• Nie Znaleziono Wyników

(1)Sytuacja na Politechnice Gdañskie po wojnie W wyniku dzia³añ wojennych, ju¿ pod koniec wojny, Gmach G³ówny zosta³ zniszczony w ponad 60%

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "(1)Sytuacja na Politechnice Gdañskie po wojnie W wyniku dzia³añ wojennych, ju¿ pod koniec wojny, Gmach G³ówny zosta³ zniszczony w ponad 60%"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Sytuacja na Politechnice Gdañskie po wojnie

W wyniku dzia³añ wojennych, ju¿ pod koniec wojny, Gmach G³ówny zosta³ zniszczony w ponad 60%. Pamiêtam, ¿e gdy sta³em na parterze, widzia³em chmury i ksiê¿yc. Widzia-

³em popalone ³ó¿ka szpitalne (pod koniec wojny zorganizowa- no tu szpital polowy); œwiadkowie opowiadali, jak rannych ¿o³- nierzy niemieckich rozstrzeliwali krasnoarmiejcy. Uszkodzony by³ naro¿nik budynku Wydzia³u Chemicznego, tam gdzie obec- nie mieszcz¹ siê Katedra Chemii Organicznej i Fizycznej. Znisz- czone by³y dawne budynki Instytutu Wytrzyma³oœci Materia-

³ów i Laboratorium Maszynowego. Najgorsze by³y jednak stra- ty wyposa¿enia laboratoriów. Na Chemii brak by³o wag. W la- boratorium chemii analitycznej, na parterze, bra³em udzia³ w æwiczeniach, maj¹c do dyspozycji (tak jak i inni studenci) prywatn¹ maszynkê elektryczn¹, gdy¿ nie by³o gazu. Brakowa-

³o oczywiœcie szk³a laboratoryjnego. Studenci byli zobowi¹za- ni przepracowaæ 80 godzin przy porz¹dkowaniu i odgruzowy- waniu uczelni.

Pierwsze wyk³ady w nieopalanych salach (siedzieliœmy w kurtkach, zacieraj¹c rêce) zaczê³y siê w listopadzie. Proszê te¿ pamiêtaæ, ¿e przed wojn¹ w Polsce by³y 2 politechniki (w Warszawie i we Lwowie). Czêœæ profesorów podczas wojny zgi- nê³a. Dlatego po wojnie anga¿owano, z koniecznoœci, pracow- ników dydaktycznych nie odpowiadaj¹cych dzisiejszym kryte- riom. By³o stanowisko zastêpcy profesora, a tak¿e m³odszego asystenta – studenta. W dniu inauguracji, 7 paŸdziernika 1946 r., by³y na uczelni 92 katedry, z których obsadzono 40, 18 by³o bez kierowników, a pozosta³ymi kierowali zastêpcy profeso- rów lub profesorowie kontraktowi. W roku akademickim 1945/

46 by³o 1737 studentów, a w 1948/49 – 3300 studentów.

„Bratnia Pomoc” na Politechnice Gdañskiej w latach 1922-39 i 1945-49

„Jednodniówka" – fina³ jej dzia³alnoœci (cd.)

„Bratnia Pomoc” po wojnie

Przysz³o jej dzia³aæ w opisanych wy¿ej warunkach. Pierw- szy zarz¹d Bratniej Pomocy Studentów Politechniki Gdañskiej ukonstytuowa³ siê 25 sierpnia 1945 r. Prezesem wybrano kol.

Stanis³awa Szymañskiego, przedwojennego studenta Wydzia³u Budowy Okrêtów Technische Hochschule. Utworzono refera- ty: aprowizacyjny, gospodarczy, imprezowy, mieszkaniowy, pracy i wydawniczy. Sposób dzia³ania wynika³ z doœwiadczeñ i przedwojennych tradycji „Bratniaka”. By³ on przede wszyst- kim okreœlony samorz¹dnoœci¹ tej organizacji studenckiej.

Pocz¹tkowo zorganizowano ciasn¹ sto³ówkê studenck¹ przy ul. Krêtej. PóŸniej przeniesiono j¹ do du¿ego „ceglanego” bu- dynku przy ul. Siedlickiej tam, gdzie jest „Kwadratowa” i gdzie niedawno mieœci³ siê Dzia³ Remontowy uczelni. Na pierwszym piêtrze by³ dom akademicki „Bratniaka”. „Bratniak” rozpro- wadza³ wœród studentów kartki ¿ywnoœciowe, czêœæ z nich za darmo dla studentów niezamo¿nych. Zarówno wyposa¿enie sto-

³ówki (cynowe talerze), jak i domów akademickich by³o orga- nizowane przez „Bratni¹ Pomoc”. To aktywiœci „Bratniej Po- mocy” kupowali zaopatrzenie kuchni, anga¿owali sprz¹taczki i kucharki. Oni starali siê o opa³ i o remonty kuchni. Pamiêtam amerykañsk¹ czarn¹ fasolê. Jednego dnia by³a z wiêksz¹ ilo-

œci¹ wody, wiêc mówiliœmy: „dziœ jest tylko zupa”. Nastêpnego dnia by³a to fasola „na gêsto”, wiêc twierdzono, ¿e „dziœ jest tylko drugie danie na obiad”. Pamiêtam te¿ przydzielane nam paczki instytucji z Zachodu zwanej UNRRA. To by³ luksus, bowiem w paczkach by³o 10 g kawy prawdziwej i paczka ame- rykañskich papierosów.

Referat gospodarczy „Bratnika” przydziela³ studentom o- dzie¿. Pamiêtam przydzielone (nieliczne) stare mundury jakiejœ

armii zachodniej. Referat zdrowia organizowa³ periodyczne kontrole w kuchni i w domach akademickich, a tak¿e prowadzi³ opiekê lekarsk¹ kolegów studentów.

Nie mogê siê tu powstrzymaæ przed opisaniem tylko wybra- nych przyk³adów aktywnoœci studenckiej. Na Wydziale Chemii by³a tylko jedna destylarka do wody. Woda, tak bardzo potrzebna do wszelkich prac na Wydziale, nie tylko do æwiczeñ studenc- kich, by³a otrzymywana w wystarczaj¹cej iloœci, gdy destylar- ka pracowa³a nieomal bez przerwy. Na apel w³adz Wydzia³u studenci mieli sta³e dy¿ury przy destylarce. Wielogodzinne.

I nikt siê „nie miga³”. Zajêcia z chemicznej analizy technicznej mog³y byæ zorganizowane w jednej jeszcze wolnej, nieurz¹- dzonej sali w suterenie. Przez kilka dni znosili studenci, i odpo- wiednio ustawiali, sto³y, szafy i pó³ki oraz pomagali hydrauli- kowi montowaæ przewody wodne i gazowe.

Trudno tu opisaæ w pe³ni niezwyk³¹ atmosferê i zaanga¿o- wanie spo³eczne wszystkich studentów, nie tylko tych z zarz¹- du, „funkcyjnych”. S¹dzê, ¿e powinien siê ukazaæ d³u¿szy arty- ku³, napisany przez kilku aktywistów z owych lat. To by³o na- prawdê spontaniczne zaanga¿owanie spo³eczne, pod kierunkiem naprawdê samorz¹dowego Zrzeszenia Studentów PG.

W 1949 r., z okazji 25. rocznicy dzia³ania w Politechnice Gdañskiej „Bratniej Pomocy”, ówczesny zarz¹d „Bratniaka”, nawi¹zuj¹c do jego tradycji przedwojennej, postanowi³ wydaæ tzw. „Jednodniówkê”. Mia³a to byæ forma przypomnienia i uczczenia najlepszych tradycji ruchu studenckiego, szczegól- nie tych przedwojennych. Powo³ano komitet redakcyjny. Wy- Stra¿ akademicka na dachu Gmachu G³ównego, student –

Aleksander Marzec, Wydzia³ Architektury, 1945 r.

(2)

drukowano j¹ jako w³asne wydawnictwo „Bratniaka”. Oto po- krótce spis jej treœci:

• przypomniano, jako rys historyczny, dzieje uczelni,

• opisano jej zniszczenia do chwili zagospodarowywania w 1945 r.,

• podkreœlono, jak wielki by³ wysi³ek podjêty dla odbudowy uczelni,

• opisano dzia³alnoœæ przedwojennego „Bratniaka”,

• podano spis polskich organizacji studenckich przed wojn¹.

W tym ostatnim rozdziale wymieniono prezesów „Bratniej Pomocy” do 1939 r., m.in. Adama Doboszyñskiego. W roz- dzia³ach nastêpnych opisano dzia³alnoœæ „Bratniaka” po woj- nie. Wymieniono nie tylko kolejnych prezesów do 1949 r., ale i sk³ad prezydiów. Opisano te¿ dzia³alnoœæ gospodarcz¹, socjal- n¹, imprezow¹, propagandow¹, a wiêc tak¹, o jakiej piszê po- przednio w tym artykule. Opisano te¿ dzia³alnoœæ kó³ nauko- wych. Ponadto przedstawiono udzia³ studentów nie tylko w od- gruzowywaniu uczelni, ale i Gdañska (zamieszczono zdjêcia).

Tekst „Jednodniówki” zosta³ zaakceptowany przez cenzurê.

