• Nie Znaleziono Wyników

L e ń k o w a A., Czy szop pracz zadomowi się w P o l s c e ? ...137

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "L e ń k o w a A., Czy szop pracz zadomowi się w P o l s c e ? ...137"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Z a le c o n o d o b ib lio t e k n a u c z y c ie ls k ic h i l ic e a ln y c h p is m e m M in is tr a O ś w ia ty n r IV /O c -2 7 3 4 /4 7

W y d a n e z p o m o c ą f in a n s o w ą P o ls k ie j A k a d e m ii N a u k

TREŚĆ ZESZYTU 6 (2210)

K a w e c k a-L e e H., Nie wszyscy kochają z w i e r z ę t a ... 133

S z a b u n i e w i c z B., Rodziny globin w genom ie c z ł o w i e k a ... 135

L e ń k o w a A., Czy szop pracz zadomowi się w P o l s c e ? ...137

R u d e k Z., Czy można zbadać płeć p ł o d u ? ... 140

S z y n d l a r Z^ Jadow ity w ąż A g l y p h a ... 142

B i e s i a d k a E., Wody in tersty cjaln e hyporeiczne jako środowisko życiowe w o d o p ó j e k ... 144

W r o n k o w s k i Cz., Juliusz L othar M eyer (1 8 3 0 -1 8 9 5 )... 147

Drobiazgi przyrodnicze Dwa p rzykłady staśm ienia u m niszka pospolitego (A. Dzięczkowski) . . 149

Biosynteza uroporfirynogenu III (B. Szabuniewicz, J. Wróbel) . . . 150

Dalszy krok w spraw ie tektytów (W. K.) . 152 Recenzje B. J a b ł o ń s k i , E. K u c i ń s k a , M. L u n i a k : P oradnik ochrony ptaków (A. R o s l e r ) ...152

W. M. M. B a r o n : O rganization in P la n ts (J. S. K n y p l ) ... 152

Der B iologie-U nterricht (W. S t a w i ń s k i ) ...153

K ronika naukow a XIV Zjazd i Sym pozjum Sekcji Speleologicznej P T P im. K opernika (J. H o r z e m s k i ) ... 153

Spraw ozdania Spraw ozdanie z działalności O ddziału Łódzkiego PT P im. K opernika za r. 1980 (W. J a r o n i e w s k i ) ...155

S p i s p l a n s z

la . APARAT JADOWY typu Solenoglypha — żara rak u su Bothrops jararacusu z Am eryki Płd. Fot. Z. Szyndlar

Ib. CZASZKA jadow itego węża Aglypha: przykład Opisthomegadontii-Cyclagras gigas z A m eryki Płd. S trzałk a w skazuje powiększone zęby na końcu kości szczękowej. Rhabdophis tigrinus posiada dokładnie tak i sam typ uzębienia.

Fot. Z. Szyndlar

II. CZAPLA SIWA A rdea cinerea L. Fot. W. S trojny I lia . KWITNĄCY OLEANDER N erium oleander. Fot. W. S trojny Illb . OWOCE MIGDAŁA Prunus am ygdalus. Fot. W. S trojny

IV. PARK NARODOWY K am ienny Las. B ułgaria. Fot. W. S trojny

O k ł a d k a : Rhabdopis tigrinus z Taesong-ho w Korei. Fot. Z. Szyndlar

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

( R o k z a ło ż e n ia 1875)

CZERWIEC 1981 ZESZYT 6 (2210)

HANKA KAWECKA-LEE (Nairobi)

N IE WSZYSCY KOCHAJĄ ZWIERZĘTA

Europejczycy, którzy chociażby raz w życiu odwiedzili A frykę, m ają jedno wielkie życze­

nie. Chcą, żeby niezwykle zw ierzęta Afryki przetrw ały. Żeby zobaczyć je mogli najbliżsi, rodzina, przyjaciele dzieci. N iestety wspaniałe, przedziwne nosorożce i żyrafy, lwy i lam party odchodzą coraz szybciej w kradnę cieni. Chociaż miłośnicy zw ierząt poświęcają wiele pieniędzy i czasu na ich ochronę, czynią to nie zawsze sku­

tecznie. Czasem naw et ze szkodą dla ginącego gatunku. Miłośnicy ochrony nie chcą czy też nie potrafią zrozumieć, że jedynie rozwiązanie lub przynajm niej załagodzenie konfliktu pomię­

dzy człowiekiem a zwierzęciem zam ieszkują­

cym te same obszary może przynieść praw dzi­

w y sukces ochronie.

W chwili obecnej, w obliczu przem ian gospo­

darczych i społecznych, ogromnego przyrostu ludności, konflikt ten gw ałtownie narasta. W buszu między człowiekiem a dztikim zwierzę­

ciem toczy się w alka o wodę i paszę, której zaczyna brakować. W walce tej obydwie strony ponoszą porażki, w końcu jednak człowiek w y­

grywa..., elim inuje zwierzynę. Jeżeli organiza­

cje ochrony przyrody nie potrafią wpłynąć na

Egz. ob. ^ ( Y l \ O \

zmianę stosunku człowieka z afrykańskiej wio­

ski do jego czworonożnego sąsiada, duże ssaki Afryki w yginą tak jak w yginęły zwierzęta Eu­

ropy i Północnej Ameryki...

Piękno kenijskiej przyrody, m otyw przewo­

dni dla w ielu przybyw ających do K enii Euro*- pejczyków i Amerykanów, jednoczy a zarazem dzieli ludzi- Afrykańczycy m ają żal do białych turystów o to, że interesują ich bardziej zwie­

rzęta niż ludzie, z których gościnności korzy­

stają. Europejczycy ze swej strony zarzucają Afrykańczykom brak zainteresow ania przyro­

dą, okrucieństwo w stosunku do zwierząt, nie zdają sobie sprawy z tego, że dla mieszkańców Afryki przyroda jest codziennością, wśród któ­

rej żyją, walczą o byt, w ychow ują dzieci i w nu­

ki. Niewielu spośród karm ionych sloganami miłości do zwierząt turystów (którzy płacąc kil­

ka dolarów na ochronę przyrody czują się jej współwłaścicielami) wie, jaka jest prawdziwa cena za principles of oonservation. Miejscowa ludność przepłaca je często zdrowiem, naw et życiem.

W małej wiosce Nasaqaqe, założonej nieda­

wno na skraju odwiecznej puszczy M arsabit,

(4)

134

rozgryw a się kilka razy do roku „słoniowa tr a ­ gedia”. Gdy tylko dojrzeją banany, z lasu w y­

chodzi stado wielkich, szarych słoni ii idzie na pola upraw ne. Po kilku godzinach z plonów pozostają nędzne szczątki, a słonie w zm niej­

szonym gronie w racają do puszczy. W ztnniej- szonym gronie, bo kto może i jak może stara się zgładzić niszczycielskie bestie. „Ziemia nale­

ży do nas, ploiny są nasze” w ołają zrozpaczeni wieśniacy i z ludzkiego p u n k tu widzenia m ają rację. Nieszczęśników nie w zrusza to, że jedne z najpiękniejszych opisów afrykańskiej p rzy ­ rody, pochodzących z początku tego stulecia, dotyczą w łaśnie Marsabit.* Nie robi na nich w rażenia fakt, że n ajstarszy i najw iększy słoń K enii Ahmed, jedyne zwierzę chronione de­

k retem Prezydenta, m ieszkał w M arsabit...

W rażenie robi głód i strach o przyszłość.

Na szczególne szkody ze strony dzikich zwie­

rząt narażone są farm y i plantacje położone niedaleko parków i rezerw atów przyrody. P rz y ­ glądałam się kiedyś stadu paw ianów przeskaku­

jących przez now iutką bardzo drogą siatkę, za­

kupioną z pieniędzy W orld W ildlife Fund (Światowy Fundusz n a Rzecz Dzikich Zwie­

rząt). Siatka m iała zabezpieczyć Lake N akuru N ational P a rk (Park N arodowy Jeziora N aku­

ru), dom m iliona flam ingów i w ielu innych zwierząt, przed człowiekiem. N iestety nie za­

bezpieczyła ona pól upraw nych przed inw azją mieszkańców P arku. K ażdy paw ian z obserw o­

w anej przeze m nie g rupy trzy m ał w zębach, zrabow aną na polach wieśniaków, kolbę k u k u ­ rydzy... drugą ii trzecią przyciskał do piersi. L i­

sty i arty k u ły zamieszczane w prasie ukazują tragiczną niekiedy sytuację poszkodowanych rolników. „W czasie ostatniego sezonu dzikie zw ierzęta zniszczyły p raw ie doszczętnie nasze plony, nie pozostaw iając większości z nas nic do zbiórki”. Ludność z okręgu Laikipia, której plony w zeszłym roku zostały zniszczone przez słonie, nie otrzym ała dotychczas żadnego od­

szkodowania, nie powzięto też żadnych kroków zapobiegawczych na przyszłość.

