1
tilkU
IS Z A W A R T O Ś C I T E C Z K I — ... f... I ? . ? * : ... .T.-...T---
. . 3 ^ * ...
3 jd /. £v,^&l/^boutfiu.
p ś . -rftSjutccc z i l t s A 1/1. R elacja >.___ (\
I/2. Dokumenly (sensu strłcto) dotyczące osoby relalora
I/3. Inne iDalerialy dokumentacyjne dotyczące osoby relalora — -
II. Materiały uzupełniające relację ^ ^ ^ S
111/1 - Materiały dotyczące rodziny relatora —
III/2 - Materiały dotyczące ogólnie okresu sprzed 1039 r.—
II1/3 - Materiały dotyczące ogólnie okresu okupacji (1939-1945) llł/4 - Materiały dotyczące ogólnie okresu po 1945 r. - - III/S - inne...
IV. Korespondencja---
V. Nazwiskowe kady informacyjne ^ 1
2
3
Anna Teresa Kozłowska z d. Swierczewska 2 voto Jakubowska
ps. „H anka z Woli”, „Paulinka”
w y r o k : 8 l a t
U rodzona 26.05.1927 r. w W arszawie, córka W itolda, inż. agronom a i Haliny z d. N atanson, nauczycielki matematyki. K ształciła się w Pryw atnej Szkole Powszechnej i Gimnazjum Jadwigi Kow alczykówny i Jadw igi Jawurkówny. W 1939 r. ukończyła 1 klasę gimnazjum. W czasie okupacji kontynuow ała naukę na tajnych kompletach. W początku 1942 r, w stąpiła do sam okształceniow ej organizacji „Pet” (inaczej „O rganizacja Przyszłość”) połączonej w końcu tegoż roku z Grupami Szturmowymi Szarych Szeregów . Została przydzielona jako łączniczka do hufca W ola dow odzonego przez Jana Kopałkę, ps. „Antek z W oli” (stąd także jej pierw szy pseudonim ).
Po utw orzeniu batalionu „Zośka” we wrześniu 1943 r. była łączniczką II plutonu (d-ca Jan Kopałka), 1 kompanii (d-ca Sławom ir Maciej Bittner).
Przeszła szkolenie sanitarne i bojowe, brała udział w przenoszeniu broni i opiece nad rannymi w akcjach kolegami, uczestniczyła w ćw iczeniach polowych w Puszczy Białej, pod nowym ps. „Paulinka” . W Pow staniu W arszaw skim w walkach na W oli sanitariuszka III plutonu (d-ca A ndrzej Sowiński „Zagłoba”). W dniu 8 sierpnia uczestniczyła w raz z „Jo an n ą”
(drużynow a H anna Bińkowska) w akcji plutonu zmierzającej do uniesz
kodliw ienia działa pancernego poruszającego się po torach kolei obwodow ej. Pod ciężkim obstrzałem wyniosły rannego „Zagłobę” - za ten czyn obie dostały Krzyż W alecznych. Ranna w stopę, po zaleczeniu pełniła służbę sanitarną w szpitalu zorganizowanym przez dr „B rom a” (Z ygm unta Kujawskiego) przy ul. Miodowej 23. Tam znalazła się też ciężko ranna jej siostra M aria „M aryna”, którą H anna m usiała pozostaw ić w szpitalu dostaw szy rozkaz opieki nad rannymi w czasie ewakuacji kanałem. „M aryna”
zginęła w zbom bardow anym szpitalu. We wrześniu „Paulinka” w raz z bata
lionem „Zośka” w alczyła na Czerniakow ie aż do w kroczenia N iem ców . Po obozie w Pruszkow ie uciekła z transportu i zam ieszkała w B rw inow ie u rodziny narzeczonego, Henryka Kozłowskiego ps. „K m ita”, kolegi z bat.
„Zośka” .
