• Nie Znaleziono Wyników

M. 13. Warszawa, cl. 27 marca 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M. 13. Warszawa, cl. 27 marca 1898 r. Tom XVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M. 13. Warszawa, cl. 27 marca 1898 r. Tom XVII.

A d r e s lESed-a-łrcyi: 25Ixa,l3:©'wsi£ie-:E3r!z;ed.m.ieście, IbTr ©<3.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs i Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w R edakcyi .W szech św iata' 1 w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H. Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., N a- tanson J., Sztolcm an J., Trzciński W. i W róblew ski W .

Fotometrya słońca i planet.

Przed kilku laty zamieściłem w Wszech- świecie arty k u ł, dotyczący stopnia białości czyli t. zw. albedo planet, której znajomość je s t bardzo ważną w badaniach nad fizyką planet. D la wyznaczenia albedo jakiejś p la ­ nety konieczną je s t dokładna znajomość jej | jasności, ja k również jasność źródła światła, t. j. słońca. B adaniam i tego rodzaju zajmu- 1 je się fotom etrya, z której rezultatam i, doty- 1

czącemi ciał, wchodzących w skład układu słonecznego, pragnę zaznajomić czytelników W szechśw iata. Z góry jednakże zaznaczyć muszę, że rezu ltaty , otrzym ane na tem polu, nie odznaczają się jeszcze tym stopniem do­

kładności, ja k i pożądany jest w pomiarach astronom icznych i muszą być uważane tylko za zbliżone do rzeczywistości; pomimo tego jednakże upoważniają One do wielu ciek a­

wych wniosków.

'*) W szechśw iat, r. 1 8 9 4 , str. 3 8 5 — 38 8 .

J.

Pierwszym, który podjął się zbadania ja s ­ ności słońca, był znakomity fizyk francuski B ouguer w r. 1725; następnie rozwiązaniem tego zadania zajmowali się, między innymi, W ollaston, Thomson i ostatnio E xn er w r.

1886. Wszyscy ci badacze porównywali ja s ­ ność słoneczną z jasnością sztucznych źródeł światła, przyczem używali metod rozm aitych.

B ouguer przepuszczał światło słoneczne przez m ałą soczewkę wklęsłą o średnicy 2,25 m m do ciemnego pokoju i rzucał wiązkę promieni n a biały ekran, umieszczony w odległości 180 cm od soczewki. Ponieważ na ekranie w ten sposób oświetlona została płaszczyzna

243 - o k rągła o średnicy 24,3 cm, czyli ( )

= 11 664 razy większa od płaszczyzny so­

czewki, więc gęstość oświetlenia płaszczyzny była 11 664 mniejszą niż gęstość oświetlenia soczewki. Z tak ą samą siłą, ja k przez ów snop św iatła, ekran był oświetlany przez świecę woskową, umieszczoną w odległości 43,3 cm od niego. Z tych liczb wypływa, źe 62 000 świec w odległości jednego m etra oświe­

tlałyby ekran tak samo silnie jak słońce, któ­

rego wysokość w czasie badań b y ł a około 31°. Po uwzględnieniu pochłaniania promie-

(2)

1 9 4 W SZECHSW IAT N r 13.

ni w atm osferze ziemskiej liczba wymieniona

•wzrasta do 75 000 świec.

W ollaston stosował do pomiarów jasności słońca metodę fotom etryczną R um forda, t. j.

porównywał cień przedm iotu, zatrzym ującego z jednej strony światło słoneczne, z drugiej zaś św iatło świecy. Z odległości, na ja k ą trz e b a było odsunąć świecę, aby cienie były jednakow o silne, wyrachować łatw o stosunek jasności słońca do jasności świecy. W olla- I

ston otrzym ał, jak o re z u lta t ostateczny, że siła św iatła słonecznego rów na się sile 61446 świec w odległości 1 m.

Thom son stosow ał również m etodę R u m ­ forda, lecz re z u lta t otrzym any przez niego znacznie się różni od poprzednich i nie zasłu- J

guje n a zaufanie z wielu powodów.

E x n er wreszcie osłabiał światło słoneczne | zapomocą odpowiednich aparatów , a między | innemi, przez zm niejszanie k ą ta p ad ania p ro ­

mieni słonecznych n a powierzchnię p ryzm a­

tu , w którym promienie się łam ały, i m ierzył j

natężenie promieni różnych barw. R ezultat jego, zasługujący n a szczególną uwagę, je s t ten, źe oświetlenie przez słońce równa się

oświetleniu 46 450 świec w odległości 1 m.

P o redukcyi na świece norm alne, przez które należy rozum ieć świecę angielską o wy­

sokości płom ienia 44,5 m m i spalaniu 7f77 g n a godzinę, oraz uwzględnieniu absorpcyi św iatła w atm osferze, otrzym ujem y jak o r e ­ z u lta t przeciętny : słońce w średniej odległo­

ści od ziemi daje takie samo oświetlenie ja k około 60 000 świec norm alnych w odległości I m . Z tego wypływa, że ażeby zastąpić światło słoneczne, należałoby w odległości słońca od ziemi umieścić 134 X 1025 świec norm alnych. Z tych samych liczb wypływa, że natężenie świetlne powierzchni słońca je st 220420 razy silniejsze od natężenia św iatła świecy norm alnej. Z badań zaś F izeau, F o u cau lta i L angleya, dotyczących tego sa ­ mego przedm iotu, wynika, że natężenie świetlne tarczy słonecznej przewyższa 146 razy natężenie św iatła wapiennego D rum - m onda, 3 razy natężenie świetlne łuku wol- taicznego i 5300 razy natężenie świetlne płynnego żelaza.

II.

W fotom etryi gwiazd stałych, jako skalę, określającą różne wielkości fotom etryozne

j gwiazd, przyjm ujem y liczbę, której logarytm rów na się 0,400, t. j., gdy ograniczymy się na dwu cyfrach dziesiętnych, liczbę 2,51.

| Liczba ta oznacza, ile razy gwiazda jak iej­

kolwiek wielkości jaśniejsza je st od gwiazdy następnej wielkości. Jeż eli za gwiazdę wiel­

kości 0!,0‘ przyjmiemy a L utni czyli W egę, to, na zasadzie najnowszych pomiarów foto- metrycznych słońca, przy których całe świa­

tło słoneczne koncentrowano w jednym piink-^

cie, wypływa, źe jasność słońca odpowiada jasności gwiazdy ( —27,15) wielkośii, t. j.

daje nam ono (2,51)27’15 razy tyle św iatła, co W ega. N a zasadzie pewnych rozumowań można dojść do wniosku, że wszystkie gwiaz­

dy do 16-ej wielkości włącznie, razem wzięte, d ają tyle św iatła, ileby go daw ała je d n a gwiazda ( —9) wielkości, z czego wypływa, że od słońca otrzym ujem y około 18 200000 razy tyle św iatła, co od wszystkich gwiazd.

