• Nie Znaleziono Wyników

Prawo dziecka do szacunku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Prawo dziecka do szacunku"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

PA Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N I C T W S Z K O L N Y C H

PRAWO DZIECKA

DCi

SZACUNKU

V •

MBMUSZ

KORCZAK

(6)
(7)

J A N U S Z K O R C Z A K

PRAWO DZIECKA D O S Z A C U N K U

W A R S Z A W A 195 8

P A Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N IC T W S Z K O L N Y C H

(8)

O k ła d k ę p r o je k to w a ła M . A n tu s z e u ń c z R y s u n k i w y k o n a ł

S. S z y m a ń s k i R e d a k to r E . F r y d m a n R e d a k to r te c h n ic z n y

T . W o jd o w s k i

W a rs z a w a 1958

P a ń s tw o w e Z a k ła d y W y d a w n ic tw S z k o ln y c h

W y d a n ie p ie rw s z e . N a k ła d 7000 + 180 egz. A r k u s z y d r u k . 1,75; w y d . 1,35 P a p ie r d r u k . s a t. k l . V , 70 g, 61X86 c m z F a b r y k i P a p ie r u w S k o lw in ie

O d d a n o d o s k ła d a n ia 31. V I I . 1958 r.

P o d p is a n o do d r u k u 21. V I I I . 1958 r.

D r u k u k o ń c z o n o w e w r z e ś n iu 1958 r.

Z a m . n r 1083. M -5 C ena z ł 3.—

Z a k ła d y G ra fic z n e P Z W S w Ł o d z i

(9)

L E K C E W A Ż E N I E — N I E U F N O Ś Ć

Od zarania w zrastam y w poczuciu, że większe — ważniejsze od małego.

— Jestem duży — cieszy się dziecko, postaw ione na stole. — Jestem w yższy od ciebie — stw ierdza z uczuciem dum y, m ierząc się z rów ieśnikiem .

P rz y k ro w spinać się na palcach i nie móc dosięgnąć, ciężko d ro b n ym i k ro k a m i nadążać za d orosłym i; z m ałej rę k i w y ś liź n ie się szklanka. Niezręcznie, z m ozołem pnie się na krzesło, do po­

jazdu, na schody; nie może u ją ć k la m k i, w y jrz e ć przez okno, zdjąć lu b zawiesić, bo wysoko. W tłu m ie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą. N iew ygodnie, p rz y k ro b yć m ałym .

Szacunek i podziw budzi to, co duże, w ięcej za jm u je miejsca.

M a ły — pospolity, n ieciekaw y. M a li ludzie, m ałe potrzeby, radości i sm u tki.

Im p o n u ją : w ie lk ie m iasto, w ysokie góry, w yniosłe drzewo. ■— M ó w im y :

— W ie lk i czyn, w ie lk i człow iek.

Dziecko małe, le kkie , m n ie j go jest. — M u s im y się pochylić, zn i­

żyć k u niem u.

Co gorsze, dziecko je st słabe.

M ożem y podnieść, podrzucić do góry, w b re w w o li posadzić, mo­

żemy przemocą zatrzym ać w biegu, udarem nić w ysiłe k.

Ile k ro ć nie posłucha, m am w re zerw ie siłę. M ów ię: „n ie odchodź, nie rusz, odsuń się, o d d a j“ . Ono w ie, że m usi; ile ra zy p ró b u je bez­

skutecznie, zanim zrozum ie, podda się, zrezygnuje.

(10)

K to i kie d y, w ja k w y ją tk o w y c h w arunkach, ośm ieli się doro­

słego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A ja k codzienny i n ie w in n y klaps, w ym ie rz o n y dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.

Poczucie niem ocy w yc h o w u je cześć dla s iły ; każdy, ju ż nie t y l ­ ko dorosły, ale starszy i siln ie jszy, może b ru ta ln ie w y ra z ić nieza­

dow olenie, siłą poprzeć żądanie i w ym óc posłuch: może s k rz y w ­ dzić bezkarnie.

U czym y w ła s n y m p rz y k ła d e m lekceważenia tego, co słabsze.

Z ła szkoła, ponura przepow iednia.

Z m ie n iło się oblicze świata. Już nie siła m ięśni w y k o n y w a pracę i b ro n i przed w rogiem , n ie siła m ięśni -wydziera ziem i, lasom, m o­

rzu — panowanie, dosyt i bezpieczeństwo. U ja rz m io n y n ie w o l- nik-m aszyna. M ięśnie s tra c iły w y łą czn y p rz y w ile j i w a lo r. — T y m w iększy szacunek dla in te le k tu i w iedzy.

P odejrzany lamus, skrom na cela m yślicie la — ro zrosły się w hale i gm achy badacza. N arastają p ię tra b ib lio te k , u g in a ją się p ó łk i pod ciężarem ksiąg. Z a lu d n iły się św ią ty n ie dumnego rozu­

m u. — C złow iek w ie d zy tw o rz y i rozkazuje. H ie ro g lify c y fr i k re ­ sek raz w raz ciskają tłu m o m nowe zdobycze, dają świadectwo ' lu d z k ie j potęgi. — Trzeba to w szystko ogarnąć pam ięcią i rozu­

m ieniem .

W yd łu ża ją się lata m ozolnej nau ki, coraz w ięcej szkół, egzami­

nów , drukow anego słowa. — A dziecko małe, słabe, k tó re k ró tk o żyło — n ie czytało, nie umie...

Groźne zagadnienie, ja k d zielić zdobyte obszary, ja k ie kom u zadanie i zapłata, ja k się zagospodarować na opanow anym globie.

Ile i ja k rozrzucić w a rsztaty, b y n a ka rm ić głodne pracy ręce i móz­

gi, ja k u trzym a ć m ro w ie lu d zkie w posłuchu i ładzie, ja k się za­

bezpieczyć przed złą w olą i szaleństwem je d no stki, ja k godziny życia w y p e łn ić działaniem , spoczynkiem i ro zryw ką , b ro n ić przed apatią, przesytem i nudą. Jak wiązać lu d z i w karne skupienia, u ła tw iać porozum ienie; kie d y rozpraszać i dzielić. Tu popędzać *

i zachęcać, tam hamować, tu rozpalać, tam gasić.

P o lity c y i p ra w odaw cy ostrożnie p ró bu ją , a raz w raz się m ylą.

I o dziecku radzą i postanaw iają, ale któż p yta ć się będzie n a iw ­ ne o sąd i zgodę; cóż ono mieć może do powiedzenia?

(11)

Obok rozum u i w iedzy, w walce o b y t i w p ły w y pomaga sp ryt.

Z a b ie g liw y w yw ęszy tro p i nad w artość otrzym a zapłatę; w b rew rze te ln ym obliczeniom , nagle i ła tw o zdobywa; olśniew a i zazdrość budzi. Przebiegle trzeba znać człow ieka — -już nie ołtarze, ale c h le w ik życia.

A dziecko drepce niezaradnie z książką szkolną, p iłk ą i la lk ą ; przeczuwa, że bez jego udziału, ponad nim , dzieje się ważne i silne, co decyduje o d o li i n iedoli, karze i nagradza, i łam ie.

K w ia t je s t zapowiedzią przyszłego owocu, p is k lę będzie k ry ą , k tó ra znosi ja ja , ciele będzie daw ało m leko. Tymczasem staranie, w yd a te k i troska: czy się uchowa, czy nie zawiedzie?

M łode b udzi niepokój, długo czekać trzeba; może będzie podporą starości i z naw iązką p o k ry je . A le zna życie posuchy, p rz y m ro z k i i grady, co w arzą i niszczą plony.

Szukam y zapowiedzi, p ra gn ie m y przew idzieć, zapewnić; niespo­

ko jn e oczekiwanie, co będzie, zwiększa lekceważenie tego, co jest.

M ała ry n k o w a w artość młodego. T y lk o wobec P raw a i Boga k w ia t ja b ło n i ty le w a rt, co ja b łk o , zielona ru ń , ile ła n d o jrza ły.

P iastujem y, osłaniam y, żyw im y , kształcim y. N ie troszcząc się, o trz y m u je ; czym b yło b y bez nas, k tó ry m w szystko zawdzięcza?

Jedynie, w yłącznie, wszystko ty lk o — m y.

Z nam y d ro gi do pom yślności, dajem y w ska zó w ki i rady. Roz­

w ija m y zalety, tłu m im y w ady. K ie ru je m y , p opraw iam y, zapraw ia­

m y. Ono nic, w szystko — m y.

R ozkazujem y i żądam y posłuchu.

