• Nie Znaleziono Wyników

Napoleon I i jego kobiety

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Napoleon I i jego kobiety"

Copied!
297
0
0

Pełen tekst

(1)

IPrycieryis: Masson.

N A P O L E O N I

I JEGO KOBIETY.

M łodość.— P ro jek ty m a łż e ń s tw a .— Jó ­ zefina de B eauharnais.— O b y w atelk a B o­

n a p a rte .— P a n iF o u rć s.—P rz e b a c ze n ie.—

L a Grassini. — A k to rk i — L e k to rk i. — K oronacya Józefiny. — P a u i * * * .— S te ­ fania de B eauharnais — E leonora. — H o rten sy a. —Pani W alew ska.— Rozwód.

— M arya L udw ika. —Na w yspie E lb ie . - Les cent jours.

WARSZAWA.

W y d a w n i c t w o „ P r z e g l ą d u T y g o d n i o w e g o '

1 8 9 5 .

(2)

Bapmaua, 3 Maa: ]8 9 4 ro^a.

\V drukarni Przeglądu Tygodniowego, Czysta Jß 4.

(3)

I.

M ł o d o ś ć .

Czwartek, 22 listopada 1787 , w Paryżu

H otel de Cherbourg', u lica F o u rS a in t-H o n o rś .

Wyszedłszy z te a tru W łoskiego, spacerowałem wielkiemi krokami po alejach ogrodu Palais-Royal.

Dusza moja, wzburzona cechującemi j ą gwałtownemi uczuciami, czyniła mnie obojętnym na panujące z i ­ mno; gdy podniecenie wyobraźni poczęło słabnąć, odczułem ogarniający mnie chłód i skierowałem swe kroki ku galeryom. Miałem właśnie przestąpić próg żelaznych podwoi galeryj, gdy oczy moje p ad ły na postać niewieścią. Spóźniona godzina, w ygląd o g ó l­

ny i wielka młodość nieznajomej, upewniły mnie, iż b y ła dziewczyną publiczną. Patrzałem na nią. Za­

tr z y m a ł ^ się, lecz nic w niej nie było w y zy w a ją c e ­ go. To mnie zastanowiło. Jej nieśmiałość dodała mi odwagi. Przemówiłem do niej, tak, ja przemówiłem do niej, chociaż odczuwam głębiej od innych hańbę uprawianego przez nią rzemiosła i lękam się być zbrukanym nawet spojrzeniem jej podobnych. Lecz bladość jej lica, słabowity w ygląd, łagodny organ

M asson. N apoleon I i jego k o b iety . 1

(4)

g ło su — zainteresowały mnie żywo. Albo je s t g łu ­ pia j a k pień — pomyślałem — albo też posłużyć mi ona może do uczynienia ciekawych spostrzeżeń.

— Jest ci zapewne bardzo zimno—r zek łem —ja k możesz spacerować tutaj o takim chłodzie?

— Zimno mnie podnieca. A wieczór mój jeszcze nieskończony...

W ypow iedziała to obojętnie, a systematyczność przebijająca w jej słowach, pociągająco na mnie p o ­ działała, prowadziłem rozmowę dalej.

— W y g lą d a sz na osobę słabowitą, dziwię się że uprawiasz zawód ta k uciążliwy.

— Ach, mój panie, trzeba przecież mieć jakieś za­

jęcie!...

— Zapewne, lecz czyż niema zajęć innych, s t o ­ sowniejszych dla twojego zdrow ia?

— Nie wiem o nich, a żyć trzeba.

— Musisz pochodzić z północnej Francyi, że tak w y trw a łą jesteś na zimno?

— Jestem z Nantes w Bretanii.

— Znam tamte strony. Proszę, opowiedz mi, w j a ­ ki sposób straciłaś sw ą niewinność?

— Zostałam zgwałconą przez pewnego oficera.

— Czy bardzo tego żałujesz?

— O tak, przysiądz panu mogę, że bardzo żałuję (I głos jej nabierał przy tych słowach niedostrzeżo- nego dotąd przezemnie dziwnego uroku). T ak, b a r­

dzo żałuję; moja siostra je s t zamężną, a j a nigdy męża i domu mieć nie będę.

— W ja k i sposób dostałaś się do P a ry ż a ?

(5)

i JEGO KOBIETY. 3

— Oficer, który mnie uwiódł, którego nienawidzę, wkrótce mnie porzucił. Lękając się gniewu matki, nie śmiałam wrócić do niej. Nawinął się inny ofi­

cer, w ziął mnie z sobą do P a ry ż a i znów rzucił ja k tamten, napotkałam trzeciego i z tym żyłam trzy lata. Ale teraz znów jestem opuszczona, bo c h o ­ ciaż francuz, lecz musiał wyjechać i przebywa w L o n ­ dynie. Niech mnie pan zaprowadzi do siebie.

— Cóż będziemy tan; robić ?

— Ogrzejemy się i pan da ujście swym miłosnym zachciankom.

Nie miałem przeciw temu żadnych skrupułów.

W dniu opisanego przez siebie powyższego epi­

zodu, Bonaparte, urodzony 15 sierpnia 1769 r. miał lat osiemnaście i miesięcy trzy.

Opierając się na znajomości szczegółów d o t y c z ą ­ cych pierwszej jego młodości i lat dziecinnych, m a ­ my prawo wierzyć, iż b y ła to pierwsza kobieta do której się zwrócił. D aty główniejszych w ypadków zaszłych w owym peryodzie lat. zapisał on w łasn o ­ ręcznie w swym dzienniku, a sprawdzone następnie, okazały się wszystkie ściśle wiernemi.

W yjechał z Ajaccio do Francyi 15 grudnia 1778 roku, mając la t dziewięć i pół. Wspomnienia jego uwiezione z wyspy a odnoszące się do kobiet, stre­

szczają s:ę w osobach: jego mamki Kamili Carbone wdowy Ilari, kilku starych służących, wreszcie ma­

łej towarzyszki szkolnej Giacominetty, o której czę-

(6)

sto wspominał na wyspie św. Heleny. W latach, późniejszych, obsypał hojnemi darami nietyłko starą swą mamkę, lecz i jej córkę panią Tavera, oraz wnuczkę p an ią Poli, dla której sam obrał imię F a u ­ styny. Jeżeli zaś nic nie uczynił- dla mlecznego swego brata, Ignacego Ilari, to jedynie dzięki o k o ­ liczności, iż tenże zaciągnął się w szeregi a n g ie l­

skie, od la t młodzieńczych sprzyjając rządowi W i e l ­ kiej Brytanii.

Jed n a ze służących, Minana Saveria, pozostała do późnej starości przy boku pani Bonaparte; druga zaś zmarła wcześnie, na wiele lat przed ustanowieniem cesarstw a, j a k również zmarła mała Giacominetta, za którą tyle szczutków w aos, obryw ał Napoleon za czasów swego dzieciństwa.

Od 1 stycznia do 12 maja 1779 r. Napoleon prze­

byw ał w kolegium d’Autun; od maja do 14 paździer­

nika 1784 r. w kolegium w Brienne; od 22 paździer­

nika do 30 października 1785 r. był w szkoła woj­

skowej w Paryżu, i nie s p o ty k ał się przez cały ten przeciąg czasu z żadnemi kobietami. Chociaż jak utrzymuje w swoich pamiętnikach pani d’Abrantes, spędził on tydzień po za szkołą wojskową u pana Parmon, pod numerem 5-ym przy placu Conti, w y ­ mawiając się przed surowym zarządem szkolnym, zwichnięciem nogi. Miał on wtedy lat szesnaście.

Ulotna zatem miłostka poprzedzająca zapisane w jeg o dzienniku spotkanie 22 listopada 1787 r.

mogła jedynie mieć miejsce pomiędzy wyjściemjego

ze szkoły wojskowej, a powrotem do Paryża, Po

w y jśc iu ze s z k o ły wojskowej w P aryżu, Napoleon

(7)

i JEGO KOBIETY. 5

wyjechał do W alencyi 30 października 1785 r., ztam- tąd do K orsyki 16 września 1786 r., zkąd wyjechał z powrotem do Paryża 12 września 1787 r.

Na Korsyce nie zawiązał miłostki żadnej, j a k również w Walencyi w czasie dziesięciomiesięczne­

go swego pobytu w tem mieście. Uchodził on tam za nieśmiałego i melancholijnego młodzieńca, lubią­

cego przedewszystkiem oddaw ać się czytaniu i p i­

saniu, pragnącego przytem zawiązywać stosunki to­

warzyskie z chęcią podobania się ludziom. Biskup de Tardivon, generał kongregacyi, a zarazem pro­

boszcz parafii de Saint-Ruff, był pierwszorzędną figurą w Walencyi, a skutkiem polecającego listu rodziny Marbeuf, wprowadził on Napoleona do domów naj­

znakomitszych, przedstawił go pani Gregoire du Co- lombier, pani Lauberie de Saint-Germain i pani de Laurencin.

