• Nie Znaleziono Wyników

Dzieje Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie 1817-1917 : z okoliczności jubileuszu tegoż instytutu dnia 23 października 1917 r. / napisał Władysław Nowicki.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dzieje Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie 1817-1917 : z okoliczności jubileuszu tegoż instytutu dnia 23 października 1917 r. / napisał Władysław Nowicki."

Copied!
97
0
0

Pełen tekst

(1)

V

C7Ś92,,

(2)

WYDAWNICTWO IMIENIA M. BRZEZIŃSKIEGO.

Dzieje Instytutu Głuchoniemych

i Ociemniałych w Warszawie

1817

1917.

Z OKOLICZNOŚCI JUBILEUSZU TEGOŻ INSTYTUTU DNIA 23 PAŹDZIERNIKA 1917 R.

N A P I S A Ł

WŁADYSŁAW NOWICKI.

t W A R S Z A W A .

Skład Główny w .Księgarni Polskiej", ul. Warecka 15.

(3)

Biblioteka Uniwersytecka KUL

(4)

1

ROZDZIAŁ 1.

Ksiądz Jakób Falkowski.

Sprawa głuchoniemych zv Europie i u nas. W roku

ubiegłym (1917) dnia 23 października Instytut Warszawski Głuchoniemych i Ociemniałych obchodził 100-ą rocznicę istnienia oddziału głuchoniemych, a 75-ą oddziału ociemnia­ łych. Przedewszystkiem nasuwa się myśl, że Instytut War­ szawski nie jest pierwszym, ale też i nie ostatnim co do czasu swego istnienia.

(5)

w poniżeniu, dopiero humanizm przypomniał ich prawa człowie­ cze. W XVI i XVII wieku zjawiają się duchowni, lekarze lub uczeni, którzy zajmowali się pojedynczo niemowami i zostawili książki o ich kształceniu: dwaj Hiszpanie: Piotr Pontius(dePon- ce) i Paweł Bonnet, dwaj Anglicy: W. Holder i Wallis, Holen­ der dr. medycyny Ammon i inni. W wieku XVIII powstają już zakłady dla głuchoniemych. Ksiądz francuski de 1’Epee uwa­ ża się nie tylko za założyciela pierwszego instytutu w Pa­ ryżu w 1760 r., ale i za twórcę metody migowej nauczania głuchoniemych, którą nazwano francuską. Metoda tego do­ broczyńcy znalazła wielu zwolenników, którzy zakładali in­ stytuty nie tylko w miastach francuskich. Idea i metoda de 1’Epeego prędko dotarła do Wiednia, do Europy wschod­ niej, do Włoch, do Ameryki. Snadź dojrzało już poczucie krzywdy, jaką dotąd świat wyrządzał upośledzonym. Spra­ wa głuchoniemych ogarnia wszystkie warstwy społeczne, od ubogich mnichów do władnych monarchów. Nasz król Sta­ nisław August pisał do ks. Kossakowskiego w 1778 roku: „Brat twój eks-Jezuita mieszka w Paryżu i zajmuje się pi­ saniem gramatyki języka polskiego — jest tych już kilka; niech pozna się raczej z ks. de 1’Epee i nauczy się sztuki nauczania mówienia z urodzenia głuchoniemych, — tern po­ żyteczniejszym stanie się ojczyźnie". Zresztą król Stanisław nie był jedynym Polakiem, który interesował się sprawą głuchoniemych: ks. Michał Bohusz w „Dyaryuszu podróży, odbytej po Europie w r. 1777“ pomieszcza sporo słów uzna­ nia dla de 1’Epeego; w przedwczesnym zachwycie prze­ cenia on tu mowę migową, zdolną jakoby oddawać wszyst­ kie subtelności mowy ustnej i pisanej.

(6)

5

zakładów powstały jeszcze w końcu XVIII lub na początku XIX wieku (nie licząc francuskich w Bordeaux, Auray, An- gers, Rouen) następujące instytuty: w Wiedniu 1779 r. (za­ łożył go za sprawą Maryi Teresy uczeń de 1’Epeego ks. Storch), w Pradze 1786, w Londynie 1792, w Groningen 1799, w Freisingen 1804, w Madrycie 1805, w Petersburgu 1806 (założył go ks. Anzelm Zygmunt, przygotowany w Wied­ niu kosztem biskupa J. N. Kossakowskiego, a wezwany przez Maryę Teodorównę). Szybki ruch ten na rzecz głuchonie­ mych zatamowała rewolucya francuska; dopiero po wojnach Napoleońskich zaczynają powstawać instytuty głuchoniemych w większej liczbie.

Nie byliśmy ostatni w sprawie głuchoniemych, bo już na samym początku XIX wieku prawie równocześnie w trzech punktach pomyślano o kształceniu głuchoniemych Polaków. Jan Nepomucen Kossakowski, biskup wileński, wysłał w 1804 r. do Wiednia ks. Anzelma Zygmunta, Misyonarza, aby się tam na założyciela instytutu głuchoniemych w Wil­ nie wykształcił; śmierć biskupa i inne okoliczności, a głów­ nie brak funduszu, wpłynęły na to, że wykonawcy woli ks. biskupa Kossakowskiego: Misyonarze i uniwersytet, mimo długich zabiegów, rzeczy do skutku nie doprowadzili. Wprost przeciwnie działo się na Wołyniu w Romanowie: tam August hr. Iliński odrazu wyznaczył milion złotych na założenie in­ stytutu, ale zamiast odpowiednio przygotowanego organiza­ tora podsunął się blagier Gamperle, który potrafił fundusz roztrwonić i zakład zniszczyć w zarodku. Wcześniej już nie­ co, bo w r. 1802, ksiądz Falkowski, rektor szkoły wydzia­ łowej szczuczyńskiej, samorzutnie zajął się chłopcem głucho­ niemym Piotrem Gąsowskim, i właśnie z tego źródła wy­ płynął Instytut Głuchoniemych w Warszawie.

ksią d z Jakób Falkowski, nauczyciel głuchonieme go y wysłany do Wiednia w 1815 r, Ks. Jakób Falkowski, Pijar,

(7)

obwo-dzie Białostockim. W pamiętniku swoim, który wydał w 1823 r. p. t. „O początku i postępie Instytutu Warszawskiego Głu- choniemych", opisuje szczegółowo, jakich sposobów używał, rozpoczynając naukę głuchoniemego bez odpowiedniego przy­ gotowania się -). Chłopiec ten później zwrócił na siebie uwagę egzaminatorów w szkołę szczuczyńskiej, w następ­ stwie czego władza naukowa w r. 1815 wysłała ks. Falko­ wskiego do instytutu wiedeńskiego, aby się tam na przy­ szłego założyciela instytutu głuchoniemych przysposobił. Wyjechał z trzema chłopcami głuchoniemymi; doznał dużego poparcia w Krakowie, gdzie się w powrotnej drodzę. dokto­ ryzował na podstawie rozprawy o kształceniu głuchoniemych, popartej demonstracyą ich artykulacyi. Tylko kilkakrotna hojna ofiara księżny Lubomirskiej w Wiedniu sprawiła, że ks. Falkowski mógł wyżywić siebie i swoich wychowańców, mógł nadto zwiedzić inne zakłady głuchoniemych (w Linzu, Monachium, Freisingen, Ratysbonie i in .\ a co więcej, na­ być pomoce naukowe do kształcenia głuchoniemych i ociem­ niałych. Podobna ofiarność Henryka ks. Lubomirskiego do­ zwoliła doktorowi J. Siestrzyńskiemu przysposobić się do pomocy księdzu Falkowskiemu, jak niemniej udać się do Monachium, aby tam nauczyć się sztuki litograficznej i za­ kupić maszyny dla wprowadzenia tej nowości do nauki głu­ choniemych i wogóle do Warszawy.

Powróciwszy z uczniami po rocznych studyach za gra­ nicą do Warszawy i udowodniwszy swoje przygotowanie, ks. Falkowski został mianowany w 1816 r. rektorem szkoły głuchoniemych i ociemniałych (dodatkowo do obowiązków rektora przy szkole szczuczyńskiej). Była to jednak rzecz przejściowa.

(8)

7

Otwarcie Instytutu Głuchoniemych w Warszawie października 1817 r. Dotychczasowy nauczyciel i rektor

szkół, kapłan, duszpasterz i kaznodzieja, został w 42-im roku życia nowym specyalistą i nowe drogi torować sobie mu- siał: trzebaż było wyłącznie się temu poświęcić. Władza po­ dzieliła wnioski ks. Rektora, który, zwolniony od obowiąz­ ków w Szczuczynie, przybył po roku do Warszawy; i tutaj w dniu 23 października 1817 r. nastąpiło uroczyste otwar­ cie Instytutu Głuchoniemych (ociemniałych pominięto). Na tym akcie pierwszy uczeń ks. Falkowskiego Piotr Gąsowski wygłosił w mowie ustnej wdzięczność rządowi za założenie szkoły dla głuchoniemych.

Inne podobne zakłady na ziemi polskiej powstały pó­ źniej nieco: we Lwowie w 1830 r„ w Poznaniu w 1832 r. Ze sprawozdania galicyjskiego zakładu głuchoniemych we Lwowie za rok szkolny 1911/12 widzimy, że kształcono tam w tym roku 136 głuchoniemych płci obojej w 12 oddzia­ łach przy pomocy 20 osób zespołu nauczycielsko-wycho-

wawczego *). (

W roku 1870 założył we Lwowie Izaak Bardach szkolę prywatną dla głuchoniemych Żydów. W roku 1877 szkoła ta liczyła 9 chłopców i 4 dziewczęta przy wykładzie nie­ mieckim i w części żydowskim. Bardach prowadził szkołę bardzo starannie, a mowę ustną doprowadził do możliwej

(9)

doskonałości. Istnieje też we Lwowie od r. 1876 Stowarzy­ szenie głuchoniemych „Nadzieja".

