Zofia Stefanowska
"Roczniki Humanistyczne", V,
1954/1955, Lublin 1956, Towarzystwo
Naukowe Uniwersytetu Lubelskiego
-Wydział Historyczno-Filologiczny, s.
6 nlb., 379, 1 nlb. : [recenzja]
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 49/1, 269-282
B i b l i o t e k a N a r o d o w a jest wprawdzie w ydaw nictw em popularno naukowym , ale zawsze uchodziła za w ydaw nictw o czyste pod względem poprawności tekstu. W om awianym wypadku ośm ielę się twierdzić, iż poza przyw róceniem kilku opuszczeń Raczyńskiego tekst nie jest, niestety, „w y daniem z rękopisu“ : błędy językow e i przekręcenia Raczyńskiego tylko czę ściow o zostały usunięte, przybyły zaś na ich m iejsce błędy nowe. Strona czystości językow ej tekstu została w yraźnie zlekceważona. Stan oświecenia czek a nadal na poprawne wydanie.
Trzeba jednak obiektyw nie stwierdzić, iż sprawa w łaściw ej transkrypcji tekstu z drugiej poł. X V III w., kiedy tak bardzo żyw otne b yły przemiany w zakresie języka i pisow ni, jest sprawą dość kłopotliw ą i wydaw ca staje nieraz wobec różnych trudności, gdy chce m ożliw ie w iernie przekazać tek st w jego aspekcie językowym . Poglądy na tę sprawę są bardzo różne — dyskusja m ogłaby doprowadzić do uzgodnień.
Na tle ogólnych rozważań dotyczących kanonu wydawniczego, jaki w spół cześn ie obowiązywać powinien w odniesieniu do przedruków, wydaje się słu szne opracowanie zasad transkrypcji dla tekstów z okresu Oświecenia.
Zofia Florczak
ROCZNIKI HUMANISTYCZNE, V, 1954/1955. Lublin 1956. Towarzystwo N aukow e U niw ersytetu Lubelskiego — W ydział Historyczno-Filologiczny, s. 6 nlb., 379, 1 nlb.
„W setną rocznicę m ickiewiczow ską“ Towarzystwo Naukowe K atolickie go U niw ersytetu Lubelskiego zaprezentowało gruby tom rozpraw i artykułów poświęconych w yłącznie niem al problemom w iedzy o M ickiewiczu. Jak w w iększości takich rocznicowych, okazjonalnych zbiorów, zestaw tem a tów jest w ypadkow ą m ickiewiczow skich zainteresow ań współautorów, nie stanow i zatem jakiejś problemowej całości. N iem niej jednak przejrzawszy uważnie zawartość tomu pokusić się będzie można o scharakteryzowanie k il ku dom inujących w nim tendencji.
M ickiew iczow ski tom R o c z n i k ó w H u m a n i s t y c z n y c h stanow ił rów nież hołd dla Juliusza Kleinera z okazji pięćdziesięciolecia jego pracy naukowej. Zam ieścił też krótki artykuł K leinera pt. Zwią zek rozpraw y Mic
k iew icza „O n owoczesn ym m alarstw ie religijnym N iem ców “ z francuskim odrodzeniem sztuki chrześcijańskiej, artykuł stanow iący zapewne, podobnie
jak w ygłoszona i publikowana w r. 1956 rozprawa o Konfederatach b a r
skich 1, ślad pracy w ielkiego uczonego nad dalszym i tomami monografii
m ickiew iczow skiej. Dlatego dziś ze szczególnym wzruszeniem i żalem czyta się w R o c z n i k a c h H u m a n i s t y c z n y c h rozprawkę Kleinera, jedną z ostatnich jego prac publikowanych za życia. A rtykuł Kleinera przynosi w iadom ość o jeszcze jednym ogniwie łączącym publicystykę M ickiewicza z francuskim i m yślicielam i katolickim i, szczególnie z Montalembertem. Przytaczając francuskie dyskusje o sztuce religijnej, w yjaśnia Kleiner g e
1 Zob. J. K l e i n e r , Rekonstrukcja dalszego ciągu „K onfederatów b ar
n ezę tego, dość nieoczekiwanego, zainteresow ania M ickiewicza dla m alarstw a niem ieckiego.
Ze studiów m ickiewiczowskich W acława Borowego R o c z n i k i H u m a n i s t y c z n e publikują nie drukowany dotychczas szkic o Wierszach p a
triotycznych Mickiewicza i rozprawę O „Ucieczce“ Mickiewicza. Praca
0 Ucieczce znana jest już z P a m i ę t n i k a L i t e r a c k i e g o , warto jed nak nadmienić, że R o c z n i k i H u m a n i s t y c z n e przynoszą lepszy, b ar dziej autentyczny jej tekst.
Rozprawa o Ucieczce dobrze wykazuje w łaściw ości m etody krytycznej Borowego: szczegółowa, acz nie nużąca analiza, oparta na tle porów naw czym „wątku Lenory“, niepostrzeżenie prowadzi do w niosków ogólniej szych. Trafna interpretacja elem entów artyzmu Ucieczki, od w ersyfikacji 1 słow nictw a aż po charakterystykę m otyw acji postępowania bohaterki, słu ży jako decydujący argument do końcowej rew izji utartych sądów o Uciecz
ce, krążących po naszej krytyce jeszcze od czasu studium Klaczki. Estetyczną
w prost satysfakcję sprawia czytelnikowi śledzenie, jak luźne na pozór uwagi rozrzucone w rozprawie zbiegają się w punkcie kulm inacyjnym — w zde cydowanej ocenie walorów artystycznych Ucieczki. Charakterystyka typu bohaterki i klim atu moralnego ballady pozwala z kolei Borowem u w ysunąć sugestię co do niejasnej stale sprawy czasu powstania utworu. W ten sposób esej zamyka się jako całość, w której zaangażowane zostały w szech stronna wiedza, w rażliw ość estetyczna, bystrość filologa.
Mniej wykończony charakter ma drugi szkic Borowego — o Wierszach
patriotycznych Mickiewicza. Oczywiście, na 10 stronach tego szkicu znaj
dujem y w iele zaskakujących a odkrywczych stwierdzeń. Szczególną uwagą darzy autor wiersz Do Matki Polki, którego analiza jest najpełniejsza. I tu jednak odczuwamy pewien niedosyt w niosków . Wiersz to przecież w yjąt kow y w twórczości patriotycznej Mickiewicza, w yjątkow y w sw ym całko w itym pesymizm ie, tajemniczy jako św iadectw o nastroju poety w m iesią cach poprzedzających wybuch powstania. Świadczy w każdym razie o w iel kim rozdźwięku — czy trw ałym — m iędzy entuzjazmem patriotycznym m ło dzieży w kraju a poetą. Zestawiając ten w iersz z Kon radem Wallenrodem Borow y zatrzymuje się nad zasadniczymi różnicami w w ym ow ie obu utw o rów. Stw ierdzenie na pewno słuszne, nasuw ające jednak zarazem dalsze pytania, na które szkic odpowiedzi już nie przynosi.
