TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8, kw artalnie rub. <J.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10 , półrocznie rub. 5.
Prenum erow ać m ożna w R ed a k cy i W szech św iata i w e w szyst
kich k sięgarniach w kraju i zagranicą.
K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią P a n o w ie : D e ik e K ., D iek stein S .. Eism ond J., Flaum M ., H o y e r H ., Jurkiew icz K ., K ow alsk i M., K ram sztyk S ., K w ietniew ski W ł., L ew iński J ., M orozew icz J., N atanson J ., O kolski S., S tru m pfE .,
S ztol;m an J . f W ey b er g Z., W róblew ski W . i Zieliński Z.
A d r e s e ĆL a. c 37- i : lECralro-wslsie - 3?rz;e{5.x*i.ieście, 2ŃT-r SS.
0 t. zw. merceryzowaniu bawełny.
(Odczyt, w y g ło s z o n y na p o sied zen iu łó d zk iej s e k c y i te c h n ic z nej w m arcu r. b.).
Z pośród różnych m ateryałów włóknis
tych, bawełna niewątpliwie posiada najw ię
cej danych do najszerszego rozpowszechnie
nia. Ponieważ tkanina baw ełniana często- i kroć zastępuje droższe wyroby z wełny, lnu, jedwabiu, więc też oddawna widzimy usiło- j
wania, zm ierzające ku t. zw. uszlachetnieniu bawełny, m ającemu na celu nadanie je j po
dobieństwa do innych m ateryałów włóknis- [ tych. Służy tem u bielenie, barwienie, oraz cały szereg sposobów i czynności, zwanych ap retu rą, czyli wykończaniem. Jakkolw iek w wielu przypadkach wykończenie tkaniny bawełnianej czyni j ą łudząco podobną do lnu, lub wełny; jed n ak pozór nadany w ten sposób istnieje tylko przez czas, jak i jest potrzebny do sprzedaży—w rękach konsu
m enta znikają wszystkie złudne zalety po pierwszem praniu. Sposoby, używane d o tychczas przez ap retu rę, nie m ają na celu zmiany samego włókna bawełny, polegają zaś tylko na pokrywaniu go rozm aitem i sub- stancyami, przedewszystkiem krochmalami, które m ają wypełnić przestrzenie pomiędzy włóknami, nadać tkaninie mięsistość, g ru bość, wreszcie zapomocą prasow ania—żąda
ny połysk. Ani pod względem chemicznym, ani anatomicznym samo włókno nie ulega zmianie, przylegające zaś mechanicznie sub- stancye, oraz uwarunkowany przez ich obec
ność połysk, znikają po wypraniu, a nawet po zmoczeniu wodą.
Dopiero w ostatnich czasach szereg środ
ków, ku uszlachetnieniu bawełny zm ierzają
cych, powiększył się o jeden sposób, który w krótkim czasie wywołał wielkie za in te re
sowanie się nim i którego przyszłość wydaje się zapewnioną. Mamy tu ta j na myśli t. zw.
merceryzowanie bawełny.
Obecnie ta nazwa wchodzi w użycie dla procesu, nadającego nitce czy tkaninie b a wełnianej wygląd jedwabiu, połysk jedw ab
ny. R ezu ltat ten jed n ak osięgnęło m ercery
zowanie dopiero w ostatnich latach; istotę merceryzowania stanowią inne zjawiska.
Około r. 1850 chemik angielski, Jo h n M ercer, rozpoczął badania nad zjawiskiem, które zwróciło jego uwagę, gdy pewnego r a zu filtrował mocny i zimny roztw ór wodanu sodu przez tkaninę baw ełnianą. Zauw ażył on mianowicie, że tk anin a podlega silnemu skurczeniu, oraz grubieje. Zmierzywszy gęstość ługu przed i po przesączeniu, prze
konał się, że t a ostatnia zm niejszyła się, czyli że część wodanu sodu weszła w zwią
zek z baw ełną. Związek ten pod działaniem wody rozszczepia się w tak i sposób, że cała
ilość związanego wodanu sodu odpada, nato
m iast nie otrzymujemy już celulozy, lecz p o łączenie jej z wodą, t. zw. hydrocelulozę.
Celuloza po traktow aniu ługiem : C iaH aoO, 0 . 2N a O H . x H20 .
Po rozkładzie przy pomocy wody, hydro- celu loza:
CiaHao0 1() . H20 .
Bawełnę w ten sposób zmienioną nazywano baw ełną m erceryzowaną. D la merceryzowa- nia zatem należało baw ełnę zmoczyć mocnym roztworem wodanu sodu, a potem wyprać w wodzie. W łasności bawełny merceryzo- wanej są n a stę p u ją c e: przedewszystkiem, J
wbrew oczekiwaniu, wytrzymałość nietylko | się nie zmniejszyła, lecz znacznie wzrosła, mianowicie w stosunku = 13 : 21. F a rb u je się ona łatwiej, oraz wyfarbowania wypada- J ją znacznie ciemniej, do tego stopnia, że
oszczędność barw nika wynosi 30—4 0 % , za
leżnie od rodzaju barw nika. K olory wycho
dzą pełniejsze i żywsze.— Ze względu n a po
wyższe zalety, oraz na pewne zgrubienie j tkanin merceryzowanych, można było przy
puszczać, źe wynalazek M ercera będzie m iał ogromne znaczenie w przemyśle. Tym cza
sem zastosowanie napotkało tru d n o ści: oto tk an in a bardzo się kurczyła, a ponieważ w artość tkaniny ocenia się w stosunku do długości i szerokości, wyżej wyszczególnione korzyści nie w ynagradzały przeto s tra t, j a kie wynikały z tego pozornego zmniejszenia się m ateryału. To też odkrycie M ercera poszło w zapomnienie i przez długi czas nik t nie m yślał o merceryzowaniu.
Dopiero przed 15-tu laty jed n a z d ru k arń alzackich zaczęła wyrabiać nowy rodzaj tk a niny (t. zw. krepony) i przy wyrobie tego artykułu zużytkow ała odkrycie M ercera.
