• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, 1 kawietnia 1927

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, 1 kawietnia 1927"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Ś mieszek

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.

Katowice, dnia i-go kwietnia 1927 r.

O rozbrojenie.

Tygrys zębaty, Myś mrukowaty.

Dwie hieny, cztery szakale, Lew stąpający wspaniale.

Trzy wilki, kutidys zażarty.

Lis, puma, cztery lamparty, Jeź^baran l dwa jelenie Z roniły raz posiedzenie.

Nie zrażając się fatygą I nazwały siebie — Ligą.

— Bracia! —Wilk rzewnie za wy je — Od dziś zęby niczyje.

Nie dotkną bliźniego skóry, Przestańmy ostrzyć pazury.

Ograniczmy zębów mnogość A nastanie wśród nas błogość, Idylla, sielanka prawie! —

— Racja! — Hiena ryknie łzawię — Święta racja! Wieszcze słowa!

Wystarczy zębów połowa.

Zęby żywot wieść wygodny! —

— Temat ten jest dzisiaj modny — Lis podchwyci grzeczny szczękiem

— A wszak iść musimy i wiekiem!

Otóż wnoszę I proszę

O odpowiednią ustawę:

Kto od dziś swe chęci krwawe Jakkolwiek innym ukaże.

Tego się srogo ukarze. —

— Brawo! —Lew ponuro ryknie — Niechaj się każdy przeniknie

Tern wielkiem postanowieniem 1 po naradzie z sumieniem.

Niech się zajmie rozbrojeniem! —

— Rozbrojenie... Hm. myśl zdrowa...

Dorwie się Puma do słowa — Ale zaczniemy od kogo?

— Paszczę ma najbardziej sroga Pani Hiena! Szakal piśnie.

— A niechaj cię donder świśnle!

A ty sam? A Lew? A Lis? A Misio? —

— Ty też masz zębate pysio!

— A Tygrys — Co, ja? Potwarzęl

— Przeczysz? — Ja cl tu pokaże!

— Panowie — rzeki Lis zdyszany — Najgorsze to są Barany.

Jelenie oraz Kozice!

Niby mają grzeczne lice.

Niby ciche i spokojne.

Lecz to one niecą wojnę! —

— Racja! Racja! To Jelenie!

Od nich zacząć rozbrojenie!

I . . . zamknięto posiedzenie.

Gdy zęby bolą«.

General-majora Budejewa rozbolał ząb. Gene­

ral byi już pensjonowany I żył w swym majątku na wsi. Płukał usta wódką, koniakiem, przykła­

da! do chorego zęba wywar tytoniowy, opium, ter­

pentynę, ale wszystko nic nie pomagało.

Przywieźli lekarza, obejrzał ząb, zapisał chi­

ninę, wszakże ani chinina nie ulżyła. Zapropono­

wał wyjąć chory ząb, ale generał się nie zgodził.

Wszyscy domownicy — małżonka, dzieci, słu­

żąca, w końcu kuchcik Piętka zalecali każdy swój środek. Między innymi przyszedł włodarz gene­

rała, Iwan Jewsejewicz, który doradzał, aby ka­

zał ząb . . . zamówić.

— Tutaj w naszym powiecie, proszę ekscelen­

cji, służył przed dziesięcioma laty akcyźnik, Jakóh Wasyljewicz. Świetnie zamawiał zęby. Zdarzało się, te się obrócił ku oknu, coś pomruczał. splunął 1 ząb przestał boleć!... Miał taka moc—

— Gdzie jest?

— Gdy go zwolnili ze służby, przeniósł się do swej teściowej do Saratowa. U niej mieszka. Gdy kogo rozboli ząb, idą do niego. Niech ekscelencja wyśle do niego telegram.

— Błazeństwo. Szarlatan... Ale...

— Niech i tak będzie. Przy takim bólu czło­

wiek gotówby posłać depesze nietylko jakiemuś tam akcyźnikowi, ale samemu diabłu... Gdzież jest więc twój akcyźnik? Jak do niego pisać?

Generał siadł przy stole i wziął do ręki pióro.

— W Saratowie zna go każdy pies — mówił lekarz. Niech wasza ekscelencja raczy napisać:

Jakób Wasiljewicz... Wasiljewicz...

— No. dalej...