Także i rozważania nad wierszam i powstańczym i przynoszą uwagi skłaniające do dyskusji. I tak po pięknym rozbiorze R e duty Ordona zaska kuje nas sąd przyznający — w każdym razie z perspektyw y w spółczes ności — w yższość Noclegowi, jako bliższem u nam przez nasycenie realiam i partyzanckimi. Odnosi się wrażenie, że na sądzie tym zaw ażyły skojarze nia aktualne w momencie pracy nad szkicem — ale odnoszące się przecież tylko do drugorzędnych elem entów Noclegu, którego nie da się pom ieścić w kategorii obrazka obyczajowego z życia partyzantów. Podobnie i ocena
Śmierci Pułkownik a budzi sprzeciw, brak w niej tak ożywczego a zw y
k łego w pracach Borowego rewizjonizm u w stosunku do utartych opinii. Trudno pogodzić się z wysokim szacunkiem wiersza, zastanawia, dlaczego tak w yczulony na prostotę poetycką krytyk nie zakw estionow ał m otywu przebieranki w tym utworze, który — jak sądzę — zyskałby na elim inacji
końcowej pointe’y („Ach, to była dziewica...“). Inna rzecz, że straciłby na w alorach doraźnie em ocjonalnych.
Z teki pośmiertnej Tadeusza M akowieckiego R o c z n i k i H u m a n i s t y c z n e publikują pracę Ze stu diów nad S łowackim — analizę kompozy- cyjno-ideow ą Kordiana, Anhellego, Beniowskiego. W studiach tych do brze odznacza się indywidualność autora — krytyka tonów i półtonów, po szukiw acza subtelnych odcieni artystycznych i ideowych. Krytyk nie stara się tu obalać koncepcji swoich poprzedników lub narzucać odmienny, nowy punkt w idzenia na om awiane dzieła. Zam iłow anie jego idzie raczej w kie runku porządkowania, dopełniania i szlifowania bogatej tradycji krytycz nej. Tak jest np. w studium o Kordianie, w którym autor od różnych stron sprawdza koncepcję Kordiana jako dramatu rozczarowań polskiego „dziecięcia w ieku“. K oncepcję tę w ykryw a w dynamice akcji, w narastaniu elem entów realizmu, w kom pozycji w reszcie, którą określa m ianem „scho dow ej“. Paralelne do tej budowy jest pulsow anie bodźców literackich — od autoparafrazy w ątków Godziny m y śli i O dy do wolności (której związki z K ordianem ukazuje M akowiecki w rozmiarach w iększych niż jego poprzed nicy) aż do III cz. Dziadów, a zwłaszcza Improwizacji, której oddziaływanie ujaw nia się w postaci im pulsów ideowych i stylistycznych, nie zawsze za pew ne w pełni uświadom ionych przez poetę.
Podobny charakter ma studium o Anhellim, uwydatniające liryzm utwo ru, rozw ijany przez poetę w powracającym, „wachlarzowo“ komponowanym m otyw ie przemijania. U w agi o Anhellim stają się jednocześnie materiałem dla charakterystyki atm osfery intelektualnej twórczości Słowackiego w tym okresie, jego agresyw nego krytycyzm u wobec uznanych w artości romantycz nych i narodowych. „Bóg Słow ackiego w tych latach jest — nieludzki, ale człowiek za to bywa — półboski“ (s. 211) — ku tem u w nioskow i grawitują w yw ody autora.
Bardziej zasadnicze są korektury wprowadzone przez M akowieckiego do charakterystyki Beniowskiego. A w ięc najpierw analiza znaczenia po szczególnych m otyw ów, wydobycie na plan pierwszy m otyw u dygresji św ia topoglądowych, uw ydatnienie „wariacyjnej“ budowy poematu. K rytyk traf nie wskazuje na niebezpieczeństwo przeceniania w arstw y fabularnej bądź aktualno-polem icznej. U w agę swą skupia na lirycznych treściach poematu, za naczelną wśród nich uznając „apoteozę spraw i zjawisk wielkich, młodych, prężnych, zdobywczych, m ocnych“ (s. 216). Tak pojęty Beniowski jest cało ścią zam kniętą w pięciu opublikowanych przez poetę pieśniach, dalszy w zrost poem atu tłum aczy krytyk atrakcyjnością w ątków fabularnych, któ rych Słow acki „nie potrafił zogniskować koło nowego ośrodka problemowe go“ (s. 220). Sąd ten, mocno ugruntowany w całej analizie, w ydaje się trafny.
Studium M akowieckiego jest jedyną pracą nie związaną bezpośrednio z tem atyką m ickiewiczow ską. W szystkie inne pozycje tego tomu R o c z n i k ó w H u m a n i s t y c z n y c h dotyczą różnorakich problem ów m ic kiew iczow skich, od zagadnień w ersyfikacyjnych po sprawy recepcji. Z po zycji tych tylko jedna reprezentuje ambicje syntetyczne w stosunku do twórczości poetyckiej Mickiewicza. Jest to rozprawa Czesława Zgorzel- skiego C zło wiek jako element młodzieńczej poezji Mickiewicza, wbrew ty
tułow i w ybiegająca uogólnieniam i aż po liryki lozańskie. Rozprawa ta, mimo nieuchronnej dani spłaconej „rocznicowym“ okolicznościom jej publi kacji, przynosi dużo interesujących spostrzeżeń na tem at dynamiki rozw o ju poetyki M ickiewicza. I znowu w brew tytułow i, nie tyle człowiek, ile pro blem ścierania się różnych stylów i metod poetyckich (zwłaszcza w dziedzi nie kreacji bohatera) stanow i oś kompozycyjną rozprawy Zgorzelskiego. Dydaktyzm i idealizacja klasycystyczna jako punkt wyjścia, nowatorstwo problem atyki i realizm psychologiczny jako punkt dojścia — oto szlak roz ważań autora. W yczulenie Zgorzelskiego na zagadnienia dynamiki przełomu literackiego, um iejętność w ypreparowania sprzecznych tendencji stopionych w jednym dziele literackim , ujm ow anie problem atyki bohatera M ickiewiczow skiego z perspektyw y rozw oju — oto cechy krytyka, którym studium za wdzięcza najwięcej odkrywczych i trafnych obserwacji. Ze szczególnym zami łowaniem traktuje autor k w estię ścierania się tradycji klasycystycznej i sen tym entalnej z nowatorstw em romantyka i realisty — bo autor nie staw ia (i słusznie) znaku równania m iędzy tym i dwiem a tendencjami. Co w ięcej — Zgorzelski pokazuje, jak już w pierwszych, m anifestacyjnie romantycznych utworach M ickiewicza rom antyk wchodzi w konflikt z realistą. Z tych zało żeń w ynikają najciekaw sze strony rozprawy, poświęcone IV cz. Dziadów, w zajem nym stosunkom różnych nurtów problem owych dramatu, ich przepla taniu się i ścieraniu. W nikliw a analiza głównych komponentów IV cz. Dzia
d ó w prowadzi Zgorzelskiego do wniosku, że nowatorstwo kreacji psycholo
gicznej G ustawa-kochanka i wybuchow y liryzm tego w łaśnie nurtu stoi w opozycji do tendencji dydaktycznej utworu, a także do romantycznej kon cepcji kontaktu człow ieka ze światem nadprzyrodzonym. Koncepcja ta — niezależnie od rzeczyw istych intencji autora — staje się dla czytelnika w spółczesnego zbytecznym balastem, osłabiającym realistyczną w ym ow ę studium psychologicznego.
