Nr. 7.
Lwów, dnia 9. listop ad a 1912 r.
NOW Y PR AD
... { T Y G O D N I K f
1 POLITYCZNY, EKONO 5 MICZNY,SPOŁECZMX |
( ' - N A U K O W Y , L I T E R A C K I . ? 2 2 < rS © i 55 S ® 2 * S © 5 ^
Adres Redakcji i Administracji Lwdw, ulica św. Teresy (obok fundacji Domsa) III piętro.
W
szyscyra^em.
W przeszłości naszej odczuwaliśmy silnie złe strony liberum veta, skutkiem czego wyrobiło się w śró d nas przekonanie o potrzebie solidarności.
N iezaw odnie jest ona potrzebna j zbawienna, trzeba tylko zawsze zdać sobie spra w ę z tego, czy przy wszystkich okolicznościach, jest możliwa i w ja
kich granicach
Z apom inać też nie należy i o tym, że o ile społeczeństwo jest bardziej złożone, o ile zagadnie
nia polityczno-socjalne są więcej skom plikow ane — 0 tyle jednom yślność dotyczącej opinji o nich jest tru dniejsza.
U nas tymczasem nie chcą tego zrozumieć nie tylko podrzędni dziennikarze, ale nawet starzy, osiwiali politycy, których bez p o śred n ia praktyka życiowa, czy to na terenie parlamentarnym, czy krajowym pow inna była przecie czegoś nauczyć
Słyszymy teraz, ze stron różnych, nawoływania do wytworzenia jednolitej o p in ji: w sprawie ruskiej, w pojm o w an iu sejmowej reformy wyborczej, w akcji naszej w zawikłaniach m iędzynarodowych 1 t. p.
Nawoływania te są nie tylko naiwne, lecz ta
kże i szkodliwe, gdyż p o w o d u ją stagnację w róż
nych sprawach, stwarzając iluzję możliwości wytworze
nia o nich zupełnie jednolitej opinji, co nie jest uto- pją
Jednolitość zdania pow stać m oże w s p o łe czeństwie tylko w zakresie zjawisk bardzo elem en
tarnych, w kołach ludzi posiadających już, w spra
wach podstaw ow ych, poglądy zbliżone. Pozatym jest ona szkodliwą fikcją.
Jednolitość opinji w sprawie reformy w y b o r
czej prow adzić tylko może do poddaw ania się kon
serwatystom, którzy są najbardziej uparci, i nie
skłonni do robienia ofiar ze swoich koteryjnyćh interesów na rzecz ogółu. Jednolitość opinji w sp ra wie ruskiej doprow adzić tylko nas m oże do z a o strzenia walki narodow ościow ej w Galicji, do zu
pełnego zastoju we wszystkich kierunkach W resz
cie dążność do jednolitości w jakiejś szerszej akcji narodowej, na tle konfliktów m iędzynarodow ych —
d oprow a dzi nas tylko d o bezczynności, gdyż nie da się tu osiągnąć ż a d n e g o porozumienia.
Podolaków i narodow ych dem o k ra tó w nic za
chwiać nie zdoła w ich moskalofilstwie. „N iebez
pieczeństwo" pruskie, którego nawet nie chcą szc ze
g ółow o omówić, będzie dla nich zawsze wym ów ką usprawiedliwiającą niechęć do wszelkiej śmielszej akcji.
Dla skrajnych znow u konserwatystów trójlo- jalizm jest dogmatem, chociaż tru d n o zrozumieć jak go m ożna p o g o d zić z rzeczywistym, a nie fi
kcyjnym lojalizmem w o b e c Austrji.
Taktyka narodow ych dem okratów jest zawsze ta sam a: pochw ycą jakiś frazes, sform ułow any o g ó l
nikowo, który, chociażby był najbardziej sporny, przeobrażają bez dyskusji w dogm at polityczny;
następnie, udając ludzi wtajemniczonych w zakuli- sowe spraw y koncertu europejskiego — odsądzają od czci i wiary wszystkich tych, co mają inne od nich poglądy w danej sprawie.
Dlatego też, wszelkie narady naszych ojców miasta i innych żywiołów z narodow ym i dem o k ra
tami nie- p ro w a d z ą do celu, i są nawet szkodliwe, g dyż przewlekają tylko sprawy.
Oczywiście nie w iadom o czy w o g ó le będzie w ojna Austrji z Rosją, czy nie. Już obecnie jednak widać, że społeczeństw o nasze, skutkiem swojej politycznej bezmyślności, skutkiem braku orjentacji i obaw y przed wszelkimi śmielszymi krokami — niebyłoby w stanie wyzyskać na swoją korzyść naj*
pomyślniejszych nawet w arunków zewnętrznych, w układzie stosunków międzynarodowych.
Socjaliści w J<rólestwie
T egoroczne w yb o ry w Królestwie do Dumy Państwowej należą d o najciekawszych objaw ów na
szego życia społecznego.
O dbyw ają się one w chwili, gdy masy lu d o we zaczynają się budzić z letargu, w jakim pozo^
stawały w ciągu 6 lat orgij kontrrewolucji, gdy na całym terenie państwa ożywia się ruch strejkowy,
w ybuchają bunty w wojsku i flocie, w zm aga się niezadowolenie z rządu nawet w śró d sfer burżua zyjnych, przyjmuje wciąż szersze rozmiary rozwój kulturalny uciśnionych naro d ó w .
W ybory niezawodnie przyczyniły się do s p o tęgow ania ożywienia w śród mas ludowych oraz ich świadom ości politycznej. Nie dość na tym : uja
wniły one prawdziwe ustosunkow anie sił społecz cznych w narodzie, niski poziom św iadom ości p o litycznej nasz ego społeczeństwa, wady działalności poszczególnych stronnictw. W artykule niniejszym b ę d ę mówił tylko o stronnictwach socjalistycznych.
Frakcja rewol. „P. P. S . “ cieszy się, pew nym wpły
w em w śró d naszej inteligiencji, lecz posiada chara
kter nacjonalistyczny, i skupia w swych szeregach nieznaczne koła, dzielące się na dwie g r u p y : 1) ściśle konsekwentną w swej działalności, re p rez en towaną przez miesięcznik „Przedświt"; i 2) połowi
czną, kom prom isow ą, o niewyraźnej fizjognomji politycznej, bojącą się logicznych konsekwencji w praktyce sw eg o program u politycznego — a gru
pującą się dokoła pism a „Placówka". P. P. S. (fra
kcja rewolucyjna) p o d czas w y b o ró w odegrała n a der sm utną rolę Ogłosiła bow iem bojkot wybo- fów. W ten sp o s ó b jej usiłowania, w b re w natural
nie jej błogim zamiarom rewolucyjnym, skierowa
ne były ku usypianiu mas, ku przedłożeniu okresu letargu. Lecz życie przeszło do p orządku dnia nad działalnością tej grupy.
Niestety, nie stanęły na wysokości sw eg o za
dania i „partjeu, wierne zasadom m iędzyna rodow e
go socjalizmu. — Socjalna Demokracja Królestwa Polskiego i Litwy i P. P. S. (lewica).
„Le mort sesit le vivant“ — m ożna po w ie
dzieć o ich działalności. Posiadają one programy, z g o d n e z zasadami socjalizmu, głoszą hasła socja
listyczne, P. P. S. formułuje niejednokrotnie bardzo trafnie zadania proletarjatu, lecz obie w działalności swej ujawniają przeżytki czasów p rz edre w olu
cyjnych,
Nie uwzględniają one tych zmian głębokich, jakie zaszły w naszem społeczeństwie p o d w pły
w em rewolucji 1905 r., która zrodziła w masach samodzielność i krytycyzm, potrze b ę udziału czyn
n e g o w rozmaitych objaw ach życia politycznego, która na porządku dziennym postawiła spraw ę zjedno
czenia socjalistycznego. Nie zrozumiały partje so cjalistyczne, że w okresie kontrrewolucji w śród znacznej części sfer burżuazyjnych pierzchły na
dzieje na skuteczność u g o d o w e j, krętackiej polityki N —D, że na arenie dziejowej tworzy się miejsce dla polskiej demokracji burżuazyjnej. Nie u w z g lę dniły wreszcie tego, że proces demokratyzacji ustroju p aństw ow ego Rosji bynajmniej nie p ro w a dzi z nieubłaganą koniecznością do w ybuchu w naj
bliższym czasia wszechrosyjskiej rewolucji politycz
nej. Wtedy gdy na Zachodzie uznanie dyktatury proletarjatu, jako środka dokonania przewrotu s p o łecz nego oraz taktyka bezw zględnej walki klas sta
nowi główną cechę kierunku rewolucyjnego w So cjalnej Demokracji, nasze partje socjalistyczne prze licowują się w radykalizmie haseł politycznych na dziś, zadowalniając się najczęściej hasłami o g ó ln y mi, niezależnie o d tego, czy takowe w danej chwili m o g ą p o budzić masy do czynu, t. j. czy są r e w o lucyjnymi nie tylko nominalnie, lecz i faktycznie.
