• Nie Znaleziono Wyników

Czwarty epizod

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Czwarty epizod"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Edward Balcerzan

Czwarty epizod

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (50), 209-215

(2)

Autobiografia

Edward Balcerzan

Czwarty epizod

M ój p ie r w sz y k o n ta k t z literaturą współczes­ ną miał w szelkie właściwości p r y m i ty w n e j , niejako p ierw o tn e j for­ m y k o m u n ikacji literackiej. Na początku było słowo mówione. Z w yc za j głośnego czytania — w m o je j rodzinie silnie u trw a lo n y — konkurow ał ze z w y c z a je m in n y m : opowiadania książek p rzeczyta­ nych. W sztuce opowiadania n ajw iększe sukcesy osiągała m atka. W ta kie j właśnie oralnej postaci, poprzez osobliwą p o e ty k ę słucho­ wiska rodzinnego, docierały do m n ie p r z e k a z y b e le tr y s ty k i polskiej końca lat czterdziestych. Zap a m ięta łem dwa: «Popiół i diament» Jerzego A n drze je w sk ieg o (zdaje się, że śmierć Maćka opłakiwaliśm y p ra w d ziw y m i łzami i z pogardą odnosiliśmy się do karierowicza Drewnowskiego) i «Uśmiech żandarma» Adolfa Rudnickiego. Ten drugi utwór, pam iętam , w y w o ła ł u nas pewną konsternację. M atka dziwiła się, ja k to w te j Polsce możliw e, że zezwala się na d r u k p am fletu na ludność o k u po w an e j W arszaw y. Po raz pierw szy w ó w ­ czas zrozum iałem, że d r u k w y m a g a zezwolenia. W cześniej, gdy c z yty w a łem baśni c zy opowieści indiańskie, nie przyszło m i to do głowy. Długo — trudno określić, ja k długo — twórczość literacką pojm ow ałem jako d ziw n a tu ry . W istocie książki b yły, istniały, panoszyły się wokół m nie zawsze, i w r o d z in n y m W ołczańsku, i po­ tem w Szczecinie, w y d a w a ły się czym ś n a tu ra ln y m właśnie, ta je m ­ n iczym w sw e j oczywistości, spraw iającym taką samą radość, jak pobyt w lesie, kąpiel w m orzu, bieg pod gorącym, le tn im deszczem. Obcowałem z książkami, nie z literaturą. Współczesność nie była m i bliższą niż dawność. Nie o d czu w ałem odrębności literatury w spół­ czesnej, nie rozum iałem jej dążeń, a przede w s z y s tk im : nie w y d a ­ wało m i się — uczniowi s zko ły podstaw ow ej — iżby te k s t y auto­ 14

(3)

A U T O B IO G R A F IA 210 rów współczesnych opowiadały m i o m n ie więcej niż po prostu te k s t y ciekawe, poruszające wyobraźnię, dziwne.

Pew ną rolę w w y o drębn ien iu literatury współczesnej jako feno­ m e n u rządzącego się p raw a m i a u to no m icznym i odegrała świado­ mość, iż gdzieś obok, w t y m s a m y m mieście, w Szczecinie, żyją p r a w d z i w i pisarze. C zu łe m się t y m f a k t e m w yróżniony. Matka opowiadała często, ja k to przed wojną, w D niepropietrow sku czy w Charkowie, była na spotkaniu a u to rsk im Zoszczenki. To w y r ó ż ­ niało ją wśród nas. R o zu m ia łem (nie rozumiejąc, oczywiście, m echa­ n izm ó w tego mitu), że są ludzie, ludzie w y ją tk o w i, k tó ry c h należy zobaczyć, a samo zobaczenie w y ją tk o w e g o człowieka to zdarzenie bardzo ważne, liczące się w życiu. J a k zobaczenie po raz pierw szy m o rza, jak pierw sze pójście do kina, ja k spotkanie oko w oko z w id ­ m e m . L u d ź m i w y j ą tk o w y m i, w iedziałem , są ta kże pisarze. I oni, podobnie jak książki, byli dla m n ie jedną z niepojętych tajemnic n atury. A le «pierwszego w m y m życiu» pisarza dane m i było zoba­ czyć w n o w y m , całkowicie zrew olu cjo nizo w an ym epizodzie m ojej biografii odbiorczej.

