• Nie Znaleziono Wyników

Pod Znakiem Marji. R. 11, nr 7 (1931)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pod Znakiem Marji. R. 11, nr 7 (1931)"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

□ □ i m n S S B W f t K R A K Ó W P 0 2 H H Ń O D

M lESJĘCSN IK 2 WIH2 KU SODRLICHJ MRHJfiN.

c m u e 2 H i o u s 2 t f 0 ł / ś R E 3 N ł e H w P O L s e s . d ł

HDRES RED.I HDMINISTR.

K S . Ć3 0 3 EF WINKOWSKI

2 H K O P A N E X M A Ł O P O L S K A

ł.UKHS2ÓWKa.

KWIECIEŃ 1931

(2)

Warunki prenumeraty miesięcznika „Pod znakiem Marji" (9 numerów rocznie) na rok szkolny 1929/30

z przesyłką pocztową niezmienione

Całorocznie:

i

A T S !! 775

7 | V | 5 7 | r e n

,1

kategorji w Polsce: “ “ ** *''• w Polsce: " * “ zs3r>niC9- ł JU l i t

P ojed yn czy nu m er: (p ół dolara)

Dlasod.-ucznjów >tr _ _ Dla wszystkich n r .... r n

i mlodz. wszelkiej / i ( l f osób starszych ( | f . . n^. nai^. ws^, W f i j kategorji w Polsce: “ J SM* w Polsce: “ “ U * • zaS[anic|l- J U y l .

# Nr. konta P. K. 0. 406.680, Kraków.

%

T R E Ś Ć N U M E R U 1 str.

B adź p obożny V. — X J ó z e f W i n k o w s k i ... 153

Lavabis me e t super n v e m dealbabor — L B a ł d a ... 156

A rcypasterze polscy do prezydjum Z w ią z k u ... 156

Zakład — opow ieść ze szkolnego życia — III. - D ig a m m a . . . . 157

Złota L egenda — L. B a ł d a ...162

Jeg o W i a r a ... „ ...16

W iadom ości katolickie — Z Polski ze ś w i a t a ... ! .* 163

W ielki w 7\*yc ęstw e w ielki na lo iu ś m k r e i ... 166

.G d y b y p*lotetn n«szvm nte b v ł di bry Bóg* ... 167

Z niw y m isy jn ej — X . Z. M a s ł o w s k i ...167

Rzeczy ciekaw e — Jak rosną p o b k ie m i a s t a ? ...1 6 ł O d nas?ych drogich a k a d e m i k ó w ... .... . 169

N ow e książki i w ydaw nictw a (B o u g a u d S i y d e l s k i — P e itla u b e — P e tito i — N ic h o ll — B is z ty g a — B z o w i k i ) ... 170

Część u rz ę d o w a i o rg a n iz a c y jn a : K om unikat P rezydjum Nr. 3 0 ...1 7 1 P odziękow anie ... ... ...172

Z C entrali 1 od W y d a w n ic tw a ... 172

N e k r o l o g j a ...173

II. Zjazd prow incjonalny l w o w s k i ...173

R ekolekcje sodalisów m atu rzy stó w w r 1931...173

S praw y K olonji Z w iązku na Ś n i e ż n ^ y ... .... 174

K olonja sodalicyjna arcbi< d iec l w o w s k i e j ... ’ 1 7S N asze sp raw o zd an ia (A leksandrów kuj. — K raków X. — P o zn ań VIII. - Ś r e m ) ... 175

VII. W ykaz darów i w k ł a d e k ... 176

Okładkę projektowa] prof. K Kłossowski, Zakopane.

(3)

K S. JÓ ZE F W IN K O W SK I

Bądź pobożny!

V.

Jak wielu chłopców w życiu swojem duchownem napotyka na ogrom ne trudności w m odlitw ie!

T rudności te są najczęściej powodem ich zrażenia się d o niej, a potem nawet i całkow itego zaniedbyw ania modlitwy. Zdaje się, że nie omijają one i naszych sodalisów, o ile oczywiście jakaś szczególna łaska Boża — d a r modlitwy, lub wyjątkowy wysiłek woli nie ratują ich przed poddaniem się ich wpływom.

Jeśli zaś zważymy, że ponad wszelką wątpliwość właśnie modli­

tw a jest aktem pierwszorzędnym pobożności, że jest jej posiłkiem, podstaw ą, duszą, to niebezpieczeństw o grożące nam z pow odu owych trudności wzrośnie do groźnych w prost rozmiarów.

G dy więc mówiąc o pobożności, niepodobna na boku zostawić kwestji modlitwy, pozwólcie D rodzy Czytelnicy, że pomijając dziś znane nam już dobrze sprawy jej istoty, potrzeby, przymiotów, zajmę się wy­

łącznie tern, co nas najwięcej interesuje, a może i boli — i pomówię z W ami 0 trudnościach naszej modlitwy.

Jed n ą z pierwszych i bodaj, że najważniejszych upatruję w tem, iż niemal żaden młody chłopak nie umie sobie dać rady z przystoso­

waniem treści modlitewnej swych pacierzy codziennych do istotnych potrzeb swej duszy; nie może sobie dać rady z pogodzeniem idącej w nim ciągle naprzód ewolucji duchowej z tradycyjnie niezmienną formą modlitwy. Przy ciągłej, szybkiej zmianie swej rozwijającej się gw ałto­

wnie osobow ości, odczuwa znużenie, tkwiące w wieloletniem powtarzaniu zmechanizowanych już aż nadto wyrazów takiej naw et niepojęcie głę­

bokiej Modlitwy Pańskiej, czy A nielskiego Pozdrow ienia, czy choćby Litanji Loretańskiej. Przykucie myśli, uwagi, wyobraźni wiecznie żywej do martwych napozór słów modlitwy — oto niewątpliwa trudność, niewątpliwe źródło zniechęcenia, czy naw et zrażenia się do codzienne­

go pacierza, za którem idzie powoli jego opuszczanie coraz częściej 1 w coraz dłuższych okresach się pow tarzające, aż^może i kończące się zanikiem modlitwy rannej i wieczornej, co żadną miarą nie powinno zdarzać się u sodalisa Marji.

Czy na tę trudność istotnie niema rady 1 Z obaczm y!

(4)

154 PO D ZNAKIEM MAR U Nr 7

N ikt z W as, D rodzy moi Sodalisi, nie zaprzeczy, że siłą faktu raz już, acz niemal niepostrzeżenie dokonał się proces ewolucyjny W a ­ szej modlitwy w formie i treści, a to w tedy, gdyście wychodzili z lat najw cześniejszego dzieciństwa, a wchodzili w lata chłopięce.

Maleńkiej dziecinie wystarczyły najzupełniej te nigdy niezapom nia­

ne, przez ukochaną m atkę w pojone pierw sze modlitewki. d o dziś ro z­

rzew niające nas swym dźwiękiem serdecznym , sielskim... anielskim...

D o Ciebie B o ziu rą czki podnoszę, O zdrow ie m a m y i taty proszę / proszę ta k że niech mię od złego N a k a ż d y m kro ku A n io łki strzegą....

I tej drugiej umiłowanej prośby d ziec ięce j:

A niele S tró żu m ój ! Ty za w sze p r z y m nie stój, Rano, wieczór, we dnie, w nocy, B ą d ź m i za w sze ku pom ocy !

Słow a i tony, k tó re przebrzm iały na zawsze! O ddaw na, od b a r ­ dzo daw na, tak się nie modlicie p ra w d a ? Przyszedł czas dla solidniej­

szego pokarm u m odlitew nego. W tedy poczęła W as m atka powoli uczyć pacierza ludzi dorosłych. Był on dla W as pew ną nowością. Nie rozumie- liśc;e, rzecz oczywista, głębokiej treści O jcze nasz, ani Zdrow aś, ani tem mniej W ierzę w Boga*), choć niewątpliwie niektóre zdania i praw dy, zwłaszcza wyjaśnione przez m ądrą i roztropną m atkę były W am przystępne i jasne. Boska p ro sto ta Modlitwy Pańskiej przy nie­

zgłębionej w artości ideowej je st tu klasycznym przykładem . A le p o ­ woli, przy braku w yrobienia duchow ego i ascetycznego zaczęła się do tych codzień w dom u i szkole pow tarzanych pacierzy w kradać groźna

^ n ieb e zp iecz n a dla wszelkiej wzniosłości — nuda. A raz zakradłszy się, została i skaziła modlitwy W asze codzienne może na długie lata m łodości.