W instytucie poznańskim początkowo wykładano po niemiecku, dopiero w r. 1837 pierwszy nauczyciel tego za­ kładu Józef Sikorski wysłany był do Warszawy celem przy­ gotowania się do poprowadzenia wykładów w otwierających się oddziałach polskich. Zakład ten w r. 1877 liczył 105 wychowańców przy 9 nauczycielach.

Do ostatnich czasów należą dwie szkoły prywatne głu­ choniemych w Łodzi: szkoła żydowska, powstała przed 6 laty i licząca 35 uczniów, tudzież szkoła polska, powstała przed 3 laty i licząca 30 uczniów.

Podana powyżej data założenia Instytutu warszawskie­ go odnosi się tylko do głuchoniemych; oddział ociemniałych powstał o 25 lat później, t. j. w 1842 r.; późniejszy jeszcze od niego o lat 9 jest odrębny pokrewny polski zakład, po­ wstały we Lwowie w 1851 r. p, t. „Zakład galicyjski dla ciemnych". Wielce się zasłużył jako organizator, pierwszy nauczyciel i długoletni kierownik tego zakładu, Marek Ma­ kowski, który, wzorując się na różnych zakładach zagranicz­ nych, przyjeżdżał do Warszawskiego Instytutu dwa razy: w latach 1851 i 1872. Galicyjski zakład ciemnych liczył w r. 1877 15 chłopców i 13 dziewcząt.

Promocya ks. Falkowskiego. Ks. Falkowski, jako za­

łożyciel instytucyi humanitarnej, stał się wkrótce osobistością popularną w Warszawie i w kraju. W roku 1819 został członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk i otrzymał me­ dal złoty, przyobiecany przed 10 laty temu, kto założy instytut głuchoniemych. W następnym, 1820 r. oddano mu pod zarząd parafię Solec, a w 1821 r. został kanonikiem metropolii warszawskiej; gdy utworzono nową parafię św. Aleksandra, ks. Falkowski został pierwszym jej proboszczem.

Uposażenie i pomieszczenie Instytutu. Instytut War­

(10)

9 zł. poi.,—już w r. 1821 otrzymał 38000 zł. poi. etatu, w czem się mieści 18 stypendyów rządowych. Były fundusze i z in­ nych źródeł: z opłat pensyonarzy, z wyrobów wychowań­ ców, z ofiar. Między ofiarodawcami najpierwsze podobno trzyma miejsce sam Rektor, który zrzekł się na zawsze swej pensyi, wynoszącej z początku 4000, a później 6000 zł. poi. Liczba wychowańców płci obojej szybko wzrastała, tern szyb­ ciej, że zacny Rektor przyjmował wszelką biedotę bez ra­ chunku; w r. 1827 liczba ta doszła do 60. Pomieszczenie Instytut miał pierwotnie w oficynach pałacu Kazimierowskie- go, następnie w domu Panien Wizytek, wreszcie, po wielu wytężonych zabiegach, dobił się niestrudzony Rektor placu, obejmującego około 4 mórg obszaru, w miejscu ze wszech miar odpowiedniem. Tutaj uroczyście położono w r. 1826 fundamenty pod „dom własny". Ksiądz Falkowski wybudo­ wał gmach czołowy jednopiętrowy, zastosowany w stylu do dwóch starych oficyn, które stanowią dwa skrzydła; był to zaczątek z czasem wczwórnasób rozszerzonej przez rektora Szczygielskiego obecnej siedziby Instytutu przy placu Trzech Krzyży.

Metoda migowa. Sztuki piękne i rzemiosła. Projekty. Ociemniali. Ks. Falkowski, mimo wysokich aspiracyi, nie

(11)

nau-czaniu korzystniejsza będzie metoda francuska, którą wy­ wiózł z Wiednia, niż głosowa, którą sam praktykował z Gą- sowskim i do której przysposobił się lekarz-fizyolog Sie- strzyński. Wcześnie też zajął głuchoniemych pracą ręczną: najmniej zdolnych dzianiem, słabszych klejeniem tektur, innych tokarstwem. Skoro się przekonał, że ani litografia, ani rysunki i malarstwo, których się głuchoniemi uczyli w uniwersytecie pod kierunkiem profesora Blanka, nie da­ dzą im przyszłości, zamarzył w r. 1823 o drukarni dla głu­ choniemych, aby im dać Chleb jako składaczom i maszyni­ stom, a skoro i to zawiodło, skierował się do rzemiosł, jak: stolarstwo, szewctwo, krawiectwo, introligatorstwo i inne... i wprowadził ich tyle, że nastąpić rflusiała redukcya. Poj­ mował też ten filantrop, że nie należy wyprowadzać dzieci z ich sfery; dlatego myślal o przędzeniu, tkactwie i bieleniu dla dziewcząt wiejskich, a o gospodarstwie rolnem i ogro- downictwie dla chłopców, do czego pragnął folwarku. Wy­ konanie szlachetnych marzeń Rektora było tern trudniejsze, że nie ograniczał się on murami zakładu, ale roztoczył skrzy­ dła nad wszystkimi upośledzonymi, usiłując wprowadzić znajomość metody kształcenia głuchoniemych do seminaryów nauczycielskich i duchownych, proponując „Bractwo miło­ sierdzia" dla niesienia pomocy niedołężnym. Zupełnie też słusznie ksiądz Firsiukowski, wydając w r. 1850 pierwszą monografię o ks. Falkowskim, zatytułował ją „Przyjaciel i Ojciec głuchoniemych".

Dodać tu należy, że dobroczyńca ten nie zapomniał też o ociemniałych; nie byli oni liczeni w etacie Instytutu, a przecież miał ich w zakładzie dwóch przez 5 lat (od 1821 — 1825 r.), a nawet był i 3-ci przez rok. Kształcił ich w mu­ zyce kościelnej w nadziei zapewnienia im przyszłości jako organistom.

Maryanna Pers, J. Siestrzyński. Dozorcy. Organi-

(12)

Naj-11

kłopotliwszy na początek byt dozór nad dziewczętami i gospodarstwo domowe, wyżywienie i opatrzenie dzieci. Szczęśliwy traf zdarzył, że ks. Falkowski odrazu trafił na osobę ze wszech miar odpowiednią. Była to Maryanna Pers, na której jako na dozorczyni dziewcząt, nauczycielce robót kobiecych i gospodyni w zupełności mógł polegać; spełnia­ ła ona trudne obowiązki z zupełnern zaparciem się do wy­ służenia emerytury, t. j. przez 35 lat. Mniej korzyści mógł przynieść Instytutowi tyle obiecujący z początku pierwszy nauczyciel Siestrzyński. Obdarzony słabern zdrowiem, ob­ ciążony podwójnymi obowiązkami, prędko się przekonał, że nie skorzystają głuchoniemi ani z jego nauki litografii, ani z artykulacyi, która pozostała w planie jako przedmiot do­ datkowy i to tylko dla podatnych do wymawiania. Poże­ gnał się z Falkowskim i powrócił do medycyny. Umarł młodo. Mniej też szczęśliwie przedstawia się sprawa dozo­ ru nad chłopcami: zmieniają się dozorcy (a między nimi byli i głuchoniemi), i nie widzimy osobistości, któraby stale i odpowiedzialnie to ważne stanowisko zajmowała.

Konjerencye naukowo-wychowawcze w 1823 r. Może też być, że ksiądz Falkowski zamierzał punkt ciężkości części wychowawczej przenieść na nauczycieli; tak przynaj­ mniej sądzićby można z protokółów „Konferencyi nauko­ wych", ręką Rektora prowadzonych, — które odbywały się co tydzień w półroczu letniem 1823 r. Znajdujemy tu uchwa­ ły, dotyczące nawet drobiazgów wychowania i porządku w zakładzie, których wykonania pilnowali nauczyciele na dyżurach poza lekcyami. Oprócz Falkowskiego podpisują te protokóły: K. Mołochowiec, S. Poznański i F. Wądołow­ ski. Nie możemy tu pominąć niektórych przynajmniej uchwał.

(13)

mą-drze obrane". Na innem miejscu czytamy: „Należy zwra­ cać uwagę uczniów, iżby ci z ust poznawali wymawiane przez nauczycieli wyrazy, a tern samem aby wprawiali się w rozmawianie się wzajemne z ludźmi". Jest to pium de- siderium wobec tego, że artykulacya nie stanowiła głównego przedmiotu nauki. Znajdujemy tu także „porządek dzienny", ujęty w 30 punktów, z których większa część dotyczy za­ chowania się przy stole; między innemi powiedziano: „przy stole używania mig zupełnie zabrania się, bo przez nie mo­ że być zrządzona szkoda w naczyniach i przykrość blizko siedzącym. Konieczną potrzebę głuchoniemi przy stole ust­ nie wyrażać powinni i nawykać do zrozumienia wyrazów ustnie wymawianych przez pilne uważanie poruszeń twarzy". Drugie pium desiderium! Przytaczamy oba na dowód, że ks. Falkowski czuł potrzebę mowy ustnej w życiu głucho­ niemych między słyszącymi, przechylał się też stopniowo na jej stronę.

Program nauk z r. 1828. Pozostaje nam rozpatrzyć

zakres nauki głuchoniemych, który znajdujemy w dorocz­ nych programach egzaminów. Korzystamy w tym celu z programu 1828 r., zaznaczywszy naprzód, że kurs nauki był 4-letni, a klasy miały pierwotnie swoje nazwy: zaczy­ nających, postępujących, doskonalących się, kończących. — Kurs wykłada się w trzech klasach.