W 1945 r. pow róciła do W arszawy, uzyskała m aturę i podjęła studia na W ydziale Psychologii UW. W końcu 1948 r. została zatrudniona w G łów nym Instytucie Pracy. W 1946 r. poślubiła Henryka K ozłow skiego, w 1947 roku urodziła syna Tomasza.
A resztow ana 13.01.1949 r., w listopadzie tegoż roku skazana przez W SR w W arszaw ie na 5 lat w ięzienia z art. 86 par. 1 i 2 K K W P i art. 1 Dekr. z 1946 r. przy zastosow aniu art. 32 par. 1 KKW P. Z arzucano je j, że
4
„do sierpnia 1945 r. brała czynny udział w nielegalnym związku A K ”, a następnie „brała udział w organizowanych przez Kozłowskiego Henryka pod pozorem ‘obozów w ypoczynkow ych’ zjazdach byłych członków bat.
„Zośka”, którzy po akcji ujawnienia w 1945 r. wznowili działalność konspi
racy jn ą w tzw. „Sam oobronie”, pozostawając w ścisłym kontakcie z Koz
łow skim Henrykiem , Rodowiczem Janem, Sowińskim Andrzejem, Lechm i- row iczem Stanisławem i innymi /.../, zm ierzającą do osiągnięcia w ym ienio
nych na wstępie celów ” (z uzasadnienia wyroku). W wyniku rewizji prokuratora w yrok został podwyższony do 8 lat. Po uwzględnieniu amnestii z 1952 r. zw olniona w dniu 21.05.1954 r.
A resztow any był również jej mąż, Henryk Kozłowski, skazany na karę śmierci, ułaskawiony, po opuszczeniu w ięzienia w yem igrow ał do Kanady. Była to w latach 1949/50 fala aresztowań obejm ująca ocalałych z Pow stania żołnierzy batalionów „Zośka” i „Parasol”. W sentencji wyroku rehabilitacyjnego z 19.03.1957 r. Sąd W ojewódzki uznał, „iż sama przyna
leżność do AK nie zawiera i nie może zawierać znamion jakiegokolw iek przestępstw a, przeciw nie w alka z okupantem może być tylko przypisana obyw atelowi jako zaszczytna. /.../ Jeśli chodzi o okres od w rześnia 1945 r.
do dnia zatrzym ania /Anny Kozłowskiej/ to m ateriał dowodowy w sprawie nie daje żadnej podstawy do ustalenia, aby oskarżona pozostaw ała w ramach jakiejkolw iek organizacji /.../ konspiracyjnej” (z uzasadnienia wyroku).
Po wyjściu z w ięzienia Annie nie zaliczono odbytych studiów, zrezy
gnow ała więc z nauki. Podejmow ała różne prace w ydaw nicze, od 1961 r. do em erytury pracow ała w Biurze W ydawnictw SEP. W 1960 r. wyszła za mąż za Rom ualda Jakubowskiego ps. „Żegota”, w alczącego w Pow staniu w II bat. Szturmow ym „O dw et”, adwokata. Z tego m ałżeństw a ma syna Jerzego (ur. 1963 r.). W 1989 r. Anna uczestniczyła w pracach Kom itetu O byw a
telskiego, związanych z przygotowaniem pierwszych po wojnie wolnych w yborów parlamentarnych. Od 1993 r. należy do Zarządu Fundacji Film o
wej A K (która zrealizow ała do 2002 r. 10 filmów dokum entalnych).
Odznaczona m.in. Krzyżem W alecznych, dwukrotnie M edalem W ojska, Krzyżem Armii Krajowej, W arszawskim Krzyżem Pow stańczym , Krzyżem Partyzanckim , M edalem za Warszawę.
W
Wg: W. Trojan, Ci, co przeżyli, s. 339-343; akta wyroku rehabilitacyjnego.
1 6 9
5
Anna Kozłowska z d. Swierczyńska
Impresje więzienne - Mokotów 1949 r.
