• Nie Znaleziono Wyników

W drodze do Petersburga : (z życia Lubeckiego)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W drodze do Petersburga : (z życia Lubeckiego)"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

W drodze do Petersburga

(Z ŻYCIA LGBECKIEGO)

IV

j f а X i ł w i e.

Z Brześcia prow adził trakt pocztowy do P etersb u rg a na Ko- bryń, Słonim, Nieśwież, Mińsk, Orszę, G orodec i Gatczynę, 1300 wiorst. Lubecki w olał skręcić do Białegostoku, skąd miał przed sobą znowu głów ny trak t na Grodno, W ilno, Święciany, Brasław i Psków, łączący się z mińskim traktem w odległości stu niespełna w iorst od G o ro d c a 1). Blizko o sto w iorst krócej, a przytem droga prow adziła na W ilno. Feldjegier jechał przed powozami posłów

i starał się o konie na stacyach.

-Nim dojechali do P etersburga, inny feldjegier pędził tym sa­ mym traktem ze stolicy, poprzedzając dwóch dygnitarzy, których Cesarz w ypraw ił do K onstantego. Pierwsz}^ generał-adjutant Orłów, w yjechał z P etersb u rga w nocy 8/20-go grudnia, z listem tej sa­ mej d a tj\ Drugi puścił się za nim w drogę nazajutrz wieczorem,

„z komunikacyami poufniejszej natury od J. C. Mości" (charge de Communications p lu s intim es de la p a r t de S . M. I’Em pereur); był to tajny sowietnik F ieodor Piotrow icz Opoczytiin, konfident i oso­ bisty przyjaciel W . K sięcia2). Nasi podróżni spotkali się z nimi zapewne w drodze. Lubecki byłby dał niezawodnie kilka lat życia,

O b. N o w y k a le n d a r z y k p o lity c z n y n a r. 1830. W a r s z a w a , J. N e tto , str. 568, 572: o b a tra k ty z w y m ie n ie n ie m sta c y j p o c z t o w y c h i o d le g ło ś c i.

2) L ist a m b a s a d o r a hr. F ic q u e lm o n t d o M e tte r n ic h a z 9 (2 1 ) g r u d n ia 1830. H . H . u S t. A r c h iv w W ie d n iu .

(3)

W D R O D ZE DO PE T E R S B U R G A . 3 6 3

gdyby mógł się dowiedzieć, z с z e m jechali ci obydwaj dawni jego znajomi. A O rłów wiózł odpowiedź na włodawski list K on­ stantego: „Jeźłi z tych dwóch narodów i tych dwóch tronów jeden ma zginąć—mogęż ja chwiać się choćby przez jed n ą chwilę? T y sam tegobyś nie uczynił. Położenie moje ciężkie, odpowiedzial­ ność straszna, ale sumienie nic mi nie w yrzuca w stosunku do Polaków i mogę Cię upewnić, że mi nic nie będzie wyrzucać. W y ­ pełnię względem nich wszystkie ciążące na mnie obowiązki, aż do ostatnich granic możliwości; nie napróżno złożyłem przysięgę i ni­ gdy jej nie złamałem; niechaj w yrzut za wszelkie okropne skutki

tego faktu, gdyby ich uniknąć nie można, spadnie wyłącznie na tych q u i en sont coupables. Аминъ" J).

U roczyste zakończenie z francusko - cerkiewnem zaklęciem — nie było bez pewnej gorzkiej aluzyi do samego W . Księcia, który pisał z W łodaw y, że „serce mu się krw awi", a niedalej jak w maju tego samego roku, podczas ostatniego sejmu w W arszaw ie, nie­ mało kłopotu spraw iał Mikołajowi brutalnością swoją względem Polaków 2)... ') Ш ильдеръ, Ими. Николай Первый, II, 473. 2) T a m ż e . str. 227. G e n e r a l ad ju tan t B e n k e n d o r I p is z e o p o b y c ie s w o im w W a r s z a w ie n a o sta tn im s e jm ie w m a ju 1830: « W K r ó le s tw ie n ic s ię n ie z m ie n iło o d r o k u p r ó c z te g o c h y b a , ż e w z r o s ło j e s z c z e n ie z a d o w o le n ie z sa ­ m o w o li C e s a r z e w ic z a . W s z e lk a n a d z ie ja o d m ia n y n a le p s z e z n ik ła w ś r ó d P o ­ la k ó w , a n a w e t w ie lu R o s y a n z o t o c z e n ia C e s a r z e w ic z a p r z y c h o d z iło d o m n ie z w ie r z a ć s ię z e s k a r g a m i i z p o w s z e c h n e m s z e m r a n ie m . J a z a c h o w y w a łe m s i ę o s tr o ż n ie w o b e c ta k ich z w ie r z e ń ; oni je d n a k b y li w s z y s c y tak j e d n o m y ś ln i i tak s z c z e r z y , ż e m im o w o li o b u d zili w e m n ie w s p ó łc z u c ie ku P o la k o m a b a r ­ d z iej j e s z c z e ku C e s a r z o w i, z p o w o d u j e g o tr u d n e g o , o k r o p n e g o p o ło ż e n ia . C e s a r z e w ic z w o s o b is t e m z e tk n ię c iu z n im o k a z y w a ł z a w s z e u s z a n o w a n ie i w ie r n o p o d d a ń c z ą p o k o r ę , a le w o b e c m in is tr ó w a n a w e t w r o z m o w a c h z b liż ­ s z y m i s o b ie n ig d y n ie u k r y w a ł s ię z u s ta w ic z n ą o p o z y c y ą . N a j m n ie j s z e s p r z e ­ c iw ie n ie s ię w p r a w ia ło g o w g n ie w , n a w e t je ś li C e sa r z k o g o p o c h w a lił z m ie j­ s c o w y c h u r z ę d n ik ó w , w o j s k o w y c h i c y w iln y c h , on n a ty c h m ia s t o d z y w a ł s ię z c ie r p k ą n a g a n ą , a n a w e t g o r z k o d a w a ł u c z u ć s w o j e n ie z a d o w o le n ie ty m s a ­ m y m u r z ę d n ik o m , k tó r y c h C e s a r z o w i p r z e d s t a w ił do n a g r o d y . M o żn a b y b y ło ju ż w ó w c z a s p r z e c z u ć b liz k o ś ć r e a k c y i i bu ntu , g d y b y te n a r z e k a n ia n u r t o w a ły w u k ryciu ; o n e je d n a k o b ja w ia ły s ię z u p e łn ie ja w n ie » . T e n s a m g e n e r a ł B e n k e n - d o r ff, j e d e n z n a jb a r d z ie j z a u fa n y c h p o w ie r n ik ó w c e s a r z a M ik ołaja, o p o w ia d a p o d o b n ie z c z a s ó w k o r o n a c y i M ik ołaja w W a r s z a w ie (1829), ż e n a u r o c z y s ty m b a n k ie c ie s ie d z ia ł p r z y s t o le p o m ię d z y p o s ła m i s e j m o w y m i, k tó r z y sk a r ż y li s ię p r z e d n im n a n ie z n o ś n e g r u b ia ń stw o K o n s ta n te g o , p o d n o s z ą c z a r a z e m g r z e c z ­ n o ś ć „ n o w e g o k r ó la ”; z a p e w n ia li a d ju ta n ta c e s a r s k ie g o , ż e c h ę tn ie o d d a lib y M ik o ła jo w i s w ą k o n s ty tu c y ę z e w s z e lk im i je j p r z y w ile j a m i, b y le b y r z ą d z ił n im i „ b e z p o ś r e d n io ” , ja k r z ą d z i R o s y ą . T a m ż e , II, 223.

(4)

G dyby Lubecki znał treść przytoczonego listu, z którym roz­ minął się w drodze do Petersburga, czyżby nie mógł w nim za­ czerpnąć otuchy? Listu nie znał, autora listu znał jednak, jak mało kto...

Czas był drogi. Spotkanie z W . X. K onstantym zabrało czte­ ry dni, od 12-go do 15-go grudnia; dopiero 16-go posłowie puścili się w dalszą podróż, i nie szczędząc sil ani zdrowia, przebyw ali na dobę około 200 w iorst. 18-go zatrzymali się w W ilnie, w sam dzień imienin Cesarza Mikołaja. W dalszą — zdaje się — drogę trzeba było wyruszyć sanną; już to samo zmuszało do niezbędnych zarządzeń, W ilno zresztą — to jedyny punkt w całej drodze, gdzie można było w razie pomyślnym dowiedzieć się czegoś o P e­ tersburgu.

W W ilnie zastali już przybyłego świeżo ze stolicy generała Chrapowickiego, adjutanta cesarza Mikołaja. W ysłano go tam natychm iast po nadejściu pierwszych wieści o warszaw skich w y­ padkach, potir у voire ce qui s’у passe, pisze 1/13 grudnia austry- jacki am basador przy Dworze petersburskim ; dodaje przytem: On saii que l’esprit n y est pas tres bon; l’Universitć у rassemble bcau- coup de jeunes gens...4).

Lubecki był od r. 1816 do 1823 nom inalnym wileńskim g u ­ bernatorem , stale urlopow anym dla ówczesnych układów likwida­ cyjnych; jeszcze przez całe dwa pierw sze lata swojego m inister­ stwa, do 16 października 1823, nie przestał być oficyalnie w ileń­ skim gubernatorem . O dtąd dopiero miejsce jego zajął dotychcza­ sowy w icegubernator H orn, którego Lubecki za przjrjazdem do W ilna zastał jeszcze na stanow isku gubernatora: były to jednak ostatnie chwile gubernatorskich rządów H orna, w kilka dni potem objął jeg o urząd radca stanu Obrezkow; nowe czasy w ymagały nowych, „sprężystych" ludzi. I generał - gubernatorem wileńskim był jeszcze stary Rimskij-Korsakow, daw ny i dobry Lubeckiego znajomy; i on dopiero po kilkunastu dniach ustąpił miejsca Chra- powńckiemu. A na W ielkiej ulicy, w gmachu kuratoryi okręgu naukow ego, rządził następca księcia Adama, potężniejszy od w szyst­ kich generał-gubernatorów , senator Nowosilcow. Od niedawna był w W ilnie; wyjechał z W arszaw}7 tuż przed samem powstaniem... „Senator" umiał milczeć; raz jednak wino rozwiązało mu język. Na obiedzie u gubernatora opowiadał interesującą historyę, która rzuca 364 w D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A .

