• Nie Znaleziono Wyników

Paweł Valéry w poszukiwaniu istoty poezji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Paweł Valéry w poszukiwaniu istoty poezji"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Ewa Bieńkowska

Paweł Valéry w poszukiwaniu istoty

poezji

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6, 161-166

1972

(2)

k iem sztuki przynajm niej w takiej samej m ierze, w jakiej b ył m ę­ czennikiem praw dy o człow ieku. S p ełn ił w literaturze rolę kozła ofiarnego, zaśw iadczył tak dobrze, tak trafn ie i sk utecznie arty sty cz­ nie... że m usiał zginąć, zginąć za n iesw o je grzechy, które przyjął

na siebie — także, i zw łaszcza, jako artysta. Nam jednak nie w olno potępiać ani n aw et sądzić, poniew aż i m y nie u m iem y u czciw ie uzgodnić w szystk ich w artości, etyczn ych i estety czn ych . A leśm y na ty le słabi, że n ie przeszkadza nam to spać.

Jan Błoński

Paweł Valéry w poszukiwaniu istoty poezji

Paul Valéry: Estetyka słowa. Warszawa 1971 PIW, ss. 292. Biblioteka Krytyki Współczesnej.

K ied y otw ieram y w yd a n y n iedaw no w B iblio­ te ce K rytyk i W spółczesnej tom esejów P. V aléry ’ego, odnosim y w rażenie, że m am y do czynien ia z tekstam i bardzo aktualnym i, n ie­ p okojącym i i św ieżym i. W rażenie dość dziw ne, je ś li zestaw ić daty ich powstania: n ajciekaw sze pochodzą z lat 1895 (W s tę p do m e t o d y

Leon arda da Vinci), 1896 (W ieczór z p a n em T este) i z lat d w u dzies­

tych naszego stu lecia (S y tu a c ja B audelaire’a i rzeczy o poezji M al- larm égo). I n ie idzie w tym w ypadku o ten rodzaj w ieczn ej „ak tu al­ n o ści”, jaką często p rzyzn ajem y rzeczom dojrzałym i w yw ażonym , które przechodzą zw ycięsk o przez próby czasu, w ięc jakby bez­ trosko unoszą się ponad czasem i zaw sze m ają rację jego kosztem . W ręcz p rzeciw nie, lektura tych szkiców n ie w y w o łu je obrazu m a­ jesta tyczn ego klasyka, który spogląda na nas z w y ż y n pobłażliw ej

m ądrości i usta ma p ełn e zadziwiająco prostych odpow iedzi na nasze chaotyczne i bezradne pytania. Przyw odzi raczej w izeru n ek postaci udręczonej, z n ajw yższym w ysiłk iem dobijającej się w ła sn ych racji i coraz to zagrożonej ich kruchością, niepew nością. A k tu alność szk i­ có w k rytyczn ych P. V aléry’ego to przede w szystk im zagadkow e w sp ółbrzm ien ie z problem am i, które dziś znajdują się w sam ym środku zainteresow ań k rytyk ów i badaczy literatury. P ły n ie to z fak ­ tu, że u początków sw ej tw órczości i re flek sji p ostaw ił sob ie parę zasadniczych k w estii i przez całe długie ży cie drążył je i przenicow y- w a ł zarówno w e w łasn ej praktyce p oetyckiej, jak i w rozważaniach teoretyczn ych .

Jako poeta w y stą p ił bardzo w cześn ie. W jego m łod zień czych pró­ bach w yd an ych w A lb u m ie d a w n y c h w i e r s z y widać banalny raczej przypadek in telig en tn eg o naśladow nictw a, zręcznego p rzejęcia ję­ zyka sym b olistów przez kogoś, kto zupełnie n ie w ie, co z nim począć dalej. Szybko też n astąpił k ryzys, który m iał dw ie przyczyn y. Z nie­

(3)

ch ęcen ie do w łasn ej tw órczości (a m oże i do tw órczości jako takiej) zostało sp ow odow ane czy pogłębion e odkryciem M istrza, wzoru p oezji doskonałej, to znaczy takiej, która sama u spraw iedliw ia fakt sw ego istn ienia, a w ięc jed yn a godna je st upraw iania. B yło to sp ot­ k anie z poezją i osobą S tefan a M allarm égo. I tu n atrafim y na jeden z liczn y ch paradoksów V a lér y ’ego. R ozczarow anie poezją i odkrycie jej najdoskonalszego w yrazu to d w ie strony tej sam ej spraw y, to w gru n cie jedno i to sam o dośw iadczenie. D ow iad u jem y się o nim z trzech szk iców zam ieszczonych w n aszym tom ie: List o S tefan ie

