i dać n ag ro d ę: o sta tn i galan t w tym kraju. C ud natury! U stę ­ puje k o b ieto m m iejsca w tram w aju! A p o r­

tuje kw iaty, ch u stki, parasolki! Specjal­

ność: s a v o i r - v i v r e i grzeczność dla dam ! C h ry ste Panie! Rara!

Ra r a . Co się sta ło ?

F r y d l ą d . W idzę ch m u rę na tw em śniadem czole!

I w jakim ty jesteś stanie, k o b ie to ? K o ­ lacja! N ina czeka! D erka czeka! Jak ty w yglądasz, nieszczęsna?

Ra r a . Za pięć m in u t będę go to w a.

F r y d l ą d . Za p ięć? Nie wierzę. N im z tego kitla w yfrunie m o ty l — nim z tej poczw arki...

w y ro śn ie k itel... coś m i się poplątało!

W każdym razie m usisz dziś być urocza!

(26)

P o m y ś l: D e rk a ! P o te n ta t! T ak cię widzą, jak cię piszą.

R a r a. N ie lubię pana D erki i nie dbam o jego zdanie.

F r y d l ą d . N ie m asz racji, dziecko. N ie m ożem y się na ty m padole kierow ać sym patjam i.

L udzie an typatyczni też m ają praw a do życia, zw łaszcza, o ile m ają g rubsze pie­

niądze.

Idź i w róć jeszcze piękniejsza.

A p r o p o s ! G dzieście podzieli m ój p re ­ zent ślu b n y ?

R a r a. Je st na górze. W sypialni.

F r y d l ą d . Na g ó rze ? P o p ro s tu na g ó rze ? C ze­

czotka?! A jeżeli tam sufit przecieka?

R a r a. K iedy nie przecieka, w uju. K om oda sto i pod oknem — w w ykuszu.

F r y d l ą d . W w ykuszu? Idź, idź — zejdź m i z oczu!

(R ara w y ch o d zi)

W ykusz! Zaw sze m n ie to do istnej pasji doprow adza. M y, starzy, m ieliśm y m oże zaściankow ą, p rzed aw n io n ą m o ra l­

ność, ale m ieszkaliśm y p rzynajm niej w d o ­ m ach no w o czesn y ch . C i m łodzi gnieżdżą się w starych ruderach na S tarem M ieście, za to obyczaje sprow adzają najnow sze,

(27)

23 jazz-bandow e. E llen, dlaczego Rara je s t taka p o sę p n a?

E l l e n . Jakieś spraw y m ałżeńskie. P ow iada, że źle w yszła za mąż.

F r y d l ą d . A ha. Lepiej tak, niż w cale. N ina tw ie r­

dzi, że z M orysia jeszcze będą ludzie.

Gdzież o n je st?

E l l e n . Przebiera się.

F r y d l ą d . N o w idzisz. T o zupełnie dorzeczny c h ło ­ pak. N ie trzeba m ieć w życiu żądań zbvt w ygóro w an y ch . T y lk o nie w ybredzać.

W eź taką D ziew icę O rleań sk ą — zm arła w p an ień sk im stanie. A ty czego się m artw isz ?

E l l e n . Myślę, że trzeba wracać na wieś. ICarjery już w ty m karnaw ale n ie z ro b ię ...

F r y d l ą d . N ic nie w iad o m o . W życiu jest jak na p o lo w a n iu . K to w ie, m oże w łaśnie na t w o jem sta n o w isk u najgrubszego dzika zobaczysz? Czekać! ani m ru -m ru — to cała filozofja.

E l l e n . M iasto m n ie m ęczy, panie A m ilkarze. T u się ludzie dopiero z gazet dow iadują, że słońce w schodzi. ^Kawiarnia, teatr, d a n ­ cing, k n a jp a ... K u ltu ra jest w o g ó le stra ­ sznie nudna.

(28)

F r y d l ą d . Masz rację, d łate g o śm y sobie sp ro w a ­ dzili m u rzy n ó w .

E l l e n . P oco ja tu siedzę w łaściw ie? Mój piesek, Lux, więcej m n ie interesuje, niż w szyscy, 0 których w gazetach piszą. S tary w ło ­ darz jest dla m n ie bardziej zajm ujący od prasy porannej.

F r y d l ą d . Masz słuszność, ale i ja m am słuszność.

