J U L I U S Z Y E R N E . P I S M A . V
CZARNE INDYE
P O W IE Ś Ć
W Y DA N IE N O W E ® Z ILLUSTRACYAMI
W A R SZ A W A
N A KŁAD G E B E T H N E R A I W O L F F A KRAKÓW - G. G EB ET H N ER I SPÓŁKA
&$>/
4jo6&>
j g k / „ „
K R A K Ó W . — D RUK W . L . ANCZYCA I S P Ó Ł K I.
ROZDZIAŁ I.
Dwa listy z sobą sprzeczne.
J »Do Wielmożnego J. R. Starr. Inżyniera w 'E dyn bu rg u *. Canongate Nr. 30.
»Jeżeli pan Jam es Starr zechce przybyć j u tro do kopalni Aberfoyle, sztolni Dochart, szybu Yarow, otrzym a wiadom ość, która go mocno zajm ie.
»Pan Jam es Starr będzie oczekiw any przez dzień cały, na dw orcu Callander, przez Hen
ryka Ford, svna dawnego nadsztygara Szy
m ona Ford.
»Pan Jam es Starr prosźony je st o zacho
wanie powyższego zaproszenia w tajem nicy«.
Oto treść listu, który Jam es Starr odebrał pierwszą pocztą dnia 3 Grudnia 18... a list ten nosił na sobie stem pel biura pocztowego Aber
foyle, w hrabstw ie Stirling, w Szkocyi. Cie
kaw ość inżyniera była wielce pobudzoną. Nie przeszło m u naw et przez myśl, by list po-
CZARNE INDYE. 1
— 2 —
wyższy mógł zaw ierać ja k ą ś mistyfikacyę.
Znał oddaw na Szymona Ford, jednego z n a j
daw niejszych nadsz ty garów kopalni Aberfoyle, w której to kopalni on sam, Jam es Starr, bvł dyrektorem przez lat dw adzieścia — noszącym w kopalniach angielskich nazw ę »viewer«.
Jam es Starr był m ężczyzną silnie zbudo
wanym, m iał lat pięćdziesiąt pięć, ale wyglą
dał zaledwie na czterdzieści. N ależał do sta
rożytnej rodziny edynburgskiej, której był jednym z najznakom itszych członków. Prace jego przynosiły zaszczyt szanow nej korpora- cyi inżynierów, k tóra rok rocznie coraz głębiej zapuszcza się w podziem iach w ęglodajnych Zjednoczonego Królestwa, tak samo w Cardiff, Newcastle, ja k i w innych hrabstw ach Szko- cyi. Przede wszy stkiem je d n ak nazwisko Ja
mesa Starr zyskało ogólne uznanie w głębi tych tajem niczych kopalni Aberfoyle, które się łączą z kopalniam i Alloa i o b ejm u ją część hrabstw a Stirling. Tam to spędził w iększą część swego życia. Prócz tego Jam es Starr należał do stow arzyszenia archeologów szko
ckich, którego był naw et piezesem. Był rów- nierz członkiem czynnym w »Royal Instilu- tio m , a Przegląd Szkocki drukow ał często zna
kom ite artykuły jego pióra. Jak widzimy, był to jed en z tych uczonych praktycznych, któ
— 3 -
rym Anglia zaw dzięcza swój rozw ój. To też pow ażano go wielce w tej starej stolicy Szko- cyi, która nie tylko pod względem fizycznym ale i pod um ysłow ym zasługuje na nazwę
»Aten północnycha.^i
W iadom o nam, że Anglicy nadali ogrom nym swym kopalniom węgla nazw ę bardzo charakterystyczną. N azyw ają je słusznie »Czar- nem i Indyami«, a Indye te więcej się może przyczyniły niż W schodnie do powiększenia nieprzebranych skarbów i bogactw Zjednoczo
nego Królestwa. Cały zastęp górników pracuje dniem i nocą nad w ydobyciem z podziemia brytańskiego tego drogocennego węgla, k tó ry 9 jak o m ateryał opałowy, stał się niezbędnym żyw iołem w świecie przem ysłowym .
Podów czas jeszcze kres oznaczony przez specyalistów na w yczerpanie zupełne kopalni węgli zbyt bvł oddalony, i nie było obawy b raku ich w krótkim czasie. Pokłady węglane na dwóch półkulach rozciągały się szeroko. ^ Fabryki do tylu użytków służące, lokom otywy, lokomobile, parow ce, fabryki gazu i t. d. m o
gły się nie troszczyć o brak kopalnego pali
wa. W praw dzie zapotrzebow ania tak wzrosły w ostatnich latach, że niektóre pokłady zo
stały w yczerpane do najcieńszych żył prawie.
Dziś, opuszczone podziemne przejścia i szyby, .1*
_ 4 -
niepotrzebnie dziuraw iły pow ierzchnię gruntu otw oram i swymi.
T ak właśnie w yglądały kopalnie Aberfoyle.
P rzed dziesięciu laty w inda uniosła osta
tnią beczkę węgla z je j pokładów . M ateryał
»podziemny« *), maszyny przeznaczone do j a zdy m echanicznej po szynach galeryi, w ózki tw orzące pociągi, tram w a je podziem ne, klatki służące do w ydobyw ania m ateryału kopalnego ze studni, rurv, w których zgęszczone powie
trze przyspieszało rozb ijan ie otw orów w sztol
niach, — jednem słowem wszystko, co nale
żało do przyrządów eksploatacyjnych, zostało w ydobyte z głębi szybów i pozostaw ione na powierzchni gruntu. K opalnia w yczerpana siała niby szkielet olbrzym iego m astodonta, którem u odebrano wszystkie organa żywotne, pozosta
w iając jedynie kościoskład fantastyczny.
Z tego całego m ateryału, zostały jedynie długie drabiny drew niane, służące jeszcze do spuszczania się do kopalni przez szyb Yai-ow, jedyny, który się łączył że sztolnią Dochart, a raczej z je j dolnem i galeryam i, od czasu ustania robót w tej stronie.
Na zew nątrz budynki chroniące niegdyś
*) E k sp lo a ta c j a k o p a ln i dzieli się n a ro b o ty »pod- ziem ne« i ro b o ty »dzienne«. P ie rw sz e o d b y w a ją się w e w n ą trz , d ru g ie na z e w n ą trz kopalni,
roboty »dzienne« w skazyw ały jeszcze m iejsce skąd się spuszczały szyby w yżej wym ienionej sztolni, dziś ju ż zupełnie opuszczone j tak samo, ja k innych galeryi i chodników, których ca
łość tw orzyła kopalnie Aberfoyle.
Smutny to był dzień, gdy po raz ostatni górnicy opuścili kopalnię, w której tyle lat przeżyli.
Inżynier Jam es Starr zw ołał kilka tysięcy pracow ników , którzy tw orzyli czynną i odw a
żną ludność kopalni. Górnicy wszelkiego ro dzaju, nadzorcy czyli nadsztygarzy, sztygarzy, kowale, cieśle, wszyscy wraz z kobietami, dziećmi i starcam i, pracow nicy w ew nętrzni i zew nętrzni, zgrom adzili się na olbrzymiem podw órzu sztolni Dochart, zapełnionem d a
w niej w ydobyw anym węglem kopalni.