I oto, w okresie przedw yborczym obie partje stanowiły d ro b n e grupki — nie potrafiły one o g a r nąć mas robotniczych nawet w granicach, w jakich to w stosunkach politycznych Rosji jest mo- żliwem.
Wskutek tego ich taktyka zawiera w mniej
szym lub większym stopniu pierwiastek 9ekciarski.
Jednak P. P, S. (lewica) dzięki swej paroletniej działalności w legalnych stowarzyszeniach ro b o tn i
czych zachowała pewien kontakt z masami i zmysł polityczny i uniknęła rozłamu, któremu uległy rew.
fr. P. P. S. oraz S —D. K. P. i L.
W obecnym okresie wyborczym P. P. S. (le
wica) też wyróżniała się o d reszty żywiołów socja
listycznych tym, że się lepiej orjentowała w sytu
acji i w swych wystąpieniach bardziej się liczyła z potrzebami chwili. Utworzyła też ona wspólnie z „ B u n d e m “ Zjednoczenie Socjalistyczne.
To też podcz as w yb o ró w o degrała rolę wy
bitniejszą od S — D. K. P. i L.
C o prawda, w Warszawie w kurji robotniczej S— D., licząca zaledwie 15 pełn o m o cn ik ó w pozy
skała poparcie pełnomocników-socjalistów b e z p a r
tyjnych i przeprow adziła dw óch swych w yborców , P. P. S. zaś, licząca 18 pełnom ocników — tylko jednego.
Mimo to istnieje pew n e p ra w d o p o d o b ie ń stw o że z Warszawy zostanie wybrany na posła Jagiełło jej kandydat.
O g ó ln a zaś liczba w ybo rc ó w pepeesow ców , dzięki ich przew adze na prowincji, stanowi — 14 i jest przeszło 2 razy większą niż S —D , która przeprow adziła 5. P. P. S. wreszcie udało się w Łodzi zwyciężyć N —D. Przejście jednak z W ar
szawy Jagiełły, może być tylko rzeczą w ypadku Tymczasem g d yby lewicy P. P. S. nie przeszko dziło w tem jej sekciarstwo, postarałaby się ona zawczasu o wystawienie kandydatury L Krzywi
ckiego, który bez wątpienia zostałby wybrany, i dzięki swej erudycji byłby bardzo pożytecznym w Dumie. Lecz L. Krzywicki nie należy do żadnej partji, więc P. P. S. nie uznała za stosow ną jego kandydaturę.
S —D. K. P. i L, zaś zawdzięcza p rz ep ro w a
dzenie swych 5 w yborców tylko sw oim tradycjom.
Partja ta bowiem obecnie, jako organizacja sił p r o letarjatu de facto istnieć przestała.
Po upadku rewolucji zamknęła się ona wyłą
cznie w sferze tajnej działalności podziemnej, o d e r
wała się od mas, przesiąkła naw skróś sekciar
stwem.
Przed 3 laty uczyniono p r ó b ę odrodzenia jej.
Zadanie to wzięła na siebie pism o „Solidarność Robotnicza", p ro pagująca zasadę zjednoczenia sił socjalistycznych i szeroką jawną oraz tajną działal
ność w śró d mas robotniczych.
Pismo to jednak wychodzi bardzo rzadko, i chociaż wywarło wpływ dodatni na robotników, nie przyczyniło się do uzdrowienia stosunków w e
wnętrznych w S —D . ; na przeszkodzie stanęły dyktatura Z. O. S —D. K. P. i L. oraz duch sek- ciarski w niej panujący. Natomiast w jej szeregach rozwinęła się ostra, demoralizująca walka na tle sto sunków „organizacyjnych*. O be cn ie S — D. K. P.
i L. dzieli się na dwie frakcje: 1) g ru p ę Z. O.
składającą się z kilku członków tej instytucji i kilku jej agientów w kraju oraz zagranicą, i 2) g ru p ę t zw. „ r o złam o w ą11, która ogarnęła znaczną część członków partji. Kryjący się za plecami Małeckiego i W ięckow skiego dwaj właściwi w o d z o w ie o p o z y cji — K. Rodek i Stanecki, jak również ich z w o lennicy nie zajmują bynajmniej o d r ę b n e g o od Z.
G. stanowiska politycznego, o czym świadczą ich wydawnictwa — między innymi — dwa N N . wy
daw anej przez nich „Gazety robotniczej". Jeszcze niedaw no zapom ocą najbrudniejszych śro d k ó w zwalczali ci dwaj panow ie „Solidarność Robotni
czą", dziś, wyrzuceni z partji, z p o w o d ó w mało w prasie wyjaśnionych, urągają głośno na „dykta
turę Z. G." walczą z nim na tle osobistym, wno-
śząc do partji cuchnącą atmosferę prywaty. W z ro sła zaś liczebnie ow a opozycja z dw óch p o w o d ó w :
1) członkowie S— D., szczególnie robotnicy, są o d d aw n a niezadowoleni z taktyki Z. O. i dążą, zgodnie z potrzebami ruchu, do demokratyzacji or
ganizacyjnej ; nie zdając sobie jeszcze dostatecznie sprawy z tego, jaką drogą m ogą najskuteczniej swe dążenia zrealizować;
2) Z. O. wyklucza z partji każdego, kto za
chow uje chociażby najmniejszą do zę sam odzielno
ści. Jak mało różni się o p o zy c ji od Z. O. idejowo, dowodzi fakt, że p o d jej wpływem odbyte w sierp
niu w Warszawie konferencje dzielnicowe p o stan o wiły nie podtrzymywać „Zjednoczenia Socjalistycz
neg o " , lecz jedynie w w ypadkach wyjątkowych wchodzić z nim w chwilowe porozumienie. Rozłam w S — D„ nie tylko ujawnił rozkład w jej łonie, lecz też wykazał zg u b n e skutki jej stanowiska w dziedzinie ruchu za w odow ego. O dy warszawska organizacja partyjna wypowiedziała posłuszeństwo Z. G , ten upoważnił Związki Z aw odow e Socjalde
mokratyczne do wybrania nowej organizacji par
tyjnej, ogłaszając dotychczasową za rozwiązaną.
W taki s p o s ó b d o k onano przewrótu w stanowisku zajętym przez partję o d lat kilku względem ruchu zaw od o w eg o , a jego imienia użyto dla przykrycia swej awanturniczej samozwańczej polityki.
Wreszcie charakter opozycji ujawnił się w niedawnej wyprawie ze szpicrutami, urządzonej w Krakowie przez Jurowskiego, Więckowskiego i Krakosa na tow. Florjana — ajenta Z. G.
Rozłam w S— D. K. P. i L. znacznie przy
czynił się do fiasca, jakie spotkało tę „partję" p o d czas w y b o ró w i ostatecznie uczynił niemożliwym dalszy jej rozwój.
Podczas w y b o ró w obie grupy występywały nie jako partje polityczne, lecz raczej jako kółka pro p a g an d y zasad socjalistycznych i dem okratycz
nych, powtarzające mechanicznie w swych w yda
wnictwach i na zebraniach raz wystawione hasła.
Wyniki w y b o ró w wyraźnie uwydatniły zadania ruchu robotniczego, które już rewolucja wysunęła na porządek dzienny — zjednoczenie wszystkich ży
wiołów robotniczych, uznających zasady: 1) mię
dzyna ro d o w eg o so cjalizm u ; 2) jak najszerszą dzia
łalność jawną i tajną wśród mas robotniczych; i 3) niezbę dność wystąpień solidarnych z organizacjami socjalistycznymi państw zaborczych.
Tylko na tej drodze jest możliwą walka sku
teczna o wyzwolenie klasowe, polityczne, naro
dowe.
K • Zalewski.
PRZYPISEK O D REDAKCJI.
Zamieszczając powyższy artykuł, o stanowi
sku partji socjalistycznych w Królestwie podczas wyborów , chcieliśmy dać czytelnikom „ N o w eg o P rą d u “ garść wiadomości w tym przedmiocie, po chodzących od człowieka mającego d o b re infor
macje o stanie obecnym ruchu robotniczego w za
borze rosyjskim.
W niektórych sprawach autor artykułu w y p o wiada poglądy zupełnie słuszne, z którymi solida
ryzujemy się całkowicie. Tak naprzykład godzimy się na to, że stanowisko lewicy P. P. S. i Soc.
Dem. Kr. P. i L. jest zbyt ciasno-doktrynerskie, i że nie liczy się ze znaczentem demokracji w Króle
stwie, która może i powinna od eg rać znaczną rolę.
Również podzielamy pogląd jego, że udział w wy
borach do Dumy robotniczych mas był pożądany,
bez w zględu na produkcyjność i charakter tego ciała, sądzimy bowiem, że, prow adząc nawet naj- energiczniejszą walkę rewolucyjną, m ożna i należy wyzyskiwać wszelkie legalne posterunki, czy to w instytucjach społecznych, czy też państw o
wych.
