• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, 28 kawietnia 1927

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, 28 kawietnia 1927"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

ŚMIESZEK

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.

Katowice, dnia 23-go kwietnia 1927 r.

Dlaczego cyganie znają wszelkie sztuczki diabelskie?

— Wnttczka najmiłsszy — rzekła pewnego dnia babcia djablica, — tak dalej być nie może. Od czasu, jak zachorowałam na żołądek, zapanowły u nas w piekle stosunki, wołające o pomstę do nieba. Wczoraj właśnie widziałam jednego djabła, jak szczypał paska- rza całkiem zimnemi obcęgami, a dzisiaj zastałam ja­

kiegoś posła, który siedział spokojnie w zastygniętej smole, bo nie było komu ognia przypilnować. Niema co, musisz iść na ziemię!

— Skupować dusze? — zapytał diabeł.

— A nam to na co? Mało ich tutaj mamy? Idź na ziemię i rozglądnij się za żoną, klóraby nam po­

magała utrzymywać porządek w piekle.

Stara, powiedziawszy to, ubrała wnuka w naj­

lepsze ubranie, zatknęła mu nowe pióro kogucie na kapeluszu i pożegnała go szeregiem serdecznych prze­

kleństw.

W cztery tygodnie później wlókł się nasz djabeł przez ulicę wielkiego miasta i rozmyślał ze smutkiem nad tern, co przeżył dotychczas. Zaiste, nie było się z czego cieszyć! Znalazł wprawdzie dosyć dziewcząt, które chętnie przeszłyby się zamąź, nawet za samego djabła, ale ilekroć napomknął której o czyszczeniu ko­

tłów i innych podobnych robotach, dostawał natych­

miast odkoszai Dzisiaj rano pewna energiczna niewia­

sta strąciła go nawet ze schodów! Coś okropnego! A przecież on byłby takim dobrym 1 wiernym małżon­

kiem.

Gdy tak k uszły kał zadumany po ulicach, usłyszał nagle słowa: „Wielmożny Panie!“ Gdy podniósł gło­

wę, zobaczył przed sobą przepiękną dziewczynę cy­

gańską, która wyciągnęła do niego rękę z prośbą o jałmużnę.

Przez żyły djabła przebiegło nagłe dziwne jakieś ciepło. Naprawdę tak pięknych i ognistych oczu jesz­

cze nie widział. Całe piekło leżało w ich głębi. „Ta, albo żadna“, — pomyślał, i poprosił dziewczynę, czy może ją odprowadzić. Po drodze powiedział jej wiele pięknych słówek i zapytał o imię. Nazywała się „Zo­

ra“, co znaczy po naszemu Jutrzenka“.

— Co za djabelnie piękne imię! — zawołał djabeł zachwycony. — Powiedz, Zoro, czy chcesz być moją żoną?

—- Dlaczego nie, jeżeli tylko ojciec pozwoli. — od­

rzekła cyganka i pokryjomu spojrzała na towarzysza.

Rozmawiając doszli do obozu cygańskiego, skalu­

jącego się z trzech osmolonych dymem namiotów. Oj­

ciec Żory, ubrany w watowaną kamizelkę z guzikami srebrnemi, wielkości orzecha, zlazł z wozu i przywitał przybysza.

Ponieważ djabeł nie lubi długich ceregieli, przeto i teraz prosto z mostu powiedział, o co mu chodzi.

— Hm, hm, — rzekł stary cygan, — tak odrazu nie możemy tego załatwić. Wprawdzie propozycja wielmożnego pana jest dla nas wielkim zaszczytem, ale równocześnie musimy uwzględnić pewne prawa i zwyczaje naszych przodków. Ponadto załatwić pe­

wne formalności i dopiero potem będzie mógł wielmożny pan pojechać z Zorą do piekła.

— Do djabła! — zawołał djabeł. — Jakie formal­

ności?

— Przedewszystkieni każdemu z członków nasze­

go rodu należy się jakiś podarunek, który każdy sobie sam wybierze. Potem będzie uczta i ceremonia z pier­

ścieniem, a potem pożegnanie i odjazd.

