.\j 20 (1207). W arszawa, dnia 21 m aja 1905 r. T om X X IV .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PKENUMEBATA „W SZECHŚW IATA".
W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2*
Z p rzesy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
E.
Ma c h.TEO LOG ICZNE, ANIM ISTYCZNE I MISTYCZNE PU N K T Y W ID ZEN IA
W M E C H A N IC E 1).
J e ż e li
się znajdziem y w tow arzystw ie,
g d z ie
właśnie jest m owa o jakim ś nader po
bożnym człowieku, którego nazwiska nie do
słyszeliśmy, to pom yślim y sobie o radcy ta j
nym Iksie lub o Ja śn ie W -nym Ygreku;
trudnoby nam było jed n a k zrazu przypuś-
ie,
że chodzi tu o jakiegoś dzielnego przy rodnika. Błędnem jednak byłoby przypusz
cz e n ie ,
że ten cokolwiek naprężony stosunek pomiędzy przyrodniczym a teologicznym na świat poglądem, k tó ry niekiedy dochodził aż
d o
zaciętej walki, zawsze i wszędzie miał miejsce. R zu t oka na historyę nauk przy
rodniczych przekonyw a nas o w prost przeci
wnej rzeczy.
Lubim y malować starcia wiedzy z teologią,
ż e
się lepiej wyrażę, z kościołom. Rzeczywiś
c ie
jest to te m a t b o gaty w treść i wdzięczny.
Z jednej stro n y —długi spis grzechów przed
stawicieli kościoła przeciwko postępowi,
') J e s t to tłu m aczen ie n ieco sk rócon e jed n e g o z rozdziałów r o zg ło śn eg o d z ie ła E . M acha: „ D ie
-Mechanik in Ih rer E n tw ic k e łu n g 14.
z d ru g iej—spory zastęp męczenników, mię
dzy którym i znajdują się ludzie tej m iary, co Giordano B runo i Galileusz, i w którym to rzędzie o mało co i tylko dzięki niezwykle sprzyjającym okolicznościom nie znalazł się ta k pobożny człowiek, ja k K artezyusz.
Dość ju ż jednak papieru zapisano dziejami ty ch konfliktów, a kładąc nacisk tylko na nie, przedstaw iam y rzecz tę jednostronnie i stajem y się niesprawiedliwi. Skłonni je
steśm y wówczas do przypuszczenia, że ro z
wój nauki był w strzym yw any przez ucisk kościoła, i że byłaby się ona natychm iast wzniosła do niesłychanych wyżyn z chwilą zniesienia tego ucisku. Ani słowa, nie m ałą była w alka badaczów z obcą im, z zewnątrz narzuconą siłą. Bez wątpienia, w tej walce kościołowi w ydaw ał się godziwym każdy śro
dek, byleby prowadził do zwycięstwa i po
stępow ał on tu samolubniej, bezwzględniej i okrutniej, niż jakakolw iek p a rty a politycz
na. Jed n ak nie m niejszą walkę musieli sto
czyć badacze z własnem i przekazanem i im przez tradycyę ideam i, a w szczególności z uprzedzeniem, że wszystko powinno być traktow ane z teologicznego p u n ktu widzenia.
Lecz pozwólmy faktom mówić za siebie i zaw rzyjm y z początku pewne znajomości osobiste.
Napier, wynalazca logarytm ów , surow y
purytan in, który żył w 16-tem stuleciu, był
306
W SZ E C H ŚW IA TJ\To 20 także gorliw ym teologiem. O ddaw ał się n a j
dziwaczniejszym spekulacyom . N apisął wy
k łady apokalipsy z tw ierdzeniam i i dowo
dzeniam i m atem atycznem i.
Nie nadaję szczególnej w agi tem u, że Błażej Pascal (wiek 17-ty), jeden z najgen ial
niejszych myślicieli na polu m atem atyki i fizyki, był do szpiku kości katolikiem i ascetą, że, nie bacząc na łagodny ch arak ter, zadenuncyow ał z głębokiego przekonania pewnego nauczyciela filozofii w R ouen, jako kacerza, że uzdrow ienie siostry jego zapomo- cą relikw ii w yw arło nań głębokie wrażenie, nie nadaję tem u pow tarzam szczególnej wa
gi, gdyż cała jego rodzina, skłaniająca się ku m arzycielstw u religijnem u, m iała prze
konania podobne. G łęboka religijność P a s
cala ujaw nia się w jego postanow ieniu zu
pełnego zarzucenia nauki i oddania życia ty l
ko wierze chrześcijańskiej. Zw ykł b y ł mó- , wić, że kiedy szuka pocieszenia, to znajduje je tylko w nauce Chrystusow ej i że cala mą- drość św iata nic m u dać nie może. J a k szcze
rze m yślał o naw róceniu kacerzy, dowodzą jego „L ettres provinciales“, w k tó ry ch gorą
co napad a na subtelne w ykręty, w ym yślone przez doktorów sorbońskich w celu prześla
dow ania Jansenistów . Niezwykle godna uw agi jest korespond en cya. P ascala z różny
mi teologami; w praw ia to nas w niem ałe zdumienie, gdy Pascal w jedny m z ty c h lis
tów całkiem na seryo rozważa, czy dyabeł też może czynić cudy.
Otto de Guericke wynalazca m achiny pneum atycznej, zajm uje się zaraz na począt
ku swej zaledwie przed 200 la ty wydanej książki cudem Jozuego, k tó ry próbuje pogo
dzić z system atem K opernika. I badania, do
tyczące próżni i n a tu ry pow ietrza poprzedzo
ne są przez zagadnienia o tem , gdzie się znaj
duje piekło, niebo i t. p.
Newton zajm ow ał się również objaśnie
niem apokalipsy. T rudno było z nim mówić o podobnych rzeczach. G dy H alley pozwolił sobie pewnego razu n a ż a rt co do rozpraw teologicznych, N ew ton m iał m u odpowie
dzieć: „ J a studyow ałem te rzeczy, pan zaś n ie “.
E uler w swych listach do pew nej księżni
czki rozpatruje, pom iędzy kw estyam i przy- rodniczem i, także i teologiczno-filozoficzne.
Mówi, ja k tru d n o je s t pojm ow ać związek po
między duszą a ciałem wobec ich zupełnej odrębności, która jest dlań niewątpliwą. Nie
zbyt, co praw da, podoba m u się system oka- zyonalizmu, rozw inięty przez Kartezyu:za i jego następców, podług którego Bóg
sto so wnie do każdego zam iaru duszy wykonywa odpowiedni ruch ciała, ponieważ dusza
nieje st w stanie uczynić tego sama. Wyśmie
wa się też nie bez dowcipu z harm onii prze- dustaw nej, podług której już wieczność
całąistnieje zgodność pomiędzy rucham i
cia łaa zamiaram i duszy, chociaż nie m ają one ża
dnego związku ze sobą, aku rat, ja k dwa róż
ne, ale jednakow o idące zegary. Robi uwagę i że według tego poglądu jego własne
ciałoje s t mu właściwie również obcem, jak
c ie lsko jakiegoś nosorożca z w nętrza Afryki.
