• Nie Znaleziono Wyników

i^dres iESed-ałccyi: iSIra.łsowsłsie-jFrzed.m.ieście, ISTr ©©. 21. Tom XIII-

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres iESed-ałccyi: iSIra.łsowsłsie-jFrzed.m.ieście, ISTr ©©. 21. Tom XIII-"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.X?. 21. Warszawa, d. 27 maja 1894 r. Tom X III-

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PREN U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie' rs. 8 kwartalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s zech św iata stanowią Panowie:

Deike K ., D icksiein S., H oyer H., Jurkiewicz K ., Kwietniewski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W.

Prenumerować można w Redakcyi „W szechświata*

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

i^dres iESed-ałccyi: iSIra.łsowsłsie-jFrzed.m.ieście, ISTr ©©.

Jan de Marignac.

Wspomnienie pośmiertne.

W szeregu wielkich twórców nauk ścisłych największą sław ą rozbrzm iew ają imiona tych, którzy przez śm iałe rzuty oka na ogół prawd poznanych doszli do wielkich uogólnień, streszczających w sobie rozległe działy danej nauki, albo obejm ujących całe jej obszary.

J e s t to objaw n atu raln y i słuszny. P rze­

ciętne wykształcenie nasze, chociażby nawet bardzo wysokie, nie może wnikać w szczegóły powolnego, pracowitego rozwoju każdej po kolei gałęzi wiedzy. Znam y imię budowni­

czego, który nakreślił plan gm achu, ze czcią wspominamy arty stę, który fasadę i szczyt , budynku ozdobił dziełami swego dłuta, po­

dziwiamy gim nastyka, który w darł się n a nie­

botyczną wieżę i tam zatk n ął chorągiew na świadectwo swojej odwagi i zręczności, n a j­

większe jed n ak uwielbienie wzbudza w nas filozof, który wprawdzie nie potrafi niczem I przyczynić się do wzniesienia gm achu i może i nawet nie zna go we wszystkich szczegółach,

ale z ogólnego zarysu budowy wnioskuje 0 praw ach mechanicznych i estetycznych, j a ­ kie nią rządzą, oraz przepowiada zmiany 1 ulepszenia, jak ie w przyszłości będą w niej wprowadzone. T en zaś szary tłum , który kopał ziemię pod fundam enty, dźwigał cegły n a własnych ram ionach, wytężał wszystkie siły i narażał się na wszystkie niebezpieczeń­

stwa, ten tłum pozostaje bezimiennym. M ało ludzi pam ięta, źe gdyby zabrakło prostych robotników, wysokie poloty artysty czy filo­

zofa zrodzićby się nie mogły, niem ając rze­

czywistych, m ateryalnych podstaw istnienia.

I trzeb a istotnie niezwykłej m iary pracy lub zasługi, żeby z tego zastępu cichych zbie­

raczy faktów, który we wszystkich zakątach świata cywilizowanego skupia się pod sztan­

daram i nauki, przenieść swe imię do złotej księgi przodowników ludzkości. W łaśnie o jednym z takich, z okazyi niedawnej jego śmierci, niech nam wolno będzie wspomnieć w niedługich wyrazach.

N azyw ał się J a n K a ro l G allissard de M a­

rignac, pochodził z rodziny hugonockiej, któ ­ ra w końcu X V I I wieku opuściła P rancyą, szukając na obczyźnie wolności sumienia, a światło dzienne u jrza ł w Genewie 24 kwie­

tn ia 1817 roku. P o ukończeniu szkół śred­

(2)

nich w mieście rodzinnem, u d ał się na dalszą naukę do szkoły politechnicznej w P ary żu , skąd po 2 latach przeniósł się do Szkoły gór­

niczej. Gorąco od najwcześniejszej młodości zamiłowawszy studya chemiczne, uległ potęż­

nej sile przyciągającej pracowni w Giessen i już w r. 1840 widzimy go tam , badającego pod okiem L iebiga świeżo przez L a u re n ta od­

kry ty kwas ftalowy. A le chemia związków węglowych nie nęciła go widać, gdyż studyum powyższe było jedynem , ja k ie przeprow adził w tej dziedzinie. N ie nęciła go także świetna nadzieja pozyskania wybitnego i lukratyw ne­

go stanowiska, gdyż odmówił wezwaniu Brong- n iarta , zapraszającem u go n a posadę chemika w sławnej fabryce porcelany w Sevres. Inne współczesne zaprosiny, daleko skromniejsze, lecz otw ierające widoki spokojnej pracy nau­

kowej, wytknęły młodemu M arignacow i drogę całego życia: A kadem ia genewska ofiarowała mu profesurę chemii i mineralogii. Dwu- dziestotrzyletni młodzieniec z ochotą tam po­

spieszył i już nie zeszedł z k atedry, aż dopóki szron sędziwości nie przypruszył mu głowy a sam a akadem ia nie przekształciła się w 1878 r. na uniwersytet. Jeszcze przez la t dziesięć oddaw ał się umiłowanej nauce w ciszy labo- ratoryum domowego, aż nareszcie zm ogła go ciężka choroba serca, która, po długich sied­

miu latach męczeństwa, przecięła pasm o dni jego 15 kw ietnia r b.

M arignac w ciągu długoletniego zawodu naukowego nie odpoczywał ani na chwilę.

J e g o b adania doświadczalne im ponują liczbą a zdum iew ają ścisłością. W pracach swoich, obok drobiazgowej dokładności wykonania, posiłkować się m usiał mnóstwem m etod, któ­

re odkryć i opracować należało, gdyż on pierwszy przystępow ał do pewnych, bardzo trudnych, doświadczeń. M usiał więc z p ra . cowitością łączyć przenikliwość, m usiał posia­

dać w wysokim stopniu d a r wynalazczości, a wiadomo, że umysłem obejm ował szerokie horyzonty, że n ad wieloma sąsiadującem i z chemią dziedzinam i wiedzy panow ał, ja k m ało kto ze współczesnych, a z lite ra tu rą naukow ą bezw ątpienia był obeznany ju ż choć­

by z obowiązku profesora, który spełniał n a­

d er chlubnie w ciągu la t prawie czterdziestu.

I otóż, pomimo tych wszystkich danych, M a­

rignac ani razu nie pokusił się o stworzenie jak iejś nowej teoryi, nie uszczęśliwił nauki

ani jednem nowem „praw em .” Ż y ł on je d ­ nak w epoce bardzo n a nowe teorye i prawa urodzajnej.

Pomimo takiej wstrzemięźliwości, pewne pam iątki po M arignacu chemia przechowa w swym skarbcu nazawsze pomiędzy najcen- niejszemi klejnotam i. Są to bowiem zasad- . nicze dla naszej nauki, niezmienne bez wzglę­

du na zmianę poglądów teoretycznych, wiel­

kości, na których opiera się w gruncie rzeczy całość zapatryw ań chemicznych na przyrodę, tak zwane ciężary, albo może poprawniej—

masy, atomowe. M arignac nie był twórcą I pojęcia mas atomowych, nie rozwinął go n a­

wet ani rozjaśnił, ale wziął na siebie bardzo tru d n e zadanie oznaczania doświadczalnego tych wielkości i z niewymownym pożytkiem dla nauki spełnił to zadanie jaknajskrupula- tniej, wzbogacając chemią niedającem i się zachwiać ani zakwestyonować kilkunastom a liczbami.

