• Nie Znaleziono Wyników

Nowy Prąd. 1912, nr 8

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nowy Prąd. 1912, nr 8"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 8. Lwów, dnia 16. listopad a 1912. Rok I.

T Y G O D N IK I

I POLITYCZNY, EKONO niCZNYsSPOŁECZHX \

f NAUKOWYiLITERACKI. ?

Adres Redakgjl 1 Administracji Lwów, ulica św. Teresy (obok fundaąji Domsa) lll plgtreT

jYCoskalofilstwo naszych narodo­

wych demokratów.

„Słow o Polskie" rzuciło pod adresem „G aze­

ty Lwowskiej" zapytanie „niewinne", dotyczące wzmianki w zam ieszczonym w niej (w N. sobotnim ) w artykule wstępnym, wskazującej na nielojalność narodowych demokratów w ob ec Ąustrji. Zapytanie to było naturalnie udane, gdyż redakcja „Słowa"

w osobach panów W asilew skiego i Grabskiego wiedziała doskonale o machinacjach D m ow skiego i Balickiego, którym zresztą nie od wczoraj w sp ół­

działa.

Pozw olę sob ie przypomnieć, że w broszurze swojej p. t. „Dokąd Idziemy", wydanej prawie przed pół rokiem, ostrzegałem społeczeństw o na­

sze przed machinacjami wszechpolskim i w duchu rosyjskim, o których wspom niałem jeszcze w 1911 roku, w broszurze innej p. t. „Bankructwo N arodo­

wej Demokracji"

Dziś nie ulega wątpliwości, że w szechpolacy, opanowani manją wielkości, nie posiadający żadne­

go zmysłu orjentacyjnego w polityce — chcą rzu­

cić społeczeństw o nasze w objęcia Rosji.

Przypatrzmy się teraz argumentacji „Słowa Polskiego".

W ywody jego streszczają się w zdaniu, że, przy obecnym układzie sił politycznych, porażka Rosji byłaby dla nas klęską, z p ow od ów następu­

jących :

1) Królestwo, stanowiące dziś największy nasz zwarty teren etnograficzny —■ podzieloneby zostało na 3 c z ę ś c i: jedna pozostałaby przy Rosji i znala­

złaby się w położeniu gub. zachod n ich ; druga przeszłaby do Prus i uległaby giermanizacji, którą ułatwiłyby masy żydowskie, posługujące się żargo­

nem : trzecia przeszłaby do Austrji i znalazłaby zn ośn e warunki bytu. N aogół więc bylibyśmy stratni.

2) Wielki przemysł fabryczny, po podziale Królestwa, po utracie rynków rosyjskich — upadł­

by i dziesiątki, a m oże setki tysięcy robotników znalazłyby się bez środków do życia.

3) Pobicie Rosji pociągnęłoby za sobą przy łączenie do Austrji również gub. Podolskiej, co w zm ocniłoby Rusinów, a osłabiło Polaków w mo- narchji H absburgów.

Balicki, autor artykułu jako prawowierny na­

rodowy demokrata mało czyta, i nie m ogąc zbić w yw od ów swoich przeciwników, pomija ;je mil­

czeniem. r '

W ywody autora „Egoizmu N arodow ego" na­

cechow ane są dow olnością. Tak np. twierdzi on, że, w razie porażki Rosji, Królestwo podzieloneby zostało na 3 części. O tóż m ożem y g o się zapytać dlaczego na trzy?

Wszak może być ono podzielone pom iędzy Niem cy a Austrję, albo, w razie gdyby wojnę z Ro­

sją prowadziła sama monarchja H absburgów , beż Niemiec, to onaby tylko mogła odebrać kawałek Królestwa. Niem cy m ogłyby zabrać całe Królestwo, pozostawiając Austrji Podole, albo część Wołynia.

Nakoniec, w razie wielkiej porażki Rosji, Austrja m ogłaby zabrać Królestwo, a Niem cy Litwę (etno­

graficzną i część prowincji Nadbałtyckich.

Ale przypuśćmy, jak chce Balicki, że Króle­

stwo podzieloneby było na trzy części, że: N iem ­ cy zabrałyby jego część Zachodnią z Warszawą np. gub. Kaliską, Płocką, Piotrkowską i Warszaw­

ską; Austrja gub. Kielecką i Radomską; a Rosja Lubelską (z resztkami dawnej Siedleckiej, Łom żyń­

ska i Suwalska. W ówczas lwia część Królestwa d o ­ stałaby się N iem com , byłoby w niej przeszło 7 mi- ljonów mieszkańców, z których na samych Polaków przypadałoby przeszło 6.

Te prowincje polskie byłyby przyłączone nie do Prus lecz Niem iec, co stanowi różnicę w ob ec tego, że parlament niemiecki oparty jest na innych podstawach niż sejm pruski. W ówczas w całym zaborze niemieckim byłoby 10 miljonów Polaków, których w pływ by wzrósł znacznie, i z którymi Niem com nie byłoby łatwo sobie poradzić. Tak znaczna ilość Polaków wzmocniłaby nasze pozycje na Szląsku, na Kaszubach, w Prusach, nawet w P o­

znańskim.

Napływ ciągły żydów z Rosji zostałby p ow ­

strzymany. W obec silnej odporności Polaków,

w n ow o przyłączonych prowincjach, giermanizacja

(2)

nie robiłaby wielkich p ostępów , a m oże nawet przestałaby wydawać w ogóle skutki

Kulturalnie ludność polska ogrom nieby zy­

skała, wszak dziś już lud wiejski jest najbardziej ośw iecony w Poznańskiem.

Co do przemysłu, to niektóre jego gałęzie m ogłyby upaść, co jednak nie jest pewne, gdyż trudno zrozumieć, dlaczego fabryki nasze, znalazł­

szy się w obrębie granicy celnej niemieckiej, i ma­

jąc szeroki rynek zbytu w Poznańskim, i w in­

nych prowincjach polskich miałyby koniecznie ustę­

pować fabrykom niemieckim ?

Ale gdyby nawet istotnie niektóre gałęzie w y­

twórczości naszej upadły, to niezawodnie inneby powstały. Byłoby to więc pewne przesilenie eko nomiczne.

Rolnictwo nasze natomiast ogrom nieby zyskało, zwiększając przez to znacznie pojem ność rynku wewnętrznego, i podnosząc w o g ó le zam ożność włościan.

Przyłączenie gub. Kieleckiej i Radomskiej do Austrji zw iększyłoby ludność rdzennie polską tego państwa o jakie 2 y a miljony ludności, zwiększa­

jąc rynek wewnętrzny d!a rodzącego się przemysłu w Galicji. Byłoby w ów czas w Austrji z jakie 6 i pół miljona Polaków, mogących się zupełnie sw ob od n ie rozwijać, mających pewny grunt pod nogami. Czyżby to nie było poważną dla nas z d o ­ byczą ?

Przyłączenie gub. Podolskiej do Austrji zw ię­

kszyłoby ludność ruską również o jakie 2 i pół miljonów, byłoby tam i trochę Polaków i żydów.

Stosunek procentowy Polaków i Rusinów w Au­

strji nie uległby poważnej zmianie (chociaż pro­

cent Rusinów niecoby się zwiększył). Rusini mieli­

by ogrom nie dużo do pracy narodowej w now o przyłączonej gubernji, i parcie ich na zachód osła­

błoby na czas jakiś. Z gub. podolskiej i części Gali­

cji W schodniej — możnaby utworzyć odrębny kraj koronny.

Trzecia część Królestwa, najbardziej naogół zacofana (z wyjątkiem Lubelskiego) ekonomicznie i kulturalnie — pozostałaby przy Rosji.