Choć kry ty k a E ulera jest tak bystra pomi
mo to jednak oddziaływanie na siebie duszy i ciała je s t dla niego rzeczą cudu. Pomimo wszystko, dopom aga on sobie sofistyką w sprawie wolności woli. Ażeby mieć wy
obrażenie o tem , o jakich kw estyach mógł wówczas traktow ać przyrodnik, zauważmy, że E uler w swych listach o fizyce przepro
wadza badania co do związku ciała i duszy, co do wolności woli, co do wpływu wolności na przypadki świata, co do modlitwy, niedoli fizycznej i moralnej, naw racania grzeszni-
! ków i podobnych rzeczy. 1 to wszystko spotykam y w tej samej pracy, która zawiera tyle jasnych myśli o zjaw iskach fizycznych i piękny w ykład logiki zapomocą kół.
Tych przykładów będzie dość tymczasem.
W ybraliśm y je um yślnie pomiędzy pierwszo
rzędnym i przyrodnikam i. To, co znaleźliśmy u tych ludzi z teologii, należy całkiem do ich osobistego życia wewnętrznego. Mówią oni nam otw arcie to, do czego nie są zmuszeni i o czem mogliby śmiało zamilczeć. Nie wy
pow iadają cudzych narzuconych sobie po
glądów , lecz swoje własne. Nie czują ucisku teologii. W tem mieście i przy tym dworze, k tóry daw ał przytułek L am etriem u i Voltai- reowi, E uler nie mógł mieć powodu do ukry
w ania swych przekonań. P o d łu g naszych poglądów dzisiejszych mężowie ci powinni byli zauw ażyć przynajm niej, że—nie miejsce na te kw estye tam , gdzie oni je rozpatry
wali, że to nie są kw estye przyrodnicze.
Jakkolw iek dziwne wrażenie wywiera na
nas to przeciw ieństwo pomiędzy przekaza-
W SZ EC H ŚW IA T
307 nerni przez tradycyę teologicznemi a zdoby
tymi
samodzielnie przyrodniczemi przekona
niam i,
nic jednak nie upow ażnia nas, aby
śmy
mężów tych przez to mniej cenili. G dyż
to
właśnie świadczy o potędze ich ducha, że
nie
bacząc na ciasne poglądy swych czasów,
od
których nie było im dane uwolnić się c a ł
kiem ,
umieli jednak ta k daleko rozszerzyć swój w idnokrąg i dopomogli nam w ten spo
sób do zdobycia sobie wyższego p u n k tu ob
serwacyjnego.
Człowiek nieuprzedzony nie będzie w ątpił
0 tem ,
że czasy na które przypadł najw ięk
szy
rozwój m echaniki, były to czasy nastro
ju
teologicznego. W szystko wzbudzało za
g a d n ie n ia
teologiczne i te ostatnie m iały
w p ły w
na wszystko. Nie dziw więc, że ten
p o w ie w
dotknął też m echaniki. Przebijający
sir w e
wszystkicm nastrój teologiczny staje
jeszcze
wyraźniejszym , jeżeli się wdamy
w s z c z e g ó ły .
Znpoczątkowanie, dane w starożytności przez H erona i Pappusa, było już przedsta- wione w rozdziale poprzednim. W idzimy,
że
Galileusz na początku 17-go stulecia był zajęty spraw ą wytrzym ałości. Dowodzi on,
że
rury puste daleko silniej opierają się zgi-
ii n iu ,
niż p ręty m asyw ne tej samej długości 1 z tego samego m ateryału. Stosunek ten
m o żn a
uczynić oczywistym zapomocą złożo
nego na płask i zwiniętego w rolkę arkusza jKipieru. Pozioma belka um ocowana z jedn e
go
końca, z drugiego zaś obciążona, może być uczyniona cieńszą na obciążonym końcu i to
bez
straty na w ytrzym ałości a z oszczędno-
seią
m ateryału. Galileusz określa k ształt bel
ki o jednakowej w ytrzym ałości w każdem przecięciu poprzecznem. Zw raca przy tem uwagę, że geom etrycznie podobne do siebie zwierzęta, różniące się jednak wielkością, w niejednakowym też stopniu będą odpowia
dać
praw u w ytrzym ałości.
Aż do najdrobniejszych szczegółów celo
we formy kości, piór, źdźbeł i innych u tw o rów organicznych, które rzeczywiście mogą wywrzeć wielkie wrażenie na wykształconym obserwatorze, były po dziś dzień nieskoń
czoną ilość razy wskazywane, jako fakt, prze
mawiający na korzyść rządzącej w naturze Mądrości. Spojrzyjm y, naprzykład, na lotkę ptaka. Oś stanow i p u sta ru rka, która ku wolnemu końcowi tra c i na grubości, a zatem
je s t ciałem, przedstawiającem wszędzie jed nakow y opór. K ażdy boczny prom ień w cho
rągiewce pow tarza podobne stosunki w m i
niaturze. Aby, naśladując naturę, zrobić ta kie pióro, nie mówiąc ju ż o tem, żeby je w y
naleźć, potrzebaby wielkiej umiejętności tech
nicznej. Nie powinniśmy jednak zapominać o tem, że rzeczą nauki jest nie samo podzi
wianie, lecz i badanie. W iadomo, w jak i sposób D arw in w swej teoryi doboru próbuje rozstrzygnąć te kwestye. Słusznie w ątpić można, aby D arwin ostatecznie rozstrzygnął to zagadnienie, on sam w ątpi o tem. W szyst
kie w arunki zewnętrzne nieby nie znaczyły, gdyby nie było czegoś takiego, coby się chciało przystosowywać. Nie może być je dnak wątpliwości co do tego, że teorya D ar
wina była pierwszą poważną próbą, aby w badaniu n atury organicznej n a miejsce samego podziwu wprowadzić dociekanie.
Idee Pappusa o kom órkach pszczół budzi-, ły jeszcze żywe dyskusye w 18 wieku. Wood w swej pracy w ydanej roku 1867 p. t.
„O gniazdach ptaków" opowiada następują
cą historyę: „Maraldiego uderzyła wielka prawidłowość komórek pszczół. Zm ierzył on k ąty ścian rom bowych i znalazł je:
109°28' i 70°32'. R eaum ur w przekonaniu, że k ąty te muszą mieć związek z oszczędno
ścią miejsca w komórce, prosił m atem atyka K óniga, aby obliczył postać naczynia o sześciu ścianach i przykryw ce składającej się z trzech rombów, w razie której największej objęto
ści odpowiadałaby najm niejsza powierzch
nia, R eaum ur otrzym ał odpowiedź, że kąty rombów m usiałyby być: 109°26' i 70°34'.
Różnica wynosiła zatem dwie m inuty. Ma- claurin, niezadowolony z tego rodzaju zgo
dności, pow tórzył pom iary Maraldiego, zna*
lazł je prawdziwemi, a pow tarzając oblicze
nia zauważył w użytych przez K óniga tabli- I cacli logarytmów błąd. Więc nie pszczoły, lecz m atem atyk pomylił się, i pszczoły dopo
m ogły do odszukania błędu!“ K to wie, jak się mierzy kryształy i kto widział komórkę pszczoły, która ma dość nierów ną i mało lśniącą powierzchnię, ten wątpić będzie, aby można było w pom iarach komórek osiągnąć dokładność dwu m inut. M usimy więc tę historyę uważać za poczciwą bajeczkę m ate
m atyczną, nie mówiąc już o tem, że, gdyby
ona była prawdziwą, to nieby jeszcze z niej
308
W S Z E C H ŚW IA TNo 20 nie w ynikało. Nawiasowo zauważm y, że
zagadnienie było podane m atem atycznie w zbyt nieokreślonej fo rm ie , aby m oż
n a było s ą d z ić , o ile rozstrzygnęły je pszczoły.