26 paŸdziernika zjecha³a do Gdañska specjalna komisja dys- cyplinarna powo³ana przez ówczesnego ministra oœwiaty. Jej zasadniczym celem by³a ocena „Bratniej Pomocy” pod wzglê- dem ideologicznym. By³o to w czasie pocz¹tków dzia³ania na uczelni Zwi¹zku M³odzie¿y Polskiej. ZMP powsta³ w 1948 r., po powstaniu PZPR, a wiêc po kongresie zjednoczeniowym KPP i PPS. Dzia³acze ZMP widzieli w „Bratniej Pomocy” konku- renta dzia³alnoœci wœród studentów. I to, moim zdaniem, by³o przyczyn¹ ca³ej akcji przeciwko „Bratniakowi", gdy¿ jednym z zarzutów by³o, ¿e w zarz¹dzie „Bratniaka” nie ma przedsta- wiciela ZMP, w³aœciwie ZAMP (Zwi¹zek Akademicki M³odzie-

¿y Polskiej) – „przybudówki" ZMP.

Oto streszczenie zarzutów postawionych zarz¹dowi „Brat- niej Pomocy” – treœæ „Jednodniówki” jest wroga i szkodliwa pod wzglêdem ideologicznym, gdy¿ m.in.:

• opisuje zas³ugi cesarzy i ministrów niemieckich,

• lekcewa¿y zas³ugi Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, które przynios³y nam wolnoœæ (doœæ wyeksponowano te fak-

• powo³uje siê na tradycje „Bratniej Pomocy”, podczas gdy -ty), zdaniem autorów – „Bratniak” powsta³ jako wynik aktywno-

œci narodowców z korporacji „Wis³a”,

• wœród przedwojennych prezesów wymieniono nazwisko Adama Doboszyñskiego (endeka, dzia³acza w Radzie Jed- noœci Narodowej w Londynie, który wróci³ nielegalnie po wojnie do Polski, zosta³ aresztowany i skazany na œmieræ;

proces w³aœnie mia³ miejsce w Warszawie),

• jako osi¹gniêcia uczelni wymieniano liczbê doktoratów:

1946/47 – 3 doktoraty, 1947/48 – 1 doktorat, oraz podano informacjê, ¿e na 92 katedry – 18 jest nie obsadzonych, a wiêc by³a to szkodliwa antyreklama.

Trudno dalej streszczaæ stawiane zarzuty, gdy¿ ich sformu-

³owania s¹ ogólnikowe, czêsto bez uzasadnienia. Natomiast zdarza³y siê inwektywy, np. „Po prostu”, nr 31(81) z 14 listopa- da 1949 r., pisa³o „Komitet redakcyjny potrafi³ skupiæ history- ków spod ciemnej gwiazdy”, „Jest to prohitlerowska wroga Pol- sce Ludowej szmat³awa Jednodniówka...” itd. Specjalna komi- sja dyscyplinarna postanowi³a usun¹æ z Politechniki studentów:

Jerzego Sadowskiego, Jana Haslingera, Krystyna Plewkê, Hen- ryka Majchera. Ponadto karnie przeniesiono na Politechnikê Wroc³awsk¹ kuratora „Bratniej Pomocy” prof. Wiktora Wi-

œniowskiego. Z Politechniki usuniêto z pracy, tu¿ po dyplomie, mgr. in¿. Wojciecha Tauszyñskiego, asystenta na Wydziale Che- micznym, z Katedry prof. Pompowskiego. Nieco póŸniej, po dyplomie, usuniêto z pracy w Katedrze Fizyki ówczesnego mgr.

„Jednodniówka Bratniej Pomocy Studentów Politechniki Gdañskiej 1923-1948"

Pierwszym studentom Politechniki Gdañskiej sale wyk³adowe zastêpowa³y akademiki, 1945 r.

(3)

in¿. Tadeusza Badzio. Wœród wspomnianych wy¿ej „history- ków spod ciemnej gwiazdy” znalaz³ siê przewodnicz¹cy zespo-

³u redakcyjnego „Jednodniówki”, student Zdzis³aw Bara. Ko- misja zawiesi³a go w uprawnieniach m³odszego asystenta. Nie mogê zapewniæ, ¿e wymieni³em wszystkie nazwiska represjo- nowanych w 1949 r.

W latach piêædziesi¹tych zrzeszenia „Bratniej Pomocy” zli- kwidowano w ca³ej Polsce.

Nale¿y te¿ opisaæ, jaki po latach by³ fina³ rozprawy z „Brat- niakiem” i „Jednodniówk¹”.

Jeden z dzia³aczy z okresu „Jednodniówki”, dr in¿. Krystyn Plewko, pismem z 26 paŸdziernika 1989 r. zwróci³ siê do Mini- stra Edukacji Narodowej prof. dr. W. Samsonowicza z proœb¹ o

„moralne zadoœæuczynienie za krzywdê, jak¹ uczyniono kole- gom-dzia³aczom Bratniaka”. Za³¹czy³ „Jednodniówkê” i stre-

œci³ zarzuty komisji dyscyplinarnej oraz poda³ jej postanowie- nia. Na podstawie przes³anych materia³ów w listopadzie 1989 r. minister orzek³ niewa¿noœæ orzeczenia specjalnej komisji dys- cyplinarnej z 22 paŸdziernika 1949 r., stwierdzaj¹c, ¿e pomi- niêto tryb obowi¹zuj¹cego postêpowania dyscyplinarnego, a ko-

misjê powo³ano bez podstawy prawnej. W wyniku dalszej ko- respondencji, w piœmie do ministra, dr in¿. Krystyn Plewko upomnia³ siê o dalsz¹ ocenê sentencji wyroku wspomnianej komisji, który uzna³ za bezzasadny, absurdalny i k³amliwy, i zwróci³ uwagê na koniecznoœæ równie¿ oceny moralnej i poli- tycznej sprawy „Jednodniówki”.

W odpowiedzi w piœmie ze stycznia 1990 r., w imieniu mini- stra, dyrektor gabinetu stwierdzi³, ¿e zgadza siê on z krytyczn¹ ocen¹ dzia³alnoœci komisji dyscyplinarnej pod wzglêdem for- malnym, merytorycznym i moralnym.

Dr in¿. Krystyn Plewko przes³a³ dokumentacjê i opiniê mi- nistra do rektora PG prof. dr. hab. in¿. Boles³awa Mazurkiewi- cza. Rektor w odpowiedzi poinformowa³ autora listu, ¿e 24 stycznia 1990 r. Senat uczelni podj¹³ jednomyœlnie uchwa³ê popieraj¹c¹ decyzjê Ministra Edukacji Narodowej. Rektor wy- razi³ te¿ ¿yczenie, by sprawa „Jednodniówki” by³a zaprezento- wana w czasopiœmie uczelni.

Jerzy S. Kowalczyk Wydzia³ Chemiczny (Zdjêcia z Pracowni Historii Politechniki Gdañskiej

Studia od pocz¹tku by³y ciê¿kie. Zajêcia na uczelni zajmo wa³y du¿o czasu, do tego dochodzi³y tak zwane okienka pomiêdzy wyk³adami, które trudno by³o zagospodarowaæ, prze- rwa obiadowa itp. Tak wiêc w praktyce ca³y dzieñ spêdza³o siê na uczelni.

W domu du¿o czasu zajmowa³o wykonywanie sprawozdañ z doœwiadczeñ laboratoryjnych, prace projektowe, kreœlenia, przygotowywanie siê do kolokwiów i egzaminów. Niektórzy studenci musieli tak¿e uzupe³niaæ braki wiedzy, spowodowane wojn¹.

Kiedyœ, wracaj¹c o zmroku zamyœlony z uczelni do domu przez jedn¹ z g³ównych ulic miasta, w pewnej chwili ockn¹³em siê i rozejrza³em dooko³a. Zobaczy³em wokó³ siebie id¹cy t³um ludzi, którzy beztrosko rozmawiali, ogl¹dali wystawy, wcho- dzili do sklepów lub po prostu spacerowali. Bezwiednie nasu- nê³o mi siê pytanie: „Sk¹d oni na to maj¹ czas?”

Ka¿dego lata nale¿a³o odbyæ miesiêczn¹ praktykê stocznio- w¹. Od tego obowi¹zku by³em zwolniony, gdy¿ zaliczono mi pracê w Stoczni Gdyñskiej przed studiami.

Przedmioty by³y trudne, a wyk³adowcy i ich asystenci bar- dzo wymagaj¹cy. Wielu studentów, zw³aszcza przyjêtych na podstawie innych kryteriów ni¿ egzamin konkursowy, mia³o du¿e braki wiedzy i z trudem dawali sobie oni radê lub odpada- li w czasie pierwszego roku. Je¿eli siê nie mylê, to pierwszy rok w terminie zaliczy³o na naszym wydziale bodaj¿e 34 studen- tów.Z czasem przedmioty sta³y siê coraz bardziej specjalistycz- ne i przeznaczone dla mniejszego grona zainteresowanych.

Coraz mniej by³o wspólnych wyk³adów dla obu Wydzia³ów, Okrêtowego i Mechanicznego. Wkrótce i nasz Wydzia³ podzieli³ siê na dwie g³ówne specjalizacje: kad³ubow¹ i maszynow¹. Na salach ogólnych zrobi³o siê luŸniej, a coraz wiêksza czêœæ zajêæ odbywa³a siê w laboratoriach i w mniejszych salach.

Dyscyplina studiów pocz¹tkowo by³a doœæ ³agodna, co mi bardzo odpowiada³o. Nie wszystkie wyk³ady prowadzono cie- kawie, a ponadto lubi³em uczyæ siê w domu. Obowi¹zywa³o jedynie uczêszczanie na æwiczenia, seminaria i zajêcia labora-

NIE TYLKO WSPOMNIENIA (cd.)

toryjne. Pamiêtam, jak kiedyœ id¹c z bratem zauwa¿y³em, ¿e siê komuœ k³ania, i zapyta³em go, kto to jest? Odpowiedzia³ mi z oburzeniem: „Jak to, nie wiesz? Przecie¿ wyk³ada nam ju¿

ca³y semestr!”