*) L is t h r a b ie g o d e F ic q u e lm o n t d o M e tte rn ic h a z 1 (13) g r u d n ia 1830 (№ 8 2 /A ), H . H . u S t. A r c h iv w W ie d n iu .

(5)

niemało światła na genezę pow stania. „Na dw a dni przed w y­ buchem — to własne słowa Nowosilcowa — dziwił mi się W . X. K onstanty, że jestem tak spokojny i że jak zwykle przechadzam się po mieście. O dpowiedziałem mu na to, że niema jeszcze dla mnie żadnego niebezpieczeństw a, ponieważ wiem dokładnie, k tó ­ rego dnia i o której godzinie nastąpi w ybuch (je connais le jo u r et Vhetire du mouvement) i że tem samem będę miał czas usunąć się z widowni". Po trzeźwemu nie byłby chyba S enator czynił tak szczerego wyznania; wiadomo, ja k niebezpieczni agents provoca- teurs znajdowali się w tajnej policyi Nowosilcowa; tak też a nie inaczej to ciekawe wyznanie zrozumieli w spółbiesiadnicy na gu- bernatorskim obiedzie :).

Miał więc Lubecki czem czas zapełnić w W ilnie, i to nie bez pożytku dla swojej misyi, w śród przygotow ań do dalszej drogi; nie mówiąc o polskiem tow arzystw ie, znalazł tylu starych znajomych między pierwszemi rządowemi figurami litewskiej stolicy! Przejazd Lubeckiego przez W ilno wielkie w yw arł w rażenie. Oto słowa m ło ­ dego człowieka, który właśnie naów czas przebyw ał w W ilnie, w y­ bierając się do pow stania; „Lubecki, ja k przynajmniej pogłoski cho­ dziły, miał powiedzieć, że w pow staniu K rólestw a Polskiego nie idzie wcale o (polskie) gubernie, o Litwę, że jedzie do P ete rsb u r­ ga w tej nadziei, że wszystko skończy się bez w ystrzału, że Ce­ sarz przychyli się zapewne do żądania K rólestw a, t. j. żeby w oj­ ska rosyjskie nie konsystow ały w K rólestw ie i aby zniesione były opłaty akcyzy i soli (!!). Pogłoski te, lubo wielce oburzafy, nie nadw ątliły jednak wiele dobrego ducha i nie ściągnęły na L ube­ ckiego powszechnych złorzeczeń. Byli, co w nim widzieli K onrada W allenroda, i kiedy razu jednego, podobno dla rozruchów z po­ w odu cholery, poczta w swoim czasie z P etersb u rg a nie nadeszła, rozgłoszono, że X. Lubecki zrobił w P etersb u rg u rew olucyę..."2).

Bardzo charakterystyczne św iadectw o. G orąca młodzież, za­ trzym ana w W ilnie przez Pelikana na w akacye świąteczne, w sku­ tek wieści o wybuchu pow stania, m arzyła o niepodległej Polsce od morza do morza. O blana zimną wodą, oburzona na Lubeckie­ go, szydziła z poselstw a D yktatora, że M inister Finansów ulgami akcyzowemi spodziew a się uśmierzyć pow stanie. Starsi zaś inaczej rozumieli rezerw ę „swego" K sięcia-M inistra. Litwini szczycili się

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 365

') P a m ię tn ik i Fr. h r . S k a r b k a (P o z n a ń , 1878), str. 188. . 2) P a m ię tn ik A n d r z e ja P r z y a łg o w s k ie g o , P a m ię tn ik i p o ls k ie , w y d a w a n e p r z e z X a w e r e g o B r o n ik o w s k ie g o , t. I (P a r y ż , 1848), str. 116.

(6)

Lubeckim; gdy już naw et misya jego spełzła na niczem, nie prze­ stali mu wierzyć: Lubecki, szczwany lis, nie darmo pozostał w P e ­ tersburgu...

W portfelu zaś Lubeckiego zam knięta była instrukcya dla poselstw a, przez niego samego zredagowana, a podpisana przez D yktatora. Między postulatam i, w tej instrukcyi zestawionymi, voeux de la Nation pour servir de bases aux negotiations a oiw rir, dw a główne punkta odnosiły się do „polskich gubernii": 1) roz­ szerzenie, w myśl traktatów , konstytucyi K rólestw a na Litwę, W o ­ łyń, Podole i Ukrainę; 3) zwołanie, z term inem 1-go maja 1831 r., Sejm u W alnego, do któregoby pow ołano nietylko posłów i depu? tow anych z K rólestw a, ale także posłów i deputow anych powyżej wyrażonych prowincyj, połączonych z K rólestw em " 1).

Lubecki, rzecz jasna, nie pokazyw ał tej instrukcyi w W ilnie, a powyższe dw a pu n k ta zataił niezawodnie zupełnie w rozmowach ze znajomymi. Co innego było nalegać w W arszaw ie, by t a m „udawano" gotow ość wkroczenia na Litw ę i taką dem onstracyą poparto działania misyi. W W ilnie nie wolno było igrać z ogniem; tem peratura i- tak była wysoka; raczej należało hamować wybuch, conajmniej, zdaniem Lubeckiego, przedwczesny. Lada iskra mo­ gła rozniecić pożar. Na poddaszach oddawna, późnymi wieczorami, rozlegała się studencka piosenka na nutę Gaudeamus'.

N ie c h ż y ją k o m is s y j e do ś le d z e n ia k lu b ó w , . V iv a t B a jk o w , N o w o s ilc o w

I k o c h a n k a ty c h w is ie lc ó w , V iv a t k s ię ż n a Z u b o w .

T eraz zaś, „gdy sołdat jaki spostrzegł akademika albo w ogó­ le młodego człowieka w cywilnem ubraniu, podchodził ku niemu i pytał po cichu: Izwolłie barin, kupitie u mie:nia porochu, my zna- jem , czto W am nadobnyj“...2).

Rozpowiadano, że jakiś sołdat, stojący na szyldwachu, wi­ dział o samej północy rycerza na białym koniu, ja k przelatyw ał ponad domami, od O strej Bram y do kated ry ...3).

Sądząc po W ilnie, musiał Lubecki wywieść stam tąd w raże­ nie, że jego rodzinna Litw a zaleje się niechybnie krw ią i pożogą, 366 W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . p A r ch . sz c z u c z . A / ‘28; p o r . S m o lk a , „Z ż y c ia m in istr a L u b e c k ie g o " , B i­ b lio te k a W a r s z a w s k a , m a r z e c 1906. 2) Z e w s p o m n ie ń A . L . N ie w ia r o w ic z a , „ Z b ió r p a m ię tn ik ó w d o h is to - r y i p o w s t a n ia p o ls k ie g o z r. 1830/1 ( L w ó w , 1882), s tr . 434, 463. 3) P a m ię tn ik A . P r z y a łg o w s k ie g o , 1. c. 83.

(7)

W D RO DZE DO PE T E R S B U R G A . 3 6 7

jeśli mu przyjdzie pow racać wileńskim traktem —bez istotnych zdo­ byczy w przedmiocie 1-go i 3-go punktu instrukcyi. Nie myślał, że ani tego traktu, ani swej Litw y już w życiu nie zobaczy; do­ piero w trum nie znajdzie się na trakcie wileńskim...

L itw o , o jc z y z n o m o ja . . . .

W parę tygodni po wyjściu „Pana Tadeusza" Lubecki przyje­ chał do Paryża i przebyw ał tam blisko trzy lata. Czytał w ówczas zapewne now y poem at Mickiewicza, choć wogóle nie lubił „ksią­ żek pięknym stylem pisanych", a kto wie, czy ten zimny mąż sta­ nu i finansista nie ocenił wówczas lepiej arcydzieła polskiej poe­ zja od K rasińskiego i wielu krytyków emigracjjjnych...

Ile c ię c e n ić tr ze b a , te n ty lk o s ię d o w ie ,

K to c ię s tr a c ił. D z iś p ię k n o ś ć tw ą w c a łe j o z d o b ie W id z ę i o p isu ję , b o tę s k n ię p o to b ie .

I Lubecki «tęsknił» na paryskim czy petersburskim bruku Ł), odkąd stracił tę Litwę, do której się przj^wiązał w najlepszych swoich latach, nim go w icher publicznego zawodu porw ał z ro ­ dzinnej ziemi w r. 1810, by w ciągu następnych lat dw udziestu gościem go tjdko czasami tam przesunąć, w ostatnich 16 latach życia zamknąć mu drogę do «litewskich gubernii» i dopiero w r. 1846 zwrócić litewskiej ziemi m artw e zwłoki najrozumniejszego Litwina.

