• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 12"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

NR 12 • GRUDZIEŃ 2016 • ROK 87 ISSN 1232-1311

2017

Rok św. Brata Alberta

PORTRET ALBERTA CHMIELOWSKIEGO AUTORSTWA LEONA WYCZÓŁKOWSKIEGO/WWW.WIKIMEDIA.COM

(2)

Martin Schongauer, „Narodziny”, XV wiek, Narodowa Galeria Sztuki, Waszyngton, USA WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

C

hociaż wiele razy dzielimy się z najbliższymi białym chlebem pojednania, chociaż co roku śpiewamy radosne kolędy – Noc Narodzin Jezusa nigdy nie jest taka sama. Bo czyż może nam spowszednieć przychodzenie Miłości? Czyż możemy nie tęsknić za drżeniem serca, które podpowiada, że jesteśmy kochani?

(3)

Od redaktora

Trwając w adwentowej tęsknocie za Bogiem przychodzącym na świat, adorujemy tajemnicę Wcielenia. Jesteśmy świadkami wkraczania Wszech- mocnego Boga w kruchą naturę człowieka i Jego zniżania się ku ludzkiej słabości. 25 grudnia, a więc w Uroczystość Bożego Narodzenia, roz- pocznie się Rok św. Brata Alberta. Będzie to czas, w którym – jak ufam – damy się poprowadzić Bogu do miejsc i osób, które czekają na miłość.

Niechaj św. Brat Albert, któremu w dużej mierze poświęcamy numer grudniowy „Apostolstwa Chorych”, będzie naszym przewodnikiem na drogach okazywania miłosiernej miłości najbardziej potrzebującym, odrzuconym i samotnym.

W GRUDNIOWYM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

2017 – Rok św. Brata Alberta

Dokładnie 100 lat temu, 25 grudnia 1916 roku, w samo południe, Bóg odwołał do Wieczności Brata Alberta.

4

Z B L I S K A

Drodzy Chorzy!

Serdeczny list skierowany do wszystkich Czytelników.

12

B I B L I J N E C O N I E C O

O zmaganiach i pragnieniach Ksiądz Janusz Wilk rozważa Psalm 61.

14

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Życie, które jest miłością Brat Albert adorował oblicze Boga obecne w ubogich.

30

P A N O R A M A W I A R Y

Dzielę ubóstwo Betlejem Działaczka pro-life Mary Wagner mówi o obronie ludzkiego życia.

48

M O D L I T W Y C Z A S

Modlitwa adwentowa O tym, że adwent jest czasem trwania na modlitwie.

40

W C Z T E R Y O C Z Y

Błogosławieni połamani

Siostry Albertynki opowiadają o posłudze potrzebującym.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

D

ążymy do zdrowia. Nie zawsze jest ono nam dane. Szukamy pomocy u lekarzy, prosimy o nie Boga. Łatwo odnajdujemy siebie w ewangelicznym gronie niewidomych, chromych i sparaliżowanych, do których przychodził Jezus. Również dzisiaj Jezus przybywa do tego samego grona osób;

przychodzi z łaską uzdrowienia. Spogląda na nas, poznaje naszą sytuację, formy biedy i dotyka serca, nieraz i ciała (por.

J 5, 6). Jego Miłosierdzie zniżało się do poziomu cierpienia człowieka. Jezus czyni to nadal.

Jezus działa z mocą

Lubię przywoływać Janowy opis – jest mi on bardzo bliski – uzdrowienia chorego, który od 38 lat cierpiał. Miało to miejsce nad sadzawką Owczą. Dotykamy tu tajemnicy Bożego działania. Spośród

wielkiego tłumu chorych mieszczącego się pomiędzy pięcioma krużgankami sa- dzawki, Jezus wybrał akurat tego, a nie innego człowieka. Wybrany nie miał specjalnej woli zmiany swojego życia, jego trudny stan był mu nawet niejako na rękę. Jezus chcąc wydobyć go z tego stanu, nie działając wbrew jego woli, po- stawił mu ważne pytanie: „Czy chcesz być zdrowym?” (J 5, 5).

Historia jego choroby była bardzo długa, liczyła 38 lat! Tyle samo lat Izra- elici szli do Ziemi Obiecanej. Podobnie jak w ich życiu, również i w jego, musiał obumrzeć gniew, pycha, bunt, przede wszystkim zaś niewiara, by mogło za- kiełkować Boże życie. „Jeżeli ziarno psze- nicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24) – mówił Jezus. Krzyż choroby, niepełnospraw- ności, osamotnienia, niezrozumienia i odrzucenia (dodajmy do tego, również i innych współczesnych form cierpienia:

Drodzy Chorzy!

Mówmy Jezusowi o naszych biedach. One są miejscem, gdzie On okazuje potęgę swojego Miłosierdzia. Jezus zawsze dotyka naszego serca.

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

prześladowania za wiarę, w obronie mo- ralności katolickiej) może prowadzić do wewnętrznej niezgody, buntu i odrzuce- nia Boga lub stać się okazją do podjęcia drogi własnego rozwoju, po pierwsze du- chowego oczyszczenia. Ono dokona się, gdy krzyż przyjmiemy z miłością. Sługa Boża Marta Robin, cierpiąca fizycznie i duchowo praktycznie przez całe życie, mawiała, iż „cierpienie jest niezwykłą szkołą prawdziwej miłości”. Zwróćmy uwagę, że współczesny świat nastawiony hedonistyczne do życia, będzie miał pro- blemy z tak rozumianą ofiarną miłością.

Wracając do Ewangelii, zobaczmy, w jaki sposób chory znad sadzawki Owczej, odpowiedział Jezusowi: „Panie,

nie mam człowieka, aby mnie wprowa- dził do sadzawki” (J 5, 7). Trudno mu było uwierzyć, a przecież rozmawiał z Czło- wiekiem, pisanym przez duże „C” – z Sy- nem Człowieczym, Bogiem. Postawmy sobie pytania: czy prosząc Boga o zdrowie (duchowe i fizyczne), faktycznie wierzy- my, iż przychodzący w sakramentach i Słowie Bożym Jezus ma moc nas uzdro- wić; czy rzeczywiście chcemy poddać się duchowemu oczyszczeniu?

Pokazujmy Jezusowi nasze biedy:

choroby, zarówno te duchowe, jak i fi- zyczne. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” – mówił Jezus (Mt 11,

28). Mówmy Mu o naszych biedach. One

Wokół chorej Gabrysi na Mszy świętej sprawowanej 10 października br. zgromadziło się liczne grono bliskich i przyjaciół.

ARCHIWUM APOSTOLSTWA CHORYCH

(6)

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

są miejscem, gdzie On okazuje potęgę swojego Miłosierdzia. Jezus zawsze do- tyka naszego serca. Nie zawsze uzdrawia ciało… Duchowo zawsze, o ile jesteśmy otwarci na Jego przyjście. Fizycznie, nie zawsze… Taka jest tajemnica Bożego działania, przed którą trzeba nam za- milknąć, powierzając się Miłości Boga.

Podobnie było przy sadzawce Betesda.

Marta Robin modliła się kiedyś: „Panie, mój Boże, o wszystko poprosiłeś swą małą służebnicę, weź więc i przyjmij wszyst- ko. W dniu dzisiejszym oddaję się Tobie bez reszty, o Umiłowany mojej duszy! To jedynie Ciebie pragnę i dla Twojej miło- ści wyrzekam się wszystkiego.

Kocham Cię, błogosławię Cię, uwielbiam Cię, całkowicie odda- ję się Tobie, w Tobie się chronię.

Ukryj mnie w Sobie, gdyż moja natura drży pod brzemieniem okrutnych doświadczeń, jakie zewsząd mnie przygniatają i dlatego, że ciągle jestem sama.

Mój Umiłowany, pomóż mi, zabierz mnie ze Sobą. To jedynie w Tobie pragnę żyć i jedynie w Tobie umrzeć. Pomóż mi!”.

Sługa Boża Marta Robin uczy nas pełne- go umiłowania Chrystusa i powierzenia Mu siebie.

Bądźmy apostołami

W każdym stanie i w każdej sytu- acji naszego życia jesteśmy wezwani do apostołowania: jako kapłan, osoba konsekrowana, jako osoba świecka, gdy jesteśmy w rodzinie, w pracy, gdy jesteśmy zdrowi lub gdy doświadcza- my choroby, niepełnosprawności, gdy przychodzi osłabienie przez wiek. Nie

ma większego świadectwa wiary, jak to człowieka cierpiącego! Niedawno ka- nonizowana przez papieża Franciszka Matka Teresa z Kalkuty zachęcała: „Za- praszam każdego, ktokolwiek chce zostać Misjonarką czy Misjonarzem Miłości – czyli tym, kto niesie miłość Boga – ale szczególnie chcę, żeby przyłączyły się osoby sparaliżowane, niepełnosprawne, nieuleczalnie chore, bo wiem, że to one sprowadzą do stóp Jezusa wiele dusz.”

Niezwykłe są słowa Matki najuboższych.

