T Y G O D N I K ILLUSTROWANY
ROK 77 WARSZAWA. 13 GRUDNIA 1936 Nr. 50 (4.018)
J ó z ef Łobod owski
„Cierpkie pieniactwo poety
r To m Łobodowskiego, na „Rozmowę L oj- czyzną" przeznaczony, był bez muła mityczny. Setka egzemplarzy, w jakiej pierwotnie wydany został, smutnie świad- czyła o rozpiętości między wagę poezji a jej zasięgiem społecznym. Z radością więc rzadki czytelnik pierwszego wydania wita ukazanie się drugiego nakładu
Wita i pyta o zmiany, jakie poeta prze- prowadził w wydaniu obecnym. Są wcale ważkie: opuszczone zostały „Pieśń o gło- dzie", „Wiersz przeczuwający" i „Rozmo- wa nocna", dodane „Dytyramby patetycz- ne", „Rekruci" i „Widziadła mówią", brak końcowej notatki poety, która tyle wywo- łała hałasu, wreszcie znacznym przerób- kom uległa „Noc na Wołyniu" i „Noce lu- belskie".
Zmiany te na całości tomu odbiły się dwojako: artystycznie poziom pomieszczo- nych utworów został wyrównany ku górze.
Z opuszczeniem najsłabszego w zbiorze --.Wiersza przeczuwającego" i skreśleniem szeregu miernych strof „Nocy lubelskich"
zniknęły jedyne niedołężne wiersze zbio- ru. Innymi jednakże względami kierował
R,ę chyba Łobodowski, pomijając znako- mitą formalnie „Rozmowę nocną". Czyżby wydała mu się zbyt pesymistyczna, zbyt
Józef Łobodowski: „Rozmowa z ojczyzną".
Warszawa, 1936. F. Hoesick. Str. 77.
beznadziejna? Zdaje się tak, jeżeli pamię- tać będziemy, iż brak obecnie gorzkiej no- tatki prozaicznej, brak „Pieśni o głodzie", wieszczącej jakąś niszczycielską mistykę scytyjską, a za to znajdujemy rozmowę Co- leoniego z Razinem, gdzie spór dyscypli- ny europejskiej z kozackim anarchizmem i swobodą rozwiązany zostaje akcentem pewnej wiary witalistycznej. Słowem, har- dziej wyrównane artystycznie wydanie dru- gie o tyle się zmieniło, że nie mieści już w sobie tak wielkiej, co poprzednie, dozy eschatologicznej beznadziejności.
Nie zmieniły się naturalnie zasadnicze właściwości liryki Łobodowskiego. Podsta- wową j e j cechą wydaje się być patos. Ty- tuł „dytyramby patetyczne" przylegałby doskonałe do każdego z wierszy. Gdy ze- stawić słownik najczęstszych obrazów po- ety, i rekwizytów słownych, w jakżeż pa- tetycznych obraca się 011 miarach! Huczą w tych wierszach „furie gniewu i zemsty", płoną „łuny krwawe i złowieszcze", ciągną
„centurie walczące", nad światem roztacza- ją się „noce strachu i rozpaczy", szaleją
„trąby powietrzne historii", którą tworzy się poprzez „cierniowe glorie trudów",
„zbroje potrzaskane" i „gruz rozbitych pomników". „Muza tragiczna" poety wy- bucha „gniewną i zdławioną strofą", bo zwija się w n i e j „serca stalowa żmija", bo słyszy „runy tajemne i grzmoty", bo pod
„myśli zawięty topór" kładzie „gromady żałobne", „widma śmiertelne", „glorie ga- snące", bo wie, że j e j śpiew to — „popiół żałobnych elegii". Tyle patosu wybuchają- cego z każdego wiersza nie spotkamy u żad- nego z poetów powojennych, a dawniej- szych analogii trzebaby szukać gdzieś u Mi- cińskiego.
