• Nie Znaleziono Wyników

Strzeż się diarysty!

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Strzeż się diarysty!"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Jerzy Ziomek

Strzeż się diarysty!

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (23), 149-154

(2)

Strzeż się diarysty!

1

P isan ie pam iętn ikó w czy dzienników m oże być p otrzeb ą duszy, m odą, p osłannictw em . Tak sam o jak p isan ie po­ w ieści lu b listów . P isan ie p am iętn ik ó w czy dzienników m oże być ta k ż e sztuką. T ak sam o ja k pisanie pow ieści lub listów . Różnią się przecież te g a tu n k i stopniem „arty sty c z n ej o b lig ato ry jn o ści” , co prościej m ożna w yrazić w te n sposób: pow ieści bardziej „w y p a d a ” być dziełem sz tu k i niż listow i. L ist m oże okazać się dziełem lite ra c ­ kim , ale przecież zazw yczaj je st n ap ra w d ę skrom nym k o m u n ik a ­ tem , pow iadom ieniem , n a w e t jeśli je s t skropiony łzam i. N ielicznych ty lk o pro fesjo n alistó w dręczy lub r a d u je m yśl, że list tra fi kiedyś m oże do d ru k u bądź to ze w zględu n a osobę nadaw cy, bądź to d la w ażności ad resata.

P a m ię tn ik i dziennik um ieścim y gdzieś pośrodku m iędzy pow ieś­ cią a listem . P a m ię tn ik bliższy je s t powieści, dziennik listow i. P a ­ m ię tn ik jest zapisem z a p am iętan ej przeszłości z p e rsp e k ty w y t e ­ raźniejszej au to ra , k tó ry zna znaczną część sku tków w y d arzeń opo­ w iedzianych. D ziennik je s t zapisem bieżącym au to ra niepew nego sw ej przyszłości.

Że ludzie piszą p am iętn ik i i dzienniki dla pam ięci — to rzecz oczyw ista i b an aln a. W cale n ato m iast n ieb a n a ln y je st p ro b lem lu d z­ kiego sto su n k u do w łasnej pam ięci. O dm ian zachow ania w obec możliwości i po trzeb y p a m ię ta n ia je st m nóstw o i pew nie dałoby się zbudow ać dokładną i skom plikow aną sy stem aty k ę (pew nie taikowa istnieje). Na u ży tek genologii litera c k ie j rzecz upraszczając, w y ­ różnię dw a podstaw ow e ty p y , k tó re pozwolę sobie nazw ać ty p e m d iary sty czn y m (dziennik) i m em u ary sty czn y m (pam iętnik).

Diairystów cechuje sk rzętn a zapobiegliw ość w c h w y ta n iu chw ili n a gorąco, w n erw o w y m lęk u przed niszczącym upływ em czasu; m e- m u ary stó w — ro zrz u tn a lekkom yślność, k tó re j potem gorzko ża­ łu ją i k tó rą n ap raw iają, sp isu jąc (zazwyczaj w w ieku średnim ) to, co było i o czym się m yślało. B y w ają w reszcie ludzie, k tó rz y n ie piszą ani dzienników , ani pam iętników , k tó rz y jed n ak (jeśli ta a m a ­ to rsk a psychologia m a odrobinę sensu) k r y ją w sobie cechy c h a ra k ­ te ru d ia ry s ty lub m em u ary sty , rzad ko w czystej postaci w y s tę p u ją ­ ce. I tak na p rzy k ła d piszący te słow a ocenia siebie na 80% m em u a ­ ry sty , 18% d iary sty , 2% n ie isto tn y c h odpadków

W brew zatem w łasn y m skłonnościom zajm ę się tu w łaśn ie dzien ­ nikam i, a n ie p am iętn ik am i („w b rew ” = dlatego). Jak o p o ten c

(3)