Mówiąc o natężeniu świetlnem tarczy sło­

necznej, uważaliśmy to natężenie na całej powierzchni za jednakowe; otrzym ane w ten sposób natężenie je st średniem natężeniem świetlnem tarczy słonecznej. W rzeczywi­

stości natężenie to w rozm aitych częściach tarczy słonecznej jest bardzo rożnem. J u ż jezu ita Schneider w 16 wieku zauważył, źe natężenie św iatła na tarczy słonecznej zm niej­

sza się w kierunku od środka ku brzegom, a B ouguer w początku X V I I I w. pierwszy podjął się dokładniej wymierzyć tę różnicę.

Doszedł on do rezu ltatu , źe stosunek n a tę ­ żenia w punkcie środkowym tarc zy do n a tę ­ żenia w punkcie o 3/i prom ienia tarczy od­

ległym od środka, je s t 48/35• Nowsze b a d a ­ nia, np. Chacornaca, P ickeringa, Strangego- i in. doprowadziły do rezultatów, niezbyt różniących się od powyższego; wypływa z nich prócz tego jeszcze, źe u samych brzegów tarczy słonecznej natężenie św iatła jest p ra ­ wi o połowę mniejsze aniżeli w środku.

N a szczególną uwagę zasługują badania.

H . O. Vogla, dotyczące tego przedm iotu.

Vogel zapomocą fotom etru widmowego m ie­

rzył w rozm aitych punktach tarczy słonecz­

nej natężenie prom ieni o rozm aitych długo­

ściach fali i znalazł, że zmniejszanie się n a ­ tężenia w kierunku od środka tarczy ku brzegom dla rozm aitych gatunków promieni jest rozm aitem . Mianowicie, gdy natężenie prom ieni czerwonych u brzegów równa się:

(3)

N r 13. WSZECHSWIAT 195 0,3 natężenia tychże prom ieni w środku t a r ­

czy słonecznej, natężenie promieni fioleto­

wych równa się tylko 0,16. Wogóle z badań Y ogla wypływa, że u samych brzegów tarczy natężenie świetlne stanowi zaledwie '/ 3 n atę­

żenia świetlnego w środku i źe barw a tarczy słonecznej w różnych jej punktach je st roz­

m aita, mianowicie tem bardziej czerwona, im bliżej brzegów.

W yżej opisana zmienność natężenia w roz­

m aitych punktach tarczy słonecznej je st j skutkiem absorpcyi promieni fotosfery s ło ­ necznej w atmosferze; wielkość tej absorpcyi ! zależna jest od drogi, ja k ą promienie prze- ( być muszą w tej atmosferze, zanim się prze- j d rą przez nią. N ajk ró tszą je st ta droga dla ; promieni, których kierunek jest norm alny do powierzchni słońca, t. j. dla tych, które idą ku nam od środka słońca, najdłuższą zaś dla j tych, których kierunek je s t styczny do po- j wierzchni słońca, te zaś wychodzą z punk­

tów krańcowych pozornej tarczy słońca. T ak samo np. n ajkrótszą drogę w atm osferze j ziemskiej przebiegają promienie ciał nie­

bieskich, znajdujących się w zenicie, najdłuź- | szą zaś promienie ciał niebieskich wschodzą­

cych lub zachodzących. Podobna absorpcya elektywna, ja k w atm osferze słonecznej, za­

chodzi także w atm osferze ziemskiej, czego j dowodzi np. czerwona barw a słońca w bliz- kości poziomu, pochodząca stąd, że promie­

nie czerwone w mniejszej ilości pochłaniane są przez atm osferę, aniżeli promienie nie­

bieskie.

Gdyby atm osfera słoneczna była zupełnie przezroczysta, jasność słońca byłaby daleko większa, niż je st obecnie. N a zasadzie róż­

nic natężenia w rozmaitych punktach tarczy słonecznej można obrachować współczynnik absorpcyi dla atmosfery słońca. Spółczyn- nik ten, według badań Pickeringa, wynosi 0,74, z czego wynika, źe gdyby słońce nie było otoczone atm osferą, otrzymywalibyśmy od niego 4,64 razy więcej św iatła, niż obec­

nie. D jkładniejszem i wydają się rezultaty, otrzym ane przez Yogla, które dotyczą pro- [ mieni rozm aitych barw. W edług niego poza granice atmosfery słonecznej wychodzi około 1 63% wszystkich promieni, jakie wysyła foto­

sfera norm alnie do powierzchni, a mianowi- I cie 48°/0 promieni fioletowych, a 79% czer­

wonych, ta k że przy zupełnej przezroczysto- I

ści atm osfery słonecznej otrzymywalibyśmy od słońca 3,01 razy tyle św iatła fioletowego, a 1,49 razy tyle św iatła czerwonego, co te­

raz. Wogóle słońce wydawałoby się nam przeszło dwa razy jaśniejsze i miałoby barwę z silnym odcieniem niebieskim. Do niezbyt różnych rezultatów doszedł Seeliger wy­

wnioskował on jednakże jeszcze ze swoich badań teoretycznych, źe atm osfera słoneczna posiada dość znaczny spółczynnik dyspersyi (rozszczepiania), co, przy niewielkiej stosun­

kowo zdolności absorpcyjnej, każe przypusz­

czać, że atm osfera ta nie je st rzad k a a ro z ­ legła, lecz g ęsta a niewielka. Z e względu n a silne rozszczepianie promieni w atm osfe­

rze słonecznej należałoby przypuszczać, źe średnica pozornej tarczy słonecznej, mierzo­

na w świetle czerwonem, je st większą aniżeli mierzona w świetle fioletowem, czego je d n a k ­ że pom iary, dokonane przez Auw ersa, nie zdołały stwierdzić.

I I I .

B adania fizyki planet, których podstaw ą jest fotom etrya, odbywają się w ten sposób, źe rezultaty, otrzym ane na drodze teoretycz­

nej, porównywa się z tem , co daje obserwa*

cya, i dla pogodzenia teoryi z obserwacyą nadaje się pewnym niewiadomym, wchodzą­

cym we wzory teoretyczne, wartości odpo­

wiednie. T ak ą niewiadomą je s t naprzykład spółczynnik odbijania powierzchni planety, j J a k o sta ła we wszystkie wzory teoretyczne wchodzi jasność słońca i błąd, jakim o bar­

czona jest ta stała, oczywiście pociąga za sobą błędy przy wyznaczaniu niewiadomych.

Łatw o więc zrozumieć, ja k ważną rzeczą dla astrofizyki je st dokładna znajomość jasności słońca.

J e d n ą z największych trudności, z jakiem i walczy fotom etrya teoretyczna, je s t ta, że hypotezy, n a których c a ła teorya się opiera, nie pozbawione są błędów i doświadczenie oraz obserwacya musi jeszcze kontrolować te hypotezy, ze zm ianą zaś hypotezy, zmienia się wartość niewiadomych. D la tak zwanej albedo zatem otrzymujemy rozmaite warto ści, zależnie od przyjętych hypotez, dotyczą­

cych zależności, ja k a istnieje pomiędzy ja s ­ nością powierzchni, świecącej światłem roz proszonem, a wielkością k ą ta padających na

(4)

196 W SZECHŚW IAT K r 1-3.

nią prom ieni źró d ła i k ą ta , pod jak im pro- J

mienie, dochodzące od tej powierzchni do naszego oka, pochylone są względem świecą- j cej powierzchni. Z nan e są dla tej zależności | trzy hypotezy : L a m b e rta , E u le ra i Lomrnel- Seeligera, z których o statn ia niewątpliwie najbardziej zbliża się do rzeczywistości, jed ­ nakże pozbawioną błędów nie jest. W nioski, dotyczące fizyki planet, a wypływające z b a­

dań foto metrycznych, będą zatem tem bliż­

sze rzeczywistości, tem ciaśniejsze będą g ra ­ nice prawdopodobnych błędów , im doskonal­

sze będą hypotezy, im lepiej znana będzie jasność słońca. Do praw dy dojść na tem polu możemy tylko mozolną dro g ą takich przybliżeń kolejnych.