Jedn¹ ze specyficznych cech studiów budownictwa okrêto- wego by³y kreœlenia okrêtowe. W ich ramach nale¿a³o wykre-

œliæ tak zwane linie teoretyczne kad³uba, które oddawa³y jego kszta³t, stanowi¹c obrysy przekrojów poprzecznych, poziomych i wzd³u¿nych. Musia³y byæ one wykonane z du¿¹ dok³adnoœci¹, rzêdu 0,1 mm, gdy¿ podczas budowy kad³uba statku z rysunku brano wymiary, które po uwzglêdnieniu skali rysunku s³u¿y³y do wytrasowania, a nastêpnie wykonania ró¿nych elementów kad³uba. Linie teoretyczne s³u¿y³y tak¿e do obliczenia statecz- noœci statku, oporów ruchu, obliczeñ œruby napêdowej itp.

„Biedni” studenci mêczyli siê nad tymi liniami i mêczyli, a „bezlitoœni” asystenci sprawdzali dok³adnoœæ ze szk³em po- wiêkszaj¹cym i oceniali p³ynnoœæ.

Linie kreœli³o siê na ogó³ na brystolu, ale ka¿dy stara³ siê zdobyæ lepszy papier, najchêtniej niemiecki, zwany potocznie

„szelest hammer”. Papier taki trzeba by³o jeszcze odpowiednio przygotowaæ. Przypinano go do sto³u kreœlarskiego lub, jesz- cze lepiej, przylepiano, zwil¿ano i tygodniami suszono, aby siê w przysz³oœci nie odkszta³ci³.

Do kreœlenia potrzebne by³y jeszcze ró¿nego rodzaju giêtki, krzywiki, ciê¿arki i inne przyrz¹dy, których brakowa³o, ale ka¿dy jakoœ sobie radzi³.

Z ust do ust kr¹¿y³o wówczas opowiadanie o pewnym dy- rektorze biura konstrukcyjnego, pochodz¹cym z tak zwanego awansu spo³ecznego, który gdy dowiedzia³ siê, ¿e trzeba bê- dzie wykonaæ bardzo czasoch³onne linie teoretyczne, zdener- wowa³ siê i powiedzia³: „Co wy mi tu zawracacie g³owê jaki- miœ liniami teoretycznymi! My od razu zrobimy linie prak- tyczne, towarzyszu!”

To, ¿e nie³atwo by³o na studiach, mog¹ zobrazowaæ poni¿- sze przyk³ady.

Asystent z matematyki poleci³ nam przyjœæ na kolokwium w sobotê o godzinie piêtnastej. Rozsadzi³ nas po sali i ka¿demu

(4)

da³ jakieœ zadanie do rozwi¹zania. Sam usiad³ przy biurku i coœ

pisa³. Co pewien czas spogl¹da³ na nas i przechadza³ siê po sali.

Gdy ktoœ zrobi³ jedno zadanie lub nie móg³ sobie z nim daæ rady, dostawa³ nastêpne. Tak trwa³o to bitych piêæ godzin, do godziny dwudziestej. Wreszcie kaza³ ka¿demu podpisaæ swoj¹ pracê, zebra³ je i poleci³ przyjœæ jutro (w niedzielê) o godzinie ósmej. Na drugi dzieñ kolokwium trwa³o dalsze piêæ godzin, gdy wreszcie pan asystent podszed³ do mnie i powiedzia³: „Mo¿e siê pan ju¿ szykowaæ do domu”. Wsta³em wiêc i zacz¹³em siê ubieraæ, a w tym czasie asystent sprawdza³ moje wyniki. Po chwili zwróci³ siê do mnie: „Nie wiem, co panu postawiæ? Trzy plus czy cztery minus? Niech pan zrobi jeszcze jedno zadanie, dam panu cztery”. Ja po tych dwóch dniach i dziesiêciu godzi- nach mia³em ju¿ wszystkiego dosyæ. Powiedzia³em wiêc: „Wie pan, gdybym nie mia³ na sobie tego palta, to bym usiad³ i zro- bi³. A tak, to niech pan stawia te trzy plus. Do widzenia!”

Kiedyœ inny asystent z matematyki, urz¹dzaj¹c kolokwium z równañ ró¿niczkowych cz¹stkowych, da³ nam do wyboru: albo zadania bêd¹ podobne do przerabianych na æwiczeniach, albo z tego samego zakresu, ale nieprzerabiane. W tym drugim wy- padku mo¿na bêdzie zabraæ ze sob¹ dowolne podrêczniki i ksi¹¿- ki. Wybraliœmy drugi wariant. Gdy nadszed³ czas kolokwium, zabra³em ze sob¹ stertê podrêczników, ksi¹¿ek i notatek. Ra- zem ponad dwa tysi¹ce stron. Nic nam to nie pomog³o. Kom- pletna klêska. Kolokwium zaliczyli tylko ci, którzy mieli rosyj- sk¹ ksi¹¿kê z podobnym zadaniem, jakie nam kaza³ rozwi¹zaæ asystent. Nastêpnym razem, powtarzaj¹c kolokwium, woleli-

œmy je zaliczyæ w tradycyjny sposób.

Powszechnie by³o wiadomo, ¿e zdaæ egzamin u profesora P.

by³o bardzo trudno. Byli tacy, co egzamin powtarzali kilkana-

œcie razy. Profesor stara³ siê u³atwiæ zdawanie egzaminu w ten sposób, ¿e wyznacza³ z góry odpowiednio du¿¹ liczbê termi- nów, a oblanego egzaminu nie wpisywa³ do indeksu. Gdy deli- kwent zjawia³ siê w nastêpnym kolejnym terminie, profesor wyci¹ga³ materia³y z poprzedniego, oblanego egzaminu, i za- dawa³ te same pytania lub tematycznie zbli¿one. Nastêpnie prze- chadza³ siê wolnym krokiem po sali, zerkaj¹c spod oka na mê- cz¹cych siê studentów.

Wiedz¹c to wszystko, zaplanowa³em sobie siedem terminów na próby zdania tego egzaminu, tak abym móg³ zaliczyæ koñ- cz¹cy siê semestr, podobnie jak wszystkie poprzednie, bez wa- runków. Dobrze siê sk³ada³o, bo mia³em du¿o czasu (ferie let- nie).

Za pierwszym razem poszliœmy we trójkê: mój brat Heniek, Witek i ja. Gdy nadesz³a moja kolej, profesor wyj¹³ z teczki mój wykonany na æwiczeniach rysunek, zawieraj¹cy projekt t³o- ka silnika spalinowego. Popatrzy³ chwilê i wskazuj¹c palcem zapyta³: „A co to jest to?” Odpowiedzia³em: „To jest trzeci rzut t³oka silnika spalinowego”. – „Aha! To jest trzeci rzut. A dla- czego nie ma na nim ¿adnego wymiaru?” Spojrza³em na rysu- nek, chwilê myœla³em intensywnie, wreszcie wykrztusi³em:

„W³aœciwie jest on niepotrzebny”. „Aha! Jest on niepotrzebny!

To dlaczego jest on jeszcze Ÿle? Pan poprawi i przyjdzie do mnie za dwa tygodnie”. No i pierwsze podejœcie do egzaminu mia³em ju¿ za sob¹. Podobnym niepowodzeniem zakoñczyli eg- zamin Heniek i Witek.

Po dwóch tygodniach nastêpna próba. Projekt jakoœ sobie zaliczy³em. PóŸniej profesor zacz¹³ mnie pytaæ o ró¿ne czêœci maszyn. Dawa³em sobie radê, a¿ do pytania dotycz¹cego œruby przelotowej. Wtedy coœ mi siê pokrêci³o i zacz¹³em rozprawiaæ o innego rodzaju œrubie, a mianowicie szpilkowej. Profesor pró-

bowa³ mnie naprowadziæ, ale ja nie mog³em zrozumieæ, o co mu chodzi i z uporem maniaka mówi³em dalej swoje. Wreszcie profesor mi przerwa³ i powiedzia³: „Jak pan bêdzie przygoto- wany ze œrub, to niech pan przyjdzie do mnie!” I tak siê skoñ- czy³a dla mnie druga próba. Podobnie nie powiod³o siê i Wit- kowi. Natomiast Heniek zda³, chocia¿ na zakoñczenie egzami- nu profesor oœwiadczy³: „Niech pan powie bratu, aby siê nie martwi³! I tak powiedzia³ mniej g³upstw ni¿ pan”.

Profesor mia³ doskona³¹ pamiêæ i gdy nastêpnym razem mnie ujrza³, to odezwa³ siê tak: „Pan poprzednio zdawa³ razem z bra- tem?” Tym razem by³em lepiej przygotowany i mniej stremo- wany, tak ¿e wreszcie, po dwumiesiêcznych zmaganiach, zali- czy³em ten egzamin z wynikiem dostatecznym.

Z kursu in¿ynierskiego przytoczê jeszcze pewne zdarzenie z trzeciego roku studiów.

Przez wiele lat po wojnie powszechnie stosowano obce albo mniej lub bardziej nieudolnie spolszczone nazwy wielu narzê- dzi, czynnoœci i elementów maszyn. Na przyk³ad mówiono „he- ftowaæ” zamiast sczepiaæ, „szabrowaæ” zamiast skrobaæ, „œrub- stak” (imad³o), „majsel” (przecinak), „bor” (wiert³o) i tak da- lej. Jeden z wyk³adowców próbowa³ to zmieniæ, wprowadzaj¹c na si³ê wszêdzie wymyœlone przez siebie nazwy polskie, które niekiedy brzmia³y zabawnie albo szokowa³y swoj¹ œmia³oœci¹.