Był to Litwin do szpiku kości, i właśnie Litwin z pokolenia H rabiów , Sędziów, A sesorów , Rejentów, młodszy od W ojskich i Podkomorzych, choć dobry ich znajomy, zbyt tylko silna i odrę­ bna indywidualność, żeby można w śród figur poem atu wskazać typ jakiś, pokrew ny Lubeckiemu. Z tej atm osfery w chłonął tyle polskości, że zginął w nim ze szczętem muszkieterski praporszczyk z krestem za Novi, Lecco i Marengo; że miłością Litw y ogarnął Polskę, i wiernie, z wytężeniem wszystkich sił służył jej i na tam ­

!) T ę s k n o t a do L itw y i do w s i lite w s k ie j p r z e b ija s iln ie w lis ta c h L u - b e c k ie g o do ż o n y , p is a n y c h z P e te r s b u r g a w k o ń cu r. 1831 i n a p o c z ą tk u 1832 w ś r ó d p r o je k tó w z u p e łn e g o u s u n ię c ia s ię o d p u b lic z n e g o z a w o d u i o s ie d le n ia n a L itw ie ; w d a w n ie js z e j k o r e s p o n d e n c y i c z a s e m ty lk o o d z y w a ją s ię p o d o b n e a k cen ta , ż a l z a u lu b io n e m p o lo w a n ie m n a lis y i t. p. A r ch . sz c z u c z . D /2 .

(8)

3 6 8 W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A .

tym brzegu Niemna i Bugu. I tam jednak najmilej było mu ota­ czać się Litwinami, ściągał też do W arszaw y w ielu starych znajo­ mych z typu Rejenta, albo naw et H rabiego, w przęgał ich do biu­ row ego kieratu i popierał gorąco, bo wdęcej ufał litewskiem u su­ mieniu i gorliwości, niż lotnym Koroniarzom, z którymi, swoją drogą, sam miał dużo wspólnego.

Młodszego pokolenia nie znał i niewiele rozumiał: gdy G u­ staw u Bazylianów w K onrada się przeobrażał, on właśnie w tedy przestał być nominalnym wileńskim gubernatorem , oddaw na już utonął w spraw ach K rólestw a K ongresowego i zażarte wprawdzie staczał zapasy z Nowosilcowem, na odmiennym jednak zupełnie,

warszawskim gruncie... .

Dziwna była to praw dziw ie psota losu, która tego Litwina porw ała z Litw y i rzuciła nad W isłę, w zaraniu publicznego zawo­ du, kiedy jego w idnokrąg polityczny zasklepiał się na Litwie, ma­ jącej pod swoje skrzydła przygarnąć cały obszar dawnej Rzeczy­ pospolitej, ze stolicą w W ilnie, z odzyskaną naw et dla W ilna, nie dla W arszaw y, biblioteką Załuskich... Mniejsza wreszcie o punkt ciężkości, nad Niemnem czy nad W isłą; po utw orzeniu K rólestw a K ongresowego, Lubecki znów na Litwie znalazł pole działania i m yślał niezawodnie, że trzyletni pobyt w W arszaw ie, trzyletni udział w tamtejszym Rządzie, będzie w jego zawodzie przelotnym epizodem, nie bez w artości, bo w W arszaw ie nie mało się nau­ czył, a na Litwie nie było rzeczywiście co robić w ciężkich latach od 1812 do 1815. Co innego ‘po kongresie wiedeńskim , kiedy „W skrzesiciel Polski", konstytucyjny król, miał do K rólestw a Kon­ gresow ego przyłączyć „polskie gubernie" i do dzieła tego potrze­ bow ał w spółpracow ników . Pierw szym — przygotow aw czym — kro­ kiem było usunięcie R osyan gubernatorów , pow ołanie Polaków. Lubecki został na razie grodzieńskim gubernatorem ; tam był nie­ daw no gubernialnym marszałkiem, tam leżały jego majątki. L e­ dwie jednak objął urzędowanie, uznano w Petersburgu, że szkoda Lubeckiego dla G rodna. W lipcu 1816 ustąpił miejsca S tanisła­ wowi Niemcewiczowi, sam zaś miał objąć rządy w stolicy kraju, gdzie równocześnie w icegubernatorem został Zyberg-Plater, brat rodzony dwóch najbliższych Lubeckiego przyjaciół i politycznych w spółpracow ników w r . 1811 i 1812, Kazimierza i Ludw ika Platerów .

Był to krok m ądry i przezorny, rokujący jaknajlepsze nadzie­ je. Można było w nim widzieć świadome celu postępowanie,

w myśl znanego program u A leksandra I. „Ufności tylko i cier­ pliwości — pow tarzał tyle razy — a będziecie mieli Polskę całą,

(9)

z calą w aszą narodow ością jakiej sobie życzycie. Chociaż jestem potężny, nie wszystko mogę, mam trudności do pokonania; lecz przy Boskiej i przy waszej pomocy spełnię wasze i moje nadzie­ je 11 ‘). W czem była największa trudność? O d lat dw udziestu zwiększyła się po drugim i trzecim rozbiorze Polski pokaźnie licz­ ba intratnych, w yjątkowo intratnych posad, cenny przybytek w w y­ posażeniu tej mnogiej, a zawsze głodnej oligarchii, zarówno „sztat- skiej11, ja k i „w ojennej11, z której interesam i „Sam ow ładca11 musiał się liczyć. Po kongresie w iedeńskim liczba tych posad była jesz­ cze dość skromna, dopóki w polskich guberniach sądow nictw o znajdowało się w ręku obyw atelskich urzędników z wyboru, a cala edukacya publiczna nie przynosiła żadnem u „M oskalowi11 ani jednej kopiejki. Niechby tylko i ,z tem oswojono się w P etersb u rg u i w głębi Rosyi, że także i gubernator, w icegubernator, sowietnik i kaznaczej—to w polskich guberniach sami tylko Polacy, niechaj- by się udało jeszcze znaleść ekw iw alent za ten ubytek w stanie posiadania czynowniczej arystokracyi: zrnniejszyłyby się były nie­ zmiernie „trudności nie do pokonania11.

Równie ważne były reform y na polu wojskowości: korpus litewski pod kom endą naczelnego wodzawo jsk a polskiego; polskie barw y w um undurow aniu litewskiego korpusu, nadew szystko zaś ścisłe zastosow anie terytoryalnego system u w urządzeniu tego kor­ pusu i dalszem kom pletow aniu, krok pierw szorzędnej wagi, o któ­ rym Mikołaj w r. 1827 słusznie powiedział, żę w skutek niego po jakich dziesięciu latach litewskie pułki z nazw y tylko byłyby ro­

syjskimi, w rzeczywistości zaś polskimi (ne seraient russes de que nom et polonais dans le fa it) 2). Lubecki zrozumiał doskonale donio­ słość tych zarządzeń; widać to z jego listów do A dam a C zartory­

skiego. „Mówią, że W . Książę ma mieć takoż moc nad wojskiem

rosyjskiem (w polskich guberniach), jak i nad polskiem, i ...wprost do Cesarza tylko raporta przysyłać... Jeśli to praw da, mielibyśmy pow ód cieszenia się, bo choćby się zaczęło połączenie wojsk pod jednego, byle się zakończyło na połączeniu potem choć Litw y...11 „Onegdaj W . Książę tu przyjechał i wiadomości z nim przybyły następujące: ma formować dwa pułki litewskie, jeden gwardyjski konny, drugi piechoty... Z tego Książę ujrzy, przynajmniej mnie

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 3 6 9

ó P a m ię tn ik i K a jeta n a K o źm ia n a , III, (K ra k ó w , 1865), str. 71.

3) Ш ильдеръ, П мператоръ Николай Первый, I, str. 534 u w . 453: p o r. ta m że c ie k a w ą k o r e s p o n d e n c y ę M ik ołaja z K o n sta n ty m w ty m p r z e d m io c ie , a z w ła s z c z a u w . 450. 455.

(10)

się tak wydaje, że M onarcha nie napróżno w Paryżu, w W iedniu i w W arszaw ie nadzieję Polaków połączenia zapow iadał, a gdzie pierw szy krok od w ojska się zaczyna, tam słabych niem a funda­ mentów..." 1).

Na nieszczęście, w tych samych listach, gubernator wileński donosił kuratorow i wileńskiego okręgu naukow ego rozmaite szcze­ góły o długim pobycie Nowosilcowa w P etersburgu, now iny z dru­ giej ręki. Był to rok 1817. „Przyszedł list z P etersburga, uw ia­ damiający, że Nowosilcow 24 maja v. s. przj/jechał, że przez 4 dni praw ie ciągle był z N. Cesarzem". W ówczas i Lubecki ' jeszcze inną niż później miał o Nowosilcowie opinią, Czartoryski zaś rę­ czył za „Senatora", jak za siebie samego: „Daj Boże — mówił — abyśmy między Polakam i wszystkimi bez w yjątku znajdowali tak przychylnych i gorliwych popieraczów Polski..." 2).

G ubernatorow ie Polacy — rzecz dotąd niesłychana — zw iasto­ wali now ą erę w „guberniach polskich". Lubecki, Sulistrow ski, Niemcewicz, Giżycki — same nazwiska starczyły już za program, którego w ypełnienie było im powierzone, t oni sami tak rozu­ mieli, że zadaniem ich będzie przygotow ać wcielenie „gubernij" do K rólestw a. W szkołach wileńskiego okręgu, poczciwi profesoro­ wie gorączkowo zachęcali uczniów gimnazyałnych do pilnego ucze­ nia się polskiej historyi; „wkrótce przyjdą P o l a c y " , mówili ucz­ niom, „i w styd będzie, jeśli litew ska młodzież polskiej histoiyi nie będzie umieć". Na Lubeckiego wszyscy się oglądali. U niego czer­ pali natchnienia koledzy na gubernatorskich urzędach, z nim się porozumiewali co do jednolitości postępow ania. Myślano, że stary generał-gubernator.K orsakow będzie figurą, malowaną; nie było między rosyjskimi generałam i Polaka, coby go mógł zastąpić; po cóż wreszcie, kiedy w krótce nie będzie już w W ilnie generał-gu- bernatora. Tym czasem Lubecki będzie czuwał nad starym w ete­ ranem, żeby w obecnych okolicznościach nie popełnił jakiego nie­ taktu. Podobno i sam K orsakow tak pojm ował zadanie Lube­ ckiego, zdezoryentow any zupełnie w tem nowem położeniu, i nie­ cierpliwie w yglądał przybycia Lubeckiego do W ilna. Nie on sam tylko. Pani Scypionowa, teściowa i siostra Księcia, pisała do cór­ ki z Wilna: „Tu czekają niecierpliwie i utęskliw ie X aw erego; aż

3 7 0 W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A .