* * *

To w m o im mieście odbył się ów osławiony Zjazd L iteratów 1949 roku. M iałem wówczas jedenaście lat. Nie c z yta łem doniesień prasowych, interesow ał m n ie wyłącznie dru k o ­ w a n y w «Kurierze Szczecińskim » k o m ik s przedstawiający p rzyg od y Agapita K ru pki. Od m a tk i w ied zia łem jednak, że odbył się Zjazd i że teraz literaci podjęli zobowiązanie, ż e b y pisać jednakowo. K to nie będzie pisał tak, jak ustalono, tego nie będą drukować. T yle zapamiętałem.

W krótce literatura współczesna określiła się w m e j w yobraźni jako zjaw isko odrębne, w pełni zrozum iałe, łatw e do opanowania. Została całkowicie wyłączona z przestrzeni n a tu ry i usytu ow an a w porząd­ k u k u ltu r y . Rzec by należało: została wyizolow ana ta kże z moich dotychczasowych doświadczeń lektu ro w ych. Owszem, nadal czyta ­ łem, a c zyta łem coraz zachłanniej, książki rozmaite, nie ty lk o no­ wości, choć starałem się z nowości o krzy c za n y ch poznać w szystkie. Ale b y ły to dwa różne sty le lektu row e. S t y l t r a d y c y jn y fa w o ry zo ­ wał pełnię w z r u s z e ń i zadziw ięń czytelniczych. Obejmował on zresz­ tą ta kże s w y m zasięgiem u tw o r y «przerabiane» w szkole — dzieła kla syków . N i k t nie powiedział m i wówczas, że do dobrego tonu n ależy konać z n u d ó w p r z y lektu ra ch szkolnych: K o chan o w ski, Mickiewicz, Słowacki, Prus, Żerom ski, R e y m o n t wcale nie w y d a ­ wali m i się «n u d n i». Zresztą sam chciałem zostać pisarzem. N o w y styl odbioru kształtow ał się wobec dzieł współczesnych. Zad ziw ie­ nia i wzruszenia nie pojawiały się tu: b y ły b y nie na miejscu. Co­

(4)

raz dokładniej wiedziałem, że literatura współczesna nie jest p r z y ­ jemnością, lecz walką. Nie pow staje d l a kogoś, lecz p r z e c i w kom uś. Pow inna przede w s z y s tk i m gniewać wroga klasowego. Im natrętniej agituje, t y m silniejszy w y w o łu je gniew, a im silniejszy w y w o łu je gniew (kułaków, podżegaczy oraz bumelantów), t y m słuszniej czyn i swą dziejową powinność. Funkcjonow anie te j lite­ r a tu r y w yo bra ża łem sobie tak, jak m ogliby ją narysować w «Kroko­ dylu» K u k r y n ik s y . Z otw a rtej księgi w ychodzi p otężn y robociarz, unosi pięść w górę, a pod jego stopą giną zaplute k a rły reakcji. W ty c h latach zobaczyłem pierwszego pisarza. Okoliczności tego zobaczenia jeszcze silniej — prawie symbolicznie — utrw a liły we m n ie przeświadczenie o bojowych, p o litycznych zadaniach literatury współczesnej. Na Ja snych Błoniach odbywała się m anifestacja a n t y ­ wojenna. T łu m , transparenty, b u d k i z kiełbaskami, pieśni w m e g a ­ fonach, zespoły pieśni i tańca. M y, uczniowie, pałętaliśmy się wśród tłu m u , gdy nagle ktoś powiedział, że po drugiej stronie, na placu za g m ach em P r e z y d iu m M R N stoi J e r z y A ndrze je w sk i. Jak: stoi? No stoi, w ysoko, nie na trybunie, lecz na ta k im podium, on jako poseł z je d n e j strony, a in n y poseł z drugiej, nieruchomo, bardzo dobrze go widać, idziemy? Przecisnęliśm y się przez tłu m , dostaliśmy się na plac, zobaczyliśm y z bliska Jerzego Andrzejew skiego. Stał bez ruchu, m isty c zn ie i smutno. M iędzy nam i a n im nie było ża d ne­ go k o n ta k tu . I to właśnie miało swój sens sym b oliczn y — w odnie­ sieniu do literatury, pisarzy i czytelników . Niepisany ry tu ał m a n i­ festacji p o lityczn ej zakładał, że jest się tu, na t y m placu, przeciw. Pisarz stoi przeciw wrogom. M y p a łęta m y się wokół — także p rze ­ ciw wrogom. L iteratura współczesna powstaje przeciw wrogom. I je­ żeli trzeba ją czytać, to rów nież nie dla siebie, lecz przeciw, na złość.