Rodzaj ów zasadza się na częściowem m er
ceryzowaniu, obejmującem tylko niektóre m iejsca tkaniny. P rzy pomocy odpowiednio rytow anego walca wciskano zgęszczony ług w pewne miejsca tkaniny. Ponieważ w miej
scach tych nitki uległy skurczeniu, więc w części tkaniny, otaczającej owe miejsca, m usiały powstać zmarszczki'. M etody tego częściowego merceryzowania szybko zostały udoskonalone. Ponieważ drukow anie łu g u o kazało się rzeczą niedogodną i w wielu r a
zach nie prowadziło do celu *), wkrótce za
częto postępować inaczej. N ajpierw d ru ko wano t. zw. ochrony, a następnie napaw ano tkaninę w ługu; ochrony (przedewszystkiem gum a arab sk a) nie dopuszczały ługu. Spo
sób, opatentowany przez fabrykę w H eiden- heim, polega na klocowaniu ługiem i na na- tychm iastowem zobojętnianiu ługu w pew-
! nych miejscach zapomocą kwasów (solny, szczawiowy). Ponieważ zarówno do łu g u ,
i ja k do owych ciał kwaśnych można dodać odpowiednich barwników, więc w ten sposób możliwem się stało osięganie mnóstwa efek
tów kolorystycznych, niemożliwych, a p rzy najm niej nad er trudnych do urzeczywistnie
nia w tkalni.
W r. 1889 i 1890 w Anglii przez Lovegor zaś w Niemczech w r. 1896 przez Thom asa i Prew osta z Crefeld były uzyskane patenty, wprowadzające zasadniczą zmianę w dotych
czasowym sposobie m erceryzowania. W łók
no bawełny podczas m erceryzowania, pod działaniem ługu staje się krótszem; jedno
cześnie elastyczność włókna znacznie wzras
ta. Otóż jeżeli baw ełnę, kurczącą się pod
czas działania silnego ługu, rozciągniemy
j jednocześnie lub po wyjęciu z ługu do pier
wotnej lub większej, niż pierwotna, długości, wówczas nabiera onaj pięknego jedw abnego połysku. N aprężenie bawełny trw ać musi dopóty, dopóki nie zniknie osięgnięta przez nią elastyczność, co nastąpi po wymyciu wo
dą, mówiąc zaś językiem chemicznym, po
| rozkładzie związku bawełny z wodanem so
du, dokonanym przez wodę, którego rezu lta
tem je s t t. zw. hydroceluloza. Tkanina lub przędza, m erceryzowana zapomocą tego spo
sobu, posiada wszystkie zalety bawełny mer- ceryzowanej, o których już wspominaliśmy;
nadto zyskuje połysk jednolity nadzwyczaj trw ały, który nie niknie nawet podczas bie
lenia, farbowania i t. p. operacyj.
Zm iany, jakim ulega baw ełna merceryzo
wana, są tak głębokie, że dla dokładniejsze
go ich zrozumienia musimy zobaczyć, co się dzieje z włóknem baw ełsy podczas tego pro-
') W ym agana gęstość ,.farb y ” do druku prze
szkadzała przenikaniu dokładnem u Jugu i wyma
gała dłuższego oddziaływ ania; przez ten czas nie można było suszyć tkaniny, gdyż ług nie działa w wyższej tem peraturze w żądany sposób.
cesu. Zm iany te są. dwojakie : chemiczne i fizyczne. Ze mamy do czynienia w tym przypadku ze związkiem chemicznym, świad
czy o tem stały stosunek ilości związanego
owego związku, gdyż traktow anie bawełny roztworem alkoholowym wodanu sodu nie merceryzowało tej ostatniej. Związek ten rozkłada się zapomocą, wody : cała ilość wo-
Zwyczajna bawełna pod mikroskopem.
Bawełna merceryzowana bez rozciągani'.
Bawełna merceryzowana i rozciągana.
wodanu sodu do ilości celulozy, oraz wydzie
lające się podczas tego procesu ciepło. W e wzorze, jak i wyżej podaliśmy, je s t i woda;
otóż je st ona nieodzowną częścią składową
danu sodu usuwa się i otrzym ujem y ostatecz
ny produkt m erceryzow ania—hydrocelulozę.
T a ostatnia je s t związkiem, posiadającym silniejsze powinowactwo chemiczne, niż czys-
ta celuluza; w ten sposób staje się zrozu
m iałą większa łatwość barw ienia. Zm iany chemiczne wywołują zarazem zmiany w b u dowie anatom icznej włókna; te ostatnie zwiększają się jeszcze pod wpływem czyn
ników mechanicznych — przedewszystkiem rozciągania. W iadom ą je st rzeczą, że m ając daną powierzchnię maximum objętości osię- ga się wówczas, gdy powierzchnia ta p rzyj
mie postać kuli.
Podczas merceryzowania, w skutek tw o
rzenia się nowego związku, następuje po
większenie objętości włókna. Z d aje mi się, że w ten sposób staje się zrozum iałem skró
cenie się włókna, oraz jego zgrubienie. B a
dania mikroskopowe, przeprowadzone przez d-ra Langego, wykazały n astępujące rezu l
taty. W łókno, m ające formę ru rk i spłasz
czonej, spix-alnie pozginanej, posiadającej w przecięciu formę ucha z wydłużonym ry- Beui, po merceryzowaniu pęcznieje, prostuje się, w przecięciu zbliża się do koła; jedno
cześnie powierzchnia staje się gładszą, samo włókno bardziej przezroczystem . G dy teraz nitkę rozciągniemy, wówczas włókno wy
prostuje się, przecięcie je st prawidłowo okrągłe, z otworem okrągłym ; włókna ma- j ą wygląd równych pręcików błyszczą
cych. Połysk tkaniny, merceryzowanej z zastanowieniem rozciągania, zależy właś- j nie od gładkości włókienek i od ich ukła- i du równoległego; w ten sposób powiększo- i ną została zdolność odbijania św iatła. Ze jed n ak m erceryzow ana celluloza staje się nadto bardziej przezroczystą, więc lepiej pochłania promienie świetlne, skutkiem czego po zabarwieniu w ygląda ciem niej, sam a barw aj zaś je s t żywszą. D -r F ra n k e l usiłuje wyjaśnić te zmiany fizyczne włókna przex fakt zniszczenia podczas procesu m er
ceryzowania zewnętrznej powłoki włókienka, t. zw. cuticuli. O istnieniu cuticuli prze
konać się możemy z łatw ością, rozpuszczając bawełnę w am oniakalnym roztworze miedzi.
Je d n i, ja k O. N. W ilt, twierdzą, że sk ład a się ona z oxycelulozy; inni, ja k K iig ler, Gilsen, wydzielili z niej kwasy felenowy i flojonowy; w każdym razie stanowi ona chemicznie i anatom icznie różną część włók
na, rozpuszczającą się częściowo w mocnym ługu, a w każdym razie ulegającą pod jego działaniem zmianie i oddzieleniu od włókna.