Szkody w yrządzone przez dzikie zw ierzęta są tylko jedną z szeregu przyczyn, dla których mieszkańcy krajów rozw ijających się patrzą inaczej na ochronę przyrody niż ci, k tórzy w ię­

kszość życia spędzili w dobrobycie krajów w y ­ soko uprzem ysłowionych. W K enii do nieda­

w na (bo przed niecałym wiekiem) szereg grup ludnośai utrzm yw ało się z polowań, spożyw a­

jąc lub sprzedając upolowane zw ierzęta. W raz z nowym europejskim typem adm inistracji i państwowości przyszło ograniczenie polowań.

Licencje, praw a, nakazy i zakazy pozbaw iły prostą, ubogą ludność środków do życia. M yśli­

wi stali się kłusow nikam i, sprzedaw cy trucizny do strzał (przestępcami, a cii, którzy od la t zbie­

* N a p o c z ą tk u s tu le c ia O sa J o h a n s o n w k s ią ż c e P o ś lu b i­

ła m p r z y r o d ą t a k o p is y w a ła n o w o o d k r y t e je z io r o p o ło ż o n e w s e r c u w u lk a n u M a rs a b it: „ G m a tw a n in a w o d o r o s tó w i lilii w o d n y c h , w ie lk ic h n ie b ie s k ic h lilii a f r y k a ń s k i c h p o k r y w a ła p r z y b rz e ż n e w o d y . P r z y b r z e g u p o k o la n a w w o d z ie s ta ły n ie z lic z o n e g r o m a d y z w ie r z ą t... T o p o p r o s tu R a j M a r tin ie — w y k r z y k n ę ła m — W te n s p o s ó b J e z io r o R a js k ie o tr z y m a ło s w ą n a z w ę ...”

rali drew no na opał, jagody i grzyby na te re ­ nach dzisiejszych Parków Narodowych, złodzie­

jam i. Ochronie przyrody stało się zadość. P rzy ­ rodnicy i miłośnicy zw ierząt zostali usatysfa­

kcjonowani. Szkoda tylko, że gratulując sobie sukcesu „ochraniarze” nie zastanowili się rów ­ nocześnie nad losem poszkodowanych. Ze ża­

den z m iłośników zw ierząt nie postarał się o p racę dla byłych m yśliwych, nie nauczył 'ich nowego fachu, nie pomógł im przeżyć. Rząd w spom agany przez organizacje ochrony przy­

rody siłą elim inuje kłusownictwo: „W ciągu ostatnich trzech lat w Kenii aresztowano po­

nad 1000 kłusowników, powzięto także dalsze plany pow strzym ania kłusownictwa, które stało się praw dziw ą plagą...” „Ludzie zamieszkujący teren y graniczące z Tsavo National P ark (P ar­

kiem Narodowym w Czawo) otrzym ali dyre­

k tyw y denuncjacji kłusowników, ukryw anie ty ch nielegalnie polujących m yśliwych grozi karą...” Tak piszą miejscowe gazety... Czy tr u ­ dno się dziwić, że ci, którzy stracili środki do życia i za którym i n ik t się nie ujm uje, uw ażają ochronę przyrody za najgorszy kataklizm...

Wrogie nastaw ienie do idei ochrony przyro­

dy spotyka się także często wśród ludności nie m ającej bezpośredniej styczności z dziką zwie­

rzyną, zdającej sobie natom iast spraw ę z tego, ja k wielkie sum y pieniędzy ochrona niekiedy pochłania. (Przesiedlenie jednego nosorożca z terenów bardziej zagrożonych na teren y mniej zagrożone kosztuje kilka tysięcy dolarów). W k raju , w którym podstawowe potrzeby społe­

czeństw a pozostają nadal nie zaspokojone, w k tórym ludzie u m ierają z głodu i pragnienia ii b raku opieki lekarskiej, bogate parki narodo­

we są niekiedy solą w oku wielu mieszkańców.

G dy stają się zbyt mało tolerancyjne dla ludzi niechętnie nastaw ionych do ochrony przyrody, przyw ołuję w pam ięci „lekcję poglądową” o- trzym aną przed kilku laty nad Jeziiorem Bogo­

ria... Pew nego wieczoru, gdy wróciliśmy do o- bozowiska nad jeziorem , zastaliśm y oczekują­

cego na nas młodego mężczyznę w białym ki­

tlu. Jestem lekarzem — przedstawdł się — p ro ­ wadzę położony o kilka kilom etrów stąd ośro­

dek zdrowia. Mam opuchniętego pacjenta, k tó ­ rego już od kilku dni staram się dostarczyć do szpitala. Boję się, że inaczej um rze. Niestety, m y tu taj nie m am y transportu. Czekamy więc na okazję. A lekarstw a macie? — zapytałam . Raz na kilka miesięcy ośrodek dostaje tra n ­ sp o rt — aspiryna, nadm anganian potasu, ban­

daże. N adm anganian sypie się n a rany pow sta­

łe w w yniku ugryzienia przez jadowitego węża.

W ęży w okolicy jest mnóstwo. Podróżując przez kilka godztin po kam iennych drogach i bezdrożach, zawieźliśmy pacjenta do najbliż­

szego szpitala w N akuru, oddalonym od jeziora o ponad 100 km. Tego samego N akuru, do k tó ­ rego zjeżdżają rocznie tysiące turystów , by obejrzeć flam ingi w P ark u Narodowym. Za­

rząd P ark u (w przeciw ieństw ie do poznanego pielęgniarza) nie skarży się na b rak transportu, m ają landrow ery, samochody, telefon, radiote­

lefon, za pomocą którego porozum iew ają się

z Zarządem P ark u Narodowego w Nairobi.

(5)

135

Gdybym była w sytuacji pielęgniarza znad J e ­ ziora Bogoria, bez tran sp o rtu, telefonu i leków, odpowiedzialnego za życie tysięcy ludzi, Park i cała ochrona przyrody stanęły by m i z pew­

nością przysłowiową „kością w gardle”... Jak wynika z prasy, tak właśnie się dzieje. „Nowo utworzone rezerw aty zw ierzyny skradły lu ­ dziom najlepsze obszary do w ypasu bydła i n aj­

lepsze wodopoje — pisze jeden z mieszkańców północnej Kenii...” w czasie następnej suszy z pewnością dojdzie do konfliktu pomiędzy in­

teresam i ludzi i rezerw atam i zw ierzyny”. I cho­

ciaż z obiektywnego punk tu widzenia parki ii re­

zerw aty bynajm niej inie zabrały ludziom najle­

pszych terenów , do konfliktu z pewnością doj­

dzie. „Drogi w północnej części k ra ju są w strasznym stanie — pisze in ny korespondent, w czasie deszczy ani żywnośoi, ani leków nie da się dowieźć... Członkowie P arlam entu, pro­

simy was, popraw cie los człowieka w północnej Kenii...” W tej samej północnej części k raju powstało ostatnio szereg now ych rezerwatów, które Zarząd, ponieważ trudno jest do inich do­

jechać, obsługuje bardzo drogim i w eksploata­

cji awionetkami. W Keniii istnieje szereg orga­

nizacji zajm ujących się ochroną przyrody i dy­

sponujących sporym i sum am i pieniędzy na ten cel. N iestety, żadna z mich nie widzi czy też nie chce widzieć związku pomiędzy stamdardem życiowym miejscowej ludności a jej stosun­

kiem do ochrany przyrody.

Łatwiej jest chronić gatunki w sposób prosty i efektowny. W gazecie raz po raz ukazują się notatki następującej treści: organizacja zakupi­

ła helikopter do w alki z kłusownictwem; orga­

nizacja B przetransportow ała zebry z obszaru jeden ma mniej zagrożony obszar dwa, koszt operacji wyniósł ...0000 dolarów. Tylko jedma trzecia zwierząt zginęła w czasie transportu...

