• Nie Znaleziono Wyników

i^dres IRed-ałccyi: Krakowskie-Przedmieście, USTr SS. JVs.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres IRed-ałccyi: Krakowskie-Przedmieście, USTr SS. JVs."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JVs. 3 9 . Warszawa, d. 25 Września 1887 r. T o m V I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A .“

W Warszawie: rocznie rs. 8

k w artaln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i wc w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicy.

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, J . N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, których treśó m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 'h ,

za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

i^dres IRed-ałccyi: Krakowskie-Przedmieście, USTr SS.

iU JO T E K A m m

W S Z E C H Ś W I A T A .

Za każdym razem , kiedy w ypadnie choć­

by w najodleglejszy sposób dotknąć spraw naszego piśm iennictw a przyrodniczego, za­

wsze obracać się trzeba w kółku spowsze- dniałych aż do znudzenia w yrzekań. G dzie­

kolw iek zw rócim y się n a tem polu, wszę­

dzie — nie ubóstwo — ale brak zupełny, w dosłownem znaczeniu w yrazu. P odręcz­

nik naukow y je s t u nas zjaw iskiem niesły- chanem; szerszych kom pendyjów nie posia­

damy wcale we współczesnej literatu rze przyrodniczój: książka, przedstaw iająca roz­

wój i stan obecny jakiegoś szczegółowszego działu nauki, ukazuje się nadzwyczaj rz ad ­ ko; jed n em słowem, czytelnik polski stanow ­ czo nie m a możności zapoznać się we w ła­

snym języ k u z dzisiejszym poziomem nauk przyrodniczych. Istn ieją całe gałęzi tych nauk, u nas nawet z im ienia niezaznaczone J w literatu rze.

Ile na tem cierpi ogólne w ykształcenie ; narodu, tego zapewne w ykazyw ać nie trz e ­

ba. Również widocznem jest, ja k dalece : stan taki sprzyja mnożeniu się niedostatecz­

nych a częstokroć wprost błędnych infor- i inacyj, które przepełniają organy prasy pe- ryjodycznej i u czytelników znajdują naj-

! lepszą wiarę. N ajopaczniejsze sądy i poję-

! cia, zakorzenione wśród ogółu o rzeczach j naukow ych, są koniecznem następstw em te-

! go wszystkiego i z jednej strony d ają pod-

| stawę całkowicie błędnym wyobrażeniom j o dążeniach i celach praw dziw ej nauki, i a z d ru g iej—przygotow ują wdzięczny g ru n t dla niedouków i fantastów . Nakoniec tak ważne zadanie popularyzacyi wiedzy n a tra ­ fia na nieprzebyte przeszkody. Piszący lub mówiący popularnie przyrodnik, jeżeli chce być zrozum ianym , musi w ykład swój ros- poczynać od abecadła nauki, tonąć w po­

wodzi drobiazgowych objaśnień i strzedz się każdego niem al słowa, nieznanego w sło­

w niku zdawkowój potocznej mowy.

J a k dalece to wszystko u tru d n ia zadanie naszego pisma, o tem niejednokrotnie m ie­

liśmy sposobność mówić w jego szpaltach.

O d pierwszej też chw ili istnienia „W szech­

św iata” m arzeniem naszem, powiedzieć m oż­

na, było wynalezienie środków na w yda­

wnictwo książek, któreby choć stopniowo,

(2)

610 W SZECH ŚW IAT. Nr 39.

choć w małej części zaradzić m ogły wspo­

m nianym brakom . D opiero je d n a k pozy­

skany w spółudział K asy im ienia M ianow ­ skiego pozwolił sprow adzić ten zam iar do k ra in y czynów. P rz y pom ocy środków m a- teryjaln ych, dostarczonych przez tę wysoce pożyteczną, instytucyją, re d a k c y ja W szech­

św iata może przy stąp ić do w ydania sze­

regu książek z zakresu nauk p rz y ro d n i­

czych.

Nowe to w ydaw nictw o winno p rz ed sta­

wić się ogółowi i scharakteryzow ać cele, j a ­ kim służyć zam ierza. — J a k w całej dzia­

łalności naszego tygodnika, tak rów nie, a j e ­ żeli można — bardziej jeszcze w planie n a­

szej „B iblijoteki p rzy ro d n iczej” głośno i sta­

nowczo w ykluczam y wszelkie uboczne, wszelkie sekciarskie lub d o k try n ersk ie w y­

cieczki, które z praw dziw ą nauką nic nie m ają wspólnego. Celem naszym jedynym je s t „posiew zdrow ego z ia rn a ”, wolnego od plew y m ędrkow ania i chorobliw ej fantazyi.

Nie do nas należy reform a społeczna lub obyczajow a: ona sam a przez się rodzi się i dojrzew a w społeczeństw ach,których um y- słowość ro zw ija się praw idłow o i wszech­

stronnie, podsycana obfitym a czystym po­

karm em naukow ym . N a treść więc „B i­

blijoteki p rzy ro d n iczej” złożą się system a­

tyczne podręczniki, czy to obejm ujące całe w ielkie działy wiedzy o przyrodzie, czy też dotyczące bardziej szczegółowych części nauki. U w zględniając w artość dzieła i sta ­ w iając co do n iej wysokie w ym agania, w B i- blijotece naszój daw ać będziemy miejsce z a ­ rów no oryginalnym ja k i tłum aczonym p ra ­ com. Nie możemy skutkiem tego krępo­

wać się określonym porządkiem co do tr e ­ ści podręczników , poniew aż d o b ra książka nie u k azuje się na zaw ołanie i często w ogól­

nej naw et literatu rze długie la ta czekać trzeb a na w ydanie w pew nym dziale pod­

ręcznika, odpowiadającego wszelkim w ym a­

ganiom. Nie możemy rów nież p rzyrzek ać naszych tomów w określonych odstępach czasu, poniew aż nie mam y i mieć nie może­

my ani p raw a ani pretensyi do nieog rani­

czonego czerpania z funduszów instytucyi, k tó ra, w porów naniu z wielością swych za­

dań, ma środki tak niew ielkie.

P ierw szym tomem naszej B iblijoteki, w obecnej chw ili ju ż zupełnie wykończo-

: nym w d ruk u, je st „K ró tk i przew odnik do I zajęć p rak tyczny ch z botaniki m ikroskopo­

w e j ”. Dzieło to wyszło z pod pióra sła­

wnego dziś profesora u niw ersytetu w Bonn, a niegdyś naszego przew odnika w byłej Szkole G łów nej, E d w a rd a S trasburgera.

„K ró tk i p rzew odnik” nie jest bynajm niej przekładem , ale raczej zupełnie nowem opracow aniem przez au to ra dzieła, które pod tym samym tytułem doznaje zasłużone­

go pow odzenia w szkołach niem ieckich, a, przetłum aczone na wiele języków eu ro p ej­

skich, w niektó ry ch ma po kilka wydań.