(14)

Ćwi-13

czenia na krótkie zdania. R e l i g i a . Wyobrażenie o Stwór­ cy. Pacierz, przez znaki migowe. W y m a w ia n ie . Wyma­ wiali samogłoski, niektóre łatwiejsze spółgłoski i z nich po­ wstające zgłoski i wyrazy. R a c h u n k i . Wyobrażenie jed­ ności i liczby zapomocą przedmiotów obecnych, wyrażanie ich do 10 kreskami, tworzenie cyfr z tychże kresek, składa­ nie z jedności dziesiątków, pisanie ich znakami liczbowymi i wyrazami. Liczenie po 1, 2, 3 do 100.

W k l a s i e II. R e l i g i a . Skład Apostolski, Dzie­ sięć przykazań Boskich i Pięć kościelnych. Tu więcej uży­ wano pisma przy wykładzie, niż w klasie I. G r a m a ty k a . Ucząc się coraz więcej wyrazów, wprawiali się w odmiany imion, zaimków i słów na przykładach potocznych. Zada­ wali sobie pytania i odpowiadali na nie, rozbierali części mowy. W niektórych godzinach uczyli się wymawiania wyrazów i zdań, jako też ćwiczyli sję w poznawaniu ich z ust mówiącego. G e o g r a f i a . Okolice Warszawy i jej podział na cyrkuły. Podział Królestwa Polskiego na wo­ jewództwa z miastami stołecznemi. H i s t o r y a n a t u r a l ­ na. Zwierzęta domowe i niektóre dzikie, pożytki z nich. R a c h u n k i. Dalsze pisanie liczb cyframi i wyrazami. Rozbieranie liczb na jednostki, dziesiątki, sta, tysiące. Pieniądze, miary i wagi krajowe.

(15)

G e o g r a f i a . Kształt ziemi i jej podział, podział lądu i wody. Podział Europy, — miasta stołeczne, znaczniejsze góry i rzeki. Królestwo Polskie szczegółowiej. Hi s t o r y a n a t u r a l n a . Trzy królestwa natury. Zwierzęta ssące i pta­ ki krajowe pożyteczne i szkodliwe. F iz y k a . Podział ciał na stałe, ciekłe i lotne, ogólne własności ciał, — narzędzia i machiny proste. W y o b r a ż e n i a z d z ie j ó w . Ogólne znaczenie historyi. Krótki rys dziejów ojczystych od Mie­ czysława I do Kazimierza III, z uwydatnieniem czynów god­ nych naśladowania.

2) Zatrudnienia ręczne. a) płci męskiej. R y s u n k i . Uczniowie wszystkich klas przez godzinę codziennie ryso­ wali części ciała ludzkiego i iluminowali karty geograficzne. D z i a n i e . Sześciu uczniów słabszych działo skarpetki i pończochy. S t o l a r s t w o . W warsztacie pracuje dwóch stale, a trzech w czasie wolnym od lekcyi; od godziny 1-ej do 6-ej. T o k a r s t w o . Tego rzemiosła uczy się trzech od godziny 2-ej do 6-ej. S z e w c t w o. Jeden ciągle pra­ cuje, a dwóch od 5-ej do 6-ej. K r a w i e c t w o . Je­ den ciągle pracuje, a 4 od godz. 2-ej do 6-ej. I n t r o l i ­ g a t o r s t w o . Jeden pracuje ciągle, a 5 od 2-ej do 6-ej. b) Płci żeńskiej. R y s u n k i . Uczennice 3 razy na tydzień rysowały figury, kwiaty i t. p. R o b o t y k o b i e c e : dzia­ nie, szycie, haftowanie i inne.

L is t głuchoniemego. Ciekawą rzeczą byłoby wiedzieć,

(16)

15

p. t. „Rys historyczny usiłowań w uczeniu głuchoniemych" (Wilno, 1830); a także ks. T. Firsiukowski w książeczce p. t. „Przyjaciel i Ojciec głuchoniemych" w r. 1850. Przy­ taczamy go w całości na końcu książki, jako dodatek N° 2.

W spólpracownicy ks. Fa/koivskiego. Za wielką zasługę

poczytać należy ks. Falkowskiemu, że umiał nie tylko wy­ naleźć odpowiednich współpracowników, ale jeszcze natchnąć ich szlachetną ideą poświęcenia. Widzieliśmy powyżej, jak wpłynął na S i e s t r z y ń s k i eg o i jak przywiązał do za­ kładu M a r y a n n ę P e r s . Powołał ze Szczuczyna Wa­ wrzyńca W y s o c k i e g o , który się wykształcił za gra­ nica na specyalistę, zdolnego do objęcia w przyszłości wła­ dzy w Instytucie. Sprowadził też na kapelana kolegę ze szkół szczuczyńskich, poważnego ks. C h o j n o w s k i e g o , który dosłużył tu emerytury, będąc prawą ręką Rektora i w razie potrzeby zastępcą; a gdy ten po 7 latach ustąpił, zjednał na jego miejsce kleryka Józefata S z c z y g i e l ­ s k i e g o , który wyrobił się na znakomitego specyalistę i piastował owocnie (jak to później zobaczymy) godność trzeciego rektora. Nie bezowocnie pracował też w Instytucie od roku 1821 do wysłużenia emerytury Feliks W ą d o ­ ł o w s k i , magister uniwersytetu Warszawskiego. Wydawał on podręczniki naukowe, mapy. Odznacza się, co prawda skromnie bardzo wydany, „Elementarz początkowego czyta­ nia, podług nowego sposobu ułożony". Ten nowy sposób polega na tern, że autor potępia sylabizowanie'"). Praco­ wał też dość długo w Instytucie Piotr D o b r z y c k i , rów­ nież przeniesiony ze szkół szczuczyńskich. Pracowali jeszcze: S. P o z n a ń s k i i K. M o ł o c h o w i e c . Pierwszy po roku przeszedł na nauczyciela szkół średnich do Białej; drugi zaś, sposobiąc się pod ręką ks. Falkowskiego na

(17)

równika przyszłego instytutu Wileńskiego, praktykował tu dwa lata: naprzód w 1821 r., a po roku studyów w Berlinie i Lipsku zastępował w 1823 r. wysłanego za granicę Wy­ sockiego. Pomoc lekarską nieśli zakładowi bezinteresownie: profesor uniwersytetu dr. Mile, a po nim od r. 1821 dr. W. Malcz przez lat 32. Pracowali również bezpłatnie: Kondra­ towicz, jako nauczyciel rysunków, i Hermanowski—kaligrafii. Radzyński, organista z kościoła Św. Krzyża, uczył ociem­ niałych muzyki. Warsztaty prowadził mechanik Migdalski. Pomagali też w Instytucie i głuchoniemi: naprzód starszy człowiek Pełczyński do r. 1823, a po nim jeden z pierw­ szych uczniów Instytutu, Feliks Pęczarski pracował w cha­ rakterze pomocnika nauczycielskiego do r. 1831; odznaczał się on szczególną zdolnością do rysunków, doszedł też do wziętości w Warszawie, jako malarz portretów miniaturo wych. Możemy się domyślać prawie na pewno, że on właśnie jest autorem tego listu, który jako dodatek podajemy po­ niżej, a z listu tego możemy znowu wnosić, jak serdeczny był stosunek szlachetnego Rektora do współpracowników. Pracowali też jeszcze: Nereusz Falkowski i Hanusz, jako ekonom, którego pożyteczność dla Instytutu ks. Rektor uwy­ datniał.

Duszpasterz i literat. 7 tego krótkiego przebiegu

(18)

17 Kłopoty ks. Rektora, nadwątlone zdrowie. Osin po­ dań o uwolnienie. Wobec tak różnorodnych zajęć, i to je­

szcze przy pracy nauczycielskiej w Instytucie, przy dwóch gałęziach zajęć administracyjnych (instytuckich i parafial­ nych), przy ciągłych kłopotach o wyżywienie uczniów, przy nowych trudach, związanych z budową gmachu, przy pa­ raniu się z różnemi kontrolami rachunkowemi... można było się nieraz zniechęcić i zwątpić o własnych siłach. I rzeczywi­ ście skromny ten filantrop o przeczulonem sumieniu siedem razy prosił o uwolnienie, podając różne powody, oskarżając się o niedołęstwo. Wyjednał tylko jedno, t. j. pomoc w tru­ dach administracyjnych i rachunkowych. Utworzono Radę Nadzorczą. Siódme z rzędu podanie o uwolnienie, nadesłane z Maryenbadu w r. 1829, dowodzi rzeczywiście nadwątlenia zdrowia. Zbliżał się też już termin wysłużenia całkowitej emerytury, i gdy ks. Falkowski złożył ósme podanie, pro­ sząc o zastępcę, Lelewel, ówczesny minister oświecenia, przysłał Falkowskiemu dymisyę, a następcą jego mianował W. Wysockiego dnia 2 września 1831 r.

Rektor-emeryt. Ks. Falkowski, jako rektor-emeryt, żył

jeszcze lat 17. Przez cały ten czas był nie tylko „duchem opiekuńczym" zakładu, ale i czynnym działaczem, skoro tylko zachodziła potrzeba. Jako członek Rady Nadzorczej, był związany z Instytutem, mieszkał na miejscu, zastępował nauczycieli, pracował w warsztatach z głuchoniemymi. Po 6 latach, t. j. w 1837, uwolniwszy się od probostwa, za­ mieszkał w Sejnach przy biskupie Strarzyńskim, jako jego spowiednik i towarzysz wizyt pasterskich. Po dwóch latach na prośby rektora Szczygielskiego powrócił do Instytutu, a wyjeżdżał stąd do wód dla poratowania zdrowia. Od roku 1845 w ciągu lat trzech mieszkał w Guzowie, jako kapelan i spowiednik hr. Fel. Łubieńskiego, b. ministra sprawiedli­ wości. Nie ustawał w działalności kapłańskiej, a nawet i nau­ czycielskiej, mimo dobrze już nadwątlone zdrowie. Po śmierci

(19)

lir. Łubieńskiego na wiosnę 1848 r. powrócił do Instytutu i tutaj 2 września tegoż roku życia dokonał. Pochowany uroczyście w podziemiach kościoła Św. Aleksandra. W ygło­ sili mowy pogrzebowe ks. ks.: Szczygielski, Bohdan i Fir- siukowski, — mowy te były oddzielnie drukowane. Odtąd

(20)

19

uczniowie głuchoniemi w każdą rocznicę śmierci składali wieniec na grobie tego dobroczyńcy.