N ie m ożesz wciąż siedzieć sam a w śród chłopów , ja k o tw ój op iek u n , »były« — co praw da, m uszę osadzić wreszcie jakie­

g o ś dziedzica na B rzezinach, G łu szynie 1 piachach przyległych. C hociaż sam — lubię wieś i ro zu m iem , że m ieszczuchy cię nudzą. Ptaszki, k rów ki, ow ce — m am o g ro m n y pociąg do tych rzeczy. W o b o ­ rze zbiera się od w ieków to sam o to w a ­ rzystw o, ale przynajm niej w iem , z kim m am do c z y n ie n ia ; to nie dancing, jak w m ieście.

E l l e n . F uzyjkę m i napraw ili, gajow y m i pisze, że zw ierzyny w lasach kraszew ickich — z a trz ę sie n ie ... Jadę!

F r y d l ą d . A konferencja z D erk ą? A ta rta k ? N ina by ci nigdy teg o nie darow ała! O p o w ia ­ danie! N ie m ożem y się w iecznie rządzić

(29)

25 fantazją! Ja sam w o lę dzika w kniei, niż D erkę w salonie. A le D erka n apew no da pieniądze. D ow iedziałem się od kelnera w Bry sto łu , co on najw ięcej lu b i... Dziś są k o łd u n y na k o la c ję ... S praw y zaś e k o nom iczne, ze w zględu na p o k o len ia p rz y s z łe ... W o g ó le — nie filozofujm y!

G adu, gadu, a tam w »w ykuszu« n a ­ pew no na czeczotkę kapie! (w y ch o d zi).

(E lle n jest przez chw ilę sam a. O gląda rupiecie, p orozrzucane w p o k o ju , baw i się jakiem ś »diabolem «. P o chw ili — Stefan ja).

S t e f a n ja . P roszę pani dziedziczki — jakiś pan przyszedł z pieskiem .

E l l e n . Cóż ja na to poradzę, kochana Stefanjo.

S t e f a n j a (puka do drzw i po lew ej) P ro szę pana, jakiś pan przyszedł.

G ł o s M o r y s i a . Posadź g o na krześle, niech czeka...

S t e f a n j a. T o co m am zrobić, proszę p a n i?

E l l e n . Idź za p o pędem serca.

S t e f a n j a. ...W p ro w ad zę go tu , do salo n u , a pieska niech zostaw i w przedpokoju.

E l l e n . O w szem . M ożesz też postąpić wręcz o d ­ w ro tn ie — pieska w prow adź do salonu, a pan niech czeka w przedpokoju. M nie jest dopraw dy w szystko jedno.

(30)

S t e f a n ja. (idzie ku drzw iom , coś m ów i. W resz­

cie) Proszę! (w y c h o d z i).

(T e n d er. T w arz ogorzała, spalona s ło ń ­ cem . Strój dość dziw aczny: zupełnie p o ­ rządne ubranie po d ró żn e, a na niem -—

kożuch, w k tó ry m w ygląda, jak uchodźca ze w schodu. N iedużą w alizkę, oklejoną znaczkam i i reklam am i h o telo w e m i, w ta ­ cza wraz z sobą. K łania się).

T e n d e r. N azyw am się T e n d e r.

E l l e n (kiw a g ło w ą ). N iech pan siada.

T e n d e r (rozgląda się po po k o ju , siada najpierw na poręczy fotela, na k tó ry m leżą jakieś m akaty. W reszcie staw ia »na sztorc«

w łasną walizkę. Siada). D ziękuję pani.

(p au z a ) M r o ź !

E l l e n . M róz. (b aw i się zn ó w k ara b in k ie m ) T e n d e r (tro c h ę zaniep o k o jo n y szczękiem zam ka

przy karabinie). P an i chce do m n ie w y ­ palić z tej m itraljezy ? P roszę. N ie będę m iał żalu . . . Życie m i obrzydło.

E l l e n . Czy pan aby m ó w i zu p ełn ie szczerze?

T e n d e r . Zawsze m ów ię szczerze, proszę pani.

P o cóżbym inaczej u sta o tw ierał ?

E l l e n . D o b rze! (m ierzy — wreszcie m ó w i do drzw i po lew ej) M orysiu, tu k to ś czeka

(31)

na ciebie. P ow iada, że m u życie zbrzydło.

G ł o s M o r y s i a. T n a g r d ta k n ą . . . (w o g ó le coś, czego zrozum ieć nie m o ż n a )

E l l e n . Słyszał pan ?