„P rzew o d n ik ” ten jest przeznaczony dla osób obeznanych już z zasadam i botaniki i ułożony w tak i sposób, że początkujący botanik, idąc system atycznie za jego w ska­

zów kam i, zapoznaje się stopniowo ze wszy- stkiem i ńajw ażniejszem i szczegółami budo­

wy m ikroskopow ej roślin, a jednocześnie przechodzi całkow ity kurs praktycznego za­

stosow ania m ikroskopu i wszystkich, tak dziś ju ż licznych, metod badania m ikrosko­

powego. U życie narzędzi pomocniczych, odczynników , sposobów przygotow ania, b a r­

wienia i przechow ania okazów je st opisane szczegółowo i zrozum iale, opiera się zawsze n a własnych dośw iadczeniach a nierzadko i na w łasnych odkryciach autora. D rze­

w oryty, w liczbie stu kilku nastu umieszczo­

ne w tekście, są w iernein powtórzeniem w łasnoręcznych rysunków autora, w ziętych w prost z pod m ikroskopu.

W kró tce po wryjściu „K rótkiego przew o­

d n ik a ” w ydana będzie niem niej głośna w li­

tera tu rze europejskiej „M eteorologija” M eli­

na. O treści i układzie tego dzieła nieza­

długo zaw iadom im y czytelników W szech­

świata.

I P R Ó B Y K O L O N I Z A C Y J N E

W A F R Y C E .

(Ciąg dalszy).

W y p raw a F ischera, m ająca na celu nie­

sienie pomocy osaczonym w Sudanie eu ro ­

(3)

Nr 39. WSZECHŚW IAT. 611 pejczykom nie była jed y n ą; już w lecie 1884

roku opuścił d r O sk ar L enz, profesor gieo- logii w W iedniu, znany z swych podróży po S aharze zachodniej i nad O gowem , E u ro ­ pę, żeby przejść A fry k ę od ujść K onga na wschód aż do źródeł N ilu. Cel tej podró­

ży był dw ojaki: pierw szy, żeby zbadać k ra ­ je pomiędzy K ongiem i N ilem na ,północ od wodospadów Stanleya położone, drugi, że­

by nieść pomoc Em inow i paszy.

Je d n a z najciekaw szych zagadek hidro- grafii afrykańskiej leży właśnie u k ry ta na przestrzeni, którą, chciał przebyć L enz, jest nią odpowiedź na pytanie, dokąd uchodzi rzeka U elle, przez kraj ludożerców M onbuttu płynąca, którój górny bieg o d k ry ł P iaggia w r. 1863, a pow tórnie zw iedził Schw ein- fu rth w r. 1869. Schw einfurth i większa część gieografów tw ierdzą, że U elle je s t gór­

ną częścią rzeki Szari, uchodzącej do jezio ­ ra Czad; inni, osobliwie S tanley, uw ażają U elle za górną część praw ego dopływ u K onga, A ruw im i; J u n k e r za górną część takiegoż dopływ u K onga, U bangi, o d k ry te ­ go w dolnój części przez G renfella w roku 1885. Są i tacy, którzy prow adzą U elle aż do zatoki biafryjskiój, łącząc go z rzeką K am eruńską.

W szystkie te zagadki hidrograficzne po­

zostały do dziś zagadkam i, bo prof. Lenz, zatrzym aw szy się na stacyi państw a Kongo- wego p rzy wodospadach Stanleya, zmienił swój plan i, niechcąc się narażać na niebes- pieczeństwa w nieznanych okolicach, obrał bespieczniejszą drogę nad K ongiem przez N yangw e do Zanzibaru, któ ry , ja k w iado­

mo, przebył Stanley w odw rotnym k ieru n ­ ku; 9 K w ietnia r. b. stanął Lenz w W ie­

dniu, nieosięgnąwszy z dw u zam ierzonych ccłów żadnego.

P om ijam y rozmaite p ro jek ty i plany, ja ­ kie rozbierano w E u ro p ie, p ragnąc konie­

cznie oswobodzić E m ina i przechodzim y do będącój obecnie w drodze w ypraw y S tan­

leya do W adelai; z w szystkich dotąd w ysła­

nych i projektow anych, daje ona najw ięk­

szą rękojm ię powodzenia.

P o odkryciu górnego K onga i urządzeniu państw a Kongowego, zajm ow ał się Stanley głów nie werbowaniem w świecie ucyw ilizo­

wanym zw olenników dla tej kreacyi i je ź ­ dził właśnie z odczytam i po m iastach Sta­

nów Zjednoczonych A m eryki północnej, kiedy odebrał zawezwanie króla belgijskie­

go, żeby podjął się dzieła, które nie pow io­

dło się Fischerow i i Lenzowi. Dzielny po­

dróżnik nie wymówił się od tego zaszczy­

tnego, aczkolwiek trudnego zadania i podą­

żył natychm iast do L ondynu i B rukseli, a po załatw ieniu przedw stępnych przygotow ań udał się 21 Stycznia r. b. do Zanzibaru, gdzie ju ż agienci jego form ow ali karaw anę.

F unduszy na w ypraw ę, której ogólne kosz­

ty obliczają na przeszło pół m ilijona fran­

ków, dostarczyli Stanleyow i: k ró l belgijski, kupcy angielscy M ackinnon z Glasgowa i H u tton z M anchesteru (obaj ofiarowali ra­

zem pół m ilijona franków ), a w części po­

dobno i rząd egipski. O prócz tego daje król Leopold Stanleyow i całą fłlotylę na K ongu do dyspozycyi.

N ajkrótszą drogą do W adelai je st ta, k tó ­ rą o brał F ischer, ale niechcąc tego samego co on doznać zawodu, trzeba się wybrać z silnym oddziałem wojska, aby przem ocą przejść przez U gandę iU n joro; pom inąwszy inne trudności, niepodobna w A fryce takiego oddziału po drodze zaopatrzyć w żywność—

m urzyn nigdy nie grom adzi zapasów żyw ­ ności, lecz żyje, ja k lud nasz mówi, z ręki w usta. O niebespieczeństwach tój drogi mógł zresztą S tanleya poinform ować i d r Ju n k e r, który wydostawszy się nareszcie z niewoli od M w angi, przybył 4 G rud nia 1886 roku do Z anzibaru i w racał właśnie do E urop y, gdy Stanley je c h a ł do Zanzi­

baru.

D roga dalsza, ale dla Stanleya ponętniej­

sza, idzie od ujścia Konga, którędy szedł Lenz; na nią zdecydował się Stanley, bo nietylko poprow adzi ona go śladam i jego najsław niejszej podróży po A fryce, ale od stacyi wodospadowej przejdzie przez nie­

znane dotąd okolice i pozwoli Stanleyowi zrobić nowe odkrycia, a praw dopodobnie rozwiązać zagadkę rzeki Uelle. Z Zanzi­

baru w ysłał Stanley posłów do Em ina, do­

nosząc mu, ja k ą drogą po niego przy­

będzie.

Podczas krótkiego pobytu w Zanzibarze zrobił Stanley wszystkim znawcom stosun­

ków afrykańskich praw dziw ą niespodzian­

kę; dowiedziawszy się bowiem, że naczel­

nik han dlarzy arabskich T ip p u -T ip znaj­

(4)

612 W SZECHŚW IAT. Nr 39.

duje się w okolicy, podążył do niego i za­

w arł ugodę, w edług którój T ip p u -T ip bę­

dzie naprzód tow arzyszył mu do W adelai, a następnie zostanie naczelnikiem stacyi wo­

dospadow ej, jak o agient k ró la belgijskiego.