Stałość składu chemicznego związków, wielka zdobycz Jó zefa P rou sta, była, jak wiadomo, dla D altona podstawą do wygłosze­

nia hipotezy atomistycznej. H ipoteza ta gło­

si, źe tworzenie się ciał złożonych polega na łączeniu się pomiędzy sobą atomów ich pier­

wiastków w tak i sposób, źe z atomem danego jednego pierw iastku łączy się określona licz­

ba, jeden, dwa, kilka atomów pierwiastku drugiego, ale nigdy nie ilość dowolna, ani też j liczba ułamkowa. A tom y te są tak nadzwy­

czajnie m ałe, że nietylko widzieć ich, nawet przez najsilniejsze szkła powiększające, ale nawet nie możemy poznać doświadczalnie żad­

nych ich własności bezwzględnych. Tylko n a zasadzie praw ogólnych fizyki i chemii

; i praw logicznych rozumowania możemy wnioskować o pewnych względnych, czyli po­

równawczych własnościach owych atomów.

Przedewszystkiem zaś możemy bardzo ściśle ocenić, o ile atom jednego pierw iastku jest cięższy lub lżejszy od atom u drugiego. W celu ujednostajnienia przyjęto w chemii, że ciężary i atomów wszystkich pierwiastków byw ają po-

! równywane z ciężarem atom u wodoru, o któ­

rym wiemy, że je st ze wszystkich nam zna-

| nych najlżejszy. J e s t on przyjęty za jednost­

k ę—dlatego też, jeżeli mówimy, źe ciężar atom u np. tlenu je st 16, to takie wyrażenie oznacza, że atom tego ostatniego pierw iastku

| waży szesnaście razy więcej niż atom wodoru.

(3)

W S Z E C H S W IA T . 3 2 3 D la zwykłych celów b adania chemicznego to

wystarcza: nie żądam y od tej nauki, żeby nas oświeciła, ja k i ułam ek g ra m a odpowiada istotnej bezwzględnej masie atom u wodoru albo tlenu.

W spom niałem już, że określenie stosunku wagowego pomiędzy atom am i różnych pier­

wiastków należy do zadań bardzo trudnych, nie objaśniłem jednak, na czem ta trudność polega. Pozornie w całej te j sprawie niema nic ponad zwykłe doświadczenie analityczne, gdyż główną rzeczą je st tu rozłożenie znanej ilości związku n a jego części składowe i zwa­

żenie tych ostatnich. N ależy wszakże pam ię­

tać, że przygotowanie do tej prostej roboty je st zwykle nad wszelkie opisanie kłopotliwe, idzie tu bowiem o otrzym anie m ateryału pierwotnego w stanie możliwie najdoskonal­

szej jednorodności, czystości chemicznej.

P rzyroda, jak b y przez kaprys jakiś dziwacz­

ny, nie d ała człowiekowi ani jednego ciała wolnego od domięszek. To, co my w życiu potocznem nazywamy danem imieniem ciała pojedynczego, to zwykle w rzeczywistości je st bardzo złożoną mięszaniną ciał różnych i tyl­

ko przew aga jednego z pomiędzy nich sp ra­

wia, że pewien szereg własności występuje w owem ciele wyraźniej niż pozostałe. Z a ­ równo najpospolitsze, ja k najrzadziej spoty­

kane rodzaje m ateryi ulegają tem u powszech­

nemu praw idłu. N ik t z nas w życiu codzien- nem nie widuje chemicznie czystego żelaza, węgla, złota, soli, alkoholu, barwników, prze­

tworów lekarskich, to je st ani tych ciał, któ- rem i przyroda hojnie nas obdarza, ani tych, które w niej rzadkość stanowią, ani wreszcie tych, które my sami z wielkiem nieraz trudem i staraniem przygotowujemy ze znajdujących się w niej m ateryałów surowych. Co większa—

i w pracowniach naukowych mało są znane ciała zupełnie wolne od obcych przymięszek i większość bardzo znaczna uczonych, n ajb ar­

dziej nawet biegłych w praktycznem znaw­

stwie ciał naturalnych i sztucznych, nigdy w życiu nie m iała w ręku owej absolutnie czy­

stej wody, k tó ra je s t zupełnym nieprzewodni- kiem elektryczności, owego całkowicie od przymięszek wolnego alkoholu etylowego, który wcale nie posiada zapachu. K to nigdy w praktyce nie m iał do czynienia z przygoto­

waniem „chemicznie czystej” jakiejkolwiek m ateryi, tem u nadarem nie byłoby opisywać,

jakiem i to trudnościam i je st najeżone podobne zadanie. Dość powiedzieć, źe zwykle cofamy się przed niem, poprzestając na przybliżonej tylko czystości naszych m ateryałó w, k tó ra zresztą w większości wypadków je s t zupełnie wystarczająca, a jednem z niewielu zadań, wymagających doprowadzenia owej czystości do ostatecznych granic dostępnych, je st w ła­

śnie oznaczenie ciężaru atomowego pierw iast­

ku. Jeżeli nadto zwrócimy uwagę, źe liczby ta k wielkiego znaczenia, ja k ciężary atomowe, dla dostatecznej wiarogodności nie mogą być opierane na jednem lub na niewielu doświad­

czeniach, ale m uszą być przeciętuemi ze znacznej ilości doświadczeń, między sobą w przybliżeniu zgodnych, zrozumiemy, jak ie­

go to umiłowania przedm iotu, jakiego— po­

wiedzieć m ożna—poświęcenia i zaparcia się siebie wymaga oddania się pracy podobnej.

A p ra ca to, powtórzmy raz jeszcze, niezy- skowna: nie przysparza naw et zwyczajnej za pracę naukową zapłaty w postaci sławy, uzna­

nia, popularności. Ocenić j ą właściwie po­

trafi tylko nieliczne grono ludzi naukowych.

M arignac jeszcze w r. 1842 rozpoczął do­

świadczenia nad ciężaram i atomowemi chloru, brom u, jodu, azotu, potasu i srebra. Odrazu teź s ta n ą ł na tym szczeblu powagi, n a którym pozostał do końca życia, przywitany w po­

czątkach swego zawodu przez pełną uznania i zachęty krytykę wielkiego ówczesnego dyk­

ta to ra chemii, Berzeliusa, wymagającego i skąpego w pochwałach, ja k m ało uczonych.

P ozo stał też do końca życia wiernym raz obranem u kierunkowi i oznaczył ciężary ato ­ mowe osiemnastu pierwiastków, to je st więcej niż czwartej części tych ciał znanych obecnie.

N a tem polu stoi on obok niedościgłego w wy:

trw ałości i dokładności S tasa, którego zasłu­

gi były wspomniane w naszem piśmie przed dwoma laty (W szechśw. 1892, str. 530).

Oprócz oznaczeń ciężarów atomowych M a­

rignac wykonał szereg studyów nad niektóre- mi rzadkiem i pierw iastkam i (niob, tan tal), b a d a ł ozon, związki fluoru, własności fizyczne roztworów soli, analizował wiele minerałów, dorzucił wiele nowych przyczynków do mit- scherlichowskiej teoryi zależności pomiędzy budową chemiczną a postacią krystaliczną ciał stałych. Po za tem ani w literaturze książkowej, ani w ruchu społecznym n a wi­

downię nie występował, wierny dobrowolnie

(4)

3 2 4

przyjętej roli cichego zbieracza m ateryałów , najważniejszych w budowie gm achu nauki.

