Sytuacja na Politechnice Gdañskie po wojnie
W wyniku dzia³añ wojennych, ju¿ pod koniec wojny, Gmach G³ówny zosta³ zniszczony w ponad 60%. Pamiêtam, ¿e gdy sta³em na parterze, widzia³em chmury i ksiê¿yc. Widzia-
³em popalone ³ó¿ka szpitalne (pod koniec wojny zorganizowa- no tu szpital polowy); wiadkowie opowiadali, jak rannych ¿o³- nierzy niemieckich rozstrzeliwali krasnoarmiejcy. Uszkodzony by³ naro¿nik budynku Wydzia³u Chemicznego, tam gdzie obec- nie mieszcz¹ siê Katedra Chemii Organicznej i Fizycznej. Znisz- czone by³y dawne budynki Instytutu Wytrzyma³oci Materia-
³ów i Laboratorium Maszynowego. Najgorsze by³y jednak stra- ty wyposa¿enia laboratoriów. Na Chemii brak by³o wag. W la- boratorium chemii analitycznej, na parterze, bra³em udzia³ w æwiczeniach, maj¹c do dyspozycji (tak jak i inni studenci) prywatn¹ maszynkê elektryczn¹, gdy¿ nie by³o gazu. Brakowa-
³o oczywicie szk³a laboratoryjnego. Studenci byli zobowi¹za- ni przepracowaæ 80 godzin przy porz¹dkowaniu i odgruzowy- waniu uczelni.
Pierwsze wyk³ady w nieopalanych salach (siedzielimy w kurtkach, zacieraj¹c rêce) zaczê³y siê w listopadzie. Proszê te¿ pamiêtaæ, ¿e przed wojn¹ w Polsce by³y 2 politechniki (w Warszawie i we Lwowie). Czêæ profesorów podczas wojny zgi- nê³a. Dlatego po wojnie anga¿owano, z koniecznoci, pracow- ników dydaktycznych nie odpowiadaj¹cych dzisiejszym kryte- riom. By³o stanowisko zastêpcy profesora, a tak¿e m³odszego asystenta studenta. W dniu inauguracji, 7 padziernika 1946 r., by³y na uczelni 92 katedry, z których obsadzono 40, 18 by³o bez kierowników, a pozosta³ymi kierowali zastêpcy profeso- rów lub profesorowie kontraktowi. W roku akademickim 1945/
46 by³o 1737 studentów, a w 1948/49 3300 studentów.
Bratnia Pomoc na Politechnice Gdañskiej w latach 1922-39 i 1945-49
Jednodniówka" fina³ jej dzia³alnoci (cd.)
Bratnia Pomoc po wojnie
Przysz³o jej dzia³aæ w opisanych wy¿ej warunkach. Pierw- szy zarz¹d Bratniej Pomocy Studentów Politechniki Gdañskiej ukonstytuowa³ siê 25 sierpnia 1945 r. Prezesem wybrano kol.
Stanis³awa Szymañskiego, przedwojennego studenta Wydzia³u Budowy Okrêtów Technische Hochschule. Utworzono refera- ty: aprowizacyjny, gospodarczy, imprezowy, mieszkaniowy, pracy i wydawniczy. Sposób dzia³ania wynika³ z dowiadczeñ i przedwojennych tradycji Bratniaka. By³ on przede wszyst- kim okrelony samorz¹dnoci¹ tej organizacji studenckiej.
Pocz¹tkowo zorganizowano ciasn¹ sto³ówkê studenck¹ przy ul. Krêtej. Póniej przeniesiono j¹ do du¿ego ceglanego bu- dynku przy ul. Siedlickiej tam, gdzie jest Kwadratowa i gdzie niedawno mieci³ siê Dzia³ Remontowy uczelni. Na pierwszym piêtrze by³ dom akademicki Bratniaka. Bratniak rozpro- wadza³ wród studentów kartki ¿ywnociowe, czêæ z nich za darmo dla studentów niezamo¿nych. Zarówno wyposa¿enie sto-
³ówki (cynowe talerze), jak i domów akademickich by³o orga- nizowane przez Bratni¹ Pomoc. To aktywici Bratniej Po- mocy kupowali zaopatrzenie kuchni, anga¿owali sprz¹taczki i kucharki. Oni starali siê o opa³ i o remonty kuchni. Pamiêtam amerykañsk¹ czarn¹ fasolê. Jednego dnia by³a z wiêksz¹ ilo-
ci¹ wody, wiêc mówilimy: dzi jest tylko zupa. Nastêpnego dnia by³a to fasola na gêsto, wiêc twierdzono, ¿e dzi jest tylko drugie danie na obiad. Pamiêtam te¿ przydzielane nam paczki instytucji z Zachodu zwanej UNRRA. To by³ luksus, bowiem w paczkach by³o 10 g kawy prawdziwej i paczka ame- rykañskich papierosów.
Referat gospodarczy Bratnika przydziela³ studentom o- dzie¿. Pamiêtam przydzielone (nieliczne) stare mundury jakiej
armii zachodniej. Referat zdrowia organizowa³ periodyczne kontrole w kuchni i w domach akademickich, a tak¿e prowadzi³ opiekê lekarsk¹ kolegów studentów.
Nie mogê siê tu powstrzymaæ przed opisaniem tylko wybra- nych przyk³adów aktywnoci studenckiej. Na Wydziale Chemii by³a tylko jedna destylarka do wody. Woda, tak bardzo potrzebna do wszelkich prac na Wydziale, nie tylko do æwiczeñ studenc- kich, by³a otrzymywana w wystarczaj¹cej iloci, gdy destylar- ka pracowa³a nieomal bez przerwy. Na apel w³adz Wydzia³u studenci mieli sta³e dy¿ury przy destylarce. Wielogodzinne.
I nikt siê nie miga³. Zajêcia z chemicznej analizy technicznej mog³y byæ zorganizowane w jednej jeszcze wolnej, nieurz¹- dzonej sali w suterenie. Przez kilka dni znosili studenci, i odpo- wiednio ustawiali, sto³y, szafy i pó³ki oraz pomagali hydrauli- kowi montowaæ przewody wodne i gazowe.
Trudno tu opisaæ w pe³ni niezwyk³¹ atmosferê i zaanga¿o- wanie spo³eczne wszystkich studentów, nie tylko tych z zarz¹- du, funkcyjnych. S¹dzê, ¿e powinien siê ukazaæ d³u¿szy arty- ku³, napisany przez kilku aktywistów z owych lat. To by³o na- prawdê spontaniczne zaanga¿owanie spo³eczne, pod kierunkiem naprawdê samorz¹dowego Zrzeszenia Studentów PG.
W 1949 r., z okazji 25. rocznicy dzia³ania w Politechnice Gdañskiej Bratniej Pomocy, ówczesny zarz¹d Bratniaka, nawi¹zuj¹c do jego tradycji przedwojennej, postanowi³ wydaæ tzw. Jednodniówkê. Mia³a to byæ forma przypomnienia i uczczenia najlepszych tradycji ruchu studenckiego, szczegól- nie tych przedwojennych. Powo³ano komitet redakcyjny. Wy- Stra¿ akademicka na dachu Gmachu G³ównego, student
Aleksander Marzec, Wydzia³ Architektury, 1945 r.
drukowano j¹ jako w³asne wydawnictwo Bratniaka. Oto po- krótce spis jej treci:
przypomniano, jako rys historyczny, dzieje uczelni,
opisano jej zniszczenia do chwili zagospodarowywania w 1945 r.,
podkrelono, jak wielki by³ wysi³ek podjêty dla odbudowy uczelni,
opisano dzia³alnoæ przedwojennego Bratniaka,
podano spis polskich organizacji studenckich przed wojn¹.
W tym ostatnim rozdziale wymieniono prezesów Bratniej Pomocy do 1939 r., m.in. Adama Doboszyñskiego. W roz- dzia³ach nastêpnych opisano dzia³alnoæ Bratniaka po woj- nie. Wymieniono nie tylko kolejnych prezesów do 1949 r., ale i sk³ad prezydiów. Opisano te¿ dzia³alnoæ gospodarcz¹, socjal- n¹, imprezow¹, propagandow¹, a wiêc tak¹, o jakiej piszê po- przednio w tym artykule. Opisano te¿ dzia³alnoæ kó³ nauko- wych. Ponadto przedstawiono udzia³ studentów nie tylko w od- gruzowywaniu uczelni, ale i Gdañska (zamieszczono zdjêcia).
Tekst Jednodniówki zosta³ zaakceptowany przez cenzurê.
26 padziernika zjecha³a do Gdañska specjalna komisja dys- cyplinarna powo³ana przez ówczesnego ministra owiaty. Jej zasadniczym celem by³a ocena Bratniej Pomocy pod wzglê- dem ideologicznym. By³o to w czasie pocz¹tków dzia³ania na uczelni Zwi¹zku M³odzie¿y Polskiej. ZMP powsta³ w 1948 r., po powstaniu PZPR, a wiêc po kongresie zjednoczeniowym KPP i PPS. Dzia³acze ZMP widzieli w Bratniej Pomocy konku- renta dzia³alnoci wród studentów. I to, moim zdaniem, by³o przyczyn¹ ca³ej akcji przeciwko Bratniakowi", gdy¿ jednym z zarzutów by³o, ¿e w zarz¹dzie Bratniaka nie ma przedsta- wiciela ZMP, w³aciwie ZAMP (Zwi¹zek Akademicki M³odzie-
¿y Polskiej) przybudówki" ZMP.
