• Nie Znaleziono Wyników

Straż nad Wisłą 1939, R. 9, nr 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Straż nad Wisłą 1939, R. 9, nr 4"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)

STRAŻ

JAN MATEJKO HOŁD PRUSKI

NAD WISŁA

PO M O RSKI DWUTYGODNIK ILUSTROWANY

Nr. Ą 28 LUTEGO 1939 Rok IX.

Cena egzemplarza

5 0 g r

(2)

św Kazimierza

G łęboka zapadła noc n ad W ilnem , tą stra ż n i­

cą północnych rubieży naszej ojczyzny polskiej.

Z zam k u królew skiego w ybiega niepostrzeżenie postać szczupłego m ło ­ dzieńca o elastycznych ru ch a ch i su b teln y ch r y ­ sach, zm ierzając do k o ­ ścioła k ated raln eg o . To K azim ierz, królew icz i przyszły dziedzic potęż n e j korony P olski, Kusi i L itw y. W tulony w c z a r­

n ą k ap ę śpieszy, by zło­

żyć hołd n ajw yższem u P a n u i K rólow i w szy st­

kich stw orzeń. P ew ien a rty sta uchw ycił w łaśnie te n m om ent, kiedy św ię­

ty w głębokiej zatopiony m odlitw ie, klęczy n a stopniach do w ejścia św iąty n i, z głow ą o p a rtą o podw oje k a te d ry , ja k gdyby n ad słu ch iw a ł gło ­ su Boskiego M istrza z w ew n ątrz.

M łodzieży Droga!

K ościół św., obchodząc uroczystość tego niebiańskiego m łodzieńca z początkiem tego m iesiąca, sta w ia Gi go przed oczym a duszy ja k o w ielk i ideał, k tó ry Ci p rz y ­ św ieca, pociąga i do w ysokiego zaprasza lotu. W szak id e ał — to w ielk i przedm iot naszej m iłości, czci i p r a ­ gnień, to w zniosła zasada i w zór, k tó rem u z pośw ięce­

niem chcem y służyć.

Otóż, M łodzi P rzy jaciele, m iejcie n a jp ie rw w ielkie ideały relig ijn e, a z nich w yznujcie i n a nich o p rz y j­

cie i do nich odnoście stale w szystkie sw oje ideały ziem skie. A w ięc P a n u Bogu zaw sze w inniśm y dać pierw sze m iejsce w naszej m yśli i sercu! Nie traćm y go nigdy z oczu! N iech On będzie tą gw iazdą, w edle k tó re j m am y się o rientow ać w każdym życia p rz y p a d ­ ku. Służbę u Niego uw ażajm y za zaszczyt, za szczęście, za głów ną podstaw ę siły i chw ały narodow ej.

Praw dę^ odczuł i głęboko zrozum iał św. K a z i­

m ierz w sw otm ta k k ró tk im życiu. G łęboka w ia ra i czy­

stość obyczajów były d la ń ja k b y dw a skrzydła, n a k tó ry ch w znosił się do w yżyn pośw ięcenia i o fiary dla Boga i ojczyzny. I d la Ciebie, M łodzieży D roga, to praw dziw ie k ró lew sk a d ro g a do w ielkości. M łodzień­

cze, bez w ia ry i czystości będziesz ja k p ta k , k tó rem u w yłupiono oczy i podcięto lotki; już on nie w zięci \y

regiony niebieskie, tylko będzie się w łóczył całe życie po ziemi. Silny c h a ra k te r to zaw sze czło­

w iek pracow ity, u m a rt­

w iony i czysty. P rz e c iw ­ nie nieczystość, to n a j ­ w iększy w róg je d n o stk i i całego społeczeństw a.

W yniszcza ona organizm , w ygryza n ie ra z ciało aż do kości, osłabia um ysł, p rzy tę p ia pam ięć, ro z ­ k ła d a w olę, d e p ra w u je sum ienie tak , że czło­

w iek h o łd u jący ro zp u ś­

cie, za tra c a w końcu r ó ­ żnicę m iędzy d obrem a złem i za m łóto w ie p ­ rzów sprzeda honor, r o ­ dzinę, dobro publiczne.

To nie p rzesada, U ko­

chani, — to n a js m u tn ie j­

sza p raw d a. Z rozum iała ją g łębiej m yśląca m ło ­ dzież i d la ra to w a n ia siebie i ojczyzny za w ią­

zuje ju ż kółka, k tó ry ch członkow ie obow iązują się tępić i pędzić z p o ­ m iędzy siebie ow e ta je m n e grzechy, k tó re stan o w ią z a ­ razę 1 g an g re n ę dzisiejszego św iata, a n ad to zachow y­

w ać zupełną czystość aż do czasu zaw arcia zw iązków m ałżeńskich.

W p a tru jcie się, m łodzi p rzyjaciele, w tę iście n ie ­ b ia ń sk ą postać i k ryształow y c h a ra k te r tego w ielkiego p a tro n a naszego, św. K azim ierza, k tó ry w obronie cn o ­ ty czystości gotów b y ł pośw ięcić n a w e t sw oje życie!

Uczciwie przeżyta m łodość to w ielk i k a p ita ł rezerw o w y n a całe życie.

Je śli w am w ięc drogie je st w asze szczęście n a zie­

m i, jeśli w am droga w asza ojczyzna, jeśli d rogie zba­

w ienie duszy — chow ajcie czystość duszy i ciała! N a j­

lep iej bow iem służy ludzkości i ojczyźnie, kto pielęg ­ n u je w sobie cnoty, pełn i sum iennie z d n ia n a dzień, z godziny n a godzinę sw oje obow iązki i w ystrzega się błędów* i w ystępków , które ojczyzny w ielkość i b la sk zaćm iew ają. A w ięc starajcie się z pomocą Bożą, ja k leg en d arn i ry cerze średnich w iek ó w poprzez w szystkie niebezpieczeństw a i zasadzki zaczarow anego la su ży ­ cia p iąć ciągle i ciągle k u górze św. G rala, do k ra in y w iecznych, nigdy n ie p rz em ijający c h ideałów.

X . St, M.

2

(3)

Żołnierskie życie

Czy może być coś piękniejszego, coś przej­

mującego nas bardziej od defilady wojskowej.

Idą przed nami zwarte szeregi i kolumny, pierś w pierś równe, twarze marsowe, głowy zniesione, ciała wyprężone, jeden sprężysty krok, jeden huk mocnych butów, jeden błysk uszere­

gowanych bagnetów, ziemia drży, serca nam rosną, a żołnierze idą. Idzie królowa broni pie­

chota, jedzie z fantazją kawaleria, ciężka arty­

leria, samochody pancerne, ciągną czołgi, pod niebem warczą motory samolotów.

Jak to pięknie wszystko zrobione, jak wspa­

niale wyćwiczone! Z wiarą patrzymy w przy­

szłość Polski, widząc nasze wspaniałe wojsko.

Czy jednak w obecnych czasach wystarcza nam z podziwem i uznaniem patrzeć na wojsko?

Na pewno nie!

Mamy jedną Polskę. W tej samej Polsce wszyscy mieszkamy. Tę jedną Polskę wszyscy kochamy. Wszyscy chcemy jej wielkości, potę­

gi i szczęścia. Wszyscy powinniśmy więc być żołnierzami.

Naturalnie niemożliwością jest, aby każdy z nas bez przerwy przez całe życie nosił mundur, maszerował, ćwiczył i prowadził życie koszaro­

we. Potrzebni są bowiem również rolnicy, ro­

botnicy, rzemieślnicy, kupcy, urzędnicy i inni.

Wszyscy jednak każdej chwili powinniśmy być gotowi stanąć w szeregu i umieć posłużyć się bronią. Wychowaniem żołnierzy i podtrzymy­

waniem gotowości obronnej zajmują się organi­

zacje rezerwistów i przysposobienia wojskowe­

go.

Czy jednak życia wojskowego nie byłoby dobrze przenieść do naszego codziennego życia, obojętnie w jakim zawodzie pracujemy?

Cnoty żołnierskie są tak wielkie, że całe nasze życie powinno być nimi przepojone. Praw­

dziwy żołnierz nie przestaje być żołnierzem, chociaż zdejmie mundur, chociaż zajmuje się pracą cywilną.

W wojsku nie ma szemrania i narzekań, nie ma stu rozmaitych zdań. Jest jeden rozkaz i je­

den natychmiastowy mocny czyn.

