Stanisław Waltoś
Książka o niektórych procesach z
udziałem przysięgłych w Anglii
Palestra 7/6(66), 54-57
H E C E ! * Z J E
Ksiqżka o niektórych procesach
z udziałem przysięgłych w A ng lii1
Książki p ośw ięcone dawnym procesom sądowym , począw szy od czasów fran cuskiego adwokata Franciszka Gayot de P itavala (1673—1743) a skończyw szy na ch w ilach obecnych, w ciąż cieszą się niesłabnącą poczytnością.
Szczególnym pod tym w zględem zbiorem opisów 6 procesów jest głośna w W. B rytanii książka pt. The v e rd ic t o f th e co u rt (Werdykt sądu). T ytu ł jest niedokładny,- co zresztą przyznano w e w stęp ie do książki (s. 9), gdyż w A nglii przysięgli w ydają tylko w erdykt, w yrok zaś ferują sędziow ie. U żyto jednak tego tytu łu dlatego, że łączy w sobie dwa najbardziej istotne elem enty podczas orze kania w e w szystk ich w ielk ich procesach: rolę przysięgłych i rolę sądu.
W e w szystk ich opisanych tam procesach przysięgli odegrali szczególną rolę, która zasługuje na podkreślenie. Podajem y poniżej streszczenie dw óch takich procesów. PierWszy z nich obrazuje w alk ę ła w y przysięgłych o prawo do niezależ nego ferow ania w erdyktu, drugi — n iezw yk łe m etody śledcze, jakich w A nglii
chw ytano s ię jeszcze w X IX w. ,
1. P ierw szy proces to sprawa Penna i M eada, opracowana przez Henryka M a r s h a l l a . Toczył się on w roku 1670, w okresie zw alczania dysydentów kościoła anglikańskiego. W illiam Penn i W illiam Mead zostali oskarżeni o to, że zw ołali u liczne i n ielegaln e zebranie k w akrów w Londynie i w ygłaszali kazania, co spowodow ało, że „ludzie pozostaw ali długo na u licy — z obrazą Króla i jego praw — doprowadzając w ten sposób do znacznego naruszenia spokoju i w ie l k iego zastraszenia licznych jego len n ik ów i poddanych, do dawania złego p rzy kładu dla p rzestępców i do narażania na uszczerbek pokoju Jego K rólewskiej Mości, Jego K orony i dostojności” i(s. 15).
N a ła w ie sędziow skiej zasiadło nie m niej niż 10 sędziów , a wśród nich sam Lord Major Londynu, Recorder i szeryfow ie. Tak się złożyło, że przysięgłym i byli głów n ie nonkonform iści.
Obaj oskarżeni n ie przyznali się do spowodowania tum ultu na ulicy. Przewód sądow y w ykazał, że kw akrzy zostali w ypędzeni z domu m odlitw y przez żołnierzy królew skich. Zebranie kw akrów odbyło się w ięc na ulicy. Zakończyła je ponowna in terw encja żołnierzy, w w yniku której Penn i Mead znaleźli się pod kluczem .
Penn bronił się znakom icie. C ytatam i ze statu tów udow adniał, że zebranie nie było nielegalne. Gdy n ie chciał przerwać sw ych w yw odów , usunięto go z sali rozpraw. Za ch w ilę los jego podzielił rów nież Mead.
S ęd ziow ie n ie b yli jednak w stanie zam knąć u st przysięgłym . W erdykt ich brzmiał: „Winni są tylko przem awiania na u licy Gracechurch”. W odpowiedzi na to Recorder p olecił przysięgłym , aby udali się ponow nie do pokoju narad i jeszcze raz w ydali w erdykt, ale tym razem zgodny z jego podsum owaniem , dobitnie su gerującym w in ę oskarżonych. Przem aw ianie na ulicy, zgodnie z ów czesnym pra w em , było niekaralne. Sędziom w ięc zależało na dodaniu do w erdyktu słów : „podczas nielegalnego zebrania”. W tedy można by już skarać.