Oto streszczenie zarzutów postawionych zarz¹dowi Brat- niej Pomocy treæ Jednodniówki jest wroga i szkodliwa pod wzglêdem ideologicznym, gdy¿ m.in.:
opisuje zas³ugi cesarzy i ministrów niemieckich,
lekcewa¿y zas³ugi Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, które przynios³y nam wolnoæ (doæ wyeksponowano te fak-
powo³uje siê na tradycje Bratniej Pomocy, podczas gdy -ty), zdaniem autorów Bratniak powsta³ jako wynik aktywno-
ci narodowców z korporacji Wis³a,
wród przedwojennych prezesów wymieniono nazwisko Adama Doboszyñskiego (endeka, dzia³acza w Radzie Jed- noci Narodowej w Londynie, który wróci³ nielegalnie po wojnie do Polski, zosta³ aresztowany i skazany na mieræ;
proces w³anie mia³ miejsce w Warszawie),
jako osi¹gniêcia uczelni wymieniano liczbê doktoratów:
1946/47 3 doktoraty, 1947/48 1 doktorat, oraz podano informacjê, ¿e na 92 katedry 18 jest nie obsadzonych, a wiêc by³a to szkodliwa antyreklama.
Trudno dalej streszczaæ stawiane zarzuty, gdy¿ ich sformu-
³owania s¹ ogólnikowe, czêsto bez uzasadnienia. Natomiast zdarza³y siê inwektywy, np. Po prostu, nr 31(81) z 14 listopa- da 1949 r., pisa³o Komitet redakcyjny potrafi³ skupiæ history- ków spod ciemnej gwiazdy, Jest to prohitlerowska wroga Pol- sce Ludowej szmat³awa Jednodniówka... itd. Specjalna komi- sja dyscyplinarna postanowi³a usun¹æ z Politechniki studentów:
Jerzego Sadowskiego, Jana Haslingera, Krystyna Plewkê, Hen- ryka Majchera. Ponadto karnie przeniesiono na Politechnikê Wroc³awsk¹ kuratora Bratniej Pomocy prof. Wiktora Wi-
niowskiego. Z Politechniki usuniêto z pracy, tu¿ po dyplomie, mgr. in¿. Wojciecha Tauszyñskiego, asystenta na Wydziale Che- micznym, z Katedry prof. Pompowskiego. Nieco póniej, po dyplomie, usuniêto z pracy w Katedrze Fizyki ówczesnego mgr.
Jednodniówka Bratniej Pomocy Studentów Politechniki Gdañskiej 1923-1948"
Pierwszym studentom Politechniki Gdañskiej sale wyk³adowe zastêpowa³y akademiki, 1945 r.
in¿. Tadeusza Badzio. Wród wspomnianych wy¿ej history- ków spod ciemnej gwiazdy znalaz³ siê przewodnicz¹cy zespo-
³u redakcyjnego Jednodniówki, student Zdzis³aw Bara. Ko- misja zawiesi³a go w uprawnieniach m³odszego asystenta. Nie mogê zapewniæ, ¿e wymieni³em wszystkie nazwiska represjo- nowanych w 1949 r.
W latach piêædziesi¹tych zrzeszenia Bratniej Pomocy zli- kwidowano w ca³ej Polsce.
Nale¿y te¿ opisaæ, jaki po latach by³ fina³ rozprawy z Brat- niakiem i Jednodniówk¹.
Jeden z dzia³aczy z okresu Jednodniówki, dr in¿. Krystyn Plewko, pismem z 26 padziernika 1989 r. zwróci³ siê do Mini- stra Edukacji Narodowej prof. dr. W. Samsonowicza z prob¹ o
moralne zadoæuczynienie za krzywdê, jak¹ uczyniono kole- gom-dzia³aczom Bratniaka. Za³¹czy³ Jednodniówkê i stre-
ci³ zarzuty komisji dyscyplinarnej oraz poda³ jej postanowie- nia. Na podstawie przes³anych materia³ów w listopadzie 1989 r. minister orzek³ niewa¿noæ orzeczenia specjalnej komisji dys- cyplinarnej z 22 padziernika 1949 r., stwierdzaj¹c, ¿e pomi- niêto tryb obowi¹zuj¹cego postêpowania dyscyplinarnego, a ko-
misjê powo³ano bez podstawy prawnej. W wyniku dalszej ko- respondencji, w pimie do ministra, dr in¿. Krystyn Plewko upomnia³ siê o dalsz¹ ocenê sentencji wyroku wspomnianej komisji, który uzna³ za bezzasadny, absurdalny i k³amliwy, i zwróci³ uwagê na koniecznoæ równie¿ oceny moralnej i poli- tycznej sprawy Jednodniówki.
W odpowiedzi w pimie ze stycznia 1990 r., w imieniu mini- stra, dyrektor gabinetu stwierdzi³, ¿e zgadza siê on z krytyczn¹ ocen¹ dzia³alnoci komisji dyscyplinarnej pod wzglêdem for- malnym, merytorycznym i moralnym.
Dr in¿. Krystyn Plewko przes³a³ dokumentacjê i opiniê mi- nistra do rektora PG prof. dr. hab. in¿. Boles³awa Mazurkiewi- cza. Rektor w odpowiedzi poinformowa³ autora listu, ¿e 24 stycznia 1990 r. Senat uczelni podj¹³ jednomylnie uchwa³ê popieraj¹c¹ decyzjê Ministra Edukacji Narodowej. Rektor wy- razi³ te¿ ¿yczenie, by sprawa Jednodniówki by³a zaprezento- wana w czasopimie uczelni.
Jerzy S. Kowalczyk Wydzia³ Chemiczny (Zdjêcia z Pracowni Historii Politechniki Gdañskiej
Studia od pocz¹tku by³y ciê¿kie. Zajêcia na uczelni zajmo wa³y du¿o czasu, do tego dochodzi³y tak zwane okienka pomiêdzy wyk³adami, które trudno by³o zagospodarowaæ, prze- rwa obiadowa itp. Tak wiêc w praktyce ca³y dzieñ spêdza³o siê na uczelni.
W domu du¿o czasu zajmowa³o wykonywanie sprawozdañ z dowiadczeñ laboratoryjnych, prace projektowe, krelenia, przygotowywanie siê do kolokwiów i egzaminów. Niektórzy studenci musieli tak¿e uzupe³niaæ braki wiedzy, spowodowane wojn¹.
Kiedy, wracaj¹c o zmroku zamylony z uczelni do domu przez jedn¹ z g³ównych ulic miasta, w pewnej chwili ockn¹³em siê i rozejrza³em dooko³a. Zobaczy³em wokó³ siebie id¹cy t³um ludzi, którzy beztrosko rozmawiali, ogl¹dali wystawy, wcho- dzili do sklepów lub po prostu spacerowali. Bezwiednie nasu- nê³o mi siê pytanie: Sk¹d oni na to maj¹ czas?
Ka¿dego lata nale¿a³o odbyæ miesiêczn¹ praktykê stocznio- w¹. Od tego obowi¹zku by³em zwolniony, gdy¿ zaliczono mi pracê w Stoczni Gdyñskiej przed studiami.
Przedmioty by³y trudne, a wyk³adowcy i ich asystenci bar- dzo wymagaj¹cy. Wielu studentów, zw³aszcza przyjêtych na podstawie innych kryteriów ni¿ egzamin konkursowy, mia³o du¿e braki wiedzy i z trudem dawali sobie oni radê lub odpada- li w czasie pierwszego roku. Je¿eli siê nie mylê, to pierwszy rok w terminie zaliczy³o na naszym wydziale bodaj¿e 34 studen- tów.Z czasem przedmioty sta³y siê coraz bardziej specjalistycz- ne i przeznaczone dla mniejszego grona zainteresowanych.
Coraz mniej by³o wspólnych wyk³adów dla obu Wydzia³ów, Okrêtowego i Mechanicznego. Wkrótce i nasz Wydzia³ podzieli³ siê na dwie g³ówne specjalizacje: kad³ubow¹ i maszynow¹. Na salach ogólnych zrobi³o siê luniej, a coraz wiêksza czêæ zajêæ odbywa³a siê w laboratoriach i w mniejszych salach.
Dyscyplina studiów pocz¹tkowo by³a doæ ³agodna, co mi bardzo odpowiada³o. Nie wszystkie wyk³ady prowadzono cie- kawie, a ponadto lubi³em uczyæ siê w domu. Obowi¹zywa³o jedynie uczêszczanie na æwiczenia, seminaria i zajêcia labora-
NIE TYLKO WSPOMNIENIA (cd.)
toryjne. Pamiêtam, jak kiedy id¹c z bratem zauwa¿y³em, ¿e siê komu k³ania, i zapyta³em go, kto to jest? Odpowiedzia³ mi z oburzeniem: Jak to, nie wiesz? Przecie¿ wyk³ada nam ju¿
ca³y semestr!