N a podróż do W ad elai daje T ip p u -T ip 600 trag a rzy , za k tórych weźmie po 6 funtów szterlingów od osoby (60 rub li), z pow ro­

tem zabiorą, ludzie jeg o kość słoniow ą, któ- rćj E m in pasza dużo podobno nagrom adził.

Jak o agient zobow iązał się T ip pu-T ip czu­

wać n ad tem, żeby na tery to ry ju m kongo- wem ani jego ludzie, ani n ik t inny nie u p ro ­ w adzał m urzynów w niew olę, wolno mu tam wszakże prow adzić handel legalny.

Będzie on nietylko sam uznawrał zw ierzch­

nictw o k róla belgijskiego, lecz będzie się zarazem sta ra ł, żeby wszyscy jego poddani w państw ie K ongow em uznaw ali w ładzę L eopolda. W czasie nieobecności w^olno mu zam ianow ać zastępcę, m a także praw o przekazać, n a p rz y p ad ek śmierci, w ładzę swoję kom u innem u, ale k ró l belgijski za­

strzega sobie potw ierdzenie w yboru. Ofi­

cer europejski będzie czuw ał przy jeg o bo­

ku, żeby u rz ąd swój spraw ow ał w m yśl tćj ugody, pensyi będzie p obierał miesięcznie 30 funtów szterlingów (300 rubli). Czy T ip p u -T ip dotrzym a zobow iązań, przyszłość pokaże.

O prócz tra g a rz y arabskich zabrał S ta n ­ ley sześciu anglików , pom iędzy niemi dwu oficerów, k ilk u n astu żołnierzy egipskich i sudańczyków ; m itralieza w yrzucająca na odległość 1800 m etrów 666 kul na m inutę, w k tórą się także podobno zaopatrzył, na­

pędzi w danym razie m urzynom niem ałego strachu. D n ia 18 M arca r. b. stanął S ta n ­ ley n ad K ongiem i natychm iast w yruszył w drogę; w ostatnim liście do Tim esa pisze pełen otuchy, że w y p raw a dobre robi po- stępy, w całym zresztą świecie ucyw ilizo­

wanym budzi ona najżyw szy interes, a j a ­ kiś n ak ład ca angielski zaw arł ju ż ze S tan- leyem k o n tra k t na dzieło, m ające pow stać z opisu przygód, ja k ie S tanleya oczekują *).

D r N adm orski.

') Rozgłoszona w ostatnich czasach wiadomość o śm ierci S tanleya potwierdzon% nie została.

(P rz. Red.)

O NATURZE

S K Ł A D O W Y C H P I E R W I A S T K Ó W

M A T E R Y I Ż Y W E J

(Dokończenie).

II.

Za jednę z najw ażniejszych zdobyczy no- woczesnćj chemii je s t uw ażane praw o, orze­

kające zależność (peryjodyczną) fizycznych i chem icznych własności pierw iastków od m as ich atomów, innem i słowy, od ich cię­

żarów atom owych, praw o, które znalazło najodpow iedniejszy wyraz w t. zw. peryjo- dycznym u k ładzie pierw iastków '). Skoro przeto Sestini wykazał, że wszystkie p ier­

w iastki bijogieniczne m ają m ały ciężar ato ­ mowy, chcąc więc kw estyją naszą tra k to ­ wać w duchu rzeczonego praw a, w ypada ją w ten sposób bliżój sformułować: Jak ie ogólne własności fizyczno-chemiczne posia­

dają p ierw iastki o m ałym ciężarze atom o­

wym, któreby nam , do pew nego przy n aj­

mniej stopnia, zd aw ały spraw ę z ich roli bijogenetycznćj? Należyte, bowiem p rzed­

staw ienie zagadnienia je s t już, ja k słusznie pow iada W hew ell, ważnym krokiem ku j e ­ go rozw iązaniu. T ak też poczyna sobie E rr e ra w bardzo ciekawej rospraw ie 2), za­

tytu łow an ej: „Dlaczego pierw iastki m ateryi żywój m ają m ałe ciężary atomowe?”

Poniew aż, powńada on, teoryja rozw oju uczy nas, że wszystkie istoty organiczne w yprow adzają się z bardzo prostych orga­

nizmów, należy więc przedew szystkiem roz­

ważyć pow stanie tych pierw otnych u stro ­ jó w i zadać sobie pytanie — dlaczego, przy

w szystkich możliwych kom binacyjach, ty l­

ko pierw iastki o m ałym ciężarze atomowym, przez połączenie się, dały pierw sze żywe istoty; albo innem i słowy — czy znane wła­

sności tych pierw iastków tłum aczą nam fakt, że szczególnie nad ają się one do utw o­

rzenia pierw szych zarodków życia?

*) Ob. W szechśw iat z r. 1887, N r 4.

2) Biologisches C en tralb latt, 1887, N r 1.

(5)

Nr 39. WSZECHŚWIAT. 6 1 3

A priori ju ż możemy powiedzieć, że rz a d ­ sze, na pow ierzchni ziemi mało rospowsze- ehnione substancyje niezdolne są do pod­

trzym yw ania życia. Gdybyśm y naw et na chw ilę przy jąć chcieli, że żywa m ateryja mogłaby kiedykolw iek powstać przez połą­

czenie pew nych rzadkich pierw iastków ,—

organizm tak utw orzony niezdolnym byłby do dalszego życia i rospłodu, gdyż wkrótce zabrakłoby mu odpowiedniej żywności.

Spomiędzy wszystkich, teoretycznie możli­

wych, organizmów, te tylko mogą żyć i roz­

wijać się, które praw ie wszędzie w obfitej ilości potrafią znaleść żywność, zaw ierającą pierw iastki, wchodzące w skład ich ciała.

Jeżeli wolno pojęcie, ściśle dające się stoso­

wać tylko do organizm ów , rosszerzyć na pierw iastki chemiczne, wtedy możnaby po­

wiedzieć, że w walce o w ytw orzenie ży­

cia najwięcej rospow szechnione pierw iastki z konieczności rzeczy m usiały odnieść zw y­

cięstwo nad rzadkiem i elementami. Nie znaczy to, aby wszystkie pospolite ciała pro­

ste koniecznie miały w ytw arzać żywą ma- teryją, ale oczywistą jest rzeczą, że pom ię­

dzy niemi muszą się także znajdow ać p ier­

w iastki bijogieniczne.

W iadom o, że praw ie wszystkie pierw iast­

ki o m ałym ciężarze atomowym, z w y jąt­

kiem kilku tylko, bardzo są rospowszech­

nione na ziemi. Nie znam y przyczyny współistnienia dwu tych cech, besspornym atoli faktem jest, że z szeregu pierw iastków zaw artych pomiędzy wodorem (1) i wa­

pniem (40) tylko trzy — lityn (7), beryl (9) i bor (11) są rzadkiem i i trży te ciała pro­

ste nie należą też do pierw iastków bijogie- nicznych '). Jak o pierw sze więc bliższe wytłum aczenia stosunków, zaznaczonych przez Sestiniego, możemy podać, że pier­

w iastki o m ałym ciężarze atomowym nale­

żą także do najbardziej rospowszechnionych na pow ierzchni ziemi.