Jasność słońca przy badaniach fotorne- trycznych p lan et uw ażam y za wielkość sta łą , ponieważ zmiany jasności słońca nie p rz e ­ k ra cza ją granic dokładności, z ja k ą jasność 5 słońca je st znaną. W iemy jednakże napew- no, źe jasność słońca je s t zmienną, czego przyczyną są plam y, protuberancye, pochod­

nie, pojaw iające się raz obficiej, to znów rz a­

dziej n a powierzchni słońca. N a zasadzie pom iarów fotom etrycznych m ożna w niosko- wać, że natężenie świetlne środkowej części (ją d ra ) plam y słonecznej przecięciowo 10 r a ­ zy je s t mniejszem od natężenia świetlnego fotosfery, natężenie zaś pochodni 2 razy prze­

wyższa natężenie fotosfery. W pływ tych jaśniejszych i ciemniejszych miejsc na ogólną jasaość słońca dotychczas skonstatow ać się nie dał, ale z czasem niewątpliwie będzie mógł być wymierzony i na tej zasadzie krzy­

wa zmienności gwiazdy zm iennej—słońca wy­

kreśloną. Prócz periodycznych zmian, ja s - I ność słońca podlega zapewne jeszcze nie­

przerw anem u zm niejszaniu się wiekowemu, wskutek zgęszczania się atm osfery słonecz­

nej i coraz silniejszego pochłaniania przez nią promieni fotosfery. Gdyby się udało zbadać szybkość, z ja k ą jasność słońca z bie­

giem czasu się zmniejsza, możnaby wyciąg- I nąć stą d wniosek, ile jeszcze czasu pozostaje słońcu do chwili zupełnego zgaśnięcia.

IV.

A by zbadać zm iany jasności słońca, nie je st rzeczą konieczną bezpośrednio mierzyć jasność słońca. W y sta rc z a ku tem u m ierze- I

nie jasności ciał niebieskich, świecących odbi- tem światłem słonecznem. N ajlepiej do tego celu n ad aje się księżyc, na którym , ja k się zdaje, przynajmniej n a półkuli dla nas wi­

dzialnej, nie zachodzą żadne zmiany, któreby mogły wpłynąć na zm ianę zdolności odbija­

jącej jego powierzchni. Możemy twierdzić prawie napewno, że przy pewnej danej od­

ległości od słońca i od ziemi i przy pewnej danej fazie jasność księżyca zachowuje w ar­

tość stałą, o ile jasność źródła św iatła, t. j.

słońca, się nie zmienia.

Najodpowiedniejszą m iarą dla jasności księżyca je s t stosunek jego jasności do ja s - no-ci jakiejś dobrze wymierzonej gwiazdy stałej, której jasność nie podlega dostrzegal­

nym zmianom. N ajdokładniej określonym je st stosunek jasności księżyca do jasności gwiazdy a W oźnicy czyli Kozy. Wynosi on 65260, przyczem błąd prawdopodobny nie przekracza 1% . J e s tto niedokładność jesz­

cze dosyć znaczna, ale z biegiem czasu, przy coraz większem doskonaleniu się metod foto­

m etrycznych, będzie się ona zm niejszała nie­

ustannie.

Stosunek jasności księżyca do jasności p la ­ net starano się również niejednokrotnie wy­

mierzyć. Zm iana tego stosunku może być spo­

wodowana tak przez zmianę jasności słońca, ja k i przez zmianę fizycznych właściwości powierzchni planety. Jeżeli jednakże znamy stosunek jasności księżyca do jasności jak iejś planety i stosunek tejże jasności do jasności pewnej gwiazdy stałej niezmiennej i okaże się, że pierwszy się zmienia, gdy drugi pozo­

staje stałym , to wypływa wniosek, że zmiana stosunku je st skutkiem zmiany na powierzch­

ni planety, jeżeli, z drugiej strony, okaże się, źe pierwszy stosunek zachowuje wartość stałą, a drugi ułega zmianie, to przyczyny tej zmiany należy szukać w zmiennej jasno ści słońca. D la stosunku jasności księżyca w pełni w średniej odległości od ziemi do jasności Jow isza w średniej opozycyi znale­

ziono liczbę 6 430, do jasności W enery w średniej odległości przy fazie 68,8° liczbę 1815. D la innych planet łatw o ten stosunek wyrachować na zasadzie ich wielkości gwiaz­

dowej, k tó ra je s t dosyć dokładnie wymierzo­

na, wiedząc, źe wielkość gwiazdowa księżyca je st — 12,75, t. j. że jasność księżyca równa się jasności gwiazdy (— 12,75) wielkości.

(5)

Nr 13. WSZECHSWIAT 197 W ten sposób słońce daje nam 576 000 razy

tyle św iatła, co księżyc w pełni. Liczba po­

wyższa wyraża również stosunek średniej jasności powierzchni słońca i księżyca. K się­

życ w pełni oświetla przedmioty ziemskie tak samo silnie, ja k świeca norm alna, umiesz­

czona w odległości 2,07 m od oświetlanego przedm iotu. Ażeby zatem zastąpić'św iatło księżycowe, trzebaby w średniej odległości księżyca od ziemi zapalić 3 2 8 x 1013 świec normalnych.

Hypotezy fotometryczne, które wyrażają związek pomiędzy jasnością pewnej oświetlo­

nej powierzchni a kątem padania i odbicia promieni źródła, dobrze kontrolowane być mogą przez mierzenie jasności księżyca w rozmaitych fazach. Od chwili ukazania j

się pierwszego wąskiego sierpa po nowiu do | zniknięcia ostatnego widzialnego paska księ­

życa przed następnym nowiem, ja k wiadomo, j k ąt fazy, t. j. kąt, którego wierzchołek jest j w środku księżyca, a ram iona przechodzą przez środek słońca i ziemi, przyjmuje wszystkie wartości od 0° do 180°. Skutkiem tego dla danego punktu powierzchni księżyca k ą t padania i odbicia zmienia się ustawicznie w sposób określony, a z niemi zmienia się i jasność tego punktu, widzianego z ziemi.

Gdyby jasność księżyca nie zależała od tych kątów, jasność jego w rozmaitych fazach mu­

siałaby być’ proporcyonalną do wielkości oświetlonej powierzchni w różnych fazach, t. j. np. w czasie kw adr musielibyśmy o trzy ­ mywać od księżyca połowę tego św iatła, co w pełni; tymczasem z pomiarów fotometrycz- nych wypływa, że półksiężyc daje tylko '/■, część tego św iatła, co księżyc w pełni, a przy kącie fazy 150°, kiedy szerokość oświetlonego sierpa w środku równa się blisko '/ 13 średni­

cy tarczy księżyca, otrzymujem y tylko l/ 500 tego św iatła, co od pełni.