Takich spostrzeżeń można by cytować w ięcej. Z drugiej strony nie da się zaprzeczyć, że — jak to często bywa w pracach syntetyzujących, poszu kujących prawidłowości — autor pada niekiedy ofiarą zbyt rygorystycznie stosowanych w łasnych założeń teoretycznych. Wskazując na w ybitną rolę konkretu, realiów, w rozbijaniu konwencji klasycystycznej i sentym entalnej, przypisuje Zgorzelski takie w łaśnie znaczenie elementom starożytności li tewskich w Grażynie. A przecież jeżeli Grażyna nie pozbawiona jest prawdy psychologicznej i w alorów emocjonalnych, to w łaśnie dzięki licznym ana chronizmom i aktualizacjom , a nie wbrew nim. Wniosek taki nasuw a się także uważnemu czytelnikowi dalszych w yw odów autora.
Tak samo nie w ytrzym ują konfrontacji z materiałem historycznolite rackim rozważania Zgorzelskiego o prawdzie i fałszu w sztuce. Przede w szyst kim tak ogólnikowo sform ułow any termin nasuwa mnóstwo w ątpliwości: czy chodzi o tzw. prawdę artystyczną, czy prawdę psychologiczną bądź nau kową, czy w reszcie o w ierność historyczną, prawdopodobieństwo szczegółów,
realizm obyczajowy itd., itd. Przy jakim kolwiek z tych kryteriów się za trzymam y, to sens jego będzie się zm ieniał w zależności od epoki i kon w encji literackiej. Być może, autorowi chodziło tu o wartości moralne sztuki. A le czy m ógłby w tedy twierdzić, że „utwór, który by m ówił n ie prawdę, nie jest w łaściw ie dziełem sztuki, znajduje się na pewno poza gra nicam i poezji w łaściw ej“ (s. 12). Takie stosow anie kryterium „prawdziwości“
otw orzyłoby tylko drzwi skrajnem u subiektyw izm ow i krytycznemu. Sam Zgorzelski zresztą podważa skutecznie walor obiektyw ny kryterium praw dy i fałszu stwierdzając, że decyduje tu „sumienie artysty i poczucie jego odpow iedzialności“ (s. 12), a w ięc czynniki wcale lub w niewielkim tylko stopniu podlegające naukowemu badaniu.
Stw ierdzenia te nie zaciążyły poważniej na wartości rozprawy, ponie w aż w praktyce m usiała w yjść na jaw ich nieprzydatność. Z tym wszystkim autor niezupełnie uniknął tak groźnego w problem atyce dynamiki rozwoju poetyckiego niebezpieczeństw a ahistoryzmu. Po bardzo pięknej analizie kon w en cji k lasycystycznych i sentym entalnych w twórczości młodzieńczej Mic kiew icza czytelnik odczuwa brak szerszego wprowadzenia pojęcia konwencji rom antycznej (a rzadko który kierunek literacki tak prędko się skonw encjo nalizow ał jak romantyzm) i częstszego odnoszenia praktyki poetyckiej Mic k iew icza do praktyki w spółczesnych mu romantyków.
Konw encje poetyckie romantyzmu, konw encje w znaczeniu szerokim, nie tylko w sensie zbanalizowanych chw ytów poetyckich, ale w ogóle jako ze spół przyjętych w tej poetyce środków artystycznych (tak, jak się mówi o konw encjach teatru szekspirowskiego) — to jeden z najważniejszych, a rzadko poruszanych problem ów krytycznych twórczości M ickiewicza (i w ogóle polskiego romantyzmu). O konwencji „unicestwiania m otyw ów “ czy też „budzenia oczekiwań“ w Panu Tadeuszu w nikliw ie pisał Kleiner w sw ej m onografii, stanowiącej kopalnię nie zawsze dotąd należycie w yzy skanych, a jakże często odkrywczych sądów o poemacie. O ile jednak dzia łaniem tej konw encji w yjaśn ił autor w iele pozornych sprzeczności w kon strukcji akcji Pana Tadeusza, to sprzeczności w realiach utworu złożył na karb „prostego przeoczenia“ 2. Problem ten podjął w R o c z n i k a c h H u m a n i s t y c z n y c h Konrad Górski w św ietnym studium Tadeusz z ręką na
temblaku.
Nie ograniczając się do samego tylko Pana Tadeusza wskazuje Górski .na liczne sprzeczności w realiach D ziadów w ileńskich i — częściowo już zbadanego przez krytyków pod tym względem — Konrada Wallenroda. Stw ierdzenie, że w e w szystkich tych dziełach napotykam y na podobne lek cew ażenie dla szczegółów, prowadzi Górskiego do wniosku, że mamy tu do czynienia nie z pom yłkam i poety, lecz z „jedną z istotnych cech jego artyz m u“ (s. 97). Określa ją Górski (może nieco przejaskrawiając) jako „metodę kształtow ania fabuły tylko jako sztucznego rusztow ania umożliwiającego przekazanie w artości, na których poecie naprawdę zależy [...]“ (s. 97). Me todę tę wiąże autor — na razie hipotetycznie — z konw encją powieści osiem nastowiecznej. W „technice świadomych niekonsekw encji“ (termin S zw ey kowskiego, którego bardzo interesującą pracę o Panu Tadeuszu słusznie
Górski przy tej okazji przypomniał), dającej autorowi dużo swobody w ope row aniu drugorzędnym i realiam i, w idzi Górski furtkę, którą wkradały się do utworów M ickiew icza szczegóły autobiograficzne, niejednokrotnie nie uzgodnione z zasadniczym trzonem akcji. Przekonywającą argumentację znajduje ta teza w przykładach zaczerpniętych z IV cz. Dziadów i Konrada
Wallenroda, w ątpliw ości nasuwa natom iast przytoczona również przez Gór
skiego historia z białą sukienką Zosi z I księgi Pana Tadeusza. Źródłem bo 2 J. K l e i n e r , Mickiewicz. T. 2, cz. 2. Lublin 1948, s. 180.
w iem twierdzenia o autobiograficznym charakterze opisu pokoiku Zosi (twierdzenia św ieżo przypom nianego przez Leonarda Podhorskiego-O kołow a '*) są L isty z podróży Odyńca, którego gdzie jak gdzie, ale tu na pew no można podejrzewać o — świadome czy nieświadom e — kształtow anie w spom nień na wzór literacki, a w ięc w kierunku uzgodnienia szczegółów z w izją zawartą w Panu Tadeuszu. Teza Górskiego w ydaje się tu krokiem w stecz w porównaniu z koncepcją Kleinera, w yjaśniającego scenę pierwszego spot kania Tadeusza z Zosią świadom ym użyciem „metody unicestw iania zawiąz ków akcji“ 4. Przykład ten w skazyw ałby raz jeszcze na potrzebę bardzo ostrożnego gospodarowania biografią pisarza w analizie dzieła literackiego.