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y

150

my m em u a ry sta dziw ię się d iary sto m i p y tam , jak i zw iązek zacho­ dzi m iędzy s tru k tu ra ln y m i w łaściw ościam i g a tu n k u a p red y sp o ­ zycjam i psychicznym i. O dpow iedź z n a jd u ję w fo rm u le: Apellatio ab

auctore peius injorm ato ad se ip su m m eliu s i n jo r m a tu m (odwołanie

się od a u to ra gorzej poinform ow anego do siebie sam ego lepiej po­ inform ow anego 2). J e s t t u w ięc a u to r su b sta n c ja ln ie tożsam y ze swoim czytelnikiem . C ały sen s i sm ak d iary sty k i polega n a założe­ n iu lu b przypuszczeniu, że ów „ ja ”, c z y ta ją c y siebie sam ego po la ­ tach, będzie zarazem ty m sam ym i zarazem in n y m „ ja ” , dziw iącym się sobie, sw ojej tożsam ości i inności. !N ie m a d ia ry s ty k i bez teg o w yzw ania rzuconego przyszłości, w yzw ania i gry, k tó re j w ynik m o­ że być radością lu b sa ty sfak c ją, ale i w sty d em lub b ó le m ,3.

To, co m ówię, odnosi się do d iary sty k i „ c zy stej” , b ezin teresow n ej, idealn ej, takiej, k tó rej a u to r je s t n a p ra w d ę jed y n y m przew idzia­ nym czytelnikiem . Czy kto ś ta k ie dzienn ik i pisze? Może p e n sjo n a r­ ka, k tó ra bezbłędnie tra fia w re g u ły getnologiczne, gdy d okonuje sw oistej p erso n ifik acji dziennika („K ochany dzienniczku, ju ż d aw ­ no ci się nie zw ierzałam ....”), jeszcze nieśw iadom a p u łap ek g a tu n ­ ku. Może w y ra fin o w a n y „ in ty m ista ” , k tó ry zna w szy stkie nieb ez­ pieczeństw a tak ich d o k u m en tacji i w lęk u p rzed czyteln ikiem n ie ­ pożądanym sz y fru je w szystko (zazwyczaj n ad arem n ie, ale to ju ż in ­ n a spraw a).

Stosow anie re g u ły apelacji do siebie sam ego może być obłudne: a u ­ to r przysiągłby, że pisze dla siebie, ale k ry g u je się i pozuje, bo w ęszy czytelnika; i chciałby, i boi się, że go ktoś pod patrzy. D ia ry - sty ka je s t odw rotnością v o y e u r y z m u .

A le b y w a ją d zienniki św iadom e swego przeznaczenia lekturow eg o. Piszą je arty śc i i politycy. O ni w iedzą, że po pew ny m czasie z a jrz y do szu flad y badacz-edytor, k tó ry dila d o b ra pow szechnego u d o stę­ p n i w y znania p raw d i kłam stew ek , fak tó w i w rażeń. D ia ry sta m oże liczyć n a lojalność w ydaw cy, k tó ry przedw cześnie nie u ja w n i całej intym ności. D iary sta m oże odw ołać się do p raw a, k tó re ochroni jego w łasność do czasu wyznaczonego. Ale w łaśnie — do czasu. N ie m a takiego przepisu w kodeksie p ań stw o w y m i naukow ym , k tó ry by chron ił te k s t w iecznie. Żerom ski, N ałkow ska, D ąbrow ska m a ją sw ych edytorów, św iadom ych rzem iosła i tak to w ny ch. T rzy k ro p k i

2 Plagiat, a raczej adaptacja form uły Dawida Hopensztanda: „Apellatio a au ­

ctore melius in jo rm ato ad auctorem peius in jo rm a tu m ” (Mowa pozornie z a ­ leżna w kontekście «Czarnych skrzydeł», W: S ty lis ty k a teoretyczna w Polsce.

Pod red. K. Budzyka, Warszawa 1946, s. 302 i in.).