M ierząc światło księżyca we wszystkich fazach i porównywając zaobserwowane ilości z ilościami, otrzym anem i teoretycznie, prze­

konano się, że teoryą daje ilości zbyt wielkie.

D la półksiężyca trzy dawniej wymienione hypotezy d ają jasności odpowiednie 0,32, 0,50, 0,38 w stosunku do jasności pełni, dla fazy zaś 150° jasności 0,015, 0,061 i 0,045.

Zupełnej zgody teoryi z obserwacyą n atu ra l­

nie nigdy spodziewać się nie można, ponie­

waż przy obrachowaniu teoretycznem jasno- I

ści faz uważa się powierzchnię księżyca za zupełnie jednorodną we wszystkich częściach i przyjm uje się dla wszystkich punktów po­

wierzchni jednakową jasność średnią. W rze­

czywistości zaś rozm aite części powierzchni księżyca odbijają światło rozmaicie, a z d ru ­ giej strony, powierzchnia ta nie odpowiada

j wcale idealnym wymaganiom teoryi, gdyż wykazuje nierówności stosunkowo do wymia­

rów księżyca daleko znaczniejsze od ziem­

skich. Jedn ak że niezgodność teoryi z obser­

wacyą je s t zbyt wielka, ażeby n a karb po­

wyższych przyczyn policzoną być mogła i n a ­ leży jednę z najgłówniejszych przyczyn tej niezgodności upatryw ać w błędności hy- potez.

Ze rozm aite części tarczy księżyca nie są [ jednakowo jasn e, łatw o dostrzedz można nawet gołem okiem; ścisłe zaś badania foto-

| metryczne wykazały na powia-zchni księżyca

! punkty o natężeniu świetlnem n ad er rożnem.

Natężenie to zaleźnem je st nietylko od włas­

ności refleksyjnych tych punktów powierzch­

ni, ale także od tego, czy światło słoneczne dochodzi do tych punktów, czy też nie, a je ­ żeli dochodzi, to w jakiej ilości. Ł atw o zro­

zumieć, że przy jednakowych własnościach refleksyjnych szczyty gór będą świeciły sil­

niej, aniżeli dna dolin i kraterów wulkanów księżycowych, do których często promienie słoneczne dostają się tylko wówczas, gdy słońce dla nich znajduje się w zenicie; szcze­

gólnie ciemnemi, a raczej zupełnie czarnemi są miejsca, n a które p ada cień gór księżyco­

wych, co je s t jednym z dowodów braku atm o ­ sfery na zwróconej ku nam półkuli księżyca.

Najjaśniejszym punktem całej powierzchni księżyca, według pomiarów Pickeringa, je st środkowy szczyt A ry sta rch a i tak samo ja s - nem je st wnętrze tego k ra te ru ; najm niejszą zaś jasność posiada w nętrze k ra te ru Bosco- vich; jasność tych dwu punktów m a się do siebie blisko ja k 1 : 170. Jeżeli średnią ja s ­ ność tarczy księżyca oznaczymy przez 1, to jasność najjaśniejszych punktów wyraża się w przybliżeniu przez 6, jasność zaś najciem­

niejszych części, do których jeszcze słońce dochodzi, przez '/ 30; części, do których świa­

tło słoneczne wcale nie dochodzi, m ają oczy­

wiście jasność 0. Pomijam y tu naturalnie oświetlenie księżyca przez t. zw. światło po­

pielate, którem oświetlają powierzchnię księ-

(6)

1 9 8 WSZECHSW IAT N r 13.

życa, nieoświetloną przez słońce, promienie słoneczne, odbite od ziemi. D okładne wy­

mierzenie tego św iatła popielatego, przy z n a ­ nej albedo księżyca, może nam z czasem dać pojęcie o jasności ziemi, widzianej z księżyca, z której znowu m ogłaby zostać obrachow ana średnia albedo ziemi. Porów nanie tej o s ta t­

niej z teraiż wielkościami, otrzym anem i dla różnych p lan et znów doprowadziłoby nas do pewnych wniosków o fizyce ich powierzchni.

V.

Przejdźm y tera z do fotom etryi planet.

P la n etą, najbliższą słońca je st M erkury.

P la n eta ta je s t pod każdym względem tru d ­ n ą do obserwacyi, ponieważ znajduje się nad poziomem prawie zawsze jednocześnie ze słońcem, tylko w najlepszym razie znajduje się. ona nad poziomem przez l ' / a godziny przed wschodem lub po zachodzie słońca; ale i wtedy planeta znajduje się bardzo nisko, wskutek czego refrakcya i absorpcya p o ­ w ietrzna bardzo wpływa na ścisłość spostrze­

żeń; przy tem najczęściej możność obserwacyi ogranicza się na czas bardzo krótki, gdyż promienie zmierzchu czynią planetę niewi­

doczną. Szczególnie w tak ich w arunkach utrudnione są b ad an ia fotom etryczne.

Zmiany jasności M erkurego zależne są od zmiennej jego odległości od słońca i ziemi, oraz od zmiany faz. G dy wyłączymy wpływ absorpcyi atm osferycznej, zmiany te zaw arte są w granicach 2,3 wielkości, mianowicie w maximum posiada on wielkość — 1,2, a za­

tem mniej więcej rów na się Syryuszowi, w minimum zaś spada do + 1 ,1 i wtedy rów­

ny je st prawie A ldebaranow i. Ponieważ jednakże widzialnym je st on zawsze w naj­

niekorzystniejszych w arunkach, więc t a świet­

ność jego prawie zupełnie d la nas ginie i ja k wiadomo, Kopernikowi, pomimo jego starań , nigdy nie udało się ujrzeć tej planety. N a j­

korzystniej obserwować m ożna M erkurego w epokach jego największej elongacyi, t. j.

wtedy, kiedy jego odległość od słońca, wi­

d zian a z ziemi, je s t najw iększą; jednakże, ponieważ mimośród drogi M erkurego jest stosunkowo bardzo znaczny, więc i odległość jego od słońca—zależnie od tego, czy naj­

większa elongacya p rzypada w chwili, gdy M erkury znajd uje się w bliskości punktu

przysłonecznego lub odsłonecznego swej d ro ­ g i—je st niejednakowa i zatem warunki w i­

dzialności jego dosyć różne. W ogóle przed epoką najlepszej widzialności i po t°j epoce można obserwować M erkurego przecięciowo przez 8 do 10 dni. W ięcej niż 20 dni z rzę­

du tylko wyjątkowo można widzieć M erku­

rego; tak np. Denning z B ristolu w r. 1876 widział M erkurego co wieczór od 5 do 28 m aja, a zatem przez 23 dni. O ile warunki widzialności M erkurego są lepsze wtedy, gdy przy największej elongacyi znajduje się on w bliskości punktu odsłonecznego swej drogi, o tyle znów jasność jego je s t tem większą, im bliżej znajduje się on słońca, t. j. najjaś­

niejszym je s t on wtedy, kiedy przy najwięk- szef elongacyi znajduje się blisko punktu przysłonecznego. W pierwszym razie m ia­

nowicie jasność jego jest 2,5 razy mniejsza niż w drugim . Dodać należy, że chwile n a j­

większych elongacyj nie odpowiadają epokom największej fazy, t. j. epokom, kiedy stosu­

nek części oświetlonej zwróconej ku nam p o ­ łowy planety do części nieoświetlonej jest największy. Gdy cała półkula M erkurego, zwrócona ku nam , jest oświetlona, wtedy znajduje się on w dolnem połączeniu ze słoń­

cem i je st najbardziej od ziemi odległy, gdy zaś je st najbliższym nas, wtedy zwróco­

na jest ku nam ciemna jego powierzchnia.