W ogóle rzeczy biorąc, prostsze połącze­

nia z lekkich atomów są w wodzie rospusz- czalne. F a k t ten z bijogienetycznego pun­

ktu widzenia ma w ielkie znaczenie, tłum a-

>) Dziwnym w ydaje się fakt, że E r r e r a przeoczył tu glin — pierw iastek bardzo rospow szechniony na ziem i, m ający m ały ciężar atom ow y — 27, a nader rzad k o w chodzący w skład m atery i żywej.

czy on bowiem, dlaczego lekkie atom y da­

leko bardziej aniżeli ciężkie zdolne są uła­

twić pi^ocesy przysw ajania pokarm ów i wy­

dalania produktów przem iany m ateryi. N a­

stępnie, przy równój wadze, połączenia zaw ierające lekkie atomy odpowiedniejsze są aniżeli wszelkie inne do w ywoływania zjaw isk życiowych. Jasną bowiem jest rze­

czą, że, biorąc równe ilości na wagę, p ier­

wsze zaw ierają większą ilość atomów, ani­

żeli połączenia utw orzone z ciężkich ato­

mów. Otóż skom plikow ane zjaw iska ży­

ciowe możliwe są tylko w również skom pli­

kowanych masach cząsteczek, zaw ierają­

cych większą ilość rozm aitych atomów.

P u n k t ten, jakeśm y to widzieli w pierw ­ szej części niniejszego artyk ułu , o wiele le­

piej rozebrany je st u Spencera.

Do powyższych faktycznych uw ag dołą­

czamy inną, n atu ry więcej hypotetycznej.

Nie cała ilość ciepła, dostarczonego masie jakiegoś gazu, służy do podwyższenia jego tem peratury: część użytą zostaje na prze­

zwyciężenie zew nętrznego ciśnienia, staw ia­

jącego opór rosszerzaniu się gazu, część zaś, w wieloatom owych cząsteczkach, służy do spotęgowania ruchu atomów w cząsteczce.

T a ostatnia — k tó ra w ykonyw a pracę we- wnątrzcząsteczkowego rossunięcia albo dys- gregacyi, ja k powiada Clausius — tem je s t znaczniejszą, im większą je st liczba atomów w cząsteczce. Jakk olw iek teoryja ciepła nie dostarcza nam rów nie pewnych danych dla cieczy i ciał stałych, ja k dla gazów, j e ­ dnakże to, cośmy powiedzieli o dysgregacyi, w ykonyw anej przez pewną część ciepła w tych ostatnich, praw dopodobnie stosuje się też do pewnego stopnia i do pierw szych, szczególnie zaś do cieczy. L ekk ie więc atomy, skupiając się w wielkiej ilości w je ­ dnej cząsteczce, spraw iają, że przy pochła­

nianiu ciepła następuje „silne wstrząśnienie, nieznaczne zaś tylko podwyższenie tempe­

ra tu ry cząsteczki”. D odać jeszcze należy, że spotęgow anie ru ch u atomów w cząstecz­

ce, wywołane przez je d n ę i tęż samę ilość ciepła użytego do dysgregacyi, tem je st zna­

czniejsze, im m niejszą je s t masa każdego atom u (t. j. im je st on lżejszym). N a wo­

dach oceanu drobne ju ż fale kołyszą lekką szalupę, wielki je d n a k statek pozostaje nie­

ruchomym .

(6)

614 W SZECHŚW IAT. N r 39.

Ł atw o zrozum ieć, j a k powyższe w arunki sprzyjają, ruchliw ości atom ów i przem ianom chemicznym , stanow iącym istotną w łaści­

wość zjaw isk życiowych.

P raw o D ulonga i P e tita , głoszące, że cie­

pła właściw e pierw iastków są odw rotnie prop orcyjonalne do ich ciężarów atom o­

w ych, w ykazuje inną własność w spólną wszystkim lekkim atom om , k tó ra dozw ala nam posunąć się o now y k ro k naprzód na drodze do w yjaśnienia ich roli bijogiene- tycznśj. A b y organizm m ógł zachow ać istotne swe własności bez zm iany, pomimo że znajd u je się pod w pływ em bezustannych i zm iennych działań czynników zew n ętrz­

nych, koniecznem jest, aby by ł on: 1) b a r­

dzo czuły n a w pływ y zew nętrzne i 2) po­

woli tylko dla nich dostępny. P ie rw sz a ta zdolność zależy od owego stan u ruchom ej rów now agi żywej m ateryi, o której wyżej była mowa; należy ona raczej do d ziału fi- zyjologii, trak tu jąceg o o wrażliw ości o rg a­

nizm u na zew nętrzne podniety i nie będzie­

my się nią tu taj zajm ow ali. D ru g a nato­

m iast zdolność ma swe źródło w fizyczno- chemicznój własności atomów i wchodzi przeto w zakres naszego ro sp a try wania; bli­

żej je d n a k rozw ażym y tylko oddziaływ anie, ja k ie zachodzi w skutek zm iany w tem pera­

tu rze zew nętrznego otoczenia organizm u.

Jeż eli uprzytom nim y sobie w ielki w pływ , ja k i w yw iera ciepło na reakcyje chem iczne, to z góry ju ż pojm iem y, że n iestała ró ­ wnowaga, ta k charak tery sty czn a dla życia, może się utrzym ać tylko w ciasnych i określonych granicach tem p eratu ry . Za tem przem aw ia fakt, że na zim nie p roto- plazm a krzepnie, w u p ale — ścina się, fun- kcyje zaś swoje należycie spełniać może ty l­

ko przy pewndj średniej tem peraturze, któ­

rą botanicy nazyw ają „optim um ”. O rg a­

nizm więc nie pow inien, przy zm ianach w tem p eratu rze otoczenia, zbyt łatw o się ogrzew ać albo oziębiać. A by w arunkow i tem u zadość się stało, musi on 1) być złym przew odnikiem ciepła i 2) módz pochłaniać albo wydzielać wiele jed n o stek ciepła, za­

nim tem p eratu ra jego dostrzegalnie się pod­

niesie albo opadnie, t. j . ciepło właściw e or­

ganizm u m usi być bardzo znaczne. Otóż do w ybitniejszych cech m ateryi żywej na­

leży właśnie je j słabe przew odnictw o ciepła j

i wysokie ciepło właściwe. To pierw sze w znacznej części przypisać należy olbrzy­

miej ilości wody, ja k ą zaw ierają organiz­

my. W ysokie zaś ich ciepło właściwe znaj­

duje się w bliskim zw iązku z m ałym cięża­

rem atomowym w skład ich wchodzących pierw iastków , co w łaśnie stanowi głów ny przedm iot naszych uw ag.

Żyw y organizm sk ład a się, ja k wiemy:

1) ze stałych m ateryj złożonych i 2) z wo­

dnych rosczynów. Ciepło właściwe rosczy- nów zależy, j a k to w ykazał M arignac, od c. wł. rospuszczalnika i ciała rospuszczone- go, połączeń zaś chemicznych — od c. wl.

ich części składow ych (Neum ann, R ógnault, K opp), wreszcie ciepła właściwe pierw iast­

ków są w przybliżeniu odw rotnie prop or­

cyjonalne do ich ciężarów atom owych (D u- long i P etit). . P osłu gu jąc się pomocniczem pojęciem „średniego ciężaru atom ow ego”—

pod k tó ry m E rre ra rozum ie średnią arytm e­

tyczną z ciężarów atom owych wszystkich atomów, wchodzących w skład jakiegoś po­

łączenia chemicznego albo m ięszaniny ') —

! możemy w szystkie te p raw a u ją ć w je d n ę ogólną form ułę: „Ciepło właściwe wogóle je s t tem większem, im mniejszym je s t średni l ciężar atom ow y”. Z tego oczywiście w yni­

ka, że, aby posiadać wysokie ciepło w łaści- ] we, m ateryj a żywa koniecznie musi się skła- j dać z pierw iastków o m ałym ciężarze ato-

| mowym, co też w istocie ma miejsce. G o­

dnym uw agi je s t fakt, że woda, z którój przew ażnie składa się żywa m ateryja, ma ze wszystkich znanych nam ciał największe ciepło właściw e 2); tw orzące zaś j ą pier­

w iastki, wodór i tlen, m ają lekkie atomy.