— Wasiliewicz. Jakób Wasiliewicz... ale nazwi­

sko w tej chwili zapomniałem. Nie mogę sobie przypomnieć.

(2)

mA i iię-1—\

-- A. toVJ VoTnV^VcWVw...

— ‘Z.atax., X XaVAe 'pTevsxe TtazWXsVlo. — Vv/tem.

fce przypomina W; czemS: koma.:. Kobylin.;, nie Źrebców... Nie, ani Kobylin, ani Źrebców. Parnię-\ a

tam, że coś końskiego, ale zapomniałem

— Żrebkiewicz..; Konikowski ? -i- Nie... Na śmierć zapomniałem...

— A weź cię kat! Pócóż dajesz rady, kiedy nie wiesz nazwiska. Idź sobie do stu djabłów...

Włódarz wyszedł do ogrodu zwrócił wzrok ku niebu i począł sobie przypominać nazwisko koń­

skie akcyźnika.

— Grzykiewicz... Ogonkowskij... Klaczyński...

Po chwili zawołali włódarza do pokoju.

— Czyś sobie przypomniał? — pyta generał.

— Dotąd nie, ekscelencjo...

Może więc Koniawski... Końieradow...

j I w domu generała poczęto na wyścigi wymy­

ślać nazwiska końskie. Przypomniano wszystkie.

W całym domu i ogrodzie, w ujeżdżalni i kuchni Chodzili ludzie od kąta do kąti i wymyślali nazwi­

ska końskie.

Włpdarza co chwila wołano do domu.

— Kopytpin... czy Kobyłkin...

Niecierpliwy generał obiecał dąć pięć rubli te­

mu, kto wpadnie na właściwe nazwisko.

Za Iwanem Jewsiejewiczem poczęli ludzie cho­

dzić z procesją.

— Gniadyków... Siwkiewicz... Kasztankiewicz...

Nastał wieczór, a nazwiska nikt nie odgadł.

Poszli spać i telegramu nie wysłano.

; R!ano posłał generał po doktóra. Lekarz przy­

jechał i ząb wyrwał. Generał był zdrów.

Dpktór wziął honor ar jum i wsiadając do brycz­

ki, spostrzegł włódarza. głęboko zamyślonego i patrzącego wciąż w ziemię.

Iwanie Jewsiejewiczu! Moglibyście sprze­

dać mi pięć miar owsa.

Iwan Jewsiejewicż; spojrzał wzrokiem ogrom­

nie przerażonym na lekarza i pobiegł do dworu z taką chyżością, jakby za .nim gnał wściekły pies.

—: Już sobie przypomniałem,. Ekscelencjo! — zawoła? z radością. — Nazywa się Owsów.

— Masz! — odpowiedział generał i język poką­

sał włódarzowi... durniu;.. / Nie potr'»*»-' mi ii iż two-

---- Xo xxXe. Xv.^V CVoVit7.<t\ \o\ena X\>-

mafvski — y owiewa* yaw yrptespr ma równie* sVucYv

V wywącha, z którego miejsca ten glos wychodzi,

jego końskiego nazwiska...

Jak Zeflik wypłat ał figla profesorowi.

(Opowiadanie Zeflika). ; ;;

i Każdy człowiek powinien zawsze pamiętać wdzięczności, jaka się komu należy.

Wskutek tego i my w klasie o tern pamiętamy zawsze, kiedy zajdzie do tego potrzeba, albowiem przed kilku dniami przyszedł pan profesor z mate­

matyki do klasy i wsunął kolegom piątki do swej notatki, ponieważ takowi odpowiadali na coś in­

nego, aniżeli on się pytał, I im bliżej było do koń­

ca godziny, tern więcej mnożyło się współ towa rzyszy piątkowych.

Wskutek tego na przerwie powstało oburzenie i wszyscy uchwalili złożyć mu hołd wdzięczności.

Pomysł do tego dałem naturalnie jat!

Przyniosłem dó sokoły gumowy balon, który Napełnia się przez dmuchanie powietrzem a przy o

tworze Jest trąbka, którą, gdv powietrze ucieka ; powrotem, wydaje piszczący glos.