Dwie pierwsze zwłaszcza damy należały do ary- stokracyi miejscowej i były pełne uprzedzenia wzglę­

dem zachow yw ania się i prowadzenia panów ofice­

rów, któ rych niechętnie w swoim domu przyjmowa­

ły, strzegąc przedewszystkiem swe córki od zawie­

ran ia *z nimi bliższych stosunków.

P rzedstaw iony przez biskupa, Napoleon miał p o ­ zostawioną nieco większą swobodę. Najstarsza có r­

ka pani du Colombier, Karolina, podobała mu się na tyle, iż zaczął marzyć o małżeństwie z nią, chociaż miał dopiero lat siedemnaście, ona zaś b y ła od nie­

go o kilka lat starszą. Wzajemna ich miłość była

ty lko sielanką a la Rousseau— lecz Rousseau k ocha­

(8)

jącego się w pannie Galley. Czyż zrywając z nią wiśnie, Bonaparte nie myślał sobie w duchu: „Dla czegóż ust?, moje nie są temi wiśniami! Jakże chę­

tnie rzuciłbym je jej w ofierze!“ W kró tce potem Karolina wyszła za mąż za p. Garempel de Bres- sieux, byłego oficera, który uwiózł j ą do siebie, do swego zamku w okolicach Lyonu. W dwadzieścia lat później, w czasie swej bytności w Boulogne, ce­

sarz Napoleon, k t ó r ; nie widział Karoliny od chwili przerwanej z nią sielanki, odebrał od niej list; p o le­

cała mu swego brata. Odpisał jej natychmiast, za­

ręczając, iż wszystko uczyni, by p ana du Colom- bier zadowolnić. W liście tym do pani Karoliny de Bressieux, spotykamy zdanie: „Wspomnienie, j a ­ kie zachowałem o pani i o jej matce, jest mi za­

wsze drogie. Z listu pani widzę, że mieszkasz za­

wsze w okolicach Lyonu, nie mogę się powstrzymać od uczynienia pani wymówki, dlaczego nie p o sta ra ­ ła ś się widzieć ze mną, gdy byłem w tem mieśeie?

wielką byłoby to sprawiło mi przyjemność“ .

K orzystając z tego uprzejmego dla siebie usposo­

bienia, pani de Bressieux przedstawiła się c e s a r z o w i w Lyonie 12 kwietnia 1806 r., gdy przejeżdżał tam­

tędy, j a d ą c dc Medyolanu. Ładna niegdyś Karolina, zestarzała się i zbrzydła przedwcześnie. Bez względu na utraconą urodę, uzyskała wszystko, o co prosiła:

urząd dla męża, stopień wojskowy dla brata, u ła ­ skawienia dla kilku emigrantów. W styczniu 1806 r.

przypomniała się cesarzowi listownie, zapytując go

o zdrowie. Odpisał jej uatyehoiiast. W r. 1808

(9)

i JEGO KOBIETY. 7

mianował ją damą dw orską swej matki, pana de Bressieux podniósł w urzędowaniu, a w r. 1810 mia­

nował go baronem.

Napoleon posiadał uczucie wdzięczności niezwykle rozwinięte; zachow ał w pamięci wszystkie osoby które okazały mu jakąkolw iek uprzejmość w czasach jego młodości; obdarzał j e hojnie i lu bił o nich mó­

wić w ostatnich latach swego życia. Zwłaszcza k obiety doznaw ały dowodów wielkiej jego hojności;

wyświadcza im łaski, naw et gdy do wspomnień do • znanej od nich uprzejmości, łą c^y się trochę g o ry ­ czy. Jakkolw iek ulotnie, lecz myślał wszakże czas ja k iś o małżeństwie z panną Lauberie de Saint-

Germain, lecz ona wręcz mu oświadczyła, że nad niego przekłada swego krewnego, pana Bachasson de Montalivet, również j a k ona z Walencyi; N ap o ­ leon nie zachow ał do niej urazy, również ja k do jej męża, wyszła bowiem ona wkrótce za p. de M onta­

livet, którego cesarz mianował prefektem d e p a r ta ­ mentu Manche, następnie inżynierem naczelnym, mi­

nistrem spraw wewnętrznych, wreszcie hrabią z pen- syą 80,000 franków. Panią de Montalivet mianował damą dw orską cesarzowej w roku 1806, wyznając głośno: „iż kiedyś wielbił jej przymioty i podziwiał piękność“ . Pani de Montalivet przyjęła urząd z wdzię­

cznością, staw iając wszakże swe warunki: „Moje p o ­ g lą d y o posłannictwie kobiety dobrze ci są znane, Najjaśniejszy panie. ŁasKa, j a k ą mnie darzysz, a o k t ó ­ r ą tyle się osób ubiega, stałaby się dla mnie cię­

żarem, gdybym skutkiem mego urzędu, nie miała

(10)

znaleźć czasu na pielęgnowanie mego męża gdy cier­

pi na podagrę, lub gdybym się miała wyrzec k a r ­ mienia mych dzieci, jeżeli opatrzność ześle mi ta k o ­ w e“. Słuchając tych słów, Napoleon zmarszczył brwi z niezadowoleniem, wkrótce wszakże rzekł z pogo­

dną twarzą: „Pani mi stawiasz warunki, nie przy ­ wykłem do tego. Lecz mniejsza o to, poddaję się im. W szystko się tak urządzi, aby urząd damy dworskiej, nie przeszkadzał pani spełniać obo­

wiązków żony i matki“. Pani de Montalivet ja k k o l­

wiek piastowała oficyalnie ty tu ł damy pałacowej, rzadko kiedy była obecną u dworu, a Napoleon z a ­ chow yw ał względem niej w y jątk o w ą uprzejmość.

L ubił całą jej rodzinę i często mawiał: „Są oni niezwykłej uczciwości i serca. W ich przyjaźń i przy­

wiązanie głęboko wierzę“ .

Oto są wspomnienia wywiezione przez Napoleona z Walencyi. Dwie młode dziewczyny, które je w jego sercu wznieciły, zarówno szczycić się z tego mogły. Innych stosunków on w Walencyi nie za­

warł; o żadnych też innych w notatkach swoich nie mówi, sław a już wtedy b y ła prawdziwą jego k o ­ chanką, przed którą ustępować musiała miłość dla kobiety. Świadczy o tem chociażby następujące zdanie, napisane przez niego w owej epoce : „G dy­

bym mial porównywać wieki S p a rty i Rzymu z hi- storyą nowożytną, powiedziałbym: Tutaj głównym czynnikiem jest miłość, a tu znów miłość ojczy­

zny. Można śmiało przypuszczać a nawet twierdzić,

iż różnorodność tych uczuć w yw ołuje różnorodne

(11)

i JEÖO KOBIETY. 9

skutki. Naród, oddający się uprawianiu miłości, tra ­ ci nawet potrzebny zasób energii, by rozumieć rz e ­ czywiste znaczenie patryoty, nie przypuszczając mo- żebności istnienia takowego. Dziś właśnie stoimy na tym punkcie“.

Na pewno możemy postawić jako ostateczny wnio­

sek. iż dziewczyna publiczna spotkana w Palais R o­

yal, była pierwszą kobietą, z k tó rą miał do czynie­

nia. Drobny ten epizod, ja k k o lw ie k bardzo pospo­

lity, przyczynia się do wyświetlenia jego c h a r a k t e ­ ru w zaraniu lat jego młodaieńczjch. Szybkość de- cyzyi, zmysł krytyczny, pamięć obejmująca najdro­

bniejsze szczegóły, metoda zadawania p y t a ń —-odnaj­

dują się tu z łatwością.

W ątp ić należy, azali spotkał się z nią powtórnie.

Z czasów ówczesnego jego pobytu w Paryżu, odnaj­

dujemy w jego papierach dysertacyę o patryoty- zmie, dedykowaną młodej kobiecie, lecz niepodobna przypuszczać, by j ą napisał dla dziewczyny polują­

cej na przechodniów w galeryach Palais Royal.

Październik, listopad i grudzień 1787 r. spędził w Paryżu. W dniu 1 stycznia 1788 r. Bona­

parte je st znów w Korsyce, zkąd wyjeżdża 1 czer­

wca do swego pułku, stojącego w Ausonne. Nie pozostawia on tu po za sobą nawet najlżejszego ś la ­ du jakiejkolw iek miłostki. Natomiast w Seurre, gdzie został odkomenderowany na początku r. 1789 po - zostały o nim liczne wspomnienia. Przypisywane mu bywają stosunki miłosne z panią L..., żoną wysokie­

go urzędnika miejscowego; z panią G..., farmerką,

(12)

do której zachodził na szklankę mleka, wreszcie wymienianą byw a jeszcze có rk a gospodyni domu, u której zamieszkiwał. Zważywszy, iż Napoleon był w Seurre tylko dni dwadzieścia pięć i że z owej epoki pochodzą liczne zapisane przez niego zeszyty—

wątpić należy w wiarogodność przypisywanych mu miłostek. W każdym razie, gdy w dwanaście lat później (6 kwietnia 1805 r.) Napoleon w przejeździe do Medyolanu zatrzymał się w Seurre, szambelan jego dworu p. de Thiard, przedstawił mu córkę owej gospodyni, proszącą o stypendyum w szkole rządo­

wej dla syna mającego lat czternaście. Sam wiek dziecka wyklucza myśl, aby Napoleon miał być jego ojcem. A g d yby był miał najlżejszą przypuszczalną wątpliwość, b yłby najniezawodniej chłopca obdarzył 0 wiele hojniej.