Notatkom towarzyszą zazwyczaj atrakcyjne fo­

tografie zw ierząt i oczywiście osobistości biorą­

cych udział w akcji. Duże fundusze poświęca się także na studiow anie zagrożonych w ym ar­

ciem gatunków. Prof. Y właśnie ukończył dw u­

letnie badania dotyczące preferencji pokarm o­

wej geparda A cinonyx jubatus i przedstawił bardzo ciekawe wyniki, itd.

N ikt nie wątpi, że w yniki były bardzo cie­

kawe, nasuwa się tylko pytanie, czy inie lepiiej by było poświęcić część pieniędzy w ydawanych na czysto przyrodnicze badania lub efektowne akcje — na badania, które umożliwiłyby zała­

godzenie podstawowego konfliktu człowiek — zwierzę? Na opracowanie ii udoskonalenie m e­

tod kompensacji ludności za szkody wyrządzo­

ne przez dziikie zwierzęta? Czy nie przyniosło­

by lepszych dla ochrony rezultatów , gdyby tr a ­ fić przez żołądek do serc niedożywionej lud­

ności, tej właśnie, która elim inuje zagrożone gatunki? Czyż ochrona przyrody nie stałaby się tylko bardziej skuteczna, ale i bardziej h u ­ m anitarna?

BOŻYDAR SZABUNIEWICZ (Gdańsk)

RO D ZIN Y GLOBIN W GENOM IE CZŁOWIEKA

Hemoglobina jest znanym czynnikiem przenoszą­

cym tlen i biorącym udział w w yprow adzaniu dwu­

tlenku węgla. Jest to białko, k tóre u człowieka sta­

nowi około 1/3 masy erytrocytów . Cząsteczka hemoglo­

biny jest tetram erem , m ianowicie agregatem czte­

rech podjednostek białkow ych zwanych globinami.

Każda globinowa podjednostka jest wyposażona w grupę hemową z atom em żelaza. Hem, w odpowie­

dnich w arunkach, wiąże odw racalnie jedną cząste­

czkę 0 2. Cząsteczki globiny nie są w tetram erze je­

dnakowe. Tworzą one dwie p ary identycznych pod­

jednostek. Postać tych p ar zm ienia się w ciągu onto- genezy ssaka. Do 8 tygodnia rozw oju płodowego te- tram er hemoglobiny człowieka jest złożony z dwóch podjednostek C i dwóch s. Wzór tego tetram eru pisze się symbolicznie £je2, a związek nazw any jest hemo­

globiną G ow er ł. W dalszym okresie ciąży, w nowo w yprodukow anych erytrocytach, zam iast podjednostek

£ pojaw iają się pod jednostki a, zaś zam iast e pod- jednostki y. Pojaw ia się hem oglobina o wzorze aJ-

2

- W okresie przejściowym, obok tej hemoglobiny HbF, pojaw iają się dwie odm iany „m ieszane”, mianowicie hemoglobina Gower 2 (a2 £ 2 ) oraz hemoglobina Port- land (ę,2 y2). W fazie zbliżającego się porodu i pó­

źniej, w młodych erytrocytach, pojaw iają się dalsze

nowe podjednostki, mianowicie globiny /? i 8. Krew dorosłego człowieka zaw iera głównie (99%) HbA (a2 fi

2

) i małe ilości HbA2 (a2 <52).

Synteza globin i różnicowanie się erytrocytów róż­

nego rodzaju odbywają się u płodu najpierw w pę­

cherzyku żółtkowym, potem w w ątrobie, śledzionie i szpiku, zaś u dorosłego ogranicza się tylko do szpiku.

Należy uważać, że zm iany postaci hemoglobiny są w yrazem adaptacji organizm u do zm ieniających się w arunków wym iany gazów. Poznanie tych zm ian jest n atu raln ie pierwszorzędnej wagi w diagnostyce czę­

stych wad genetycznych syntezy hemoglobiny, prow a­

dzących do różnych form anemii.

Wszystkie wymienione rodzaje globin są ze sobą blisko, ale nie jednakowo blisko spokrewnione gene­

tycznie. Globiny f i a m ają łańcuch peptydowy zbu­

dowany z 141 reszt aminokwasowych, globiny e, y, (

j

i 8 ze 146 takich reszt. Zgodnie ze stopniem pokrew ień­

stwa, głównie odpowiednio do sekwencji am inokw a­

sów w peptydowym łańcuchu, N. J. Proudfoot i wsp.

(Science 209, 1980, 1329) dzielą gobiny n a dwie rodzi­

ny: globin alfa-podobnych i beta-podobnych.

Każdy rodzaj globinowego białka jest w genomie

oddzielnie zakodowany w odpowiednim genie. W nici

DNA genomu człowieka (w chromosomach jego ko-

(6)

136

mórek) każda z powyższych rodzin tw orzy oddzielne skupienie („grono”, cluster). Ułożenie genów okazało się w tych skupieniach praw idłow e. Je st ono sche­

m atycznie przedstaw one w ryc. 1. Widać, że w sku­

pieniu genów alfa-podobnych zam iast dwóch znajduje się 5 oddzielnych form acji kodujących białko, zaś w skupieniu dla rodzin beta-podobnych 7 zam iast czte­

rech. Bliższe zbadanie przyczyn tej różnicy wykazało, że geny m ają tendencję do w ystępow ania param i.

lO k b p s ,S 2 Va i 1x2

,,

l--- -— i _________— o ca ca______

Grono genó% cx - podobnych

t W 2 £ Ay y(31 S fi

5. _C3_______ o ________________ ca___ ca---ca---ca_____ i—i ■ Grono genów (3-podobnych

Ryc. 1. Schem at skupień rodzin genów globin w ge­

nomie człowieka. Linie poziome w yobrażają polinu- kleotydowy ciąg nici DNA genomu. Bloki nad tą li­

nią wyznaczają położenie poszczególnych genów. Po­

między nim i (pojedyncze linie) zn ajdują się odcinki międzygenowe

Zam iast jednego, znajdujem y w skupieniu dwa iden­

tyczne geny a \ a2. P raw ie identyczne geny Gy i Ay stanow ią inną parę. W parze gam m a w szystkie am i­

nokwasy są w odpow iadających sobie pozycjach iden­

tycznie, z w yjątkiem jednego: w pozycji 136 w jednej z nich w ystępuje glicyna, w drugiej alanina. Geny p i d różnią się między sobą więcej, ale uw ażane są obecnie równiież za parę bardzo podobnych.

Obok genów parzystych, w rodzinnych skupieniach genów globin w ykryto form acje nazw ane pseudogena- mi, które przyjęto oznaczać symbolem f . y a l,

. Sekw encja nukleotydów tych genów przedsta­

wia znaczny stopień (około 80%) homologii w porów ­ naniu z ich odpow iednikam i „zw ykłym i”. Stwierdzono, że form acje te nie tylko nie p o dlegają-ekspresji, ale nie mogą ulegać popraw nej translacji. W ich stru ­ kturze znajdują się cechy uniem ożliw iające pełną ich translację n a białko. W ystępują w nich m ianow i­

cie delecje i addycje (ubytek lub n ad m iar nukleoty­

dów), k tóre prow adzą do zm ian fazy odczytu kodu.

Pseudogeny m ają pozór form acji w adliw ych, a ich istnienie, zresztą nie tylko w rodzinach globin, jest dotąd zjaw iskiem niewytłum aczonym .

Na ryc. 1 schem at fragm entów nici DNA genomu ze skupieniem genów globin należy czytać w kierunku, w jakim nioi te ulegają tran sk ry p cji przez polime- razy, tj. od strony lewej (końca 5’) do praw ej (ku 3’).

Ze schem atu widać, że porządek ustaw ienia genów jest tak i, jak kolejność ich ekspresji w różnych fa ­ zach ontogenezy.

Na ryc. 2 znajdujem y przykładow e postacie genów alfa- i beta-podobnych w skali pozw alającej rozpo­

znać niektóre bliższe szczegóły. Widać, że kodujący ciąg nukleotydów (cdąg trypletów kodowych czyli ko- donów) nie jest jednolity, lecz przeryw any. Form acja kodująca jest rozbita n a trzy odcinki (tzw. egzony), oddzielone od siebie przez dw a segm enty nie zaw ie­

rające kodu (tzw. introny).

Nie w dając się w system atyczny opis m olekularnej stru k tu ry genów globin, zwrócimy tu uw agę n a typo­

we różnice obu w spom nianych rodzin. Geny są na ogół poprzedzone przez mało jeszcze poznane sekw en­

cje inform acyjne, nazyw ane sygnałam i (dla enzymów).