M allarm é, S te fa n M allarm é, M a w ia łe m czasem do S tefan a M allar­ m é. N a rdzeń tego d ośw iadczenia składają się p ew n e ogólne, teore­

tyczn e przekonania, n iem n iej trudno n ie spostrzec, że są one jakoś zw iązane z sytu acją historycznoliterack ą, na jaką przypadła m ło­ dość P. V a léry ’ego.

R om antyzm b y ł w ów czas zjaw iskiem jeszcze aktualnym . W iktor H ugo (którem u p o św ięcon y jest „rozrach u nk ow y” esej W ik to r Hugo — t w ó r c a f o r m y ) um arł w roku 1885, gdy V a léry m iał lat 14, naz­ w isk a L am artin e’a, M usseta, de V ig n y ’ego oznaczały ciągle n ajw aż­ n iejszą p oetycką schedę epoki, podjętą przez sym b olistów .

B y ł to oszałam iający za lew poezji, która pragnęła być w szystkim : rów now ażnik iem doznania, tłu m aczem w zruszenia, n ośnikiem uczuć m etafizyczn ych , n am iastką religijn ości. Chciała w cisnąć się w ze­ w n ętrzn e dzied zin y życia, k ształtow ać p ostaw y, zachow ania, dostar­ czyć niejako czy teln ik o w i p ełn ego literack iego ek w iw a len tu istn ie ­ nia. B yła w ięc n ie b y w a le zachłanna, pożerała idee filozo ficzn e i po­ m y sły reform atorów sp ołeczn ych , zagarniała dla siebie m ateriał w szęd zie, gdzie go znajdow ała, n ie przebierając w środkach. W koń­ cu ta jed yn a tkanka, która stan ow i o jej bycie, języ k poetycki, stała się jak ro zciągliw y w n ieskończoność wór, gdzie w szy stk o można b yło zm ieścić, gd zie m ieszała się retoryka i zw y k łe prozaizm y, in­ w e k ty w a p olityczn a i osobiste w y zn an ie. Języ k b ył w łaśn ie środ­ kiem , głó w n ie środkiem i w ten sposób zbliżał się do fu n k cji m ow y cod zien n ego porozum ienia.

S ym b olizm ściszy ł, u in ty m n ił grzm iący potok rom antycznej ekspan- syw n ości, nie ruszając sam ych założeń. W ydaje się, że m łod y V a léry p o sta w ił sobie tak ie oto pytanie: je śli poezja m a być tylk o p ew n ym sposobem p rzeżyw an ia życia, ty le że szczególn ie rozgadanym , obró­ ceniem się do język a, aby w yk orzy stać tylk o jego potoczną fu n k cję (jak to czyn i filozof, p olityk , kaznodzieja, n aw et p ow ieściop isarz — w ogóle każda jedn ostk a kom unikująca się ze sw ym otoczeniem i pragnąca na n ie w p łynąć), to po co w ob ec tego pisać poezję? T akie p osta w ien ie sp raw y w ytrąca pióro z ręki. V a léry jako poeta zam ilkł na w ie le lat. A le b y ł to okres w ielk iej ak tyw n ości u m y słow ej. Va­ léry w yp racow ał w ów czas w ła sn ą teorię p oezji i filo zo fię język a. B y ły to lata, k ie d y ży ł zafa scyn ow an y M istrzem , ideałem p oezji

(4)

zdaw ałoby się n iem ożliw ej, ale w łaśn ie przez M allarm égo sp ełn io­ nej.