Cały rok 1790 przepędził na Korsyce, ztam- tą d udał się do Auxnnne, nasrępnie do W alencyi 1 znów wrócił na wyspę swą rodzinną. W Paryżu znalazł się w pośrodku roku 1792 i ztąd wyruszył na pierwszą swą kampanię, na południe Francyi do Tulonu. Cały ten czas spędził przy pracy, nie m y ­ śląc o miłości.

Przeskoczyć nam należy całe lat cztery. Z p o ru ­ cznika stał się generałem b rygady, je s t dowódcą artyleryi w czasie kampanii włoskiej. Konwencya narodowa przysłała jako swego delegata i sprawo­

zdawcę, je dnego z najbardziej wpływowych swych

członków, w osobie obywatela L udw ika Turreau

(ex Turreau de Liguieres) z poleceniem tow arzysze­

(13)

i JEGO KOBIETY. 11

nia armii. Był on świeżo ożeniony z córką chirur­

g a z W ersalu. Zamieszkał wraz z żoną w m iaste­

czku Cairo w Piemoncie, gdzie tymezasowo stał z wojskiem Bonaparte. Delegat polubił młodego g e ­ nerała, lecz polubiła go więcej jeszcze młoda jego żona. Pani T urreau słynęła następnie z lekkości swoich obyczajów. Stosunek ten można nazwać p rz e ­ lo tn ą miłością. W każdym razie oboje państwo Turreau zachowali o generale jaknajlepsze wspo­

mnienie, a gdy Konweneya znalazł się w n iebez­

pieczeństwie, Turreau wraz z Barrasem wnieśli wnio sek: powierzenia caczelnego dowództwa nad armią generałowi Bonaparte; popierani w tem byli przez deputow anych' z wyspy Korsyki.

Bonaparte natychmiast w ykazał swą wdzięczność, ob­

jąw szy bowiem główne dowództwo nad armią włoską, zabrał z sobą obywatela Turreau, który utracił swój urząd w składzie Konwencyi i powierzył mu nadzór nad magazynami wojskowemi. Pani T urreau to w a­

rzyszyła mężowi a, w braku generałów, prowadziła intrygi miłosne z coraz to innymi oficerami. W y n i­

k ały ztąd burze małżeńskie, wreszcie Turreau zmarł ze zgryzoty, a ona wróciła do Wersalu, gdzie żyła długi czas w biedzie, nie mogąc znaleźć nikogo chę­

tnego do przedstawienia jej smutnego położenia ce­

sarzowi. Pewnego razu cesarz wspomniał o niej na po­

lowaniu w obecności B erthiera, który, będąc rodem z W ersalu, znał j ą od dzieciństwa. Korzystając z chwili, przedstawił jej sprawę cesarzowi, który n a ­ tychm iast zadośćuczynił jej prośbie. „Urzeczyw i­

stnił on więcej niż jej marzenia.“

(14)

T ak więc w pierwszych latach swej młodości, Napoleon miał kilka zaledwie ulotnych lub przej­

ściowych miłostek. Prócz pani Turreau, która

mu się sama rzuciła w objęcia, kobiety mało z w a ­

żają na tego chudego, bladego oficera, niedbającego

0 strój wykwintniejszy. On też niewiele zwraca

uwagi na kobiety, cały zajęty zdobyciem sławy

1 awansu. Powściągliwość jeg o z innego jeszcze

w ypływ a źródła: jest biedny, zaczyna więc, ja k inni

biedni a chcący mieć dla siebie wyłącznie jedną

kobietę, snuć plany i w zdychać za małżeństwem.

(15)

Ii.

P r o j e k t y m a ł ż e ń s t w a .

Będąe w Marsylii, Bonaparte poznał siostrę żony swego brata, Józefa, ładną, szesnastoletnią Dezyde- ryę Eugenię Clary, i żartobliwie począł j ą nazywać swoją „małą żoneczką“. Lecz dziewczę wzięło tę rzecz na seryo i zakochało się w nim szczerze.

„O mój drogi!— pisze do niego— dbaj o s w o ję zdrowie i życie, jeżeli nie chcesz śmierci twojej Eugenii, bo w razie nieszczęścia i j a bym żyć przestała. Pamię­

taj o złożonej mi przysiędze, ja k j a pamiętać będę o tej, ja k ą ci uczyniłam.“

Dezyderya w listach do Napoleona pisywanych, nazyw ała siebie Eugenią, stosując się w tem do m o­

dy ówczesnej, podług wymagań której k o ch an k o ­ wie przybierali dla siebie nowe imiona. Pełne czu­

łości jej listy, odnalezione zostały w postaci brulio­

nów, w sześdziesiąt pięć la t później, po jej śmier ­

ci. Przechow yw ała je j a k relikwie. Panująca w nich

egzaltacya uczucia, brzmieniem swem, c h a rak tery ­

zuje ową epokę, gdy śmierć codziennie każdemu

grożąca, podniosła miłość i zamieniła j ą w religię.

(16)

Znajomość ta zaw artą została w styczniu i lutym 1795 roku. Poprzysięgli sobie miłość 21 kwietnia, w dniu przejazdu Napoleona przez Marsylię w po­

dróży do Paryża. J ó zef i żona jego, Julia Clary, chętnem okiem ua to patrzyli, dawniej bowiem jeszcze powzięli oni projekt skojarzenia tego mał­

żeństwa, pewnymi pr/.ytem byli, iż ze strony rodzi­

ny Clary nie napotkają trudności. Mylnem jest, j a ­ koby stary pau Clary miał powiedzieć: „jednego B o ­ naparte aż nadto mam w rodzinie“, albowiem zmarł on jeszcze w r. 1794. Dezyderya urodzona w r.

1777, zależała jedynie od matki i brata, a zważywszy na pełen rezolutności jej ch a ra k te r, można powie­

dzieć, iż zależała tylko od siebie.

Młody wiek Dezyderyi nie stanowił przeszkody do zawarcia małżeństwa, zwyczajem bowiem ówcze­

snym, dziewczęta wychodziły za mąż przeważnie przed ukończeniem lat osiemnastu, a kodeks cy w il­

ny zapisał właśnie prawo, dozwalające kobietom za- mążpójście z chw ilą ukończenia lat trzynastu. Co zaś do stanowiska, kw estyę można zestawić w spo­

sób następujący: jeżeli starsza panna Clary mogła wyjść za Józefa nieposiadającego nic, to tem c h ę ­ tniej młodsza panna Clary mogła być dana za żonę Napoleonowi, będącemu wówczas generałem brygady.

Bonaparte przybył do Pary ża w maju, b y ł w nie­

łasce u rządu i pozbawiony funduszów, małżeństwo z D ezyderya wydawało mu się jedynem zbawie­

niem. W razie wyniknąć mogącej przeszkody, po­

(17)

i JEGO K O B l i f t y . 1 5

stanaw iał zaciągnąć się do armii tureckiej, lub w ostateczności puścić się na spekulowanie ziemią, będącą wówczas za bezcen. Powoli położenie jego zaczyna się poprawiać. Komitet bezpieczeństwa narodow ego powierzył mu opracowywanie planów wojskowych. W iedział on, iż miejsce tego rodzaju jest niezmiernie chwiejne. Stara się więc namówić brata, by starał się o stanowczą odpowiedź w kwe- styi małżeństw a z Dezyderya. Pisząc do Józefa, załącza zawsze dla niej uprzejme pozdrowienia.

Ona ze swej strony pisuje do niego listy i prosi o portret, kazał go zrobić i w ysłał jaknaj spieszniej.

A g d y w yjechała z siostrą i z jej mężem do Genui, pozostawiając go czas jakiś bez wiadomości o so­

bie, Napoleon p y ta jej listownie: „Czy, ja d ą c do Genui, przebywa się rzekę Niepamięci?“ Zowie j ą „la silencieuse“, wymawiając brak listów, o któ­

re dopomina się bezustannie. Wreszcie pisze on stanowczo do b ra ta swego, Józefa: „Musisz pomó­

wić z bratem Eugenii. Potrzebuję, by spraw a ta raz wreszcie zdecydow aną z o s ta ła .“ Nazajutrz, w y ­ sy ła nowy list pod adresem Józefa, nagląc go sło­

wami: „Raz muszę wiedzieć: tak, albo nie. Ocze­

kuję odpowiedzi z najwyższą niecierpliwością“. Mie­

siąc cały mi;a następnie, a Napoleon prawie nie

daje znaku życia o sobie. Pomiędzy tą młodziutką

dzieweczką z Marsylii, której wdzięk, ła godne oczy,

z adarty nosek, kształtne usteczka, układ swobodny

lecz skromny i czuły, zachwyciły Napoleona, stanął

obecnie Paryż, ten wielki i nieznany mu dotychczas

(18)

Paryż. P rz y b y ł on do stolicy w p odartych butach i zniszczonym mundurze, ranga wszakże wysoka, k tó ­ rą piastował, dozw alała mu zbliżyć się do kobiet wytw ornych i wyćwiczonych w sztuce podobania się mężczyznom; sztuczne ich wdzięki, strój pełen lubieżności i łatwość w obejściu, olśniły go zupeł­

nie. Kobiety te sprawiły, iż zapomniał o dziko w y ­ rosłej i słońcem opalonej „małej swej żoneczce“.