') L is t y L u b e c k ie g o d o A . C z a r to r y s k ie g o z 23 c z e r w c z a i 3 w r z e ś n i a 1817, (A r c h . C z a rto r y sk ic h ).

(11)

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 3 7 1

śmiech bierze, słuchając, czego się spodziew ają od niego; gdyby dopraw dy mógł tego dokonać, m usiałby być Bogiem..."

Tym czasem Lubecki, rów nocześnie z nom inacyą na w ileń­ skiego gubernatora, otrzym ał pow ołanie na pierw szego komisarza J. С. K. Mości w warszawskiej „Komisyi T rilateralnej" do ukła­ dów likwidacyjnych z pruskim i austryackim rządem; na razie Z yberg-Plater miał zarządzać gubernią. Na miesiąc przed urzędo- wein ogłoszeniem nominacyi, 14 czerwca 1816, Rim skij-Korsakow pisał do Lubeckiego, naówczas jeszcze grodzieńskiego gubernato­ ra: „Miałem szczęście zdać spraw ę J. C. Mości z treści listu W a ­ szej Excellencyi z 9 maja, na co mi J. С. M. raczył oznajmić S w o -. je życzenie, żeby Książę na tak długo jedynie oddalił się z po­

wierzonej sobie gubernii, ile to będzie nieodzownie potrzebne dla rozpoczęcia i puszczenia w ruch czynności Komisyi likwidacyjnej

w K rólestw ie Boiskiem" T .

Takie było życzenie, więcej niźli życzenie, taka była w roku 1816 „intencya" (intention) Cesarza A leksandra, który dla zamia­ rów swych względem Litwy chciał Lubeckiego mieć w W ilnie gu­ bernatorem . „Intencya"—w ówczas z pew nością szczera i nieuda­ na; inaczej byłby go z G rodna w ypraw ił do W arszaw y, nie kom­ plikując spraw y zbyteczną nom inacyą na w ileńskiego gubernatora. I ta intencya jednak, jak tyle intencyj A leksandra, pozostała in- tencyą: Lubecki tak zagrzązł w bezdennem bagnie likwidacyi, że po wileńskiem jego gubernatorstw ie żaden inny ślad nie pozostał, prócz kilkowierszowej uwagi w „formularnvm spisku": „1816 lip­ ca 20, przeniesiony z grodzieńskiej do wileńskiej gubernii jako gu­ bernator cywilny; tego ostatniego urzędow ania nie objął (въ cho последнюю должность не вступилъ) zajęty osobnemi Najwyż-

szemi poruczeniami w Królestwie Polskiem ". Po pięciu latach,

gdy w brew wszelkim oczekiwaniom zakończył tak szczęśliwie sp ra­ w y likwidacyjne, nie w W arszawie, lecz w Berlinie i w W iedniu w Lublanie dowiedział się od Cesarza, że w prost z W iednia ma jechać czemprędzej do W arszaw}7 i pełnić obowiązki m inistra skarbu. W ypraszał się od tego; odmówić nie mógł. Nominacyę jego poprzedził ów słynny reskrypt, w którym M inister Sekretarz S tanu oświadczył imieniem króla konstytucyjnego i „W skrzesicie­ la Polski": „Do tego już stopnia rzeczy przyszły, iż nie idzie te­ raz o naradzanie się nad utrzym aniem lub zmianą niektórych

urzę-l ) K ró tk i te n i p o b ie ż n y s z k ic p o ło ż e n ia L it w y p o k o n g r e s ie w ie d e ń ­ s k im o p a r ty j e s t n a d o ś ć o b fity c h m a te r y a ła c h r ę k o p iś m ie n n y c h , k tó r e z e b r a łe m d o t e g o p r z e d m io tu i w k r ó t c e s p o d z ie w a m s i ę o p r a c o w a ć .

(12)

372 W D R O D ZE DO PE T E R S B U R G A .

dów, nad dokończeniem lub zaprzestaniem niektórych robót, nad podźwignięciem lub upadkiem ' niektórych budowli, lecz raczej 0 wyrzeczenie względem narodow ego istnienia i najdroższego do­ bra Polaków, bo idzie o stw ierdzenie, czy K rólestw o Polskie m o­ że w teraźniejszej swej organizacyi wydołać z w łasnych funduszów politycznemu i cywilnemu byńowi, którym zostało obdarzone, lub też, czyli ma, niemożność sw ą oświadczywszy, uledz zaprow adze­ niu porządku rzeczy, więcej zastosow anem u do sil swoich szczu­ płości “

0-Jeżeli taki resk ry p t mógł ukazać się w maju 1821, po takpo- myślnem zakończeniu układów likwidacyjnych — t y ł to w każdym razie znak czasu, niem ało dający do myślenia. T e układy bowiem w ydobyty dopiero rzeczywiście K rólestw o z położenia bez wyjścia, w obec nieustalonych, a grożących* mu zupełną ruiną pretensyj pru­ skich i austryackich. Lubecki zaś w ierzył w prawdzie w „inten- cye" A leksandra, znal jednak dobrze otoczenie Cesarza i w szyst­ kiego mógł się po ńiem spodziewać. R eskrypt Sobolew skiego był istotnie czernś więcej, niźli jakim ś straszakiem; znać w nim echo wrogiego Polsce usposobienia w pływ ow ych kół p etersb u r­ skich, które i w finansowem położeniu K rólestw a szukaty pożąda­ nego pretekstu do zamachu na w strętne im zawsze dzieło „niepo­ trzebnej wielkoduszności" Cesarza. Tem się w iele tłumaczy: nie- tydko przyjęcie stanow iska m inistra skarbu w śród nieponętnycli pod każdymi w zględem okoliczności i nie bez osobistej ofiary. Z te ­ go też źródła płynęła bezw ątpienia niezm ordow ana, fenom enalna— rzec można bez przesady—gorliwość i zaciętość' upartego Litwina w zapasach likwidacyjnych, których rezultat miał w takim skła­ dzie rzeczy pierw szorzędne znaczenie politymzne. Wy^godną bo­ wiem i ponętną nie byda bezw arunkow o ta niejasna pozymya g u ­ bernatora w ileńskiego in p a rtib u s, przyw alonego SyTzyfową isto­ tnie pracą, koczującego w Akwizgranie, w Berlinie, w W arszaw ie 1 w W iedniu, w Opaw ie i w Lublanie, gdy na Litw ie coraz w ię­ cej sarkano, że Książę włóczy się gdzieś po świecie i nie dba o najważniejsze in teresa w spółobyw ateli. On zaś, jeżeli nie prze­ stał wierzym w dobre intencye A leksandra, jeżeli się łudził, że da- nem mu jeszcze będzie łączym Litw ę z K rólestw em , m usiał prze- dewszyistkiem pracow ać nad utrzym aniem egzystencyi Królestwa.

‘) A s k e n a z y : „ D w a s t u le c ia ”, ( W a r s z a w a , 1901, str. 372. S c z e g ó ł y o d e - c y z y i L u b e c k ie g o w s p r a w ie p r z y ję c ia te k i m in istr a sk a rb u (p o d c z a s k o n g r e s u lu b la ń s k ie g o w m aju 1821, p r z e d s a m y m o d ja z d e m A le k s a n d r a z L u b ia n y ) w liś c ie L u b e c k ie g o d o S t. G r a b o w s k ie g o z 14 g r u d n ia 1823. A rclt. s z c z u c z . A /24.

(13)

Rozumiał, że n i k t go w tem nie zastąpi; i rzeczywiście, nie było w tem zbytniego rozumienia o sobie.

T en jednak, kto go zaprzągł do jarzm a likw idacji, nie w ró­ żył mu powodzenia; liczjd na to, że Lubecki zmarnuje się w tem jarzm ie, w lik w id acji zagrzęźnie, albo na niej kark złamie — i ni- gdjr już nie wróci na stanow isko gubernatora wileńskiego '). Był to ten sam „Senator", który po tjdu latach, w ostatnich dniach listopada 1830, tak bezpiecznie przechadzał się po W arszaw ie, bo

z n a ł d z i e ń i g o d z i n ę . . . N owosilcow poznał Lubeckiego na

w ylot podczas trzjdetniego koleżeństw a w Najwyższej Radzie, 1813— 1815, i jedjm ie tego kolegę uw ażał za niebezpiecznego czło­ wieka; za niebezpiecznego zwłaszcza na Litw ie, w W ilnie, w roku 1816 i w następnych latach. W jednem się przerachował: likwi- dacya nie zjadła Lubeckiego, w jm iosła go na stanow isko m inistra w K rólestw ie, gdzie tak samo boryrkał się z „Senatorem ", jak da­ wniej z Prusakam i i A ustryakam i. D rugiego celu jednak Nowo­ silcow dopiął jaknajzupełniej: do W ilna już Lubecki nie wrócił. Z a to sam Nowosilcow w swojej własnej osobie złączjd Litw ę z Koroną: jak dawniej, w W arszaw ie „Pełnom ocny D elegow any J. C. Mości przy Radzie Stanu", w W ilnie zaś, od r. 1823, K ura­ to r okręgu naukow ego, a przytem takie samo źródło inspiracyj dla starego Rim skiego-K orsakow a, jakiem przed kilku laty miał b jrć w W ilnie — Lubecki. W iadom o, co „Senatora" wprowadziło do W ilna: ta sam a K onstytucya 3-go maja, w ypisana na niewinnej tablicy szkolnej, ta sama K onstytucya, o której właśnie 11 lat przedtem — w tem samem W ilnie — Lubecki pisał w proklamacyi, przygotow anej dla A leksandra: „ulubioną i powszechnie od was pow ażaną K o n sty tu cja 3-go maja uważam za ustaw ę rządow ą Na­ rodu Polskiego, podług praw ideł której rządzić wami postana­ wiam..." 2).

