• Nie Znaleziono Wyników

jVb. 3 4 (1628). W arszaw a, dnia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "jVb. 3 4 (1628). W arszaw a, dnia "

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jVb. 3 4 (1628). W arszaw a, dnia

2 4

sierpnia

1 9 1 8

r. Tom X X

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUK01 PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznie rb . 8, kw artalnie rb . 2.

Z przesyłką pocztow ą ro czn ie rb . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we wszystkich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata*4 p rzy jm u je ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R ed a k c y i: W S P Ó L N A jsft. 37. T elefon u 83-14.

P O C H O D Z E N I E B A R W N I K A S K Ó R Y .

Zabarwienie skóry, ta k niejednakowe u różnych ras, a naw et w różnych częś­

ciach powłok zewnętrznych tego samego osobnika niejednolicie rozprowadzone, za­

leży w głównej mierze od nagromadzo­

nego w nabłonkowej części skóry barw ­ nika (pigmentu). U ras białych barw nika tego je s t ta k mało, że nie ma on prawie żadnego znaczenia w ogólnem zabarwie­

niu skóry. Jedynie pewne okolice ciała (około brodawki sutki, w pachach, orga­

nach płciowych, anus) ciemniej są zabar­

wione i w nich właśnie barw n ik skórny nagromadzony je s t w większych ilościach.

Ale u ras czarnych g ra on w y bitn ą rolę.

A także i w patologii skóry, gdzie w ięk­

sze nagromadzenie (czy wrodzone czy też nabyte) j a k również nienormalne za­

nikanie barw nika daje pewne kliniczne postaci chorobowe.

Barwnik ten odkładany je s t w głębo­

kich cylindrycznych komórkach w arstw y Malpighiego. A prócz tego w łącznotkan- kowej części skóry znajdujem y w w ięk­

szej lub mniejszej ilości gwiazdkowate komórki barwnikowe. W miejscach słabo zabarwionych zwykle tylko jedna w ar­

stw a najgłębsza komórek nabłonkowych mieści w sobie ziarnka pigmentu; a w tych najbardziej ciemno zabarwionych miej­

scach — trzy — cztery w arstw y nabłonka są gęsto usiane barwnikiem, a i liczba komórek barw nikow ych w skórze właści­

wej też mocno wzrasta. Można zaobser­

wować w tych razach i pewne zabarw ie­

nie rozlane w warstwie rogowej, p rzy j­

muje ona odcień żółto-bronzowawy. Ale zauważyć trzeba, że naw et u murzynów, gdzie wszystkie powyżej wymienione ce­

chy w ystępują bardzo wybitnie, w w ar­

stwie rogowej nigdy nie spotykano b ar­

wnika w kształcie ziarn—zawsze zabar­

wienie to w ystępuje rozlane.

Niema zapewne w anatomii skóry za­

gadnienia bardziej powikłanego, niż kwe- stya pochodzenia owego barwnika. Przed ukazaniem się badań Kerberta, Ehrman- na, Karga, Aeby i innych, a więc w koń­

cu ósmego i początku dziewiątego dzie­

siątka lat ubiegłego stulecia sprawa wy­

dawała się prostą. Sądzono powszechnie,

że barwnik ten powstaje w protoplazmie

komórek nabłonkowych, jak o produkt ich

(2)

530 WSZECHSWIAT

J\r» 3 4

życia. Ale już w 1877 r. K erbert p ie rw ­ szy wypowiedział przypuszczenie, że b a r ­ wnik pierwotnie mieści się w rozgałęzio­

nych komórkach łącznotkankow ych, że w y p u stki te w r a s ta ją w w arstw ę n abłon­

kową, w szczeliny międzykomórkowe i s t y ­ kając się z komórkami nabłonkowemi oddają im swój barwnik.

Pogląd ten został potem wykończony przez E h rm an n a i znany j e s t jak o „m e­

taboliczny sposób powstawania b arw n ik a skóry". Zdaniem E h rm an n a komórki b a r w ­ nikowe w arstw y łącznotkankowej są to pewnego rodzaju organy, melanoblasty, m ające za zadanie przerabiać barw nik krw i na m elaninę (barw nik niezawiera- ją cy żelaza) i barw n ik te n dostarczać w arstw ie nabłonkowej, która, jeg o zda­

niem, zupełnie pozbawiona je s t zdolności samoistnego w ytw arzania barwnika. Od­

barwienie skóry w pew nych stan ac h p a ­ tologicznych E h rm an n tłumaczy w ten sposób, że m elanoblasty działalność swo- ję z jakich ś przyczyn zawieszają, a ju ż odłożony w nabłonku barw nik stopniowo razem z samemi kom órkam i zostaje w y ­ dalony.

