• Nie Znaleziono Wyników

Na marginesie "Głównych problemów wiedzy o literaturze" Henryka Markiewicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Na marginesie "Głównych problemów wiedzy o literaturze" Henryka Markiewicza"

Copied!
37
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Dąbrowski

Na marginesie "Głównych

problemów wiedzy o literaturze"

Henryka Markiewicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 57/4, 509-544

(2)

P

О

I.

E

M

1

К

STANISŁAW DĄBROWSKI

NA MARGINESIE „GŁÓWNYCH PROBLEMÓW WIEDZY O LITERATURZE” HENRYKA MARKIEWICZA

Wystarczy może, jeśli opracowanie [...] osiągnie ten stopień jasności, na jaki przed­ m iot [...] pozwala [...].

(Arystoteles)

Zam iar mojej recenzji można by nazwać niespraw iedliw ym . Jeżeli jed nak u-sprawiedliwić to uczynić spraw iedliw ym (jak u-lepszyć to uczynić lepszym, a u-szlachcić to uczynić szlachcicem), to ja chcę uspraw iedliw ić swoją recenzję następującym w yjaśnieniem w stępnym .

O tym , z czym się w książce zgadzam, praw ie nie wspomnę. To, z czym się zgadzam, będzie wskazane „ujem nie”, samym przemilczeniem.

Qui tacet, acclamat. Część książki objęta moim przem ilczeniem jest

bardzo duża. Przem ilczenie obejm uje nie tylko zakres mojej zgody, ale jednocześnie część zakresu pożytków wyniesionych z lektury. W resz­ cie — pożytki wyniesione z lek tury nie pokryw ają się z zakresem mojej zgody, bo za wartościowe uważam również i te p artie książki, których objąć w łasną zgodą nie mogę, czy może: jeszcze nie mogę. Takie „jeszcze” oznaczałoby oczekiwanie zwrócone w tej samej chyba m ierze do mnie i do autora.

Recenzja będzie zatem, względem całości problem atyki książki, frag­ m entaryczna tak, jak fragm entaryczne są moje niezgody i trudności zgody (tj. pytania). Uwagi moje czynione są naw et nie na m arginesie książki, lecz właściwie i rzeczywiście na marginesach książki. Są odnoto­ w aniem praw ie wszystkich tych miejsc tekstu, wobec których stw ier­ dzam: „distat”, i tych, wobec których mówię: „discrepat” . Są przeciw ­ staw ne wobec określonych zdań i ujęć, ale nie są oczywiście w żadnej proporcji, także jako całość uwag, do omawianej książki jako całości, jako fak tu naukowego. Są więc ginącą w w ym iarach książki negatyw ną próbą pozytyw nych walorów dzieła.

(3)

Ponieważ książka zaw iera partie relacyjne i p artie odautorskich pro­ pozycji i oba te elem enty w jednakowej m ierze w pływ ają na jej cha­ rakter, będę oba traktow ał jednakowo, o ile tylko p artie relacyjne nie są w yraźnym , form alnym cytatem w cudzysłowie przytoczenia. Wiele więc z tych pytań i niezgod odnieść trzeba do tego, co książka relacjo­ nuje, a nie tylko do tego, co proponuje. Pew na część uwag i refleksji — co w toku lek tu ry nie będzie chyba rodzić zastrzeżeń — stanow i prze­ dłużenie myśli wzbudzonych przez lekturę i analizę książki i nie może być interpretow ana jako kry pto k ry ty ka książki. Z recenzji czynię w za­ sadzie mechaniczny katalog uwag, licząc się z mechanicznym, masowym naporem tych uwag w trakcie lektu ry Głównych problemów, któ re — budząc zapytania i sprzeciwy — również przez to określają swą w artość i potrzebność.

I. Uwagi wstępne

Człowiek dość w ytraw ny w sw ej sztuce, aby z dobrą w iarą przyznać jej niepew ność, dość sprytny, aby śm iać się w raz ze mną z tych, co głoszą jej nieom ylność, oto lekarz po mojej m yśli.

(Piotr A ugustyn Caron)

W yznanie w iary z konieczności bywa nacechowane zelotyzm em w y­ łączności (34; cyfra w naw iasie oznacza stronę omawianej książki), u n i­ kalnym jednak w tej pracy, której profil w ykreślają słowa um iarkow a­ nia i sceptycyzmu położone „zamiast przedm ow y”. Sceptycyzm ten tchnie nie tyle naw et z treści zdań, ile z ich wzajemnego stosunku i z faktu, że przecież takiej kompozycji zdań dokonano nie posługując się Zarysam i

pirrońskim i. Zawsze większe — trzeba powiedzieć dobitnie — zaufanie

i uznanie budzą ci, którzy nie lansują określenia „jedynie naukow y”, lecz trzeźwo i ostrożnie widzą (np. T. K otarbiński) w naukowości jakość stopniowalną, jak S. Żółkiewski widzi ją w wartości zachowań k ultu ro ­ wych (300). Sam H enryk M arkiewicz z przekąsem mówi n a tem at prze­ świadczenia o „jedynej słuszności” (82), a do argumentów, którym i to przeświadczenie chce obezwładnić, dodać można, że sedno rzeczy tkw i nie tyle w logicznej wadliwości i samowoli w yboru (obiektu badań, n a­ rzędzi badania itp.), ile raczej w obiektyw nym fakcie wieloaspektowości zjawisk i w m oralnym praw ie uczonego do w yboru tego aspektu zja­ wiska, którego badanie uzna za ważne i potrzebne. Opinia taka nie jest sprzeczna z opiniami M arkiewicza (88, 105, 164) i musi się wiązać z uzna­ niem niejednoznaczności dzieł literackich (247). Różne tendencje b a­ dawcze (43—44) w y rastają właśnie na gruncie wieloaspektowości, k tó rej

(4)

N A M A R G IN E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 1 1

obiektyw ny charakter łagodzi na pewno w jakiejś mierze te piętnow ane kilkakrotnie (21, 75, 98, 100) przez autora dowolności i arbitralności su­ biektyw nej decyzji w yboru aspektów badawczych. Zresztą zaleceniem elastyczności metod badawczych wyrażonym w formie „nie w prost” jest świetne spostrzeżenie o niekorzystności dogmatycznej konsekwencji w przestrzeganiu obranej metody.

A utor mówiąc o koncepcjach prądu literackiego (192) rzuca uwagę, z której w ynikałaby potrzeba związku między subiektyw nym idealizmem a rów noupraw nieniem różnych uformowań periodyzacyjnych tego sa­ mego m ateriału w zależności od obranego punktu widzenia. Jednak tej potrzeby nie ma. P u n k t widzenia (inaczej mówiąc: punkt swoistego i specjalnego zainteresow ania którąś ze stron rzeczywistości realnie wie­ lostronnej) określa jedno, sobie właściwe, uw arunkow ane tym widzeniem „uform ow anie”. Zm iana punktu widzenia musi wywołać inne „uformo­ w anie” widzianego m ateriału i przyczyny tego są obiektywne. Rzecz, na którą raz patrzym y en face, drugi raz z profilu, nie może być w na­ szym widzeniu w obu razach uformowana tak samo, ale w obu „uformo- w aniach” tkw ią aspekty, ew entualnie elem enty praw dy o przedmiocie oglądanym 1. I trzeba wreszcie dopowiedzieć, że utwór, którem u zapro­ ponowano kilka różnych wykładni, znam y już właściwie inaczej. Nie in terp retu je się lite ra tu ry — bezkarnie.

Markiewicz utrzym uje, że in terp retacja modernizująca nie cofa się przed nadaniem tekstow i znaczeń przez autora nie zamierzonych (21, 100). Czy taką interp retację nie lepiej nazwać obiektywizującą, skoro nie czuje się zmuszona odwoływać się do domniemanych intencji pod­ miotu? Czy (aby jeszcze pozostać przy spraw ach interpretacji) istnieje dobór faktów nie podporządkowany konstruktyw nej koncepcji badacza

1 Takie lub podobne tem u postaw ienie sprawy znajdujemy u różnych badaczy i teoretyków: J. L e R o n d d’ A l e m b e r t , Discours préliminaire. W zbiorze: Encyklopedia albo słownik rozu m ow an y nauk, sztuk i rzemiosł [...]. Przełożyła i przypisam i opatrzyła E. R z a d k o w s k a . Wstęp J. К o 1 1 a. Wrocław 1952, s. 9—11. BN II, 73. — H. B u t t e r f i e l d , Rodow ód współczesnej nauki. 1300— 1800. Warszawa 1963 (tu przedmowa S. A m s t e r d a m s k i e g o , Od Redakcji). — В . M. K e d r o w , O kla syfikacji nauk. W zbiorze: Studia i m ateriały z dzie jó w nauki polskiej. W arszawa 1956, s. 16. — R. W e l l e k , A. W a r r e n , Theory of Literature. N ew York 1949, s. 157. — W. T a t a r k i e w i c z , Skupienie i marzenie. Studia z zakresu estetyki. Kraków 1951, s. 109. — A. S c h a f f , W stęp do seman­ tyki. Warszawa 1960, s. 172, 374—375. — J. N o w a k - D ł u ż e w s k i , Okolicznoś­ ciowa poezja polityczna w Polsce. Średniowiecze. W arszawa 1963, s. 28. — T. P e i ­ p e r , Tędy. W arszawa 1930, s. 271 (na s. 346 — ograniczenie).