Czy wierzymy tym słowom? Święta z Kal- kuty przypomina: osoby chore przyjmu- jące z poddaniem się woli Bożej swoje

cierpienie mogą najwięcej! To one – dzięki jedności z Bogiem i pokładanej w Nim ufności – najbardziej kochają. Stają się ży- wymi hostiami poświęconymi Bogu. Ze współcierpienia Maryi stojącej pod krzyżem zrodził się piękny dar – Kościół. Taki sam dar rodzi się również z naszej ofiarnej miłości!

W cierpieniu ukryta jest siła

Ksiądz Michał Rękas przypominał o jeszcze jednej wartości Apostolstwa Chorych. „Chorzy zamiast być kłopotem i ciężarem dla otoczenia i społeczeństwa, zamiast czuć się postawionymi poza na- wiasem życia i pracy, przez Apostolstwo dochodzą do zrozumienia celu cierpienia i ukochania nawet swoich boleści i cho- rób” – czytamy w pierwszym numerze naszego miesięcznika. „Wynikające z cho- roby uczucie przykre, bolesne, gorzkie zmienia się w uczucie jasne i dobre, chory

Nie można

prowadzić

Apostolstwa

bez spotkań

z chorymi.

(7)

Z B L I S K A

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

poznaje, że cierpienie przynosi korzyści w życiu i że ma wielką wartość w świetle miłości Boga i bliźniego.”

W październiku koncelebrowałem wraz z biskupem Markiem Szkudło Mszę świętą w domu trzydziestokilkuletniej Gabrysi z Pszczyny. Gabrysia jest chora na zespół Devika. Często bywa w szpi- talu. Choroba coraz bardziej wyniszcza jej ciało. Jej pogodne usposobienie, we- wnętrzna i zewnętrzna radość sprawiają, iż obok niej jest zawsze sporo ludzi, nie tyle pocieszających ją, co szukających u niej pociechy. Potrafi szybko nawią- zywać relacje. Na wspomnianej Mszy świętej zgromadziła wokół siebie ponad trzydzieści osób. Ona „sprowadza do stóp Jezusa wiele dusz” – przywołując słowa Świętej z Kalkuty – nie tylko zewnętrznie – słowem, postawą życia, lecz przede wszystkim wewnętrznie – duchowo.

Do niej, jak i do każdej osoby chorej, osłabionej przez wiek i niepełnosprawnej mówi Święta z Kalkuty: „Twoje cierpienie i modlitwy stają się kielichem, do którego my wlewamy miłość dusz, które zbieramy.

Dlatego jesteś równie ważna i niezbędna dla realizacji naszego celu. Aby zaspokoić pragnienie Jezusa, musimy mieć kielich – i ty, i inni – możecie tworzyć ten kielich.

W rzeczywistości możesz zrobić dużo więcej złożona cierpieniem w łóżku, niż ja swobodnie poruszająca się, ale ty i ja razem możemy wszystko w Nim, który nas umacnia (zob. Flp 4, 13).”

Dziękuję wszystkim osobom chorym, które podobnie jak Gabrysia, ofiarują swoje cierpienia w jedności z Chrystusem za Kościół święty. W 2016 roku wstąpi- ło do Apostolstwa Chorych ponad sto

czterdzieści osób, odkrywając wartość tej drogi. Zapraszam także innych, którzy pragną uwewnętrznić drogę Apostolstwa.

Na przedostatniej stronie miesięcznika każdorazowo podane są warunki przy- należności. Wstępując do Apostolstwa, uczestniczymy w jego duchowych owo- cach: w modlitwie i ofierze cierpienia innych chorych wspierających Apostol- stwo. Raz na tydzień odprawiam Mszę świętą w intencjach przysyłanych do Sekretariatu. W podobnej intencji przy- najmniej dwa razy w miesiącu odprawia Mszę świętą ks. Grzegorz Hawel, dyrektor Domu św. Józefa dla księży emerytów w Katowicach.

Wiele się działo

Koniec roku jest okazją do podsumo- wania pracy Sekretariatu Apostolstwa Chorych. Pozwólcie, iż przywołam kilka liczb. Droga apostołowania przez cier- pienie nieraz rodzi się z duszpasterstwa chorych, czyli z towarzyszenia chorym sakramentalnie i czysto po ludzku. Dla- tego nie można prowadzić Apostolstwa bez spotkań z osobami chorymi w ich domach, szpitalach, hospicjach, domach pomocy społecznej, podczas rekolekcji, Dni Chorego i pielgrzymek, czyli bez duszpasterstwa chorych. Dziękuję Bogu za ten czas. Mijający rok był okazją do odprawienia wielu Mszy świętych przy łóżku chorego, udzielenia sakramentu namaszczenia chorych, wysłuchania spowiedzi świętej, przeprowadzenia dwudziestu czterech Dni Chorego oraz dziewięciu serii rekolekcji. Dziękuję księ- dzu prałatowi Stanisławowi Puchale za poprowadzenie jednych z trzech serii

(8)

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

rekolekcji Apostolstwa Chorych, a tak- że gronu współpracowników i wolon- tariuszy pomagającemu duszpastersko i redakcyjnie. W minionym roku miałem okazję przypomnieć drogę Apostolstwa Chorych czterem grupom kapłanów:

z archidiecezji wrocławskiej 20 i 27 lu- tego w ramach rejonowych konferencji, z diecezji opolskiej 6 kwietnia podczas ich corocznego spotkania formacyjnego Emaus w Nysie, z Polskiej Misji Katolic- kiej we Francji podczas wrześniowych rekolekcji w Domu Polskim „Bellevue”

w Lourdes, 5 kwietnia i 11 października kapelanom szpitalnym z archidiecezji katowickiej oraz członkom Zespołu Komisji Episkopatu Polski ds. Duszpa- sterstwa Służby Zdrowia i Chorych zgro- madzonym w Katowicach 26 września wraz z biskupem Stefanem Regmuntem.

Dziękuję księżom arcybiskupom, bisku- pom oraz rektorowi PMK we Francji za otwartość. Promując Apostolstwo Cho- rych we Francji niejako wracamy do jej polskich korzeni. Krótko przypomnę, iż dzięki ks. Michałowi Rękasowi oraz Adeli Głażewskiej Apostolstwo Chorych zostało przeszczepione na teren Polski – do Lwowa właśnie z Francji.

O Nowennie

Kończący się rok kalendarzowy był związany liturgicznie z Nadzwyczajnym Jubileuszem Miłosierdzia. Był także dla Apostolstwa Chorych pierwszym rokiem dziewięcioletniej Nowenny przygoto- wującej na stulecie istnienia wspólnoty w świecie. W tym roku pochylaliśmy się nad Pierwszą Osobą Trójcy Świę- tej – Bogiem Ojcem. 22 października

Apostolstwo Chorych zorganizowało pielgrzymkę do opactwa benedyktyń- skiego w Tyńcu, Sanktuarium Miłosier- dzia Bożego i Centrum św. Jana Pawła II w Łagiewnikach oraz do Sanktuarium Ecce Homo w Krakowie, gdzie spoczy- wają relikwie św. Brata Alberta. Otwie- rając się na Ojcostwo Boga, podążaliśmy śladami ojcostwa duchowego świętych:

Benedykta, Jana Pawła II oraz Adama Chmielowskiego. Wspomniana Nowen- na Apostolstwa Chorych nawiązuje do Wielkiej Nowenny przed Millenium Państwa Polskiego oraz do działań św.

Jana Pawła II przygotowujących Jubileusz 2000 lat chrześcijaństwa. Jej program wypływa niejako z życia, z konkretnego doświadczenia spotkań z osobami cho- rymi, jest także opracowana w Katedrze Nauk o Rodzinie Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego.

Pragnę także podziękować wszystkim czytelnikom miesięcznika „Apostolstwo Chorych” oraz kapłanom prenumeru- jącym czasopismo w swoich parafiach.

Zachęcam do dalszego rozszerzania krę- gu czytelników. Apostolstwo Chorych zarówno w wymiarze redakcyjnym, jak i duszpasterskim utrzymuje się dzięki ofiarom materialnym wiernych. Za każdą więc ofiarę na cele Apostolstwa Chorych, dziękuję.

Kończąc pragnę wszystkim czytelni- kom, jak i członkom wspólnoty Apostol- stwa Chorych złożyć Bożonarodzeniowe życzenia: niech Nowonarodzony Chrystus będzie źródłem wszelkiej pociechy, umac- nia wiarę, pogłębia ufność w obecność Bożą w naszym życiu oraz buduje miłość.

q

Żadnej osłody nie przynosiły tony kolęd płynących z telewizora w dyżurce.

Nawet Msza święta w kaplicy była smutna, bo w asyście stał ksiądz-staruszek z założonym do dłoni wenflonem, a strojami kolędników były szlafroki.