W szystkie także inne pierw iastki bijogieni-

| czne, od w odoru do żelaza, m ają ciepło wła-

! ściwe w iększe od 0,1.

Zdobyty w ynik najlepiej da się wyrazić ja k następuje: „P rzy równój wadze, sub-

! stancyje utw orzone z lekkich atomów tru -

! dniój zm ieniają swoję tem p eratu rę, aniżeli połączenia z ciężkich atom ów ”. O kolicz-

') Jeżeli średni ciężar atom owy oznaczym y przez A, ciężar cząsteczkow y t. j. sumę ciężarów w szyst­

kich atom ów zaw aity ch w cząsteczce przez M ,a ilość atomów przez N, w tedy A = ^ - ,

3) Z a w yjątkiem w odoru, którego c. wł. p rzy sta­

łej objętości = 2,4,

(7)

Nr 39. w s z e c h ś w i a t. 615 ność ta je st niezm iernie ważną, dzięki bo­

wiem j^j tem peratu ra otoczenia może się wahać pom iędzy dosyć szerokiem i granica­

mi, niezagrażając życiu organizm u. A w r a ­ zie, gdy niepom yślna dlań tem p eratu ra u sta­

la się na czas dłuższy, wtedy może się ona przynajm niój tylko bardzo wolno udzielać organizm ow i (dlatego, że je s t on, jakeśm y to już pow iedzieli, złym przew odnikiem ciepła), ten więc ma czas ratow ać się uciecz­

ką, albo też stopniowo zawiesić swe funk- cyje, ja k to czynią niektóre zw ierzęta i r o ­ śliny podczas zim y.

Znaczne ciepło właściwe pierw iastków z m ałym ciężarem atomowym i ich połączeń ma jeszcze inne niem niej doniosłe znacze­

nie dla spraw y życia. P rz y równej wadze i tej samej tem peraturze, substancyje m ają­

ce wysokie ciepło właściwe oczywiście za­

w ierają więcej jed nostek ciepła, aniżeli cia­

ła nieczyniące zadość tem u w arunkow i.

T a energija cieplikowa, zgodnie z zasadą przem iany sił i zachow ania energii, może w pew nych okolicznościach w ystąpić w in ­ nej jak iejś postaci — ru ch u m echanicznego, pracy, św iatła, elektryczności, czynności nerwowej i t. d. W ciałach więc utw orzo­

nych z lekkich atomów, p rzy jednakow ej wadze i tem peraturze, skupiony je st w ięk­

szy zasób energii aniżeli w innych; przy rów nych w arunkach zaw ierają one, jeżeli się tak można w yrazić, m axim um energii w minimum masy. W idzieliśm y, że stano­

wi to także, praw ie dosłow nie, w ynik spe- kulacyj Spencera; nie co innego też praw do­

podobnie m iał nu myśli Sestini, w ygłasza­

ją c liypotezę, k tó rą zacytow aliśm y w pierw ­ szej części tego artykułu; nie w idział on ty l­

ko, w ja k i sposób w niosek ten dałby się ugruntow ać na podstaw ie znanych praw , co właśnie uczynił E rre ra .

R easum ując w zw ięzłych słowach w yw o­

dy Sestiniego i E rre ry , głębiej uzasadnia­

jące płodne spekulacyje S pencera i nadają- j ce większej ich części piętno ścisłości nau- | kowej, widzimy, że pierw iastki, wchodzące w skład m ateryi żywej — pierw iastki bijo- gieniczne— m ają m ałe ciężary atomowe (ża- j den z nich nie przenosi 56 — c. a. żelaza), j W ezemże leży źródło tego zjaw iska? Che- m ija nowoczesna uczy nas, że wszelkie w ła­

sności fizyczno chemiczne pierw iastków sta­

now ią funkcyją (peryjodyczną) ich mas, z czego wynika, że niskim ciężarom atom o­

wym pierw iastków bijogienicznych muszą odpow iadać takie cechy, które tłum aczą nam , dlaczego są one ze w szystkich m ożli­

wych kombinacyj najodpowiedniejszem i do w yw ołania owego skupienia zawiłych z ja ­ wisk, k tó re nazywam y życiem i do u tw o ­ rzenia pierw szych istot organicznych. P ie r ­ wiastki te należą do najbardziej rospowsze- chnionych na ziemi, a tylko takie mogą utw orzyć istoty zdolne do życia i rozw oju.

N ajprostsze ich połączenia są to gazy albo ciała rospuszczalne w wodzie, co zdaje sp ra ­ wę z łatw ej asym ilacyi pokarm ów i szyb­

kiego w ydalania produktów przem iany m a­

tery i — tych zasadniczych czynności żywe­

go organizm u. P o większej części są one złemi przew odnikam i ciepła i wszystkie m a­

ją wysokie ciepło właściwe, co dozwala o r­

ganizmom: 1) przy względnie małej masie znosić zm iany w tem peraturze otoczenia, 2) być dla zew nętrznych w pływ ów tylko powoli dostępnem i i 3) pochłaniać albo w y­

dzielać w ielki zasób energii, bez znacznej zm iany w tem peraturze swego ciała. N a­

reszcie, połączenia z nich złożone przedsta­

w iają skupienia znacznych zapasów energii w bardzo m ałej, masie m ateryi, a właśnie w takich tylko substancyjach mogą zacho­

dzić skom plikow ane zjaw iska życiowe.

Są to wszystko fakty, a ' nie żadne p rz y ­ puszczenia. N adto, na podstaw ie m echani­

cznej teoryi ciepła można przyjąć, co wszak­

że je s t ju ż hypotezą, że lekkie atomy, sk u ­ piając się w wielkiej ilości, tw orzą cząstecz­

ki, które przy pochłanianiu ciepła doznają

„silnego w strząśn ienia” (t. j. spotęgow ania ruchu atomów w cząsteczce), nieznacznego zaś tylko podwyższenia tem peratury. Jest- to ważny czynnik owej niestałości chemi­

cznej, k tó ra ch arak tery zu je żywą proto-

plazmę. Henryk SUberstein.

ZAPADNIĘCIE SIĘ

CZĘŚCI MIASTA ZUG

W SZWAJCARYI.