W yw ody inne autora chcemy tu uzupełnić na
szymi uwagami i zastrzeżeniami.
Co do frakcji rewolucyjnej P. P. S. to sp ra
wiedliwość każe wyznać, że niema ona nao g ó ł cech nacjonalistycznych, gdyż nie dąży do narzuce
nia innym n arodom i g ru p o m narodow ym polsko- sci, nie posiada też aspiracji zaborczych. P o d tym względem frakcja rew. P. P. S. otrząsnęła się z wielu ujemnych cech dawnej niepodzielnej P.
P. S., z lat 1899 1905, ujawniających się przew aż
nie w iei zagranicznych wydawnictwach, a po czę
ści także i w jej działalności w kraju.
O becnie nieznajdujemy już w „Przedświcie"
artykułów w rodzaju Mazura i innych.
Wadą frakcji rew. jest to, że zbyt bezw zglę
dnie i jednostronnie pojmuje program n ie p o d le g ło ści Polski, przeciwstawiając go innym minimalnym, autonomicznym żądaniom. Z czego wypływa jej jednostronność taktyczna, sprow adzająca wszystkie wysiłki do przygotowywania się do masowej walki zbrojnej w formie powstania. W chwili wojny ro- syjsko-austrjackiej taki ruch współdziałający w oj
skom austrjackim, celem przyłączenia Królestwa do Galicji — miałby szanse powodzenia, i byłby p o żyteczny. Sam przez się jednak, opierając się na
wet na najliczniejszych masach ludowych w Kró
lestwie — nie m ógłby wywalczyć mu niepodle
głości.
G ru p a wyrazem której jest „Placówka" nie jest o d rę b n ą partją, ani nawet frakcją, lecz tylko pew nym kierunkiem opinji.
Zalewski dość trafnie wskazał na to, że grupa ta posiadając idejciogję P. P. S. (frakcji rewolucyj
nej) — nie w yprow adza z niej tych wszystkich lo
gicznych w y w o d ó w praktycznych, które z niej wy
pływają.
P rogram niepodległości Polski, więcej niż każdy inny (polityczny) w y m a g a : rozmaitych w y
siłków technicznorew olucyjnych, wielkich ś ro d k ó w materjalnych i współdziałania z żywiołami stojącymi poza proletarjatem.
G ru p a „Placówki11, posiadając więcej o d fra
kcji rew. P. P. S. cech w spólnych z o gólno so- cjalno-demokratycznym światopoglądem, program niepodległości pojmuje więcej .teoretyczno-idejolo- gicznie — niż praktyczno politycznie.
Lewica P. P. S , która obecnie ma największy wpływ wśród robotników w Królestwie, od sw oje
go powstania, aż do chwili obecnej, nie może się zdobyć na samodzielność idejową aż do czasów ostatnich, opanow ania chęcią połączenia się z Soc.
Dem. Kr. P. i L., robiła jej wszelkie ustępstwa.
Wyrzuciła ze sw ojego pro g ram u żądanie prz e
kształcenia Rosji na federację, bała się postawić szeroki program autonomiczny i t. p
Przywódcy lewicy stali się raptem ogrom nym i ortodoksami, bojąc się, aby Ros. soc. dem. par.
rob. — nie uznała ich za rewizjonistów, oportonistów i patrjotów.
Partja ta w całości jest zlepkiem różnych grup i kółek, mających, nawet w sprawach pierw szorzę
dnej wagi — bardzo rozmaite poglądy p ro g r a m o wo taktyczne. W szeregach jej są n iepodległościo
wcy, skrajni kosmopolici, bojący się ujawniania przez robotników wszelkich uczuć patrjotycznych, syndykaliści-anarchiści, ordodoksalni marksiści i umiarkowani socjaliści. G ru p a ta nie posiada ża
dnych wybitniejszych publicystów partyjnych, któ- rzyby mogli przez prasę partyjną oddziaływać w kierunku ujednostajnienia p o g lą d ó w tow a
rzyszy.
Zalewski słusznie wskazał na błąd lewicy, że nie postawiła Krzywickiego jako sw eg o kan
dydata.
O Socialnej Demokracji Kr. P. i L. nie ma co dużo mówić, jest to g ru p a w prost szkodliwa, z arów no z pow o d u sw o jeg o sekciarstwa, z nieu
ctwa sw oich kierowników, jak i z w ro g ie g o s w o jego stanowiska w ob e c polskości i n arodow ych p o trzeb społeczeństw a naszego.
W czasach w których sekciarstwo, d oktryner
stwo i ciasnota bankrutują, coraz bardziej w za cho
dnio-europejskich kołach socjalistycznych, u nas te cechy ujemne charakteryzują jeszcze całe o d ła my nasz ego ruchu socjalistycznego.
O d ro d z e n ie naszego ruchu odbyć się może i powinno.
Z 3 w a runków jego, wskazanych przez Zale
wskiego, tylko drugi ma doniosłe znaczenie (jak najszersza działalność jawna i tajna w masach r o botniczych). 1’ierwszy i trzeci faktycznie jest już wypełniony w granicach możliwości.
Ruch robotniczo-socjalistyczy w Królestwie jest niezawodnie m iędzynarodow y o t y l e ; że cele jego ogólne i dalsze są te same co w innych kra jach, że odczuw a on łączność idejową z proleta- rjatem całego świata. Jest on naogół także w ści
słym związku z ruchem rosyjskim, w tak ścisłym nawet, że często zanadto silnie p odlega jego idejo-
wem kierownictwu w szczegółach
Należałoby sobie życzyć, aby polski ruch socjalistyczny w Królestwie liczył się więcej niż dotychczas z tymi zmianami w pojm ow aniu socja
lizmu w teorji i praktyce, jakie zarysowały się już wyraźnie w różnych państwach europejskich, Aby liczył się przedewszystkim z życiem, z faktami, a mniej z teorjami nie d o ść ściśle uzasadnionymi.
Aby zrozumiał należycie nasze położenie polityczno- społeczne w zaborze rosyjskim i znaczenie d e m o kracji, która musi odegrać ważną rolę, chociaż dziś jeszcze nie jest ani idejowo, ani politycznie należy
cie zorganizowana.
Ruch socjalistyczny w Królestwie powinien, w porozumieniu z żywiołami demokratycznymi i postępow ym i, zwalczać nacjonalizm n aro d o w o - demokratyczny, reakcję rodzimą i rządową; a w wal
kach międzypaństw owych atakować Rosję.
Nie łudzimy $ię, aby te zmiany na lepsze przyjść m ogły prędko. Nastąpią one w ów czas d o piero, kiedy większość obecnych działaczy, kieru
jących ruchem, w ten czy inny sp o s ó b zejdzie z widowni, i kiedy zjawią się ludzie nowi, w y c h o wani p o d innymi wpływami, nie przygnieceni dzie
dzictwem błędów , sekciarstwa i ciasnoty p o glądów. W chwili gdy to piszemy dowiadujem y się, że Jagiełło został wybrany posłem
Problem at demokracji.
Z powodu ksią żki O. F. S te f fe n a „Das Problem der Dem okratie. Jena 1912.
Ktoby wierzył, że ustrój społeczny dzisiejszy jest doskonały i zmian żadnych nie wymaga, ten błądziłby wielce. Zdaje się jednak, że nap raw d ę jest mało takich wierzących Nurtujące bowiem szeroko w społeczeństwach cywilizowanych ideje o przyszłej, lepszej konstrukcji ustroju sp ołecz no-polityc znego zyskują dziś coraz więcej zw olenników i przekonują
■as dowodnie, że ustrój obecny musi uledz zasa
dniczej zmianie. Jeżelibyśmy zgodnie z idejami tym chcieli określić linię kierunkową, dokonującego się już dziś powoli, przekształcenia ustroju społecznego, to musielibyśmy ją nakreślić jako pełnię rozwoju demokracji. Najwięcej zaś zbliża się soc. dem. do tej linji. Szkoda tylko, że o g ro m n a ilość energji z o b o z u socjal. dem. marnuje się bezpożytecznie.
Socjalizm bowiem w koncepcjach program ow ych i taktyce musi, p o d o b n ie jak wszystko na świecie, podlegać zmianom, wypływającym z ducha czasu.
Jeżeli więc większość dzisiejszych socjalistów zechce się niewolniczo trzymać koncepcji socjalizmu z lat 1845— 1865, to największe nawet wysiłki w kierun
ku popraw y ustroju społecznego nie d o p ro w a d z ą do celu.