Przyznacie mi chyba pełną rację i stwierdzicie ją szczerze W aszem osobistem dośw iadczeniem .

I spytacie o radę, o pom oc, bo W y przecież chcielibyście umieć się m odlić i m odlić się z głębi duszy, z przejęciem się i oddaniem , z włożeniem w m odlitwę własnej osobowości, w łasnego ja.

I o to cała rzecz idzie.

T rzeba pew nego wysiłku, ale nie będzie on wcale zbyt trudny, a ow ocny zato w najwyższym stopniu dla W aszej duszy, dla W aszej modlitwy**).

*) Znalem chłopczyka, dziecko b ard zo in te lig e n tn e, k tó re nauczone p rzez m atk ę S k ła d u A posto lsk ieg o , nie pojm ując jed n ak w cale znaczenia słow a .w ierzą* , niem ało m ozoliło się nad p o łączeniem w takiej form ie „wieży* i P . B oga. T rw ało to aż do r o z ­ p oczęcia nauki czytania i odróżnienia w yrazów , a w k ró tce i p o ję ć : w ierzę i w ieża.

**) p. D r. T. T ó th : R elig io n des ju n g en M enschen.

(5)

S próbujm y choć tro ch ę modlić się rano i wieczór własnemi my­

ślami, własnemi uczuciami, własnemi słowami. Nasza m odlitwa jednem słowem niech będzie nasza*).

Budzisz się rano, robisz znak krzyża, jako pierw szą czynność na początku nowego dnia. Zerwawszy się z łóżka, załatwiasz spraw y umycia się i ubrania, a zawsze w takim wymiarze czasu, by na pacierz zostało bezw zględnie wolnych i nietykalnych 3 - 5 minut. U klękasz na obydw a kolana przed krzyżem czy obrazem Matki Najświętszej ł zaczynasz m odlitwę ranną. Czy ona nie m ogłaby naprzykład tak w y g lą d a ć :

„Boże mój i O jcze najlepszy! na początku now ego dnia oddaję C i najgłębszy pokłon czci i uwielbienia z całą ziemią budzącą się do nowego życia. Dzięki Ci składam z głębi duszy za noc szczęśliwą i sen krzepiący, któ reg o tylu ludzi chorych i cierpiących napróżno godzinam i całemi w yglądało. Poświęcam Ci i oddaję cały ten dzień, p ragnę g o przeżyć i przepracow ać na Twoją, Boże, chw ałę. Za nic w świecie nie chcę Cię obrazić żadnym grzechem , ale T y wiesz Panie, przenikający głębiny duszy mojej, jak bardzo dziś i zawsze zagraża mi ta pokusa... w esz, jak niebezpie zna dla mnie skłonność do tego. .grzechu.

P ragnę unikać doń wszelkiej sposobności, ale T y o Boże udziel mi łaski, siły i światła, abym duszę moją o d upadku uchronił. Polecam Ci szczególnie moje dzisiejsze zajęcia (egzamin, zdawkę, zadanie szkolne, zebranie sodalicji, mój referat, mój udział w dyskusji, rozgrywki sportow e mojej klasy, zbiórkę harcerskiego zastępu, posiedzenie sam orządu klaso- w ego...) Polecam Ci wkońcu Panie moich drogich rodziców, moje ro d zeń ­ stwo. Niech i dla nich, najbliższych moich ten dzień będzie dniem Tw ego błogosław ieństw a. Pozwól mi Panie szczęśliwie dożyć w ieczora i daj, abym przy końcu dnia był nietylko o dzień jeden starszym , ale lepszym, milszym Ci, jeszcze bardziej oddanym niż w tej chwili".

T eraz dodajesz na te wyżej wymienione i wzbudzone intencje serdeczniej już odm ówione O jcze nasz, Zdrow aś Marjo i W ierzę w Boga i Twój ranny pacierz, napraw dę w artościow y, naprawdę, Twój, osobisty, w łasn y skończony! Anioł Stróż z radością poniósł go jak o wonny dym kadzidła przed Tron T w ego Pana i Stw órcy. Dzień zbożnie zaczęty, zbożnie Ci upływać będzie i w życiu napew ne nie będzie s tra c o n y !

(dokończenie nastąpi)

Nr 7 KOD ZNAKIEM MAKJ1 155

Co najw ażniejsze po m aturze ?

D obrze odpraw ić rekolekcje za m k n ię te ! C zy się na nie w ybierasz ?

N ie w ą tp im y ! W sza k pragniesz szczęścia w ż y c iu !

*) Z astrzeg am z naciskiem , iż nie odnosi się to w żadnej m ierze d o k vestji i doniosłości m odlitw y liturgicznej, Idzie mi w yłącznie o pacierz ran n y i w ieczorny

(6)

156 P O D ZNAKIEM MARJI Nr 7

L U D W IK B A Ł D A S. M . P oznań.

„Lavabis me

et super nivem dealbabor!“

Z P salm u 50.

W m iłosierdziu lw e m , Panie, N a nędzę w e jr z y j m o ją ! I choć m nogie m e złości, J y zm y je s z n iep ra w o ści;

G rzeszn ik bielszym się stanie P onad śnieg!!!

W p rzyg n ęb ien iu boleją

G rzeszni p o d w in brzem ieniem — Lecz, g d y o b m yjesz z w iny, O ckną się g rzech u syny, C udow nie w ybieleją

Ponad śn ie g L W net ła sk słońce w yścieli

D u szę w olną od zm a zy, P rzepadną g rzech u krocie, Co ją n u rza ły w błocie I w czystszej sta n ę bieli

Ponad śniegi!!

M n e polny do p y d ju i Związki z okazji II. Sprawozdania.

Przem yśl, dnia 16 lutego 1931.

D rogiemu K siędzu Prezesowi Z w ią zk u sodalicyj marjańskich uczniów szkó l średnich składam serdeczne podziękow anie za prze­

słane m i XI. Spraw ozdanie tegoż Z w iązku. Przeczytałem je z w iel­

k ą radością i z serca gratuluję K siędzu Prezesowi takiego w y n ik u Jego prac i m odlitw .

N os cum Prole pia Benedicat Virgo M aria.

f A N A TO L B IS K U P

Biskup Łucki.

Łuck, dnia 21 lutego 1931.

Do Przew. Ks. J. Winkowskiego, prezesa Związku.

Serdecznie dziękuję za łaskaw ie przysłane m i XI. Spraw ozda­

nie W ydziału W ykonawczego Z w ią zk u s. m. uczn. szk. średnich w Polsce za rok 1929130.

Przeglądając karty Spraw ozdania, zw łaszcza tak różnorodne i wszechstronnie w ykonane zestawienia, nie mogę nie w yrazić

(7)

Nr 7 P O D ZNAKIEM MARJI 157

uczucia głębokiej radości na w idok w spaniałego rozkw itu tej niesłychanie użytecznej instytucji. Jeżeli bowiem p rzyszłość O jczyzny na szej zależeć będzie od wartości m oralnej i ideow ej m łodzieży polskiej, to sodalicje m arjańskie są niew ątpliw ie pepinjerą m łodzie­

ż y praw dziw ie chrześcijańskiej, a więc o n a jw y ższy m poziom ie ety­

cznym i ideow ym .

N ie je s t m i tajne, że ten dzisiejszy, tak n iezw yk ły rozkw it so- dalicyj m arjańskich społeczeństwo po Bogu za w dzięcza ofiarnej, ide­

o w ej i św iatłej pracy kierow niczej J. W. K siędza Profesora.