Sala wówczas milcza³a zdziwiona lub z trudem powstrzymy- wa³a œmiech. Kiedyœ ktoœ nie wytrzyma³ i wybuchn¹³ zaraŸli- wym œmiechem. Wyk³adowca zamilk³ i po chwili, gdy nasta³a cisza, powiedzia³: „Chcecie, panowie, abym przerwa³ wyk³ad i sobie poszed³? Ale ja jestem cz³owiek twardy i nie wyjdê, do- póki nie skoñczê zdania” – po czym skoñczy³ zdanie, wyszed³ i ju¿ wiêcej do nas nie wróci³. Jego przedmiot zosta³ skreœlony z programu studiów i z naszych indeksów. Po tym wydarzeniu pozosta³ mi pewien smutek. Ten cz³owiek chcia³ jak najlepiej.

Ale mu jakoœ nie wysz³o.

Po trzech latach studiów teoretycznych musia³em jeszcze odbyæ pó³roczn¹ praktykê dyplomow¹ w Stoczni Gdañskiej.

Rozpocz¹³em j¹ w sierpniu, a w³aœciwie we wrzeœniu 1951 roku, gdy¿ z dniem czwartego sierpnia uda³o mi siê za³atwiæ mie- siêczny urlop bezp³atny i pojechaæ na obóz ¿eglarski do Miko-

³ajek, na który dosta³em ju¿ wczeœniej skierowanie. Gdy po- wróci³em do Stoczni, dowiedzia³em siê, ¿e wszyscy moi kole- dzy za³atwili sobie zmianê praktyki na lepiej p³atn¹ pracê w Stoczni. Zrobi³em to samo. Praktyka, a w³aœciwie praca w Stoczni, trwa³a do marca 1952 roku, z tym ¿e przez miesi¹c, bodaj¿e styczeñ, odby³em wraz z kolegami, Jasiem i Olkiem, praktykê „p³ywaj¹c¹” na motorowcu „Narew”, który p³ywa³ na trasie Gdynia - Ustka. O tym wszystkim napiszê nieco dalej.

Nie przerywaj¹c p³atnej pracy w Stoczni, zda³em dwudzie- stego pi¹tego lutego 1952 roku egzamin koñcowy i w moim indeksie znalaz³ siê zapis: „Egzamin dyplomowy w zakresie stu- dium pierwszego stopnia z³o¿ony z wynikiem ogólnym bardzo dobrym. 25 lutego 1952 r.”, a w dyplomie stwierdzono, ¿e „w za- kresie budowy maszyn okrêtowych... uzyska³ stopieñ in¿yniera budownictwa okrêtowego. Gdañsk, 29 lutego 1952 r.”

Poniewa¿, odbieraj¹c dyplom, nale¿a³o oddaæ legitymacjê studenck¹ upowa¿niaj¹c¹ do zni¿ki kolejowej, wielu z nas, i ja te¿, zwleka³o tak d³ugo, jak tylko by³o mo¿na, z odbiorem tego niew¹tpliwie bardzo wa¿nego dla nas dokumentu. I tak ciê¿ko wypracowanego.

Tadeusz Witalewski Absolwent Politechniki Gdañskiej

(5)

Brak pomocniczych pracowników nauki na uczelni zmusi³ Ministerstwo Oœwiaty do wyra¿enia zgody na zatrudnie- nie studentów, po z³o¿onych egzaminach pó³dyplomowych, w charakterze kontraktowych m³odszych asystentów. W listopa- dzie 1948 r. zaproponowano mi pracê w Katedrze Miernictwa i Kartografii. Zastanawia³em siê nad przyjêciem tej propozycji, poniewa¿ obowi¹zki asystenta mog³y kolidowaæ z zajêciami stu- denta. Odpowiada³ mi dotychczasowy uk³ad, kiedy Katedra zle- ca³a mi prace, które wykonywa³em w czasie wolnym od zajêæ.

Wymieniê tylko jedn¹ z nich, która polega³a na pomiarze sytu- acyjnym wnêtrza Koœcio³a Mariackiego w Gdañsku, w celu umo¿liwienia wykonania projektu odbudowy zniszczonych w czasie wojny stropów oraz dachu w najwiêkszej w kraju œwi¹- tyni.

Dopiero oœwiadczenie adiunkta Katedry, ¿e dla nich najpierw bêdê studentem, a potem pracownikiem, zadecydowa³o o mojej zgodzie na pracê w Katedrze.

Po ukoñczeniu Wydzia³u In¿ynierii L¹dowej i Wodnej w roku 1951 w specjalnoœci konstrukcji budowlanych i mostowych, po- stanowi³em siê rozstaæ z Politechnik¹ Gdañsk¹. Poprosi³em prof.

P. Ku³akowskiego, aby wykorzysta³ swoje znajomoœci i umo¿li- wi³ mi wybór nowego miejsca pracy poza kolejnoœci¹. Udaliœmy siê do Komisji Przydzia³u Pracy dla Absolwentów, gdzie dowie- dzia³em siê, ¿e wszystkim konstruktorom mog¹ zapewniæ tylko pracê w szkolnictwie zawodowym. Zamiast uczyæ robotników w zapad³ej mieœcinie, postanowi³em uczyæ geodezji w Gdañsku na Politechnice Gdañskiej. Otrzyma³em w dniu 27.06.1951 r. na- kaz nr 35/51 do pracy w resorcie Ministerstwa Szkó³ Wy¿szych i Nauki na czas od 01.07.51 do 30.06.1954. Aby nie straciæ kon- taktu z budownictwem, nawi¹za³em wspó³pracê z Gdañskim Przed- siêbiorstwem Budownictwa Przemys³owego i pomaga³em wzno- siæ nowe zak³ady, jak: Elbl¹skie Zak³ady Konstrukcji Drewnia- nych im. Wielkiego Proletariatu, elektrociep³owniê, a tak¿e roz- budowaæ istniej¹ce ju¿ Zak³ady „Polfa” w Starogardzie Gdañskim oraz inne obiekty. Dziêki tym pracom uzyska³em wydane przez Komitet do Spraw Urbanistyki i Architektury uprawnienia z art.

362 prawa budowlanego na podstawie rozporz¹dzenia Prezyden- ta z dnia 16 lutego 1928 roku.

Komisja kwalifikacyjna dla pomocniczych pracowników na- uki przy PG przyzna³a mi w dniu 15 czerwca 1953 roku stopieñ naukowy starszego asystenta i 14 paŸdziernika tego samego roku

– stopieñ naukowy adiunkta.

Nie mia³y wówczas znaczenia moje osi¹gniêcia naukowe. Nikt siê o to nie pyta³. Dopiero w póŸniejszych latach zaczêto siê tym interesowaæ.

W czerwcu 1954 r. skoñczy³ mi siê nakaz pracy i nie stopieñ naukowy adiunkta uzyskany w wieku 30 lat zawróci³ mi w g³o- wie, ¿e zosta³em w Katedrze, a wpojona zasada, ¿e nie mo¿na ludzi ¿yczliwych pozostawiaæ samotnych w biedzie. Zdrowie sze- fów pozostawia³o wiele do ¿yczenia. Postanowi³em poczekaæ z odejœciem, a¿ ich zdrowie siê poprawi. Niestety, mimo zabie- gów i kuracji dosz³o do tego, ¿e profesor na skutek arytmii serca nie móg³ pokonaæ kilku stopni schodów, a Katedra mieœci³a siê na drugim piêtrze. W 1956 roku zast¹pi³em profesora w prowadze- niu wyk³adów. W dniu 4 marca 1959 roku umiera profesor P. Ku-

³akowski w wieku 54 lat. Zastêpuje go doc. K. Dziubiñski. W 1958 roku doc. Dziubiñski dosta³ po raz pierwszy zawa³u serca. W dniu 6 marca 1959 roku Rada Wydzia³u Budownictwa Wodnego po- stanawia powierzyæ funkcjê kierownika Katedry Geodezji adiunk- towi H. Weso³owskiemu, do chwili wyzdrowienia doc. Dziubiñ-

Notatki biograficzne nauczyciela akademickiego (cd.)

skiego. Doc. Dziubiñski nie powróci³ ju¿ do zdrowia. W dniu 24 lipca 1959 roku w czasie urzêdowej rozmowy w Komendzie Miej- skiej MO dosta³ powtórnie zawa³u i zmar³.

Zaj¹³em siê kierowaniem Katedr¹. Znacznie wiêcej czasu od pe³nienia obowi¹zków kierownika Katedry kosztowa³o mnie kie- rowanie istniej¹cym przy Katedrze Zak³adem Geodezji. Oprócz szeœciu pracowników etatowych, w Zak³adzie zatrudnieni byli przy wykonywaniu prac zleconych wszyscy pracownicy Katedry Geo- dezji, dziesi¹tki in¿ynierów spoza Katedry oraz setki studentów.

Zatrudnianie studentów w Zak³adzie mia³o na celu pog³êbienie przez nich praktycznej wiedzy oraz poprawienie ich warunków materialnych.

W Katedrze poza zajêciami dydaktycznymi zosta³em na Wy- dziale Budownictwa Wodnego „etatowym” opiekunem I roku stu- diów. Musia³em dobrze wykonywaæ obowi¹zki opiekuna, gdy¿

corocznie by³em wyró¿niany za tê dzia³alnoœæ przez rektora, a w la- tach 1961 i 1966 otrzyma³em nagrody Ministra Szkolnictwa Wy-

¿szego.