Idee H erona i F erm ata o rozchodzeniu się św iatła natychm iast otrzym ały u L eibnitza zabarwienie teologiczne i odegrały, jak to już wspomnieliśmy, w ybitną rolę w rozw oju rachunku w aryacyjnego. W listach, które Leibnitz w ym ieniał z Ja n e m B ernoullim , obok kw estyj m atem atycznych poruszane też były w ielokrotnie—religijne.
M aupertuis, znany prezes A kadem ii B er
lińskiej, k tó ry cieszył się względam i F ry d e ry k a W ielkiego, dodał kierunkow i teologicz
nem u w fizyce nowego bodźca, w prow adza
ją c zasadę najm niejszego działania. W dzie
le, które zawiera ugru n tow anie tej zasady (co praw da w nader nieokreślonej formie) i w którem M aupertuis dał stanowcze dowo
dy braku przenikliw ości m atem atycznej, przyjm uje swoję zasadę za najlepiej odpo
w iadającą m ądrości Stw órcy. M aupertuis był człowiekiem bardzo rozw iniętym um y
słowo, głowę jed n ak m iał słabą; był to pro- jektow icz. Dowodzą tego jego śmiałe propo- zycye: aby założyć miasto, w k tórem by mó
wiono wyłącznie po łacinie, aby w ykopać wielką, głęboką dziurę w ziemi w celu od
k rycia now ych substancyj, aby przeprow a
dzić badania psychologiczne, używ ając do pomocy opium i sekcyi m ałp, aby objaśnić pow staw anie zarodka przez ciążenie pow
szechne i t. p. Z ostał on ostro sk ryty k ow a
ny przez Y oltairea w jego „H istoire du doc- te u r A k akia“, co, ja k wiadom o sprow adziło zerw anie stosunków pom iędzy F ry d ery k iem a Yoltairem .
Z asada M aupertuisa byłaby pew no prędko znikła ze sceny, lecz E u le r skorzystał z zapo
czątkow ania. P o stąp ił ja k praw dziw ie w y
b itny człowiek: pozostaw ił zasadzie imię, M aupertuisa, lećz uczynił z niej rzecz nową i napraw dę przydatną. T rudn o w yjaśnić, co m yślał M aupertuis. Co E u le r myśli, m ożna z łatw ością wykazać w prostych p rzy k ła
dach. Jeżeli ciało zmuszone je s t pozostawać n a stałej płaszczyznie, np. na pow ierzchni ziemi, to porusza się w razie uderzenia tak, że przebiega pom iędzy swem pierw otnem ą ostatecznęm położeniem jak n aj krótszą
drogę. K ażda inna droga, którąby mu się wskazało, byłaby dłuższa i wymagałaby więcej czasu. Zasada ta ma zastosowanie w teoryi prądów wodnych i powietrznych na powierzchni ziemskiej. E u ler zachował teo
logiczny p u n k t widzenia. W ypowiada
sięon za tem, że zjaw iska m ożna wytłumaczyć nie tylko z p u n k tu widzenia przyczyn fizycz
nych, ale też z p u n k tu widzenia celowości.
Poniew aż mianowicie urządzenie całego św iata jest jaknaj doskonalsze i ponieważ pochodzi od naj mędrszego Stwórcy, przeto nic się nie zdarza na świecie, z czego nie przyśw iecałaby w jakikolw iek sposób zasada najm niejszego i największego oddziaływania;
dlatego też nie może być wątpliwości,
żewszystkie działania w świecie m ogą być
rów nie dobrze w yprowadzone z p u n k tu widze
nia celowości, zapomocą m etody maximów i minimów, jako też i z p u nk tu widzenia przyczyn.
Również i wyobrażenia o niezmiennej ilo
ści m ateryi, o niezmienności sumy ruchu, o niezniszczalności pracy lub energii,
k tó rezapanow ały dziś nad całem przyrodoznaw
stwem, wyrosły pod wpływem idei teologicz
nych. Początek dało im wypowiedziane
p rzezK artezyusza w zasadach filozofii zdanie,
żestworzona na początku ilość m ateryi i ruchu pozostaje niezmienną, ponieważ jedynie to daje się pogodzić z wiecznością Stwórcy.
W yobrażenie o tem, ja k należy obliczać ilość ruchu, zmodyfikowało się znacznie, przecho
dząc od K artezyusza do L eibnitza i' do na
stępców, i zw olna pow stało to, co dziś nazy
wam y „prawem zachowania energii". Jed
nak tło teologiczne znikało bardzo stopnio
wo. Tak, niepodobna zaprzeczyć, że i dziś niektórzy przyrodnicy z praw a zachowania energii tw orzą własną mistykę.
T łum . St. L andau.
(DN)
NACZYNIA K W A R C O W E 1).
Od pewnego czasu znajdujem y w handlu naczynia, wyrobione z nowego rodzaju szkła, zwanego kwarcem topionym , wyróżniające
*) Sur le s v a se s d e silic e fondue. L eu r emploi en C him ie. L eu r p erm eab ilite. P ar M. B e r t h e l o t .
C om ptes ren d u s, 2 7 marca, 1 9 0 5 .
jSfo 20
W SZ EC H ŚW IA T309
się
pewnemi szczególnemi zaletami: nie to
pią się
one aż dopiero w tem peraturach bliz-
kicli
1400°, opierają się działaniu kwasów
lzasady,
jak wiadomo, działają na krzem ion
kę),
nie szkodzi im raptow ne oziębienie i t. d.
U m y ś l iw s z y
skorzystać
ztych cennych
z a let c e le mrozszerzenia granicy swych badań
poza
tem peraturę topienia się szkła zwykłe
go (55 0 °),
JBerthelot zajął się uprzednio wszechstronnem zbadaniem nowego mate-
ryału
i w yniki swych poszukiw ań ogłosił w JSIe 13 Comptes rendus za rok bieżący.
W n io sek
ogólny je s t ten, że posługiw anie się
n a c z y n ia m i
z topionej krzemionki pozwala wprawdzie osiągać tem peratu ry, zbliżone do
1500°,
wym aga atoli zachowania pewnych
o str o ż n o śc i
oraz zapoznania się
zpewnemi
fa k ta m i,
których nieznajomość może stać się
p r z y c z y n ą
poważnych błędów.
/. Technika. Nieduże ru rk i z topionej krze
m io n k i
dają się w yrabiać zapomocą dm u
c h a w k i
tleno-wodorowej, chociaż lepiej jest
u ż y w a ć
do tego dm uchaw ki tleno-acetyleno-
wej,
która daje tem p eratu ry znacznie wyż
sze.
R urki te w yciąga się i spaja ta k samo,
jak
szklane; należy tylko wystrzegać się (pod
czas
fabrykacyi) zbyt szybkiego oziębiania.
R u rk i,
którem i najczęściej posługuje się Ber-
th e lo t
m ają 10 mm średnicy i 100 mm długo
ści.
Pojemność ich po zatopieniu wynosi
od
4 do 5 cm3, grubość ścianek, dość jednako
w a
—około 0,7 mm. W ytrzym ałość n a -c i
śn ien ie
w ew nętrzne wynosi około 3 atm osfer
aż d o
chwili, w której ru rk a zaczyna m ięk
nąć
(w tem peraturze od 1300° do 1400°).