Poczciwi ci ludzie, których potrzeby życia m iały niezadługo po świecie rozproszyć, roz
pam iętyw ali milcząc szereg lat, który tu spę
dzili w starej Aberfoyle, gdzie z o jca na syna przechodziły ich zajęcia, i porzucając je na zawsze czekali ostatniego pożegnania inżyniera.
Tow arzystw o kopalni nakazało rozdanie im, jak o w ynagrodzenie, przew yżki dochodów roku bieżącego. Nie wiele to co praw da w y
nosiło, ponieważ w yczerpane żyły tak mało w ydaw ały, że eksploatacya z niewielką prze- w yżką pokryw ała koszta; zasiłek ten jednak
- 6 -
m iał wystarczyć im do chwili znalezienia za
jęcia w sąsiednich kopalniach.
Jam es S tarr stanął we drzw iach obszei nego budynku, pod dachem którego tak długo dzia
łały olbrzym ie m aszyny parow e studni.
Szymon Ford, nadsztygar w sztolni Do- chart, liczący podów czas lat pięćdziesiąt pięć i kilku innych sztygarów otoczyło inżyniera.
Jam es Starr z d ją ł kapelusz. Górnicy z od- krytem i głow am i milczeli ponuro.
Ta scena pożegnania m iała w sobie coś w zruszającego a rów nocześnie i wzniosłego.
— P rzyjaciele moi — rzekł inżynier - n a
deszła chwila rozłączenia naszego. Kopalnie Aber foyle, które od lat tylu łączyły nas w wspól
nej pracy, w yczerpane. Poszukiw ania nasze nie odkryły ju ż now ej żyły i ostatni kaw ał węgla został w ydobyty ze sztolni Dochart!
Mówiąc to Jam es Starr pokazyw ał górni
kom odłam czarnego węgla, który leżał opodal.
— Kawał ten węgla, przyjaciele moi — m ó
wił dalej — je st to jak by ostatnia kropla krwi, która w ypłynęła z żył kopalni! Zachowamy go, jakeśm y zachowali pierwszy odłam ek, wy
dobyty sto pięćdziesiąt lat tem u z pokładów Aberfoyle. Pom iędzy dw om a temi odłam am i pi zeszło w szybach naszych wiele pokoleń pracow ników ! Dzisiaj ju ż koniec! Ostatnie słowa, które do was zw raca wasz inżynier, są
as 7 -
słowam i pożegnania. Żyliście z tej kopalni, która się w yczerpała pod w aszą dłonią. Praca była ciężką, ale dla w as nie bez korzyści.
W ielka nasza rodzina rozpierzchnie się po święcie i niem a nadziei by się kiedy na nowo zebrali rozrzuceni je j członkowie. Nie zapo
m inajcie jednak, żeśmy długo z sobą żyli i że górnicy z Aberfoyle m a ją obow iązek w spiera
nia się w zajem nie. Skoro się razem pracow ało, niepodobna być sobie na zawsze obcymi. Bę
dziemy czuwali n ad w am i i wszędzie gdzie będziecie uczciwym i ludźmi, otrzym acie jak najlepsze polecenia. Żegnajcie mi przyjaciele, niech was Bóg prow adzi!
Jam es Starr w yrzekłszy te słowa, ob jął je dnego z najstarszych pracow ników kopalni, który rzew nem i łzam i zapłakał.
N astępnie nadsztygarzy różnych szybów przychodzili ko lejno ściskać dłoń inżyniera, podczas gdy górnicy pow iew ali w górze czap
kami, w ołając:
— Żegnaj nam , Jam es Starr, nasz dyrekto
rze i przyjacielu!
To pożegnanie pozostaw iło niezatarte w spom nienie w sercach poczciwych górni
ków. Pow oli cały ten tłum opuścił podwórze.
Pusto się zrobiło wkoło inżyniera. Czarny grunt drogi, w iodącej do sztolni Doehart, za
dźw ięczał raz ostatni pod stopami górników
- 8
i milczenie grobow e zaległo w tej ożywionej dotąd kopalni Aberfoyle.
Jeden tylko człowiek pozostał przy Jam e
sie Starr. Był to nadsztygar Szymon Ford.
Przy nim siał m łody piętnastoletni chłopiec, syn jego Henryk, który już od lat kilku nale
żał do pracow ników podziemnych.
Jam es Starr i Szymon F ord znali się do
brze i co za tem idzie szanowali się w zajem nie.
— Bądźcie zdrow i Szymonie! — rzekł in żynier.
— Bądź pan zdrów — panie Jam es — od
rzekł nadsztygar, a raczej pozwól mi pow ie
dzieć sobie: Do widzenia!
— Tak, do w idzenia Szymonie! — odparł Jam es Starr. — Bądźcie przekonani, że będę rad ilekroć was spotkam i będę m ógł z wami porozm aw iać o naszej starej Aberfoyle!
— W iem o tem , panie James.
■— Dom m ój w Edynburgu jest dla was otw artym .
— Edynburg! — rzekł dozorca w strząsa
ją c głow ą — to daleko, bardzo daleko od sztolni Dochart!
— Daleko Szymonie! A gdzież zamyślacie mieszkać?
- T utaj, panie James! My nie opuścim y naszej kopalni, naszej starej karm icielki, cho-
— 9 —
ciąż je j m leka w piersiach zabrakło. Zona m oja, syn i ja pozostaniem y je j wierni!
— Żegnajcie więc Szymonie — zakończył inżynier, którego głos pomimo woli zdradzał w zruszenie wielkie.
— Nie, pow tarzam jeszcze: do widzenia, panie James! nie zaś »żegnajcie!« Jakem Szy
m on Ford, Aberfoyle jeszcze u jrzy pana!
Inżynier nie chciał pozbaw ić ostatniej ilu- zyi biednego nadzorcy. Ucałował młodego Henryka, który nań patrzał ze wzruszeniem.
Uścisnął po raz ostatni dłoń Szymona Ford i opuścił kopalnię.
Oto co się działo przed dziesięciu'laty, ale pom im o chęci zobaczenia ^nadsztygara, James S tarr w ięcej o nim nie słyszał.
I dziś, po dziesięciu latach rozłączenia, otrzym uje list od Szymona Ford, który go prosi o przybycie do dayynych kopalni Aber
foyle.
Jakąż w iadom ość ciekaw ą m u zapow ia
dano? Sztolnia D ochart, szyb Yarow! Ileż w spom nień nazw y te w nim budziły! Tak, nie
zawodnie! Były to dobre czasy! Czasy pracy, czasy walki! N ajlepsze chwile jego życia jako inżyniera ! \
Jam es~Starr odczytał list powtórnie. Obra
cał go ńa wszystkie strony i żałow ał wielce,
- 1 0 -
źe Szymon F ord paru słów o bjaśn iający ch nie dodał.
Czyżby stary nadsztygar odkrył ja k ą now ą żyłę? Nie, to było niemożliwe!