Czy niedobrze byłoby przenieść tę karność i ten posłuch do naszego życia w rodzinie, w or­

ganizacjach społecznych, w państwie całym! Ile my czasu nieraz marnujemy na bezowocne spo­

ry i nie mogąc dojść do zgody, rozchodzimy się i nic nie robimy. Ile rodzin, ile gospodarstw i organizacyj doszło do upadku i nędzy i rozbicia wskutek braku podporządkowania swej woli, woli mocodawcy.

W wojsku nie mówi się dużo. W wojsku pra­

cuje się. A my ile czasu marnujemy nieraz na próżne gadulstwa. Rozkaz w wojsku musi być bezwzględnie wykonany. Nie można się tłuma­

czyć, że nie było czasu, sposobności, nie było od­

powiednich narzędzi, możności. Od tego żołnierz ma głowę i rozum, aby pomyślał i znalazł spo­

sób wykonania polecenia. A my w naszym ży­

ciu codziennym jakże często nie dotrzymujemy przyrzeczeń, zaniedbujemy obowiązków, unie­

możliwiamy innym pracę. Możemy więc nauczyć się od żołnierza obowiązkowości i zaradności.

Żołnierz lubi porządek i czystość. U niego każdy przedmiot nawet najdrobniejszy ma swo­

je stałe miejsce przeznaczenia, że nawet w nocy po ciemku może go znaleźć. A my jakże często gubimy rozmaite przedmioty. Szukając ich, gdy są nam potrzebne, przeklinamy i złożeczymy, a znalazłszy je, przekonujemy się, że są brudne, zaniedbane, niezdatne do użytku.

Żołnierz jest zawsze zadowolony i wesoły.

Chociaż ma dużo pracy i musi się zdobyć nie­

raz na wielkie wysiłki, nie załamuje się nigdy, wierzy w siebie, ufa swym siłom i nie zraża się przeciwnościami, umie przestawać na małym.

Nie zna jedwabnych skarpetek i koszul, nie zna miękkiej pościeli ani wyszukanych potraw.

Nieraz bez posiłków i snu musi trwać długie go­

dziny i dnie, a jednak zawsze jest zadowolony, a jednak zawsze jest zdrów i silny, właśnie dla­

tego, że prowadzi surowe życie. Jakże by nam się przydało i pod tym względem naśladować życie żołnierskie.

Pomyślmy!

Organizujemy nasze życie od kolebki do grobu na sposób wojskowy. Prężymy nasze cia­

ła. Ćwiczymy wzrok i mięśnie. Jeden jest w nas duch i jedno pragnienie: Wielkość Polski. W Jej wielkości nasza moc, potęga i szczęście. Pol­

ska staje się jednym wielkim obozem wojsko­

wym, bo wszyscy żyjemy jak żołnierze, bo cno­

ty żołnierskie poznaliśmy i wprowadziliśmy w czyn od dziecka.

I czy w takim wypadku może być jakaś siła zdolna nam się oprzeć?

Pewnie, że nie!

Takie życie i taki duch muszą przed nasze oczy wywołać wspaniałe wspomnienia Grun­

waldu, Hołdu Pruskiego i wielu innych dni ęhwały z naszej przeszłości.

Nie straszne będą nam wówczas żadne ob­

ce siły. R. L.

NA STRONICY TYTUŁOWEJ WIDZIMY, JAK W. MISTRZ KRZYŻACKI, KSIĄŻĘ PRU­

SKI ALBRECHT, KLĘCZĄC PRZED KRÓLEM ZYGMUNTEM STARYM, SKŁADA POLSCE PRZYSIĘGĘ WIERNOŚCI I POSŁUSZEŃ­

STWA. DZIAŁO SIĘ TO NA RYNKU KRA­

KOWSKIM W 1525 R. PRZYPOMNIJCIE SO­

BIE, CO PISALIŚMY O TYM W ART. P. T.

LUD POMORSKI.

(4)

<2. O.

W szyscy w iem y, że „C. O. P .” znaczy C e n traln y O kręg Przem ysłow y. Pisze się i m ów i o nim dużo... bo i je,st o czym! A w e w szystkich w ypow iedziach p rz e b i­

ja radość, du m a i w ia ra w e w łasn ą siłę, m oc i potęgę naszego n aro d u . W szyscy zd a ją sobie sp raw ę, że tam w ty m k r a ju „zapom nianym przez B oga” — ja k pisze W ańkow icz — w k r a ju w iecznej nędzy i biedy, w k r a ­ ju piasków , sk a ł i lasów zaczyna się rodzić now e w ie l­

kie życie i zaczyna tę tn ić coraz szybciej p uls w ielkiego ce n tru m przem ysłow ego.

C. O. P. to jeszcze je d en dokum ent, że n aró d p o l­

ski um ie nie tylko bić się i um ie rać za ojczyznę, ale um ie m ądrze d la n ie j żyć i pracow ać. D aw ne i niepo- w ro tn e to ju ż czasy, kiedy N iem cy m ogli m ów ić, że P olska to „sezonowe p ań stw o ” . D zisiaj one sam e z p o ­ dziw em p a trz ą n a b u d u ją c ą się now ą potężną Polskę.

C. O. P. b u dow any w olą całego n a ro d u i k ie ro w a ­ ny przez w ice p rem ie ra K w iatkow skiego — tw órcę G d y ­ ni — rośnie w tem pie am ery k ań sk im i budzi podziw nie tylko w Polsce, ale w całym św iecie. Ś w iat zd u ­ m iony jest, że ta k ie „m łode p ań stw o ”, zniszczone ty lu w ojnam i, w yrosłe z gruzów niew oli — porw ało się n a ta k ie w ielkie dzieło. Nie w ierzono początkow o, że j e ­ steśm y zdolni je zrealizow ać. D opiero rzeczyw istość p rzek o n ała w szystkich, o planow ości i celow ości z a ­ m ierzonego dzieła. D zisiaj C. O. P. ju ż b u d u je się i n a ­ ród polski zdaje egzam in ze sw oich m ożliw ości tw ó r­

czych i zdolności organizacyjnych.

C. O. P. je st p rzede w szystkim ośrodkiem b u d u ją ­ cego się życia przem ysłow ego. S tw orzyć polski n ie z a ­ leżny p rzem ysł — oto jego n ajw ażn iejsze zadanie. J a k w iem y, dotychczas byliśm y uzależnieni od p rzem ysłu zagranicznego i w iększą część m aszyn m usieliśm y sp ro ­ w adzać.

N ajw ażniejszą bodajże bolączką by ł b ra k p rze m y ­ słu w ojennego, k tó ry b y sp ro sta ł potrzebom naszego pań stw a. W potężnym w yścigu zbrojeniow ym całego św ia ta P o lsk a nie może pozostać w tyle: m usi być n a ­ leżycie przygotow ana, ażeby w decy d u jący m m om encie m ogła rzucić do rozg ry w k i w o jen n e j sp ra w n ą i dobrze u zb ro jo n ą arm ię. Nie w y sta rc za tylko dzielność i o fia r­

ność żołnierza — trzeb a, żeby żołnierz te n i cała a r ­ m ia b yła dobrze uzbrojona.

D zisiaj jesteśm y spokojni i z w ia rą i ufnością spo­

g lądam y k u d alekiem u, a ta k n am b liskiem u C. O. P .’- owi, bo w iem y, że ta m w h u k u m łotów i w arkocie m a ­ szyn sposobi się w sp an iały sp rzęt w ojenny, g w aran c ja bezpieczeństw a n a ro d u polskiego.

A le nie tylko przem y sł w ojenny org an izu je się w

€ . O. P .-ie — je st i w iele innych gałęzi p rzem ysłu bez­

pośrednio ze zb ro je n iam i nie zw iązanych, ja k np. p rz e ­ m ysł rolniczy, elek trotechniczny, kolejow y, sam ochodo­

w y i t. p. Bo przecież zadaniem C. O. P .-u je st o rg a ­ nizacja ja k najw ięk szy ch i n ajliczniejszych dziedzin

przem ysłu, ażeby w przyszłości całkow icie u n iezależ­

nić się od zagranicy.