C iała
stałe, pierw iastki lub związki, w prow a
dza s ię
do takiej ru rk i przed wyciągnięciem
szyjk i;
w razie potrzeby można tę ostatnią
sp oić
z ru rk ą włoskowatą grubszą, którą do
g o d n iej
jest połączyć z pom pą rtęciow ą. N i
g d y
nie należy wprow adzać rtęci do rurek z krzemionki. Pom pa rtęciow a służy albo wyłącznie do opróżniania rurki, albo także i do w prow adzania do niej gazów, bądź
pod
ciśnieniem zwyczajnem, bądź też pod ci
śn ie n ie m ,
zredukow anem w stopniu dowol- nym. Po uskutecznieniu tego zatapia się część włoskowatą ru rk i na dm uchaw ce w miejscu, stanowiącem część k anału głównego, bacząc przytem pilnie, aby nie ogrzać części szer
szych wraz z zaw artem i w nich gazami.
Ilości su b sta n c y i stałej i g az u w in n y być
ściśle zastosowane do wyżej oznaczonej g ra nicy wytrzym ałości. Jeżeli chodzi o gazy same lub znajdujące się obok ciał, bez
względnie stałych w tem peraturze 1400°, to napełniam y niemi ru rk ę na zimno pod ciśnie
niem najwyżej 36—38 cm rtęci, a często za
ledwie 15 cm. Ciśnienie to m ierzym y dokła
dnie jednocześnie z odczytywaniem stanu barom etrycznego. Co dotyczę ciał stałych, które w tem peraturze 1400° przechodzą w stan gazowy, to wagi ich w inny być tak dobrane, aby sum a ciśnień ich p ary oraz gazów, wpro
wadzonych na zimno nie przeniosła, w tem peraturze 1400°, 2,5 do 3 atm osfer.
II. Grzanie. Ogrzewanie rurek z krzem ion
ki topionej odbywa się zapomocą p rądu elektrycznego m etodą zwyczajną, przyczem umieszcza się je w ew nątrz grubszych ru r z porcelany niepolewanej, otoczonych p as
kiem platynow ym , zwiniętym spiralnie. P o wietrze zewnętrzne praw ie zupełnie swobo
dnie przenika do w nętrza ru ry porcelanowej.
Natężenie p rądu regulujem y zapomocą odpo
wiednich oporów, doprowadzając je zazwy
czaj do 25 amperów, przyczem tem peraturę oznaczamy zapomocą regulatora L e Chatę-:
liera. U trzym ujem y ją na poziomie stałym w ciągu jednej do kilku godzin. Naogół nie opłaca się przedłużać ogrzewania poza tę granicę, a to z pew nych względów, m ają
cych związek z przenikliwością krzemionki, o czem będzie mowa później.
R u rk a z krzemionki, umieszczona w g r u bej rurze porcelanowej, owinięta jest cienką blaszką platynow ą, aby nie przylegała dó porcelany. Jednakże, począwszy od 1400°, może się zdarzyć, że blaszka platynow ą przylgnie do porcelany. Zresztą, w tem pe
raturze tej ru rk a z krzem ionki zaczyna wzdy
mać się pod ciśnieniem gazów; jeżeli to osta
tnie przekroczy pew ną granicę, to rurk a eksploduje, co sprowadza pęknięcie ru ry p o r
celanowej i zepsucie się przyrządu, nawiasem mówiąc, nietrudne do napraw ienia.
III. Oziębianie. Grdy doświadczenie zostało ukończone, można pozwolić ostygnąć zwolna całemu przyrządowi. Często atoli lepiej jest wyciągnąć natychm iast rurkę wraz z otacza
jącą blaszką platynow ą zapomocą drucika platynowego, przytwierdzonego zawczasu.
Oziębienia m ożna dokonać raptow nie przez
szybkie zanurzenie w wodzie destylowanej
310
W S Z E C H ŚW IA TJSJó 20 czerwonej jeszcze ru rk i wraz z otoczką pla- j
tynow ą, t. j. zanim tem p eratu ra jej zdąży się obniżyć. W ty ch w arunkach ru rk a nie pęka.
JPozw ala to przeprow adzić badania nad pe- wnemi ważnemi zagadnieniam i z dziedziny m echaniki chemicznej.
IV. Zbieranie gazów oraz innych produktów.
Przedew szystkiem należy obejrzeć starannie rurk ę z krzem ionki i jej zaw artość, nie ot
w ierając, a w razie potrzeby użyć lupy lub m ikroskopu.
Gazy należy zebrać nad rtęcią, wym ierzyć i zanalizować. W tym celu, ująw szy ręką rurk ę oziębioną, zanurza się ją w sporem n a
czyniu z rtęcią ostrzem na dół i odłam uje to ostatnie zapomocą cążków o ostrych kraw ę
dziach. R tęć wzniesie się stopniowo w ru r
ce do pewnej wysokości, któ ra zależy od ci
śnienia początkowego oraz od objętości gazu, świeżo wytworzonego. W tedy, przew róciw szy rurkę, podprow adzam y otw ór jej pod w ylot małej probów ki z rtęcią, przewróconej nad tem samem naczyniem i w strząsając ustaw icznie ru rk ę w sposób system atyczny, spraw iam y to, że po niejakim czasie wszy
stek praw ie gaz w niej zaw arty przejdzie do probówki.
Pojem ność rurki, któ ra teraz w ypełniona je s t rtęcią, oznaczam y dokładnie, bądź wa
żąc tę ostatnią, bądź m ierząc jej objętość.
Z drugiej strony, gaz, z ru rk i tej otrzym a, ny, m ierzym y specyalnem i rureczkam i o po
jem ności 5 cm3 lub 2 cm3, podzielonem i b ar
dzo dokładnie na setne części cen ty m etra sze
ściennego, co pozw ala oceniać tysiączne.
W końcu dokonyw am y ścisłej analizy tych gazów, oznaczając znanem i sposobami ilości C 0 3, O, CO, H 2, CH4, N i t, d.
Co do ciał stałych, które bądź w prow adzo
ne były do ru rk i na początku doświadczenia, bądź też pow stały w niej podczas samego d o świadczenia, ja k np. dyam ent, węgiel, od
dzielony od węglowodorów, i t. p., to w yj
m ujem y je z ru rk i bądź wtedy, gdy oznacza- m y jej pojemność zapomocą rtęci, bądź też później, i następnie poddajem y badaniu. Zre
sztą, w razie potrzeby urządzam y dośw iad
czenie w ten sposób, że jednocześnie grzeje
m y dwio identyczne rurki z krzem ionki, umieszczone w jednej i tej samej rurze por
celanowej: jedna z tych ru rek przeznaczona je s t w tedy do badań nad gazam i, d ru g a —do
badań nad ciałam i stałem i, które w takim ra
zie można uchronić zupełnie od zetknięcia z rtęcią.
V. Przenikliwość. P osługując się naczynia
m i z topionej krzem ionki, natrafiam y na
zjawisko, które w wysokim stopniu powikłać może sprawę, a którem jest przenikliwość tych naczyń: w rzeczy samej naczynia
tebynajm niej nie są nieprzenikliw e dla
g a zó wi p a r —w przeciwieństwie do naczyń szkla
nych, które w zw ykłych w arunkach
nieprzepuszczają m ateryi ważkiej (z wyjątkiem przypadku prom ieni katodalnych, którego jed nak dotąd nie można uważać za ostatecz
nie wyjaśniony).
Przenikliw ość naczyń kwarcowych dla wo
doru stw ierdził Villard; dla helu stwierdzili ją Jacąuero d i P erro t (1904), i to nawet
poniżej czerwieni.
B erthelot przekonał się, że są one przeni
kliwe, acz w stopniu mniejszym, dla
a zotui tlenu, oraz zbadał przebieg wym iany, kł
ó-ra w pewnych godnych uw agi warunkach zachodzi pomiędzy gazam i, zrodzonemi
Wew nątrz rurek z krzem ionki topionej, a
g a ż a mi atmosferycznemi.