W notatkach swoich Bonaparte pisze: „Kobiety tutejsze godne są, by światem rządziły... By wie­

dzieć czem jest, co ma prawo wymagać i j a k ą po­

siąść może władzę, każda kobieta powinna się s t a ­ rać, by módz chociażby pół roku przepędzić w P a ­ ry żu “. W kilka dni później dodaje: „Kobiety t u ­ tejsze są najpiękniejsze na świecie i wszystko od nich zależy“.

Tak, są one tutaj najpiękniejsze, a przedewszyst­

kiem najponętniejsze, zwłaszcza pomiędzy trzydzie­

stu a czterdziestu laty, gdy wzniecają miłość, same już kochać nie umiejąc. Bonaparte oświadcza się pani de Permon, zaleca się do pani de la Bouchar- die, w krótce potem chce się żenić z panią de Beau- harnais.

Milczeniem i tylko głuchem milczeniem, odpowia­

da na smutku pełne listy Dezyderyi; skarży się ona słodko i czule jak harfa o zerwanych strunach:

„Jestem na życie całe nieszczęśliwa przez ciebie, lecz kocham cię tak bardzo, iż ci to przebaczam.

Ożeniłeś się! W ięc biednej Eugenii nawet kochać

cię już jest wzbronione, nawet myśleć jej o tobie

(19)

i JEGO KOBIETY. 17

nie wolno... Chcę tylko, byś wiedział, byś był prze­

świadczony, iż wierną mej miłości dla ciebie p o z o ­ stałam niewzruszenie, prócz tego już tylko śmierci pożądam. Życie stało m isie ciężarem od chwili, jak ci go w całości nie mogę poświęcić... Ożeniłeś się!

Z myślą tą pogodzić się nie mogę, zabija mnie ona i napewno zabije. A jeżeli życie okaże się silniej­

sze, wykażę ci, że lepiej od ciebie umiem dochowy­

wać zaprzysiężonej wiary... I chociaż zerwałeś ł ą ­ czący nas węzeł miłości, nigdy zamąż nie wyjdę, nigdy nikogo kochać nie będę. Życzę ci powodze­

nia i szczęścia w małżeństwie, które zawarłeś. P r a ­ gnę, by kobieta, którą wybrałeś, stała się dla ciebie równie oddaną i czułą żoną, j a k było to moim z a ­ miarem i marzeniem; bądź równie szczęśliwy ja k na to zasługujesz, lecz pomimo wszystko, nie zapomi­

naj, żeś koehał kiedyś Eugenię i pomyśl czasami o smutnym jej losie“.

Miłość Eugenii, która więcej go kochała, aniżeli była przez niego kochaną, zarysowała się w sercu Napoleona jak wieczysty wyrzut sumienia. Stosu­

nek ten rozpoczęty w tonie żartobliwym, zakończył się złamaniem serca kochającej dziewczyny. Nigdy nie zaniechał on myśli o sposobach nagrodzenia jej, oraz uzyskania od niej przebaczenia. Już w r. 1797, będąc w Medyolanie, snuje on projekty korzystnego dla niej małżeństwa. Dezyderya mieszkała wówczas w Rzymie wraz z siostrą, Józef bowiem był amba­

sadorem na dwor/.e papieża Piusa VI. W liście do brata, Napoleon poleca mu generała D uphot: „jest

M asson. N a p o le o n ! i jeg o k o b iety . 2

(20)

on człowiekiem uczciwym i zdolnym oficerem.

Małżeństwo z nim byłoby ze wszech miar k o ­ rzystne“ .

Długi czas D ezyderya nie w ychodziła za mąż, po­

mimo licznych starających się o jej rękę; wreszcie, w czasie pobytu Napoleona w Egipcie, poślubiła generała Bernadotte. Była to dla niej p a rty a do­

bra, lecz Bernadotte b y ł najnudniejszym z j a k o ­ binów; jakkolw iek bearneńczyk, nie przypominał on w niczem w erw y gaskońskiej, b y ł to pedant wie­

cznie obliczający i wiecznie nieszczery. Uważał on panią de Stael za najznakomitszą kobietę swego czasu i wielbił przedewszystkiem jej pedanteryę.

Żonę, zaraz w pierwszych dniach po ślubie, uczynił swoim sekretarzem i zanudzał j ą d y k to ­ waniem. Zawiadomienie o małżeństw ie Dezyderyi, doszło Napoleona w Kairze i wielce niezadowolnił go ten jej wybór; Bernadotte bowiem był i pozo­

s ta ł mu zawsze nieprzyjazny; napisał wszakże do niej list z życzeniami „szczęścia, jak ie się jej słu ­ sznie należy“.

Gdy wrócił z Egiptu, pierwszą osobą, k tó ra go o coś prosiła, b y ła Dezyderya. Życzyła sobie, by trzymał do chrztu nowonarodzonego jej syna. W ięc ona ma syna! Tego syna, któ rego on tak p r a ­ gnie i tak długo napróżno pragnąć będzie... Dezy­

derya wie o tem i zawiścią wiedziona przeciwko

Józefinie, przezwaną przez siebie „la Vieille“, z a p r a ­

gnęła się w ten sposób zemścić, pyszniąc się przed

nim i zmuszając go do oglądania syna, którego

(21)

i JEGO KOBIETY. 19

w rok niespełna po ślubie, dała swemu mężo­

wi. Bonaparte zgodził się być ojcem chrzestnym, a czytując z zamiłowaniem pieśni Ossyaua, obrał dla dziecka imię Oskara. P rzy słu g a to drobna, lecz wkrótce B onaparte uczynił znacznie więcej.

„Jeżeli Bernadotte stał się marszałkiem Francyi, księciem Pontecorvo a wreszcie królem, zawdzięcza to on jedynie swojemu m ałżeństw u— mówi Napoleon v swoich pamiętnikach. W szystkie jeg o winy w czasie cesarstw a, darowywano mu by ły ze w zglę­

du na jego małżeństw o“.

A win było niemało! Zaraz po 18 Brumaire’a Bernadotte s tan ął w opozycyi. Pomimo wyraźną jego niechęć, której Bonaparte widzieć nie chce ze względu na Dezyderyę, powołanym zostaje do za­

siadania w radzie państwa, a zaraz potem dostaje nominacyę na głównodowodzącego armią zachodnią.

J a k s taki, knuje spiski przeciwko pierwszemu konsu­

lowi i stara się podburzyć ku niemu powierzoną sobie armię. Szczegóły )ego knowań dobrze są znane. J a k a go za to spotyka kara?— Żadna. Bonaparte, chcąc go z Francyi usunąć, proponuje mu wyjazd do £ t a - nów Zjednoczonych w charakterze ministra pełnomo­

cnego. Bernadotte zgadza się na wyjazd, cichaczem zaś stara się i przeprowadza swój zamiar, by fre­

g aty mające go zawieźć na miejsce przeznaczenia, nigdy do drogi nie były gotowe.

W rok później Bernadotte zamięszany zostaje w dość podejrzany sposób w spraw ę z Moreau, a jeżeli ucho­

d zi mu to bezkarnie, zawdzięczać winien temu, iż

(22)

Bonaparte postanowił czuwać nad losem swej da­

wnej Eugenii, Bonaparte zemścił się nawet na swój sposób. Zakupił pałac Moreau przy ulicy d ’Anjou, zapłaciwszy zań 400,000 franków, i ofiarował go generałowi Bernadotte.

Z chwilą ustanowienia cesarstwa, zawsze ze wzglę­

du na Eugenię, mianował jej męża marszałkiem Francyi, prezydentem kolegium wyborczego w H o kluzie, kawalerem orła czarnego; jeszcze ze względu na nią, obdarow yw a go rocznym dochodem 800,000 f r a n k ó w , prócz jednorazow o ofiarowanych 200,000, nadaje mu udzielne księztwo Pontecorvo; zawsze tylko dla niej, przebacza mu po bitwie pod Auer- städt; przebacza po bitwie pod W agram ; przeba­

cza po bitwie pod Walcheren; przebacza mu w r e ­ szcie popełnione tam błędy wojskowe, które były gorzej aniżeli błędami, zważywszy, iż Bernadotte brał udział w spisku wraz z Talleyrandem i Fouehe, a spisek ten osnuty był na tych samych podstawach, które wreszcie urzeczywis nily pragnienia rojalistow, sprowadzając na tron francuzki w r. 1814 L udw i­

ka XVIII „le Desire“.