Uchwaliliśmy więc. jednogłośnie urządzić pod

jiijtoWką k bin cert ku ucżćzeriiu : pamięci powyżej .--- —---- - —.—,... „

’Wtentankówanego ordłesora i to na łeeo godzinie liśmy do góry. 1 tak pan (Profesor siedział jak u«

ten gotów zostać ze szkoły wy stąpiony.

Wzięliśmy pod rozwagę mądre słowo TLemań­

skiego i przyszliśmy do przekonania, że dziś wyjąt­

kowo powiedział coś mądrego.

— Tumański mądry chłop! Ma rację! — wołali niektórzy.

— Czasem i największy osioł powie coś mą­

drego! — zauważył jego sąsiad.

Wskutek tego każdy zapchał palec do głowy i myślał nad reorganizacją naszej wdzięczności. Aż tu jeden, co się zwie Szczupak, zawołał: '

— Mam! Mam!

Każdy z nas popatrzył na niego, aby zobaczyć co on ma, a on rzekł:

Słuchajcie koledzy, to będzie dobrze! Napeł­

nimy balom powietrzem i zalepimy dziurkę miodem, a następnie rzucimy balon na piec.

Naco? — zawołali wszyscy.

Naco? To wam powiem! Gdy balon będzie leżał na piecu — a piec przecie jest ciepły ~ to miód powoli stopnieje i trąbka zacznie grać.

Pomysł był znakomity i wszyscy podnieśli Szczupaka w górę za jego pomysł i puścili go odra- zu.

Wskutek tego rozbił sobie nos i my przystąpili do wykonania tegoż.

— Ale kto będzie dmuchał? za altano.

Mam i na to radę! — powiedział rozbity Szczu­

pak, — aby jeden drugiego nie zdradził, każdy z nas po troszkę dmuchnie do trąbki.

Wskutek tego zrobiliśmy tak i każdy podług alfabetu — jak w katalogu — dmuchał do otworu, aż było pełno. Poczem zalepiliśmy dziurkę mio­

dem. z bułki kolegi Rosenstocka I wspólnemi siłami rzuciliśmy balon na piec, aby tam spokojnie spoczy­

wał.

Do pieca zaś wrzuciliśmy dużo papieru z kosza i zeszytów, aby w klasie było ciepło i aby pan pro­

fesor się nie przeziębił.

Wskutek tego wszedł tenże do klasy i przy­

stąpił odrazu do pytania biednych kolegów. I znów katalog wzbogacił Sie o dwie dwóje. Nagle wyrwał mnie.

— Abyś pękł! — wyraziłem życzenie i powoli sunąłem w kierunku tablicy.

Poczem zacząłem robić zadanie i pisałem kre­

dą i mazałem gąbką i zaczynałem od początku.

Nagle czułem, że bladość zalała moją twarz i płuca.

■ W klasie dał się słyszeć cieniutki przeciągły pisk. To miód zaczął przechodzić w stan ciekły.

Pan profesor wyciągnął, jak łabędź, szyję i na­

stawił uszy jak słoń. A trąbka grała.

Podskoczył więc, jakby go ktoś ukłuł tam szpil­

ką i gonił po klasie i szukał tego, kto wydaje taką muzykę.

A trąbka grała coraz mocniej.

Wreszcie nastawił ucho w kierunku pieca i o- tworzywszy usta, słuchał. .

A cala klasa buchała ze śmiechu, że ąź było mo­

kro... a trąbka piszczała jak radio.

— To coś na piecu! — krzyknął pan profesor

— zaraz się przekonamy.

I chciał wy drapać się na piec.

— My pomożemy! — krzyknęła klasa i pobie­

gła pomóc profesorowi!

1 zaczęliśmy go podsadzać. Ale iłe i.razj? był już na górze, obniżyliśmy ręce i znów potępi pcha* ... jV;'V

(3)

Vroł,W»t<L*.. "Rai, do . % tm. T.% d<>\. K dV». xxttvej-"

od cxasvv do oxaso V.X06, ko ood soodetn tiszcżypnĄl.

A trąbka grała'.

Tymczasem, nie widziany przez nikogo, wszedł do klasy pan dyrektor i od kilku chwil patrzał, jak podnosimy i zniżamy pana profesora.

Załamał więc ręce I nogi, bo myślał, że to pan profesor tak trąbi.

Wreszcie krzyknął:

— A to co takiego?