Uznanie współczesnych i potomnych. Ksiądz Falko­ wski cieszy się uznaniem współczesnych i potomnych. Obja­ wiło się ono w dziełach biskupa Woronicza, Hoffnranowej i in. Jachowicz spopularyzował go wierszykiem. Rozpo­ wszechnił się litografowany portret ołówka Piwarskiego z podpisem: „Ks. Kuba grzeszny". Piękny jest projekt po­ mnika Falkowskiego pomysłu Kucharzewskiego. Setna rocz­ nica urodzin tego męża obchodzona była w Instytucie uro­ czyście, — wtedy stanął w ogrodzie pomnik i wyszła bro­ szura jubileuszowa.

Literatura.

K s. F a l k o w s k i : „O początku i postępie Instytutu War­ szawskiego G łuchoniem ych". 1823.

A l e k s a n d r a W o l f g a n g : „Rys historyczny usiłowań w uczeniu głuchoniem ych i zakładów na ten cel przeznaczonych". W ilno, 1830.

K s. F i r s i u k o w s k i : „P rzyjaciel i ojciec głuchoniem ych, ks. J. F alkow ski". Warszawa, 1850.

J. P a p l o ń s k i : „H istorya Warszawskiego In stytu tu Głu­ choniem ych i O ciem niałych", w „P am iętniku" tegoż Instytutu, rok III (1872) i IV (1873).

W ł. N o w i c k i : „Ks. Jakób Falkow ski — w setną rocznicę jego urodzin". Warszawa, 1876.

K s. J. S z c z y g i e l s k i : „Ks. J. Falkow ski" w „P a m ię t­ niku In stytu tu G łuchoniem ych i O ciem niałych". 1884.

A r t y k u ł w „E ncyklopedyi W ychowawczej".

(21)

W aw rzyniec W ysocki.

Powiększenie posesyi. Szkoła niedzielno-rzemieślnicza.

Kierownictwo Wawrzyńca Wysockiego, rozpoczęte 2 wrze­ śnia 1831 r. podczas burzy wojennej u nas, trwające zale­ dwie przez lat 6, nie mogło zostawić znacznych śladów w Instytucie. Największym z nich będzie zapewne powięk­ szenie posesyi Instytutu przez nabycie poza górnym ogro­ dem Instytutu 18000 łokci kw. placu z domkiem murowa­ nym. Nabył go Rektor na licytacyi na własne imię za 3223 złp. Wysockiemu zawdzięcza też Instytut początek szkoły niedzielno-rzemieślniczej: naprzód zaczął on uczyć b. wychowańców w niedzielę i święto rysunków technicz­ nych w zastosowaniu do rzemiosł; rozszerzając kolejno za­ kres zajęć, wprowadził w roku 1835/6 wykład arytmetyki.

Rada Nadzorcza. Wysocki, acz człowiek zdolny, wy­

kształcony, dobrze przygotowany do swego zawodu, dobry administrator, nie mógł mimo wszystko posunąć Instytutu naprzód ani pod względem liczebnym, ani pedagogicznym, ani nawet finansowym: nie wystarcza na to 6 lat czasu; krępowała zresztą jego samodzielność i inicyatywę Rada Nadzorcza o charakterze duchownym, pod wpływem ks. Fal­ kowskiego, a pod prezydencyą ks. Dekerta.

(22)

21

więcej ograniczany w działalności rektorskiej, Wysocki skie­ rował energię ku wznowieniu prac literackich, licząc przytem na powiększenie funduszów Instytutu z dochodów wydaw­ nictwa. W r. 1834 wydał książeczkę: „Rady ojcowskiej życzliwości dla młodzieży, poświęcającej się rzemiosłom", a w r. 1836 — „Tablice początkowe liczenia i poznawania miar krajowych". W tymże roku rozpoczął pismo peryody- cztie: „Pamiętnik o głuchoniemych", o programie bardzo szerokim, wkraczającym nawet w dziedzinę pedagogiki ogól­ nej. Ogłosił prenumeratę, obiecując 4 zeszyty rocznie. Nie przewidział, że na tej drodze nie mogło się udać takie wy­ dawnictwo. Skończyło się na dwóch zeszytach, w których odznaczają się dwa artykuły: „Zasady mowy ustnej" i „Nau­ ka rachunków".

Ksiądz prefekt, jako nowa władza. Rada Nadzorcza

spostrzegła upadek obyczajów głuchoniemych (nie wchodzi­ my w to, rzeczywisty, czy pozorny) i uznała, że Rektor, jako człowiek świecki, nie może odpowiadać za kierunek re­ ligijno-moralny uczniów. Na skutek energicznego elaboratu Falkowskiego, popartego przez Radę Nadzorczą, władza po­ leciła wyznaczyć w Instytucie mieszkanie i stół nauczycie­ lowi religii ks. Szczygielskiemu, mianując go prefektem i zatwierdzając dla niego szczegółową instrukcyę we wzglę­ dzie ustawicznego czuwania nad religijnością i moralnością wychowańców (w r. 1835); poleciła też, aby z początkiem roku szkolnego 1835/6 płeć żeńska co do nauk, stołu i za­ baw od męskiej oddzieloną została. W dalszem wykonaniu tej myśli rozgrodzono obie płcie nawet w kaplicy.

Zatargi rachunkowe, pognębienie Wysockiego. Za­

(23)

powierza-jąc mu zarząd ekonomiczny instytutu. Ten wziął się do rzeczy z wojskową bezwzględnością, a Wysocki gdy nie mógł narazie udowodnić wszystkich wydatków kwitami, wniósł na ręce niecierpliwego pułkownika brakującą sumę około 6000 zł. poi. Powstały domysły co do źródła tak znacznej sumy, tak uwłaczające Rektorowi, że tenże nagle zbiegł z Instytutu. Zastępstwo poruczono F. Wądołowskie­ mu, a zbiegłego łatwo odszukano w mieście rodzinnem Szczuczynie i sprowadzono do Warszawy, gdzie w więzieniu przebył parę miesięcy, zanim rozpoczęto sprawę, z której wyszędł czysty. Chociaż liczył tylko 19 lat służby, zyskał w drodze wyjątkowej prawa emerytalne.

Współpracownicy. W czasie zarządu Wysockiego wstą­

pili do Instytutu: Jakób Wiewiórski 1832 r.; w tymże roku przybył Paweł Ryłkowski, jeden z bardzo niewielu nauczy­ cieli, który wytrzymał 35 lat ciężkiej pracy (umarł w 1867 r.). W r. 1838 wstąpiła panna Katarzyna Kowalewska (później z męża Szymańska), jako pomocnica ochmistrzyni Persowej, domagającej się już spoczynku. Józef Morawski, głuchonie­ my, b. wychowaniec Instytutu, kierował warsztatami. Od 1 stycznia 1837 r. ksiądz Szczygielski wystąpił z Instytutu, a miejsce prefekta zajął ks. Antoni Ołaj, ale pozostawał w Instytucie tylko 10 miesięcy.

Literatura.

(24)

Ks. J. Szczygielski.

ROZDZIAŁ 3.

Ks. J. Szczygielski.

Rektor-specyalista. Metoda mieszana. Ks. Józefat

(25)

opóź-nił ostatnie święcenia, przyjął ks. Falkowski na posadę nau­ czyciela religii w Instytucie głuchoniemych. Takiego mając mistrza, umiłował Szczygielski zawód,do którego go powoła­ no, poświęcił mu życie, a pracując nieustannie w jednym kierunku, wyjeżdżając w celach naukowych wielokrotnie za granicę, wyrobił się na spećyalistę bodaj czy nie najpierw- szego w gałęzi kształcenia polskich głuchoniemych. Nad­ mienić trzeba, że ks. Szczygielski nie ograniczał się do wy­ kładu nauki religii, ale prowadził klasy, jak każdy inny na­ uczyciel, notując skrzętnie treść wykładów i sposoby meto­ dyczne, z czego powstały z czasem cenne rękopisy. Jako zwolennik artykulacyi, wiele nad głuchoniemymi w tym kie­

runku pracował; uczniowie, którzy wyszli z pod jego ręki> odznaczali się dobrem wymawianiem. Właśnie od Szczygiel­ skiego zaczyna się w Instytucie metoda mieszana, t. j. wy­ kład ustny przy pomocy mimiki, która w klasach wyższych coraz mniej winna być używana. Pod wpływem ks. Szczy­ gielskiego wyrobiła się metoda i rutyna nauczycieli, ukształ­ towały się kursy wykładów — podwalina podręczników, wy­ dawanych pod redakcyą jego następcy.