W obu tych epokach znajduje się on po ­ zornie w bezpośredniem sąsiedztwie słońca, je st z ziemi niewidzialny. W ogóle z obser- wacyj fotometrycznych wynika, źe gdy M er­

kury widzianym je s t po zachodzie słońca, to blask jego w zrasta w ciągu całego okresu widzialności, to znaczy, że wpływ zm niejsza­

nia się fazy na jasność jest mniejszy, aniżeli wpływ zbliżania się M erkurego do nas.

W chwili, gdy go tracim y z oczu, je s t on w rzeczywistości najjaśniejszy, jedynie po­

zorna bliskość słońca nie pozwala go do­

strzedz. Odwrotnie, gdy M erkury świeci na wschodniem niebie przed wschodem słońca, je s t on najjaśniejszy w chwili pierwszego wy­

nurzenia się z prom ieni zmierzchu; od tej chwili faza jego coraz się zwiększa, ale zato się zwiększa i odległość od nas, której wpływ przeważa, skutkiem czego jasność M erkure­

go coraz się zmniejsza. G dy M erkury p rze­

staje być ostatni raz widzialny na wschod­

niem niebie, elongacya jego od słońca je s t

(7)

.Nr 13.

-daleko większa, aniżeli w chwili zniknięcia na zachodniem niebie; odwrotnie rzecz się m a z chwilą pierwszego pojawienia się.

Obserwacye fotometryczne M erkurego ro z ­ ciągają się tylko na kąty faz od 50° do 120°

po obu stronach słcńca, co odpowiada mniej więcej elongacyom od słońca 12° i 14° i obej­

m ują nie wiele więcej nad połowę jego drogi.

W tych granicach, po zredukowaniu na śred­

nią odległość M erkurego od słońca, M erku­

rego od ziemi i słońca od ziemi, jasności M erkurego w ahają się w granicach —0,90 do 1,59 (sąto zmiany jasności, zależne jed y ­ nie od zmiany fazy). K rzyw a zmian jasno­

ści M erkurego, zależnych od fazy, ma b a r­

dzo wielkie podobieństwo do takiejźe krzy­

wej, wyprowadzonej dla księżyca. To podo­

bieństwo w połączeniu z bardzo m ałą siłą o d b ijającą powierzchni M erkurego, a równą prawie sile odbijającej powierzchni księżyca, każe przypuszczać, że warunki fizyczne na M erkurym bardzo są zbliżone do warunków fizycznych na księżycu. N p. bardzo prawdo- podobnem się wydaje, że M erkury, podobnie ja k księżyc, pozbawiony je s t atmosfery, albo ie ż posiada j ą bardzo rzadką. Takie wnios­

ki wypływają także i z bezpośrednich obser- wacyj.

(Dok- nast.).

Marcin Ernst.

0 współzawodnictwie części składowych w organizmie.

(D okończenie).

I I

W idzieliśm y, że znaczenie pierwszorzędne w wywalczaniu pierwszeństwa wśród składo­

wych części organizmu m a niewątpliwie dzia­

łanie podniet funkcyonalnych. To też kilka uwag przynajm niej pragnąłbym poświęcić ich znaczeniu i wpływowi na budowę organizmu.

D ziałanie podniet je s t podwójne : bezpośred­

nie i to wywołuje wprost przystosowanie kształtów morfologicznych danej części do podniety i pośrednie, t. j. że podnieta u ła t­

wia lub u tru d n ia zdolność asymilacyjną

199 i tem samem pośrednio jest dodatnim lub ujemnym momentem w walce o byt części składowych organizmu.

Działanie swe podniety mogą wywierać na organy aktywne, np. mięśnie, gruczoły, albo na organy pasywne, a więc na kości, ścięgna, błony złożone z tkanki łącznej i t. p.

W organach aktywnych, np. w mięśniach, wpływ działania podniet je st bezpośredni, czyli że pod ich wpływem rozw ijają się te organy znacznie silniej, ro z ra sta ją się, zatem podniety wpływają tu bezpośrednio na kształt organów.

Organy czynne otrzym ują podniety funk- cyonalne od systemu nerwowego ośrodkowe­

go. Eksperym entalnie można się przekonać o ich znaczeniu, gdyż po przecięciu gałązek nerwowych, idących od mięśnia lub gruczo­

łu, organ ten ulega atrofii czyli zanikowi.

Ten sam rezu ltat d a ją obserwacye rozwoju organów, k tó rj ch nerwy uległy zmianom pa­

tologicznym i nie są w stanie przeprowadzać w dalszym ciągu impulsów od systemu cen­

tralnego. W całym szeregu chorób nerwo­

wych spotykamy się ze zwyrodnieniem mięśni lub ich zanikiem, a źródłem tego je s t brak podniet, których patologicznie zniesiony sy­

stem nerwowy nie jest w stanie doprowadzać.

Przeciwnie, gdzie ilość tych podniet je st znaczna, tam rozwój organów się podnosi.

Wiadomo, ja k dodatnio na rozwój mięśni wpływają ćwiczenia gim nastyczne: mięśnie pod ich wpływem k ształt swój zm ieniają przystosowując się do swego celu. Ze zm ia­

ną kształtu i siły mięśni idzie w p a r/e zmia­

na budowy kości, na które oddziaływają mięśnie. T u zatem mamy przykład oddzia­

ływania pośredniego podniety, pośredniego, bo za pośrednictwem mięśnia na kość. Z n a­

nym jest fakt, źe w miejscu przyczepienia się mięśnia do kości pow stają wyrostki kost­

ne, ponieważ podniety, których mięsień do­

starcza, pobudzają w tem miejscu kość do czynności twórczej. Słabsze komórki zginą, pozostaną silniejsze, które się mocniej będą rozwijać i produkować w tem miejscu coraz więcej substancyi kostnej, Budowa morfo­

logiczna kości je s t wybornym obrazem przy­

stosowania stru k tu ry organu do funkcyi, a więc wpływu podniet na budowę morfolo­

giczną. S tru k tu ra morfologiczna kości w ska­

zuje zarazem kierunek linii działania pod- WSZECHŚWIAT

(8)

200 WSZECHSW1AT N r 1 3 .

niet. K ość stawiać musi największy opór zginaniu, czyli działanie podniet najsilniej umiejscowione je st na obwodzie. T u umiesz­

czona tk an k a kostna zostawać będzie pod najsilniejszym wpływem podniet. Rzeczy­

wiście w tem miejscu rozw ija się ona n ajsil­

niej; tu grom adzi się t. zw. zbita substancya j kostna (substantio com pacta). W e środku działanie podniet je s t słabsze, tam teź w znacznej części substancya ulega zaniko­

wi, atrofii i pow stają z niej tylko szeregi krzyżujących się beleczek—substancya g ąb ­ czasta (substantio spongiosa). W podobny sposób wytłumaczyć można jiowstawanie jam wewnątrz kości czaszkowych (an tru in High- mori, sinus frontalis i t. p ). Tyle co do kości.