W samej rzeczy, na włóknie merceryzowa- nem (bez rozciągania) widzimy, że cuticula je st mocno nadwyrężoną i że częściowo b ra k jej; po rozciąganiu b ra k ten je s t p ra wie zupełny. Otóż F ran k e l twierdzi, że w łaśnie nieobecność tej cuticuli w arunkuje przezroczystość, oraz połysk merceryzowanej bawełny. Zaprzeczono tem u zapomocą n a stępującego dośw iadczenia: błyszczącą m er- ceryzowaną bawełnę poddano jeszcze raz działania silnego ługu : bawełna uległa wów
czas skurczeniu, i połysk zniknął prawie zu
pełnie. Doświadczenie to niezupełnie zbija F r a n k l a : dla połysku, oprócz nieobecności cuticuli, konieczną je s t pewne równoległe ułożenia się włókienek. Z daje się, że tw ier
dzenie F ra n k la ma dużo słuszności za sobą.
(D o k. n a st.).
K . Raczkowski.
SZ K O D N IK I R O ŚLIN w stosunku do własnych pasorzytów i wrogów.
(W e d łu g prof. K. Sa jó ).
H andel międzynarodowy dostarcza nam nietylko przedmiotów codziennej potrzeby i zbytku, pochodzących z odległych krain, lecz obdarza także od czasu do czasu różne- mi szkodnikami, które następnie pustoszą pola lub ogrody w sposób ta k przerażający, że wobec nich bledną niekiedy nawet szkody, zrządzane przez wojnę. Z tego powodu n a
leży być bardzo ostrożnym w sprowadzaniu z innych części św iata roślin żywych lub świeżych owoców, na nich bowiem najłatw iej przem ycają się owe szkodniki.
Niebezpieczeństwo to uznane dziś je s t przez wszystkich, ale nie tak dawno jeszcze nawet między uczonym można było spotkać ludzi przeciwnego zdania. W r. 1835 zwo
łano do Brukseli zjazd entomologów dla naradzenia się nad środkam i, które należało przedsięwziąć, żeby się zabezpieczyć przed możliwem zawleczenieniem do E uropy złotki kolorado (D oryphora decem lineata), która wówczas g rasow ała w straszliwy sposób w S tanach Zjednoczonych A m eryki północ
nej. N a zjedzie tym d -r Candeze, znany
entomolog, wypowiedział pogląd, że obawy zawleczenia złotki są, najzupełniej płonne, żaden bowiem chrząszcz am erykański nie może osiedlić się w E uropie na stałe, zupeł
nie tak samo ja k europejskie gatunki nie aklim atyzują się w Ameryce. W yraził się on nawet, że musi istnieć jakieś niezbadane dotychczas prawo, które nie pozwala chrząsz
czom osiedlać się na odległych lądach, a zatem przenosić się z E uropy do Ameryki i odwrotnie. P ogląd to niczem nieuzasad
niony, dziś zarzucony całkowicie, a nawet i wówczas zupełnie niezrozumiały w ustach uczonego przyrodnika. Przesiedlanie się szkodników odbywa się wciąż z mniejszem lub większem natężeniem od czasu, jak istnieje handel wymienny między odległemi lądami, i potrzeba było jedynie specyalnego uprzedzenia, żeby trw ać w zdaniu prze- ciwnem.
A co dziwniejsze, że jeszcze pierwiej, nim d r Candeze wystąpił ze swoim poglądem, J. Lichtenstein wykazał był, że A m eryka posiadała ju ż na stałe 24 gatunki owadów S tarego św iata, należących do 5-ciu rozm ai
tych rzędów,ra w tein 3 gatunki chrząszczów.
N ie wdając się w wyliczanie wszystkich poprzestaniem y na wzmiance, że w ich licz
bie znajdow ały się ta k niebezpieczne szkod
niki, jak mącznik (Tenebrio m olitor), prysz- czarka przeniczna (Diplosis tritici), zwój
ka jabłkow a (C arpocapsa pomonella), mól siercik (Tinea topezella) i inne. Am erykanie zatem na własnej skórze sprawdzili już uciążliwość szkodników^ europejskich, ale i E u ro p a otrzym ała wzamian do tego czasu parę szkodników am erykańskich: filo- kserę (Phylloxera v astatrix), korówkę (Schi- zoneura lanigera) i niektóre inne, mniej zasługujące na uwagę.
Z atem już w czasie zjazdu brukselskiego istniało dość dowodów, wykazujących m ożli
wość aklim atyzowania się szkodników na lądach, odległych od ich ojczyzmy. Od tego czasu ilość dowodów takich jeszcze się po
większyła, a złotka kolarado po dwakroć próbowała się przedostać do Europy (w r.
1877 i 1887).
N a szczęście owad ten je st dość duży i łatwo rzucający się w oczy, a że przytem życie spędza nie w ukryciu, lecz odsłonięty na liściach ziemniaka, łatw o więc było spo-
strzedz go zawczasu, przedsięwziąć należyte środki i obronić E uropę przed tym strasz
nym niszcycielem ziemniaków.
Gdyby obecność wszystkich szkodników była równie łatw ą do zauważenia, ja k to ma miejsce ze złotką kolorado, obawa zawle
czenia ich wraz z produktam i roślinnemi nie byłaby znowuż tak straszną. A le jak wyśledzić przekradanie się różnych drobnych owadów, np. mszyc, których ^wymiary nie dosięgają częstokroć 1 mm i które przytem spędzają część życia w ukryciu na korzeniach, w szczelinach kory i t. p. Nic więc dziwne
go, że w swoim czasie E u rop a nie potrafiła przeszkodzić osiedleniu się filoksery, a tylko wielkiej baczności należy zawdzięczać, że dotychczas nie pozyskaliśmy na stałe nowego szkodnika drzew owocowych—tarczyka San Jo se (Aspidiotus perniciosus).
Dziś wiemy już z wszelką pewnością, że niema żadnego praw a natury, ja k chciał d -r Candeze, któreby nie pozwalało szkodni
kom z jednego lądu osiedlać się na innym.
Co więcej przekonano się, że najczęściej szkodniki tem obficiej się rozm nażają i tern większe zrządzają szkody, im dalej się je przeniesie od ich ojczyzny.