M o ra ln ie i p ra w n ie odpow iedzialni, wiedząc i p rze w id ując, je ­ steśm y je d y n y m i sędziami czynów, ruchów , m y ś li i zamierzeń dziecka.

W yd a je m y zlecenia, czuw am y nad spełnieniem ; zależnie od w o li i rozum ienia — nasze dzieci, nasza własność — wara.

(Z m ie n iło się p raw da co nieco. Już nie ty lk o w ola i a u to ry te t w y łą czn y ro d z in y — ostrożna jeszcze, ale ju ż k o n tro la społeczna.

Z lekka, niepostrzeżenie).

Ż ebrak rozporządza do w o li jałm użną, dziecko n ic nie ma w łas­

nego, m usi zdać sprawę z każdego, otrzym anego za darm o do u ż y t­

k u przedm iotu.

N ie w olno podrzeć, złamać, zabrudzić, n ie w olno podarować, nie

w o ln o odrzucić niechętnie. M a p rz y ją ć i być zadowolone. —

(12)

W szystko w oznaczonym m iejscu i czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.

(Może dlatego ceni bezw artościowe drobiazgi, k tó re budzą zdzi­

w ione p o lito w a n ie : rupiecie — je d yna napraw dę własność i bo­

gactwo sznurka, pudełka, paciorków ).

Za świadczenia ma dziecko ulegać, zasłużyć dob rym spraw ow a­

n ie m — niech w yp ro si, w y łu d z i, b yle nie żądało. N ic m u się nie należy, z dobrej w o li dajem y. (Nasuwa się bolesna analogia: p rz y ­ ja c ió łk a bogacza).

j Przez nędzę dziecka i łaskę m a te ria ln e j zależności — zniepra- w io n y je st stosunek dorosłych do dzieci.

Lekcew ażym y dziecko, bo nie w ie, nie dom yśla się, nie prze­

czuwa.

N ie zna trudności i p o w ik ła ń dorosłego życia, nie w ie skąd p ły n ą okresy naszych podnieceń, zniechęceń i znużeń, co płoszy spokój i kw a si h u m o ry : nie zna d o jrz a ły c h porażek i b a n k ru c tw . Ł a tw o uśpić, zwieść n aiw ne i u k ry ć .

Sądzi, że życie proste i łatw e. Jest tatuś, je s t mama; ojciec zarabia, mama k u p u je . N ie zna zdrad wobec obowiązków, ani spo­

sobów w a lk i człow ieka o sw oje i w ięcej.

Samo w olne od tro sk m a teria lnych , od m ocnych pokus i w strzą - śnień — znów nie w ie i sądzić n ie może. — M y zgadujem y je w lo t, je d n y m n ie d b a łym spojrzeniem na w skroś p rzenikam y, bez śledztw w y k ry w a m y nieudolne podstępy.

A może łu d z im y się, sądząc, że dziecko to ty lk o ty le , ile m y chcemy? Może k r y je się przed nam i, może c ie rp i skrycie?

Ł u p im y góry, w y c in a m y drzewa, tę p im y zwierzęta. Coraz lic z ­ niejsze osiedla, gdzie d aw nie j k n ie je i m oczary. Zasadzamy czło­

w ieka raz w ra z na n ow ych terenach.

U k o rz y liś m y św iat, służy żelazo i zw ierzę; u ja rz m iliś m y rasy kolorow e, z gruba u ło ż y liś m y stosunek w za je m n y narodów i u gła ­ skaliśm y masy. O dległy jeszcze ła d s p ra w ie d liw y , w ięcej k rz y w d y i p o n ie w ie rk i.

I Niepoważne się zdają dziecięce w ą tp liw o ś c i i zastrzeżenia.

Jasny d em okratyzm dziecka n ie zna h ie ra rc h ii. Do czasu b o li je p o t w y ro b n ik a i g ło d n y ró w ie śn ik, niedola dręczonego konia, za­

(13)

rzynanej k u ry . B lis k i m u pies i ptak, ró w n y m o ty l i k w ia t, w ka ­ m y k u i muszelce odnajduje brata. N iesolidarne w w yn io słe j dum ie dorobkiew icza, nie wie, że człow iek ty lk o ma duszę.

Lekcew ażym y dziecko, bo ma przed sobą w ie le godzin życia.

C zujem y tru d w łasnych kro k ó w , ociężałość interesow nych r u ­ chów, skąpstwo postrzegań i odczuwań. Dziecko biega i skacze, bez p otrze b y p atrzy, d z iw i się i ro z p y tu je ; le kko m yśln ie łz y ro n i i szczodrze się cieszy.

Cenę ma p ię k n y dzień jesieni, gdy słońce rzadziej; w iosną i ta k zielono. W ystarczy b y le ja k, m ało do szczęścia potrzeba — zbę­

dne starania. Pośpiesznie niedbale je zbyw am y. Lekcew ażym y mnogość jego życia i radość, k tó rą dać łatw o.

N am uciekają ważne kw adranse i lata; ono ma czas, zdąży jeszcze, doczeka.

Dziecko nie je s t żołnierzem , nie b ro n i ojczyzny, choć w raz z nią cierpi.

O o pinię n ie trzeba się ubiegać, bo n ie je st w yborcą: n ie grozi, nie żąda, nie m ów i.

Słabe, małe, biedne, zależne — dopiero będzie obyw atelem . Pobłażliw e, szorstkie, brutalne, a zawsze lekceważenie.

Smarkacz, dziecko ty lk o , p rz y s z ły człow iek, nie teraźniejszy.

Będzie dopiero naprawdę.

*

* *

P ilnow ać, na ch w ilę nie spuszczać z oka. P ilnow ać, nie pozosta­

w iać samego. P ilnow ać, n ie odstępować

P rze w ró ci się, uderzy, skaleczy, zabrudzi, w y le je , podrze, złamie, zepsuje, zarzuci, zgubi, ogień zaprószy, w puści do dom u złodzieja.

Zaszkodzi sobie, nam, o kalectw o p rz y p ra w i: siebie, nas, to w a rz y ­ sza zabawy.

Czuwać — żadnej sam odzielności poczynań — pełne praw o k o n ­ t r o li i k r y ty k i.

N ie w ie, ile i co jeść, ile i k ie d y pić, nie zna g ra nic zmęczenia.

W ięc stać na straży d ie ty, snu i spoczynku.

Jak długo, do kiedy? Zawsze. Z w ie k ie m zm ienia się, ale nie zmniejsza, naw et wzrasta nieufność.

7

(14)

N ie odróżnia, co ważne, co błahe. Obcy m u ład i system atyczna praca. Roztargnione zapomni, zlekceważy, zaniedba. N ie w ie, co — przyszłość odpow iedzialna.

M u sim y pouczać, kierow ać, wdrażać, tłu m ić , powściągać, p ro ­ stować, ostrzegać, zapobiegać, narzucać i zwalczać.

Zwalczać grym as, ka prys i upór.

Narzucać p ro gram ostrożności, przezorności, obaw i niepoko­

jó w , złych przeczuć i m rocznych p rze w id yw a ń .

M y doświadczeni w ie m y, ile w około niebezpieczeństw, zasadzek, pułapek, fa ta ln y c h przygód i kata stro f.

W iem y, że najw yższa ostrożność nie daje zupełnej g w a ra n c ji;

ale ty m p o d e jrz liw s i, żeby m ieć czyste sum ienie, żeby w razie n ie ­ szczęścia nie m ieć sobie p rz y n a jm n ie j n ic do zarzucenia.

-V ' V ' ' 7 ;. • - r

M iły m u hazard sw aw oli, d ziw n ie lg n ie w łaśnie do złego. Chętnie złym podszeptom posłuszne, najgorsze naśladuje w zory.

Ł a tw o się psuje, a tru d n a popraw a.

P ragniem y dobra, u ła tw ić chcem y; dajem y bez reszty całe do­

świadczenie: sięgnąć ty lk o — gotowe. W iem y, co dzieciom szko­

dzi, pam iętam y, co nam szkodę przyniosło — niech w y m in ie , oszczędzi, n ie zazna.

— P am iętaj, w iedz, zrozum.

— Przekonasz się, zobaczysz.

Ono nie słucha. J a k b y rozm yślnie, ja k b y złośliw ie.

Trzeba pilnow ać, b y posłuchało, trzeba p ilnow ać, b y w ykonało.

Samo ja w n ie dąży k u złemu, drogę w y b ie ra gorszą, niebezpiecz­

niejszą.