Następcy E h rm an n a uzupełniali ten po­

gląd, uzasadniali go coraz to nowemi do­

świadczeniami. Np. K a rg przeszczepiał (transplantował) skórę białego — m u rzy ­ nowi i odwrotnie. Po pewnym czasie pierwszy wycinek przyjął zabarwienie ciemne, a drugi zupełnie się odbarwił.

Badanie mikroskopowe potwierdziło po­

gląd E hrm anna. K arg je d n a k p rzypusz­

cza, że owemi komórkami barw nikow em i są leukocyty, które wr pierwszym razie naniosły b arw nika do komórek nabło n ko ­ wych, a w d rugim go pochłonęły. A i j e ­ szcze jed en szczegół: zdaniem Karga, ko­

mórki nabłonkowe p rzy jm u ją ziarnka barw nika w siebie w sposób podobny j a k fagocyty. Ten ostatn i pogląd został po­

twierdzony przez doświadczenia Rillego, który zastrzykiw ał pod skórę salam an­

dry fizyologiczny roztw ór soli zmieszany z karminem. Okazało się, że ziarn ka k a r ­ minu można było w ykazać nietylko w le u ­ kocytach ale i w ew nątrz kom órek w a r­

stw y nabłonkowej skóry. O ile dopiero co przytoczone prace Karga i Rillego są

ja k b y opracowaniem szczegółów poglądu E h rm a n n a —to badania Koellikera należy zaliczyć do wyraźnej k ry ty k i tej teoryi.

Zwrócił on uwagę, że b arw n ik w n a­

błonku tęczówki powstaje przecież in lo­

co, niezależnie od jakichkolwiek innych komórek, że w komórkach nerwowych często spotykam y ziarna barwnika, a ni­

komu nie przychodzi do głowy twierdzić, że został on tutaj przyniesiony zzewnątrz, a więc nie jest niemożliwe, że i nabłonek skórny posiada samodzielną zdolność tw o­

rzenia barw nika. Trudno jed n ak nie za­

uważyć, że nabłonek tęczówki i komórki nerwowe, a nabłonek skórny to nie to samo. W praw dzie pochodzą wspólnie z ektodermy, ale tak wcześnie części te się różnicują, ta k innym podlegają losom, że trudno rozciągać na nabłonek skórny niezawodnie słuszny pogląd co do zdol­

ności tworzenia barw nika przez komórki tęczówki czy komórki nerwowe.

Dlatego może za bardziej cenne spo­

strzeżenie uznaćby należało tę obserwa- cyę Kellikera, że w skórze człowieka bia­

łego często znaleść można takie miejsca, gdzie obok nabłonka silnie zabarwionego nie znajdujem y żadnych chromatoblastów czy chromatoforów, a więc trudno ten obraz mikroskopowy objaśnić na zasadzie teoryi Ehrm anna.

Więcej danych pozytywnych zawierają rozprawy Mauera, który nie wątpi, że ko­

mórki nabłonkowe skóry mogą samo­

dzielnie w ytw arzać barwnik, ale nie prze-*

czy możliwości jego „metabolicznego 11 pochodzenia. Badania przeprowadzał na salam andrach i jaszczurkach. Znajdował również miejsca w skórze zabarwionej, pod którem i chromatoforów nie było.

Ale teorya E h rm an n a ma i zupełnie zdecydowanych przeciwników. Schwalbe np. badał włosy gronostaja (Putorius er- minea), którego sierść na grzbiecie i k o ń ­ czynach w io s n ą je s t pigmentowana, a je- sienią biała. Doszedł do przekonania, że barw nik zjawia się pierwotnie w s a ­ mych nabłonkowych komórkach brodawki włosowej i nigdy nie je s t przynoszony przez leuk o cy ty czy też jakiekolw iek in­

ne komórki. W skórze dzieje się to sa­

mo. Między innemi czyni on słuszną uw a­

(3)

J\IS 34

WSZECHSWIAT

5 3 1

gę, stosującą się do przytoczonego po­

wyżej doświadczenia Karga: zabarwianie się lub odbarwianie transplantow anej skó­

r y odbywa się przecież nie w tych wła­

śnie przeszczepionych komórkach, lecz dopiero w następnych pokoleniach, które mogły już utracić zdolność produkowa­

nia barwnika.