Założenie oddziału ociemniałych 1842 r. W spółudział ks. Falkowskiego. Powiększenie posesyi. Budowle. Na krót­

(26)

Admini-25 stracyjnej Królestwa Polskiego, aby miasta składały się na utrzymanie 60 głuchoniemych i 30 ociemniałych; data tej decyzyi, rok 1842, uważa się za założenie Instytutu ociem­ niałych. Teraz rozpoczęły się nowe trudy, i znowu podzi­ wiać musimy sposoby, jakimi młody ten człowiek, nie ma­ jący rozległych stosunków, umiał poruszyć arystokracyę ro­ dową i finansową, zjednać 50 ofiarodawców, którzy złożyli po 1000 złp. na zakupienie posesyi dla ociemniałych. Na czele tej listy figuruje namiestnik Królestwa, który ofiarował podwójną sumę, t. j. 2,000 zł.p. Z osób związanych z In­ stytutem należą do tej listy cztery: ks. biskup Dekert, dr. Malcz, ks. Szczygielski (rektor) i Jakób (bez nazwiska). Niema wątpliwości, że tym Jakóbem jest ks. J. Falkowski, bo i jakżeby mogło być inaczej? Miałżeby nie przyłożyć lęki do takiego dzieła ten, co w Wiedniu pierwszy badał zakład dla ociemniałych Kleina, — co był już nominalnym dyrektorem Instytutu Ociemniałych^ 1816 r.;—co w 1823 r. polecił nauczycielowi Wysockiemu podobne badania za gra­ nicą dla ułożenia planu instrukcyi ociemniałych, — co odbi­ jał książki literami wypukłemi,—co dawał przytułek i naukę dwom, a nawet trzem uczniom tej kategoryi,—co w 1829 r. zbierał składki na nich w Maryenbadzie, zwiedził zakłady w Dreźnie, Pradze, Wrocławiu i przywiózł z sobą ociemnia­ łego nauczyciela,—co w r. 1835 odparował podejrzane za­ biegi Schulze’go względem ociemniałych, *) a w razie po­ trzeby usługi swoje ofiarował?

Jakże się cieszyć musiał ten wielki filantrop na schył­ ku życia, gdy widział, że tyle jego zabiegów nie poszło na marne! Wogóle przypuszczać możemy, że w zabiegach o

(27)

łożenie Instytutu Ociemniałych wiele pomógł ks. Falkowski swymi wpływami.

Ks. Szczygielski nabył posesyę sąsiednią od strony południowej, obejmującą około 20,000 łokci kw., i dobudo­ wał drugie piętro. Urządzenie i puszczenie w ruch tego no­ wego Instytutu nie było zbyt kosztowne: szło głównie .o na­ uczycieli muzyki, rzemiosł, dozór, niższą służbę, — wykłady umysłowe objęli nauczyciele głuchoniemych. Nierównie trudniejsza i dłuższa była sprawa z rozszerzeniem dachu nad głową głuchoniemych i coraz liczniejszego personelu, dozoru i administracyi. Dwie dwupiętrowe oficyny w podwórzu i inne budowle, wzniesione przez ks. Szczygielskiego, prze­ chodzą wczwórnasób to, co objął po Falkowskim; koszta tych budowli wyliczono na 72,000 rub.

Przymioty dobrego nauczyciela głuchoniemych. Ks.

Szczygielski wymagał bardzo wiele od nauczycieli; wyma­ ganie swe sformułował w raporcie szkolnym z roku 1849 50, złożonym Radzie Głównej Zakładów Dobroczynnych Żąda on przedewszystkiem od nauczyciela zdrowego rozsąd­ ku, dalej dokładnej znajomości przedmiotu wykładanego, niewyczerpanej cierpliwości, nie wykluczającej przecież ener­ gii. Nauczyciel, który nie owładnął przedmiotem, będzie obar­ czał pamięć głuchoniemego wyrazami i zdaniami, co stano­ wić będzie niewiele przydatną mieszaninę. Konieczne jest przytem bezwzględne poświęcenie, zaparcie się siebie, — co wypływać powinno z honoru, ze szlachetnej ambicyi doko­ nania zobowiązań. Taki nauczyciel musi być odpowiednio wynagradzany: w przeciwnym razie troska o byt jego i ro­ dziny odejmie mu pogodę, konieczną przy pracy z głucho­ niemymi, — a skoro się obciąży zajęciem postronnem,

(28)

27

czerpywać będzie siły, nie mniej potrzebne przy głównej pracy.

Niełatwo było dostać się na nauczyciela do Instytutu. Kandydat, dopuszczony na próbę, podpisywał następującą deklaracyę: „Przyjmuję obowiązki kollaboratora sposobem próby bezpłatnie, czas próby i przeznaczenie pensy i zosta­ wiam uznaniu Rady Nadzorczej. W razie niekwaliłikacyi mojej pod jakimkolwiek względem opuszczę Instytut bez roszczenia pretensyi o wynagrodzenie za czas pobytu w nim i spełnianie obowiązków wskazanych “.

Przymioty ks. Szczygielskiego. Ks. Szczygielski uwa­

żał sie,bie na stanowisku rektora za posłannika Nieba, któ­ ryby przez naukę i wychowanie religijno-moralne osładzał niedolę głuchoniemych i łączył ich ze społeczeństwem. Wszystkie jego siły i zabiegi ku temu były skierowane: był najlepszym ojcem i nauczycielem upośledzonych dzieci. W ogólnem jednak wychowaniu spostrzega się przekarmie­ nie strawą religijno-moralną aż do fanatyzmu. Przesyt ten wykoślawiał życie samodzielne głuchoniemych po wyjściu z Instytutu. Z drugiej jednak strony przyznać trzeba, że systematyczny rygor i pewien pedantyzm dobrze oddziały­ wały na postępy w naukach. W stosunkowo krótkim cza­ sie (były tylko cztery klasy przy kursie sześcioletnim) uczeń możliwie czysto mówił i rozumiał mowę. Jako nauczyciel artykulacyi, ks. Szczygielski był wytrawnym specyalistą, — w wykładzie był znakomitym, nieporównanym, bo też i po­ siadał do tego dar nadzwyczajny. Systematyczność w nau­ ce, trafne kombinowanie i zręczne użycie przysposobionycli i nowowprowadzonych rnateryałów do nauki mowy znamio­ nowały w nim niepośledniego mistrza. Dla dzieci był ide­ alnym ojcem i nauczycielem, dla nauczycieli zaś przykrym i niewyrozumiałym ^zwierzchnikiem, szczególniej dla młod­ szych, mniej doświadczonych.

(29)

kandydat, sposobiący się na nauczyciela. I we dnie i w no­ cy był pod ścisłą kontrolą. Nie wolno mu było przez czas praktyki o niczem myśleć, tylko o Instytucie; żadne zajęcie, nie związane z instrukcyą głuchoniemych, nie było dozwo­

lone. O przyjemnościach, rozrywkach, wycieczkach poza

mury Instytutu nawet w godzinach pozaobowiązkowych mo­ wy być nie mogło. Instytut stanowił świat oddzielny, w któ­ rym trzeba było tak się obracać, aby nie przekroczyć obo­ wiązujących przepisów i oddychać tylko jego atmosferą. — Ksiądz Rektor w szkole i poza szkołą objaśniał młodego adepta, dawał mu instrukcye, jak ma postępować z dziećmi w każdej okoliczności, robił uwagi i przedstawiał wielkość i wzniosłość powołania nauczyciela głuchoniemych.

Ks. R ektor jako kontroler. Wszyscy nauczyciele byli

ściśle kontrolowani, nierzadko ks. Rektor do każdej klasy zaglądał, a zjawiał się niespodziewanie. Przy takiej wizycie pytał: co jest na lekcyę, co było na poprzedniej, i przeko­ nywał się o tern z dziennika. Pytał następnie, czy dzieci umieją i rozumieją to wszystko, co z niemi przechodzono, i sam to sprawdzał. Często powtarzające się wizyty dawały mu możność przekonania się o zdolnościach i pracy nauczy­ ciela; z drugiej znów strony nauczyciel miarkował, ile mu brakuje, aby stanąć na wysokości swego zadania, i poczuwał się do sumiennego spełniania obowiązków. Nauczyciel, który lat kilka w Instytucie przesłużył, który obeznał się już z me­ todą nauczania i pod względem moralnym odpowiadał swe­ mu powołaniu, ceniony był, jako wielki nabytek dla za­ kładu.

Powyższe uwagi otrzymaliśmy przed 30 laty, t. j. w 1887 r., od b. długoletniego nauczyciela za czasów ks.

Szczygielskiego, Leona Taimy, który przy końcu dodał

(30)

29 jakiej niestrudzonem swojem życiem dat tyle dowodów,— wreszcie za jego dbałość o dobro Instytucyi. Niecierpiałem go za to, że przykrym był dla nauczycieli, żyłował ich bez serca przez miłość dla głuchoniemych. Czuł on to naduży­ cie i słabość [swoją, bo przy każdej sposobności objawiał najlepsze chęci wynagradzania hojnie swoich współpracowni­ ków, ale nie miał do tego ani środków, ani możności".

Niepomyślne w a ru nki. Wszystkie te wytężone zabie­

gi: ostrożny wybór i surowy nowicyat kandydatów, ścisła kontrola nauczycieli, zapewnienia o słuszności dobrego w y­ nagrodzenia, sam wreszcie dobry przykład żarliwości ks. Re­ kto ra — nie stworzyły silnego moralnie ciała nauczycielskie­ go. Głównej przyczyny należy szukać nie tyle w charakte­ rze kierownika, ile w wyjątkowem położeniu Instytutu. Za­ kład ten szkolny znajdował się teraz pod władzą Rady G łów­ nej Opiekuńczej Zakładów Dobroczynnych, a traktowany na równi ze szpitalami, przybrał charakter przytułku. Dodać tu jeszcze trzeba, że Instytut nie miał ustawy, któraby ści­ śle określała cel jego, tudzież obowiązki i prawa osób w nim pracujących; zależał więc od widzimisię Prezesa Rady Głównej, nierzadko jego sekretarza, a najczęściej od samo­ woli ks. Rektora, który odznaczał się sporą dozą arbitral­ ności. W takim stanie rzeczy ciało nauczycielskie zeszło na plan drugi, i nie można już było uzupełniać go ludźmi z wyższem wykształceniem i wyższemi aspiracyami. „Duch ks. Falkowskiego, który ożywiał wszystkich nauczycieli i współpracowników, począł słabnąć. Bratnia jedność, szcze­ re i zupełne poświęcenie się przy szczupłem materyalnem wynagrodzeniu upadać poczęły, ustępując miejsca samo- lubstwu. Coraz trudniejszy był dobór zdolnych i gorliwych nauczycieli"— mówi ks. biskup Dekert w zagajeniu posiedze­ nia Rady Opiekuńczej Instytutu z d. 9 marca 1858 r.