D ziw n y to m ięd zy uczniem a m istrzem stosunek, k tóry zam iast u łatw iać rozwój, w y zw alać u początkującego tw ó rcy zaham ow aną m ow ę — p iętrzy trudności, zam yka usta, a poczucie n iem ocy dopro­ w adza do stanu rozżarzenia. Dopiero potem , po sied em n astoletn iej przerw ie, okaże się, że była to w yrozum ow ana asceza, praca zw róco­ na do w ew nątrz, m ozolne p rzygotow yw an ie chw ili, k ied y uczeń b ę­ dzie m ógł p rzem ów ić — lecz już inaczej. T ajem nica M allarm égo, przechw ycona przez ucznia, to poezja, która chce być w yłą czn ie poezją, od destylow an a z w szelkich elem en tó w obcych, ze znaczeń, funkcji, celów zew n ętrzn ych w obec jej isto ty . Na czym tedy zasadza się owa istota? Na czystej grze form, na n ajp ełn iejszym w y k o rzy sta ­ niu m ożliw ości, jakich dostarcza język, na kom binow aniu, łączeniu i rozdzielaniu, w yn ajd yw an iu takich spotkań słów , które się jeszcze nie przydarzyły, rozbijaniu zestaw ów , które uznane zostały za n atu ­ ralne, budow aniu coraz bardziej sk om plikow anych układów , ob ej­ m ujących stopniow o w erset, strofę, ca ły w iersz czy poem at.

Oto jak V aléry charakteryzuje u tw ory M allarm égo: „N iem al w szy st­ ko, co podoba się ogółow i, zostało z tego dzieła u su n ięte. N ie ma w nim żadnej elok w en cji, żadnych opisów , żadnych sen ten cji czy głębin, n ie od w ołuje się n igd y bezpośrednio do p ow szech n ych na­ m iętności, n ie ucieka się do znanych form; n ie ma w nim nic z tego «nazbyt ludzkiego» pierw iastka, szepcącego ty le poem atów ; każde sform ułow an ie jest niespodzianką. Jego zdanie w o ln e jest od p ow ­ tórzeń i pustosłow ia p rym ityw n ego liryzm u, od w szelk ich ła tw ie j­ szych w yrażeń . Jest ono stale podporządkow yw ane zasadzie m u ­ zyczności i praw om konw encji, polegającej na sy stem atyczn ym p rzeciw staw ian iu się każdej skłonności do prozy” (s. 188). D w a są n iebezp ieczeń stw a i dwa grzech y głów n e poezji: „prozaiczność”, tzn. przew aga znaczeń d ysku rsyw n ych , np. poznaw czych, w y c h o w a w ­ czych, zw róconych w ten czy in n y sposób ku praktyce, oraz łatw ość, czyli n ieoryginalność, zgoda na p rzyjęte stereo ty p y i au tom atyzm y języka, w ięc na jego anonim ow ą, bezosobow ą stronę. Form uła, k tó­ ra dla V a léry ’ego oznacza n ajw yższą p och w ałę a jedn ocześn ie jakby m istyczn e zaklęcie, to „splot trudności i p iękna” — poszukiw ana i zdobyw ana kosztem ogrom nego w y siłk u istota p oezji. Toteż w iąże ją ze sztukam i n iedysk u rsyw n ym i: m uzyką, architekturą, tańcem , n aw et z m atem atyką. Zazdrości im nieskalania, w y zw o len ia od po- zaform alnego sensu, lotnej igraszki k ształtów .

Słow o jest tw orzyw em n iew d zięczn ym — nieuchronnie ciąży ku znaczeniu, nakierow ane jest na przedm iotow ość. L ecz będzie to je sz­ cze dodatkow e w yzw an ie, opór u szlach etn ia ją cy pracę artysty. Trzeba złam ać ten opór, rozluźnić w ięzi znaczeń i postaw ić język w stan m aksym alnej d yspozycyjn ości, k iedy poetę nic już n ie w iąże prócz sam ych m echanizm ów kojarzących form y. J ęzyk stan ow i w ie l­

(5)

ki rezerw u ar m ożliw ości, k tóre się realizu je za pom ocą p rzyjętych k on w en cjon aln ych reguł, sw oistej p o ety ck iej kom binatoryki, gdzie u p rzy w ilejo w a n e są kom b in acje rzadkie, trudne, zadziw iające. Ta gra m a w szak że sw oje granice, w yn ik ające ze szczególn ego charak­ teru m o w y pośród w szy stk ich m aterii artysty czn ych . G ranice te są jej utajon ą skazą i utajoną tragedią, a zarazem znakiem n ieła tw eg o szlach ectw a. V a lér y tak m ów i o S tefa n ie M allarm é: „Żaden z p oe­ tó w n ow oczesn ych n ie od w ażył się w tym stopniu co on oddzielać sk u teczn ości słow a od jego zrozum iałości. N ik t tak św iad om ie nie d zielił podw ójnej fu n k cji w yrażan ia czegoś p rzy p om ocy m o w y na p rzek azyw an ie fa k tó w i w y w o ły w a n ie w zruszenia. P oezja je st kom ­

prom isem cz y raczej proporcją p om ięd zy ty m i d w iem a fu n k cja m i” (s. 191).