A resztow anie
24 grudnia 1948 r. - kiedy byliśm y zaabsorbow ani przygotow aniam i do Świąt Bożego N aro dzen ia - nadeszła złow roga w iadom ość o aresztow a
niu Janka Rodowicza. Coś pękło, coś się załam ało - w jednej chw ili uśw ia
domiłam sobie naiw ność m arzeń o stabilizacji.
B yła to pierw sza gw iazdka św iadom ie przezyw ana przez m ojego synka, który m iał rok i niespełna 9 m iesięcy, i w łaśnie dla niego ubieraliśm y z taką starannością choinkę. M ały wykrzykiwał: „nyna, nyna” - w skazując paluszkiem na żółte bom bki, które kojarzyły mu się z c y try n ą parokrotnie dla niego zdobytą.
A mnie nagle w szystkie te radosne przedśw iąteczne czynności w ydały się dziwnie błahe i bezsensow ne. W czasie wigilii, kiedy trzym ałam m ałego Tomka na kolanach, zupełnie nieoczekiw anie dla całej rodziny w ybuchnę- łam histerycznym płaczem . N ie w iedziałam , co się ze m n ą dzieje, nie reago
wałam na żadne rzeczow e, sensow ne argum enty. Jakby z daleka dochodziły mnie słowa pocieszenia, że przed upływem 48 godzin Janek na pew no zos
tanie zwolniony, że praw dopodobnie coś chlapnął na Politechnice, w szystko się wkrótce wyjaśni i pom yślnie zakończy... N ic do m nie nie przem aw iało.
Dziś nazwałabym to tragicznym przeczuciem , ale w ów czas nie m yślałam 0 czymkolwiek, po prostu ogarnęła mnie nieopisana rozpacz.
W nocy z 3 na 4 stycznia aresztow ano m ojego męża. Jeden z cyw ili kocących się po m ieszkaniu rozpoznał w mojej m atce ^nauczycielkę matematyki, ze szkoły, k tó rą kazano mu ukończyć. „To, za te" trójczyny, które mi pani staw iała zabieram tylko zięcia - pow iedział zadow olony z własnego dowcipu - gdybym dostaw ał dwójki, zabrałbym córkę” .
Po 10 dniach - z 13 na 14 stycznia przyszedł po m nie. Z ro zp aczo ną matkę pocieszał: „córka nie musi nic brać ze s o b ą w szystko co będzie je j potrzebne dostanie, a ja k w yjaśni, co trzeba, to wróci za dw a-trzy dni” .
Początkowo zaw ieziono m nie na K oszykow ą do gm achu M inisterstw a Bezpieczeństwa Publicznego i kazano w jakim ś m ałym pom ieszczeniu stać twarzą do ściany. Okno w ychodziło na podw órko, na którym panow ał nieopisany zgiełk. M im o późnej nocy, stale nadjeżdżały kolejne sam ochody 1 słychać było ostre kom endy i pokrzykiw ania. C hcąc się zorientow ać, co się właściwie dzieje, w yjrzałam przez okno, ale natychm iast w szedł strażnik 1 z Wrzaskiem ustaw ił m nie pod ścianą. Jeszcze tej samej nocy zostałam
5
fl
i i i’
iii
i
61
6
m
przew ieziona do w ięzienia m okotow skiego na R akow iecką, a następnie doprow adzona szturchańcam i i w epchnięta do celi nr 25.
Z apalona żarówka i otw ierane drzwi zbudziły lokatorki celi. Rozes
pane patrzyły na m oją w ystraszoną postać, zam arłą na progu celi, odurzoną sm rodem , którego pochodzenia nie um iałam określić. „Z której celi panią p rzenieśli?” - zapytała któraś. „Zostałam aresztow ana parę godzin tem u” - odpow iedziałam . To m oje w yjaśnienie w yw ołało ogrom ne zainteresowanie.
N atychm iast w szystkie się rozbudziły i zaczęły mi zadaw ać rozmaite pytania, zw iązane w yłącznie z jednym tem atem - perspektyw ą amnestii.