W dniu 5 L ipca r . b. depesze rozniosły po świecie wiadomość o zapadnięciu się

(8)

616 W SZECHŚW IAT. Nr 39.

położoną i poziom jej w znosił się od 2 do 6 m etrów nad poziom wód w jeziorze; stan o ­ w iła ona część płaszczyzny, na którćj zb u ­ dow ane są. nowe dzielnice m iasta, gdy stare m iasto rozrzucone je s t na wyniosłościach, a raczej na spad k u gór, schodzących do j e ­ ziora. P raw dopodobnem jest, że n a m iej­

scu, zajętem teraz przez now ą część m iasta, daw niej było jezio ro i że przez zaw alenie, się gruntów , o którem tu m ow a, pow ierz­

chnia wód odzyskała tylko część dawnego swego tery to ry ju m . W h isto ry i m iasta Zug zapisane są. w X V i X V I w ieku (1435 i 1594) dw a zapadnięcia się g ru n tó w nadbrzeżnych do jezio ra; po 300 niespełna latach przerw y

nastąpiło trzecie i życzyćby tylko należało, aby to trzecie było ostatniem . O bow iąz­

kiem je st rządu szw ajcarskiego przedsię­

wziąć w szelkie środki celem odw rócenia dalszych k atastro f tego rodzaju: zachodzi pytanie, czy środki te są możliwe do p rze­

prow adzenia i wystarczające wobec potęż­

n ych sił przyrodzonych, które tu działają.

Za przyczynę pośrednią, k tó ra wywołać, a conaj mniej przyspieszyć m ogła katastrofę z dnia 5 L ip ca r. b. uważać można roboty, rospoczęte przed kilku ju ż laty, a w biegu swym przez katastrofę przerw ane, które m iały na celu uregulow anie brzegu jezio ra na przestrzeni stu czterdziestu m etrów od lit. A do lit. B (zob. rysunek) przez zbudo­

w anie tarasu czyli t. z w. esplanady, z wi­

dokiem n a jezioro. E splanada ta budow a­

n a na w ierzchu, od frontu, t. j. od strony w ody z granitu, spoczywała na kam iennem sklepieniu, k tóre z kolei zbudow anem było n a palach. D no jeziora, od strony m iasta, w tem miejscu je s t zrazu dość mocno spa­

dziste, potem zaś zwolna się obniża. S pa­

dek na pierw szych dw udziestu m etrach w y­

nosi 9 m (450 na tysiąc), na dalszych stu—

] l ’/ 2 m (115°/00); na 700 m etrach dalszych, licząc od brzegu, obniżenie wynosi około 25 m czyli 3 6 % 0. C iężar budynków , na zapadniętym obszarze wzniesionych, n apó r samego g ru n tu , przez fundam enty i roboty ziemne osłabionego i dostatecznie od strony wód niepodpartego — wszystko to dopom a­

gało przyrodzie w wielkiem dziele zniszcze­

nia, k tó re się przed dwom a miesiącami speł­

niło. G łów ną je d n a k i zasadniczą p rz y ­ czyną je st n a tu ra gru ntu, na którym budo­

wano, a który , dostatecznej niem ając spoi­

stości, w ym ytym niejako został z pod spodu i spow odow ał obniżenie się poziomu całego, a tem samem zalanie go w odą z jeziora.

J u ż n a wiosnę tego roku dały się słyszeć trzask an ia i widocznem i były wstrząśnienia połączone z pękaniem m u ru zew nętrznego, utrzym ującego esplanadę. Zjawisko to za­

alarm ow ało mieszkańców i udano się po r a ­ dę i w skazówki do prof. H eim a, gieologa, oraz do innych rzeczoznawców, k tó rzy orze­

kli w zasadzie, że g ru n t jest niepew ny i można się obaw iać obsuw ania się na dość znacznej przestrzeni. Proponow ano pewne środ ki zabespieczające, lecz ich nie wyko- nadbrzeżnych ulic m iasta Zug w n u rty j e-

ziora tegoż nazw iska. T e ra z dopiero o trzy ­ m ujem y niejakie szczegóły, rzucające bliż­

sze św iatło na tę sm utną katastrofę, w któ­

rej 25 domów zam ieszkałych i 13 innych budynków runęło do wody i znikło w jezio ­ rze w raz z ulicam i, ogrodam i i placami, a pięć osób życie straciło. Szczegółam i, ja k ie zebrać nam się udało, dzielim y się z czytelnikam i.

P odajem y poniżej m ały plan sytuacyj­

ny nadbrzeżnej części m iasta Zug, w k tó ­ ry m zakreskow ana ciemno połać, m ająca k ształt niem al czw orokąta, p rzed staw ia za­

pad n ięty obszar. P rz e strz e ń ta była nisko

(9)

Nr 39. WSZECHŚWIAT. 617 nano, ograniczając się na zw iększeniu środ­

ków przezorności i bespieczeństwa przy no­

wo wznoszonych budowlach.

G roźnej katastrofy z d. 5 L ipca żadne nie zw iastow ały wskazówki. Niespodziewanie i nagle, około 4-ój po południu, zarw ała pię i ru n ę ła wąska część wybrzeża wzdłuż mu- ru esplanady, na całej rysunkiem w skaza­

nej długości, od przystani statków paro­

wych (A ) do wieży okrągłej, stanowiącej zakończenie nadbrzeżnego Quai (B), lecz nie na całej głębokości, ja k a 'n a szkicu je st zakreskow aną. Dopiero około godz. 7-ej wieczorem, przy pow tórnem w strząśnieniu, run ęła do wody dalsza część przeznaczone­

go na zagładę obszaru, z przew nżną ilością domów, dość wcześnie na szczęście wylu­

dnionych.

P rzy pierw szej, popołudniow ej k atastro ­ fie zginęło pięć osób; p rzy pow tórnem za­

padnięciu się ziemi i domostw n ik t życia nie postradał. S tatek parow y, k tó ry na godz. 4-tą zdążył do przystani i znajdow ał się niedaleko je j drew nianego pomostu, tu na rysunku uwidocznionego, odrzuconym został przez rozhukanem fale na blisko sto m etrów w głąb jeziora. K u rz aw ę z rozwa­

lających się budow li p rzy wieczornem za­

padnięciu się ulicy w idać było z góry Rigi, a h u k i trzęsienie na znacznych słyszane

były odległościach.

Dziś zagrzebana połać przedstaw ia zato­

kę jeziora 120 — 150 m etrów długą, a 60 do 80 m szeroką. Głębokość wody je s t za­

ledw ie 2 do 6 m etrów . O bsunięcie się po­

ziomu, które nastąpiło w k ieru n k u ściśle pionowym, wynosi około 8 m etrów ku do­

łowi.

Pionow e przecięcia ulic i placów, odsło­

nięte skutkiem załam ania się i obsunięcia ich przedłużeń, najlepiej św iadczą o n a tu ­ rze g runtu, a więc i o właściwej przyczynie katastrofy. Z w ierzchni pokład,około 1 m etra, je st kam ienisty, dalej idzie w arstw a (40cm) żw iru, dalej (rów nej grubości) w arstw a torfiastego m ułu, który niegdyś stanow ił w ar­

stwę ziemi ornej lub — co praw dopodniej- sza — dno jeziora, ja k tego dowodzą liczne korzonki roślin wodnych. P o d temi p okła­

dam i zalega g ru b a w arstw a, sięgająca o k il­

ka m etrów conajm niej poniżej poziomu wód w jeziorze, którą stanowi drobny, sza­

ry m uł, m ający spójność i oporność mało co większą od piasku lotnego lub kurzaw ki.