W szystkie ru rk i, o których będzie mowa, ogrzewano w atm osferze pow ietrza atmosfe
rycznego pod ciśnieniem norm alnem .
U p r z e dnio były one poddane działaniu pom py
r tę ciowej i za jej pomocą napełnione danemi gazam i pod ciśnieniem znanem, tak atoli,
żeby najdrobniejszy ślad rtęci nie m ógł dostać się do ich wnętrza.
Oto niektóre z faktów, które przytem za
obserwowano.
1) W ę g i e l b e z p o s t a c i o w y (węgiel trzm ielinowy, oczyszczony działaniem chloru w tem peraturze czerwieni). K ilka miligra
mów tego węgla umieszczono w rurce o po
jem ności 5,5 cm3. R u rk a została zatopiona dopiero po opróżnieniu zapomocą pom py rtę- ciowej, które miało na celu usunięcie gazów okludowanych; przed samem zatopieniem ru rk i ogrzano ją nad płomieniem, skutkiem czego otrzym ano próżnię bardzo dokładną- Po upływ ie pół godziny, w ciągu której rur
kę utrzym yw ano w tem peraturze 1300° do 1325°, doprowadzono ją zwolna do tempera- tu ry zwyczajnej, a następnie otworzono nad rtęcią. Nie była ona ju ż próżna, lecz zawie
rała gazy, które wywierały ciśnienie wyra-
JM? 20
W SZ EC I19W JA T311 żne. chociaż znacznie mniejsze od atm osfe
rycznego,
co wyłączało możliwość istnienia bezpośredniej kom unikacyi z atm osferą. I rze
czywiście, objętość tych gazów, po sprow a
dzeniu
do ciśnienia atm osferycznego, wyno
siła zaledwie 0,015 pojem ności rurki. Gaża
mi temi były: azot w ilości 0,009 oraz tlenek węgla w ilości 0,006 (razem 0,009 -f 0,006 =
= 0,015). . ■
2) W ę g i e l b e z p o s t a c i o w y . 9 mg
węgla
trzmielinowego umieszczono w rurce
o p o je m n o śc i
29 cm3. R u rk ę tę napełniono
czy sty m
azotem, poczem, potrzym aw szy ją
przez
chwilę nad płomieniem, rozrzedzono
gaz i
zapomocą pom py rtęciow ej) o tyle, żeby
ciśnienie
jego spadło do 160 mm, t. j. do je
dnej
piątej ciśnienia atm osferycznego. Po
zatop ien iu
rurki utrzym yw ano ją przez g o
dzinę
w tem peraturze 1500°. W tych w arun
kach,
jak łatw o obliczyć, ciśnienie powinno
byli;
dojść do 1,3 atm osfery [(> + w )
160 mmj ; i w samej rzeczy okazało się, że
rozdało
ono rurkę, która zm iękła była w tej temperaturze. Po oziębieniu ru rk i i otwo
rzeniu n a d
rtęcią, okazało się, że gaz, z niej
o trzym an y,
zajm uje pod ciśnieniem atmosfe-
rycz.nom
objętość 7,3 cm3, t. j. objętość zna
cznie
większą od jednej piątej objętości . 129 \
pierwotnej I — = 5 ,8 j. Gaz ten składał się
z azotu
w ilości 82$ i tlenku węgla w ilości 1S:,. Dla kontroli, podczas początkowego
rozrzedzenia
wzięto próbkę azotu z kanału,
p ro w a d zą ceg o
do pom py rtęciowej; gaz ten,
jak
wykazała analiza późniejsza, nie zawie
rał ani
śladu tlenu. Pow stanie tlenku węgla
oraz
zwiększenie się objętości gazu świadczą więc
oprzenikaniu tlenu drogą endosmozy.
■’ T l e n c z y s t y ( s p r a w d z o n y ) w pro
wadzono do ru rk i o pojem ności 4 cm3. Po
°hniżeniu ciśnienia do połowy ciśnienia a t
mosferycznego, zatopiono ru rk ę i u trzy m y wano ją w tem peraturze 1300" w ciągu l ł/ 2 godziny. G dy po upływ ie tego czasu otwo- 1Zon° rurkę nad rtęcią, to okazało się, że gaz Uwierał 2,% azotu, k tó ry dostał się był do
" nętrza drogą endosmozy.
*' W o d ó r c z y s t y . Ciśnienie początko-
§azu—352 mm] ciśnienie atm osferyczne rnni- Pojemność ru rk i 5 cm3; tem peratura
1300°: czas trw ania doświadczenia—godzina.- Gaz, otrzym any z rurki, zajm ował pod ci- nieniem atm osferycznem objętość 0,68 cm3, gdy powinien był zajmować objętość 1 ctiil W gazie tym ilość azotu wynosiła 0,12 cm3.
Z liczb tych wynika, że ze 100 objętości wo
doru zniknęło 44 objętości bądź przez
„tran sp iracy ę“, bądź w skutek działania tle
nu, i że natom iast przeniknęło do wnętrza 12 objętości azotu; w rurce pozostało zaled
wie około połowy tego wodoru, który znaj
dow ał się w niej na początku.
5) G dy ru rk ę wypełnia d w u t l e n e k w ę g l a , przenikanie azotu je st bardzo słabe.
6) Przenikanie tlenu do a z o t u nie zo
stało stwierdzone z pewnością.
7) N a f t a l i n . 0,051 g naftalinu umiesz
czono w rurce próżnej o pojemności 5 cm3.
Po doprowadzeniu tem peratury do 1300°, ru rk a eksplodowała, co tłum aczy się znacz
ną objętością, którą zajm uje zarówno para naftalinu, ja k i wodór, pow stały wskutek jej rozkładu.
8) N a f t a l i n. 0,021 g naftalinu w prow a
dzono do ru rk i o pojemności około 4 cm3 i ru r
kę tę trzym ano przez godzinę w tem p eratu rze 1300°. G dy ją otworzono, okazało się, że jest napełniona węglem, w części błysz
czącym, w części—m ającym konsystencyę proszku. W ęgiel ten nie zawierał już n a fta linu. Gdyby uwolniony został wszystek wodór (0,0013 g co odpowiada 14 cm3), to w tem peraturze 1300° ciśnienie powinnoby by
ło podnieść się do 17 atm osfer i rozerwać ru r
kę. Otóż, nic podobnego nie nastąpiło: prze
ciwnie, w chwili otwierania ru rk i nad rtęcią, pod wpływem wstrząśnienia, wywołanego zmiażdżeniem ostrza oraz przew agą ciśnie
nia atm osferycznego nad ciśnieniem we- wnętrznem gazów, rurka została zgnieciona, a raczej podzieliła się n a dłuższe ułam ki ani kształtem , ani rozm iaram i niepodobne do tych, jakie pow stałyby w skutek eksplbzyi.
Gazy, w tych w arunkach otrzym ane, po sprowadzeniu do ciśnienia atmosferycznego, zajm owały zaledwie 0,18 cm3 (zamiast 14 cm3, którychby powinien dostarczyć węglowodór) z czego na azot przypadało 0,15 cm3, a na wodór 0,03 cm3.
F a k ty te dowodzą, że rozkład naftalinu,
począwszy od tem peratury zwyczajnej aż do
1300° oraz podczas utrzym yw ania jej w tej
312
W S Z E C H ŚW IA TJM» 20 ostatniej tem peraturze nie zaszedł nagle,
lecz odbywał się powoli przez czas dłuższy i że w ciągu trw an ia tej spraw y wodór prze
nikał przez ścianki i spalał się nazew nątrz.