T e n d e r . Słyszałem . Z upełnie w yraźnie słyszałem : tnag rd tak n ą. N ic n ie ro zu m iem . T o p ew ­ nie m o ja w ina. W id o c z n ie uch o m oje odzw yczaiło się od ty ch dźw ięków . O siem naście lat nie byłem w kraju.

E l l e n . Pan wraca ze W sc h o d u ?

T e n d e r . N ie, proszę pani. Z Z achodu. P an ią pew nie w błąd w prow adza ten kożuch ? K upiłem g o od tragarza na stacji D z ie d z ic e . , . a w łaściw ie zdobyłem g o drogą zam iany.

D ałem za to p a lto jesie n n e i pled.

E l l e n . W ątp ię, czy pan zrobił d o b ry interes.

T e n d e r . D o sk o n a ły ! Ja nig d y złych in te resó w nie robię. T e n człow iek jest pew ien, że m n ie nabrał. Je st m i w dzięczny, dzieciom jesz­

cze będzie opow iadał, jakiego głu p tasa spotkał. Będzie m iał te m a t do ro zm o w y , życie jego nabierze sen su — a m n ie to kosztuje kilka dolarów .

E l l e n . Pan przyjechał pociągiem p o r a n n y m ? T e n d e r . T ak, proszę pani.

(32)

E l l e n . W o ln o wiedzieć, sk ą d ? T e n d e r . W o ln o , ow szem . Zewsząd.

E l l e n . A ha.

T e n d e r . P ani sądzi, że ja tak um y śln ie zbyw am p a n ią n icz e m , przez opryskliw ość, praw da?

E l l e n . Praw da.

T e n d e r . O tó ż ja m ó w ię zupełnie szczerze. W m el­

dunkach h o telo w y c h są takie trzeźw e i rozsądne ru b ry k i: nazw isko, zaw ód, gdzie się uro d ził, skąd przyjeżdża, dokąd się w ybiera. Ilekroć napiszę ob o k m ego sk ro m n eg o nazw iska cztery r a z y : nie w iem , nie w iem , nie w iem , nie w iem — p o rtjer uważa m n ie za idjotę albo żar­

tow nisia.

E l l e n . Ma tro ch ę racji. G dzieś się pan przecie m usiał urodzić. W jakiejś m iejscow ości tego g lo b u m u sia ł pan przyjść n a św iat.

T e n d e r . W łaśnie, że nie!

E l l e n . N ie?

T e n d e r. P rzyszedłem na św iat n ieo p atrzn ie w p u n k ­ cie ru c h o m y m : w w ag o n ie b ezp o śred n im W a rs z a w a -W ie d e ń ! O d tąd zaczyna się m oja m arty ro lo g ja. P o traktacie w e r­

salskim cztery p aństw a europejskie toczą

(33)

0 m n ie spór. Jestem w tej samej przykrej sytuacji za życia, co H o m e r po śm ierci.

E t l e n . N a jed n o z ty ch pań stw będzie się pan m usiał w reszcie zdecydow ać . . .

T e n d e r . D a p ani w iarę — nie m o g ę ! I to pachnie 1 to nęci. P rzytem — E u ro p a jest taka m aleńka w epoce sa m o lo tu i radjotele- fo n u ! Z Paryża do K alisza jest dziś w ła ś­

ciw ie bliżej, niż wczoraj z W o li na M o ­ k o tó w . D laczego pow ażni ludzie od czło ­ wieka żądają, żeby przez całe życie b y ł — dajm y na to — m ieszkańcem ulicy K o ­ szykow ej i ty lk o tu b y lc ó w z lew ego tro - tu aru uw ażał za sw oich ro d ak ó w ?

N igdzie się nie u rodziłem , nigdzie stale nie m ieszkam , tru d n o m i pow iedzieć, skąd jadę i dokąd m n ie ju tro w ia tr za­

niesie . . . C o się zaś tyczy z a w o d u .. . E l l e n . Z aw odu też pan nie m a?

T e n d e r . T u zn o w u jest in n y k ło p o t. W tej ru b ­ ryce m ó g łb y m w ypisać cały sło w n ik kie­

szonkow y. Byłem b r u k a r z e m w e F lorencji, b a g a ż o w y m w M arsy!ji, b e d n a r z e m w Jugosław ji, b u ddystą w M onachjum — to na literę B ! A na

(34)

tern się przecież alfabet nie kończy. Ja pani nie n u d zę?