(9)

Z B L I S K A

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

JACEK GLANC

W

późnych latach osiemdzie- siątych ubiegłego już wieku przeznaczone mi było odby- wać zasadniczą przygodę z zielonym mundurem we wrocławskiej klinice woj- skowej. Potężny kompleks był na dwa lata domem dla medyków – „ochotników”, którzy z przymusu służbowego musie- li zrozumieć, co to praca „ku chwale Ojczyzny”. Pośród wspomnianych po- znałem Pawła, z którym bardzo było mi po drodze w postrzeganiu świata.

Golgota w żłóbeczku Tuż przed Bożym Narodzeniem za- dbaliśmy o stosowny klimat. Ja, gdzieś z chaszczy, wyszarpałem rachityczne- go świerka, a mój kolega przygotował żłóbek wymoszczony słomą, w którym położył… Ukrzyżowanego. Kompozycja

„zabolała” estetycznie. Nie spotkała się

też ze zrozumieniem (a nawet jego pró- bą) ze strony stęsknionych za domem i sielskością świąt żołnierzy, naszych kolegów. Trzeba było szukać figurki niemowlaka – Dzieciątka, o przepiso- wo gładkich rysach i różowych policz- kach. To nic, że w ponad półmetrowym żłóbku spało nieproporcjonalne, ledwo 10-centymetrowe Dzieciątko, przynie- sione przez którąś z pielęgniarek. Do- piero wtedy mundurowa brać – głosami wyraźnie wskazującymi na „niedostro- jenie” ze wzruszenia ściskającego gardła – zanuciła kolędę „Wśród nocnej ciszy”.

Paweł też śpiewał, ale nie potrafił zrozu- mieć, że my nie pojmujemy tego, co dla niego było poszerzeniem perspektywy cudu zbawienia. Obraz Ukrzyżowanego w żłóbku przekraczał granice wyzna- czone przez wspomnienia dzieciństwa, wigilijny stół, opłatek, kolędy i paster- kę. To były samotnicze i mgliste chwile, pełne surowości odkrywanego świata.

Z jednej strony – wojskowy falsyfikat

O trudnych świętach

Żadnej osłody nie przynosiły tony kolęd płynących z telewizora w dyżurce.

Nawet Msza święta w kaplicy była smutna, bo w asyście stał ksiądz-staruszek z założonym do dłoni wenflonem, a strojami kolędników były szlafroki.

(10)

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

Wigilii i liturgiczna pustynia świąt, któ- rych wymiar w tym względzie ratowała jedynie radiowa pasterka transmitowana z Watykanu. Z drugiej zaś – zderzenie z dojrzałą prawdą, że bez krzyża betle- jemska noc nie rozbłyśnie nigdy pełnią treści. To były trudne święta…

Noc Nadziei i Światła Dwa lata służby minęły w nazbyt wol- nym tempie. Ja pozostałem przy swoim białym fartuchu, zaś Paweł spełnił swoje marzenie i przywdział biały habit. Kore- spondowaliśmy z niestałą częstotliwością, ale zawsze bardzo emocjonalnie.

Pamiętam, że opisałem mu z detala- mi mój pierwszy dyżur w noc wigilijną.

Raziła mnie blada „białość” szpitalnej pościeli, dominująca zdecydowanie nad bielą łamanego na pół opłatka. Rozczu- lał mnie widok maluchów siedzących przy sztucznej choince, pamiętającej czasy „wczesnego Gierka”. Drażniły mnie jednokolorowe lampki, plastikowe bomb- ki i lameta wielokrotnego użytku jako ozdoby sal chorych. Żadnej osłody nie przynosiły tony kolęd płynących z tele- wizora w dyżurce. Nawet Msza święta w kaplicy była smutna, bo w asyście stał ksiądz-staruszek z założonym do dłoni wenflonem, a strojami kolędników były szlafroki.

Paweł (a raczej o. Paweł) odpisał bardzo szybko. Pamiętam, że podkreślał pasyjny wymiar naszego człowieczego pielgrzymowania, który bywa bolesny i oczyszczający. Przekonywał, że patrząc przez wiarę na doświadczenie bólu i cier- pienia, wiemy, iż nasze życie nie koń-

czy się na krzyżu. Krzyż jest znakiem CANSTO

CKPHOTO.PL

(11)

Z B L I S K A

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

nadziei i prowadzi do zmartwychwstania.

Trzeba więc odnajdywać radość Boże- go Narodzenia nawet w warunkach tak niekorzystnych jak przestrzeń szpitalna, bo cud betlejemskiej nocy to narodzi- ny Nadziei i Światła oraz odpowiedź na grozę „nocy czarnej” i bezsensu. Argu- mentacja była przekonująca, ale święta i tak były trudne…

Kto tu kogo pociesza?

Kilka dni przed ubiegłoroczną Wi- gilią otrzymałem życzenia świąteczno- -noworoczne od o. Pawła. To były życze- nia z Rzymu, który od prawie trzech lat jest ewangelizacyjnym zagonem mojego kolegi. Sama treść życzeń – jak zawsze – pełna była ciepła i serdeczności. Nie- pokojący był dopisek, będący deklaracją rozpoznanej choroby oraz „bogata” lista procedur medycznych, którym musiał poddać się Paweł, by przynajmniej zy- skać szansę na ozdrowienie. Przeczyta- łem i skomentowałem: znowu – trudne święta!

Poczułem potrzebę napisania czegoś krzepiącego do człowieka potężnej wiary, ale przy tym także ogromnej czysto ludz- kiej wrażliwości. Tekst „kleił się” marnie.

Ostatecznie o. Paweł uprzedził mnie ko- lejnym listem elektronicznym. Wyznał:

„Mając świadomość choroby, łazikuję po Rzymie i próbuję jakoś złapać atmosferę Bożego Narodzenia. Do wczoraj, wy- chodziło mi to beznadziejnie. I właśnie wtedy zajrzałem do Bazyliki Świętego Krzyża w Jerozolimie. W małej kaplicy jest grób i różne pamiątki Antonietty Meo, nazywanej Nennoliną. Dziewczyn- ka zmarła w lipcu 1937 roku w wieku 7

lat. Zachorowała na raka kości, mając 5 lat. Z tego powodu amputowano jej lewą nogę. Nie przeszkadzało jej to, by być pełnym radości dzieckiem. Z cza- sem nabrała zwyczaju pisania listów do Boga Ojca, Pana Jezusa, Matki Boskiej lub Anioła Stróża, które następnie wkła- dała w stopy figurki Dzieciątka Jezus.

Zebrało się ich ponad sto sześćdziesiąt.

Listy są dowodem wręcz mistycznego życia Antonietty. W gablotach można zobaczyć sukienkę dziewczynki, małą laskę, której musiała używać po operacji, zabawki, przytulankę. Jest też list pisany na Boże Narodzenie…”.

Kolejny e-mail od Pawła dopełnił

„urwanej” korespondencji: „List Anto- nietty – mojej świątecznej Patronki na Boże Narodzenie rozbudził we mnie na- dzieję i radość! Mała Nenna napisała:

Drogi Jezu, dzisiaj przyjmę Komunię. Jezu przyjdź wtedy szybko do mojego serca, a ja będę Cię trzymać mocno i całować jak maleńkie Dzieciąteczko. Chciałabym, żebyś został w nim tak na zawsze, bo jako Dzieciątko doświadczyłeś ludzkiej słabości i bezbronności! Drogi Jezu, prze- syłam Ci całusy”.

Pomyśleć, że to ja miałem zamiar napisać do o. Pawła list z duchowym zastrzykiem optymizmu. A to znowu on wyprzedził mój religijny refleks, za- poznał mnie z sześcioletnią Patronką

„świąt trudnych” i jak w czasach woj- skowej służby – uzmysłowił teologicz- ną prawdę: „A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (J 1, 14). We wszystkim, co ludzkie – zamieszkało!

q

(12)

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

Z Księgi Psalmów. To, co dobre i piękne, rodzi się wśród bólu.

Proszę o otwarcie Pisma Świętego na Psalmie 61.

O zmaganiach i pragnieniach

KS. JANUSZ WILK

D

otykamy Psalmu, który wyraża ból. Pod względem formy literac- kiej jest on lamentacją, zrodzoną z tęsknoty i troski. Zawiera następujące sekcje tematyczne: błaganie o pomoc (wersy 2-3); wyznanie ufności i modlitwa osobista (wersy 4-5); wyznanie ufności i modlitwa za króla (wersy 6-8); pragnie- nie wychwalania Boga (wers 9).

Psalmista prawdopodobnie przeby- wał poza ojczyzną. Oddalony od świą- tyni jerozolimskiej i bliskich mu osób, musiał zmagać się nie tylko z ludźmi jemu nieprzychylnymi, ale i z własną słabością. Woła zatem do Boga, błaga Go o siły, pomoc, nadzieję (wersy 2-3).

Nadzieja bowiem sprawia, że człowiek jest aktywny (nie tylko w sensie fizycz- nym). Natchniony autor jednak wie, że nadzieja potrzebuje powiernika – kogoś,

kto będzie jej gwarantem. Czasem bę- dzie nim konkretny człowiek, ale zawsze powinien nim być Bóg. Kryzys nadziei to zderzenie dwóch czasów: teraźniej- szości i przyszłości.