* * *

Trzeci epizod m o je j biografii odbiorczej spla­ ta się z p ie r w s z y m epizodem biografii pisarskiej. W 1955 r. zostałem czło n kiem Koła M łodych Z L P w Szczecinie. Uczestnicząc w zebra­ niach Koła m o g łe m teraz poznawać literaturę współczesną in statu nascendi: w maszynopisach, w wariantach brudnopisow ych, w p r z e ­ obrażeniach t e k s t u analizowanego p rzez wspólnotę pisarską i po­ prawianego wielokrotnie do s k u t k u , lub do kosza. Zakulisowość twórczości, niejasność intencji autorskich, błądzenie myśli, gra p rzypad kó w , rola współautorskich in te rw e n c ji kolegów i redakto­ rów, to w s z y s tk o m o d yfiko w ało m ó j odbiór każdego nowego dzieła współczesności. W k a ż d y m szu ka łe m teraz śladów ty c h sam ych chaosów zakulisow ych, jakie objawiały m i się w twórczości m y c h starszych kolegów po piórze. I jeszcze jedno. Sp ory w Kole, owszem, nader p ryncypialne, b y ły też i dowcipne. D ysku sja bez akcentów

(5)

A U T O B IO G R A F IA 212 ludycznyćh, pozbawiona jakichś zdarzeń zabawow ych, o których się opowiada po tem w ielokrotnie, uchodziła za d y s k u s ję straconą. Śm iech tra k to w a liś m y jako miarę sukcesu, konieczność środowisko­ wą, stały a tr y b u t gry twórczej. K o ń c zy ł się soc, tryw ialność jego p ro d u k tó w stawała się oczywista, oficjalność k u l t u r y literackiej «mijającego okresu» nadawała się ju ż ty l k o do kabaretu. Rosła w cenie ironia, a zwłaszcza autoironia: samoobrona przed śm iesz­ nością. Mój n o w y sposób czytania stawał się coraz natrętn iej agre­ s y w n y . Domagał się natychm iastowego przek ła d u z ję z y k a wrażeń osobistych na ję z y k opinii k rytyczn oliterackiej. Teraz ważne było nie ty lk o przeżycie, ale i formai jego wysłowienia. Nie pisyw ałem jeszcze recenzji; u c z y łe m się m yśleć o no w y c h utworach mową recenzencką.