D ziałaniem podniet w zmiennych kierun­

kach tłum aczyć m ożna budowę błon mięs­

nych (fascyi), błony bębenkow ej, błon ścięg- nistych, mięśni w pęcherzu i t. p. N aw et własności polaryzacyjne włókien mięsnych być muszą w związku z działaniem podniet, bo po przecięciu nerwów, doprow adzających podniety, mięśnie prążkow ane tra c ą swą po­

laryzacyjną. zdolność. W idzieliśmy w po­

wyższych uwagach, ja k doniosłe znaczenie m a działanie podniet funkcyonalnych na ro z ­ wój organów, na ich budowę i różnicowani^

(dyferencyacyą) tkanek.

W życiu każdego organizm u dwa okresy należy wyróżnić : okres em bryonalny, w któ ­ rym składowe części rozw ijają się sam o­

dzielnie bez wpływu jakichkolw iek podniet;

drugi okres życia pod wpływem bodźców funkcyonalnych, gdzie w zrost i różnicowanie komórek odbywa się pod wpływem działan ia podniet funkcyonalnych. G ranicy między obu temi okresami oznaczyć nie można. D la różnych organów jest ona różną. J e d n e o r­

gany juź w czasie życia śródmacicznego w stępują w drugi okres stru k tu raln y , to je st pi-zechodzą pod działanie podniet, mianowi­

cie te, które pełnią ju ż w płodowem życiu swą funkcyą (serce, mięśnie). In n e narządy ostatecznie w ykształcają się dopiero w czasie życia pozamacicznego, do takich R oux liczy organy zmysłowe. Jakkolw iek cały szereg zm ian pow stać może w pierwszym okresie rozwoju samodzielnie, bez udziału wpływu podniet, to w dalszym ciągu rozw oju, drogą w zajem nego współzawodnictwa, podniety n a ­

dawać będą pewien kierunek, przystosowu*

jący organy do przeznaczonej im funkcyi.

Gdy np. system mięsny wytworzy się raz w organizm ie '), to w dalszym ciągu silniej' szy rozwój tej lub owej grupy mięsnej, jej k ształtu i funkcyi w organizmie, zależny je st w zupełności od działania podniet funkcyo­

nalnych. Z m iana rodzaju działających p o d ' niet musi mieć również wpływ n a k ształt organu i jego budowę. P rzykładów d o sta r­

cza nam rozwój filogenetyczny organizmów, gdzie ze zmianą warunków życia zmieniały się działające podniety (przeniesienie życia z wTody w inne środowisko— na powietrze lu b n a ląd stały), a zarazem zm ieniała się budo­

wa organizm u. Jed n ak że przystosowanie tego rodzaju je s t ju ż daleko trudniejsze, o r­

ganizm zachować musi zdolność do funkcyi dawniejszej, przystosow ując się do nowego zadania. J e s tto coś podobnego do częścio wego przebudowywania m ostu, który stale zdolny być musi do użytkowania.

Z powyższych uwag wynika, źe podniety są dla życia organu niezbędne, bez nich or­

gany zam ierają, nie mogąc pod ich wpływem się rozwijać. C entralny układ nerwowy w organizm ach, w których on wogóle istnieje zróżnicowany, m a znaczenie kontrolujące i regulujące. N iedopuszczając z zew nętrz­

nego świata wpływów szkodliwych, przesyła do organów z zewnętrznego św iata pocho­

dzące lub przez centralny system wytworzo­

ne podniety dla rozwoju korzystne. P od ich wpływem organy żyją, rozw ijają się, k ształ­

tu ją się lub odkształcają, więc to k ształto ­ wanie da się wytłumaczyć dro gą działania mechanicznego. M echanizm ten leży w k aż­

dym organizm ie, źródłem jego je st wpływ podniet funkcyonalnych, środkiem działania walka o byt wśród składowych części orga­

nizmu, wzajemne współzawodnictwo tj c h części.

Całym szeregiem prac późniejszych Roux.

') N ie chcę tu poruszać kw estyi wytwarzania się tk an ek — czy one pow stają zupełnie sam odziel­

nie (jak dawniej tw ierdzi! R oux) czy drogą auto- dyferencyjną (w ed łu g obecnego zapatryw ania teg o autora), będzie to przedm iotem jednego- z późniejszych referatów.

(9)

N r 13. WSZECHSW IAT 201 sta ra ł się udowodnić znaczenie przystosowa­

nia funkcyonałnego organów. Klasycznym przykładem w tej mierze je st stru k tu ra p łet­

wy ogonowej delfina. R oux •) wykazał, źe jestto organ, odznaczający się nadzwyczajnie skomplikowaną w ew nętrzną budową, jak również funkcya tej płetwy, ruchy, które nią delfin wykonywa, są nadzwyczajnie skompli­

kowane. K ierunek włókien tkankołącznych wskazany je s t przez kierunek ich działania, c a ła wogóle budowa tego organu je st zupełnie zgodna z przeznaczeniem funkcyonalnem k aż­

dej ze składowych części organu. B a rf u rth 2), j przeprowadziwszy szereg doświadczalnych studyów na plażach, wykazał, że organizm ich piosiada oddzielne zdolności regulujące, zapomocą których je st w stanie wyrównać zaburzenia, w nim powstałe lub zadane mu mechanicznie. Zm ienia on wtedy położenie tkanek w tym kierunku, który jest najodpo­

wiedniejszy dla dobra organizmu.

E . A lbrech t 3) przytacza szereg faktów, podnoszonych przez H a rto g a 4) na poparcie teoryi walki o by t między komórkami. D o­

bry obraz wzajemnego współzawodnictwa kom órek d aje gruczoł płciowy H ydny, gdzie jajk o rozwija się lepiej od innych komórek, gdyż rozwija się ich kosztem. Kom órki, otaczające jajko, ulegają pożarciu przez n a j­

silniejszą w gruczole komórkę, t. j. jajko.

Podobny fakt H a rto g obserwował u wielu artropodów.

• Teorya R ouxa nie pozostała jednak bez krytyki. I tak O. H ertw ig 5) występuje przeciwko pojęciu zdolności samodzielnego różnicowania (Selbstdifferenzirung). A utor ten twierdzi, że organizm zdolności tej w ści- słem znaczeniu słowa wcale nie posiada, bo źródłem wszelkich zmian w organizmie jest

') W. Roux : Beitriige zur M orphologie der functionellen A npassung. Arch. fur Anat. und physiol. 1 8 8 3 . Gesamte Abhandlungen 1 8 9 6 .