A n alizu jąc tw órczość M allarm égo z n iezw y k łą p rzenik liw ością i czym ś w rodzaju in telek tu a ln eg o liryzm u, V a léry dochodzi do punk­ tu, gd zie d otyk a sp raw y sp ecjaln ie dla n iego istotn ej. Języ k je st zbio­ rem m ożliw ości, p ew n ą p oten cjaln ością, którą m ożem y u żytkow ać, p rzekształcać w rzeczyw istość (w ty m sam ym m n iej w ięcej czasie sfo rm u łu je to podobnie n ow oczesna lin gw istyk a ). Otóż in teresu je go w ła śn ie ta p oten cjaln ość, środki, jakich dostarcza u m ysłow i, n ig ­ d y n ie zap ełn iona przestrzeń, jaką przed nim otw iera. J est w tym u p ojen ie czystą m ożliw ością, sp raw nością jako taką, w ew n ętrzn y m i w arunkam i p racy in telek tu , k tóry naraz ogarnia w szystk o, do czego je st zdolny, zanim jeszcze dokona w yboru. Bo w ybrać, to zgodzić się na cząstk ę i zaniechać całości, to u m n iejszyć się, rezygn ow ać za każ­ dym razem z n iep rzeczu w an ego dotąd a n iesły ch an eg o odkrycia, k tóre z p ew n ością czeka na w y w o ła n ie w zasobach język a. ,,A kt p i­ sania m iał dla m n ie w y łą cz n ie w artość ćw iczenia: b y ł grą, opartą na w łaściw ościach język a, podporządkow anych tem u w ła śn ie ce­ low i i p recy zy jn ie u ogóln ion ych . Ta gra m iała nam zap ew nić w ielk ą sw ob odę i p ew n ość w p osłu giw an iu się języ k iem i w ielk ą n ieza leż­ ność od złu dzeń , rodzących się z u żytk ow an ia go, złudzeń, k tórym i ży je literatu ra — i czło w iek ” (s. 180). A gd zie indziej: „(...) pojąłem i ponad w szy stk ie d zieła p rzeło ży łem św iad om e op anow anie fu n kcji język a i poczu cie n iep rzeciętn ej sw ob od y w y sła w ia n ia się, dla k tó ­ rej każda m y śl je st je d y n ie przypadkiem , p oszczególn ym zja w is­ k ie m ” (s. 204).

P rzejście od m ożności do aktu, od sp raw n ości do rezu ltatu to upa­ dek, ześlizg na n iższy stop ień doskonałości. B y t realn y je st degra­ dacją w stosu nk u do nieogran iczon ego zbioru b y tó w m o żliw ych . P raw d ziw ej w ielk o ści n a leży szukać tam , gdzie odm aw ia ona u rze­ c z y w istn ien ia się w rzeczach dokonanych. V a léry bud u je utopijną w izję człow iek a sk oń czen ie gen ialn ego, k tóry p ie lęg n u je i ćw iczy w ład ze sw ojego m ózgu, n ie zniżając się n igd y do sfe r y k onk retn ych realizacji. M onstrualna osoba pana T este’a z zam ykającej tom p o­ w ia stk i filozoficzn ej W ie c zó r z p a n e m T este to połączen ie rozm aitych

(6)

fascyn acji i nostalgii m łodego V a léry ’ego. Jest w nim stery ln a w ir­ tuozeria M allarm égo, an alityczn e szaleń stw o K artezjusza, p rzeko­ nanego, że każde zjaw isko da się rozłożyć jak zegarek na najdrob­ n iejsze śrubki, w reszcie w ła sn y b ezsiln y m aksym alizm , coś z m ło­ dzieńczego strachu przed spraw dzeniem się. Pan T este przypom ina leib nizjańsk iego Boga sprzed m om entu stw orzenia św iata, w ażącego w rękach n ieskończone m ożliw ości. Lecz nie popełnia jego b łędu — nie d ecyd u je się na w ybór. W ie, że w ten sposób zaczął się upadek Boga.