3 Być może, że część tych rozróżnień genologicznych to na poły św iadom y plagiat z referatu Małgorzaty Czermińskiej pt. Rola odbiorcy w liście i d z ie n ­

niku, w ygłoszonego na XIV K onferencji Teoretycznoliterackiej w Ś lem ieniu

(4)

w naw iasach sy g n alizu ją opuszczenie. Ale ja k długo będziem y prze­ strz e g a li zasad przyzw oitości? N ajsurow sza zasada, jak ą m ożna by sobie w ym yśleć, w y znaczałaby jak o n a jd a lszą granicę d y sk re c ji zgon o sta tn ie g o dziecka ostatniego z b o h ateró w dziennika. Ile to la t od d a ty zapisu? T eoretycznie n a w e t sto lat

D ziennik jest u tw o rem fab u la rn y m , któ reg o fab u ły a u to r nie może dow olnie kształtow ać, albow iem w m om encie pisania nie zna jesz- szcze sw ych dalszych losów. Z d ru g iej jed n a k stro n y pisanie dzien­ n ik a skłania do m odelow ania i stylizow ania w łasnego życia. P o stu ­ lato w i szczerości p rzeciw staw ia się p o stu la t kon w en cji a rty sty c z ­ nej. P o stu lato w i kom pozycji przew idzianej sprzeciw ia się z kolei sw oista aleato ry k a sztu k i d ia ry sty c z n e j. D iary sta sy stem aty czn y podobny je st do n am iętneg o gracza w kości: zapisuje kom binacje, k tó re już ,,w yszły” , i s ta ra się przew idzieć p rzyszłe rz u ty .

T ylko że d iary sta g ra sobie w te kości nie ty lk o w łasnym i, lecz i cu­ d zym i losami.

2

D iary sta czyni w łasną biografię p rzedm iotem oglądu publicznego — i to m u wolno, choć w y staw a nie m usi być in te resu jąc a . Ale d ia ry sta p u b lik u je tak że zaw ierzone m u życie c u ­ dze. I dlatego, drogi czy teln iku , nim otw orzysz gościnnie drzw i, nim się rozgadasz, widząc dobrą, jasną, pogodną tw a rz tego rozm ów cy (jesteś złym fizjonom istą), n im w y pijesz kieliszek w ódki (niepraw da, że in vino veritas, ale p raw da, że alkohol działa m ow opędnie), zapa­ m ię ta j ostrzeżenie: strz e ż się d iary sty ! P o w in n y być odpow iednie znaki w rod zaju o strzegaw czych znaków drogow ych: uw aga, zakręt! uw aga, zw ężenie jezdni! uw aga niebezpieczeństw o poślizgu! uw aga, piszę dzienniki! T ylko k to m a ostrzegać? O nże piszący?

Do tak ich rozw ażań skłoniła m n ie le k tu ra D ziennika W acław a K u ­ backiego. A u to r n iep o m n y n auk i, jak ą o trz y m ał po w y dan iu tom u pierw szego, w y d ał te ra z to m d r u g i 4. N auki tej u dzielili autorow i recenzenci, a p rzede w szystkim p ro f. K onrad G órski, k tó ry z p rec y ­ zją filologa udow odnił, że rzeczony to m pierw szy to % nie żadne dzienniki, ale p am iętn ik i, sp isan e po lata ch i dzien n ki jed y n ie u d a ją ­ ce. Tyle tam było błędów i nieścisłości, k tó ry c h żadnym sposobem nie m ógł był popełnić ktoś n o tu ją c y z dnia n a dzień.

Czy tom o b e jm u ją c y la ta 19(59— 1965 je st au te n ty cz n y m dzienn i­ kiem ? N ie w iem i p rz y jm u ję z do b rą w iarą, że n ie m a tu żadnych m an ip u lacji genologicznych... Je śli jed n a k piszę „ a u to r niepo m ny

* W. Kubacki: Dziennik 1959—1965. W arszawa 1974, s. 309, 2 nlb. i fotografia autora w ubraniu jasnym , jednorzędowym.