Pogląd tak i może w pierwszej chwili wy
dawać się niezrozumiałym, a nawe sprzecz
nym z rzeczywistością, wobec faktu, źe przeniesienie i zaaklimatyzowanie roślin lub zwierząt z jednej części świata do d ru giej kosztuje nieraz wiele wysiłków i że bar
dzo często utrzym ują się one tam jedynie skutkiem pieczołowitości ludzkiej. Głębsze jednak zastanowienie się wykazuje, że oba te zjaw iska nie pozostają bynajmniej w sprzecz
ności ze sobą.
Wiadomo ja k wielkie znaczenie w naturze ma pasorzytnictwo, ja k na każdym kroku napotyka się mnóstwo gatunków roślinnych i zwierzęcych żyjących kosztem innych. N ie
ma bodaj ani jednego organizmu, któryby był wolny od pasorzytów, niejeden gatunek pod wpływem ich szkodliwej działalności sta ł się mniej licznym, niejeden zupełnie nawet zniknąi z powierzchni ziemi.
Pasorzytnictw o nie zjawiło się odrazu na ziemi w postaci gotowej, ja k M inerwa z głowy Jow isza. P otrzeba było tysięcy lat, albo ściślej setek tysięcy, aby mogły powstać i utrwalić się takie stosunki, jakie znajduje
my obecnie między różnymi pasorzytam i | a ich gospodarzami. To też im ja k i gatunek [ dawniej zamieszkuje pewien obszar, tem więcej mogło osiedlić się n a nim pasorzytów i wogóle tem więcej zdążył on sobie zyskać wrogów.
N a naszych dębach i drzewach iglastych, osiedlonych oddaw na w E uropie, zamiesz
kuje z jednej tylko grom ady owadów tyle szkodników, że samo suche wyliczenie ich nazw zajęłoby całe strony. Grochodrzew biały czyli ta k zw ana pospolicie akacya (Ro
binia pseudacacia), sprowadzona z A m eryki zaledwie przed p a rą wieków, posiada bardzo niewiele wrogów i to jest, zapewne, jednym z powodów, dlaczego to drzewo ta k dobrze u nas się udaje. W ojczyznie swojej, S ta nach Zjednoczonych A m eryki północnej, akacya żywi swemi sokam i wiele owadów, z których, na szczęście, do E uropy dostał się tylko jeden.
A le owady, szkodzące roślinom m ają ta k że swoich wrogów i pasorzytów, którzy nie pozw alają mi rozm nażać się nadm iernie | i ra tu ją w ten sposób od zupełnej zagłady powłokę roślinną naszej planety. Różne owady drapieżne, ja k szczypawki, gąsienicz- ! niki, biedronki i wiele innych, p tak i owado- żerne, grzyby osiedlające się na owadach, sp ełn iają niejako rolę „policyi” w przyro
dzie, występującej w obronie roślin i sp ra
wiającej, że z potom stw a każdego owadu zaledwie setna a czasami tysiączna część może dojść do zupełnego rozwoju i d o jrza
łości płciowej.
Owady przeważnie nie mogą bronić się czynnie przed tem i wrogami. To też wy
ginęłyby one z czasem, gdyby w ciągu wie
ków nie wyrobiła się w nich pewna zdolność ratunkow a, zabezpieczająca istnienie ga- i
tunku. Jest nią niezm ierna płodność : owa
dy, składające po kilkadziesiąt ja je k należą do mało płodnych, wobec tego, że w bardzo wielu gatunkach, np. u niektórych mszyc, sam ica znosi je tysiącami. Dzięki jed n ak sprawności ^policyi”, tropiącej nieustannie szkodniki, skutki tej niezmiernej płodności ograniczają się jedynie zabezpieczaniem is t
nienia gatu n k u . Im jak i gatunek posiada więcej wrogów w swej ojczyznie, im bardziej je s t narażony n a prześladowanie, tem więcej m u9i składać ja j, żeby nie zaginąć. Z ja
wisko to je s t tak dalece powszechnem, że można z zupełną słusznością z płodności owadów wnioskować o ilości ich wrogów;
im ja k i gatunek je st bardziej płodny, tem więcej musi posiadać wrogów w swej ojczyz
nie. Jeżeli jedn ak w zwykłych w arunkach niezm ierna płodność owadów szkodliwych nie ujaw nia się niczem szczególnem, wobec działalności ich pasorzytów, to zupełnie inny obrót przybiera cała sprawa, gdy z j a kiegokolwiek1 powodu sprawność tej „policyi n a tu ry ” osłabnie. W ówczas zupełnie nie
spodziewanie i w czasie stosunkowo krótkim zjaw iają się całe roje szkodników w iloś
ciach, nieraz tak przerażających, że zwykły śm iertelnik bywa przekonany, że przyleciały one gdzieś zdaleka n a własnych skrzydłach czy też z wiatrem lub burzą. W rzeczy
wistości jed n ak byw ają to zwykle nasi w spół
obywatele, osiedleni obok nas z dziada p ra dziada ale w norm alnych w arunkach nie wiele ściągający n a siebie uwagi z powodu swej małej liczebności.
W ten sposób ukazują się u nas od czasu do czasu niezliczone ilości bielinków (Pieris).
N ie z obcych stron przybyły również b ru d nica mniszka i nieparka, które w roku ubieg
łym szerzyły ta k straszne spustoszenia w naszych lasach.
Zwrócenie uwagi na stosunek szkodników roślinnych do własnych pasorzytów prowadzi nas do zrozum ienia przyczyny, dlaczego nie
które szkodniki zrządzają znacznie więcej spustoszeń, tbędąc przeniesione do innej części świata, niż w swojej ojczyzmie. W ów
czas bowiem nie m ają one do czynienia ze swemi naturaln em i wrogam i i rozm nażają się w sposób niesłychany, który w ojczyznie ich nigdy by nie był możebny. N aturalnie następuje to jedynie wtedy, gdy n a obczyz- nie znajdą odpowiednie warunki klim a
tyczne.
J e s tto właśnie jed n a z przyczyn, dla k tó rej spustoszenia, zrządzane przez fiilokserę, przybrały ta k p rzerażające rozm iary w E u ropie, gdzie nikt prawie nie tępił je j, aż dopóki nadm ierne rozmnożenie się tego szkodnika nie zwróciło na siebie uwagi czło
wieka. Człowiek atoli bez pomocy n a tu ralnych swoich sprzymierzeńców może sku
tecznie walczyć ze szkodnikam i tylko wtedy, gdy zawczasu spostrzeże ich obecność i s ta
nie do walki, jeszcze pierwiej, niż dane owady staną się prawdziwie groźnemi.