Ledw o w iedziałam co to słowo znaczy, a ju ż zupełnie nie rozumiałam zw iązku am nestii z posiedzeniem Sejm u, k o n sty tu cją zm ian ą rządu itp.
Było mi ogrom nie w styd, że nie m ogę im pow iedzieć nic konkretnego, a zarazem pocieszającego.
W końcu H alinka w skazała mi jed y n e łóżko w celi, na którym spała je d n a z kobiet i w yjaśniła, że druga koleżanka, norm alnie śpiąca z n ią razem, dziś w nocy je st na „stójce”, w obec tego m ogę zająć jej m iejsce, gdyż na
podłodze ju ż się nie zm ieszczę. ,
N ie rozum iałam co to stójka, nie rozum iałaiti ja k m ożna spać we dw ójkę na tak w ąskim łóżku, zwłaszcza, że papierow y siennik zawierał je d y n ie kupkę miałkiej słomy, nie pokryw ającej naw et sprężyn. Niem niej posłusznie w gram oliłam się na łóżko, starając się om inąć nogi współtowa- rzyszek. Oparłam kolana o ścianę, aby zajm ow ać ja k najm niej m iejsca i - co dziś w ydaje mi się zupełnie niepraw dopodobne - zdążyłam się zdrzem nąć jeszc ze przed pobudką.
M iałam wówczas 21 lat i m im o przeżyć w ojennych i pow stańczych mój system nerw ow y działał praw idłow o. R ozm yślania, analizy sytuacji, szukanie ratunku - nic by mi nie pom ogło. C hw ila snu m ogła choć w pew nym stopniu w płynąć na zw iększenie odporności fizycznej i psychicznej przed moim pierw szym dniem w ięziennym .
C odzienność w w ięzieniu śledczym
Jak się później okazało, los mój ju ż w tedy był przesądzony. M im o iż przeżyłam długie m iesiące śledztwa, w czasie którego zdarzały się m om enty złudnej nadziei i wiary, że ten koszm ar, to jak ieś w ielkie nieporozum ienie, to z biegiem czasu przywykłam do m yśli, że tu nie chodzi o w ykrycie praw dy, lecz decyduje splot w ydarzeń historycznych, których my staliśm y się jednym i z licznych ofiar. Dziś w ydaje się to oczyw iste - w ów czas było w prost niew iarygodne, niespraw iedliw e, podw ażało mój dotychczasow y system w artości.
Pierw sze dni pobytu w w ięzieniu m ożna by określić jak o kw intesencję rozpaczy i buntu. Straszliwy niepokój o synka, zostaw ionego pod opieką m am y, która przecież m ogła być w każdej chw ili aresztow ana, łączył się 62
7
z buntem przeciw zam knięciu w celi. Zaciskałam do bólu pięści, staw ałam przed zam kniętym i drzwiam i i gdyby nie wstyd przed w spółtow arzyszkam i, w aliłabym w nie do utraty sił.
4 - 5 kroków w stronę okna i tyleż z powrotem , to był spacer dwóch m ijających się koleżanek w określonych dla każdej pary (w ew nętrznym regulam inem ) czasie. Reszta (było nas w ów czas osiem w jednoosobow ej celi) miała w yznaczone m iejsca. Jedna „legalnie” siedziała na stołeczku przytw ierdzonym w raz ze stolikiem do ściany. Inna m iała rów nie w ygodne m iejsce na klapie sedesu. Pozostaw ały cztery, których rozm ieszczenie nie było ani łatw e, ani dozw olone, bowiem strażnik obserw ujący celę przez wizjer, miał m ieć w szystkie w zasięgu wzroku. [...]