Wskutek tego puściliśmy ze strachu pana pro­

fesora, który znalazł się w leżącej pozycji na zie­

mi i słyszeliśmy, jak pan dyrektor grzecznie go py­

tał: Czy pan, panie profesorze, zwariował?

—o---

Ciekawa wyprawa lotnika.

W dniu 1 kwietnia słynny lotnik Wariacki wy­

ruszy na specjalnym aeroplanie do kraiu Bałóku- dów i małp tysiącletnich po odmładzającą suro­

wicę małpią na cele zastrzyknięcia jej wszystkim matron om, które przekroczyły 50 lat życia a mi­

mo to noszą „gupikopy“ i krótkie „sukienki“, ra źąc uczucia estetyczne ludzi, co jeszcze rozumu nie Utracili.

---o---

Volksbund a szkoła polska.

Volksbund niemiecki niesłusznie oskarża się o antypolskie uczucia. Dowodem tego, że w dniu 1 kwietnia urządzi wielki odczyt na temat: „Dziecko niemieckie należy do szkoły polskiej“. Wielkie afi- : sze z napisami: „Niemcy uczcie dzieci niemieckie

• czytać i pisać po polsku“ nawołują już od setek lat 'do zniesienia szkół mniejszościowych w Polsce. Po odczycie odbędzie się wielka manifestacja „aller .treudeutschen. Männer und Frauen“ na cześć Ligi Narodów, która nareszcie uwzględniła gorące pro­

testy niemieckie przeciw złym Polakom, którzy na każdym kroku utrudniają w „brutalny sposób“ pol­

szczenie dzieci niemieckich.

Socjaliści górą.

: : v . ;0

J::

W i s

Socjaliści w dniu 1 kwietnia zapowiedzieli

„Wielkie święto czerwonego sztandaru na Śląsku“.

Wydano odezwy czerwone, aby wszystkie gmachy publiczne ,domy, chaty, a nawet i ustępy były pola- kierowane na czerwono. Wszędzie mają powie­

wać czerwone sztandary. Wszyscy obywatele i o- bywatelki mają chodzić w czerwonych ubraniach i sukniach, a eonajinniej każdy musi mieć czerwo­

ny nos. Rawa i wszystkie inne jeziora muszą być pomalowane na czerwono. Słońce, księżyc i gwiaz dy muszą świecić czerwoną jasnością, bo inaczej zastosuje się wobec nich czerwony teror. Drzewom 1 całej, naturze wolno się pokryć tvlko czerwonemi liśćmi, czerwona trawą itd. Ptaki musza śpitiwać Czerwoną międzynarodówkę. Jedynie w łbach so­

cjalistycznych ma być czarno i ciemno.

Ogłoszenie.

:i: V r,: Magistrat Plpidówki ogłasza konkurs na ppsa-..

tfę kierownika zamiataczy ulic. Ubiegający się o.

K spfKf&A Wa TAVpw\ę\

Co Pa śwxęcxe s'\ę dz\& dxxeW

Posłuchajcie państwo pro iczVa) Sie Niech no pan się tam nie śmieje Bo nie żadne to rozkosze.

Płakać trzeba drogi panie Boskie chyba skaranie

A psik! Na zdrowie!

Zastój w każdym interesie Gdy stagnacji przyszła era Brak gotówki stale w kiesie Aż człeka bierze cho... roba?

A kto z tego dziś korzysta Pa skarż, rzecz to oczywista

A psik! Na zdrowie!

Gdzie się ruszysz bez protekcji5 Nic nie zrobisz miły bracie Czy w ministerialnej sekcji Czy w sławetnym magistracie.

Z protekcji lekarzy przecie

Znajdziesz się na tamtym świecie A psik! Na zdrowie!

Moda dziwna dziś nastała Mówią wszyscy, że z Paryża.

Jednak w tem nieścisłość mała Niesłusznie każdy ubliża

tiwie, gdyż ten strój nosiła

! Adama nim zgubiła.

A psik! Na zdrowie!

Mc widzę, że już panie . Mają jakieś kwaśne miny

Nudzi wszystkich me kichanie Trzeba zmykać, to nie kpiny.

Już nie będę nudził gości. . Dowidzenia publiczności.

A psik! Na zdrowie!