Jeszcze je d n a okoliczność czyni szkodniki niebezpieczniejszeini na obczyźnie. Owady, w walce ze swemi pasorzytam i i innemi wro
gami, wyrobiły w sobie nadm ierną płodność, jak o środek ratunkowy. Podobnież i rośliny, napastowane przez szkodniki, zyskują z bie
giem czasu pewną odporność, o ile dany ich gatunek nie ulegnie w długotrw ałej walce i nie zniknie zupełnie. Objaw ten je st zu
pełnie zrozumiały, wszystkie bowiem słabsze osobniki giną zmożone przez pasorzyty, po
zostają zaś tylko silniejsze, a tem samem i cały g atunek nab iera z czasem wielkiej odporności.
Ale i szkodnik wzmacnia się na siłach, będąc zmuszony do walczenia z rośliną od
porniejszą. W ten sposób wytwarza się rodzaj wyścigu trzym anego w pewnej mierze tak, źe ostatecznie i roślina istnieje i szkod
nik znajduje możność życia jej kosztem.
W yobraźmy sobie tera z, że szkodnik zo
stanie przeniesiony od innej części świata o odpowiednich dlań w arunkach klim atycz
nych oraz, że tam znajdują się gatunki roślin, pokrewne jego dotychczasowemu gos
podarzowi, k tó re jed n ak nigdy jeszcze nie miały do czynienia z takim pasorzytcm , a tem samem są zupełnie bezbronne wobec niego. W ówczas szkodnik rzuci się na nie ze zdwojoną siłą, a nie napotykając oporu, będzie szerzył wśród nich tem większe spu
stoszenia.
T a okoliczność m iała naczelne znaczenie w zniszczeniu, spowodowanem przez filokse- rę. E uropejska winorośl, nie napastow ana nigdy przez tego szkodnika, ulegała mu niejako bez walki, podczas gdy gatunki am erykańskie (V itis rotundifolia, riparia, rupestris i in.), oddaw na m ając z nią do czynienia, wyrobiły już w sobie pewną od
porność; filoksera więc nie była dla nich równie groźną
Istn ie ją zatem dwie przyczyny, dla których
•szkodniki roślinne sta ją się szczególnie nie
bezpiecznymi na obczyznie : b rak n a tu ra l
nych wrogów z jednej strony i b rak odpor
ności w miejscowych roślinach z drugiej.
Skutkiem tego owady, zaledwie znane w swej ojczyźnie, stają się gdzieindziej w krótkim Czasie prawdziwą plagą, z k tó rą walka czę
stokroć bywa zupełnie bezowocną. P rzy słowie „wszędzie dobrze a w domu najle
piej’1—do nich zdaje się wcale niestosować.
Odpowiedniejszem bodaj byłoby inne, że
„nikt nie je st prorokiem we własnym k ra ju ”, przyczem wyraz „prorok” właściwiej by było zastąpić wyrazem „bicz boży”.
Z resztą nietylko owady, ale i wiele innych gatunków roślinnych lub zwierzęcych roz
mnaża się obficiej na obczyźnie z powodu braku wrogów naturalnych. Czyż nie tej okoliczności A u stralia zawdzęcza plagę kró
lików? W Ameryce znowuź sta ła się nad
zwyczaj uciążliwą solanka kolczysta (Saltola kali), roślina pochodząca z Azyi. P rzytrafia się ona i u nas, ale nie ma żadnego wybitne
go znaczenia; w Nowym Świecie zaś roz
pleniła się ta k dalece, że stała się istotną plagą kraju i trzeba było wydawać specyal- ne przepisy dla jej tępienia.
W szystko to wskazuje, ja k niebezpiecznym, może stać się szkodnik, wkradający się nie
postrzeżenie do kraju. W puszczenie jego może częstokroć przynieść szkody niepowe
towane, niekiedy gorsze nawet od tych, jakie pociąga za sobą wojna, bo wszystkie wojny ludzkie m ają swój koniec, a najścia niektó-
j rych szkodników zdają się posiadać przy
wilej nieskończoności. F iloksera, korówka i wiele innych szkodliwych stworzeń, odby
wają pochody, które m ają wprawdzie począ
tek, końca ich jednak nie można się do
czekać. W ojna trzydziestoletnia wygląda przy nich na krótkotrw ały fajerwerk.
W obec tego jest rzeczą pierwszorzędnej wagi nie dopuścić do rozpoczęcia się tego pochodu. Jedynym zaś środkiem do osięg- nięcia tego celu je s t ścisła kontrola wszel
kich roślin obcokrajowych, które się spro
wadza w celu aklim atyzowania. Prof. Sajó radzi urządzać na odosobnionych wyspach rodzaj kw arantan, w których doświadczeni specyaliści badać będą odnośne rośliny, czy nie znajdują się na nich ja k ie obce owady lub grzybki chorobotwórcze. Dobrze byłoby hodować je tam nawet przez ja k i rok i dopiero następnie stwierdziwszy zu-
j pełny b rak wszelkich niebezpiecznych p a
sorzytów, wprowadzać do k ra ju bez obawy.
W ykonanie tego planu w całej jego roz
ciągłości byłoby, zapewne, połączone z wielu trudnościami natury czysto praktycznej. N ie
należy go jednak uważać za zupełnie nie
możliwy wobec tego, źe różne m ocarstw a stosują go częściowo, krępu jąc handel mię
dzynarodowy co do pewnych podejrzanych roślin lub zwierząt, co praw da znacznie częściej ze względu n a dążności protekcyjne, niż na rzeczywistą obawę przed zawlecze
niem jakiegoś szkodnika. Obok środków, mających na celu zabezpieczenie się przed wtargnięciem nowych szkodników, również ważne są sposoby, pozw alające nam skutecz
nie prowadzić walkę z temi, które się już dostały do nas. Pom iędzy niemi zasługuje n a baczniejszą uwagę m etoda, stosowana względem importowanych szkodników przez entomologów am erykańskich.
W ystępując do walki z nowym owadem, niebezpiecznym dla rolnictw a lub ogrodo- wnictwa, zadają oni sobie przedewszystkiem p y ta n ie : „jakich naturalnych wrogów po
siada ten szkodnik w swojej pierwotnej ojczyźnie?” Jeżeli uda się ich wykryć wów
czas s ta ra ją się wprowadzić ich do kraju , żeby w ten sposób zyskać niezawodnych po
mocników w walce ze szkodnikiem. W waż
niejszych przypadkach u rządzają nawet umyślne wyprawy fachowców do ojczyzny szkodnika, żeby na miejscu poszukiwać jego wrogów.
