ŚMIESZEK
DODATEK HUMORYSTYCZNY
Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.
Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.
Katowice, dnia 23-go kwietnia 1927 r.
Dlaczego cyganie znają wszelkie sztuczki diabelskie?
— Wnttczka najmiłsszy — rzekła pewnego dnia babcia djablica, — tak dalej być nie może. Od czasu, jak zachorowałam na żołądek, zapanowły u nas w piekle stosunki, wołające o pomstę do nieba. Wczoraj właśnie widziałam jednego djabła, jak szczypał paska- rza całkiem zimnemi obcęgami, a dzisiaj zastałam ja
kiegoś posła, który siedział spokojnie w zastygniętej smole, bo nie było komu ognia przypilnować. Niema co, musisz iść na ziemię!
— Skupować dusze? — zapytał diabeł.
— A nam to na co? Mało ich tutaj mamy? Idź na ziemię i rozglądnij się za żoną, klóraby nam po
magała utrzymywać porządek w piekle.
Stara, powiedziawszy to, ubrała wnuka w naj
lepsze ubranie, zatknęła mu nowe pióro kogucie na kapeluszu i pożegnała go szeregiem serdecznych prze
kleństw.
W cztery tygodnie później wlókł się nasz djabeł przez ulicę wielkiego miasta i rozmyślał ze smutkiem nad tern, co przeżył dotychczas. Zaiste, nie było się z czego cieszyć! Znalazł wprawdzie dosyć dziewcząt, które chętnie przeszłyby się zamąź, nawet za samego djabła, ale ilekroć napomknął której o czyszczeniu ko
tłów i innych podobnych robotach, dostawał natych
miast odkoszai Dzisiaj rano pewna energiczna niewia
sta strąciła go nawet ze schodów! Coś okropnego! A przecież on byłby takim dobrym 1 wiernym małżon
kiem.
Gdy tak k uszły kał zadumany po ulicach, usłyszał nagle słowa: „Wielmożny Panie!“ Gdy podniósł gło
wę, zobaczył przed sobą przepiękną dziewczynę cy
gańską, która wyciągnęła do niego rękę z prośbą o jałmużnę.
Przez żyły djabła przebiegło nagłe dziwne jakieś ciepło. Naprawdę tak pięknych i ognistych oczu jesz
cze nie widział. Całe piekło leżało w ich głębi. „Ta, albo żadna“, — pomyślał, i poprosił dziewczynę, czy może ją odprowadzić. Po drodze powiedział jej wiele pięknych słówek i zapytał o imię. Nazywała się „Zo
ra“, co znaczy po naszemu Jutrzenka“.
— Co za djabelnie piękne imię! — zawołał djabeł zachwycony. — Powiedz, Zoro, czy chcesz być moją żoną?
—- Dlaczego nie, jeżeli tylko ojciec pozwoli. — od
rzekła cyganka i pokryjomu spojrzała na towarzysza.
Rozmawiając doszli do obozu cygańskiego, skalu
jącego się z trzech osmolonych dymem namiotów. Oj
ciec Żory, ubrany w watowaną kamizelkę z guzikami srebrnemi, wielkości orzecha, zlazł z wozu i przywitał przybysza.
Ponieważ djabeł nie lubi długich ceregieli, przeto i teraz prosto z mostu powiedział, o co mu chodzi.
— Hm, hm, — rzekł stary cygan, — tak odrazu nie możemy tego załatwić. Wprawdzie propozycja wielmożnego pana jest dla nas wielkim zaszczytem, ale równocześnie musimy uwzględnić pewne prawa i zwyczaje naszych przodków. Ponadto załatwić pe
wne formalności i dopiero potem będzie mógł wielmożny pan pojechać z Zorą do piekła.
— Do djabła! — zawołał djabeł. — Jakie formal
ności?
— Przedewszystkieni każdemu z członków nasze
go rodu należy się jakiś podarunek, który każdy sobie sam wybierze. Potem będzie uczta i ceremonia z pier
ścieniem, a potem pożegnanie i odjazd.
Djabeł był bardzo zadowolony i najpierw zapytał ojca o życzenie. Ten chciał mieć tresowanego nie
dźwiedzia i czarnego konia do wózka.
— Zgoda! — rzekł djabeł. — Jeszcze dzisiaj po
staram się o to. A szanowna małżonka pana dobro
dzieja jakie ma życzenie?