Wiele rzadziej spotyka się stanowisko przeciwne lub do niego zbliżone: S. I. W i t k i e w i c z , Nowe fo r m y w m alarstw ie i inne pism a es tetyczne. Warszawa 1959, s. 95, 247. — H. G a e r t n e r , O zadaniach stylistyki. Kraków 1922, s. 7 (w odniesieniu do krytyki).

(5)

(21, 98), a m ający w artość naukową, poznawczą? 2 Czy miałby sens w y­ bór m ateriału niedogodnego? Nie tylko H eidegger przyznawał in terp re­ tacji prawo do przemocy. M arkiewicza niepokoi problem rozbieżności między tekstem a in terp reta cją (32). Cofając się przed tym problem em o pół kroku, spytajm y jednak, czy rzeczywiście obowiązują in terp reta­ tora (83, 100) konstrukcje myślowe sugerow ane przez utw ór literacki. Czy w fazie in terp retacji konstrukcja myślowa interpretatora, naw et ta najzgodniejsza z „rzeczywistością przedstaw ioną”, nie musi mieć prze­ wagi (a przynajm niej: chcieć przewagi, bo tylko w tedy praktycznie jest do osiągnięcia równowaga) nad konstrukcją, jaką jest utwór? Ma nim przecież owładnąć. In terp retacja to chyba raczej silny „przeciwgłos” w dialogu z „głosem” utw oru, który wcale nie jest bierny (oddziaływa na nas), niż uległy głos egzegety? Przykładem radykalizm u in terp retacji nowej i odmiennej są przytoczone słowa Lenina (7). Zdumiewa postaw ie­ nie sprawy, odwrócenie jej o 180°. W filozofii praktyka i konkret ucho­ dziły tradycyjnie za rzecz skażoną, a pojęcia ogólne zaliczano do sfery żywej i czystej; em piria była niedoskonała, logika — doskonała. Lenin czyni gw ałtowny z w ro t3: to ogólne jest m artw e, nieczyste, niezupełne.

Ciekawa jest opinia (308), że w naukach społecznych praw a nauko­ we 4 nie są głównym celem, lecz środkiem uzasadnienia generalizacji 0 węższym zasięgu, że są przeto chw ytem interpretacyjnym , elem entem techniki m otyw acyjnej i argum entacyjnej. M ielibyśmy więc tu do czy­ nienia z odwróceniem potocznego sposobu rozum ienia „p raw a”, z upod- rzędnieniem (podporządkowaniem) tego, co ogólne, temu, co szczegółowe. 1 w łaśnie w związku z tym można do poczynionej przez auto ra wzmianki o badaczach preferujących studium tego, co indywidualne, dorzucić uwagę, że to, co indyw idualne, nie da się ustalić inaczej niż przez a n ty ­ tezę, którą skonstruować popraw nie można wtedy, kiedy się dobrze zna jakość obu biegunów opozycji.

H enryk M arkiewicz pisze, że idiografizm kojarzy się z intuicją, w y­ rzeka się uzasadnień i woli wartościować pośrednio — przez in terp reta­ cję, albo nie wartościować wcale (310). Na to — jedno przynajm niej za­

2 Zob. W e l l e k , W a r r e n , op. cit., s. 31.

3 Podobne uwagi: H. B e r g s o n , Myśl i ruch. Dusza i ciało. Warszawa 1963, s. 27, 54, 61. — I. K. L u p p o l , Diderot. W arszawa 1963, s. 76—77. — A. S a n - d a u e r. O człowieku, k tó r y był diabłem. „Twórczość” 1964, nr 8, s. 78. — J. P i e ­ t e r , Praca naukowa. K atow ice 1957, s. 53. Por. też sąd Cz. M i ł o s z a (Granice sztuki. W zbiorze: S tanisła w Ignacy W itkiew icz. C zło wiek i twórca. K sięga p a ­ m iątkow a pod redakcją T. K o t a r b i ń s k i e g o i J. E. P ł o m i e ń s k i e g o . W arszawa 1957, s. 85) o przezwyciężaniu (czynieniu przeszłymi) zjaw isk przez ich now e ujęcie w praktyce.

4 W e 11 e k, W a r r e n, op. cit., s. 6: „attem pts to find general laws in lit té r a ­ ture have a lw ays failed”.

(6)

N A M A R G IN E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 1 3

strzeżenie: takie wartościowanie pośrednie (tj. przez interpretację) m a bardzo gruntow ną m otywację metodologiczną i uzasadnia swoje sądy rów nie chyba gruntow nie.

Ciekawe, że naw et miejsce, w którym Markiewicz odcina się od su­ biektyw izm u w badaniach literackich (78), jest po prostu, nieco osłonię­ tym przez przeczenie, przyznaniem, że rola aktywności subiektyw nych jest w odczytaniach czy też w konkretyzacjach (również tych, co chcą ujść za naukowe opisy i charakterystyki) ważna, jeśli nie dominująca. Tu ma swój odsyłacz podkreślanie w zrastania luzu in terpretacyjno-re- konstrukcyjnego przy przechodzeniu ku coraz wyższym układom zna­ czeniowym (podobne przyznania: 83). W sarkastycznym cytacie z Irzy­ kowskiego ostro uw yraźnia się rolę subiektyw nej inw encji krytycznej, jej jakby dem iurgizm u (8). M arkiewicz intuicji, a nie poznaniu nauko­ w em u, przyznaje dostęp do piękna i niepow tarzalnej istoty dzieła sztuki (27); ceni sobie „hum anistyczne przybliżenie” intuicji (190) i sam zdaje się na nią (87), kiedy wysuwa sugestie, których trafność nie da się uza­ sadnić 5. Pozytyw nie się w yraża o posługiwaniu się analogią i m etafo­ ryczną form ą tw ierdzenia (33), sam używa rozmyślnie języka m etafo­ rycznego (77), jako o problem ie naukowym mówi o problem ie związków analogicznych między strefam i (płaszczyznami!) dzieła literackiego (85). A czy zresztą w ykryw anie homologii różnych sfer k u ltu ry (34) nie jest także odszukiwaniem analogii? 6 Badacz stwierdza, że przenośne użycie wyrazów „stw arza językowo jakiś fikcyjny stan rzeczy” (50), i nie do­ daje już oczywistej uwagi, że wyrazom, a raczej językowi w ogóle, właściwa jest w sposób bardzo istotny przenośność, którą można ograni­ czać, ale nie usunąć. Z nią właśnie m. in. wiąże się wspomniana (75) płynność zakresu znaczeniowego wyrazów.

Do przytoczonego (256—257) zdania K. Troczyńskiego, że praw a „Po­ zw alają odróżnić w dziele sztuki to, co konieczne, zastane, obiektywne, od tego, co w nim napraw dę twórczego i indyw idualnego”, trzeba dodać zastrzeżenie, że w dziele naw et to twórcze i indyw idualne jest już zobiektywizowane. W spraw ie praw — przyznać wypada, że argum enty ich przeciwników w arte są troskliw ej uwagi, a Bergson m iał wiele racji mówiąc o niewspółmierności między tym , co poprzedza, a tym, co nastę­

5 W sprawie intuicji por. uwagi: B e r g s o n , op. cit., s. 19. — B. Cr o ce, Zarys estetyki. Warszawa 1961, s. 85—86, 110— 111, 120 oraz w stęp Z. C z e r n e g o , s. 13. — H. B u c z y ń s k a , Cassirer. Warszawa 1963, s. 23. — K. G ó r s k i , P rze ­ gląd stanowisk metodologiczn ych w polskiej historii literatury do 1939 r. W:

Z historii i teorii literatury. Seria 2. Warszawa 1964, s. 50 (na przykładzie J. K lei­ nera). — W i t k i e w i c z , op. cii., s. 24. Zob. też pow ieść Nienasycenie (cz. 2. War­

szawa 1957, s. 195, 207).

6 U żyw anie sym bolu i analogii w języku nauki potępia K. G r z y b o w s k i (Refleksje sceptyczne. „Życie Literackie” 1964, nr 27).

(7)

puje (253). Koncepcję schem atu fazowego (270) podporządkow uje M ar­ kiewicz form ule Hegla przyjętej jako praw o przez dialektykę m arksi­ stowską (cytat z Lenina). W przypisie na tejże stronie pomysł spirali nazyw a m etaforą spirali. Na to, rzecz prosta, zgoda, ale i praw o powinno być — w konsekw encji — traktow ane m etaforycznie 7.

Ma autor zupełną słuszność, kiedy uw ypukla (324), że tezy akcentu­ jące fikcjonalny i odrębny charakter rzeczywistości przedstaw ionej (lite­ rackiej) m ają — jak wszelkie inne tezy (w ty m także tezy M arkiew i­ cza) — sens propozycjonalny i są pragm atycznie nastaw ione na jak n a j­ korzystniejsze, najpełniejsze (w przeświadczeniu au to ra tez) odczytanie utw oru. Trudno się natom iast zgodzić z M arkiewiczem wszędzie tam, gdzie nie chce przystać w pełni na uznanie innego poznania niż naukowe i np. twierdzi, że penetrow anie dziedzin nie dość zbadanych naukowo i fikcjonalność osłabiają wartość poznawczą literatu ry . Czy osłabiają? Raczej odmiennie ukierunkow ują. Czyż on sam nie stw ierdza również swoistości treści poznawczych i wartości lite ra tu ry (325), czy nie do­ puszcza wzmianki o aspiracjach rew elatorskich lite ra tu ry (325) i o tym, że literatu ra w dużej mierze liczy się jako „truth to hum an h ea rt” (327)? To nadto scjentyficzne nastaw ienie zmusza M arkiew icza do niepokojów o poznawczą fałszywość utw oru o wysokiej w artości i do reflek sji w ro­ dzaju: 1) Całościowe uznanie utw oru, nie akceptowanego w w arstw ie treści poznawczych, ułatw ione jest przez naukow ą niew eryfikow alność rzeczywistości literackiej, bo w tedy odbiorca p rzy jm u je „nienaukow e” uogólnienia, choć się z nim i nie zgadza, przeciw staw iając im własne uogólnienia (naukowe?). Albo: 2) W artości poznawcze lite ra tu ry są n a j­ cenniejsze tam, gdzie zastępują poznanie naukowe sensu stricto, choć się tego nie da obiektyw nie uzasadnić.