Sygnały takie, mianowicie form acje CCAAT i CATAAA, jak też m niej znam ienne pom inięte w diagram ach ryc. 2, są jednakow e lub bardzo podobne

w genach w szystkich globin, jednak międzysygnałowe odcinki są w przypadku genów beta-podobnych za­

wsze większe niż dla alfa-podobnych (por. liczby n u ­ kleotydów uwidocznione pod linią DNA na ryc. 2).

Również długość (liczba nukleotydów) intronów 1 i 2 jest w iększa w genach beta-podobnych. Jeśli weźmie­

my pod uwagę także schem at z ryc. 1, dostrzeżemy, że również odstępy międzygenowe, tzw. przeryw niki (w angielskiej literatu rze „spacers”) są w skupieniu genów beta-podobnych n a ogół większe.

Zastanaw iający jest fa k t parzystego w ystępow ania genów, szczególnie gdy to zestawim y z faktem sym e­

trycznej parzystości tetram erów hemoglobin. Dodać należy, że istnienie p a r genów nie w ydaje się oboję­

tne dla ustroju. W skazują na to dwa fakty. Oto, parzystość genów globin jest genetycznie „konser­

w ow ana” od wielu milionów lat. Z drugiej strony w populacjach ludzkich pojaw iają się niekiedy oso­

bniki z genetycznym i wadam i, m ające w genomie ty l­

ko jeden gen alfa. Ludzie tacy produkują m niej he­

moglobiny, a ich erytrocyty są drobniejsze niż zwy­

kle. Również ludzie z jednym genem beta (nie posia­

dający genu delta) w ykazują odchylenia od normy.

Dodać należy, że dublow anie genów i ich produktów białkow ych niie jest w yjątkiem w rodzinie globin.

Istnieje obecnie zapatryw anie, że przyczyną pa­

rzystości jest „nierów ne crossing-over” (unreguląr cros-

* sover). Z apatryw anie to, szczegółowiej rozpatryw ane przez E. A. Zim m era i wsp. (Proc. Nat. Ac. Sci USA 77, 1980, 2158), nie tłum aczy jednak zjaw isk konser­

w acji kolejności ustaw ienia genów w genomie.

W ydatną homologią objęte są w szystkie globiny i ich geny zarówno u człowieka ja k innych ssaków, a naw et w ogóle kręgowców. Identyczność p ar genów alfa, jak też bliskie podobieństwo pary beta/delta istnieje u w szystkich antropoidów , małp niższych, ko­

ni, bawołów, gryzoni. W spom niani E. A. Zimmer i wsp. w ykazują, że duplikacja genów alfa ma za so­

bą co najm niej 300 milionów lat.

Ja k wiadomo, ew olucyjne przeistoczenie genów za­

chodzą z pew nym i prędkościam i. W oparciu o szeroko zakrojone badania sekw encji am inokwasów globin w ielu gatunków zw ierząt stwierdzono, że w globinach alfa dochodzi przeciętnie do 3 „punktow ych” zmian am inokw asów w ciągu 10 milionów lat, czyli 0,3 am i­

nokw asów n a m ilion lat. Liczba pozycji am inokw a­

sów odm iennych w globinach alfa człowieka i oran­

g utana w ynosi 2,5, co odpowiada rozejściu się popu­

lacji przodków obu tych gatunków około 8 milionów la t temu. Nie jest to oczywiście rachunek dokładny, ale jego w artość powiększa się istnieniem podobnych praw idłow ości dla innych rodzajów globin i innych rodzajów białek.

Na tle powyższego zastanaw iający staje się fakt identyczności genów alfa 1 i alfa 2, jak też bardzo bliskiego podobieństw a innych par, jak G-gam m a/

CCAAT ęATAAĄATS Pen .<*?

32 99 100 U!pozycje aminokwasów 34 60 93 95 2 0 i 125 126 liczba nukt. odcinka

Intron 1

CCAAT CATAAA ATO Geny {3-podobne

\ i > S / S

s , \ f l s ' l / s ' 3 0 31______104 pozycje am inokw asów 105 U B ^

39 78 90 122-130 222 850 900 Uęzba nukl. odcinka 126

In tro n 1 Intron 2

Ryc.2. Schem at stru k tu ry genów alfa-podobnych (na przykładzie genu alfa 2) i beta -podobnych. A, C, G, T — nukleotydy adeninow y, cytozynowy, guaninowy, tym idynow y. Schem at podobny do Itegoż z ryc. 1, ale

w skali znacznie powiększanej

(7)

/A-gam m a, albo beta/delta. Skoro pary te istniały już setki milionów lat temu, pow inny one ulegać rów ­ nież ewolucyjnym zmianom. Tymczasem pary alfa 1/

/alfa 2 są identyczne ta k u człowieka jak u wszystkich m ałp bezogonowych. Taki w yjątkow y konserwatyzm p ar genów otrzym ał ostatnio nazwę zjaw iska „zgodno­

ści ew olucyjnej” (concerted, evolution). E. A. Zimmer i wsp. w iążą ten fa k t z wielkością odcinków nie za­

w ierających kodu w nici DNA genomu (intronów i odstępów międzygenowych). W obrębie rodziny ge­

nów beta-podobnych zmiany ewolucyjne zdają się za­

chodzić prędzej niż u alfa-podobnych. Tak, pomiędzy parą globin delta/beta stwierdzono 9 „punktow ych”

różnic zarówno u człowieka, jak u m ałp człekokształ­

tnych. Zgodnie z tym, nie kodujące odcinki nici DNA są w tej rodzinie większe, a zdarzanie się przypadków

„nierównych crossing-over” byłoby częstsze. Obraz znamienny dla rodzin genów globinowych rzutuje na inne skupienia genów, niekiedy znacznie bardziej skomplikowanych. Przyszłe badania powinny spraw ­ dzić słuszność powyższej supozycji tw orzenia się par genetycznych wzorców.

ANTONINA LENKÓW A (Kraków)

CZY SZOP PRACZ ZADOMOWI SIĘ W POLSCE?

Od dłuższego czasu w Europie środkowej rozprze­

strzenia się nowy i niepożądany reprezentant obcej fauny. Jest mim szop pracz Procyon lotor, który na terenie RFN rozmnożył się niebyw ale i obecnie za­

czyna przenikać do krajów sąsiednich. Zwierzęta tego gatunku sprowadził niegdyś z USA H erm ann Goring w celu założenia ich hodowli i sprzedaży futer. Prze­

dsięwzięcie to z jakichś powodów nie powiodło się.

W rezultacie pozostałe jeszcze na farm ie dwie pary szopów Goring kazał wypuścić na wolność, aby w ten sposób „wzbogacić skład rodzimej fauny”. Zrobiono to 12 kw ietnia 1934 r. w lasach otaczających jezioro za­

porowe na rzece Eder, tuż obok miejscowości Waldeck (położonej w sąsiedztwie Sachsenhausen, gdziie później mieścił się osławiony hitlerow ski obóz zagła­

dy). Lekkomyślny ten krok zapoczątkował ekspansję szopa pracza na ziemi niem ieckiej przysparzając z czasem wiele kłopotów tam tejszej ludności.

Ja k się okazało, w w olnej przyrodzie obie pary szopów zaaklim atyzow ały się znakomicie. Ponieważ samice tego gatunku są dość płodne, już po upływie kilkunastu lat populacja tego gatunku składała się z setek, a później z tysięcy osobników. Początkowo zwierzęta te napotykano na obszarze o kształcie mniej więcej tró jk ąta, którego w ierzchołek stanowiły okoli­

ce m iasta Kassel, a podstaw ą było Pogórze Heskie od M arburga do Bad Hersfeld. Stam tąd szopy pracze zaczęły się rozchodzić w różne strony. Między innymi powędrowały w kierunku północno-zachodnim, zajęły całą W estfalię i idąc praw dopodobnie wzdłuż rzeki Lippe osiągnęły N adrenię Północną. Czy przeszły stam ­ tąd do F rancji na razie nie wiadomo, ale zapewne kiedyś do tego dojdzie.