Jedn¹ ze specyficznych cech studiów budownictwa okrêto- wego by³y krelenia okrêtowe. W ich ramach nale¿a³o wykre-
liæ tak zwane linie teoretyczne kad³uba, które oddawa³y jego kszta³t, stanowi¹c obrysy przekrojów poprzecznych, poziomych i wzd³u¿nych. Musia³y byæ one wykonane z du¿¹ dok³adnoci¹, rzêdu 0,1 mm, gdy¿ podczas budowy kad³uba statku z rysunku brano wymiary, które po uwzglêdnieniu skali rysunku s³u¿y³y do wytrasowania, a nastêpnie wykonania ró¿nych elementów kad³uba. Linie teoretyczne s³u¿y³y tak¿e do obliczenia statecz- noci statku, oporów ruchu, obliczeñ ruby napêdowej itp.
Biedni studenci mêczyli siê nad tymi liniami i mêczyli, a bezlitoni asystenci sprawdzali dok³adnoæ ze szk³em po- wiêkszaj¹cym i oceniali p³ynnoæ.
Linie kreli³o siê na ogó³ na brystolu, ale ka¿dy stara³ siê zdobyæ lepszy papier, najchêtniej niemiecki, zwany potocznie
szelest hammer. Papier taki trzeba by³o jeszcze odpowiednio przygotowaæ. Przypinano go do sto³u krelarskiego lub, jesz- cze lepiej, przylepiano, zwil¿ano i tygodniami suszono, aby siê w przysz³oci nie odkszta³ci³.
Do krelenia potrzebne by³y jeszcze ró¿nego rodzaju giêtki, krzywiki, ciê¿arki i inne przyrz¹dy, których brakowa³o, ale ka¿dy jako sobie radzi³.
Z ust do ust kr¹¿y³o wówczas opowiadanie o pewnym dy- rektorze biura konstrukcyjnego, pochodz¹cym z tak zwanego awansu spo³ecznego, który gdy dowiedzia³ siê, ¿e trzeba bê- dzie wykonaæ bardzo czasoch³onne linie teoretyczne, zdener- wowa³ siê i powiedzia³: Co wy mi tu zawracacie g³owê jaki- mi liniami teoretycznymi! My od razu zrobimy linie prak- tyczne, towarzyszu!
To, ¿e nie³atwo by³o na studiach, mog¹ zobrazowaæ poni¿- sze przyk³ady.
Asystent z matematyki poleci³ nam przyjæ na kolokwium w sobotê o godzinie piêtnastej. Rozsadzi³ nas po sali i ka¿demu
da³ jakie zadanie do rozwi¹zania. Sam usiad³ przy biurku i co
pisa³. Co pewien czas spogl¹da³ na nas i przechadza³ siê po sali.
Gdy kto zrobi³ jedno zadanie lub nie móg³ sobie z nim daæ rady, dostawa³ nastêpne. Tak trwa³o to bitych piêæ godzin, do godziny dwudziestej. Wreszcie kaza³ ka¿demu podpisaæ swoj¹ pracê, zebra³ je i poleci³ przyjæ jutro (w niedzielê) o godzinie ósmej. Na drugi dzieñ kolokwium trwa³o dalsze piêæ godzin, gdy wreszcie pan asystent podszed³ do mnie i powiedzia³: Mo¿e siê pan ju¿ szykowaæ do domu. Wsta³em wiêc i zacz¹³em siê ubieraæ, a w tym czasie asystent sprawdza³ moje wyniki. Po chwili zwróci³ siê do mnie: Nie wiem, co panu postawiæ? Trzy plus czy cztery minus? Niech pan zrobi jeszcze jedno zadanie, dam panu cztery. Ja po tych dwóch dniach i dziesiêciu godzi- nach mia³em ju¿ wszystkiego dosyæ. Powiedzia³em wiêc: Wie pan, gdybym nie mia³ na sobie tego palta, to bym usiad³ i zro- bi³. A tak, to niech pan stawia te trzy plus. Do widzenia!
Kiedy inny asystent z matematyki, urz¹dzaj¹c kolokwium z równañ ró¿niczkowych cz¹stkowych, da³ nam do wyboru: albo zadania bêd¹ podobne do przerabianych na æwiczeniach, albo z tego samego zakresu, ale nieprzerabiane. W tym drugim wy- padku mo¿na bêdzie zabraæ ze sob¹ dowolne podrêczniki i ksi¹¿- ki. Wybralimy drugi wariant. Gdy nadszed³ czas kolokwium, zabra³em ze sob¹ stertê podrêczników, ksi¹¿ek i notatek. Ra- zem ponad dwa tysi¹ce stron. Nic nam to nie pomog³o. Kom- pletna klêska. Kolokwium zaliczyli tylko ci, którzy mieli rosyj- sk¹ ksi¹¿kê z podobnym zadaniem, jakie nam kaza³ rozwi¹zaæ asystent. Nastêpnym razem, powtarzaj¹c kolokwium, woleli-
my je zaliczyæ w tradycyjny sposób.
Powszechnie by³o wiadomo, ¿e zdaæ egzamin u profesora P.
by³o bardzo trudno. Byli tacy, co egzamin powtarzali kilkana-
cie razy. Profesor stara³ siê u³atwiæ zdawanie egzaminu w ten sposób, ¿e wyznacza³ z góry odpowiednio du¿¹ liczbê termi- nów, a oblanego egzaminu nie wpisywa³ do indeksu. Gdy deli- kwent zjawia³ siê w nastêpnym kolejnym terminie, profesor wyci¹ga³ materia³y z poprzedniego, oblanego egzaminu, i za- dawa³ te same pytania lub tematycznie zbli¿one. Nastêpnie prze- chadza³ siê wolnym krokiem po sali, zerkaj¹c spod oka na mê- cz¹cych siê studentów.
Wiedz¹c to wszystko, zaplanowa³em sobie siedem terminów na próby zdania tego egzaminu, tak abym móg³ zaliczyæ koñ- cz¹cy siê semestr, podobnie jak wszystkie poprzednie, bez wa- runków. Dobrze siê sk³ada³o, bo mia³em du¿o czasu (ferie let- nie).
Za pierwszym razem poszlimy we trójkê: mój brat Heniek, Witek i ja. Gdy nadesz³a moja kolej, profesor wyj¹³ z teczki mój wykonany na æwiczeniach rysunek, zawieraj¹cy projekt t³o- ka silnika spalinowego. Popatrzy³ chwilê i wskazuj¹c palcem zapyta³: A co to jest to? Odpowiedzia³em: To jest trzeci rzut t³oka silnika spalinowego. Aha! To jest trzeci rzut. A dla- czego nie ma na nim ¿adnego wymiaru? Spojrza³em na rysu- nek, chwilê myla³em intensywnie, wreszcie wykrztusi³em:
W³aciwie jest on niepotrzebny. Aha! Jest on niepotrzebny!
To dlaczego jest on jeszcze le? Pan poprawi i przyjdzie do mnie za dwa tygodnie. No i pierwsze podejcie do egzaminu mia³em ju¿ za sob¹. Podobnym niepowodzeniem zakoñczyli eg- zamin Heniek i Witek.
Po dwóch tygodniach nastêpna próba. Projekt jako sobie zaliczy³em. Póniej profesor zacz¹³ mnie pytaæ o ró¿ne czêci maszyn. Dawa³em sobie radê, a¿ do pytania dotycz¹cego ruby przelotowej. Wtedy co mi siê pokrêci³o i zacz¹³em rozprawiaæ o innego rodzaju rubie, a mianowicie szpilkowej. Profesor pró-
bowa³ mnie naprowadziæ, ale ja nie mog³em zrozumieæ, o co mu chodzi i z uporem maniaka mówi³em dalej swoje. Wreszcie profesor mi przerwa³ i powiedzia³: Jak pan bêdzie przygoto- wany ze rub, to niech pan przyjdzie do mnie! I tak siê skoñ- czy³a dla mnie druga próba. Podobnie nie powiod³o siê i Wit- kowi. Natomiast Heniek zda³, chocia¿ na zakoñczenie egzami- nu profesor owiadczy³: Niech pan powie bratu, aby siê nie martwi³! I tak powiedzia³ mniej g³upstw ni¿ pan.
Profesor mia³ doskona³¹ pamiêæ i gdy nastêpnym razem mnie ujrza³, to odezwa³ siê tak: Pan poprzednio zdawa³ razem z bra- tem? Tym razem by³em lepiej przygotowany i mniej stremo- wany, tak ¿e wreszcie, po dwumiesiêcznych zmaganiach, zali- czy³em ten egzamin z wynikiem dostatecznym.
Z kursu in¿ynierskiego przytoczê jeszcze pewne zdarzenie z trzeciego roku studiów.