Najogólniej powiedzieć by można, że oceniałem k olejne u tw o r y — wierząc w sprawiedliwość Historii. Było to zapew ne dziedzictwo poprzednego okresu — przekształcone w nową e ste tyk ę . S k o ń c zy ły się dawne p oetyki, ale wiara w sens d z ie jo w y w szelkich przedsię­ wzięć tw ó rc zy c h pozostała. Od połow y lat pięćdziesiątych do poło­ w y sześćdziesiątych p o jm o w a łe m literaturę współczesną jako gi­ gantyczną j e d n o ś ć w w i e l o ś c i . B yła to literatura plurali­ styczna, w ielokierun kow a , eksponująca osobowości odrębne, fa w o ­ ryzująca oryginalność s ty lu i niezw ykłość wyobraźni. M yślałem , że to wspaniale, i jednocześnie, że w t y m gąszczu innowacji a r ty s ty c z ­ nych istnieje pew ien w y ż s z y porządek e w o lu c y jn y , k tó r y popycha sztu k ę k u coraz w y ż s z e j i w y ż s z e j doskonałości. A przyna jm niej: taki porządek, k tó r y oczyszcza pisarstwo z ła tw izn i oszustw, k o m ­ p ro m itu je po staw y cyniczne, elim inuje tw o r y epigońskie. Owszem, zdarzają się jeszcze raz po raz jawne nieporozumienia w ydaw nicze, b y w a m y św ia dka m i fa łszy w y c h karier pisarskich, ale jutro, sądzi­ łem, dla w s z y s tk ic h staną się widoczne ułomności ty c h dzieł i ty c h karier. J u tro nie będzie miejsca dla kiczu: kicz n a tyc h m ia st roz­ pozna i odrzuci sam czyteln ik. Nie będzie szansy dla pisania pod publiczkę: publiczność literacka — sama — grać roli publiczki nie zechce. W t y m w ie lk im oczyszczeniu s z tu k i literackiej powinna przodować k r y t y k a edukująca — szkoła interpretacji tekstu . M ie­ liśm y wówczas t y l u ś w ie tn y c h k r y t y k ó w , że wiara w ich moc w y ­ dawała się wcale nie naiwną, a przeciwnie: racjonalną kalkulacją.

* * *

To nieprawda, że c zy te ln ik obcuje w yłącznie z książkami. W p e w n y m m om encie w y k ra c za poza tekst. Staje się c z y te ln ik ie m twórczości w y b r a n y c h autorów. Porozum iew a się z seriami dzieł. Zaczyna śledzić rozrost księgozbiorów, czytać po­ równawczo: t e k s t wobec in n yc h tekstów . Isto tn y w p ł y w na p r z e ­ żyw anie s z tu k i literackiej w y w ie ra w iedza o przeżyciach in n yc h

(6)

czytelników . Nie wystarcza ju ż świadomość siebie. Trzeba um iejsco­ wić ją w przestrzeni świadomości innych ludzi. Czyta się więc c z y ­ tanie cudze (stąd potrzeba k r y ty k i) , a poprzez znaki cudzego czyta ­ nia — od czytuje się nie ty lk o sens w e w n ę tr z n y dzieł, lecz także ich społeczną sytuację.

Sytuacja literatury współczesnej? W m o im odczuciu zmieniła się dziś, w latach siedemdziesiątych, i coraz m n ie j p rzypom ina siebie samą sprzed lat d w u d zie stu czy n a w et dziesięciu. W czasach pood- w ilżow ych kształtowała się jako jedność w wielości. Dziś odbija się w społecznej wyobraźni jako wielość bez jedności. Rozpada się na zupełnie sobie obce i w z a je m nieprzekładalne hierarchie. B yć może wew nątrz, w system ie po e ty k , w układzie stylów, w dialogu wizji pisarskich jest nadal ewoluującą całością. Ale na zew nątrz, w od­ biorach społecznych i w ocenach poszczególnych dzieł nie istnieje ju ż od dawna żaden zarys n o r m y całościowej. P o ró w n a jm y l e k tu r y k r y t y k ó w z lekturam i u czestn ikó w regionalnych spotkań literackich. To dwa św iaty, dwie n iestyczne atm osfery, dwa różne ję z y k i w z r u ­ szeń. Z e s ta w m y listy literackich m edalistów z listami autorów n a j­ chętniej czyta n ych przez młodzież. M łodzież sobie, in sty tu c je sobie. Niech k a żd y sam siebie zapyta, ile z jego czytelniczych doświadczeń odbija się w ty m , co m ów ią o literaturze e krany TV, ja k pokazują ją wysokonakładow e dzienniki? K to rozpozna sw ój w iz e ru n e k od­ biorcy literatury współczesnej w ty c h powiadomieniach, a zwłaszcza w ich języ k u ? To tak, ja kb y ś spojrzał w lustro i zobaczył w n im nagą ścianę. Lecz to znaczy, że tw o je z kolei obrazy literatury współczesnej — z tw oich u fo rm o w a n e doświadczeń — są dla i n ­ n y c h sektorów odbiorczych taką samą ścianą czy próżnią! Stało się, iż literatura — niezależnie od j e j dążeń w e w n ę tr z n y c h — liczy się dziś głównie jako narzędzie rozm aitych k o n iu n k tu r pozaliterackich. Ja k g d y b y istniała nie po to, aby czytać jej te k s ty , lecz po to, aby się nim i um ie ję tnie posługiwać.