Również pogląd E h rm an n a w sprawie powstawania barw nika skórnego ze krwi, w ymaga w myśl nowszych badań Aeby- ego, Dumićvillea, Nothnagela, a z pola­

ków Browicza i Podwysockiego, pewnych dopełnień. A więc może to być melanina pochodząca z hemoglobiny, niezawiera- jąca żelaza lub hem osyderyna (zawiera żelazo), albo też barw nik ten nie ma nic wspólnego z hemoglobiną krwi, lecz je s t pochodzenia białkowego, wytw orzony dro­

gą twórczej pracy protoplazmy komórki.

Widzimy więc, że ta k pod względem fizyologicznego ja k i chemicznego pocho­

dzenia ustalonych poglądów jeszcze nie posiadamy i wydaje się słusznem prze­

konanie, że pochodzenie barw nika skóry nie je s t jednolite, że istotnie raz je s t on w ytw arzany przez nabłonek skórny, kie- dyindziej spraw a bardziej się komplikuje i tworzenie się barw nika może być zwią­

zane ze zjawianiem się specyalnych ko­

mórek (melanoblastów Ehrm anna), które częściowo mieszczą się pod nabłonkiem, częściowo zaś w nim samym. Jakie zn a­

czenie m ają istotnie te komórki — tego niemożna jeszcze rozstrzygnąć: jedni utoż­

samiają je z typowemi chromatoforami, inni—z leukocytam i, wreszcie Kromayer uważa komórki barw nikow e za zmienio­

ne komórki nabłonkowe.

Można mieć nadzieję, że dalsze bada­

nia, szczególnie na m ateryale embryolo- gicznym przeprowadzone, kwestye te rozjaśnią.

E .J .

H . Y I 6 N E E O N ,

D Ł U G O Ś Ć F A L I P R O M I E N I X.

Przypuszczamy naogół, że promienie X powstają w skutek bardzo szybkich zabu­

rzeń eteru i że fale, przenoszące je w prze­

strzeni, m ają długości nadzwyczajnie małe 1). Ciekawą rzeczą było sprawdze­

nie tej hypotezy i oznaczenie na podsta­

wie doświadczeń charakterystycznych cech falowań. Jednakże trudności n atu ry praktycznej, które przez dłuższy czas zdawały się być nieprzezwyciężonemi, zatrzymywały fizyków.

Istotnie dla wykazania drgań, stan o ­ wiących promienie X, naturalną rzeczą było zwrócenie się do doświadczeń, które w optyce ustaliły w sposób niezbity ist­

nienie falowań świetlnych i spróbowanie odtworzenia ich zapomocą promieni X.

Doświadczenia te, dziś klasyczne, doty­

czą dwu rodzajów zjawisk: z jednej stro ­ ny, zjawisk fal stojących, których naj- ciekawszem zastosowaniem je s t fotogra­

fia barwna Lippmana; z drugiej zjawisk interferencyi i dyfrakcyi. Zwłaszcza te ostatnie zjawiska dostarczyły najprost­

szych stwierdzeń i są w d^nej chwili w ciągłem użyciu w fizyce.

Pierwszym, który w XVII wieku za­

uważył uginanie się światła, był Grimaldi.

Wprowadziwszy przez mały otworek światło słoneczne do ciemnego pokoju, zauważył, że rozchodzenie się promienia przy brzegach przedmiotów nie ulega prawom optyki geometrycznej. Zarysy cienia są otoczone prążkami barwnemi, a w ciałach o małych rozmiarach prążki te zajmują wnętrze cienia geometryczne­

go. Zbadanie tego zjawiska nie w ymaga złożonych przyrządów: w ystarczy skupić zapomocą soczewki światło słoneczne lub światło lampy łukowej na dziurce, zro­

!) D ługością fali, ja k w iadom o, j e s t odległość, m iędzy dw om a sąsied n iem i p u n k ta m i w p rz e ­ strze n i, k tó re w danej ch w ili są w te j sam ej fazie d rgania.