Pamiętam, że dom inującym uczuciem w pierw szych dniach pobytu w więzieniu, poza buntem przeciw ko zam knięciu, było doznaw ane upoko
rzenie. N ikt nigdy tak się do mnie nie odnosił, celow o nie zm ierzał do poniżenia mojej godności osobistej. A tym czasem tutaj ju ż pierw szego dnia po pobudce, kiedy otw orzyły się drzwi, zobaczyłam korytarzow ego w nie
mieckim m undurze. Poczułam się paskudnie. Ten sojusz w ładzy - m ieniącej się polską z w yznaczonym i na funkcyjnych w ięźniam i niem ieckim i, przeciwko nam Akowcom , z których tylu nie doczekało zw ycięskiego zakończenia w ojny, zginęło bowiem z rąk hitlerow ców , był dla m nie nie tylko zaskakujący - był gorszący.
W czasie pierw szego przesłuchania młody podporucznik z niepraw do
podobną agresją i przekonaniem starał się udow odnić mi, że w czasie okupacji akow cy stali z bronią u nogi, a j a m oże także należałam do tej niemałej liczby pseudokonspiratorów , która w spółpracow ała z N iem cam i.
To ju ż przekraczało moje m ożliw ości rozum ienia czegokolw iek. Ten św ieżo upieczony oficerek W ojska Polskiego ział do nas nienaw iścią!. D laczego?
Jakie miał własne dośw iadczenia? Co musiał przeżyć, żeby tak czuć, żeby emocje mogły tak skrzywić obiektyw ny obraz w ydarzeń? [...]
-Duże znaczenie m iało tow arzystw o w celi - ten m ikrośw iat, który mógł pomóc, rozw iać w ątpliw ości, uczynić życzliw y gest - ten zaw ężony świat, który był całym naszym odniesieniem . Ja m iałam szczęście - w naj
trudniejszym okresie siedziałam ze w spaniałym człow iekiem - H alin ą A.
[Adamowicz]. M iała piękny w arkocz i czesała się w koronę. K iedyś wepchnięta po śledztw ie do celi, usiadła w kąciku i ukryła tw arz w dłoniach.
Warkocz zw isał nieporządnie, z nienagannego uczesania nie pozostało nic.
Patrzyłam na nią z niepokojem , w ydaw ało mi się, że przeżyw a ja k iś dram at.
Było oczywiste, że m iała ciężkie śledztwo. N ie śm iałam do niej podejść, chociaż tak bardzo chciałam jej pomóc. Cała cela m ilczała. I nagle w tę ciszę wdarł się nienaturalny śm iech Haliny. Spojrzałyśm y w szystkie w jej stronę zaniepokojone tak nieoczekiw aną reakcją. A w tedy H alina odsłoniła ju ż uśmiechniętą twarz i w yjaśniła: „przypom inam sobie przebieg przesłuchania 1 Pytania, jakie zadaw ał mi śledczy. W iecie ja k mu odpow iedziałam , a w łaś
63
8
ciw ie ja k zareagow ałam na jeg o inw ektyw y - otóż najpierw stwierdził, że jestem kurw a - ja milczałam , potem , że jestem blać z Saratow a (podobno najgorsze) - ja rów nież nie zareagow ałam , a w końcu rzucił mi w tw a rz -
„ty szpiegu przeklęty” i w łaśnie w tedy w stałam i oburzona odpowiedziałam - „przepraszam , szpiegiem nie jestem !” . Czy to nie cudow ne, że ju ż nauczy
łam się postępow ać pragm atycznie i nie je s t to podyktow ane jakim ś prze
m yśleniem rozum ow ym , tylko instynktem sam ozachow aw czym !”
Sam a nie m iałam zbyt ciężkiego śledztw a, gdyż to co mogłabym pow iedzieć było ju ż wiadom e. [...]
P ierw sza paczka
W ięźniow ie śledczy nie korzystali z przyw ileju spaceru po moko
tow skim podw órku. W yjątek stanow iły m atki z m ałym i dziećm i. W iększość kobiet, przebyw ających w celi m atek, to żony aresztow ane w raz z mężami, które nie m iały z kim pozostaw ić dziecka. Z naszej celi słychać było odgłos spacerujących, a często płacz dzieci. D la m nie było to szczególnie w strzą
sające. D ziękow ałam Bogu, że m ogłam zostaw ić synka pod opiek ą mojej m atki, ale jednocześnie ogrom nie się niepokoiłam . Jak m oja m am a da sobie radę? B yła sam otną w d o w ą nauczycielką szkół średnich. P racow ała jed n o cześnie w paru szkołach, żeby ja k najw ięcej zarobić. Jak to pogodzi z w y
chow aniem dziecka, które nie m a jeszcze dw óch lat?