Przez ten czas do rurki dostało się nieco azo
tu, którego objętość wraz z objętością odro
biny pozostałego wodoru nie przenosiła (po oziębieniu) dwudziestej części objętości rurki.
9) M e t a n c z y s t y dał w yniki jeszcze bardziej charakterystyczne. Oto dw a do
świadczenia, dotyczące tego związku: W pier- wszem z nich ciśnienie początkowe rów nało się 373 mm, t. j. połowie ciśnienia atm osfe
rycznego; pojem ność ru rk i w ynosiła 4,5 cm;
tem p eratura 1300° do 1325° w ciągu godzi
ny. R u rk a okazała się napełnioną węgłem w postaci listków i proszku. Objętość gazu (zredukowana) w ynosiła w końcu 2,97 cm3, t. j. była większa od objętości zredukow anej początkowej (2,25 cm3). Graz ten był praw ie zupełnie w olny od tlenku w ęgla i z a w ie ra ł:
w odoru 2,72 cm3, m etanu 0,05 cm3 i azotu 0,20 (razem 2,72 0,05 + 0 ,3 0 = 2,97).
Na podstaw ie ciśnienia początkowego m etanu powinnoby się otrzym ać wodoru 4,50 cm3, skąd w ynika, że mniej więcej je d na trzecia część tego gazu przeniknęła n a zew nątrz lub też została spalona; m etan zni
k nął przytem praw ie doszczętnie.
10) M e t a n c z y s t y . W drugiem do
świadczeniu ciśnienie początkow e wynosiło 360 mm (na 756 mm ciśn. atm osferycznego);
pojem ność ru rk i 4,0 cm3. P o doprow adzeniu ru rk i tej do 1100° przetrzym ano j ą w tej tem peraturze pół godziny, poczem oziębiono i wyciągnięto z otoczki, nie otw ierając. B yła ona napełniona węglem, ja k ru rk a z poprze
dniego doświadczenia. N azajutrz p rze trz y m ano ją po raz drugi w tem p eratu rze 1100°
przez godzinę, poczem podniesiono tem p era
tu rę do 1300°, w której znów przetrzym ano ru rk ę przez godzinę. P o oziębieniu ru rk a była biała i przejrzysta; nie w idać w niej było ani śladu węgla.
Z początku B erthelot m niem ał, że ru rk a została przedziuraw iona, skutkiem czego po
wietrze bezpośrednio dostało się do w nętrza i spaliło węgiel, atoli przypuszczenie to nie ostało się wobec w yniku dokładnego bada
nia. Istotnie, otworzyw szy ru rk ę n a d rtęcią w dwie godziny potem , stw ierdzono, że ci
śnienie w niej rów na się mniej więcej poło
wie ciśnienia atm osferycznego (a więc nie różni się zbytnio od ciśnienia początkowego;, co wyłącza możliwość przedziurawienia, któ
re w ciągu długiego okresu oziębiania musia
łoby przyw rócić rów now agę ciśnienia we
w nętrznego z zewnętrznem . W rurce znale
ziono 2,12 cm3 gazu głów nie azotu z małą domieszką tlenu i bezwodnika węglowego.
Z faktów tych wynika, że podczas
drugiego okresu doświadczenia gazy atmosfery przeniknęły stopniowo drogą endosmozy.
Tym sposobem stopniowo spalone zostały kosztem tlenu, zaw artego w powietrzu,
dwieobjętości m etanu, albo raczej odpowiednie ilości węgla i wodoru, częścią nazewnątrz rurki, częścią w jej w nętrzu. W idzimy
więc,że naczyń z krzem ionki topionej nie
należyogrzewać przez czas nieograniczony.
W szystkie przytoczone fak ty dowodzą,
żekrzem ionka topiona (a następnie
zestalon a)zachow uje się w stosunku do gazów
do pewnego stopnia tak, ja k błona
zw ierzęca,przez którą zachodzić może endosmoza i
eg-zosmoza, przyczem przebieg tych zjawisk zależy od grubości ścian, od stopnia ich roz
miękczenia, od przylegania do ścianek
węglalub innych produktów stałych, od ilości
zasady, dołączonej do krzem ionki, od
koleitem peratur i od czasu trw ania każdej
tem peratury ; wreszcie, od przeciwieństwa,
którezachodzi pomiędzy niezmiennym
składempow ietrza zewnętrznego a zmianam i w
skła- jdzie gazów, wynikającem i ze stopniowego działania tlenu na ciała palne (wodór
i węgiel), t. j. od zmiennego składu i takiegoż
ciśnienia gazów w ew nętrznych. S. B.
Z A N ATO M II I FIZ Y O L O G II NA RZĄ DÓ W Ś W IE C E N IA U OWADÓW.
Zjaw isko świecenia, zarów no w
św ieciezwierzęcym, ja k i roślinnym je s t dość roz
powszechnione'. Niema chyba osoby, ktara- by chociaż nie słyszała o t. zw.
r o b a c z k a c hświętojańskich; wszyscyśmy nieraz podzi
wiali próchno świecące—w większości przy
padków nie zdając sobie z obserwowanych zjaw isk sprawy. A jed n ak zjawisko świe
cenia, szczególniej u owadów, jest bardzo
M 20 313
częste;
de K erville wylicza
wswem dziele1)
25 r o d z a jó w
świecących owadów, które nale
ży
d odziedzin: M alacoderm atae i Elateridae.
W ię k s z o ś ć
jednak wyliczonych przezeń ro dzajów nie je s t jeszcze w należytym stopniu zbadana, dla tego też zwrócimy uwagę na rozpowszechniony u nas rodzaj Lam pyris
(z
gatunkam i L. splendidula i L. noctiluca), rodzaje europejskie Phospbaenus, Photinus
i L u c io la ,
oraz
w i e l k i eam erykańskie, szcze
gólniej rozpowszechnione w Meksyku owa-
ly
z rodzaju Pyropohrus.
Robaczek św iętojański, ów „błędny og
nik", z którym wiąże się wiele podań ludo
wych, jest u nas powszechnie znany: Roz
różniamy przy tem tak z w. małego święto
jańskiego .rob aczka11 (L. splendidula), któ
rego samce są zabarwione na szarawy, a sa
mice na biało-żółty kolor, oraz wielkiego świetlika (L. noctiluca). U obu gatunków samiczki pozbawione są skrzydeł, „błędne ognie“ należą więc do uskrzydlonych sam
ców. Stosunek ten nie zawsze bywa jed n a ki. U wielkich am erykańskich owadów świe
cących samiec i samiczka posiadają skrzy
dła, płci więc trudniej od siebie na pier
wszy rz u t oka odróżnić można. Owady te, należące do rodzaju Pyrophorus, po meksy- kańsku zwane Cucuyo, posiadają po większej części cicm no-bronzową barwę; w skutek zaś siły blasku swego ju ż oddaw na stosowane były do rozm aitych celów praktycznych.