Jam es Starr przypom inał sobie ja k drobia- zgowo zostały przeszukane kopalnie Aberfoyle zanim wszelkie roboty ustały. Sam dyrygow ał ostatniem i sondow aniam i, nie zn ajd u jąc ani śladu pokładów . P róbow ano naw et czynić po
szukiwania pod pokładam i czerw onej gliny dew ońskiej, k tó ra najczęściej zn a jd u je się pod węglem, ale i to napróżno. Jam es Starr opuścił więc kopalnię z zupełnem prześw iad
czeniem,* że nie zaw ierała ona ani kaw ałka m ateryału palnego.
— Nie — pow tarzał sobie — nie! to nie
możliwe! Jakże m ożna przypuścić, że to co mnie się nie udało, osiągnął Szymon Ford?
Przecież stary nadsztygar dobrze wie, że je dna jed y n a rzecz w świecie je st w stanie mnie zaciekawić, pocóż więc to tajem nicze zapro
szenie?
Znał nadto Szymona F o rd ja k o zręcznego górnika, obdarzonego dziw nym instynktem w swoim fachu. Nie w idział go od chwili, gdy kopalnie w Aberfoyle opuszczone zostały.
Nie w iedział naw et co się stało ze starym , ani czem się zajm ow ał, ani gdzie mieszkał z żoną i z synem. W iedział tylko, że naznaczono mu
teraz schadzkę w szybie Yarow, i że Henryk, syn Szymona Ford, będzie go oczekiw ał na dw orcu Callander przez cały dzień następny.
Chodzi więc niezaw odnie o zwiedzenie sztolni Dochart.
— P o jadę, pojadę! — pow tarzał James Starr, czując w zm agające się wzruszenie w m ia
rę, gdy się chwila odjazdu zbliżała.
Około szóstej godziny wieczór, lokaj Ja
mesa Starr przyniósł m u list, nadeszły trzecią pocztą.
List ten zaw arty był w kopercie grubej, nieforem nej, a adres na niej umieszczony w skazyw ał rękę nie przyw ykłą do w ładania piórem.
Jam es Starr rozerw ał kopertę. Zawierała ona kaw ałek papieru zżółkłego, który zdaw ał się być w ydartym z jakiegoś starego bezuży
tecznego kajetu^
Na tym papierze znajdow ało się tylko n a
stępujące zdanie:
»Inżynier Jam es Starr napróżnoby się fa tygował. List Szymona F ord je st obecnie bez
ce lo w y m i Podpisu nie było.
11
— 12 —
ROZDZIAŁ II.
W drodze.
Bieg myśli Jam esa Starr zatrzym ał się n a gle, po odczytaniu drugiego listu, tak sprze
cznego z pierwszym.
— Co to ma znaczyć? — pytał sam siebie.
Inżynier p o d jął kopertę rozdartą. Miała ona ja k pierwsza, stem pel biura pocztow ego w Aber
foyle. W yszła więc z tej sam ej m iejscow ości hrabstw a Stirling. Nie pisał tego listu stary górnik, to w ięcej ja k pewno. Nie ulegało je dnak wątpliwości, że autor lego drugiego listu znał tajem nicę byłego nadsztygara, ponieważ odw oływ ał w yraźnie zaproszenie do szybu Yarow.
Czyżby napraw dę pierwszy list nie miał już znaczenia? Czy też chciano przeszkodzić przyjazdow i Jam esa Starr? Czyż nie był to zam iar zniweczenia planów Szymona Ford?
T ak też m yślał Jam es S tarr po głębszem zastanowieniu. Sprzeczność dw óch listów obu
dziła w nim tylko żywsze pragnienie dostania się do sztolni Dochart. Zresztą, jeżeli w tej całej spraw ie zaszła ja k aś mistyfikacya, lepiej było się o tem upewnić. Sądził je d n ak słusz
nie, że w arto było raczej w ierzyć pierwszem u
13 —
listowi niż ch-ugieniu, godniejszy bowiem wiary mógł być Szymon F o rd aniżeli autor anonimu.
— W każdym razie — m yślał sobie — po
nieważ tak usiłują zachwiać m oje postano
wienie, w aito niezaw odnie dowiedzieć się o in
teresie Szymona Ford. Jutro będę na m iejscu o naznaczonej godzinie!
W ieczorem Jam es S tarr kazał sobie wszyst
ko przygotow ać do podróży. Poniew aż nieo
becność jego mogła się przedłużyć, uprzedził
; pana W. Elphiston, prezesa »Royal Institu- tion«, że nie będzie m ógł brać udziału w przy- szłem posiedzeniu Tow arzystw a. W taki sam sposób uw olnił się od kilku innych spraw bie
żących. N astępnie kazał służącem u przygoto
wać i zapakow ać swą torbę podróżną i poło
żył się spać, m yśląc wciąż o otrzym anych li
stach.
N azajutrz o piątej zrana Jam es Starr wy
skoczył z łóżka, ubrał się ciepło, ponieważ było chłodno i deszcz padał; opuścił swoje mieszkanie przy Canongate i udał się do przy
stani Granton, gdzie m iał wsiąść na statek, który go w trzy godziny zawiezie do Stirling.
Po raz pierwszy m oże Jam es Starr, prze
je żd żając przez Canongate *), nie odw rócił się
*) N ajg łó w n ie jsz a i n a jsła w n ie jsz a ulica sta re g o E d y n b u rg a .
i- ' .
I . '
'- u -
i nie spo jrzał na Hołyrood, pałac daw nych w ładców szkockich. Nie widział przed fro n tem tegoż pałacu karyatyd, przyodzianych w stare kostyum y szkockie, sk ład ające się ze spódnicy zielonej, pledu kraciastego i torby z koźlej skóry. Chociaż fanatycznie uw ielbiał W alter Scotta, ja k każdy praw dziw y syn sta
rej Kaledonii, nie rzucił tym razem okiem na oberżę, w której stanął W averley i gdzie mu kraw iec przyniósł jego sław ny kostyum w o j
skowy, który się tak bardzo podobał naiw nej wdowie Flockhart. Nie zniżył głowy również przed m ałym placykiem, gdzie górale powy- strzeliwali sw oje n aboje po zwycięstwie P re tendenta, nie bacząc na to, że mogli zabić Florę Mac Ivor. Zegar więzienny w znosił w śród placu
^swój historyczny cyferblat, sp ojrzał nań je d y nie by się przekonać, że się nie spóźni na p a rowiec. W Nelher-Bow nie zauw ażył domu wielkiego reform atora Johna Knoxa, jedynego człowieka, którego nie mogła pozyskać u p rz e j
mość Maryi Stuart.
Skręciwszy na High-Street, ulicę drobia
zgowo opisaną w powieści »L’Abbe«, szybkim krokiem posunął się do m ostu olbrzymiego na Bridge-Street, który łączy trzy pagórki Edynburga z sobą.