N iepokój pierw szych dni ju ż w czasie początkow ych przesłuchań przerodził się w tragiczną w izję, k tórą uporczyw ie roztaczał przede m ną śledczy: „m ów, bo jeśli nie będziesz zeznaw ać, zaaresztujem y m atkę, a syna oddam y do domu dziecka” - usłyszałam nagle. C zy zam arłam w tedy w bez
ruchu, czy pojaw iły się w moich oczach łzy, czy m oże zbladłam , czując, że za chw ilę zem dleję, nie wiem. D ość, że śledczy odgadł tę m o ją słabość i postanow ił j ą wykorzystać. W iedział jed n ak również, że w ten sposób m oże oddziaływ ać na mnie w yłącznie do czasu, kiedy nabrałabym pew ności, że napraw dę m ałego oddano do dom u dziecka. Gdyby to się stało faktem i ja m iałabym tego przekonujące dowody, nic nie byłoby ju ż w stanie mnie zastraszyć.
Z tego względu w kolejnych przesłuchaniach mój sprytny śledczy odpow iednio dozow ał swoje groźby, dodając ciągle now e elem enty: „nigdy go ju ż nie zobaczysz, a naw et gdybyś go kiedyś przypadkow o spotkała, to nigdy go nie rozpoznasz, bo oddam y go pod innym nazw iskiem ” - inform o
w a ł m nie przyjacielsko, przestrzegając przed uporem i m ilczeniem .
D ziś rozum iem tę grę i trudno mi samej pojąć dlaczego w ów czas w ierzyłam , że śledczy zrealizuje sw oją groźbę. A le w tedy przychodziłam do celi zdruzgotana. I tylko serdeczności koleżanek, a szczególnie H aliny A.
zaw dzięczam odzyskiw anie jakiejkolw iek rów now agi psychicznej. Bardziej dośw iadczone koleżanki dawały mi liczne przykłady kłam stw , niespełnio
9
nych gróźb i krętactw przesłuchujących nas śledczych, a przede w szystkim podały mi sposób na odkrycie fałszerstw. Niestety na ta k ą m ożliw ość musiałam czekać długie tygodnie.
W reszcie nadszedł ten dzień. Zostałam w yw ołana z celi w dniu w yda
w ania paczek. Poniew aż kazano mi w ziąć parę m isek, w iedziałam ju ż gdzie idę. Serce biło mi ja k m łotem. Pam iętałam o instrukcjach koleżanek, które mnie szczegółow o poinform ow ały, ja k się ustawić przy odbieraniu zaw artoś
ci przesyłki, żeby zobaczyć pismo osoby j ą adresującej. N ie byłam w ięc zaskoczona uw agą oddziałow ej, że mam zachow ać przepisow ą odległość od stołu, na którym odbyw ało się to m isterium w ysypyw ania do m isek zaw ar
tości torebek, kruszenia sucharów , krojenia kostek m asła, czy sm alcu.
W szystkie te czynności, na których na ogół skupiała się uw aga o bda
rowanej w ięźniarki, nie m iały dla mnie w ów czas żadnego znaczenia. W ażne było jed ynie to, że przed otw arciem paczki zobaczyłam w yraźne, rów ne, wręcz kaligraficzne (nie do podrobienia) pism o mojej mam y i niezm ieniony adres nadawcy. W racałam do celi ja k na skrzydłach. To była pierw sza i naj
ważniejsza w iadom ość z w olności, a jednocześnie jakże w ym ow ny dow ód krętactwa śledczego. [...]
(zob. Sylwetki)
10
11
12
13
14