W pracy tej życzę Mu ja k najobfitszych łask i pom ocy B ożej i w tym też celu przesyłam sw oje pasterskie błogosławieństwo.

f S Z E L Ą Ż E K

B isk u p łucki.

Zakład

O pow ieść ze szkolnego życia.

(Ciąg dalszy) III.

Pani Walicka zaczynała być coraz więcej niespokojna.

Zegar ścienny, pam iątka dawnych, lepszych czasów uderzył już

<5smą. Zmęczona nauką i senna nieco Zosia dopom inała się nieśmiało o kolację... A W ładka wciąż jeszcze nie było. Kilka ostatnich dni spę­

dził w jakiemś dziwnem podnieceniu... Dziś, wróciwszy ze szkoły, nie­

mal nie tknął obiadu i zaraz popołudniu wybiegł gdzieś gwałtownie, nie żegnając się naw et z matką... Długi, ponury, nieznośny wieczór listopadowy już 'od tak daw na rozpostarł się po świecie, a chłopca jeszcze nie było... T o się dotychczas nie zdarzało, więc biedna m atka pochylona nad jakąś naprawką ubrania, raz po raz rzu­

cała okiem na posuwające się nieubłaganie naprzód wskazówki i kry­

jąc przed córką rosnący niepokój, czuła, jak jej serce bije coraz m o ­ cniej z jakiejś nieokreślonej trwogi, jakiegoś przerażającego przeczu­

cia... Zbliżała się dziewiąta...

Nareszcie skrzypnęły gdzieś schody, mrocznym korytarzykiem szedł ktoś widocznie wolnym, ociężałym krokiem, tak niepodobnym d o gw ałtow nego biegu Władka. Otworzyły się drzwi od kuchenki...

Zdziwiona kobieta podniosła głowę od roboty, przysłoniła oczy o d blasku naftowej lam py i... zadrżała. W e drzwiach stał Władek blady, jak śmierć. Nie miał czapki, zwichrzona, mokra czupryna spadła m u na czoło, oczy świeciły jakimś niesam owitym blaskiem, rozpięta na piersiach kurtka zimowa i spodnie całe niemal zbryzgane były błotem, niewiadomo, czy od taksówek, czy od szybkiego biegu nie po miejskich chyba ulicach...

(8)

158 PO D ZNAKIEM MARJ1 Nr 7

Chłopcu coś się stało. Było to widocznem dla każdego, nie tylko dla bacznych oczu matki...

— Władek co tob ie?

— N ici Spóźniłem się trochę...

— Gdzieś był ?

— Hm... u kolegi...

— Może znów u tego okropnego Rosnera ?

— Nie u Rosnera 1

— Więc u k o g o ? Gdzie? Bój się Boga! Cały dzień dziś bie­

gałeś....

— Niech mię m am a nie męczy. Nic więcej nie powiem !

— Przypatrz się, jak ty w yglądasz? Gdzie czapka? Gdzieś się ty tak ubłocił? Co będzie z lekcjami na jutro? Książki aniś nie ru­

szył ! Sam mówiłeś, że dziś k o n fe ren c ja!...

Przez głowę biednej kobiety przelatywały z powrotem wszystkie myśli, któremi męczyła się przez całe popołudnie i wieczór, które tłumiła w sobie, jak się tłumi najgorsze obawy, najgorsze przypu­

szczenia. Teraz już myśli ni słów powstrzymać nie mogła. Pytała, pytała, ale... bez odpowiedzi.

Władek drzwi zamknął za sobą. Oczy wbił w ziemię. Jedno tylko pytanie matki uchwycił i odczuł i jakimś zmienionym głosem wy- stękał

— l i — lekcje? Już mi pewno nie będą potrzebne.

— W ład e k ! Dziecko, co ty mówisz? Co się z tobą dzieje? Nic nie jadłeś, praw da? O d o b ia d u ? Poczekaj, zagrzeję ci coś... H erbaty zagotuję... I tłumiąc swój straszny niepokój krzątaniem po kuchence, trzęsącemi się od strachu rękami ustawiała coś na blaszce piecyka, poprawiała palenisko, byle coś robić, byle trochę choć zapanować nad sobą...

Chłopak siadł przy stole, głowę podparł na rękach, ale w idać było, że wstrząsają nim dreszcze, że zęby zaczynają dzwonić z prze- ziębnięcia, tern gwałtowniej, im cieplej było w izbie... Czuł, że mu się coś dzieje, że mu pokój, meble, lam pa zaczynają wirować w oczach... A le zaciął się i nie dał nic poznać po sobie... W iecze­

rzy niem al nie tk n ą ł.’ Herbatę tylko wypił duszkiem, z wysiłkiem je ­ szcze zaglądnął do tej czy owej książki, by jakoś uspokoić matkę, a potem czem prędzej rozebrał się i położył na swej sofie... czując się śmiertelnie zmęczony i wyczerpany ostatecznie...

Pani Walicka nie pytała już o nic więcej. Nie chciała drażnić chłopca. Liczyła na to, że dzień następny przyniesie jakieś wyjaśnie­

nie tego tajemniczego postępowania Władka... A jednak nie było jej danem uspokoić się...

Chłopiec usnął, ale nierówny jego oddech wskazywał wyraźnie, że zdrowie jego nie w porządku... Przewracał się z boku na bok, a gdy matka ręką dotknęła jego rozpalonej głowy, jęknął przez sen, jak b y zdradzając jej ból silny, który przed nią ukrywał.

(9)

Nr 7 KOD ZNAKIEM MARJ1 159

Pani Walicka znów zatrzęsła się ze strachu. Widmo strasznej grypy, prze! którą przed paru miesiącami przeszła Zosia, zjawiło się w jej wyobraźni. . Władek jest chory, to nie ulega już żadnej wątpli­

wości. Coś musiało z a j ś ć .. Coś się stało... Dręczyły ją myśli coraz gorsze, coraz natarczywsze. T o mimo wszystko z pewnością sprawa z starszym Rosnerem... Komunista, to pewne... założył jaczejkę... może to dziś jakie zebranie było... O Boże! P o lic ja .. Aresztowania... Pew no ucieczka Władka...

T a k ! Już od wakacyj groziło mu jakieś zło... O d sam ego p o ­ czątku roku szkolnego chłopak był przecież inny, jak dawniej... A te okropne b ro s z u ry .. te komunistyczne gazety, które niedawno znalazła między jego książkami... Nie mógł jej nic wyjaśnić... Czy nie chciał?...

Jakie to wszystko dla niej zagadkowe... Przerażające... Czuła, że jakaś wroga ręka wyciągnęła się po dziecko, po jej jedynaka, po jej całą nadzieję i pociechę opłakanych lat wdowich... A ona... m atka nie umiała, nie mogła bronić dziecka...

Truła się w głębi duszy, bolała, modliła się z całego serca d o Matki Bolesnej o ratunek... Troska serdeczna o dziecko spędzała sen z jej powiek i porywała nieraz noc za nocą... Opuszczona w życiu, niemal sam a jedna na świecie, nie mogła sobie rady dać z przeło­

mowym wiekiem syna, zwłaszcza, gdy od października sytuacja z k a ­ żdym dniem zmieniała się na gorsze... Już, już wybierała się do g im ­ nazjum pogadać z wychowawcą, z księdze u , próbować coś się d o w ie ­ dzieć... Ale zdawało się jej, że może zaszkodzić Władkowi... Liczyła jeszcze ciągle na pomoc z nieba... Liczyła silnie, niezachwianie, z całą wiarą... W Zaduszny Dzień zaprowadziła dzieci na grób ojca, mówiła z Władkiem tak serdecziie, tak gorąco o jego obowiązkach, o opiece n a d matką i siostrą... Ale czuła, że to wszystko pada gdzieś w próżnię, odbija się od jego lodowej powłoki i zaniku serca... Potem prosiła g o tak serdecznie, tak gorąco, by zaczął nowennę do świętego Stanisława Kostki... T>lu chłopców na wezwanie księży prefektów gromadziło się od pierwszego dnia u Jeg o ołtarza, tonącego w powodzi białych chryzantem i śwhteł... Może pójdzie do Spowiedzi... Wejdzie w siebie...