Z n .

O k o m e t a c h .

O dczyt wypowiedziany d. 20 m arca 1894 r. w sali ratuszow ej na dochód Osad rolnych.

(Dokończenie).

Obieg innych kom et peryodycznych nie je st d otąd w ogólności ta k dobrze znany, by równie drobne zm iany ich ruchu dopatrzeć się dały; najdokładniej jeszcze zbadana je st droga komety E ayea, odkrytej w r. 1843, k tó ra n a obieg swój dokoła słońca łoży około 7 ‘/ 2 lat, a rachunki staranne nie wykazały zgoła podobnego przyspieszenia, ja k w biegu kom ety Enckego; inna natom iast kom eta peryodyczna, mianowicie kom eta W innecke- go, o obiegu 5 '/a letnim, wedle rachunków Oppolzera, zdradza pewne przyspieszenie swe­

go ruchu, choć w słabszej mierze, aniżeli ko­

m eta Enckego. Ponieważ z trzech tych ko­

m et najbliżej do słońca przystępuje kom eta Enckego, gdyż odległość je j przysłoneczna wynosi tylko 0,34 prom ienia drogi ziemskiej, gdy odległość przysłoneczna kom ety W innec- kego promieniowi tem u praw ie dorównywa (0,89), a kom eta F a y e a przy największem swein naw et do słońca zbliżeniu przy p ad a od niego znacznie dalej niż ziemia (w oddaleniu 1,74 prom ienia drogi ziemskiej), możnaby przeto wnosić, że ta właśnie różna odległość powoduje różnice w objaw ach ruchu tych ko­

m et. Skoro bowiem najznaczniejszy opór napotyka kom eta, k tó ra najbliżej do słońca przystępuje, znaczy to, że substancya, k tó ra opór te n spraw ia, skupia się, czyli zagęszcza w m iarę zbliżania do słońca. Dom ysł ten mógłby być prawdopodobnym, w ogólności wszakże obecnie astronomowie zarzucają przypuszczenie takiego środka w przestrzeni św iata, któryby staw iał opór ruchom ciał nie­

bieskich, a dostrzegane zboczenia k ła d ą na karb drobnej niedokładności rachunków , wy-

| pływającej stąd, że masy planet, które spro­

w adzają zawikłania w biegu planet, nie są jeszcze z bezwzględną znane dokładnością.

I W każdym razie b rak środka, któryby w bie­

gu kom et powodował zawikłania, nie może przeczyć istnieniu eteru, dostatecznie świad-

| czą bowiem o nim objawy światła, przyjąć je ­ dynie należy, że je s t on substancyą odrębną, k tó ra ruchom ciał niebieskich bynajm niej nie przeszkadza.

Z kom et wielkich, o których dotąd wspo­

mnieć nie mieliśmy sposobności, wymienić nam należy kometę 1811 roku (fig. 12), upa-

| m iętnioną przez Mickiewicza w „P anu T a ­ deuszu,” kometę wojny i urodzaju, a której w E uropie zachodniej przypisywano obfitość wina. Świeciła ona długo na niebie, a to dla znacznego pochylenia swej drogi do ekliptyki i dla korzystnego względem półkuli północnej położenia przy przejściu przez punkt przysło­

neczny, które miało miejsce 12 września 1811;

przez teleskop widziano j ą w ciągu całych siedem nastu miesięcy, od m arca 1811 do sierpnia 1812. Podobnie ja k inne wielkie ko­

m ety najwyższy swój blask osięgnęła dopiero po przejściu przez punkt przysłoneczny, w po­

czątku października; ogon obejmował wtedy długość praw ie 90 milionów kilometrów, cho­

ciaż długość jego pozorna, z powodu dosyć znacznej odległości komety od ziemi, nie przechodziła 25°. J ą d ro m iało pozór jasn e­

go k rą żk a otoczonego ciemnym pierścieniem, który dalej objęty był jasnym łukiem warko­

cza, przedłużającym się w dwie wyraźne smu­

gi, ograniczające ogon dosyć prostolinijny.

W ed ług dostrzeżeńO lbersa, ją d ro znajdowało się jak b y w ognisku paraboli, utworzonej przez warkocz i smugi ogona. Obliczenia A rg elan d ra wykazały, źe d ro ga tej komety je st elipsą, k tó rą ona obiega w ciągu 3 065 lat, przyczem drobna niepewność obliczeń nie przechodzi 45 lat.

Do słynnych kom et należy dalej i drobna kom eta Bieli, k tó ra wszakże rozgłos swój za­

wdzięcza jedynie sm utnem u losowi swemu, zupełnej zagładzie, jakiej uległa. O dkrył ją w r. 1826 oficer austryacki B iela, a wkrótce poznano, że teleskopowa ta kom eta je st pe- ryodyczną, k tó rą widziano ju ż w r. 1772 i w końcu 1805 r.; chociaż wszakże czas jej obiegu wynosił tylko la t 6J/ 4, nie dostrzegano je j za każdym powrotem, a to z powodu nie­

(5)

korzystnego jej położenia względem ziemi i słońca, tak źe można ją było obserwować dopiero za trzecim po r. 1826 powrotem, w końcu 1845 r. W listopadzie i grudniu nie przedstaw iła żadnych zgoła szczegółów ude­

rzających, w styczniu 1846 r. natom iast zasz­

ły w niej zmiany bardzo osobliwe, kometa bo­

wiem ro zp adła się na dwie oddzielne części (fig. 13), różnego blasku i niejednakiej wiel­

kości. W lutym mniejsza z obu tych części rozjaśniła się i dorów nała swemu towarzyszo­

wi, poczem wszakże znów słab ła i znikła w m arcu, gdy odłam ek drugi komety można było przez miesiąc jeszcze obserwować. Od­

dalenie pozorne obu części wynosiło w poło­

wie stycznie 2', a w początkach m arca wzro-

N r 21. 3 2 5 _

[ było odszukać za dalszym powrotem w r.

j 1865, przypisywano niepowodzenie to zbyt wielkiemu jej oddaleniu, gdy jednak nie u ka­

zała się i w r. 1872, chociaż tym razem wa­

runki jej widzialności były bardzo pomyślne, należało uznać, że kom eta ta znikła, zaginęła zupełnie, czyli, innemi słowy, rozwiała się i rozproszyła. Szczątki jej wszakże istniały niewątpliwie, rozrzucone wzdłuż drogi, po której kom eta ta sunęła. D roga ta przeci­

n ała się z drogą ziemi w tym punkcie, w któ­

rym ziemia znajduje się corocznie dnia 27 li­

stopada, można tedy było przypuszczać, źe w tym właśnie czasie napotkać winniśmy szczątki zatraconej kom ety Bieli. W sam ej też rzeczy dnia tego n ap otkała ziemia nader

W S Z E C H S W IA T .

Fiif. 13 K o m o ta Bieli r o z d w o jo n a , 19 lu te g o 1846, w e d łu g S tr u v e g o .

sło do 9', co odpowiadało rzeczywistej ich od­

ległości 310 000 kilometrów.