T a właśnie w arstw a m ułu m usiała być p rz y ­ czyną obsunięcia się g ru ntu całego i, ja k się zdaje, skutkiem działania wód zaskórnych z jed n ej, a wód jeziora z drugiej strony, po- prostu w ym ytą nagle została. W tem p rze­

konaniu utw ierdzać może okoliczność, że słupy i pale z pod esplanady znalezione zo­

stały w odległości 100 do 300 m od brzegu;

uniesionemi zapewne zostały wraz z odpły­

waj ącemi potokam i wymytego m ułu. K a ­ tastrofy w Zug nie można przeto zaliczyć do takich, jakiem i są w Szw ajcaryi np.

oberw ania się gór; jestto raczej typowe obniżenie się poziomu, k tóre analogiją zna- leść może jed yn ie w podm yciu skał nad ­ m orskich przez wody morza.

J . N.

ROSKŁAD

D R O B N Y C H P L A N E T MIĘDZY MARSEM A JOWISZEM.

Liczny orszak drobnych planet, k rą ż ą ­ cych między M arsem a Jow iszem , nie budzi obecnie, ani śród ogółu ani w kołach astro­

nomów, zajęcia tak żywego ja k w czasach, gdy odkryw ano pierwsze dopiero z tych drobiazgów układu słonecznego. Obecnie, gdy liczba znanych nam asteroid dochodzi 260, a liczby ich ogólnej zgoła p rzew i­

dzieć nie możemy, zachodzi naw et pytanie, czy w arto łożyć czas i pracę na obliczanie dróg tych b ry łek planetarnych. Gdy ros- patrujem y odległość ich od słońca, pochy­

łość płaszczyzn ich dróg względem eklipty- ki, samą wreszcie postać tych dróg, to ele­

menty te nie przedstaw iają nam zgoła ża­

dnego między sobą związku, a brak ten p ra ­ widłowości zniechęca do dalszych badań i odw raca od nich uwagę. Być je d n a k m o ­ że, że nieład ten jest pozorny tylko, a p o ­ szukiw ania dalsze zdołają może w ykryć tu pew ien związek i prawidłow ość.

Pod jednym przynajm niej względem u d a ­ ło się rzeczywiście ju ż w ykazać pew ną za­

leżność, a mianowicie co do ich ro sk ład u

(10)

618 WSZECHŚW IAT. Nr 39.

w szerokim pasie, ja k i zajm u ją. N ajbliż­

sza słońca z całej grupy, M eduza (149) od­

ległą je st od niego o 318 m ilijonów kilom e­

t r ó w , najdalsza, H ild a (153) o 585 m ilijo­

nów kilom etrów ; są. to ich odległości średnie, a cała rozległość tego pasa okazuje się je s z ­ cze większą, jeżeli weźmiemy pod uw agę silną eliptyczność dróg, k tó re u pewnej ich liczby p rzed staw iają ju ż postać dró g kom e­

ta m ych.

Otóż, w rozległym tym pasie planetoidy nie są zgoła jed n o stajn ie rozłożone; są tam owszem szerokie przerw y, j a k w pierścieniu S aturna, gdy w odległościach innych są gę­

sto skupione. Istnienie takich przerw p rz e­

w idział teoretycznie astronom am erykański D aniel K irk w o o d w r. 1866, gdy liczba tych b ry ł nie była jeszcze dostatecznie w ielką, by zasadę tę potw ierdzić m ożna było. W rnia- rę jed n ak , ja k coraz więcej planet o d k ry ­ wano, słuszność poglądów K irk w o o d a coraz się lepiej uzasadniała, — w przestrzeniach przez astronom a tego przew idzianych oka­

zał się rzeczy wiście b ra k planet, gdy w okoli­

cach sąsiednich w ystępują one licznie. P rz y ­ czyną takiego roskładu drobnych planet je st ; przew ażny w pływ Jow isza. K irk w o o d m ia­

nowicie w ykazał, że te części pasa asteroid, w których zachodzi prosty, w spółm ierny j stosunek m iędzy czasem obiegu jed n ej z d ro - j bnych p lan et a czasem obiegu Jow isza, sta­

now ić muszą przestrzenie puste, przez ża- J dną planetę niezajęte.

Jeż eli m ianow icie całkow ita liczba o b ie­

gów jednej planety dokoła słońca w yró­

w nyw a całkow itćj liczbie obiegów innej, mówimy, że czasy ich obiegu są w spółm ier­

ne. Jeżeli więc np. pew na z drobnych p la­

net dokonyw a dwa obiegi w tymże samym czasie, w którym Jow isz kończy obieg j e ­ den, albo jeżeli okrąża ona słońce pięćkro- tnie, podczas gdy Jow isz dw ukrotnie j e tylko obiega, to czasy obiegów są w spół­

m ierne. P rz y takim stosunku w ikłający w pływ Jow isza n a drobną planetę ujaw nia się najsilniej, a wielkość tego w pływ u zale­

ży i od i’zędu współm ierności. Jeżeli m ia­

nowicie stosunek krótszego czasu obiegu do dłuższego wynosi '/2, przyczem różnica mię­

dzy m ianow nikiem a licznikiem czyni 1, to współm ierność ta nazyw a się rz ęd u pierw ­ szego, stosunek '/ 3, gdzie różnica ta czyni 2,

I je s t współm iernością rzędu drugiego, 2/ 3 współmiernością. rzędu trzeciego.

Ł atw o zrozum ieć, jak ie znaczenie ma tak określony rzęd współmierności; wskazuje on liczbę połączeń czyli konjunkcyj danćj p la ­ n ety z Jow iszem , ja k a mieć będzie miejsce w czasie, gdy Jow isz dokona w skazaną przez licznik liczbę obiegów; połączeniem zaś dw u p lanet nazyw am y położenie, gdy obie na jed n aj linii ze słońcem przypadają.

T a k np. p rzy stosunku współm ierności '/2 za każdym obiegiem Jow isza ma miejsce j e ­ dno połączenie; p rzy stosunku 3/ 7 w czasie trzech obiegów Jow isza p rzypadają cztery połączenia.

W jakiej zaś odległości od słońca znajdo-

j w aćby się m usiała planeta, aby opow iedzia­

ny stosunek czynił [/ 2, obliczyć to można na zasadzie trzeciego praw a K eplera, opiera­

ją c się n a znanej odległości Jow isza od słońca 5,2028 (jeżeli odległość ziemi p rzy j­

m ujem y za 1). Z rachunku tego wypada, że stosunkow i 'p o d p o w iad a odległość 3,277.