Łaska Boża dokona reszty... I wszystko na nic! Na nic! I dziś, dziś musiało się stać coś okropnego... On chory, one bezradne d,vie ko­

biety... same... Z całym trudem panowała nad sobą, by głośno nie załkać nad tą niedolą gniotącą ją nad możność... nad siły...

O panow ała się na chwilę. Ucałowała Zosieńkę, wyprawiła ją spać...

potem przed swvm umiłowanym obrazkiem Przebolesnej Matki zapa­

liła m aleńką lampkę naftową i ukląkłszy na oba kolana, zatopiła się w żarliwej modlitwie...

W ładek obudził się z silnym bólem głowy i gorączką. Nie po ­ szedł oczywiście do szkoły, co wywołało pewne zdziwienie u profeso­

rów, a uczucie wielkiego zawodu w klasie. Niektórzy chłopcy z VIa przyszli przecież znacznie wcześniej w ów wtorek do gimnazjum, aby jak najprędzej dowiedzieć się, co się stało ze słynnym zakładem Walickiego, kto wygrał, jak się wszystko skończyło, co W ładek dowie­

(10)

160 P O D ZNAKIEM MARII Nr 7

dział się z konferencji... Czekali na dole, do ostatniej chwili. Aż Czy­

żyk nacisnął dzwonek i trzeba było z ciężkiem, zawiedzionem sercem iść do klasy na łacinę. I żeby choć „Antyk" jakieś słowo pisnął pod adresem nieobecnego W alickiego. Nie. N ici P o d a n o absencje... Z api­

sał i obojętnie tylko s p y t a ł :

— To Walicki dziś n ie o b ec n y ?

Z tego klasa nic się nie mogła dowiedzieć.

W ychowawca VI a, który z urzędu miał spisać z chłopcem pro­

tokół, zdziwił się trochę w duchu z powodu tej nieobecności, ale ani słowem nie wspomniał również o tem, co myślał. Więc na wszystkich pauzach cała klasa kom binow ała wszelkie możliwe przypuszczenia. Nie brakło proroków, którzy z pełną pow agą zapewniali, że Walickiego

„nakryli", że go dyrektor z miejsca „wywalił z budy" i już nie wróci do klasy. Wszystkie dyskusje oczywiście skończyły się postanowieniem pójścia zaraz po szkole do dom u Władka, celem zasiągnięcia języka.

Możemy sobie wyobrazić, jak się przeciągnęły ich miny, gdy na progu mieszkania ujrzeli jego matkę, dziwnie przybladłą i zm ę­

czoną, która im grzecznie oświadczyła, że W ładek zachorował, że ich z obaw y przez możliwem zarażeniem nie może wpuścić, i że prosi,

by go przez parę dni zostawili w spokoju...

A chłopak zapadł istotnie na grypę... Cóż d ziw nego? O d paru

•dni tej listopadowej szarugi czuł się niecałkiem zdrów... W gorączko- wem podnieceniu nerwów spędził potem kilka godzin w chłodnym, nieopalonym pokoju, wyczekując gdzieś już od trzeciej na konferencję...

W y p a d ł stam tąd już po ósmej i przerażony wszystkiem, co zaszło, p o ­ pędził gdzieś na oślep, na przedmieścia... O cknął się dopiero na ro g a t­

kach i zbryzgany błotem, zziębnięty straszliwie, zmoczony zmieszanym z e śniegiem, przejmującym do kości deszczem, wrócił do d o m u na­

prawdę chory, drżący jak w febrze i położył się na kilkanaście dłu­

g ic h dni...

I tak na nieszczęsną panią Walicką spadła now a udręka.

Do W ładka musiała wezwać lekarza, za ostatnie już niem al p ie ­ niąd ze zakupić drogie lekarstwa, na dobitek wszystkiego z dyrekcji gim nazjum otrzymała polecony list urzędowy, by koniecznie zjawiła się w sprawie syna na najbliższej konferencji wywiadowczej dla ro ­ dziców, w niedzielę dnia 16 listopada o godzinie jedenastej przed p o ­ łu d n ie m i zobaczyła się z opiekunem klasy VI a. Nic więc dziwnego, że zdarzały się jej w tym bolesnym tygodniu dni, w których omal nie położyła się obok W ładka do łóżka i tylko żelazną siłą woli p o ­ trafiła utrzymać się na nogach i prowadzić całe gospodarstw o d o ­ mowe. Ale zbladła, pochyliła się pod ciężarem cierpienia i serdeczne­

g o żalu do syna i tylko w modlitwie szukała poratow ania i pomocy...

A oblicze Matki Bolesnej o sercu mieczem przebitem patrzyło n a nią z jakiemś przedziwnem współczuciem, z jakąś zapowiedzią otuchy... odmiany...

Im bardziej zbliżała się owa fatalna niedziela, tem większy nie­

pokój ogarniał Władka. W długich godzinach choroby przemyślał

(11)

wszystko raz i drugi i dziesiąty od początku do końca i już był pewien, źe za ową konferencję muszą go wyrzucić ze szkoły... Tak, ale co potem ? Co potem ? Z „nieodpowiednim zachowaniem" nie przyjmie go przecież żadne gimnazjum państwowe... Możeby prywa­

tne, ale za co ? O opłatach tak wysokich to i mowy niema...

Czuł, że stało się coś tragicznego w jego życiu, czemu sam, zupełnie sam był winien. Przez swój upór, nieposłuszeństwo matce, n ieopano­

wanie zachcianek wpadł w odm ęty i tonął i co gorsze, co ohydniej­

sze, ciągnął za sobą w głębinę i matkę i siostrę... W gorączką pod­

nieconej wyobraźni chłopca roiły się coraz i coraz gorsze obrazy ru­

iny ich do nu, ich szczęścia, którą on — syn... zastępca ojca i opiekun sprowadzał na swoich najbliższych, których przecież kochał... po sw o ­ jemu, ale kochał naprawdę... I z tajników je g o duszy, d otąd tak stra­

sznie lekkomyślnej i swawc lnej, poczęły wypełzać wyrzuty sumienia, coraz bardziej gryzące, coraz gwałtowniejsze... W oczach czasem sta­

wały mu łzy, których dotąd wystrzegał się przecież jak wstydu, jak hańby, jak babskiej rzeczy i pod koniec owego tragicznego tygodnia przyszła chwila, w której to wszystko, co mu się nagromadziło w d u ­ szy w jbu ch ło z całą siłą lepszej części jego serca, jego natury mło­

dzieńczej.

Był późny już wieczór...

Władek leżał cicho na łóżku matki, gdzie go przeniosła, by w chorobie było mu trochę wygodniej, jak na wąskiej i wytłoczonej otomance... Pani Walicka pochylona u stołu naprawiała na nadcho­

dzącą niedzielę b ie lu n ę dzieci, a nie chcąc, by lampa raziła chorego, zasłoniła ją od strony łóżka, grubym, białym papierem. Powstał przez to na jej wymęczonej twarzy pewien refleks światła, który zwrócił uwagę nieśpiącego jeszcze i zamyślonego Władka... Może po raz pierwszy w życiu zobaczył tak dokładnie jej twarz pooraną zmarszcz­

kami, jej wyblakłe, zmęczone oczy i... to, czego d otąd nie dostrzegał u matki — pierwsze pasem ka siwych, siwiuteńkich włosów na skro­

niach i nad czołem... I chwycił go jakiś okrutny żal... Odkrycie, że matka, że jego matka już siwieje, pewnie przez niego, przez syna, przez dziecko.,, poczęła go dławić, dusić w gardle, w przełyku... Czuł, że przeżywa coś, czego dotąd nigdy nie zaznał w życiu... A matka ciągle pochylona... szyła i szyła cichutko, w przekonaniu, że chłopiec usnął i pogrążona w myślach i boleści, sama nie czuła, jak z oczu jej na białą koszulę W ładkową kapać poczęły ciężkie, nabrzmiałe, gorące łzy...