G dyby Marks żył dzisiaj i obserw ow ał ten ogrom ny rozwój, jaki nastąpił w stosunkach g o s p o darczych, społecznych i politycznych o d r. 1845 — skonstruow ałby z pew nością inaczej swoje k o n c e p cje socjalistyczne. Bardzo wiele poglądów Marksa nie zrealizowało się. Proletarjat nie po p ad a w coraz straszniejszą nędzę, polepsza natomiast swoje w a runki bytu z dnia na dzień
Wyczekiwanie na katastrofalną rewolucję spo łeczną i nagłe przekształcenie ustroju społecz nego traci przez to najważniejszą podstaw ę. Reformy na polu polityki socjalnej, w gianicach dzisiejszego ustroju, m ogą proletarjatowi przynieść wielkie k o rz y ści, donioślejsze od wyczekiwania i usuwania się od współdziałania reformom dem okratycznym. Sta
nowisko takie nie przesądza jeszcze form walki 0 najdalej idące żądania socjalistów. Stanowisko ich p ro g ram o w e i taktyczne w dobie obecnej, było już wielokrotnie p o d d a w a n e krytyce. Jedną z ostatnich jest książka Steffena.
Błędem polityki wielu socjalistów jest nie
docenianie doniosłości polityki socialnej. Polityka socjalna uchodzi w szerokich kołach socjalistów za specjalność burżuazyjną. Uważają ją za skuteczny środek zwalczania socjalizmu.
O dw raca ona — zdaniem tych kół — uw agę robotników od ostatecznego celu socjalizmu, p r z e kształcenia ustroju społecznego. Ustrój socjalisty czny musi się urzeczywistnić — twierdzą oni — w myśl teorji materjalistycznego pojm owania dzie
jów, bez w zględu na to, czy się będzie upraw ać politykę socjalną czy też nie. Nastrój rewolucyjnylrobot- ników jest ważniejszy od d robnyc h korzyści jakie m ogłaby przynieść polityka socjalna. Robotnik b o wiem powinien być prz ygotow any do „rewolucji socjalnej".
Pogląd ten jest zupełnie błędny i w skutkach fatalny. Istnieje bowiem zasadnicza różnica pom ię
dzy polityką socjalną p ro w a d zo n ą przez socjalistów 1 burżuazją.
Burżuazja wierzy w to, że dzisiejszy ustrój społeczny jest jedynie dobry, i że powinien być ko
niecznie zachowany. Ponieważ zaś nie może ró w nocześnie zamykać oczu na bardzo wiele ujemnych jego stron, przeto stara się usunąć je, i to właśnie w celu tym pew niejszego utrzymania dzisiejszego ustroju. Socjalista zaś, prow adząc politykę socjalną, widzi w niej tylko pom ocniczy środek do urzeczy wistnienia społeczeństwa socjalistycznego. Burżuazja będzie prowadzić politykę socjalną tylko w grani
cach dzisiejszego ustroju, własności prywatnej ś r o d ków produkcji.
Socjalista zaś g otów jest bez skrupułu to sank- tuarjum naruszyć. Polityka socjalna jest koniecznym przejawem życia każdego ustroju społecznego, bez w zględu na to, czy będzie on socjalistycznym, czy kapitalistycznym. Szerokie i prawdziwie demokraty czne reformy społeczne są niezbędnym etapem do
przyszłego państwa socjalistycznego. Nikt bowiem z socjalistów — naw et Kautsky — nie mógł nam dotychczas powiedzieć, w jaki s p o s ó b możliwe jest nagłe przejście z o b e c n e g o ustroju do socjalisty
cznego.
Zasadniczą myślą polityki socjalnej jest ustano
wienie p e w n e g o minimum w dziedzinie ekonom i
cznej, kulturalnej i socjalnej, poniżej którego żad
nem u członkowi społeczeństw a stać nie wolno, a którego podw yższanie może być przez społeczeń
stwo tylko radośnie przyjm ow ane. Tu otwiera się szerokie pole do działalności, które socjalna dem.
pow inna b ez w aru n k o w o wykorzystywać. Polityka bowiem socjalna p ro w a d z o n a przez socjal. dem.
m oże być jedynie zasadnicza i n apraw dę d e m o kratyczna.
Polityka socjalna liberalnych polityków i e k o nom istów — z przytoczonych powyżej w zględów — będzie zawsze połowicza, czymś pośrednim pom ię dzy reformami społecznymi a dobroczynnością.
Widzimy to choćby na przykładzie polityki socjalnej w stosunku do ubogich, nie m ogących zd o b y ć wła sną pracą ś ro d k ó w do życia. Burżuazyjne instytucje w spom agają biednych, jednak pozbawiają ich r ó w nocześnie pew nych praw obywatelskich i poniżają wielce ich g o d n o ść . Zapominają o tym, że człowie
kowi należy się pew ne minimum zaspokojenia potrzeb, zapewnienie, których jest konieczne, choćby z narusze
niem „wolności* produkcji i kapitału1 Stworzenie ta
kiego systemu minimów we wszystkich dziedzinach ży
cia nie da się pomyśleć, bez przeprow adzenia reform w dziedzinie własności i produkcji. Dlatego istnieje najściślejszy związek p o m ięd zy polityką socjalną a socjalizmem. Reformy społeczne musiałyby także w przyszłym państwie socjalistycznym odgryw ać wielką rolę. 1 nawiązując do p o g ląd ó w Marksa o roli państwa w rozwoju społecznym , udow adnia Steffen, że państwo, jako wyraz organizacji społeczeństwa, musi istnieć i w ustroju socjalistycznym, a nie zni
knąć, jak twierdzą ortodoksyjni socjaliści. P og lą d y te zbiegają się w tym miejscu z poglądami angielskiego socjalisty Mac Donalda, przedstawionymi w książce
„Socjalizm a państwo".
Podkreśla także autor konieczność zm odyfiko
wania ostatecznych koncepcji socjalizmu, dotyczą
cych przemiany ustroju społecznego. P o d łu g Marksa wszelka prywatna własność śro d k ó w produkcji musi zniknąć, p rz echodz ąc w ręce społeczeństw a Autor udow adnia, że Marks kwestję tę niejasno po stawił.
Widzi natomiast konieczność pozostawienia pewnej sfery stosunków prywatnej produkcji, pod ścisłą kontrolą społeczeństwa. Cała zresztą teo re
tyczna konstrukcja budo w y ustroju socjalistycz
n e g o jest ogrom nie zagmatwana. Nikt ze socjalistów nie zechce odbierać małych kawałków ziemi wie
śniakom.
W łasność śro d k ó w produkcji w rękach pry
watnych musi się zatym utrzymać w pew nym za
kresie. Tak samo osobnik pilny i zdolny musi być lepiej w ynagradzany ani eli nie posiadający tych zalet. Pierwszy więc dojść m ógłby do dużej za
możności. I nie to pow inno stanowić przedmiot troski państwa socjalistycznego. Trzeba tylko usta
nowić minimum do ch o d ó w , po za które człowiek nie powinien spaść. Zresztą widzimy, że zbyt r a d y kalny i uproszczony socjalizmu ustępuje dzisiaj wszędzie miejsca po g ląd o m liczącym się bardziej z rzeczywistością i skomplikowaniem. Nie należy na ślepo przyjmować wszystkich założeń marksizmu, z której niektóre wymagają jeszcze mozolnych d o cho d z eń , inn# są niazgodne z faktami.
Tak np. ani bogactw a skupiają się w rękach nielicznych jednostek, ani klasa śiednia nie znika Klasa średnia staje się coraz ważniejszym czynni
kiem w rozwoju społecznym, stopa życiowa i d o chody robotnika p o d n o sz ą się coraz wyżej. Jedna z przepow iedni Marksa s p ra w d za się ś c iś le : k o n centracja produkcji w wielkich przedsiębiorstwach.
Przeciwko niebezpieczeństwu grożącemu z tej strony musi się społeczeństw o bronić, musi, we własnym interesie, posiadać praw o regulow ania stosunków w obrębie własności prywatnej.
W łonie socjalnej demokracji uwidoczniają się ustawicznie dwa p r ą d y : jeden — nazwijmy g o —
„stary", drugi „m łodzieńczy1*. Ostatni podn o si usta wicznie konieczność skrajnie „radykalnej" taktyki w społeczno-politycznej działalności socjal -dem.
Pierwszy patrzy bardziej trzeźwo na rzeczy i p ro p a g u je taktykę bardziej umiarkowaną. Do grupy młodzieńczych p o g lądów pewnej części socjal. dem.
możem y zaliczyć p ro p a g a n d ę syndykalistyczną, nie uznającą wartości pracy parlamentarnej, dalej p o glądy ortodoksyjnych socjalistów, ażeby ich p o s ło wie nie pracowali w ministerjach, postulat im p e ra tyw nego mandatu, re pere ndum , je d n o izb o w e g o ciała ustaw o d a w cze g o itd.