(5)

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y 152

n au k i...”, to czynię ta k z tej racji, że to m niniejszy , czyli drugi, pod w szelkim i innym i w zględam i je st ciągiem dalszym i k o n tynua­ c ją p o ety k i to m u o b ejm ującego la ta 1944— 1958. J e s t tu ta sam a w zru szająca w iara w sp raw ied liw ą potom ność, do k tó re j diary sta o dw ołuje się jak do try b u n a łu , ta sam a w ia ra w h istorię, któ ra k ie­ dyś zgani w szy stk ich niespraw iedliw ych, czy li w rogów autora, jego zaś z p a lm ą m ęczeńską w ręk u posadzi po sw ej n arod o w ej praw icy 5. To w ięcej n a w e t niż w iara. To in s ty n k t d elatorski.

H istoria jako odbiorca w irtu a ln y — to n a w e t nie b rzm i źle. O braz a u to ra jako obraz spraw iedliw ego w Sodom ie — to b y łb y tem at! N ie ste ty n a ty m o brazie je st skaza. Nie m ożna bow iem jednocześnie odw oływ ać się do try b u n a łu h isto rii i publikow ać dzisiaj, już, te ra z . J a rozum iem , jak tru d n o oprzeć się pokusie pójścia w ślad y Gom­ brow icza i jego sukcesu. A le zarazem i nie rozum iem , bo przecież K ubacki m a zdrow y pogląd n a przedw czesne ogłaszania dzienników za życia i słusznie gani m egalom anię G om brow icza i próżność M au-, riaca: „G om brow icz m a rtw i się, że ijuż w szystko napisał. Moim zd a­ niem zrobił to ju ż p a rę ra z y pod rząd. Po F e r d y d u rk e pow tórzy ł sw ój głów ny i je d y n y pom ysł w T r a n s -A tla n ty k u , n a w ieiu k a rta c h D ziennika i w Pornografii” (s. 211) „ Kosm os zaś pokazuje, ja k łatw o dadaizow ać, surrealizow ać, arch e typow ać i egzysten cjali- zować n a dow olnie w y b ra n y te m a t” (s. 273). „ O stry głód sław y u F rançois M auriaca. S k rz ę tn ie n o tu je recenzje, w szelkie pochw ały, listy od w ielbicieli, życzliw e w zm ianki, k ry ty c z n e uw agi i n iep rz y ­ jem n e głosy. Pod ty m w zględem Journal d ’u n h o m m e de trente ans religijn eg o a u to ra w cale się n ie różni od D ziennika w ielkiego ego- ty s ty W itolda G om brow icza” (s. 243).

W acław K ubacki je st z pew nością eg o tystą m ałym . K on te n tu ją go w ięc ciche w zruszenia, jak im goście d ają w y ra z n a w idok jego ga­ b in etu : ,,— To tw oje biurko? W ięc t y tu ta j piszesz? — zap ytał z n u ­ tą czułości w głosie” (s. 89).

Pew nego d n ia w K ro ścien k u late m 1962 r. W acław K ubacki zabrał się do le k tu ry Tagebücher H ebbla i w y n o tow ał arcy m ąd re zdanie, k tó re głosi, że obow iązkiem każdego pisarza je s t dostarczenie m a te ­ riałów do w łasn ej biografii, choćby ten p isa rz niczego nadzw yczaj­ nego n ie dokonał, jego b łęd y bow iem są dla ludzkości ta k samo w aż­ ne ja k p ra w d y w ielkiego człow ieka (s. 180). Ś w ięta praw da! N ieste­ ty jed n a k znikom a je s t a u to d y d a k ty cz n a skuteczność u p raw ia n ia li­ te ra tu ry . Bo oto o b łęd ach sw ych, błądzeniach czy pom yłkach

(Irrtii-5 Pod datą 17L19(Irrtii-59 r. autor wspomina, że gdy podał kiedyś w w ątpliw ość katolicką prawowierność Mickiewicza, „rzucili się ” na niego ludzie, „których trudno podejrzewać o religijne uczucia i w iarę w dogmaty — Jan Lechoń i Wiktor W eintraub”. „Liberałowie, niedowiarki i m asoni — konkluduje a u ­ tor — bronili M ickiewicza —■ katolika! W kraju sekundowali im form aliści i strukturaliści. A nawet jeden z redaktorów dawnej «Kuźnicy»” (s. 7).