A jednak V aléry przystał w końcu na podobną degradację: po la ­ tach m ilczen ia w rócił do tw órczości, n apisał rzeczy, które zostały uznane za jedne z n ajw ięk szych osiągnięć p oezji francuskiej. N ie­ bezpieczna, n ih ilistyczn a m etafizyk a pana T este’a została p rzezw y ­ ciężona przez nie pozbaw ioną m elan ch olii zgodę na kondycję lud z­ ką, los człow ieka, którego istn ien ie jest w szak tożsam e z k onk ret­ nym i i ograniczonym i sp ełnieniam i (tak jak jedn ostk ow a m ow a jest cząstk ow ym sp ełn ien iem system u język ow ego). F ilozofię czystej m ożliw ości zastąpiła etyka pracy nad sobą i nad produktem , który w yp u ści się w św iat i przedstaw i innym ; etyka d yscy p lin y, ładu narzuconego chaosow i zjaw isk, form y doprow adzonej do m istrzost­ wa. Jest to w łaśn ie d efin icja k lasycyzm u. V aléry u jm u je go jako sta ły składnik k ultu ry, okresow o zw yciężający s iły n ieładu i roz­ w ich rzen ia (esej S y tu a c ja B audelaire’a), oraz jako obow iązek, który człow iek sam p ow inien sobie postaw ić, poniew aż streszcza się w nim nasza godność (w ielk ość k u ltu ry przeciw staw iona ślep ej sp ontanicz­

ności natury) i pow ołanie człow ieka — niezm ęczonego budow niczego form.

P och w ałę klasycyzm u w siedem nastow iecznej w ersji zaw iera szkic o La F on tain e’ie (W sp r a w ie Adonisa). V aléry zachw yca się w ielk o ś­ cią k ręp u jących reguł, jakie sobie narzuciła poetyk a k lasyczna. Za ich spraw ą u m ysł osiąga szczy ty sam oopanow ania i jed n ocześn ie panow ania nad rzeczam i. L ecz znacznie głębsze ok reślen ie k la sy c y z­ mu zn ajd u jem y w W ariacjach na te m a t jed n ej z „ M y ś li” Pascala. Jest tam m owa, jak w klarow nym , zachw ycającym k szta łcie pasca- low sk iej frazy łączy się rozpacz i dbałość o styl, jak rozdzierające w ew n ętrzn e dośw iadczenie znajduje w yraz w starann ie w y c y z e lo ­ w anej formie_. U czu cie opuszczenia i znikom ości, sam otność i b ez­ silność w obliczu św iata rów now ażne są tym kruchym , a przecież istotn ym zw y cięstw e m u m ysłu. W ięcej nawet: sam otność, którą po­ w ierza się innym , nie jest już tak absolutna: ,,(...) pisze się przecież tytko dla kogoś, a dzieło sztuki pisze się naw et dla w ielu . Jak długo jeszcze ktoś się liczy, nasza rozpacz jest jeszcze znośna, m oże nam jeszcze służyć. A w iary, je śli ją m am y, n ie pokładam y tak w y łą cz­ nie w B ogu, skoro zostało jej trochę w stosunku do sądów lud zi o w yrobion ym sm aku i skoro b ud u jem y sw oje n adzieje na am ato­ rach dobrej liter a tu r y ” (s. 219).

(7)

T riu m fu jący racjonalizm P a w ła V a lér y ’ego, św iadom ość w ład zy nad sobą i nad w ła sn y m d ziełem k ry je coraz to dochodzące do głosu p oczu cie zagrożenia, ludzkiej k ruchości opancerzanej w ciąż na nowo w zn oszon ym i form am i. U n iw ersalizm , k tórym tak się rozkoszuje w e W s tę p ie do m e t o d y L eon arda d a Vinci, je st n ie ty le radosną ek sp ansją w św iat, ile ru ch em introw ersji, p ow rotu do sieb ie i za­

b iegiem red u k cyjn ym . W szsytk o sprow adza się do jed yn ej rzeczy, na której m ożem y polegać — do operacji u m ysłu od szu ku jącego w szę­ dzie te sam e p raw id łow ości, praw id łow ości w ła sn eg o działania. T w ór­ ca ży je w w ąsk iej przestrzen i w yznaczon ej jak b y przez dw a lustra: rzeczy, k tóre m u od syłają odbicie jego w łasn ej m yśli, i odbiorców, „am atorów dobrej liter a tu r y ”, dla k tórych i razem z k tórym i k on ­ stru u je tę w ą tłą budow lę, gd zie zam knięta została cała nasza god­ ność i cała nadzieja, i jed yn a d ostęp n a nam postać w olności.