G ru p a ta sądzi, że współdziałanie posłó w s o cjalistycznych w instytucjach „burżuazyjnych", jak np. ministerjach, osłabia ducha rewolucyjnego w m a
sach i przez przyzwyczajenie mas do popraw y swo jego bytu, d ro g ą codziennych, pow olnych reform, opóźnia przemianę dzisiejszego ustroju na socjali
styczny. Pogląd ten jest szkodliwy dla urzeczywistnie
nia się idei prawdziwej demokracji. Wywołuje on bowiem niebezpieczne rozczarowanie w masach, które widzą, że p ro p a g o w a n y wśród nich ideał niema żadnych danych do urzeczywistnienia się.
Wiemy dzisiaj nadto dobrze, że socjalistyczny ustrój nie urzeczywistni się drogą przewidzianą przez Marksa. Nie będzie to żaden gwałtowny „przełom", ale stopniow e i systematyczne wcielanie się idei so
cjalizmu w b u d o w ę dzisiejszego ustroju. Należy więc masom mówić bezw zględną prawdę. Ani zbyt czarno, ani zbyt różow o sprawy nie przedstawiać, tylko w prawdziwym świetle. Uchroni to masy od apatji, która występuje po gwałtownym, a bezcelowym wyczerpaniu zapasu energji Niechaj tylko zwolen nicy tej grupy zechcą większym zaufaniem darzyć swoich posłów i przedstawicieli, niechaj zechcą uwierzyć, że robią oni tylko to, co warstwie r o b o tniczej może korzyść przynieść, a wówczas b ę d ą wiedzieli, że zarzuty przeciw ko parlamentaryzmowi etc. są bezpodstaw ne.
Bardzo obszernie zajmuje się autor p r o b le m a tem istoty ustroju dem okratycznego. Utarło się dzisiaj bowiem przekonanie, że pojęcie demokracji jest czymś zupełnie ustalonym, niewymagającem dysku
sji. Socjal. dem. uznaje, że przez prow adzenie walki klasowej, w ramach dzisiejszego ustroju, zdąża do urzeczywistnienia prawdziwej demokracji. Tym cza
sem okazuje się, że niema jednolitości co d o p o glądu na istotę demokracji. To co socjal. dem. u w a żają za prawdziwie demokratyczny ustrój społeczny, to w oczach syndykalistów i anarchistów jest za
przeczeniem demokracji.
Niektórzy zaś twierdzą, że urzeczywistnienie demokracji jest rzeczą zupełnie niemożliwą, gdyż w łonie ustroju dem okratycznego tkwią pierwiastki, które muszą d oprow a dzić z czasem do zaprzecze
nia tego co dem okracją nazywamy.
O tóż ta ró ż n o ro d n o ść pojęć co do istoty d e mokracji powinna naprow adzić nas na myśl k o n ie
czności rewizji pojęcia demokracji.
Demokracja w różnych epokach historycznych musiała się różnie przedstawiać, zależnie od cało
kształtu g o sp o d arczo -sp o łe czn e g o ustroju.
Inaczej ona wyglądała u starożytnych Greków, z ich systemem g o spodarczym opartym na niewol
nictwie, inaczej zaś musi wyglądać w dzisiejszym ustroju gospodarczym . Nasze pojęcie istoty d e m o kracji wywodzi się od Russa, który ją określał jako bezpośredni udział ludu we władzy rządzącej, z p o minięciem wszelkiego pośrednictw a. W rządzie wi
dział on wyraz woli ludu, wola zaś, zdaniem jego, na nikogo przeniesioną być nie może. Dlatego s y stem reprezentacji parlam entarnej—p o d łu g Russa—
sprzeciwia się praw dziw em u pojęciu demokracji. Te poglądy Russa przyjęli dzisiaj syndykaliści, zwaloza- jący zawzięcie rządy parlamentarne. Nie ulega je d nak kwestji, że w dzisiejszym, nadzwyczajnie skom plikowanym, ustroju g o sp o d arczo polit. b e z p o śre d nie rządy ludu są niemożliwe.
Łatwo bowiem było starożytnym u r e k o m , m a
jącym do pracy niewolników, zbierać się codziennie na rynku i radzić o sprawach d ro b n e g o państewka.
Dzisiaj byłoby to rzeczą technicznie niemożliwą.
Z drugiej strony zdolność orjentowania się w d z i
siejszych gospodarczo-politycznych stosunkach jest nadzwyczajnie trudną. W ym aga ona uprzednich s p e cjalnych studjów, które nie wszyscy m ogą posia
dać. Z tych też w zględów nie m ożna być zw olen
nikiem referendum, gdyż większość obywateli nie jest zdolną do oceny różnych spraw państwowych.
Z konieczności więc rozstrzyganie o tych sprawach musimy powierzyć ludziom do tego specyalnie uzdolnionym. L udność zaś może kontrolować sw o ich reprezentantów, może oceniać skutki ich dzia
łalności i m oże ich usunąć z po w ierzo n eg o im sta
nowiska.
W ten sp o s ó b przedstawiałoby się urzeczywi
stnienie ustroju demokratycznego. Pozostaje d o ro z patrzenia pogląd, że urzeczywistnienie demokracji jest rzeczą w ogóle niemożliwą. Zwolennicy tego po g ląd u opierają się głów nie na tym argumencie, że funkcjonarjusze państwa i przyw ódcy polityczni, jako lepiej się orjentujący w zagadnieniach g o s p o darczo politycznych, b ęd ą właściwie kierować ży
ciem państw ow em , narzucając m asom swoje zapa
trywania i przeprow adzając w instytucjach rządowych swą wolę, lud zaś zejdzie na pian drugi. D ow odzą oni, że nawet w łonie socjal. dem. system stałych funkcjonarjuszy musi z czasem doprow adzić do rzą
d ó w małej g rupy oligarchów nad powstałymi m a
sami ludu.
O tó ż zasadniczym błędem tego rozumow ania jest pogląd o bezw zględnej równości wszystkich ludzi. Nie możem y przecież pominąć naturalnych różnic uzdolnienia poszczególnych jednostek w pe- wnem społeczeństwie. Jednostka zaś bardziej u zd o l
niona powinna wywierać większy wpływ na bieg życia p ań stw o w e g o aniżeli mniej uzdolniona Z ko
nieczności więc musi si£ wytworzyć, w każdym społeczeństwie, warstwa „duchow ych" arystokratów, uzdolniona więcej do rządów aniżeli pozostali członkowie społeczeństwa. Proces powstawania tego rodzaju „oiigarchji“ czy „a ry sto k rac ji społecznej jest rzeczą konieczną w każdym ustroju sp o łe
cznym.
C hodzi tylko o to, by nie była to kasta wy
tw orzona sztucznie przez przywileje ro d o w e i ma
jątkowe, ale naturalny d o b ó r ludzi najlepszych.
Chodzi o to, by każdy napraw dę uzdolniony mógł mieć dostęp do zdobycia należnego mu miejsca.
A taka „oligarchia", owiana najpiękniejszymi c n o tami obywatelskimi, jest niezbędnym warunkiem rozwoju społecznego. W ten s p o s ó b należy p o jm o
wać istotę demokracji. H ołdow anie frazeologicznej demagogji o nieograniczonem wszechwładztwie ludu jest rzeczą zgubną dla rozw oju demokracji. W myśl zaś w ten sp o s ó b pojętej istoty demokracji nie m o żemy w przyszłym ustroju g o sp o d a rc z y m pomijać różnicy pom iędzy pracą twórczą, przedsiębiorczą, a pracą w ykonaw czą Należy ocenić wartość i ko nieczność p r cy twórcy, przedsiębiorcy i wartość pracy w ykonującego rozkazy robotnika. Różnica ta jaka naturalna musi być zachowaną, społeczeństwo nawet socjalistyczne musi ją akceptować. Nie s p rz e ciwia się to również pojęciu istoty demokracji.
Książka jest w ogóle bardzo ciekawą i mimo niezna
cznych rozmiarów zawiera o g ro m n e bogactw o myśli. O zagadnieniach tych zamieścimy jeszcze artykuł Redakja. Dr. Franciszek Dorosz.
Narodowa demokracja i jej akcja obecna w Galicji-
Na k o m en d ę D m ow skiego z Warszawy, nie- zrażone go ciągłymi kopnięciami ze strony rządu rosyjskiego i p róbującego wciąż szczęścia na d r o dze wysługiwania mu się, galicyjscy narodow i d e mokraci od paru lat, a zwłaszcza o d w ybuchu w o j
ny bałkańskiej — wytężają wszystkie swoje siły, aby przekonać nasz naród, że nie powinien w ża
dnym razie występować przeciwko Rosji, naturalnie ze w z g lę d ó w narodow ych.
Za p o m o c ą kilku ogólników o rządach p r u skich, i o ich do nas stosunku — starają się oni wpoić w naszym społeczeństwie przekonanie, że wszelkie zmiany granic, w dobie obecnej, m o g ą się od b y ć tylko z naszą stratą.