O czyw iście położenie Polaków w tej części nie byłoby dobre, przynajmniej początkowo

Zauważyć jednak należy, źe wojna któraby pozbawiła Rosję Królestwa i Podola — sp o w o d o ­ wałaby nowy wybuch rewolucji, silniejszy niż po przednio, który doprowadziłby do ostatecznego upadku absolutyzmu, i do utrwalenia się ustroju konstytucyjnego, który bądź co bądź dałby Pola­

kom, w zmniejszonym zaborze rosyjskim, pewną sw o b o d ę ruchów, lepszą od tego stanu rzeczy jaki dziś panuje w Królestwie.

Tak więc przyjmując nawet przypuszczenia Balickiego co do najniekorzystniejszego dla nas p o ­ działu Królestwa — dochodzim y do w niosków zu­

pełnie innych niż on.

Porażka Rosji i podział Królestwa sk onsolido­

wałyby nasze siły w Niem czech i Austrji, i podn io­

sły nas kulturalnie; a wywołując w końcu upadek absolutyzmu w caracie, poprawiłyby byt naszych rodaków i w tym państwie.

„Słow o Polskie* mówiąc o przypuszczalnej wojnie austrjacko-rosyjskiej, robi wprawdzie zastrze­

żenie, że zw ycięstwo Rosji byłoby dla nas łakże niekorzystne, nie wyprowadza jednak z niego nale­

żytych konsekwencji. W ogóle zdanie to umieszcza tylko dla zamaskowania sw oich sympatji rosyjskich.

Rozwżamy teraz skutki zwycięstwa Rosji. By­

łyby one wprost okropne.

W schodnia Galicja przeszłaby do caratu. Po­

lacy znaleźliby się w położeniu rodaków naszych

na Litwie, Białej Rusi i Ukrainie. W szystkie nasze posterunki kulturalne w Galicji Wschodniej byłyby zniszczone.

Ruch ukraiński byłby powstrzymany w swoim rozwoju, przez co moment rozbicia rcentralizmu ro­

syjskiego odroczony na czas nieokeślony. Zwycię­

ska wojna Rosji wzmocniłaby obecny system rzą­

dowy w caracie, a nawet doprowadzićby mogła do powrotu całkowitego do dawnych rządów z przed 1905 r.

Stanowisko nasze w Austrji zostałoby b ezp o­

wrotnie osłabione.

Trzeba być albo kretynem, albo najemnym pachołkiem rosyjskim, aby nie zrozumieć, że najży­

wotniejszym naszym interesem narodowym jest, w razie wojny, poprzeć wszystkimi naszymi siłami Austrję.

Balicki, stary szuler polityczny i blagier, chcąc odstraszyć Polaków od pomagania Austrji, twierdzi, że nie jest rolą godną wielkiego narodu podrzędne stanowisko podczas wojny, polegające na wspieraniu Austrji zapomocą informowania jej o ruchach wojsk rosyjskich, oraz wykonywania skrytych ataków na carską armję.

Ta „rycerskość" Balickiego, występującego w roli faktora rosyjskiego, jest i nieszczera i śm ie­

szna. Nieszczera dlatego, że Balicki i jego koledzy partyjni wykonywali nieraz skryte ataki, nie na w oj­

ska carskie wprawdzie, ale na swoich w rogów p oli­

tycznych, Polaków, ataki nie fizycznej, lecz moralno- idejowej natury. Śmieszną zaś, gdyż zapoznaje ten fakt, źe Rosja jest naszym wrogiem najgorszym, któ­

rego zwalczanie wszelkimi sposobam i, podczas wojny zwłaszcza, jest nietylko zrozumiałe, ale nawet konieczne. G dybyśmy przypuszczali, że akcja na­

szego społeczeństwa, choćby tylko w tej formie, może przechylić szanse zwycięstwa na stronę Austrji, to, ze w zględu na nasze interesy narodowe, pow in­

niśmy to zrobić.

Nikt w rycerskość Balickich, Grabskich i D m ow ­ skich nie uwierzy. W szyscy bowiem wiedzą, że są to awanturnicy polityczni i szarlatani, gotowi zaprze­

paścić najżywotniejsze interesy narodu n aszego, dla celów osobistych, dla wyniesienia siebie.

Sympatje narodowych demokratów do Rosji są zrozumiałe. W pływ ich bowiem istnieć może w naszym społeczeństw ie tylko w ciem nościach wa­

runków, stworzonych przez absolutyzm, albo pół- absolutyzm. Jawne życie polityczne, oparte na sze­

rokim życiu konstytucyjnym, na sw obodach narodo­

wych, jakie istnieją w Galicji, nie jest atmosferą korzystną dla tych cyganów i bandytów politycznych.

Inna rzecz w Rosji, tam można zaw sze straszyć sp o ­ łeczeństwo, rozwijać jego fanatyzm nacjonalistyczny i rów nocześnie ciągnąć z niego rozmaite korzyści...

Narodowi demokraci są barbarzyńcami, dlatego też nie widzą oni niebezpieczeństwa, jakie stwarza dla nas carat, przez obniżanie naszej kultury. Żadne polskie szkoły prywatne, gdyby nawet były naj­

lepsze — nie zastąpią liczebnych i dobrych szkół rzą­

dowych. Rosja zaś nie da nam dobrej rządowej szkoły.

O becnie oświata w Królestwie przedstawia się wprost strasznie, gorzej niż w niejednej gubernji ro­

syjskiej.

Ale naszych narodowych demokratów nic to nie obchodzi, byle handel szedł, byle byli „sterni­

kami" polityki „narodowej".

Słusznie zauważył „Przegląd", że kto nie jest za Austrją, ten, w razie wojny, będzie za Rosją.

Otóż narodowi demokraci są za nią istotnie.

Komunikat „Gazety Lwowskiej", z dnia 9 listo­

pada świadczy, że rząd krajowy zdaje sobie sprawę

(3)

z antypaństwowych tendencji narodowych dem o­

kratów.

Raz jeszcze stwierdzamy w piśmie naszym, że dziś żaden poważny polityk polski, żaden nawet w pływ ow y rewolucjonista — nie łudzi się m ożliwością zdobycia n iepod ległego państwa polskiego w czasie wojny. O becnie chodzi o przesunięcie granicy, o to, aby Królestwo w całości, albo w części przeszło do Austrji, w której znajdujemy warunki dla niepodle­

głego życia narodow ego.

O czyw iście tworzenie rządu narod ow ego jest i niepotrzebne, i nawet śm ieszne, gdyż niktby, prócz małej garstki, kompetencji jego nie uznał. P o ­ trzebne są jednak narady, organizacje, któreby w ra­

zie wojny, brały na siebie kierownictwo techniczne akcją współdziałającą Austrji.

Jeżeli jednak rząd narodowy jest niepotrzebny, to również niepotrzebną jest, a nawet szkodliwą i Rada Narodowa, chcąca przyswoić sob ie ątrybucje rządu narodow ego, zwłaszcza rządu w obecnym swoim składzie, w której zasiadają jednostki pra­

gnące się wysługiwać Rosji.

Wojna może wybuchnąć prędko, należy zacho­

wać czujność. Byłoby dobrze, aby władze nasze baczyły, żeby narodowi demokraci nie zajmowali zbyt odpowiedzialnych stanowisk urzędowych, zwłasz­

cza w powiatach nadgranicznych, gdyż, w razie wojny z Rosją — rola ich mogłaby być bardzo szkodliwą, zarówno dla nrszych interesów narodo­

wych, jak i dla państwa. Urzędników takich nale­

żałoby zawczasu przenieść do innych części kraju.

Nietylko jednak władza, lecz całe sp o łeczeń ­ stwo czuwać powinno nad akcją narodowych dem o­

kratów, wysługujących się caratowi.

Ludwik Kulczycki.