Następną krainą, w której pojaw iły się te zwie­

rzęta, była Dolna Saksonia. Pod koniec lat sześćdzie­

siątych dotarły one w okolice B rem erhaven do brze­

gów Morza Północnego. M niej więcej w tym samym czasie przepłynęły Łabę powyżej H am burga i w ędru­

jąc coraz dalej na północ zadomowiły się z kolei w Szlezwiku-Holsztynie. Inne grupy szopów praczy prze­

niknęły tym czasem na ziemie położone na południe od Hesji i na zachód od niej. Gdzieś pomiędzy Bonn a Koblencją część z nich pokonała Ren i zajęła Pa- latynat Reński. Inne grupy przepłynęły Men i opa­

nowały Odenwald. Jakieś osobniki podążyły dalej na

południe, prawdopodobnie trzym ając się Renu, dość że w 197T r. stwierdzono ich obecność już n a terenie Szwajcarii w okolicy Schafhausen — czyli Szafuzy.

Na pytanie ile w sumie szopów praczy żyje obec­

nie w środkowej Europie, n ikt dokładnie nie odpowie, oonieważ prowadzą one nocny tryb życia i chociażby z tego powodu trudno je policzyć. N aw et w zimie, kie­

dy to po śladach pozostawionych na śniegu można nieraz z dużą dokładnością ustalić liczebność pewnych gatunków zwierząt — w przypadku szopa pracza me­

toda ta zawodzi. Z nadejściem silniejszych mrozów

•.JM * |

(8)

138

przesypia on bowiem — podobnie, jak niedźwiedź — p arę tygodni w ukryciu i nie wychodzi, aby znaleźć coś do zjedzenia, poniew aż żyje w tedy kosztem tłusz­

czu nagrom adzonego w swoim organizmie. Tak więc jedynie znając zdolności rozrodcze tego zwierzęcia (w miocie byw a do 7 młodych) i przeciętną długość życia, nie przekraczającą norm alne 6—8 lat, można do pewnego stopnia przewidywać, jak będzie w zra­

stała jego populacja.

W 1956 r. czyli 22 lata po wypuszczeniu wspom nia­

nych dwóch p a r szopów przez H erm anna Góringa, organizacje m yśliw skie ustaliły, że w H esji żyje 285 zw ierząt tego gatunku. W 1974 r. ogólną ich liczbę szacowano już na 50 000. Sądząc po wielkości obszaru, na jakim się one do tego czasu zadomowiły, musiało ich być jednakże w ielokrotnie więcej. Niestety, zbyt późno przekonano się, że tam gdzie dostrzeżono jed­

nego szopa było ich praw dopodobnie 100, a gdzie w i­

dziano 10, tam było ich z pewnością 1000. W Europie znalazły one podobne w arunki klim atyczne, jak w swojej ojczyźnie, ponadto nie m ają na tym terenie żadnych wrogów naturalnych, nic więc nie stoi na przeszkodzie ich rozm nażaniu się.

Jeśli chodzi o pokarm , znajdują go one wszędzie pod dostatkiem . Szop pracz jest bowiem wszystko- żerny i z tego powodu może w yrządzać znaczne szko­

dy w gospodarstw ach ludzkich. Z jada różne owoce, orzechy, kasztany, m iękkie kolby kukurydzy, owady i mięczaki. Bardzo zręcznie wyław ia ryby. P rzykła­

dem tego, n a jak duże stra ty może narazić w łaścicie­

li p strąg am i, jest skarga jednego z nich, który podał, że z jego hodowli w H esji ubyło w ciągu jednego ty l­

ko roku 10 000 pstrągów . Oczywiście, spraw cą tego musiiał być nie jeden szop, lecz więcej osobników.

Na głęboką wodę szop pracz zapuszcza się raczej niechętnie, ale gdy zmuszą go do tego okoliczności — pływ a doskonale. P o trafi też wyciągać z wody raki, przy czym szczególnie w tedy objaw ia się jego w ro­

dzony spryt. Aby dobrać się do mięsa raka i nie n a ­ razić się podczas tego na bolesne uszczypnięcie przez skorupiaka, szop w yrzuca go na brzeg, tak aby upadł grzbietem zwrócony ku górze. Wówczas łapą przy­

ciska jego szczypce do ziemi i spokojnie odgryza mu odwłok.

Jako zwierzę typowo drapieżne poluje też na róż­

ne m ałe kręgowce. Skw apliw ie w ybiera z różnych gniazd i dziupli ja ja i pisklęta ptaków . Po wsiach dobiera się do kurników , co przychodzi m u tym ła ­ tw iej, że m ając palce przednich kończyn tak sprawne, jak u małp, potrafi otworzyć niejedną zatyczkę i po­

konać różne przeszkody. Z akrada się także nieraz do stajni, aby possać mleko leżących krów. Porusza się zw innie nie tylko po ziemi, lecz także po drzewach, w koronach których często się kryje. Umie łazić po płotach, a naw et po cienkich gałęziach i skakać z ko­

n a ru na konar.

Szop pracz jest w zasadzie m ieszkańcem lasów li­

ściastych i mieszanych, jednakże potrafi żyć w b a r­

dzo różnych środowiskach. W arto zwłaszcza podkre­

ślić, że w zetknięciu się z cywilizowanym światem współczesnego człowieka, nde ginie i nie w ycofuje się gdzieś daleko, lecz łatw o przystosow uje się do nowych w arunków , przeistaczając się w zwierzę typowo synantropijne. Dzięki tym zdolnościom adaptacyjnym , wrodzonej ciekawości, dużej inteligencji i ostro­

żności, potrafi utrzym ać się zarówno na wsi, jak i w

aglom eracjach m iejskich, naw et silnie uprzemysło-

(9)

139

wionych. W USA np. szopy pracze żyją m. in. w cen­

trum Nowego Jorku, n a w yspie M anhattan.

Dnie spędzają te zw ierzęta zazwyczaj w ukryciu, dlatego ich obecność uchodzi uw agi większości ludzi.

W m iastach można je niekiedy zobaczyć nocą, gdy zaczy­

nają grzebać w pojem nikach n a śmieci. Czasami gdy zaczną przew racać puszki po konserwach, czynią w ie­

le hałasu zdradzając tym swoje pojaw ienie się. Tam, gdzie ich n ikt nie prześladuje i czują się bezpieczne, obfitość pokarm u skłania je do żerow ania naw et w dzień. Takim i miejscami, które je zawsze przyciąga­

ją, są podm iejskie wysypiska śmieci. Z najdują tam one wiele smacznych kąsków , ponadto mogą polować na konkurentów , jakim i przy tym „suto zastawionym istole” są szczury. Niszcząc te gryzonie szopy w yrzą­

dzają ludziom znaczną przysługę, ale to jedyna ich dobra strona. Nie da się ukryć, że zazwyczaj w pełni zasługują na miano uprzykrzonych szkodników. Do- kuczliwość ich daje siię zwłaszcza we znaki turystom zatrzym ującym się na kem pingach, często bowiem szopy zakradają się do namiotów, wyciągają z pleca­

ków i unoszą różne w iktuały.

Młode szopy pracze łatw o dają się oswoić. Są ufne, miłe i dlatego w USA nieraz trzym ane są po domach.

Nie przyw iązują się jednak do ludzi, jak psy. Za­

chowaniem raczej przypom inają koty domowe, są je­

dnak od nich nieporów nanie sprytniejsze, zwłaszcza w zdobywaniu pokarm u. W m ieszkaniu trzeba je nie­

ustannie pilnować, potrafią bowiem włączyć światło elektryczne, otw ierać lodówki i korzystać z prze­

chowywanych tam smakołyków, a także odkręcać k ra ­ ny wodociągów, gdy chcą ugasić pragnienie.

W szystkie te uzdolnienia szopa pracza w skazują, jak niszczycielską rolę może on odegrać w przyrodzie obcego k raju , w którym się zadomowi. Bez w ątpienia elim inuje w tedy wiele rodzim ych zwierząt. W nie­

mieckich kołach ochrony przyrody szczególne obawy budzi pojaw ienie się tego drapieżnika na brzegach Morza Północnego. Na rozległych tam tejszych łachach piaszczystych i plażach gnieździ się na wiosnę mnó­

stwo ptaków. Szopy pracze mogą zniszczyć te kolo­

nie przez zjadanie < jaj, za którym i przepadają, oraz piskląt.

W w arunkach istniejących w Europie, zmniejsze­

nie liczebności szopów praczy nie jest łatw ym zada­

niem. F u tra ich uchodzą w praw dzie za cenne tro ­ fea, ale jakże trudno je zdobyć. Począwszy od 1954 r.

w RFN wolno strzelać do tych zwierząt o każdej po­

rze roku. Efekty tego są znikome, trzeba bowiem szczególnego zbiegu okoliczności, by człowiek ze strzelbą n atrafił w dzień na szopa i mógł się do nie­

go zmierzyć. W USA do tropienia szopów praczy słu­

żą specjalnie tresow ane psy, które naw et w ciemnoś­

ciach nocnych doprowadzą myśliwego do kryjów ki te­

go drapieżnika. Wówczas oświetla się pole widzenia reflektorem i strzela. W k ra jac h europejskich nie ma dotąd takich psów, ponadto nie wolno polować przy sztucznym świetle.