E l l e n . Nie. Pan jest tak zw any ory g in ał. W m ieś­

cie co drugi człow iek jest albo genjusz, albo oryginał. N a w si pasałby pan k row y w zagajniku i w szystko b y ło b y w p o ­ rządku.

T e n d e r . K row y ? Z a g a jn ik ? Czasem m arzę i o te rn ...

Siedzę sp o kojnie p od parasolem , czytam pow ieść obyczajow ą i uw ażam , żeby bydło w szkodę nie w lazło . . . O w szem . . . W tern coś j e s t . . . N iestety ! Bazylika w R zym ie m a też pew ien u ro k i — nie m o g ę się zdecydow ać. Jak m o żn a życie kilku k ro w o m pośw ięcić, kiedy w W e ­ necji po kanałach tajem nicze św iatła się ślizgają, w m iastach p o rto w y c h h o le n ­ derskich żagle, m aszty jak las o lbrzym i się chwieją, na A m steli i nad T a m i z ą ...

m a ry n a rz e ... Przepraszam , dlaczego pani się u śm iecha?

E l l e n . P an to tak opow iada, jakby pan L o n d y n zbudow ał i W enecję w y m yślił. Ja też tam byłam .

T e n d e r . A le pani tam była jako tu ry stk a, jako

(35)

gość h o te lo w y — a ja. I g o n d o lje rem byłem i palaczem na statku. T o m oja w łasność w s z y s tk o ! D la m n ie Pałac D o ­ żów staw iano, dla m n ie T o w e r w y b u ­ dow ali . . . Dla m n ie F o ru m R zym skie o d k o p a n o . . .

E l l e n (gw iżdże nagle, udając lo k o m o ty w ę k o ­ lejow ą). F iu u u ! Rew izja celna! W ysiadać!

T e n d e r . C o to znaczy, proszę pani ?

E l l e n . T o czy m y taką ro zm ow ę, jakbyśm y za­

w arli znajom ość w w ag o n ie kolejow ym . P rz y p o m in a m i się lo k o m o ty w a, stacja, k o n d u k to r.

T e n d e r . Jednem słow em — m ój kraj ro d zin n y . W idzi pani — nie m o g ę ukryć sw ego pochodzenia.

E l l e n . I tak pan każdem u o niem o p o w ia d a ? Przecież pan m n ie w idzi po raz pierw szy w życiu?

T e n d e r . Spieszę się, bo nie w iem , czy panią po raz d rugi zobaczę.

G ł o s R a r y (z przyległego p o k o ju ). E llen ! Jesteś tam ?...

E l l e n . Jestem , R a ra !

T e n d e r . R ara? A ha! (w y jm u je n o tes) Rara.

(36)

E l l e n . Klara. M y ją nazyw am y zdrobniale. D la obcych jest Klarą.

T e n d e r . D ziękuję. N ie w iedziałem , jak jest na im ię m ojej najlepszej p rzy ja ció łce ... Klara, Rara.

E l l e n . W ięc pan w łaściw ie ją zna, nie M orysia?

T e n d e r. N ie i M orysia też. O czyw iście. P o z n a ­ łem ich oboje z najlepszej s tro n y — jestem im szalenie dużo w in ien . A p o ­ niew aż przyw ykłem długi sw oje p ła c ić ...

(w yjm uje p o rtfe l) — w ięc przyjechałem , żeby się uiścić . . .

( O d stro n y p rzedpokoju gw ar g ło só w i jakiś p o n u ry w a rk o t)

Co się stało ? E l l e n . T o głos wujaszka.

T e n d e r . A? W u ja s z k a ... R ozum iem . W ujaszek!

— jakież to piękne s ło w o !

( F r y d l ą d w pada w p o p ło c h u ) F r y d l ą d . O k ro p n o ść ! W idział k to coś p o d o b ­

nego ! C o za c z a s y ! co za lu d z ie ! E l l e n . C zeczotka?

F r y d l ą d . Skąd czeczotka! W przed p o k o ju jakiś obrzydliw y o b ło co n y psiak tarm oci m oje bo ty i jeszcze na m n ie w arczy.

(37)

Stefan jo ! H o p ! h o p ! N a m iły B ó g — kto to bydlę tu sp row adził?

E l l e n . D om yślam się! T o pew nie piesek teg o p a n a !

F r y d l ą d . A któż u licha jest ten p a n ? T e n d e r . T en d er, G abryel T en d er.

F r y d l ą d . T o m ało , proszę pana. T o bardzo m ało.