Wzór takiej ostrożności i respektu dla autonomii dzieła literackiego dał Górski w tym samym szkicu, w subtelnej analizie relacji G ustawa z od w iedzin „domu nieboszczki m atki“ (Dziady cz. IV, w. 772—816). Ileż tu traf nych uwag o „intensyfikacji odtwarzanych uczuć“, o szczególnej logice m otyw ów lirycznych, której nie należy podważać na zasadzie życiow ego prawdopodobieństwa. „Każdy z tych m otyw ów — pisze Górski, a stw ierdze nie jego ma walor ogólniejszy — gra osobno i kolejno, w chw ili zjawienia się następnego poprzedni schodzi ze sceny i byłoby zapoznawaniem fak tu, że św iat poetycki jest św iatem um ownym , gdyby ktoś chciał w ytykać tu logiczną sprzeczność. [...] Każdy z m otyw ów szczegółowych służy tu do jak największej intensyfikacji odtwarzanego przeżycia, a sprawa ich uzgod nienia nie istnieje w ogóle jako problem artystyczny“ (s. 88).
W skazanie na zasięg konwencji „świadomych n iekonsekw encji“ (choć granica tego zasięgu pozostać m usi tu i ówdzie rzeczą sporną) i na koniecz ność respektowania praw autora w tym w zględzie — stanow i niezaprzeczone
novum, w naszej „m ickiewiczologii“ i jest cenną zdobyczą studium Górskie
go. Problem w ym aga — jak to stwierdza i autor — dalszych badań. Już lektura pracy Górskiego nasuwa niepokojące pytania. Jeśli M ickiewicz ope row ał „techniką świadomych niekonsekw encji“ w dziedzinie szczegółów drugorzędnych, to czy w szystkie one pozostały równie drugorzędnym i w oczach współczesnego czytelnika, wychowanego na pow ieści realistycznej, przestrzegającej zasady pełnej m otywacji i prawdopodobieństwa szczegółów? B atalie Boya i nie tylko Boya o moralność bohaterów Pana Tadeusza zdają się w skazyw ać na niebezpieczeństwo zakłócenia odbioru artystycznego dzieł M ickiewicza w ątpliw ościam i o podobnym charakterze. Ten problem zresztą mniej dotyczy historyka literatury sensu stricto. A le czy w ątpliw ości takie odczuwa tylko czytelnik X X wieku? Czy czytelnicy w spółcześni M ickiew i czowi bez oporów przyznawali poecie prawo do stosowrania „świadomych niekonsekw encji“? Rzecz wym agałaby osobnego prześledzenia.
I dalej. Dlaczego sprzeczności w m otyw acji i realiach Pana Tadeusza przykuwają uwagę krytyków od dłuższego już czasu, podczas gdy nikt nie przyw iązyw ał specjalnej w agi do takichże sprzeczności w Dziadach i K o n ra
dzie Wallenrodzie? Powiedzm y, że w wypadku realistycznego poem atu ocze
kiw anie czytelnika jest nastawione na zadośćuczynienie w szelkim postulatom 3 L. P o d h o r s k i - O k o ł ó w , Realia Mickiewiczowskie. II. Warszawa 1955, s. 90.
prawdopodobieństwa akcji i szczegółów, podczas gdy wobec utworów z racji gatunku już w ybitnie romantycznych, z udziałem (jak w Dziadach) fanta styki, m argines dopuszczalnych sprzeczności jest w odczuciu czytelnika znacz nie szerszy. Ale czy wobec tego można przypisywać „świadome niekonsek w en cje“ w utworach tak różnych jak II cz. Dziadów i Pan Tadeusz działaniu tej samej konw encji lub trwałej w łaściw ości wyobraźni twórczej poety? Czy też m oże geneza tych niekonsekw encji jest w obu wypadkach różna? Te i podobne pytania pozostają jeszcze w zawieszeniu.
Rozważania nad tak (niezbyt szczęśliwie) zwaną problem atyką form alno- artystyczną otwiera obszerna rozprawa Wandy Achrem owiczowej Uwagi o roli
dźw ięk u w poezji Mickiewicza (autorka ma tu na m yśli opisy efektów
dźwiękowych). Trzeba od razu powiedzieć, że studium zakrojone zostało zbyt am bitnie, aby rezultaty jego były zadowalające. Gdyby autorka zajęła się rolą dźwięku w określonym utworze lub grupie utworów (np. w balla dach, bajkach, sonetach odeskich), starczyłoby jej zapewne m iejsca i czasu na dokładniejszą analizę m ateriału i w yciągnięcie wniosków. Zbyt szerokie natom iast ramy studium spraw iły, że przynosi ono prawie wyłącznie m a teriał, co do którego klasyfikacji i opisu można w dodatku żyw ić niejedno krotnie uzasadnione w ątpliwości. Łatwo pojąć, dlaczego Achremowiczowa rozważaniam i sw oim i objąć chciała całą poetycką twórczość Mickiewicza — celem jej była nie tylko ocena poezji M ickiewicza jako przekaźnika świata dźwięków, ale — i przede w szystkim — ustalenie pewnych cech indyw i dualności twórczej poety, pewnych predylekcji artystycznych trwałych, niezm iennych lub ulegających niew ielkim tylko zmianom — zależnie od okresu twórczości, gatunku, stylu itp. Zam ierzenie ambitne i interesujące, zwłaszcza że badania nad indyw idualnym i cechami artyzmu poszczególnych pisarzy leżały przeważnie w Polsce odłogiem (i to nie tylko w tzw. m inio nym okresie). Przyczyną jest tu, jak sądzę, duża trudność tematu, który obok wyostrzonego zm ysłu krytycznego w ym aga w ielkiej erudycji w zakre sie całej literatury epoki. Nie wystarczy bowiem stwierdzić, że jakiegoś pisarza cechuje trw ałe upodobanie do określonego środka artystycznego. Stw ierdzenie takie nabierze waloru dopiero w tedy, gdy uzupełnione zostanie dowodem, że upodobanie to nie cechuje (w każdym razie w takich rozmia rach) innych pisarzy, zwłaszcza pisarzy tej samej epoki. Bez skrupulatnego przestrzegania tej zasady łatw o za trw ałe cechy indywidualności badanego poety poczytać (jak to się trafiło i autorce omawianej rozprawy) cechy wspólne w szystkim dobrym poetom bądź w szystkim twórcom hołdującym tej samej poetyce. Nie co innego przecież niż brak szerszego m ateriału porów nawczego ogranicza poważnie zasięg w niosków wzorcowego studium poloni stycznego w tym zakresie, Oblicza poetyckiego Bartłomieja Zimorowicza Adam czewskiego.
W ydaje się również, że krytyk poszukujący indyw idualnych cech artyz mu poety nie powinien organizować swej pracy w edług zbyt wąsko zakreślo nych kategorii, takich w łaśn ie jak funkcja wrażeń wzrokowych, słuchowych czy dotykowych. Można się bowiem obawiać, że tylko w niektórych w y padkach da się dowieść w sposób oczywisty, że pisarz ma szczególną inkli nację do jednej grupy wrażeń zm ysłow ych. W iększość poetów, a zwłaszcza poetów dobrych, ucieka się do środków bardzo różnorodnych, przy czym
wyborem ich kieruje w stopniu znacznie w yższym , niżby to w ynikało z po wyjm owanych cytatów, wzgląd na charakter utworu, sytuację itd. Ogranicze nie poszukiwań do ciasnych i sztyw nych kategorii grozi zawsze krytykow i zatratą perspektyw y porównawczej i błędem na drodze nie dość ostrożnych w niosków.