Chłopak już nie wytrzymał...

— M am uś!

— Co syneczku? Nie śpisz... Myślałam...

— M am uś! Mnie — mnie tak okropnie żal... Śo... bo ja byłem taki zły.,. Ja tak okropnie zmartwiłem Mamusię... Chwycił go skurcz płaczu.

— Och! Władku — więc myślisz o tem ? Więc żałujesz? A p a ­ miętasz dziecko, ile razy mówiłam ci i tak cię prosiłam,..

Nr 7 PO D ZNAKIEM MARjl 161

(12)

162 P O D ZNAKIEM MARJ1

— Tak, ale koledzy pociągnęli mnie za sobą... Było mi z nimi tak przyjemnie, swobodnie... P o d o b ało mi się to życie wesołe, lekkie, bez zastanowienia i dziś dopiero widzę, gdzie ja szedłem i coby się ze m ną stało... 1 już się stało pewnie i nie odstanie się...

— Co się stało Władziu ? Powiedz mi już r.az, szczerze, otwarcie, jak dawniej. T y nawet pojęcia nie masz, jak mnie strasznie m ę .z y ta cała tajem nica w gimnazjum, to wszystko, co się w tobie dzieje już od pół roku przeszło...

Zaczęła się smutna, bardzo sm utna opowieść chłopca. Wszystko wszystko w niej było! 1 dzieje „klubu" i ostatniego zakładu i znajo mości z Rosnerem i komunistycznej agitacji, pism, broszur, ulotek, i przygotowywanego na najbliższe dni tajnego zebrania... Opowieść, która nagle rozwarła przed m atką całą grozę niebezpieczeństwa, w jakiem znalazła się dusza jej dziecka, całą grozę tych wymuszonych na nim tajemnic, które, choć niby dziecinne, przecież nosiły w sobie zarodek tragedji życiowej Władka, a z nim ich wszystkich...

O jakże prędko i jak litościwie i jak serdecznie Matka Bolesna wysłuchała modlitwy m atki!

W domu pani W ali.kiej coś się zmieniło od tego wieczoru...

Coś odtajało, rozgrzało się, rozjaśniło. Zerwana nić poczęła się wiązać na nowo... M atka odzyskiwała swego już... już straconego jedynaka...

Digamm a.

(C. d. n.)

L U D W IK B A Ł D A S. M . Poznań

Złota legenda.

Czcigodnemu X. Prezesow i na dzień Imienin.

W oczekiw ania ciągłym tru d zie m a sen grobow y — g d zie ś p rz e d w ieka m i ta trza ń scy legli rycerze.

A t p r z y s z ła nagła przezn a czen ia chw ila;

A la rm u ciężkie g ro m y p rz e z g ó r się walą złom y, krócą p rz y d łu g ie sn y . N a bój I I ! . ..

Ocalić d u s z istn ien ie — U w r ó t lu d zkieg o serca odw ieczny czai się w r ó g ! D u sze p rze że ra sm ętu rdza, zw ą tp ien ia o strze j e p rzew ierca;

W oparach g rzech u zg a sło słońce, za g in ą ł w m rokach cel lu d zk ic h d r ó g l P a n u je c za r t — nie B ó g !

(13)

Nr 7 PO D ZNAKIEM MARJ1 J u ż czas!!!

Echem za g rzm ia ły alarm ow e sp iże — Ż elazną mocą p o rw a li się z le i I Jezu s M ar/a !!!

C h r z ę s t tr za s k , tu p o t k o n i...

Jęczy sta l dźw ięczą zbroje,

n ad g ło w y w błękit w ychyną proporce!!!

N a bój — na św ię ty b ó j! ! ! S p ra w ied liw y g niew na licach, na u sta ch : .B ogarodzica" ...

W cw ał / / / . . . J a k w ia tr od Tatr

na Polskę całą . . . . A w halnym w ichrze od p rzerażonych gór,

co w opuszczone w p atrują się leże w ieje pytanie:

„ Kto zb u d z ił rycerzy?!",..

Jego wiara.

Pracował prawie od dziecka w śród socjalistów, któ rzy bezustannie nagabyw ali go, że trzym a się księżej suta n n y i pow tarza za nią w s z y ­ stko, a sam nie wie, w co wierzy.

U m al iednak śmiało i odw ażnie bronić swoich przekonań.

R az, g d y m u za dużo było codziennych naigrawań z religji, chcąc ich przekonać, w co w ierzy, zawołał'.

— Ja w am natychm iast powiem, w co wierzę.

Po tych słowach zd ją ł czapkę, klęk n ą ł na sali fa b ryczn ej w śród zdziw ionych tak niespodziew anym odruchem przecizumków, przeżegnał się głośno, a nabożnie i za czą ł odm aw iać Wierzę w Boga Ojca.

S k o ń c zy w szy to w yzn a n ie wiary, zwrócił się triumfująco do z d u ­ m ionych to w arzyszów

— A więc powiedziałem w am , w co ja wierzę, a teraz powiedzcie mi, ja k a jest w asza wiara ?

Tylko kłopotliwe milczenie było odpowiedzią.

(D z w o n N ied zieln y).

WIADOMOŚCI K A TO LICK IE

K om unikaty Katolickiej A gencji Prasowej w Warizawie.

Z POLSKI.

R ekolekcje akademików w Warszawie zgrom adziły przy Spowiedzi I Komunji św. 4000 akadem ików. O statnią naukę w ypowiedział i Mszę św. odprawił J. E. %.

(14)

164 P O D ZNAKIEM MARJI Nr 7

Biskup Szlagowski. Rosnące z roku na rok tłumy akademików już nie tylko .w ierzą­

cych*, ale „praktykujących* są dla nas najwyższą radośćią i witam y je całem ser­

cem jako zapow iedź prawdziwego odrodzenia katolickiego Polski.

ZE ŚWIATA.

Nawrócony protestancki przywódca socjalistyczny kapłanem . W kościele św. Mikołaja we Frybuigu szw ajcarskie odprawił niedaw no swą pierwszą Ms^ę św.

Dominikanin, O Getaz. Przeszłość jego jest zaiste b. dziwna. Jeszcze w r. 1920 był on jako osoba świecka prezesem socjalistycznej organizacji młodzieży w Lozannie i jednym z przywódców b lszewizującego kierunku socjalistów szwajcarskich. Na Mszy św. obecni byli również niektórzy z pośród jego dawnych towarzyszów, a na uroczy- stem przyjęciu po religijnych cerem onjach przem ówił także jeden z nich, Rene Ley- vraz, naczelny redaktor „Courrier de G e n iv e \ niegdyś protestant i przywódca socja listyczny, a dzisiaj jeden z przywódców katolickich w Genewie. We wzruszających słowach przypom niał Leyvraz te sm utne czasy, kiedy oni ra em z obecnym nowo- wyświęconym kapłanem popadli w błędy. „Czyż nie jest to symbolem czasu, czy nie wskazuje to na zbliżające się przebudzenie, gdyśmy dziś rano patrzyli, ja k były przywódca anty religijnej organizacji m łodzieży przyjmował Komunję św. z rąk zakonnika, który również był wrogim religji przywódcą m łodzieży ? “ Słowa te wy­

warły na słuchaczach ogrom ne wrażenie.

Lekcje Pism a św. w szkołach państwowych Stanów Zjednoczonych. W U njl północno-am erykańskiej w szk d ach publicznych 12 tu Stanów na ogólną liczbę 48, odbywa się codzienna lektura i nauczanie Pisma św. W innych stanach zwyczaj ten pozostawiony jest do uznania miejscowych władz szkolnych.

Nawrócenie się pastora protestanckiego, laureata uniwersytetów. W Kolegjum 0 0 . Kapucynów w Assyżu został przyjęty do Kościoła katcllckiego i otrzymał bierz­

mowanie z rąk biskupa były pastor protestancki kościoła episkopalnego w Stanach Zjednoczonych, laureat uniw ersytetów Yale 1 Oxford, Lloyd Burden Holsapple.