Twierdzenie to zupełnie gołosłów ne zostało skwapliwie p o d ch w y co n e przez inne pisma, które użyły go, celem powstrzymania społeczeństw a od wszelkiej akcji
Zjawiły się artykuły różne, sens moralny któ
rych polegał na tym, że nic nie należy przedsię
brać, że jeszcze nie czas i tp.
Ostrzeżenia te są śmieszne, g d y ż nikt nie ł u dzi się, że teraz właśnie czas jest po temu, aby wszystko zdobyć. Ąle dziennikarzom naszym nie chodzi o logikę ; są to przeważnie ludzie, którzy bez niej doskonale się obchodzą, i którym chodzi 0 to tylko, „aby był spokój", aby nie potrzebowali natężać zbytnio swojej biednej „inteligiencji" ro z
maitymi nowymi kombinacjami.
Publicyści wszechpolscy m ogą byś pewni, że w śró d swoich kolegów, należących nawet do „w ro gich* obo zó w , znajdą zawsze dość d użo umysłów leniwych — które za nimi pójdą, skoro doradzać będ ą spokój, bierność i powstrzymywanie się od wszelkiej akcji.
Narodow i demokraci muszą zawsze wynajdy
wać jakieś nieistniejące niebezpieczeństwo, aby po- tym ostrzegać przed nim, organizow ać „ o b r o n ę 14, 1 przez to wysuwać się naprzód.
Przez czas jakiś wskazywali na n ieb e z p ie c z e ń stwo ze strony rządu krajowego. W walce z nim jednak zostali pobici, i dziś gotowi są już p o d d a ć mu się i prosić go o przebaczenie, byle tylko p o parł ich podczas w y b o ró w do rady miejskiej we Lwowie, i przestał ich „prześladować".
Przed kilkoma tygodniami, za pośrednictw em różnych osó b , chcieli przejednać rząd i wejść z nim w porozumienie. Można przypuszczać, że rząd kra
jowy zna ich na tyle, że nie zechce im iść na rękę, i że ten nowy blok nie przyjdzie d o skutku. Być
może, że skończy się na jakimś małym kom prom i
sie, który jednak także byłby szkodliwy dla społe
czeństwa naszego, a nawet i dla rządu.
Pan Grabski chce koniecznie wejść do rady miejskiej i tam uchwalać rozmaite rezolucje poli
tyczne, korzystne dla jego stronnictwa, albo doga dzającego tylko jego chwilowym nastrojom.
Rząd krajowy powinien się z możliwością tą liczyć, i nie p opierać człowieka, którego kwalifika
cje polityczne są wyłącznie ujemne. W o g ó le n a r o dow ych dem okratów traktować należy ostro, jako żywioły świadomie czy nieświadomie wysługujące się Rosji.
Z trybuny radzieckiej w stolicy kraju, pragnie pan Grabski wydawać wyroki w różnych sprawach, poruszać opinję, rzucać gro m y i t. p.
Stracony w pływ w Parlamencie, w Kole — pra g n ą narodow i demokraci pow etow ać sobie we Lwowie.
Politycy wszechpolacy, jak zwykle, nie orjen- tują się w sytuacji. Występując dziś zwłaszcza prz e
ciwko trójprzymierzu i zalecając z g o d ę z Rosją — nie zdają sobie sprawy, że p row a dzą politykę u to pijną.
Austrja musi być w sojuszu z Niemcami i ża
dne frazesy konieczności tej nie usuną. Można na
wet twierdzić, że i w przyszłości sojusz ten ma b a r dzo pow a żne szanse trwałości, g dyż opiera się nie tylko na chwilowych konstelacjach politycznych, lecz przedewszystkim na solidarności, w szero
kim zakresie, N iem ców w o b u tych państwach.
Ż aden rozum ny polityk nie dąży do czegoś, co nie ma żadnych w idoków pow odzenia. Austrja i Rosja ma tyle sprzecznych interesów, że starcie się tych państw ze sobą, czy w bliższym, czy w p ó źniejszym czasie jest nie tyłko bardzo p r a w d o p o do b n e, lecz nawet prawie pew ne.
W o b e c tego zadanie polityki polskiej polega na wyzyskaniu tego antagonizmu, a nie na rachu
bach wypływających z innego nieistniejącego, albo słabego antagonizmu austrjacko-niemieckiego.
G w ałtow ne w ystępowanie przeciwko trójprzy
mierzu, nie zniweczy go naturalnie, lecz osłabi tylko pozycję naszą w Austrji.
N arodow i demokraci galicyjscy, na zjeżdzie swoim, demonstracyjnie zaznaczyli solidarność swoją z Dmowskim, który dziś prowadzi wyraźną anti austrjacką kampanję. Okoliczność ta pow inna z w ró cić na siebie uw agę zarów no naszego sp o łe c z e ń stwa, jak i rządu. Takie jawne popieranie polityki moskalofilskiej Dm ow skiego, którą narodow i dem o kraci nazywają „niezależną1* — jest kompromitujące i szkodliwe.
Większa nienawiść do Prus niż do Rosji wy
pływa u naszych nacjonalistów i konserwatystów nie ze w z glę dów narodowych, lecz socjalnych.
Rząd rosyjski dopuszczał się na Polakach większych bez porów nania prześladowań niż p ru ski Wszak w Warszawie torturow ano ludzi. Mimo to jednak żywioty te wolą g o od pruskiego, który wywłaszcza.
Wywłaszczenie w zaborze pruskim zrobiło mniejsze spustoszenia, niż konfiskaty po 1831 i 1863 r. w za borze rosyjskim. Ale nasi nacjonaliści i kon
serwatyści są więcej przywiązani do „prawa wła
sności prywatnej “ niż do narodu, i dlatego właśnie wolą rząd rosyjski od pruskiego; tłómaczą bowiem sobie, źe konfiskaty w zaborze rosyjskim były karą za bunt, a wywłaszczenie w zaborze pruskim jest zwykłym naruszeniem „świętego" prawa własności prywatnej.
Moskalofilstwo narodow ych dem okratów jest objaw em wysoce szkodliwym, przeciwko któremu
społeczeństwo nasze przedsiębrać pow inno środki jaknajenergiczniejsze.
Jeżeli p. Grabski wraz ze swoim sztabem, chce powiększyć szeregi o s ó b wysługujących się Rosji, jest to jego spraw a o sobista; z chwilą jednak kiedy pragnie rolę tę narzucić naszemu społeczeństwu — musimy mu dać poznać, że na usiłowania te jego spoglądam y z oburzeniem i pogardą.
Ludwik Kulczycki.
W ojna i antagonizmy pomiędzy mocarstwami.
W ciągu ostatniego tygodnia państwa bałkań
skie posunęły się znow u naprzód, a położenie T urków p ogorszyło się. Zarazem antagonizmy p o między poszczególnym i mocarstwami zarysowały się ostrzej niż poprzednio.
Zamiar Serbji i C zarnogórza zdobycia sobie na terenie albańskim, dostępu do morza Adryaty- ckiego, spotkał się z silną opozycją w Wiedniu i Rzymie. Austrja sprzeciwia się temu stanowczo i daje do poznania, źe traktat handlowy pom iędzy nią a Serbją — nie m oże być dostateczną rekom pensatą, za zmiany jakie już zaszły i zajdą jeszcze na półwyspie. Pogląd powyższy motywują niektó
rzy w ten sp o só b , że traktaty h andlow e m o g ą ła
two ulegać zmianie, że więc Austrja musi uzyskać jakąś zdobycz pewniejszą. Uwidacznia się też w Wiedniu w niektórych kołach pow rót do myśli 0 konieczności przyłączenia do Austrji Sandźaku N ow obazarskiego.
S erbowie obstają znow u przy dom aganiu się wąskiego terytorjum albańskiego, w iod ąc eg o do m orza Adrjatyckiego. W tym więc punkcie w ystę
puje silnie antagonizm austrjacko serbski, który m o że pociągnąć za sobą konflikt Austrji z Rosją.
Oczywiście dla każdego państwa dostęp do morza jest bardzo ważny, nawet konieczny. Nie m ożna więc się dziwić, że Serbja pragnie g o mieć także. Jednakże może on a cel ten osiągnąć w s p o sób inny niż powyższy.
W razie utworzenia się Związku Bałkańskiego, 1 przynależności do niego Salonik — wszystkie państwa w skład niego wchodzące będą mogły korzystać z tego portu, a więc i Serbja. Prawda miasto to nie dostanie się jej bezpośrednio, nie zmienia to jednak rzeczy.
Austrja więc, jeżeli nie chce dopuścić Serbji do Adrjatyku, pow inna uznać konieczność p o sia
dania Salonik przez Związek Bałkański. Upieranie się przy Nowymbazarze, byłoby błędem politycznym, który m ógłby stać się źródłem różnych niebezpie
czeństw dla monarchji H a b sb u rg ó w . G dyby nawet udało się go Austrji siłą uzyskać, to i w ówczas jeszcze przyn osłoby to jej więcej szkody niż p o żytku- Istotnie musiałaby się ona mieć ciągle na baczności od strony Związku Bałkańskiego, któryby w ówczas wyzyskiwał jej antagonizm z Rosją — i w chwili decydującej m ógłby jej dużo zaszkodzić.