Przez wiele lat po wojnie powszechnie stosowano obce albo mniej lub bardziej nieudolnie spolszczone nazwy wielu narzê- dzi, czynnoci i elementów maszyn. Na przyk³ad mówiono he- ftowaæ zamiast sczepiaæ, szabrowaæ zamiast skrobaæ, rub- stak (imad³o), majsel (przecinak), bor (wiert³o) i tak da- lej. Jeden z wyk³adowców próbowa³ to zmieniæ, wprowadzaj¹c na si³ê wszêdzie wymylone przez siebie nazwy polskie, które niekiedy brzmia³y zabawnie albo szokowa³y swoj¹ mia³oci¹.
Sala wówczas milcza³a zdziwiona lub z trudem powstrzymy- wa³a miech. Kiedy kto nie wytrzyma³ i wybuchn¹³ zarali- wym miechem. Wyk³adowca zamilk³ i po chwili, gdy nasta³a cisza, powiedzia³: Chcecie, panowie, abym przerwa³ wyk³ad i sobie poszed³? Ale ja jestem cz³owiek twardy i nie wyjdê, do- póki nie skoñczê zdania po czym skoñczy³ zdanie, wyszed³ i ju¿ wiêcej do nas nie wróci³. Jego przedmiot zosta³ skrelony z programu studiów i z naszych indeksów. Po tym wydarzeniu pozosta³ mi pewien smutek. Ten cz³owiek chcia³ jak najlepiej.
Ale mu jako nie wysz³o.
Po trzech latach studiów teoretycznych musia³em jeszcze odbyæ pó³roczn¹ praktykê dyplomow¹ w Stoczni Gdañskiej.
Rozpocz¹³em j¹ w sierpniu, a w³aciwie we wrzeniu 1951 roku, gdy¿ z dniem czwartego sierpnia uda³o mi siê za³atwiæ mie- siêczny urlop bezp³atny i pojechaæ na obóz ¿eglarski do Miko-
³ajek, na który dosta³em ju¿ wczeniej skierowanie. Gdy po- wróci³em do Stoczni, dowiedzia³em siê, ¿e wszyscy moi kole- dzy za³atwili sobie zmianê praktyki na lepiej p³atn¹ pracê w Stoczni. Zrobi³em to samo. Praktyka, a w³aciwie praca w Stoczni, trwa³a do marca 1952 roku, z tym ¿e przez miesi¹c, bodaj¿e styczeñ, odby³em wraz z kolegami, Jasiem i Olkiem, praktykê p³ywaj¹c¹ na motorowcu Narew, który p³ywa³ na trasie Gdynia - Ustka. O tym wszystkim napiszê nieco dalej.
Nie przerywaj¹c p³atnej pracy w Stoczni, zda³em dwudzie- stego pi¹tego lutego 1952 roku egzamin koñcowy i w moim indeksie znalaz³ siê zapis: Egzamin dyplomowy w zakresie stu- dium pierwszego stopnia z³o¿ony z wynikiem ogólnym bardzo dobrym. 25 lutego 1952 r., a w dyplomie stwierdzono, ¿e w za- kresie budowy maszyn okrêtowych... uzyska³ stopieñ in¿yniera budownictwa okrêtowego. Gdañsk, 29 lutego 1952 r.
Poniewa¿, odbieraj¹c dyplom, nale¿a³o oddaæ legitymacjê studenck¹ upowa¿niaj¹c¹ do zni¿ki kolejowej, wielu z nas, i ja te¿, zwleka³o tak d³ugo, jak tylko by³o mo¿na, z odbiorem tego niew¹tpliwie bardzo wa¿nego dla nas dokumentu. I tak ciê¿ko wypracowanego.
Tadeusz Witalewski Absolwent Politechniki Gdañskiej
Brak pomocniczych pracowników nauki na uczelni zmusi³ Ministerstwo Owiaty do wyra¿enia zgody na zatrudnie- nie studentów, po z³o¿onych egzaminach pó³dyplomowych, w charakterze kontraktowych m³odszych asystentów. W listopa- dzie 1948 r. zaproponowano mi pracê w Katedrze Miernictwa i Kartografii. Zastanawia³em siê nad przyjêciem tej propozycji, poniewa¿ obowi¹zki asystenta mog³y kolidowaæ z zajêciami stu- denta. Odpowiada³ mi dotychczasowy uk³ad, kiedy Katedra zle- ca³a mi prace, które wykonywa³em w czasie wolnym od zajêæ.
Wymieniê tylko jedn¹ z nich, która polega³a na pomiarze sytu- acyjnym wnêtrza Kocio³a Mariackiego w Gdañsku, w celu umo¿liwienia wykonania projektu odbudowy zniszczonych w czasie wojny stropów oraz dachu w najwiêkszej w kraju wi¹- tyni.
Dopiero owiadczenie adiunkta Katedry, ¿e dla nich najpierw bêdê studentem, a potem pracownikiem, zadecydowa³o o mojej zgodzie na pracê w Katedrze.
Po ukoñczeniu Wydzia³u In¿ynierii L¹dowej i Wodnej w roku 1951 w specjalnoci konstrukcji budowlanych i mostowych, po- stanowi³em siê rozstaæ z Politechnik¹ Gdañsk¹. Poprosi³em prof.
P. Ku³akowskiego, aby wykorzysta³ swoje znajomoci i umo¿li- wi³ mi wybór nowego miejsca pracy poza kolejnoci¹. Udalimy siê do Komisji Przydzia³u Pracy dla Absolwentów, gdzie dowie- dzia³em siê, ¿e wszystkim konstruktorom mog¹ zapewniæ tylko pracê w szkolnictwie zawodowym. Zamiast uczyæ robotników w zapad³ej miecinie, postanowi³em uczyæ geodezji w Gdañsku na Politechnice Gdañskiej. Otrzyma³em w dniu 27.06.1951 r. na- kaz nr 35/51 do pracy w resorcie Ministerstwa Szkó³ Wy¿szych i Nauki na czas od 01.07.51 do 30.06.1954. Aby nie straciæ kon- taktu z budownictwem, nawi¹za³em wspó³pracê z Gdañskim Przed- siêbiorstwem Budownictwa Przemys³owego i pomaga³em wzno- siæ nowe zak³ady, jak: Elbl¹skie Zak³ady Konstrukcji Drewnia- nych im. Wielkiego Proletariatu, elektrociep³owniê, a tak¿e roz- budowaæ istniej¹ce ju¿ Zak³ady Polfa w Starogardzie Gdañskim oraz inne obiekty. Dziêki tym pracom uzyska³em wydane przez Komitet do Spraw Urbanistyki i Architektury uprawnienia z art.
362 prawa budowlanego na podstawie rozporz¹dzenia Prezyden- ta z dnia 16 lutego 1928 roku.
Komisja kwalifikacyjna dla pomocniczych pracowników na- uki przy PG przyzna³a mi w dniu 15 czerwca 1953 roku stopieñ naukowy starszego asystenta i 14 padziernika tego samego roku
stopieñ naukowy adiunkta.
Nie mia³y wówczas znaczenia moje osi¹gniêcia naukowe. Nikt siê o to nie pyta³. Dopiero w póniejszych latach zaczêto siê tym interesowaæ.
W czerwcu 1954 r. skoñczy³ mi siê nakaz pracy i nie stopieñ naukowy adiunkta uzyskany w wieku 30 lat zawróci³ mi w g³o- wie, ¿e zosta³em w Katedrze, a wpojona zasada, ¿e nie mo¿na ludzi ¿yczliwych pozostawiaæ samotnych w biedzie. Zdrowie sze- fów pozostawia³o wiele do ¿yczenia. Postanowi³em poczekaæ z odejciem, a¿ ich zdrowie siê poprawi. Niestety, mimo zabie- gów i kuracji dosz³o do tego, ¿e profesor na skutek arytmii serca nie móg³ pokonaæ kilku stopni schodów, a Katedra mieci³a siê na drugim piêtrze. W 1956 roku zast¹pi³em profesora w prowadze- niu wyk³adów. W dniu 4 marca 1959 roku umiera profesor P. Ku-
³akowski w wieku 54 lat. Zastêpuje go doc. K. Dziubiñski. W 1958 roku doc. Dziubiñski dosta³ po raz pierwszy zawa³u serca. W dniu 6 marca 1959 roku Rada Wydzia³u Budownictwa Wodnego po- stanawia powierzyæ funkcjê kierownika Katedry Geodezji adiunk- towi H. Weso³owskiemu, do chwili wyzdrowienia doc. Dziubiñ-
Notatki biograficzne nauczyciela akademickiego (cd.)
skiego. Doc. Dziubiñski nie powróci³ ju¿ do zdrowia. W dniu 24 lipca 1959 roku w czasie urzêdowej rozmowy w Komendzie Miej- skiej MO dosta³ powtórnie zawa³u i zmar³.
Zaj¹³em siê kierowaniem Katedr¹. Znacznie wiêcej czasu od pe³nienia obowi¹zków kierownika Katedry kosztowa³o mnie kie- rowanie istniej¹cym przy Katedrze Zak³adem Geodezji. Oprócz szeciu pracowników etatowych, w Zak³adzie zatrudnieni byli przy wykonywaniu prac zleconych wszyscy pracownicy Katedry Geo- dezji, dziesi¹tki in¿ynierów spoza Katedry oraz setki studentów.