P o takiem rozpadnięciu się komety, które nastąpiło w oczach obserwatorów, oczekiwano tedy z zaciekawieniem następnego jej powro­

tu w r. 1852. Dostrzeżono j ą w sierpniu, po­

dzieloną na dwie części, ale odległość ich znacznie się zwiększyła, aź do 2411000 kilo­

metrów, a w ciągu września dalej jeszcze w zrastała. Blaskiem dorównywały sobie, a r a ­ czej naprzem ian górowała już to jedna, juź druga, ta k dalece, że niemożna było roz­

strzygnąć, k tó ra z nich główną przedstaw ia kometę. W końcu juź września ukryły się przed teleskopami astronomów, a od tego czasu juź jej nie widziano. W rócić m iała w r. 1859, ale wtedy była w położeniu nieko- rzystnem względem ziemi; gdy niem ożna jej j

| obfity p rąd gwiazd spadających, m eteory ty­

siącam i przebiegały niebo, w Turynie nali­

czono ich co najmniej 30 000 w ciągu sześciu godzin; wybiegały zaś wszystkie z jednej oko­

licy nieba, z punktu położonego w pobliżu gwiazdy (3 Androm edy, co świadczyło, że dro­

ga ich zbiega się istotnie z dro gą rzeczonej komety. Były to więc niewątpliwie jej szczą­

tki, kom eta rozproszyła się, rozsypała w p rąd meteorów, w rój drobnych bryłek kosmicz­

nych. Z większą naw et jeszcze wspaniało­

ścią powtórzyło się toż samo zjawisko w koń­

cu listopada 1885 r., podobnie ja k i w r. 1892, co wskazuje źe rój „bielidów,” czyli meteorów z komety Bieli powstałych jeszcze na obfito­

ści nie stracił, zbyt się jeszcze po dawnej drodze komety nie rozproszył. O statni ten wszakże spadek bielidów m iał miejsce niezu­

(6)

pełnie dnia tego, gdy go oczekiwano, to je s t 27 listopada, ale w ystąpił nieco wcześniej, w nocy z dnia 23 n a 24 listopada. Z m ianę tę spowodowały zakłócenia, jakim rój uległ, wskutek czego p u n k t przecięcia się jego z dro­

gą ziemi przesunął się o 3,4°, co przyspieszy­

ło zjawisko o 3,4 dnia. W E urop ie w praw ­ dzie dnia wspomnianego niebo było silnie za­

chmurzone, w A m eryce wszakże, w wielu oko­

licach, wystąpiło z u d erzając ą wspaniałością.

O bserw ator pewien, który się znajdow ał na okręcie w stronie południowej wyspy H ay ti, liczył gwiazdy spadające, leżąc n a wznak i co pięć m inut zw racając się ku innej szóstej czę­

ści nieba. N a m inutę przypadało około stu gwiazd na całą przestrzeń widzianego nieba, w ciągu więc sześciu godzin swoich dostrze­

żeń obserw ator ten widział 40 000 gwiazd spadających. Podobnyź spadek bielidów po­

wtórzy się i w r. 1899, obieg bowiem roju, ja k dawnej komety, trw a około la t siedmiu, a teraz m ożna ju ż podać, że zjawisko to n a ­ stąpi również 23—24 listopada, zakłócenia bowiem, zależące głównie od wpływu Jow i­

sza, powtórzą się dopiero po upływie znacz­

niejszego przeciągu czasu. R ozkład zresztą kom ety Bieli rozpoczął się zapewne znacznie wcześniej przed r. 1846, w związku bowiem z nią są teź niewątpliwie obfite spadki gwiazd w początkach grudnia 1798 i 1838, o których się pamięć przechowała; wkrótce też po spad­

ku gwiazd 1872 dostrzegł Pogson w M adras przedm iot do komety podobny, któ ry być mógł również strzępem kom ety Bieli. Być zresztą może, ja k za tem pewne względy przem aw ia­

ją , że kom eta ta by ła ju ż tylko częścią kome­

ty większej, k tó ra się dawno ro zpadła i k tó ­ rej odłam y d otąd jako oddzielne komety k rą ­ żą dokoła słońca.

H istorya kom ety Bieli nie je s t zresztą by­

najm niej jedynym przykładem takiego roz­

działu czy raczej rozkładu komet. H istoryk grecki E phorus opowiada, że w r. 371 przed Chr. zjawiła się kom eta, k tó ra się na dwie części rozpadła, przypisywano jej zagładę dwu m iast, H elice i B u ra, które zostały przez morze pochłonięte, uważano j ą też jak o za­

powiedź schyłku hegemonii lacedomońskiej.

W edług kronik chińskich kom eta r. 896 m ia­

ła się naw et podzielić n a trzy części. W ieści te oczywiście były podejrzanej wartości i wy­

daw ały się bajkam i, kom eta Bieli dopiero

przekonała, że na większą zasługują wiarę.

W ciągu zaś la t ostatnich podobne objawy widziano już kilkakrotnie, przy pomocy zwłaszcza potężnych lunet, które drobną na­

wet kometę przez czas długi obserwować do­

zwalają. T ak, między innemi, w ostatnich czasach podział ją d r a przedstaw iła kom eta Holm esa, odkryta 6 listopada 1892 r., a przez czas krótki widziana okiem nieuzbrojonem.

J e s t to kom eta peryodyczna, o siedmioletnim tylko okresie obiegu, a droga jej z tego względu je s t godną uwagi, że je st elipsą nie­

wiele wydłużoną, tak źe nie wyróżnia się istotnie od elips, po których k rążą drobne planety, rozrzucone między M arsem a Jow i­

szem. W punkcie swym przysłonecznym kome­

ta przypada od słońca nieco dalej niż M ars, w punkcie zaś odsłonecznym nie usuwa się naw et do odległości Jowisza. Obserwowano ją aż do kwietnia 1893, a w ciągu tego czasu, prócz przytoczonego już rozdziału ją d ra , oka­

zała nadto osobliwe zmiany swej postaci i blasku, który się kilkakrotnie wzm agał i słab ł znowu. Przyczyny takiej zmienności blasku wyjaśnić nie zdołano; niektórzy a stro ­ nomowie sądzą, źe miały tu miejsce kolizye z drobnemi planetam i, prawdopodobniejszem je s t może spotkanie się komety z rojam i me- teorycznemi, a może są to i objawy pewnych działań elektrycznych. W ogóle teź niewątpli­

wie ta k znaczne rozjaśnienie komety w r.

1892, źe stała się dostępną naw et oku nie­

uzbrojonemu, je s t wyjątkowem tylko zdarze­

niem, pomimo bowiem krótkiego okresu obie­

gu nigdy poprzednio widzianą nie była. P o ­ dobnież i inna kom eta peryodyczna, a miano­

wicie kom eta Yico, o pięcioletnim tylko okre­

sie obiegu, jakkolw iek bardzo jasn a podczas zjawienia się swego w r. 1844, nie została już potem odnalezioną, tak że raz tylko jed en wi­

dzianą była; silne jej rozjaśnienie było za­

pewne tedy przypadkowem tylko, ja k i roz- blask nagły kom ety Holm esa. Przypuszczają naw et niektórzy astronomowie, że obie te ko­

mety wspólny m ają początek.