Jeżeli zaś Austrja ciągle jeszcze myśli o z d o byczach terytor alnych na Bałkanach, to powinna zrozumieć to, że głów ną przeszkodę stanowić jej będzie Rosja, i zaatakować ją teraz, zanim wojna na półw yspie się skończy
W ogóle cała polityka naszej monarchji w cza
sach ostatnich była błędna. Brak w niej było ja
s nego celu, stanowczości i szybkiej orientacji.
Zamiast przed w ybuchem wojny, albo w pierw
szej jej fazie, określić swoje stanowisko i powziąć
od p o w ie d n ią decyzję — Austrja czekała i czeka, aż wszystko się skończy, i, w razie konfliktu, Rosja działać będzie ze Związkiem Bałkańskim silnym, materjalnie i moralnie.
Jedyną racjonalną polityką dla Austrji jest obecnie porozumienie się z Serbją, nie domaganie się N ow egobazaru, zawarcie z całym Związkiem traktatu celnego i przymierza. T ego właśnie Rosja boi się najwięcej, i są już pew n e objawy, że sym- patje jej do zjednoczonych państw bałkańskich ochłodły.
Śmiesznymi są pretensje do w ynagrodzenia te ry o r ja ln e g o Rumunji. C zeg o ona m oże żądać?
Ż ad n e g o terytorjum rum uńskiego na Bałkanach nie ma. D ostęp do morza już posiada. Tylko p o d czas wojny Austrji z Rosją, Rumunia może zyskać Besarabję
O gólna sytuacja polityczna z p o w o d u wojny na Bałkanach, w czasach ostatnich, zaostrzyła się.
W Rosji spodziew anym jest objęcie steru rządu przez Sablera, byłego pom ocnika Pobiedonoscew a, skrajnego reakcjonistę, który zresztą nie jest żadną wybitną indywidualnością, lecz p o w olnym narzę dziem reakcjonistów.
S azonow jest chory fizycznie czy też poli
tycznie, i lada chwila może ustąpić miejsce kom uś więcej od niego w ojow niczo nastrojonemu.
Rosja dotychczas nie wysuwa żadnych żądań, co bynajmniej nie oznacza aby żadnych apetytów nie miała. Przeciwnie, sądzić wolno, że d o m agać się o n a będzie dużo, i dlatego czeka na odpow iednią chwilę, aby pragnienia swoje sformułować.
Nie trudno się domyślić, że żądać będz ie : s w o b o d n e g o przejazdu przez Dardanele i części tureckiego terytorjum, p o ło ż o n e g o na południu Kaukazu, zamieszkałego w znacznym stopniu przez Ormian.
Te żądania Rosji stworzą n o w e tarcia p o m ię dzy mocarstwami
W ypadki postępują szybko n aprzód, stano
wcza chwila zbliża się. Z ap e w n e jeszcze w roku bieżącym sytuacja wyjaśni się całkowicie.
Ludw ik Kulczycki.
Ostap JKrycaj.
JCłamstwo wizyty.
P rorok z Ferney zastanowił się raz nad g łu p stwem i nazwał je nieśmierlelnym. Voltaire miał słuszność. G łup stw o wlecze się za ludzkością w ie
kami. Nawet i ten miał rację, kto twierdził, że 3/4 n asz eg o życia głupstw a tylko wypełniają.
Tradycje wieków jednak tak zręcznie je za
m askow ać umieją, że pod n o sim y głupstw o do g o dności uświęconych zwyczajów i kłaniamy mu się, jak mieszkaniec Tybetu sw em u śm iesznem u b o ż k o wi. Zdarzy się w prawdzie, że ten i ów napisze tom m orałów o konwencjonalnych kłamstwach sp o łe
czności, lub złośliwym śmiechem B ernharda Sha- wa wyśmiewa je z desek, świat oznaczających. Ale filozof i poeta zawsze zostaną się ostatecznie dzi
wakami lub dowcipnisiami, kiórzy jak ów Thribou let w o b e c Franciszka I od czasu do czasu mówią p ra w d ę w oczy d o b rz e u s p o s o b io n e m u Majesta
towi tłumu, a pozatym nie m ogą sobie bynajmniej rościć praw a d o wychowywania tegoż. Są m ia n o wicie zawsze dwa ś w ia ty : świat twórczości, w któ
rym rodzi się to wszystko, co postępem nazyw a
my, a więc świat poetów , filozofów, artystów, wiel
kich społeczników i wielkich pjonierów kultury c o dziennego życia — i świat nietwórczego, zdobycze
twórczych dusz przetrawiającego tłumu, reprezen tow anego przez olbrzymie kręgi codz ie n n eg o ży
cia. Te dw a światy oddziela od siebie zazwyczaj z jednej strony pogarda, z drugiej nienawiść T w ó r
ca gardzi tłumem jako takim, gdyż wie, że tłum nie da mu niczego, krom chyba spóźnionych za
zwyczaj oklasków lub o w ego sp ó źn io n eg o w s p ó ł
czucia, które drażni więcej jak najchłodniejsza o b o jętność. A tłum nienawidzi twórcy, gdyż widzi w nim wieczne źwierciadło swej niemocy. Tłum potrze
buje zawsze wiekow ego terminu do namysłu w sprawie tej lub owej wielkości. Nawet, gdy go już o niej przekonano, lubi iurare in verba magi- stri, byle tylko z wielkością sam nic nie miał do czynienia. Wierzy w piękno poetyckich arcydzieł, nie czytając ich, wierzy w możliwość tych lub o w y c h zmian w ustroju społecznym, nie mając odw agi w prow adzić je w życiu lub przynajmniej zastosow ać się do nich, gdy je zaprow adzić usi
łowano, przyznaje skrycie słuszność zasadom, strą
cającym ciosane kamienie z piedestału bóstw, ale nie ma siły nazwać martwoty martwotą. Zawsze siła i o d w a g a są p o stronie twórcy, a tchórzostw o i le
nistwo po stronie przeciwnej. 1’rzew aga woli w cha
rakterze twórczym wytwarza w nim pew ną b e z w zględność myśli i czynu, dla której o bojętne są realne następstwa raz pow ziętego dążenia, a p rz e w aga uczucia w charakterach biernych to zarazem źródło całego legjonu w zględów ubocznych, czę
stokroć tchórzliwych i śmiesznych, z godnością ludzkiego indyw iduum nic w sp ó ln eg o nie mają
cych, którymi kieruje się przez przeciąg całego ży
cia, choćby dlatego, że kierowano się nimi temu lat sto Tłum musi mieć swą tradycję, której się kłania, bo on a norm uje mu życie. A wszystko, co godzi w tę tradycję, wrogim mu jest i złym.
Najbardziej zaś nienawidzi tych, którzy mu . odbierają jego ukochane, tradycjami wieków uchro
nione głupstwa. Nie ruszaj tylko głupstw, myślicie
lu. Nikt ci wierzyć nie będzie. Każdy cię dziwa
kiem nazwie. Będziesz śmiesznym jak mizantrop pana Paquelina, nie mając praw a do jego nieśmier
telności. Bo twoje miejsce jest w bibljotekach, w pyłach archiwów i mamy czas mówić o tobie za lat sto, gdy będziemy stawiali uroczyście twój p o mnik. A zresztą nikt cię i tak słuchać nie będzie, gdyż twoich słuchaczy, do których chciałbyś się zwrócić, niema w domu. O to przyjdziesz do tych lub ow ych znajomych i dowiesz się krótko, że są — na wizycie. Albowiem my połow ę naszego życia na wizytach spędzamy.