Zatrudnianie studentów w Zak³adzie mia³o na celu pog³êbienie przez nich praktycznej wiedzy oraz poprawienie ich warunków materialnych.
W Katedrze poza zajêciami dydaktycznymi zosta³em na Wy- dziale Budownictwa Wodnego etatowym opiekunem I roku stu- diów. Musia³em dobrze wykonywaæ obowi¹zki opiekuna, gdy¿
corocznie by³em wyró¿niany za tê dzia³alnoæ przez rektora, a w la- tach 1961 i 1966 otrzyma³em nagrody Ministra Szkolnictwa Wy-
¿szego.
Nadszed³ jednak pamiêtny marzec 1968 roku, miesi¹c buntu studenckiego, a w nastêpstwie odwetu na rodowisku kultural- nym. Studenci Politechniki Gdañskiej og³osili kilkudniowy strajk.
Komitet Wojewódzki PZPR odbywa³ swe posiedzenia w auli na- szej uczelni. Na jedn¹ z narad zosta³em równie¿ ja zaproszony.
W czasie posiedzenia wyjani³o siê, po co mnie i kilku innych bezpartyjnych wezwano na posiedzenie. Chciano, abymy potê- pili poczynania studentów. Odmówilimy wykonania tej proby.
Studenci nie uczêszczali w czasie strajku na zajêcia. W czasie, gdy odbywa³a siê Rada Wydzia³u, mia³em mieæ wyk³ad. Przepro- si³em dziekana prof. Karwowskiego i opuci³em Radê, udaj¹c siê na zajêcia. Przypuszcza³em, ¿e na zajêciach nikogo nie bêdzie i zaraz wrócê. Wychodz¹c z sali, us³ysza³em wypowied tow. S.B., abym nie zapomnia³ przynieæ listy obecnoci. Ku mojemu zdzi- wieniu sala wyk³adowa by³a zape³niona przez studentów. Da³em studentom kartkê papieru z prob¹ o wpisanie nazwisk i rozpo- cz¹³em wyk³ad. Po pierwszej godzinie wyk³adu poprosi³em o zwrot listy obecnoci. Starosta Pawe³ Samojluk wstaje i owiadcza, ¿e je¿eli bêdê nalega³ na zwrot kartki, to oni oddadz¹ mi pust¹ i wszy- scy opuszcz¹ salê. Oczywicie zrezygnowa³em z listy i kaza³em studentom pozostaæ na nastêpnej godzinie wyk³adu. Po powrocie na Radê Wydzia³u powiedzia³em tow. S.B., ¿e zapomnia³em o li-
cie obecnoci. Stuprocentowa obecnoæ na moim wyk³adzie i od- wa¿na wypowied starosty da³a mi wiele do mylenia.
Po zakoñczeniu strajku, tak jak przypuszcza³em, nast¹pi³y zmiany. Rektora tow. W.B. zast¹pi³ inny tow. S.R. Nowy rektor by³ poprzednio przez kilka kadencji prorektorem ds. nauczania i dobrze zna³ moje zaanga¿owanie w pracê opiekuna. Pewnego razu poproszono mnie na rozmowê do rektora. Us³ysza³em od rektora stek bredni skierowanych pod moim adresem wraz z na- kazem do³¹czenia do grupy pracowników uczelni maj¹cych uru- chamiaæ Szko³ê In¿yniersk¹ w Koszalinie. W wyniku odmowy i stwierdzenia, ¿e klimat gdañski mi s³u¿y, otrzyma³em wypowie- dzenie z pracy. Przypuszczam, ¿e nikt inny w PRL-u nie otrzyma³ podobnego wypowiedzenia. Oto jego treæ: Wymawiam Oby- watelowi z dniem 30.VI.1968 r. umowê o pracê zawart¹ na czas nieoznaczony z zachowaniem 3-miesiêcznego okresu wypowie- dzenia tak, ¿e rozwi¹zanie stosunku s³u¿bowego nast¹pi z dniem 30 wrzenia 1968 roku.
Jednoczenie zawiadamiam, od dnia 1.10.1968 r. bêdzie za- warta z Obywatelem umowa na stanowisku starszego wyk³adow- cy na okres I roku, tj. do dnia 30 wrzenia 1969 roku.
Z³o¿y³ mi równie¿ wizytê prodziekan Wydzia³u, wówczas jesz- cze nie towarzysz T.B., i wrêczy³ pismo tej treci:
W zwi¹zku ze zmianami organizacyjnymi i bêd¹c¹ na ukoñ- czeniu prac¹ doktorsk¹ zwalniam Pana na rok 1968/69 z do- tychczas pe³nionej funkcji opiekuna I roku studiów Wydzia³u Budownictwa Wodnego. W rzeczywistoci nie chodzi³o o u³a- twienie mi ukoñczenia pracy doktorskiej, a pozbawienie mnie funk- cji opiekuna roku. Dowodem na to jest fakt, ¿e po uzyskaniu stop- nia doktora nauk technicznych, nikt mi ju¿ nie zaproponowa³ po- nownie objêcia tej funkcji.
Wiosn¹ 1969 roku zaplanowano wybory pos³ów do Sejmu.
Spodziewano siê, ¿e studenci bêd¹ chcieli zamanifestowaæ sw¹
reakcyjn¹" postawê. Utworzono wiêc specjalne dwa okrêgi wy- borcze, w sk³ad w których wchodzi³y jedynie domy studenckie na osiedlach przy ul. Traugutta i ul. Wyspiañskiego. Rozpoczê³y dzia-
³ania komisje wyborcze, staraj¹c siê o mo¿liwie jak najszybsze zameldowanie Komitetowi Woj. PZPR o stuprocentowym spraw- dzeniu listy wyborczej. Komisje wiedzia³y, ¿e na cz³onków przo- duj¹cych Komisji spadnie deszcz gratyfikacji w postaci awansów, przydzia³u talonów na poszukiwane towary itp. I tu wyró¿ni³y siê, jak zreszt¹ siê spodziewano, dwa studenckie okrêgi. Codziennie meldunki Komisji mówi³y, ¿e nikt nie przychodzi sprawdzaæ list wyborczych. W³adze uczelni otrzyma³y polecenie rozpoczêcia intensywnej agitacji wród studentów. Niestety, mimo wys³ania zwiêkszonej liczby agitatorów, nie uda³o siê partii zmieniæ posta- wy studentów. Stanowisko studentów wygl¹da³o nastêpuj¹co: my wierzymy ludowej ojczynie, ¿e nie zapomnia³a umieciæ nas na listach wyborczych. Partia powinna zainteresowaæ siê tymi, któ- rzy jej nie wierz¹ i przychodz¹ sprawdzaæ listy. Partia nie by³a zadowolona z postawy studentów. Tow. rektor wiedzia³, kto ewen- tualnie móg³by zmieniæ ich postawê, ale nie wypada³o mu po ostat- niej burzliwej rozmowie wzywaæ mnie do siebie i prosiæ o inter- wencjê. Znalaz³ jednak wyjcie i poprosi³ do siebie dziekana prof.
J. Karwowskiego, a ten przyszed³ do mnie i zacz¹³ rozmowê od pytania Co oni (czytaj partyjni) chc¹ od nas bezpartyjnych?
Odpowiedzia³em, ¿e nie mog¹ dogadaæ siê ze studentami i nas do tego potrzebuj¹. Us³yszawszy probê rektora, zastanawia³em siê nad dyplomatycznym unikiem". By³em przekonany, ¿e studenci nie odmówi¹ mojej probie, ale wiedzia³em równie¿, ¿e nikt, poza pierwszym sekretarzem partii, nie mo¿e siê cieszyæ zbyt du¿¹ po- pularnoci¹, do tego maj¹cy inne przekonania i zasady moralne.
Poniewa¿ ju¿ dawno zrezygnowa³em z kariery na uczelni, posta- nowi³em spe³niæ probê rektora.
W godzinach popo³udniowych uda³em siê do domów studenc- kich przy ul. Traugutta. Po drodze wst¹pi³em do Szko³y Podsta- wowej nr 54, gdzie znajdowa³a siê komisja wyborcza. Przedsta- wi³em siê i owiadczy³em, ¿e z polecenia rektora mam próbowaæ wp³yn¹æ na zmianê postawy studentów. Przegl¹daj¹c listy wybor- cze, stwierdzi³em, ¿e do tej pory nikt nie pofatygowa³ siê, aby sprawdziæ, czy jego nazwisko figuruje na licie.
Moja wizyta w Domu Studenckim nr 3, gdzie mieszkali stu- denci naszego Wydzia³u, wzbudzi³a - delikatnie mówi¹c - zainte- resowanie. T³umaczy³em im, ¿e jest sens walki, kiedy ma siê szansê zwyciêstwa. Wyniki wyborów s¹ ju¿ dzisiaj znane, 99,8% wybor- ców bêdzie g³osowa³o na kandydatów umieszczonych na pierw- szych miejscach. Postawi³em studentom szereg pytañ dotycz¹cych warunków studiowania na Wydziale, ¿yczliwoci do nich w³adz i otrzymawszy pozytywne odpowiedzi owiadczy³em, ¿e osi¹gn¹æ mog¹ tylko zmianê dobrych stosunków na Wydziale. Poniewa¿
nie spotka³em siê ze wszystkimi studentami, prosi³em, aby nie- obecnych powiadomili o mojej wizycie oraz probie o zmianê stanowiska dotycz¹cego sprawdzenia list wyborczych. Chodzi-
³em po domach do pónej godziny wieczornej. Wychodz¹c z do- mów studenckich, postanowi³em ponownie odwiedziæ komisjê wyborcz¹. T³um studentów sta³ przed siedzib¹ komisji wyborczej, oczekuj¹c w kolejce na sprawdzenie listy wyborczej.