W kilka m inut potem Jam es Starr przybył na dw orzec »General Railway«, a po upływie
— 15 —
30 m inut w ysiadł z w agonu w Newhaven, ła
dnej rybackiej wiosce, położonej o milę od Leith, portu Edynburgskiego. Przypływ m o
rza pokryw ał w łaśnie w ybrzeże czarne i ska
liste. Pierw sze bałw any uderzały o barykadę, podtrzym yw aną tylko żelaznym i łańcucham i.
Na lew o je d e n z tych statków, które krążą po rzece Forth, pomiędzy E dynbuigiem a Stir- lingiem przym ocow any był do pizystani Granton.
W tej chwili kom in Księcia Walii wyrzu
cał ze swej paszczy kłęby czarnego dymu, a kocioł jego chrapał ponuro. Na odgłos dzw onka, spóźnieni pasażerow ie przyspieszyli kroku. Mnóstwo tam było kupców, rolników, pastorów , tych ostatnich łatw o poznać było m ożna po krótkich spodniach, długich rewe- rendach i wązkim, białym pasku, okalającym szyję-
Jam es S tarr przybył w sam ą porę. Lekko wskoczył na pokład Księcia Walii. Chociaż deszcz padał gw ałtowny żaden z pasażerów nie szukał schronienia w salonie parowca.
Wszyscy stali nieruchomi, otuleni w pledy po
dróżne, niektórzy popijali od czasu do czasu dżyn lub wisky, rozgrzew ając się w ten spo
sób. Ostał ni odgłos dzw onka rozległ się, pod
niesiono kotwicę, zluźniono łańcuchy i Książę Walii ruszył ku w yjściu z małego basenu,
— 16 —
który go bronił przed bałw anam i m orza Pół-, nocnego.
Firth o f Forłh, tak bow iem zow ią zatokę w yżłobioną pom iędzy w ybrzeżam i hrabstw a Fife na północ, a hrabstw am i Linlihgow, Edyn- j
burg i H addington od południa, tw orzy stronę wschodnią Forthu, rzeki niewielkiej w ro d zaju Tam izy lub Mersey o głębokich w odach, która, j spływ ając z zachodu Ben-Lom ondu, w pada do m orza pod Kinkardine.
P rzepraw a od przystani Granton do końca tej zatoki trw ałaby nie długo, gdyby nie ko
nieczność zatrzym yw ania się przy rozm aitych stacyach obu w ybrzeży i licznych z tego p o wodu zakrętów . Miasta, wsie, w ybrzeża, ro z
ciągają się po obu stronach F orthu w śród drzew i żyznej krainy. Jam es Starr ukryty przed deszczem pod szeroką kładką, rzuconą pomiędzy bębnam i, nie m yślał się zachw ycać tym krajobrazem , który cięły gęste strum ie
nie deszczu. Szukał raczej okiem jakiego p a
sażera, któryby nań zw racał szczególniejszą uwagę. Zdawało mu się, że autor anonim o
wego lislu powinienby się znajdow ać na statku.
Ale nikt się na niego nie patrzył.
Książę Walii, opuszczając przystań Gran
ton, skierow ał się do ciasnego przejścia, utw o
rzonego przez dw a szpice South-Q ueensferry i North-Q ueensferry, poza którem to p rz e j
— 17 —
ściem F orth tw orzy rodzaj jeziora spławnego dla okrętów o stu tonnach. W śród gęstej mgły w idoczne były od czasu do czasu śnie
żyste szczyty gór Grampian.
Niebawem parow iec stracił z oczu wioskę Aberdour, w yspę Colm, ozdobioną w górze ruinam i klasztoru z XII wieku, resztki zam ku Barnbougle, dalej Donibristle, gdzie został za
m ordow any zięć regenta Murray, następnie ufortyfikow aną w ysepkę Garvie. Parow iec, po
suw ając się dalej, przebył cieśninę Queens- ferry, zostaw ił na lewo zam ek Rosyth, gdzie d a w n ie j; zam ieszkiw ała linia Stuartów, po
krew na z m atką Cromwella, przesunął się koło Blackness-Castle, rów nież ufortyfikowa
nego, zgodnie z jed n y m z paragrafów traktatu Unii i wzdłuż m ałego portu Charleston, dokąd zwożą w apno z pokładów lorda Elgina. N a
reszcie dzw onek Księcia Walii oznajm ił sta- cyę Crombie-Point.
Czas był szkaradny. Deszcz pędzony gw ał
tow nym w iatrem rozdrabniał się i m okrą ku
rzaw ą okryw ał wszystkich.
Jam es Starr nie mógł się ustrzedz od pe
wnego niepokoju. Czy też syn Szymona Ford będzie na oznaczonem m iejscu? W iedział z do
świadczenia, że górnicy przyzw yczajeni do głębokiego spokoju w kopalniach niechętnie n arażają się na zaburzenia atmosferyczne.
CZ4RNF INOYE. 2
- 18 -
Z Callandet do sztolni D ochart i szybu Yarow m ożna było liczyć cztery m ile angielskie. Oto powody, które m ogły opóźnić przybycie syna starego nadsztygara. Inżynier niepokoił się j e dnak bardziej myślą, że naznaczona w pierw szym liście schadzka, odw ołaną była w n a
stępnym . Co p raw da było się czem niepokoić.
W każdym razie, jeżeliby H enryk F o rd nie zn ajd ow ał się na stacyi, gdy pociąg sta
nie w Callander, Jam es Starr postanow ił udać się sam do sztolni D ochart, a naw et gdyby tego potrzeba było do wioski Aberfoyle. Tam otrzym ałby niezaw odnie w iadom ości o Szy
m onie F ord i dow iedziałby się, w którein m iejscu przebyw ał obecnie nadsztygar.
Książę Walii tym czasem nie przestaw ał podnosić wielkich bałw anów za swemi kołami.
Nie było widać ani w ybrzeży rzeki, ani w io
ski Crombie, ani Torryburn, ani Torry-house, ani Newmils, ani Cari iden-house, ani Kirk- grange, ani Salt-Pans, po praw ej stronie. Mały port Bowness, port Grangemouth, w yżłobiony przy ujściu kanału Klydy, znikały we mgle w ilgotnej. Kulross, stary gród i ruiny opactw a Citeaux, K inkardine i jego w arsztaty budo wlane, przed którem i się parow iec zatrzym ał, Ayrth-Castle i jego w ieża czw orograniasta z XIII-go w ieku, Clackm annan i jego pałac, zbudow any przez R oberta Bruce, nie były n a
— 19 —
wet widoczne poza prostopadłym i strum ie
niami deszczu.
Książę Walii zatrzym ał się przed p rzysta
nia Ałłoa, gdzie kilku w ysiadało pasażerów.
Jam es Starr uczuł ściśnienie serca na w idok tego miasteczka, gdzie daw niej dostaw iano tak obficie węgiel eksploatow any w wielkich kopalniach, które żyw iły taką liczną rzeszę pracow ników . F antazya jego w prow adzała go do tych podziemi, gdzie oskardy górników dźw ięczały jeszcze dotąd. Kopalnie Alloa, łą czące się praw ie z kopalniam i Aberfoyle, w zbo
gacały jeszcze hrabstw o, podczas gdy pokłady sąsiednie w yczerpane od tylu lat nie liczyły już ani jednego pracownika.