Przytoczyliśm y poprzednio komety, które k rążą po drogach prawie jednakich, ta k dale­

ce, źe komety te niewątpliwie wspólne tworzą grupy. Powinowactwo takich komet wszakże sięga może dalej, ta k powszednie bowiem objawy rozdziału kom ety nasuw ają domysł, że kom ety po jednakich krążące drogach p o ­

(7)

Nr 21. W S Z E C H S W IA T .

wstać mogły z rozbicia się, z rozpadu jednej komety pierwotnej. P rof. Bredichin sądzi nawet, źe wszystkie dzisiejsze komety peryo- dyczne są tylko szczątkami większych, d a­

wniejszych komet. Jeżeli tak jest, to zadanie astronom a staje się rozleglejszem, odcyfro- wać bowiem winien dzieje życia każdej kome­

ty. Z adan ie to wszakże zarazem i trudnem bardzo się staje, z biegiem bowiem czasu, pod wpływem planet, drogi komet ulegać mogą zupełnem u przeinaczeniu; po zgoła przeto odrębnych drogach krążące obecnie komety mogą być między sobą pokrewne, mogą ze wspólnego pochodzić początku. W y­

śledzenie przeto powinowactwa komet wyma­

ga rozpatrzenia, jak im wpływom drogi ich w przeszłości ulegać mogły, co wymaga ra ­ chunków zarówno mozolnych, jak i długich.

Ju ź i obecnie wszakże zdołali astronomowie zestawić kilka grup kom et ta k pokrewnych między sobą.

K om eta Bieli po rozdziale swoim w r. 1846 bardzo szybko uległa zupełnej zagładzie i roz­

sypała się ostatecznie w rój meteorów. W cze­

śniej wszakże jeszcze, zanim złożyła ona tak dobitne świadectwo bezpośredniej łączności komet z gwiazdami spadającem i, związek ten znany juź był wskutek badań Schiaparellego i astronom a am erykańskiego Newtona.

Wiemy obecnie, źe gwiazdy spadające są to drobne ciałka kosmiczne, które w postaci rojów lub zam kniętych pierścieni k rążą do­

koła słońca, a gdy w biegu tym zbliżają się dostatecznie do ziemi i pod wpływem jej przyciągania do atm osfery się naszej wdzie­

ra ją , wtedy rozpalają się, rozjaśniają i two­

rzą ułudne zjawisko gwiazd z firmamentu zbiegających. W iadom o też powszechnie, źe co do obfitości tych jasnych meteorów uprzy­

wilejowane są szczególniej noce 8— 12 sierp­

nia i 12— 14 listopada. P rą d gwiazd listopa­

dowych wypływa z roju meteorytów, który obiega słońce po elipsie wydłużonej i krzyżu­

je drogę ziemi w tem miejscu, gdzie się obec­

nie znajduje ziemia dnia 13 listopada. Rój ten je s t w jednem miejscu najgęściej zwarty, ale oddzielne jego bryły rozrzucone są i po całej drodze; mamy tedy 13 listopada p rąd coroczny, ale najwspanialej występuje on co la t 33, gdy ziemia z głównem jądrem się spo­

tyka, ja k to miało miejsce w r. 1799, 1833, 1866 i powtórzy się znowu w r. 1899. Ponie­

waż wszakże rój ten zajm uje znaczną n a swej drodze przestrzeń, w ciągu przeto kilku lat po sobie idących zjawisko to występować mo­

że z silniejszem natężeniem, aniżeli w latach innych.

Z obserwacyj tych nie wypływa wTszakżc jeszcze bezpośrednio, by czas obiegu tego roju dokoła słońca wynosił koniecznie 33 lata;

mógłby on być daleko krótszym , ograniczo­

nym ledwie do roku jednego i 11 dni. W tym razie rój, który H um boldt widział 12 lutego

| 1799 r., przeciąłby drogę ziemi znowu 23 li­

stopada 1800r., ale w tedyjużby ziemi w punk­

cie tym nie napotkał, juź bowiem dalej na wej drodze pom knęła. W roku 1801 znówi srój skrzyżowałby drogę ziemi dopiero 4 grud

! nia i wogóle każdego roku spóźniałby się o dn- jedenaście, skąd łatwo obliczyć można, źe do- I piero po 33 obiegach w ciągu 34 la t znalazł by się ponownie n a drodze ziemi w połowie listopada, to je st w chwili, gdy ziemia tam przybywa; wtedy też dopiero mógłby się po­

wtórzyć ów świetny prąd gwiazd spadających, jaki rzeczywiście n astąp ił w r. 1833.

Poszukiwania wszakże Newtona wykazały jeden jeszcze szczegół, a mianowicie, źe

| w kaźdem dawniejszem stuleciu zjawisko to

J przypadało o kilka dni wcześniej; gdy w roku 1790 i 1833 miało ono miejsce 12 i 13 listo­

pada, to w r. 902, do którego odnosi się naj­

dawniejsza wzmianka przez N ew tona odszu­

kana, rój n ap otkał juź ziemię 12 październi­

ka (starego stylu). Znaczy to, że z biegiem czasu droga roju ulega pewnym zboczeniom, które znów wywoływane być mogą jedynie przez wpływ planet, w pobliżu których rój ten przebiega. N a tej zasadzie można już było obliczyć isto tn ą jego drogę; a rachunki te przeprowadzone przez A dam sa, Leverrie- ra i Schiaparelliego okazały, źe zboczenia takie zachodzić mogą w tym tylko razie, j e ­ żeli drogą roju je s t elipsa wydłużona, k tó rą on obiega w ciągu 33 ‘/ 4 lat.

D roga więc tego roju m eteorycznego jest zupełnie podobną do drogi komet, je st tegoż samego rodzaju elipsą wydłużoną. Podobień­

stwo zaś dróg nasuwa znów domysł o pokre­

wieństwie kom et i m eteorytów, ja k to przy­

puszczał ju ż niegdyś Chladny i Kirkwood, a co teź następnie ujawniły i badania spek­

tralne.

(8)

328

Domysł ten w niespodziewany sposób zy­

skał świetne potwierdzenie. Ledwie bowiem w r. 1867 L ev errier i Sckiaparelli ogłosili obliczenia drogi roju listopadowego, kilku astronomów zwróciło uwagę, źe d ro g a ta schodzi się zupełnie z drogą odkrytej w roku poprzednim przez Tem pla kom ety ' (1866 I), której drogę obliczył Oppolzer i k tó ra przez punk t przysłoneczny przeszła o dziesięć mie­

sięcy wcześniej, aniżeli rój listopadowy. M e­

teory zatem listopadowe czyli leonidy i kome­

ta r. 1866 biegną po jednej, wspólnej drodze.

Zejście się to nie może być przypadkowe, ciała po jednej drodze w przestrzeni św iata biegnące są niewątpliwie wspólnym węzłem złączone. Tym sposobem uzasadniony został związek kom et z gwiazdami spadającem i w tym jednym przypadku, ale wkrótce pozna­

no, że i rojowi sierpniowemu towarzyszy świe­

tn a naw et kom eta o dkryta w r. 1862 przez T u ttle a (1862 I I I ) , k tó ra drogę swą dokoła słońca obiega w ciągu 121 lat.

Przytoczone tu przypadki nie są b y n aj­

mniej zresztą wyjątkowe. Z nam y kilkaset rojów meteorycznych, a znaczna ich liczba okazuje niewątpliwe powinowactwo dróg swoich z drogam i pewnych komet. Obecny stan nauki przeto zw iązał w jed n ę kategoryą kom ety i m eteory, które niedawno jeszcze tak odrębnem i wydawały się zjawiskami.