(6)

m e r) a u to r m ilczy. M ylą się inni. On nigdy. Św iat jaw i się prof. K u ­

b ackiem u w postaci złośliw ego m echanizm u w ym yślonego n a u t r a ­ pienie i udręczen ie d iary sty . S u fit przecieka. Z p en sji profesorskiej zostaje trzy d zieści k ilk a złotych do pierw szego (na szczęście są jesz­ cze k a rto fle w piw nicy). A u to r idzie uiścić p o d atek w yrów naw czy i m u si w ąchać o k ropne zapachy z bankow ej stołów ki. A kadem ia N auk nie chce płacić i za hotel, i za sleeping. Żeby pojechać n a w a ­ kacje, trz e b a podpisać um ow ę w ydaw niczą i p otem pisać, pisać, p i­ sać. P aszp o rt n ig d y n ie jest n a czas gotowy. T rzeba m ieć zdrowie, żeby to znieść. Ale tego, k to to w szystko p rzetrzy m a, czeka potem niebieska naigroda. Bez przenośni:

„Neapol, il.VI.65. Poznałem bardzo m iłą córkę Benedetta Crocego, która pra­ cuje w bibliotece. Dzięki jej poleceniom otrzymałem osobną salę do pracy. Cała jedna szklana ściana wychodzi na zatokę. Mam dosłow nie błękitny ga­ binet. Czytam błękitne dzieła. Wertuję błękitne periodyki. I piszę błękitnym inkaustem na błękitnym papierze” (s. 267).

G a tu n k i literack ie są zbiorem reguł, w śród k tó ry c h niepoślednie m iejsce za jm u ją nak azy i zakazy etyczne. Za cichy liry k biorę m niejszą odpow iedzialność społeczną niż np. za rep ortaż. In n a jest odpow iedzialność *z.a ty rte js k i poem at, inna za farsę. To m iałem n a m yśli pisząc, że dziennik to gatu n ek , k tó ry nie ty lk o życie au to ra w y staw ia n a pokaz, ale i fra g m e n ty cudzego życia, gesty i słow a nieo p atrzn ie diaryście pow ierzone.

D ziennik K ubackiego, rzecz rzad k a raczej, op atrzony został in d ek ­

sem osobow ym jak dzieło naukow e. Z adałem sobie tru d o patrzen ia nazw isk ty ch osób, o k tó ry c h a u to r m ów i dobrze, gw iazdkam i, a tych, o k tó ry c h m ów i źle — k rz y ż y k a m i6. I co się okazało? P raw ie sam e krzyżyki. Że K u b ack i rzadziej 'kocha ludzi niż przeklina, jego spraw a, ale n ie jego, n ie p ry w a tn a , że sp o tw arza i to p rzy pom ocy pow ołania św iadka, k tó ry nie zaprzeczy i nie potw ierdzi. Albo nie żyje, albo sędziw y i n ie będzie m u się chciało.

W ierzyński o L echoniu i B rezie (s. 265 i n.), pew ien n ie w ym ienio­ n y z nazw isk a pro feso r o K azim ierzu W yce 4, Iłłakow iczów na o W oj­ ciechu Bąku (s. 160) — w szyscy m ów ią rzeczy niem iłe, niepochlebne, nieżyczliwe. Nie w iem y i nie dow iem y się, czy p raw d ą jest, że D ąb­

6 Plagiat z W itkacego, tu tym uzasadniony, że w szelkie plotkowanie i) obma- wianie jest z punktu widzenia teorii Czystej Formy — bebechowate.

7 Godzi się zauważyć, że Kazimierz Wyka żył, gdy Dziennik ukazał się dru­ kiem. Śmiem przypuszczać jednak, że nigdy by nie replikował na insynuacje, zapisane pod datą 101 il962 r.: „Rozmawiałem ze znakomitym historykiem, profesorem UJ. Wspomniał, że w niedawnej przeszłości nie można było w y ­ drukować krytycznej recenzji z książki Kazimierza Wyki Teka Stańczyka (s. 173).