Poszukiwanie indyw idualności pisarskiej Mickiewicza nie jest trudem beznadziejnym, pod warunkiem jednak, że krytyk wystrzegać się będzie jak ognia ciasnych schematów, a także, że będzie posiadał odpowiednie doświadczenie i w rażliw ość estetyczną. Proszę otworzyć rozprawę Borowego o Ucieczce na s. 61 i sprawdzić, jaki to czterowiersz ballady nazwał autor „najbardziej poetycko intensyw nym “, „najbardziej m anifestacyjnie m ick ie w iczow skim “. Ileż w niosków na temat „oblicza poetyckiego“ M ickiewicza w ysnuć można z tego jednego cytatu, nieom ylnie wybranego przez dośw iad czonego i w rażliw ego krytyka.
Że Achrem owiczowa dostrzegała niektóre przynajmniej z grożących jej niebezpieczeństw, świadczą umieszczone przez nią na końcu rozprawy po stulaty. Że je ostatecznie jednak zlekceważyła, świadczy to, że mimo braku w ielu podstaw owych ustaleń nie zawahała się w ystąpić z nie dość ugrunto wanym i uogólnieniami. Do takich na oko ferowanych sądów należy np. twierdzenie, że u żadnego z rom antyków polskich „dźwięk nie gra takiej roli w samej konstrukcji przedstawianej rzeczywistości, nigdzie nie jest tak celowo zharm onizowany z innym i elem entam i utworu“ (s. 138). Zdanie to dobrze ilustruje aprioryczny charakter w ielu podstawowych tw ierdzeń pracy. Do takich milcząco przyjętych założeń należy opinia, że jedną z miar doskonałości poezji jest bogactwo przedstawionych w niej w rażeń słuchowych. Im więcej różnych dźwięków, tym lepszy utwór — powiedzm y, upraszczając. A dalej, że każdy opis efektu akustycznego ma walor au ton o miczny, niezależnie od m iejsca i utworu, niezależnie także od tego, czy jest on opisem odkrywczym czy zbanalizowanym , czy pełni funkcję nowatorską czy konwencjonalną.
W tym m iejscu autorka zaprotestuje wskazując, że na s. 138 p ostu lo w ała zbadanie k w estii nowatorstw a M ickiewicza — „akustyka“, a na s. 131 pisała już konkretnie o nowatorskim w yzyskaniu konwencjonalnego m otyw u echa. Rzecz w tym jednak, że bez takich podstawowych rozróżnień nie można prawidłowo w ykonać nawet wstępnych, zamierzonych przez nią prac, to jest nie można należycie sklasyfikow ać zebranego materiału. Jakież bo w iem w nioski w yciągnąć m ożna z zestawienia, w którym figurują na rów nych prawach opis szumu puszczy litew skiej z IV księgi Pana Tadeusza z w ątpliw ą w ym ow ą dźwiękow ą sym bolicznych „wichrów“ i „głębi“ z O dy
do młodości (s. 108), w którym jako opis „swoistego ruchu duchowego nie po
zbawionego elem entów akustycznych“ przytacza się wiersze z Widzenia, w którym bez rozróżnienia cytuje się efekty dźwiękowe ballad, liryków m i łosnych, w ierszy refleksyjnych, Konrada Wallenroda, Pana Tadeusza itd., a nawet Ksiąg pie lg rzym stw a. Metoda taka nie pozwala na ocenę wartości w yliczonych opisów akustycznych, na rozstrzygnięcie problemów takich, jak funkcja dźwięku w budowaniu nastroju ballad, jej stosunek do konw encji balladowej sentym entalnej i rom antycznej (jęk, płacz, w ycie psów, nocny szum w iatru itp.), elem enty dźw iękow e bajek w odniesieniu do tradycji bajko
pisarstw a polskiego, opisy dźwięków w Konradzie Wallenrodzie na tle poetyki rom antycznej pow ieści poetyckiej, ew olucja opisów słuchowych u M ickie w icza itd., itd. W reszcie na terenie tego samego nawet utworu nie w szyst kie obserwacje akustyczne posiadają równą wartość. I tak w rubryce „odgłosy ptaków w Panu Tadeuszu“ nie wolno pominąć różnicy artystycznej między „gawędami rozw lokłym i“ wron soplicowskich a utartym obrazem skowron ka „rannego w iosn y dzw onka“, w którym jak przykry zgrzyt brzmi w spom nienie m inoderyjnego stylu Pierwiosnka. A znowu nie w każdym utworze chodzi o konkretność i realistyczną dokładność opisów dźwiękowych: in a czej to w ygląda w epice, inaczej w liryce refleksyjnej czy dydaktycznej. B yw a, że nadmiar efektów dźwiękow ych może zakłócać w ym ow ę utworu — rzeczą krytyka jest w eryfikacja zabiegów artystycznych poety, nie zaś przyjm owanie w szystkiego z aplauzem w m yśl zasady „im w ięcej, tym lep iej“. Pow ażnym ostrzeżeniem dla autorki w inien być tu fakt, że w roz w ażaniach jej m istrzem stosow ania dźw ięku okazuje się Mickiewicz za rów no w Pani T w a rd o w sk ie j, jak w Dudarzu, że m etoda jej nie pozwala na hierarchizow anie w artości utworów, nie zakłada żadnego system u ocen.
Nic też dziwnego, że ten „maksymalizm dźw iękow y“ naraża autorkę na zabawne nieporozum ienia. Zgodnie z jej dźw iękow ym nastaw ieniem „krótki płacz kobiecy“ z w iersza Do M atki Polki jest określeniem ironicznym, „na suwającym m yśl o zm ienności uczuć kobiety-kochanki“ (s. 119). Tak jak w ielkości bólu nie m ierzy się długością płaczu (o czym M ickiewicz dobrze wiedział), tak w ielkości poezji nie m ierzy się ilością efektów dźwiękow ych (o czym powinien w iedzieć k ry ty k )5.
"Wiele interesujących spostrzeżeń przynosi artykuł Ireny Sław ińskiej pt.
O stru ktu rze słow nej III cz. „D ziadów“. Autorka nie ogranicza się do za
sygnalizow ania ogromnego bogactwa dramatu w zakresie słownictwa, m eta foryki, stylów narracji, dialogu i monologu, funkcji w staw ek epickich, p ieś niow ych itd. Obserwacjom jej przyświeca dążenie do w ykrycia praw rzą dzących różnorodnością form alną tak w ielką, że można m ówić o Dziadach drezdeńskich jako o dramacie w ielojęzycznym . N ie dlatego, że w dialogu pojaw ia się francuszczyzna i łacina, ale dlatego, że poeta w jednym utworze, przem ówił językam i tak różnych, tak świadom ie kontrastowanych stylów. S łusznie autorka m ów i tu o nowatorstw ie i eksperym entatorstwie M ickiew i cza, choć nie jest pewne, że istotnie — jak sądzi Sław ińska — „nowość tę upatryw ał sam poeta w strukturze słow nej Dziadów [...]“ (s. 141). W ydaje się, że dla M ickiewicza w ażniejszym terenem świadomego nowatorstwa była „ta akcja, która co chw ila w zbija się w sfery idealne, aby opaść niespodzianie V/ szczegóły życia codziennego, to ciągłe przechodzenie ze św iata rojonego do rzeczyw istości“, żeby zaczerpnąć określenie z komentowanej przez S ła w ińską przedm owy do francuskiego w ydania Dziadów.