Pomim o więc okazałych swych objawów, pomimo ogrom u swego i niewątpliwej w bez­

m iarach wszechświata obfitości, zajm ują ko­

mety podrzędne, jak b y bez znaczenia żadnego stanowisko wobec słońc potężnych, k tó re na firmamencie niebieskim jaśn ieją, wobec ich p lan et i księżyców, zbiorowiska zapewne d ro ­ biazgów w ątłych, obłoki okruchów m eteorycz­

nych, strzępy może pierwotnej m ateryi kos­

micznej, z której się światy wyłoniły. Od- dawna ju ż nie są rózgą na niebie, zwiastunem kary, zapowiedzią nieszczęść, odkąd jed n ak poznano, że drogi ich krzyżować się m ogą z drogą ziemi, p rz e ra ż a ła nieraz ludzi myśl, że kom eta potrącić może w biegu swym o pla­

netę naszę, rozbić ją , spowodować jej zagła­

dę, koniec św iata sprowadzić. Niedawniej też nad kilka tygodni tem u wyczytaliśmy w pism ach naszych wiadomość, że rzekomy prorok pogody, F a lb , zapowiedział katastrofę podobnego spotkania się kom ety z ziemią na­

szą na rok 1899. N a sam schyłek stulecia za­

tem, niepoprzestając ju ż na straszeniu nas przepowiedniami burz i trzęsień ziemi, za­

p ra g n ą ł widocznie tym razem wywołać efekt silniejszy.

Przepowiednia ta tyczy się komety nam ju ż znanej, je st to drobna, teleskopowa ko­

m eta Tem pla, k tó ra towarzyszy rojowi listo­

padowem u gwiazd spadających i wróci w r.

1899. D ro ga komety tej, podobnie ja k dro­

g a ro ju listopadowego, przerzyna rzeczywi­

ście drogę ziemi, a przynajm niej kom eta prze­

biega w niewielkiej od drogi tej odległości;

skrzyżowanie wszakże dróg nie znaczy jesz­

cze, by krążące po nich bryły już tem samem spotykać się miały, ja k nie rozbijają się prze­

cież nawzajem i nie ro z trąca ją pociągi po krzyżujących się liniach dróg żelaznych bieg­

nące. Czas obiegu komety wynosi według obliczeń O ppolzera la t 33,18, a okres ten po­

zwala dalej wnieść, że przy powrocie komety w r. 1899 odległość między nią a ziemią znaczniejszą będzie, aniżeli przy przejściu jej przez punkt przysłoneczny w r. 1866. Choćby wszakże w rachunkach tych tkw iła niedokład­

ność pewna, co, ja k wiemy, przy obliczeniach dróg kom etarnych je st zawsze możliwe, to, zarówno ziemia ja k i kom eta ta k szybko m kną po swych drogach, że prawdopodobień­

stwo ich spotkania je st ta k m ałe, ja k przy­

puszczenie, że strzelec ociemniały, dający na chybi-trafi ognia w powietrze, p ta k a zabije.

Gdyby zresztą, pomimo prawdopodobień-

! stwa ta k słabego, nastąpiło istotnie zetknięcie komety tej z ziemią, z niebezpieczeństwa tego wyszlibyśmy niewątpliwie cało. Ziem ia prze­

chodziła już niewątpliwie nieraz przez ogon kom ety, a w szczególności 26 czerwca 1861 znajdow ała się prawdopodobnie w ogonie znanej nam wielkiej komety; spotkanie z j ą ­ drem takiej wielkiej komety byłoby zapewne groźniejszem, ale kom eta Tem pla je s t to drobna, niepozorna kom eta, k tó ra w wielo­

krotnych ju ż swych dokoła słońca obiegach przew ażną część substancyi swej straciła, a spotkawszy się z ziemią, zasypałaby niebo nasze obfitym prądem gwiazd spadających, któryby nas wspaniałością swą olśnił i pozo­

stawił źal, źe tak krótkotrw ałem jedynie był zjawiskiem. G dy wszakże tylokrotnie prze­

szła ju ż koło nas, niedostrzeżona naw et przez astronomów, którzy j ą dopiero przy ostatniem przejściu w r. 1866 odkryli, minie i teraz

(9)

Nr 21. W S Z E C H S W IA T . 3 2 9 również cicho, nieozdobiwszy bynajmniej

schyłku dziewiętnastego stulecia nadzwyczaj - nem zjawiskiem astronomicznem.

St. Kramsztylc.

(Ciąg dalszy).

Mówi się zwykle o ciągach wiosennych i je ­ siennych; nazw a t a jednak nie je st zupełnie ścisłą: chociaż bowiem w tym czasie przeloty ptaków dosięgają swego punktu kulminacyj­

nego, odbywają się one w rzeczywistości przez rok cały, ja k to właśnie stwierdził G atke.

A le w krajach , niepołożonych na wielkich trak tach ptaków (jak np. u nas), przeloty ich istotnie można zauważyć jedynie na wiosnę i w jesieni; i to właśnie było powodem, że do ostatnich prawie czasów nic nie wiedziano o trw aniu wędrówek przez rok cały ').

Inaczej rzecz się ma z miejscowościami, po nad którem i ciągną się tra k ty powietrzne ptaków, ja k Helgoland: tam można obserwo­

wać przeloty przez ciąg 12-tu miesięcy; zmie­

nia się tylko ich natężenie. Ciąg wiosenny na północ rozpoczynają w początkach stycz­

nia niezgrabne o krótkich skrzydłach nurzyki (TJriae), mieszkańcy sk ał dalekiej północy, zi­

mujący n a brzegach m orza Niemieckiego.

Chociaż gnieżdżą się one dopiero w m arcu lub kwietniu, jed n ak już w styczniu wyszuku­

j ą sobie odpowiednich miejsc; niektóre pozo­

stają naw et n a porę lęgową na skałach Heł- golandu. W drugiej połowie stycznia zaczy­

n ają się ju ż ukazywać niekiedy pierwsze gro­

m adki szpaków i skowronków, ale znaczniej­

sze ich ilości przybywają dopiero w lutym wraz z drozdam i, czajkam i i innemi wczesne- mi zwiastunam i wiosny. P rzez m arzec i kwitr

') P i'zelo'y ptaków przez nasz kraj były opisa­

ne obszerniej przez ś. p. Wł. Taczanowskiego w arty k u le „o wędrówkach ptaków ” (Wszechświat 1889 r. str. 25 7 i nast.).

| cień zwiększa się ciągle ilość gatunków i osob­

ników, przeciągających po n ad wyspą, aż wreszcie ciąg wiosenny dosięga punktu kulmi­

nacyjnego w m aju, dniem i nocą (zwłaszcza przy końcu miesiąca) p rzelatu ją po nad Hel- golandem nieprzejrzane rzesze najrozm ait­

szych ptaków, zapadające n a wyspę przy wschodzie i zachodzie słońca n a parogodzinny wypoczynek, i wówczas pola, łąki i ogrody, pobrzeże, skały i pagórki, wszystko je s t do­

szczętnie zasypane przez tych pierzastych że­

glarzy. A le ju ż pierwsze tygodnie czerwca k ład ą kres wędrówkom ku północy (właściwie wiosenny ciąg przez H elgoland odbywa się w kierunku z zachodu ku wschodowi).