Jest to ten rodzaj paraliżującego uprzedzenia, od którego wolny był F laubert, kiedy w 1846 r. zabrał się do studiow ania św. A ugustyna „nie po to, by uwierzyć, ale żeby zrozumieć w ierzących” 8. Skrępow anie to nie jest konieczne u autora, któ ry term in „wiedza o lite ra tu rz e ” w ybrał jako term in elastyczny (wolno dodać: i rozciągliwy), pozw alający objąć wypowiedzi naukowo sporne (10, 141). Markiewicz głosi w prawdzie za­ leżność wyników od założeń (28), ale nie jest przecież fanatykiem kon­ sekw encji (322). Cele i środki badań istotnie w dużej m ierze w ynikają

7 Ruch spiralny nazyw a H. M arkiewicz ruchem, ostatecznie biorąc, jednokie­ runkowym. W ydaje mi się, że ruch po spirali i kierunek w ydłużania się spirali mogą być ilustracją w ięzi i różnicy m iędzy subiektyw nym a obiektyw nym . Ruch czegoś po spirali jest ruchem nieustannie zm iennym co do kierunku (podobnie jak ruch po kole) i jednocześnie nieustannie prostopadłym („sprzecznym ”) w zg lę­ dem kierunku wydłużania się spirali. Ten ostatni zaś jest niezm ienny.

(8)

N A M A R G I N E S I E „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 1 5

z przyjęcia podstawowych tw ierdzeń (17), jednak i podstawowe tw ier­ dzenia nie pow inny być nieruchome, lecz względnie stałe i nadające się do koniecznych m odyfikacji.

Wszelką generalizację należy kwestionować w imię elementów indy­ w idualnych, chociaż to i tak może i musi być fazą w budow aniu nowej generalizacji. Zakwestionowanie generalizacji nie musi zresztą wcale oznaczać uniew ażnienia jej treści, gdyż ta treść może ew entualnie za­ chować ważność, tyle tylko, że nie generalną, lecz niższego rzędu, tj. ważność podzakresu.

M amy w praw dzie w tej książce (42) próbę, jeszcze jedną, ubezosobo- w ienia tego, co m iało całkiem osobowy kształt, uczynienia gry sił z tego, co było grą regulow aną przez silnych, i mówienie o mechanice tam, gdzie sprawiedliwość kazałaby uszanować istnienie przodujących mechaników. Ton relacji (243) byw a zbyt obiektywistyczny, neutralistyczny, tra k tu ­ jący okoliczności historyczne jako dostateczne w yjaśnienie i uspraw ie­ dliwienie intelektualnej uległości uczonych wobec pozanaukowych ośrod­ ków kształtow ania opinii. Nie można jednak zaprzeczyć istnieniu cien­ kiej n utki autoironii, zaszyfrowanej w stylistycznych swoistościach określeń i zwrotów (np. napomknięcie o literaturze egzegetycznej). Więc, chociaż idola fori w yraźnie nie są monopolem genologii (163), to z całym uznaniem należy wskazać na rzeczowość i krytycyzm w omawianiu pro­ blemów realizm u socjalistycznego i ujęć literaturoznaw stw a m arksistow ­ skiego (zwłaszcza rozdział 8, także 9), w podkreślaniu wieloznaczności i niejasności wzajemnego stosunku kategorii ideologii, nadbudowy, świa­ domości społecznej — nieprecyzyjności określeń „prym at”, „ostatnia in stancja” itp. (294, 306). W szczegółach wszelako łatw o mieć zastrzeże­ nia. Na przykład autor utrzym uje, że w dawniejszych wypowiedziach typowość to reprezentatyw ność, w ujęciu marksistowskim natom iast jest to dialektyczne przenikanie się jednostkowego i ogólnego (239). Tym­ czasem choćby w cytacie z D iltheya (215) można stwierdzić tę właśnie dialektykę form uły.

I jeszcze na tem at tzw. współczesności perspektyw y badawczej (11). Markiewicz, jako śm iały zwolennik niekonsekwencji, nie bez zastrzeżeń patrzy na tendencje uwspółcześniające w traktow aniu literatu ry (331— 332). Zastrzeżeniom tym (czy może raczej postawie, która się w nich przejaw ia) przeciw stawić by można po prostu opinie stw ierdzające nie­ uchronność albo celowość takich w łaśnie te n d e n c ji9, ale, rzecz prosta,

9 Zob. B u c z y ń s k a , op. cit., s. 135. — M. M a y k o w s k a , Klasyczna teoria w y m o w y . W arszawa 1936, s. 30 (opinia Izokratesa). — M. K r i d l , K r y ty k a i k r y ­ tycy. W arszawa—K raków 1923, s. 40—41. — W e l l e k, W a r r e n , op. cit., s. 34, 37, 140, 156, 180— 181, 276, 282. — A. W a ż y k , Esej o wierszu. Warszawa 1964, s. 5, 28, 127.

(9)

nie po to, by tym coś wskórać. Te lub takie opinie autor zna doskonale i w pisuje je jako jeden z elementów w całość swej am biw alentnej po­ stawy. Pisze: „wszyscy [...] ulegają naciskowi uznaw anej przez siebie poetyki współczesnej”. Jednak uwspółcześnianie to nie tylko uleganie, lecz i zgoda na uleganie, uznawanie sensowności i pożyteczności ulega­ nia, jego konieczności i — sprawiedliwości. P rzy okazji pytanie: czy nie wypaczę sensu ostatniego zdania książki, jeśli opisaną w nim postawę nazwę prowizorycznym teleologizmem?

Michał Anioł swą postawę życiową w yraził w słowach:

Gdyby Pan Bóg pokazał mi w swym prawym ręku całą Prawdę, a w le ­ wym drogi i poszukiwanie Prawdy z m ożliw ością błędu i powiedział: w ybieraj, odpowiedziałbym w skazując na lew ą rękę: Ojcze, daj. Cała bowiem Prawda n a­ leży do Ciebie 10.

H enryk Markiewicz przestał sięgać ku ręce praw ej. II. Uwagi próbne

istnieją sprzeczności, poprzez które, jak przez szczeliny, oglądać m ożemy w nętrza spraw

(Tadeusz Peiper)

1. O tym , co relacjonow ane

H enryk M arkiewicz na A rystotelesa powołał się w swym usiłowaniu m aksym alnej (dostępnej przedmiotowi) jasności i w yraźnie podkreśla swoją ostrożność w sform ułowaniach (189). Jednak nieprecyzyjności trudne są do uniknięcia, są ponadto ujęcia w ym agające nie tyle za­ kwestionowania, ile uzupełnienia, i może naw et o nich raczej będzie mowa w tym podrozdziale.

Nieprecyzyjności są w zdaniach cytowanych: Lenina (7), Hegla (62), Welleka (64), Schillera (148). Sprawdźmy. Nieskończona sum a pojęć ogól­ nych daje nie konkret w jego pełni (bytowej?), ale pojęcie konkretu w jego pełni (7). Logika stru k tu ry zdania kazałaby — podobnie — po­ wiedzieć, że dzieło sztuki znajduje się między bezpośredniością zmysłową a idealnością myślową (62). Jeśli dzieło sztuki nie jest idealne (64), to jak może być systemem norm pojęć idealnych, skoro to drugie określe­ nie oznacza właściwie idealność wyższego rzędu (stopnia?)? Schiller uży­ wa w ym iennie słów „tragiczny” i „dram atyczny”, co subtelności (jeśli jej nie m a bez precyzji) nie służy (148).

Pod adresem propozycji K leinera (145, 150) chciałoby się zwrócić uwagę, że transpozycja jest już literackością, a nie „pozaliterackością”,

10 Cyt. za: J. D o b r a c z y ń s k i , Wielkość i świętość. Eseje. Warszawa 1958, s. 47.

(10)

N A M A R G IN E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ö W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 6 1 7

czyli że sama tylko osobowość autorska, a nie jej transpozycja autorska, należy do rzeczywistości pozaliterackiej.

Pod adresem sądu K. H am burger (147), że liryka jest podmiotową wypowiedzią o rzeczywistości, uw aga: jest wypowiedzią podmiotową, egzystencjalną i m etaforyczną, poetycko swoistą, bo i nauka wypowiada się o rzeczywistości, także o rzeczywistości ludzkiej, ale nie z pozycji podmiotowych. I nie z pozycji egzystencjalnych, które są pozycjami liry ­ ki, a niekiedy też filozofii.

Pod adresem klasyfikacji N. F ry e ’a (152): 1) Czy można użyć w y­ m iennie określeń „podm iot” i „ad resat” zam iast „au to r” i „audytorium ”? 2) Czy w fiction nie w ystępują (jednak) postaci? 3) Czy liryka nie jest przeznaczona (choćby m. in.) dla audytorium ? 4) Czy postacie fikcyjne nie są zawsze (w gruncie rzeczy) podporządkowane tezie autorskiej?