Lecz patos bywa różny. „Jak płaszcz czarny, falisty, Strofy patos kwiecisty Kry-
je ust mych drżenie niezdrowe", czytamy w wierszu Słonimskiego, nazwanym „Pa- tos". Tego nie powtórzyłby łobodowski.
Jego patetyczność nie po to jest, by skryć, lecz, by wzmóc „ust drżenie niezdrowe".
Nie jest to patetyczność statyczna, kotur- nowa, posągowa, jaką uprawiali parnasi- ści. Patos Łobodowskiego jest wybitnie dy- namiczny, niespokojny, przesadza i wyol- brzymia, by szarpać, porywać, by poprzez huczącą 'wielkość słów narzucić wielkość spraw. Stąd różnica w zestawieniu z Bro- liicwskim. uprawiającym podobny patos społeczny, bardziej jednakże opanowany, dojrzalszy, mniej dynamiczny. Patos traf- ności uczuciowej.
Wystarczy przyjrzeć się paru chociażby obrazom Łobodowskiego, by ujrzeć, ile dy- namizmu mieści się' w jego patetyczności.
Gwiazdy są to „tkwiące w błękitach boże pociski", księżyc na „dymiące prochownie elwt" spada „żagwią nocnego pożaru", po-
950
eci to „ludzie o m a r t w y c h twarzach, ka- mieniowanych przez słowa wypowiadane za często", wspomnienia to „trup)' dni moich pierwszych, kołysane na tarczach rytmu". Niewstrzymana moc i pęd panu- ją w t e j poezji. Obraz lat i dni, które mi- j a j ą j a k r o z h u k a n e „czarne r u m a k i epic- kie", jest u l u b i o n y m obrazem poety.
„Płoną grzywy zdobionych dni", b i j ą c e we drzwi kolby budzą ludzi „groźnym h u k i e m zdębionych lat", za bramą lubel- ską „cwałem przebiegają tabuny lat". T a k dynamiczny (i tak w p e w n e j mierze roz- wichrzony...) patos groziłby pewną mo- notonią grandilokwencji, gdyby uie rów- na m u świeżość obrazowania, sztuka wydobywania patetycznej niespodzianki z motywów zdawałoby się n a j b a r d z i e j ogranych. Cóż pospolitszego w poezji nad gwiazdy i księżyc! T u t a j widzimy „ordery gwiazd s p a d a j ą c e na oczy zagasłe", to zno- wuż „ j a k umarłym monety ciężkie gwia- zdy na powiekach nam leżą", to gdzie indziej „lśniących termitów mrowie ob- sypie niebo", czy w chwili szczególnej grozy uderzy nas obraz: „białe tancerek ciała p o k ł u j e ospa ropiejącycli, nabrzmia- łych gwiazd". Jeszcze dziwniejsze sprawy dzieją się z księżycem. Promień księży- ca — „srebrna tykwa księżyca czerpała wodę z jeziora", czy później „chlusnęła jęzorem księżyca dżungli kudłała paszcza".
T e wszystkie sposoby traktowania ma- teriału poetyckiego świadczą, że mamy do czynienia z typowo ekspresjonistyczną poezją. Nie wydaje mi się słuszne zdanie W. Sebyły, j a k o b y poezja Łobodowskiego ciążyła ku epickości. Przeciwnie. Pesy- mizm i cierpienie nigdy nie były i nie będą a t r y b u t a m i postawy epickiej, pomi- j a j ą c już to, że rzeczowość i realizm wszel-
kiej epickości kłócą się nieodwołalnie z ekspresjonizinem. Liryka Łobodowskie- go jest niewątpliwie ekspresjonistyczną.
Nie w sensie zgodności z p r o g r a m e m eks- presjouizmu polskiego ( „ Z d r ó j " ) , który nie wydał ż a d n e j prawdziwej indywidual- ności poetyckiej, lecz w sensie ekspresjo- nizmti j a k o n a t u r a l n e j postawy młodzień- czej, j a k o wiecznego wyrazu liryki mło- dości. Takiego ekspresjonizmu, j a k i m przed wynalezieniem pojęcia była np.
twórczość A r t u r a R i m b a u d .