Sta³o siê tak, jak przypuszcza³em. Nie us³ysza³em nawet s³owa podziêkowania za to, co zrobi³em. Pozwolono mi dotrwaæ na uczel- ni do emerytury, podpisuj¹c ze mn¹ w 1968 roku umowê o zatrud- nieniu mnie w roku akad. 1968/69, a w 1969 roku ponownie na czas nieoznaczony. Jedynym sukcesem, którym mogê siê pochwa- liæ, by³o to, ¿e w dniu wyborów, kiedy tow. rektor przyszed³ do DS. 3 podczas rozmowy z obecnymi tam pracownikami uczelni, wród których i ja siê znajdowa³em jako opiekun domu, wszyst- kim poza mn¹ patrzy³ prosto w oczy. Wzroku mojego wyranie unika³.
Na koniec wypada wyjaniæ cel mojego przyd³ugiego elabora- tu. Jest nim chêæ podziêkowania studentom bez wzglêdu na p³eæ, za sympatiê, jak¹ mnie zawsze darzyli i nadal darz¹. Odczuwam to, bêd¹c gociem na spotkaniach z okazji okr¹g³ych rocznic ukoñ- czenia studiów. Dziêkujê Wam za to serdecznie.
Henryk Weso³owski Klub Seniora
Poród wielu omawianych w naszym gronie wspomnieñ by³ te¿ poruszany problem decyzji, co do s³usznoci których podejmuj¹cy je mieli ambiwalentne odczucia. Ja te¿ opowiedzia³em mój przypadek, gdy podj¹³em decyzjê, której nie ¿a³ujê, ale do jej s³usznoci mo¿na mieæ za- strze¿enia. By ³atwiej by³o rozterkê moj¹ oceniæ, przed- stawi³em wszystko w rzeczywistym czasie i miejscu, któ- rym by³y :
PONARY
By³y to malownicze wzgórza le¿¹ce w odleg³oci oko³o omiu kilometrów na zachód od Wilna. Wzgórza te by³y ulubionym celem wycieczek opisywanych ju¿ przez Mickie- wicza. Rozpociera³ siê stamt¹d widok na le¿¹ce w dole mia- sto. Na piaszczystych zboczach ros³y rzadko sosenki, a miê- dzy nimi piêkne sasanki, te najmilsze kwiaty wiosenne.
Niestety, w czasie okupacji niemieckiej miejsce to zyska³o ponur¹ s³awê. Tam, w do³ach przygotowanych dla strategicz-
OPOWIECI KRELARNIANE (11)
nych zbiorników paliwa, Niemcy zamordowali oko³o 100 ty- siêcy ludzi rêkami litewskich oprawców, tak zwanych strzel- ców ponarskich ze specjalnych oddzia³ów egzekucyjnych
Ypatyngu Bury. Zwo¿ono tam przede wszystkim ¯ydów z ca-
³ej Litwy, jeñców sowieckich, wiêniów ró¿nych narodowoci.
Zamordowano te¿ wielu Polaków. Tam zginêli miêdzy innymi wybitni przedstawiciele inteligencji wileñskiej, jak wiatowej s³awy specjalista od walki z rakiem profesor Pelczar, profesor Gutkowski, mecenas Engler, rozstrzelani w odwecie za zlikwi- dowanie przez polskie podziemie litewskiego agenta gestapo.
U wylotu tunelu kolejowego, ko³o stacji by³o niewielkie osie- dle przewa¿nie drewnianych domków. By³y one w³asnoci¹ ro- dzin wojskowych i urzêdników, którzy wykupili tam dzia³ki budowlane. W normalnych czasach, dziêki dogodnemu po³¹- czeniu kolejowemu, Ponary by³y spokojnym, piêkne po³o¿o- nym przedmieciem Wilna. Inaczej by³o w czasie wojny, gdy do miasta trzeba by³o przewa¿nie wybieraæ siê na piechotê.
W jednym z domów mieszka³a Haneczka. Przed sam¹ woj- n¹ rodzina jej przyjecha³a do Wilna z krakowskiego i kupi³a na tym osiedlu niewielki, piêtrowy domek. Haneczka, bêd¹ca wów- czas przed matur¹, by³a energiczn¹, drobn¹ szatynk¹ o niadej cerze i orzechowych oczach. Wychowana na podhalañskich te- renach by³a znakomit¹ narciark¹, imponowa³a nam zarówno swymi umiejêtnociami, jak i wysokiej klasy sprzêtem narciar- skim. Wileñszczyzna nadawa³a siê raczej do narciarstwa nizin- nego, tylko nieliczni jedzili do Zakopanego. Z Haneczk¹ spo- tyka³em siê te¿ kilkakrotnie zim¹ na otaczaj¹cych Wilno wzgó- rzach, wyró¿nia³a siê tam swoj¹ odwag¹, refleksem i technik¹ zjazdów.
Nasta³a wojna, nasze kontakty os³ab³y, a¿ spotka³em j¹ w koñ- cu grudnia 1943 roku. W³anie zbli¿a³ siê Sylwester i zosta³em zaproszony do jej domu na spotkanie Nowego Roku w gronie przyjació³. Zaproszenie skwapliwie przyj¹³em i 31 grudnia uda-
³em siê piechot¹ do odleg³ych Ponar. Przywita³a mnie czarna chmura mierdz¹cego dymu. To Niemcy, w obliczu posuwaj¹- cych siê na zachód wojsk radzieckich, rêkami grup ¯ydów z getta likwidowali lady swych zbrodni, ka¿¹c ekshumowaæ i paliæ zw³oki pomordowanych ofiar. Ca³a okolica by³a przesi¹kniêta tym dymem. Mimo zamkniêtych drzwi i okien nie mo¿na by³o zabezpieczyæ przed tym mieszkañ. Chêtnie wycofa³bym siê do domu, ale zbli¿a³a siê ju¿ godzina policyjna, a droga powrotna zajê³aby ze dwie godziny.
W domu Haneczki zasta³em kilkanacie m³odych osób p³ci obojga, w tym kilku dawno niewidzianych przyjació³. Chocia¿
nikt tym siê pocz¹tkowo nie chwali³, widaæ by³o od razu, ¿e ta ca³a m³odzie¿ dzia³a w konspiracji. Kilku ch³opaków nawet mia³o na sobie charakterystyczny wówczas strój konspiratora:
bryczesy i d³ugie buty, tak zwane oficerki.
Ckliwy smród dymu powodowa³ na pocz¹tku imprezy nieco ciê¿k¹ atmosferê, ale bylimy m³odzi - z mo¿liwoci¹ mierci spotykalimy siê codziennie. ¯ycie nasze zale¿a³o od humoru spotkanego litewskiego policjanta, ¿andarma, czy te¿ esesma- na. A my mielimy 20 lat i szalon¹ chêæ korzystania z tak nie- pewnego ¿ycia! Gor¹cy krupnik na samogonie i dym papiero- sowy przytêpi³y nasz wêch, odsunê³y ponure, cmentarne myli.
Gospodyni na wstêpie ostrzeg³a nas, ¿e w domu jest zakwa- terowany lotnik z Luftwaffe. Jest on pilotem nocnych bombow- ców, w domu zjawia siê tylko w ci¹gu dnia, by siê przespaæ.
Jest raczej nieszkodliwym lokatorem, nawet chroni¹cym dom od niebezpiecznych wizyt litewskich strzelców ponarskich.
Zapowiada³o siê, ¿e i tej nocy bêdzie poza domem i nie popsuje nam imprezy.
Zbli¿a³a siê pó³noc, wypilimy za nastêpny, na pewno ju¿
ostatni rok wojny. Nagle us³yszelimy zatrzymuj¹cy siê przed domem samochód. To odwieziono z lotniska tego pilota ubra- nego w lotniczy ko¿uszek i ciep³e buty z cholewkami z ³aciatej psiej skóry.