Parow iec, opuszczając Alloa, zagłębił się w rozliczne zakręty, które przebiega F o rth na przestrzeni mil dziewiętnastu. P ły n ął szybko wśród drzew obu wybrzeży. Na chwilę jedną, gdy się niebo nieco rozjaśniło, u jrza n o m iny opactw a K am buskenneth z XII-go stulecia. Na
stępnie zam ek Stirling i gród królew ski tegoż nazw iska, gdzie rzeka F orth pizecięta dwoma m ostam i nie m oże być spław ną dla okrętów o wysokich m asztach.
Zaledwie Książę Walii przybił do brzegu, inżynier na brzeg wyskoczył. W pięć minut potem przybył na dw orzec Stirling, a w go-
2*
— 20 —
dzinę w ysiadł z pociągu na stacyi Callander, wioski położonej na lewym brzegu Teith.
Na dw orcu czekał m łody człowiek, który się natychm iast zbliżył do inżyniera.
Był to Henryk, syn Szymona Ford.
ROZDZIAŁ III.
Pod ziem ią Z jednoczonego Królestwa.
Dla lepszego zrozum ienia niniejszej po
wieści, musimy przypom nieć czytelnikom po
chodzenie węgla kam iennego. Podczas form a- cyi geologicznych, kula ziemi otoczoną była gęstą atm osferą przesiąkniętą param i w odnem i i kw asem węglowym. Stopniowo pary te zgę
stniały w form ę deszczów potopow ych, które padały jakby w yrzucone z m iliona m iliardów butelek wody selcerskiej. I w istocie był to jak iś płyn nasycony kw asem węglowym, który potokiem spływ ał na grunt miękki, źle ubity, skłonny do zm ian' szybkich lub powolnych, pozostający w tym stanie półpłynnym zarów no pod działaniem prom ieni słonecznych, jak o też ż aiu wewnętrznego. Ten żar w ew nętrzny nie był jeszcze skoncentrow any w środku kuli ziemskiej. Skorupa ziemska, niezbyt gruba i nie zupełnie tw arda, w ypuszczała te ognie
— 21 —
przez wszystkie pory. Stąd i roślinność n ad zw yczajna, taka, ja k a się zapewne zn ajd u je na pow ierzchni planet, ja k W enus lub Mer
kury, bardziej zbliżonych do słońca niż ziemia.
Grunt lądu, źle jeszcze zbity, pokrył się olbrzym im i lasami. Kwas węglowy, tak po
trzebny do rozw oju królestw a roślinnego, roz
lanym był obficie. To też rośliny rozw ijały się bujnie w form ie drzew nej. Nie było ani je dnej rośliny traw iastej. W szędzie widniały olbrzym ie gęstwiny drzew, bez kwiatów, bez owoców, o m onotonnym wyglądzie, i nie m o
gące dać pożyw ienia żadnej żyw ej istocie.
Ziemia przeto nie była jeszcze gotową do przyjęcia kiólestw a zwierząt.
Czy chcecie wiedzieć z czego się składały te lasy przedpotopow e? Przew ażała w nich klasa krytopłciow ych roślin w askularnych. Ka- lamity, odm iana traw y drzew iastej, lepidoden- drony, rodzaj olbrzym ich likopodów wysokich na dw adzieścia pięć do trzydziestu metrów, szerokich zaś na m etr jed en u sam ej podstawy, asteropile, paprocie olbrzym ich rozm iarów , których odbicie znaleziono w kopalniach św ię
tego Stefana — wszystkie te rośliny wielkie podówczas, a obecnie możliwe do odszukania zaledwie w najlichszych gatunkach; takimi były w tej epoce okazy Flory w nielicznych
— 22 -
odm ianach, ale olbrzym ie w rozw oju sw^oim, zapełniające wszystkie bez w yjątku lasy.
Drzew a te zapuszczały korzenie sw oje w olbrzym ią lagunę, nadzw yczaj wilgotną z pow odu połączenia wód słodkich i m o r
skich. W chłaniały w siebie chciwie kw as wę
glowy, który po trochu zabierały z atm osfery i rzec można, przeznaczone były do składania go wr form ie w ęgla we w nętrzu kuli ziem
skiej.
Była to w istocie epoka trzęsień ziemi i po
ruszeń gruntu, w ynikłych z rewolucyi we
w nętrznych i pracy plutonicznej, które zm ie
niały nagle zarysy jeszcze niepewne pow ierz
chni ziemi.
Tu tw orzyły się wywyższenia, które n a
stępnie zam ieniały się w góry; tam znow u otchłanie, które zapełnić m iały oceany i moi za.
W tedy lasy całe zagłębiały się w skorupę ziemską, po przez pokłady ruchom e, aż zna
lazły pod pow ierzchnią punkt oparcia, jakiś grunt pierw otny skał granitow ych lub też przez samo nagrom adzenie sw oje, utw orzyły całość odporną.
W istocie cały gmach geologiczny przed
staw ia się we w nętrzu ziemi w następującym porządku: grunt pierwotny, pokryty pokładem złożonym z ziem pierw szoizędnych, następnie ziemie di ugorzędne, których pokłady węglowe
- 23 -
z a jm u ją niższe piętro, potem ziemie trzecio
rzędne, a ponad niem i grunt, podlegający upraw om daw niejszym i obecnym.
W tej epoce, wody, których żadne nie w strzym yw ały łożyska i które przez ogrzew a
nie, tw’orzyły się na wszystkich punktach kuli ziemskiej, toczyły się z łoskotem , u ryw ając skałom , ledwie co utw orzonym , m ateryał skła
dowy łupku, piaskow ca, wapna.
» W ody te zatrzym ując się ponad zatopio
nym i lasami, składały żywioły gruntów, które następnie stanow iły w ierzchnią w arstw ę ziem w ęglastych. Z czasem — liczącym się na m i
liony lat, grunty te stw ardniały, ułożyły się w w arstw y łupku, gliny suchej i lepkiej, żwiru i kam ieni ponad całą m asą zapadłych lasów.
Cóż się działo w tym olbrzym im kotle, gdzie zatopione m ateryały roślinne gromadziły się w różnych głębokościach?
U tw orzyło się praw dziw e laboratorym che
miczne. Cały kw as węglowy zaw arty w tych roślinach zam ieniał się w węgiel pod w pły
wem ogrom nego ciśnienia i wysokiej tem pe
ratury, któ rą sprow adzały ognie w ewnętrzne, tak blisko niego podów czas leżące.
T ak więc jed n o królestw o następow ało po drugiem w tej pow olnej ale nieustannej prze
mianie. Roślinność przem ieniła się w m ine
rały. W szystkie te rośliny, które żyły życiem
- 24 -
czyn nem na pow ierzchni globu, we w nętrzu jego kam ieniały. N iektóre okazy zam knięte w tym wielkim zielniku, nie tracąc form y pierw otnej, pozostaw iały ślady sw oje na in
nych prędzej od nich skam ieniałych, które je ściskały ja k w prasie hydraulicznej, nieobli- czonej siły. Równocześnie, skorupki ślimacze, a naw et całe żyjątka, jak gwiazdy m orskie, polipy, naw et ryby i jaszczurki, przyniesione z w odam i pozostaw iały na węglu miękki n»
jeszcze swój odcisk czysto zarysow any i d o skonale w yraźny *).