Święty Augustyn w słowach wersu 3 „gdy słabnie moje serce” dostrzegł udręczenie psalmisty pokusą. Tak oto skomentował ten stan, odnosząc go do czasów jemu (i nam) współczesnych:

„Nasze życie pośród obecnej wędrówki nie może nie doznawać pokus. Postęp bowiem nasz dokonuje się przez pokusę i nikt, kto nie jest kuszony, nie uświadomi sobie kim jest i nie może zostać uwień- czony, jeśli nie zwycięży, a nie zwycięży, jeśli nie walczy, a nie może walczyć, nie mając nieprzyjaciela i pokus”.

Jedną z najgroźniejszych pokus jest poczucie, że Bóg pozostawił nas samych.

Jednakże w tym Psalmie orant nie musiał się z nią mierzyć. Doświadczył już Bożej pomocy, wie że może liczyć na Boga,

(13)

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

B I B L I J N E C O N I E C O

któremu wierzy. Dla niego jest On jak

„wieża warowna” (wers 4), zapewniająca bezpieczeństwo, ale i możliwość lepsze- go spojrzenia na to wszystko, co dzieje się wokół. Z perspektywy „Bożej wieży”

łatwiej także przyjrzeć się pytaniu: „o co tak naprawdę chodzi w naszym życiu?”.

Psalmista tęskni za świątynią w Je- rozolimie, którą określił jako „namiot”, („przybytek”) /wers 5/. Wyczuwa, że tyl- ko tam może znaleźć pokój zarówno ten zewnętrzny, jak i ten trudniejszy – pokój serca. Aby wyrazić to pragnienie posłu- żył się metaforą skrzydeł, pod którymi chce się schronić (zob. Ps 17, 8; 36, 8; 57, 2). Może w ten sposób nawiązał także

do cherubów zamieszczonych nad Arką Przymierza (zob. Wj 25, 18-20; 37, 7-9)?

Orant w swojej modlitwie odniósł się do ślubowania, które złożył wobec Boga. Nie pozostawił nam jednak żad- nych informacji czego mogło ono doty- czyć. Wspomniał natomiast, że Bóg nie jest wobec niego obojętny, tak jak nie jest obojętny wobec tych, którzy czczą Boże imię (wers 6). Do swojej osobistej prośby dodał modlitwę za króla (wersy 7-8). Choć sam przebywa poza ojczyzną, wspiera tego, który dba o jego kraj. Jest wierzącym patriotą, głęboko przekona- nym, że jeśli król będzie wpatrywał się w Boże oblicze, będzie również uważnie i troskliwie spoglądał na oblicze każdego człowieka, który został powierzony jego królewskiej władzy (pieczy). Prosi dla króla o „łaskę i wierność, aby go strzegły”

(Ps 61, 8). Pragnie, aby one (jak aniołowie) opiekowały się władcą (zob. także: Ps 40, 12; Prz 20, 28).Psalmista kończy swoją modlitwę już nie z sercem obolałym, ale pełnym żarliwości o chwałę Boga.

Pragnie swoim życiem wychwalać imię Boga i równocześnie być wiernym przy- rzeczeniom, które Jemu złożył. Pierwsze pragnienie świadczy o jego gorliwości wobec Boga, a drugie (chyba trudniejsze) o dojrzałości i odpowiedzialności wobec Niego. Przedstawiony Psalm może nam przypominać o starej prawdzie, że to, co szlachetne rodzi się w trudzie i zma- ganiach. Może nas także zachęcać, aby czasem przyjrzeć się z jakich rzeczy, pra- gnień i marzeń utkane jest nasze życie.

I ku czemu (komu) one nas prowadzą.

q

CANSTOCKPHOTO.PL

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

Życie, które jest miłością

– Święty Brat Albert Chmielowski

Im bardziej poświęcał się służbie ubogim i bezdomnym, tym rzadziej malował, aż w końcu prawie całkowicie zaniechał ukochanego malarstwa i swoich kontaktów ze sztuką. Zajął się za to „malowaniem”

innego arcydzieła.

J

uż od pewnego czasu wiadomo, że nadchodzący rok 2017 Kościół w Polsce będzie obchodził jako Rok św.

Brata Alberta. Zadecydowali o tym księ- ża biskupi uczestniczący w 373 zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski.

Przychylili się w ten sposób do prośby przełożonej generalnej Zgromadzenia Sióstr Albertynek – s. Krzysztofy Marii Babraj oraz Wojciecha Bystrego – prze- wodniczącego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Również polski Sejm, na podstawie uchwały Komisji Kultury i Środków Przekazu z maja tego roku, ustanowił rok 2017 Rokiem Adama Chmielowskiego – św. Brata Alberta. Tą datą szczególnie raduje się Towarzystwo Pomocy im. św. Brata

Alberta. Ta pierwsza w Polsce organizacja pozarządowa wspierająca bezdomnych, zajmująca się prowadzeniem schronisk i noclegowni, prowadząca kuchnie i łaź- nie oraz organizująca szkolenia dla pra- cowników i wolontariuszy, w 2017 roku świętuje bowiem jubileusz 35-lecia swego istnienia.

Matka Boża w prezencie Inaugurację Roku św. Brata Alberta zaplanowano na pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Tego dnia – 25 grudnia 2016 roku – obchodzimy bo- wiem 100. rocznicę śmierci świętego, o którym mówiono – parafrazując jedno z jego ulubionych zdań – że jest „dobry jak chleb”.

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Adam Chmielowski, późniejszy Brat Albert przyszedł na świat 20 sierpnia 1845 roku w podkrakowskiej Igołomii, jako najstarszy z czwórki dzieci Woj- ciecha i Józefy. W 9. roku życia stracił ojca, zaś jako czternastolatek – matkę.

Osieroconym rodzeństwem zajęła się siostra ojca, Petronela Chmielowska, obdarzając dzieci miłością, jakiej zo- stały pozbawione po stracie rodziców.

Umierając, pani Chmielowska podaro- wała Adamowi obrazek Matki Boskiej

Częstochowskiej, który stale nosił przy sobie. Być może to ten fakt zachęcił go do wielkiej czci, jaką zawsze obdarzał Maryję.

Wrażliwy artysta

Na długo przed tym, nim dał się po- znać jako ten, który „jest dobry jak chleb”, Adam Chmielowski zyskał sławę polskie- go patrioty i malarza. Miał zaledwie 18 lat, kiedy jako student Szkoły Rolniczo-Le- śnej w Puławach postanowił wstąpić do

WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

młodzieżowego oddziału „Puławiaków”

i wziąć udział w powstaniu styczniowym, podczas którego został poważnie ranny w nogę. Ostatecznie nogę amputowa- no, zaś on sam dostał się do niewoli. Na szczęście udało mu się zbiec do Paryża, skąd, korzystając z ogłoszonej amnestii, powrócił w 1865 roku. Wykorzystując swój talent malarski, wbrew opinii rodziny, która nie pochwalała jego artystycznych pasji i uważała to za nierozważny i nie za- pewniający bezpieczeństwa materialnego kaprys, postanowił na poważnie zająć się sztuką. Rozpoczął więc studia malarskie w Warszawie, a kontynuował je

w Monachium. W tych latach miał okazję poznać wielu sław- nych polskich malarzy tamtego okresu: Gierymskiego i Cheł- mońskiego, a po studiach także Witkiewicza. Z niektórymi się zaprzyjaźnił. Choć nie odnosił początkowo większych sukce- sów, chwalono go za sposób posługiwania się barwą i światłem.

Adam Chmielowski powrócił do kraju w 1874 roku. Bywał na wtorkowych spo- tkaniach u Heleny Modrzejewskiej. Z cza- sów tych spotkań zachowała się o nim opinia, że „był on chodzącym wzorem wszystkich cnót chrześcijańskich i głębo- kiego patriotyzmu – prawie bezcielesny, oddychający poezją, sztuką, miłością bliź- niego, natura czysta i nieznająca egoizmu, której dewizą powinno być: szczęście dla wszystkich, Bogu chwała i sztuce”.

Sztukę Adam Chmielowski zawsze łą- czył z głębokim życiem wewnętrznym.

Według niego każdy człowiek mógł być artystą, byleby miał bogatą duszę. On

sam z czasem coraz częściej podejmował w swej twórczości tematykę religijną.

Jednym z najbardziej znanych, mocno oddziałujących na wyobraźnię odbior- cy, jest niedokończone dzieło powstałe w latach osiemdziesiątych XIX wieku – Ecce Homo, przedstawiające umęczonego Chrystusa przed sądem Piłata. Ten, jak i inne obrazy Adama Chmielowskiego z tego okresu, wyraźnie wskazywały na duchowe przemiany zachodzące w du- szy artysty.

Obraz Ecce Homo stał się milczącym świadkiem jego rozmów z Chrystusem, utwierdzania się w powołaniu, które już od dawna w nim kieł- kowało i wreszcie ostatecznej decyzji pełnego oddania się Bogu. Podjąwszy takie posta- nowienie, szukał tylko odpo- wiedniej dla siebie drogi.