Nadszed³ jednak pamiêtny marzec 1968 roku, miesi¹c buntu studenckiego, a w nastêpstwie odwetu na œrodowisku kultural- nym. Studenci Politechniki Gdañskiej og³osili kilkudniowy strajk.

Komitet Wojewódzki PZPR odbywa³ swe posiedzenia w auli na- szej uczelni. Na jedn¹ z narad zosta³em równie¿ ja zaproszony.

W czasie posiedzenia wyjaœni³o siê, po co mnie i kilku innych bezpartyjnych wezwano na posiedzenie. Chciano, abyœmy potê- pili poczynania studentów. Odmówiliœmy wykonania tej proœby.

Studenci nie uczêszczali w czasie strajku na zajêcia. W czasie, gdy odbywa³a siê Rada Wydzia³u, mia³em mieæ wyk³ad. Przepro- si³em dziekana prof. Karwowskiego i opuœci³em Radê, udaj¹c siê na zajêcia. Przypuszcza³em, ¿e na zajêciach nikogo nie bêdzie i zaraz wrócê. Wychodz¹c z sali, us³ysza³em wypowiedŸ tow. S.B., abym nie zapomnia³ przynieœæ listy obecnoœci. Ku mojemu zdzi- wieniu sala wyk³adowa by³a zape³niona przez studentów. Da³em studentom kartkê papieru z proœb¹ o wpisanie nazwisk i rozpo- cz¹³em wyk³ad. Po pierwszej godzinie wyk³adu poprosi³em o zwrot listy obecnoœci. Starosta Pawe³ Samojluk wstaje i oœwiadcza, ¿e je¿eli bêdê nalega³ na zwrot kartki, to oni oddadz¹ mi pust¹ i wszy- scy opuszcz¹ salê. Oczywiœcie zrezygnowa³em z listy i kaza³em studentom pozostaæ na nastêpnej godzinie wyk³adu. Po powrocie na Radê Wydzia³u powiedzia³em tow. S.B., ¿e zapomnia³em o li-

œcie obecnoœci. Stuprocentowa obecnoœæ na moim wyk³adzie i od- wa¿na wypowiedŸ starosty da³a mi wiele do myœlenia.

Po zakoñczeniu strajku, tak jak przypuszcza³em, nast¹pi³y zmiany. Rektora tow. W.B. zast¹pi³ inny tow. S.R. Nowy rektor by³ poprzednio przez kilka kadencji prorektorem ds. nauczania i dobrze zna³ moje zaanga¿owanie w pracê opiekuna. Pewnego razu poproszono mnie na rozmowê do rektora. Us³ysza³em od rektora stek bredni skierowanych pod moim adresem wraz z na- kazem do³¹czenia do grupy pracowników uczelni maj¹cych uru- chamiaæ Szko³ê In¿yniersk¹ w Koszalinie. W wyniku odmowy i stwierdzenia, ¿e klimat gdañski mi s³u¿y, otrzyma³em wypowie- dzenie z pracy. Przypuszczam, ¿e nikt inny w PRL-u nie otrzyma³ podobnego wypowiedzenia. Oto jego treœæ: „Wymawiam Oby- watelowi z dniem 30.VI.1968 r. umowê o pracê zawart¹ na czas nieoznaczony z zachowaniem 3-miesiêcznego okresu wypowie- dzenia tak, ¿e rozwi¹zanie stosunku s³u¿bowego nast¹pi z dniem 30 wrzeœnia 1968 roku.

Jednoczeœnie zawiadamiam, od dnia 1.10.1968 r. bêdzie za- warta z Obywatelem umowa na stanowisku starszego wyk³adow- cy na okres I roku, tj. do dnia 30 wrzeœnia 1969 roku”.

(6)

Z³o¿y³ mi równie¿ wizytê prodziekan Wydzia³u, wówczas jesz- cze nie towarzysz T.B., i wrêczy³ pismo tej treœci:

„W zwi¹zku ze zmianami organizacyjnymi i bêd¹c¹ na ukoñ- czeniu prac¹ doktorsk¹ zwalniam Pana na rok 1968/69 z do- tychczas pe³nionej funkcji opiekuna I roku studiów Wydzia³u Budownictwa Wodnego”. W rzeczywistoœci nie chodzi³o o u³a- twienie mi ukoñczenia pracy doktorskiej, a pozbawienie mnie funk- cji opiekuna roku. Dowodem na to jest fakt, ¿e po uzyskaniu stop- nia doktora nauk technicznych, nikt mi ju¿ nie zaproponowa³ po- nownie objêcia tej funkcji.

Wiosn¹ 1969 roku zaplanowano wybory pos³ów do Sejmu.

Spodziewano siê, ¿e studenci bêd¹ chcieli zamanifestowaæ sw¹

„reakcyjn¹" postawê. Utworzono wiêc specjalne dwa okrêgi wy- borcze, w sk³ad w których wchodzi³y jedynie domy studenckie na osiedlach przy ul. Traugutta i ul. Wyspiañskiego. Rozpoczê³y dzia-

³ania komisje wyborcze, staraj¹c siê o mo¿liwie jak najszybsze zameldowanie Komitetowi Woj. PZPR o stuprocentowym spraw- dzeniu listy wyborczej. Komisje wiedzia³y, ¿e na cz³onków przo- duj¹cych Komisji spadnie deszcz gratyfikacji w postaci awansów, przydzia³u talonów na poszukiwane towary itp. I tu wyró¿ni³y siê, jak zreszt¹ siê spodziewano, dwa studenckie okrêgi. Codziennie meldunki Komisji mówi³y, ¿e nikt nie przychodzi sprawdzaæ list wyborczych. W³adze uczelni otrzyma³y polecenie rozpoczêcia intensywnej agitacji wœród studentów. Niestety, mimo wys³ania zwiêkszonej liczby agitatorów, nie uda³o siê partii zmieniæ posta- wy studentów. Stanowisko studentów wygl¹da³o nastêpuj¹co: my wierzymy ludowej ojczyŸnie, ¿e nie zapomnia³a umieœciæ nas na listach wyborczych. Partia powinna zainteresowaæ siê tymi, któ- rzy jej nie wierz¹ i przychodz¹ sprawdzaæ listy. Partia nie by³a zadowolona z postawy studentów. Tow. rektor wiedzia³, kto ewen- tualnie móg³by zmieniæ ich postawê, ale nie wypada³o mu po ostat- niej burzliwej rozmowie wzywaæ mnie do siebie i prosiæ o inter- wencjê. Znalaz³ jednak wyjœcie i poprosi³ do siebie dziekana prof.

J. Karwowskiego, a ten przyszed³ do mnie i zacz¹³ rozmowê od pytania „Co oni (czytaj partyjni) chc¹ od nas bezpartyjnych?”

Odpowiedzia³em, ¿e nie mog¹ dogadaæ siê ze studentami i nas do tego potrzebuj¹. Us³yszawszy proœbê rektora, zastanawia³em siê nad „dyplomatycznym unikiem". By³em przekonany, ¿e studenci nie odmówi¹ mojej proœbie, ale wiedzia³em równie¿, ¿e nikt, poza pierwszym sekretarzem partii, nie mo¿e siê cieszyæ zbyt du¿¹ po- pularnoœci¹, do tego maj¹cy inne przekonania i zasady moralne.

Poniewa¿ ju¿ dawno zrezygnowa³em z kariery na uczelni, posta- nowi³em spe³niæ proœbê rektora.

W godzinach popo³udniowych uda³em siê do domów studenc- kich przy ul. Traugutta. Po drodze wst¹pi³em do Szko³y Podsta- wowej nr 54, gdzie znajdowa³a siê komisja wyborcza. Przedsta- wi³em siê i oœwiadczy³em, ¿e z polecenia rektora mam próbowaæ wp³yn¹æ na zmianê postawy studentów. Przegl¹daj¹c listy wybor- cze, stwierdzi³em, ¿e do tej pory nikt nie pofatygowa³ siê, aby sprawdziæ, czy jego nazwisko figuruje na liœcie.

Moja wizyta w Domu Studenckim nr 3, gdzie mieszkali stu- denci naszego Wydzia³u, wzbudzi³a - delikatnie mówi¹c - zainte- resowanie. T³umaczy³em im, ¿e jest sens walki, kiedy ma siê szansê zwyciêstwa. Wyniki wyborów s¹ ju¿ dzisiaj znane, 99,8% wybor- ców bêdzie g³osowa³o na kandydatów umieszczonych na pierw- szych miejscach. Postawi³em studentom szereg pytañ dotycz¹cych warunków studiowania na Wydziale, ¿yczliwoœci do nich w³adz i otrzymawszy pozytywne odpowiedzi oœwiadczy³em, ¿e osi¹gn¹æ mog¹ tylko zmianê dobrych stosunków na Wydziale. Poniewa¿

nie spotka³em siê ze wszystkimi studentami, prosi³em, aby nie- obecnych powiadomili o mojej wizycie oraz proœbie o zmianê stanowiska dotycz¹cego sprawdzenia list wyborczych. Chodzi-

³em po domach do póŸnej godziny wieczornej. Wychodz¹c z do- mów studenckich, postanowi³em ponownie odwiedziæ komisjê wyborcz¹. T³um studentów sta³ przed siedzib¹ komisji wyborczej, oczekuj¹c w kolejce na sprawdzenie listy wyborczej.