Nie by³ on Niemcem, ale Wêgrem. Wêgry by³y wówczas w sojuszu z Niemcami i ich lotnictwo by³o podporz¹dkowane Luftwaffe. Zazwyczaj lotnik ten by³ spokojnym lokatorem, te- raz niestety by³o inaczej, mo¿e to by³ widoczny wp³yw alkoho- lu. Wchodz¹c do domu zmêczony i zmarzniêty, by³ wyj¹tkowo rozdra¿niony. Zda³ sobie sprawê, ¿e w noworoczn¹ noc bêdzie samotny w swej kwaterze, z dala od domu w ukochanym Buda- peszcie. Jego niemieccy towarzysze piloci na pewno spêdzaj¹ tê noc przyjemniej i na pewno nie zgodziliby siê na mieszkanie w takich warunkach. Jemu, Wêgrowi, kazano biæ siê za Trzeci¹ Rzeszê, ale te¿ jako Wêgrowi dano kwaterê w tych mierdz¹-
cych trupami Ponarach. Mo¿e te¿ by³ zestresowany nocnym lotem w ogniu pocisków dzia³ przeciwlotniczych i w wietle czesz¹cych niebo reflektorów. To spowodowa³o w nim wcie- k³oæ na bezsens wojny, która naprawdê go nie obchodzi³a. Mia³
¿al do ca³ego wiata. Czary goryczy dope³ni³ widok naszej bie- siaduj¹cej grupy z³o¿onej z m³odych mê¿czyzn i kobiet. Tego ju¿ nerwowo nie wytrzyma³. Chwyci³ pierwszego, który mu siê nawin¹³ pod rêkê, wyci¹gn¹³ perabellum i przystawi³ mu lufê.
Wciek³y wyraz jego twarzy nie nasuwa³ w¹tpliwoci, ¿e dla odstresowania siê, zaraz go zastrzeli. A tym z³apanym by³em ja. W oczach stanê³o mi ca³e ¿ycie i myl, ¿e g³upio tak zginaæ w przededniu koñca wojny, i to z rêki bratanka-Wêgra. A mo¿e to kara boska za libacjê w tak bliskim s¹siedztwie tych tragicz- nych miejsc kani?
Wszyscy zamarli, tylko b³yskawicznie zareagowa³a Hanecz- ka. Doskoczy³a do Wêgra z dwoma kielichami krupniku i pa- trz¹c mu w oczy powiedzia³a: Gluckliches neues Jahr! Pro- sit!. Wêgier, jak to Wêgier, czu³y na s³owa m³odej uroczej kobiety i jej g³êbokie spojrzenie, zawaha³ siê. Chcia³ przej¹æ wrêczany mu kielich, ale na to musia³ mieæ woln¹ praw¹ rêkê.
Opuci³ wiêc broñ, wsadzi³ j¹ do kabury i chwyci³ kielich, i wraz z Haneczk¹ spe³ni³ toast. Du¿a porcja gor¹cego krupniku nie- mal natychmiast ciê³a go z nóg. Obróci³ siê, chwyci³ siê porê- czy i wdrapa³ siê na swoje piêterko. Wkrótce da³o siê s³yszeæ jego donone chrapanie, a ja zobaczy³em, ¿e ¿ycie jest piêkne i jak efektywn¹ broni¹ jest urok m³odej kobiety. Po tym drob- nym incydencie powróci³ dobry nastrój.
Nastêpny raz spotka³em Haneczkê w koñcu lipca 1944 r., w tydzieñ po wkroczeniu Sowietów, gdy po walkach o Wilno nasza partyzancka brygada zosta³a rozwi¹zana, a mnie uda³o siê szczêliwie wyrwaæ do domu z NKWD-owskiego okr¹¿e- nia. By³ to bardzo g³odny okres, zapasy domowe siê skoñczy³y, Haneczka, wysiedlona przez Niemców z Ponar, mieszka³a te- raz w Wilnie. Przed kilkoma dniami wybra³a siê do starego mieszkania i zasta³a je zajête przez wojsko. Spotka³a dawn¹ s¹siadkê poszukuj¹c¹ kogo do pomocy w ¿niwach na jej dzia³- ce. Haneczka zapyta³a mnie, czy umiem kosiæ. Odpowiedzia-
³em, ¿e to jest moja specjalnoæ. Nazajutrz wybralimy siê do Ponar, zaopatrzeni w woreczki na zarobion¹ wkrótce ¿ywnoæ.
Ca³e Ponary by³y naszpikowane wojskiem, wszêdzie pali³y siê ma³e ogniska, przy których bojcy gotowali w swych kocio³kach kaszê ze wiñsk¹ tuszonk¹. Oddzia³y frontowe nie mia³y z so- b¹ kuchni, ka¿dy ¿o³nierz dostawa³ suchy prowiant i sam sobie pitrasi³ posi³ek.
Sympatyczna, jak mi siê wydawa³o, m³oda gospodyni, któ- rej m¹¿ siedzia³ w niewoli niemieckiej, gospodarzy³a ze sw¹ matk¹ i ma³¹ córeczk¹. Na kwaterze u niej sta³ sowiecki lejt- nant ze swoj¹, równie¿ uzbrojon¹, wojenn¹ ¿on¹. Nie wyka- zywali jednak ¿adnej ochoty do pomocy przy ¿niwach.
Kosê trzyma³em wówczas po raz pierwszy w ¿yciu, przed- tem widzia³em tylko pracê kosiarzy. Rano wzi¹³em siê do dzie-
³a; praca nie by³a ani ³atwa, ani prosta. Metod¹ jednak prób i b³êdów, po skoszeniu kilku kretowisk, zaczyna³em dawaæ so- bie radê. Szczêliwie Haneczka, wychowana w miecie, nie widzia³a nawet pracy kosiarzy, by³a wiêc pe³na uznania dla moich umiejêtnoci. Wi¹za³a ona snopy i stawia³a je w kopki.
W s³oñcu i przy pustym brzuchu czu³em zmêczenie, ale ambi- cja nie pozwala³a mi tego okazaæ. Po skoñczonej robocie go- spodyni zapowiedzia³a, ¿e za godzinê dostaniemy obiad. Po- szlimy wiêc z Haneczk¹ na spacer do pobliskiego lasu. W od- leg³oci zaledwie kilkuset metrów od ostatnich, pe³nych woj-
ska zabudowañ, wyszed³ nagle z krzaków niemiecki ¿o³nierz.
By³ w op³akanym stanie, nie ogolony, z zapadniêtymi policzka- mi, w z³achmanionym p³aszczu bez pasa, wygl¹da³ ¿a³onie.
Nie przypomina³ zupe³nie butnego syna Herrenvolku. Dr¿¹cym g³osem zapyta³, czy rozumiemy po niemiecku. On tutaj zosta³ na ty³ach frontu bez jedzenia i nie wie, w jakim kierunku ma uciekaæ, by dostaæ siê do swoich. Jak daleko jest teraz linia frontu?
Stan¹³em jak wryty. Opanowa³y mnie w¹tpliwoci, jak mam post¹piæ. To jest przecie¿ Niemiec, jeden z tych, z którymi wal- czy³em w partyzantce. Dziesiêæ dni temu, walcz¹c, stara³bym siê go zabiæ. To przecie¿ ci Niemcy wymordowali tutaj tyle ty- siêcy ludzi. Powinienem wróciæ i szybko powiadomiæ sowiec- kich ¿o³nierzy, którzy natychmiast, z ochot¹ go z³api¹ i...? Co dalej z nim? Oczywicie, by nie mieæ k³opotu natychmiast go zastrzel¹. Czy to ja mam wydaæ ten wyrok mierci? A przede
mn¹ stoi nieszczêliwy cz³owiek, je¿eli mu pomogê, to maj¹c szczêcie, przedrze siê do swoich, chocia¿ ma na to ma³e szan- se. I mo¿e prze¿yje, a ja nie bêdê mia³ na sumieniu mierci tego bezbronnego cz³owieka.
Spojrza³em na Haneczkê. W jej oczach odczyta³em tê sam¹ rozterkê i ostateczn¹ decyzjê.
Wskaza³em Niemcowi kierunek, gdzie by³ odleg³y o sto ki- lometrów front. Wrócilimy do Ponar inn¹ drog¹, mijaj¹c ¿o³- nierzy z pepeszami. Ca³y czas milczelimy.
Gospodyni da³a nam zacierkê z kawa³kiem chleba. Serdecz- nie dziêkowa³a Haneczce za tak wspaniale zorganizowan¹, bez- interesown¹ pomoc okazan¹ jej samotnej matce. Woreczki, które wziêlimy na ¿ywnoæ, okaza³y siê zbêdne. Ale nam na duszy by³o lekko.
Kazimierz Iwanowski Wydzia³ Mechaniczny
DROBNE WPADKI KADRY NAUCZAJ¥CEJ
Na drugim semestrze 1945/46 odrabialimy laboratorium z fizyki. Czêæ tematów znajdowa³a siê w przyziemiu Gma- chu G³ównego od strony budynku Chemii. Tam np. bada³em wagê i musia³em wyznaczyæ logarytmiczny dekrement t³umie- nia wahañ. Inne zadania by³y zestawione we frontowej sali la- boratoryjnej na piêtrze budynku Auditorium Maximum. Tam to mieci³o siê æwiczenie maszyna Atwooda, przy którym to sta- nowisku we wtorek 31 lipca 1946 nasza grupa zdawa³a kolo- kwium koñcowe. W tej grupie æwiczeniowej, oprócz mnie, by³ Staszek Szyc oraz W³adek Winkler, wiekiem du¿o od nas star- szy. Kolokwium prowadzi³ asystent in¿. Stanis³aw W³asiuk, pan o wygl¹dzie raczej zasuszonym. Pogoda by³a s³oneczna i upal- na, typowo urlopowa, szczególnie w porze popo³udniowej. To ustne kolokwium rozpoczê³o siê ko³o godziny 16., pytaniami na temat w³anie maszyny Atwooda. Odpowiadaæ zacz¹³ Sta- szek, za asystent W³asiuk z miejsca zadrzema³. W³adek da³ znak, by zamilkn¹æ i obserwowa³ oblicze asystenta. Po jakich
piêtnastu minutach powieki drgnê³y i Staszek wznowi³ swoj¹ wypowied. Dalsze pytania by³y proste i bez trudu uzyskalimy oceny pozytywne.