(4)

532 WSZECHSWIAT .No 34

bionej szpilką w nieprzezroczystym ek ra­

nie. Na drugim ekranie, umieszczonym w odległości 2 —3 metrów od pierwszego otrzym am y światło ugięte. P rążki dy- frakcyi ukazują się. w pobliżu konturów ciał. będących na ich drodze. Możemy otrzymać wspaniałe wyniki, używ ając proszku widłaku, tworzącego zawiesiny w powietrzu; cień każdego ziarnka zjawi się, otoczony barw ną aureolą.

Wiele najwspanialszych zjawisk w p rz y ­ rodzie należy do zjawisk dyfrakcyi: do­

syć często podczas mglistej pogody, do­

koła księżyca lub słońca można zauwa­

żyć koła współśrodkowe iryzujące, zwane koronami, a które pochodzą z dyfrakcyi.

Każdy mógł również zauważyć, ja k po­

n u ry w ygląd m ają w czasie mgły zapa­

lone lampy gazowe: każdy płomień oto­

czony j e s t kilku kołami współśrodkowe- mi o różnorodnem zabarwieniu. Jeżeli patrzym y z pewnej odległości na źródło światła o małej średnicy pozornej, ja k np. na płomień świecy, poprzez je d w a b ­ ny muślin lub też n$ palnik gazowy przez m ateryał otw artego parasola, spo­

strzegam y krzyż świetlny, którego środek zajmuje płomień, a ram iona utworzone są z szeregu widm, przedzielonych cie- mnemi paskami. Jeżeli obrócimy muślin w jeg o płaszczyznie, lub jeżeli zmienimy położenie parasola, ram iona krzyża obra­

cają się w ten sposób, że ciągle są r ó ­ wnoległe do dwu układów nici p ro sto k ąt­

nych, tworzących w ątek i osnowę mate- ryału.

Widzimy więc, że układ, złożony z b a r ­ dzo wielkiej ilości równoległych ekranów liniowych, praw idłow ych i prawidłowo rozstawionych, rozkłada przez dyfrakcyę na szereg widm światło, wychodzące z wązkiej szczeliny, równoległej do e k r a ­ nów. Układ taki stanowi to, co n a z y ­ wamy siatką. O trzym ujem y zazwyczaj siatki, kreśląc b rylantem n a płytce szkla­

nej rysy równoległe, w rów nych odstę­

pach jedne od drugich, ta k blisko je d n a od drugiej, że na jed n y m milimetrze m ie­

ści się ich kilkaset. P rzy rząd y te w sp ek ­ troskopach precyzyjnych mogą zastąpić pryzm aty. Jeżeli światło padające j e s t monochromatyczne, nap rzy k ład, jeżeli to

je s t światło płomienia alkoholu z sodem, obraz środkowy je s t żółto-jasny, obok niego znajd u ją się boczne żółte obrazy.

Znając ilość rysów siatki na milimetrze k w ad rato w y m i mierząc odległość kąto ­ wą pomiędzy obrazem środkowym a wi­

dmami bocznemi, wyprowadzamy z łatwo­

ścią długość fali badanego promieniowa­

nia.

Oznaczenie długości fali zapomocą sia­

te k j e s t więc bardzo proste i można było przypuszczać, że da się ono łatwo zasto­

sować do promieni X. Niestety, chcąc otrzym ać pewne wyniki, musielibyśmy rozporządzać siatkami, k tórych ilość r y ­ sów na milimetrze byłaby nieskończenie większa, aniżeli w najlepszych siatkach, ja k ie posiadamy. Zjawiła się trudność m atery aln a nie do przezwyciężenia. W te­

dy to Sommerfeld i Laue zwrócili uwagę, że w przyrodzie istnieć mogą siatki czą­

steczkowe, takie, ja k ich w ym agają do­

świadczenia nad promieniami X.

Istotnie krystalografowie p rzyjm ują za Bravaisem, że kryształ składa się całko­

wicie z identycznych cząsteczek skiero­

wanych w ten sam sposób; każda z nich zajmuje jed en z węzłów siatki, to je s t je d e n z punktów , w którym przecinają się trzy szeregi płaszczyzn równoległych, przeprowadzonych w reg u la rn y ch odstę­

pach. Płaszczyzna, obejmująca trzy wę­

zły siatki, obejmuje ich niesłychanie du­

żo, w skutek prawidłowości rozłożenia ich w przestrzeni; takie właśnie płaszczyzny stanow ią płaszczyzny łupliwości, oraz płaskie boki kryształu. Otrzymujemy w ten sposób równoległe szeregi cząste­

czek, k tó ry ch wzajemne odległości są nie­

słychanie małe. Zespół ten, jeżeli hypo- teza je st ścisła, stanow i zatem siatkę, coprawda bardzo szczególną, k tórą nazy­

w am y siatk ą o trzech w ymiarach, musi więc wytworzyć zjaw iska dyfrakcyjne.