Stara kucała przy ogniku. Była głucha. Dopiero gdy ojciec powtórzył jej pytanie głośno wprost do ucha otworzyła usta:
— Chciałabym nauczyć się czytać z biblii.
Djabeł zbladł pod czarną skórą. Później jednak przypomniał sobie, że istnieje także biblja diabelska i zgodził się szybko na propozycję. Inni cyganie żąda
li futer, butów, chustek jedwabnych. Zgoda, będą je mieli.
— A ty mój skarbie, — zapyta! czarnooką Zorę,
— jakie masz życzenie?
— Ja chcę mieć cały wóz dukatów, korali i bur
sztynu.
— Wszystko, wszystko przywiozę! — zawołał za
kochany djabeł, ucałował dziewczynę w policzek i po
biegł czemprcdzej za podarkami
Jakie to życie był«*w trzy dni później w obozie cygańskim.
Stary cygan siedział obok kowadła z flaszką w ręku i wyśpiewywał najstarsze piosenki; niedźwiedzie
— wraz z podarowanym przez djabła było ich teraz dwa, mruczały z zadowolenia; Daniel paradował w nowym kożuchu, a Baltazar w swej chustce jedwabnej.
Kara, małe eyganiątko, podskakiwało, aż jej kłapały muszle, wplecione w warkocze. Nakniusza i Zora u- derzały do taktu w talerze, a na uboczu siedział dja
beł przy głuchej Cygance i uczył ją czytać na blbłji Po dalszych trzech dniach rzekł stary Cygan do djabła:
--- X\«C\U, 'WCÄCATV?4. OÄx\tt\
Vt»t pifcicft? X
— A co mnie to obchodzi? 1
— A kogo ma obchodzić? Pieczeń musi ukraść narzeczony. Taki już u nas zwyczaj.
Rad nierad, poszedł djabeł po raz drugi i ukradi 5wb;ię z siedmioma prosięciami. Powróciwszy, klął na czem świat stoi, gdyż złapali go chłopi i zbili jak sic patrzy i tylko z wielką biedą uratował siebie i zdobycz. Cyganie pociągnęli dalej w głąb lasu, gdzie byli bezpieczniejsi i upiekli świnię, a wieczorem, przy tfinie i śpiewie zapomniał djabeł o kijach, które nieda
wno dostał.
Około północy trzeciego dnia stary Cygan roz
niecił ogień i przywołał pana młodego do ceremonii z pierścieniem. W ogniu leżała otwarta obrączka żelazna którą wyjął obcęgami.
— Co to jest? — zawołał djabeł i odskoczył od przedmiotu, ziejącego iskrami.
-— To pierścień odpowiadający naszym zwycza
jom, kochany zięciu, — rzekł Cygan, uderzył obcęga
mi po kowadle i wziął młot w drugą rękę.
— Co? Ja mam ten pierścień wsadzić sobie na pa
lec?
— Ależ nie, bo założymy ci go do nosa. Popatrz na nasze niedźwiedzie. I one musiały przebyć tę ce
remonię przed pobraniem się.
— Ale wy sami nie macie pierścieni w nosie.
— Naturalnie, że nie, bo to nie jest potrzebne, o Ile Cyganie zawierają małżeństwo między sobą. Co innego jednak, gdy Cyganka wychodzi za obcego.
— Oho, nic z tego nie będzie — rzecze djabeł i cofa się coraz dalej.
— Jak uważasz — mówi Cygan i z powrotem kładzie obrączkę w ogień. —- Niema ceremonii z pier
ścieniem, to niema wesela. Niech inna dziewczyna pa
li w piekle pod kotłami i szoruje garnki.
Djabeł rozmyślał przez kilka minut i zapytał:
— Teściu, a moźeby się obeszło bez tej ceremonii?
Lecz Cygan wstrząsną! głowa przecząco. A Zora perswadowała:
Nie bój się, to trwa tylko chwileczkę.
1 wreszcie djabeł poddał nos operacji. Crr! Szszcz!
Stary cygan wpakował mu pierścień w nos, przyło
żył do kowadła i zaczał walić młotem, aż się iskry
*ypały.
Djabeł zemdlał. Gdy wreszcie przyszedł do siebie 1 wytarł łzy z oczu, zobaczył, że leży przywiązany na łańcuchu między dwoma niedźwiedziami, a opodal Baltazar i Daniel naradzają się, w jaki to sposób nau
czyć djabła tańczyć.