Jakże tolerow ać bezm yślne psoty, niedorzeczne w y sko ki, niepo­

czytalne w yb u chy.

P odejrzany człow iek p ie rw o tn y . Zda się u le gły, n ie w in n y , w istocie przebiegły, podstępny.

P o tra fi w yśliznąć się spod k o n tro li, uśpić czujność, oszukać.

Zawsze ma w pogotow iu w ym ów kę, w y k rę t; u k ry je i zgoła skłam ie.

N iepew ny, w ą tpliw o ść budzi.

Lekceważenie i nieufność, podejrzenia i oskarżenie.

Bolesna analogia: w ięc a w a n tu rn ik , p ija n y , zbuntow any, obłą­

kany. — Jakże razem pod je d n y m dachem?

(15)

N I E C H Ę Ć

N ic to. K ocham y dzieci. M im o wszystko są osłodą, otuchą i na­

dzieją. radością i w ypoczynkiem , ja sn ym blaskiem życia. N ie p ło ­ szym y, n ie obarczamy, nie nękam y; czują się swobodne i szczę­

śliw e... V

Czemu jednak — ja k b y ciężar, zawada, n ie w yg o d n y dodatek?

Skąd niechętna opinia o kochanym dziecku?

Z a n im p o w ita ło niegościnny św iat, ju ż w życie ro d z in y w k ra d ły się zamieszanie i ograniczenia. Z a ła m u ją się bezpow rotnie k ró tk ie miesiące z dawna oczekiw anej, u p ra w n io n e j radości.

D łu g i okres ociężałego niedom agania kończy choroba i ból, nie­

spokojne noce i nadprogram ow y w yd a te k. Z akłócony spokój, ze­

psuty ład, zachwiana rów now aga budżetu.

W raz z kw aśnym zapachem p ie lu ch i p rz e n ik liw y m k rz y k ie m now orodka zadźwięczał łańcuch n ie w o li m ałżeńskiej.

Ciężar, gdy n ie sposób się porozumieć, trzeba domyślać się i zga­

dywać. Czekamy, może naw et c ie rp liw ie .

G dy wreszcie m ó w i i chodzi — plącze się, w szystko poruszy, w każdy k ą t za jrzy, ró w n ie d o tk liw ie zawadza i psuje porządek, m a ły niechluj-despota.

Szkody wyrządza, naszej rozum nej w o li się przeciw staw ia; żąda i rozum ie to ty lk o , co m u dogadza.

N ie należy lekceważyć drobiazgów ; na urazę do dzieci składa się i zb yt wczesne przebudzenie, i zm ięta gazeta, plam a na su kni i ta ­ pecie, d yw a n zmoczony, b in o k le stłuczone i p a m ią tk o w y w azonik;

w yla n e m leko i p e rfu m y , i h o n o ra riu m doktora.

Spi nie w te dy, k ie d y b y ś m y p ra gn ę li, je nie tak, ja k chcemy;

m yśleliśm y, że się roześmieje, a spłoszone płacze. A kru ch e: b yle niedopatrzenie grozi chorobą, nowe zw ia stu je trudności.

Jeśli jeden wybacza, d ru g i ty m ła cn iej oskarża i szczuje; prócz m a tki, opinię o dziecku u rabia ojciec, piastunka, służąca, sąsiad­

ka — w b re w matce lu b skrycie w y m ie rz y karę.

M a ły in try g a n t b yw a pow odem ta rć i kw asów dorosłych; zawsze ktoś n iechętny i urażony. Za pobłażliw ość jednego, dziecko odpo­

wiada przed drugim . Często dobroć pozorna jest niezrozum iałym niedbalstw em ; na dziecko za cudze w in y spada odpowiedzialność.

9

(16)

(Nie lu b ią chłopiec i dziewczynka, gdy ich nazywać: dzieci.

W spólne z najm łodszym i im ię każe odpowiadać za przeszłość, d zielić złą renomę m alców — gdy ró w n ie liczne nadal spotykają zarzuty).

Jak rzadko jest takie, ja kb yśm y pragnęli, ja k często jego w z ro s to w i tow arzyszy uczucie zawodu.

— Już przecież pow inno...

W zam ian za to, co z dobrej w o li dajem y, pow inn o starać się i .nagradzać, p o w in n o rozum ieć, godzić się i zrzekać, a przede w szystkim czuć — wdzięczność.

Rosną z w ie k ie m obo w ią zki i w ym agania; najczęściej inaczej i m n ie j n iż pragniem y.

Część czasu, żądań i w ła d zy p rzekazujem y szkole. P odw aja się czujność, wzmaga odpowiedzialność, pow stają k o liz je rozbieżnych u praw n ie ń . U ja w n ia ją się b ra k i.

Rodzice wybaczą życzliw ie , pobłażliw ość ic h p ły n ie z jasnego poczucia w in y , że p o w o ła li do życia, w yrządzonej k rz y w d y w o b li­

czu dziecka ułomnego. N ie k ie d y m atka w chorobie rzekom ej dziec­

ka szuka b ro n i p rze ciw obcym oskarżeniom i w ła sn ym w ą tp li­

wościom.

Na ogół głos m a tk i nie b ud zi zaufania. S tronny, niekom petentny.

S ię g n ijm y raczej po zdanie w ychow aw ców , rzeczoznawców, do­

świadczonych: czy dziecko zasługuje na życzliwość?

W ychow aw ca w dom u p ry w a tn y m nieczęsto zn a jd u je pom yślne w a ru n k i w spółżycia z dziećmi.

S krępow any n ie u fn ą k o n tro lą , w ychow aw ca la w iro w a ć zmuszo­

n y m iędzy cudzym w skazaniem a w ła sn ym poglądem, z zew nątrz p ły n ą c y m żądaniem a w ła sn ym spokojem i wygodą. O dpow iada­

jąc za pow ierzone m u dziecko, ponosi s k u tk i w ą tp liw y c h decyzji p ra w y c h opiekunów i chlebodawców.

Zm uszony do u k ry w a n ia i o m ija n ia trudności, ła tw o zn ie pra w ić się może w obłudzie, rozgoryczy i ro z le n iw i.

W m iarę la t p ra cy w yd łu ża się odległość m iędzy tym , czego żąda dorosły, czego pragnie dziecko; w zrasta znajomość nieczystych sposobów u ja rzm ia n ia .

J a w i się skarga na niew dzięczną pracę: kogo Bóg chce ukarać, ro b i go w ychow aw cą.

(17)

N uży nas ru c h liw e , hałaśliw e, ciekawe życia i jego zagadek, męczą p yta n ia i zdziw ienia, o d k ry c ia i p ró b y z n ie fo rtu n n y m czę­

stokroć w y n ik ie m .

.Rzadziej doradcy i pocieszyciele, częściej s u ro w i sędziow ie. Do­

raźny w y ro k jL k a r a - ^ je d e n d ająjs & u te k :

rzadsze, ale za to silne i przekorne będą w y b r y k i n u d y i buntu.

W ięc w zm ocnić dozór, przełam ać opór, zabezpieczyć przeciw n ie ­ spodziankom.

Oto pochyła upadku w ychow aw cy:

lekceważy, nie ufa, podejrzewa, śledzi, przyła pu je , karci, oskarża i karze, szuka dogodnych sposobów, by zapobiec;

coraz częściej zabrania i bezwzględnie zmusza,

nie w id z i w y s iłk u dziecka, by zapisać starannie k a rtk ę papieru lu b godzinę życia; stw ierdza oschle, że źle.

Rzadki b łę k it przebaczeń, częsty szka rła t g niew u i oburzeń.

O ile w ięcej rozum ienia w ym aga w ychow aw stw o grom ady, o ile ła tw ie j wpaść w b łą d oskarżeń i uraz.

N uży jedno m ałe i słabe, g niew a ją pojedyncze w ykroczenia;

a ja k d oku czliw y, n a trę tn y , w ym agający i n ie o b licza ln y w o d ru ­ chach je s t tłu m .

Zrozum cie nareszcie: nie dzieci, a tłu m . Gromada, banda, zgraja — nie dzieci.

Zżyłeś się z m yślą, żeś siln y , nagle czujesz się m a ły i słaby.

T łu m — olbrzym , o w ie lk ie j zbiorow ej wadze i sumie ogrom nych doświadczeń, raz zrasta się w so lid a rn y m oporze, to- rozpada na dziesiątki p a r nóg i rą k — głów , z k tó ry c h każda inne k r y je m y ś li i tajem nice żądań.