Siedem lat już minęło, odkąd „Senator" miał te dwie rezy- clencye, i w W arszaw ie i w W ilnie; siedem lat chudych w lristo- ryi Litw j7. A utorow ie kredow ego napisu o K onstytucyi 3-go maja,

W D RO DZE DO P E T E R S B U R G A . 3 7 3

*) N ie tu m ie j s c e n a d o k ła d n e w y j a ś n ie n ie in tr y g i N o w o s ilc o w a i u z a ­ s a d n ie n ie p o w y ż s z e g o p r z e d s ta w ie n ia r z e c z y . G łó w n ą o s o b is to ś c ią , d z ia ła ją c ą w tej s p r a w ie n a z e w n ą tr z , b y ł n a m ie stn ik Z a ją c z e k , k tó r y m N o w o s ilc o w p o s łu ­ g i w a ł s ię tu, ja k ty le ra zy , ja k o n a r z ę d ziem ; w P e t e r s b u r g u s z e d ł m u w te m n a r ę k ę ó w c z e s n y m in is te r se k r e ta r z sta n u Ig . S o b o le w s k i, w n a jle p s z e j w ie r z e , n ie d o m y ś la ją c s ię is to tn e g o c e lu „ c h w ilo w e g o " , jak s ię z d a w a ło , o d d a le n ia L u b e c k ie g o z W iln a .

(14)

od lat siedmiu służyli „bez wysługi" w sołdatach na Kaukazie, zesłani tam jeszcze za panow ania tego samego Cesarza A leksan­

dra, który w prawdzie nie ogłosił przygotow anej w r. 1812 prokla- macyi, ale przedtem i potem tylekroć z takim entuzyazm em odzy­ wał się o K onstytucyi 3-gó maja. Po jeg o śmierci coraz gorzej było na Litwie. W szkołach wileńskiego okręgu, wylękli profe­ sorowie strzegli się choćby najniew inniejszą w zm ianką o przeszło­ ści narodu obudzić gniew i czujność now ego K uratora: zaczęto tu i ówdzie w prow adzać do gimnazyów język w ykładow y rosyj­ ski. G ubernatorow ie Polacy jeden po drugim z^widowni znikali; naj­ dłużej utrzym ał się na W ołyniu Giżycki. W szędzie znać było co­ raz w yraźniejszą tendencyę ku rusyfikacyi; nazyw ano to „zrówna­ niem polskich gubernij z resztą C esarstw a". O d trzech lat w resz­ cie, od r. 1827, gotow ał się z pełną już św iadom ością celu sta­ now czy i zabójczy zamach na Unię; Siemaszko wj^pracował me- m oryał o spraw osław ieniu Litwy i żywo postępow ał na w ytknię­ tej w nim drodze, dzięki bacznej i życzliwej uw adze, z jak ą sam Mikołaj wziął tę spraw ę pod sw ą bezpośrednią opiekę. Rów no­ cześnie—to rzecz bardzo znam ienna — zaczęło się „odpolszczenie" litewskiego korpusu. Dnia 6-go października w yszedł ukaz, stanow iący rzeczywiście pierw szy krok w śród zabójczych zam achów na Unię. D. 9-go listopada w ręczył Siemaszko Cesarzowi swój pam iętny me- moryał, między temi zaś obiema datami mieści się data listu Mikołaja do K onstantego (5-go listopada) z w yrażeniem niezłom­ nej woli cesarskiej w sprawie korpusu litew skiego. M łodszy brat nie śmiał odbierać nad nim kom endy starszem u bratu; żądał jed n ak bezw arunkow o zatarcia polskich znamion litewskich pułków; re ­

kruci wileńscy i podolscy mieli służyć w guberniach Wielkiej Ro- syi, pskowscy zaś i tw erscy na Litwie ty Polskość Litwy, u góry skazana na zagładę, miała jedynego obrońcę—dziwna ironia losu— w Belwederze, w W . Ks. Konstantym...

„Król polski" był jej w rogiem nieprzejednanym . Różne czyn­ niki złożyły się na to u Mikołaja: od błahych w spom nień dłuższe­ go pobytu w W ilnie, gdzie z gw ardyą stał garnizonem w r. 1821 i 1822, aż do silnie utw ierdzonego przekonania, pod w pływ em K a- ramzina, o odwiecznych, nieprzedaw nionych praw ach „Rosyi" do Litwy. Kitem zaś, co te różnorodne czynniki spajał w jednolitą

3 7 4 W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A .

p P o r . L ik o w s k i „ D z ie je k o ś c io ła u n ic k ie g o n a L it w ie i n a R u s i” (1880), 273 i n a s t.— C h o tk o w sk i: „ D z ie je z n iw e c z e n ia ś w . U n ii n a B ia ło r u s i i L it w ie ” (1898), 43, 30 i n a st. — Ш и л ы ер ъ , Имп. Николай Первый, t. I, str. 333, u w . 433

(15)

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 3 7 5

całość niezłomnego systemu, był wzgląd na opinię publiczną, nie narodu, nie społeczeństw a—o tem nie było mowy—lecz generałów i tajnych sowietników. Mężny z natury, Mikołaj się ich nie bał, ale z nimi się liczył; był w tem instynkt i samozachowawczy i sa-

mowładczy. „K w estya polska, ta w ielka kw estya, to niebezpie­

czna skała, o którą rozbiło się przyw iązanie R osyan do A leksan­ dra; aż nadto jasno widzieliśmy to, aż nadto w yraźnie czuliśmy to podczas całego śledztwa" (w spraw ie D ekabrystów )—pisze jenerał Benkendorff, jed yn y może, w pierwszych latach, pow iernik cesa­ rza Mikołaja. I ‘dodaje zarazem: „Co do mnie, rozumiem lepiej niż kto inny, w szystkie trudności, niemal nieprzezwyciężone, ota­ czające naszego Pana; cel, ku którem u On m u s i zmierzać, pole­ ga na w yrów naniu tych trudności, nie zaś na ich przełamaniu przemocą; musi hamować w ygórow ane p reten sye Matki-Ojczyzny (de la mere patrie), udając, że jej opinię podziela (en p a raissant

en p a rta g er 1’opinion). Będzie to piękne dzieło, które stanie

się siłą tego panowania... i utwierdzi spokój następnych pano- wań..." 1).

Jakie dzieło? Rozwiązanie tej „wielkiej", zawiłej kw estyi pol­ skiej, rozwiązanie po myśli młodego Monarchy, którego echem był zaufany adjutant o niemieckiem nazwisku, bynajmniej nie jakiś szowinista rosyjski; przeciwnie jedna z najprzychylniejszych P ola­ kom osobistości w otoczeniu Cesarza. Klucz zaś znajdzie się zno­ w u w innem piśmie Benkendorffa. P rzed samym wyjazdem do W arszaw y na koronacyę w kw ietniu 1829, pisał Benkendorff do Dybicza: „Zaciekli patryoci (rosyjscy) widzą w tem poniżenie ce­ sarskiej dostojności; zera zajmują się dyskusyam i o festynach, ce­ remoniach i dekoracyach, do których nadarzy się sposobność; ro ­ zumni i praw dziw i przyjaciele naszego P an a czują nieodzowną ko­ nieczność tej podróży i pragną, by z niej wynikło jak najwięcej pożytku dla spokoju i dla dobrej harmonii. Co do mnie, i lę­ kam się i najlepsze żywię nadzieje (je crains autant que j ’espere) i z całej duszy żałuję Cesarza, przewidując wielkie trudności, k tó ­ re mu przyjdzie ostatecznie przełamać, lo r s q u il s‘agira de concluer en derniere analyse. Rzecz prosta, ale jak trudno ją wykonać: 1) Oddalić Nowosilcowa i . . . (rozumie się: W . Ks. K onstantego) 2) znaleść dobrych następców na ich miejsce!! 3) p r o w i n c y e p o l s k i e z r ó w n a ć z r e s z t ą C e s a r s t w a (les provinces polo- naises mises su r pied du reste de I'Empire', 4) swoboda dana

(16)

3 7 6 W D R O D ZE DO PE T E R SB U R G A .

lestwu, by się samo rządziło bez jakicbkolw iekbądź w strząśnień. Łatwo to wszystko powiedzieć. Niech Bóg w spiera Cesarza!" Ł).

Nieoceniona charakterystyka trzech różnych elem entów w oto­ czeniu Cesarza: na jednem skrzydle zw arta falanga szowinistów, z przekonania czy z interesu; na drugiem g arstka rozumnych a pra­ wdziwych przyjaciół niedoświadczonego Monarchy; w pośrodku wiotka masa zer dworskich, o w idnokręgu nie sięgającym poza sferę orderów , festynów i dworskiego ceremoniału, obojętna a nie­ mało ważąca na szali, bo mnogością swoją potężna. T a wielka masa zer mogła nieraz przeważyć, skupiona przy jakiejś cyfrze; niewolno było nią pomiatać. O na zaś, idąc zawsze za węchem n a­ gród, orderów, gratyfikacyj, szeregow ała się najczęściej przy cy­ frach pierwszego skrzydła, bo z niemi Sam ow ładca najwięcej mu­ siał się liczyć: praw dziw ych przyjaciół nie potrzebow ał się oba­ wiać . ..