E l l e n . Serdeczny przyjaciel R ary i M orysia.

B u d d y s ta ...

T e n d e r . ...i dłużnik, proszę pana, przedew szyst- kiem dłu żn ik , k tó ry sw ój d łu g chciałby jaknajprędzej spłacić .. . (p o rtfe l).

F r y d l ą d . F rydląd, bardzo m i przyjem nie. M oryś m a w łasnego d łu żn ik a ? O g ro m n ie się cieszę!

N ie m ó w iłem , że z nieg o S tin n e s w yrośnie?

Bardzo p ię k n ie ! K ochany panie, niechże pan gw izdnie na tę tam kanalję i odbierze m o je b o ty . Jak się pański kudłacz nazyw a ? T e n d e r . N ie w iem . G w izdnąć m ogę, ale obaw iam się, że nie będę m iał żadnego w p ły w u na teg o kundla.

F r y d l ą d . Jakto, panie, jakto? P an nie wie, jak się pański pies w abi?

T e n d e r . Rzecz polega na tern, że to nie m ój pies, proszę pana. S potkałem w o k olicy dw orca, dziś rano, takie biedne z m altreto w an e

Z n a jo m e k z F ie s o le 3.

(38)

zw ierzę w arszaw skie, k u piłem m u salce­

so n u i odtąd chodzi za m n ą . . . P rzep ra­

szam . . . S p ró b u ję . . . (w y c h o d z i).

F r y d l ą d . (p atrzy , m ru g a p o w ie k a m i) W ięc któż to jest — niech się dow iem ?

E l l e n . T en d er. G abrjel T ender.

F r y d l ą d . W iem , że T e n d e r, ale eo zacz? S tróż n o c n y ? U chodźca?

E l l e n . Przyjechał z zagranicy. C hce oddać jakieś pieniądze P o lic h n o w sk im . Jakiś ich p rz y ­ jaciel serdeczny.

F r y d l ą d . Pieniądze chce oddać? A n o , to tak m i m ó w ! N ie m o żn a g o zrażać, in teres prze- dew szystkiem . T en d er, czy nie T e n d e r — widać, że p o rząd n y człow iek (p o c h y la się nad w alizką T e n dera, czyta etykietę h o te lo w ą ) » T rie s te — Flotel C o n tin e n ta l« . N o, zaw sze coś jest! »V ienna — H a m ­ m e r a n d « ... (T e n d e r w raca po krótkiej walce z przedpokoju. T rz y m a szczątki b o tó w w ręku — składa je na fo telu ).

T e n d e r . Z ałatw ione. M ów iłem do n ieg o najsłod- szem i w yrazam i. N azyw ałem g o H e k to ­ rem , C ezarem , M arkiem A ureljuszem . . . Ale dopiero przy w yrazie »Ł obuz« zaczął m erdać o g o n e m . P roszę!

(39)

F r y d l ą d . D ziękuję. Jak pan tu pobędzie dłużej, to pan będzie zaczynał od w y ra z u : łobuz.

K ochany panie — T e n d e r, p raw d a? Czy pan czasem n ie m iał krew n y ch w Ż y ­ rardow ie ?

T e n d e r . Szw endam się po św iecie od ty lu lat...

N ie w iem , czy w o g ó le m am krew nych.

F r y d l ą d . Ma pan ich n apew no. A jeżeli ich pan m a — żyw ych albo u m arły ch — to stary F ry d ląd m u si ich znać. T e n w Ż yrar­

dow ie nazyw ał się, co praw da, T e n k ler...

N iech pan siada.

T e n d e r . Pójdę sobie już, proszę pana. N ie chciał­

bym się narzu cać. . .

F r y d l ą d . M ow y n iem a! Nie puszczam y pana!

Praw da, E llen ? D łu ż n ik ! D łużnik, k tó ry sam o d n o si p ie n ią d z e ! Z W ie d n ia ! Mo- ryś by nam nigdy teg b nie d arow ał!

T e n d e r . T eraz, kiedy już znam drogę — przyjdę in n y m razem.

F r y d l ą d . Nie, d ro g i p a n i e — interes to interes.

M usi pan na M orysia zaczekać.

T e n d e r . Jechałem dziew iętnaście g o d zin koleją i — co gorsza — trzy g o d z in y dorożką. O b je ­ chałem czternaście h o t e l i . . .

F r y d l ą d . G łu p stw o ! W szy stk o g łu p stw o .