Ale to nie je st je d y n e i w yłączne zadanie. W iem y przecież, że przem y sł p o trze b u je surow ca, k tó ry p rz e ­ ra b ia dopiero do ściśle określonych celów. Ju ż daw no

uczeni przypuszczali, że n a te re n ie zajm ow anym d z i­

sia j przez C. O. P. z n a jd u ją się bogate pokłady ró ż ­ n ych ru d . P rzypuszczenia te okazały się słuszne! Bo oto koło Ja s ła odnaleziono w ielkie pokłady ru d y żelaz­

nej. Z jednego k ilo m etra kw ad rato w eg o będzie m ożna w ydobyć około pięć m ilionów rudy! Oczywiście, że niezw łocznie p rzystąpiono do je j w ydobyw ania. Roz­

poczęły się gorączkow e p oszukiw ania za inn y m i k o p a ­ linam i — p o szukiw ania uw ieńczone bardzo często p ię k ­ nym i rez u ltatam i. O d k ry w a się fosforyty, ru d y żelaz­

ne, gaz ziem ny, ru d y m in e ra ln e i t. p. Je d n y m słow em n ie p rz eb ran e bogactw a leżą pod ziem ią i dopiero dzi­

sia j p ra c a człow ieka zaczyna je w ydobyw ać n a p o w ierz­

chnię i p rze ra b iać n a pożytek w łasny. P ośród w y ra s ta ­ jących ja k n a drożdżach fa b ry k w y ra s ta ją kopalnie, szyby w iertnicze, p o w sta ją now e m iasteczka, p u ste k r a ­ iny z a lu d n ia ją się, now e drogi zaczynają łączyć now e osiedla. Je d n y m słow em — zaniedbany i zbiedzony k r a j zam ienia się n a ożyw ioną dzielnicę przem ysłow ą, k tó ra w przyszłości może stać się ce n tru m życia p a ń ­ stw ow ego. Stoim y w obec dzieła, k tó re w rozw oju n a ­ szego n a ro d u będzie odgryw ało ogrom ną rolę.

F a b ry k a je d n a k i surow iec — to jeszcze nie w szystko: trze b a jeszcze siły p ędnej, k tó ra uru ch o m i potężne fa b ry k i i m aszyny. W szyscy pom yślą: w ęgiel!

P rzecież m am y go n a Śląsku dosyć. No dobrze, ale w razie w o jn y ? Śląsk leży tuż przy granicy*

A le je st inny w ęgiel: t. z w. biały, czyli en erg ia j a ­ k ą d aje w oda, k tó re j spadek m ożna u jarzm ić i w y k o ­ rzy stać n a w ytw o rzen ie siły energ ety czn ej w sp e c ja l­

nie zbudow anych elek tro w n iach . Pom yślano o tym . W C. O. P .-ie, gdzie rzeki m a ją duży spadek i silny prąd , p rzystąpiono do budow y w ielkich ta m i zbiorników , p o zw alających zam ienić energię .spadających w ód n a siłę elektryczną. Słyszeliście w szyscy o Rożnowie. Z b u ­ dow ano ta m olbrzym i zbiornik — ja k b y w ielkie sztucz­

ne jezioro. S padające w ody poruszą tu rb in y , stw orzą p rą d elektryczny, k tó ry zasili olbrzym ią połać k ra ju , uru ch o m i m aszyny, dźw igi, k o le jk i i t. p. A tak ich zbiorników i elek tro w n i m a pow stać 27 n a dorzeczu W i­

sły, a 19 n a dorzeczu D niestru!

Z innego jeszcze w zględu budow a C. O. P .-u je st n iezm iernie w ażna. € . O. P. b u d u je się w k ra ju , o k tó ­ ry m m ów ią, że „jest zapom niany przez B oga” . T ak a tam n ędza i bieda p an u je. N a n ieu ro d z ajn y c h glebach, piaskach, skałach rozsiadł się gęsto lud, k tó ry głodem i chłodem p rzy m iera, często przez całe m iesiące chleba nie w idzą! Z aborcy nie m yśleli o nim — kazali m u w ę ­ drow ać do A m eryki, do B razylii, lub do N iem iec n a tułaczkę i p oniew ierkę. D zisiaj w w olnym i niep o d leg ­ łym P ań stw ie w y ra sta n a jego ziem iach w ielk i o śro­

dek pracy, k tó ry d a m u zarobek i dźw ignie z nędzy.

Nie tylk o jego. B ow iem zajęcie znajdzie ta m setk i ty ­ sięcy ludzi. P rz ed m łodzieżą całej P olski otw orzy się w ielki ry n e k pracy. P od je d n y m je d n a k w a ru n k ie m : kto chce iść do C. O. P .-u , m usi m ieć odpow iednie przygotow anie! € . O. P. je st w y m ag ający i p o trze b u je ludzi, św iatłych. To też m łodzież p o w in n a pom yśleć o doksztąłcan ip się i kończyć w ieczorow e k u rsy o św iato­

4

(5)

we, um ożliw iające je j ukończenie 7-m iu k la s szkoły pow szechnej, co je st n iezbędnym w a ru n k ie m p rzy jęcia do p racy w C. O. P .-ie.

K ró tk i te n i pobieżny szkic nie d a je pełnego o b r a ­ zu tego, co w C. O. P .-ie się tw orzy. Po 20 la tac h n ie ­

DZIEJE ZWYCIĘSTW ORĘŻA POLSKIEGO. *

Car rosyjski

Okres sześciu królów obieralnych cechuje największe natężenie działalności wojennej i naj­

wyższe udoskonalenie wojskowości. Mądry i dzielny król Stefan Batory, mocną ręką poskro­

miwszy z pomocą Kaszubów zbuntowany Gdańsk, stacza potem trzy wojny z carem mos­

kiewskim, Iwanem Groźnym, który z 200 000 ar­

mią ośmielił się zabrać Rzeczypospolitej Połock i Inflanty. Wojska polskie odbyły trzy dalekie i trudne marsze po bezdrożach (1579, 80, 81 r.) z działami „burzącymi“ i trzy znakomicie prze­

prowadzone oblężenia: Połocka, Wielkich Łu­

ków i Pskowa. Car został pobity na głowę.

Nie dziw, że pokolenie ówczesne wydało ta­

kich wodzów, jak Stanisław Żółkiewski, Zamoj­

ski, Chodkiewicz, którzy za Zygmunta III, króla Polski i Szwecji rozsławili szeroko oręż polski.

Hufce hetmana Zamojskiego docierały bowiem do Dunaju i Estonii, Chodkiewicz pobił Szwe­

dów pod Kircholmem, a flotę ich pod Pernawą, sułtan turecki Osman II z całą swoją potęgą od­

party został od szańców obozowych pod Choci- mem, a ŻÓŁKIEWSKI ZWYCIĘŻYŁ DWANA­

ŚCIE RAZY WIĘKSZE SIŁY MOSKIEWSKIE POD KŁUSZYNEM i wkroczył do Moskwy, gdzie królewicza Władysława (IV) obrano ca­

rem. 29-go października 1612 r. odbył się sejm triumfalny w Warszawie, na którym pojmani przez Żółkiewskiego car Wasyl IV i dwaj jego bracia płacząc, bili czołem przed królem polskim, ten zaś okazał zwyciężonym „wspaniałomyślne miłosierdzie“.

KRÓL SZWEDZKI GUBI KAPELUSZ Skrzydlata polska i litewska husaria zyska­

ła powszechne uznanie jako najlepsza jazda, z którą żadna inna na świecie równać się nie mo­

gła. Trzy i pół tysięczne siły CHODKIEWICZA, złożone przeważnie z tej ciężkiej jazdy, rozbiły pod Kircholmem w puch trzykroć liczniejszych Szwedów z królem ich, Karolem IX na czele.

9 000 najeźdźców poległo; ocalał Karol IX z jed­

ną chorągwią rajtarów, gubiąc w ucieczce kape­

lusz. Resztę zbiegów pochłonęła Dźwina i po­

mordowali chłopi. Cała armia szwedzka została

podległości m ożem y z d u m ą pow iedzieć, że czasu tego nie zm arnow aliśm y. Idziem y w ciąż n aprzód i to w ie l­

kim i krokam i.

C. O. P. je st je d n y m z w ielkich i potężnych f u n ­ d am entów b u d u ją c e j się P olski.

w niewoli

zniszczona doszczętnie. Nazajutrz Chodkiewicz wjechał skromnie do Rygi, zdobyte 60 chorągwi i 11 dział polnych wprowadził do zamku, a po­

ległym oficerom szwedzkim wyprawił pogrzeb z „muzyką wojenną i strzelbą, mary szkarłata­

mi nakrywszy“. Nie dziw, że takie zwycięstwo podziwiali papież, król angielski i szach Abbas perski.