Djabeł był bardzo zadowolony i najpierw zapytał ojca o życzenie. Ten chciał mieć tresowanego nie­

dźwiedzia i czarnego konia do wózka.

— Zgoda! — rzekł djabeł. — Jeszcze dzisiaj po­

staram się o to. A szanowna małżonka pana dobro­

dzieja jakie ma życzenie?

Stara kucała przy ogniku. Była głucha. Dopiero gdy ojciec powtórzył jej pytanie głośno wprost do ucha otworzyła usta:

— Chciałabym nauczyć się czytać z biblii.

Djabeł zbladł pod czarną skórą. Później jednak przypomniał sobie, że istnieje także biblja diabelska i zgodził się szybko na propozycję. Inni cyganie żąda­

li futer, butów, chustek jedwabnych. Zgoda, będą je mieli.

— A ty mój skarbie, — zapyta! czarnooką Zorę,

— jakie masz życzenie?

— Ja chcę mieć cały wóz dukatów, korali i bur­

sztynu.

— Wszystko, wszystko przywiozę! — zawołał za­

kochany djabeł, ucałował dziewczynę w policzek i po­

biegł czemprcdzej za podarkami

Jakie to życie był«*w trzy dni później w obozie cygańskim.

Stary cygan siedział obok kowadła z flaszką w ręku i wyśpiewywał najstarsze piosenki; niedźwiedzie

— wraz z podarowanym przez djabła było ich teraz dwa, mruczały z zadowolenia; Daniel paradował w nowym kożuchu, a Baltazar w swej chustce jedwabnej.

Kara, małe eyganiątko, podskakiwało, aż jej kłapały muszle, wplecione w warkocze. Nakniusza i Zora u- derzały do taktu w talerze, a na uboczu siedział dja­

beł przy głuchej Cygance i uczył ją czytać na blbłji Po dalszych trzech dniach rzekł stary Cygan do djabła:

(2)

--- X\«C\U, 'WCÄCATV?4. OÄx\tt\

Vt»t pifcicft? X

— A co mnie to obchodzi? 1

— A kogo ma obchodzić? Pieczeń musi ukraść narzeczony. Taki już u nas zwyczaj.

Rad nierad, poszedł djabeł po raz drugi i ukradi 5wb;ię z siedmioma prosięciami. Powróciwszy, klął na czem świat stoi, gdyż złapali go chłopi i zbili jak sic patrzy i tylko z wielką biedą uratował siebie i zdobycz. Cyganie pociągnęli dalej w głąb lasu, gdzie byli bezpieczniejsi i upiekli świnię, a wieczorem, przy tfinie i śpiewie zapomniał djabeł o kijach, które nieda­

wno dostał.

Około północy trzeciego dnia stary Cygan roz­

niecił ogień i przywołał pana młodego do ceremonii z pierścieniem. W ogniu leżała otwarta obrączka żelazna którą wyjął obcęgami.

— Co to jest? — zawołał djabeł i odskoczył od przedmiotu, ziejącego iskrami.

-— To pierścień odpowiadający naszym zwycza­

jom, kochany zięciu, — rzekł Cygan, uderzył obcęga­

mi po kowadle i wziął młot w drugą rękę.

— Co? Ja mam ten pierścień wsadzić sobie na pa­

lec?

— Ależ nie, bo założymy ci go do nosa. Popatrz na nasze niedźwiedzie. I one musiały przebyć tę ce­

remonię przed pobraniem się.

— Ale wy sami nie macie pierścieni w nosie.

— Naturalnie, że nie, bo to nie jest potrzebne, o Ile Cyganie zawierają małżeństwo między sobą. Co innego jednak, gdy Cyganka wychodzi za obcego.

— Oho, nic z tego nie będzie — rzecze djabeł i cofa się coraz dalej.

— Jak uważasz — mówi Cygan i z powrotem kładzie obrączkę w ogień. —- Niema ceremonii z pier­

ścieniem, to niema wesela. Niech inna dziewczyna pa­

li w piekle pod kotłami i szoruje garnki.