Po za łaskami sypiącemi się ta k hojnie na męża Dezyderyi, Napoleon wyszukiwać się zdaw ał pow o­

dów, by i jej okazywać sw ą niezw ykłą życzliwość, zawsze w celu przejednania za swe dawne przewinie­

nia. Gdy Bernadotte został ranny pod Spauden, cesarz pisze do niego list, w którym mówi pomię­

dzy in n e m i: „rad jestem bardzo, że pani Berna­

dotte mogła przybyć, aby cię pielęgnować. Załą -

(23)

i JEGO KOB’ETT 21

«Cüam serdeczne pozdrowienia dla pani marszałko- wej, ale zarazem i wymówkę. Bo dla czegóż nie napisała do mnie chociażby słów kilku i nie udzie­

liła mi wiadomości, co się dzieje w Paryżu? Bę­

dzie musiała wytłómaczyć mi się z tego za pier- wszem widzeniem“.

Prócz życzliwości, obsypuje on Dezyderyę liczne- mi prezentami: po zjeździe w Erfurcie, ofiarował jej je d a ą z trzech szub futrzanych, otrzymauych od ce sarza ruskiego. Jakkolw iek rzadko kiedy ukazu e się ona u dworu, nienawidząc Józefiny i całej rodzi ny Beauharuais, z czem się bynajmniej nie kryje, cesarzowa nadsyła jej coraz to nowe podarki, sk ła ­

dające się z gobelinów i przepysznych okazów'porce - lany sewrskiej. Napoleon posyła wreszcie marszał

ka Bernadotte do Rzymu z tytułem naczelnego g u ­ bernatora i z poleceniem reprezentowania cesarskiego dworu w p a ła ju Kwirynalskim, z listą cywilną trzech milionów franków; cesarz staw ia tym sposobem Dezyderyę na równi z siostrami swojemi: księżną Borgbese w Turynie i księżną Elizą we Florencyi;

może tylko książę Eugeniusz przewyższa j ą piasto­

waną władzą w Medyolanie.

Gdy książę Eugeniusz odmówił ofiarowanego so ­ bie tronu szwedzkiego, Napoleon dozwolił, by Ber nadotte panował w SzwTecyi. Kwestya w ten spo­

sób postawiona, niejasną wydać się mogła, obecnie

wszakże wiemy co o tem sądzić należy; słowa N a ­

poleona dostateczne św iatło na nią rzucają: „Oie

szę się, widząc królową kobietę, która mnie tak ży-

(24)

wo interesuje, również cieszę się, iż mój syn chrzestny, je s t następcą tro n u “. Zajmuje się^on oso­

biście ułożeniem ceremoniału oficyalnego przyjęcia u dworu, gdy D ezyderya przybyw a z pożegnaniem już jako przy szła królowa Szwecyi. Zaproszoną jest prócz tego na niedzielny obiad rodziny cesar­

skiej. Zaszczyt ten rzadko komu b y w ał udzielany.

Bernadotte otrzymuje przy tej okazyi milion fran­

ków, oraz wykup posprzedawanych dóbrM dona- eyjnych, b iat jeg o zyskuje tytuł i donacyę.

Najzupełniejsze ma Napoleon prawo, pisząc do Eugenii, zaznaczyć: „Oddawna musisz wiedzieć i być przekonaną, j a k żywo mnie obchodzi los twojej ro­

dziny“ .

Zaledwie cztery miesiące minęły, a już Berna­

dotte był sprzymierzeńcem Kosyi przeciwko N apo­

leonowi, a w rok później wszystko zapowiadać się zdaje zerwanie stosunków pomiędzy F rancyą a Szwe- cyą. Dezyderya z niechęcią zdecydow ała się na krótki wyjazd do Sztokholmu, mówiąc: „Myślałam, że ze Szwecyą będzie to samo co z Pontecorvo, to jest, że przybranie tytułu nie będzie zobowiązywać do obecności na miejscu“. W id ząc teraz naprężenie s to ­ sunków politycznych, Dezyderya opuszcza Szwecyę i przybywa do Paryża, by zamieszkać w swoim pa ła c u przy ulicy d’Anjou.

Napoleon, z wielką ostrożnością, lecz uwia­

damia posła szwedzkiego, iż z żalem widzi na­

stępczynię tronu szwedzkiego, osiedlającą się w P a ­

ryżu, bez należytego upoważnienia; żałuje przytem,

(25)

i JEGO KOBIETY. 2 3

iż opuściła ona swego męża w tak ważnej właśnie chwili. Dezyderya nie zwraca najmniejszej uwagi na to ostrzeżenie. W listopadzie, przed samą woj ■ ną, ponownie pisze on w tej materyi. Cambaceres w ysłany zostaje przez cesarza do królowej h iszp ań ­ skiej (Julii Clary), by wymogła na siostrze powrót do Szwecyi, obecność jej bowiem w Paryżu, jest nie na miejscu w chwili obecnej.

D ezyderya na to wszystko nie zważając, pozostaje w Paryżu. Coraz to nowe stroje obstalowywa u słynnego podówczas k raw ca Leroy i wydaje p rz y ­ jęcia w swoim pałacu. W yjeżdża do wód, wraca znów do Paryża, zachowując się z najzupełniejszą obojętnością na wszelkie przestrogi. Ze zdziwie­

niem zdaje się słyszeć przez bywających u niej f ra n ­ cuzów głoszone k ry ty k i na ex-marszałka, stojące go na czele sprzymierzonych przeciwko Napoleo nowi armij w północnych Niemczech. Prawda, iż wiadomem je st zarówno, że nie w z d ra g a się ona przesyłać swojemu mężowi nawoływań cesarza, aby się upamiętał, z drugiej zaś strony pośredniczy w spisku, w którym bierze udział jej mąż wraz z Fouche i Talleyrandem.

Na to wszakże są tylko poszlaki — nie ma wia-

rogodnych dowodów, lecz cóż należałoby myśleć

o Dezyderyi, jeżeliby tak było rzeczywiście? Dopóki

więc p ra w d y znać nie będziemy, przypuszczajmy,

że pozostaw ała w Paryżu przez miłość Paryża,

sióstr swoich, krewnych, przyjaciół i zwykłego t r y ­

bu życia,

(26)

W ciąż mieszkając w P aryżu, s k ła d a ła wizyty c e ­

sarzowi Aleksandrowi, gdy wszedł do stolicy F r a n ­

cyi w r. 1814. Pozostała w P aryżu w czasie s t u ­

dniowego powrotu do władzy Napoleona, a dnia 17

czerwca, w wigilię klęski pod W aterloo, Dezyderya

obstalow ała nowe stroje u Leroy. Rzecz się teraz

miała odwrotnie — Eugenia zapomniała przysięgi,

złożonej w młodości.

(27)

J ó z e f i n a d e B e a u h a r n a i s

Pod koniec października 1795 r., wicehrabiaa J ó ­ zefina de Beauharnais wypadkowo poznała generała Bonaparte. W łaśnie dopiero co jak wysunął się on na widownię. Wczoraj jeszcze nieznane nikomu je go nazwisko — Barras napisał B u o n a -F a rte — dziś donośne strzały armat miażdżących buntujące się stronnictwa w konwencyi narodowej, rozniosły je i rozsławiły po całej Francyi po raz pierwszy.

J ako naczelny generał armii wewnętrznej, n a k a ­ zał on ogólne rozbrojenie mieszkańców Paryża.

W kw aterze sztabu głównego zjawia się młody chłopiec z prośbą, by mógł zachować szpadę swojego ojca.

Dziecko podobało się generałowi i otrzymało z a d o ść ­ uczynienie swej prośbie. W krótce przybyła matka, by generałowi podziękować za jego uprzejmość A m atką była dama, wielka n aw et dama, „uneci- devant“ z tytułem wicehrabiny, obecnie już wdowa po jednym z prezydentów konstytuanty, zarazem g e ­ nerale naczelnym armii nadreńskiej, a niegdyś w y ­ twornym dw oraku króla L udw ika XVI. Tyle tytu-

III.

(28)

łów Die pozostało bez wyw arcia wrażenia, a prócz tytułów, p rzybyła z podziękowaniami dama posia­

dała wiele uroku, swobodny, pański układ, wdzięk w całem obejściu. Młody, dwadzieścia sześć lat mający generał Bonaparte, dopiero co z prowincyi do P a ry ż a przybyły, nigdy jeszcze zblizka nie w i­

dział tego rodzaju kobiety, a zwłaszcza nigdy tak w ielka dama nie zwróciła nań uwagi; dziś, piękna i wytworńością sw ą słynąca kobieta przybywa do niego sama dla złożenia podzięki: protekcyjna rola, ja k ą wobec niej zajmuje i k tó rą g ra po raz pierwszy, przypada mu do gustu, rozkoszuje się nią rzec można.