W ielopostaciowość stylow a III cz. D ziadów sprawia, że zadanie w yk ry cia w chaosie form alnym dramatu idei porządkującej jest trudne. K om enta 5 Skrajnie odmienną opinię o pracy A c h r e m o w i c z o w e j w yraził Julian P r z y b o ś ( P r z e g l ą d K u l t u r a l n y , VI, 1957, nr 26), dla którego jest ona „ścisłą i sprawdzalną rozprawą“. Różnica zdań wynika, rzecz prosta, z odmiennych poglądów na kryteria „ścisłości i sprawdzalności“, a także z odm iennych potrzeb w tym zakresie.
torzy atakow ali zazwyczaj ten problem od strony m otyw acji psychologicz nej i sytuacyjnej dialogu poszczególnych scen czy nawet ich fragm entów. Literatura m ickiewiczow ska dostarcza w tym w zględzie w iele trafnych i cennych obserwacji, słabą jej stroną jest natom iast nieuniknione w takim w ypadku rozproszenie uwag analitycznych, które nie przywracają tak rozpa tryw anem u dziełu jego jedności stylistycznej. Innym i słow y, zagadnienie, czy
Dzia dy są całością artystyczną dzięki różnorodności stylow ej, czy też wbrew
niej, pozostaje nadal otwarte.
Sław ińska zrezygnowała na ogół z takiej metody interpretow ania m ate riału stylistycznego dramatu, idąc tu za pew nym i sugestiam i Kleinera, które skrupulatnie odnotowuje. Czy odsunięcie tej bezpośredniej, psychologiczno- sytuacyjnej m otyw acji form stylow ych było decyzją słuszną? Sądzę, że tak. Bogaty dorobek krytyczny w tej dziedzinie świadczy bowiem jednocześnie o tym, że drogą uzupełniania czy prostowania spostrzeżeń w tym zakresie nie udało się dojść do odkrycia zasady organizującej „strukturę słow ną“
Dziadów jako całości, o ile zasada taka istnieje (a w odczuciu czytelnika ist
nieje). Odstąpienie od m etody poszukiwania m otyw acji realistycznej da się też obronić na gruncie teoretycznym: Dziady nie są dramatem realistycz nym (w każdym razie w ogólnie przyjętym znaczeniu terminu), toteż rzą dzą tu inne wyznaczniki niż proste prawdopodobieństwo psychologiczne wraz z determinantam i sytuacyjnym i, historycznym i, społecznym i itd.
W poszukiwaniach swoich Sław ińska w yszła z milczącego założenia, że III cz. Dziadów jest dramatem filozoficznym , że w ięc w sferze idei au tora szukać należy przede w szystkim w yjaśnienia jego struktury słownej. Metoda ta pozw oliła autorce na zgromadzenie w ielu interesujących ob serwacji, nie okazała się jednak dostateczna dla przezwyciężenia ogólnego w rażenia rozstrzelenia uwagi krytycznej, nie znajdującego przeciwwagi w sądach syntetycznych. Zapewne, w stępny charakter rozważań tłumaczy fakt, że krytyk znajduje się pod presją nie opanowanego jeszcze d ostatecz nie koncepcyjnie materiału. Sądzę jednak, że już ten początkowy etap po zwala na w yciągnięcie ogólniejszego wniosku.
Otóż niebezpieczeństwo zatracenia z oczu całości kryje się — jeśli w olno oprzeć się na w rażeniu uważnego czytelnika szkicu — w bezpo średnim odnoszeniu pojedynczych zabiegów stylizacyjnych do naczelnych idei dramatu. Autorka obraca się zbyt często w sferze pytań o znaczenie określonej formy: w staw ki epickiej, pieśni, dialogu potocznego, w obrębie jednej sceny. W ydaje się, że droga do syntezy w iedzie poprzez pytania o funkcje różnych form w ypow iedzi i kształtów stylistycznych na terenie ca łego dramatu. Dopiero w ówczas bowiem można stwierdzić, czy badana forma ma swoje odpowiedniki w innych scenach, czy jej użycie obciążone jest okre śloną wartością ideową i w iąże się np. z zasadą m isteryjnej dwudzielności, czy forma ta powraca regularnie (np. w momentach wzrostu lub spadku napięcia dramatycznego), czy jest czynnikiem wiążącym poszczególne sceny, czy też w ystępuje tylko okazjonalnie, bez m otyw acji „wyższego rzędu“, ogól- noideowej. Niektóre z obserwacji Sław ińskiej zostały tak w łaśnie sproble- m atyzowane. Autorka m ówi w tedy o paralelizm ie pewnych układów (motyw przypowieści, dialog potoczny), o świadom ym kontrastow aniu innych, o „po laryzacji“ niektórych zabiegów językow ych (wulgaryzmy) lub typów dialo
gow ych („badanie“), które obsługują zarówno „prawą“, jak i „lew ą“ stronę dramatu. Te w łaśnie spostrzeżenia są najcenniejsze i prowadzą do odpowiedzi na kapitalne pytanie w dziedzinie stylistyk i D z ia d ó w : o ile bogactwo typów w ypow iedzi jest celowe, artystycznie i ideow o umotywowane? W jakim stop niu wzm acnia jedność dramatu, w jakim ją rozbija? Rola krytyka jest tu trudna, gdyż długotrw ałe obcowanie z tekstem osłabia jego w rażliwość na różnorodność formalną Dziadów i skłania go do akceptacji w szystkich zabie gów poety jako słusznych z punktu widzenia w ym ow y ideow o-artystycznej dzieła.