Sta³o siê tak, jak przypuszcza³em. Nie us³ysza³em nawet s³owa podziêkowania za to, co zrobi³em. Pozwolono mi dotrwaæ na uczel- ni do emerytury, podpisuj¹c ze mn¹ w 1968 roku umowê o zatrud- nieniu mnie w roku akad. 1968/69, a w 1969 roku ponownie na czas nieoznaczony. Jedynym sukcesem, którym mogê siê pochwa- liæ, by³o to, ¿e w dniu wyborów, kiedy tow. rektor przyszed³ do DS. 3 podczas rozmowy z obecnymi tam pracownikami uczelni, wœród których i ja siê znajdowa³em jako opiekun domu, wszyst- kim poza mn¹ patrzy³ prosto w oczy. Wzroku mojego wyraŸnie unika³.

Na koniec wypada wyjaœniæ cel mojego przyd³ugiego elabora- tu. Jest nim chêæ podziêkowania studentom bez wzglêdu na p³eæ, za sympatiê, jak¹ mnie zawsze darzyli i nadal darz¹. Odczuwam to, bêd¹c goœciem na spotkaniach z okazji okr¹g³ych rocznic ukoñ- czenia studiów. Dziêkujê Wam za to serdecznie.

Henryk Weso³owski Klub Seniora

Poœród wielu omawianych w naszym gronie wspomnieñ by³ te¿ poruszany problem decyzji, co do s³usznoœci których podejmuj¹cy je mieli ambiwalentne odczucia. Ja te¿ opowiedzia³em mój przypadek, gdy podj¹³em decyzjê, której nie ¿a³ujê, ale do jej s³usznoœci mo¿na mieæ za- strze¿enia. By ³atwiej by³o rozterkê moj¹ oceniæ, przed- stawi³em wszystko w rzeczywistym czasie i miejscu, któ- rym by³y :

PONARY

By³y to malownicze wzgórza le¿¹ce w odleg³oœci oko³o oœmiu kilometrów na zachód od Wilna. Wzgórza te by³y ulubionym celem wycieczek opisywanych ju¿ przez Mickie- wicza. Rozpoœciera³ siê stamt¹d widok na le¿¹ce w dole mia- sto. Na piaszczystych zboczach ros³y rzadko sosenki, a miê- dzy nimi piêkne sasanki, te najmilsze kwiaty wiosenne.

Niestety, w czasie okupacji niemieckiej miejsce to zyska³o ponur¹ s³awê. Tam, w do³ach przygotowanych dla strategicz-

OPOWIEŒCI KREŒLARNIANE (11)

nych zbiorników paliwa, Niemcy zamordowali oko³o 100 ty- siêcy ludzi rêkami litewskich oprawców, tak zwanych „strzel- ców ponarskich” ze specjalnych oddzia³ów egzekucyjnych

„Ypatyngu Bury”. Zwo¿ono tam przede wszystkim ¯ydów z ca-

³ej Litwy, jeñców sowieckich, wiêŸniów ró¿nych narodowoœci.

Zamordowano te¿ wielu Polaków. Tam zginêli miêdzy innymi wybitni przedstawiciele inteligencji wileñskiej, jak œwiatowej s³awy specjalista od walki z rakiem profesor Pelczar, profesor Gutkowski, mecenas Engler, rozstrzelani w odwecie za zlikwi- dowanie przez polskie podziemie litewskiego agenta gestapo.

U wylotu tunelu kolejowego, ko³o stacji by³o niewielkie osie- dle przewa¿nie drewnianych domków. By³y one w³asnoœci¹ ro- dzin wojskowych i urzêdników, którzy wykupili tam dzia³ki budowlane. W normalnych czasach, dziêki dogodnemu po³¹- czeniu kolejowemu, Ponary by³y spokojnym, piêkne po³o¿o- nym przedmieœciem Wilna. Inaczej by³o w czasie wojny, gdy do miasta trzeba by³o przewa¿nie wybieraæ siê na piechotê.

(7)

W jednym z domów mieszka³a Haneczka. Przed sam¹ woj- n¹ rodzina jej przyjecha³a do Wilna z krakowskiego i kupi³a na tym osiedlu niewielki, piêtrowy domek. Haneczka, bêd¹ca wów- czas przed matur¹, by³a energiczn¹, drobn¹ szatynk¹ o œniadej cerze i orzechowych oczach. Wychowana na podhalañskich te- renach by³a znakomit¹ narciark¹, imponowa³a nam zarówno swymi umiejêtnoœciami, jak i wysokiej klasy sprzêtem narciar- skim. Wileñszczyzna nadawa³a siê raczej do narciarstwa nizin- nego, tylko nieliczni jeŸdzili do Zakopanego. Z Haneczk¹ spo- tyka³em siê te¿ kilkakrotnie zim¹ na otaczaj¹cych Wilno wzgó- rzach, wyró¿nia³a siê tam swoj¹ odwag¹, refleksem i technik¹ zjazdów.

Nasta³a wojna, nasze kontakty os³ab³y, a¿ spotka³em j¹ w koñ- cu grudnia 1943 roku. W³aœnie zbli¿a³ siê Sylwester i zosta³em zaproszony do jej domu na spotkanie Nowego Roku w gronie przyjació³. Zaproszenie skwapliwie przyj¹³em i 31 grudnia uda-

³em siê piechot¹ do odleg³ych Ponar. Przywita³a mnie czarna chmura œmierdz¹cego dymu. To Niemcy, w obliczu posuwaj¹- cych siê na zachód wojsk radzieckich, rêkami grup ¯ydów z getta likwidowali œlady swych zbrodni, ka¿¹c ekshumowaæ i paliæ zw³oki pomordowanych ofiar. Ca³a okolica by³a przesi¹kniêta tym dymem. Mimo zamkniêtych drzwi i okien nie mo¿na by³o zabezpieczyæ przed tym mieszkañ. Chêtnie wycofa³bym siê do domu, ale zbli¿a³a siê ju¿ godzina policyjna, a droga powrotna zajê³aby ze dwie godziny.

W domu Haneczki zasta³em kilkanaœcie m³odych osób p³ci obojga, w tym kilku dawno niewidzianych przyjació³. Chocia¿

nikt tym siê pocz¹tkowo nie chwali³, widaæ by³o od razu, ¿e ta ca³a m³odzie¿ dzia³a w konspiracji. Kilku ch³opaków nawet mia³o na sobie charakterystyczny wówczas strój konspiratora:

bryczesy i d³ugie buty, tak zwane oficerki.

Ckliwy smród dymu powodowa³ na pocz¹tku imprezy nieco ciê¿k¹ atmosferê, ale byliœmy m³odzi - z mo¿liwoœci¹ œmierci spotykaliœmy siê codziennie. ¯ycie nasze zale¿a³o od humoru spotkanego litewskiego policjanta, ¿andarma, czy te¿ esesma- na. A my mieliœmy 20 lat i szalon¹ chêæ korzystania z tak nie- pewnego ¿ycia! Gor¹cy krupnik na samogonie i dym papiero- sowy przytêpi³y nasz wêch, odsunê³y ponure, cmentarne myœli.

Gospodyni na wstêpie ostrzeg³a nas, ¿e w domu jest zakwa- terowany lotnik z Luftwaffe. Jest on pilotem nocnych bombow- ców, w domu zjawia siê tylko w ci¹gu dnia, by siê przespaæ.

Jest raczej nieszkodliwym lokatorem, nawet chroni¹cym dom od niebezpiecznych wizyt litewskich strzelców ponarskich.

Zapowiada³o siê, ¿e i tej nocy bêdzie poza domem i nie popsuje nam imprezy.

Zbli¿a³a siê pó³noc, wypiliœmy za nastêpny, na pewno ju¿

ostatni rok wojny. Nagle us³yszeliœmy zatrzymuj¹cy siê przed domem samochód. To odwieziono z lotniska tego pilota ubra- nego w lotniczy ko¿uszek i ciep³e buty z cholewkami z ³aciatej psiej skóry.

Nie by³ on Niemcem, ale Wêgrem. Wêgry by³y wówczas w sojuszu z Niemcami i ich lotnictwo by³o podporz¹dkowane Luftwaffe. Zazwyczaj lotnik ten by³ spokojnym lokatorem, te- raz niestety by³o inaczej, mo¿e to by³ widoczny wp³yw alkoho- lu. Wchodz¹c do domu zmêczony i zmarzniêty, by³ wyj¹tkowo rozdra¿niony. Zda³ sobie sprawê, ¿e w noworoczn¹ noc bêdzie samotny w swej kwaterze, z dala od domu w ukochanym Buda- peszcie. Jego niemieccy towarzysze piloci na pewno spêdzaj¹ tê noc przyjemniej i na pewno nie zgodziliby siê na mieszkanie w takich warunkach. Jemu, Wêgrowi, kazano biæ siê za Trzeci¹ Rzeszê, ale te¿ jako Wêgrowi dano kwaterê w tych œmierdz¹-

cych trupami Ponarach. Mo¿e te¿ by³ zestresowany nocnym lotem w ogniu pocisków dzia³ przeciwlotniczych i w œwietle czesz¹cych niebo reflektorów. To spowodowa³o w nim wœcie- k³oœæ na bezsens wojny, która naprawdê go nie obchodzi³a. Mia³

¿al do ca³ego œwiata. Czary goryczy dope³ni³ widok naszej bie- siaduj¹cej grupy z³o¿onej z m³odych mê¿czyzn i kobiet. Tego ju¿ nerwowo nie wytrzyma³. Chwyci³ pierwszego, który mu siê nawin¹³ pod rêkê, wyci¹gn¹³ perabellum i przystawi³ mu lufê.