Djabeł rozmyślał przez kilka minut i zapytał:

— Teściu, a moźeby się obeszło bez tej ceremonii?

Lecz Cygan wstrząsną! głowa przecząco. A Zora perswadowała:

Nie bój się, to trwa tylko chwileczkę.

1 wreszcie djabeł poddał nos operacji. Crr! Szszcz!

Stary cygan wpakował mu pierścień w nos, przyło­

żył do kowadła i zaczał walić młotem, aż się iskry

*ypały.

Djabeł zemdlał. Gdy wreszcie przyszedł do siebie 1 wytarł łzy z oczu, zobaczył, że leży przywiązany na łańcuchu między dwoma niedźwiedziami, a opodal Baltazar i Daniel naradzają się, w jaki to sposób nau­

czyć djabła tańczyć.

— Nasze niedźwiedzie będą teraz miały niezwykłe powodzenie, cieszył się stary cygan i zacierał ręce. A Zora, Fałszywa Zora siedziała przy ognisku i grzała kamienie, potrzebne do pierwszej nauki.

No, ale ładnego ucznia dostali Cyganie i Był dziki i narowisty, prawdziwy djabeł. Zamiast tańczyć, cho­

dził po rozżarzonych kamieniach jak po dywanie. Po całych nocach wrzeszczał i jęczał, tak, ż'e oka nie by­

ło można zmrużyć. Jednem słowem, nie było z nim co począć. Próbowali go zatłuc, ale się to nie udało, taka twarda bestia była. 0

— Ach, teściu kochany - błagał djabeł — chętnie dam wam spokój naw ieki, waszym córkom daruję o- gień piekielny i dodam ile chcecie dukatów, korali, bursztynu i sztuki czytania na biblji, tylko mnie puść­

cie!

Stary Cygan wziął djabła zä słowo. Otrzymaw­

szy całą furę podarków, spuścił go wieczorem z łań­

cucha.

Tylko jedną prośbę miał djabeł: nie chciałby wra­

cać do piekła z całkiem próżnemi rękoma i chętnie wziąłby na pamiątkę siedm małych prosiaczków. Teść spełnił to życzenie.

Xavs^xAowy X cJhorj -WWSSsX "w xwxrs os?a>Vät\^ tv%- rzeczony. Ca\ą \ego pociechę \ rozryswYie sXanoyäV»

l prosiaki.

Gdy jednak dzień zaświtał, zobaczył, że go znowu oszukano: gdyż to, co z wielkim trudem pędził wśród nocy, to nie były świnki, lecz jeże.

Od tego czasu, każdy djabeł ucieka od Cyganów jak od święconej wody; zato Cyganie znają wszelkie sztuczki diabelskie.

Niech sobie będzie Król!

— Więc zgadzam się! Zgadzam się ostatecznie!

Jeżeli to o mnie chodzi — przyrzekam, że nie będę robił trudności! Nie użyję moich potężnych wpływów, żeby temu przeszkodzić! Pozwalam! Skuli mnie!

Niech i tak będjiie

— Niech sobie będzie Król!

A na znak mojej dobrej woli i absolutnej lojalności, piszę odrazu Król przez duże „K“. Nie przez małe „k‘\>

Ja już to mam do siebie, że albo — albo. Wszyst­

ko — lub nic.

Moja Marysia chce Króla? I ja chcę Króla!!!

Przekonał mnie wczoraj ostatecznie mój przyja­

ciel i kolega szkolny, Karlik.

Powiedział:

— Daleko z tą republiką zajadziesz? Głupstwo na głupstwo jedzie i śmiesznością pogania... Komunizm jest zabroniony ale posłowie komunistyczni nie są za­

bronieni... Policja nosi broń, ale nie ma prawa robienia z niej użytku... Autorytet władzy ma być szanowany, ale wolno mniejszości niemieckiej kpić ze wszystkiego co polskie... Jeżeli proklamacje rozdaje Mojsze Ziegen­

schwanz, to go biorą do ula. Jeżeli natomiast bruździ nietykalny poseł niet rki to mu salutują i omijają go grzecznie.