W yłącznie opisowe zadania staw ia sobie Piotr Kuncewicz, autor rozprawy
0 „Zdaniach i uwagach“ Mickiewicza. Trudności mało opracowanego tematu
tłum aczą tę ostrożność. Kuncewicz zajmuje się trzema wybranym i zagadnie niami: budową w ew nętrzną aforyzmów, ich głów nym i kręgam i treściowym i, kompozycją cyklu. Najbardziej interesujące są rozważania o kompozycji cyklu Zdań i uwag. Zakładając, że układ cyklu jest celowy, podporządkowany pew nym zam ierzeniom autorskim, Kuncewicz stara się w yśledzić logikę tego układu. Postępuje tu rozważnie, zdaje sobie sprawę z dowolności w ielu skądinąd pociągających hipotez, toteż jeśli nawet w rozumowaniu jego można by to i owo zakwestionować, ostateczny wniosek, sform ułowany ostrożnie, brzmi przekonywająco. Na kom pozycji cyklu zaważyły m ianow i
cie — w edług Kuncewicza — dwie tendencje: tendencja dydaktyczna mora listy, który grupował aforyzmy na zasadzie tem atycznej, oraz tendencja do urozm aicenia układu, w ynikająca z obawy artysty przed monotonią. N ie w ątpliw ie m ateriał do w nioskow ania byłby obfitszy, gdyby autor szerzej 1 z w iększym przekonaniem zajął się treścią Zdań i uwag. Ostrożność jego w tym w ypadku była przesadna. Ograniczył się do klasyfikacji tem atycz nej M ickiew iczowskich aforyzmów, opierając się zresztą na kryteriach naj prostszych, które grożą pewną powierzchownością. N iem niej niektóre z od notowanych przez Kuncewicza problemów treściow ych Zdań i uwag (sprze czność m iędzy ideałem pasywności i działania, tendencja do tragizacji sza tana) wskazują, że m iałby on tu w iele interesującego do powiedzenia. Oczy w iście, rzecz nie jest łatwa, a nawet, śmiem twierdzić, znacznie trudniejsza od klasyfikacji form alnej aforyzmów. W ymaga nie tylko cierpliwego zesta w ien ia aforyzm ów M ickiewicza z ich pierwowzoram i (o co Kuncewicz z rzad ka potrąca), lecz rów nież w ciągnięcia obszernych m ateriałów z zakresu m yśli religijnej rom antyków. Rozważania takie pozwolą na w nioski sięgające dalej niż rezultat skrupulatnego badania budowy formalnej Zdań i uwag, który sprowadza się głów nie do uw ydatnienia ich lakonizm u i sprawności M ickie wicza w tym względzie. Być może zresztą, w nioski byłyby ciekawsze, gdyby autor zajął stanowisko wartościujące i podjął próbę oceny M ickiewiczow skich „m yśli nieuczesanych“ na tle pozostałej twórczości poetyckiej, tak obfitującej przecież w zdania typu aforystycznego.
Dw a artykuły pośw ięcone są sprawom w ersyfikacji Mickiewicza. Stefan Saw icki pisze o Prze rzutni u Mickie wicza. Dobrze uargumentowana praca prowadzi do zaskakującego na pierwszy rzut oka wniosku: przerzutnia, która pełni początkowo u M ickiewicza określoną funkcję ekspresyjną, w później szym okresie zostaje od tej funkcji zw olniona i w ystępuje coraz powszech niej jako jeden ze środków urozmaicenia rytm iki wiersza, nadawania mu naturalności. Coraz rzadziej natomiast pełni funkcję znaczeniową, w której
to funkcji — jak przypom ina autor — dopuszczali użycie przerzutni naw et rygoryści pseudoklasyczni. Tak w ięc ew olucja przerzutni M ickiewiczowskiej jest jednocześnie odchodzeniem od zasad p oetyki pseudoklasycznej, a za razem — co warto by może w artykule m ocniej podkreślić — nawrotem do tej samodzielnej roli rytm icznej, jaką nadał przerzutni już Kochanowski.
W trudniejszej sytuacji znalazł się autor drugiej rozprawy w ersyfik a- cyjnej, Ryszard Demby. Podjął on tem at znacznie szerszy: Tendencje s y la -
botoniczne w liryce Mickiewicza, przy tym tem at obszerniej potraktow any
w pracy Marii Dłuskiej O w ersy fikac ji Mickiewicza, której autor artykułu nie znał jeszcze w okresie pisania swojej rozprawy. Czytelnik w szelako ła twiej trafi do syntezy Dłuskiej, gdzie znajdzie zresztą analizę w iększego znacznie m ateriału (także epiki i dramatu), analizę przeprowadzoną z szerszej perspektyw y historycznej i — nie ma na to rady — zdradzającą ucho do świadczonego badacza wiersza.
W tak zapalnej i żywo dyskutowanej obecnie sprawie sylabotonizm u Dem by nie idzie za anarchistycznym i podszeptam i Budzyka, czy nawet bar dziej umiarkowanym rewizjonizm em Zgorzelskiego, lecz trzyma się — zda niem moim, słusznie — solidnej tradycji analizow ania sylabotoników pol skich w oparciu o teorię stopową. Jednakże brak w tej sprawie zgody m iędzy najwyższym i autorytetam i odbił się w jego pracy w postaci pew nego za m ieszania pojęciowego. Dem by m ianow icie skłonny jest traktować sylab oto- nizm M ickiewicza jako proste przekształcenie w iersza sylabicznego, w k tó rym wzrastała m etryczna funkcja akcentu. Teza taka, zwłaszcza w św ietle ostatniej pracy Dłuskiej, jest uproszczeniem. Co w ięcej, autor zdradza ten dencję (ale tylko tendencję) do traktowania M ickiewiczowskiego w iersza sylabicznego jako pewnej odmiany w iersza sylabotonicznego. M ówi w ięc 0 „sylabotonizmie o metrycznej funkcji akcentu w klauzuli“ w odróżnieniu od sylabotonizmu „miarowego“ (s. 244). Jest to już jawna aneks ja, poniew aż w e w szystkich wierszach sylabicznych M ickiewicza (i przygniatającej w ięk szości w spółczesnych mu poetów) akcent w klauzuli obarczony był funkcją m etryczną i drogą takiego rozumowania można by przypisać np. Pana T ade
usza sylabotonizm owi, choć nie „m iarowemu“. Na szczęście taka chw iejność
pojęć w ystępuje tylko w m arginesowych uwagach Dembego, zasadniczy tok jego rozumowania w olny jest od nieporozumień terminologicznych.
Ogólnie biorąc rozprawa Dembego jest po pracy Dłuskiej trochę „przestarzała“. Poniew aż jednak powstaw ała niezależnie od książki w ybitnej znawczyni wierszy, w ięc tu i ówdzie daje św iadectw o pouczającej rozbież ności sądów, a nawet uzupełnia w yw ody D łuskiej. I tak dobrze m ówi o m o żliwościach wersologicznych Dembego, a także o jego w rażliw ości rytm icznej 1 estetycznej piękna analiza liryka G dy tu m ój trup..., który Dłuska określa krótko jako „hiperkatalektyczny 5-stopowiec jam biczny“, „lekko tonizow a- n y “ 6. Demby opisuje wiersz znacznie dokładniej, pokazując, jak poeta „wiąże [...] i w ym iennie aktyw izuje różne tendencje metryczne wiersza, które współdziałając w kształtowaniu swobodnego m odelu rytm icznego przy noszą żyw ą grę rytmicznych m odulacji [...]“ (s. 251). Obok zasady m etrycznej
6 M. D ł u s k a , O wersyfikacji Mickiewicza. (Próba syntezy). W arszawa 1955, s. 31.
jedenastozgłoskow ca jambicznego współdziała oparta na tradycji tendencja sylabow ca 5-f7, realizow ana przeważnie w postaci w ierszy z m ęskim spad kiem w średniówce (a w ięc 4 + 7). Autor um iejętnie pokazuje, jak w spółdzia łają te dwie tendencje m etryczne, składając się na specyfikę rytmiczną tego niezwykłego wiersza. Inna sprawa, że zapatrzony w zawiłości w ersyfikacyjne liryka Dem by zbyt łatw o w iąże „żywą grę rytm icznych m odulacji“ z „wolną od konw encjonalnych ograniczeń m yślą poety“ (s. 251), tak jakby regularność m etryczna w ykluczała śm iałość i swobodę w yobraźni poetyckiej.