Nawrócenie w Rumunji. Siostra znanego pisarza rum uńskiego, Cezara Petrescu, po odbyciu nauk w szkole SS. Niepokalanek w Jassach porzuciła prawosławie i przy­

stąpiła do Kościoła katolickiego. Z tego powodu powstał w Rumunji w ielki hałas 1 rozpoczęły się ataki na zakonne szkoły katolickie, które oskarża się o propagandę cudzoziemszczyzny.

R eligje świata. Podług podanego przez w iedeńską „Relchspost* sprawozdania z odczytu X. prałata dra Innitzera, byłego ministra, można obliczyć, że obecnie jest na­

stępujący podział ludności świata w edług wyznania : 352 m iljony katolików, 304 mil jony zwolenników Konfucjusza, 240 miljonów mahom etan, 224 miljony hindusów, 164 miljony protestantów, 140 miljonów buddystów, 138 miljonów prawosławnych, 122 miljony pogan, 16 miljony szyntoistów, 16 miljonów żydów oraz 76 miljonów ludzi o nieokreślonej religji. W Kościele katolickim przedew szystkiem zaobserwować można znaczne w ewnętrze wzmocnienie, a w pracy m isyjnej poczyniono także zna­

czne postępy. Dość wymienić, że po w ojnie powstało 48 nowych apostolskich pre­

fektur, 34 apostolskie wikarjaty, 57 biskupstw i 10 arcyblskupstw.

Ogłoszenie .R ocznika Papieskiego* na r. 1931. W dniu 12 marca r. b. wy­

dany został „Rocznik Papieski* na rok 1931. O to kilka liczb wyjętych z niego:

Kościół posiada w tej chwili 59 kardynałów, 1 604 biskupów - ordynarjuszy. Stolica apostolska utrzym uje przedstaw icielstw a dyplom atyczne przy monsrchach i zw ierzchni­

kach 36 państw oraz 21 delegacyj apostolskich bez charakteru dyplom atycznego.

Korpus dyplom atyczny przy W atykanie reprezentow any jest przez przedstaw icieli 35 narodów i Zakonu M altańskiego.

Nauka religji znów przedmiotem obowiązkowym w Jugosławji. Na energiczną interw encję katolickiego Episkopatu i społeczeństwa jugosłow iańskiego m inisterstwo ośw iaty cofnęło swój poprzedni dekret co do nauki religji w klasach wyższych szkół średnich, wprowadzając znów od 15 stycznia r. b. naukę religji, jako przedm iot obowiązkowy we w szystkich klasach szkół średnich w Jugosław ji po dwie godziny w ykładów tygodniowo.

Doroczny Kongres Stowarzyszenia Inżynierów Katolickich we Francji.

We Francji od wielu lat Istnieje „Union sociale des ingenieurs catholiąues* (społeczna unja inżynierów katolickich). Towarzystwo to, które w przeddzień wojny liczyło 1.000

(15)

Nr 7 P O D ZNAKIEM MARJ1 165

członków, a dziś ma ich około 7.000, urządza co rok o tej porze swój zjazd w Pa­

ryżu. Zjazd zaczyna się zwykle Mszą św poczera odbywa się zebranie ogólne Unji, bankiet, posiedzenia sekcyj i posiedzenie publiczne. W tym roku Kongres odbył się przy bardzo licznym udziale uczestników i gości.

Wspaniały dar Rządu i Narodu irlandzkiego dla Ojca św. W dniu 27 lu­

tego r. b. minister pełnomocny Iriaidjl przy Stolicy Apostolskiej, Karol Bewley, wręczył Ojcu św. na prywatnej audjencjl wielki, bezcenny kilim, wykonany spe cjalnie przez artystów irlandzkich Papież wzruszony serdecznie tym darem, prosił posła o wyrażenie rządowi i narodowi irlandzkiemu najlepszych życzeń rozwoju du­

chowego 1 malerjalnego oraz udzielił błogosławieństwa aiostolskiego. Ojciec św. po­

lecił, by kilim niezwłocznie był za vieszony w jego prywatnej bibljotece, gdzie Pa­

pież spędza większą część dnia i udziela audiencyj prywatnych.

Zgon uczonego kapłana - przyrodnika. Dnia 6-go b. m. zmarł w Valkenburgu w Hoiandji słynny przyrodnik X. Ery:i Wassmann T. J. w wieku 72 lat Zmarły kapłan w ciągu długich lat studjow ał biologię termitów i mrówek i jako entomolog posiadł światową sławę. Następnie zajął się psychologią zwierząt, badając instynkt i inteli­

gencję w świecie zwierzęcym. Z powodu tych badań musiał wejść w konflikt z pa­

nującym wówczas mistycznym poglądem na świat. W szeregu prac naukowych starł się z monizmem Haeckla oraz z problemem ewolucji W r. 1897 bral udział w słyn­

nym wieczorze dyskusyjnym w wielkiej sali ogrodu zoologicznego w Berlinie. W y­

stąpił również w znanej dyspucie fryburskiej. gdzie wyraźnie okazało się, jak daleko nowsza nauka odbiegła od teorji Haeckla. Główny oponent ks. Wasmanna, Ludwik Aschoff, wykazał tam, że najnowsze w \n ik i badań przyrodniczych wcale nie sprzecił wiają się chrześcijańskiej koncepcji świata.

Kapłan francuski odznaczony Leg ją honorową. W niedzielę dn. 22 go lutego mer miasta Lyonu, Herriot, w otoczeniu prefekta Redanu, V allette’a. gubernatora w oj­

skowego, generała Serrigny i licznych przedstawicieli władz cywilnych oraz wojsko­

wych udekorował krzyżem Legji honoiowej ks. kan. Gailland, proboszcza katedry św. Jana w Lyonie. Ks. Gailland otrzymał to wysokie odznaczenie za pełen osobiste go poświęcenia i niestrudzonej gorliwości udział w akcji ratunkowej po obsunięciu się góry w Lyonie.

Wymowa faktów. Niedawno „M anchester Guardian* um ieścił wiadomość 0 zgonie proboszcza katolickiego z Lockpatrick w Anglji. ks. Connolly’a, za którego trumną szedł orszak żałobny długości 2 mil angielskich W orszaku tym znajdowali się protestanci, a pisma protestanckie poświęciły zmarłemu długie nekrologi i um ie­

ściły jego fotografję z napisem: „Świątobliwy proboszcz z Lockpatrick".

A znów w Niemczech w ybitny uczony protestancki, prof. dr. Edward Engel*

w ydał niedaw no swoje pam iętniki w książce p t. .L udzie 1 rzeczy" w której z naj- wyższem uznaniem mówi o zakonnicach katolickich, poświęcających się opiece nad chorymi w szpitalach.

Skromne w yniki akcji bezbożników w Rosji. Mimo wielkiej, hałaśliwej 1 kosztownej propagandy anty religijnej rezultaty, osiągnięte w Rosji przez „bezbożni­

ków" są naogół nikłe. Pozamykano wprawdzie św iątynie, duchownych pozbawiono praw najbardziej zasadniczych, prześladuje się religję we w s.ystklch jej objawach, jednak, jak przyznaje oficjalny organ bezbożników, na 150 miljonów ludności zale­

dwie około 3Va miljona osób należy do związku, jako członkowie „wojujący" i około 10 miljonów jako „sym patycv“. Zresztą i ci wykazują bardzo ma!e zainteresowanie.

Liczne są wypadki, gdy na zebranie koła bezbożników przychodzi tylko prezes i se­

kretarz, to też obecnie postanowiono wzmocnić propagandę przy pomocy radja i w tym celu organizuje się specjalny wydział. Niewiele zapew no i tym razem zdziałają, jeśli zwróci się uwagę chociażby na ten fakt, że ludność ze swych własnych, bardzo ską­

pych racyj żywnościowych utrzym uje dziś dobrowolnie całe duchowieństwo Rosji, innym przykładem chybienia akcji jest informacja jednego z petersburskich kapłanów, który podaje, iż liczba kościelnych chrztów, m ałżeństw i pogrzebów stale wzrasta.