Wśród „najmniejszych”

Jesienią 1879 roku Adam Chmielowski odprawił rekolekcje w kon- wikcie ojców jezuitów w Tarnopolu. Po rekolekcjach jeszcze bardziej utwierdził się w decyzji o wstąpieniu do klaszto- ru, ale też wzrastał jego twórczy zapał.

Czuł jednak, że Bóg przeznaczył mu inną drogę, niż droga artysty. Trzeba było ją tylko odnaleźć. Niełatwe doświadczenia czekały go wśród tych poszukiwań. I tak, po półrocznym pobycie w nowicjacie musiał opuścić zakon jezuitów, by we Lwowie, w szpitalu psychiatrycznym le- czyć się z depresji. Stamtąd udał się do swego brata Stanisława. Pobyt na Podo- lu, gdzie ostatecznie wrócił do zdrowia, zaowocował również silnymi związkami

Kierował spojrzenia innych na Boga

bogatego

w Miłosierdzie.

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

z Trzecim Zakonem św. Franciszka oraz pracą apostolską wśród mieszkańców wsi. Ukształtowany i zahartowany tymi wydarzeniami, w 1884 roku powrócił do Krakowa. Jego malarska pracow- nia wkrótce stała się przytułkiem dla krakowskich nędzarzy. Chętnie bywał też w zakładzie ks. Siemaszki prowa- dzącego dzieło miłosierdzia dla młodo- cianych włóczęgów i w ogrzewalni na Kazimierzu. Pod wpływem kontaktów z o. Rafałem Kalinowskim wielką czcią obdarzał św. Jana od Krzyża. Wiedział już wówczas, że swoje życie poświęci Bogu, służąc Mu w Jego „najmniejszych braciach” – ludziach bezdomnych i opuszczonych. Aby ratować ludzką godność w najuboższych z ubogich i dać im szansę na życie w godziwych warunkach, marzył, by otwierać dla nich, zwłaszcza w dużych miastach, przytuliska. Pragnął w ten praktyczny sposób skierować ich spojrzenie na Boga bogatego w Miłosierdzie.

Nowe „arcydzieło”

Po trzech latach takiej działalności, w 1887 roku przywdział habit, a rok póź- niej na ręce kardynała Albina Duna- jewskiego złożył swoje śluby zakonne.

Z tego okresu pochodzą słowa, jakie wówczas napisał do rodziny: „Umarł Adam Chmielowski, narodził się brat Albert”. Dał początek nowym zgroma- dzeniom zakonnym: Braci Albertynów w 1888 roku oraz w 1891 roku – Sióstr Albertynek. Zainspirowany swoim związkiem z Trzecim Zakonem św.

Franciszka z Asyżu, regułę nowych zgromadzeń oparł na pierwotnej regule

swego ulubionego świętego. Nie narzucił im tradycyjnego życia zakonnego, dając swobodę działania na polu nędzy spo- łecznej takimi metodami, jakie uznają za najlepsze, pod jednym warunkiem:

że będą one oparte na Ewangelii.

Ogrzewalnie miejskie, w których do- tąd służył, stopniowo zamieniał w przy- tuliska. Do pobytu w przytulisku miał prawo każdy ubogi. Brat Albert pragnął, by przytuliska były czymś w rodzaju samowystarczalnych kolonii, w któ- rych wszyscy, a więc bezdomni wraz z członkami zgromadzeń zakonnych, będą wspólnymi siłami i wspólnymi narzędziami, pracowali na swoje utrzy- manie. Na cel przytulisk przeznaczał środki, jakie udało mu się uzyskać ze sprzedaży swoich obrazów. Ponieważ wiedział, że jest to tylko mała kropla w morzu potrzeb, w duchu pokory chętnie podejmował się kwestowania na rzecz ubogich. Ale wszystko miało swą cenę. Im bardziej poświęcał się służ- bie ubogim i bezdomnym, tym rzadziej malował, aż w końcu prawie całkowicie zaniechał ukochanego malarstwa i swo- ich kontaktów ze sztuką. Zajął się za to „malowaniem” innego arcydzieła.

Arcydzieła na miarę Bożą, jakim jest każdy człowiek niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł, niezależnie od tego jak często i jak nisko upadał i jak bardzo ubrudzona jest jego dusza.

Pracował dla takich osób i żył z nimi.

Byli to niekiedy ludzie nie tylko ubodzy czy bezdomni, ale żyjący poza społe- czeństwem i poza prawem. To im – ludziom z marginesu – zapragnął te- raz Brat Albert, jak swoim obrazom,

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

przywracać barwy i światło. To, co ro- bił nie było filantropią. Zależało mu, by przebudować świat w imię Chrystusa.

Dobry Brat

Miał rzadki charyzmat rozpoznawania ludzkich potrzeb. Gdy tylko zachodziła taka konieczność, poza przytuliskami dla bezdomnych i ubogich, zakładał również domy dla sierot, dla niepełnosprawnych, dla starców czy osób nieuleczalnie cho- rych. Czasem, oprócz „ryby”, podawał ludziom także przysłowiową „wędkę”, na przykład pomagając bezrobotnym znaleźć pracę. Swoją służbę traktował jako jedną z form kultu Męki Pańskiej. W twarzach swoich podopiecznych rozpoznawał bo- wiem umęczone oblicze Chrystusa sto- jącego przed sądem Piłata. Jego ewange- liczny radykalizm kazał mu zawsze szukać woli Bożej i wypełniać ją. Zapewne tym, co najbardziej mu w tym pomagało, było głębokie życie modlitewne. Kiedy jednak potrzebował go ktoś z najuboższych, to niezależnie od tego, jak bardzo zatopiony był w modlitwie, nie wahał się – jak sam mawiał – „porzucić Chrystusa dla Chry- stusa”, stając się przy tym apostołem Jego Miłosierdzia. Brat Albert zdawał sobie sprawę, że aby podołać swoim obowiąz- kom, bracia i siostry z jego zgromadzeń muszą mieć odpowiednią formację. Do- konywała się ona pod jego kierunkiem w tak zwanych domach pustelniczych, z których najsławniejszy powstał na za- kopiańskich Kalatówkach.

Trudną, często niewdzięczną służbę, jakiej się podjął, Bratu Albertowi ułatwiała jego wrodzona dobroć serca. Czy w swej prostocie i pokorze mógł przypuszczać, że

jego maksyma: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakar- mić się, jeśli jest głodny”, nie tylko rozpali serca innych ludzi i skłoni ich do podobnej formy służby Chrystusowi, ale na zawsze i nieodłącznie przylgnie do niego, stając się niemal jego drugim imieniem...

Ufając Bożej Opatrzności Służąc ubogim, Brat Albert dzielił z nimi ich los. Uważał, że aby pomóc im wydźwignąć się z nędzy duchowej czy materialnej, musi być z nimi, żyć ich życiem – jak „brat wśród braci”. Prakty- kował więc radykalne ubóstwo, całko- wicie polegając na Bożej Opatrzności i to samo zalecał członkom założonych przez siebie zgromadzeń. Nic dziwnego, że zgromadzenie albertyńskie postrzegane było jako „ubodzy, posługujący ubogim, cisi, pobożni i pracowici ludzie, których życie jest czymś więcej niż pracą – jest miłością”. Brat Albert zmarł w opinii świę- tości 25 grudnia 1916 roku w Krakowie.

Pochowano go na Cmentarzu Rakowic- kim. W 1938 roku prezydent Polski Ignacy Mościcki nadał mu pośmiertnie Wielką Wstęgę Orderu Polonia Restituta za wy- bitne zasługi w działalności niepodległo- ściowej i na polu pracy społecznej. Po procesie beatyfikacyjnym i kanonizacyj- nym jego doczesne szczątki złożono pod ołtarzem w Sanktuarium Ecce Homo św.

Brata Alberta na Prądniku Czerwonym w Krakowie. Papież Jan Paweł II, w Liście do rodziny albertyńskiej opublikowanym z okazji 150. rocznicy urodzin św. Brata Alberta, tak o nim napisał: „Jest to święty

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

o duchowości urzekającej zarówno swym bogactwem, jak i swą prostotą. Pan Bóg prowadził go drogą niezwykłą: uczestnik powstania styczniowego, utalentowany student, artysta-malarz, który staje się naszym polskim Biedaczyną (jak św. Fran- ciszek z Asyżu) szarym bratem, pokornym jałmużnikiem i heroicznym apostołem Miłosierdzia”.