T a k samo okazuje się, że drug iem u rz ęd o ­ wi w spółm ierności, a m ianowicie stosun­

kom '/3 i 3/ 5 odpow iadają odległości 2,50 i 3,70. N ajprostsze zresztą stosunki zesta­

wione są w następnej tabeli:

Rzęd . Stosunek Odległość

1 ‘A 3,277

2 V* 2.50, 3.70

3 *V5ł Vł 1 °/s 2.82, 3.58, 3.80 4 3A, 7o, 7 u 2.95. 3.51, 3.58

G dyby tedy odległość pew nej drobnej plan ety w ynosiła 3,277, odpow iadająca sto­

sunkow i '/2, to połączenia tej planety z J o ­ wiszem p rz y pad ały by zawsze po tej samej stronie, w ikłające tedy w pływ y Jow isza po każdym jego obiegu pow tarzałyby się i su­

m ow ały. Otóż w odległości tej zachodzi szero ka pi-zerwa; w pierścieniowej prze­

strzeni m iędzy odległościam i 3,216 a 3,375 niem a ani je d n e j planety, gdy w ew nątrz i zew nątrz tego pasa w takim że samym ob­

szarze p rzy p ad a 54 planet. Szerokość p u ­ stej tej przestrzeni stanowi szerokości całego pasa asteroid. Gdybyśm y p rz y p u ­ ścić chcieli, że p rz erw a ta je s t dziełem p rzy ­

(11)

Nr 39. WSZECHŚW1 AT. 619 padku jedynie, że w pływ Jow isza nie ma

tu żadnego udziału, to prawdopodobieństwo takiego przypuszczenia byłoby niesłychanie małe, m niejsze od stosunku 1 do 300 try ­ lijonów.

P rz y drugim rzędzie współmierności od­

ległość planety wynosi 2,50 albo 3,70; w pier­

wszym razie czas juj obiegu byłby '/3, w d ru ­ gim 3/ 5 czasu obiegu Jow isza. Otóż, mię­

dzy odległościam i 2,30 i 2,70 przypadają, drogi 107 planet, ale m iędzy drogami T ety- dy (2,47) i H estyi (2,53) niem a ani jednój, a przerw a ta je st 16 razy większa, aniżeli średnia odległość dw u lctórychkolw iek aste- roid. Odległość 3,70 przy p ad a znów w sze rokiej przerw ie w ew nątrz drogi Isineny.

W m iarę, j a k rzęd współmierności staje się mniej prostym , odpow iednie przerw y w pasie asteroid trudniej nieco śledzić się dają, można je je d n a k w ykazać przy 3, 4 i 5 rzędzie, a naw et szeroka dosyćprzerw a mię­

dzy Safoną a W ik to ry ją znajduje się w tem miejscu, gdzie 10 obiegów malcy planety od­

pow iadałoby trzem obiegom Jow isza. ' P raw dopodobieństw o zatem, że roskład podobny asteroid je s t przypadkow ym tylko, byłoby niesłychanie drobnem , ujaw nia się w tem zatem niew ątpliw y w pływ Jow isza.

Ja k ie je d n a k przyczyny były podstawą takiego roskladu i co się stało z wyrugow a- nemi planetam i? N a to pytanie K irkw ood odpow iada w sposób następujący. W edług hypotezy nebularnój średnica słońca była pierw otnie znacznie większą aniżeli obecnie.

Jeżeli zaś odległość przysłoneczna planety (t. j. najm niejsza jć j odległość od środka słońca) była m niejsza od prom ienia słońca, to przy przejściu planety przez pun k t przy- słoneczny zachodzić musiało uderzenie pla­

nety ze słońcem. Jeżeli np. droga M erku­

rego posiadała ju ż obecny swój mimośród, czyli obecną eliptyczność, gdy prom ień słońca wynosił jeszcze 29 m ilijonów mil ang., to p laneta ta przechodzić m usiała w punkcie swym przysłonecznym przez ze­

wnętrzne w arstw y słońca. W takim zaś ra ­ zie planeta m usiałaby paść na słońce, albo przynajm niej nastąpiłoby zmniejszenie jej średniej odległości. W idzim y z tego, że przy tw orzeniu się uk ład u planetarnego m i­

mośród drogi którejkolw iek z asteroid nie mógł przekraczać pew nej granicy, inaczej

bowiem nastąpiłoby połączenie tej planety z masą słońca. Otóż, w pierścieniu asteroid przerw y zachodzą w tych właśnie m iejscach, gdzie Jow isz powodowałby najw iększe za­

kłócenia. Jeżeli więc w miejscach tyrch przypadały pierw otnie drogi pew nych p la ­ n et drobnych, to pod wpływem Jow isza m usiały one otrzym ać znaczne m imośrody czyli wielką, eliptyczność, a w taki sposób, p rzy przechodzeniu przez p unkty prżysło- neczne swej drogi, ulegały zetknięciu ze skrajnem i w arstw am i słońca i połączyły się z jego masą. P la n ety zatem o wielkich b a r­

dzo m imośrodach zostały wyrugow ane, a stąd potw orzyły się przerw y, o których mówimy.

S. K.

ZADZIWIAJĄCA PAMIĘĆ

T I E Ł Z I M Z I E L I .

P rof. d r E d. H offer z G razu (Kosmos, 1886, 2 H f.) podaje z własnej obserwacyi ciekawe fakty pamięci i łatwości w oryjen- tow aniu się trzm ieli. W r. 1882 znalazł li­

czne gniazda (roje) trzm iela ziemnego (Bom- bus terrestris L .) na wsi, w okolicy Rosen- berge, w odległości 3/ 4 godz. od mieszkania.

P o odkopaniu gniazda, dość głęboko w zie­

mi położonego, w yłapał wszystkie trzm iele, k tó re broniły gniazda, nadto schw ytał m at­

kę i trzm iele robocze, ja k ie pozostaw ały na dzbanuszkach (plastrze) lub pow racały z p o ­ la do gniazda, a po trzech godzinach ju ż ża­

den trzm iel nie latał w sąsiedztw ie w yb ra­

nego gniazda. P o przeniesieniu do domu cały rój trzm ieli był umieszczony w stoso- wnem pu delku, postawionem przed oknami mieszkania w celu łatw iejszej obserwacyi.

G dy trzm iele uspokoiły się zupełnie, otw o­

rzył d r H . w ylot pudełka, przez który p ra ­ cowite stw orzenia zaczęły w ylatyw ać, a po

| niedługim czasie tak się oswoiły z nowein

j swojem mieszkaniem, że wkrótce, bardzo praw idłow o, je d n e w ylatyw ały a inne w ra­

cały do swego nowego dom ku. Następnej jed n ak nocy była straszna burza, podczas której pudełko z nowo przyniesionem i trzm ielam i, niedokładnie p rzykryte, otwo-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ciałami, których stężenie jest w przybliżeniu statecznem, są te części składowe mieszanin płynnych i gazowych, które w porównaniu z innemi częściami

nych. Sposób reagowania organizmu zawsze jest jednakowym; skutki tylko, które dają się obserwować, różnią się jedynie pod wzglę­. dem siły swego natężenia,

lega przedewszystkiem na dzieleniu się ja ja oraz komórek, powstałych z podziału jajowej, możemy przeto powiedzieć, że zapłodnienie s ta ­ nowi przedewszystkiem

P y ta n ia , odnoszące się do deszczu, dały powód do d ług ich dyskusyj, pow tarzają­.. cych się na każdym

O bciąw szy gałązkę buku poniżej szóstego liścia przekonam y się, że pow ierzchnia dźw iganych przez nią liści w y n o si około 18 cali kw adratow ych... T ym

żliwości ochrony od ich przystępu, zastrzegając zarazem, że pojedyńcze jednostki są nieszkodliwe wobec ich m ałości (m ilijony w miligramie), tylko skupienia

-A.dres Ked-alsrcyi: K rakow skie-Przedm

Szczególniej tyczyło się to ptaków, które przylatyw ały do brzegów Europy z północy i których wskutek tego nigdy nic widziano wysiadu­.. jących