Kiedy mi to Karlik jednym trelem wyśpiewał, za­

czerwieniłem się jak panna (przedwojenna) i zapyta­

łem nieśmiało:

— Sądzisz zatem?...

Uderzył ręką w stół.

— Sądzę, że w Polsce powinien być Król!

Odpowiedziałem:

— Więc zgadzam się!

Tylko was błagani, drodzy panowie, póki jeszcze czas, póki nie zaangażowaliśmy się jeszcze ostatecz­

nie w żadnym kierunku, póki nie wysłaliśmy urzędo­

wej deputacji do tego, czy innego kandydata (potem byłoby niezręcznie przepraszać!) zastanówcie się do­

brze nad wyborem...

Kandydat na Króla polskiego musi być dziedzicz­

nie Inteligentnym. Powinien dawać rękojmię, że jego syn, czy wnuk nie będzie matołkiem albo idiotą. Po­

starajcie się o takiego kandydata, któryby był strasz­

nie arystokratyczny, ażeby przy nim Habsburg! mu­

siały się wstydzić. Ażeby miał z przed 2000 lat przod­

ków. Ażeby był ładny jak Węgrzyn.. 1 zbudowany jak Herkules... Ażeby miał humor Kocyndra... Ażeby był odważny jak głodny lew.. I płodny jak królik... I wspaniały... I mądry, jak... jak... jak... no, mniejsza z tern: najmędrszy!

Żeby zmienił niemądre prawa w tym kraju, zapro­

wadził mądre, wybił ludziom z głów jałowy „demo- kratyzm“ i bezmyślny „konserwatyzm“ — a potem, żeby się skłonił z wdziękiem i... abdykował.

— Na rzecz republiki, oczywiście!

(3)

W\s\OT\a rzĄtiXy*t

nw Nahńerw byt rząd lewy

— Same plewy — Szepcze kum kumowi, Endek endekowi.

Potem był rząd prawicowy.

Ośległowy.

— Psia ich, taka owaka — Klnie pepesiak do pepesiaka.

Później stworzono centrowy gabinecik.

Taki zdechły szkielecik — Powiada

Sąsiad do sąsiada.

Zawezwano więc fachowców.

Panów łysych i siwych,

Prawników, inżynierów, mądrogłowców, Uczonych prawdziwych.

—- A to ci mądrale

Mądrzą się, a nie rządzą wcale — Skarży się chory do doktora, Student do profesora.

Kupiec do klijenta.

Inteligent do inteligenta.

Fachowcy poszli w kąt, Parlamentarny powstał rząd.

Zaraz z posłów ten i ów, Nie dobierając słów, Rzecze: — Marny.

— Ten rząd parlamentarny,

— Ody ja nie siedzę w fotelu, Mój przyjacielu. —

Sklecono więc rząd urzędniczy.

— Któż się z tym rządem liczy,

— To same zera — Śmieje się bankier do bankiera.

Hurtownik do detalisty.

Endek do socjalisty.

Tak powstały, tak się kładły.

Tak czerwieniły się i bladły Rządy państwowe,

Półlewicowe,- ćwierćprawicowe, Gospodarcze, rolnicze i koalicyjne,

Wszystkie zie, wzystkie inflacyjno-par- tyjne.

Wreszcie, gdy wpadliśmy w matnie, A są to czasy ostatnie,

Powstał dla kraju Rząd w maju.

I znowu w przedziwny sposób Wiele zacnych osób

Szeptem lub głośno prawi:

— Majowy rząd nas nie zbawi.

Choćby endekom ozłocił głowy.

Powiedzą, Co wiedzą:

— To rząd przewrotowy. —

• Chociażby biedzie położył kres Do opozycji przeszła P. P. S.

I każdy socjalista prawdziwy.

Żonaty czy samotny,

Szczęśliwy czy nieszczęśliwy, Powie: To rząd przewrotny.