Niedawno próbowano tego środka prze
ciwko wspomnianemu wyżej tarczykowi San Jose (A spidiotus perniciosus), który w o s ta t
nich latach zrządził tak znaczne szkody w ogrodach am erykańskich i o mało co n a
wet nie p rzedostał się do Europy.
Nie będziemy tu ta j wdawali się w bliższy opis tego szkodnika, o którym W szech
św iat podaw ał już wiadomość dwa razy (n-r 7 z r. b. i 14 z r. 1898), poprzestaniem y jedynie n a wzmiance, że je s t on nadzwyczaj trudny do wytępienia, ponieważ w brak u drzew owocowych napastu je różne inne drze
wa i krzewy liściaste, oraz że odznacza się szaloną płodnością: potom stwo jednej s a micy może w ciągu jednego roku dosięgnąć potwornej liczby 3000 milionów osobników.
Ten ostatni szczegół jest niezm iernie waż
nym, dowodzi bowiem, że tarczyk San Jo se musi posiadać w ojczyźnie swojej wielką liczbę nieprzyjaciół, z którymi walczy w ten sposób. N iestety, do dziś niewiadomo, gdzie się właściwie znajduje jego ojczyzna, i je s t
rzeczą wielce możebną, że napastow any przez licznych wrogów, odegrywa on tam rolę bardzo skrom ną, zaledwie dostrzegalną, należy, prawdopodobnie, do rzadkich g a tunków. Przyrodnicy ze Stanów Z jednoczo
nych A m eryki północnej robili poszukiwania na lądach i wyspach, otaczających ocean Spokojny, badali pod tym względem A m e
rykę południową, A u stralią, Indye wschod
nie, Ceylon, Japo n ią, ale nigdzie dotychczas nie wykryli pierwotnej kolebki tego szkod
nika.
Z A ustralii sprowadzono nawet do K a li
fornii 16 gatunków owadów, prowadzących walkę z tarczykam i, przeważnie z rodziny biedronek (Coccinellidae). O kazało się je d nak, że wraz z niemi dostały się i ich paso- rzyty, a w ich liczbie straszny wróg biedro
nek z rodzaju Hom alotylus. W skutek tego biedronki wyginęły, nie spełniwszy p okła
danych w nich nadziei.
W takich przypadkach należy także być nadzwyczaj ostrożnym i wprowadzać wy
łącznie owady, zupełnie wolne od paso
rzytów, w przeciwnym bowiem razie poży
teczny gatunek ginie i cała praca idzie na m arne.
Ostrożniejszym czy może tylko szczęśliw
szym był prof. Riley, zm arły niedawno nestor am erykańskich entomologów, który przed 7 laty zaczął robić próby wsprowadzenia z Anglii do Stanów Zjednoczonych takiego pożytecznego pasorzyta Entodon epigonus s. Sem iotellus nigripes. J e s tto owad błon
koskrzydły z rodziny bleskotkowatych (Ghalcididae), którego larw a pasorzytuje w ciele osławionej muchy heskiej (Cecidono- myia destructor). O ile sądzić można z dotych
czasowych sprawozdań, próby prof. Riłeya zostały uwieńczone pomyślnym skutkiem.
N a W ęgrzech przed kilkanastu laty uka
zał się poraź pierwszy pewien gatunek, czerwca akacyowego (Lecanim a robiniarum ), obsiadając w nieprzeliczonych ilościach miej
scowe akcye tak, źe wszystkie młode gałązki były doszczętnie oblepione tem i szkodnika
mi. Ponieważ akacya europejska pochodzi z A m eryki północnej, więc samo przez się nasuwało się przypusczenie, że tam należy szukać kolebki wzmiankowanego czerwca.
Zaczęto od przeglądania lite ratu ry i z wiel
kim podziwem znaleziono w niej jedy ną
wzmianką dopiero pod d atą r. 1881: czer
wiec akacyowy był jakby nieznanym w A m e
ryce. Zaledwie przed kilku laty entomo
logowie amerykańscy odkryli go w Nowym Meksyku, gdzie atoli skutkiem energicznej działalności pasorzytów, wlecze on bardzo nędzny żywot i występuje w nieznacznej ilości, pomimo że samice tego gatunku skła
dają ja jk a tysiącami.
I w danym przypadku spraw dza się wyżej wypowiedzony p o g lą d : czerwiec akacyowy zaledwie mogący podtrzym ać istnienie g a
tunku w ojczyźnie i niczem nieujawniający tam swej szkodliwej działalności, w Europie, uwolniony od naturalnych wrogów, staje się postrachem wszystkich, posiadających akacye w ogrodach.
W zajem ne stosunki różnych roślin i zwie
rz ą t są nieraz wielce skomplikowe i p ra widłowe ich ocenienie wymaga starannego zgłębienia przyrody. Można wówczas dojść nieraz do wręcz przeciwnego zdania, niż się miało w początku : w danym przypadku np. przy rozpatryw ania warunków istnienia szkodników roślinnych musiał upaść nasu
wający się w pierwszej chwili pogląd, że szkodniki nie mogą rozpleniać się obficie n a obczyźnie. Jednocześnie dokładniejsze poznanie warunków ich życia dało nam w ręce nową broń przeciwko nim, a miano
wicie wprowadzanie do k ra ju ich wrogów.
D la pozyskania skutecznych środków do walki ze szkodnikami konieczne są studya fachowe z jedn ej strony, z drugiej zaś więk
sza znajomość przyrody wśród szerszego ogółu, inaczej bowiem wyniki poszukiwań, dokonanych przez uczonych nie mogą znaleźć należytego poparcia wśród publiczności, która pod względem wykształcenia przy
rodniczego znajduje się .bodaj że w stanie zupełnej ślepoty.
„Stosuje się to —kończy prof. S ajó—zarów
no do warstw rządzących, jak i do rządzo
nych. To też zapoznawanie z takiem i prak- tycznemi wynikami studyów przyrodniczych powinno wejść koniecznie w skład nauki szkolnej, naturalnie kosztem mniej ważnych przedmiotów, obciążających bez potrzeby pamięć. K ażdy, kto się zajmował dłużej tym przedm iotem, m usiał przyjść do wnios
ku, że ‘ posiada on także w wysokim stopniu siłę kształcącą, chociaż (co się właśnie
w pewnych kołach uważa za złą rekom en- dacyą) pozostaje w ścisłym wewnętrznym związku z najważniejszemi codziennemi wy
maganiami życia naszego”.