Zdaniem niektórych osób, w takiej sytuacji jedy­

nym sposobem zm niejszenia liczebności szopów p ra ­ czy może być zastaw ianie na nie pułapek. Z tym je­

dnakże też łączą się poważne problem y. Stosowanie tej metody jest w RFN dozwolone, ale tylko wtedy, gdy istnieje gw arancja, że zwierzę, które skusi się na przynętę wyłożoną przy potrzasku, zginie od razu, ki znaczy gdy żelazne szczęki zacisną się na jego szyi zgniatając kręgi. DozwolOTie są też tak skonstruow ane pułapki, by zwierzę, które w nie wpadriie, nie uległo

zranieniu. W tym przypadku jednak musi być szybko po uwięzieniu odnalezione i zastrzelone przez myśli­

wego. Większość szopów praczy odłowionych w Hesji złapało się w takie skrzynkowe pułapki, jednakże w pewnych przypadkach potrafiły się one z nich uwol­

nić przegryzając drew niane paliki niczym bóbr. Po­

trzasków, przy pomocy których likwidowano tam nieraz lisy, nie można na szopy zastawiać. Szop pracz nie dotknie przynęty pyskiem lecz łapą, wobec tego z góry wiadomo, że w ta k ic h kleszczach skaże się go na potworne męki. W Niemczech zanotowano wręcz w strząsający przypadek, kiedy to uwięziony w' potrzasku szop, aby się oswobodzić odgryzł własną łapę i uciekł na trzech kończynach.

Właściwym i zarazem najlepszym czynnikiem, któ­

ry by mógł zmniejszyć liczebność szopa pracza byłaby oczywiście obecność większych od niego drapieżni­

ków, jak w ilk czy ryś, ale w środkowej Europie ich nie ma, W RFN robiono próby z puchaczem. Jak się okazało, zdołał on co praw da upolować szopa, jednak­

że jest to p tak tak rzadki, że nie można liczyć, aby tych kilka upierzonych drapieżników mogło się w ja ­ kikolw iek sposób przyczynić do znaczniejszego zm niejszenia pogłowia obcego ssaka.

W tej sytuacji należy przypuszczać, że w Europie nie da się praw dpodobnie już pow strzym ać dalszego rozprzestrzeniania się szopów praczy. Zachodzi wobec tego obawa, że prędzej czy później pojaw ią się one także w Polsce. W 1960 r. zw ierzęta tego gatunku notowano m. in. w NRD na terenie Turyngii. Od te ­ go czasu upłynęło przeszło 20 lat, można więc" sądzić,"

że przesunęły się znacznie dalej na wschód i dotarły już do naszej granicy lub naw et ją przekroczyły. Mo­

gą zresztą przywędrować do nas także z ZSRR, po-,

nieważ i tam wypuszczono je w swoim czasie na

wolność.

(10)

ZOFIA RUDEK (Kraków)

CZY MOŻNA ZBADAĆ PŁEĆ PŁO D U ?

Pytanie to od wieków frapow ało lekarzy i biolo­

gów, a także rodziców oczekujących narodzin swego potomka. Aż do połowy naszego stulecia b rak odpo­

w iednich metod laboratoryjnych i klinicznych nie pozwalał na odkrycie tej tajem nicy. Pierw szych prób dokonano w latach 1949—1950. Próbow ano wówczas badać płeć płodu n a podstaw ie cytologicznych rozm a­

zów z pochwy m atki, zachow ania się poziomu ho r­

monów w ślinie m atki oraz na podstaw ie reakcji skórnych po śródskórnym zastrzyku p rep a ratu estro- gen-testosteron. Dalszy rozwój badań naukow ych nad określeniem płci płodu nastąpił w ostatnim dw udzie­

stoleciu dzięki szybkiemu rozwojowi metod cytoge- netycznych. W roku 1949 B arr i B ertram odkryli w kom órkach pochodzących od kobiet w ystępow anie tzw. chrom atyny płciowej. S tru k tu ra ta widoczna jest na p rep aratach zabarw ionych błękitem toluidyny w postaci charakterystycznego, ciem niej zabarwionego ciałka w jądrze kom órek inteifazow ych i została n a ­ zwana ciałkiem B arra lub chrom atyną płciową (ryc.

1). W kom órkach żeńskich w ystępują bowiem dwa chromosomy X, z których jeden niecałkow icie zdespi- ralizow any odpowiada chrom atynie płciowej. N ato­

m iast w kom órkach męskich (XY) ciałko B arra nie w ystępuje. O dkrycie to umożliwiło określanie płci płodu n a podstaw ie złuszczonych kom órek płodowych znajdujących się w wodach płodowych. Metodę tę ciągle udoskonalano, niem niej jednak Nelson i Em ery w roku 1970 donieśli, że dokładne przew idyw anie płci płodu możliwe jest tylko u 91% ciężarnych kobiet.

Nowe możliwości badań w diagnostyce p ren ataln ej stworzyła m etoda oparta na fluorescencji chromoso­

mów lub chrom atyny płciowej w kom órkach w sta ­ dium interfazy, po uprzednim w ybarw ieniu p re p a ra ­ tów barw nikam i akrydynow ym i. Zapoczątkował te badania Caspersson w roku 1970, analizując chrom o­

somy u roślin Vicia faba i Trilliurn erectum . Okazało się, że chromosomy po w stępnej chem icznej obróbce i zabarw ieniu barw nikam i akrydynow ym i w ykazują charakterystyczne układy prążków , specyficzne dla każdej p ary chromosomów, dzięki czemu łatw iejsza jest analiza kariotypu. Zastosowano tę m etodę również do badań kariotypu człowieka i okazało się, że spo­

śród w szystkich chromosomów m itotycznych szcze­

gólnie jaskraw ą fluorescencję w ykazuje dystalna część długiego ram ienia chromosomu Y. W latach 1970—

1971 udowodniono z kolei, że jask raw a fluorescencja tego chromosomu widoczna jest także w kom órkach w interfazie, w postaci stru k tu ry którą nazw ano ciał­

kiem Y (ryc. 2). O dkrycie to zastosowano do badań płynu owodniowego w celu stw ierdzania obecności m ęskich kom órek płodowych.

Obie te metody, oparte n a w ykryw aniu chrom aty­

ny płciowej, X bądź Y, mogą służyć wyłącznie do oznaczania płci. Można stosować je w badaniach cy- togenetycznych rozw ijającego się płodu, niem niej je ­ dnak stw ierdzenie m ęskiej płci m a praktyczne zna­

czenie w yłącznie w w ypadku chorób genetycznych sprzężonych z płcią (tzn. z chromosomem X) np. he­

mofilia, daltonizm , dystrofia m ięśniow a i szereg in ­ nych. Poniew aż ryzyko w ystąpienia choroby jest w ie­

lokrotnie większe u osobników m ęskich więc w nie-

Ryc. 1. Jądro kom órkowe z ciałkiem B arra, pobrane od kobiety

których przypadkach w ykazanie m ęskiej płci płodu mogłoby być w skazaniem do przerw ania ciąży. Obec­

nie stosuje się jednak w diagnostyce prenatalnej kom pleksowe badania głównie biochemiczne oraz cy- togenetyczne, oparte o nowoczesne zasady różnico­

wego barw ienia chromosomów. Badanie chrom atyny płciowej w w odach płodowych ma już dzisiaj chara­

k te r tylko pomocniczy.