Wœciek³y wyraz jego twarzy nie nasuwa³ w¹tpliwoœci, ¿e dla odstresowania siê, zaraz go zastrzeli. A tym z³apanym by³em ja. W oczach stanê³o mi ca³e ¿ycie i myœl, ¿e g³upio tak zginaæ w przededniu koñca wojny, i to z rêki bratanka-Wêgra. A mo¿e to kara boska za libacjê w tak bliskim s¹siedztwie tych tragicz- nych miejsc kaŸni?

Wszyscy zamarli, tylko b³yskawicznie zareagowa³a Hanecz- ka. Doskoczy³a do Wêgra z dwoma kielichami krupniku i pa- trz¹c mu w oczy powiedzia³a: „Gluckliches neues Jahr! Pro- sit!”. Wêgier, jak to Wêgier, czu³y na s³owa m³odej uroczej kobiety i jej g³êbokie spojrzenie, zawaha³ siê. Chcia³ przej¹æ wrêczany mu kielich, ale na to musia³ mieæ woln¹ praw¹ rêkê.

Opuœci³ wiêc broñ, wsadzi³ j¹ do kabury i chwyci³ kielich, i wraz z Haneczk¹ spe³ni³ toast. Du¿a porcja gor¹cego krupniku nie- mal natychmiast œciê³a go z nóg. Obróci³ siê, chwyci³ siê porê- czy i wdrapa³ siê na swoje piêterko. Wkrótce da³o siê s³yszeæ jego donoœne chrapanie, a ja zobaczy³em, ¿e ¿ycie jest piêkne i jak efektywn¹ broni¹ jest urok m³odej kobiety. Po tym drob- nym incydencie powróci³ dobry nastrój.

Nastêpny raz spotka³em Haneczkê w koñcu lipca 1944 r., w tydzieñ po wkroczeniu Sowietów, gdy po walkach o Wilno nasza partyzancka brygada zosta³a rozwi¹zana, a mnie uda³o siê szczêœliwie wyrwaæ do domu z NKWD-owskiego okr¹¿e- nia. By³ to bardzo g³odny okres, zapasy domowe siê skoñczy³y, Haneczka, wysiedlona przez Niemców z Ponar, mieszka³a te- raz w Wilnie. Przed kilkoma dniami wybra³a siê do starego mieszkania i zasta³a je zajête przez wojsko. Spotka³a dawn¹ s¹siadkê poszukuj¹c¹ kogoœ do pomocy w ¿niwach na jej dzia³- ce. Haneczka zapyta³a mnie, czy umiem kosiæ. Odpowiedzia-

³em, ¿e to jest moja specjalnoœæ. Nazajutrz wybraliœmy siê do Ponar, zaopatrzeni w woreczki na zarobion¹ wkrótce ¿ywnoœæ.

Ca³e Ponary by³y naszpikowane wojskiem, wszêdzie pali³y siê ma³e ogniska, przy których bojcy gotowali w swych kocio³kach kaszê ze œwiñsk¹ “tuszonk¹”. Oddzia³y frontowe nie mia³y z so- b¹ kuchni, ka¿dy ¿o³nierz dostawa³ suchy prowiant i sam sobie pitrasi³ posi³ek.

Sympatyczna, jak mi siê wydawa³o, m³oda gospodyni, któ- rej m¹¿ siedzia³ w niewoli niemieckiej, gospodarzy³a ze sw¹ matk¹ i ma³¹ córeczk¹. Na kwaterze u niej sta³ sowiecki lejt- nant ze swoj¹, równie¿ uzbrojon¹, „wojenn¹ ¿on¹”. Nie wyka- zywali jednak ¿adnej ochoty do pomocy przy ¿niwach.

Kosê trzyma³em wówczas po raz pierwszy w ¿yciu, przed- tem widzia³em tylko pracê kosiarzy. RaŸno wzi¹³em siê do dzie-

³a; praca nie by³a ani ³atwa, ani prosta. Metod¹ jednak prób i b³êdów, po skoszeniu kilku kretowisk, zaczyna³em dawaæ so- bie radê. Szczêœliwie Haneczka, wychowana w mieœcie, nie widzia³a nawet pracy kosiarzy, by³a wiêc pe³na uznania dla moich umiejêtnoœci. Wi¹za³a ona snopy i stawia³a je w kopki.

W s³oñcu i przy pustym brzuchu czu³em zmêczenie, ale ambi- cja nie pozwala³a mi tego okazaæ. Po skoñczonej robocie go- spodyni zapowiedzia³a, ¿e za godzinê dostaniemy obiad. Po- szliœmy wiêc z Haneczk¹ na spacer do pobliskiego lasu. W od- leg³oœci zaledwie kilkuset metrów od ostatnich, pe³nych woj-

(8)

ska zabudowañ, wyszed³ nagle z krzaków niemiecki ¿o³nierz.

By³ w op³akanym stanie, nie ogolony, z zapadniêtymi policzka- mi, w z³achmanionym p³aszczu bez pasa, wygl¹da³ ¿a³oœnie.

Nie przypomina³ zupe³nie butnego syna Herrenvolku. Dr¿¹cym g³osem zapyta³, czy rozumiemy po niemiecku. On tutaj zosta³ na ty³ach frontu bez jedzenia i nie wie, w jakim kierunku ma uciekaæ, by dostaæ siê do swoich. Jak daleko jest teraz linia frontu?

Stan¹³em jak wryty. Opanowa³y mnie w¹tpliwoœci, jak mam post¹piæ. To jest przecie¿ Niemiec, jeden z tych, z którymi wal- czy³em w partyzantce. Dziesiêæ dni temu, walcz¹c, stara³bym siê go zabiæ. To przecie¿ ci Niemcy wymordowali tutaj tyle ty- siêcy ludzi. Powinienem wróciæ i szybko powiadomiæ sowiec- kich ¿o³nierzy, którzy natychmiast, z ochot¹ go z³api¹ i...? Co dalej z nim? Oczywiœcie, by nie mieæ k³opotu natychmiast go zastrzel¹. Czy to ja mam wydaæ ten wyrok œmierci? A przede

mn¹ stoi nieszczêœliwy cz³owiek, je¿eli mu pomogê, to maj¹c szczêœcie, przedrze siê do swoich, chocia¿ ma na to ma³e szan- se. I mo¿e prze¿yje, a ja nie bêdê mia³ na sumieniu œmierci tego bezbronnego cz³owieka.

Spojrza³em na Haneczkê. W jej oczach odczyta³em tê sam¹ rozterkê i ostateczn¹ decyzjê.

Wskaza³em Niemcowi kierunek, gdzie by³ odleg³y o sto ki- lometrów front. Wróciliœmy do Ponar inn¹ drog¹, mijaj¹c ¿o³- nierzy z pepeszami. Ca³y czas milczeliœmy.

Gospodyni da³a nam zacierkê z kawa³kiem chleba. Serdecz- nie dziêkowa³a Haneczce za tak wspaniale zorganizowan¹, bez- interesown¹ pomoc okazan¹ jej – samotnej matce. Woreczki, które wziêliœmy na ¿ywnoœæ, okaza³y siê zbêdne. Ale nam na duszy by³o lekko.

Kazimierz Iwanowski Wydzia³ Mechaniczny

DROBNE WPADKI KADRY NAUCZAJ¥CEJ

Na drugim semestrze 1945/46 odrabialiœmy laboratorium z fizyki. Czêœæ tematów znajdowa³a siê w przyziemiu Gma- chu G³ównego od strony budynku Chemii. Tam np. bada³em wagê i musia³em wyznaczyæ logarytmiczny dekrement t³umie- nia wahañ. Inne zadania by³y zestawione we frontowej sali la- boratoryjnej na piêtrze budynku Auditorium Maximum. Tam to mieœci³o siê æwiczenie „maszyna Atwooda”, przy którym to sta- nowisku we wtorek 31 lipca 1946 nasza grupa zdawa³a kolo- kwium koñcowe. W tej grupie æwiczeniowej, oprócz mnie, by³ Staszek Szyc oraz W³adek Winkler, wiekiem du¿o od nas star- szy. Kolokwium prowadzi³ asystent in¿. Stanis³aw W³asiuk, pan o wygl¹dzie raczej zasuszonym. Pogoda by³a s³oneczna i upal- na, typowo urlopowa, szczególnie w porze popo³udniowej. To ustne kolokwium rozpoczê³o siê ko³o godziny 16., pytaniami na temat w³aœnie maszyny Atwooda. Odpowiadaæ zacz¹³ Sta- szek, zaœ asystent W³asiuk z miejsca zadrzema³. W³adek da³ znak, by zamilkn¹æ i obserwowa³ oblicze asystenta. Po jakichœ

piêtnastu minutach powieki drgnê³y i Staszek wznowi³ swoj¹ wypowiedŸ. Dalsze pytania by³y proste i bez trudu uzyskaliœmy oceny pozytywne.

Stanis³aw W³asiuk dzia³a³ na Politechnice Gdañskiej d³ugie lata w charakterze lektora jêzyka rosyjskiego, któr¹ to funkcjê pe³ni³ tak¿e w roku 1962/63. Przeniesienie go z Katedry Fizyki wi¹za³o siê z plotk¹, która doprowadzi³a do nadania mu pseu- donimu „Neonówka”. Podobno przy przepytywaniu jakiejœ uro- dziwej studentki zada³ pytanie „Na co reaguje neonówka?” –

„Na ró¿nicê potencja³ów” – „A jak siê j¹ stosuje?” – Wobec zupe³nego braku odpowiedzi dokona³ demonstracji przez do- tkniecie biustu studentki. Ta podobno poskar¿y³a siê na to, co obecnie okreœla siê terminem „molestowanie seksualne”, i w efekcie asystent zosta³ lektorem.