2) D. Barfurth : V ersuche zur funktionellen A npassung. Arch. fur mikr. A nat. T. 3 7 , 1 8 9 1 .

3) Archiv. fur E ntw ickelungsm echanik, 1 8 9 6 , 4) Hartog M. : Some problem s o f repro- duction. Quart. Journ. M ikr. Soc. X X X III.

1 8 9 1 .

3) Hertwig : Z eit- und Streitfragen der B io ­ lo g ie . Z eszyt 2. M echanik und B iologie. Jena 1 8 9 7 .

wpływ czynników zewnętrznych, na które organizm może reagować.

Delage ') twierdzi, źe pojęciem współza­

wodnictwa między częściami składowemi wy­

tłumaczyć można ogólny kształt organów i ich przystosowania, niemniej teorya ta je st bezsilną w sprawie wytłumaczenia szczegó­

łów budowy morfologicznej. Podobieństwa, np., jakie istnieje w szczegółach budowy o r­

ganizmu potomnego i macierzystego, wytłu­

maczyć nie może. Można znaleźć w teoryi B,ouxa podstawę do tłum aczenia tworzenia się np. ręki, jej mięśni, kości, naczyń i nerwów, ich ugrupowania i przystosowania do funk-

! cyi, ale tej teoryi stosować już nie można tłum acząc dlaczego rę k a ta jest podobna do ręki ojca lub matki danego indywiduum.

| Teorya ta byłaby doskonalsza, gdyby, tłu m a ­ cząc zdolność samoistnego różnicowania ko­

mórek, tkanek i organów, tłum aczyła z a ra ­ zem i dziedziczność. Teorya ta tłumaczy wiele - nie tłum aczy wszystkiego.

Jakkolw iek jed n ak teo ry a współzawodnic­

tw a składowych części organizmu nie jest bez zarzutu, to w każdym razie znaczenie je j w nauce je s t doniosłe. Tłum acząc całe

j szeregi faktów drogą mechanicznego działa­

nia siły części składowych organizm u, wpro­

wadzając nowe poglądy na wzajemny stosu­

nek tych części, otworzyła nowy szerszy wid­

nokrąg dla p rac biologicznych. T ą drogą prowadzona dalsza p ra ca umożliwi może w niedalekiej przyszłości poznanie nowych praw, rządzących zjawiskami przyrody.

E m il Godlewski, jvn .

Olbrzymie jaszczury dawnyeh okresów.

(D okończenie).

Stanowisko bardzo zbliżone do dzisiejszych zwierząt gruboskórnych zajmował w ówczes­

nym świecie Dinozaur nosorożec, A gathau-

*) Y. D elage : La structure du protoplasma et les theories sur 1’heredite. Paryż, 1 8 9 5 .

(10)

2 0 2 WSZECHSWIAT N r 13.

Fig 4. Dinozaur nosorożcowaty, Agatbaumas sphenocerus (Oopa).

mas sphenocerus, Cope (fig. 4). Ciężka uzbro­

jo n a w rogi czaszka przypomina wygląd no­

sorożca, wypukły zaś i wysoki grzbiet i o- grom na m asa c ia ła — słonia. Uzbrojenie pan cerne jego skóry nie m a równego sobie wśród znanych zwie­

rząt. Pysk m iał zakoń­

czony ostrym dziobem;

na nosie wysoki róg, dwa mniejsze na szczy­

cie głowy; ty ł zaś był uzbrojony w szereg ostrych wielkich k o l­

ców. J e s tto jedyny z

Dinozaurów, który m iał dobrze rozwinięte i kończyny przednie, co świadczy, że chodził ! na czterech nogach. N a szczęście dla współ- j czesnych mu zwierząt nie m iał wcale wojow­

niczych instynktów : żywił się traw ą, a po­

tężne uzbrojenie, czyniące zeń rodzaj cho­

dzącej twierdzy, zabezpieczało go praw do­

podobnie od potrzeby okazywania wrogom swojej siły. Ż ył w lasach i dżunglach. Oprócz opisanego gatunku znaleziono jeszcze inny, A gathaum as silvestris, Cope, wyróżniający się rogiem nosowym, skierowanym ku przo­

dowi.

Rodzaj S tegosaurus (fig. 5) czyli D inozaur pancerny wyróżniał się wśród innych tem, że

był prawie zupełnie pozbawiony szyi, nie­

zwykle długiej u większej części innych D i­

nozaurów. R odzaj ten m iał pancerz skórny.

Stegosaurus łatus, Cope, m iał dwa rzędy ogromnych p ły t wzdłuż grzbietu; St. ungula- tu s, M arsh, jeden rząd. Pierwszy z tych gatunków m iał również ogon uzbrojony w po­

dobne ostre płyty, które czyniły uderzenia jego wysoce niebezpiecznemi dla n ap a stn i­

ków. Pysk miał m ały, podobny do dzioba, i m ałe zęby, świadczące o roślinnym p o k a r­

mie. Kości biodrowe były olbrzymie : jed n a ze znalezionych m a 50 cali długości przy 15 grubości. Stopy ogromne a palce zakończo*

ne kopytami. Zw ierzęta te musiały unikać miejsc bagnistych, gdyż przy nie­

zdolności do pływania i ogrom ­ nym ciężarze łatwo mogły grzęz­

nąć. M ogły się paść bezpiecznie przy takiem opancerzeniu. T rud- no pojąć, jak tak m ała paszcza m ogła wystarczyć na wyżywienie olbrzymów, mających 25 stóp d łu ­ gości.

Dinozaur ziemnowodny, Amphi- coeliusaltus, Cope, (fig. 6) należał do najdłuższych zwierząt tego ty ­ pu. B ył on mieszkańcem wód, chociaż nie pływał. Chodził po dnie, niedbając o to, czy głowa jego w ystaw ała nad powierzchnią wody, czy nie. Długość okazu typowego wynosi 60 stóp; gdy

(11)

W SZECHSW IAT 203 wyciągnął szyję i stawał, aby gryźć ja k ą k o l­

wiek zwieszającą się gałąź, długość ta staw ała się wysokością. Szczątki skam ieniałe tego po­

tw ora znajdują się w jurskich i niższych k re­

dowych warstwach w Colorado. Bliższe zbad a­

nie tych pokładów wykazało ślady płytkiego jezio ra słonego; jestto tak zwana formacya Dakoty, w której znaleziono liście skam ie­

niałe i zęby żarłaczy (rekinów). Pod nią leży formacya J u ry , z której pochodzą olbrzymie M egalozaury, czyli Dinozaury drapieżne i trawożerne.

D inozaur ziemnowodny był niewątpliwie wszystkożerny. Chwytał w szystko: ryby, mięso, rośliny. Zęby m iały korony kształ-

Z budowy jaszczury, ze sposobu życia były wszjstkiem potrosze i należały do najwyż­

szych i najmasywniejszych zwierząt w owej cudownej faunie Ju ry .

C am arasaurus może być nazwany Dino­

zaurem olbrzymim Był to największy ze wszystkich jaszczurów. Zbliżony do poprzed­

niego kształtem , różnił się tem, źe mógł bro­

dzić i pływać B ył wyłącznie trawożernym, a masa jego każe wnosić, że potrzebował około ak ru pola lub liści na jednę ucztę.