W śród szczupłej garstki „prawdziwych przyjaciół" Samowład- cy nie trudno było spotkać generała lub senatora, przychylnie dla K rólestw a usposobionego, przejednanego z P olską za Niemnem i za Bugiem. Po ich to m yśli Mikołaj nietylko królem polskim się koronował, ale szczerze zapewnia! brata, że je st równie dobrym Polakiem —rozumie się, za N iem nem — jak Rosyaninem, i szczerze twierdził, że w ym aga od syna, by takim samym byl „sługą" P ol­ ski—takiej Polski—ja k „sługą" R o sy i2). T ak samo to jed n ak było po myśli tych praw dziw ych przyjaciół, jeśli Cesarz z jaknajsil- niejszym naciskiem upew niał Konstantego, że w spraw ie Litw y po­

zostanie niezłomnym. „Dopóki pozostanę na stanow isku, na któ­

re T y mnie wzniosłeś wraz z naszym zgasłym A niołem (t. j. z A le­ ksandrem), nie uczynię nic, cobym musiał uważać za błąd nie do

darowania... Otóż, dopóki żyję,' nie dopuszczę nigdy tej możliwo­

ści (possibilite), iżby wolno było podtrzym ywać ideę złączenia Li­ tw y z Polską, bo w mojem przekonaniu je st to rzecz niewyko­ nalna, rzecz, któraby sprow adziła najzgubniejsze dla C esarstw a na­ stępstwa..." 3). „Prawdziwi przyjaciele" przyklasnęliby takiem u wy­ znaniu. W ich też i w Mikołaja zarazem rozumieniu, rusyfikacya Litw y była rzeczą rów nie zbaw ienną dla R osyi jak i dla Królestwa; czem prędzej uda się zniszczyć polskość w „polskich guberniach",

‘) T a m ż e , t. II. str. 454, u w . 304.

*) T a m ż e , t. II. str . 68: q u ’il e s t n e s e r v ite u r p o lo n a is a u s si b ie n q u e r u s s e .

(17)

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 3 7 7

tem pew niejsza będzie rękojmia pożądanej harmonii między C esar­ stwem -a K rólestw em , zagrożonej zawsze i zakłócanej aspiracyami, o których orzeczono, że są „rzeczą bezw arunkow o niewykonalną". T ak i w śród przyjaciół Cesarza I K rólestw a nie było i być nie mogło ani jednego orędow nika tych aspiracyj, a jedynego ich upar­ tego orędow nika, W . Ks. K onstantego, ci sami przyjaciele Polaków , w ich w łaśnie interesie, pragnęli jaknajrychlej „oddalić" i usunąć z widowni, bo widzieli słusznie w w ybrykach samowoli C esarze­ wicza źródło uzasadnionego niezadowolenia, psującego pożądaną harmonię.

K onstanty zaś, obok wszelkich rażących swych niedostatków , byl przecież głow ą logiczną i konsekw entną. Przed 16 laty, w prze­ dedniu utw orzenia K rólestw a, był zupełnie przeciw ny tej kreacyi: Le Duche de Varsovie doił exister, comme il est, saus augm enta- tions, et doit etre gouverne p a r un Russe a la russe !). Takie było jego proste wyznanie wiary p r z e d utworzeniem K rólestwa. Stało się jednak inaczej, w brew radom W. Księcia, a wówczas nie mo­ gło się już w jego głowie pomieścić, z jakiej racyi robić różnicę między Polską po praw ym a lewym brzegiem Niemna i Bugu; je ­ śli komu, to „królowi polskiemu", odkąd byl taki król, czynić tego nie wypadało. Dlaczegóż Cesarz jako W . Książę Finlandyi, starą Finlandyą, tę dawniejszą o tyle od Litw y gubernię, wcielił do no­ wo nabytej Finlandyi, tworząc z jednej i drugiej samoistne pań­ stwo pod swojem berłem; dlaczego nie uczynił odw rotnie? To ulu­ biony argum ent W . Ks. K onstantego. Nie dal się w żaden sposób przekonać, żeby R ossya do swych „gubernij" miała więcej praw a niż do Królestwa; przeciwnie, Księstwo W arszaw skie, to była wła­ śnie uczciwa zdobycz w uczciwej wojnie. Karamzina pewno wcale nie czytał; jeśli czytał, nie zapalał się do żadnych średniowiecznych reminiscencyj. Z młodych lat doskonale pamiętał, że dzisiejsze gu­ bernie były taką samą integralną częścią Rzeczypospolitej, jak W ar­ szawa, Podlasie czy A ugustowskie. T o zaś, że na Litwie, na Bia­ łorusi czy n a W ołyniu c h ł o p nie mówi po polsku, było w oczach W . Księcia faktem tak obojętnym, że nad nim zapewne naw et się nigdy nie zastanaw iał. Tego faktu zresztą i najzaciętsi „szowini­ ści" nie odważali się podkreślać; trąciłoby to przecież -ja skrawym

„jakobinizmem "...2). '

Do „jakobinizmu", w jakiejkolw iek postaci, daleko było za­ wsze W . Księciu. Kpił też sobie nielitościwie z konstytucyi Kró­

P T a m ż e , I. str. 532, u w . 443. 2) T a m ż e , I, str. 530 — 536.

(18)

378 W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A .

lestwa, naigrawał się dowoli z Jaciesznej farsy polskiego Sejmu i ze swojego własnego, niekonstytucyjnego zresztą, m andatu posel­ skiego, na każdym kroku urągał swą brutalnością zasadniczym pod­ staw om praw nego państw a, ale w spraw ie L itw y i ziem zabra­ nych pozostawał niezłomnymi, w myśli i w słowne, w brutalnem niemal także wyrażeniu tej m yśli. Albo — albo! „Dzisiejsze oko­ liczności"— to w łasne słowa Cesarzewdcza — „są tylko naturalnem następstw em ostatnich lat panow ania K atarzyny, które, choć tak świetne w swej zew nętrznej sceneryi, nie było niczem innem jak prostem mydleniem oczów, ponieważ rozbiór Polski stał się przy­ kładem i hasłem do zdeptania wszystkiego, co dotąd było świę­ te n a całym świecie, jako traktat, przysięga, w ierność narodu względem swego monarchy-, a to pod pokryw ką sprawiedliwości, opartej na bagnetach, i w- epoce, gdy- jakobinizm przeciw temu wszystkiem u wystąpi! z gilotyną..." *). Był zatem „system w tem

szalenstyvie". „Uderz się w piersi—pisze Konstant}- podczas w ar­

szawskiego procesu do swego konfidenta, Opoczynina, — uderz się w piersi i przyznaj, czy możesz brać Polakom za złe ich aspira- cy-e? Postaw się na ich miejscu i w yobraź sobie, że Rosya została rozebrana, jak Polska; cóżbyś w takim razie robi! i myślał? Przed- stayy- to yvszystko cesarzowi..." 2). I do Mikołaja zresztą samego pisał niemniej jaskray\-o: „Ouant a Particie de !a LUhuanie—to in­ ny znoyy-u przedmiot, i zbyt rozległy, jak na lisf przezemnie ba­ zgrany i redagoy\-any. Pozwól zatem, że moje idee w tym przed­ miocie osobno -wyłożę i przyślę ci ten memoryał, skoro tylko bę­ dzie gotoyvy. Ja zaś pozw-olę sobie tu tylko' stywierdzić, że byłem, jestem i będę Rdsyaninem , póki żyć będę. Rosyaninem de coem­ et d’dme, m ais pas un de ces Russes aveugles et imbeciles, co mają tę zasadę, że—im wszystko je st yvolno, a drugim —nic. M atuszka nasza Rossija bieriot dobrowolno, nastupaja na gorło'. to nasze sta­ re przysłowie, które mi zawsze było w strętne. Jedyną pozytyw ną nauką na tym śyviecie je st m atem atyka — jakby aluzya do Ka- ramzina — m atem atyka zaś dow-odzi, że błędne dane zayvsze da­ dzą m ylny rezultat; zła spraw a nigdy nie będzie dobrą [une cause Injuste ne deviendra jam ais juste), należy zatem yy-ystrzegać się paliatywóyy-, szkodliwszych od czegokolwiek innego..." 3). Albo - Albo!"’

'1 T a m ż e , 1, str. 533, u w . 452. 2) T a m ż e , t. I, str. 531, uw-. 440. 3) T a m ż e , t. I, str. 533, 535, u w . 451.