(40)

T e n d e r . C ały m ój bagaż (p o k az u je w alizkę) w ożę ze sobą. Ja d o tąd nigdzie nie m ieszkam ! F r y d l ą d . T o się św ietnie sk ła d a ! T u będzie pan m ieszkał! P raw d a! E łle n ? O d czego te dzieciaki m ają pokój g o ś c in n y ? Pan jest przyjacielem P o lic h n o w sk ic h , pan jest z M orysiem w sto su n k a c h h an d lo w y c h — zostaje pan u nich na kw aterze i już!

C zytałem nalepki na pańskiej w a liz c e ! T rie st, P o n te b b a, W ied eń , E n g ad in — pan m usi być strasznie zm ęczony. Jak m yślisz, E łlen? M ów że coś w reszcie!

E l l e n . N ie m ożem y p ana T en d era w ten s p o ­ sób aresztow ać. M oże m a pilniejsze s p ra w y .. .

( T e n d e r w staje)

F r y d l ą d . N ie m a pilniejszych sp ra w ! (T e n d e r siada) D o skonała i d e a ! T u się pan u lo ­ kuje! U w aża pan, te dzieciaki całą ruderę k u p iły — z w ykuszem ! O kolica jest nie­

bezpieczna, podejrzana, Stare M ia s to ! — P ozyska pan sobie w dzięczność całej r o ­ dziny, jeżeli pan się tu , choćby na k ró tk i czas, osiedli, (b ieg a od drzw i do d rzw i) M oryś ! R a r a ! M o ry ś ! M am y nareszcie pierw szego lo k ato ra!

(41)

T e n d e r , (d o E lle n ) C o ja m am robić, proszę p a n i? Iść? zostać? Zwyczaje sa lo n o w e — to m oja najsłabsza stro n a.

E l l e n . N iech pan zostanie.

F r y d l ą d . (przy drzw iach po lew ej) M oryś! C h o d ź ­ cie! Ucieszysz się!

(W y ciąg a M orysia z pokoju. Zaciera ręce) N o i co ? C o ty na to ? N ie w itasz się? (P a u za ) T ender.

M o r y ś . (o słu p iał, m in a n iew y raźn a) P o lich n o w - ski, bardzo m i przyjem nie.

F r y d l ą d . Jak to » P o lich n o w sk i, bardzo m i p rzy ­ je m n ie « ? P an o w ie się nie znają?

M o r y ś . M y ? ... A tak, tak. O w s z e m ... p rz y p o ­ m in am s o b ie ... jakby przez m g łę ...

T e n d e r . N ie, drogi panie, nie łu d źm y się. N ie p rzy p o m in a pan s o b ie ...

M o r y ś . Ależ n a tu ra ln ie ... ja m am pam ięć fe n o ­ m enalną. W id zieliśm y s ię ... z a ra z ...

T e n d e r . P a rd o n ! Ja pana n ap ew n o nie w idzia­

łe m : Spałem w ted y , jak suseł.

M o r y ś . Jak suseł?

F r y d l ą d . S u seł? (sz e p tem do M orysia) Bój się B oga, co to za człow iek ? O ddałem m u wasz pokój g o ś c in n y ... K to to ?

M o r y ś . (sz e p te m )... pojęcia nie m am . M ożeR ara?...

(42)

(W ła śn ie w pada P ani Rara. C oś tam przy su k n i się nie chce dopiąć)

R a r a . E llen , najdroższa m o ja ... T u chyba brak h a f tk i:... O , przepraszam !

F r y d l ą d . P an T en d er. W iesz przecie, T en d er?

R a r a . Bardzo się cieszę. S k o ro pan jest p rzy ­ jacielem w uja F rydląda — jest pan e o i p s o i naszym przyjacielem . Zabieram y pana na kolację, praw da, w u ju ?

E l l e n (parska wreszcie śm iechem ). In try g a , jak na m askaradzie. Pan T e n d e r tu dopiero p o z n a ł w uja A m ilkara. Pan G abrjel jest w a s z y m serdecznym p rz y ja c ie le m ! R a r a . N aszym ?

T e n d e r . T a k jest, proszę pani. P o d jednym w a ­ ru n k iem ...

M o r y ś . W szystkie w aru n k i z g ó ry akceptuję!

T e n d e r . P o d w arunkiem , że to p a ń stw o m iesz­

kali teg o ro k u w m aju w h o te lu » P o rta R o s s a « . . .