(31)

Wzra-stał ks. Rektor w zasługach i zaszczytach, ale nie wzraWzra-stał w miłości współpracowników: profesor Akademii duchownej, w której wykładał dogm atykę przez lat 22 (od 1841 do 1863), kanonik metropolitalny warszawski, nie miał miru wśród „towarzyszów broni". Stosunek coraz więcej się za­ ostrzał: ks. Szczygielski, zbliżając się do emerytury, nie mógł już przeprowadzić swego kandydata na następcę. Skutkiem kilkakrotnych zbiorowych podań nauczycieli do władz, po­ partych żądaniem rodziców, nastąpiła ważna zmiana: Instytut powrócił pod zarząd ministeryum oświaty. Na miejsce ks. Szczygielskiego władza szkolna w r. 1864 wyznaczyła Jana Papłońskiego.

Prace literackie ks. Szczygielskiego — H prac literac­

kich ks. Szczygielskiego, oprócz tych, o których będzie m o­ wa poniżej, zasługują jeszcze na wyróżnienie: 1. „Książka do nabożeństwa dla głuchoniemych" 1841 r. (II wyd. 1855 r.). 2. „Msza święta, w swoich obrzędaeli wyjaśniona" (1841). 3. „Zgodność Pisma Ś-go,> podań dziejowych i ba­ dań astrologicznych" — w „Pamiętniku R eligijno-M oral­ nym 1* 1846 r. 4. „Alfabet polski" w „Pamiętniku Warszaw­ skiego Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych" z 1884 r. 5. „Ks. Jakób Falkowski" w tymże „Pamiętniku" i z tegoż roku.

Ostatnie lata życia. Ks. Szczygielski, jako zarządzający

archidyecezyą warszawską po zesłaniu ks. Rzewuskiego, wkrótce doczekał się jego losu; przebył 10 latwCarewo-Koszajsku w gu- bernii Permskiej, następnie kilką lat w Czernihowie. W r. 1877 powrócił do kraju, zamieszkał w folwarczku swoim Stoczku

Arcichowskim w powiecie Radzymińskim, gdzie umarł

1 grudnia 1883 r. Pochowano go uroczyście w Serocku.

W spółpracownicy. Ks. J . H ollak. Przez długi okres

(32)

Dzie-31

koński; zasiadał także w Radzie dr. J. Bącewicz, który po śmierci dr. Malcza pełnił obowiązki lekarza Instytutu. Inten­ dentem był M. Wojciechowski. W pierwszym roku rektor- stwa ks. Szczygielskiego wszedł do Instytutu młody ks. Jó ­ zef Hollak; pracując usilnie przez lat 20, położył niezrów­ nane zasługi dla wychowańców jako prefekt, a dla Instytutu jako twórca metody wykładu religii, którą wydał p. t. „Nau­ ka religii dla głuchoniemych'1 (1855 r.) Jest to najsil­ niejszy filar polskiej literatury pedagogicznej, dotyczącej głuchoniemych. Kapłan ten niezrównanej zacności, urodzo­ ny we wsi Krawniszki w pow. Maryampolskitn, umarł jako biskup-sufragan sejneński w Wyłkowyszkach w 1890 r. Po Hollaku prefektem był ks. M. Jakubowicz, a potem ks. Cz. Wołyniec. Wstąpili też: ks. Teofil Jagodziński, jako kapelan, w r. 1858, i ks. Piotr Busiakiewicz, jako nauczyciel religii, historyi i geografii w Oddziale Ociemniałych. Póź­ niej przybył ksiądz Ignacy Gliński w r. 1863. Miejsce ochmistrzyni po Persowej zajęła Elżbieta Muszalska. Do grona nauczycielskiego przybyli: Tomasz Gaudziński, Brze­ zicki, Adolf Strzałkowski, Filip Szymański, Leon Talma, KI. Pudziński, Kaz. Michalski, Jan Szuster, nauczyciel rysun­ ków, a po jego śmierci w r. 1862 nastał Wojciech Gerson, który przesłużył w Instytucie lat 12. Kaligrafii uczył Karol Ror, a po nim E. Sankowski. W ostatnich czasach przybyli: Michał Wereszczyński (służył tylko kilka lat), Al. Rakowski, St. Moczydłowski i Marya Domańska. Nauczycielem mu­ zyki w oddziale Ociemniałych został Antoni Stoczyński.

(33)

Zamiast literatury.

(34)

Jan Paptoński.

ROZDZIAŁ 4.

J a n P a p ł o ń s k i .

Koleje życia Papłońskiego. Jan Papłoński-Wilbutowicz

urodził się 21 listopada 1819 r. w Widzach, mieście podów­ czas powiatowem w gub. Wileńskiej (obecnie Kowieńskiej). Kształcił się w szkole średniej w Wilnie, a uniwersytet skończył w Moskwie. W r. 1844 był przysłany razem z Ple- wem do Warszawy na posadę nauczyciela języka

(35)

go, z poleceniem pomagania Lindemu przy układaniu pro­ jektowanego Słownika porównawczego. Wkrótce rozwinął działalność literacką i naukową i zaczął badać Słowiań­ szczyznę, przetłómaczył kronikę Helmolda. Za radą lekarzy porzucił zawód nauczycielski. W r. 1853 zajął posadę cen­ zora i tłómacza w Radzie lekarskiej, następnie urzędnika do szczególnych poleceń przy Muchanowie, kuratorze okręgu naukowego Warszawskiego, jednocześnie otrzymał katedrę literatury rosyjskiej w Akademii duchownej. Był także wi­ zytatorem szkół w Królestwie od r. 1861 do 1864 i człon­ kiem Rady wychowania za czasów Wielopolskiego. Wtedy rozwinął żywą działalność jako prezydujący w różnych komisyach, pracujących nad reformą wychowania, ustawą Szkoły Głównej. W r. 1864 otrzymał nominacyę na profe­ sora gramatyki porównawczej w tejże Szkole Głównej i rów­ nocześnie prawie na kierownika Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. Objął Instytut po ustępującym ks. Szczy­ gielskim dnia 14 października 1864 r. i zarządzał nim przez lat 21, do śmierci, zaszłej 28 listopada 1885 r.

Charakterystyka Dyrektora. Papłoński miał wszelkie

(36)

świa-35 (lotność celów i środków, wiarę we własne siły, energię i wytrwałość, praktyczność wielką, a nadewszystko niezwy­ kłe zdolności administracyjne.

Ustawa 1866 r. Podręczniki szkolne i inne wyda- wnictwa. Piętnaście roczników Pam iętnika Instytutu. Nowy

dyrektor wkrótce postawił powierzony sobie zakład na grun­ cie właściwym mocą ustawy, wyjednanej w r. 1866. Naj­ trwalszy ślad zostawił po sobie Papłoński w odnośnej lite­ raturze. Sam nie stworzył wprawdzie żadnego większego dzieła, ale zredagował 15 roczników „Pamiętników", po­ cząwszy od r. 1870, i tyleż podręczników do nauki głucho­ niemych i ociemniałych. Książki te przedewszystkiem do­ wodzą, że z nauczycieli głuchoniemych, których czoło sta­ nowili seminarzyści radzymińscy *), — między nimi mogli być nawet dobrzy empirycy, — nie udało się stworzyć auto­ rów. Na ogół rzecz biorąc, w książkach tych nie znajduje­ my nic samodzielnego, nic twórczego, a tylko referaty, ska­ talogowanie materyału, wyrobionego praktyką nauczania za czasów dawniejszych. Papłoński zastał już „Książkę do na­ bożeństwa dla głuchoniemych" przez ks. Szczygielskiego (1-e wyd. 1841 r., 2-e wyd. 1855 r.) i „Naukę religii dla głuchoniemych w czterech częściach", ułożoną przez ks. Hol- laka (wyd. 1855 r.). Metoda nauki wymawiania i nauki ję­ zyka były już ustalone, a nawet przekazane w rękopisach ks. Szczygielskiego, które weszły do „Przewodnika nauki wymawiania dla rodziców i nauczycieli" i „Elementarza dla głuchoniemych" (wydanych przez radę pedagogiczną Insty­ tutu w r. 1870).

Poważne trzy dzieła: znakomita w swoim rodzaju dwu­ tomowa praca: „Systematyczny sposób wykładu religii dla

(37)

głuchoniemych", zreferowana przez ks. Jagodzińskiego, wy­ dana 1874 i 1876 r. (drukowana poprzednio w „Pamiętniku"), wielki „Słownik mimiczny" ks. Hollaka i Jagodzińskiego^ wydany 1879 r. (żałować należy, że bez illustracyi), tudzież „Metoda uczenia głuchoniemych języka polskiego" ks. Szczy­ gielskiego, wyd. w 2-ch tomach w r. 1883 (drukowana rów­ nież poprzednio w Pamiętniku) ~ trzy te dzieła początkiem swoim sięgają również w czasy dawniejsze.

Trzy części „Kursu nauki języka polskiego na kl. II, III i IV", wydane w r. 1869, 1871 i 1876, opracowane przez radę pedagogiczną pod kierunkiem Papłońskiego, opierają się również na rusztowaniu dawniejszem: referenci nie umieli wznieść się ponad suchy, niemiecki schematyzm gramatyczny.

Kursy te nauki języka, przy zmianie metody dziś już nie używane, nawet w swoim czasie spełniały zadanie tylko połowicznie, albowiem nauczyciele czuli dobrze, że nie spo­ sób poprzestać na samych wyrazach i formach gramatycz­ nych, wprawiali więc uczniów w użycie języka przy pomocy tablic poglądowych Hilla i in. Przy tych ćwiczeniach i przy czytaniu odstąpić musieli nieraz od sakramentalnego pod­ ówczas rozdziału kursu: w kl. I—wymawianie, w ki. II_ zbiór wyrazów, w III (dwuletniej) odmiany, w IV przyimki, iw V spójniki, w VI-ej powtórzenie.