Jeżeli książka zwraca na siebie uwagę, to najpierw jako zdarze­ nie społeczne, a dopiero p o tem jako f a k t a rty styc zn y . G d y w da­ n y m kręg u odbiorczym akceptuje się słuszność socjologiczną u tw o ­ ru — wobec mielizn pisarskich organizują się m om en taln ie całe sieci r e to ry k wybaczających niedostatki literackie dzieła. Co się w y d a je potrzebne, to m usi w y d a w a ć się dobre. Nie dość na ty m . Rozprzestrzenia się z w y c z a j czytania książek ew iden tn ie złych, k t ó ­ re w m n ie m a n iu jed n e j w sp ó lno ty odbiorczej k o m p r o m itu ją w spól­ notę drugą. Czytałeś, co te n d u reń z n ow u napisał? ależ to absolutny koszmar! m usisz koniecznie przeczytać. Z taką formą z achęty spo­ t y k a m się dosyć często. Z n a m ludzi recytujących na pamięć obszer­ ne fr a g m e n ty jed nej z n a jgłu p szych książek poetyckich (pech chciał, że ukazała się w Poznaniu) całego powojennego trzydziestopięcio­ lecia. L ud zi ci wiedzą, że to szmira: obcowanie z nią sprawia im jakże złośliwą, masochistyczną satysfakcję. Oni jeszcze wiedzą. Ale

(7)

A U T O B IO G R A F IA 214 g d y proces atrofii e s te ty k i będzie się dalej pogłębiał, czy w iedzy tej — nie odnawianej i nie pielęgnowanej — w y s ta r c z y dla p r z y ­ szłych pokoleń? I czy literatura nasza, trak tow ana jak ów postaw sukna, kaw ałkow ana bezceremonialnie, i w najszlachetniejszych, owszem, celach ideowych, i w beznadziejnie k o m e r c y jn y c h , ostanie się jako r z ec zy w isty a u to ry te t k u lt u r y współczesnej? J u ż teraz trzeba sobie zadawać takie pytania, dopóki życie s z tu k i literackiej obchodzi jeszcze u nas kogokolwiek.

* * *

Środowisko. Chcę rozumieć to pojęcie tr a d y c y j­ nie, jako przestrzeń umożliwiającą życie. (Środowisko = obszar, w k tó r y m p o tra fim y żyć). Czy środowisko literackie jest obszarem, w k tó r y m m ożna ży ć w r o l i pisarza? czy te ż staje się terenem ról zastępczych? Pam iętam, w czasie zja zdu Z L P w Poznaniu, k ie d y o d czytyw a n o którąś z list pisarzy ka n d y d u ją c y ch do jakiejś in ­ stancji zw iązkow ej, m ó j przyjaciel, poeta trzydziestoletni, p r z y n iektó rych nazwiskach powtarzał:

— Uhu, uhu, porządny.

A p r z y innych:

— Uhu, uhu, Świnia.

Nie «nowator» i «epigon», nie «mistrz» i «grafoman», lecz «po­ rządny» i «świnią».

— Zauw ażyłeś? W yszło pół na pół. U hu — podsum ow ał swoje

obserwacje. W granicach te j dychotom ii rysował m u się obraz śro­ dowiska. To się zresztą przyjęło. Przed r o k ie m zw ierzał m i się p ew ien slawista szw edzki, k tó r y — bawiąc w Polsce — zrezygnow ał z udziału w jakiejś im prezie d y sku sy jn ej:

— No jak ja m o głem od nich nie uciec, k ie d y patrzę, a tu s a m i Ś w i n U...