M o r y ś . G dybyśm y n aw et nie m ieszkali w ty m h o te lu , to g o tó w jestem tam zam iesz­

kać — jeżeli to m a m i zyskać pańską p rz y ja ź ń ...

T e n d e r (d o E lle n ) P ew n ie znów jakieś g łu p stw o palnąłem ?

(43)

39 E l l e n . Nie! Rara, gdzieście m ieszkali teg o ro k u

w m aju ?

R a r a . T o bardzo łatw o spraw dzić (b ie g n ie do kufra i czyta po pauzie — ety k ietę) F irenze — H o te l P o rta R ossa C e n tra le ! M o r y ś . O d d y c h a m ! W szy stk o się co do jo ty zga­

dza! Panie, jesteśm y przyjaciółm i. Czem m o g ę p a n u służyć ?

T e n d e r . N ie, d ro g i panie. T eraz na m n ie k o le j.

Przejechałem p ó ł E u ro p y w poprzek, aby p a ń stw u się czem ś przysłużyć. Bo ja, p ro ­ szę państw a, nie uznaję d łu g ó w w dzięcz­

ności. D łu g w dzięczności to dłu g h o n o ­ r o w y ... to trzeba w yrów nać.

P o pierw sze — proszę (w y jm u je kilka papierków i m o n e tę ).

M o r y ś . Cóż to jest?

T e n d e r . Piętnaście liró w i pięćdziesiąt soldów . D ł u g ...

F r y d l ą d . Pięć z ło ty c h ?

M o r y ś . I dla takiej su m y pan się faty g o w ał o s o ­ biście?

F r y d l ą d . Z T rie stu ?

T e n d e r . Sum a jest w tej chw ili, na pierw szy rzu t oka rzeczyw iście drobna. A le nie była d ro b n a dla m n ie w tedy, kiedy m i ją p a ń ­

(44)

stw o rzucili do kapelusza. N ie uratow ała m n ie od śm ierci głodow ej — b o zara­

białem nieźle, jako brukarz, ale u ra to ­ w ała m n ie od m elancholji.

M o r y ś . N ic nie ro zu m iem . M yśm y p an a u r a to ­ w ali? K ie d y ? G dzie?

T e n d e r . P rzy p o m in a pan sobie F iesole ? M o r y ś. F ieso le? F ieso le?

R a r a. O kolice Florencji. C i t t a d i F i e s o l e . M o r y ś . T e drobniejsze m iasta w ło sk ie to w ydział

m ojej żony. Rara, czy m y p am iętam y F iesole?

R a r a (sz y b k o ) M iasto to było już w czasach bardzo daw nych rezydencją biskupią. 3 ki­

lo m e try i 308 m e tró w od P o rta San G alio, za rogatką na w zgórzu m alow niczem . Plac W ik to ra E m anuela. K atedra. W p o bliżu cm entarza ru in y staro ży tn eg o am fiteatru rzym skiego — A n tico A m fiteatro R o ­ m an o .

M o r y ś . T y le w iem y o F iesole, proszę pana.

R a r a (m o n o to n n ie ). R u in y te o d k ry ł baron S c h e lla rs h e im ...

M o r y ś . W łaśnie. B arona pam iętam d o s k o n a le ...

W y so k i, b lo n d y n ...

R a r a . . . w początkach w ieku dziew iętnastego.

(45)

M o r y ś . W każdym razie — b aro n a sobie p rzy ­ p o m in a m .. .

T e n d e r . H m ... W y w arłem — czem u się zresztą nie dziw ię — m niejsze w rażenie, niż b aro n .

A jednak w tedy, w o w o ciepłe p o ­ p o łu d n ie m ajow e zw rócili p a ń stw o uw agę na biednego ob d artu sa żebraka, k tó ry spał w pełnem sło ń cu na sto p n ia c h teatru rzy m sk ie g o ...

R a r a. Z a ra z ! P an spał w tedy w T e a tro A ntico?

Pan to w ie n ap e w n o ?

T e n d e r. T ak. Rzecz przyzw yczajenia, proszę pani.

Ja zawsze zasypiam w teatrze — naw et w tedy, kiedy w iem , że w n im od lat z g ó rą tysiąca nie by ło p rz e d s ta w ie ń ...