Polacy, trudno wam dogodzić,

Kiedy się z żadnym rządem nie umiecie zgodzić.

Stara piosenka w nowej oprawie.

Uciekła mi przepióreczka w proso,

A ja za nią, nieboraczek, według metody Kneippa, boso, Trzebaby u pani matki zrobić wywiad,

Czy pozwoli przepióreczkę zaanektować

&tiVAox

vm

A

xmnn

W

XasNetnca?

— Słyszałem, że jeździłeś po całym świecie?

— A tak, jeździłem — odrzekł mój przyjaciel, Kajtuś. — Jeżeli chcesz wiedzieć dokąd i poco, to u*

ważaj. Otóż raz, gdy u nieboszczyka Szlagora zajada­

łem piętnastą z rzędu kanapkę, poczułem nagle brak apetytu. Przestraszony złapałem się za puls i zobaczy łem, że cały język mam obłożony. Wiedząc, że wstręt do jadła to pierwszy zwiastun choroby, pobiegłem czemprędzej do doktora Durnosza, znanego specjali­

sty od chorób sercowych. „Panie doktorze — powia­

dam, — coś mi się strasznie w brzuchu obraca. Mam wrażenie, że zjadłem cały aparat kinematograficzny,"

Doktór Durnosz zbadał mnie i oświadczył: — Pan masz tasiemca.

— Aha, teraz rozumiem. Naturalnie, jedzenie nie może mi służyć, kiedy taka bestja wszystko mi * przed nosa pożera. Niechże pan doktór to bydle prze­

pędzi.

— O nie, — rzecze doktor Durnosz — tego nie zrobię. To byłoby według starej szkoły, to byłoby szarlataństwo. Ja leczę w sposób nowoczesny. Bo trzeba panu wiedzieć, że zdrowy tasiemiec to całkiem niewinne stworzenie i wcale człowiekowi nie szkodzi Lecz u pana jest inaczej. Pan masz chorego tasiemca.

— Tak? Mój tasiemiec jest chory? A co mu bra­

kuje?

— Hm, tego nie można tak odra z u powiedzieć.

Objawy nie są całkiem jasne. Dlatego musimy dosto­

sować kurację do wszystkich możliwości. Najpierw przyjmuję, że pański tasiemiec cierpi na katar żołądka w połączeniu z podrażnieniem przewodu pęchęrzo-ser- cowego i dławicą okostnej. Z powodu tego drga, wije się w komunistycznych tańcach św. Wita i sprawia panu boleści. Aby postępować radykalnie, należy za­

stosować węglowodzian żelazowy, chlorek litowy, ka- lomel i siarkoantymonin w połączeniu z johimbiną.

To wszystko ma zażywać mój tasiemiec, - Naturalnie. A właściwie nie on, tylko pan. Do niego już się to dostanie i z pewnością mu pomoże.

Jest jednak rzeczą możliwą, że choruje on także na chroniczny reumatyzm stawowy, diabetes i kamieni*

nerkowe. Dlatego uzupełnimy lekarstwa żelazicjan- kiem arsenowym, cholekinazą, zacherlinem i dwuka- puścianem grochowym.

— Joj, panie doktorze, to ja będę musiał zakupić całą aptekę?

— Dlaczego całą aptekę? Poprostu pojedzie pan do sławnych miejsc kąpielowych i będzie tam pił wo­

dy mineralne. Substancje zawarte w tych źródłach są tak skuteczne, że postawią pańskiego tasiemca na no­

gi, choćby stan jego kliniczny był nie wiem jaki.

— Czyli, jednem słowem, kochany Kajtusiu, od­

byłeś dość skomplikowaną kurację i zwiedziłeś wiele miejsc kąpielowych?