(7)

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y 154

row sk a pow iedziała to a to o p ew n y m k ry ty k u literack im i że za­ chow ała się ta k i tak . A jeśli praw d a, to zachow ała się brzydko. W P a ry żu 29 w rześnia 1962 r. W acław K u b acki usłyszał od prof. S tanisław a K ota, że Ju lia n Klaczko był sy n em P elik an a, re k to ra U n iw e rsy te tu W ileńskiego, i pani Jud ele. K ot dow iedział się o ty m od S tan isław a E streich era, k tó ry zastrzegł się, że to w iadom ość do

przechowania, lecz n ie do ogłoszenia.

W ty m p rzy p ad k u — bo od śm ierci K laczki m inie siedem dziesiąt la t — może trzeb a było rzecz ogłosić (choć n ie w iem , p raw d a to, czy nie), ileż jed n ak ra z y a u to r D ziennika n iefrasob liw ie (?) k a b lu je ze sw ego obserw ato riu m wiadomości, k tó re m ógłby zostaw ić w b iu rk u . Ja k o h isto ry k lite r a tu r y prof. K ubacki p ow in ien wiedzieć, że roz­ w iązyw anie pseudonim ów bez zgody zainteresow anego je s t w y k ro ­ czeniem p rzeciw ety ce zawodowej (s. 20). Ja k o byw alec pow inien wiedzieć, że człow iek zaproszony n a obiad n ie o b g adu je potem p u b ­ licznie gospodarzy (s. 120).

M ieszają się w D zien niku gru b e n ie ta k ty i d ro b n e gaffy. S ą rz e ­ czy, k tó re m ożna było „przechow ać” , k tó ry c h w szakże nie w y p a d a ­ ło „ogłaszać” , ale są i tak ie , k tó re ani n a przechow anie, ani n a zap a­ m iętan ie n ie zasługiw ały. M ieszkanie pew n ej w y b itn ej p isa rk i b y ło pono zaniedbane. P ew na poetk a pom yliła M ickiewicza ze Słow ackim . Z darza się. D iary sta sk rz ę tn ie w szystko to notuje. P rzy p o m in a ty m p ry m u sa -sk a rży p y tę , k tó ry podnosi palce i woła: Proszę pana, p ro ­ szę pana, bo M arysia nie p osprzątała, a K azia mówi, że Rozłączenie n a p isa ł Mickiewicz.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zadanie 7 - Wiedząc, że długość fali czerwonej wynosi 770 nm i znając prędkość światła w próżni, oblicz okres fali o tej długości.. Osoby chętne mogą zrobić Test 3 strona

Iloraz  dowolnego  elementu  ciągu  Fibonacciego  i  jego  poprzednika  jest  ze  wzrostem   wskaźnika  coraz  lepszym  przybliżeniem  „boskiej

nizacji zachodnich społeczeństw. Deprywatyzacji nie interpretuje jako procesu cofania się sekularyzacji, którą uznaje za korelat procesów różnicowania i

Zgodnie z omawianymi przepisami, plantatorzy korzystający w da­ nym okresie referencyjnym z instrumentów wsparcia rynkowego w ra­ mach wspólnej organizacji rynku

Minimalizowanie nacisków na młodych ludzi, by pili alkohol, a szczególną uwagę należy poświęcić promocjom alkoholu, darmowej dystrybucji, rekla- mie, sponsorowaniu

Należy sądzić, że katalogów nie wykorzystuje się w pełni, bo zajmują się nimi inne osoby niż te, którym powierza się zadanie - piękniejsze i modniej­ sze -

Recenzentowi natomiast wypada w tym miejscu jedynie stwierdzić, że po trzech miesiącach filmowej posuchy, w czasie, której mógł tylko albo ronić rzewne łzy nad

Natomiast ciekawy i oburzający zarazem jest fakt zupełnego braku władz miejskich człowiekiem, którego obrazy znalazły się na wystawie w Paryżu i