Ona od pierwszego rzutu oka spostrzegła z kim ma do czynienia. Kreolka z wyspy Martyniki, wydaną została w szesnastym roku życia za wicehrabiego de Beauharnais; małżeństwo to skojarzyła jej ciotka, otw arcie żyjąca z markizem de Beauharnais, ojcem wicehrabiego. Józefina T asch er de la Pagerie przy b y ­ ł a do P a ry ż a z mężem w r. 1779; jej pożycie mał­

żeńskie było bardzo nieszczęśliwe i zakończyło się rozejściem, chociaż z jej strony win nie było ża­

dnych. Mieszkała następnie przy swej ciotce, która skutkiem dwuznacznego swego stanowiska, nie żyła w świecie i nie mogła swej siostrzenicy p r z e d s ta ­ wić u dworu. Józefina zyskała tylko trochę więcej swobody osobistej, mówią też ogólnie, iż chętnie jej nadużywała. W yjechała na czas jak iś do rodzinne­

go zakątka, a gdy wróciła do Paryża, pogodziła się

z mężem, który b y ł teraz deputowanym do stanów

(29)

i JEGO KOBIETY. 27

generalnych, w krótce został mianowany p rezyden­

tem konstytuanty, wreszcie generałem naczelnym a r ­ mii Renu. Pierwsze la ta rewolucyi były najszczę śliwszą dotychczas epoką życia Józefiny. Salon trzymała otwarty, przyjmując mnóstwo ludzi należą­

cych do „to w a rz y stw a “. W tem terroryzm zawisł nad Francyą: Beauharnais został uwięziony i w krót­

ce ścięty. Ona też uwięziona, cudem prawie uni­

knęła śmierci.

Po 9-ym termidorze wypuszczona z więzienia kar melitów, ujrzała się wraz z dziećmi na bruku.

Co począć? Znalazła pomoc materyalną u przyja ciołek poznanych w więzieniu. W s p a rta ich pie­

niędzmi, otw iera dom i przyjmuje licznych gości Otrzymała trochę pieniędzy z Martyniki, pożycza na lewo i na prawo, lecz żyje ja k może najw ysta wniej. Porzuca pierwsze swe mieszkanie przy ulicy de l’Universite i wynajmuje pałacyk przy ulicy Chan- tereiDe nr. 6, gdzie się osiedla w październiku 1794 roku.

Rok już cały upłynął, a dotychczas nic po­

myślnego dla siebie nie znalazła, długi jej tylko wzrosły niepomiernie. Z niedbałością kreolki, nie lubi i nie chce obliczać się z położeniem, wyczeku je cudu zbawczego, chociażby w rodzaju cudu, jaki

spotkała jej ciotka pod postacią markiza de B eau­

harnais. Bywa w świecie, w teatrach i ogrodach,

i zawiązuje znajomości z ludźmi, którzy jej pomagają

do uratowania cząstek majątku posiadanego przez jej

męża; w miarę odzyskiwania tych okruszyn, p r z e ­

(30)

żywa je natychmiast. Majątku osobistego nie p o sia­

da żadnego, jakkolwiek bowiem nominalnie otrzymała sto tysięcy frauków posagu, tojednakże ojciec w ypła­

cał jej tylko procent od tego kapitału. Obecnie o j ­ ciec umarł zrujnowany, a matka prawie że po­

zbawiona środków do żvcia, mieszka na Martynice oblężonej przez anglików. Ciotka pomaga jej t r o ­ chę, znajdują się wreszcie bankierzy życzliwie uspo­

sobieni którzy pożyczają jej nieznaczne sumy, lecz kredyt się już wyczerpał; cóż teraz pocznie, mając lat przeszło trzydzieści? Jakich użyje sposobów, by fortunę nawrócić ku sobie?

W łaśnie w tej chwili dzwoni do drzwi pałacyku przy ulicy Ohautereine generał Bonaparte, w cela oddauia wizyty, jaką mu złożyła wicehrabina de Beauharnais. Nic on nie wie, że pałacyk jest tylko czasowo wynajęty od obywatelki Talma, która, b ę ­ dąc jeszcze panną, otrzymała go dzięki hojności b o ­ gatego wielbiciela; ja k również nie zdaje sobie sp ra ­ wy, że pałacyk wraz z ogrodem nie jest wart w ię­

cej nad 50,000 franków, za tę cenę został kupiony w roku 1781 i za tęż cenę sprzedany w roku 1796.

W puścił generała odźwierny i poprowadził rodzą jem długiego korytarza, z którego widać było s t a j ­ nię z dwoma karemi końmi i krową. Po za stajnią b yła wozownia, teraz zamknięta, a mieszcząca jeden je dyny stary powó*.

Korytarz zwolna się rozszerzał i łączył się z ogro­

dem, pośród którego wznosił się pawilon m ieszkal­

ny, składający się z cztero-okiennego parteru z fron-

(31)

i JEGO KOBIETY. 2 9

tonem i z suteren, gdzie mieściła się kuchnia i pomieszcze­

nie dla służby. Bonaparte przestępuje kilka stopni i wchodzi na taras z balustradą, roztwiera drzwi pałacyku i znajduje się w przedpokoju, skromnie umeblowanym z fontanną pośrodku i paru nizkiemi szafami.

Zaufany odźwierny w prow adza go następnie do pokoju jadalnego. W około mahoniowego stołu, p o ­ łyskiwały krzesła włosiem kryte, a na ścianach w i­

siało kilka rycin oprawionych w czarne ze złoce­

niami, lecz skromne ramy. Mniejsze stoliki i szafki mahoniowe lub z różnokolorowego drzewa stały tu ówdzie, a marmurowe ich blaty i ozdoby z bronzu, świadczyły o pewnej wytworności i dawnym dobro­

bycie jeżeli nie bogactwie. Serw antki pełne były porcelanowych gracików, a dwie oszklone szafy lśni­

ły się posrebrzaną zastaw ą stołową, naśladującą sre­

bra familijne. Z rzeczywistego zaś srebra wicehra- bina posiadała: czternaście łyżek, piętnaście widel- cy, łyżkę wazową, sześć łyżek deserowych i j e d e n a ­ ście małych.

Lecz o tych szczegółach generał wiedzieć wówczas jeszcze nie mógł.

Umiejętnie przystrojona przez swoją garderobiannę, L udw ikę Compoint, wchodzi do tegoż stołowego po­

koju Józefina, by przyjąć gościa zesłanego przez

uśmiechającą się do niej fortunę. Tylko tutaj p r z y ­

ją ć go ona iaoże. Z saloniku bowiem urządziła ona

sypialnię, po za którą je st tylko ubieraluia. S y ­

pialnia Józefiny korzystnie świadczyła o jej guście.

(32)

Meble obite b y ły niebieskim naukinem, a pukle i strzepiące się ich krysy, mieniły się żółtą i czer­

woną barwą, łóżko udrapow ane było tak samo.

Różne oryginalne meble drewniane, przywiezione z wysp Antylskieb, odbijały pomyślnie cytrynow ą sw ą pstrocizną; stała tu jeszcze harfa roboty Re- naud i biust Sokratesa wykuty w białym marmurze.

W ubieralai, będącej najczęściej w owej epoce ro­

dzajem buduaru, stał fortepian fabryki B ernarda i mnó­

stwo luster większych i mniejszych.

Oto i wszystko, co posiadała wicehrabina de Beau­

harnais. Gdy b y ła sama, ja d a ła na glinianych t a l e ­ rzach, dla gości tylko wydostawano z szafy tuzin białych porcelanowych talerzy z niebieskiemi ob w ó d ­ kami. Jej bielizna stołowa sk ład ała się z ośmiu obrusów, z których cztery tylko były w deseń c i ą ­ gniony, a obrusy te i należące do nich serwety stare były i dziurawe; w inwentarzu oceniono je na cztery franki! Lec< Bonaparte ani się tego domy­

śla. Widzi on tylko przed sobą strojną i uroczą kobietę, pociągającą oczy i działającą na zmysły.

Nie domyśla się on również, że strojna ta dama, po­

siada zaledwie cztery tuziny starych, przesianych już koszul, ;dw a tuziny chustek, sześć spódnic, sześć kaftaników nocnych, osiemnaście zarzutek b a ty s to ­ wych i dwanaście par różnokolorowych pończoch jedwabnych. Po za bielizną, wierzchnie jej ubrania są nieco liczniejsze. Sześć haftow anych szali mu­

ślinowych, dwie suknie jedw abne, orzechowa i fioł­

kowa, trzy suknie muślinowe różnokolorowo dzier­

(33)

i JEGO KOBIETY. 31

gane, trzy suknie muślinowe gładkie, dwie suknie z organdyny, dwie suknie z wełny wschodniej, jed n ą suknię z lekkiej raateryi jedwabnej, trzy perkalowe, jedną batystow ą w delikatne białe hafty. Mała ilość bielizny, sześć zaledwie spódnic wobec osiemnastu strojnych sukien, charakteryzują wybornie, czem była właściwie Józefina.