Jak tru d n o now em u w ych o w aw cy kla s y czy in te rn a tu , gdzie trzym ano dzieci w ryzach surowego ryg o ru , gdzie rozzuchwalone i zrażone zorganizow ały się na zasadach b an d yckie j przem ocy. Jak silne i groźne, gdy z b io ro w y m w y s iłk ie m uderzą w tw ą wolę, chcąc p rzerw ać tam ę — nie dzieci, a ży w io ł.

Ile re w o lu c ji u k ry ty c h , o k tó ry c h w y c h ow aw ca m ilc z y ; w styd przyznać, że słabszy od dziecka.

Raz nauczony, każdego ch w y c i się środka, b y s tłu m ić i opano­

wać. Żadnej poufności, niew innego ża rtu: żadnej m r u k liw e j odpowiedzi, w zruszenia ram ion, gestu niechęci, upartego m ilczenia,

(18)

gniewnego spojrzenia. W y rw a ć z korzeniem , w y p a lić m ściw ie:

lekceważenie i zło śliw ą krnąbrność. H ersztów p rze ku p i p rz y w ile ­ jem , dobierze k o n fid e n tó w , nie dba o k a ry spraw iedliw e, b yle surowe, dla p rz y k ła d u , b y zgasić w porę pierw szą isk rę buntu, b y tłu m -m o ca rz i w m y ś li nie p ok u s ił się d ykto w a ć żądań lu b pohulać.

Słabość dziecka może budzić tkliw o ść, siła grom ady oburza i obraża.

Is tn ie je k ła m liw y zarzut, że życzliw ość rozzuchw ala dzieci, że odpowiedzią na łagodność będzie bezkarność i nieład.

A le ż dobrocią nie n a z y w a jm y niedbalstw a, niedołęstw a i bez­

radnej g łu po ty. W śród w ychow aw ców prócz cw anych b ru ta li i m izantropów , sp otykam y n ie u ż y tk i, odepchnięte od w szystkich w arsztatów , niezdolne do objęcia żadnej odpow iedzialnej placów ki.

B yw a, że nauczyciel chce skokietow ać dzieci; szybko, tanio, bez p ra cy w kraść się w zaufanie. Chce baraszkować, gdy w dobrym hum orze, nie — życie grom adne m ozolnie organizować. N ie k ie d y łaskopańską pobłażliw ość prze pla ta ją nagle w y b u c h y złych hum o­

rów . Ośmieszają się w oczach dzieci.

B yw a, że am bitnem u zdaje się, że ła tw o persw azją i cie p łym m orałem p rzerobić człowieka, że w ysta rczy w zruszyć i w y łu d z ić obietnicę p opraw y. — D ra żn i i nudzi.

B yw a, że na pokaz ż y c z liw i, w nieszczerych frazesach sp rzym ie ­ rzeni, ty m podstępniejsi w ro g ow ie i krzyw d zicie le . — Odrazę budzą

O dpow iedzią na p o n ie w ie rkę będzie lekceważenie, na życzliwość odpowiedzią niechęć i b un t, na nieufność — konspiracja.

L a ta pra cy p o tw ie rd z a ły coraz oczyw iściej, że dzieci zasługują na szacunek, zaufanie i życzliw ość, że m iło z n im i w pogodnej atmosferze łagodnych odczuwań, wesołego śmiechu, rześkich p ierw szych w y s iłk ó w i zdziw ień, czystych, jasnych, kochanych radości, że praca raźna, owocna i piękna.

Jedno b ud ziło w ą tpliw o ść i niepokój.

Dlaczego n ie kied y najpew niejsze zawiedzie? Dlaczego, rzadko, ale byw a, nagła eksplozja niekarnego czynu grom ady? Może do­

ro ś li nie lepsi, ale b ardzie j stateczni, p e w nie jsi, spokojniej można polegać.

(19)

U parcie szukałem i z w olna znajdow ałem odpowiedź.

1. — Jeśli w ychow aw ca szuka cech ch arakte ru i wartości, któ re zdają m u się szczególnie cenne, je ś li pragnie w edług jednego w zoru urobić, w je d n y m w szystkie pociągnąć k ie ru n k u — będzie w prow adzany w błąd: jedne podszyją się pod jego dogm aty, inne ulegną szczerze sugestii — do czasu. G dy u ja w n i się istotne oblicze dziecka — nie ty lk o on, ale i ono d o tk liw ie odczuje porażkę. — Im w ięcej w y s iłk u ; b y się maskować lu b poddać w p ły w o w i — ty m b u rzliw sza reakcja; rozpoznane w isto tn ych tendencjach, dziecko nie ma ju ż nic do stracenia. Jak ważna stąd p ły n ie nauka.

2. — Inne m ia ry oceny ma w ychow aw ca, inne — gromada;

i on i one w idzą bogactw o ducha; on czeka, b y się ro z w in ę ły , one czekają, ja k i z bogactw ju ż dziś będzie użytek, czy dzielić się bę- r dzie ty m , co posiada, czy uzna za w łasny w yłącznie p rz y w ile j —

w y n io s ły , zazdrosny, samolub i sknera. — N ie opowie b a jk i, nie zagra, nie narysuje, n ie pomoże, nie p rzysłu ży się — „ła skę ro b i“ ,

„p ro s ić się go trzeba". — O sam otniony, m ocnym gestem chce w k u ­ p ić się w życzliw ość w łasnej społeczności, k tó ra z radością p r z y j­

m u je naw rócenie. — N ie zepsuł się nagle, a przeciw nie, zrozum iał i p o p ra w ił.

3. — Z b io ro w o za w io dły, ogół u ra z ił.

Z nalazłem w ytłu m a czen ie w książce o tre sow an iu z w ie rzą t — i nie u k ry w a m źródła. — W ięc le w n ie w te d y niebezpieczny, gdy gniew ny, ale gdy ro z ig ra n y pragnie posw aw olić; a tłu m je st s iln y ja k lew...

N ie ty lk o w p sychologii poszukiw ać należy rozwiązań, ale b a r­

dziej w książce le k a rs k ie j, socjologii, etnologii, h is to rii, poezji, k ry m in o lo g ii, m o d lite w n ik u i podręczniku tre su ry. A rs longa.

4. — Przyszło najsłoneczniejsze, oby nie ostatnie w yjaśnienie.

Dziecko ta k upić się może tlenem pow ietrza ja k dorosły wódką. — Podniecenie, zaham owanie ośrodków k o n tro li, hazard, zaćmienie;

ja ko reakcja — zażenowanie, zgaga, uczucie niesm aku i w in y . — O bserw acja m oja je st ścisła — k lin ic z n a . N ajczcigodniejszy może m ieć słabą głowę.

N ie ka rcić: to jasne p ija ń s tw o dzieci b udzi w zruszenie i cześć;

nie oddala i różni, a zbliża i sprzym ierza.

U k ry w a m y własne w a d y i karygodne czyny. N ie w olno dzieciom k ry ty k o w a ć , n ie w olno dostrzegać naszych p rz y w a r, nałogów

(20)

i śmiesznostek. P ozujem y na doskonałość. Pod groźbą najw yższej urazy b ro n im y tajem nic panującego kla n u, kasty w ta je m niczo ­ nych — pośw ięconych w wyższe zadania. T y lk o dziecko w olno obnażyć bezw stydnie i postaw ić pod pręgierz.

G ram y z dziećm i fałszow anym i k a rta m i, słabostki w ie k u dzie­

cięcego b ije m y tuza m i dorosłych zalet. S zulerzy ta k tasujem y k a rty , b y ich najgorszym przeciw staw ić, co w śród nas dobre i cenne.

Gdzie nasi niedbalcy i le k k o m y ś ln i, ła k o m i smakosze, głupcy, lenie, h u lta je , a w a ntu rn icy, niesum ienni, oszuści, pija cy, złodzieje, gdzie nasze g w a łty i zbrodnie głośne i zatajone; ile niesnasek, podstępu, zazdrości, obm ów i szantaży, słów, k tó re kaleczą, czy­

nów, co hańbią; ile cichych tra g e d ii rodzinnych, w k tó ry c h cierpią dzieci, pierwsze męczeńskie o fia ry.

M y ośm ielam y się w in ić i oskarżać?!

A przecież dorosła społeczność starannie przesiana, p rz e filtro - wana. Ile w siąkło w m ogiłę, k ry m in a ł i dom obłąkanych, spłynęło w k a n a ły m ętów i szum owin.

K ażem y szanować starszych i doświadczonych, nie rozum ować;

m ają bliższą w śród siebie, doświadczoną starszyznę w yro stkó w , ic h n a trę tn ą nam owę i presję.