N r 6 (66) R e c e n z ja 55 P rzysięgli byli jednak nieugięci. Aż trzy razy R ecorder od syłał ich do pokoju narad. N a próżno jednak zdały się te w ysiłki: zaw sze w racali z tym samym w er dyktem . W tych warunkach Recorder odroczył rozprawę na następny dzień, po le cił zam knąć przysięgłych na klucz w pokoju narad i pozbawić ich jedzenia i picia aż do rana.
N a podjętej następnego dnia rozprawie nie ogoleni, głodni i spragnieni wody przysięgli znowu w ydali ten sam w erdykt. Recorder jeszcze raz odesłał ich do pokoju narad. K iedy i tym razem przysięgli nie zm ienili sw ego w erdyktu, zam knięto ich na drugą z kolei noc.
N adszedł drugi z kolei poranek. A by i tym razem przeciąć od razu sprawę, przysięgli w ygłosili z osobna każdy jedno i to samo zdanie: „Są n iew in n i”.
To istotnie przecięło sprawę, chociaż jeszcze nie ostatecznie. Penn i Mead po zostali nadal w w ięzieniu, bo n ie zapłacili grzyw ny, którą na w stęp ie rozpraw y sąd nałożył na nich za niezdjęcie czapek na sali sądowej. Recorder zaś zem ścił się na przysięgłych. iSkazał każdego z nich na grzyw nę i na pobyt w w ięzieniu do czasu zapłaty grzyw ny za niezastosow anie się do jego podsum owania.
N a szczęście jeden z przysięgłych uzyskał „ w rit o f habeas corpus”. G łówny Lord Spraw iedliw ości, który rozpatrzył sprawę ich uw ięzien ia, orzekł, że n ie w olno zm uszać przysięgłych do w ydania w erdyktu sprzecznego z ich sum ieniem . W yszli w ięc w szyscy na wolność.
Tak skończyła się sprawa, w której jury w yw alczyło sobie praw o do niezależ nego poglądu na sprawę.
Warto przy okazji w spom nieć, że jeden z oskarżonych, Penn, w yem igrow ał później do A m eryki i że od jego nazw iska pochodzi nazw a stanu Pensylw ania.8
2. Inny zupełnie charakter m iała rozprawa przeciw ko T hurtellow i i H untowi (opisał ją M. H a r d w i e k ) , oskarżonym o zam ordowanie zawodowego gracza W illiam a W eare w październiku 1823 r. pod Londynem. N iejaki Probert pom ógł im ukryć zw łoki i zatrzeć ślady.
W procesie tym zaskakujący jest system układów , jakie zawarł oskarżyciel pu bliczny, aby uzyskać dowody w in y sprawców.
P ierw szy układ zawarł on z Huntem . O biecał mu m ianow icie darow anie życia, jeśli zdradzi m iejsce, w którym ukryte są zw łoki ofiary. Gdy zw łoki już znale ziono, ułożył s ię z kolei z Probertem, że n ie oskarży go, jeśli ten zgejdzi się zo stać koronnym św iadkiem . Tak się też stało.
Cała ta sprawa nabrała n iezw ykłego rozgłosu. N azw isko Thurtella, utracjusza, zawodowego pokerzysty i bilardzisty, w eszło do literatury, bo jego osobie po święcono rozliczne w iersze, sztukę teatralną, ulotki uliczne.
Pow odem zaś przejścia procesu do historii było n iezw yk łe jak na ow e lata w ystąpienie oskarżyciela. Z aapelow ał on do przysięgłych, ab y pam iętali o zasadzie dom niem ania n iew inności, aby sw ój w erdykt oparli na dowodach, a n ie na opi
nii ogółu.
Do ch w ili osądzenia tego procesu panowała niem alże niepodzielnie zasada pro w adzenia rozprawy przed przysięgłym i bez przerwy. Zdarzało się nieraz, że roz prawa zaczynała się o 8 rano, a kończyła o w pół do trzeciej nad ranem następnego dnia. W spraw ie Thurtella i Hunta przysięgli uzyskali po długich deliberacjach
50 S t a n i s ł a w W a l t o i N r 6 (66) praw a udaw ania się n a spoczynek o 20 do ściśle izolow anych pokojów w m iej scowym zajeździe.