C am arasaurus supremus, Cope, je s t prawie identyczny z B rontosaurus excelsus, M arsh;

oba należą do Ju ry . K rę g i szyi i grzbietu miały te zwierzęta również wydrążone,

Fig. 6. Dinozaur ziemnowodny, Amphicoelius altus (Cope). Długość 60—80 stóp.

tu łyżki. Nogi zastosowane do chodzenia.

K rę g i szyjne i grzbietowe miał wydrążone;

próżnie te łączyły się prawdopodobnie zapo­

mocą ru re k z płucam i, zwiększając ich obję­

tość. K rę g i ogonowe i biodra były wielkie i ciężkie, służąc n ak sz ta łt kotwicy i balastu.

Je d n a z kości kopalnych tego zwierzęcia w a­

ży około 800 fantów; całe zwierzę musiało ważyć 3 —4 ton (6 000 —8000 funtów). P raw ­ dopodobnie nigdy nie wychodziły z wody, inaczej zostałyby zmiażdżone własnym cię­

żarem. C iężar tylnej części szkieletu pozwa­

la ł im stać mocno na dnie, a długa szyja — chwytać przepływ ające ryby, skubać rośliny wodne lub zwieszające się gałęzie drzew.

a próżnie ich łączyły się z jam ą piersiowo- brzuszną zapomocą dwu otworów, po jednym z każdej strony. M ając dłuższe nogi tylne C am arasaurus mógł wychodzić na ląd; d la ­ tego też mógł wybierać swój pokarm i o g ra­

niczać się tylko do roślinnego, kiedy A m phi- coelius zmuszony był chwytać co się trafi, będąc skrępow anyw ruchach. M ając ogon masywny, C am arasaurus m ógł się nim p o ­ sługiwać jak o podporą, przyczem wyglądał jak ruszający się trójnóg G dy skubał liście na wierzchołkach drzew swoim ptasim dzio­

bem, opierając przednie kończyny o pień lub konary, przypominał cokolwiek kształtem gi- rafę.

(12)

2 0 4 WSZECHŚW JAT N r 13.

Odmienną, od Dinozaurów grom adę s ta n o ­ wią M ozazaury czyli olbrzymie jaszczury wodne. P rzypom inają one k ształtem ba­

jeczne węże m orskie i m ają w budowie swo­

jej wiele typowych cech węży. Z a przykład typowy służyć może M osasaurus D ekayi (Mitchell); budowa zębów, kolumny kręgowej i żeber je st ta k a ja k u wężów. , Sposób po­

żerania zdobyczy, którą, ja k widać z budowy paszczy, połykały całkowicie, także przypo­

mina wężów, kiedy przeciwnie drapieżne jaszczury szarpały ją , ja k to czynią dziś d ra ­ pieżniki wśród ssących. W iększa część tych zwierząt zam ieszkiwała ocean. Prof. S. W . W illiston odszukał niedawno całkow ite szkie-

Zupełnie odmienny typ jaszczurów w od­

nych przedstaw ia P lesiozaur płaskoogoniasty (Elasm osaurus platyurus, Cope) (fig. 8). D łu ­ gość jego wynosiła 45 stóp, z których połowa przy p ad ała n a szyję. P rzy pomocy tej g ięt­

kiej długiej szyi, którą prawdopodobnie wznosił pływ ając po powierzchni nawzór ła-

| będzia, m ógł łatwo chwytać ryby, stanowiące jego pożywienie. O zwyczajach jego świad­

czą ostre zęby, podobne do psich, oraz szcząt­

ki ryb, znalezione obok jego szkieletu. Cały kształt jego doskonale przystosowany jest do.

pogoni za zdobyczą oraz do ucieczki od wro­

gów, którem i prawdopodobnie były Cimolia- zaury. Zw ierzęta te miały kształt zbliżony

F ig 7. N ectnportl eus pi-origer. D ługość 3 0 — 5 0 stóp.

lety z płetwami przedniem i i tylnemi, m ają- cemi po 5 palców oraz skórę i przepony m ię­

dzy palcami.

Długość M ozazaurów, sądząc z odnalezio­

nych szkieletów, wynosiła od 30 do 50 stóp.

M osasaurus maximus, princeps i M issourien- sis m iały po 50 stóp długości. M. O arth ru s należał do najm niejszych m ając 30 stóp.

Zbliżonym do nich je st N ectoportheus pro- riger, Cope (fig. 7). M iał on pysk p rzed łu ­ żony w dziób tępy, który może służył mu za broń, a może za narzędzie do podważania kamieni, gdy poszukiw ał zdobyczy. M iał też ! bardzo długi ogon, który u ła tw ia ł mu bystre ruchy pławne.

do Plesiozaurów , lecz ciało większe a szyję krótszą. M iały więc niewątpliwie przewagę w sile nad tam tem i. Cim oliasaurus magnus,.

Cope, musiał być lwem oceanu, z łatwością pokonywającym wszystkie współczesne zwie­

rz ę ta morskie.

Cope daje następujący rodowód tylko co- opisanych zw ie rzą t: linią drapieżnych re p re ­ zentuje Clepsydorus, protoplasta w epoce perm skiej, za nim idzie Palaeoctonus w try a- sowej, M egalosaurus w jurskiej i Caelaps w kredowej. L in ia traw oźernych ma za protoplastę Thecodontosaurusa w tryasow ejr Iguanodon reprezentuje j ą w jurskiej^

H ad ro sauru s —w kredowej. Osobne dwie

Cytaty

Powiązane dokumenty

W rozdziale „Gwałt dokonany na obrazie” Baudrillard zwraca uwagę na bliskość wyda- rzenia i jego obrazu, które nakładają się na siebie, jednocześnie zacierając

Widoczne są wyłącznie fragmenty warstw mieszczące się w kadrze obrazu (kadr, płótno, canvas) Możliwość zmiany rozmiaru warstwy lub skalowania (wraz z zawartością)

Propo­ zycja leksemów archileksemu niebieski stworzona przez Bjelajevą wskazuje z kolei, że badaczka klasyfikowała leksemy silnie zakorzenione w języku pol­ skim co

M atka po jej narodzeniu m iała wypowiedzieć prorocze słowa, które w krótce zaczęły się spełniać, że „to dziecię zawsze będzie chore i wiele się

niejszy zarzut przeciw opinii, że łosoś się w rzekach nie żywi, podniósł A. Brown, utrzymując, że katar, stwierdzony przez d-ra Gullanda, nie istnieje. Ażeby

zbinaryzowania obrazu wynikowego (tzn. obrazu po detekcji krawędzi). Cele stosowania technik: a) logicznej analizy otoczenia, b) poprawy ciągłości linii brzegowej, c)

WEJŚCIE Złącze mikrofonu: Minijack.. © 2004 - 2022 Sony Corporation. Wszystkie prawa 12 Włączono tryb czuwania/sieciowy

Hartwig obce są jednak manichejskie dylematy; duch i materia, Bóg oraz natura przenikają się w jej wierszach i dopełniają wzajemnie. Poetka nie tylko akceptuje, ale wręcz