Już Ovieda w swej podróży, odbytej w krot
ce po odkryciu A m eryki opowiada, że cucuyo jest cztery razy blizko większy od naszego świetlika, oczy jego błyszczą jak małe la ta r
nie, a św iatło do tego stopnia jest silne, że można w pokoju w ygodnie czytać lub pisać;
tubylcy, w edług słów podróżnika, przed przybyciem hiszpanów nie korzystali z inne
go św iatła ani w domu, ani na dworze; hisz- panie używ ali prócz tych naturalnych lata r
ni i lam py, św iatło bowiem owadów powoli zanika—lecz gdy szli walczyć nocą z nieprzy
jacielem korzystali z cucuyo, dając każdemu żołnierzowi cztery owady; indyanie sm arują sobie tw arz i piersi sokiem, wydobyw anym z podobnych chrząszczy, by w ten sposób czynić na innych wrażenie jakichś istot ogni
*) D ie leu ch ten d en T ie r e und P flanzen. L ip sk , 1 8 9 3 , p rzek ł. n iem ieck i prof. M arschalla.
stych. Tomasz Mouffet, zoolog angielski z X V I wieku, opowiada2), że kobiety ind yj
skie korzystają do zajęć nocnych ze światła cucuyo, a według A. H um boldta damy me
ksykańskie używ ają tych owadów jako upięk
szenia, umieszczając je co wieczór w m aleń
kich tiulow ych woreczkach, a w dzień karm iąc je obficie trzciną cukrow ą i kąpiąc kilka razy.
Rozum ie się, że tak praktyczne zastosowanie naturalnego tego światła jest możliwe jed y nie skutkiem jego natężenia, owady bowiem rodzaju Pyrophorus są tak wielkie, że ja k opowiada dr. Boudaroy, kilka żywych cu
cuyo, przewiezionych w drzewie, napełniły przestrachom całe przedmieście S. A ntoine w Paryżu.
Zjawisko świecenia jest więc faktem ogól
nie znanym ; nic zatem dziwnego, że od da
wien daw na starano się je objaśnić, tem bar- dziej, że świecą nietylko dorosłe owady, lecz też gąsienice, a naw et i jajk a. Pierwszy Owsianikow opisał organy świecenia gąsie
nic Lam pyris noctiluca (1864), przyczem g ru n townie je zbadał, we dwa lata zaś później Targioni - Tozzetti potw ierdził obserwacye swego poprzednika. Owsianników w sierpa niu i wrześniu zebrał ogrom ną liczbę gąsie
nic, przyczem udało mu się zachować je przy życiu przez całą zimę. Umieścił je więc w zwyczajnych dużych szklankach, w które nakładł świeżych liści; aby liście nie zaschły, skrapiał je od czasu do czasu wodą, dostar
czając w ten sposób niezbędnej organom świecenia wilgoci. Siła św iatła, wysyłanego przez specyalne organy na trzecim pierście
niu odwłokowym, jest naturalnie zależna od wielkości gąsienicy, ze wzrostem ostatniej roz
w ijają się też i organy m ające postać m ałych woreczków. Owsianikow w ycinał je ostro
żnie—mimo to świeciły jednak w dalszym ciągu. Badacz często je zwilżał—wilgoć bo
wiem je s t niezbędna, a organy bardzo m a
leńkie, szybko na pow ietrzu wysychały—i utrzym yw ał światło w przeciągu 2,3 a niekie
dy 4 godzin i więcej. B adając części w o
reczka pod mikroskopem, uczony ten prze
konał się, że organ składa się z otoczki i za
wartej w niej cieczy. K ilka woreczków świe-
2) In sectoru m s iv e minim orum anim alm m thea- trum . L ondon, 1 6 3 4 . (W y d a n ie pośm iertne, M ouffet zm arł bow iem w 1 5 9 9 roku).
3 ł4
W S Z E C H ŚW IA Tcących Owsiannikow w łożył do wody, kilka | zaś do oliwy — żadna z cieczy nie w yw arła ! najm niejszego wpływu. Dalej badacz ten próbował, jaki w pływ w yw ierają rozm aite j gazy na organy świecenia, um ieścił je więc | naprzód w bezwodniku węglowym: organy świeciły, tak ja k
Wtlenie; w wodorze rów nież jasno, lecz świecenie znikało lub wy- j stępowało, na nówo. B y ły to pierwsze do- { świadczenia*—nie zadowoliły one jed n ak Owsiannikowa. P ow tórzył je więc z zacho
w aniem zupełnej czystości używ anych g a zów, co dało podobne mniej więcej w yn ik i—
jedynie doświadczenie z bezwodnikiem w ęglo
wym wykazało, żeorgany świecą bardzo m ato
wo, nigdy jednak nie gasną, jak to m iało m iej
sce po w ypom powaniu pow ietrza, a więc w przypuszczalnej próżni. Doświadczenie z próżnią czynione było kilka razy i zawsze doprow adzało do jednakow ych wyników.
B adania Owsiannikowa były więc’ bardzo szczegółowe — i choć n iektórzy badacze nie zgadzali się z początku na to, że gąsienice świecą, późniejsze badania jednak (W ielo
wieyski, B ongardt) w zupełności to po tw ier
dziły.
Odmiennie rzecz się m iała ze świeceniem jajek świetlików. J u ż A nders N ew port (1857) zajm ow ał się tem zagadnieniem w sposób sci- sły a poprzednio jeszcze kw estyę tę pobież
nie rozpatryw ali Fiedem ann, M urray i łlo - gerson. N ew port zauw ażył razu pewnego, że zniesione ja jk a owadów świecą; zdziwiony tem zjawiskiem, chciał się przekonać, czy świecą już ono w ja jn ik u samiczki. W tym Więc celu ostrożnie rozcinał samiczkę na stronie grzbietow ej — rezultat jed n ak był ujem ny: ja jk a nie świeciły i tylko leżące bardzo blizko organów świecenia, widocznie zwilżone wydzieloną przez nie cieczą, w ysy
łały ledwo widoczne światło. Owsiannikow („Zur K enntniss der L euchtorgane von Lam - pyris no ctilu ca“ 1868)p ow tórzył te badania.
Opowiada on, że gdy poraź pierw szy zoba
czył świecące jajk a, był ogrom nie zdum iony, zdawało m u się, że w danym przypadku za
chodzi proces gnicia, tak ja k na próchnie, w zepsutych rybach i t. p. Zaczął więc ba
dać zupełnie świeże jajk a. W tym też celu rozkrajał wiele żyw ych samiczek, z których każda zaw ierała w sobie 80—95 wielkich j a jek, bez w y jątku świecących w ciemności.
św iatło , w ysyłane przez nie, jest sinawe, podobne do św iatła księżyca, przyczem roz
jaśn ia się od czasu do czasu lub ściemnia jak to widzimy też na świeceniu fosforu. Na
stępnie Owsiannikow umieścił jajeczka w tra
wie, i aż do wyklucia gąsienic, przez tygo
dnie całe, obserwował świecenie jajek, przy
czem świeci n iejedno , określone miejsce, lecz całe jajeczko, czyli właściwie cała powierzch
nia jego; jajeczka umieszczał w wodzie, spi
rytusie lub słabym roztworze kw asu osmo- wego i świeciły jeszcze przez całe godzinv Zdaw ałoby się więc, że fa k t świecenia jajek jest dowiedziony; późniejsi badacze (Wielo
wieyski „S tu d ien u b er d ieL am py rid en“ 1882) I nie zgadzają się z tem jednak. Wielowieyski
! przypuszczał, że podczas doświadczeń zarów
no N ew port, jak i Ow siannikow naciskali na organy świecenia i w ten sposób wyciśnięta ciecz zwilżała jajk a, po wyjściu zaś z ciała m atczynego jajeczka świeciły, albowiem jaj
nik, nab ity jajk am i uciska sąsiednie organy świecenia, przerywa, być może tkankę i wów
czas m a miejsce to samo zjawisko, co przy preparow aniu; w końcu, zdaniem W ielowiey
skiego, jest możliwem, że św iatło jajek wa
ru n k u ją zaw arte w nich zarodki. Tw ierdze
nia to zbił B ongardt („Beitrage zur K ennt- nis der Leuchtorgane einheimischer Lam py- rid e n “ 1903). Pow tórzył on badania swych poprzedników, lecz postępow ał w ten sposób, że w ycinał nasam przód ostrożnie na brzusz
nej stronie organy świecenia, a później dopie
ro badał łożące na stronio grzbietowej jajniki;
okazało się, że wszystkie zaw arte w nich ja jeczka, naw et te, które leżały tak daleko, że żadnej styczności z organam i świecenia nie miały, również w ysyłały światło. B ongardt obm ył je w roztworze soli fizyologicznym—
mimo to świeciły jeszcze w przeciągu całych 12 dni. W szystko to przem aw ia przeciw po
glądom W ielowieyskiego, i zdaje się niezbi
cie przekonywać, że jajka, zarówno w yno
szone, jak i znajdujące się jeszcze w ciele samicy, w ysyłają światło.