P obieranie wód płodowych do badań wiązało się zawsze z ryzykiem uszkodzenia płodu. Dlatego też kiedy realne stało się ustalanie kaniotypu płodu z ko­

m órek uzyskiw anych z krw i obwodowej m atki, w ią­

zano z tą m etodą pewne nadzieje w rozwoju badań p ren ataln y ch ; m etoda ta jest bowiem całkowicie bez­

pieczna dla płodu i dla m atki. Już w latach pięć­

dziesiątych Leviine postaw ił hipotezę, że przeciwciała anty Rh pow stają w układzie immunologicznym m at­

ki jako reakcja na erytrocyty płodu, które przedosta­

ły się przez łożysko. Hipoteza okazała się słuszna, już w krótce potw ierdzono ją licznymi badaniam i, które pozwoliły stw ierdzić obecność płodowych erytrocytów w krw iobiegu m atki. W krótce zaczęto poszukiwać

Ryc. 2. Ciałko Y w jądrze kom órki dim focytarnej m ę­

skiej

(11)

Ia. A P A R A T JA D O W Y ty p u S o le n o g ly p h a — ż a r a r a k u s u B o th r o p s ja ra r a c u su z A m e ry k i P łd . F o t. Z. S z y n d la r

Ib. C Z A S Z K A ja d o w ite g o w ę ż a A g ly p h a : p r z y k ła d O p isth o m e g a d o n tii-C y c la g r a s g ig a s z A m e ry k i P łd . S trz a łk a w s k a ­ z u je p o w ię k s z o n e z ę b y n a k o ń c u k o śc i s z c z ę k o w e j. R h a b d o p h is tig r in u s p o s ia d a d o k ła d n ie ta k i sa m ty p u z ę b ie n ia . F o t.

Z. S z y n d la r

(12)

II. CZAPLA SIWA Ardea cinerea L. Fot. W. S trojny

(13)

141 również leukocytów płodowych w krw i ciężarnych

kobiet. Poszukiw ania powiiodły się, a ponieważ część leukocytów, mianowicie limfocyty, w ykazują zdolność do podziału w hodowli in vitro, można było ozna­

czać w ten sposób kariotyp płodu. Badania te pod­

jęto w latach siedemdziesiątych, ale do tej pory zna­

ne są jedynie dwie publikacje poświęcone wyłącznie zagadnieniu w ykryw ania kom órek płodowych mę­

skich w krw i m atek, a to W alknowskiej z 1969 i de Grouchy z 1971 roku. Niestety, m etoda ta okazała się zbyt pracochłonna, w ym agała bowiem przeanalizow a­

nia kilkuset mitoz m atczynych do stw ierdzenia obec­

ności kilku mitoz płodowych męskich (ryc. 3). Poza tym metoda ta nie doczekała się udoskonalenia w kierunku w ykryw ania żeńskich komórek płodowych.

Żeńską płeć płodu zakładano w w ypadku niestw ier- dzenia obecności komórek męskich. Badania te były niezwykle cenne z p u nktu widzenia zjaw isk związa­

nych z ciążą, przyczyniły się do zmiany poglądu na funkcję bariery łożyskowej, ponieważ okazało się że elem enty kom órkowe przechodzą przez łożysko. Do badań prenatalnych prow adzonych na dużą skalę ta m etoda okazała się nieprzydatna, ze względu na p ra ­ cochłonność. Ponadto zastosowanie jej do badań pro­

wadzonych rutynow o kom plikuje jeszcze dodatkowo utrzym yw anie się kom órek płodowych w krw i m atki w czasie naw et dość odległym od porodu. Niektórzy autorzy podają dość długi czas trw ania leukocytów płodowych w krw i m atki, bo około 4 lata po poro­

dzie. Jest to zatem jeszcze jedno ograniczenie zasto­

sowania tej metody badań, ponieważ w iarygodne w y­

niki można uzyskać w zasadzie tylko w przypadku pierw szej ciąży.

Metoda kariologiczna nie jest jedyną m etodą opar­

tą na badaniu krw i ciężarnych kobiet, jak ą można stosować w badaniach płci płodu. Również z począ­

tkiem lat siedem dziesiątych ukazało się szereg opra­

cowań opartych o m etodę fluorescencji ciałka Y, tym razem w jądrach kom órek lim focytarnych w krw i ciężarnych kobiet, a więc w kom órkach płodowych, które przeszły przez barierę łożyskową. Wielu auto­

rów takich jak Schroder, de la Chapelle, Rogali, Gros- set, Zilliacus i inni potwierdziło fakt przechodzenia komórek leukocytam ych przez łożysko, stosując w łaś­

nie tę metodę, pokuszono się naw et o ustalenie w pro­

centach celności tej metody. Praw dopodobieństwo w ła­

ściwego określenia płci płodu męskiego utrzym uje się w granicach 90%, dla żeńskiego jest mniejsze, wynosi około 80%, ponieważ w tym przypadku w ynik nega­

tywny — a więc b rak ciałka Y — określa żeńską płeć płodu.

Obydwie te mteody, kariologiczna i fluorescencyjna, zastosowane w badaniach krw i obwodowej ciężar­

nych kobiet m ają doniosłe znaczenie dla zagadnień teoretycznych związanych z rozwojem ciąży, są je­

dnak m ało przydatne do badań rutynow ych w p ra ­ cowniach cytogenetycznych. O niedogodnościach me­

tody kariologicznej już wspom niano wyżej, natom iast m etoda iluorescencyjna jest w praw dzie znacznie ła ­ tw iejsza i szybsza w w ykonaniu, ale pozwala stw ier­

dzić wyłącznie płeć płodu, natom iast nie ujaw nia nie­

prawidłowości kariotypu. Dlatego też obecnie w ba­

daniach diagnostycznych stosuje się płyn owodniowy, komórki nam naża się in vitro co gw arantuje dużą (ilość m ateriału, a uzyskane na prep aratach kariologi- cznych liczne mitozy opracowywane są po zastosowa­

niu rozm aitych metod różnicowego barw ienia chromo-

m n n u u K O I

f » «

Y X XX

Ryc. 3. Komórkę m ęską odróżniano od żeńskiej na podstawie różnicy w liczbie m ałych akrocentrycznych

chromosomów (5 w męskiej 4 w żeńskiej)

somów, które pozw alają na uchwycenie bardzo nie­

wielkich różnic strukturalnych w kariotypie płodu.

Dotychczas wyodrębniono ponad tysiąc chorób, które są lub mogą być uw arunkow ane genetycznie, jakkolw iek występowanie w ielu z nich ograniczone jest do pojedynczych rodzin. Część z tych zespołów chorobowych powstaje na podłożu anom alii chromoso­

mów, ale większość jest wynikiem m utacji punkto­

wych, które nie u jaw niają się zm ianam i kariotypu.

Diagnostyka prenatalna jest obecnie metodą genety- czną-zapobiegawczą, nie polega ona wyłącznie na sto­

sowaniu przeryw ania ciąży ze w skazań genetycznych.

Jeżeli na podstawie przeprowadzonych badań okaże się, że płód jest zdrowy, donoszenie ciąży umożliwia genetycznie obciążonemu m ałżeństwu posiadanie zdro­

wego dziecka. Stw ierdzenie natom iast u płodu ciężkie­

go defektu genetycznego jest wskazaniem do zakoń­

czenia ciąży. Wskazania do badań prenatalnych mogą być rozmaite. Za powód ciężkiego zagrożenia uzna­

w ane są sytuacje, gdy:

1) jedno z rodziców jest nosicielem aberracji (nie­

normalności) chromosomowej,

2) m atka jest nosicielką recesywnej cechy sprzę­

żonej z chromosomem X (np: wrodzony zanik mięśni typu dziecięcego, neurogenna atrofia mięśniowa, brak naczyniówki oka, małoocze lub bezocze),

3) ojciec jest nosicielem dom inującej cechy sprzę­

żonej z chromosomem X (np: moczówka prosta przy­

sadkowa, moczówka prosta nerkopochodna, zw apnie­

nie jąder podkorowych, rodzinna krzywica hiposfa- temiczna),

4) m atka urodziła już jedno dziecko z ciężką cho­

robą metaboliczną lub ustalono, że rodzice są hete- rozygotami wzlędem genu odpowiedzialnego za cię­

żką chorobę metaboliczną.

Istnieją też w skazania z powodu średniego lub niewielkiego zagrożenia, n a przykład: 1) m atka ma powyżej 40 lat; 2) m atka urodziła dziecko z w adam i rozwojowymi centralnego systemu nerwowego; 3) m a­

tka urodziła dziecko z trisom ią G (występowanie nadliczbowego chromosomu z grupy G).