Oprócz słów, także czyny W kontekście tych słów św. Jana Pawła II należałoby pragnąć, aby Rok św. Brata Alberta, który zakończy się w Boże Na- rodzenie 2017 roku okazał się wspaniałą kontynuacją Roku Miłosierdzia i obcho- dzonego w Kościele w Polsce Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Ważne, by nie był jedynie okazją do organizowania

spotkań, konferencji, paneli dyskusyj- nych czy wystaw poświęconych życiu i działalności Adama Chmielowskiego, ale przede wszystkim zmobilizował nas, do wielkodusznego świadczenia miłosier- dzia wyrażonego konkretnymi uczynkami miłości wobec wszystkich naszych „braci najmniejszych”. Niech też stanie się okazją do modlitwy w intencji dzieł miłosierdzia i osób, które praktykują je na co dzień oraz tych, którzy są ich adresatami. W ciągu roku będzie ku temu sposobność wiele razy, jak chociażby podczas majowego, nocnego czuwania wspólnot albertyńskich na Jasnej Górze, czy podczas czerwco- wej Mszy świętej z udziałem Episkopatu Polski, w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie.

opracowała: DANUTA DAJMUND

DANUTA DAJMUND

Uczestnicy październikowej pielgrzymki Apostolstwa Chorych w krakowskim Sanktuarium Ecce Homo przy Domu Generalnym Sióstr Albertynek.

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

Jesteś naszym skarbem

DANUTA DAJMUND

N

iewielkie mieszkanko w jednym z typowych bloków na świę- tochłowickim osiedlu. Mimo skromnego wyposażenia, zapewne pa- miętającego lepsze czasy, na każdym kroku widać dbałość gospodarzy o prak- tyczne wykorzystanie każdego skrawka powierzchni. Nietrudno też dostrzec niewątpliwy kunszt pana domu, który przed laty własnoręcznie dostosował to

„gniazdko” do potrzeb swojej rodziny.

A rodzina to niezwykła. Wprawdzie przedpołudniowa pora nie pozwala mi poznać osobiście wszystkich jej członków, ale pani Ania i najmłodsza córka – Basia wspaniale ich reprezentują. Miałam i tak sporo szczęścia, bo zwykle o tej porze

Basi również nie ma w domu. Wczoraj, wraz z mamą była jednak na rutynowej komisji orzekającej o grupie inwalidztwa.

Tak, jakby miało się coś zmienić w stanie mojej córki – mówi z nutką goryczy pani Ania. Bo Basia urodziła się z zespołem Downa, który jest uwarunkowany gene- tycznie i nie ma na niego żadnego lekar- stwa, tylko rehabilitacja, a tymczasem co 4-5 lat musi stawiać się przed podobną komisją. A to dla Basi zawsze wiąże się ze sporym stresem, więc postanowiłam, że dziś trochę odpocznie i nie pójdzie do szkoły.

Ja też cię kocham

Pani Anna i Basia doskonale przy- gotowały się do mojej wizyty. Na stole leżą odbitki fotografii z rodzinnych al- bumów. Bez trudu rozpoznaję na nich Ryzyko uszkodzenia płodu podczas badań prenatalnych było dość duże, więc o takich badaniach nawet nie myśleliśmy. A nawet gdybym im się poddała, to ich wynik i tak nie miałby dla nas żadnego znaczenia. O aborcji nie mogło być mowy!

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

śliczne, delikatne i radośnie uśmiechnię- te dziewczątko, które chwilę wcześniej przywitało mnie wraz z mamą w progach swojego domu. Basia jako kilkulatka, Ba- sia w przedszkolu, Basia w towarzystwie starszych sióstr, Basia w ośrodku rehabi- litacyjnym, Basia – nastolatka w odświęt- nej sukience na czyimś weselu. Basia…

wszędzie Basia. Nietrudno zgadnąć, że to właśnie wokół Basi koncentruje się życie tego domu i tej rodziny – jednej z wielu, a przecież tak niezwykłej.

Tak się złożyło, że kiedy z moim przy- szłym mężem Czesławem zdecydowaliśmy się pobrać, w Polsce trwał akurat stan wo- jenny, a z tym wiązały się liczne obostrze- nia – wspomina pani Anna. Nie wiedzie- liśmy jak uda nam się zorganizować ślub

i wesele. Potrzebne były przecież rozmaite przepustki i pozwolenia. Ślub zaplanowa- liśmy na przypadające 6 sierpnia Święto Przemienienia Pańskiego. Okazało się, że już na samym początku naszego związku mieliśmy sporo szczęścia, czy też raczej czuwała nad nami Opatrzność, bo 22 lipca 1983 roku zniesiono wszystkie rygory stanu wojennego.

Pani Ania przyznaje, że oboje z mę- żem mają raczej „zdecydowane” charak- tery, więc ich życie małżeńskie i rodzinne od początku musiało opierać się na wielu kompromisach – oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa. Pomogło i to, że mąż pani Anny wywodził się z bardzo religijnej rodziny, kultywującej piękne tradycje patriotyczne. Jego ojciec był

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

nawet więźniem filii obozu koncentra- cyjnego w Oświęcimiu.

Ale oczywiście nie wiadomo, kim by- libyśmy dzisiaj, gdyby nie nasze córki, a zwłaszcza Basia. To ona – taka krucha i delikatna, z tym swoim dodatkowym chromosomem – najbardziej scaliła na- szą rodzinę. To ona okazała się naszym cennym skarbem – wyznaje pani Ania.

Jakby na potwierdzenie tych słów, Ba- sia zrywa się ze swego miejsca, staje za mamą i obejmując ją czule ramionkami, wypowiada swym cichym, delikatnym głosikiem słowa, które dla serca każdej matki są jak pieszczota: „Mamo, kocham cię”. Pani Ania odwzajemniając

uścisk Basi, odpowiada: „Basiu, ja też cię kocham, jesteś moim skarbem i wiesz o tym, praw- da?”. A ja – świadoma, że jestem świadkiem bardzo intymnej, ale przecież zwyczajnej w tym domu sceny – czuję dziwne pie- czenie pod powiekami.

Były sobie córki trzy

Pani Anna – może dlatego, że sama była jedynaczką – zawsze chciała mieć więcej dzieci. I choć na początku roz- maite okoliczności sprawiały, że wcale nie było to takie oczywiste, jej marzenie zrealizowało się: ma trzy córki. Najstar- sza Marysia, urodziła się 3 czerwca 1984 roku. Pani Anna wybrała to imię jeszcze zanim została mężatką i matką. Nie mo- gło być inaczej. Kiedy w ciąży spotkałam moją panią ginekolog, ta nie mogła uwie- rzyć, że jestem w stanie błogosławionym.

Przyznała, że poważnie obawiała się, czy kiedykolwiek będę miała dzieci – mówi

pani Anna. Kiedyś, podczas wizyty ko- lędowej, kiedy Marysia chwaliła się wy- konanym przez siebie obrazkiem, pani Anna zwierzyła się księdzu, jak bardzo jest wdzięczna Bogu, że dał im to dziec- ko. Wówczas ksiądz – pół żartem pół serio – zauważył: „Podobno dziękuje się Bogu dopiero za trzecie dziecko”.

Na kolejne dziecko trzeba było jeszcze trochę poczekać. Ciążę od razu zaliczono do grupy wysokiego ryzyka. W końcu, w 1990 roku, na świat przyszła Nata- lia. Już wtedy przyszło nam się zetknąć z niepełnosprawnością dziecka. Natalia przez wiele lat miała bowiem poważną wadę kręgosłupa. Wymagało to żmudnej, systematycznej i wieloletniej – specjalistycznej rehabilitacji, którą podjęliśmy w Poznaniu już w 1993 roku. To wtedy Natalia otrzymała swój pierwszy gorsecik ortopedyczny – wspomina te trudne lata pani Anna. Na szczęście w tej chwili nie widać tego problemu.

Pięć lat później, 7 listopada 1995 roku, na świat przyszła najmłodsza córka pani Anny i jej męża. W śląskiej rodzinie o górniczych tradycjach nie mogło za- braknąć Barbary, więc imię to czekało już na mające się urodzić dziecko. Z rozmy- słem nadaliśmy też Basi jej drugie imię:

Faustyna. Niemal od początku wiado- mo było, że Basia będzie potrzebowała szczególnie „silnej” patronki. Wiedzieliśmy też, że czego jak czego, ale miłosierdzia Bożego, to nasza Basia będzie potrzebo- wała z całą pewnością.

Kiedy o 4.00 nad ranem Basia przy- szła na świat, jej rodzice sądzili, że jest

Czasem trzeba przejść przez cierpienie, by zbliżyć się do

Boga.

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

zdrowa. Dostała przecież 10 punktów w skali Apgar. To były czasy, gdy nie przeprowadzano jeszcze badań prena- talnych na taką jak obecnie skalę. Ryzyko uszkodzenia płodu podczas badań pre- natalnych było dość duże, więc o takich badaniach nawet nie myśleliśmy. A nawet gdybym im się poddała, to ich wynik i tak nie miałby dla nas żadnego znaczenia.

O aborcji nie mogło być mowy! Nie wiem też czy wcześniejsza świadomość choroby dziecka pomogłaby nam lepiej przygo- tować się. Bo czy można w ogóle przygo- tować się na coś takiego? – zastanawia się pani Anna.