— Ano, Władeczku, byłem w Szczawnicy, w Pi- szczanach. w Davos, w Balcończycach, w Baden-Ba­

den i w Ciurlcu. Wczoraj przyjechałem, dzisiaj znowu poszedłem do doktora Durnosza, a ten bada mnie i mówi: „Pański tasiemiec znajduje się w znakomitej rekonwalescencji. Uspokoił się zupełnie i śpi. Słyszy pan, jak tam w środku burczy? To tasiemiec chrapie.“

— Dobrze, panie doktorze, ale moje kiszki ciągle jeszcze się obracają I

— No to co z tego? Pod względem patalogicznynt jest mi rzeczą zupełnie obojętną, jak się pan ceuje, by4 le tylko pański tasiemiec był kompletnie wytairowae$6

(4)

r&j

ŻARTY

[ i Co idzie do nieba?

Pięcioletnia Irka, oglądając szkielet człowieka:

—Mamusiu, co to jest?

— To są kości umarłego człowieka.

—A więc tylko mięso idzie do nieba, mamusiu?

Uprawia politykę.

— Pan dobrodziej uprawia politykę?

— A jakże, przecież codzień chodzę po o biedzie m kawę do cukierni.

W szkole.

Nauczyciel: — Powiedz mi, Puchała, dlacze­

go to drzewo nazywa się wierzbą plączącą?

Puchała: — Dlatego, bo rośnie przy szkole i z niego pan profesor robi rózgi.

Dobrze zrozumiała.

Lekarz: — Jakże tam zdrowie waszego starego?

Kobieta: — Jako tako. Trzy z wielką biedą poł­

knął żywcem, a dwie musiałam przysmażyć.

Lekarz: — Co takiego?

Kobieta: — A no to pijawki, co pan zapisał...

Dokładne obliczenie.

Sędzia: — Gdy więc oskarżony dał panu pierw- wy policzek, co się stało?

Świadek: — Dał mi potem trzeci!

Sędzia: — Jakże to? Pierwszy i zaraz trzeci?

Świadek: — Tak. panie sędzio... bo drugi to ja dałem jemu.

Co to jest cud.

— Panie profesorze, me rozumiem co to jest cud?

— Czujesz, że cię drę za uszy?

— O dlabo?a~. czuję!

— No widzisz, to byłby cud, gdybyś nie czuł.

Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosił

Pewien właściciel dóbr zapowiedział swym służą- lym, że jak syn jego zda egzamin, do którego się przygotowuje, każe zabić największego wolu na ucztę.

Dzień egzaminu nadszedł. Nazajutrz służący przyniósł list i pyta się: „Proszę pana, jakże będzie z wolem?“

Pan (z gniewem): „Tak, wół... możecie go w niedzielę przywieść z kolei.“

Pyta ktoś drugiego, aby go wydrwić: — Je­

żeli cztery cielęta ważą 360 funtów, to ile waży stary wół?

Zapytany: — No, to niech pan stanie na wadze, Wtedy panu powiem dokładnie.

Poznał.

Ojciec: — Cieszcie się dzieci, zaprowadzę was dzisiai do piwiarni.

Mały Jaś: — Dobrze ojcze, będzie cię miał kto przyprowadzić nazad do domu'.

Łowy.

— Mamo, mamo! Do wiadra z mlekiem wpadł Szczur.

— No i cóż, wyciągnąłeś go?

— Nie, mamo. Ja tam i kita wsadziłem, żeby zło­

wił tego szczura.

Co mu/ł znać dobry urzędnik.

Dobry urzędnik w dzisiejszych powojennych czasach powinien znać doskonałe cztery działania, a więc: doda w a u i e sobie cierpliwości i otuchy, o- dejmowanie sobie od ust, mnożenie trosk ma­

terialnych i dzielenie pensji między wierzycielami

Dawniej a dziś.

— Tatę, co to sze nazywa buchhalter?

— Widzisz, Izydorek, dawniej buchalter to sze nazywał taki, co w kantorze robił przy książki, a dziś buchalter, to jest taki, co w kantorze coś buchnie i u- czeknie...

Uprzejmość.

Gość (w restauracji). — Proszę mi kazać spo­

rządzić jajecznicę, tylko aby jajka były świeże.

Usłużny garson. — Dobrze, proszę pana.

Kucharz rozpuści masło i zawoła kury, żeby zniosły jaja wprost do rondla...