Do uwag o pojm owaniu liry k i (155): 1) Utwór nie tyle może prze­ staje być wypowiedzią sytuacji uczuciowej, ile raczej przestaje być de­ klarow any jako wypowiedź sytuacji uczuciowej. 2) Ze względu na samą n a tu rę języka (a cóż dopiero tzw. języka poetyckiego) literacki, słowny w yraz uczucia nie może nie być symbolicznym równoważnikiem uczucia.

3) C ytat z Peipera, a jeszcze w yraźniej cytat z Przybosia stw ierdzają, że liryka jest stw arzaniem nowej realności poetyckiej.

Do podziału J. B arty (164— 165) trzeba skierować pytanie: Ja k do­ wodnie stwierdzić, co jest „liryką żywiołowego w yładow ania”, a co „liry­ ką świadomego kształtow ania”?

Omawiając próby w ydzielenia odmian rodzajowych epiki, H enryk M arkiewicz podaje (167) „układ trójko w y ” zasad kompozycyjnej domi­ nanty i bez oporu relacjonuje, że trzecim członem układu jest określenie „inna zasada”, które przecież nie może być uznane za pełnowartościowy człon układu, naw et jeśli w esprą go jakieś przykłady.

Zacytowawszy fragm ent M etodyki Chmielowskiego, Markiewicz uw y­ datnia, jak nieokreślone było dla Chmielowskiego pojęcie prądu literac­ kiego. To należy zakwestionować, bo nie jest prawdą, że przytoczony fragm ent jest zupełnie nic nie określający, w yzbyty określonych pro­ pozycji rozumienia prądu (178— 179). Jeśli Markiewicz godzi się na jedno określenie term inu, to wcale go jednak nie upoważnia do uzna­ w ania określeń innych za nieokreśloność.

C harakterystykę ujęcia prądu, sformułowanego przez L. Cazamiana (179), jako ujęcia unitarystycznego, można uzupełnić opinią przeciwną. Ujęcie posługujące się kategorią dom inanty jest z samej swej n atu ry pluralistyczne, skoro: 1) dom inanta jest zespołem cech znamiennych, 2) dom inanta staje się zrozumiała na tle, które względem niej stanowi rodzaj opozycji. Ta opozycja w ynika z różnic ekspozycji, różnic między tym , co w ydatne, a tym , co m niej w ydatne (ew entualnie niewydatne).

(11)

Jest to jednak także opozycja jakości, gdyż tło jest również zespołem jakości (cech), i to jeszcze bardziej zróżnicowanych niż dom inanta, od której oczekuje się pew nej jednorodności, czy chociaż pokrewności jej komponentów. Przy takim ujęciu przejście od definicji Cazamiana do definicji F. B aldenspergera jest łatwe, w brew M arkiewiczowskiej próbie różnicowania obu definicji.

Zarzutow i analogii biotycznej, uznanem u przez Markiewicza za za­ rzu t zasadniczy (268), podlegają cytowane teksty M ukarovskiego (278— 279) i Jakobsona (305). Redakcja stylistyczna tych tekstów obfituje w zw roty podobne animizacjom, animalizacjom i antropomorfizacjom wszędzie tam, gdzie mowa o „zachowaniach” i „nastaw ieniach” elemen­ tów strukturalnych. Cechy te w yraźnie widzi Markiewicz, wspominając 0 teleologizmie i hipostazowaniu.

2. O tym , co korygowane

Podrozdział ten m a dowieść ostrej dbałości Markiewicza o logiczność 1 precyzję naw et w sądach innych autorów. Tą dbałością kierow any, wy­ kazuje niewspółrzędność logiczną propozycji klasyfikacyjnej F ry e ’a (167), mylne utożsam ianie pojęć krzyżujących się zakresowo (48), błędność bu­ dowania definicji zbyt ciasnych czy zbyt obszernych (55), chaotyczność konstrukcji piram idy P etersena i dwoistego schem atu K aysera (68), nie­ jasności teorii Jakobsona (53—54), szkopuły teorii Ingardena (71—73), zastępowanie term inów ich bliskoznacznymi pseudonimami (85), beztroskę K ridla w niezdefiniowaniu term inu uznanego za oczywisty i wadliwość późniejszej definicji (114), niejasność stosunku między określeniami „fik­ cja” i „w yobraźnia” w słowniku term inów literackich Timofiejewa i Wien- growa (114— 115), w ady logiczne klasycystycznego system u gatunków literackich (156; ale czy wolno upatryw ać w tym systemie ambicje do logicznej bezbłędności jako am bicje naczelne?), apodyktyczność i m ęt­ ność wywodów Cysarza (191), arbitralność i nieostrość pojęć w próbach typologii prądów (200), zwłaszcza dowolność i mylność używania nazw okresów i stylów na oznaczenie faz i nurtów w różnych prądach (201).

K iedy przeprow adzając analityczny dowód, w ykazuje logiczną nie­ współrzędność sfer wyróżnionych przez K leinera w dziele literackim (69) i nieprecyzyjność innego z K leinerowskich ujęć, to chyba należa­ łoby sprostować, że w określeniu „podniecenie psychiczne” należy od­ czytywać nie fizjologiczną emocję, lecz pobudzenie umysłowe i tę treść psychiczną, koncepcję, która znajduje w yraz w dziele. Słuszność takiego rozum ienia w spierają wyliczane dalej konstrukcje, przez Markiewicza uznane za spokrewnione z Kleinerowską, a m ające w pierwszym swym członie określenia „treść ideowa”, „koncepcja ideowo-tematyczna”. Nie­

(12)

N A M A R G I N E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 1 9

zgodność dw u różnych Kleinerowskich definicji tego samego pojęcia wskazana na s. 113.

Jakobsonowi zarzucono zmetaforyzowanie form uł. Niemieckim kon­ cepcjom nieprzetłum aczalność m etaforyki (98). To samo — S aint-John

P erse’owi (117). Ale to nieprawda, że niemożliwe jest przekładanie, in ter­ pretacja takiego tekstu. Jest możliwa przynajm niej w takim stopniu, w jakim np. dokonuje się kom entarza i analizy poematu.

Hopensztandowi zarzucono zbytnią obszerność i enigmatyczność określenia fikcji. Ale jeśli wolno tem u orzeczeniu (114) przeciwstawić w łasną próbę rozum ienia przytoczonego zdania, to Hopensztand stw ier­ dza po prostu, że elementów tworzących fikcję dostarcza rzeczywistość, fikcyjność zaś wyznaczona jest przez sposób potraktow ania tych elemen­ tów (por. też 140).

Proponow anej przez S. Skwarczyńską system atyce funkcjonalnej rodzajów literackich (151) zarzucono, że nie spełnia postulatu rozłącz- ności zakresów pojęć. Ale z dokonanego wcześniej przeglądu wynika, że żaden z proponowanych w historii teorii litera tu ry podziałów litera­ tu ry nie spełniał, zwłaszcza w konfrontacji z realnym m ateriałem lite­ rackim , surowego, logistycznego postulatu rozłączności. Ponadto akcen­ tow anie tego w łaśnie w odniesieniu do Skwarczyńskiej o tyle jednak nie było niezbędne, że k ry teriu m jej podziału jest funkcyjne (czy też funkcjonalne), więc rozstrzyga nie odrębność cechy w yróżniającej, ale funkcjonalna dom inanta w zespole cech, który — przy coraz innej do­ m inancie — może się pow tarzać w rów norzędnych grupach pojęć rodza­ jowych.

Zwięźle przeciwstawiono się zakwestionowaniu przez Skwarczyńską przynależności tekstów dram atycznych do literatu ry (155), choć zagad­ nienia tego nie rozpatrzono.

Dodajmy, że takie zakwestionowanie jest form ą radykalnego położe­ nia akcentu na uznanym za ważny (lub za najważniejszy) aspekcie zja­ wiska, i naw et nie aprobując zakwestionowania, wolno i należy uznać w artość poznawczą i celowość metodologiczną takiego uwyraźniającego akcentow ania, które często bywa odsłanianiem czy dopełnianiem wiedzy o sensie (ew entualnie o właściwościach) zjawiska. Podziały sądów na niesłuszne i słuszne, fałszywe i prawdziwe, jałowe i wartościowe — nie pokryw ają się ze sobą, lecz krzyżują, dając komplet kombinacji. Istnieją w nauce sytuacje, w których słuszniejsze jest głoszenie poglądów w spo­ sób wartościowy ryzykujących fałszywość, ponieważ zbyt w yraźna się sta­ je niesłuszność monopolu poglądów jedynie prawdziwych i jałowych. Jest to zresztą fragm ent problemu, który nazywa się rozwojem przez opozy­ cję, rozw ojem myśli na drodze autentycznej w ym iany myśli rzeczy­ wiście różnych. Do m eritu m spraw y można dorzucić, że teksty dram a­

(13)

tyczne należą po prostu także do literatu ry , w trochę podobny sposób jak słuchowiska radiow e i telew izyjne, ale np. w świadomości społecz­ nej — bardziej, choćby dlatego, że są objęte kanonem lek tu r szkolnych, częściej są w ydaw ane drukiem i m ają za sobą au torytet wieków istnie­ nia i rozwoju tego rodzaju literackiego.