Ledwie jednak skończył się przelot w je d ­ nym kierunku, a już się zaczyna w odwrot­

nym: w ostatnich tygodniach czerwca przecią­

gają po nad wyspą ze wschodu ku zachodowi tysiące młodych szpaków, pierwsze fale po­

wracającego zalewu, pierwsza zapowiedź je ­ sieni w początku lata. Przez lipiec w zrasta ciągle ilość młodych, dążących na południe, w sierpniu zaczynają się już ukazywać stad k a starszych ptaków, ale dopiero we wrześniu i październiku (szczególniej w tym ostatnim miesiącu) ciąg jesienny najbujniej się rozwija, przewyższając znacznie liczebnością i okaza- 1 łością wiosenny w m aju. D la obserwowania

| tych jesiennych ciągów należy koniecznie wy­

brać ciemną i cichą noc, bez gwiazd, wówczas

! bowiem skrzydlate rzesze zniżają swój lot i zbliżają się ku ziemi, grom adząc się szcze­

gólniej kolo latarn i morskiej, jedynego źród ła

| św iatła wśród tych ciemności. W ta k ą noc powietrze przepełnione je st najrozm aitszem i odgłosami, nawoływaniami się, krzykam i, wśród chaosu których najwprawniejsze nawet

| ucho połapać się nie może. A jeśli podejść ku latarni, wrażenie chaosu jeszcze się po tę­

guje: takie niezliczone tłum y ptastw a wpada- I ją co chwila w jej jasność i znikają, ustępując

miejsca innym.

Przytoczym y tu p arę danych, wskazują­

cych, z ja k nieprzeliczonej ilości osobników sk ład ają się te rzesze. P rzelatujące w dniu 27 października 1883 po nad H elgolandem stado rozciągało się (jak to stwierdziły współ­

czesne obserwacye) na szerokość 28 mil aż do Hanoweru; jeszcze większem było obserwowa­

ne w r. 1882 stado mysich-królików (Regulus), którego front ciągnął się wzdłuż całego

(10)

wschodniego brzegu Anglii i Szkocyi aż do wysp F aroerskich, zatem na 100 praw ie mil niemieckich. Ile to milionów ptaków mieści taki front! a cóż dopiero mówić o ilości po­

trzebnej do utw orzenia całego stada! To też nic dziwnego, że widok tych stad wywołuje następujący wykrzyknik na u sta Głitkego:

„czyż wobec takich ilości, niedostępnych p ra ­ wie dla um ysłu ludzkiego, można mówić o niszczącym wpływie ludzi na ptaki! A je d ­ nak wpływ ten istnieje: wprawdzie człowiek, bez zaprzeczenia tępi w sposób wyraźny ptastw o, ale nie zapomocą sieci i broni p a l­

nej, lecz przez upraw ę roli, którą, za g arn ia­

ją c coraz nowe przestrzenie, wykarczowuje każdy mniejszy lub większy krzak, jak o bez­

użyteczną przeszkodę, pozbaw iając ptaki ostatniej ochrony dla gniazda w ojczyźnie.

W yparłszy w ten sposób biedne ptak i do od­

dalonych, mniej gęsto zaludnionych krain, narzekam y później, że nie słychać ich wesołe­

go śpiewu, a nie zdajemy sobie spraWy, żeśmy to sami spowodowali.” W listopadzie (ku końcowi zwłaszcza) zmniejsza się liczebność, a jednocześnie i wygląd stad się zmienia: nie l widać już delikatniejszych ptaków, które dawno odleciały na południe; przew ażają za to przedstawiciele wytrzymalszych gatunków:

śnieguły, czyżyki, dzwońce i t. p. W grudniu wreszcie odwiedzają H elgoland wyłącznie mieszkańcy dalekiej północy, których dopiero ostateczność zm usiła do opuszczenia niego­

ścinnej ojczyzny; unoszą się wówczas po nad wyspą stad a różnych gęsi, kaczek i łabędzi, nalatujące j ą tłum niej, ilekroć ostrzejsze mrozy i w iatr wschodni zm uszą je do szuka­

nia bezpieczniejszego schronienia, niż morze.

N iedługo ci goście zabawią, jeszcze zim a nie minie, a już rozpoczną one ciąg pow rotny ku północy.

Zatrzym aliśm y się nieco dłużej przy opisie przelotów przez H elgoland, ale chodziło nam 0 dokładne wykazanie ciągłości ich przez rok cały. P o za tem jed n ak możemy odróżniać ciąg wiosenny, odbywający się wogóle przez pierw szą połowę roku w kierunku ku północy, 1 ciąg jesienny przez drugą połowę w odw rot­

nym. K ażdy przytem gatunek ptaków m a mniej lub więcej określony term in przelotu przez daną miejscowość, ulegający pewnym wahaniom zależnie od pogody: jedne gatunki, ja k jaskółki, jerzyki i in. typowi wędrownicy

trzy m ają się terminów ściśle określonych prawie co do dnia (takie ptaki przylatują wogóle później a odlatują wcześniej); inne (szpaki, skowronki) często przyspieszają swój przylot i opóźniają odlot o kilka tygodni, je ­ śli wiosna je s t wczesna lub jesień łagodna (takie ptak i zazwyczaj wcześnie przylatują i późno odlatują ').

Celem odbycia wędrówki ptaki zazwyczaj, ja k to je s t ogólnie wiadomem, zbierają się w mniejsze lub większe stad ka i odbywają podróż gromadnie; niektóre przytom zacho­

wują w locie pewien stały szyk (tró jk ąt, linia i t. d.), ułatw iający im zwalczanie oporu po­

wietrza. N ie będziemy się nad tem dłużej rozwodzili, gdyż je st to rzeczą powszechnie znaną, a zresztą ciekawy czytelnik znajdzie dość szczegółów do tej kwestyi w wyżej wspo­

mnianym artykule W ł. Taczanowskiego.

Przejdziem y natom iast do rozpatrzenia traktów , którem i ptaki wędrują. Godnem je s t uwagi, że przeważający ich kierunek w czasie jesiennych ciągów nie jest bynaj­

mniej (jakby się to wydawało najodpowied- niejszem) północno-południowy prowadzący wprost do celu, ale bardzo często wschodnio- zachodni; okazuje on przytem rozm aite za­

gięcia, zależnie od warunków miejscowych.

P taki, lepiej i szybciej latające, m ające przytem do odbycia daleką drogę, lecą zwy­

kle wprost ku południowi, np. jerzyki, któ­

rych leże zimowe znajdują się aż w południo­

wej Afryce i Azy i. Większość jed n ak p ta ­ ków trzym a się pewnych oznaczonych tra k ­ tów, oszczędzających im przebywanie więk­

szych przestrzeni wodnych, przelatyw anie po nad góram i i t. p., ale za to zmuszających je do n ak ładania drogi. T ra k ty takie ciągną się zazwyczaj wzdłuż brzegów morskich, ła ń ­ cuchów górskich, po nad wielkiemi rzekami, poprzecznemi dolinami i t. p. Dawniej są­

dzono, źe ptak i ciągną zawsze w kierunku prostym , dopiero nowsze stosunkowo spostrze­

żenia przekonały o istnieniu tych stałych traktów , wiele jed nak pozostaje jeszcze do zbadania w tej kwestyi. N ajlepiej poznane są szlaki ptaków wodnych i brodzących.