Dziś ta dychotom ia zawodzi, pojawia się trzecia kategoria: «nie­ w yraźnych», ale reguła typologii postaw pozostaje ta sama. Oczy­ wiście, w różnych in d yw id u a ln y ch p e r sp e k tyw a ch te n sam czło­ w ie k może być jednocześnie «niew yraźnym », «świnią» i «porząd­ n y m » .

P rzyczyny? S k u tk i? O p rzyczyn a ch trzeba b y pisać ję z y k ie m s tu ­ d iu m socjologicznego; s k u tk i m ożna odnotować s ty l e m autobiogra­ ficznych m igawek. S k u t k i są fatalne. W m o im mieście obserw uję proces postępującej «marsjanizacji» środowiska pisarskiego. J ed en dla drugiego staje się M arsjaninem, osobowością z a m k n iętą i nie- komunikow alną. To łatwo poznać: po bólu oczu. G d y s p o ty k a m kolegę-pisarza, a w iem , że został M arsjaninem dla m n ie, i w iem , że ja dla niego ta kże jeste m M arsjaninem, p a t r z y m y na siebie tak, b y się w z a je m nie widzieć. Bo jakże inaczej, skoro m a się w pamięci owe bezustanne spiskowania środowiska przeciw środowisku? Może

(8)

on właśnie wraca z posiedzenia, które spiskowało przeciw mnie, lub może ja spiskują właśnie przeciw niemu? Obaj w ie m y , że nasza a ktyw n ość w y z w a la się w grach personalnych. S p o t y k a m y się rzadko i w yłą cznie w przestrzeni nieautentyczności zawodowej. To tak, jak g d y b y aktorzy po sp e kta k lu nadal grali role zapisane w scenariuszu sztuki. Dla kogo gramy? K a ż d y dla kogoś innego. Pozostało nam, M arsjanom, ty le jeszcze w s ty d u , żeby się p r z y n a j­ m n ie j nie w yg łup ia ć po zejściu ze sceny. Lecz poza sceną nie m a ­ m y ju ż wspólnego języka. Nasze spojrzenia mijają się, ześlizgują w bok, zakrzyw ia ją , i jeżeli k tó r e m u ś z nas uda się w sposób «nie­ w y m u s z o n y » p rzem k n ą ć na drugą stronę ulicy, obaj c z u je m y coś w rodzaju cierpkiej ulgi.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Celem ćwiczenia jest zapoznanie się z podstawami analizy systemów środowiska Matlab.. Polecenia w

(0-6) Na podstawie podanego zdarzenia rozpoznaj bohatera (imię, tytuł utworu, autor) oraz napisz, czego dzięki tej przygodzie dowiedział się o sobie. nazwa zdarzenia /.. przygoda

Załącznik nr 2 – schemat dla nauczyciela – Czym bracia Lwie Serce zasłużyli sobie na miano człowieka. walczą o

Lekarze dłużej chodzący po ziemi nie pragną hołdu, ale odrobiny szacunku za lata pracy,.. w jakże trudnych warunkach, za płacę żebraczą, przepracowane wszystkie soboty i

Innym przykładem może być zachowanie się terapeuty pracującego z pacjentem.. Dobry terapeuta potrafi się dokładnie upodobnić em ocjonalnie do klienta, by spojrzeć na

Okazuje się bowiem, że mimo pozornie mocnego argumentu ze zła przeciw istnieniu Boga, wzmocnionego jeszcze przez pewne przesłanki dodatkowe w rodzaju:,,Nie istnieją

Dziesiątka młodych ludzi, którzy wyruszyli w trasĊ, dokumentują rozmowy z ludĨmi na temat ich marzeĔ i przesłania, jakie chcieliby zostawiü przyszłym pokoleniom..

Zm ieniają się również cząsteczki wzorcowych genetycznych polinu- kleotydów, jednak ilość ich jest stosunkowo bardzo mała, a także nie są one tak łatwo