Stare brednie o nowych Iee^

„niezdrowych” prądach.

Ilekroć „Gazeta Narodowa", „Słowo Polskieu, lub inny organ moskalofilstwa polskiego odezw ie się w jakiejś sprawie, ilekroć pragnie z kimś p o le­

mizować — zaw sze zdradzić musi wyjątkową tępość umysłową, niesum ienność charakteryzującą politycz­

nych szulerów.

W nrze 262 „Gazeta Narodowa" próbuje ze mną polemizować, powołując się na niedorzeczny artykuł w „Rzeczypospolitej1*, na który odpow iedzia­

łem wyczerpująco w nrze 6 „ N ow ego Prądu“.

0 mojej odpow iedzi organ skrajnych wsteczników wschodnio - galicyjskich nic nie wspomina, a je­

dnak odpow iedź ta mogłaby mu niejedno roz­

jaśnić.

„Gazeta Narodow a“ dziwi się, że narodowych demokratów i podolaków, zwłaszcza z klubu środka, uważam za moskalofilów.

O tóż nic w tym dziw nego niema. Muszę uwa­

żać za moskalofilów ludzi, którzy pomimo licznych faktów, świadczących o niszczeniu naszej kultury przez Rosję, pomimo istnienia w niej faktycznego absolutyzmu, wciąż jeszcze łudzą się, że pod jej skrzydłami będzie nam znośnie, a w każdym razie znośniej niż wówczas, gdyby Królestwo podzielone zostało pom iędzy Austrję a Prusy.

Nieznany publicysta z „Gazety Narodowej"

boi się strasznie Prus, ale, jako polityczny analfa­

beta, nie próbuje nawet zbić tych, co jak np. niżej podpisany — wykazywał szczeg ółow o (w nrze 1 1 6 „N ow ego Prądu") śm ieszność i bezpodstaw ność obaw, dotyczących lo só w Królestwa, w razie czę­

ściow ego, albo zupełnego przyłączenia go do N ie­

miec .

Nasi moskalofile nie umieją logicznie myśleć, i prowadzić systematycznej dyskusji odpierając kolejno zarzuty swoich przeciwników. 1 pod tym w zględem są zupełnie podobni do publicystów car­

skich, z „Nowaw o Wremieni", „Święta" i innych p ism .

Panowie ci natomiast lubią bawić się w przy­

puszczenia, a nawet w twierdzenia, na uzasadnienie których nie mają absolutnie żadnych faktów. Tak np piszą o mniemanych moich protektorach, bez żadnych podstaw. Takie g ołosłow n e twierdzenia zrozumiałe są zresztą w ustach w szelkiego rodzaju pieczeniarzy prywatnych i politycznych, którzy o wszystkich innych sądzą po sobie. Wielu naszych moskalofilów i zarazem wschodnio-galicyjskich w ste­

czników należy właśnie do rzędu pieczeniarzy poli­

tycznych, którzy przy każdej okazji gotow i są dla siebie i swojej kliki wytargowywać różne koncesyjki, kosztem społeczeństwa.

Jako dow ód niezwykle małej inteligiencji m o­

jego przeciwnika z „Gazety Narodowej" przytoczyć muszę ten fakt, że nie chce on zrozumieć tego, że Austrja nie rozporządza nieprzebranymi skarbami, i że nie może, dla ciągłego utrzymywania naszej przewagi nad Rusinami, za każdą now o utworzoną instytucję ruską dawać nam kilka innych.

Twierdzenie publicysty z „Gazety Narodowej", że Austrja zawsze, w razie potrzeby, znajdzie miljony, jest dziecinnym frazesem, zbijanie którego jest zby­

teczne.

Jego wiadom ości dotyczące mojej osob y są oparte na takich samych plotkach, jak jego „wie­

dza" polityczna. Twierdzi on mianowicie, że gdy się utworzył narodowy ob óz socjalistów u nas, to odmówiłem sw ojego w nim udziału. O tóż i to jest kłamstwem. W P. P. S. byłem od jej powstania, tj.

od 1893 do 1895 w którym zostałem powtórnie przez władze rosyjskie aresztowany, osadzony w w ię­

zieniu, a później wysłany na Syberję. Po ucieczce z niej i po osiedleniu się w Galicji, w połow ie 1900 r., wystąpiłem z tej partji, z pow odu różnic taktyczno-programowych, a nie narodowych. Byłem bowiem właśnie przeciwnikiem akcji powstańczej, propagowanej w ów czas i przez p. Grabskiego. Dziś również, wbrew tamu co twierdzi publicysta z „Ga­

zety Narodowej" — nie jestem zwolennikiem p o ­ wstania stawiającego sobie za cel stworzenie pań­

stwa polskiego, gdyż nie widzę sił ku temu.

Dziś jednak nikt nie myśli o takim powstaniu, co stwierdziła nawet P. P. S. w swojej odezw ie.

Dziś mówi się tylko o atakowaniu Rosji w razie wojny jej z Austrją.

Niesum ienność i tępość naszych moskalofilów polega właśnie na tym, że ilekroć z kimś polemizują — to nigdy nie zadadzą sobie trudu wniknięcia w myśl swoich przeciwników.

Podolacy, zwłaszcza z klubu środka, i naro­

dowi demokraci, przynajmniej prawowierni — są moskalofilami. Tak samo jak nasi targowiczanie w ie­

rzyli we wspaniałom yślność imperatorowej, tak samo i oni wierzą we wspaniałom yślność caratu, chociaż tego nie mówią wyraźnie.

U podolaków ciążenie ku Rosji wynika z ich stanowych ideałów. Być może nieświadomie dla siebie — czują oni sympatję do państwa, w którym niema p ow szechnego prawa głosowania, prawa koa­

licji, w którym za pomocą przekupstwa można mieć, w sprawach prywatnych, za sobą administrację i sądy.

Głupi podolak, którego psychologja różni się mało

od psychologji szlachcica polskiego z końca XVII

i początków XVIII w. — niczego nie pragnie, jak

(4)

tylko spożywania darów bożych i panowania nad ludem. Dla takich ludzi rządy rosyjskie są b ło g o ­ sławieństwem. Jest to zupełnie zrozumiałe. Dlatego też nie wątpię, że im więcej Austrja będzie się de­

mokratyzowała, tym więcej podolacy ciążyć będą do Rosji, w której, zdaniem ich, „nie jest tak ź le “.

Rola sług Rosji jest dla podolaków o d p o ­ wiednia. Z tego jednak nie wypada, aby naród polski miał identyfikować swoją politykę z polityką kliki szlagonów , którzy jako przeżytek, dziwnym zrządze­

niem lo sów istnieją jeszcze w XX wieku.

Ludwik Kulczycki.

Problemat ludnościowy.

W ostatnich czasach stwierdziła statystyka zmniejszanie się liczby ludnościowej we Francji i w N iem czech. S zczególnie w Niem czech, zna­

nych „z w zorow ego i b o g o b o jn eg o 11 pożycia mał­

żeńskiego, fakt ten wywołał liczne obawy i kom en­

tarze. Kwestja ubytku liczby ludności jest dla na­

rodów i dzisiejszych państw militarnych kwestją pierwszorzędnej wagi. Wymaga ona gruntownego rozpatrzenia. Jednym z pierwszych, który kwestję tę naukowo traktował, był znany Robert Maltus.

Konsekwencją praktyczną rozważań teoretycznych tej szkoły był nakaz koniecznego Ograniczenia liczby potomstwa, gdyż podaż środków konsumcyjnych nie jest w stanie podążać za naturalnym przyrostem ludności.