Ostatnia grupa prac dotyczy dziejów recepcji i w pływ ów M ickiew icza7. Dużo pam iętnikarskiego uroku mają Feliksa Araszkiewicza „wspomnienia lubelskie“ (R om an ty zm i ro m a n ty cy w p ry w a tn y c h polskich szkołach średnich
w Kon gre sówce w latach 1906— 1914). Jerzy Starnaw ski jest autorem solidnej
pracy m ateriałowej pt. Zarys dziejów recepcji Mickiewicza w Lublinie i na
Lubelszczyźnie, do której na pewno w ypadnie nieraz zajrzeć każdemu ba
daczowi tzw. kultu poety. Andrzej W ojtkowski dostarczył dwóch przyczyn ków obrazujących zasięg w pływ ów poezji M ickiewicza (P rzy k ła d y z dzieł
Mickiewicza w „D okładn ym niemiecko-pols kim sło w niku“ Mrongowiusza i Naw oływ an ie do zbratania się ludów w r. 1848 słow ami „Ody do młodości“ w przekła dzie niemieckim). Do prac m ateriałowych zaliczyć również wypada
rozprawę Zdzisława Jastrzębskiego pt. N orwid o Mickiewiczu. W przeci w ień stw ie jednak do w ym ienionych poprzednio jest to tem at narzucający w prost konieczność oceny i interpretacji.
Gdyby autor sięgnął do źródeł krytycznego stosunku Norwida do poezji i ideologii M ickiewicza, m ógłby dać piękną charakterystykę jego poglądów, m ógłby też rzucić św iatło na niektóre cechy M ickiewicza jako poety i dzia łacza, które tak denerw ow ały Norwida, ba, mógłby do rocznicowego tomu w nieść szczyptę zdrowego rewizjonizm u w stosunku do uznanych wartości patriotyzm u romantycznego. Jakaż tu kopalnia problemów! Choćby sprawa Norwidow skiego ataku na heroiczno-insurekcyjne ideały Mickiewicza. Atak organicznika niechętnego rew olucyjnym poczynaniom, niew ątpliw ie, ale czy ta form uła w yczerpuje problem, zbyt jednostronnie do tej pory ośw ietlany (i to niezależnie od sym patii politycznych interpretatorów). Jest to przecież i oportunistyczna krytyka rewolucyjnej utopii, ale i sprzeciw wobec szla checkiego gestu i nieliczenia się z rzeczywistością. A dziedzina kontrowersji estetycznych! Co w niechętnych sądach Norwida złożyć wypada na karb róż nic ideowych, co zaś w ynika z jego opozycji w stosunku do poetyki trzech w ieszczów , której w pływ om sam zresztą ulegał? Frazesy o „poezji natury“ i „poezji kultury“ (s. 281) nic tu nie w yjaśnią, jako że określenie „poeta kultury“ chw yta tylko powierzchowne cechy twórczości Norwida, a M ickiew i cza nie w iem kto zdołałby wepchnąć w kategorię „poety natury“.
Tak w ięc Jastrzębski stracił swoją szansę. Postaw iony wobec dwóch sprzecznych ze sobą „św iętości narodowych“ uchylił się przed wyborem, po w ściągnął w łasną opinię, która nieuchronnie m usiałaby dotknąć choć w pew
7 Tom zawiera jeszcze pierwodruk N ow e j Sofiów ki C z e c z o t a ze w stępem i komentarzami Czesława Z g o r z e l s k i e g o .
nej mierze jednego z w ielkich autorytetów ideowych. Co prawda, tu i ów dzie spod obiektyw istycznej relacji autora w yłuskać można sugestię, że jed nak Norwid reprezentował punkt w idzenia nowocześniejszy, bardziej rea listyczny, że np. w alczył o „inne, głębsze nieco rozumienie narodu“ (s. 272), „o kobietę żywą w literaturze, pełnoprawną obywatelkę społeczności [...]“ (s. 276) itp. Są to jednak uwagi przeważnie marginesowe. Autor ucieka od problemów. Jaskraw ym przykładem tego rocznicowego oportunizmu jest stw ierdzenie, że atak N orwida na Skład zasad to „uderzenie z punktu w i dzenia logicznej precyzji sform ułow ań“ (s. 269).
Tak w ięc nieliczne i nieśm iałe komentarze autora nie mogą zadowolić czytelnika. Oczywiście, pozostaje w ym ow a pracowicie zebranych w yp ow ie dzi samego Norwida. N iestety, w wypadku tego autora wym ow a tzw. gołych cytatów jest zawodna. Norwid, nierówny jako poeta, jest również zaskaku jąco nierównym m yślicielem : od naiw nie osobistych, nieznośnie apodyktycz nych opinii zadowolonego z siebie samouka (którego tak św ietnie sparodio w ał Artur Marya Swinarski) do przenikliwych, gorzkich sądów człow ieka doświadczonego, a zawsze żarliwego ideowo. Przy pomocy w yrw anych z jego pism zdań dowieść można dowolnej tezy z zakresu problem atyki tzw. św ia topoglądu poety (szczególnie gdy się lekcew aży chronologię), jak to zresztą robiono z powodzeniem, o czym można się przekonać śledząc literaturę przedmiotu. Co w ięcej, Norwid przeważnie pisze sw oje „rozprawki ep isto- larne“ (z których pochodzi w iększość cytatów Jastrzębskiego) stylem n ie prostym, używ ając w łasnej, „znaczącej“ terminologii, operując chętnie m eta foryką i przykładem. Krytyk przyjm ujący naiw nie indywidualne dziw actw a tego pisarstwa, w yrzekający się interpretacji zawiłych dróg m yślow ych ge nialnego maniaka, nie robi mu dobrej przysługi. Czytelnika łatw o zm yli w yrw anym i z kontekstu cytatami. Najw iększą zaś krzywdę w yrządzi sobie, gdyż straci w ten sposób dystans konieczny dla wydaw ania sądów i — chce czy nie chce — przyjm ie punkt widzenia poety, gubiąc perspektyw ę h i storyczną i kryteria oceny, bez których historyk literatury nie w yjdzie poza szkolarstwo.
Zarzut poprawnego referowania, niechęci do ocen, braku w łasnego oblicza krytycznego da się — w różnym stopniu — odnieść i do niektórych innych prac zebranych w R o c z n i k a c h H u m a n i s t y c z n y c h . Problem atyka form alnoartystyczna, oczywiście, powinna mieć pełne prawa obyw atelskie, byle tylko prowadziła do jakichś wniosków. Ograniczenie pracy historyka literatury do gromadzenia obserwacji grozi katastrofalnym zubożeniem pro blem atyki badań.
N ie chcę pomniejszać w artości sporów teoretycznych dla rozwoju nauki. N ie lekcew ażę różnic m etodologicznych. Nie piszę o nich jednak z okazji m ickiewiczow skiego tomu R o c z n i k ó w H u m a n i s t y c z n y c h , ponie w aż sądzę, że z perspektyw y lat różnice te stracą na znaczeniu, a historycy literatury dzielić się będą przede w szystkim na tych, którzy mają coś do powiedzenia, i na innych.