W ystępne i niezrów noważone krążą samopas i potrącają, i roz­

trącają, i krzyw dzą, i zarażają. I za nie ogół dzieci ponosi solidarną odpowiedzialność (bo i nam się z le kka czasami dają we znaki).

Te nieliczne oburzają stateczną opinię, znaczą się ja s k ra w y m i pla m am i na p o w ierzchn i życia dziecięcego: one d y k tu ją ru ty n ie m etody postępowania: kró tk o , choć to gnębi, ostro, choć ra n i, surowo, to znaczy b ru ta ln ie .

N ie pozw alam y się dzieciom zorganizować; lekceważąc, nie ufając, niechętni, nie dbam y: bez rzeczoznawców u działu nie p o - _ dołam y; a rzeczoznawcą je s t dziecko.

Czyżeśmy aż ta k b e z k ry ty c z n i, że ja ko życzliw ość m a rk u je m y pieszczoty, k tó r y m i nękam y dzieci? Czyż n ie rozum iem y, że tuląc dziecko, m y w łaśnie tu lim y się do niego, w jego uścisku k ry je m y

— się bezkarni, szukam y osłony i ucieczki w godzinach bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia, obarczam y ciężarem naszych cie rp ie ń i tęsknot.

(21)

Każda inna pieszczota, nie ucieczki k u dziecku i błagania o na­

dzieję, je st k a ryg o d n ym doszukiw aniem się w n im i budzeniem zm ysłow ych odczuwań.

— Tulę, bo m i smutno. P ocałuj, to ci dam.

Egoizm, nie życzliwość.

P R A W O D O S Z A C U N K U

Są ja k b y dwa życia: jedno poważne, szanowne, d ru gie p o b ła żli­

w ie tolerow ane, m n ie j w arte. M ó w im y : przyszły człow iek, p rz y ­ szły p ra cow n ik, p rzyszły obyw atel. Że będą, że później zaczną naprawdę, że na serio dopiero w przyszłości. Pozw alam y łaskaw ie plątać się obok, ale w yg o dn ie j bez nich.

Nie, przecież b y ły i będą. N ie zaskoczyły nas niespodzianie i na czas k ró tk i. D zieci — nie p rze lotn ie spotkany znajom ek, którego można m inąć w pośpiechu, którego zbyć ła tw o uśmiechem i po­

zdrow ieniem .

Dzieci stanow ią dużą odsetkę ludzkości, ludności, narodu, m ie­

szkańców, w spółobyw ateli — stali towarzysze. B y ły , będą i są.' Czy is tn ie je życie na żart? Nie, w ie k dziecięcy — długie, ważne lata żyw ota, człowieka.

O kru tn e a szczere pra w o G re c ji i R zym u pozw ala zabić dziecko.

W średniow ieczu ry b a c y sieciam i w y ła w ia li z rz e k i z w ło k i to p io ­ nych n ie m o w lą t. W X V I I stuleciu w P aryżu sprzedają starsze żebrakom, m ałe przed N o tre Dame rozdają darmo. — Bardzo n ie ­ dawno. — I po dziś dzień cisną, gdy zawadza.

Zw iększa się ilość nieślubnych, opuszczonych, zaniedbanych, w yzyskiw an ych , depraw ow anych, m a ltre tow an ych . P raw o je b ro n i, ale czy zabezpiecza w dostatecznej mierze? Z m ie n iło się w ie le ; stare pra w a w ym a g ają re w iz ji.

Z bogaciliśm y się. Już nie z owoców w łasnej korzystam y pracy.

Jesteśmy spadkobiercy, akcjonariusze, w spółw łaściciele o lb rz y m ie j fo rtu n y . Ile posiadam y m iast, gmachów, fa b ry k , ko pa ln i, h o te li, te a tró w ; ile na ry n k a c h tow arów , ile o k rę tó w je w ozi — narzucają się spożywcy, proszą, b y użyć.

Z ró b m y bilans, obliczm y, ile z ogólnego ra ch u n ku należy się

(22)

dziecku, ile m u przypada w dziale nie z łaski, nie ja ko jałm użna.

S praw dźm y rzetelnie, ile w y d zie la m y na u żyte k lu d u dziecięcego, narodu małorosłego, kla sy pańszczyźnianej. Ile w ynosi scheda, ja k i w in ie n być podział; czy nie w yd zie d ziczyliśm y — n ie uczciw i opiekunow ie, nie w yw łaszczyli.

Ciasno im , duszno, biednie, nudno i surowo.

W p ro w a d ziliśm y powszechne nauczanie, przym us pra cy u m ysło­

w e j; is tn ie je re g istra cja i pobór szkolny. Z w a liliś m y na b a rk i dziecka tru d uzgodnienia rozbieżnych interesów dw óch ró w n o ­ le g łych a u to ryte tó w .

Szkoła żąda, rodzice niechętnie dają. K o n flik ty m iędzy rodziną i szkołą obarczają dziecko. Rodzice so lid a ryzu ją się z nie zawsze s p ra w ie d liw y m oskarżeniem dziecka przez szkołę, b roniąc się przed narzucaną przez szkołę opieką.

W y s iłe k służby żołnierza też je s t p rzygotow aniem na dzień, gdy go wezmą do czynu; a przecież państw o zabezpiecza w szystkie jego potrzeby. Państwo daje m u dach i straw ę; m u n d u r, k a ra b in i żołd je st jego praw em , a nie jałm użną.

D ziecko żebrać m usi u rodziców lu b gm iny, podlegając p rz y m u ­ sowi powszechnego nauczania.

P raw odaw cy genewscy pom ieszali obow iązki i praw a; ton d e k la ra c ji je st perswazją, nie żądaniem; apel do dobrej w o li, prośba o życzliwość.

Szkoła tw o rz y ry tm godzin, d n i i la t. U rzę d nicy szkoły m ają zaspokoić dzisiejsze potrze b y m ło d ych o b yw a te li. Dziecko jest istotą rozumną, zna dobrze potrzeby, trudności i przeszkody swegc życia N ie - despotyczny nakaz, narzucone ry g o ry i nieufna ko n ­ tro la , ale taktow ne porozum ienie, w ia ra w doświadczenie, w spół­

praca {"współżycie.

Dziecko n ie je s t głu pie ; głupców w śród n ich nie w ięcej niż w śród dorosłych. — P rz y s tro je n i w p u rp u rę la t, jakże często na­

rzucam y bezm yślne, bezkrytyczne, n ie w ykon a ln e przepisy. Z d u ­ m ione staje n ie k ie d y rozum ne dziecko wobec n ap a stliw e j, le c iw e j, u rą g liw e j głu po ty.

Ma dziecko przyszłość, ale ma i przeszłość: pam iętne zdarzenia, wspom nienia, w ie le godzin n a jistotn ie jszych sam otnych rozważań.

(23)

N ie inaczej niż m y, pam ięta i zapomina, ceni i lekceważy, logicz­

nie rozum uje — i błądzi, gdy nie w ie. Rozważnie u fa i w ątpi.

Dziecko je s t cudzoziemcem, nie rozum ie języka, nie zna k ie ­ ru n k u u lic , nie zna p ra w i zw yczajów . N ie k ie d y samo rozejrzeć się w o li; gdy tru dn o , p rosi o wskazówkę i radę. P otrzebny przew od­

n ik , k tó ry grzecznie odpowie na pytanie.

Szacunku dla jego niew iedzy.

Z ło śliw iec, aferzysta i szelma w yzyska niew iedzę cudzoziemca, da niezrozum iałą odpowiedź, rozm yślnie w b łą d w p ro w a dzi. G bur m ru k n ie niechętnie. — U jadam y, użeram y się z dziećm i, s tro fu ­ je m y, k a rc im y , karzem y, nie in fo rm u je m y życzliw ie.

Jakże opłakanie ubogie b y ły b y wiadom ości dziecka, g d yb y ich nie czerpało od ró w ie śn ikó w , nie podsłuchiw ało, n ie w y k ra d a ło ze słów i rozm ów d o jrzałych.

Szacunku dla pra cy poznania.

Szacunku dla niepowodzeń i łez.

N ie ty lk o podarta pończocha, ale zadrapane kolano, nie ty lk o stłuczona szklanka, ale skaleczony palec, i siniak, i guz, w ięc ból.

K le ks w zeszycie, to przypadek, przykrość i niepowodzenie.

— G dy tatuś w y le je herbatę, m am usia m ó w i: nie szkodzi; na m nie zawsze się gniew a.