U m ow a z H untem i Probertem została rzeczyw iście dotrzymana. Thurtella ska zano na karę śm ierci i powieszono. Humta później ułaskaw iono, a Proberta proces om inął.
Dodać n ależy, że w A nglii przysięgli w yd aw ali w erdykty rów nież w sprawach cyw ilnych. Z biegiem lat użyteczność przysięgłych w procesie cyw ilnym malała. D zisiaj w procesie cyw ilnym w A nglii przysięgłych spotyka się rzadko, głów n ie w sprawach o zn iesław ienie lub o bezzasadne u w ię z ie n ie 3.
Przedstaw im y poniżej d w ie takie ciek aw e spraw y cyw ilne. Dram atyczność tych procesów , zagadkowe i nierozwiązane do dziś problem y stawiaiją je na rów ni z najciekaw szym i procesam i krym inalnym i.
3. Sprawa powoda Tichborne’a (tak ją określił J. G o u g h i Colin W i 11 s, auto rzy szkicu) przytłacza sw ym ogrom em w szystk ie inne. D w a procesy: najpierw cy w iln y, a potem karny, trw ały razem 290 dni. Jeden adwokat przem aw iał do sądu łącznie dwa m iesiące. Z eznaw ało przeszło 100 św iadków , a koszt obu procesów pochłonąłby niejedną w ielk ą fortunę.
N ajpierw m ałe w prow adzenie. Sir Roger Tichborne, syn Francuzki, urodzony i w ychow any w e Frandji, a potem w Stonyhurst, był członkiem b. zamożnej an gielskiej rodziny katolickiej, Spędził trzy lata na służbie w w ojsku, po czym w 1853 r. w yruszył w podróż do A m eryki Południow ej. Było wiadomo, że w 1854 r. ■odpłynął z R io de Janeiro do K ingston na Jam ajce na pokładzie statku „B ella”.
N ikt w ięcej „B elli” nie widział.
11 m aja 1871 r. (a w ięc w 17 la t później) p ew ien przybysz z A ustralii w ytoczył przed sądem angielskim powództwo o uznanie go za Rogera Tichborne’a, baroneta i w łaściciela dużego m ajątku. Powoda (bo tak go autorzy dalej nazyw ają, nie chcąc naw et jeszcze dziś przesądzać k w estii jego identyczności z zagin ion ym 4) roz poznała — jako syna — m atka Rogera Tichborne’a. P ech chciał, że zmarła przed rozpoczęciem rozprawy.
Przed sądem i przysięgłym i przedefilow ało około 85 św iadków , którzy zezna w a li, że powód jest tą osobą, za którą się podaje. Przytaczali m nóstw o drobnych szczegółów , zw łaszcza z pobytu w w ojsku i w rodzinnym domu, przem aw iających za tym , że n ie m oże być m ow y o żadnej pom yłce. Mówiono w ięc o rodzaju b ieli zny, której używ ał, o jego zwyczajach, o nazw iskach w spólnych znajom ych i w sp ól nych przeżyciach, na które trafnie pow oływ ał s ię powód. W ygląd jego w zbu dzał jednak pew ne podejrzenia. W prawdzie w zrost był ten sam, ale olbrzymia tusza przeczyła w ygląd ow i szczupłego m ężczyzny, jaki znam ionował zaginionego. Jednakże 17 lat m ogło zrobić sw oje i zm ienić w ygląd człowieka.
Pow ód tw ierdził, że w Południow ej Am eryce zatrzym ał się przez p ew ien czas w M elip illii, m ałym m iasteczku przy trakcie do Santiago. Sprawdzono to, ale oka zało się, że n ik t tam nigdy nie słyszał o Tichbornie. Pam iętano natom iast, że 14 lat tem u przebyw ał tam m łody i biedny A nglik o nazwisku Artur Orthon. Ro dzina Orthonów m ieszkała w Londynie i w czasie procesu niektórzy jej człon kow ie tw ierd zili, że są w łaśn ie krew nym i powoda.