Stanis³aw W³asiuk dzia³a³ na Politechnice Gdañskiej d³ugie lata w charakterze lektora jêzyka rosyjskiego, któr¹ to funkcjê pe³ni³ tak¿e w roku 1962/63. Przeniesienie go z Katedry Fizyki wi¹za³o siê z plotk¹, która doprowadzi³a do nadania mu pseu- donimu Neonówka. Podobno przy przepytywaniu jakiej uro- dziwej studentki zada³ pytanie Na co reaguje neonówka?
Na ró¿nicê potencja³ów A jak siê j¹ stosuje? Wobec zupe³nego braku odpowiedzi dokona³ demonstracji przez do- tkniecie biustu studentki. Ta podobno poskar¿y³a siê na to, co obecnie okrela siê terminem molestowanie seksualne, i w efekcie asystent zosta³ lektorem.
Profesor Micha³ Broszko, specjalista w dziedzinie turbin wodnych, mia³ w swojej katedrze dwóch asystentów. Podobno kiedy wyrazi³ siê, ¿e w Katedrze Hydrotechniki s¹ dwie g³o- wy: moja i moich pó³g³ówków asystentów. U nas wyk³ada³ przedmioty Encyklopedia hydromechaniki i turbin wodnych
na V semestrze oraz Zak³ady o sile wodnej na semestrze na- stêpnym. £¹czny egzamin, wyznaczony na dzieñ 21.06.1949, odbywa³ siê w parterowej sali budynku Hydrotechniki, a ze wzglêdu na piêkn¹ pogodê okna by³y otwarte. Po podaniu za- dañ profesor spacerowa³ po sali i w chwili, gdy szed³ w stronê
MIGAWKI Z DAWNIEJSZYCH LAT (cd.)
tablicy, za jego plecami spóniony student wskoczy³ przez okno.
Broszko odwróci³ siê i rzek³: Daj pan indeks! Wpisa³ ocenê bardzo dobrze, bo zdaj¹cy musi byæ wietnie przygotowany, skoro w³azi do sali przez okno.
KOMPLIKACJE EGZAMINACYJNE
Profesor Kopecki mia³ swój gabinet na poddaszu budynku W³asna Strzecha 18, po³o¿ony blisko klatki schodowej. Tam te¿ przeprowadza³ wszystkie egzaminy, które mia³y formê ust- n¹. Zdaj¹cy gromadzili siê w krótkim i w¹skim korytarzyku, a tak¿e na koñcowym podecie schodów. Wiadomo by³o, ¿e pro- fesor jest raptownego usposobienia i nieraz wyrzuci³ studenta natychmiast po b³êdnej odpowiedzi - nawet jeli by³o to dopie- ro pierwsze pytanie. Nastêpny wchodz¹cy do gabinetu zwykle dostawa³ to samo pytanie; przy b³êdnej odpowiedzi i on wyla- tywa³ b³yskawicznie, a to pytanie otrzymywa³ nastêpny. W tych warunkach jest zrozumia³e, ¿e kolejni zdaj¹cy tworzyli grupê
gie³dow¹, wypytuj¹c za co ciê wyla³?.
Na egzamin z Urz¹dzeñ elektrycznych zapisa³em siê ra- zem z W³adkiem Winklerem. By³o to ostatni egzamin kursowy, zdawany przez nas 14 grudnia 1950 roku. Przed nami z gabine- tu Kopeckiego wypad³ jak wicher kolega Stanis³aw Nizio³. Za nim w drzwiach stan¹³ sam Kopecki i wezwa³ nas obu. Ju¿ w pro- gu rzuci³ pytanie: Czy wy te¿ mi powiecie, ¿e straty mocy w transformatorze zale¿¹ od jego opornoci pozornej? Obaj zaprzeczylimy, a ja doda³em, ¿e kolega Nizio³ pope³ni³ chyba
W³adys³aw Winkler, 1950 rok
lapsus linguae. Profesor rozchmurzy³ siê i nasz egzamin prze- biega³ ju¿ spokojnie.
O rok ni¿ej studiowa³ kolega Bronis³aw Bruski, który u Ko- peckiego zdawa³ wczeniej ni¿ my. On to mi opowiedzia³, jak przebiega³ jego egzamin. Czeka³ swojej kolejnoci na podecie schodów, a przed nim by³o czterech kolegów. Jeden by³ ju¿ w gabinecie, dwaj na korytarzu a Rysiek Janowski bezpored- nio poprzedza³ Bronka. Napiêcie nerwowe spowodowa³o, ¿e poczu³ potrzebê fizjologiczn¹, a ubikacja dla studentów by³a nisko, nieco powy¿ej parteru. Powiedzia³ Rykowi, dok¹d siê udaje, by w razie potrzeby go wezwa³. Zaraz po jego zejciu na dó³, Kopecki wygoni³ pierwszego zdaj¹cego. Drugi tak¿e wy- lecia³ b³yskawicznie, wiêc Janowski zbieg³ do ubikacji, by uru- chomiæ Bronka. Sam wróci³ b³yskawicznie na poddasze aku- rat w chwili, gdy jego poprzednik wylatywa³, wiêc on musia³ wejæ do gabinetu i tak¿e wyskoczy³ b³yskawicznie. Po chwili, gdy nikt nie zg³osi³ siê, profesor wyszed³ do korytarzyka. Zady- szany Bruski w³anie dotar³ do koñca schodów i us³ysza³: To ja mam czekaæ na pana? i gestem zosta³ wezwany do gabinetu.
Egzamin wypad³ pozytywnie, a podczas wpisywania oceny do indeksu Bronek usprawiedliwi³ swoje spónienie: Panie pro- fesorze, mia³em do wyboru: albo nieco siê spóniæ albo przyjæ ze spuszczonymi spodniami!. Tu profesor rozemia³ siê i po- chwali³ jego decyzjê.
Jerzy Sawicki Wydzia³ Elektrotechniki i Automatyki
12.X.99 r.
Redakcja PISMA PG Szanowna Redakcjo!
Bêd¹c zwi¹zanym z Politechnik¹ od 1945 roku, pragnê zwróciæ uwagê na pewien istotny problem. Przejête po wojnie budynki by³y na ogó³ wyposa¿one w ró¿norodny sprzêt, aparatury, eksponaty. Niestety wiêkszoæ tego uleg³a zniszczeniu, a nieliczne ocala³e resztki s¹ teraz zabezpieczane. Oprócz tego, w wielu pomieszczeniach wisia³y te¿ obrazy i fotografie zwi¹zane z histori¹ uczelni. S¹dzê, ¿e s¹ one te¿ zabezpieczone. Je¿eli tak nie jest, to warto by zrobiæ inwentaryzacjê nielicznych zachowanych resztek, by je ocaliæ.
Pomys³ ten mi siê nasun¹³, gdy wspominaj¹c tamte pierwsze dramatyczne lata, staje mi przed oczami olbrzymi obraz, który wisia³ w sali po³o¿onej na III piêtrze lewego skrzyd³a gmachu g³ównego. Sala ta, bodaj¿e numer 310, by³a po³o¿ona naprzeciw bocznej klatki schodowej.
Ten olejny obraz, w bogatych z³oconych ramach, wisia³ na lewo do wejcia, na bocznej cianie prostopad³ej do linii okien. By³ pe³en ekspresji; na pierwszym planie przedstawia³ okaza³ego wojskowego, wygl¹daj¹cego na dowódcê, ubrane- go w strój z epoki wojen szwedzkich. Mia³ na sobie d³ugie buty, siêgaj¹ce ponad kolana, na g³owie pirogowaty kapelusz z grzebieniem z bia³ych piór, a w rêku obna¿ony rapier. Wysiada³ w³anie z szalupy wios³owej z uzbrojonymi marynarzami, która dobija do piaszczystego brzegu. Ca³oæ robi³a wra¿enie objêcia we w³adanie tego terenu.
Frapuje mnie, jakie wydarzenie i kogo ten obraz przedstawia³? Obraz póniej znikn¹³. Ciekawym, co siê z nim sta³o, w jakim kraju i u kogo siê obecnie znajduje? Warto by siê tym zaj¹æ, dopóki jeszcze s¹ nieliczne osoby pamiêtaj¹ce tamten wczesny okres, a nawet przedwojenn¹ uczelniê.
£¹czê pozdrowienia Kazimierz Iwanowski
LISTY DO REDAKCJI
Rozdzielnia w ujciu Brdy pod Bydgoszcz¹; J. Sawicki drugi od lewej, B. Bruski drugi od prawej (26.08.1949 r.)