N ie oswojone z bólem , krzyw d ą , niespraw iedliw ością, d o tk liw ie cierpią, częściej płaczą; n aw et łz y dziecka w y w o łu ją ż a rto b liw e uw agi, zdają się m n ie j ważne, gniew ają.

— Piszczy, beczy, maże się, skrzeczy.

(W iązanka w yrazów , k tó re na u żyte k dzieci w yn a la z ł sło w n ik dorosły).

Ł z y upo ru i ka prysu — to łz y niem ocy i b un tu, rozpaczliw y w y s iłe k protestu, w ołanie o pomoc, skarga na niedbałą opiekę, świadectwo, że nierozum nie k rę p u ją i zmuszają, o b ja w złego samopoczucia, a zawsze cierpienie.

Szacunku dla w łasności dziecka i jego budżetu. Dziecko d zie li boleśnie tro s k i m a teria lne ro d ziny, odczuwa b ra k i, porów n yw a własne ubóstwo z dostatkiem kolegi, dolegają m u gorzkie grosze, o k tó re zuboża. N ie chce b yć ciężarem.

Co robić, gdy potrzebna i czapką, Ji książka, i k in o ; zeszyt, gdy

(24)

w ypisany, ołów ek, gdy zg ub ił albo m u zabrali; chciałoby się dać na pam iątkę m iłe j osobie, i ciastko kupić, i pożyczyć koledze. T y le isto tn ych potrzeb, życzeń i pokus, a nie ma.

Czy fa k t, że w sądach dla n ie le tn ich w łaśnie kradzieże stanow ią przew ażny odsetek — nie woła, nie wzywa? M ści się lekceważenie budżetu dziecka, nie pomogą ka ry .

Własność dziecka — nie rupiecie, a żebraczy m a te ria ł i narzę­

dzia pracy, nadzieje i p a m ią tki.

N ie urojone, a istotne, dzisiejsze tro s k i i niepokoje, gorycz m ło ­ dych la t i rozczarowania.

Rośnie. M ocniej żyje, oddech szybszy, tętno żywsze, b ud u je siebie — coraz go w ię ce j; głębiej w rasta w życie. Rośnie we dnie i w nocy, gdy śpi i czuwa, gdy wesołe i smutne, gdy bro i, gdy stoi przed tobą skruszone.

Są w io sn y zdw ojonej p ra cy ro z w o ju i jesienie zacisza. Raz kościec narasta, serce n ie nadąża, to b ra k, to nadm iar, in n y che- m izm zanikających i budzonych gruczołów , in n y niepokój i n ie ­ spodzianka.

Raz pragnie biegać, ta k ja k oddychać, chce zmagać się, dźwigać, zdobywać; to u k ry ć się, snuć m arzenie, wiązać tęskne w spom nie­

nia. Na przem ian h a rt lu b potrzeba spokoju, ciepła i w ygody.

Na prze m ia n siln ie i gorąco pragnie lu b zniechęcone.

Znużenie, niedom aganie bólu, k a ta ru , za gorąco, za zim no, senność, głód, pragnienie, nadm iar, bra k, złe samopoczucie — nie grymas, nie szkolna w ym ó w ka .

Szacunku dla ta je m n ic i w ahań ciężkiej pra cy wzrostu.

Szacunku dla bieżącej godziny, dla dnia dzisiejszego. Jak będzie u m ia ło ju tro , gdy nie dajem y żyć dziś świadom ym , odpow iedzial­

n y m życiem?

N ie deptać, nie poniew ierać, nie oddawać w niew olę ju tra , nie gasić, nie śpieszyć, nie pędzić.

Szacunku dla każdej z osobna-chw ili, bo um rze i n ig d y się nie p ow tó rzy, a zawsze na serio; skaleczona k rw a w ić będzie, zamordo­

wana płoszyć u piore m zły c h wspom nień.

P ozw ólm y ochoczo pić radość poranka i ufać. Dziecko ta k w łaśnie chce. N ie żal m u czasu na bajkę, rozm owę z psem, c h w y ­

(25)

tanie p iłk i, dokładne obejrzenie obrazka, przerysow anie lite ry , a w szystko życzliw ie . Ono w łaśnie ma słuszność.

N a iw n ie obaw iam y się śm ierci, nieśw iadom i, że życie je st k o ro ­ wodem zam ierających i nowo zrodzonych m om entów. Rok — ty lk o próba zrozum ienia wieczności na pow szedni użytek. C h w ila trw a tyle , ile uśm iech lu b w estchnienie. M a tka pragnie w ychow ać dziecko. N ie doczeka; raz w raz inna kobieta innego żegna i w ita człowieka.

D z ie lim y nieudolne la ta na m n ie j i w ięcej dojrzałe; nie ma niedojrzałego dziś, żadnej h ie ra rc h ii w ie ku , żadnych wyższych i niższych rang b ólu i radości, nadziei i zawodów.

G dy baw ię się czy rozm aw iam z dzieckiem — s p lo tły się dw ie ró w n ie dojrzałe c h w ile mojego i jego życia; gdy jestem z gromadą dzieci, na m gnienie w ita m i żegnam zawsze jedno spojrzeniem i uśmiechem. G dy gniew am się, znów razem — ty lk o m oja zła mściwa c h w ila g w a łci i zatruw a jego dojrzałą, ważną c h w ilę życia.

Zrzekać się dla ju tra ? Jakie zw ia stu je ponęty? R ysujem y prze­

sadnie ciem nym i barw am i. Sprawdza się przepowiednia: w a li się dach, bo zlekceważono fun d am en t b u d o w li.

P R A W O D Z I E C K A , B Y B Y Ł O , C Z Y M J E S T

—- Co z niego będzie, co w yrośnie? — p y ta m y się z niepokojem . P ragniem y, b y dzieci TepszŚFoH nas b y ły . Sni nam się doskonały człow iek przyszłości.

C zujnie trzeba się p rz y c h w y ty w a ć na kła m stw ie , przygważdżać w frazes p rz y b ra n y egoizm. N ib y o fiarna rezygnacja, w istocie o rd y n a rn y szw indel.

P orozum ieliśm y się z sobą i pogodzili,' w y b a c z y li i z w o ln ili z obowiązku popraw y. Ż le nas wychow ano. Za późno. Już w ady i p rz y w a ry zakorzenione. N ie pozw alam y dzieciom k ry ty k o w a ć , ani się sami k o n tro lu je m y .

Rozgrzeszeni, zrze kliśm y się w a lk i z sobą, obarczając ciężarem je j dzieci.

W ychow aw ca s k w a p liw ie p rzysw a ja dorosły p rz y w ile j: nie siebie, a dzieci pilnow ać, nie swoje, a dzieci regestrować w in y .

(26)

W iną dziecka będzie wszystko, co uderza w nasz spokój, am bicję i wygodę, naraża i gniewa, godzi w p rzyzw yczajenia, absorbuje czas i m yśl. N ie uznajem y uchyb ie ń bez złej w o li.

Dziecko nie wie, nie dosłyszało, nie zrozum iało, przesłyszało się, o m y liło się, nie udało m u się, nie może — w szystko je st w iną.

Niepow odzenie dziecka i złe samopoczucie, każdy tru d n y m o­

m ent — to w in a i zła w ola.

N ie dość szybko lu b zb yt szybko, n ie dość spraw nie w ykonana czynność — w in a niedbalstw a, lenistw a, roztargnienia, niechęci.

N iespełnienie krzywdzącego, niew ykonalnego żądania — w ina.

P artackie złośliw e podejrzenie — też w ina. — W iną dziecka są nasze obaw y i podejrzenia, naw et w y s iłe k popraw y.

— W idzisz: ja k chcesz, możesz.

Zawsze znajdziem y coś do zarzucenia, żarłocznie żądamy w ięcej.

Czy ustępujem y ta kto w n ie , czy u n ik a m y niepotrzebnych zadraż­

nień, czy u ła tw ia m y współżycie? Czy nie m y w łaśnie jesteśm y uparci, grym aśni, zaczepni i kapryśni?

Dziecko narzuca się naszej uwadze, gdy przeszkadza i mąci, te ty lk o m o m enty dostrzegam y i pam iętam y. N ie w id z im y , gdy spokojne, poważne, skupione. Lekcew ażym y św ięte c h w ile jego ro zm o w y z sobą, św iatem , Bogiem. Dziecko, k ry ć zmuszone tęsknoty i p o ry w y przed d rw in ą i szorstką uwagą, u k ry w a chęć porozum ienia, nie w yzna decyzji p opraw y.