Ewa Bieńkowska

R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 1 6 6

Marzenia o autonomii człowieka

David Riesman oraz Nathan Glaaer i Reuel Denney: S am otn y tłum. Przełożył i w stępem opatrzył Jan Strzelecki. Warszawa |1971 PWN, s,s. XXVI, 1 mlb., 410,

1 inlb., 1 iluisitracja. Bibliolteka Soqjologicizina.

Czasam i p ojaw ia się w m oim m ieszkaniu p rzy­ jaciel z d aw n ych lat — człow iek o w ielk im talen cie w trudnej sp ec­ ja ln o ści — n ie zaw sze je st n ietrzeźw y, ale p raw ie zaw sze w spom ina o sw ej chorobie, chorobie na alkoholizm , o tym , jak go ostatnio k u row ali w zakładzie sp ecjaln ym , albo o tym , że się znow u do ta­ k iego zakładu w yb iera. Jego rzeczow e u w a gi na tem at w łasn ej „ ch orob y” w p raw iają p ew n ie n ie ty lk o m nie w przygn ęb iające roz­ d rażn ien ie. Po prostu je st „ch ory”, zw ycza jn ie chory i n a w et się le c z y — i w szy stk o w ła ściw ie w porządku, na tak ie losow e spraw y, jak choroba, rady p rzecież n ie ma, pom óc tu m oże m edycyna, nie zaś jak ieś tam archaiczne m etod y, w y c ią g n ięte z rupieciarni zeszło- w iec zn eg o w olu ntaryzm u, jak dobre postan ow ien ia, sam odzielne zerw a n ie z n ałogiem , m oralna chęć rekon struk cji czy in n e takie d yrd ym ałk i. Bo pom yślm y: alk oh olizm jest rzeczy w iście chorobą, są n au k ow e m eto d y leczen ia, co w ięc ej, sp o łeczn y obow iązek lecz e­ nia, są ja w n e p ożytk i traktow ania alkoholizm u jako choroby — i jest coś jed n ocześn ie degrad u jącego w takim ch orob ow ym urzeczow ieniu w ła sn eg o n iedom agania, coś z n azb yt ła tw eg o u sp raw ied liw ien ia, rozgrzeszenia... Jak że dobrze m ożna uzasadnić łyk an ie uspok ajają­ cy ch sp ecy fik ó w stan em zdrow ia, w arun k am i pracy, naturalną n er­

Cytaty

Powiązane dokumenty

W zorce ześrodkow ane na problem ach w ychodzą najczęściej naprzeciw pew ­ nym ogólnym lub jednostkow ym potrzebom , um iejscawiając jednostkę w otocze­ niu społecznym. Jej

Przy tym konieczność uwzględnienia różnych kontekstów czasu, a także złożoność i różnorodność zachowań konsumentów (nawet jeżeli odnosić je będziemy tylko

Два года спустя, переделав роман Зависть в пьесу Заговор чувств, в авторецензии на эту послед­ нюю автор уже выразит сомнение по поводу такого

Do kreowania środowiska wysokiej produktywności, które autorzy artykułu utożsamiają ze środowiskiem pozytywnie oddziałującym na konkurencyjność firm przyczyniają

We współczesnej gospo- darce światowej w celu osiągnięcia celów rozwojowych gospodarki konieczne jest bowiem strategiczne budowanie pozycji międzynarodowej,

Zbiór encji może mieć więcej niż jeden potencjalny klucz. Zazwyczaj wyróżniamy

miecka, wnosząc tu swój heglow sko-spannow ski k u lt władzy; do- gm atyzow anie i substancjalizow anie całości, kosztem zupełnego podporządkow ania indyw idualnych

Nic dziwnego, że Bóg dostarczył pokarmu również dzikim zwierzętom. Byli przecież filozofowie, którzy mówili, iż zwierzęta te istnieją dla ćwi- czenia sił istoty rozumnej