Kwestję zmniejszania się liczby ludności mo- żnaby rozpatrywać z dwojakiego punktu widzenia:

ekonom icznego i kulturalnego. Rozpatrując kwestję z ek onom icznego punktu widzenia, nie możemy się god zić z poglądem Maltusa co do konieczno­

ści ograniczania liczby potomstwa, gdyż statystyka dowodzi, że środki konsumcyjne, przy racjonalnej ekonomji, m ogłyby starczyć dla daleko większej liczby ludności, niż dzisiaj mamy. Jednak człowiek wychow any w dzisiejszej kulturze, wysubtelniony nerw owo, żądny użycia d oczesn ego żywota, stwarza sob ie sam ekonom iczny argument dla ograniczenia liczby potomstwa. Albowiem nadmierne potomstwo tworzy największą zaporę w m ożności używania tego n ow oczesn ego życia kulturalnego. Warunki zdobywania środków materjalnych stają się dzisiaj coraz trudniejsze. Człowiek musi się zadowalniać coraz skromniejszymi dochodam i. Żywotną staje się kwestja tego rodzaju doboru małżeństwa, by mąż i żona mogli rów nocześnie zarabiać. Ekonomja bu­

dżetu d om ow ego musi być tak układaną, by w ra­

mach skromnych d och odów zyskać jak najwięcej na rubrykę, „życie kulturalne". Im szersze kręgi kul­

tura w sp ółczesna zatacza, im w coraz niższe war­

stwy społeczeństwa wsiąka, tym coraz więcej mamy członków społeczeństwa uwzględniających moment ekonom iczny w kwestji rozpładniania.

Jeżeliby ktoś twierdził, że z chwilą reorgani­

zacji społeczeństw a w sp ó łczesn eg o, niedostatek ekonom iczny zniknie, że państwo przyjmie na sie­

bie obow iązek wyżywienia i wychowania potom ­ stwa w zupełności, i że Maltusa moment ekonom i­

czny w problemacie ludnościowym zniknie, to z twierdzeniem tym nie będziem y mogli się zgodzić.

Po pierwsze bowiem wydaje nam się rzeczą niemożliwą do przeprowadzenia, ażeby państwo wzięło na się obowiązek całkowitego w ychow yw a­

nia potomstwa,

Doprowadziłoby to bowiem do nieobliczal*

nych konsekwencji. U w zględnienie zaś ostatniego

argumentu, łącznie z kwestją wzrastającego coraz bardziej wyrafinowania i bogactwa naszej kultury, z chęcią coraz pełniejszego używania jej, zmusza nas koniecznie do przyjęcia poglądu, że człowiek now oczesny będzie coraz oszczędniejszy w przy­

sparzaniu potomstwa. Świadom ość, że czas nasze­

go życia fizycznego stał się dzisiaj tak krótki, że powinniśmy bujnie i szybko z pełni życia korzy­

stać, że im więcej środków do użycia mamy, tym szczęśliwsi jesteśmy, utwierdza niezbicie moment ekonom iczny.

Ten zaś ostatni wiąże się ściśle z momentem kulturalnym. Co rozumiemy przez moment kultu­

ralny ? Składa się nań wiele czynników.

Zastrzegam się, że poglądy moje nie są w y­

snute z fantazji literackiej Miałem, z tytułu m ojego zawodu, wiele sp osobn ości przekonać się, jak g łę­

boko one zakorzeniają się w umysłach ludzi w sp ó ł­

czesnych, jak rzeczywiście coraz szersze warstwy obejmują.

Starałem sobie ze zjawiska tego zdać w szech ­ stronnie sprawę. Poglądami do których doszedłem , dzielę się dzisiaj z czytelnikami. Przypisuję obser­

wacjom moim tem większe znaczenie, że badałem kwestję szczególnie wśród kół najpostępowszych, przesiąkniętych najbardziej idejami w spółczesnej kultury.

Kobieta now oczesna boi się macierzyństwa.

Oto twierdzenie które chciałbym na czoło rozwa­

żań z grupy drugiej postawić. Boi się macierzyń­

stwa nie tylko jako fizjologicznego aktu sprawiają­

ceg o jej cierpienia fizyczne, ale także jako w ycho­

wanka kultury współczesnej. Pomijając, że moment ekonom iczny odgrywa u kobiety now oczesnej ogro­

mną rolę, boi się kobieta macierzyństwa jako bala­

stu, który jej przez najpiękniejszą część życia b ę­

dzie utrudniał m ożność trzymania ręki na pełni tę­

tna w spółczesnej kultury. Powie mi ktoś, że moje twierdzenie sprzeciwia się naturalnemu instynktowi macierzyńskiemu. Niestety i Kultura w spółczesna na­

uczyła nas panować nad najistotniejszymi instyn­

ktami, nad instynktem życia i instynktem śmierci.

Dziś filozofujemy z zimną krwią nad śmiercią i z zimnym wyrachowaniem kładziemy często kres życiu. I jeżeli przypatrzymy się temu wskaźnikowi poglądów dzisiejszych, u warstw najpostępowszych, to znajdziemy tam coraz mniej chęci posiadania dzieci. Bez narażania się na śm ieszność można p o­

wiedzieć, że w tych warstwach inteligientnych dzieci rodzą się przypadkowo jako następstwo źle dobra­

nych środków zapobiegawczych. Być m oże, że ten instynkt macierzyński zdoła jeszcze o tyle się za­

chować, że m oglibyśm y się utrzymać na poziomie jedno- i dwu-dziecir.stwa, aczkolwiek nam się w y­

daje, że i w tej minimalnej postaci, nie okazuje on tendencji do zachowania się.

Zgodzim y się natomiast z tym, że przez o d ­ powiednie wychowanie i ukształtowanie naszych poglądów kulturalnych, z pobudek społecznych, narodowych czy ludzkości, w imię konieczności utrzymywania rodu ludzkiego, niwelacja instynktu macierzyńskiego przez w spółczesną kulturę, da się do p ew n ego stopnia usunąć. Zdaje nam się, że te rozważania kierowały umysłami przeciwników eman­

cypacji kobiet. Nie mieli oni jednak o tyle racji, że nie uznawali pewnych konieczności, których żadna ludzka siła usunąć nie zdoła. K onieczności te zaś są istotnymi składnikami naszej kultury.

Jeżeli zaś kobieta now oczesna, z m otyw ów wyżej przytoczonych godzić się będzie z syste­

mem jedno- i dwu-dzieciństwa, to wynikają z tego ogrom nie doniosłe konsekwencje, o których p om ó­

wimy później.

(5)

Do istoty momentu kulturalnego należy nie tylko stanowisko kobiety ale także stanowisko męż­

czyzny, ich łączne stanowisko, jako małżeństwa.

Cele małżeństwa uległy dzisiaj zmianie. Człowiek now oczesny nie stawia sobie za cel płodzenie dzie­

ci. Miłość w wyższym, szlachetniejszym pojęciu tego wyrazu nakazuje człowiekowi now oczesnem u wstępywać w

2

wiązki małżeńkie, szukać tutaj wzru­

szeń wyższych aniżeli zadow olenie z płodzenia dzieci

M ężczyzna i kobieta rozumieją dzisiaj obopói- nie, że dzieci są przeszkodą w ukształtowaniu się małżeństwa w duchu now oczesnym . A jeżeli już nie są zupełnymi przeciwnikami posiadania dzieci, to z pewnością nadmiernej ich liczby. Małżeństwo n ow oczesne nie okazuje w ogóle tendencji do doz­

gon nego współżycia. Coraz więcej zaczynamy ro­

zumieć, że jest rzeczą barbarzyńską z góry skuć dwoje ludzi aż do śmierci. Musimy dążyć do ukształtowania małżeństwa w ten sp osó b , ażeby była zachowana jak najwięcej sw oboda indywidu­

alności w kroczeniu po własnych drogach Kwe- stja rozrywalności małżeństwa staje się najżywot­

niejszą kwestją społeczeństw .