Zarzut metaforyczności, mglistości i wieloznaczności jest częsty. Oprócz w spom nianych powyżej dotyka także F. Stricha, O. Walzela (182). Jednakowoż kategorie m etaforyczne czy wieloznaczne, ustalane intuicyjnie jako dom inanty, mogą — przy całej swej metaforyczności, wieloznaczności i intuicyjności (intuicyjnej genezie) — stanowić cenne wskazania, sugestie, interpretacje. Pokusa propozycji jest zawsze po­ kusą, którą się zaleca. P róby odnajdyw ania uniw ersalnego w jednostko­ wym też są bardzo cenne. Może naw et cenniejszy jest ten proces od­ najdyw ania, któ ry stanow i im ponujące następstwo prób, niż same odnalezienia w ram ach każdej z prób. To jest zapewne właściwość całej hum anistyki, z filozofią na czele. N aw et fałszywość ujęć jednostronnych (183) byw a pożyteczna. Jest chyba także nieunikniona, skoro moment jednostronnego nachylenia musi — jak wolno przypuszczać — obciążać każdą propozycję zw artą i konsekw entną. Byłoby pewną próżnością utrzym ywać, że konsekwentność jako cecha interp retacji jest darem przedm iotu badań, a nie subiektyw ną zasługą badacza.

3. O tym, co proponowane

Przy surowości form alnej wobec innych — należałoby oczekiwać nie- naganności form alnej propozycji w łasnych autora. Lecz prom ettre et

tenir sont deux.

A utor proponuje szkic klasyfikacyjny funkcji schematów znaczenio­ wych w procesie kom unikacji językowej (76—77). Ogólne zastrzeżenie dotyczy redakcji zdań. O funkcji nie mówmy, że „przekazuje”, „naw ią­ zuje i podtrzym uje”, „objaśnia” itp. Mówmy raczej, że funkcja przed­ staw iająca polega na przekazyw aniu lub że funkcja przedstawiająca to to, że się przekazuje inform acje. Dzięki takiej redakcji unikam y po- padnięcia w hipostazujące uosobienia, tj. w m etaforyzację. Następna uwaga. Schem aty znaczeniowe spełniają wymienione funkcje nie tylko wymiennie, ale także łącznie. Na przykład funkcja kontaktyw na reali­ zuje się (przynajm niej z reguły) poprzez to samo „tworzywo”, poprzez te same elem enty, poprzez które spełnia się funkcja przedstawiająca, a środki w yrazu, wyliczone jako służebne wobec funkcji emotywnej, służą oczywiście również funkcjom I i II. Nie są to więc funkcje kreo­ wane przez odrębne elem enty, ale są to (z reguły) aspekty (ewen­ tualnie role) jednoczesne tych samych elementów. Wreszcie uw

(14)

aga-py-N A M A R G I aga-py-N E S IE „ G Ł Ó W aga-py-N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 2 1

tanie: czy przez II 2 należy rozumieć wszystko to, co stanowi autoko- m entarz wypowiedzi?

A utor proponuje (78—82) trzyczęściowy (I—III z podpunktami) skład sfery wyższych układów znaczeniowych i zaznacza tylko, że gra­ nica m iędzy znaczeniem zdania a ujęciem jest płynna (dając tym dowód, że pam ięta o postulacie poprawnego podziału), a tymczasem łatwo stw ier­ dzić, że i np. w części III zastosowany podpodział ma granice co n aj­ m niej płynne.

P rzy propozycji schem atu wielotorowej analizy tekstów (108—110) autor sam się dw ukrotnie zastrzega, że powtórzenia elementów w sche­ macie są nieuchronne, a granica m iędzy elem entam i (pewnymi przy­ najm niej) nieostra. Przez czystą przekorę tylko chciałoby się np. spytać, czy konkretyzacja parodystyczna nie jest konkretyzacją stylizacyjną albo czy logika istotnie wymaga, by wielotorowość koniecznie zakładała po* w tórzenia. „Tor” to m etafora wprawdzie, i autor sam wprowadza okreś­ lenia „płaszczyzna”, „w arstw a”, które z powodzeniem mógł był odnieść i do kolejnych etapów analizy. Dziwi wreszcie zmienność w przestrzega­ niu dokładności, pozwalająca decydować się na (umotywowane) rozróż­ nienie między „płaszczyzną” a „sferą” (78), potem zaś na zwięzłe n a­ pisanie (84) „płaszczyzna (sfera)”. Powiedziałem „przez czystą przekorę”, bo przecież wiadomo, że w ten sposób można — jak o zieleni.

We w spom nianym powyżej składzie sfery wyższych układów znacze­ niowych (78—82) odczuwa się b rak w yraźnie sformułowanej definicji (odrębnej, a nie pośredniej) św iata przedstawionego i rzeczywistości przedstawionej, i to zarówno dlatego, że autor w skazuje na zawieranie się pierwszego określenia w drugim , jak też dlatego, że inform uje w od­ syłaczu o (częściowym) posiłkowaniu się wielu pracami, i — wobec tego — to, co jest w ypadkową wielości ujęć, winno być obwiedzione i ujednolicone konturem w łasnym (tak czyni autor na s. 87). Mogłaby to być definicja albo sprawozdawcza, albo projektująca. Każda z nich chroniłaby czytającego przed niebezpieczeństwem przypuszczenia, że w trakcie czytania i analizow ania tekstu książki kształtuje sobie o czy­ tanym przedmiocie w yobrażenie nie przekraczające granic pseudodefi- nicji n .

I z niepewnością w ynikłą z tych właśnie zastrzeżeniami wskazanych powodów pytam , czy uogólnienia wyrażone bezpośrednio nie należą we­ dług autora do świata przedstawionego lub rzeczywistości przedstawio­

II E r a z m z R o t t e r d a m u , Pochwala głupoty. Przełożył i objaśnił E. J ę- d r k i e w i c z . Wstęp napisał H, B a r y c z . W rocław 1953, s. 14, przypis 11. BN II, 81. — J. P e l c , M. P r z e ł ę c k i , K. S z a n i a w s k i , P raw a nauki. T rzy studia z zakresu logiki. W arszawa 1957, s. 64—65, 67—69. — S. I. W i t k i e w i c z , Pojęcia im plik owane przez pojęcie Istnienia. Warszawa 1935, s. 8.

(15)

nej. I, bez względu na odpowiedź, pytam jeszcze: czy uogólnienia w y­ rażone bezpośrednio (81) i uogólnienia sformułowane w tekście utw oru literackiego expressis verbis (82) to m iały być określenia jednoznaczne?

H enryk M arkiewicz tw ierdzi (84), że uogólnienia poznawcze i postu- latyw ne należą do dzieła literackiego sensu largo, a przedstaw ienia w y­ obrażeniowe są tylko treściam i przeżyć, które mogą tow arzyszyć kon­ kretyzacjom . Tego rodzaju zestawienie ułatw ia przeciw stawienie się tej opinii zapytaniem, czy jednak uogólnienia poznawcze i postulatyw ne nie są (analogicznie do przedstaw ień wyobrażeniowych) treściam i po­ m yśleń towarzyszących konkretyzacjom , gdyż te pomyślenia również nie muszą zaistnieć, np. przy niewnikliw ej lekturze Czarodziejskiej

góry.

Rola czasu jest istotnie zagadnieniem niełatw ym . A utor 1) stwierdza, że zagadnienie to wymaga bardziej skomplikowanej ap aratu ry pojęciowej niż ta, którą posługują się Jean Paul, Schiller, K leiner, Ham burger, 2) przedstaw ia kilka momentów (149) w ym agających uwzględnienia przy rozpatryw aniu zagadnienia czasu, które — powiedzmy z kolei — wymaga jednak bardziej skomplikowanej ap aratu ry niż taka, jaką stworzyłoby, po ich uwzględnieniu, te kilka momentów.

M arkiewicz proponuje (165) podział liryki, w którym kw estionuję logiczną czystość podziału, a nie to, że podział ten — o czym wspo­ mniano w książce — rozm ija się z właściwościami poszczególnych utw o­ rów. W I 2 bardzo ważny jest elem ent opisu, i to opisu rzeczywistości. Skoro zaś może nim być opis zachowań ludzkich, ważny jest i elem ent narracji, a więc III 1 i 2. I 2 jest chyba np. transpozycją w yrazu uczuć na opis objawów zew nętrznych, tj. I 3. W I zarówno 2 jak i 3 mogą należeć do liryki autoreprezentacyjnej, i tego nie kw estionuję, kw estio­ nując bezpośredniość 2 i 3. K w estionuję równoważność określeń „liryka bezpośrednia” i „liryka autoreprezentacyjna”. Konwencjonalizująca transpozycja sytuacji uczuciowej nie jest bezpośrednim w yrażaniem uczucia, więc 3 nie może należeć do I. W yrażenie uczucia tylko przez jego zew nętrzne przejaw y (np. przez zachowanie się przeżywającego), bliskie ujęciu behawiorystycznem u, upośrednia w yraźnie relację o uczu­ ciu, i dlatego, ściśle biorąc, 2 również nie może być zaliczane do I. Jeszcze w spraw ie III: czy wolno dwom różnym podgrupom (tj. 1 i 2) dawać tę samą charakterystykę? A zwłaszcza — czy wolno na tym po­ przestawać? Oraz: czy czyste i w yraźne istotnie jest rozróżnienie między symbolicznym przedstaw ieniem rzeczywistości (1 i 2) a przedstaw ieniem niewspółm iernym z rzeczywistością obiektyw ną (4)? czy oba określenia nie m ają dużego pola wspólnego znaczenia?