Diagnostyka pren ataln a jest obecnie szeroko sto­

sowana w świecie w klinikach ginekologicznych. W Polsce również pow stają ośrodki tych badań w w ię­

kszych m iastach. Ja k każda nowa dziedzina badań medycznych tak i diagnostyka przedurodzinowa nie-

5 1 n ! n

a n u u

M U M

« U W .7 1

«--- c _

(14)

142

sie z sobą szereg nowych problemów. Np. czy zaw ia­

dam iać rodziców, że płód ma w zór chromosomowy 47/

XYY, czyli że m a nadliczbowy chromosom Y? Będzie to fenotypowo norm alny mężczyzna, a niegdyś u pa­

tryw ano w takim kariotypie przyczyny zwiększonej agresywności. Pow ażny problem istnieje w przypadku ciąży bliźniaczej, ponieważ naw et po stw ierdzeniu nienorm alności w kariotypie nie ma gw arancji czy drugi płód ma również ab erracje chromosomowe, O pomyłce tego typu pisze w swojej prący K atayam a.

Mianowicie, w ykryto w płynie owodniowym mitozy 46/XY (czyli norm alną liczbę 46 chromosomów, w tym m ęskie chromosomy płci), a urodziła s ię : dziewczynka z zespołem Downa 47/XX. Praw dopodobnie płód, z któ­

rego pochodził płyn owodniowy, uległ resorbcji, n a to ­ m iast urodził się bliźniak z w adam i genetycznymi.

Ukazało się do tej pory tysiące publikacji opisu­

jących w yniki badań prenatalnych uzyskanych w w ielu pracow niach cytogenetycznych n a całym świe- cie. Część z nich stanow i opis poszczególnych przy ­ padków klinicznych interesujących ze względu na w ykryte delecje, translokacje trisom ie czy też inne typy anom alii chromosomowych płodu. B adania cyto- genetyczne poparte są badaniam i biochem icznym i o- raz histologicznymi i morfologicznymi usuniętych pło­

dów.

D rugą grupa publikacji dotyczy anom alii chrom o­

somowych płodu z równoczesnym, w ykryciem choćby m inim alnych tendencji do anom alii chromosomowych u rodziców. Ciekawym przykładem takich badań jest

jedna z japońskich, prac. Maada, przebadał kariologi- cznie zdrową,- norm alną kobietę w ósmej eiąży, sie­

dem poprzednich zakończyło się n atu raln y m poronie­

niem . Okazało się, że m atk a m a kariotyp 45/XX oraz że ta k i w łaśnie kariotyp był w ynikiem połączenia obu chromosomów 22 pary (translokacja Robertsona) w 22 parze chromosomów. Płód natom iast m iał kariotyp 46/XX, ale jeden chromosom 22 pary był normalny, a drugi z translokacją 22/22.

I w reszcie trzecia grupa publikacji, to duże zbior­

cze opracow anie olbrzym iej ilości w yników badań prenatalnych, są to opracow ania o charakterze sta­

tystycznym . Jedna z publikacji tego typu, podaje w y­

niki badań 1000 kobiet ciężarnych, z których w ię­

kszość m iała w skazania do badań prenatalnych cy­

togenetycznych. Stw ierdzono w tej liczbie 23 płody z trisom ią, 5 mozaikowych (złożonych z komórek o różnych kariotypach), a 22 płody wykazały inne jesz­

cze anom alia chromosomowe. Większości z tych kobiet zaproponow ano przerw anie ciąży.

Tym sposobem od wyjściowo prostych problemów zw iązanych z oznaczaniem płci płodu, czyli od zaspo­

kojenia ciekawości, cytogenetyka doszła w swych osiągnięciach do zagadnień medyczno-społecznych.

Istniejące rozw iązania w tej dziedzinie nie są jesz­

cze z pewnością definityw ne, mimo że ostatnie dzie­

sięciolecie było niezw ykle płodne. Zdrowe, norm alne genetycznie potomstwo powinno być bowiem troską każdego społeczeństwa.

ZBIGNIEW SZYNDLAR (Kraków)

JA DOW ITY WĄŻ AGLYPHA

T radycyjny podział aparatów jadow ych węży p rz y j­

m uje za k ry teriu m położenie zęba jadowego n a kości szczękowej. T erm inem ząb jadow y określa się zaś ząb z w ew nętrznym kanałem lub w yżłobieniem n a pow ie­

rzchni, służącym do w yprow adzania jadu. Rozróżnia się trz y podstaw ow e typy , aparatów jadowych, przy czym podział ten odpowiada z grubsza system atyce jadow itych w ę ż y .. Tak więc w typach Proteroglypha (rodzina Elapidae) oraz Solenoglypha (rodzina Vipe- ridae) zęby jadow e zn ajdują się w przedniej części m niej lub bardziej skróconej kości szczękowej. Z tych dwóch typ Solenoglypha jest doskonalszą kon­

strukcją, gdy w trak cie zam ykania pyska kość szczę­

kowa składa się w raz z zębem jadow ym do pozycji horyzontalnej, podobnie jak ostrze scyzoryka. Dzięki tem u m echanizmowi, ząb może osiągać znacznie w ię­

ksze rozm iary niż w typie Proteroglypha, co znacznie popraw ia funkcjonalność a p ara tu jadowego (plansza la). Trzeci typ, Opisthoglypha (1/3 rodziny Colubri- dae), charakteryzuje się usytuow aniem zębów jado­

w ych głęboko w e w nętrzu pyska, n a końcu wydłużo­

nej szczęki. Zęby jadow e są tu poprzedzone rzędem znacznie m niejszych niejadow ych zębów. J e s t to nie­

doskonały ap a ra t jadowy: wąż m usi bardzo głęboko uchwycić ofiarę, aby mógł w prow adzić jad w jej cia­

ło. W szystkie pozostałe węże rep rezen tu ją kategorię Aglypha, co oznacza, że b rak im zębów jadowych.

Toteż term in A glypha jest tradycyjnie używany za synonim węży niejadow itych. Nie jest to praw dą.

W iele niejadow itych gatunków rodziny Colubridae, głównie należących do podrodzin Xenodontinae i Na- tricinae, posiada silnie powiększone zęby na końcu kości szczęki. U zębienie tych gatunków, różniące się od O pisthoglypha jedynie brakiem row kow ania na tylnych zębach, określam y term inem Opisthomega- dontia (plansza Ib). Szczęki tego typu posiada na przykład nasz zaskroniec N atrix natrix. Opisthome- gadontia w ydaje się cechą charakterystyczną węży połykających żywą zdobycz, przede w szystkim żabo­

jadów . Pow iększone zęby tylne pozw alają na mocne

„zakotw iczenie” ofiary w gardzieli, dzięki czemu wąż może z w iększą swobodą operować przednią częścią pyska w dalszym połykaniu, bez obawy, że śliska zdobycz w yrw ie się i ucieknie.

Jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia (1893) am e­

ry k ań sk i herpetolog S tejneger zaobserwował, że je ­ den z tak ich gatunków , mimo b raku row kow ania na zębach, p o trafi w prow adzić w ciało ofiary sporą da­

w kę jadu — jad spływ a tu do rany po prostu po po­

w ierzchni zębów. W owych czasach wiedziano już bardzo dobrze, że naw et niejadow ite gatunki Colubri­

dae posiadają (zamknięte) gruczoły jadowe*, nie w ie­

dziano natom iast, że niektóre z tych gatunków posia­

d ają również kanał pozw alający na w yprowadzenie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kubiak Wydawnictwo: WAM Kraków Zeszyty ćwiczeń do religii dla klas III opracował ks..

Cel 5 - Kontrola przestrzegania przepisów w zakresie realizacji obowiązków wynikających z przepisów oraz decyzji administracyjnych przez prowadzących składowiska odpadów, w

Skutki braku wyłączenia sędziego, co do którego zaszły przesłanki odsunięcia od orzekania z mocy ustawy są doniosłe, stanowią bowiem odpowiednio w procedurze

Przygotowanie programu szkoleniowego dla potrzeb młodzieżowych reprezentacji kobiet.. Proces licencyjny

Post wigilijny jest zwyczajem dość powszechnie przestrzeganym, mimo że w wielu wyznaniach chrześcijańskich nie jest nakazany.. Biskupi łacińscy zachęcają do zachowania tego

Na co najmniej 5 dni roboczych przed rozpoczęciem pierwszego cyklu doskonalenia zawodowego w ramach realizacji każdej z części, Wykonawca będzie zobligowany przekazać do

Zmieniające się oczekiwania i potrzeby wywołały nowe okoliczności. Mniej rekrutacji, więcej komunikacji wewnętrznej, digitalizacja relacji. Live'y, webinary i nowe

klasach 4-8 szkoły podstawowej Nowa Era Geografia 24/5/21 Ewa Maria Tyz, Barbara Dziedzic Program nauczania geografii w kl. Zdziennicka Program nauczania biologii