M o r y ś. M nie się zdaje, że to jakieś n ie p o ro z u ­ m ienie. G dybyśm y pana spotkali w e W ło ­ szech, to pan by fig u ro w ał w album ie m ojej żony. M am y tam w szystko, proszę pana. Z dejm ow aliśm y m u ły , katedry, m a ­ k aron — m u ch a się nie m o g ła przem knąć, a cóż dopiero d o ro sły c z ło w ie k ...

(R ara szuka na stole, w ybiega do d ru ­ giego p o k o ju )

T e n d e r . Ręczę, że jestem w alb u m ie! D rzem a­

(46)

łem sobie w najlepsze, ro zm arzo n y s ło ń ­ cem i ciszą i nagle sły sz ę : P atrz, Mo- rysiu, jaki ty p o w y , jak z obrazka w ycięty, lazaron w ło s k i! B yłem w ted y tak życiem zm ęczony, że m i się naw et p ow iek p o d ­ nieść nie chciało. U słyszałem jeszcze szczęk

»kodaka« — a kiedym się w reszcie o b u ­ dził na dobre — znajduję w m elo n ik u m oim te... piętnaście lirów , 50 so ld ó w ...

Jałm użna...

M o r y ś . Przepraszam pana b a rd z o ...

T e n d e r . Za co, drogi p an ie? Ja już nieraz żyłem z d atków osób lito ś c iw y c h ...

F r y d l ą d (d o E llen , przeciągle) Ż e b ra k ...

T e n d e r . T y lk o , że w danym w ypadku p o p e łn i­

łem m im o w o li — nadużycie. T e pienią­

dze nie należały m i się w c a le !... M iałem p łatn ą posadę. Pracow ałem w e Florencji jako p o m o cn ik brukarza — układałem flisy w przedsionku kaplicy »dei D epositi«.

F r y d l ą d (jeszcze bardziej przeciągle) B rukarz...

M o r y ś . D rogi panie, cieszę się z w izyty pańskiej, ale dopraw dy... T rzeb a było te pięć z ło ­ tych w ręczyć k tó re m u z k o leg ó w — pard o n ! —■ odesłać p o cztą...

F r y d l ą d . W łaśnie! O d czegóż jest poczta?

(47)

T e n d e r . N ie m o g łem takiej sum y pow ierzać li­

sto n o sz o m ! T e pieniądze dodały m i w tedy o c h o ty do życia, w p raw iły m n ie w d obry h u m o r. C óż m i z teg o , że ich w artość n o m in a ln a jest niew ielka? Każdy dłu g trzeba uczciw ie zw aloryzow ać. Praw da? — D latego też szukałem p ań stw a po w szyst­

kich h otelach, aż w reszcie w » P o rta Rossa« dow iedziałem się, oprócz nazw i­

ska, że p a ń stw o są z W arszaw y i że już wyjechali. G dyby nie ow o »patrz M o- rysiu« i teg o bym się pew n ie n ie d o w ie ­ dział. A le po tej niteczce trafiłem do k łę b k a ! N ie m o g łe m w tedy, n iestety, opuścić F lorencji, bo p o d w ó rk o nie było jeszcze całkow icie w ybrukow ane...

M o r y ś . N aturalnie. P o d w ó rk o przed ew szy stk iem ! O czyw iście! C óż pan teraz zam ierza, drogi panie? Jakie są pańskie p lan y na przy­

szłość najbliższą ?

T e n d e r . P o stan o w iłe m skorzystać z uprzejm ego zaproszenia. Z ainstaluję się u p aństw a i postaram się w m iarę m o żności uiścić z zaciągniętego d łu g u w dzięczności...

F r y d l ą d (trag iczn y m szep tem ) M aurycy, nie daj się! T o pretekst! T o podstęp! T o pułapka...

Cytaty

Powiązane dokumenty

dydaktyczne Niebieskie kartki z bloku technicznego, pasta do zębów, patyczki, pędzle, fizyczna mapa Polski, ilustracje krajobrazów górskich, karton z hasłem GÓRY..

Ponieważ działanie to jest bezprawnym utrudnianiem wykonywania zawodu lekarza oraz pozbawianiem go jego uprawnień jako pacjenta, Wielkopolska Izba Lekarska będzie nadal prowadziła z

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

W odróżnieniu od odbiornika sygnału analogowego, który musi z określoną dokładnością odtworzyć w zadanym zakresie wszystkie wartości wielkości

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

Bieg główny 5km

EGZAMINY odbywać się będą poprzez aplikację Teams w formie ustnej.. Sesja poprawkowa

DNF WIECHA MARCIN M 331 DNS DNS