Lecz generał nie zważa i zważać nie będzie na podobne drobnostki. Widzi przed sobą w ytw orną suknię, a raczej widzi tylko ładną kobietę: s zaty n ­ ka o ładnych, jedwabistych chociaż niebardzo buj - nych włosaeh, modzie ulegając, włożyła blond, pudrowaną perukę; cerę ma śniadą, lecz bielidło i róż pokryw ają te niedostatki wraz z ukazującemi się zmarszczkami; zęby popsute, ukryw ają się sta­

rannie za maieńkiemi jej ustami, złożonemi w lekki, czarowny uśmiech, ja k b y dopełniający, łagodny, p r z e ­ ciągły w yraz oczu, o podłużnych powiekach i uie- zwykle długich rzęsach. W yraz jej twarzy je st ł a ­ godny i dziwnie pociągający, również j a k jej głos o dźwięcznych czułych strunach; g d y mówiła, c z a ­ row ała nim ludzi. Nosek jej drobny, lekko na koń­

cu w górę zadarty, z nozdrzami wiecznie będącemi w ruchu, zalotny był, wymowny i podniecający.

O wiele piękniejszą od twarzy, b y ła postać Jó ze­

finy, wysmukła, wiotka, zakończona maieńkiemi nóż­

kami o tak zgrabnych kształtach, iż nogi jej nie do stąpania lecz do całowania zdawały się być stworzone.

Wogóle budowa jej ciała ta k była doskonałą w swej

piękności, iż gorset i wszelkie sznurówki psułyby

(34)

tylko harmonię rozkosznych jej kształtów. Pier­

si miała może zbyt płaskie, lecz ogólne wrażenie jej postaci było zachw ycająco pociągające. Wdzięk przytem miał?, czysto swój własny. Mówiono u niej:

„W dzięk uroczy nawet podczas snu jej nie opuszcza“ . Niezwykła harmonijność kształtów i ruchów, s p r a ­ w iała wrażenie dodające jej wzrostu, w rzeczy­

wistości zaś, Józefina b y ła dość nizka. Naturalnie przymioty te potrafiła ona wyzyskać po mistrzow­

sku. Każdy jej ruch, jakkolwiek z pozoru natu ralny, był ściśle obmyślany i wystudyowany przed lustrami rozstawionemi w jej ubieralni. Kreolki sły­

ną z pełnego wdzięku układu, i nęcącej zmysłowo gracyi. Józefina łą c z y ła w sobie wszystkie te przy­

mioty, podniesione jeszcze do doskonałości umieję­

tnie zastosowaną sztuką. Wrażenie na mężczyzn c z y ­ niła wielkie, odurzające, ja k zapach lekki a przeni­

kliwy, cóż więc dziwnego, iż niedoświadczony w ob­

cowaniu z tego rodzaju czarodziejkami, generał Bo­

naparte uległ jej urokowi. Jako „kobieta“ podoba­

ła mu się niewymownie, jako „dam a“ olśniła go zupełnie, ja k mówił: „zachowaniem się spokojnem, a nacechowanem szlachetnością, dostępną tylko sta­

rożytnym rodom“ .

Dostrzegła ona natychmiast uczynione na nim wrażenie; wiedziała, iż on teraz wyłącznie do niej należy; przyszedł nazajutrz, przyszedł na dzień trze­

ci, zaczął przychodzić codziennie. S p o ty k a ł się u niej

z wielką ilością osób, a wielcy panowie ja k de Se-

gur, Montesquieu, Caulaincourt, imponowali mu s t a ­

(35)

i JEIłU KOBIETY. 3 3

rożytnością swych rodów, dworskiem swera obej ściera; sam niejednokrotnie zaznaczał, iż wobec nich • czuje się drobnym sztachetką, „petit noble“ . P r z y ­ jazne stosunki yiee hrabiny de Beauharnais z tymi wielkimi panami, których trak to w ała j a k im r ó ­ wna, dodawały jej jeszcze uroku w oczach młode­

go generała; nie miał on jeszcze wtedy d o sta te c z ­ nego doświadczenia, by zwrócić uwagę na tę dro bną z pozoru okoliczność, iż panowie ci, jakkolw iek żonaci, bywali u Józefiny sami. nigdy sw ych żon do niej nie przyprowadzając. Bonaparte przabywal dotychczas prawie wyłącznie w kółkach jakobi­

nów, którym zawdzięczał szybki swój awans; to w a ­ rzystwo spotykane w pałacyku przy ulicy Chan- tereine o wiele więcej przemawiało do budzących się jego zamiłowań. Jakkolw iek wszystko jest tu ­ taj ułudą, tak bogactw o, ja k wielkie stanowisko pani domu, Bonaparte przyjmuje pozory za rzeczy ­ wistość, zmysły jego wielce mu w tem do p o ­ magają.

W dw a tygodnie po pierw szej wizycie, już p e ­ wna zażyłość panuje p o m ię d z y Diemi; p r a w d o p o d o ­ bnie jest to jeszcze stosunek platoniczny, lecz t r u ­ dno ściśle go orzec. Życie szybko w t e d y płynęło...

„Kochali się z namiętnością“ . Że on tak mógł o sobie powiedzieć, rzecz prosta. Lecz dlaczegóż nie przypuścić, że i ona ko ch ała go z równą wza­

jemnością? W szak był dla niej nowością, m agla

ją bawić jej rola mentorki, wreszcie był to lew

Masson. N apoleon I i jego k o b ie ty . 3

(36)

cUiki, którego wodząc przy sobie powolnego na cieniutkim łańcuszku, chlubić się mogła przed św ia­

tem. Dla dojrzałej tej kobiety, pochlebnem, ponę- taem było wzbudzić niezwykłą namiętność w c z ł o ­ wieku o wiele od siebie młodszym, który ciało jej pokryw ając pocałunkami „comme sous l ’E q u a te u r“, gorejąc ustawiczną i nieugaszoną ku niej żądzą, o ddaw ał cześć wymowną jej piękności, świadczył, iż zawsze podobać się ona może. Więc podoba się jej jako kochanek, lecz z takim :uężem o ileż b y ł o ­ by jej le p ie j! A właśnie oświadczył się i błaga, by wyjść za niego zechciała. A cóż ona traci, hiorąc go za męża? Goni ostatkami swego kredy­

tu, więc zaryzykuje!... Jest on młody, ambitny i już ma rangę generała głównodowodzącego armią we wnętrzną; rząd d y rek to ry atu pamięta dobrze, iż to on właśnie przygotow ał plan ostatniej kampanii włoskiej; Carnot ma zamiar powierzenia mu naczel­

nego dow ództw a w przyszłej kampanii. Wyjście za niego zamąż— okazać się może bardzo naw et ko- rzystnem! Wreszcie, do czegóż obowiązuje j ą m a ł­

żeństw o? W szak rozwód istnieje, a mowy tu być

nie może o ślubie kościelnym. Czemże zatem je st

małżeństwo w tych w aru n k ach ? Kontraktem m a ­

ją c y m siłę i moe swoją w miarę woli i chęci stron,

układ między sobą zawierających, j% atoli osobiście nie

krępuje w niczem, dla świata, do którego należała, niema

znaczenia żadnego, wreszcie świat ten sprawami jej

nie zajmuje się wcale; tak, niezawodnie, małżeństwo

(37)

z generałem Bcmaparte, je st dla niej rzeczą korzy ­ stną; ten młody csłow iek zajść może wysoko a j e ­ żeli zginie w jakiej bitwie, otrzyma pensyę jako po nim wdowa...

P ostanaw ia ona teraz p rzybrać pewne ostrożności:

przedewszystkiem, pragnie ukryć swój wiek. Nie chce bowiem, by ta k on, mający zaledwie lat d w a­

dzieścia sześć, j a k i ktokolw iek bądź inny wie dział, że już skończyła la t trzydzieści dwa. Oddaje jej pod tym względem usługę pan Calmelet, opiekun jej dzieci, który, dobrawszy jak o drugiego świadka, znajomego swego, pana Lesourd, zeznaje u nota- ryusza: „W iemy dokładnie, iż M arya-Józefa Ta- scher, wdowa po obywatelu Beauharnais, urodziła się na wyspie Martynice, obecnie zaś nie może ona przedstawić swej metryki, albowiem w yspa je s t w posiadaniu an g lik ó w “. Oto i wszystko — p o ­ świadczenie to, niewymieniające żadnej daty, za­

stąpiło metrykę. Józefina zaś mogła skutkiem tego zeznać w urzędzie gminnym, iż urodziła się w roku 1767, d. 23 czerwca, podczas, gdy rzeczywistą datą jej urodzenia je st rok 1763.