Gdy Karol IX, po wygłoszeniu w sejmie szwedzkim gniewnej antypolskiej mowy, tknię­

ty został częściowo apopleksją, Chodkiewicz ru­

basznie w liście pisał: „O chorobie tego dokucz- nika wiem, że jest tactus i że mówić nie może;

ale jeszcze nie zdechł — a nie dziw! Pan Bóg go nie chce ,a czarci się go boją, aby tumultu między nimi nie uczynił“.

BRZASK WŚRÓD POTOPU

Siła zbrojna Rzeczypospolitej tak się wzmo­

gła, że Jan Kazimierz, pomimo klęsk, zrządzo­

nych przez Chmielnickiego, mógł wystawić do boju pod BERESTECZKIEM 76 000 ludzi — i zwyciężyć armię Chmielnickiego oraz jego sprzy­

mierzeńca chana krymskiego, liczącą razem prze­

szło 300 000 głów!

Wewnętrzne rozprężenie mimo tych zwy­

cięstw nawiedziło Rzeczpospolitą krwawym „po­

topem“. Nieprzeliczone zastępy Moskali, Tur­

ków, Tatarów, Kozaków, Szwedów i Branden- burczyków waliły się na Polskę, którą z trudem ratowała dzielność Stefana Czarnieckiego, Lubo­

mirskiego i Sapiehy. A wśród tego uznojonego pod szyszakami, czarnego od kurzu bitew i krwią ociekłego pokolenia wychowywał się w iel­

ki wojownik, którego życie od lat młodocianych upływało w obozach, w polu, w podróżach i po­

goniach. Wykształcony, waleczny, obdarzony ta­

lentem strategicznym — łączył Sobieski przy­

mioty teoretyka i wodza. Podniosłością ducha i szlachetnością uczuć porywał za sobą nie tylko rodaków, ale i cudzoziemców. Skupiwszy woj­

ska litewskie i koronne, odniósł zwycięstwo cho- cimskie, które wyzwoliło Polskę od sromotnego haraczu tureckiego, a zwycięzcy dało koronę kró­

lewską.

P .

(6)

SYMULANCI

Wśród mnóstwa bąłaguł, fajtłap cywilnych, nie mogących pogodzić się z mundurem żołnier­

skim, wytwarza się szczególny rodzaj: przeo- dziany w mundur, który za swe główne powoła­

nie wojskowe uważa powrót do cywila.

Weźmy taki przykład: czeladnik krawiecki.

Chłop z duszą. Morowiec. W cywilu ma na za­

wołanie pięciu terminatorów, dwie służące i ko­

legów w restauracji. Pan to całą gębą. Ubranie na nim jak ulał. W ręku wytworna laseczka, na

— Tu! — w sk az u je „ m a rk ie ra n t”.

palcu pierścionek. Na czaszce fryzurka na kleju, pod nosem wąsik, pod wąsikiem zaś papieros. I taki ma słuchać kaprala, poniewierać się po zie­

mi, myć taboret, nosić „strzelbę“? Nosić fuzję, flintę, używany samopał — owszem, dowodzić, rozkazywać — owszem, ale wstawać o świcie, wycierać kąty w koszarach, chodzić na ćwicze­

nia i to często podczas deszczu — to nie do zniesienia.

Drugi przykład: leniuch, brudas. Oczy opu­

chnięte, na szyi warstwa brudu. Ciało wykośla­

wione ofermowato od niedbałego trzymania się.

Każ takiemu wstawać, myć się, chodzić prosto, ćwiczyć się. Na dobitkę tyle trzeba się ruszać, biegać. W cywilu inaczej. CzłowiÓk chodzi jak chce, robi co chce. Każdy-patrzy na siebie.Do tego Franek, ten co sprzedawał na ulicy sznurowad­

ła i mydełka, ten Franek ma jedną „belkę“, jest twoim drużynowym i musisz go słuchać, tego dziada...

Tymi i owymi przyczynami powodowany chłopak poczyna się czuć niedobrze. Zapach cy­

wila nęci go.

A ponieważ w każdej, nawet najgłupszej mózgownicy, przydarza się odrobina pomysło­

wości, ponieważ przed pójściem do wojska sły­

szało się tyle rzeczy, przeto do dzieła.

I już w pierwszych dniach na Izbę Chorych ciągnie sznur „cierpiących“. Tego kłuje w płu­

cach, tamtemu serce w nocy staje, tamtemu coś

„siedzi“ na żołądku, innemu na mózgu. Mądry szef, wyga nad wygi, za jednym spojrzeniem wie z kim ma do czynienia.

— Gdzie was boli?

— W sercu.

— Tu! — wskazuje „markierant“ piąte że­

bro po prawej stronie.

— Odmaszerować, cwaniaku — sierdzi się szef.

Na szereg symulantów pada trwoga.

— Co ci jest? — pyta szef następnego.

— Ja jestem wariat.

— Co?

— Wariat. Jak maszeruję, w głowie się mi kręci. Nie mogę chodzić.

— A cóż to twoja matka zapatrzyła się na karuzelę?

— Nie, tylko na żarna. Jak mam karabin na

ramieniu obracam się. ^ :

Szefowi poczyna świtać w głowie.

— A w którą stronę się kręcisz?

— W lewą.

— W lewą? No to dobrze. Przed każdym marszem obracać się przez dwie minuty w pra­

wo.

Lecz nie wszyscy ludzie są naiwni i głupi.

Wśród symulantów zdarzają się ciekawsze wy­

padki. Często podchodzi do szefa człek z obola­

łą nogą, przedstawiającą jedną rozjątrzoną ranę.

— A to co? ,r

— No nic. „

— Otarcie od onucy?

— Zakażenie.

Chytry szef za zgodą lekarza odstawia żoł­

nierza na Izbę Chorych, aby po kilku dniach wy^*

kazać niezbicie, że rana na nodze pochodzi nie z czego innego, jak z plastra, umyślnie nakłada­

nego przez choregó>na nogę. Znałem człowieka, któremu przyplątała się róża, zakażenie, t a k ż e mu musiano nogę odjąć. Inny umarł. Świec, Pa-' nie, nad jego duszą, Często lekarz przykłada* Ur cho do piersi i łapie się za głowę. W płucach sy­

mulanta rzęzi, jak w cygarniczce, na twarzy wypieki.

— Co się z wami stało?

— Jestem chory. a:-

— No dobrze, ale tego nie było w chwili waszego przyjęcia...

Dopiero w szpitalu skruszony chłopczyna przyznaje się, że chodził“ w nocy po izbie w mo­

krej koszuli, palił herbatę i głodził się, bo mu nie smakowało życie wojskowe.

I zrób tu co z takim, co dobrowolnie shm

siebie gubi. :'J *

Ten czarny, ponury wstęp nie świadczy, •ja­

koby piszący te słowa nie znał bardziej niewin­

nych przypadków. W szpitalach wojskowych Wychwytuje się symulantów bez trudności. Tym bardziej, że symulowanie ma charakter bardzo

naiwny. r - j

b ; w a m j e s t ? - ■ - ' • ^

Chory, udający głuchego, nie słyszy.

6

(7)

4

— On jest głuchy! — objaśnia towarzysz chorego.

Lekarz bada głuchego, stwierdza, że ten słyszy.

— Widzę, że jesteście chory — powiada. — Kategoria C.

Głuchy wychodzi. W drzwiach lekarz zapy­

tuje znienacka:

— A od ilu lat jesteście głuchy?

— Od urodzenia! — odpowiada głuchy.

ZAGŁOBA MÓWI

Wziąłem ci ja nad ono morze swego sio- Gdym tak prawił do onych marynarzy, to strzana Rocha Kowalskiego, który walnym chło- wszyscy dawajże chichotać i natrząsać się ze pem będąc, a przy tym zacnego klejnotu szła- mnie, że aż Roch Kowalski za rękojeść korda się checkiego, do flotylli Rzeczypospolitej w sam chwycił i już miał resp ek t14) dla mnie wymu- raz się na marynarza nadawał. Więcem rzekł do sić, gdy wystąpił na sam przodek marynarz Ra-

siostrzana: dwan i powiada:

— Słuchaj Rochu, ować oznajmuję ci so- _ Mości Panie Zagłobo, my wszyscy mamy lennie1), jako Imć Pan admirał Unrug, z któ- wielki respekt dla waścinej persony, jeno śmie- rym w dobrej amicycji 2) będąc, na moją supli- szno nam jest, jako dawniej Rzeczypospolita kę;)> lzby cię do naszej floty lii przyjął —. ra- miała tak dziadowską flotyllę, iże Szwedów nie czył przystać. Zbierz się tedy acan w kupę i mogła na morzu ścigać. Dzisiaj przed naszymi stande pede 4) ze mną do portu ruszaj, gdzie eg- ścigaczami nie ujdzie żaden wróg, a nasze łodzie zercerunkowi 5) poddan będziesz i przez medy- podwodne zatopią by największy okręt. A z wra­

ków zbadan, czy jakowegoś despektu6) cie- eając się do Rocha Kowalskiego ów kawaler leśnego nie posiadasz, o co mnie znów głowa nie rzekł:

boli, albowiem siostrzeńcem moim będąc, płu- — Schowaj acan swój kozik do kuferka, bo ca masz wielorybie, golenie niby maszty, a mięś- na nic on tu się nie przyda. Takowym szpikul- me jakoby łańcuchy od kotwicy. cem możesz waszmość co najwyżej nadziewać

Uradował się Roch Kowalski i wrychle my flądry albo zgoła i śledzie, a jak waszmość po do portu przy by lim, przez marynarzy kordiał- dobroci się nie uspokoisz, to ci ten scyzoryk na n ie 7) podejmowani. # drobne kawałeczki połupię.