Kto zaś niechce być ślepym na otaczające go fakta, kto umie nąleżycie obserw ow ać, ten przyzna, że tendencje takie rzeczywiście istnieją i coraz szer­

sze kręgi zataczają. Następstwem zaś sprzeczności z pow odu rzeczywiście nurtujących poglądów i ustalonych w postaci praw zwyczajów, jest ko­

nieczność omijania drogi prawnej. Człowiek n o w o ­ czesny radzi sobie po prostu bez prawa. Sam s o ­ bie daje rozwód. A now oczesna kobieta godzi się z tym stanowiskiem w zupełności. Często nawet ambicja kulturalnego człowieka, nie każe jej żądać od m ężczyzny środków na utrzymanie wspólnie sp łod zon ego dziecka. Wszystko to zaś przemawia za tym, że związki małżeńskie dzisiejsze muszą się formować pod znakiem nieposiadania, lub posiada­

nia najmniejszej liczby potomstwa. Chęć ta objawia się zarówno ze strony mężczyzny jak i kobiety.

Dołącza się wreszcie jeszcze inne zjawisko do m o­

mentu kulturalnego. Kultura w spółczesna jest źró­

dłem najwyższych rozkoszy, ale zarazem najwię­

kszych cierpień moralnych. Niejednokrotnie czło ­ wiek, gubiąc się w zagadkach w spółczesnej kultu­

ry, walcząc z twardą rzeczywistością życiową, p o ­ pada w pesymizm.

Bez wątpienia, że w kulturalnym człowieku, trapionym tymi różnymi kwestjami, musi się zro­

dzić myśl, że nie ma prawa płodzić potomstwa

„ażeby tak klęło jak ja, ażeby płakało jak ja", jak śpiewa wielki poeta. 1 jeżeli wszelkimi łagodzącymi okolicznościami możnaby osłabić wartość ostatniego argumentu, to przecież faktem pozostanie, że cz ło ­ wiek kulturalny tylko z ciężkim sercem będzie przyjmował na się obowiązek, stwarzania nowe, nie proszące o to nikogo, życie. I jeżeli już na się ten obow iązek w eźm ie, to będzie przynajmniej o tym pamiętał, źe wielu obowiązkom człowiek podołać nie może.

Tak więc w istocie naszej kultury leży ten­

dencja do depopulacji. Nie pom ogą tu całkowicie żadne biadania, ani zaklęcia w imię interesów ludz­

kości, czy narodu.

Tak jak ogrom zjawisk w spółczesnej kultury i chęć zapoznania się z niemi wpływa coraz więcej destruktywnie na stan fizyczny naszych nerwów i zdrowia, skracając przedwcześnie życie nasze, a jednak w żaden sp osób tego wpływu zmiejszyć nie można i nawet siła jego z dnia na dzień r o ś ­ nie, tak też z istoty współczesnej kultury i jej ro z­

woju wynika z koniecznością nieprzepartą tenden­

cja depopulacyjna. Jest to beznadziejny prawie pe­

symizm, jednak możemy się z nim, jako złem nie- uniknionem, pogodzić.

C óż więc mamy czynić? Siedzieć z założone- mi rękoma i biadać nad złem ? N ie! Pozostaje nam sposób racjonalnego wychowywania pokoleń, któreby przeciwdziałało depopulacyjnym tendencjom kultury współczesnej. Z jedne j strony musimy dążyć do ukształtow ania naszych stosunków gospodarczych w ten sposób, ażeby nędza materjalna zniknęła z powierzchni ziemskiej. Z drugiej strony wychować pokolenie z głęboko wpojonemi i nałeżycie pojętym i cnotami obywatelskimi. Wychować kobietę nowocze­

sną z tym przekonaniem , że dostarczenie społe­

czeństwu zdrowego potomstwa je s t j e j obowiązkiem społecznym.

Podnosić poziom wychowywania fizyczn eg o , by p rzez czerstwe zdrowie uczynić człowieka odpor­

niejszym na wszystkie ciosy, które weń obecnie g o ­ dzą. A wreszcie, rzecz najważniejsza szanować wartość życia ludzkiego, oszczędnie obchodzić się z tym najdroższym kapitałem, który przedstawia człowiek. Dzisiejszy ustrój społeczny prowadzi na tym polu gospodarkę rabunkową. N iszczy się bez liku ten najdroższy ludzkości kapitał w dzisiejszej gospodarce wytwórczej.

Człowieka używa się tak długo i tak intenzy- wnie, dopóki nie w yssie się z niego wszystkich sił.

A wtedy wyrzuca się go na bruk, bo dość jest tego żyw ego materjału. Państwa militarne w sp ó ł­

czesne szafują bez pamięci miljonami tego najdroż­

szeg o skarbu, licząc, że żeru dla armat każdej chwili dostarczy im płodna ludność. 1 tu się za*

czyna najważniejszy moment roli cywilizacyjnej ko­

biety. Ona która, z krwi własnej i bolu rodzi ży­

cie ludzkie ma prawo decydować o tem, by słu ż y ­ ła za narzędzie tylko dla najwyższych celów lu d z­

kości, a nie dla dostarczania celu lufom karabi­

nów i paszczom arm at „Strejk macierzyński11 Ellen Key przestaje być czem ś śm iesznem z chwilą, gdy zrównawszy kobietę w stanowisku społecznym z mężczyzną, zgodzim y się z tym, ażeby i ona o losach społeczeństw a decydowała. Naturalnie, że mowa tutaj o nowoczesnej kobiecie. Poglądy jej jednak zataczają coraz szersze kręgi i dotrą w resz­

cie i do najniższych warstw ludowych. A wtedy nadejdzie czas, że płodzić będziemy życie ludzkie tylko dla wielkich wskazań. Wtedy nie starczy tego drogiego materjału dla luf karabinowych, jak naj­

większa oszczęd n ość w jego używaniu stanie się konieczną.

Dr. med. Franciszek D orosz .

^vw Ymi trzeba naprzód iść ”.

Objektywna analiza naszego życia sp ołeczn ego ujawnia dokonywujący się w nim głęboki proces przełom owy — zmaganie się z jednej strony prze­

starzałych, lecz jeszcze dominujących w sp ołeczeń ­ stwie prądów i stronnictw, powstałych pod wpły­

wem przeżytków średniowiecza, z drugiej — m ło­

dych, nowożytnych, odźwierciadlających nowe pier­

wiastki, formujące się w głębi szerokich warstw sp o ­ łecznych.

Takie fakty, jak stopniowy upadek Narodowej Demokracji, jak zawiedzione nadzieje zw olenników bojkotu w obecnym okresie wyborczym w Króle­

stwie, jak przejście na posła z Warszawy — Ja­

giełły, robotnika, socjalisty dow odzą, że stary ob ó z

przeżywa ostry kryzys i stawia w obec najbardziej

postępow ych żyw iołów w naszym społeczeństwi«

(6)

zadanie sformułowania ogólnych podstaw idejologji, odpowiadającej nowym warunkom bytu — nakre­

ślenie drogi walki o w yzw olenie polityczne, klasowe, narodowe.

Artykuł niniejszy stanowi jedną z prób w tym kierunku. Aby jak najskuteczniej wypełnić me za danie, przedewszystkiem skreślę w paru zdaniach charakterystykę ogólną idejologji starego obozu.