P od względem wyjaw ienia swego stanu m a ją tk o ­ wego, również je st nieszczerą. W innych okolicz­

nościach, byłoby to rzeczą trudną, lecz Bonaparte nie wchodzi w szczegóły i ufa jej ślepo; korzysta z tego Józefina i k o n trak t ślubny zostaje spisany prawie cichaczem w obecności jednego tylko św iad­

ka, adjutanta generała, pana Lamarrois; niedokład-

i JESU KOB ETY. 3 5

(38)

uością swej formy, a k t ten musiał zadziwiać s a ­ mego notaryusza u którego był spisywany; w całości b y ł na korzyść Józefiny. Zapewniał jej rozdział majątkowy, wolność zawierania umów, dożyw o­

tną pensyę 1,500 franków, wyłączne prawo nad dziećmi z pierwszego małżeństwa.

Nie wnosi ona mężowi żadnego posagu, wszystko bowiem, co posiada, stanowi własność wspólną z n ie ­ żyjącym jej mężem, generałem de Beauharnais. Do - tychczas zaś inwentarz tego majątku nie został sporządzony, będzie on gotów dopiero za d w a lata, a więc w chwili, gdy Józefina jasno już widziała, że korzyść ze zrzeczenia się i zerwania z całą sw ą przeszłością wyniesie znaczną. Generał Bonaparte o wiele je st ściślejszy w wyjawieniu swego s ta ­ nu materyalnego: „przyszły małżonek oświadcza, iż nie posiada majątku żadnego, ani ruchomego, ani nieruchomego, prócz swego umundurowania, oraz broni“ . Słusznie notaryusz rzekł o nim do pani de Beauharnais „posiada tylko szablę swą wraz z p o c h w ą “.

Kontrakt ślubny nosi datę 18 ventöse roku IV (8 marca 1796 r.). Nazajutrz odbył się ślub c y ­ wilny, a uprzejmy urzędnik stanu cywilnego ozna­

czył panu młodemu lat dwadzieścia osiem a p a n ­

nie młodej lat dwadzieścia dziewięć. Pan mer,

jak o zwolennik równości, nie w ah ał się przed tem

zrównoważeniem... Świadkami ślubu byli: B a rra s,

Tallien, Calmelet i niepełnoletni Lamarrois. O zezw o­

(39)

i JEGO KOBIETY. 37

lenia rodziców nieina najmniejszej wzmianki, rzecz prosta: — nie pytano ich sięl...

W dwa dni po ślubie, generał Bonaparte jedzie sam do Włoch, dla objęcia dowództw a nad armią.

Pani Bonaparte pozostaje w pałacyku przy ulicy

Chantereme. Heureusement, on avai pris des avances

sur la lunę de miel...

(40)

O b y w a t e l k a B o n a p a r t e .

Jedenaście noclegów oddzielało wówczas Paryż od Nicei, z każdego wysyłany byl list na ulicę Ohantereine, pod adresem „obywatelki Bonaparte u obywatelki Beauharnais“. Listy te były czysto miłosne; piszący, pełen zaufania w przyszłą swą sławę, zapomina w nich o trawiącej go ambicyi.

Zbytecznem byłoby o tem mówić. Więc ani słowa nie pisze o przyszłych swych widokach, ja k r ó ­ wnież niema w nich śladu, by najlżejsza trap iła go niepewność, co do urzeczywistnienia planów p r z y ­ szłości. Rzecby można, iż jedzie on tam, by roz­

kazywać i nakazywać zwyaięztwa. W listach zaś do Józefiny je st tylko on i ona, tylko ich miłość.

W Nicei, natychmiast po swem przybyciu, rzuca swe krótkie proklamacye niesfornym tłumom, z k t ó ­ ry ch armię tworzy, w paru słowach umie on s t r e ­ szczać marzenia i zaspokojenia żądz tych ludzi, a równocześnie jednem zmarszczeniem swych brwi przywodzi do posłuszeństwa buntujących się prze­

ciwko jego władzy generałów, odgrażających się;

(41)

NAPOLEON I i JEGO KOBIETY. 3 9

„le petit b...“ musi, tak tańczyć, j a k my zagramy

— pisze Augereau do Masseny. W ydaje r o z k a ­ zy, organizuje i munduruje żołnierzy, zapewnia się co do ich żywności a na początek każe im prze­

drzeć się przez Alpy, które zdobędą w wysiłku nad­

ludzkim, by ujrzeć bogate kraje włoskie. Pomimo tych zajęć, śle jeden list za drugim na ulicę Chan- tereine: „Gdy chcę życie przeklinać, kładę wówczas rękę na me serce, bo tam obraz twój ku mnie się uśmiecha; biorę go do ręki i miłość tw oja świadczy przekonywająco o szczęściu bezwarunkowem, świat się cały do mnie śmieje i smutnym mi je st tylko czas, który spędzam zdała od ciebie“. Portret J ó ­ zefiny nie opuszcza go na chwilę i w pada w ro z ­ pacz, gdy szkło się na nim strzaskało, przywodzi mu to bowiem na pamięć przesąd, przepowiada­

jący śmierć w danym wypadku. Portret ten poka­

zuje chętnie kolegom i modli się do niego co wieczora...

Ubóstwia j ą z egzaltacyą wierzących. Żołnierze nie śmieliby się z niego, gdyby znać mogli szał, któremu ulega; sami są młodzi i tej samej co on rasy, głowy ich równie są pochopne do u n ie ­ sień i wierzeń nadzwyczajnych! Jest on generałem licującym z tą armią niezwykłą. Na jej szczy­

cie stoi on, młodzieniec o niczem niewzruszonej twarzy; chudy, blady z siwawemi od pudru w łosa­

mi spadającemi prawie na ramiona, głębokie jego

oczy ciskają błyskawice, p rzenikające istoty do s a ­

mych ich głębi; wszyscy wzrokowi jego kofnie są

(42)

posłuszni. Pod rozkazami jego pozostają dwaj awanturnicy: Augereau, dezerter ze wszystkich arraij europejskich zbiegły aż tutaj, który wierzy tylko w swą szablę i w butelkę, oraz Massena, przebie- gły kontraoandzista, rozbójnik w razie potrzeby, równie czuły na wdzięki pierwszej lepszej niewiasty, ja k ua pierwsze lepsze pieniądze!

Buntują się i zżymają na tego „ci-devant“, k t ó ­ rego narzucono im na dowódcę. Lecz wzrokiem ich poskramia i gromi a oni ja k dzikie a zwalczo­

ne nieznauą potęgą zwierzęta, cichną i, łasząc się, przypodobać się panu swemu pragną. Żołnierze i oficerowie nie potrzebuią tego pogromu, zawładnął nimi wraz z pierw szą chwilą objęcia swej władzy.

Należeli oni prawie wszyscy do armii Wschodnich Pirenei; naw ykli już do wyzucia się z wszelkich wygód; duch bohaterskiego de la Tour d ’Auver- gne unosić się nad nimi zdaje. Myśl ich całą po­

chłania sła w a i miłość ojczyzny. W zadziwiającej tej kampanii włoskiej, zdarzało się, iż oficerowie odmawiali awansu, ja k b y ubliżeniem dla nich było, otrzymywać nagrodę za okazaną odwagę; natomiast w czasie bitwy, kaprale zastępowali umiejętnie p o ­ ległych oficerów a prości żołnierze komenderowali w razie potrzeby j a k generałowie, odgadując s t r a ­ tegiczne plany w chaosie i wrzawie na polu bitwy.

Elektryczna iskra geniuszu przenika te szeregi z po­

gard ą u rą g a ją c e śmierci, i weselem naprzeciw niej idące; wesoły stoieyzm zaw ład n ął wszystkimi a mi­

łość z równą egzaltacyą mknie w marzeniach tych

Cytaty

Powiązane dokumenty

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

Pierwsza siedziba poczty lubelskiej w drugiej połowie XIX wieku, jakkolwiek usytuowana przy pryncypalnej ulicy miasta, nie była wtedy nadto dostojna i odpowiednia do rangi

Jednak wydaje mi się, iż w większym stopniu związane jest to z próbą za ­ instalowania w tych krajach nowożytnego modelu polityki, czy może raczej jego

Celem wystawy było stworzenie uczestnikom możliwości zapoznania się z aktualną ofertą liczących się dziesięciu wydawnictw, wydających książki z zakresu socjo- logii oraz

- opisz podróże Kordiana z aktu II: gdzie był, z kim się w dantm miejscu spotkał , czego dowiedział się o życiu. - podsumowaniem jest monolog na Mont Blanc – jaki cel

Rachunkowość jest tym systemem, który dostarcza informacji historycznych o dochodach i wydatkach związanych z programami (zadaniami). W odniesieniu do planowania budżetowego,

27 G. Almond, Approaches to Developmental Causation, [w:] Cris, Choice and Change: Historical Studies of Political Development, G. Huntington, Trzecia fala demokratyzacji,

W podobnej konwencji ukazana została rodzina w Białej karawanie Juliusza Grodzińskiego, który z kolei przedstawia młode małżeństwo z dzieckiem, gdzie mąż jest