®S«K9G5*lSGV#<e(5eW6»

dyplomatyczno - akrobatyczne - idiotyczno - futu- rycznetn wykształceniem. Pozatem musi mieć sze­

rokie plecy, — bez których ani rusz, nie może być przyjęty. — i oprócz tego odznaczać sie musi nie­

zwykłą inteligencją partyjno-rynsztokową. Kładzie się nacisk na energiczny charakter dżentelmnwsko*

liziłapowski. Pobory według grupy 20. Pożą­

dane są zdolności turystyczne, gdyż przy tej grapie dla ratowania się od głodu musi uprawiać snort tu­

rystyczny po domach z torbą żebraczą.

Żle zrozumiał.

i

Sędzia (do kamietiicznika): Pan oskarża loka­

tora o zakłócanie spokoju, ponieważ przez cały dzień gra na trąbie. Lokator jednak twierdzi, że czyni to dlatego, ponieważ chce przygłuszać swe­

go sąsiada, grającego fałszywie na flecie. Musimy więc wysłuchać obie strony.

Kamlenleznlk: Panie sędzio! pan tego nie wy.

trzyma! :

posadę winni się wykąząć: klasycznodiltmaglśtygź-jSedzfo, gdzie nie no- przyrodniczo - matematyczno - arćheologftiztfCH ‘ gdybym siedział.»

Wyjaśnił.

Sędzia: Proszę powiedzieć, gdzie was uderzył 5fi.

oskarżony? ; : -

Poszkodowany: On mnie uderzył tam, pani*

1 mógłby w żadnym razie traiifi,

(4)

ŻARTY

Chybione życie.

— Dwukrotnie już zebrałem pieniądze na ku- facje antyalkoholiczną. I dwukrotnie je przepija­

łem.

Egipskie ciemności.

— Tutejsi radni oszczędzają na oświetleniu mia­

sta.

— To nic, ale żebyś jeno zajrzał do Ich móz­

gownic . . .

Recepta.

Powiedz mi pan, rzecze ktoś do bankiera, jaką drogę należy obrać, aby dojść do fortuny.

— To bardzo proste: bierz pan na prawo, bierz pan na lewo, bierz pan ze wszystkich stron.

Patriotyczna blaga.

— U nas w Dakota mamy pociągi pospieszne, które robią po 250 kilometrów na godzinę. I tylko po 250 nie dlatego, że parowozy maja za słabe, ale dlatego .ponieważ godzina jest za krótka.

Dlatego.

— Niema nic zdrowszego, jak sport turystycz­

ny, wycieczki w góry, górskie powietrze...

— Mój dziadek nigdy w życiu sportu turystycz­

nego nie używał...

— Aha1. 1 dlatego umarł.

Chłopski rozum.

Dziedzic: który z was chłopcy zje z garnca mą­

ki klusek?

Wojtek: Ja proszę Jaśnie Pana.

Dziedzic: A kto wypije pół kwarty wódki?

Wojtek: Ja proszę Jaśnie Pana.

Dziedzic: A który z was wymłóci przez dzień trzy korce pszenicy?

Wojtek: A cóż wy chłopcy nic nie gadata, ino ja za was będę ciągiem wrzeszczał.

Na pustyni.

Pewnego dnia zebrali się Izraelici z wielklem narzekaniem — ratuj nas, Mojżeszu, jesteśmy cho­

rzy i odczuwamy wielkie bóle w swych muskułach, aż nam nosy garbacieją.

I rzekł Mojżesz: — To kara za to, że nie szanu­

jecie moich przykazań. Jedliście śwlnine i Pan ze­

słał na was trychinnozę.

Ale ja chciałem was jeszcze raz ratować 1 mo­

dliłem się.

I oto Pan napisał nazwę choroby na kartce, któ­

rą przedarł 1 kazał mi wybrać jedną z połówek.

I oto Pan uwolni was od pierwszej połowy te|

choroby, od trychin, ale noże (nosy) garbata wam na wieki wieków pozostaną.

Bardzo trafne.

Dziedziczka "do ogrodnika: „Marcinie, dziwi*

się, dlaczego się nie żenicie? Przecież pierwszy o- grodnik na świecie, ojciec Adam, miał żonę-6*

„Tak, to prawda! Ale stracił z jej winy swoje dobre stanowisko, bo go Pan Bóg z ogrodu rajskie­

go wypędził.4'

Nie warto.