Z daje się, że nacisk odegrał znaczną rolę przy tw orzeniu się pokładów węglowyąh.
W istocie od siły tegoż nacisku zależne są rozm aite ro d zaje w ęgla używ anego w prze
myśle.
W najniższych więc pokładach gruntu w ę
glowego pojaw ia się antracyt, k tó ry praw ie zupełnie pozbaw iony m ateryi lotnej, gazu, za-
*) T rz e b a z re sz tą za zn a cz y ć, że w sz y s tk ie te r o śliny, k tó r y c h o d ciśn ię cia zo stały znalezio n e, należą dzisiaj do g atu n k ó w p o ja w ia ją c y c h się w s tre fa c h p o d ró w n ik o w y c li. Z te g o w n o sić m ożna, że p o d ó w czas g o rąc o b y ło je d n a k ie n a całej kuli z iem sk iej, p rz y n o sz o n e b ąd ź p rz e z p rą d y w ó d g o rą c y c h , b ąd ź przez ognie w e w n ę trz n e , k tó re w y d o b y w a ły się p rz e z p o ry s k o ru p y ziem sk iej. W te n sposób ła tw o sobie w y tłó m a c z y ć tw o rz e n ie się p o k ła d ó w w ę g lo w y c h p o d w szy stk iem i sz e ro k o śc ia m i ziem i.
- 25 -
w ieia najw iększą ilość węgla palnego. W wyż
szych w arstw ach u kazują się przeciwnie, li
gnit i drzewo zwęglone, m ateryały w których ilość węgla palnego je st o wiele m niejszą.
Pom iędzy temi dw iem a w arstw am i, stosownie do stopnia ciśnienia, ja k i otrzym ały, spoty
kam y żyły grafitu, węgiel tłusty lub chudy.
Można praw ie z w szelką pew nością twierdzić, że tylko z braku dostatecznego ciśnienia w ar
stwa bagnistego to rfu nie została zwęgloną.
Tak więc pochodzenie pokładów węgla w jakim kolw iek bądź punkcie kuli ziemskiej byśm y je odnaleźli, je st następujące: pochło
nięcie przez skorupę ziem ską wielkich lasów epoki geologicznej, później zwęglenie roślin po pew nym czasie, pod w pływ em ciśnienia i gorąca i pod działaniem kw asu węglowego.
Jednakże, n atu ra tak szczodra zwykle, nie zatopiła dosyć lasów, ażeby ich eksploatacya trw ać m ogła lat tysiące. Węgiel wyczerpie się kiedyś, je st to rzecz pewna. Świat maszyn zo
stanie skazany na świętow anie bezterm inowe w świecie całym, jeżeli ja k i nowy m ateryał opałow y nie zostanie w ynalezionym do zastą
pienia węgla. P rzyjdzie czas, że już nie b ę dzie pokładów węgla, chyba te, które leżą pod wiecznymi lodam i w Grenlandyi, okolicy m o
rza Baffińskiego i których wydobycie je st pra
wie niepodcbieństw em . Taki czeka los w przy
- 26 —
szłości cały św iat przem ysłowy. Baseny w ę
gla w Ameryce tak nadzw yczajnie bogate jeszcze, nad jeziorem Słonem, w Oregon, w Kalifornii, przestaną kiedyś istnieć. T ak samo będzie z pokładam i gór Alleghani, w P en
sylwanii, W irginii, Illinois, Indianie i Missouri.
Chociaż pokłady węgla w P ółnocnej Ameryce są dziesięć razy większe od w szystkich pokła
dów św iata całego, to je d n ak sto w ieków nie upłynie a potw ór o m ilionow ej paszczy, p rze
mysł, pożre ostatni kaw ałek w ęgla n a całej kuli ziemskiej.
W starym świecie brak się da prędzej uczuć niż w nowym. Istnieją w praw dzie po
kłady węgla kam iennego w Abisynii, w Natalu, Zambezie, Mozambiku, na M adagaskarze, ale eksploatacya ich regularna przedstaw ia n a j
większe trudności. Kopalnie w Birmanii, w Chi
nach, K ochinchinach, Japonii, Azyi środkow ej, zostaną szybko w yczerpane.
Anglicy opróżnią niebaw em Australię z w ę
gla dosyć obficie umieszczonego w je j w nę
trzu, zanim jeszcze dzień nadejdzie, gdy zbra
knie węgla w Zjednoczonem Królestwie.
Zobaczmy cyfry, które nam w ykażą ilość węgla w ydartego z ziemi i spalonego od od
krycia pierwszych pokładów. Baseny węglowe w Rosyi, Saksonii i Bawaryi w ynoszą sześć kroć sto tysięcy hektarów , w Hiszpanii sto
27
pięćdziesiąt tysięcy. Baseny w Belgii, długie na czterdzieści mil, szerokie na trzy mile, li
czą rów nież sio pięćdziesiąt tysięcy hektarów.
We Francyi, basen pomiędzy Loarą a Roda-
| nem, liczy około trzysta pięćdziesiąt tysięcy hektarów.
K rajem najbogatszym w kopalnie węgla,
; je s t niezaw odnie Zjednoczone Królestwo. Z wy
jątkiem Irlandyi, gdzie brak prawie zupełny minerału palnego, Anglia i Szkocya posiadają ogromne pokłady węglowe. Skarby te jed n ak j 1 wyczerpać się muszą, ja k wszystkie skarby na świecie. N ajw iększy z lóżnoiodnych tu i j basenów, basen Newcastle, który zajm u je pod-
| ziemne grunta całego hrabstw a Nothumber- land, w ydaje rocznie do trzydziestu milionów beczek, czyli piaw ie trzecią część potrzebnego 1' w Anglii opału a praw ie dw a razy tyle co
t wynosi produkcya francuska. Basen księstwa j \ Walii, który zgrom adził całą praw ie ludność i górników w Cardiff, Swansea, Newport, wy
daje rokrocznie dziesięć milionów tonn tego węgla tak poszukiwanego, który nosi jego na- 1 zwę. W środku Anglii zn ajdu jem y baseny hrabstw a York, Lancaster, Derby, Stafford, mniej/ w praw dzie obfite ale jed n ak dosyć znaczne. Nareszcie w tej części Szkocyi po
między Edynburgiem a Glasgowem rozciągają się jed n e z najboj ' pokładów Zjedno-
czonego Królestwa. Ogólna liczba tych w szyst
kich basenów wynosi do 1,600,000 hektarów i w ydaje rocznie do 100,000,000 beczek czar
nego węgla.
M niejsza z tem! Zapotrzebow anie tak bęp 1 dzie wielkie na potrzeby przem ysłu i handlu*
że te skarby zostaną w yczerpane. Trzecie ty- I siącolecie ery chrześciańskiej nie minie a ręką 3 górnika w ypróżni w Europie te składy, w któ- ; rych podług trafnie użytego w yrażenia skon-:
centrow ało się gorąco słoneczne pierw szych czasów tw orzenia *).