(38)

nau-37 kowytn, pod względem przecież metodycznym stanowi już pewien postęp w porównaniu z podręcznikami Instytutu warszawskiego.

Inne podręczniki, a raczej drobne książeczki, dowodzą, że galwanizowana ustawicznie przez dyrektora rzesza nau­ czycielska nic ważniejszego wydać z siebie nie zdołała. „Wiadomości ze świata roślinnego" (wyd. 1876 r.) są mniej niż mierne; „Rozmowy dla głuchoniemych" (Cz. I, wyd. 1879) są bez żadnej metody. Pewną wartość posiada tylko „Książka do czytania. Część początkowa" (I wyd. 1878 r., II wyd. 1884 r.) Na część wyższą podobnej książki rada pedagogiczna zdobyć się już nie mogła. ■ Nie zdobyła się mimo kilkakrotnych zapowiedzi na Kurs nauki języka na klasę V i VI; nie zdobyła się na zbiór zadań arytmetycz­ nych, ani na żaden kurs, chociażby konspekt dla klas wyż­ szych. Wiadomości z geografii, historyi, fizyki, przyrody, stosunków społecznych zasadzały się (jak się i dziś zapewne zasadzają) na przepisywaniu kursów ze starszych kajeci- ków. Rada nie zdobyła się nawet na sformułowanie jednoli­ tego programu wykładów na wszystkie klasy, chociaż ma- teryał do tego drukował się corocznie w sprawozdaniach z działu wychowawczego w Pamiętniku Instytutu. Mrówcza praca nauczycieli nie ześrodkowała się w konstrukcyi choćby takich skromnych rozmiarów, jak wysoce ceniony w swoim czasie przez specyalistów Lehrplan Stahm’a.

(39)

Papłoń-skiego. Bywały też z początku recenzye różnych książek elementarnych i inne artykuły niektórych nauczycieli, a na­ wet poezye i utwory muzyczne ociemniałego R. Skorupskie­ go. Prawie całe dalsze roczniki tego Instytutu wypełniają dzieła Hollaka i Jagodzińskiego, o których wyżej wspomi­ naliśmy. Prace te obszerne, acz ważne, obciążały zbytecz­ nie wydawnictwo, pozbawiając je charakteru, jaki z założe­ nia swego mieć powinno. Dopiero dwa ostatnie roczniki (16-y i 17-y), wydane już po śmierci Papłońskiego, odzna­ czają się większą rozmaitością i są rzeczywiście obrazem ruchu na polu szkolnictwa głuchoniemych. Ten zanik w dal- szem referowaniu podręczników, ten brak żywotności w „Pa­ miętniku" tłómaczy się w pewnej części tern, że Papłoński w drugiej połowie swojej działalności dyrektorskiej coraz więcej był trapiony newralgią, skutkiem czego stopniowo tracił energię, a stawał się coraz drażliwszym, coraz częściej gwałtownym. Nie było nauczyciela, któregoby nie znie­ chęcił, nie obraził i tym sposobem nie odepchnął do pełnienia tylko koniecznych obowiązków.

Podróż naukowa Papłońskiego. Minister oświaty hr.

Tołstoj, wizytując w r. 1868 Instytut warszawski, polecił Pa- płońskiemu zwiedzić odpowiednie zakłady za granicą. Jakoż z początkiem r. 1869 Papłoński odbył podróż naukową po Niemczech i Francyi, a obszerne sprawozdanie urzędowe stało się zawiązkiem Pamiętnika z r. 1870. Podróż ta wydala doniosłe rezultaty praktyczne, albowiem Papłoński, przyj­ rzawszy się sumiennej i metodycznej pracy specyalistów niemieckich, a także energii i ruchliwości Francuzów, uznał, że Instytut warszawski wzbogacić trzeba nowemi, młodemi siłami. Jakoż zaczął wprowadzać na posady nauczycieli lu­ dzi z wykształceniem uniwersyteckiem, co było ponad usta­ wę, wymagającą od współpracowników tylko kwalifikacyi nauczycieli początkowych.

(40)

39

za s łu g i J. S tattłera. Po dwóch koncertach publicznych ociemniałych: w 1869 i 1870 r. Papłoński uznał, że niema się z czem popisywać, że należy przedewszystkiem podnieść wykształcenie muzyczne ociemniałych; jakoż po usunięciu się Zientarskiego, zasłużonego, ale rozstrojonego artysty, powołał młodego Zygm. Noskowskiego, a gdy ten wkrótce wyjechał za granicę, wybór padł na Stattłera, młodego, ale znanego już w Warszawie muzyka.

Juliusz Stattler, syn Kornelego, profesora szkoły sztuk pięknych w Krakowie, a brat Henryka, zdolnego rzeźbiarza, zgasłego przedwcześnie w r. 1877, urodził się w Krakowie w r. 1844. Po studyach odpowiednich przybył do Warszawy i tutaj rozwinął kwartety męskie podwójne; było to zapo­ czątkowaniem Lutni i innych towarzystw śpiewaczych w na- szem mieście. Dał się też poznać jako kompozytor, tudzież niezależny recenzent muzyczny.

(41)

zasła-niając ociemniałych przed naporein rusyfikacyi, w czem mu dopomagał Janicki. Umarł w r. 1901.

Popularyzacya In stytu tu . Papłoński zrozumiał wcze­

śnie, że chcąc dobra zakładu, należy go spopularyzować, dlatego też wniósł do ustawy dawny zwyczaj egzaminów publicznych i stosował go w całej rozciągłości. Egzaminy doroczne odbywały się więc publicznie przez dni kilkana­ ście. Akt uroczysty ściągał zawsze znaczną ilość osób. Za­ praszał też Papłoński figury wpływowe, znawców, przedsta­ wicieli prasy i muzyki. Zjednał dla Instytutu koło osób za­ możnych i uczynnych, a w pierwszym rzędzie hr. hr. Za­ moyskich i Sobańskich.

Do spopularyzowania Instytutu przyczyniła się też ja­ wność wszelkich spraw jego, a także lóżne praktyki i zabie­ gi wychowawcze. Wiele osób odwiedzało corocznie wielce ożywione i urozmaicone trzydniowe zabawy dzieci w czasie Ostatków, a doroczne całodzienne wycieczki zamiejskie, t. z. majówki, całego zakładu miały charakter święta młodzieży i budziły zawsze zainteresowanie.

(42)

41

jak np. poranki artystyczne ociemniałych, na których ucz­ niowie deklamowali ustępy z własnego wyboru; próbowano też i teatru amatorskiego, granego przez ociemniałych.

Powiększenie gmachu. Powziąwszy zamiar dobudo­

wania drugiego piętra nad czołowym gmachem zakładu, a uzyskawszy na ten cel od ministeryum zaledwie 2,000 rb., Papłoński śmiało przystąpił do dzieła, wierząc w poparcie

Widok Instytutu od strony Placu Trzech Krzyżów.

społeczeństwa. Ofiary nie szły żywo, chociaż pamiętnik In­ stytutu i piśmienne podziękowania z podpisami całej rady pedagogicznej przemawiały do próżności bankierów i w ogó­ le osób bogatszych. Z pomiędzy ofiarodawców wyróżnił się Lesser Levy, który, zobowiązawszy się pokryć resztę kosz­ tów w wysokości kilku tysięcy rubli, ułatwił ukończenie bu­ dowy w 1872 r.

Założenie d r u k a rn i i szkoły drukarstw a. Bez fun­

(43)

dla zdolniejszych głuchoniemych; prasę otrzymał Dyrektor po Komisyi Skarbu, a czcionki po zwiniętej drukarni w Za­ mościu. Już drugi rocznik Pamiętnika Instytutu 1871 r. zło­ żono i odbito na miejscu. Odtąd drukowano w zakładzie wszystkie własne wydawnictwa, nie mówiąc o robotach, przyjmowanych z miasta.

Powiększenie warsztatów. W krótkim czasie energicz­

ny Dyrektor powiększył w dwójnasób liczbę warsztatów w zakładzie; doszły one do 15-u: introligatorstwo, szewctwo, krawiectwo, stolarstwo, tokarstwo, ślusarstwo, obok sztuki rzeźby, drzeworytnictwa, drukarstwa dla ociemniałych, po- wroźnictwo, koszykarstwo dla chłopców i dziewcząt i szczot- karstwo — to ostatnie także dla dziewcząt. Dla dziewcząt głuchoniemych: haft, szycie białe i roboty drutowe—te dwa ostatnie i dla dziewcząt ociemniałych. Były próby i innych zajęć ręcznych, jak szycie rękawiczek i robienie maszynowe pończoch, ale te zwinąć należało, jako zbyt trudne; dla tychże powodów zwinięto praktykowaną dawniej krawiecczy- znę damską. Inne znowu rzemiosła, jak ślusarstwo i słomian- karstwo, udzielane zaledwie po parę godzin na tydzień, nie mogły się rozwinąć należycie. Wogóle powiedzieć tu musi- my, że sprawa rzemiosł przy szkołach umysłowych nie jest dotąd rozstrzygnięta: nie dosyć posiąść początki rzemiosła, trzeba się jeszcze wdrożyć do pracy i udoskonalić; te dwa ostatnie warunki daje dopiero dłuższa praktyka. Tylko dłuższa praca u majstra w dużym warsztacie, gdzie jest i rozmaitość wyrobów, może z głuchoniemego zrobić rze­ mieślnika.