Ten ob ó z składa się z najróżnorodniejszych, często zawzięcie walczących ze sobą żyw iołów, jak:

N-D, „fronda" tego stronnictwa, i niektóre żywioły re­

wolucyjne. Wszystkie jednak te grupy pochodzą ze w sp óln ego źródła — powstały w okresie zwrotu ku romantyzmowi, Duch średniowiecza unosi się nad nimi, niezależnie od stosunku, jaki istnieje w zg lę­

dem niego w każdej z nich. Łączą ze sobą te wszystkie sprzeczne ż y w io ły : w spólny im hołd dla przeszłości, negatywny stosunek do idei okresu

„pozytywizmu W arszawskiego11, posługiwanie się metodą subjektywną przy formułowaniu zadań i ha­

seł politycznych, wązki nacjonalizm, awanturnictwo polityczne, objawiające się u jednych w konszach­

tach z rządem rosyjskim, u innych w wyczekiwaniu realizacyi zadań wyłącznie na drodze komplikacyi międzypaństwowych. Duch okresu, który znalazł swój wyraz w fizjonomji politycznej tych grup, od bił się również w literaturze i sztuce. W literaturze pod tym w zględem są najbardziej charakterystycz ■ nemi utwory Katerli i Żerom skiego z ich idealizacją przeszłości, pesym izm em w zględem teraźniejszości, chorobliwą fantastycznością, bezow ocnym i wysiłkami w pogoni za odtworzeniem „urody życia“. W sztuce z jednej strony występuje przed nami w ygłoszone niedawno przez J. M alczewskiego hasło: „na ko­

lana przed tronem Boga!" — z drugiej — pozba­

w ione oryginalności utwory młodych malarzy — n ę ­ dzna imitacja francuskich neoprymitywów.

Taką jest przeszłość, jak zmora ciążąca nad całym naszem życiem społecznem . Lecz „wszystko płynie, wszystko się zmienia". Pod powłoką starych ideałów wiruje życie n o w e ; w jego centrum —główna jego dźwignia — ruch robotniczy klasowy — o b ­ jaw rozwijających się sam odzielności i inicjatywy wśród szerokich mas robotniczych — związki za­

w od ow e, towarzystwa oświatowe, słabe jeszcze, lecz w pływ ow e organizacje polityczne; dalej kółka Sta- szyca, z ich hasłem, identycznym z hasłem ruchu robotniczego — „Sami dla siebie!", kooperatywy etc. N ow e zdrow e pierwiastki dają się zauważyć i w dziedzinie literatury i sztuki; do takich należy

„Ozimina" W. Berenta; intelektualizm, zagadnienia uniwersalne, naturalizm, cechujące niektóre utwory młodych beletrystów; tryskające życiem obrazy pej­

zażystów — impresjonistów, niektóre z rzeźb Duni­

kow skiego, jasne barwy, a często potężne, pełne życia postacie w obrazach J. M alczewskiego, które zdają się wtórować nie hasłu, przez mistrza w y g ło ­ szonem u, lecz temu, które się wśród mas ludowych rozlega — „sami dla siebie".

Już wystąpienie szerokich mas robotniczych na na arenę życia politycznego podczas ruchu w o ln o ­ ścio w eg o r. 1905 postawiło przed idejologami klasy robotniczej polskiej zadanie stworzenia szerokiej so cjalistycznej partji robotniczej. Zadanie to rozszerza i czyni wciąż bardziej aktualnym dalszy bieg w y­

padków, a szczególnie wybranie na posła z War­

szawy — Jagiełłę. Ten fakt ostatni dow odzi, że nie tylko robotnicy polscy, lecz i burżuazja żydowska uznawała zw olenników socjalizmu m iędzynarodo­

w ego za jedynych konsekwentnych obrońców w szyst­

kich uciśnionych i uwydatnia zadania ogólno-dem o- kratyczne proletarjatu obok jego zadań klasowych,

z których pierwsze z logiczną konsekwencją w y­

pływają.

Utworzenie silnego stronnictwa robotniczego socjalistycznego staje się najważniejszą kwestją dnia.

Winne ono powstać ze zjednoczenia w celu w spól­

nej akcji politycznej wszystkich sił proletarjatu, świa­

domych swych interesów klasowych, skupiających się pod sztandarem socjalizmu, uznających niezbęd­

ność walki klasowej, solidarnej z robotnikami w szyst­

kich narodów, w yzw olenie polityczne, narodowe, klasowe. Lecz zadanie socjalistów polskich szczeg ó l­

nie w okresie obecnym walki proletarjatu polega w dalszym ciągu także na pogłębieniu ich idejologji na wyprowadzeniu z niej konsekwencji w stosunku do wszystkich dziedzin życia sp ołeczn ego, szerzenia tej idejologji w szeregach szerokiej partji robotni­

czej, na współdziałaniu realizacji wszystkich rew o­

lucyjnych pierwiastków rozwoju kapitalistycznego, za tem, aby osłabiać, izolow ać reakcję i skupiać i wyzyskiwać w interesach postępu i najbardziej konsekwentnej jego rzeczniczki — klasy robotni­

czej — wszystkie zdolne do życia siły sp ołeczeń ­ stwa. Przestarzałej idejologji neoromantyków socja­

liści powinni w dziedzinie metod myślenia przeciw­

stawić tradycje „pozytywizmu Warszawskiego" i p o ­ wstałą w Polsce w jego okresie swoją własną idejo- logję, która tu z okresem „pozytywizmu" genetycz­

nie się łączy nierozerwalnymi węzły, stanowiąc dalszy rozwój jego dodatnich pierwiastków rewolucyjnych.

Marksizm zaś jest to światopogląd, osią którego jest formułowanie zadań politycznych i haseł dnia na podstawie wyniku analizy objektywnej tendencji rozwojowych społeczeństwa. Jego treścią wewnętrzną kult życia, jako wyraz potęgi proletarjatu zdążają­

ceg o ku lepszej przyszłości, ufnego, że realizacja jego ideału nastąpi, jako nieunikniony wynik walki na tle dziejowych tendencji rozwojowych.

Z tej wewnętrznej treści idejologji proletarjatu, wynika jego stanowisko w dziedzinie literatury i sztuki.

Odzwierciadleniem walki ludzkości pracującej o w y ­ zw olenie będzie rozkwit w sztuce naturalizmu, uwzględniającego nie tylko stronę zewnętrzną sto ­ sunków społecznych nie tylko pierwsze wrażenia z otaczającej nas przyrody, lecz i głębie wewnętrzne tej przyrody i duszy ludzkiej i kiełkujące w sp o łe­

czeństwie pierwiastki przyszłości. Jużeśmy zazna­

czyli narodzenie się pierwiastków tej sztuki u nas.

Rozwój ruchu robotniczego i jego idejologji da im­

puls do dalszego ich rozwoju.

O żywienie tego ruchu będzie miało skutki d o­

datnie i dla najbardziej postępow ych warstw bur- żuazji, wniesie bowiem ożyw ienie i w jej szeregi i ułatwi jej zadanie najbliższe — walkę o w yzw ole­

nie od hegem onji sił reakcyjnych średniowiecza oraz niezbędny i z punktu widzenia jej interesów, rozwój kulturalny narodu, którego główną dźwignię stanowi ruch robotniczy.

Moment bowiem walki na śmierć i życie ca­

łej klasy burżuazyjnej z proletarjatem oraz jego zw y­

cięstwa bynajmniej nie jest blizkim ; może on być następstwem jedynie w szechstronnego rozwoju sił kulturalnych narodu.

Jednym więc z najważniejszych zadań doby dzisiejszej jest, obok walki o w yzw olenie polityczne i narodowe, również zwalczanie bezw zględne cią­

żących obecnie nad naszem społeczeństw em trady­

cji średniowiecza, paraliżujących samą sprawą w y­

zwolenia.

„Z żywymi trzeba naprzód iść!"

K. Zalewski.

(7)

Ze współczesnej poezji ukraińskiej.

Sydir Jwerdochlib: JNfowe wiersze.