K r y je posłusznie p rz e n ik liw e spojrzenia, zdziw ienia, niepokoje, żale — gniew i b u n t. — Chcemy, b y skakało i klaskało w ręce, w ięc ukazuje uśm iechniętą tw a rz tre fn is ia .

H a ła śliw ie p rze m a w ia ją złe czyny i złe dzieci, zagłuszają szept dobra, a dobra tysią ckro ć w ięcej n iż zła. S ilne je s t dobro i n ie ­ złom nie trw a . N iepraw da, że ła tw ie j zepsuć n iż popraw ić.

Ć w iczym y uwagę swą i wynalazczość w p o d p a try w a n iu zła, doszukiw aniu się, węszeniu i tro p ie n iu , p rz y ła p y w a n iu na gorącym uczynku, w złych p rze w id yw a n ia ch i krzyw d zą cych podejrzeniach.

(Czy p iln u je m y starców, b y nie g ra li w futb o l? Jaką ohydą je st upa rte węszenie onanizm u u dzieci).

Jedno stuknęło d rzw ia m i, jedno łóżko źle posłane, jedno p alto się zarzuciło, jeden kleks w zeszycie. G dy nie besztamy, bodaj zrzędzim y, zam iast się cieszyć, że ty lk o jedno.

20

(27)

S łyszym y skargi i k łó tn ie ; ale ile w ięcej przebaczenia, ustępstw, pom ocy, opieki, przysług, nauki, dobrych w p ły w ó w , głębokich i pięknych. N aw et zaczepne i złośliw e nie ty lk o w yciska ją łzy, ale sieją uśmiechy.

Chcemy opieszale, żeby żadne i nigdy, b y z 10 000 sekund szkol­

nej godziny (oblicz) nie b y ło żadnej tru d n ie jsze j.

Czemu dziecko złe dla jednego w ychow aw cy, dobre dla d ru ­ giego? Żądam y u n ifo rm u cnót i m om entów , nadto — w e d ług na­

szych upodobań i w zorów .

Czy znajdziem y w h is to r ii p rz y k ła d podobnej ty ra n ii? Rozmno­

żyło się pokolenie Neronów .

Obok zdrow ia je st niedomaganie, obok zalet i w artości istn ie ją b ra k i i wady.

Obok n ie w ie lu dzieci wesela i św ięta — k tó ry m życie je s t bajką i podniosłą legendą, u fn y c h i życ z liw y c h — je s t ogół dzieci, k tó ry m od zarania głosi św ia t ponure p ra w d y niezdobnym i, tw a rd y m i w yrazam i.

Zepsute przez w z g a rd liw e pom iatanie p ro ro ctw a i niedostatku, zepsute przez zm ysłowe, pieszczotliw e lekceważenie przesytu i w y ra fin o w a n ia .

Zamorusane, nieufne, zrażone do lu d zi, nie złe.

N ie ty lk o dom, ale sień, k o ry ta rz , podw órko i ulica dają dziecku w zory. M ó w i sło w a m i otoczenia, wygłasza poglądy, pow tarza gesty, naśladuje p rz y k ła d y . N ie znam y dziecka czystego — każde w m n ie jszym lu b w iększym stopniu zbrukane.

O, ja k szybko w yzw a la się i oczyszcza; tego się nie leczy, to się .zmywa; dziecko pomaga ochoczo, ciesząc się, że się odnalazło.

Tęsknie czekało ką p ie li, uśmiecha się do ciebie, do siebie.

T a kie naiw ne tr iu m fy z pow iastki o sierotkach św ięci każdy wychow aw ca; p rz y p a d k i te łudzą n ie k ry ty c z n y c h m o ra listó w , że łatw o. Partacz się w n ich lu b uje , a m b itn y sobie p rz y p is u je zasługę, b ru ta la gniewa, że się ta k dzieje n ie zawsze; je d n i chcą wszędzie osiągnąć podobne w y n ik i, zwiększając dozę persw azji, d ru d zy — nacisku.

Obok zasm olonych ty lk o , sp otyka m y dzieci okaleczone i ranne;

są ra n y cięte, k tó re nie pozostaw iają b lizn , sklepiają się same pod

(28)

czystym opatrunkiem . Na gojenie ran szarpanych dłużej czekać trzeba, pozostają bolesne b liz n y ; nie w o ln o urażać. K ro s ty i w rzo d y w ięcej w ym a g ają starania i cierpliw ości.

L u d m ó w i: gojące ciało; chciałoby się dodać: i dusza.

Ile drobnych zadraśnięć i zarazy w szkole i internacie, ile pokus i n atrę tn y c h szeptów; a ja k ie przelotne i n ie w in n e działanie. N ie o b a w ia jm y się groźnych epidem ii, gdzie aura in te rn a tu zdrowa, gdzie w p o w ie trz u ozon i św iatło.

Jak mądrze, z w olna i cudow nie odbyw a się proces zdrow ienia.

Ile we k r w i, sokach i tkankach k ry je się czcigodnych tajem nic.

Jak każda zakłócona fu n k c ja i urażony narząd starają się odzyskać rów now agę i sprostać zadaniu. Ile cudów we wzroście ro ś lin y i człowieka, w sercu, mózgu, oddechu. N ajdrobniejsze wzruszenie czy w y s iłe k — ju ż m ocniej serce łopoce, ju ż tętno żywsze.

Tę samą moc i trw a ło ść ma duch dziecka. Is tn ie je rów now aga m oralna i czujność sum ienia. N iepraw da, że dzieci ła tw o się za­

rażają.

Słusznie, późno niestety, pedologia znalazła się w program ach szkół Bez rozum ienia h a rm o n ii ciała nie można przeniknąć się szacunkiem dla m is te riu m popraw y.

P artackie rozpoznanie w a li na kupę dzieci ru c h liw e , am bitne, k ry ty c z n e , w szystkie niedogodne, a zdrow e i czyste — obok roz­

żalonych, nadąsanych, n ie u fn y c h — zbrukanych, skuszonych, le kkom yślnych, p o tu ln ie posłusznych z ły m wzorom . N iedojrzałe, .niedbałe, pow ierzchow ne spojrzenie miesza je i m y li z rz a d k im i w ystę pn ym i, obarczonym i złą tarą.

(M y dorośli u m ie liś m y nie ty lk o u nieszko d liw ić pasierbów losu, ale u m ie ję tn ie k o rzysta m y z p ra cy w ydziedziczonych).

Zmuszone współżyć z n im i, zdrow e dzieci cie rp ią pod w ó jn ie : krzyw dzone i wciągane w w ykroczenia.

A m y, czy nie oskarżam y le kko m yśln ie ogółu, n ie narzucam y zbio row ej odpowiedzialności?

— Oto ja k ie b yw a ją , do czego są zdolne.

Najgorsza bodaj z k rz y w d .

P otom stw o p ija ń stw a , g w a łtu i szału. W ykroczenia są echem głosów nie z zew nątrz, a w ew nętrznego rozkazu. M roczna chw ila, g dy zrozum iało, że inne, że tru dn o , że kaleka; że w y k ln ą i szczuć

22

(29)

będą. Pierwsze decyzje w a lk i z siłą, k tó ra złe czyny d y k tu je . Co in n i darm o dostali, ta k łatw o, co w in n y c h powszednie i błahe, jasne dnie ró w n ow ag i ducha — ono o trz y m u je w nagrodę za k rw a w e zmagania. Szuka pom ocy; je ś li zaufa — garnie się, prosi, żąda: ,,ra tu jc ie “ . Z w ie rz y ł tajem nicę, chce się popraw ić, raz na zawsze, od razu, w p o ry w ie w y s iłk u .

Zam iast rozważnie hamować le kko m yśln y im p e t, opóźniać decyzję popraw y, niezdarnie zachęcamy i przyśpieszam y. Chce się w yzw o lić, staram y się u sid lić, chce się w yrw a ć, m y obłudne szy­

k u je m y p u ła p k i. G dy pragną ja w n ie i szczerze, uczym y ty lk o u kryw a ć. D a ją nam dzień cały d łu g i bez skazy, m y za jeden z ły m om ent odtrącam y. Czy w arto?

M oczył się codziennie, teraz rzadziej, b yło le p ie j, znów pogorsze­

nie — nie szkodzi. Dłuższe pauzy m iędzy napadam i epileptyka.

Rzadziej kaszle, obniżyła się gorączka chorego na gruźlicę. Jeszcze n aw et n ie le p ie j, ale bez pogorszenia. — I to zapisuje le ka rz na plus k u ra c ji. T u n ic nie da się w y łu d z ić ani w ym usić.