R ozpatrzym y tu w krótkości ważniejsze

') P rzyloty i odloty naszych ptaków p atrz T a­

czanowski 1. c.

(11)

Nr 21. W S Z .E C H S W IA T . 331 trakty: Główny tra k t dla ptaków dalekiej

północy E uropy (a naw et niektórych z Azyi) ciągnie się wzdłuż północnych brzegów Ros- syi i dalej przez F inlandyą, wzdłuż B ałtyku i m orza Niemieckiego ku Anglii; na tym właśnie trakcie leży H elgoland i tem u za­

wdzięcza liczne odwiedziny upierzonych go­

ści. W szystkie ptaki z krajów, położonych w pobliżu tego tra k tu , kierują swój lot w taki sposób, aby się na niego dostać. W B rytanii tr a k t ów łączy się z innym, prowadzącym z G renlandyi przez Islandyą. Nieznaczna część ptaków pozostaje na zimę w B rytanii, większość kieruje się dalej wzdłuż brzegów F rancyi i H iszpanii do G ib raltaru , a stam tąd do A fryki; albo też przerzyna F ran cy ą lecąc po nad Renem , Saoną, Rodanem i dalej, wzdłuż wschodniego brzegu H iszpanii rów­

nież ku G ibraltarow i (niektóre gatunki kieru­

j ą się zresztą po nad K orsyką i Sardynią, lub wzdłuż półwyspu Apenińskiego).

P ta k i ze wschodniej E uropy a w części i ze środkowej ciągną wzdłuż wybrzeży morza C zarnego ku Bosforowi, a stam tąd przez G recyą i K re tę do Afryki; na Bosforze grom adzi się ta k a ilość ptastw a wędrownego, że bodaj czy nie należy go uważać za jeszcze obfitsze miejsce przelotów, niż Helgoland.

Tam to robił przez długie la ta obserwacye j francuski ornitolog A lteon, którem u zawdzię- ! czamy niejedno ciekawe spostrzeżenie.

W Azyi znamy dwa główne trakty: jeden na wschodzie przechodzi przez bło ta sunga- czyńskie, otaczające brzeg wschodni jeziora Chanka; tam wiosną grom adzi się ptastw o z Chin, K orei i, doczekawszy się odpowiedniej pory, ciągnie dalej nad rzekam i Sungaczą i Ussuri do A m uru, poczem rozlatuje się par- tyam i w doliny różnych dopływów tej rzeki i przez nie do Syberyi. B łota sungaczyńskie odpowiadają Helgolandowi i Bosforowi w E u- f ropie pod tym względem. W zachodniej Azyi tr a k t wędrowny ciągnie się przez okolicę, po­

łożoną między W o łg ą i jeziorem A ral- skiem ').

Teini trak ta m i dążą ptaki jesienią na swTe leże zimowe: jedne (część mieszkańców dal­

szej północy), zn a jd u ją je na brzegach m orza Niemieckiego, inne, ja k np. większość na-

*) Taczanowski 1. c. str. 258.

szych, zimują w południowej E uropie lub pół­

nocnej Afryce; niektóre zalatu ją jeszcze d a ­ lej aż za równik. P ow rotną drogę do k raju odbywają rozmaicie (i juź niegrom adząc się w ta k wielkie stada): jedne ciągną temi samc- mi jesiennemi szlakami, inne (większość) w kierunku prostym z południa ku północy, stara ją c się jaknajprędzej stanąć u celu. L e­

cą przy tein możliwie prędko i bez odpoczyn­

ków, odbywają też pow rotną drogę w ciągu dwu, a nawet jednej nocy.

Do przebywania tych olbrzymich przestrze­

ni w krótkim czasie i bez odpoczynku po­

trzeb n ą jest nadzwyczajna szybkość i wytrzy­

małość. P ta k i oddawna m ają już ustaloną pod tym względem opinią, szczególniej nie­

które z nich, ja k jerzyki, jaskółki, m ogą one zrobić parę tysięcy kilometrów bez wypoczyn­

ku, a szerokie morze przelatu ją w ciągu kilku godzin. G atke przytacza przykłady nadzwy­

czajnej szybkości, tem ciekawsze, że tyczą się.

nie najlepszych żeglarzy powietrznych. U go­

łębi pocztowych, u których najłatw iej tę kwe^

styą dokładnie sprawdzić, obserwowano szyb­

kość 25 mil niem. n a godzinę, otóż, według G atkego, przewyższają je pod tym względem naw et ciężkie gawrony i to w czasie ciągu je ­ siennego, kiedy szybkość ptaków je st wogóle mniejszą. Olbrzymie stada gawronów, ścią­

gające się z całego północnego pobrzeża lądu wschodniego (od K am czatki do półwyspu Skandynawskiego), dążą wr jesieni na zachód;

otóż G atke przekonał się, źe przelatują one nad morzem Niemieckiem, z H elgolandu do A nglii koło 80 mil odległej, w ciągu trzech godzin, robią zatem do 27 mil na godzinę.

Cóż to je st jed n ak w porównaniu z szybkością wiosennego ciągu podróżniczka północnego (Cyanecula sueccina), zamieszkującego pół­

nocną E uropę i A zyą, zimę zaś spędzającego w A fryce środkowej. P taszek ten na wiosnę odbywa w ciągu jednej nocy drogę z Afryki, k tó rą opuszcza z zachodem słońca, do Helgo­

landu, gdzie się zjawia wraz ze wschodem.

N ie mamy wprawdzie bezpośrednich obserwa­

cyj nad szybkością danego stad ka podróżnicz­

ków, wiadomo jedn ak, źe lecą one wyłącznie nocami, nigdzie zaś nie obserwowano ich w środkowej Europie, coby koniecznie n astą­

pić m usiało, gdyby w jakiejbąd ź miejscowości odpoczywały; należy zatem przypuścić, że między zachodem słońca jednego dnia,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pani Dziekan jest przeciwna jedynie prowadzeniu zajęć z przedmiotów na które uczęszcza mniej niż 5 osób, a tak się akurat złożyło, że na moje zajęcia z

Ponieważ wszystkim jest doskonale znane, że nie posiadam niczego, co pozwoliłoby mi wyżywić się i odziać, dlatego też zwróciłem się do waszej łaskawości i postanowiłem,

my, że relacją łączącą indeks z referentem może być identyczność - wtedy indeks po prostu tożsamy jest z referentem - Kapłana mechanizm odniesienia wyrażeń

jącego opór rosszerzaniu się gazu, część zaś, w wieloatom owych cząsteczkach, służy do spotęgowania ruchu atomów w cząsteczce. L ekk ie więc atomy, skupiając

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie

Dla kontrolowania rzędów zer i biegunów funkcji wymiernych wygodnie jest haszować je jako współczynniki grupy abelowej wolnej generowanych przez punkty krzywej E

[r]

ZBIERAMY DANE W NASZEJ KLASIE I SZKOLE – CZYLI O TYM, JAK SIĘ TWORZY WYKRESY SŁUPKOWE A1. Odczytaj z tabeli, która zabawka uzyskała najmniej wyborów od uczniów