Otóż w czasie, w którym się rozgryw a hi-: : story a przez nas opisana, je d n a z najzna-i : czniejszych kopalni basenu szkockiego została w yczerpaną w skutek zbyt nagłej eksploata
cja. W istocie w tem terytoryum , któ re się rozciąga pom iędzy Edynburgiem a Glasgo
w em na szerokości średniej od dziesięciu do dw unastu mil, znajdow ała się kopalnia Aber-
p o trz e b o w a n ia w ęgla, p o d łu g d a n y c h z la t o sta tn ic h p rz e p o w ia d a ją , że w ęgiel się w y c z e rp ie :
w e F ra n cy i za la t 1,140.
W A m ery c e po k ład y , w y d a ją c 500,000,000 tonn ro c z n ie , b ę d ą m ogły istn ieć 6,000 lat.
) O bliczenia p o cz y n io n e
w Anglii w Belgii w N iem czech
800.
750.
300.
- 29 —
foyle, w k tó rej inżynier Jam es Starr, tak długo robotam i kierow ał.
Od dziesięciu lat jedn ak , kopalnia ta zo
stała opuszczoną. Nie m ożna było znaleźć no
wych pokładów chociaż zapuszczono sondy do głębokości 1,500 a naw et 2,000 stóp i skoro James S tarr się oddalał, był przekonanym, że najcieńsza żyła została już zupełnie wyczer
paną.
Niezawodnie, że w takich okolicznościach odkrycie now ego pokładu węglowego w głę
biach tego podziem ia uw ażanem być mogło za nadzw yczajne zdarzenie. Czy wiadomość oznajm iona przez Szymona F ord odnosiłaby się do tego faktu? pytał się Jam es Starr sam siebie i tego pragnął się dowiedzieć.
Jednem słow em czyżby istniał nowy zaką
tek tych bogatych Czarnych Indyi, do któ
rego zdobycia go pow oływ ano? Chciał temu wierzyć.
List diugi na chwilę zm ienił jego poglądy w tej mierze, ale obecnie nie m yślał już o nim.
Zresztą syn starego nadsztygara czekał go na oznaczonem miejscu.
W chwili, gdy inżynier w ysiadał z wagonu, młody człowiek zbliżył się do niego.
— Ty jesteś H enryk Ford? — zapytał żywo James Starr bez wstępu.
— T ak jest, panie Starr.
— 30 -
— Byłbym cię nie poznał, m ój chłopcze!
Praw da, że to ju ż dziesięć lat, w yrosłeś na mężczyznę!
— Ja p ana zaraz poznałem — odrzekł m łody górnik, trzy m ając ciągle kapelusz w rę
ku. — P an się nic nie zmienił. P an to mnie ucałow ał w dniu pożegnania przed sztolnią Dochart. Takich rzeczy się nie zapom ina.
— W łóżże mój H enryku kapelusz na gło
wę — rzekł inżynier. — Deszcz leje strum ie
niem i przez grzeczność zakatarzysz się jeszcze.
— Czy pan nie zechce przeczekać w sali aż deszcz przejdzie? — zapytał Henryk Ford.
— Nie, nie, m ój chłopcze. Deszcz nie p rzej
dzie, będzie padał dzień cały, a m nie pilno.
Idźmy.
— Jestem na pańskie usługi — odrzekł m łody człowiek.
— Powiedz no m i H enryku, ja k się miewa twój ojciec.
— Zdrów zupełnie, panie Starr.
— A matka?
— Matka również.
— Czy to tw ój ojciec pisał do mnie, pro
sząc bym przybył do szybu Yarow?
— Nie panie, to ja.
— A m oże Szymon F o rd pisał ja k i drugi list, odw ołujący to zaproszenie? — zapytał żywo inżynier.
ai -
— Nie, panie Starr, ojciec mój nic nie pisał.
■ — ; To dobrze! — odrzekł Jam es Starr, nie wspom inając nic o anonim ow ym liście.
A potem dodał:
— Czy nie możesz mi powiedzieć czego siary Szymon żąda odem nie?
— Panie Starr, m ój ojciec chce sam o tem z panem pomówić.
— Ale ty wiesz o co chodzi?
— W iem panie.
— T.o dobrze, nie pytam się więcej. W dro
gę tedy, bo pilno mi rozm ów ić się z Szymo
nem Ford. Ale, ale, gdzie mieszkacie?
— W kopalni.
— Jakto? W sztolni Dochart?
— T ak panie.
— Jakżeż to być może! A więc tw o ja ro
dzina nie opuściła kopalni po ukończeniu robót?
— Ani na dzień jeden. P an zna mego ojca, panie Starr. Tam się urodził, tam pragnie umrzeć.
— Rozumiem cię Henryku., rozumiem. To jego rodzinne m iejsce ta kopalnia! Nie chciał je j opuścić. I podoba w am się tam?
— Bardzo, proszę pana — odrzekł młody górnik. — Kochamy się serdecznie i nie wiel
kie m am y potrzeby.
— A więc, Henryku, w drogę!
- 32 -
I Jam es Stan idąc za Henrykiem , zapuścił się w kręte uliczki m iasta Callander.
Po dziesięciu m inutach wychodzili z miasta.
ROZDZIAŁ IV. - Sztolnia Dochart.
H enryk F ord był tęgim, dwudziestopięcio
letnim chłopcem, silnym i dobrze zbudow a
nym. Rysy tw arzy m iał poważne, zw ykle za
m yślone i tem się odznaczał od dzieciństwa w śród towarzyszy górników. Oczy m iał głę
bokie i łagodne, włosy trochę grube, raczej ciemne niż blond, wdzięk naturalny w całej osobie, wszystko to składało się na całość do
skonałego typu m ieszkańca dolin szkockich.
Zahartow any od dzieciństw a przy robotach kopalni w ęgla był nietylko tęgim górnikiem, ale szlachetnym i dobrym . N am aw iany przez o jc a i kierow any w łasną wolą pracow ał nieu
stannie nad sobą, kształcił się w swym fachu i w wieku, kiedy inni b y w ają zaledwie ucznia
mi, on już był osobistością — jed ny m z pierw szych w śród swoich — w kraju , który liczy m ało niew ykształconych ludzi, ponieważ czyni wszystko, aby ich kształcić.-Jeżeli w pierwszych latach swej młodości oskard nie wychodził
ł z rąk H enryka Ford, to je d n ak m łody czło
wiek m iał czas n a zdobycie wiadom ości, po
trzebnych do wywyższenia się w hierarchii kopalnianej i niezaw odnie byłby po ojcu ob
ją ł stanow isko nadsztygara w sztolni Dochart, gdyby kopalnia nie została opuszczoną.
Ja es Stan był jeszcze dobrym piechu
rem, a je d n ak nie mógłby nadążyć za swoim przewodnikiem, gdyby ten nie był zwolnił kroku.
Deszcz padał z m niejszą siłą. Grube krople rozpryskiw ały się zanim spadły na ziemię.