— Nasze niedźwiedzie będą teraz miały niezwykłe powodzenie, cieszył się stary cygan i zacierał ręce. A Zora, Fałszywa Zora siedziała przy ognisku i grzała kamienie, potrzebne do pierwszej nauki.
No, ale ładnego ucznia dostali Cyganie i Był dziki i narowisty, prawdziwy djabeł. Zamiast tańczyć, cho
dził po rozżarzonych kamieniach jak po dywanie. Po całych nocach wrzeszczał i jęczał, tak, ż'e oka nie by
ło można zmrużyć. Jednem słowem, nie było z nim co począć. Próbowali go zatłuc, ale się to nie udało, taka twarda bestia była. 0
— Ach, teściu kochany - błagał djabeł — chętnie dam wam spokój naw ieki, waszym córkom daruję o- gień piekielny i dodam ile chcecie dukatów, korali, bursztynu i sztuki czytania na biblji, tylko mnie puść
cie!
Stary Cygan wziął djabła zä słowo. Otrzymaw
szy całą furę podarków, spuścił go wieczorem z łań
cucha.
Tylko jedną prośbę miał djabeł: nie chciałby wra
cać do piekła z całkiem próżnemi rękoma i chętnie wziąłby na pamiątkę siedm małych prosiaczków. Teść spełnił to życzenie.
Xavs^xAowy X cJhorj -WWSSsX "w xwxrs os?a>Vät\^ tv%- rzeczony. Ca\ą \ego pociechę \ rozryswYie sXanoyäV»
l prosiaki.
Gdy jednak dzień zaświtał, zobaczył, że go znowu oszukano: gdyż to, co z wielkim trudem pędził wśród nocy, to nie były świnki, lecz jeże.
Od tego czasu, każdy djabeł ucieka od Cyganów jak od święconej wody; zato Cyganie znają wszelkie sztuczki diabelskie.
Niech sobie będzie Król!
— Więc zgadzam się! Zgadzam się ostatecznie!
Jeżeli to o mnie chodzi — przyrzekam, że nie będę robił trudności! Nie użyję moich potężnych wpływów, żeby temu przeszkodzić! Pozwalam! Skuli mnie!
Niech i tak będjiie
— Niech sobie będzie Król!
A na znak mojej dobrej woli i absolutnej lojalności, piszę odrazu Król przez duże „K“. Nie przez małe „k‘\>
Ja już to mam do siebie, że albo — albo. Wszyst
ko — lub nic.
Moja Marysia chce Króla? I ja chcę Króla!!!
Przekonał mnie wczoraj ostatecznie mój przyja
ciel i kolega szkolny, Karlik.
Powiedział:
— Daleko z tą republiką zajadziesz? Głupstwo na głupstwo jedzie i śmiesznością pogania... Komunizm jest zabroniony ale posłowie komunistyczni nie są za
bronieni... Policja nosi broń, ale nie ma prawa robienia z niej użytku... Autorytet władzy ma być szanowany, ale wolno mniejszości niemieckiej kpić ze wszystkiego co polskie... Jeżeli proklamacje rozdaje Mojsze Ziegen
schwanz, to go biorą do ula. Jeżeli natomiast bruździ nietykalny poseł niet rki to mu salutują i omijają go grzecznie.
Kiedy mi to Karlik jednym trelem wyśpiewał, za
czerwieniłem się jak panna (przedwojenna) i zapyta
łem nieśmiało:
— Sądzisz zatem?...
Uderzył ręką w stół.
— Sądzę, że w Polsce powinien być Król!
Odpowiedziałem:
— Więc zgadzam się!
Tylko was błagani, drodzy panowie, póki jeszcze czas, póki nie zaangażowaliśmy się jeszcze ostatecz
nie w żadnym kierunku, póki nie wysłaliśmy urzędo
wej deputacji do tego, czy innego kandydata (potem byłoby niezręcznie przepraszać!) zastanówcie się do
brze nad wyborem...
Kandydat na Króla polskiego musi być dziedzicz
nie Inteligentnym. Powinien dawać rękojmię, że jego syn, czy wnuk nie będzie matołkiem albo idiotą. Po
starajcie się o takiego kandydata, któryby był strasz
nie arystokratyczny, ażeby przy nim Habsburg! mu
siały się wstydzić. Ażeby miał z przed 2000 lat przod
ków. Ażeby był ładny jak Węgrzyn.. 1 zbudowany jak Herkules... Ażeby miał humor Kocyndra... Ażeby był odważny jak głodny lew.. I płodny jak królik... I wspaniały... I mądry, jak... jak... jak... no, mniejsza z tern: najmędrszy!