(19)

Lubeckiego nie mylił instynkt polityczny, jeśli w „belweder- skim satrapie", którego kocliać nie miał zgoła powodu, upatryw ał, w danych okolicznościach, nieoceniony m ateryał na skutecznego orędow nika najistotniejszych aspiracyj polskiego narodu. W d an y c h okolicznościach... gdy wrodzona tchórzliwość nietylko ust mu nie zamknie, lecz przeciwnie sam instynkt samozachowawczy każe mu się odezwać głośno w obec całego świata. Nie udało się w W ierzbnie, nie udało się we W łodaw ie; c i c h e orędow nictw o, w rodzaju po­ wyższych listów, było zvipelnie bez w artości. Z głośnem trudnoby było nie liczyć się Cesarzowi, gdyby w obliczu E uropy w}rstąpił z niem K onstanty, ten sam, przed pięciu łaty, K onstanty I, którego wiernym i powolnym poddanym był Mikołaj przez dw a tygodnie. Na ciche orędow nictw o K onstantego w ystarczała odpowiedź w ładnie utoczonym frazesie: „Ty, coś był naszym Panem i co zawsze Nim jesteś w głębi mojego se rc a — chciej zrozumieć, że ja muszę tak działać, jak mi wskazuje tw ardy obowiązek mojego stanowiska..." ty

Na sobie samym przyszło zatem Lubeckiem u polegać, jak tyle razy w życiu, gdy, w brew wszelkim wróżbom i przepowiedniom, osiągnął nieraz więcej, niźli się sam spodziewał. Byle na cztery oczy mówić z cesarzem... to pierw szy i najistotniejszy w arunek. Byle trafić na dobrą chwilę, kiedy Mikołaj nie będzie się oglądał na praw o ni na lewo i poczuje się sam ow ładcą w pełnem tego słowa znaczeniu; w ówczas cała ogromna rzesza zer pójdzie owczym pędem za w olą sam owładcy i da mu sam ą sw oją m nogością silne

poparcie przeciw szowinistom i „przyjaciołom". Byle przekonać

Mikołaja, przekonać tą nieprzelam aną siłą argumentacyi, którą tyle razy rozw iał w ątpliw ości cesarza w rzeczach nie tak doniosłych i zasadniczych, którą, dopiero co, w W arszaw ie, zwyciężył opór tylu czerwonych zapaleńców i tyłu bladych tchórzów. Byle przelać w Cesarza to własne, najsilniejsze, najgłębsze przekonanie, że żąda się od niego decyzyi, która je st jego najśw iętszym obowiązkiem, i jako w ładcy Rosyi, za jej przyszłość odpow iedzialnego wyłącznie, i jako króla Polski. Byle jasno zrozumiał, to jedno tylko dobrze zrozumiał, że A leksander się nie mylił, mówiąc przed 16 laty do swego ukochanego mistrza, jak mówi nie marzyciel, nie romantyk, własnem upajający się słowem, ale trzeźwy, liczący się z okolicz­ nościam i polityk:

„To niemożliwe, żeby P olak kiedykolw iek zapomniał, że należy do niepodległego niegdyś narodu. Czuję, że tak samo bym myślał, gdybym się urodził Polakiem. T rzeba być więc na to przygotowanym ,

W D R O D ZE DO P E T E R S B U R G A . 3 7 9

(20)

że Polacy będą korzystać z każdej okoliczności, aby odzyskać, jako naród, byt polityczny; musiałbym zatem w stosunku do nich skazać się na wieczną nieufność, chwytając się, być może, kroków inkwi- zycyjnych, któreby tylko potęgow ały niezadowolenie, nie dając żadnych rezultatów uspakajających. W ich oczach będę zawsze ciemięscą, przeciw którem u się nie podniosą, pomni w spaniałom yśl­ ności, z jak ą wszystko im przebaczyłem; wobec następców mych jed nak będą się uważali za zwolnionych od wTszelkich obowiązków wdzięczności. Lepiej, zdaje mi się, dać im odrazu i dobrowolnie w s z y s t k o do czego tak gorąco wzdychają; b ę d z i e t o i s p r a ­ w i e d l i w i e i p o l i t y c z n i e z a r a z e m (il у a la jnstice et bonne politiqne a la fo ls )“ ty

To nie romantyzm, niedostępny dla Mikołaja. Byle jego „fawo­ rytow i" udało się wykazać, w czern A leksander chybił: program u nie wykonał, stanął w połowie drogi, nie z braku przekonania ale z braku—odwagi. To w iedział dobrze następca A leksandra, a tchó­ rzostw em się brzydził...

3 8 0 W DRODZE DO PE T E R S B U R G A .

Rano, 23 grudnia, nasi posłowie przyjechali do Narwy; stąd już tylko dzień dobrej drogi, 140 w iorst do Petersburga.

Potok lodowej w ody oblał tu Lubeckiego. Dalej nie wolno jechać: nielzia! Takie rozkazy otrzymał ze stolicy kom endant portu, który na przywitanie doręczył Lubeckiem u następujące francuskie pismo w urzędowej kopercie:

„Minister sekretarz stanu K rólestw a Polskiego do J. E. Księcia Druckiego Lubeckiego, m inistra przychodów i skarbu K rólestw a Polskiego.

„J. C. Mość Najj. P an dowiedział się z rap o rtu W ielkiego Księcia Cesarzewicza o wyjeździe W . Ekscelencyi i hr. Jezierskiego do Petersburga.

„J. С. M. nie zna m otywów, które W . Ekscelencyę skłoniły do przedsięwzięcia tej podróży.

„Jeżeli wypadki, które się w ydarzyły w W arszaw ie, powołały Księcia na delegata władz}’, która bynajmniej nie w ypływ a z woli naszego Monarchy (q u i n emane p o in t de la volonte de notre Sou- verain), Najj. P an nie mógłby Go do siebie dopuścić ani też po­ zwolić na Jego przyjazd do swej stolicy.

„Jeżeli jednak intencye, które Go sprow adzają do Petersburga, zgodne są z obowiązkami stanow iska, które Książę zajmujesz, dzięki

(21)

zaufaniu Najjaśniejszego Pana, w takim razie J. C. Mość zgadza się przyjąć Go i wysłuchać w charakterze m inistra finansów K ró­ lestw a Polskiego. Z tego samego pow odu, Cesarz i Król nie m ógłby również przyjąć lir. Jezierskiego inaczej, jak w charakterze posła na sejm K rólestw a.

„W. Ekscelencya zechce go o tem zawiadomić.

„Proszę przyjąć zapewnienie mojego najgłębszego szacunku. „Petersburg 10 (22) grudnia 1830. H rabia S tefan Grabowski" ty Nie takie listy i nie w takim tonie otrzym yw ał Lubecki przez 7 lat co tydzień od G rabowskiego. Na ten odpowiedział bezzwłocznie:

„Do J. E. hr. G rabow skiego, m inistra sekretarza stanu K ró­ lestw a Polskiego.

„Narwa 11 (23) grudnia 1830, o kw adrans na 11 -tą p rz e d p o ­ łudniem.

„Panie Hrabio! W tej chwili odbieram pismo W . Ekscelencyi z oznajmieniem decyzyi J. C. Mości względem hr. Jezierskiego i względem mnie samego i pospieszam w skutek tego donieść Panu H rabiem u, jakie m otyw y nas skłoniły do przedsięw zięcia tej podróży.

„Mając z polecenia R ady A dm inistracyjnej złożyć u stóp tronu raport jej o w ypadkach, które się w ydarzyły w W arszaw ie, przy­ bywam jako m inister króla, z gotow ością przedstaw ienia Najj. P anu szczegółów tego w szystkiego, czego byłem świadkiem i nie byłbym nigdy podjął się misyi staw ienia się przed m onarchą w innym cha­ rakterze.

„Skoro W . E. mnie uprzedza, że w takim razie Najj. Pan raczy mnie przyjąć i wj^słuchać, a rów nocześnie raczy dopuścić do siebie hr. Jezierskiego, posła na sejm K rólestw a, udaliśm y się do kom en­ danta Narwy, żeby nam pozwolił w yruszyć w dalszą drogę. In- strukcye jego jedn ak są tego rodzaju, że nie może tego uczynić bez osobnego upow ażnienia z Peterburga; tu zatem będziemy oczekiwać rozkazów, jakie spodoba się Najj. P anu w ydać w tym względzie.

„Przyjm Pan etc." 2).

Lubieckij, ty wriosz! — na ten w ykrzyknik zasługiwało najzu­ pełniej powyższe pismo i rzeczywiście coś podobnego dostało się w niespełna tydzień potem jego autorow i, gdy 17 (29) grudnia n a­ deszła pod adresem Lubeckiego odezwa D yktatora: „Do D eputacyi w poselstw ie do Najjaśniejszego P ana w ysłanej". W ów czas jednak obaj nasi posłowie od czterech dni byli już w Petersburgu, a

Lu-W D RO DZE DO P E T E R S B U R G A . 3 8 1

‘) O r y g in a ł w j ę z y k u fra n cu sk im , A r c h , s z c z u c z y iis k ie A /2 8 .

(22)

382 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

beckiemu o to tylko w Narwie cfiodziło, by za jakąbądź cenę do P etersburga dotrzeć i do cesarza...

W Narwie zaś znów dwa dni minęły bezczynnie, na wycze­ kiwaniu nowych rozkazów dla kom endanta, na rozważaniu fatalnych horoskopów, jakie staw iał list G rabowskiego i na rozpam iętywaniu niedalekiej przeszłości...

Dziwna zmienność ludzkich kolei losu... Stefan Grabowski... S tarszy o 11 łat od Lubeckiego, od r. 1823 m inister sekretarz stanu, odbył już w randze podpułkow nika kampanię r. 1792, o której słabe tylko odgłosy dochodziły księcia ministra, gdy jeszcze uczył się wojskowych przedm iotów w petersburskiej szkole kadetów. Nim Lubecki szkolę ukończył, G rabow ski przyTył do P etersburga za Kościuszką i Niemcewiczem, w zięty jeńcem pod Słuckiem, po swej długiej, pełnej braw ury litewskiej kampanii w Kościuszkowskiem powstaniu. Uwolniony po dwTu latach z więzienia, przez lat 16 gospodarow ał na Litwie i wówczas, w początkach obywatelskiego zawmdu księcia m inistra, zaczęła się ich znajomość. W 1812 r. G rabow ski nie w ytrzym ał na roli, w stopniu generała brygady w stąpił do armii K sięstw a W arszaw skiego, po kampanii moskiew­ skiej poszedł dalej z N apoleonem i pod Lipskiem, po 19 latach, dostał się poraź drugi do niewToli rosyjskiej, tym razem już jako „wiarołomny" obyw atel gubernii grodzieńskiej. A m nestya z 12-go grudnia 1812 r. nie m iała zastosow ania do G rabow skiego, który rzucił m ajątek na pastw ę losu i konfiskaty a podążył w św iat za przeklinanym w cerkiewnej liturgii wrogiem. Lubeckiem u wiele udawTało się w owym czasie; miał zasłużone względy za przykładną, nieskazitelną wierność, kiedy tak mało kto czynił zadość obowiąz­ kom wiernopoddariczym, nie szczędził też zabiegów, by ratow sć pana S tefana od konfiskaty, od ruiny i wszelkich następstw' suro­ w ego ukazu z 24 października 1813 r. Ściśle w 10 lat potem, Lubecki w yforytow ał Grabowskiego, wówczas generała brygady w armii K rólestw a, na m inistra sekretarza stanu przy osobie J. С. K. Mości. F ortuna się kołem toczy: teraz Lubecki, podejrzany o bun­ townicze knowania, wyczekiwał w Narwie pomyślnych skutków wstawdenia się G rabow skiego, żeby zeń zdjęto areszt, nałożony przez kom endanta z wtyraźnego rozkazu J. C. Mości i pozwolono mu dojechać do rezydencyi...