Profesor Micha³ Broszko, specjalista w dziedzinie turbin wodnych, mia³ w swojej katedrze dwóch asystentów. Podobno kiedyœ wyrazi³ siê, ¿e w „Katedrze Hydrotechniki s¹ dwie g³o- wy: moja i moich pó³g³ówków asystentów”. U nas wyk³ada³ przedmioty „Encyklopedia hydromechaniki i turbin wodnych”

na V semestrze oraz „Zak³ady o sile wodnej” na semestrze na- stêpnym. £¹czny egzamin, wyznaczony na dzieñ 21.06.1949, odbywa³ siê w parterowej sali budynku Hydrotechniki, a ze wzglêdu na piêkn¹ pogodê okna by³y otwarte. Po podaniu za- dañ profesor spacerowa³ po sali i w chwili, gdy szed³ w stronê

MIGAWKI Z DAWNIEJSZYCH LAT (cd.)

tablicy, za jego plecami spóŸniony student wskoczy³ przez okno.

Broszko odwróci³ siê i rzek³: „Daj pan indeks!” Wpisa³ ocenê bardzo dobrze, bo zdaj¹cy musi byæ œwietnie przygotowany, skoro w³azi do sali przez okno.

KOMPLIKACJE EGZAMINACYJNE

Profesor Kopecki mia³ swój gabinet na poddaszu budynku W³asna Strzecha 18, po³o¿ony blisko klatki schodowej. Tam te¿ przeprowadza³ wszystkie egzaminy, które mia³y formê ust- n¹. Zdaj¹cy gromadzili siê w krótkim i w¹skim korytarzyku, a tak¿e na koñcowym podeœcie schodów. Wiadomo by³o, ¿e pro- fesor jest raptownego usposobienia i nieraz wyrzuci³ studenta natychmiast po b³êdnej odpowiedzi - nawet jeœli by³o to dopie- ro pierwsze pytanie. Nastêpny wchodz¹cy do gabinetu zwykle dostawa³ to samo pytanie; przy b³êdnej odpowiedzi i on wyla- tywa³ b³yskawicznie, a to pytanie otrzymywa³ nastêpny. W tych warunkach jest zrozumia³e, ¿e kolejni zdaj¹cy tworzyli grupê

„gie³dow¹”, wypytuj¹c „za co ciê wyla³?”.

Na egzamin z „Urz¹dzeñ elektrycznych” zapisa³em siê ra- zem z W³adkiem Winklerem. By³o to ostatni egzamin kursowy, zdawany przez nas 14 grudnia 1950 roku. Przed nami z gabine- tu Kopeckiego wypad³ jak wicher kolega Stanis³aw Nizio³. Za nim w drzwiach stan¹³ sam Kopecki i wezwa³ nas obu. Ju¿ w pro- gu rzuci³ pytanie: „Czy wy te¿ mi powiecie, ¿e straty mocy w transformatorze zale¿¹ od jego opornoœci pozornej?” Obaj zaprzeczyliœmy, a ja doda³em, ¿e kolega Nizio³ pope³ni³ chyba

W³adys³aw Winkler, 1950 rok

(9)

„lapsus linguae”. Profesor rozchmurzy³ siê i nasz egzamin prze- biega³ ju¿ spokojnie.

O rok ni¿ej studiowa³ kolega Bronis³aw Bruski, który u Ko- peckiego zdawa³ wczeœniej ni¿ my. On to mi opowiedzia³, jak przebiega³ jego egzamin. Czeka³ swojej kolejnoœci na podeœcie schodów, a przed nim by³o czterech kolegów. Jeden by³ ju¿ w gabinecie, dwaj na korytarzu – a Rysiek Janowski bezpoœred- nio poprzedza³ Bronka. Napiêcie nerwowe spowodowa³o, ¿e poczu³ potrzebê fizjologiczn¹, a ubikacja dla studentów by³a nisko, nieco powy¿ej parteru. Powiedzia³ Ryœkowi, dok¹d siê udaje, by w razie potrzeby go wezwa³. Zaraz po jego zejœciu na dó³, Kopecki wygoni³ pierwszego zdaj¹cego. Drugi tak¿e wy- lecia³ b³yskawicznie, wiêc Janowski zbieg³ do ubikacji, by „uru- chomiæ” Bronka. Sam wróci³ b³yskawicznie na poddasze – aku- rat w chwili, gdy jego poprzednik „wylatywa³”, wiêc on musia³ wejœæ do gabinetu i tak¿e „wyskoczy³” b³yskawicznie. Po chwili, gdy nikt nie zg³osi³ siê, profesor wyszed³ do korytarzyka. Zady- szany Bruski w³aœnie dotar³ do koñca schodów i us³ysza³: “To ja mam czekaæ na pana?” i gestem zosta³ wezwany do gabinetu.

Egzamin wypad³ pozytywnie, a podczas wpisywania oceny do indeksu Bronek usprawiedliwi³ swoje spóŸnienie: „Panie pro- fesorze, mia³em do wyboru: albo nieco siê spóŸniæ – albo przyjœæ ze spuszczonymi spodniami!”. Tu profesor rozeœmia³ siê i po- chwali³ jego decyzjê.

Jerzy Sawicki Wydzia³ Elektrotechniki i Automatyki

12.X.99 r.

Redakcja PISMA PG Szanowna Redakcjo!

Bêd¹c zwi¹zanym z Politechnik¹ od 1945 roku, pragnê zwróciæ uwagê na pewien istotny problem. Przejête po wojnie budynki by³y na ogó³ wyposa¿one w ró¿norodny sprzêt, aparatury, eksponaty. Niestety wiêkszoœæ tego uleg³a zniszczeniu, a nieliczne ocala³e resztki s¹ teraz zabezpieczane. Oprócz tego, w wielu pomieszczeniach wisia³y te¿ obrazy i fotografie zwi¹zane z histori¹ uczelni. S¹dzê, ¿e s¹ one te¿ zabezpieczone. Je¿eli tak nie jest, to warto by zrobiæ inwentaryzacjê nielicznych zachowanych resztek, by je ocaliæ.

Pomys³ ten mi siê nasun¹³, gdy wspominaj¹c tamte pierwsze dramatyczne lata, staje mi przed oczami olbrzymi obraz, który wisia³ w sali po³o¿onej na III piêtrze lewego skrzyd³a gmachu g³ównego. Sala ta, bodaj¿e numer 310, by³a po³o¿ona naprzeciw bocznej klatki schodowej.

Ten olejny obraz, w bogatych z³oconych ramach, wisia³ na lewo do wejœcia, na bocznej œcianie prostopad³ej do linii okien. By³ pe³en ekspresji; na pierwszym planie przedstawia³ okaza³ego wojskowego, wygl¹daj¹cego na dowódcê, ubrane- go w strój z epoki wojen szwedzkich. Mia³ na sobie d³ugie buty, siêgaj¹ce ponad kolana, na g³owie pirogowaty kapelusz z grzebieniem z bia³ych piór, a w rêku obna¿ony rapier. Wysiada³ w³aœnie z szalupy wios³owej z uzbrojonymi marynarzami, która dobija do piaszczystego brzegu. Ca³oœæ robi³a wra¿enie objêcia we w³adanie tego terenu.

Frapuje mnie, jakie wydarzenie i kogo ten obraz przedstawia³? Obraz póŸniej znikn¹³. Ciekawym, co siê z nim sta³o, w jakim kraju i u kogo siê obecnie znajduje? Warto by siê tym zaj¹æ, dopóki jeszcze s¹ nieliczne osoby pamiêtaj¹ce tamten wczesny okres, a nawet przedwojenn¹ uczelniê.

£¹czê pozdrowienia Kazimierz Iwanowski

LISTY DO REDAKCJI

Rozdzielnia w ujœciu Brdy pod Bydgoszcz¹; J. Sawicki – drugi od lewej, B. Bruski – drugi od prawej (26.08.1949 r.)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nałóż kremy w trzech kolorach do trzech różnych rękawów cukierniczych, a następnie wyciśnij na babeczki, tworząc

Powszechnie stosuje się filtry do wody, powodujące jej zmiękczenie, w których następuje wymiana jonów wapnia, magnezu i żelaza na jony sodowe. Niestety ludzie nie

Powszechnie stosuje się filtry do wody, powodujące jej zmiękczenie, w których następuje wymiana jonów wapnia, magnezu i żelaza na jony sodowe. Niestety ludzie nie

Mo¿na tu wyraziæ przypuszczenie, i¿ podczas swej dzia³al- noœci na Politechnice Warszawskiej (czyli przed rokiem 1927) zetkn¹³ siê z m³odym asystentem, który (od lutego 1925

Nasza sowa, ptak kontrowersyjny – jak widaæ, jest zarazem symbolem samotnoœci, czujnoœci, milczenia, rozmyœlania, umiar- kowania, m¹droœci, œwieckiej nauki, wiedzy racjonalnej,

wszystkich publikacjach bardzo mocno podkreśla się, że w bloku przedniej wiązki czas QRS nie może przekroczyć 120 ms, ale nigdzie nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, co po- winno

Odsetek mieszkañców ma³ych, œrednich i du¿ych miast, którzy uwa¿aj¹, ¿e stosowane œrodki promocji miasta s¹ odpowiednie do wypromowania faktycznych walorów miasta,

Ponieważ zespół nie został jeszcze powołany i nie zakończyły się także prace zespołu roboczego do spraw opieki farmaceutycznej (są one na etapie omawiania założeń