Żeby zmienił niemądre prawa w tym kraju, zapro
wadził mądre, wybił ludziom z głów jałowy „demo- kratyzm“ i bezmyślny „konserwatyzm“ — a potem, żeby się skłonił z wdziękiem i... abdykował.
— Na rzecz republiki, oczywiście!
W\s\OT\a rzĄtiXy*t
nw Nahńerw byt rząd lewy— Same plewy — Szepcze kum kumowi, Endek endekowi.
Potem był rząd prawicowy.
Ośległowy.
— Psia ich, taka owaka — Klnie pepesiak do pepesiaka.
Później stworzono centrowy gabinecik.
Taki zdechły szkielecik — Powiada
Sąsiad do sąsiada.
Zawezwano więc fachowców.
Panów łysych i siwych,
Prawników, inżynierów, mądrogłowców, Uczonych prawdziwych.
—- A to ci mądrale
Mądrzą się, a nie rządzą wcale — Skarży się chory do doktora, Student do profesora.
Kupiec do klijenta.
Inteligent do inteligenta.
Fachowcy poszli w kąt, Parlamentarny powstał rząd.
Zaraz z posłów ten i ów, Nie dobierając słów, Rzecze: — Marny.
— Ten rząd parlamentarny,
— Ody ja nie siedzę w fotelu, Mój przyjacielu. —
Sklecono więc rząd urzędniczy.
— Któż się z tym rządem liczy,
— To same zera — Śmieje się bankier do bankiera.
Hurtownik do detalisty.
Endek do socjalisty.
Tak powstały, tak się kładły.
Tak czerwieniły się i bladły Rządy państwowe,
Półlewicowe,- ćwierćprawicowe, Gospodarcze, rolnicze i koalicyjne,
Wszystkie zie, wzystkie inflacyjno-par- tyjne.
Wreszcie, gdy wpadliśmy w matnie, A są to czasy ostatnie,
Powstał dla kraju Rząd w maju.
I znowu w przedziwny sposób Wiele zacnych osób
Szeptem lub głośno prawi:
— Majowy rząd nas nie zbawi.
Choćby endekom ozłocił głowy.
Powiedzą, Co wiedzą:
— To rząd przewrotowy. —
• Chociażby biedzie położył kres Do opozycji przeszła P. P. S.
I każdy socjalista prawdziwy.
Żonaty czy samotny,
Szczęśliwy czy nieszczęśliwy, Powie: To rząd przewrotny.
Polacy, trudno wam dogodzić,
Kiedy się z żadnym rządem nie umiecie zgodzić.
Stara piosenka w nowej oprawie.
Uciekła mi przepióreczka w proso,
A ja za nią, nieboraczek, według metody Kneippa, boso, Trzebaby u pani matki zrobić wywiad,
Czy pozwoli przepióreczkę zaanektować
&tiVAox
vmA
xmnnW
XasNetnca?
— Słyszałem, że jeździłeś po całym świecie?
— A tak, jeździłem — odrzekł mój przyjaciel, Kajtuś. — Jeżeli chcesz wiedzieć dokąd i poco, to u*
ważaj. Otóż raz, gdy u nieboszczyka Szlagora zajada
łem piętnastą z rzędu kanapkę, poczułem nagle brak apetytu. Przestraszony złapałem się za puls i zobaczy łem, że cały język mam obłożony. Wiedząc, że wstręt do jadła to pierwszy zwiastun choroby, pobiegłem czemprędzej do doktora Durnosza, znanego specjali
sty od chorób sercowych. „Panie doktorze — powia
dam, — coś mi się strasznie w brzuchu obraca. Mam wrażenie, że zjadłem cały aparat kinematograficzny,"
Doktór Durnosz zbadał mnie i oświadczył: — Pan masz tasiemca.
— Aha, teraz rozumiem. Naturalnie, jedzenie nie może mi służyć, kiedy taka bestja wszystko mi * przed nosa pożera. Niechże pan doktór to bydle prze
pędzi.