Były to raczej m gły wilgotne, które przebie
gały powietrze, unoszone silnym wiatrem.
H enryk F o rd i Jam es Starr, pierwszy z lek
kim pakunkiem inżyniera w ręku, szli po le
wej stronie rzeki milę drogi. N astępnie skrę
cili na drogę, w ysadzoną drzew am i, z których deszcz strum ieniam i teraz spadał. Z obu stron drogi rozciągały się szerokie pastwiska. Trzody bydła pasły się spokojnie na tych zawsze zie
lonych łąkach niższej Szkocyi. Były to krow y bez rogów lub też m ałe barany o m iękkiej wełnie je d w ab istej, podobne do owieczek z dziecinnych zabawek. Nie było w idać ani jednego pasterza, pochow ali się zapewne wszyscy w spróchniałych pniach drzew p rzy drożnych; tylko psy pasterskie znane ze swej
c z a rn e mrę. 3
. ;.iv
- 33 -
- 34 —
czujności w tej okolicy, krążyły koło trzód swoich.
Szyb Yarow zn ajd o w ał się o cztery mile od Callander. Jam es Starr, idąc, w ydaw ał się wzruszonym. Nie w idział ju ż tych okolic od chwili, gdy ostatnia beczka z kopalni Aber
foyle przesypała sw ą zaw artość do wagonów pociągu idącego do Glasgowa. Zycie rolnicze zastępow ało obecnie ruch przem ysłowy, tak j hałaśliw y i czynny d aw n ie j. K ontrast był tem większy, że podczas zimy roboty w polu ustają praw ie zupełnie. D aw niej o każdej porze roku, ludność górnicza ożyw iała okolicę na zewnątrz i na w ew nątrz gruntu. Olbrzymie wozy łado w ane węglem toczyły się w dzień i w nocy.
Szyny, dziś zapadłe w ziemię na spróchnia
łych belkach, skrzypiały daw niej pod cięża
rem wagonów. Dzisiaj drogi bite zastępowały daw niejsze tram w a je eksploatacyjne. James S tarr w idział w szędzie pustkow ie.
Spoglądał w około okiem pełnem smutku, czasam i przystaw ał, żeby odpocząć. N asłuchi
wał. W pow ietrzu nie było słychać św istu od
dalonego, ani stłum ionego łoskotu maszyn. Na w idnokręgu nie w idać było ani jednego kłębu czarnego dymu, które przem ysłow iec tak mile w ita gdy się z chm uram i stykają. Ani cylin
drow ego kom ina, buchającego dymem, pocho
dzącym z sam ych pokładów , ani jed n ej klapy
— 35 -
bezpieczeństwa, w ypuszczającej białą parę.
Grunt daw niej czarny od prochu węglanego, miał dziś w ygląd czysty, do czego oko Jamesa Starr nie było przyzw yczajone. Skoro inżynier się zatrzym yw ał, H enryk F ord czynił to samo.
Młody górnik czekał w milczeniu. Czuł on dobrze co się działo w duszy jego tow arzy
sza i podzielał to wrażenie, on, dziecię k o palni, którego życie całe upłynęło w głębi tego gruntu.
— Tak, tak Henryku, wszystko się tu zmie
niło — mówił Jam es Starr. — Ale trudno, bo
gactwa kopalni m usiały się wreszcie wyczer
pać. Żałujesz pewnie tych czasów?
— Ż ałuję bardzo panie Starr — odrzekł Henryk — praca była ciężką, ale nas zajm o
wała, ja k każda walka.
— N iezawodnie m ój chłopcze! W alka była nieustanną, niebezpieczeństw o zasypania, po
żaru, zalewów, uderzeń, eksplozyi gazów, które rażą ja k od pioruna. T rzeba było staw iać czoło tym niebezpieczeństw om . Dobrze m ów isz!
Była to w alka i z tego powodu życie pełne wzruszeń.
— Górnicy z Alloa szczęśliwsi są od na
szych, panie Starr!
— Niezawodnie Henryku — odparł inży
nier.
— Szkoda dopraw dy, że cała kula ziem-
3*
- 36 -
ska nie składa się z sam ych pokładów węgła!
W ystarczyłoby go na kilka milionów lat!
— Zapewne, ale trzeba przyznać, że natura była przew idującą, gdy tw orzyła naszą pla
netę i gdy ją lepiła z gliny, w apna, granitu, których to m ateryałów ogień spalić nie może.
— Czy chcesz p an powiedzieć, panie Starr, że ludzie byliby sam i spalili w końcu sw oją ziemię?
— Tak! I to w całości, zapew niam cię — rzekł inżynier. — Ziemia byłaby spłonęła do ostatniego kaw ałka w piecach lokom otyw , lo- kom obil, parow ców , fabry k gazu i z pew no
ścią w taki sposób nastąpiłby pewnego dnia koniec świata.
— Niema się czego obaw iać panie Starr.
Ale także i kopalnie w yczerpią się prędzej niż to statystyki przypuszczają.
— Tak, przyjdzie do tego Henryku, a po
dług m nie Anglia źle robi, zam ieniając swój węgiel na złoto innych narodów .
— Rzeczywiście — odrzekł Henryk.
— W iem dobrze — m ów ił dalej inżynier — że ani hydraulika, ani elektryczność nie w y
pow iedziały dotąd ostatniego swego słowa, i że kiedyś wyzyskać potrafią lepiej te dwie siły. Ale m niejsza z tem! W ęgiel je st bardzo praktyczny w użyciu i łatw o się n ad a je do różnych potrzeb przem ysłu. Niestety, ludzie
— 37 —
nie m ogą go w yrabiać do woli. Jeżeli lasy zew nętrzne rosną ciągle pod w pływ em gorąca i wilgoci, lasy w ew nętrzne nie o d naw iają się bynajm niej, a kula ziem ska nigdy ju ż nie bę
dzie w stanie sprzy jający m tw orzeniu się ich na nowo.
Jam es Starr i jego przew odnik, rozm aw ia
jąc w ten sposób, postępow ali szybkim k ro kiem. W godzinę po opuszczeniu Callander przybyli do sztolni Dochart.
N aw et zupełnie obojętny człowiek uczułby się w zruszonym na w idok opuszczenia, jakie przedstaw iała kopalnia. Był to szkielet tego.
co daw niej żyło.
W szerokim kw adracie, otoczonym kilku drzewam i, gruntu nie było w idać pod czar
nym pyłem w ęgla ziemnego, ale nie było już widać ani przyrządów żadnych, ani też n a j
mniejszego śladu węgla. W szystko zostało usu
nięte i spalone od dawna.
Na nizkim pagórku odcinała się wyraźnie sylwetka olbrzymiego budynku, zbitego z de
sek, które deszcz i słońce powoli niszczyło.
Na sam ym w ierzchołku tego budynku w i
dniało wielkie koło obrotow e, a poniżej ro z
pierały się grube bębny, na których dawniej ow ijały się liny, w yciągające klatki na po
wierzchnię gruntu.
Na niższem piętrze widać było pomieszcze