Poczynając od obrazowania p o ca- łość poetyckiej osobowości Łobodowskiego stwierdzamy istnienie cech, że tak po- wiem, klasycznie ckspresjonistycznych.
Przeczytajmy takie dwie strofy:
Na chwilę wicher opada. Jaśnieje mroczna ulewa.
To bose slopy dzieci w gąszczu wilgotnych mchów.
Koń stękający w stajni. Ptak na ramieniu śpiewa.
Ręce wplątane we włosy noc miłowania wróżę.
Niosą się ludzkie glosy. Mgły nad doliną. I znów iść pod gromami i burzą.
(„Dytyramby patetyczne") Srebrem płynne topole przy drodze stanęły dęba, czepiały się włosów rozwianych pijawki Bkier — i noc, jak tatar budziacki
z kiiidżnłcm księżyca w zębach, błyskając białkami oczu, szła — riemnosina — na żer.
(„Koń atamana Łobody") Poprzez strofy takie przepływa szeroki i zalewny p r ą d uczucia, który tyle jedynie zagarnia rzeczywistości, ile z n a j d u j e w n i e j charakterystycznego ivvrazu. Rzeczywiste związki, zbliżenia i zależności rozbite zo- stają przez przemocną, narzuconą wra- żeniom władzę nieodwołalności życia
w pierwszej strofie, czy władzę grozy w drugiej. Nie ma obserwacji, lecz wizjo- nerstwo, stwarzające własny świal wyrwa- ny z związków rzeczywistych, poddany konieczności wyrazu uczuciowego. T o wi- zjonerstwo, ten ekstatyczny patetyzm, szu- k a n i e wielkich prawd uczuciowych i syn- tez, które nie byłyby j e j okrojeniem, ta romantyczna bujność, raz jeszcze dowo- dząca, że ekspresjonizm stanowi jedną z form wiecznego romantyzmu — olo dalsze i szersze ekspresjonistyczne właści- wości liryki Łobodowskiego. T o go spo- krewnią z Iłłakowiczówną (stwierdził to już K. W. Zawodziński), z tą wszakże za- sadniczą różnicą, że Łobodowski wnosi treści, które poetce z i n n e j generacji nic były dostępne. Wnosi pesymizm.
Patetyczna groza liryki Łobodowskiego rodzi się z pesymistycznej wizji losów młodego pokolenia. Zagłada, wojna czy- h a j ą c a , śmierć i n ę d z n e życie, głód i skar- ga na bczużyteczność wysiłków ludzkich oto składniki t e j poezji. „Nie wstanie dzień żaden z rozpaczliwego alarmu, zie- mia dla ludzi znękanych nie będzie lep- szą, ni szerszą; przeminie życie bezpłodne i n a m i naszym wierszom". Co ważne, poeta nie dlatego wybucha skargą, by wie- rzył, że dzieje mogą się tworzyć inaczej, jak przez cierpienie, ucisk i głód. Ten świat jest okrutny, lecz jest jedyny, innym być n i e może. W tym przekonaniu spo- czywa surowa prawda poezji Łobodow- skiego u p r a w n i a j ą c a jego pesymizm. (Gdy- byśmy doszukali się w którymś z jego wierszy, że losy człowieka mogą być inne, że można je jakoś „zreformować", bez- nadziejność tego pesymizmu brzmiałaby afektacją. Lecz k r ą g p r a w rządzących dolą ludzką zamyka się, gdy czytamy:
Historio, która się tworzysz
skurczami rąk i w krzyku ust wygłodniałych, wymierzana tanków tententem
i marszem okutych uóę...