Siarczyste to chłopy. Dobrze, że i mój Roch W mego Rocha jakoby piorun strzelił, albo- me ułomek, boby dla familii naszej był wielki wiem nie było dotąd śmiałka, któren by mu tak despekt 8). Oj, żeby mi tak kilka dziesiątków ro- szpetnie przygadał. Aleć i ów Radwan musić ko w z pleców zdjąć, pokazałby Zagłoba jaki je- jest zawiesistej fantazji kawaler, skoro maryna- szcze z niego jest marynarz. rze go zowią królem żelaza, albowiem podkowy

Czołem, Mości Panowie Marynarze! Sio- zębami gryzie jak orzechy. Zasię miało się na strzana Ichmosciom przywiodłem, iżbyscie go w wielką awanturę.

a rk a n a 9) marynarskie-wdrożywszy, do swej Roch spłonął cały gniewem i powiada do kompanii życzliwie przyjęli, boć grzeczny to ka- mnie:

waler i sroce z pod ogona nie wypadł. Krzepki — Wuju, jak mi Bóg miły, to tego moczy- ci on, mości panowie ponad ludzkie rozumienie, śledzia rzucę do wody.

podkowy w garści łomie by szwedzkie zapałki. A na to Radwan:

^ ^ 1r.e^onen^fns^e 10) Szwedów ze mną podcho- — Tylko spróbuj, ty szczurze lądowy!

dził i dwudziestu co najtęższych siłaczy Karola, I tak szpetnie przygadując, przypadli sobie Gustawa po kolei pokonał. do, oczu niby dwa buchaje, gotowi jeden drugie-

Pomnę niby dziś, gdyśmy się ze Stefanem mu krzywdę uczynić. Jeden i drugi siłacz nad Czarnieckim pod Pucko zapuścili, Szwedów go- siłacze a każdy z nich Szmelinga czy Luisa w niąc, ich monarcha w pludrach 11) jednych u- kozi... ring by zapędził.

chodząc, do okrętu się rzucił w stu chłopa i już Marynarze obstąpili ich dokoła i dalejże od brzegu odbijali, gdy Roch Kowalski jak nie, podszczuwać to jednego, to drugiego. A oni wzię- dopadnie do dzioba, jak nie chwyci za łańcuch li się z ź bary i dalejże się mocować, napomnień od kotwicy, to mało wiele okrętu nie zatrzymał, - moicb, żeby się uspokoili, nie słuchając. *

szelma łańcuch był zardzewiały. i. zerwał Więcem dał spokój i patrzę co będzie. God- się jakoby nitka. r ni 1° siebie byli przeciwnicy.

Z wielkiej desperacji 12)r^.Rocb ^ K ^ a ls k i ——— ---

rzuC1^ Slę chciał do morza,> %by ^^ę^Q W scigaó, l )

uroczyście,

2)

przy jaźn i,

3)

prośbę,

4)

n a ty c h -

alem go utem perow ał

13) ,

mówiąc: ciężki jesteś

m iast, 5) przeglądow i, G) w ady,

7) serdecznie, 8

) w styd,

wole, to utoniesz, więc wolę żebyś

ż y C

a żyjąc

9> w tajem nice, 10) p atro lu , w spo d n iach ’

siła jeszcze Szwedom

b o b u

zadasz. • 12

)' zm artw ien ia, 13) uspokoił, 14) poszanow anie.

Masz go. Już po nim.

Głupi symulant kończy w areszcie, mądry w cywilnym szpitalu, albo w mogile, dziarski zaś żołnierz kończy służbę w wojsku z „belkąa na ramieniu, POS£em, odznaką Strzelca wyborowe­

go. Zerkają ku niemu dziewuchy, w drużynie ma posłuch, poszanowanie, w cywilu zaś jest wzorem uczciwości, ładu, rozgarnięcia. To chwat!

Zygmunt Halaputra, Kraków.

(8)

Viatr od morza

(wyjątek)

Polski okręt wojenny z XVII wieku.

Drzeworyt St. O. Chrostowskiego.

Silny wiatr wschodni wzmagał się w miarę wychylania się statku z gdańskiej sześciometro­

wej płycizny i dosięgania pełni wodnej. Była to czarująca noc ostatnich dni lipca. W bezchmur­

nym niebie lśnił księżyc jaskrawy, żywosrebrny, rozsiewający światło niemal dzienne. Tysiące gwiazd zalegały nieboskłony i zenit najwyższy.

Wiatr powiewający od morza niósł w kaszubskie i lechickie lądy zapach wody słonej i zapach jo­

dowy, szczególną rzeźwość i siłę. Podnosił z da­

lekich nad głębiną rozpostarć fale duże i poganiał je ku brzegom zalewem tak szerokim, jak zato­

ka. Fale biegły chyżymi bryłami, a napotkaw­

szy brzegi w swej drodze, zwijały się na nich świdrem zielonym wokół samych siebie, rozpry­

skując niezliczone piany. Wiatr odbijał się od ru­

chomej i szumiącej powierzchni i padał na wzgórza gliniaste, na prastare moreny, zbożami dostałymi okryte, — wiał w doliny płaskie i długie, odwiecznym załadowane torfowiem,* — pomiatał mgłami, ciągnącymi od dolin ku leś­

nym pagórkom. W locie swym kołysał łany ży­

ta, przelewające się ze wzgórz na wzgórza, w y­

suszał ziarna w kłosach i żółto-białą barwę na­

dawał zielonym ździebeł kolankom. Fale żyta szumiały własnym swym głosem nad własnym głosem fal morza, bytując w świetle księżyca.

Wiatr od morza przypadał na wyżyny Oxywia, dął w lasy wejherowskie, w puckie łąki i niże, piaski, wydmuchy i zarośla Helu, w błota kar- wińskie i jeziorzysko Żarnowca. Każda pierś

ludzka oddychała radośniej i szerzej wiatrem od morza. Serce krzepiło się uderzało swobodnie, gdy pochłonęły go płuca. Zakradał się w żyłecz- ki małych dzieci i dawał nowy pęd kropelkom krwi nieskalanej. Błogosławili go ludzie silni, robotni i potężni w ramieniu, których chwila westchnienia krótka jest, jako ten wieczór. Bło­

gosławił go rybak, zwiastuna pogody, — „Ost“

— rebocci trost“, — pociechę i otuchę, wrzuca­

jąc sieci w czarną łódź, schłostaną od pienistych grzyw denegi, wciągając długie swe buty przed nocną pracą na morzu. U drzwi domków cegla­

nych, na progach siedząc kamiennych, starcy z opuchłymi nogami wsłuchiwali się z rozkoszą w znajomy jego szum, przyjaciela, który wielkie wznosi wały z tamtej strony Helu, a na łyse gło­

wy i zmarszczkami porznięte oblicze padając, dawne przypomina sprawy, walki, burze, młodo­

ciane i męskie lata. Błogosławiły go usta mło­

dzieńcze, szepcąc w ukochane usta słowa szaleń­

stwa ludzkiego, przez wiatr z morza w serce rzu­

cone. Błogosławiły go matki z miast dalekich, na kolana u łóżeczek dziecięcych rzucone, zanosząc tajną, najżarliwszą, najbardziej strzelistą i po­

korną modlitwę do Boga wiecznie żywego, aże­

by ten żywotwórczy wiatr od morza rozgrzał, rozdmuchał, rozpędził i usunął małe a złośliwe gruczoły i zaczajoną w nich płucną zarazę, prze­

kleństwo rodu ludzkiego, w głębi organizmów maleńkich.