B . Dyakowski.
O n a d n e r c z u .
Pomimo olbrzymich postępów, ja k ie po
czyniła fizyologia w ostatnich czasach, spo
tykamy w niej pokaźne luki. P om ijając już czynności układu nerwowego, A chilleso
wą piętę tej n a u k i—są badania nad czynno
ścią i znaczeniem gruczołów dla ustroju zwierzęcego. Dotychczas jeszcze nie mamy dokładnego pojęcia o tem, jakie miejsce w ekonomii ustroju zajm ują takie gruczoły jak wątroba, śledziona, nie wspominając już
0 tem, że o czynnościach np. gruczołu tar- czykowego, grasicy (thymus) i t. p. prawie żadnego nie mamy wyobrażenia. Że pozna
nie czynności tych zagadkowych narządów nie jest rzeczą tak błahą, jakby się to na pierwszy rz u t oka wydawać mogło, dowodzą ostatnie odkrycia w zakresie czynności je d nego z takich organów, mianowicie nadner
cza. Odkrycia te są dla nas tem bardziej zajm ujące, że niepoślednie zasługi przy uchyleniu tajemniczej zasłony, otaczającej ten narząd, położyli i nasi uczeni, mianowi
cie profesorowie Cybulski i Szymonowicz.
N a górnym brzegu nerki u każdego zwie
rzęcia możemy odnaleść niewielki narząd, brunatno żółtego koloru, pólksiężycowatego mniej więcej kształtu. Będzie to nadnercze, które wbrew swemu położeniu, którem u za
wdzięcza swe nazwisko, nie ma nic wspólne
go z nerką. N a przekroju możemy się prze
konać, że sk ład a się ono z warstwy obwodo
wej, takiego właśnie brudno-żółtego koloru 1 nieco twardszej, aniżeli część środkowa, bardziej szaro lub brunatno zabarwiona.
Pierwszy na ten narząd zwrócił uwagę Eustachiusz (1564) i opisał w swojem dziele
„De renum s tru c tu ra ”. Ponieważ narząd ten obfituje w połączenia z nerwami, zw ra
cał więc zawsze na siebie szczególniejszą uwagę badaczów, to też spotykamy się ze znaczną ilością poglądów na jego znaczenie.
J a k ta kwesty a zajm ow ała umysły możemy się przekonać z tego, że akadem ia w Bor- deaux w 1716 r. ogłosiła konkurs na t e m a t : Ja k ie znaczenie dla u stro ju posiadają n a d nercza. N ależy dodać, że nagrody nie przy
znano nikomu.
Jed n i przypuszczali na podstaw ie stosun
ków anatomicznych, że gruczoły te zn ajdują się w związku z organam i moczopłciowemi, inni byli zdania, że wydzielają one soki, któ re przechodząc do krw i lub limfy udzielają jej szczególnych własności; niektórzy znóvł twierdzili, że sąto narządy szczątkowe, które m iały ważne znaczenie podczas życia płodo
wego, gdyż wtedy sięgają one stosunkowo znacznych rozmiarów.
Niektórzy wreszcie zauważyli łączność po
między układem nerwowym ośrodkowym a nadnerczam i. N p. Z an d er zeb rał 42 przy
padki połowicznego niedokształcenia półkul mózgowych, w których zawsze daw ały się zauważyć wady rozwojowe w nadnerczach i na tej podstawie wygłosił pogląd ścisłej za
leżności pomiędzy narządam i ośrodkowemi nerwowemi a czynnością tych gruczołów.
Dopiero w drugiej połowie X I X w. przy
stąpiono do rozstrzygnięcia tej kwestyi w drodze doświadczalnej. Ja k o pierwsze zasadnicze pytanie postaw ili sobie uczeni przekonać się, czy n arządy te są do życia u stro ju koniecznie potrzebne, czy też nie.
W r. 1856 Brown S eąu ard wykonał szereg 300 doświadczeń i doszedł do przekonania, że są one dla życia niezbędne. U suw ał zwie
rzętom nadnercze i przekonywał się, że zw ierzęta takie wkrótce ginęły. N astępnie zastrzykiw ał krew zw ierząt operowanych zwierzętom zdrowym i przekonał się, że krew ta k a je st tru ją c ą —i odwrotnie, przez za- strzyknięcie krwi prawidłowej udaw ało mu się przedłużyć życie zwierzętom z wyciętemi nadnerczam i. W yciągnął więc wniosek, że śm ierć zachodzi tu taj w skutek nagrom adze
nia się we krwi m ateryj trujących z prze
miany m ateryi, które przedtem nadnercze usuwało w sposób bliżej nieokreślony.
Jednocześnie ukazały się bad an ia P hili- peaux, który na podstawie tego, że udało mu się utrzym ać przy życiu pewną ilość zw ierząt z wyciętemi obustronnie nadnerczam i, tw ier
dził, że nadnercza nie są bezwzględnie do życia potrzebne.
Od tego czasu zaw rzał pomiędzy uczonymi spór. Jed n i, ja k Nothnagel, G ratiolet, Schiff, którym udało się utrzym ać przy życiu ope
rowane zwierzęta, utrzymywali, że nadnercza nie są dla życia konieczne, a przypadki koń
czące się śm iercią objaśniali w ten sposób, że sam a operacya wycięcia nadnercza jest ciężką i powoduje Często urazy bardzo waż
nych narządów i to je st bezpośrednią p rzy czyną śmierci. Drudzy, ja k Tizzóni, p o twierdzali zdanie B row n-Sequarda, gdyż wy
cięcie jednego lub obu nadnerczy zawsze wywoływało śmierć.
W idzimy więc, że pomimo tak licznych doświadczeń pytanie samo pozostało nieroz
wiązane. Dopiero w r. 1891 Abelous i L an- glois przedsięwzięli nowe doświadczenia . w tym kierunku. Doświadczenia te rzuciły wiele światła n a czynność nadnercza i d la
tego zasługują na to, żeby je wspomnieć obszerniej.
Autorowie ci robili swoje doświadczenia na żabach, którym wypalali częściowo lub całkowicie nadnercza rozpałonym do czerwo
ności drutem . Po wypaleniu jednego i więk
szej części drugiego nadnercza u żab letnich następow ała śmierć po upływie 4 0 —48 g o dzin, a u zimowych po kilku do kilkunastu dniach. M ożna było jed nak opóźnić śmierć, zastrzykując żabom operowanym wyciąg z nadnercza do krwi. Dowodziło to więc, że powstające zaburzenia i śmierć powodo
wane były nie przez trudność operacyi, lecz przez b ra k nadnercza.