Nowe muzy.

Świat starożytny liczy dziewięć muz, które zwa­

ły się: Euterpe, Erato, Uranja, Klio, Terpsychora, Mel­

pomena, Thalia, Kaliope i Polihymnia. Muzy te obe­

cnie poszły w kąt Zastąpiło je dziewięć muz 20-go wieku. Nazywają się: Gastronomia. Poligamia, Orgja, Lafiryndja, Patalogja, Bachanalja. Malwersacja, Wicl- komanja i Ksychopatja.

Co to jest kredyt

— Tatusiu, co to jest kredyt?

— Kredyt to jest rzecz bardzo dobra i bardzo zła.

Bardzo dobra wtedy, gdy tobie kredytują, a bardzo zła — gdy ty musisz kredytować.

Dlaczego banki są zakratowane?

— Powiedz mi tatusiu, dlaczego wszystkie banki mają zakratowane okna?

— Zapewne dlatego, aby dyrektorowie zawczasu przyzwyczajali się do krat.

Monopol

— A jednak Niemcy odradzają się po wojnie. Ro­

bią znowu wielkie obroty handlowe.

— O tak. Nawet zdaje się ,że ,v łajdactwie objęli monopol na cały świat.

Wdzięczny żebrak.

Pewien dobroczynny pan, dawszy jałmużnę że­

brakowi. powiada:

— Tutaj obok mieszka bogaty właściciel ziem­

ski, który potrzebuje robotników:

— Bóg zapłać za ostrzeżenieI — odpowiedział żebrak, odchodząc.

Dlaczego.

— Wyobraź pan sobie mój wczorajszy niepo­

kój. Budzę się w nocy i spostrzegam, że ktoś po- ciemku przeszukuje kieszenie mego ubrania. Chwy­

tam za rewolwer, który mam zawsze pod poduszką.

— I zabiłeś pan?

— Nie, nie chciałem zostać wdowcem.

Co mu się przydać może.

Pan Piotr złapał włamywacza.

— Nic oddawaj mnie pan policji...

— Pod jednym warunkiem tylko, jeśli mi po­

wiesz, w jaki sposób dostałeś się do mieszkania, nie obudziwszy mej żony, bo mnie się to nigdy nie u- daje.

Pochlebstwo.

— Zaręczam pani, że mój pies jest tak rozumny jak ja!...

— Czy pan tylko nie mówisz komplementu?

— Psu?

— Nie. sobie L

Cytaty

Powiązane dokumenty

brak lokalizacji do uwagi W sytuacji gdy wyznaczenie miejsc postojowych nie było możliwe ze względu na niewystarczające parametry drogi, ale możliwy jest legalny postój pojazdu

Wskutek tego każdy zapchał palec do głowy i myślał nad reorganizacją naszej wdzięczności. Aż tu jeden, co się zwie Szczupak, zawołał: '.. —

W związku z tym, że burza przeszkodziła nam w dzisiejszej wideo katechezie postaram się Wam krótko przedstawić dzisiejszy temat.. Dzisiejszy temat: Nie zatrzymuję się

Ojciec rodziny lub przewodniczący mówi: Módlmy się: Boże, źródło życia, napełnij nasze serca paschalną radością i podobnie jak dałeś nam pokarm pochodzący z ziemi,

Trudność polega jednak na tym, że znaczenie ‘fasola’ – choć myśl ta wydaje się zdecydowanie bardziej realna i zrozumiała niż wyprowadzanie tego znaczenia od imienia Jaś

ustanawiające wspólne przepisy dotyczące Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, Europejskiego Funduszu Społecznego, Funduszu Spójności, Europejskiego Funduszu

czerwoną i tańczy z nią , na hasło pszczoły odkłada kartkę czerwoną, bierze żółtą i tańczy z kartką żółtą na hasło mrówki wymienia kartkę na

nie wątpił w to, że wieść o zwołaniu soboru dotarła już dawno do króla polskiego, to jednak miłość jaką żywił do Zygmunta Starego i jego kraju