„Bój się Boga, Stef cłu", rzecze nauczycielka,

„masz już lat 15 l nie potrafisz napisać bezbłędnie własnego nazwiska!“

Stefcia: „A czy się to opłaci? Za kilka lat wyj­

dę za mąż i będę znów nazywać się inaczej“»

W aptece.

Uczeń aptekarski: „Proszę pana. co jest w te*

flaszce bez etykiety?“

Prowizor: „Cudowne lekarstwo, które wielu ludziom ocaliło życie. Daje się je zawsze wtedy, gdy nie można odczytać recepty."

Dobra kucharka.

Mądry synek.

Matka: „Żebyś mi. Stasiu, nie chodził do Fran­

ka, bo on źle wychowany, a grzeczne dziecko nie powinno się wdawać z niegrzecznemi.“

Po jakimś czasie widzi Staś Franka w ogrodzie, woła na niego: „Franiu! mnie nie wolno pójść do ciebie, ale ty możesz przyjść do mnie. — bo ja je­

stem dobrze wychowanym.“

Pomiędzy chłopcami.

„Jak dorosnę, to zostanę lekarzem. Aha!“

„A ja zostanę proboszczem i pochowam wszyst­

kich twoich pacjentów".

Polecenie.

Szef: — No, czy był pan u Zwernera? 1 co on powiedział?

Biuralista: — Nie mogłem z nim się rozmówić.

Szef: — To niesłychane! Przecież panu powie­

działem, że pan musi z nim się rozmówić,

— Ależ to niemożliwe, po pierwsze, om wczo­

raj umarł...

— No, a po drugie?

Myśli filozofa.

tiiupota nie może nigdy wymrzeć, gdyż nie

|noże żadnego ducha wyzionąć.

Mąż: „Jaja miały być na miękko, a tymczasem twarde jak kamień!“

Młoda gosposia: „Nie rozumiem domrawdy, jak się stało, gotowałam je przecież godzinę“.

Dobrze!

Pam: „Janie, obudź mię jutro o godzinie 4-tej, Jam: „Dobrze, niech tylko jaśnie pan zadzwoni.“

Dowód.

Filolog: „Czy pan uwierzy, że język polski o- bejmuje przeszło 20 000 wyrazów?“

Pantofelski: „Owszem, zauważyłem to już u mojej żony!“

Pojmowanie dziecięce.

Mała Stasia: „Ciociu, dlaczego ciocia so­

bie daje tvle pudru na twarz?“

Ciotka : „Abym była piękna, Stasiu.“

Mała Stasia : „A dlaczego ciocia nie jest piękną?“

Strapienie pijaka.

Przechodzeń: „Cóż tak smutno patrzycie z mostu do wody?".

Pijak: „Upuściłem flaszkę"...

Przechodzeń: „Z umysłu?"

P i i a k: „Nie — z wódką“.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wybrana osoba również wymienia swoją zaletę i podaje kłębek do kolejnej – wybranej przez siebie – osoby nie puszczając nitki, do czasu, aż wszyscy uczniowie

Każda grupa otrzymuje karty pracy z zabawami/grami ortograficznymi (nauczyciel powinien je wydrukować przed zajęciami; może je również po prostu wyświetlić za pomocą

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Franek jak je zaczął oglądać i wąchać, tak, wreszcie znowu jedną zjadł, miał chętkę i na drugą, ale się bał, żeby pan z Olszyny nie poznał się na szkodzie.. Wydobył

Wojtek: A tak dopraszam się łaski jaśnie wielmożnego pana.. Krzewiński: Ha niech i

siadnicy wzdychali, żeby niefortunny obiad raz się Skończył, tembardziej, że niebo zaczęło się chmurzyć I wiatr zrywał się coraz silniejszy, zasypując stół

Pasterz poskrobał się w głowę, bo był Bogu du­. cha winien i biedny; póki życia nie miał nigdy nic najdroższego ani feż nie jadł nic najtłuściejszego |

wiada wymaganiom, wszystko wkłada się napo- wrót do maszyny, zakręca się korbą naodwrót i z maszyny wychodzi znowu — żywa świnią.