ĘłosY miasta.

Co wieczór szumi miasto, błyszczące światłami, Od których bije w niebo szafranowa łuna;

Ten poblask nocy miejskiej tak mi oczy mami, Że marzy mi się krwawa paryska komuna, To znowu Rzym płonący z kaprysu Nerona...

A gdy tak w otchłań marzeń niemo tonie dusza, Natenczas piosnka, grana na ręcznej harmonii Pod mojemi oknami, bardziej serce wzrusza, Niż banalna konieczność czyjejś tam agonii,

Ody ktoś mi w progu rzeknie: „Zastrzelił się... Kona...“

1 wtedy imię moje, imię zwykłe, szare,

W ulicy przez dziewczynę krzyknięte przypadkiem, Wywołujące śmieszną przyszłych zdarzeń marę, Cenniejszem mi się zdaje czem ś i bardziej rządkiem, Niż Sława, na pomniku laurami wieńczona.

II.

O tramwaju marzycielu.

Tramwaju, marzycielu, w którego źrenicy,

W dzień przygasłej, o zmroku płom ień skrzy radośnie!

Poeto, wiatr goniący w tej samej ulicy

Od rana aż do nocy, gdy już wszystko p o ś n ie ! Znękany monotonią ulicznej w łóczęgi

O d rogatki do remiz wzdłuż muru cmentarza, Śnisz dziś —w wieczór niedzielny —szm aragdowe łęgi, Gdzie motłoch, żądny cudów, rakiety rozjarza.

A kiedy cię urzekły podlotków chichoty,

Skwapliwie bieg wstrzymałeś naprzeciw przesłanka ; Zakochany w uroku dziewczęcej głupoty,

W kobiecości zalążkach, widnych z pod kaftanka — Czyżbyś zapomniał, druhu, zwykłej swej powagi, Źe ci to nie przystoi zdradzać chceń wisusa ? Korzystając z zagapień zwrotnicowej wagi,

Jak kangur z dziećmi w ło n ie ,— na bok dałeś susa.

Gonisz, nieznanym torem, za miasto... Nad żydem, Co na cię wskazał tłumom, przemknąłbyś jak źrebię, Lecz ci uszedł... Za wybryk ukarany wstydem, Pędzisz zapamiętale, na oślep przed siebie.

Nic ci to, żeś przejechał pieska tej dewotki, Policjanta ś potrącił, co cię chciał miarkować — Zawziąłeś się raz uwieść miłe ci podlotki,

Choćbyś miał — uwięziony — miesiąc pokutować...

III.

W noc popieleową.

Oto noc popielcowa, licznych samotników Powiernica i wróżka, iszcząc kaprys chwili, Prowadzi dziś przez wnętrza biednych pokoików K orowód gejsz Nipponu i gitan Sewili.

To znów im o nieznanej szepce Ulajali,

Czczem widmem nudy dręczy, prawi o ich nędzy, I wypędza nareszcie w sień balowej sali,

Kędy stać będą, cisi, nie mając pieniędzy.

Co chwila zajeżdżają pod dom kabrjolety;

Usłużnych sam ochodów turkot zadyszany Coraz to cudow niejsze wieści im kobiety, Nim wynurzą się bosko z gazy białej piany.

Lecz zwolna ich przygnębia smutek boleściw y, Jakieś ulotne echo przedwiecznej przygody...

Więc każdy z nich rozmyśla: „Czym jest król Niniwy?...

Czym nie ja miał, w prawiekach, wiszące ogrody?

G dzież są moje hurysy, moje odaliski,

1 najczulsze kochanki królów — niewolnice ?“

I słaniając się, zwolna, łez rozpaczy blizki, O dchodzi w najciemniejsze ukryć się ulice:

Chmurnej nocy na losu żali się koleje,

N ie bacząc, że do nitki wnet z jej łez przemoknie — A w końcu postanawia badać własne dzieje

W każdem, niezasłoniętem, parterowem oknie;

W tenczas cichy samotnik, ze wzruszenia blady, Po przymurkach się wspina ze zręcznością kocią, I, drżąc, śledzi przez szyby nagi bezwstyd zdrady Tej, co ją żoną króla zwał przed wieków krocią...

Jedyną jest mu ulgą, kiedy się wydarzy, Źe ujrzy dręczonego pastwą jej okrutną Sobowtóra — jednego z wygnanych mocarzy...

1 wtedy mu współczuje i jest mu mniej smutno.

IV.

Pijany król.

„Ja, mocarz, chory na manię małości, Król, co nie lubi się otaczać świtą,

W lichej szynkowni, gdzie lud, pijąc, pości, Chcę spędzić wieczór w ścisłem incognito.

Szczerzej, niż tympan i bojow e trąby, Gra tu pobudka chrypliwej pianoli

A ja — jakgdybym wstąpił w katakomby...

D o kata! Nie wiem, co i czem u boli, Lecz tak mię boli, że ja, król, się zniżę, Wypiję z ludem w szynku sześć z anyżem.

O! jakże piękna jest ta ziemia swojska, Z której się woły tak cudownie karmią, — G dzie luz samotny jest przeglądem wojska, Co zwie się kalek i matołków armią, — Której się jednak śnią zwycięstwa zbrojnie W w schodnio-zachodnio-południowej wojnie . Rzecz tak zabawna, że aż prawie smutna:

Pchnij ich niewczesnym żartem raz do walki — To ci na szarpie nie wystarczy płótna,

A gdzież jest brokat na sztandar?... W ięc w szalki Jadła żołnierzom! wlać im do serc wódki!...

Ba, patrzcie o t o : w szynku pułk calutki...

Czyliż to zresztą już nie wszystko jedno, Gdzie się nadejścia wiecznej nocy czeka — Gdy dumne limby wciąż na górach rzedną, A tyle bydląt udaje człowieka,

Że może jutro wstydzić się wypadnie,

Gdy kto w nas samych — człowieka odgadnie...

Dobrze mi teraz. H ej! pchnąć ordynansa, Niech mi się zjawi piękna markietanka —

7

(8)

M ów pośle obcych ziem, z twarzą szym pansa!... ; C o?... „Ten szynk nie jest otwarty do ranka“ ? A więc mię prowadź przez krwi z wina strugi, Dostaniesz za to złoty krzyż z a s łu g i..

Ktoś drzwi zatrzasnął... Zdaje się, śnieg pada...

M oc wzbiera w e mnie... Nawet Bóg, by tworzyć, Musiał mieć chaos... Przecie jest mi rada

Niewiasta je d n a : Ta ze siedmiu płanet.

Padam na białe łono jej, jak brzemię, 1 zdaje mi się, że zapładniam ziem ię...“

Aleksander JNfaworski.

Tłum, jednostka i obowiązki względem widza.

Biedny jest „hom o sapiens".

Był niegdyś królem, ostatecznym celem stw o­

rzenia, a ziemia, królestwo jego, była ośrodkiem wszechświata. Dla niego tylko wstawało i zacho­

dziło słońce, dla niego księżyc nocą udawał latar­

nię, przez niezliczone otwory w modrej kopule nad jego głow ą na niego tylko spoglądała m iło­

ściwie światłość wiekuista, na obraz i podobieństw o sw oje tworzył sob ie bogi, które pod grozą obale­

nia musiały mu pom agać we wszystkim, godziwym i niegodziwym , cuda nawet robić, jeśli istniejące prawa przyrody przeszkadzały w urzeczywistnieniu najdzikszych kaprysów. Wszak do niedawna jesz­

cze miał duszę, którą każdej chwili m ógł korzy­

stnie sprzedać pewnem u amatorowi, przez okno oglądał co dnia absolut i żył, nie lękając się nawet śmierci, którą uważał za cenę wstępu do innego, lep szego świata.