Ponieważ odległość między ry sam i tej s ia tk i j e s t bardzo mała, może się przeto nad aw ać do badania promieni X.

Friedrich, Knipping i Laue przystąpili do sprawdzenia doświadczalnego tych wniosków, dodatni w ynik tych doświad­

czeń daw ałby nietylko sposób mierzenia

długości fali promieni X, lecz stanow iłby

(5)

JMś 34 WSZECHSWIAT 533

znakomite usprawiedliwienie teo ry i k r y ­ stalograficznej Bravaisa. Doświadczenie przeprowadzili w sposób następujący:

Rurka z promieniami X, wysyłająca bar­

dzo twarde promienie (co je s t rzeczą ko­

nieczną i stanowi dużą trudność doświad czalną, gdyż ru rk a ta bardzo się prędko ogrzewa), ustaw iona je s t w ten sposób, aby promienie, wychodzące z antykatody padały na otwory w czterech ekranach, ustawionych jeden za drugim. Ostatni ekran je s t zrobiony z płyty ołowianej, która może być ustaw iona w ten sposób, że oś jej schodzi się dokładnie z osią te­

leskopu. W ten sposób ograniczona wiąz­

ka ma około m ilim etra średnicy. Prze­

chodzi ona przez płytkę kryształu, osa­

dzoną na pirometrze. P ły tk i fotograficz­

ne, umieszczone z różnych stron kry sz­

tału, zaznaczają rozłożenie wysyłanych przez niego promieni wtórnych. W szyst­

ko razem umieszczone je s t w pudełku i oddzielone od źródła promieniowania ekranem.

Jeżeli mamy do czynienia z pły tk ą ró- wnoległościenną o 5

m m

grubości, w y­

ciętą w odpowiednim krysztale, otrzym u­

je m y zależnie od tego, czy przekrój je s t równoległy do jednej lub drugiej osi k r y ­ ształu, w środku okrągłą plamę, odpo­

wiadającą punktowi pierwotnego pęczka;

dokoła rozłożony je s t bardzo regularnie szereg plam eliptycznych, pochodzących z promieniowania wtórnego. Plamy te są utworzone przez równoległe pęczki, gdyż ich rozmiary są niezależne od odległości, w jakiej się znajduje płyta.

Rozpatrując otrzymane w ten sposób figury, znajdujemy widoczną symetryę, którą po dłuższem badaniu możemy do­

kładnie oznaczyć. Odnajduje się w ten sposób elementy symetryi, które k r y s ta ­ lografia przypisuje badanym kryształom.

Każde z kół spółśrodkowych, na któ­

rych rozłożone są plamy, odpowiada, jak to łatwo wykazać promieniowaniu o od­

miennej długości fali. Dla dowiedzenia tego w ystarczy umieścić na drodze pro­

mieni, padających na kryształ, pochła­

niające płyty glinu. Ponieważ różne pro­

mieniowania, tworzące promieniowanie X, m ają różne natężenia, p ły tk a glinu za­

trzym a jed en lub drugi z tych promieni, odpowiednie plamy, jak ieb y dany pro­

mień wytworzył, znikną z płyty fotogra­

ficznej. Można więc łatwo obliczyć we­

dług położenia punktów interferencyi długość fali promieniowania ogólnego.

Widzimy wtedy, że długość fal promieni X je s t rzędu 10—9 centymetra, gdy ty m ­ czasem długość lal promieni świetlnych je st rzędu 10—5 centymetra. Są więc one tysiąc razy mniejsze, aniżeli te ostatnie.

Doświadczenia te są bardzo ciekawe, nietylko ze względu na pomysłowość, j a ­ kiej dali dowody ich twórcy, ze względu na wyniki, jakich dostarczyły co do n a ­ tury promieni X, które muszą się skła­

dać z fal nieperyodycznych, kiedy pro­

mienie wtórne mają pewną peryodycz- ność, lecz zwłaszcza ze względu na św iet­

ne potwierdzenie hypotez. k ry stalo g ra­

ficznych Bravaisa. Istnienie siatki k ry ­ stalicznej znakomicie je s t uwidocznione i „abstrakcya teoretyczna", ja k mówi sir 01ivier Lodge, „staje się tutaj k o n k retn ą i widzialną".