Zakaz przywozu Biblji do sowietów. Donoszą z Rygi, iż rada komisarzy ludo­

wych na wniosek Związku wojujących bezbożni <ów wydała dekret, zabraniający przy­

wozu Biblji oraz innych książek treści religijnej w granice Z. S. S. R. Jednocześnie w szystkie urzędy celne otrzymaty polecenie bezwzględnej konfiskaty wszystkich ksiąg treści religijnej,

(16)

166 P O D ZNAKIEM MARJ1 Nr 7

Katolickie zw iązki m łodzieży wśród m arynaszy. W roku 1930 za zgodą Epi­

skopatu francuskiego powstała w Saint Mało noam organizacja młodzieży p n. „Jeunesse Cathołique Marltime", która postanowiła srb le za zadań e pracę wśród młodzieży mary­

narskiej, szczególnie narażonej na propagandę komunistyczną i antyreligijną. Dziś, po jedenastu zaledwie m iesią:ach istnienia nowa organizacja liczy już 1X00 członków, 40 kół i w ydaje własny miesięcznik, posiadający 2 000 pienumeratorów.

Nawrócenie duchownego anglikańskiego. Były duchow ny anglikański, John Hensow, człowiek protestan kiego zgrom adzenia benedyktynów , prowadzący życie pustelnicze, naw ró'tł się niediw no na katoli yzm Obecnie ma on z; miar stać się duchownym katolickim i w tym celu rozpoczął już studja przygotowawcze.

Katolickie zw iązki lskarzy. W edług danych francuskiego kat lickiego związku lekarzy, istnieją analogiczne związki w następującyah krajacli: Anglja, Belgja, H< land ,, Włochy, H iszpanja i Portugalja W N ie m c a c h lekar/e katoliccy należą do ogólnego katolickiego związku akadem ickiego, w Ameryce Pół ;ocn 'j i Południowi j p d< b ie związki w najbliższym czasie mają powstać. W szystkie te związki posiada ą wspólną centralę w Paryżu w „Sćcretariat central des societes des ir.edecins catholiquos‘.

Wielki w zwycięstwie, wielki na łożu śmierci.

Marszałek Joffre zmarł 3 stycznia r. b. w Paryżu w klinice Braci Jana Bożego, po ośmiu dniach agonji wskutek gangreny, która wywią­

zała się z zapalenia żył, mimo, że mu odcięto no^ę. Otocżony naj bliższą rodziną i swym sztabem, siedm dzesięcioośm ioletni ten starzec, z zadziwiającą wprost żywotnością valczył ze śmiercią. Kiedy go przywieziono do wspomnianej kliniki, X. Bellesoeur z zakonu Eudystów, kapelan szpitalny, na życzenia żony marszałka cale dnie spędzał przy boku wielkiego żołnierza, pokrzepiając chorego na duszy. To też marsz. Joffre przed śmiercią wrócił do Kościoła i p r z 'ją ł ostatnie Sakramenta śv., a X. Bellesoeur udzielił mu ab so lu c jii odprawił m odli­

twy za konających. Kiedy marsz. Joffre był jeszcze przytomny, prosił aby do jego łoża wezwano ludzi, z którymi żył w nieszczególnej zgodzie, ażeby się pogodzić z nimi przed śmiercią.

Wzruszający akt pogodzenia się odbył się między umierającym, a gen. W eygandem , największym jego przeciwnikiem.

Kiedy gen. W eygand zbliżył się do łoża, marszałek z trudem podniósł głowę i podał mu rękę, przyczem słabym głosem powiedział:

— Niechaj uścisnę przed śmiercią twoją dłoń, odważny generale i wzorowy obywatelu. Zapomnij mi wszystkich krzywd, jeśli ci jakie wyrządziłem. Bądźmy przyjaciółmi przed Bogiem i Francją, kiedy Bóg

powołuje mnie do siebie... • I

Gen. Weygand, płacząc, uścisnął dłoń starca i próbował go p o ­ cieszyć, że. powstanie jeszcze z loża.

— Nie — odparł marszałek, to jest moja ostatnia walka. Nie lękam się śmierci, jak nie lękał się jej nigdy żołnierz francuski. Idę uczynić rewję tych, którzy pod mojem dowództwem padli podczas wojny światowej, u boku naszego znakomitego kolegi Focha. Żegnaj Generale... Służ najdłużej Francji na ziemi. Ja już odchodzę.

(17)

KUP ZNAKIEM MARJ1

W tym momencie marszałek znów na pewien czas stracił przy­

tomność.

O bok Clemenceau i F ocha w osobie Joffre’a zeszedł jeden z wielkich przywódców Francji z czasów wojny światowej. Imię jego, jako zvycięzcy z nad Marny, pozostanie na zawsze w historji Francji, jak i całego świata wyryte złotemi zgłoskami.

Ale większe zwycięstwo dokonało się wtedy w duszy generalis­

simusa. Nazewnątrz zawsze pełen spokoju i równowagi, wzbudzał tem podziw tych, którzy u niego rozpaczliwie wprost szukali odpowiedzi na pytanie, czy wojska francuskie powstrzymają druzgocący atak Niemców. W duszy jednak bardzo musiał się niepokoić, skoro po zwycięstwie odezwał s i ę :

— A przecież musi być Bóg, skorośmy zwyciężyli.

Zczasem wrócił niezrównany ten wódz do wiary katolickiej i umarł wzorowo.

„G dyby pilotem naszym nie był dobry B óg“ !

Am erykański dziennik „The Catholic Daily T ribune" opow iada interesujące szczegóły o pobycie C o stes’a i B elonte’a w S tanach Zje dnoczonych. Przybywszy do miasta Saint Paul, stolicy stanu Minnesota, na pograniczu Kanady, dzielni lotnicy udali się do francuskiego k o ­ ściółka św. Ludwika i weszli do świątyni podczas kazania. Proboszcz poznawszy ich, prosił, by zbliżyli się do wielkiego ołtarza. C ostes i Belonte usłuchali wezwania i uUękli na stopniach ołtarza, modląc się.

W ów czas ksiądz odmówił z ambony modlitwę, dziękując Bogu za szczę śliwy wynik lotu i za to, że obaj bohaterow ie przyszli do małego k o ­ ściółka, by wyrazić Bogu swą wdzięczność za opiekę.

Przed śniadaniem, wydanem następnie przez kolonję francuską dla uczczenia pilotów, C ostes przeżegnał się i prosił ks. Ruląuin o odm ó­

wienia modlitwy a na toast, który potem wzniósł proboszcz, odpow ie­

dział krótko w słowach, pełnych głębokiej w iary:

„My sami, myśmy nic nie z ro b ili! Myśmy byli tylko pionkami w ręku Boga. Podczas całej nocy, którą spędziliśmy nad oceanem , mój ojciec, moja m atka i moja siostra klęczeli w swym kościele przed Naj świętszym Sakramentem. Trwali tak na m odltw ie podczas tej długiej nocy, m ają: jedynie lam pkę p rz fd sanktuarjum , która oświetlała im ołtarz. A modlili się, by W szechm ogący utrzym ał nas w przestworzach.

Gdyż lecieć to jest mała rz e c z ! Lecz widzicie, moi przyjaciele, w ystar­

czało bardzo niewiele, byśmy byli strąceni do morza, gdyby — można to śmiało powiedzieć — gdyby pilotem naszym nie był dobry Bóg“ .

Z niwy misyjnej

Lo - p a - hong.

Przedm iotem naszych ofiar i m odłów w kw ietniu są z polecenia papieża misje w Indjach i Chinach. W ed łu g przysłow ia: verba m o v en t, e xa m p la tra h u n t nie będę

(18)

168 PO D ZNAKIEM MARJ1

W am , D rodzy Sodalisi, ty m razem o p'syw ał stan u misyj w C hinach, nie b ęd ę pod aw ał suchych staty sty k misyjnych, p rzedstaw ię W am p o k ró tce oso b ę i działalność w ielkiego C hińczyka, katolika z Szanghaju, Lo ■ pa • honga.