Stefan Żeromski.

S

(9)

4

< t.

O robieniu notatek z p rzeczy tanych kólązek

Czy robiłeś n o ta tk i z przeczytanych książek?

Może n a w e t nie zastan aw iałeś się n a d tym , bo nie wiesz jeszcze d okładnie ja k ie m u celow i one służą, ja k je sporządzać i czy w a rto je robić.

N iektórzy ludzie cz y ta ją bardzo dużo książek. Z a ­ ledw ie je d n ą skończą, ju ż sięg ają po d ru g ą. M ów im y żarto b liw ie o nich, że „ p o ły k ają k sią żk i”. — In n i, m n ie j biegli w czytaniu, lub też ci, któ rzy rozp o rząd zają n ie ­ w ielk ą ilością czasu, cz y ta ją rzadziej. Z arów no jed n i, ja k i dru d zy zap o m in ają po p ew nym czasie dużo z t e ­ go, co przeczytali. A w ięc n a jp rz ó d zw ykle za p o m in a­

ją n azw iska i im iona b o h ateró w pow ieści, potem n ie ­ k tó re w y padki, zdarzenia, a w reszcie cała treść książki w y d aje im się ja k a ś m glista, dalek a, często plącze się i m yli z in n y m i książkam i, czytanym i d aw n iej.

J a k m yślisz, czy z takiego czy tan ia osiągniesz z n a ­ czne korzyści?

C zytam y przecież k siążki nie ty lk o dlatego, żeby zachw ycać się ich p ię k n ą tre śc ią podczas sam ego czy­

ta n ia, żeby podziw iać zdobycze geniuszu ludzkiego w te j chw ili tylko, gdy trzy m am y książkę w rę k u , ale chodzi n a m o to, żeby dzięki książce pogłębić sw ój r o ­ zum , rozszerzyć w iadom ości o św iecie i życiu, przysw oić zarów no w iadom ości naukow e, ja k i p ięk n e a w a r ­ tościow e m yśli au to ra .

Jeżeli pam ięć zaw odzi n as po p ew nym czasie, tr z e ­ ba znaleźć ja k iś sposób, środek, żeby treść książki nie u la ty w a ła ta k szybko od nas, żebyśm y m ogli osiągnąć z n ie j w iększą korzyść.

B ędziem y m usieli przygotow yw ać n o ta tk i, czyli k ró tk ie zapiski z tego co przeczytaliśm y. G dy po ja k im ś czasie zajrzym y do n o ta tek , bardzo łatw o i szybko o d ­ żyje w naszej p am ięci p rzeczy tan a książka.

N asuw a się z kolei p y ta n ie, ja k robić n o ta tk i, co w a rto zapisyw ać a co pom ijać. Nie podobna przecież przepisyw ać całej książki, czy choćby rozdziałów .

Z acznijm y od początku. N o tatk i będziem y p ro w a ­ dzili w zeszycie, albo n a luźnych k a rtk a c h w te n sposób, że k ażd ej książce pośw ięcam y osobną k a rtk ę . K a rtk i te po rząd k u jem y w edług autorów , lu b też dzielim y je n a działy: k siążki n aukow e, pow ieściow e i t. d. — Sposób ten je st lepszy d la ludzi, k tó rzy b ardzo dużo czytają, często m uszą zaglądać do n o ta tek , by je porów nać, w y ­ ciągnąć pew ne w nioski, opracow ać coś i t. p. — Dla nas pew nie lepszy będzie zeszyt. K a rtk i luźne łatw o u - le g ają zniszczeniu, m n ą się, giną, trz e b a bardzo s ta ­ ra n n ie opiekow ać się n im i i d bać o nie. — Zeszyt, jako grubszy, trw alszy, nie ta k szybko ulega zniszczeniu, ł a ­ tw ie j go przechow ać i ochronić n a w e t w ta k ich w a r u n ­ kach dom ow ych, gdzie je st dużo dzieci, gdzie b ra k nam odpow iednich szafek bibliotecznych, szufladek i t. d.

Z astanów cie się jeszcze sam i n ad tym za g ad n ie­

niem i p orozm aw iajcie m iędzy sobą, k tó ry sposób, j a ­ kie m a zalety, a ja k ie w ady i sam i w yciągnijcie w n io ­ sek. B ardzo być może, że w ielu z w as będzie w olało s y ­ stem k artk o w y .

Co zapisujem y w n o ta tk ac h ? A w ięc rzeczy n a j ­ w ażniejsze: im ię i nazw isko a u to ra , ty tu ł książki, rok i m iejsce w y d an ia książki, d atę p rzeczy tan ia je j oraz ZA SA D NICZĄ TREŚĆ książki, to znaczy o czym k sią ż­

k a m ów i, głów ni b o haterow ie, w ażniejsze w y p ad k i i zdarzenia.

J a k i kiedy robić n o ta tk i?

N o tatk i pow inny być K RÓ TK IE, TREŚCIW E, z a ­ w ierać ty lk o rzeczy najw ażniejsze. P isan ie długich, ro z ­ w lekłych zdań, nie p rzy d a się w iele.

N o tatk i m ożem y robić PODCZAS czy tan ia książek, lub PO PRZECZY TA N IU. Podczas czy tan ia robim y przew ażnie n o ta tk i z książek NAUKOW YCH. C zytam y w ów czas zw ykle pow oli, zastan aw iam y się głębiej, ro z ­ w ażam y i rzeczy godne zap am iętan ia, n o tu je m y w ze­

szycie. — P rz y czy tan iu książek pow ieściow ych tru d n o n ieraz oderw ać się n am od treści. Je steśm y p o chłonię­

ci żyw ością akcji, przeżyw am y bóle i radości b o h a te ­ rów . R obienie n o ta te k w ty m czasie osłabiłoby tylko nasze przeżycia, popsuło w rażenie. — W ty m w y p ad k u będziem y ro b ili n o ta tk i po p rzeczy tan iu książki. — P rz ejrzy m y książkę jeszcze raz, o d notujem y rzeczy n a j ­ w ażniejsze, przepiszem y czasem ja k ie ś szczególnie p ię k ­ ne zdanie, k tó re n am się specjaln ie podobało i dopiero w ów czas oddam y książkę w łaścicielow i, lub do b ib lio ­ teki.

Z abierzcie się do ro b ien ia n o ta tek , a już po ich zrobieniu z p ierw szej p rze czy tan e j książki p rze k o ­ nacie się sam i, że w a rto było popracow ać n a d nim i.

T, LU B IC Z -M A JE W SKI,

Oddział wojsk gen. Franco podnosi sztandar na

granicy hiszpańsko-francuskiej.

(10)

POGRANICZE ZACHODNIE

Nowa prowincja pruska dzieli się na 3 czę­

ści, nie mające ze sobą geograficznego połącze­

nia: PÓŁNOCNĄ, którą stanowią powiaty człu- chowski, zachodnia część powiatu złotowskiego, wałecki, nadnotecki; ŚRODKOWĄ, którą two­

rzą powiaty skwierzyński i pozostałe przy Niemczech części powiatów międzyrzeckiego i babimojskiego oraz POŁUDNIOWĄ — złożoną z powiatu wschowskiego.

Ukształtowanie geograficzne tego tworu jest nawet, zdaniem samych Niemców, dziwolągiem, a zorganizowanie na nim administracji — trud­

nym zadaniem.

Etnograficznie i historycznie ziemie, wcho­

dzące w skład „Pogranicza“, były i są bezsprze­

cznie słowiańskie — i aż do rozbiorów należały do Polski. Na całym Pograniczu nie ma ani jed­

nej starszej miejscowości, ani jednego kościoła, klasztoru, ani jednej ważniejszej pamiątki o hi­

storycznym znaczeniu, któraby nie była dowo­

dem kultury polskiej. Na wale ochronnym tych ziem załamała się nawałnica żywiołu germań­

skiego, wypierającego ogniem i mieczem lud­

ność słowiańską.

Według spisu ludności z 1925 r. „Pogranicze“

(bez powiatów Bytów i Lębork na Kaszubach, które należą pod względem administracji ogól­

nej do Pomeranii), liczy 332.485 mieszkańców.

Spis ten wykazał 15.000 Polaków, co stanowi ca 5% ogółu ludności. Liczba ta nie odpowiada jed­

nak ani w przybliżeniu rzeczywistej ilości za­

mieszkałych tam Polaków.