Mniejsza o areszt w Narwie; wszak przed wyjazdem z W a r­ szawy', na posiedzeniu Rządu Tym czasowego, Lubecki, podejmując się misyi, przygotowTyw ał członków Rządu i D yktatora na tę ewen- ualność, że Cesarz, w danym razie, może go, jako niewiernego

(23)

W D R O D ZE DO PE T E R S B U R G A . 3 8 3

ministra, nie wysłuchać i „wtrącić do więzienia" !). Inni od w ię­ zienia zaczynali karyerę...

Może jednak właśnie takie w spom nienia podniecały nadzieję Lubeckiego podczas nudnego wyczekiwania w Narwie. Tylu ludzi, rów ieśników i starszych, widział, jak G rabow skiego, na wozie i pod wozem. To był los pokolenia, pam iętającego ostatki niepodległej Polski. T o był los polskiej spraw y za tego pokolenia. I tylko dzięki ludziom, co się nie bali zmiennych kolei losu, sam a spraw a z dna przepaści w ydobyw ała się na wierzch, raz po raz się w ydo­ bywała. Bez legionów, przeciw którym on sam walczył we W ło ­ szech; bez entuzyastów tego Napoleona, w którego on nie wierzył; bez G rabowskich i Radziwiłłów, którzy w szystko rzucili w przepaść, gdy „Bóg W ojny" stanął nad Niemnem, a on, Lubecki, z A leksan­ drem podążył do Petersburga; bez rycerskiej stałości księcia Józefa, którego on sam napróżno starał się odwieść od obrony straconego już po sterunku—tak, bez nich wszystkich, ale także i bez tych dru­ gich, którym złorzeczeń i przekleństw nie szczędzono, bez księcia A dam a przed rokiem 1812, bez Ogińskiego, W awrzeckiego, Lube­ ckiego, nie byłoby K rólestw a K ongresow ego. On to widział na własne oczju jedni i drudzy zbudowali K rólestw o. I nie przestaw ia wierzyć, że póty źle nie będzie, póki takich nie braknie, co na tej, albo na tamtej drodze, lub też w edług okoliczności, raz na tej, raz na tamtej, na gościńcu wiodącym do więzienia, lub do dworskich

godności —■ wiernie, uczciwie, bez myśli o sobie samym a z jed n ą

zawsze gw iazdą przew odnią przed oczyma—będą służyć niezłomnie tej samej sprawie...

On sam wszystko to przeżył w głębinach własnej duszy. W szak w jego stanie służby, na pierwszej karcie stały pochwalne słowa: „1799, czerwca 6-go, za dzielność okazaną w bitwie z Francuzami pod Marengo, gdzie podczas całej batalii zagrzew ał swych pod­ władnych i sam daw ał dow ody osobistego m ęstwa, Najmiłościwiej odznaczony orderem św A nny 3 klasy..." 2). Po stronie nieprzyja­ cielskiej bili się legioniści; daleko od Marengo, w domu siostry

‘) D e m b o w s k i, „ W s p o m n ie n ia 11 II, 86. Ь „Формулярный С писокъ“ ks. X a w e r e g o D r u c k ie g o L u b e c k ie g o w A r c h . s z c z u c z . А /4 6 . Во изъявлеш е Монаршаго благоволеш я за храброеть въ д-Ьйствш противъ Ф ранцузовъ при МаренгФ, гдф во все время сраж еш я ободрялъ л од - чиненныхъ и i i)Ступалъ съ м уж еетвом ъ> ВСЕМИЛОСТИВЕЙШ Е пожалованъ К ава- леромъ О рдена Св. А н ны 3-го. M o w a tu n a tu ra ln ie n ie o s ła w n e j b it w ie n a ­ p o le o ń sk ie j p o d M a re n g o , w k tó rej r o s y js k ie w o j s k a s ię n ie b ity , le c z o k r w a - w e m sta r ciu p o d M a re n g o 13 i 14 m a ja 1799, p o k tó r e m M o rea u c o fn ą ł s ię d o C on i a n a s tę p n ie , p a r ty d alej p r z e z S u w o r o w a , sc h r o n ił s ię n a w y ż y n ę F o n d i.

(24)

3 8 4 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

Lubeckiego, w Szczuczynie, dzieeirfna rączka późniejszej towarzyszki jego życia kopiowała w tych samych czasach kunsztow ny akrostyk na cześć B onapartego *). W Szczuczynie też niebaw em odrodził się w nim Polak, w atmosferze pełnej wspomnień W ielkiego Sejmu i Kościuszkowskiego pow stania; niedalej jak w lat dwanaście po lombardzkiej kampanii on sam już składał wymowne hołdy świeżym trądycyom Sejmu C zteroletniego 2). Tym trądycyom wiele był wi­ nien, i nietylko tradycyom: całemu nastrojowi serca i myśli, co pa­ now ał na Litwie wr pierw szych latach jego posług obywatelskich, „w one lata — śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta św iata—we łzach i krwi tonęła... W idyw ał niejednego, co był legionistą—przy­ nosił stare kości na ziemię ojczystą—której już bronić nie mógł..." I chyba musiał to w yraźnie odczuwać, że bez tych wrażeń, bez tych w spom nień i bez tego nastroju, nie on sam tylko byłby innym zupełnie. Mimo szkół polskich, polskich sądów i polskiego życia sejmikowego, miłość ojczyzny spłaszczyłaby się była do poziomu zaściankow ego upodobania w rodzinnem gnieździe i w swojskim obyczaju, gdyby nie legioniści, gdyby nie srebrne orły po tamtej stronie Niemna, gdyby nie te w strząsające nadzieje, które budził „Bóg W ojny". Dziesiątkom, setkom, starczyłyby tradycye wyssane z mlekiem matki; w piersiach tjrsięcy, kroci tysięcy, przygasłyby tradycye pod popiołem rychłego pogodzenia się z losem, jeśliby ich zarzewia nie podniecał pow iew nadziei...

N i e t ę d y d r o g a ! T o on widział jaśniej od innych i nie poszedł z tamtymi, a sow itą nagrodę za niezachw ianą stałość prze­ konania znalazł w tej zbawczej misyi, którą spełnił z małą garstką podobnych sobie, gdy przyszło spraw ę polską dźwignąć z ruiny Napoleona. Czuł jed n ak i rozumiał, że bez t a m t y c h nie byłoby też Polski i polskiej spraw y, ani pod tą ruiną, ani poza ruiną. Stąd Lubeckiego dziwna, tak u nas rzadka, tak beznamiętna, pogodna

p P o m ię d z y p a m ią tk a m i d z ie c iń s tw a k s ię ż n y m in is tr o w e j L u b e c k ie j z a ­ c h o w a ły s ię (A r c h . s z c z u c z . D /7 ) w i e r s z e n ie w p r a w n ą r ę k ą 7 -letn ie j d z ie w c z y n k i p r z e p is y w a n e , a w ś r ó d n ic h , o b o k a k r o sty k u B O N A P A R T E P R E M IE R C O N ­ S U L , n a s tę p u ją c y ta k ż e c z t e r o w ie r s z , j a k ie g o ś lit e w s k ie g o p r a w d o p o d o b n ie p ió ra : , A u p r e m ie r C o n su l. S u r 1’a tte n ta t du 3 N iv o s e . D a n s u n s i tr is te e v e n e m e n t T o n b o n h e u r fdt, s a n s d o u te u n iq u e: D ’a u tr e s T ’e n fe r o n t u n c o m p lim e n t, J e le la is a la R e p u b liq u e .

2) O b. list L u b e c k ie g o d o O g iń s k ie g o (1811) o p o le p s z e n iu d o li w ło ś c ia n n a L itw ie , M e m o ir e s d e M ich e l O g iń s k i (1833), III, 116.

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Kościoły lubelskie" z 1907 roku porównać można do encyklopedii: Biblioteka klasztoru lubelskiego do znamienitszych się zaliczała, zarówno co do wartości dzieł, jak i co

Są to: źródła ar- chiwalne (opisy archiwów, inwentarze archiwalne i publikacje źródeł, dodatkowo wymienia się najważniejsze archiwa ze śred- niowiecznym zasobem);

Pan Jezus chce się z nami spotykać na każdej Mszy świętej, przychodzić do naszych serc w Bożym Chlebie – Komunii Świętej. Zwracaj się często do Pana Jezusa w

Podczas obserwacji całkowitego zaćmienia Księżyca 28 października 2004 na Wielkiej Raczy w Beskidzie Żywieckim spotkała się spora grupa miłośników

Zorganizowano spotkania autorskie (z Pawłem Andersem i Krzysztofem Styszyńskim), odbywały się zebrania Wielko- polskiego Towarzystwa Przyjaciół Książki,

Co ciekawe, wśród różnorodnych argumentów kierowa- nych do władz w Wiedniu brak było tych odwołujących się do koncepcji Szkoły Akademiczno-Górniczej w  Kielcach

Wojciech

The radiation oncologist has to decide during the meeting what will be the treatment machine, position and what type of custom accessories are needed for patient