Autor proponuje typologię n arrato ra (168). Ale w I: 1 i 2 może być jednocześnie 3 i 4, 2 może być jednocześnie 5 i 6, 3 i 4 może być również 5 i 6, itp. K um ulacja I 1 i I 6 to w łaściwie IV. — Czy można mówić

(16)

N A M A R G IN E S I E „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 2 3

o krzyżow aniu się I z podziałem n arrato ra ujawnionego i nieujaw nio­ nego? Przecież już samo ujaw nienie narrato ra jest, przynajm niej za­ czątkow ym czy częściowym, konkretyzowaniem postaci narratora, więc w yklucza I. Podobnie: jak mówić o krzyżowaniu się II z tymże podzia­ łem, skoro skonkretyzow any fikcyjny podmiot nie może nie być u jaw ­ niony? — Gdzie jest granica między I 6 a III? Czemu nie ma wzmianki 0 możliwości istnienia różnych poziomów narracyjnych i poziomów fa­ bularnych? Jednym z elementów żartu literackiego w K ubusiu Fataliście D iderota jest zacieranie granic między tym i poziomami, które np. w Leś- m ianow ych Przygodach Sindbada Żeglarza są sferam i ostro odmiennych rzeczywistości (jaw y i snu). — Czy jest możliwe skonstruowanie, czy przynajm niej zasygnalizowanie istnienia n arrato ra bez ukonstytuow ania go (przynajm niej częściowo) jako podmiotu fikcyjnego? Gdzie więc jest granica m iędzy I a II? — A utor używa jednocześnie określeń „monolog” 1 „wypowiedź monologowa”, zacierając tym drobne tautologie, które trzeba ujaw nić, by sobie np. powiedzieć, że (III 1) pam iętnik i list m ają wiele (jeśli nie wszystko) z wypowiedzi monologowej ( = monologu), od­ dzielonej od nich w odrębny człon wyliczenia. Widzimy zarazem, że list i monolog nie muszą być objęte zakresem wypowiedzi retrospektyw nej i że monolog w ew nętrzny wcale nie wyklucza retrospekcji (może naw et ją zakłada?), więc podział III na 1 i 2 również nie ma cech koniecz­ ności. Takie uw agi można by mnożyć, już jednak poczynione w y star­ czają do stw ierdzenia, że ta propozycja może i jest typologią, ale nie jest to, logicznie biorąc, podział, naw et jeśli (uwzględniwszy pytanie autora: s. 193) nie sprawdzamy, czy jest to podział wyczerpujący.

Z uw ag drobniejszych: Nie można kategorii pokolenia literackiego traktow ać jednocześnie jako: 1) w yrazu bezradności poznawczej, 2) pa- liatyw u, 3) pojęcia na pewno użytecznego; bo 1 wyklucza 2 i 3, które z kolei są do siebie dość zbliżone. — A utor stwierdziwszy nieprecyzyj­ ność w yrażeń użytych do sformułowania uogólnień o charakterze gene­ tycznym (274—275) sam używa ich (307—308) we w łasnym wyliczeniu (tendencji prawidłowościowych uznaw anych najpowszechniej), z pełną świadomością tego stanu rzeczy. — W wyliczeniu praw transgresyw nych rozw oju lite ra tu ry (291—293) zwraca uwagę w grupie III 1 duże po­ dobieństwo punktów a i b oraz b i c.

Za czynniki jednolitości dzieła (318) autor uznaje: 1) obecność ko­ niecznych składników; 2) funkcjonalną konieczność każdego z nich i 2a) w zajem ne ich oddziaływanie; 3) spoistość i ekw iw alencję elementów; 4) jednolitość jakościową, eusynopsję. By uniknąć nieostrości podziału, należy przynajm niej (w tym 4-punktow ym wyliczeniu) punkty 1, 2 i 2a zastąpić jednym sformułowaniem: obecność wszystkich funkcjonalnie koniecznych i funkcjonalność wszystkich pozostałych składników dzieła literackiego. Nie jest też ostry podział czynników różnorodności, gdyż

(17)

w pojęciu różnorodności mieści się i pojęcie wielości, i (w in ny sposób) pojęcie kontrastowości. Stw ierdza to i Markiewicz.

Zakwestionowano strukturalistyczną kategorię fu n kcjo n aln ej celo­ wości (319) każdego elem entu utw oru i zaakcentowano niespraw dzalność celowości utożsamionej z intencją autorską. Jeśli to n aw et jest uzasad­ nione, to — pam iętając o koncepcyjnym i in terp retacy jn y m charakterze wszelkiego kom entarza literackiego — można utrzym yw ać jednak, że dość chyba, aby w ram ach danej koncepcji in terp reta cy jn ej dało się ustalić funkcjonalną celowość danego elem entu. Gdyż p rzy pomocy ta ­ kich ustaleń i tak broni się — koncepcji interp retacy jn ej, a nie utw oru. Tak staw iają spraw ę W. K ayser i R. S. Crane, choć tu należy się znów zastrzec, że chyba nie tyle odczytujem y koncepcję dzieła, ile — bo to ostrożniejsze — przypisujem y ją (albo proponujem y) odczytyw anem u dziełu 12. Chociażby naw et krytykow ać nieostrość pojęciową te j koncepcji całościowej, to trzeba jednak wspomnieć również i o jej in tuicyjnej jasności (por. s. 247), jej niepustości i trafności (por. s. 248). Całościo­ we, nieanalityczne i pozalogiczne nawet, jest też przeżycie estetyczne, które autor uznał za nieodzowne (314). Czemu więc w konkluzjach (320) opartych na teorii p o sta c i13 widzieć przekreślanie w artościow ania i — jeśli rozumiem — nienaukowość, skoro to jest proces i efekt opisany i potw ierdzony przez psychologię? — Ponadto autor zgadza się na to, że jakaś (jakakolwiek) celowość elem entu w całości jest niekw estiono- w alna (319, 325). Wreszcie pojawia się przekąs na te m at sofistycznej inw encji krytyków i powołanie się na W intersa. Ale co H. M arkiewicz nazw ał sofizmatem, posługując się odsyłaczem do książki z r. 1947, to przecież poloniści i historycy literatu ry od dziesiątków la t mówią w związku z charakterystyką np. rom antycznej poetyki i rom antycznej koncepcji dzieła literackiego.

III. Uwagi do kręgów zagadnień

Nie chcę nikom u m ojego w yw odzen ia narzucać, poddaję je tylko pod sąd rozum nego czytelnika.

(Jonathan Swift)

W rozdziale tym znajdują właściwie swe przedłużenie uw agi z pod­ rozdziału II 3.

12 R. L e h m a n n , Poetik. M ünchen 1919, s. 52: „Jede begriffliche V e rd eu tli­ chung ist eine H ilfskonstr uktion der erklä renden Wissenschaft und v e rm ag n ie ­ m als die W ir klich keit als solche w iederzugeben, sondern im m e r nur sie im abs- str a k ten Ausschnitt darzustellen und eben hierdurch verstän dlich zu machen”.

13 J. D e m b o w s k i , Psychologia zw ierząt. Wyd. 2, uzupełnione. Warszawa 1950, rozdział 7, s. 143 n.

(18)

N A M A R G I N E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 2 5

1. Zagadnienie fikcji literackiej

Zacznijm y od pytania, które — postawione luźno — zachowa jednak związek z całym tym podrozdziałem.

Czy nie jest ryzykow ne utrzym yw anie, jakoby literackość stru k tu ry zdania była uzależniona od tego, co wiem y skądinąd o podmiocie tego zdania (59)?

U znanie fikcji literackiej za rzeczywistość przedstawioną obwarowuje autor uzupełniającym i zastrzeżeniami (115), ale przecież gdyby nie po­ stawić znaku równości między rzeczywistością przedstawioną a fikcją, to pew ne elem enty rzeczywistości przedstawionej w ypadałoby uznać za rzeczywistość realną (obiektywną), co byłoby nonsensem. Do spraw y tej jeszcze powrócę.

W „precyzyjnym , choć zaw iłym ” (120) cytacie z Hegla ustalona zosta­ je opozycja: abstrakcja—konkret, oraz opozycja: istota—rzeczywistość^). Z nich w ynika zrównanie jakby między abstrakcją i istotą oraz między konkretem i rzeczywistością, a więc i opozycja: istota—konkret. Z cytatu w ynika także, że w przypadkowej egzystencji to, co substan­ cjalne (wewnętrzne), nie jest wyznaczane przez zewnętrzne, jest jednak (i to tym łatw iej, oczywiście) zachowana indywidualność. Dlatego sto­ sunek substancjalnego do zewnętrznego jest w przypadkowej egzystencji ciekawszy niż w poetyckim przedstawieniu, w którym jest jakby z góry wiadomy. W poetyckim przedstaw ieniu natom iast ciekawy jest fakt współw ystępow ania substancjalnego (abstrakt) i indywidualnego (por. cyt. z Ludwiga: s. 212, ale i cyt. z Diltheya: s. 215). H. Markiewicz utrzym uje, że Hegel pozostawił na uboczu zagadnienie fikcji, lecz po­ zostając w stylistycznym kręgu cytatu — należy powiedzieć, że dla Hegla niefikcją są tu konkret, rzeczywistość, zewnętrzność, a fikcją — istota, substancjalność, abstrakcja. Przecież ‘takie ujęcie nie sprowadza się jedynie do opozycji: szczególność—ogólność. Można co najwyżej pod­ kreślić, że nie ma w tym ujęciu żadnego elementu, k tó ry by wyłącznie przysługiw ał albo literaturze, albo nauce. L iteratu ra od nauki różniłaby się stosunkiem i stru k tu rą tych samych elementów, więc też fikcja (ani żaden jej synonim) nie stają się tu wyróżnikiem ani swoistością. Nie- fikcja i fikcja sprzężone są przez indyw idualizację i na tym właśnie polega niezwykłość zjawiska literackiego.