Założenie ogródka botanicznego. Do Instytutu należy

(44)

43

Udział w wystawie wiedeńskiej 1873 r. Gdy w r. 1873

urządzono wystawę powszechną w Wiedniu, Papłoński wybrał się na nią z dwoma nauczycielami. Trzeba było widzieć, z jakim interesem przysłuchiwał się wtedy obra­ dom pierwszego kongresu ociemniałych, z jaką drobiazgo- wością rozkładał na wystawie wyroby Instytutu, z jaką mło­ dzieńczą energią szukał pogawędek z Niemcami „przy pi­ wie", utrzymując, że tym sposobem wiele też nauczyć się można. Zamarzył nawet o zwołaniu następnego kongresu międzynarodowego do Warszawy.

Muzeum pedagogiczne. Najbliższym praktycznym re­

zultatem zwiedzenia wystawy było zaprowadzenie w Insty­ tucie w r. 1875 muzeum pedagogicznego. Umieszczono w niem różne zbiory i wiele pomocy naukowych, tak że wykłady początków fizyki, zoologii, mineralogii, geografii i poniekąd historyi odbywały się w owem muzeum.

Ulepszenia sanitarne. Zapewne też pod wpływem

wystawy wiedeńskiej Papłoński zaprowadził znaczne, jak na ów czas, ulepszenia sanitarne. Zakład hydrauliczny Mizer­ skiego, przy udziale świeżo przybyłego z zagranicy młodego, zdolnego inżyniera Chądzyńskiego, dokonał w r. 1877 ska­ nalizowania połowy gmachu, a także urządził umywalnie w sypialniach, w których ruchome miski kuliste, obracające się na czopach poziomowych pod kranami wodociągowymi, odznaczyły się pomysłowością, dając do mycia wodę bie­ żącą.

Udział iv iwystawie paryskiej 1878 r. Na wystawę

(45)

może, że zyskał na wystawie uznanie specyalistów, poklask jednak głośny, na który niezawodnie liczył, nie ujawnił się w żadnej realnej postaci.

Rozgłos Instytutu. Liczne wizytacye. Instytut zyski­

wał coraz większy rozgłos w kraju i za granicą. Publiczność zwiedzająca zakład bywała coraz liczniejsza; w poniedziałki, na ten cel przeznaczone, goście literalnie przeszkadzali wy­ kładom. Publiczność tern więcej ciągnęła do Instytutu, że jako zakład humanitarny, jako osobliwość Warszawy, nie był on pomijany nawet przez osoby panujące. Kronika- zakładu wylicza trzy podobne wizyty: cesarz Aleksander II zwiedził Instytut w r. 1879, — wcześniej, bo w r. 1876, zwiedził go ówczesny następca tronu Aleksander Aleksandrowicz, takąż wizytę powtórzył w r. 1884 jako cesarz Aleksander III. — Dostojnicy, przejeżdżający przez Warszawę, jak np. w r. 1884 poseł papieski, arcybiskup Vanutelli, nie pomijali Instytutu. Zwiedzali też i badali Instytut dyrektorzy, przełożone, nau­ czyciele innych zakładów naukowych z Moskwy, z Peters­ burga, z Odessy, z Poznania.

Instytut Lwowski wzoritje się na {Warszawskim.

Lwowski zakład Głuchoniemych reformował się w r. 1876 na wzór Instytutu Warszawskiego. Powoływano nauczycieli warszawskich do Lwowa lub też przysyłano kandydatów, aby się specyalizowali.

Podwyższenie etatów. Ustawa Instytutu z r. 1866 ozna­

cza płace nauczycieli, znośne być może na swój czas, ale niewystarczające. Uznawał tę niedostateczność Papłoński i wyjednał niektórym nauczycielom skromne dodatki ad per- sonam. Była to paliątywa, ostatecznie zastąpiona w r. 1884 podwyższeniem etatów, dla którego wyjednania jeździł do Petersburga. Podwyższenie to, nie nadzwyczajne wprawdzie, wynoszące około 25%. wpłynęło na losy niektórych nauczy­ cieli i ich rodzin.

(46)

po-45

dobnie jak Falkowski, od samego początku po objęciu In­ stytutu uważał się za rzecznika i opiekuna wszystkich upo­ śledzonych. Idąc za przebrzmiałą już naonczas myślą Gra- sera, marzył o możliwości nauczania głuchoniemych w ro­ dzinach i w szkołach elementarnych. Pierwszym podręczni­ kiem, do którego rękę przyłożył, był przewodnik nauki wy­ mawiania dla rodziców i nauczycieli. Wkrótce też opraco­ wał ustawę „Towarzystwa w imię miłości bliźniego", którego zadaniem miała być opieka nad wszystkiemi niepełnozmy- słowemi istotami w kraju, przy współudziale rad opiekuń­ czych i gmin. Projekt ten nie został zatwierdzony. Myśl przecież, że głuchoniemi, których zaledwie mała cząstka do- staje się do zakładu, nie mogą pozostać bez nauki, nie spełzła na niczem.

Seminaryum dla nauczycieli głuchoniemych. W r. 1872

wyjednał Papłoński przepisy dla Seminaryum nauczyciel­ skiego przy Instytucie, mocą których osoby, posiadające świadectwo nauczania początkowego mogły obznajmiać się z metodami kształcenia głuchoniemych, a po złożeniu egzami­ nu z tej specyalności otrzymywać odpowiednie świadectwo. Środek ten powiększył liczbę osób, mogących zająć się głu­ choniemymi.

Zapoczątkowanie szkól prowincyonalnych. Oddziały równoznaczne Instytutu Warszaioskiego. Niestrudzony ten

(47)

Papłoń-ski jednak nie zrażał się niczem: czego nie dokonano w kra­ ju, dokonał on sam w Warszawie, zakładając w 1880 roku szkołę przychodnią dla głuchych przy ulicy Piwnej pod na­ zwą Oddziałów równoznacznych Warszawskiego Instytutu.

Towarzystwo głuchoniemych i Toioarzystwo ociemnia­ łych. W ciągu lat następnych powrócił Papłoński do troski

o los byłych wychowańców Instytutu, organizując w 1883 r. Towarzystwo głuchoniemych i Towarzystwo ociemniałych; założył też Gospodę dla głuchoniemych, wyjednawszy odpo­ wiednie ustawy.

Folwark Uwieliny. Troska o upośledzonych nie opusz­

(48)

47

dzieła; silne ataki sercowe osłabiły podkopane już zdrowie, a niełatwa była sprawa z folwarkiem obdłużonyin, zdewa­ stowanym, kilka mil oddalonym od Warszawy. Umarł Pa- płoński 28 listopada 1885 r. Urządzenie zakładów uwieliń- skich przechodziło siły jednego człowieka, a nawet całego ciała nauczycielskiego Instytutu, oddanego pracy w murach miejskich. Mogło to nastąpić tylko przy szerszej pomocy społecznej. To też następca Papłońskiego, ks. Jagodziński podpisał akt urzędowego zrzeczenia się Uwielin.

Dla uwydatnienia całokształtu działalności Papłońskie­ go, dodać tu musimy, że wielostronne zajęcia nie wyczerpy­ wały w zupełności jego energii. Brał czynny udział jako specyalista w długich pracach przygotowawczych Towarzy­ stwa Osad rolnych i przytułków rzemieślniczych, które to Towarzystwo otworzyło wreszcie zakład dla nieletnich prze­ stępców w Studzieńcu w r. 1876. Zajmował się też żywo myślą utworzenia u nas zakładu dla głuptaków i idyotów; w związku z tą myślą jest dwukrotna jego podróż po kra­ jach skandynawskich w r. 1872 i 1879 *). Następnie nie odmówił współdziałania przy tworzeniu kasy przezorności i schroniska dla nauczycielek. Ojcował hrabiance Platerów- nie przy wprowadzeniu w życie ważnej w swoim czasie szkoły praktycznej dla panien, co się wielce nie podobało kuratorowi Apuchtinowi. Wygłaszał kilkakrotnie odczyty publiczne. Próbował nawet belletrystyki. Nie skąpił też rad pedagogicznych rodzinom arystokratycznym, w których nawet dawał lekcye początkowe w charakterze instruktora.

Co jeszcze pozostało do zrobienia. Nie możemy utrzy­

mywać, aby nie pozostało już nic do zrobienia po Papłoń- skim: potrzeba było ulepszyć żywienie i odziewanie dzieci, potrzeba było wniknąć w warunki hygieniczne zakładu i

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Koło Polskie stwierdza, że jedynem dążeniem narodu polskiego jest odzyskanie zjednoczonej niepodległej Polski z dostępem do morza i uznaje się solidarnem z

łała. Niemniej składanie przysięgi odwołane nie zostało i miało się odbyć w koszarach 3 pułku piechoty. Przed składaniem przysięgi Szef Sztabu Legjonów

Wobec tego postanowiłem trzymać się w działalności swej w Radzie Stanu jedynie sprawy wojska2. Przy w szystkich próbach tworzenia wojska charakterystyczną c e

Od państwa więc, z pod którego opieki i wpływów wyzwolić się chcemy, w chwili gdy naród cały o zjednoczenie i niezawisłość woła, polityk polski za swą

Wszelkie dążenie do narzucenia nam króla czy regenta, czy to przez okupanta, czy też przez reakcyjne żywioły społeczeństwa polskiego, zanim w sprawie formy

runki pracy, mogło i winno było być jej natychmiastowe rozwiązanie się, nie dlatego, żeby możność oparcia się Polski o państwa centralne m iała być już

Oktober 1917 zur Werft Danzig kommandiert (Staatss. 1917.) Schulz, Marine-Baurat für Schiffbau, von dem. Kommando zur Bauaufsicht bei den Vulcanwerken Stettin abgelöst und mit

Aprzyjaźni ględem Rosji politycypolscy jeszcze w ciągu wojny obecney wypowiedzieli się /granica celpą polsko - rosyjską w interesie gospodarczego rozkwitu Polski,. litycznie