Odtąd będzie inaczej Nie od razu zorientowano się, że Ba- sia cierpi na zespół Downa. Nie miała tzw. małpich przegród na rączkach, jej oczka były tylko lekko skośne i bardzo delikatnie mlaskała języczkiem. Także jej waga – 2,5 kg – była dość spora, jak na dziecko z zespołem Downa. Ale już następnego dnia pani Annie nie podano dziecka do karmienia. Lekarze zaobser- wowali typową w tym schorzeniu wiot- kość, a ponieważ obawiali się też wady serca i innych komplikacji występujących przy zespole Downa, Basię umieszczono w inkubatorze. Stopniowo dochodziły kolejne objawy wskazujące na zespół Downa.

Pamiętam moment, gdy młody lekarz powiedział, że od tej chwili musimy za- cząć rehabilitację Basi. To był wstrząs.

Mąż czekał w poczekalni, a ja przyszłam do niego cała we łzach – wspomina pani Anna. Kiedy urodziła się Basia, najstarsza córka pani Anny miała już 11 lat. Była

w pełni świadoma choroby swojej siostry, tym bardziej, że w telewizji nadawano wówczas serial, w którym występował chłopczyk z zespołem Downa. Pamiętam, jak bardzo płakała. Od początku miała też świadomość, z czym to się wiąże. Wie- działa, że coś się zmieniło, że odtąd będzie inaczej i to… mocno inaczej. Widziała też naszą troskę – opowiada pani Ania.

Nie było łatwo. Pani Anna pracu- jąca dotąd jako nauczycielka, musiała zrezygnować z pracy, zwłaszcza, że ten pierwszy okres wiązał się z nieustannymi wizytami u lekarzy – specjalistycznymi badaniami i rehabilitacją. W mieście nie było wówczas oddziałów wczesnej inter- wencji, ale dzięki koleżance, pani Annie udało się dotrzeć do pediatry w Bytomiu, a zarazem doskonałej rehabilitantki, któ- rej pomagał wspaniały zespól medyczny.

To był niełatwy czas dla wszystkich. Me- toda Vaclava Vojty, dostosowana indy- widualnie do każdego dziecka, polegała na wymuszaniu pewnych odruchów za pomocą bolesnych ucisków. Pamiętam, że Basia bardzo płakała, a ja… razem z nią.

To w ogóle dla rodziny były lata bo- gate w trudne doświadczenia. Dwa lata przed urodzeniem Basi zmarła mama pani Anny i ojciec jej męża, zaś pół roku po narodzinach najmłodszej córki, za- ledwie 6 tygodni po wykryciu anemii aplastycznej, odszedł ojciec pani Ani, który dotąd bardzo im pomagał. W 2001 roku, dokładnie w dniu szóstych urodzin Basi, zmarła również mama męża. Do dziś często wracamy myślami do tamtych lat, kiedy w stosunkowo krótkim czasie spotkało nas tak wiele trudnych momen- tów. Do tego rozmaite daty w życiu naszej

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

rodziny bardzo często się zbiegają. Ale to akurat jest przyjemne i pożyteczne, bo dzięki temu przy kolejnych urodzinach wspominamy także naszych bliskich zmarłych.

W 2001 roku mąż pani Anny stra- cił pracę w wyniku upadku dużej firmy transportowej, w której dotąd pracował.

Przez kilka lat był bezrobotny, co oczywi- ście nie ułatwiało sytuacji. I choć chwytał się różnych dorywczych prac, był to chy- ba najtrudniejszy okres ich rodzinnego życia. Pani Anna po 5-letniej przerwie nie mogła – ot tak – wrócić do pracy jako nauczyciel. Musiałaby odnowić chociaż rok studiów, a przy stanie Basi było to niemożliwe. W tym czasie wykluwała się jeszcze kolejna choroba córki – spowodo- wana prawdopodobnie nagłym skokiem wzrostu – poważna wada kręgosłupa, powodująca asymetrię, co wymagało dodatkowej rehabilitacji.

W rodzinie siła

Gdy słucham o kolejnych doświad- czeniach tej dzielnej rodziny, zastana- wiam się, czy ktokolwiek byłby w stanie na początku drogi wyobrazić sobie, że może czekać go tak skomplikowane życie. Pani Anna przyznaje, że także tego nie wiedziała, nawet wówczas, gdy diagnoza choroby Basi nie pozostawiła im już żadnych złudzeń. Pamiętam że pytałam panią ordynator, co teraz bę- dzie. Powiedziała mi wówczas: „Są róż- ne opcje: może pani oddać dziecko do ośrodka. Pani w tym czasie będzie mogła pracować na jego utrzymanie i odwiedzać je od czasu do czasu. W tej sytuacji bę- dzie pani mogła prowadzić mniej więcej

takie życie, jak do tej pory i zajmować się pozostałymi dziećmi. I jest też druga możliwość – to pani podejmie się opieki nad chorym dzieckiem, ale jak to będzie wyglądało w państwa przypadku, tego już nie potrafię powiedzieć. Może trzeba będzie zrezygnować z pracy, albo wynająć opiekunkę”. A przecież są jeszcze noce, kiedy trzeba będzie dziecko karmić na każde żądanie i pilnować jego oddechu.

Pani Anna i jej mąż od początku nie mieli wątpliwości, którą opcję wybiorą.

Urlop macierzyński trwał wówczas nie- spełna 3 miesiące. Pani Anna zdawała sobie sprawę, że w związku z rehabilita- cją Basi niemożliwa jest jej dalsza praca w szkole, nie była też pewna, czy uda jej się zgodnie z ówczesnymi przepisami – nawet przy uwzględnieniu faktu wy- chowywania niepełnosprawnego dziec- ka – przejść na wcześniejszą emeryturę.

Kiedy – na szczęście – okazało się, że przysługują jej takie uprawnienia, na- tychmiast z nich skorzystała.

Gdy Basia miała niespełna 4 lata, ro- dzice posłali ją do przedszkola – zwy- kłego, bo w Świętochłowicach nie było wówczas przedszkola integracyjnego.

Dziś przedszkole to przekształciło się w integracyjne. Można powiedzieć, że dzięki decyzjom ludzi o wielkim sercu Ba- sia była jego pierwszą, „eksperymentalną”

wychowanką. Ponieważ przedszkole nie miało dodatkowego nauczyciela wspo- magającego, pani Anna zadeklarowała, że będzie tam przychodzić razem z Basią.

Córka miała wówczas pewne „odruchy ucieczki”, pani Anna musiała pilnować zwłaszcza schodów i drzwi, nie ingero- wała natomiast w proces dydaktyczny.

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

Na podstawie własnych obserwacji wiem, iż rodziny osób niepełnospraw- nych dość często skarżą się na poczucie pewnego wyobcowania, czy wykluczenia.

Kiedy dzielę się swoim spostrzeżeniem, pani Ania stanowczo zaprzecza. Basia od dziecka miała doskonały kontakt ze star- szymi siostrami i choć dziś jedna z nich jest historykiem, żoną i matką, a druga nauczycielką, informatykiem i również zamierza założyć własną rodzinę, ich więź z siostrą nadal jest bardzo żywa i serdeczna. Zarówno Basia, jak i pani Anna zawsze też mogą liczyć na pomoc męża, który po okresie bezrobocia, aby zapewnić swoim bliskim godziwe życie, przyjął pierwszą zaproponowaną pracę, choć miał dużo wyższe kwalifikacje. Jako sportowiec pomagał też bardzo przy re- habilitacji córek. Dla Basi wszyscy byli i są w stanie zrobić bardzo wiele. Nikt w naszej rodzinie nie wyobraża sobie ży- cia bez Basi. Zwłaszcza mój mąż bardzo ją kocha. Właściwie od kiedy Basia jest z nami, zaczęliśmy porozumiewać się bez słów. Wystarczy, że jedno o czymś pomyśli, a drugie już wpada na to samo – wyznaje pani Ania.

Basia daje się lubić

Mama Basi z wdzięcznością wspomi- na również swoją bardzo oddaną przy- jaciółkę Ulę, która towarzyszyła jej na turnusach rehabilitacyjnych w Sarbino- wie, kiedy jechała tam jeszcze zarówno z Basią jak i Natalią. Dużego wsparcia doznaliśmy ze strony siostry męża i jej córki – pielęgniarki. Siostra męża bardzo nam pomagała już wcześniej, podczas choroby Natalii, a potem, kiedy Basia

przyszła na świat, często mnie odwiedza- ła, pocieszała i dodawała otuchy. Zanim jeszcze przeprowadzono dokładne bada- nia, a nasza Basia wydawała się nam takim ślicznym dzieckiem, pytaliśmy sio- strzenicę męża, czy aby na pewno Basia jest aż tak chora. Dobrze zapamiętałam jej odpowiedź: „Nie wiem ciociu, ale ona tak czy tak jest strasznie fajna”. Potem, gdy Basia trochę podrosła, chodziłam z nią często do ogródka działkowego, któ- ry siostra męża miała w jednej z dzielnic miasta. Od tamtej pory Basia marzyła, aby mieć własny ogródek. I wtedy mój mąż – do dziś nie wiem jak to zrobił – z pożyczonych i z uciułanych z trudem zaskórniaków – kupił tani ogródek, któ- rego właściciel zmarł. Oczywiście trzeba było postawić altankę i pociągnąć prąd, ale odtąd Basia ma już swoje cudowne miejsce. Takie poczucie własności jest jej potrzebne. A tata jest z Basi i z tego ogródka bardzo dumny. Nawet zimą tam chodzą, choć to dość daleko – 40 minut pieszo. Idą i śpiewają sobie drogą pieśni wielkopostne lub w okresie Bożego Narodzenia – kolędy – opowiada pani Ania. Basia – nagle bardzo ożywiona na wzmiankę o jej ogródku – pokazuje mi fotografie tego magicznego miejsca.