Badacz uznaje za sprzeczność (121) jednoczesne traktow anie świata przedstawionego jako autonomicznej i w sobie zam kniętej kreacji języ­ kowej — oraz jako aktu poznania (jakkolwiek rozumianej) rzeczy­ wistości. Czy jednak autonomia wzajem na dwóch zjawisk wyklucza możliwość, by jedno z nich służyło rozum ieniu drugiego? Dodajmy, że

(19)

stan uniezależnienia (autonomii) może istnieć i m iędzy zjawiskami o różnym stopniu porównywalności (porównywalność w ram ach analogii, porównywalność w ram ach przeciwieństwa, itp.).

Trudne jest do przyjęcia twierdzenie, że w dziele literackim (jeśli tu przez nie rozumieć dzieło nastaw ione na fikcję literacką) istnieją zdania sprawozdawcze o przedm iotach rzeczywistych (124). Warszawa z powieści, naw et realistycznej, nie jest m iastem spoza literatu ry , ani też miastem z każdego spośród możliwych (ale traktow anego inaczej niż literacki) przekazów. Cezar, którego odbicia zw ielokrotnia literatu ra od wieków, nie odwzorowuje historycznego swego protoplasty. Zdanie ogól­ ne w powieści nie jest tym samym co „to sam o” zdanie w utworze filo­ zoficznym. Wchodzi w grę oczywiście problem funkcji. I na tym polega odpowiedź chyba także na wątpliwość (w spartą odsyłaczem), czy to samo zdanie użyte raz w stronie biernej, raz w stronie czynnej — zmienia swoją jakoś logiczną. Ono również w stronie czynnej nie przestaje się odnosić do postaci literackiej. Jagiełło zestawiony z po­ stacią z powieści, w której sam w ystępuje, może być traktow any tylko jako postać z literatury, a nie z historii. Z przypisu na s. 133 wynika jednak, że autor przypuszcza, jakoby coś więcej niż nieliczne cechy łączyło historycznego Jagiełłę z np. Sienkiewiczowską kreacją Jagiełły. Ponadto jeśliby naw et przyjąć podział postaci powieściowych na fikcyj­ ne i pseudorzeczywiste (lecz traktow ać ten podział jako dychotomiczny, zakresowo w yczerpujący) — to i tak wiadomo, że obydwa term iny nie mogą się ściśle wyłączać.

W m alarstw ie nikt nie wprowadza kategorii m alarskich takich, które by w charakterystyce m alarskiej obrazu odwoływały się np. do okolicz­ ności jego powstania. To, że czyjaś postać na płótnie jest wkomponowa­ nym w obraz portretem autora czy innej znanej osoby, należy do aneg­ doty historycznej związanej z obrazem, jest przyczynkiem (jako wiado­ mość, czasem wiadomostka) do k u ltu ry i obyczaju epoki np., lecz nie stanowi problem u malarskiego. Czy nie tak samo wygląda sytuacja w literaturze? Czy inform acja o tym , że któraś z osób dram atu jest literackim portretem osoby z otoczenia dram atopisarza, mówi nam co­ kolwiek o tym dram acie jako o dramacie, czy potrafi w analizie spełnić funkcję kom entarza do artystycznych problemów i dram aturgii dzieła? W. W eintraub, którego definicję stylu realistycznego aprobuje M arkie­ wicz, pisze cytowane w tej książce (236) zdanie: „podchodzenie do spra­ w y stylu realistycznego od strony stosunku do rzeczywistości wypowie­ dzianych w utw orze literackim treści wprowadza tylko zamiesza­ nie”. Podobnym sform ułowaniem trzeba by się chyba posłużyć w łaś­ nie w sprawie praw dy i prawdziwości odniesionych do treści lite ra ­ ckich.

(20)

N A M A R G IN E S IE „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 2 7

Cytow any (125) In g a rd e n 14 w yraźnie mówi, że literackie osadzenie w bycie zostaje dokonane z przeświadczeniem, które jest niepełne (a to nie oznacza braku przeświadczenia), i w nastaw ieniu serio, które jest niecałkow ite (a to nie oznacza braku serio), i dlatego przedmiotom in­ tencjonalnym właściwy jest niedosyt (niedostateczność) charakteru real­ ności (a to nie oznacza braku charakteru realności). Więc oczywiście o identyfikacji obu stanów rzeczy mówić nie można, ale jednak nie spo­ sób bycia przedm iotów intencjonalnych opatrzony jest w tym cytacie upozorniającym określeniem „jakby”. Określeniem tym opatrzone jest domniemanie, że udajem y w ydając osąd serio. Jest to więc zw ątlenie opinii, że udajem y mówiąc o charakterze realności („Dzieje się to tak, jakbyśm y [...] udaw ali, że »na serio« w ydajem y sąd”). W grze między udaw aniem i serio — udaw anie i serio są na placu rów nie istotnie, a udaw aniu pozostaje to, czego nie dostaje pełni przeświadczenia i czego nie dostaje całkowitości nastaw ienia serio. Przy tym odczucie stylistycz­ ne pozwala mniemać, że sens takich ujęć bliższy jest pełni i rzeczy­ w istej całkowitości niż braku i rzekomości. Przecież chodzi tu (126) o brak ostatniego kroku dzielącego od zupełnego „na serio”. Zjawisko leży więc na skali m iędzy krańcow ym i punktam i pełni i braku, jest stopniowalne. Ta sama cecha stopniowalności przysługuje też i pojęciu odnoszącemu się do tego zjawiska i dlatego z dużą skutecznością bro­ niącemu się przed zarzutem nieostrości. Wreszcie i H enryk Markiewicz przyznaje, że nasze opinie dotyczące „literackości” bliższe są intuicjom niż zdyskursywizowanym poglądom (128). A kapit ten zamknąć w ypada przypomnieniem, że quasi (sprawa quasi-sądów oraz fikcji literackiej jest poruszana i na s. 55) znaczy nie tylko ‘niby’, ale też ‘prawie, niem al’. Problem sensu określnika quasi w raca w proponowanym wyliczeniu typów zdań (129— 131). Nie została dopuszczona do głosu ewentualność znaczenia ‘prawie, niem al’ obok znaczęnia ‘jakby, jakoby’. Stąd w ynika niepoprawność polegająca na nieuwzględnieniu różnic stopnia fałszy- wości, uzupełnianej (dopełnianej) prawdopodobieństwem czy jego b ra­ kiem. Oznaczę przez I — fałszywość ustaloną, przez II — quasi-praw do- podobność, przez III — ąitasi-nieprawdopodobność. Autor nie uwzględ­ nia różnic stopnia fałszywości I i II, a przecież I ф II (I nie rów na się II). Trzeba zdać sobie spraw ę, że III jest term inologicznym dziwolągiem,

14 Omawiając w spółczesną teorię literatury na Zachodzie (121—123), autor wspom ina tylko nazw isko Kaysera (tu następuje odesłanie do „trafnej polem iki”, którą przeprowadził z K ayserem W. К o ż y n o w , i do dzieła P ro tiw burżuaznych koncepcij i re w izjon izm a w zarubieżnom litieraturow iedienii. Moskwa 1959) oraz w yjaśnia, że zarówno Kayser jak Kridl znaleźli teoretyczną inspirację u Iig a r d e - na. Ingarden w takim przedstawianiu rzeczy um iejscow iony został najwyraźniej „na Zachodzie”. Przynajm niej jako inspirator.

(21)

którego sens jest nie negacyjny, lecz pozytywny, i to w zmocniony (po­ w stały z dwóch przeczeń). III nie leży „poniżej” II, lecz „naprzeciw ” II, i oczywiście I ф III (I nie rów na się III). Ponadto: czy tam, gdzie w grę wchodzi prawdopodobieństwo, można mówić o fałszywości? (zob. przypis 43 na s. 133). W ydaje się, że należy używać albo określeń pol­ skich: „niby”, „jakoby”, „rzekomo” nie budzących nieporozum ień zna­ czeniowych, albo słówka „pseudo-”, bo takie właśnie znaczenie narzuca autor używanemu term inow i (por. w ahania terminologiczne na s. 133; zwraca też uwagę użycie na s. 268 i 273 określenia „quasz-paraboliczny”).

W odniesieniu do całości klasyfikacji wyżej w spom nianej wypada powiedzieć, że jej autor operuje wyłącznie pojęciem praw dziw ości logicz­ nej, która nie jest chyba kluczem otw ierającym skarbiec literatu ry . Więc wszędzie tam, gdzie autor mówi o braku określonej w artości praw ­ dziwościowej, myśli się: jednak, na szczęście, nie w szelkiej wartości. H enryk Markiewicz nie w prowadza — właśnie tak jak H egel (wbrew zastrzeżeniom w przypisie na s. 137) — rozgraniczenia fikcji jako ka­ tegorii naukowej i fikcji jako kategorii literackiej. K ry teriu m naukowe przykłada do zawartości utw oru literackiego i ze śm iertelną powagą mówi o zdaniu „Jurandow i w yrosły skrzydła”, że jest sprzeczne z p ra­ wami nauki. O tej postawie wspominałem już w rozdziale I niniejszej recenzji (s. 514). Oczywiście tak postępować z tekstem literack im wol­ no, ale nie jako z tekstem literackim , o czym przecież autor dobrze wie (138). R ezultatem jest nieowocny chyba tym razem pedantyzm , p ara­ doksy i oksymorony (np. fikcja realna), właśnie z tym posępnie nauko­ wym charakterem postaw y mało licujące. Takim też nastaw ieniem po­ dyktow ane są arbitraln e i apodyktyczne orzeczenia, jak to, że z fikcją musi się łączyć nieustalona lub w sensie logicznym ujem na wartość prawdziwościowa, oraz opinie niepomne na to, że w utw orze literackim fikcja nie jest w idziana („dostrzegana”), ona jest bowiem — w iedziana. Ściśle wiąże się z problem em fikcji zarzucanie podziału na „ Ich -L yrik”, lirykę m aski i lirykę roli w nowszych ujęciach, odryw ających podmiot liryczny od osobowości autora (164).