Rodacy nasi na Pograniczu odznaczają się przede wszystkim religijnością, pracowitością i oszczędnością, oraz głębokim przywiązaniem do ziemi ojczystej. W walce o swe odwieczne prawa z wrogiem są wypróbowani i zahartowani. U- świadomienie narodowe jest u nich bardzo w y­

sokie, czemu dali liczne dowody przez udział w Powstaniu Wielkopolskim, odważne protesty przeciw nieprawnemu pozostawieniu ich przy Rzeszy Niemieckiej, założenie i utrzymanie w najtrudniejszych do pomyślenia warunkach licz­

nych szkół polskich oraz przez bardzo żywy i stanowczy i długotrwały udział w strajku szkol­

nym w r. 1906/07.

Życiem kulturalnym Pogranicza kierują właściwie dwie organizacje: Związek Polaków w Niemczech oraz Związek Polsko-Katolickich Towarzystw Szkolnych. Pogranicze tworzy V dzielnicę Związku Polaków w Niemczech. Sie­

dzibą władz obydwóch organizacyj dzielnico­

wych jest miasto Złotow, promieniujące życiem kulturalnym i organizacyjnym na całe Pograni­

cze.^ Młodzież dorosła zorganizowana jest w Związku Towarzystw Młodzieży Polskiej oraz w klubach sportowych. Na terenie Pogranicza ist­

nieje kilka chórów śpiewaczych, 2 Towarzystwa Robotników Polskich, kilkanaście Kółek Rolni­

czych, Towarzystwo Ludowe, Towarzystwo Gim­

nastyczne Sokół, we większych skupiskach pol­

skich Harcerstwo oraz kilkanaście wzorowo za-“"

łożonych i prowadzonych bibliotek stałych i w ę­

drownych.

1 0

Życie gospodarcze ześrodkowuje się w 6 spółdzielniach polskich: 5 Bankach Ludowych o- raz Rolniku. Instytucje te, które mimo bojko­

tu zdołały się dotąd utrzymać, należą do Związ­

ku Polskich Spółdzielni w Niemczech.

W roku 1928 pruskie Ministerstwo Oświaty, Sztuki i Oświecenia Publicznego wydało t. zw.

„Ordynację, dotyczącą uregulowania szkolnic­

twa dla mniejszości polskiej“. Ogromnym w y­

siłkiem i szalonym wkładem energii powstało w ciągu 3 lat od chwili wydania ordynacji na tere­

nie Pogranicza 32 szkół polskich, z których o- becnie jes ttylko 27. Przeważna ilość tych szkół istnieje na terenie powiatu złotowskiego. Oprócz tego mamy kilka ochronek. Na terenie powia­

tów kaszubskich (Bytów i Lębork) nie istnieje żadna polska szkoła. W r. 1932 władze szkolne odebrały bowiem nauczycielom szkół polskich na Kaszubach prawo nauczania.

Od chwili wydania ordynacji szkolnej upły­

wa w bieżącym roku 10 lat ciężkiej walki o du­

szę każdego polskiego dziecka. Rodziców, posy­

łających dzieci do polskiej szkoły, spotykały i spotykają różne utrudnienia gospodarcze. Nau­

czycielom polskim, posiadającym obywatelstwo niemieckie, odebrano w licznych wypadkach prawo nauczania.

Życie Polaków w Niemczech, a szcze­

gólnie na Pograniczu, jest bardzo ciężkie. Prze­

ważna ich część to włościanie mniej lub więcej zadłużeni, małorolni, chałupnicy i robotnicy, prawie wyłącznie zależni od niemieckich praco­

dawców — albo w ogóle bezrobotni. Polakom, mającym odwagę należeć do innego Związku, abonować własną gazetę, posyłać swe dzieci do polskiej szkoły albo w ogóle przyznawać się o- twarcie do polskiej narodowości, wyrzuca się z pracy. Do żadnych urzędów Polak dostępu nie ma, nawet sołtysi i nocni stróże w miejsco­

wościach czysto polskich mogą być tylko rodo­

wici Niemcy. W ogól euważa się Polaków jako obywateli II kategorii.

Ostatnio na podstawie ustawy o bezpieczeń­

stwie granic Rzeszy i ustawie o ochronie naro­

du i państwa władze administracyjne zakazały kilku rodakom naszym pobytu i zamieszkania na terenach pogranicznych. Między wydalonymi znajdują się nawet ci, których rody osiadłe są na Pograniczu od niepamiętnych czasów — mi­

mo że spełniali lojalnie swe obowiązki jako o- bywatele państwa niemieckiego. Jedynym ich przestępstwem to przyznawanie się do narodo­

wości polskiej.

Widzimy z tego, że duch bismarkowski po­

kutuje na Pograniczu, daleko więcej niż za cza­

sów, pamiętających strajk szkolny i wywłasz­

czenie.

Niestosowanie przez niemieckie władze ad­

ministracyjne deklaracji, jak i coraz twardsze warunki życia, wywołują u Rodaków naszych na Pograniczu rozgoryczenie — tym większe, że słabsza pod względem liczebnym mniejszość nie­

miecka w Państwie Polskim korzysta swobodnie

%

pełni praw obywatelskich.

(11)

J

O WĄSATYM KAPRALU

Przyszła raz śmierć do żołnierza I czarne zęby wyszczerza, Gnatami wśród nocy chrzęści, A kosę długą ma w pięści.

„Wstawajże prędko człowiecze, Bo deszcz mnie zimny tu siecze, Roboty jeszcze mam wiele, A szukam cię dwie niedziele“.

Zdumiał się kapral wąsaty, Na żółte patrzy jej gnaty:

„Gdzieś cię widziałem, cholero!“

„Widziałeś — pod Somosierrą!...“

Szukałam dla ciebie kuli, Widziałam krew na koszuli, Głowę z żelaza masz, diablą, Tylko jęknęła pod szablą.

Więc wściekł się, jak wszyscy diabli Do starej porwał się szabli;

W śmiech ona, za brzuch się trzyma:

„Mnie się żelazo nie ima!“

Sponsowiał, jako rabaty, Za żółte chwyta ją gnaty, I krzyczy, choć się wydziera:

„Pójdziemy do lamperera!“

Cesarz, skończywszy paradę, Na bębnie pił czekoladę, A grzaPmu ją przy ognisku Rustan, czort czarny na pysku.

„Werdo!“ zakrzyknie im warta, Wiodą ich do Bonaparta:

„Kto ten, co tak się ośmiela, I kto jest ta marmusela?“

Lecz mi nie ujdziesz kapralu, Na moim zatańczysz balu, A ja dla większej uciechy, Wąsów obetnę ci wiechy!“

Zegził się kapral psia jucha,

Gniew krwisty na twarz mu bucha.

Nie jej się bojał, a ino!

To ciebie strach mu, dziewczyno!

Trzy Włoszki, Hiszpanki cztery, Świetne w nim czciły maniery, Sześć Polek, zwiedzionych w pląsach, W owych kochało się wąsach.

Coś krzyknie, jak z głębi dzwonu:

„Kapral piątego szwadronu!

Krzyż Legii i bez obrazy Ranny trzydzieści sześć razy.

Nazwy, kto ciekaw, niech idzie Szukać jej na piramidzie, Bo tam ją wyryłem klingą A drugi raz w San Domingo!“

A potem raport Mu składa, Jakby to była parada,

Że śmierć bezecnic zamierza, Shańbić polskiego żołnierza.

A markietanka w obozie, Syna mu wiozła na wozie, Starym się bawił giwerem I darł się z wiwlampererem!

Wstyd będzie, hańba i śmiechy, Gdy mu obetną te wiechy, Gdy go piekielna ta jędza Podobnym zrobi do księdza.

Przyjdzie do nieba tak ścięty, A Pieter zdumieje święty:

Ha! — z miną krzyknie mu wściekłą, Kapral bez wąsów? Marsz w piekło!

Pod śmiercią zgięły się nogi, Gdy cesarz spoglądał srogi, Na gębie zrobił się blady, Z oczu dwie trysły mu szpady.

„Psiakrew! Kto sobie pozwala Hańbić polskiego kaprala?

Kapral! Wal w pysk ją, a tęgo, Bij mocno, jak pod Marengo!

A żeś jest z babą w obozie, Trzy doby posiedzisz w kozie.

W tył zwrot! marsz! sprawa skończona Z podpisem Napolijona“.

Kapral w dłoń splunął, a sporo, Zębów jej wybił kilkoro,

I tłukł tak długo tę żmiję, Aż wrzasła: Cesarz niech żyje!