3 P a trz M . S z e r e r: S ą d o w n ic tw o a n g ie lsk ie , W arszaw a, 1959 r. str. 50.
* J a k o b e z sp o r n y w y p a d e k o sz u stw a tr a k tu je tę sp r a w ę B a u b e r (Die G l e i c h f ö r m i g k e i t d e s p s y c h is c h e n G e s c h e h e n s u n d d i e Z e u g e n a u s s a g e ; c y t . za H o ro szo w sk im ) i P . H o r o *
K r 6 (66) R e c e n z ja 57 Najbardziej jednak sensacyjn e b yło c ro ss-exa m in a tio n , jakiem u poddał powoda adw okat rodziny Tichborne’ów. Okazało się, że powód nie pam ięta ani słow a z ję
zyka francuskiego, jakim w yłącznie Tichborne w ład ał do 16 roku życia, nie zna w ogóle greki, łaciny, choć tych języków m iał się uczyć w szkole, nie w ie, do ja k iej szkoły chodził w Londynie, zupełnie n ie pam iętał, kto go uczył religii w Lon dynie. W ielu b. istotnych szczegółów z pobytu w S tonyhurst n ie był w stanie po dać. W ykazano mu absolutną ignorancję w dziedzinie historii, literatury i nauk ścisłych. To jeszcze nie przesądziło sprawy, bo m im o w szystko w ykazał znaczną w ied zę o życiu Tichborne’a obok zaskakujących niekiedy lu k w pam ięci.
Pow ód przegrał proces przede w szystkim w skutek zeznań członków rodziny Tichborne’a. D ow odzili oni, że zaginiony m iał tatuaż na ręce. P otw ierdzili to jego szkolni koledzy. Powód tatuażu nie m iał.
P rzysięgli zw rócili się w ów czas do sądu z prośbą o zaniechanie dalszego po stępow ania dowodowego. Zdaniem ich sprawa była dostatecznie w yjaśniona. Po w ód nie był Tichlborne’m. B ył to dość rzadki w ypadek w ydania w erdyktu bez czekania na resztę dowodów i podsum owanie.
Sąd zarządził natychm iastow y areszt w stosunku do powoda.
Na przeprowadzonej potem rozprawie przed Centralnym Sądem Kannym pre tendent do fortuny Tichborne’ow został skazany na karę 14 lat w ięzienia za krzy w oprzysięstw o. Po 10 latach opuścił on w ięzienie twierdząc, że podejm ie starania na nowo. N igdy ju ż jednak w ięcej w alk i n ie podjął.
4. Druga sprawa cyw ilna to głośny proces o odszkodow anie za zn iesław ienie (szkic napisał R. du C a m). Spór w yn ik ł m iędzy rzeźbiarzami B eltem i Lawesem . Law es publicznie zarzucił B eltow i przypisyw anie sobie cudzych dzieł. Na roz praw ie, podczas cro ss-exa m in a tio n , w ykazano L aw esow i, że uczynił to pod w p ły w em zazdrości o powodzenie Belta. Zarzuty jednak Law esa potw ierdziło kilku rzeźbiarzy. Zeznali oni, że w ykonyw ali prace dla Belta, które ten następnie sy gnował jako własne.
Rozstrzygający w tej spraw ie był sw oisty eksperym ent sądowy. Pod nadzorem sądu i strony -przeciwnej Belt w ykonał w sądzie popiersie człowieka, którego już w ten sam sposób portretował.
R ównież i tutaj postawa przysięgłych zasługuje na podkreślenie. W brew bowiem w szystkim członkom K rólewskiej Akadem ii Sztuk Pięknych, którzy w yrazili opi nię, że now e popiersie jest znacznie słabsze od poprzedniego, jury orzekło, że oba pochodzą z jednej i tej samej ręki. Przysięgli n ie poszli w ięc za wydaną op i nią, lecz oparli się na w łasnym bezpośrednim spostrzeżeniu.
W szystkie przedstaw ione w yżej 4 procesy spina w spólna klamra: stanowisko jury i wipływ jego na kształtow anie się procesu angielskiego. Szkoda, niestety, że zostało to tak słabo zaakcentowane w recenzowanej książce w interesującym skąd inąd podsum ow aniu lorda Birketta. Książka jest ciekawa i godna przekładu na język polski.