Topografia organów świecenia owadów do
rosłych u obu płci rodzaju Larnpyris je s t b ar
dzo do siebie zbliżona. Samce z rodzaju L.
splendidula noszą je na brzusznej stronie na przedostatnim i trzecim od końca pierście
niach odwłokowych; są tu one dobrze wi
doczne, albowiem widać jo poprzez ćhitynę,
JV° 20
W SZ EC H ŚW IA T315 pozbawioną u tego g a tu n k u barw nika; co- |
kolwiek trudniej je dostrzedz u samców L.
n o ctilu ca ,
gdzie mieszczą się one w postaci
dwu
owalnych worków na ostatnim pierś
cieniu
odwłokowym i całkowicie są p rzykry
te
prawie przez ubarw ioną chitynę. U samic, szczególniej z g a tu n k u L. noctiluca, narządy
ś w ie c e n ia
są daleko większo, zajm ując całą prawie powierzchnię piątego i szóstego pier
ścieni
odwłokowych, gdzie sześcioma pęcz
kam i
mięśniowemi każdy jost rozdzielony
na s ie d e m
części; prócz tego dwa małe n a
rządy o
postaci grochu leżą na siódmym
p ie r ś c ie n iu
odwłokowym , a B ongardtow i
udało
się i na czw artym pierścieniu w ykryć dwie maleńkie równoległe świecące płam ki
i'lg. 1. L am pyris noctiluca , strona brzuszna z or
ganam i św iecen ia,
or iw\ M—
m ięśnie.(rys.
1). W ielki organ posiada również sa
m ica
L. splendidula na szóstym pierścieniu odwłokowym, prócz tego dwa, rzadziej trzy, mniejsze organy na piątym , nakoniec m a
leńka plam ka na trzecim pierścieniu odwło
kowym. C harakterystyczne są jednak dla sa
m ic
tego g atu n k u (jak i dla gąsienic niektó
ry ch
gatunków rodzaju Phosphaenus) tak zwane guzikow ate organy świecenia, miesz
czą ce
się w każdym pierścieniu za w y jąt
k ie m
dw u ostatnich, z boku, bliżej strony grzbietowej. Są one w ścisłym związku
z
krótkim pniem dychawkowym , którem u za
wsze towarzyszy nerw, odchodzący od brzu
sznego węzła tego samego pierścienia, i świe
cą
wówczas dopiero, gdy zw ierzątko zosta
nie
silnie podrażnione.
Co dotyczę anatom ii organów świecenia, to badania w tym kierunku są już prowadzo
ne
stosunkowo oddawna.
Pierwsze histologiczne dane winni jesteś
my Leydigowi (1857), który jednak mylnie zapatrywał się na daną kwestyę, przypusz- czając, że mianowicie m odyfikow ana tkanka
| tłuszczowa, wypełniona ciemnemi ziarnam i, w ysyła światło. Dopiero Kóllikerowi (1858) udało się wykryć, że organy świecenia skła
dają się z dwu warśtw: białej nieprzezroczy
stej i bladej właściwie wysyłającbj światło.
J u ż badaczowi tem u udało się dowieść, że biała nieprzezroczysta w arstw a na pierwszy rzu t oka przypom inająca kredę lub wapno, zawiera liczne ziarnka kwasu moczowego, czego dowodziła tak zwana próba mure- ksydowa, zwykle w celu wykrycia kwasu moczowego stosowana: jeśli ogrzejemy ten ostatni z rozcieńczonym kwasem azoto
wym i następnie oblejemy amoniakiem, to otrzym am y m ureksyd. Potwierdził to w kil
ka lat później Max Schultze w swej pięk
nej pracy, prowadząc swe badania nad sam cami. Zgadza się on z poglądam i Kollike- ra, że narządy świecenia składają się z prze
zroczystego brzusznego i nieprzezroczystego grzbietowego pokładów. Komórki tego os
tatniego wypełniono są ziarnkam i kwasu moczowego, które zupełnie m askują granice oddzielnych komórek, co utrudnia badania.
Za dodaniem rozcieńczonego kwasu octowe
go lub solnego ziarnka znikają, lecz na ich miejsce w ystępują liczne kryształy, co znów przeszkadza badaniom .. Ziarnka, ja k już zaznaczyliśmy, składają się z kw asu moczo
wego, podwójnie w silny sposób załam ują św iatła, o czem przekonały doświadczenia z aparatom polaryzacyjnym ; stanow ią więc one charakterystyczną cechę w arstw y nie
przezroczystej, i dlatego Schultze nazwał jej kom órki „moczanowemi14, dla odróż
nienia od komórek w arstw y przezroczystej, komórek miąszowych, w których niem a śla
du naw et osadu kwasu moczowego. Pod powiększeniem pięćsetkrotnem , po krótkiem działaniu cieczy utrw alającej (naprz. kwasu chromowego) komórki te oddzielały się je dna od drugiej i wykazywały postać wielo
ścienną; w niektórych kątach zauważyć mo
żna było cienkie drobnoziarniste wyrostki.
Pomiędzy obiema w arstw am i możliwe są zdaniem Schultzego przejścia, kom órki mią- szowe mogą więc z czasem zamienić się w moczanowe.
Ju ż K ólliker zauważył, że obie w arstw y są w ścisłym związku z dychaw kam i i sy
stemem nerwowym. Schultze prowadził ró
wnież te badania, przyczem posunął się da
316 JSTe 20 lej w skutek zastosow ania po raz pierw szy
kw asu osmowego, k tóry m u oddał ta k do
niosłe usługi. P n ie dychawkowe, ciągnąc się od otworów zew nętrznych prow adzą od stro
n y grzbietowej poprzez w arstw ę nieprzezro
czystą, w stępują do w arstw y kom órek mią- szowych, gdzie dają liczne rozgałęzienia, które się znów dzielą, dając coraz cieńsze od- nogi.
Dopóki fałd a chitynow a, podtrzym ująca dychawkę, je s t w idoczna, badanie dycha- wek nie nastręcza żadnych trudności; gdy jednak skręty powoli zanikają, trzeba uży
wać pew nych środków pomocniczych. Tu w łaśnie kwas osmowy oddaje poważne u słu gi, albowiem zabarw ia silnie utlenione części
F ig . 2. Kom órka dychaw kow a;
j k <1 -
jądro,n wł~
n aczyn ia w łosk ow ate,