— O nie, — rzecze doktor Durnosz — tego nie zrobię. To byłoby według starej szkoły, to byłoby szarlataństwo. Ja leczę w sposób nowoczesny. Bo trzeba panu wiedzieć, że zdrowy tasiemiec to całkiem niewinne stworzenie i wcale człowiekowi nie szkodzi Lecz u pana jest inaczej. Pan masz chorego tasiemca.
— Tak? Mój tasiemiec jest chory? A co mu bra
kuje?
— Hm, tego nie można tak odra z u powiedzieć.
Objawy nie są całkiem jasne. Dlatego musimy dosto
sować kurację do wszystkich możliwości. Najpierw przyjmuję, że pański tasiemiec cierpi na katar żołądka w połączeniu z podrażnieniem przewodu pęchęrzo-ser- cowego i dławicą okostnej. Z powodu tego drga, wije się w komunistycznych tańcach św. Wita i sprawia panu boleści. Aby postępować radykalnie, należy za
stosować węglowodzian żelazowy, chlorek litowy, ka- lomel i siarkoantymonin w połączeniu z johimbiną.
To wszystko ma zażywać mój tasiemiec, - Naturalnie. A właściwie nie on, tylko pan. Do niego już się to dostanie i z pewnością mu pomoże.
Jest jednak rzeczą możliwą, że choruje on także na chroniczny reumatyzm stawowy, diabetes i kamieni*
nerkowe. Dlatego uzupełnimy lekarstwa żelazicjan- kiem arsenowym, cholekinazą, zacherlinem i dwuka- puścianem grochowym.
— Joj, panie doktorze, to ja będę musiał zakupić całą aptekę?
— Dlaczego całą aptekę? Poprostu pojedzie pan do sławnych miejsc kąpielowych i będzie tam pił wo
dy mineralne. Substancje zawarte w tych źródłach są tak skuteczne, że postawią pańskiego tasiemca na no
gi, choćby stan jego kliniczny był nie wiem jaki.
— Czyli, jednem słowem, kochany Kajtusiu, od
byłeś dość skomplikowaną kurację i zwiedziłeś wiele miejsc kąpielowych?
— Ano, Władeczku, byłem w Szczawnicy, w Pi- szczanach. w Davos, w Balcończycach, w Baden-Ba
den i w Ciurlcu. Wczoraj przyjechałem, dzisiaj znowu poszedłem do doktora Durnosza, a ten bada mnie i mówi: „Pański tasiemiec znajduje się w znakomitej rekonwalescencji. Uspokoił się zupełnie i śpi. Słyszy pan, jak tam w środku burczy? To tasiemiec chrapie.“
— Dobrze, panie doktorze, ale moje kiszki ciągle jeszcze się obracają I
— No to co z tego? Pod względem patalogicznynt jest mi rzeczą zupełnie obojętną, jak się pan ceuje, by4 le tylko pański tasiemiec był kompletnie wytairowae$6
r&j
ŻARTY
[ i Co idzie do nieba?
Pięcioletnia Irka, oglądając szkielet człowieka:
—Mamusiu, co to jest?
— To są kości umarłego człowieka.
—A więc tylko mięso idzie do nieba, mamusiu?
Uprawia politykę.
— Pan dobrodziej uprawia politykę?
— A jakże, przecież codzień chodzę po o biedzie m kawę do cukierni.
W szkole.
Nauczyciel: — Powiedz mi, Puchała, dlacze
go to drzewo nazywa się wierzbą plączącą?
Puchała: — Dlatego, bo rośnie przy szkole i z niego pan profesor robi rózgi.
Dobrze zrozumiała.
Lekarz: — Jakże tam zdrowie waszego starego?
Kobieta: — Jako tako. Trzy z wielką biedą poł
knął żywcem, a dwie musiałam przysmażyć.
Lekarz: — Co takiego?
Kobieta: — A no to pijawki, co pan zapisał...
Dokładne obliczenie.
Sędzia: — Gdy więc oskarżony dał panu pierw- wy policzek, co się stało?
Świadek: — Dał mi potem trzeci!
Sędzia: — Jakże to? Pierwszy i zaraz trzeci?
Świadek: — Tak. panie sędzio... bo drugi to ja dałem jemu.
Co to jest cud.
— Panie profesorze, me rozumiem co to jest cud?
— Czujesz, że cię drę za uszy?
— O dlabo?a~. czuję!
— No widzisz, to byłby cud, gdybyś nie czuł.
Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosił
Pewien właściciel dóbr zapowiedział swym służą- lym, że jak syn jego zda egzamin, do którego się przygotowuje, każe zabić największego wolu na ucztę.
Dzień egzaminu nadszedł. Nazajutrz służący przyniósł list i pyta się: „Proszę pana, jakże będzie z wolem?“
Pan (z gniewem): „Tak, wół... możecie go w niedzielę przywieść z kolei.“
Pyta ktoś drugiego, aby go wydrwić: — Je
żeli cztery cielęta ważą 360 funtów, to ile waży stary wół?
Zapytany: — No, to niech pan stanie na wadze, Wtedy panu powiem dokładnie.
Poznał.
Ojciec: — Cieszcie się dzieci, zaprowadzę was dzisiai do piwiarni.
Mały Jaś: — Dobrze ojcze, będzie cię miał kto przyprowadzić nazad do domu'.
Łowy.
— Mamo, mamo! Do wiadra z mlekiem wpadł Szczur.
— No i cóż, wyciągnąłeś go?
— Nie, mamo. Ja tam i kita wsadziłem, żeby zło
wił tego szczura.
Co mu/ł znać dobry urzędnik.
Dobry urzędnik w dzisiejszych powojennych czasach powinien znać doskonałe cztery działania, a więc: doda w a u i e sobie cierpliwości i otuchy, o- dejmowanie sobie od ust, mnożenie trosk ma
terialnych i dzielenie pensji między wierzycielami
Dawniej a dziś.
— Tatę, co to sze nazywa buchhalter?
— Widzisz, Izydorek, dawniej buchalter to sze nazywał taki, co w kantorze robił przy książki, a dziś buchalter, to jest taki, co w kantorze coś buchnie i u- czeknie...
Uprzejmość.
Gość (w restauracji). — Proszę mi kazać spo
rządzić jajecznicę, tylko aby jajka były świeże.
Usłużny garson. — Dobrze, proszę pana.
Kucharz rozpuści masło i zawoła kury, żeby zniosły jaja wprost do rondla...
Nowe muzy.
Świat starożytny liczy dziewięć muz, które zwa
ły się: Euterpe, Erato, Uranja, Klio, Terpsychora, Mel
pomena, Thalia, Kaliope i Polihymnia. Muzy te obe
cnie poszły w kąt Zastąpiło je dziewięć muz 20-go wieku. Nazywają się: Gastronomia. Poligamia, Orgja, Lafiryndja, Patalogja, Bachanalja. Malwersacja, Wicl- komanja i Ksychopatja.
Co to jest kredyt
— Tatusiu, co to jest kredyt?
— Kredyt to jest rzecz bardzo dobra i bardzo zła.
Bardzo dobra wtedy, gdy tobie kredytują, a bardzo zła — gdy ty musisz kredytować.
Dlaczego banki są zakratowane?
— Powiedz mi tatusiu, dlaczego wszystkie banki mają zakratowane okna?
— Zapewne dlatego, aby dyrektorowie zawczasu przyzwyczajali się do krat.
Monopol
— A jednak Niemcy odradzają się po wojnie. Ro
bią znowu wielkie obroty handlowe.
— O tak. Nawet zdaje się ,że ,v łajdactwie objęli monopol na cały świat.
Wdzięczny żebrak.
Pewien dobroczynny pan, dawszy jałmużnę że
brakowi. powiada:
— Tutaj obok mieszka bogaty właściciel ziem
ski, który potrzebuje robotników:
— Bóg zapłać za ostrzeżenieI — odpowiedział żebrak, odchodząc.
Dlaczego.
— Wyobraź pan sobie mój wczorajszy niepo
kój. Budzę się w nocy i spostrzegam, że ktoś po- ciemku przeszukuje kieszenie mego ubrania. Chwy
tam za rewolwer, który mam zawsze pod poduszką.
— I zabiłeś pan?
— Nie, nie chciałem zostać wdowcem.
Co mu się przydać może.
Pan Piotr złapał włamywacza.
— Nic oddawaj mnie pan policji...
— Pod jednym warunkiem tylko, jeśli mi po
wiesz, w jaki sposób dostałeś się do mieszkania, nie obudziwszy mej żony, bo mnie się to nigdy nie u- daje.
Pochlebstwo.
— Zaręczam pani, że mój pies jest tak rozumny jak ja!...
— Czy pan tylko nie mówisz komplementu?
— Psu?
— Nie. sobie L