J e d n o jest tylko uczucie r a t u j ą c e poetę przed całkowitą rozpaczą: jakaś ślepa ufność biologiczna, przywiązanie do życia, rlo jego najprostszych spraw. Ciekawe, że te akcenty najsilniej brzmią w utworach dodanych w wydaniu drugim. W „Dytyram- b a c h patetycznych" poeta wzywa M a r z a n n ę : Przez ust młodzieńczych rozradowany śpiew, przez ciosy mocnej pięści, biegacza zdyszane płuca, sny kosmatego brytana, śpiącego w cieniu drzew, bełkot strumienia na głazach...
Rozmowę niezgodnych widziadeł Razina i Colconiego rozwiązuje chór śpiewający, że w chwili gdy „w obłokach grzmoty ka- m i e n n e " na ziemi:
dziewczęta biegną w opłotki, zdrowymi ciałami zieją, chylą się ściany wygięte pod ciężkim
brzemieniem strzech, w ogródkach brudne dzieci, a ich radosny śmiech jest jak odpowiedź ziemi idącym dziejom.
Pesymizm Łobodowskiego tłumaczy w znacznej mierze to, że liryka jego jest liryką pokoleniową, żeby tak rzec, w pew- n y m sensie nawet — programową. Obja- śni to może lepiej zestawienie. W abso- lutnie innych wymiarach uczuciowych i zainteresowaniach podobną liryką była poezja pierwszych serii T e t m a j e r a . W ta- kiej poezji idzie o wyrażenie wspólnych treści uczuciowych, uświadomionych 80-
hic poprzez dochodzące d o głosu pokole- nie, uświadamianych w sposób programo- wy, bo w d u ż e j mierze wyolbrzymiony, patetyczny, by tym silniej utwierdzić istnienie owej uczuciowej wspólności po- kolenia. U Łobodowskiego przeto najsil- niejszy wyraz znalazł pesymizm znacznej części młodego pokolenia wraz z świado- mością p o n u r e j glorii naszych czasów.
Poeta z d a j e sobie sprawę z tych elemen- tów pokoleniowych, d e t e r m i n u j ą c y c h jego stanowisko uczuciowe; n a j w y r a ź n i e j wi- dać lo w „Elegii październikowej". Zesta- wienie liryki Łobodowskiego z poezją ta- kiego Miłosza, Flukowskiego, P u t r a m e n t a , Wygodzkiego i wiciu innych, zwłaszcza żagarystów, ukazałoby wspólność owego pesymizmu, j a k o cechy wyróżniającej mło- dą generację poetów od skamandrytów.
Wśród nich jedynie Słonimski i ewolucja Wierzyóskiego od „Wróbli na d a c h u " po
„Wolność tragiczną" stanowi wyznacznik całej ewolucji uczuciowości poetyckiej lat powojennych.
P o d o b n e j poezji grozi to, że pozostać ona może jedynie d o k u m e n t e m chwili, je- śli doraźność zabije artyzm. Nie jest tak na szczęście z Łobodowskim i to stanowi pierwszy radosny promień w tej p e ł n e j eschatologicznej grozy i patetycznego pe- symizmu twórczości. Drugi promień jest bardziej „aktualnościowy" — m i m o to warto go podkreślić, choć spoczywa poza tekstem książki. Oto w okresie na kola- nie czynionych syntez, w okresie gwałtow- nego wyciągania pisarzy za włosy na ba- rykady tak z lewej, j a k z p r a w e j strony wznoszone, twórczość Łobodowskiego sta- nowi d u m n y dowód niezależności poezji.
Świadczy, że prawem poety jest prawo ostrzegania i b u n t u , w którym mieści się więcej wartości, niż w zgodnym śpiewie z barykadową grupą. Świadczy, że w mło- dym pokoleniu żywym jest ku ciemnej przyszłości skierowane, losom człowieka wytoczone „cierpkie pieniactwo poety".
K a z i m i e r z W y k a