Zrozpaczone, zbuntowane, z pogardą dla uległego, łaszącego się pospólstw a cnoty — stają te dzieci przed w ychow aw cą; jedną może ostatnią zachowały świętość: niechęć do obłudy. Tę chcem y pow a­

lić, skatować. K rw a w e j dopuszczamy się zbrodni, głodem i to rtu rą o bezw ładniam y — i ła m ie m y b ru ta ln ie nie b un t, a jaw ność jego, le kko m yśln ie do b ia ła rozżarzam y nienaw iść postępu i h ip o k ry z ji.

N ie zrzekają się pro gram u zemsty, odkładają, czekają na spo­

sobność. Jeśli w ie rzą w dobro, w najw ię kszej ta je m n ic y zagrzebią k u niem u tęsknotę.

— Dlaczego p o zw o liliście się urodzić, k to w am się napraszał o m oje psie życie? ...

Sięgam po najw yższe w tajem niczenie, n a jtru d n ie js z ą ilu m in a c ję ! D la w ykroczeń i uchybień w ysta rczy cie rp liw a , życzliw a w y ro z u ­ m iałość; w ystę p n ym potrzebna je s t m iłość. Ich g n ie w n y b u n t s p ra w ie d liw y . Trzeba odczuć żal k u ła tw e j cnocie, sprzym ie rzyć się z sam otnym , w y k lę ty m w ystępkiem . — K ie d y , je ś li n ie teraz, p trzym a k w ia t uśmiechu?

W zakładach popraw czych jeszcze in k w iz y c ja , to rtu ra średnio­

w iecznych ka r, solidarna zawziętość i mściwość p o n ie w ie rki. Czy jiie w idzicie, że n ajlep szym dzieciom żal ty c h najgorszych: czym winne?

(30)

Niedaw no p o ko rn y lekarz posłusznie podawał chorym słodkie u le p k i i gorzkie m ik s tu ry ; w iązał gorączkujących, puszczał kre w , g ło d ził w pon u rych przedsionkach cmentarza. Dogadzał m ożnym, oschły wobec biedoty.

Aż począł żądać — otrzym ał.

L ekarz zdobył dla dzieci przestrzeń i słońce, ja k — k u naszemu w styd o w i — generał d ał dziecku ruch, ochoczą przygodę, radość życzliw e j przysłu gi, decyzję prawego życia w gawędzie p rz y o gni­

sku pod niebem m ig o tliw y m obozu.

Jaka nasza w ychow aw ców rola, ja k i dział pracy?

Dozorca ścian i m ebli, ciszy podwórka, czystości uszów i podłogi;

pastuch bydła, b y nie lazło w szkodę, nie przeszkadzało dorosłym w pra cy i w esołych wywczasach; k lu c z n ik zd artych p o rte k i b utó w i skąpy szafarz kaszy. — Stróż dorosłego p rz y w ile ju i gnuśny w ykonaw ca niefachow ego kaprysu.

K ra m ik obaw i przestróg, stragan m o ra ln ej tandety, w yszyn k denaturow anej w iedzy, k tó ra onieśmiela, plącze i usypia, zamiast budzić, ożyw iać i cieszyć. A genci ta n ie j cnoty, m am y narzucać dzieciom czcie i pokory, a ro z tk liw ia ć dorosłych, łechtać ciepłe wzruszenia. Za psi grosz budow ać solidną przyszłość, oszukiwać i zatajać, że dzieci są liczbą, wolą, siłą i praw em .

Lekarz w y d a rł dziecko śm ierci, zadaniem w ychow aw ców dać m u żyć, zdobyć praw o, b y b y ło dzieckiem .

Badacze o rze kli, że człow iek d o jrz a ły k ie ru je się pobudkam i, dziecko popędami, dorosły logiczny, dziecko narw ane w złudnej w yo b raźn i; dorosły ma charakter, ustalone oblicze m oralne, dziecko w ik ła się w chaosie in s ty n k tó w i chceń. B adają dziecko nie ja ko odm ienną, ale niższą, słabszą, biedniejszą organizację psychiczną. — N ib y : dorośli wszyscy — uczone profesory.

A dorosły bigos, zaścianek poglądów i przekonań, psychologia stada, przesądy i n a w y k i, lekko m yśln e czyny ojców i m atek, całe od dołu do góry nieodpow iedzialne życie dorosłe. N iedbalstw o, lenistw o, tępy upór, bezmyślność, dorosłe niedorzeczności, szaleń­

stw a i p ija n e w y b ry k i.

(31)

A powaga, rozwaga i rów now aga dziecięca, solidne zobowiąza­

nia, doświadczenie na w ła sn ym odcinku, k a p ita ł sp ra w ie d liw y c h sądów i ocen, takto w n a pow ściągliwość w żądaniach, subtelne odczuwania, n ie m yln e poczucie słuszności.

Czy każdy w yg ra , grając z dzieckiem w szachy?

Ż ą da jm y szacunku dla jasnych oczu, g ła d kich skroni, młodego w y s iłk u i ufności. C zym b ardziej czcigodne przygasłe spojrzenie, sfałdow ane czoło, szorstka siwizna, pochylona rezygnacja?

I wschód, i zachód słońca. Zarów no m o d litw a poranna i w ie ­ czorna. I wdech, i wydech, i skurcz, i ro zkurcz serca.

Żołnierz, gdy w bój rusza i gdy wraca, p y łe m o k ry ty .

Rośnie nowe pokolenie, nowa w znosi się fala. Id ą z w adam i i zaletam i; dajcie w a ru n k i, b y w z ra s ta li lepsi. — N ie w y g ra m y procesu z tru m n ą chorej dziedziczności, n ie p ow iem y chabrom, b y b y ły zbożem.

N ie jesteśm y cudotw órcam i — n ie chcem y być szarlatanam i.

Z rzekam y się obłudnej tęsknoty do dzieci doskonałych.

Żądam y: usuńcie głód, w ilgoć, zaduch, ciasnotę, przeludnienie.

To w y płodzicie chore i ułom ne, w y stwarzacie w a ru n k i b u n tu i zarazy: wasza lekkom yślność, nierozum i b ra k ładu.

Baczność: życie współczesne k s z ta łtu je s iln y b ru ta l, homo rapax:

on d y k tu je m etody działania. K ła m stw e m są jego ustępstwa dla słabych, fałszem cześć dla starca, ró w n o u p ra w n ie n ie k o b ie ty i życzliw ość dla dziecka. B łą ka się bezdomne uczucie — ko p c iu ­ szek. A w łaśnie dzieci — książęta uczuć, poeci i m yśliciele.

S z a c n n k U jJ e ś li n je p o k o r y , d la b ia łe g o , ja s n e g o , n ie p o k a la n e g o , ś w T ę te g iT d z ie c iń s tw a .

(32)
(33)

SPIS TR E Ś C I

L e k c e w a ż e n ie -n ie u fn o ś ć ... 3

N i e c h ę ć ... 9

P ra w o do s z a c u n k u ...15

P ra w o dziecka, b y było, czym j e s t ... 19

(34)
(35)
(36)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wykorzystaj czas, w którym dziecko nie chodzi do przedszkola, na większe usamodzielnienie swojego dziecka – oczekuj od niego większej pomocy przy codziennych czynnościach

Jego zdaniem nie wyklucza się, że Konferencja W iedeńska w 1999 roku, zajmie się programem kształcenia młodej kadry adwokackiej.. III, W trzecim dniu W iedeńskich

omówił koncepcje strategiczne aliantów dotyczące północnoafrykańskiego teatru działań wojennych w latach II wojny światowej, skupiając się w szczególności na okresie

Macierzyńska funkcja Kościoła możliwa jest dzięki Duchowi Świę- temu. Tak jak Maryja w momencie Zwiastowania miała swoją Pięćdzie- siątnicę, tak samo ma ją Kościół.

Ponadto cały fragment książki tyczący się działań Cestiusza Gallusa przeciwko żydowskim powstańcom został bezpośrednio zaczerpnięty z badań jednego autora, wspomnianego

Z e stoso­ w anych podczas pom iarów różnych konfiguracji elektrod w ybrano układ spraw dzający się najlepiej na badanym przez nas stanow isku.. D w ie elektrody

Religijność nie pow oduje zubożenia osobowości ludzkiej i nie jest um niejszeniem jego godności jak tw ierdzą kierunki m aterialistyczne, ale wręcz p rze­ ciwnie n

Despite the ease of constructing such dielectric pads, their design is not trivial as it depends on many aspects; the optimal design varies with ROI, application requirements