Nic to — że pewien geńjalny ziorm k Byro na nazwał towarzyską wizytę ..Szkołą plotek" i stw o
rzył p o d tym tytułem jedną z najlepszych komedyj now oczesnej literatury, choć nie zdaje mi sie, żeby Sheridan zanadto karykaturował, albo był nadzwyczaj złośliwym. Sheridan nie miał trującego dow cipu Arystofanesa, Voltaira lub H einego Nie był nawet na tyle rewolucjonistą w swej sztuce, ile Beauinar- chais. Jego dow cip zdradza nawet tu i ówdzie sympatyczną rzecby można, szlafrokową dobrodusz- ność pan ó w z klubu Pikwików. Nie wolnym jest on nawet o d sentymentu, gdyż nie może obyć się bez szczęśliwie zakochanej, przy końcu sztuki p o łączonej pary A mimo tego odczuw am y komizm tych scen jak coś nieskończenie śm iesznego, ka
rykaturalnego, zbrodniczego w p ro st tą hegem onją plotki, szarpiącej wszystkich i wszystko, rzucającej się z zażartością salonowej hyjeny na h o n o r ludzi nieobecnych, nawet tych, którzy do dan e g o ś ro d o wiska należą, za chwilę tu przyjdą i tych będą ob- mawiali, którzy dopiero co wyszli. Jeżeli w olno zde- fińjować d o b rą kom edję jak p o głębioną psychologję
je d n e g o nieśmiertelnego głupstwa dnia, któremu ślepy tłum hołduje z p o w a g ą kapłanów, A m m ona usługujących, to komedja Sheridana rzeczywiście znakomicie zasługuje na słynny kom plem ent Byrona, 0 ile wyśmiewa to pocieszne, a nieśmiertelne g łu p stwo, zawarte w towarzyskiej wizycie. Mówię — n ie śmiertelne, gdyż od roku 1777 do dziś psychoio- gja towarzyskiej wizyty pozostała ta sama. Panie Sheridana w niczem się nie poprawiły. Tak samo jego śmieszni panowie. Zmieniły się tylko stosunki społeczne i poglądy dziwaków. Zresztą ow a tow a
rzyska wizyta dostała jedną, całkiem n o w oc zesną m a r k ę : nazwa i w yrób angielski, via oczywiście N ew york. Five-o clok thea mianowicie. O p ró c z tego rauty i więcej swojsko nazwane p o d w ie czorki.
Wizyta więc nie może w naszych czasach użalać się na niedostateczny zakres działania. P rze
ciwnie. Sankcjonuje się ją, p o d n o sz ą c ją do g o dności społecznego bon ton, nadaw szy jej chara
kter niezb ę d n eg o rekwizytu now o c zesn eg o życia Należy ona do niego tak jak aeroplan, auto
mobil, rom ans D ’Annunzia, kom edja Shawa i tow a
rzyski skandal w N ow ym Jorku. Składają sobie ro k rocznie wizyty m onarchowie, dyplomaci, dostojnicy świeccy i duchow ni, odwiedzają się korporacje, za
rządy miast, uczeni i rzemieślnicy. Wszystko, co dziś uwieńczy Sława, już jutro przyjmuje wizyty, interwiewem zwane i rozmawia przez trzecią o sobę z ukochanym tłumem. Czasem taki interwiewer ma zaszczyt stawać przed koronowanym i osobam i — 1 — jak ów k o rrespondent z „Neue Freie P re s s e “ — informuje nas o swych wizytach na dw orach m o
n archów Bałkanu. A to samo, Co dzieje się na szczytach społecznych, to sam o powtarza się w ło nie społeczności samej — może nie tak wystawnie, może nie tak ostentacyjnie, ale za to z większą sw obodą, lubimy schodzić się, tworząc najrozmait
sze rodzaje i odmiany wizyt, najrozmaitsze odmiany wizytowych cerem oniałów i traktujemy to wszystko serjo, bacząc z pedanterją E dw arda VII, na zacho
wanie szanownej formy towarzyskiej.
A mimoto można b aid zo powątpiewać, czy ta forma życia towarzyskiego, którą wizytą nazy
wamy, w zupełności zgadza się z duchem n o w o czesnej kultury. G dyż ta now oczesna kultura mia
nowicie dąży do rozwinięcia jak największej d u chowej niezawisłości w jednostce, stara się pod pew nym względem o izolację jednostki o d tłumu, i o wzbudzanie jak największej indywidualnej świa
domości. N ow oc zesny człowiek — to najgłębsza św iadom ość sw ego ja. Bierzemy wszystko indywi
dualnie. Coraz bardziej zatracamy wrażliwość na uczucia zbiorowe, a za to z wyrafinowanym arty
zmem cyzelujemy najdrobniejsze, najbardziej nieu
chwytne objawy, uczuć uwarunkowanych o drę bną organizacją psychiczną. Jeżeli wielki poeta minio n e g o stulecia powiedział o sobie z bolesną d u m ą :
„Jam miljon — b o cierpię za miljony“ , to największy poeta modernizmu, nadziawszy na się dziwaczny, egzotyczny strój Zaratustry rzuca płomienne prze
kleństwa na ow e miljony, szczycąc się swą niena
wiścią d o tej miljonowej trzody, która — jak wzgardliwie wyraża się ów poeta — obchodzi przedewszystkiem statystyczne biura magistratów.
Nie lubimy tłumu. Już złośliwy S cho p en h a u er na
zwał go fabrykatem natury i kochał tylko człowie- ka-geniusza, kochając w nim siebie sam ego. Z b io ro we życie dla nas jest rodzajem atawizmu b a r b a rzyństwa, my nawet pomieszkania budujem y tak, że oddzielamy skrzętnie jedną ubikacją od d ru giej. .
Żądamy dla jednostki jak najwięcej praw, jak
najsw obodniejszego terenu istnienia. Protestujemy przeciw wszystkiemu, co ją więzi lub ogranicza w imię przestarzałych niesprawiedliwych k o n w e nansów, uw arunkow anych ongiś uogólniającymi sy
stemami społecznymi., „N aród" w pojęciu greckim już dziś nie istnieje. Ó w wiekowy element społeczny rozłożyliśmy na jego składniki i oto widzimy, że na
ród to tylko sum a jednostek, z których każda ma p raw o do własnych form istnienia.
Piętnujemy nacjonalny szowinizm, jako jedną z ulubionych form wypowiadania się bez m yślne go tłumu, a kochamy ów głęboki patrjotyzm szlachet nej jednostki, która w obcym widzi przedewszyst- kim człowieka, a dopiero w drugiej linji członka plemienia. Staramy się myśleć z głębi duszy, a nie z głębi systematów, prawideł, doktryn, staramy się wszędzie rejestrować o w o plus indywidualnej rea
kcji psychicznej, które niema nic w spó ln eg o z przeciętną reakcją duszy na zjawiska codzienne.
Jeżeli nowocześni artyści i poeci z E dgarem Poe na czele z taką namiętnością walczyli o praw o obywatelstwa dla chorych stanów duszy w sztuce, a Gorkij dusze skończonych w łóczęgów stawiał na tym samym piedestale, na którym prawowierni filo
logowie ustawili Manfredów i Faustów — to był to tylko w ym ow ny znak owej kultury jednostki, której z początku nie rozumieliśmy, nadając jej ironiczne miano fin de sićcle, mniej lub więcej przeczuwając, że coś tu umiera i coś tu rodzi się całkiem o d rę b n e g o . Dla tej arystokratycznej kultury jednostki miał wprawdzie tłum z początku nazwę dekadentyzmu, a więc słowo, oznaczające nie b a r dzo zaszczytny upadek. Ale nawet w najskrajniej
szych dziwactwach o w e g o dekadentyzm u była prze
cież ow a metoda, o jakiej mówi Poloniusz, ironi
zując z szaleństwa Hamleta. Metoda sw ego „ja“.
Nienawiść do z b io ro w eg o odczuwania, t ę sknota do najgłębszej świadomości indywidualnej istoty. XVIII w złamał na zawsze tyrańję królów, a za to XIX zrewanżował mu się w zupełności, przecistawiając tłumowi o wiele potężniejszą moc, jak król, bo twórczą jednostkę, która przekształca życie społeczne nie z wyżyn tronu, ale z wyżyn ducha.
Wszelka twórczość jednak ma to do siebie, że lubi samotność. Hałaśliwe środow iska tłumu wrogie są twórczości. O n e m ogą być tylko suro- gatem twórczości, m ogą dostarczać tylko materjału obserw acyjnego, który później w ciszy komnaty myśliciela przetapia się na heroiczne pomniki myśli człowieka. Ale środow isko tłumu nie tylko w ro giem jest dla artysty. W równej mierze, w jakiej niepokoi duszę, spra gnioną ideału piękna, w r ó wnej mierze zagraża ona duszy, spragnionej ide
ału w ew nętrznego piękna. Bo dlaczegóż tylko p o eci i filozofowie mają stwarzać idealne postacie człowieka ? Dlaczego my, żyjący ludzie, nie mamy siebie samych stawiać na piedestałach d o s k o n a ło ści ? S w ego czasu nięfortunnej pamięci pan Karol May miał odczyt o w ychowaniu szlachetnej rasy człowieka. Mówi się wogóle dużo o p opraw ie ra sy, o jej sztucznem lub natiiralnem w ydoskonaleniu.
Jest to znak, że przeciętny typ człowieka nam nie wystarcza. 1 nie wystarcza nam nadrukow any Nad- człowiek, ni wymalowany bohater. C ó ż nam z tego nieskończonego sceptyka lorda Henry Wottona, gdy jego twórca w życiu nie tylko że nie potrafił być sceptykiem, ale oddaw szy się zaw rotnem u uczuciu jak bezsilne dziecko ocknął się w murach Readingu ? Nie my nie lubimy teoryj i trudno już nam dziś zachwycać się idealnymi frazesami Szylle- ra. Praktyczność, ów przymiot, który do niedawna należał do atrybutów filistra i humorystyki — jest