W dalszym ciągu robione doświadczenia na świnkach morskich wykazały, że zm niej
szenie jednego nadnercza nie pociągało za sobą znaczniejszych zaburzeń, gdyż na 40 padło zaledwie 2 świnki. Częściowe znisz
czenie nadnerczy tylko wtedy pociągało za sobą śmierć po kilku dniach, jeżeli sięgało znaczniejszych rozmiarów. Z ato usunięcie obu gruczołów pociągało za sobą bezw arun
kowo śmierć i to po upływie 5 mniej więcej godzin po operacyi.
Do ciekawszych doświadczeń A belousa należy jego doświadczenie z przeszczepia
niem nadnercza. U dało mu się mianowicie przeszczepić żabie kawałek nerki wraz z n ad
nerczem , wzięty z drugiej żaby. Po upływie m iesiąca od czasu zagojenia się rany wyciął on owej żabie oba jej własne nadnercza i ża-
ba pozostała przy życiu, podczas gdy inne [ bez zaszczepionego nadnercza zginęły mniej więcej po upływie 30 godzin. Po 15 dniach, w czasie których nie udało się zauważyć u zaszczepionej żaby żadnych zboczeń, Abe- lous zniszczył zaszczepione nadnercze i żaba zginęła po upływie kilku godzin.
Dalsze doświadczenia Langloisa i Szymo- nowicza na psach, A lbanesea na żabach, Schafera na m ałpach potwierdziły w zupeł
ności spostrzeżenia Abelousa, mianowicie, że wycięcie jednego nadnercza nie sprowadza wybitniejszych zaburzeń, podczas gdy usu
nięcie obu tych gruczołów pociąga za sobą J
bezwarunkowo śmierć zwierzęcia. W ten I sposób wreszcie zostało rozstrzygnięte, że nadnercza dla życia organizmu są bezwzględ- 1
nie potrzebne.
Należy teraz objaśnić dlaczego niektórym autorom udawało się utrzym ywać przez dłu
gi czas przy życiu operowane obustronnie zwierzęta.
Przedewszystkiem nasuw a się poważna wątpliwość, czy ci badacze, którzy otrzymy
wali podobne wyniki, usuwali nadnercze w zupełności. G ruczoł ten leży w otoczeniu tak licznych i ważnych narządów i dostęp do niego jest rzeczywiście ta k utrudniony, że zupełne jego usunięcie nie należy do rzeczy zbyt łatwych. Do tego np. N othnagel nisz
czył nadnercza w taki sposób, że przy pomo
cy szczypczyków m iażdżył te gruczoły dopó
ty, dopóki z torebki nie zaczynał wypływać białawy sok i w ten sposób uszkodzony o r
gan pozostaw iał w jam ie brzusznej. Sam nawet przyznaje, że w wielu razach przy sekcyi, pomimo starannie wykonanej opera- racyi znajdow ał resztki zupełnie praw idło
wej tkanki. Z badań Stillinga wynika, że szczególniej u zw ierząt młodych nadnercze może się odradzać z resztek zdrowej tkanki i dochodzić do wielkości praw idłow ej. Jeżeli prócz tego weźmiemy pod uwagę, że bardzo często d ają się spotykać t. z w. dodatkowe nadnercza, gołem okiem niewidzialne, które, ja k wykazał Stilling, mogą ulegać przerosto
wi po wycięciu nadnercza i w zupełności za
stępować organ utracony, będziemy mieli zupełne wyjaśnienie sprzecznych wyników, jakie otrzym ywali różni badacze.
Po została teraz do wyjaśnienia druga strona k w esty i: jakie ma znaczenie n adner
cze w ustroju. N asuw ały się dwie drogi ba
dania, przedewszystkiem spostrzeżenia nad zwierzętami, pozbawionemi tych gruczołów, a następnie badania nad działaniem istot, które wytwarzają te narządy, a które uda-
i wało się otrzymywać w postaci wyciągów.
Spostrzeżeń n ad zwierzętami, którym wy
cięto nadnercza, istnieje spory zasób. W spom nieliśmy już o spostrzeżeniu Abelousa, że ża
by letnie, u których przem iana m ateryi odby
wa się żywiej, żyją daleko krócej niż zimowe, u których tempo tej wymiany je s t wolniej
sze. Pierwsze po wycięciu nadnerczy giną po upływie zwykle 48 godzin, gdy tymczasem drugie mogą przeżyć 5 — 6 dni. Wogóle zwierzęta takie chudną, tem p eratu ra ich cia
ła się obniża, okazują pewne zboczenia ukła- i du nerwowego w postaci drgawek, tężca, i podrażnienia postępującego, które rozpoczy
na się zwykle na kończynach tylnych, a koń
czy się na mięśniach oddechowych. Jednem słowem objawy, pośród których zwierzę gi
nie, są podobne de zatrucia kurnią, posiada
jącą własność porażania zakończeń nerwów ruchowych w mięśniach. W yciągnięto więc wniosek, że zadaniem tych gruczołów jest niszczenie lub zobojętnianie jadów, które n a
grom adzają się we krwi wskutek przemiany materyi. Doświadczenia Albanese zdawały się potwierdzać to przypuszczenie. Uczony ten badał wpływ zmęczenia na zwierzętach prawidłowych i pozbawionych nadnerczy i przekonał się, że np, mięśnie żaby p raw id
łowej po pewnym czasie wracały do stanu normalnego, gdy tymczasem żaba bez n ad nerczy ginęła wskutek zmęczenia po kilku godzinach, a żaba, pozbawiona tych n a rz ą dów, a pozostawiona w spokoju, żyła jeszcze 5— 6 dni.
N a podstawie długiego szeregu swych do
świadczeń Szymonowicz i Cybulski w K ra k o wie doszli do zupełnie innych wniosków.
Doświadczenia ich m iały na celu wyka
zanie zmian, jakie na poszczególnych funk- cyach ustroju zwierzęcego wywołuje usunię
cie nadnerczy i ja k zachowywać się będzie ten ustrój pod wpływem zastrzykiwań wy
ciągu z tych gruczołów. O kazało się, że za
burzenia, spowodowane przez wycięcie n ad nerczy przejaw iają się głównie w zakresie