K. Makuszyński.

(12)

I

PIO NIERZY LO TN IC TW A

B alon S terow iec (Z eppelin)

Już od zarania dziejów ludzkości, człowiek czując swą bezbronność wobec otaczających go stworzeń i żywiołów, starał się stwarzać, różne przedmioty, narzędzia i t. p., któreby go mogły uczynić silniejszym i sprawniejszym. Sztuka ta udawała się człowiekowi mniej lub więcej tak na lądzie jak i otaczających ląd wodach, a tyl­

ko żywioł powietrzny pozostał nieopanowany.

Lecz twórcza myśl ludzka nie ustawała w swych wysiłkach, aby wzorem ptaka móc poszybować w przestworzach powietrznych. Pierwszym, któ­

ry naszkicował możliwość unoszenia się w po­

wietrzu przy pomocy pr a wzoru dzisiejszego szy­

bowca, był genialny malarz, architekt i mate­

matyk włoski, Leonardo da Vinci. Jednak ludz­

kość nie wierzyła, aby przy pomocy tak pro­

stych środków można śię unosić w powietrzu.

Sądzono, że dla poruszania się konieczne są sil­

niki wielkiej mocy oraz ruch skrzydeł na wzór ptaków. Nie umiano wyobrazić sobie na czym sztuka utrzymania się w przestworzach polega.

Dopiero bracia Wright (czytaj Rajt) oraz Ble- riot przez dokonanie kilku krótkich przelotów bez wypadku przekazali swe doświadczenia sztuki latania innym. Przed nimi jednak ludz­

kość próbowała unosić się w powietrzu za pomo­

cą balonów napełnianych bądź ogrzewanych po­

wietrzem, jak u braci Stefana i Józefa Montgol­

fier, którzy taką próbę podjęli w r. 1783, bądź wodorem, co zastosował uczony fizyk francuski Charles, kótrego balon, zrobiony z jedwabiu, po napełnieniu wodorem uniósł się do wysokości 1000 m; pozostał w powietrzu przez y2 godziny i opadł w odległości 24 km od Paryża. Dalsze próby wzlotów tak wspomnianych braci Mont­

golfier jak Charles‘a dawały coraz lepsze rezul­

taty aż do śmiałego przelotu z Dowru do Calais, dokonanego w 1785 r. przez Blancharda i Ame­

rykanina Jeffriesa. Wszystkie jednak te próby wzlotów nie przedstawiały większej wartości, gdyż balony w powietrzu były zdane na łaskę i niełaskę wiatru i nie można było nimi kiero­

wać w oznaczonym kierunku. Dopiero w 100 lat od pierwszych prób wzlotów, bo w r. 1852, zastosował w Paryżu Giffard użycie w balonie silnika w postaci maszyny parowej i śmigła, je­

dnak bez większego rezultatu, gdyż przeciw prądowi wiatru kierowanie balonem okazało się niemożliwe. Nie wiele lepsze wyniki dały dalsze próby następców, jak Dupny‘go de Lome, który Użył mięśni ludzkich do posuwania balonem, u- mieszczając w gondoli 12 ludzi do napędu śmi­

gła lub Gastona Tissandier, który zastosował jed­

nokonny silnik elektryczny, pędzony z baterii.

Nieco lepsze wyniki miał balon „France“, wy­

konany w r. 1884 przez Renard‘a i Krebs‘a i za­

opatrzony silnikiem elektrycznym o mocy 9 ko­

ni, lecz i ten nie mógł się oprzeć nawet tak sła­

bemu wiatrowi, jak 5 m na sekundę, chociaż wzniósł się i powrócił na to samo miejsce. Do­

piero w 1901 r. na konkursie ogłoszonym we Francji Br azyli jeżyk Santos Dumont przeleciał w balonie sterowanym nad Paryżem i obleciał w myśl konkursu wieżę Eiffla. Dumont zastoso­

wał silnik benzynowy. W tymże mniej więcej czasie w Niemczech przygotowywał budowę statku powietrznego hr. Zeppelin.

Wszystkie jednak te szczęśliwe lub mniej szczęśliwe wyniki z balonami nie zadowalały u- mysłów niezależnych, które zaczęły się zastana­

wiać nad możliwościami lotu maszyn cięższych ęd powietrza. Pięrwszą taką próbę podjął tech-

12

(13)

4

Sam olot

nik angielski Maxim Hiram, konstruktor karabi­

nów maszynowych. Zbudował on maszynę do latania o wadze 3600 kg z silnikiem parowym mocy 360 koni o powierzchni skrzy dek 490 m2.

Jednak próba lotu zakończyła się katastrofą i pogruchotaniem kosztownej maszyny.

W tym samym czasie w Berlinie przygoto­

wał tamtejszy inżynier i budowniczy Otto Li­

lienthal technikę latania. Najpierw zapragnął poznać właściwości powietrza i opanować go si­

łą mięśni, zgrabnością ruchów i umiejętnością lawirowania płaszczyznami. Buduje więc w tym celu parę modeli do lotu ślizgowego, osiągając już w 1891 r. znaczne wysokości, szybuje pod wiatr i zeskakuje pod prąd powietrza. Doświad­

czenia swe spisuje starannie i doskonali się przez 6 lat w żeglowaniu w powietrzu.

Modele Lilienthala są podobne do skrzydeł ptasich, ważą około 20 kg. Doświadczenia jego stały się praktycznymi wskazówkami, jak kie­

rować przyszłą maszyną i opanowywać mecha­

nizm aparatu kierowanego przez człowieka. W Ameryce, idąc śladami Lilienthala, na ślizgow­

cu własnej konstrukcji dokonują około 1000 wzlotów bracia Wright, aby następnie po wmon­

towaniu 16 konnego silnika w r. 1903 wznieść się na tym aparacie w powietrze i szczęśliwie wylądować.

Dalsze próby i doświadczenia pozwalają w kilka lat już całkowicie opanować powietrze. We Francji w 1909 r. Bleriot przelatuje kanał La Manche. Teraz lotnictwo zaczyna się już rozwi­

jać na dobre, zwłaszcza w okresie wielkiej woj­

ny w Europie. Narody zrozumiały, że samolot może być straszną bronią w ręku przeciwnika, idą więc na wyścigi w jego ulepszaniu. Po woj­

nie zaczynają się na nowo doświadczenia nad lotami ślizgowymi ze znakomitymi wynikami.

Wspominając o pionierach lotnictwa u obcych narodów, musimy zaznaczyć, że w tych usiło­

waniach opanowania powietrza nie brakło rów­

nież i Polaków. Wysiłki ich jednak bądź z bra­

ku własnej państwowości szły na rachunek za­

borców, bądź z braku odpowiednich kapitałów nie mogły się uwydatnić tak, jak u narodów wolnych. Dziś Polska posiada już fabryki samo­

lotów i silników, własne linie pasażerskie i w dalszym rozwoju nie ustępuje na tym polu in­

nym narodom, a nawet pod niektórymi wzglę­

dami mocno je wyprzedza. D.

Cytaty

Powiązane dokumenty

dział się od krajowców ku swej niemałej uciesze, że w wiosce wodza Jabandy znajduje się jeden strzelec se- negalski z wyprawy Crampela, który pojmany w ów

Widać już wyraźnie, że Przeprowadzono po ich powrocie do Gdańska Japonia stosuje hasło: Azja dla Azjatów, Sobie rezer- wśród nich aresztowania, jednak to musi

Ileż ku niemu wyrywało się poświęceń i o- fiar, które szły przez zbrojne powstania, przecie­.. kały przez kazamaty więzienne, prześwietlały groźny Sybir i

Jasnym więc jest, że w czasie wojny u- miejętność ratownictwa może nam się bardzo przydać. Trzeba zatem pomyśleć zawczasu o nabyciu pewnego zasobu wiedzy lub

byśmy skonstatować, że od chwili zakończenia wojny domowej w Hiszpanii, toczy się obecnie na świecie już tylko jedna wojna — chińsko-japońska. Zniknięcie

Wszystkim już wiadomo, jak się to odbyło, ale nie wszyscy jeszcze wierzą, że jest to naszą wyłączną zasługą, że premier Wielkiej Brytanii, Chamberlain,

Tym się tłumaczy, że tylko część Litwinów kłajpedzkich opowiedziała się za Gaigerlatem z Juodkrante na mierzei Kurońskiej, który wraz z Stiglorusem,

Człowiek kształci się więc przez całe życie. Takie już jest jego przeznaczenie. Jedni muszą wpierw doz­?. nać przykrych doświadczeń, dopóki nauczą się