Jó zef Lo - pa - ho n g urodzi! się w Szan g h aju w 1874 ro k u z katolickich, d o ść zam ożnych rodziców . Rodzina L opahonga już oddaw na, bo od trz y s ta m n iejw ęcej lat w yznaje gorliw ie religję katolicką. P o d czas prześladow ań wyśw iadczyła jnż niejedną przysługę w ierze katolickiej, g oszcząc n p i ukryw ając u siebie m isjonarzy katolickich.

M łody Józef Lo - pa - hong, w ybitnie zdolny i gorliw y w pracy, c trzy m ał w szkole XX. Je z iitó w g ru n to w n e w ychow anie i w ykształcenie. W yuczył się d o b rze języka fran cu sk ieg o i angielskiego, a w 16 ro k u życia zdobył b a k alau re a t z języka chińskiego.

W 21 ro k u życia założył ognisko dom owe, pojm ując za żonę gorliw ą katoliczkę Silny, praw y c h arak ter, w iedza g ru n to w n a i zmysł praktyczny oraz zdolności handlow e zy­

skały mu szacunek i zaufanie ta k Chińczyków , jak i E uropejczyków . O b ecn ie Lo - pa ho n g posiada wielki m ajątek : je s t w łaścicielem kilku kopalń i fabryk, prezy d en tem izby handlow ej d y re k to re m kilku licij okrętow ych, głów nym akcjonarjuszem Tow. T ram w ajów w Szanghaju, człm k iem zarząd u m iasta i zarząd u koncesji francuskiej.

D la siebie jed n ak zużywa b ard zo m ało S w oje d o chody p rzeznacza na cele do ­ broczynne, naukow e i społeczne. W 1911 ro k u zak u p 'ł g ru n t poza o b ręb em m iasta i p o b udow ał dom ki dla chorych. Dzisiaj stoi na tem m iejscu w spaniały i wielki szpital pod wezw aniem św. Józefa P ozatem założył i utrzym uje inne szpitale, ochronki, siero cińce w k tó ry ch utrzym uje b ezp łatn ie 3000 chrześcijan i pogan. 'W ośmiu a p tek ach przez niego utrzym yw anych, zao p atru je się się rocznie o d 500 do 600.000 osób. Lo ■ p a - h o n g p am ięta tak że o szkolnictw ie katolickiem . W w spaniałym gm achu, fundow anym p rzez L opabonga m ieszczą się dwie szkoły : gim nazjum dla 500 uczniów i szk o ła te ­ chniczna z tąż sam ą liczby uczniów. Z akłady te są zao p atrzo n e w e w szystkie przybory, laboratorja, place d o gier i zabaw , te a tr szkolny. N ie b ra k też kaplicy dla katolików . N ie szczędzi też funduszów dla prasy katolickiej, o sta tn io n. p. finansow ał w spólnie z innymi Chińczykam i dw a now e ty g o d n ik i : „Ting - H u n g • Tao* i „C atholic O b s e rv e r“.

W ielką tro sk ą o tac za m isje i m isjonarzy.

Lo - p a h o n g nietylko wspiera m aterjalnie dzieła katolickie, ale w rów nym sto pniu pośw ięca dla spraw y Bożej o so b istą pracę. J e s t bowiem duszą i głów ną sprężyną akcji katolickiej w S zan g h aju . C złonkow ie tej akcji pod jeg o kierow nictw em w każdą niedzielę po Mszy św. u d ają do now oochrzczonych Chińczyków i katechum enów , z a ­ chęcając ich do w ytrw ania; pouczają p o g an o p raw d ach religji katolickiej; w spitalach odw iedzają chorych i chrzczą um ierających pogan. W te n sposób w ro k u 1927/28 p o ­ zyskali 13900 osób d la C hry stu sa. S zczególnie ulubionem zajęciem L o - p a h onga je s t n auka religji, udzielana dzieciom lub d orosłym . B ard zo często odw iedza w ięźniów;

w ielu z nich w ostatn iej jeszcze chwili p rzed stracen iem ochrzcił, zapew niając im w ieczne zbaw ienie. W roku 1928 n. p. n aw rócił 5 0 bandytów , udzielił około 1000 chrztów .

Z apytacie m oże, D rodzy Sodalisi, sk ą d Lo p a ■ ho n g czerpie zapał i siłę do te j w szechstronnej, apostolskiej, praw dziw ie katolickiej p ra c y ? Ja k o odpow iedzi n a to p o ­ słuchajcie kilka słó w o jeg o pryw atnem życiu,

Szczególną tro sk ą i m iłością otacza on sw oją rodziną. D zieciom sw oim zapew nił solidne w ychow anie i w ykształcenie tak religijne jak naukow e. N ajstarszy jeg o syn zm arł, m łodszy J a n stu d ju je praw o, a trzeci m edycynę. Dwie d o ro słe córki o d d ają się pracy n a d chorymi.

W sw ojem skrom nem m ieszkaniu m a w spaniałą kaplicę dom ow ą, g d zie często c eleb ru ją m isjonarze. C odziennie uczestniczy z sw oją ro d zin ą i przyjaciółm i w ofierze Mszy św. i przyjm uje K om unję św. U w aża so b ie z a szczególny zaszczyt, że m oże co­

dziennie służyć do Mszy św . P opołudniu codziennie m im o licznych zajęć jes t obecny na b łogosław ieństw ie Najśw. S ak ram en tem W tej g łęb o k iej religijności, zw łaszcza w m iłości do Jezusa w E ucbarystji tkw i źródło je g o gorliw ości apostolskiej.

W życiu publicznem zaw sze o tw arcie przyznaje się do sw ej wiary. G dy razu p e ­ w nego w wilję B ożego N arodzenia zaproszono g o n a b ankiet, aie tk n ął żadnych p o ­ tra w m ięsnych. W idzimy więc, że jeg o b o g a ta działalność zew n ętrzn a je s t wpływ em

; objaw em silnej, żywej w iary i g łębokiej religijności.

N ic w ięc dziw nego, że sw ojem życiem zachęca innych C hińczyków katolików do pójścia w je g o ślady. S łusznie należy m u się szacunek, k tó re g o m u nie sk ąp ią ani k a ­ tolicy ani niekatolicy. M ógł się o tem przekonać po d czas sw ej podróży na K ongres

Cytaty

Powiązane dokumenty

mal ogólne, przedewszystkiem u tych, sodalicyj, które już raz się na nich zjawiły. Niestety, prowadząc dokładne wykazy, wiemy, że jest w Związku kilka

mienia i łączności. W pracy nad młodzieżą, muszą podać sobie ręce, muszą wspólnie tworzyć i muszą pracę swoją równomiernie pomiędzy siebie -rozdzielić. L

W rachunku sumienia mamy się obliczać z ogromem własnych win. Świadomość poznanych słabości pobudza nas ciągle do coraz większej pracy nad sobą, zamiast

musimy zbadać rozmaite poglądy na daną kwestję, przetrawić i umieścić tylko te, z którymi się całkowicie zgadzamy, które możemy przyjąć jakby za

1931 Kolonia sodalicyjna archidiecezji lwowskiej II Zjazd prowincjonalny krakowski (Sprawozdanie) Zmiany i uzupełnienia w rekolekcjach maturzystów 1931.. Rezolucje I

I myśl poświęcenia się Bogu na służbę ołtarzy coraz silniej, c o ­ raz wyraźniej poczyna nurtować w młodym czeladniku szewskim. Zaiste w 22 roku życia

bach, na wyjazdach do chorych. Ostatecznie kościelny podawał ją już tylko przy najgorszej pogodzie... Na delikatnem płótnie pokazały się pęknięcia, małe

narze katoliccy zawsze troszczyli się o pozyskanie dzieci dla C hrystusa. Ułatw ić pracę misyjną w śród dzieci pogańskich powinny dzieci katol., cieszące się od