Jeszcze kilka pytań. Czy taka pew na jest asertoryczność wypowiedzi lirycznej w liryce refleksyjnej (137), albo naw et asertoryczność zdań ogólnych tekstu głównego w utw orach narracyjnych? Czy asertorycz­ ność w pisana w utw ór literacki pozostaje istotnie nadal „sobą”? — Czy tylko nowsza proza igra dwuznacznościami i ironią tonu opowiadacza? — Czy reprezentatyw ność (138) stanow i jedyny walor poznawczy literatu ry ?

Określenie fikcji jako literackiego sposobu przekazyw ania treści poznawczych (141) „instrum entalizuje” zjawisko fikcji, czyni z niej technikę (sposób, m odus) inform owania o treściach poznawczych. Nie same jednak treści poznawcze (słowo „treści” dałoby się tu wygodnie

(22)

N A M A R G I N E S I E „ G Ł Ó W N Y C H P R O B L E M Ó W W IE D Z Y O L I T E R A T U R Z E ” 5 2 9

zastąpić słowem „jakości”) są przekazyw ane przez literaturę, lecz i treś­ ci em ocjonalne, artystyczne i inne, które nie są sprowadzalne (reduko- walne) w sposób zupełny do treści poznawczych; a także: sama fikcja wchodzi jednocześnie, choć na różny sposób, jako elem ent (komponent), a nie tylko nośnik czy przekaźnik, treści poznawczych, emocjonalnych, artystycznych i innych. Czy wartość poznawczą — w końcu — m ają wyłącznie praw dy ważne i nowe?

W przytoczonym zdaniu Sokratesa (142) naśladowanie w yraża się poprzez postacie (substytuow ane podmioty) i przeciwstawione jest mó­ wieniu „od siebie”. Określeniem „poetyczne opowiadanie m itów ” obej­ m uje Sokrates, jak to w ynika z sensu zdania, wszelką twórczość literacką.

2. Zagadnienia genologiczne. K ategorie estetyczne

H enryk M arkiewicz przyjm uje (142) istnienie dwóch tendencji w ro ­ zum ieniu rodzajów literackich: I) tendencję diagnostyczną, II) tendencję esencjalną. Do II odnosi się z odczytalną, choć nie otw artą, niechęcią. W prowadza fałszyw e przeciwstawienie diagnozy i interpretacji, jak gdy­ by nie były to czynności sobie bliskie i jak gdyby np. diagnoza nie po­ w inna być staw iana po interpretacji (tj. czynności analitycznej). W tym ujęciu: I poprzez diagnozę w skazuje na cechy obiektywne i łatwo do­ strzegalne (dziwna koniunkcja cech), zaś II ma te cechy (więc i obiek­ tywność) za drugorzędne i powierzchowne, a szuka — poprzez in terp re­ tację — cech istotnych.

H enryk M arkiewicz najw yraźniej sprzęga w I tak heteronomiczne zjawiska i czynności jak sprawozdawczość i analityczność, i w ten spo­ sób konstruuje w ątpliw e przeciwieństwo między analizą a interpretacją (choć sam je zakw estionuje na s. 146, akapit 3). Przyznaje dla I „drogę indukcyjną”, stw arzając m ylne domniemanie, że II musi być (jako prze­ ciwstawna przecież tendencja) koniecznie drogą dedukcji, i pomijając zarówno możliwość jak p rak tyk ę dochodzenia (naw et do kategorii typów idealnych) drogą najczęstszej w postępowaniu badawczym indukcji nie­ zupełnej.

Po takiej m anipulacji pow staje fałszywe wrażenie, że skoro I jest przestrzeganiem i poszukiwaniem tego, co obiektywne, to II wspiera się na tym, co subiektyw ne (nieobiektywne), oraz że skoro po stronie I jest obiektywność, to i pojęcia klasowe (144) są obiektywne, a przynajm niej bardziej obiektyw ne od pojęć typologicznych czy typów idealnych. A przecież łatw o stwierdzić, że przy pomocy elementów wyznaczających klasę zjawisk można skonstruować w łaśnie typ idealny tychże zjawisk, że więc są jednego (lub bliskiego) rzędu abstrakcyjności i u obu szanse na obiektywność są jednakowe (lub bliskie). Typ idealny nigdy nie byw a

(23)

urzeczywistniony w pełni. Lecz z kolei: k tó ry konkret mieści się w pełni w swojej klasie, o ile jej nie utożsamić (precyzyjnie, ale z punktu widze­ nia poznania bezwartościowo) z tym oto jednym konkretem ?

Wobec nieosiągalności indukcji zupełnej — czy w I w ybór m ateriału nie jest spraw ą intuicyjnej decyzji teoretyka? A ryzykow niej myśląc: czy klasa i np. typ idealny nie są tylko „form am i podawczym i” uogólnie­ nia, skoro 1) do zespołu wyznaczników (tj. do treści) klasy przym ierzane są konkretne zjawiska dla ustalenia jej zakresu i dla scharakteryzow a­ nia tych zjawisk, 2) do ty p u idealnego odnoszone jest konkretne zja­ wisko dla ustalenia ich wzajemnego stosunku (bliskości, dystansu) i dla scharakteryzow ania zjawiska, 3) typ idealny, podobnie jak klasa, nie jest punktem dojścia (efektem końcowym) badań, lecz ich etapem, a z kolei narzędziem badań nad jednostkowym i utw oram i lub ich zespołami.

Czyż ustalanie sposobu ukształtow ania podmiotu mówiącego, zali­ czone przez autora do I (145), nie byw a — niekiedy przynajm niej — osiągane także drogą interp retacji (tj. II)? Czy można ustalać granice międzyrodzajowe przy pomocy cech diagnostycznych (154), skoro — jeśli się nie chce zlekceważyć problem u funkcji jako wyznaczników — można to zrobić tylko przez analizę tropiącą to, co istotne (substancjalne)?

Niepokojące jest odważne odrzucanie kryteriów bardzo znam iennych rodzajowo (154— 155), motywowane tylko potrzebą zwiększenia pojem ­ ności kategorii rodzaju. Trzeba by przynajm niej w yraźnie stwierdzić, że wyznaczniki te zachowują swoją wartość w podzakresach kategorii rodzaju, w których nie potrzeba już odrzucać, np. zdarzeniowości w pod- zakresie nie obejm ującym poezji opisowej. Niepokoją też definicje (156), w których skład wchodzą pow tarzające się te same elem enty i są mimo to traktow ane nadal jako wyznaczniki rodzajowe, zam iast być przerzuco­ nymi do definicji rzędu o szczebel wyższego, dajm y na to: definicji „lite­ ra tu ry pięknej”. Nieodzowność tego niepokoju przeczy deklarow anej konsekwencji zaproponowanego podziału.

H enryk M arkiewicz utrzym uje, że konsekwencję proponowanego przezeń podziału zacierają względy tradycyjne, które z powodów p rak ­ tycznych należy respektow ać. Jeśli przyjrzeć się tem u w yjaśnieniu i po­ łożyć prowizorycznie znak równości między słowami „wzgląd” i „powód” (sens zdania, które preparuję, w pełni na tę doraźność pozwala), to — obok pewnej tautologiczności zdania — staje się w yraźne położenie znaku równości między trady cją a praktyką. I zaraz rodzi się jeszcze jedna uwaga: czy to, co psuje zamierzoną konsekwencję, nie m a także charakteru teoretycznego, istotowego, esencjalnego, a nie wyłącznie... inercyjno-praktyczny?

A utor zastanaw ia się nad propozycją K. Viëtora, by gatunek uchw y- tyw ać w najdoskonalszych poetycko jego realizacjach (161). Czy jednak

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyjmując, że powyższe wyliczenie stanowi katalog zamknięty, można przyjąć następującą formułę domniemania języka potocznego:” Jeżeli znaczenie danego terminu

Nie sposób też postawić ostrej zapory pomiędzy metafizyką a nauką, bowiem zdaniem Twardowskiego, w dążeniu do budowy naukowego poglądu na świat "systemy

W związku z procesem poszerzania się granic ad- ministracyjnych miast kosztem obszarów wiejskich w praktyce pojawia się problem z zapewnieniem odpowiedniego poziomu ochrony

Although participants do value the creative and participa- tive methods as (another) valuable tool to transfer existing knowledge, the hosting partners see more value in its use as

W praktyce, uczestnicy sporu mogą zgadzać się co do „aktualnego stanu wiedzy ” , mimo że wcale takiej zgody nie ma, mogą różnić się pozornie a mogą też

Ile jest funkcji odwzorowujących zbiór liczb naturalnych mniejszych niż 33 i podzielnych przez cztery na zbiór liczb naturalnych mniejszych niż 33 i podzielnych przez osiem.. Oblicz

Profesor M arkiew icz zdaje się pom niejszać znaczenie politycznej aluzyjności utw oru, chytrości M iłosza, który chciał najw yraźniej przeciw staw ić się im m