Pani Anna właściwie nie ma złych doświadczeń związanych z reakcją ludzi na odmienny wygląd czy zachowanie Basi. Nigdy przed nikim nie ukrywa- liśmy choroby Basi. Nie spotkałam się też z niechęcią czy cierpkimi uwagami.

Myślę, że ludzie nie są tacy źli, jak nam się wydaje. Czasem tylko – może z powo- du niewiedzy – mogą popełniać drobne gafy. Poza tym nasza Basia po prostu

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

daje się lubić. Czasami ma trudności z komunikacją i denerwuje się, jeśli ktoś jej nie rozumie. Choć lubi się obrażać, nie należy do osób agresywnych. Basia jest bardzo krucha i delikatna. Najlepiej widać to podczas dogoterapii, kiedy tak delikatnie, jak to tylko możliwe, gładzi psa. Zresztą psy też Basię uwielbiają. Już nieraz była doszczętnie wylizana przez wielkiego czarnego labradora.

Bóg posyła dobrych ludzi Przez te wszystkie niełatwe lata pani Anna nauczyła się polegać przede wszystkim na Bogu, ale wierzy, że Bóg posyła do nas odpowiednich ludzi i to wtedy, kiedy jest to najbardziej potrzeb- ne. Mamy wspaniałych sąsiadów, któ- rzy zakładali u nas Domowy Kościół, akurat wtedy, gdy spodziewaliśmy się narodzin Basi. Zaprosili nas do uczestnic- twa w tej wspólnocie, a my obiecaliśmy, że po narodzinach dziecka przyłączy- my się. I choć nasza Basia urodziła się z dodatkowym chromosomem i opieka nad nią pochłaniała wiele czasu i sił, włączyliśmy się w życie wspólnoty, bo przecież trzeba było dotrzymać słowa.

Choć niełatwo było to wszystko pogodzić, muszę przyznać, że udział w spotkaniach bardzo nam pomagał. Weszliśmy do kręgu, gdzie oprócz naszych sąsiadów były małżeństwa z dziećmi starszymi od naszych. Umówiliśmy się, że będziemy się wzajemnie wspierać modlitwą. Gdy ktoś miał jakiś problem (np. egzamin dziecka, operację, jakąś trudną sprawę urzędową itp.) chwytał za słuchawkę lub posyłał smsa i prosił wspólnotę o modli- twę. I choć nasz krąg już dość mocno się

przemodelował (wykruszyły się starsze pary, doszły młodsze) nadal praktyku- jemy ten zwyczaj. Basia też uczestniczy w tych spotkaniach, zwłaszcza gdy odby- wają się u nas, chodzi też z nami na co- miesięczne Msze wspólnoty oraz na aga- py np. połączone z wizytą św. Mikołaja.

Ostatnio pełniła nawet funkcję aniołka, bo okazało się, że naszemu „etatowemu”

aniołowi skrzydła się popsuły. Zrobiłam dla niej piękną suknię z firanki, a starsza córka w chińskim sklepie kupiła skrzydła.

Basia miała nawet aureolkę przymoco- waną na opasce, a w szafie znalazł się też mały dzwonek. Pani Anna i Basia uśmiechają się do swoich wspomnień.

Mogą być z siebie dumne. Za jeden z ta- kich wymyślonych przez siebie strojów Basia otrzymała kiedyś w szkole nagrodę.

Przebrała się wówczas za Japonkę. Jej trochę skośne oczka okazały się idealne do stroju. Wykorzystaliśmy naturalne atuty urody Basi – mówi z uśmiechem pani Ania.

Basia w ogóle bardzo lubi wszel- kie świętowanie. Jej ulubionym świę- tem jest oczywiście Boże Narodzenie;

zna niemal wszystkie kolędy i śpiewa je prawie przez cały rok. Ostatnio ro- dzice starają się rozmawiać z nią nieco częściej na temat Świąt Wielkanocnych – bo to przecież najważniejsze święta dla chrześcijan. Szczególną jednak oka- zję do świętowania stwarzają wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne do ośrodka w Rusinowicach. Pani Ania jeździ tam z Basią dopiero od 2010 roku. Wcześniej Basia korzystała z zajęć rehabilitacyjnych w Ochojcu, bo pani Ania opiekowała się schorowaną ciocią-babcią, której

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

nie można było zostawić samej. Basia bardzo lubi te wyjazdy „na wieś”, jak nazywa Rusinowice, choć początkowo miała pewne problemy z włączeniem się w życie ośrodka. Wkrótce jednak wszelkie opory zostały pokonane, głów- nie dzięki wspaniałej siostrze Oldze – duszy tego miejsca, o którym bywalcy mówią, że „przywraca nadzieję”. Siostra Olga i wszyscy pracownicy mają bowiem niezwykły dar tworzenia z przypadko- wych osób – dzieci i młodzieży będącej pacjentami ośrodka oraz ich rodziców i opiekunów – wspaniałej wspólnoty.

I tak jest za każdym razem, niezależ- nie od miesiąca, w którym przypada dany turnus. Oprócz profesjonalnie prowadzonej rehabilitacji, Rusinowice

zdają się mieć swój własny kalendarz świąt i imprez, dzięki którym zabiegi nie wydają się młodym pacjentom i ich opiekunom tak trudne i wyczerpujące.

I tak, w zależności od turnusu, siostra Olga organizuje wraz z uczestnikami jasełka albo przygotowuje specjalne atrakcje z okazji święta św. Archanioła Rafała patronującego ośrodkowi. Wraz z Basią i innymi uczestnikami turnusu brałyśmy nawet kiedyś udział w prze- glądzie artystycznym dla młodzieży (i to nie tylko niepełnosprawnej) organizowa- nym w Zameczku w Lublińcu. Ja byłam mamą-gęsią, a Basia jedną z gąsek. To było prawdziwe szaleństwo; uszyto nawet dla nas specjalne stroje. Cieszyłam się, że Basia chciała w tym uczestniczyć. To była wspaniała przygoda! Basia zwy- kle chętnie wcielała się w różne bajkowe postaci; bywała krasnoludkiem, albo ła- będziem w bajce o brzydkim kaczątku.

Rodzicom również przypadały różne role.

Ośrodek – drugi dom

Pani Anna stara się angażować w życie rusinowickiej wspólnoty. Je- dziemy do Rusinowic nie tylko po to, aby coś otrzymać, z czegoś skorzystać, ale także po to, aby służyć. Staram się nie odmawiać propozycjom siostry Olgi.

Pamiętam, że pierwszą rolą, do jakiej mnie wyznaczyła, była rola czarownicy w bajce o śpiącej królewnie. Występo- wałam w złotym kapeluszu. Co cieka- we – teksty, które wypowiadaliśmy były mówione śląską gwarą, czyli potrzebni byli ludzie, którzy „godali po naszymu”.

Widocznie się sprawdziłam, bo w na- stępnym roku byłam narratorem w bajce

CANSTOCKPHOTO.PL

Cytaty

Powiązane dokumenty

Prokurator skierował do Sądu Okręgowego we Wrocławiu wniosek o skazanie bez przeprowadzenia rozprawy, aprobując propozycję podejrzanego (proponując wymierzenie

Dziecko niepełnosprawne ruchowo: potrzebne środki powinny być w zasięgu ręki dziecka. Dzieci podejmują próby samodzielnego smarowania pieczywa masłem i dżemem ze

Z dniem 1 lipca każdy obywatel może zrezygnować w usług swojego zakładu energetycznego i podpisać umowę z innym sprzedawcą prądu, bez względu na to, gdzie znajduje się

Jeśli bowiem konwencją stają się pewne sądy na mocy naszej arbitralnej decyzji, to można zaproponować pogląd głoszący, że wszystkie sądy naukowe mają pierwotnie

Przypomnijmy też, że pod- stawowa idea przedstawionych wyżej założeń jest taka, że po ich przyjęciu można formalnie udowodnić, że pojęcie wiarygodności jest równoważne

Ważniejsze opracowania: Metodyka w okruchach (1994), Podstawy diagnostyki technicznej (1994), Diagnozowanie silnika wysokoprężnego (1995), Diagnostyka techniczna elektrycznych

Przyjęte w rozwiązaniu zaokrąglone wartości reaktancji praktycznie nie maja wpływu na wskazanie amperomierza (1,14 A) i pozostałe

W zakończeniu artykułu „Nazwy do poprawki”, czyli o pracach Komisji Ustalania Nazw Miejscowych Ewy Rzetelskiej-Feleszko (1994: 210) czytamy: „W zalewie słów obcych, jakie