Był niestety, dzieckiem rozpieszczonym i ka­

pryśnym, więc zamiast bawić się grzecznie tymi pięknymi zabawkami, począł badać, co jest tam

„w środku", aż wszystkie popsuł i wyrzucił.

I oto biedne „ja“ ludzkie zostało samo p o ­ śród wszechświata, otoczone w ielogłow ym miljono- wym „ty“, z których żadne, mimo wszystko, dotąd nie pozbyło się tego naiw nego złudzenia, że ono właśnie jest ośrodkiem w szechrzeczy, a wszystko, co jest, istnieje po to tylko, aby mu służyć, aby g o bawić.

„Ja“ jest miarą i celem wszystkiego. Wszak po to tylko słońce wypluło ongi ziem ię, po to tylko tyle niezliczonych gatunków ginęło w krwa­

wej walce o byt, tworząc niby schody, po których szedł rozwój — by zaistniało ow o dumne, w szech ­ świat wypełniające „ja“ ludzkie.

Dla tego „ja“ ginęły narody, waliły się pań­

stwa, tworzyły się kultury, dla niego Kolumb o d ­ krył Amerykę, ginęli na stosach heretycy. Na umy- sło w o ść dzisiejszego „ja“ złożyły się krwawe w y­

siłki tysięcy m ęczenników wiedzy, dla praw jego, jako jednostki, ginęli na szubienicach i marli w ka­

zamatach szermierze w olności.

I oto „ja“, odziedziczyw szy cały dorobek wszystkich pokoleń, które szły na śmierć, by stw o­

rzyć coś ponad siebie, by dla przyszłości wywal­

czyć lepsze warunki życia — protestuje dziś prze­

ciw deptaniu praw jednostki w imię interesów tłu­

mu, gardzi nim, głosząc, że interes tłumu sprzeci­

wia się interesowi jednostki. A jednak „tłutn“, czyli raczej naród, albo społeczeństw o, to nie tylko suma jednostek, z których każda ma prawo do własnych form istnienia, ale suma wszystkich

*ja“, zespolonych nie mechanicznie tylko siłą prze­

mocy, jak w wiekach ubiegłych, lecz wspólnością interesów i coraz potężniejszymi węzłami psychi­

cznymi.

W zrosły niezmiernie prawa człow ieczego „ja*

dzięki właśnie organizowaniu się jednostek w imię w sp ólnego celu. Jednostce dziś jednak, używającej w pełni swych praw, coraz trudniej zrozum ieć in­

teres ogółu, coraz trudniej ustąpić jej cośkolwiek ze sw ych przywilejów na rzecz całości, kompliku­

jącej się coraz bardziej do tego stopnia, iż cele ogółu wydaje się jej nieraz sprzeczne z własnemi jej dążeniami.

I dlatego to „ja“ podnosi dziś protest prze­

ciw uroszczeniom społeczeństwa, buntuje się prze­

ciw supremacji tłumu, nie gardząc jednak mimo to zdobyczam i, które ten „tłum“ dla niej wywal­

czył.

„Odi profanum vulgus“ zawołał już przed wiekami rzymski poeta i do dziś na różne tony powtarza to zdanie wielu artystów, którym wydaje się, iż sztuka jest najwyższą wartością życia i w imię sztuki protestuje przeciwko obowiązkom społecznym .

Prawda, że obow iązków tych jest dziś o wiele za wiele. Wszak obowiązkiem każdego obywatela jest dziś urodzić się nawet, mieć nazwisko i ubra­

nie, mieszkanie i stałe dochody, jeść codziennie w przepisanych porach, w reszcie umrzeć i dać się pogrzebać w sp o sób najdokładniej przewidziany przepisami policyjno-obrzędowym i. Są obowiązki względem Boga, ludzkości, narodu, rodziny, ko­

chanki, bliźnich i sam ego siebie, przeszłości, teraź­

niejszości, przyszłości, w ieczności, słow em w z g lę­

dem w szystkiego, co było, jest i będzie.

Od obow iązków tych uchylamy się nieraz, żadnych jednak nie wypełniany tak przykładnie, jak obow iązków względem widza. Zwfaszcza artyści, nawet i ci, co nie poczuwają się do żadnych o b o­

wiązków w zględem społeczeństwa.

„Widzem" jest ow o w ielog łow e „ty", które otacza nas zewsząd, śledząc argusowym okiem każdy nasz giest, łowiąc ciekawym uchem każde nasze słow o, usiłując przeniknąć każdą myśl. Sty­

kamy się z nim ustawicznie, połączeni mnóstwem wyraźnych lub ukrytych w ęzłów — pokrewieństwa, przyjaźni, miłości, nienawiści, znajom ości, intere­

sów . Dlatego też liczymy się z sądem, który o nas pow eźm ie „ty“ i staramy się na sąd ten wpłynąć.

Jesteśmy wiecznie jak gdyby na scenie, czu ­ jemy na sob ie badawczy wzrok w id zów ; sami bę­

dąc rów nocześnie widzami. W chwili zetknięcia się się z kimkolwiek człow iek natychmiast usiłuje w y­

tworzyć sobie sąd o osobniku, z którym wchodzi choćby w przelotny stosunek, rozpoznać, czy jest to jego w róg czy sprzymierzeniec w walce o byt, rów nocześnie zaś, o czym w ie dobrze, i sam staje jak gdyby przed sędzią śledczym , który usiłuje go przeniknąć. Pragnie więc wpłynąć na ten sąd o s o ­ bie, więc stara się pokazać te strony sw eg o „ja“, które na sąd ów wpłyną w myśl pewnych zamia­

rów.

Tak rozgrywa się obustronna komedja, w któ­

rej każdy jest rów nocześnie widzem i aktorem.

Widz usiłuje odgadnąć, która rola wywrze zamie­

rzony efekt, aktor zaś w lot charakteryzuje się, sto­

sow nie do wyników ow ych badań.

Każdy niemal człow iek pragnie zająć jakieś stanowisko wśród otoczenia, chce, by brano go w rachubę, by nie przechodzono nad nim do p o ­ rządku, dobija się o uznanie dla swojej wartości, o dostęp do stołu.

Dlatego to artysta, nawet ten, który gardzi

tłumem, drukuje swe utwory, wystawia sw e obrazy

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sprawa wojny Rosji z Austrją nie jest wcale zagadnieniem akademickim. Antagonizm austrjacko- rosyjski zaostrza się ciągle, i kilkakrotnie już nie wiele brakowało

Celem twórcy nie jest wyłącznie stworzenie dzieła czy też dzieł. Jest nim rów- nież kreowanie legendy, która jest definiowana jako „zespół mniemań krążących

Œluby humanistyczne wpisuj¹ siê w styl ¿ycia nowej klasy œredniej – jako niekonwencjonalny wybór, samodzielnie napisane treœci, poprzez które para wyra¿a siebie, równoœæ

Chodziło mi tylko o zaznaczenie faktu, że są u nas ludzie, którzy celowo wykazują „nieżyczli- wość“ Wiednia względem nas, niedoceniając tego, co już

gły jęk syren fabrycznych historję biednej szwaczki mamroce ci zrzędząca za ścianą maszyna do szycia, skrzeczący głos papugi opowiada o smutnej doli opuszczonej

Jakkolwiek, na daleką nawet metę, nie można przewidywać aby zmieniły się podstawy na których opiera się związek Niemiec z Austrją; jednak może on, jak

O żadnej więc „zdradzie* posła Stapińskiego mowy być nie może. Zapominać też nie należy, że charakter każdego stronnictwa politycznego zależy od tych

Rusini tylko we Lwowie posiadają silne ogni sko życia kulturalnego, gdyż tu tylko skupia się ich dużo.. Uniwersytet narodu biednego,