Tłum. H. G.

E S K I M O W I E Z B L O N D W Ł O S A M I .

Kiedy w roku zeszłym, Vilhjalmur Stefansson, po pięciu i pół latach pobytu w krajach podbiegunowych, oznajmił, że znalazł w nich szczepy o niebieskich oczach, o cerze jasnej, o uwłosieniu ru- dawem, niektórzy etnografowie nie do­

wierzali mu, pomimo, że już w roku 1906 wyprawa na brzegi oceanu Lodowatego zwróciła powszechną uwagę na młodego uczonego.

Zwiedziwszy kraje, leżące wzdłuż Mac- kenzie, aż do ujścia tej rzeki, spędził dwie zimy wśród Eskimów, badał ich obyczaje i narzecza; wracał zaś przez kraje nieznane, wzdłuż rzek Porc - Epic i Yukon.

Następnie powziął zam iar odnalezienia

rasy, k tóraby nigdy się nie zetknęła z cy-

wilizacyą, zbliżenia się z nią i zbadania

(6)

534 WSZECHSWIAT «Ns 34

jej. Plan ten znalazł uznanie w Ameri­

can Museum ot N atural History w No­

wym Yorku, a Kanada wyraziła chęć współudziału w kosztach wyprawy. Ste- fansson umówił się ze słynnym przyrod­

nikiem d-rem Andersonem, z którym po­

stanowił, badając przedewszystkiem w ła­

ściwości etnograficzne kraju, nie zanied­

bywać poznania jego fauny.

Podamy niektóre wyniki tej ciekawej w y ­ prawy, opisanej przez Stefanssona w „Ma­

gazynie" Harpera, Nawiasem mówiąc, młody etnograf przeszedł pieszo, w prze­

ciągu pięciu lat, około 16 000 kilometrów i to przeważnie przez okolice nieznane.

Ku końcowi lata 1906 roku dwaj po­

dróżnicy doszli do ujścia rzeki Macken- zie i w dalszym ciągu zwiedzali w yb rze­

że północne Alaski. Zimę roku 1909 sp ę­

dzili wśród plemion strzeleckich Eski- mów w dolinie Hortonu.

Na wiosnę Stefansson rozstał się z to ­ warzyszem i u dał się z trzema tuziem ca­

mi w stronę zatoki Koronacyi. Podczas tej w yprawy, na którą .nie wziął zresztą żadnych zapasów żywności, postanow iw ­ szy żyć z polowania, znalazł się poraź pierwszy w wiosce Eskimów, którzy n i­

gdy dotychczas nie widzieli człowieka białego i dowiedział się od nich o istnie­

niu ich pobratym ców o cerze jasnej.

W tow arzystw ie jed neg o z mieszkańców miejscowych dotarł do przylądka Bexley, gdzie znalazł pierwsze obozowisko tego szczególnego szczepu.

Przez cały rok 1911 obaj podróżnicy, czy to razem, czy oddzielnie, zwiedzali wybrzeże wielkiej zatoki Koronacyi, Ste- łansson zaś przezimował wśród Eskimów doliny Hortonu.

W roku zeszłym powrócił do Nowego Yorku z zamiarem urządzenia nowej w y ­ prawy.

Powróćmy tym czasem do poprzedniej, rozpoczętej w kwietniu 1910 roku, kie­

dy Stefansson w ybrał się na wschód przy­

lądka P a rry , zaopatrzony w żywność na dwa tygodnie, z trzem a Eskimami, pię­

ciu psami, saniami i bronią. Do tej po­

ry napróżno szukał przez dwa la ta ple­

mienia, k tóreby się jeszcze nie zetknęło ze światem zew nętrznym. Zapuszczał się

obecnie w okolicę, w której rzadcy pod­

różnicy nie spotkali dotychczas śladów mieszkań ludzkich.

Po dziew iętnastu dniach wędrówki S te­

fansson znalazł wreszcie ślady pozosta­

wione przez sanie, a następnie wyludnio­

ną wioskę, złożoną z kilkudziesięciu sza­

łasów. W sześć dni później weszli do drugiej wsi, również pustej, gdzie jed n ak spotkali trzech tuziemców, czyhających na foki. Byli to właśnie członkowie tak poszukiwanego plemienia: słyszeli oni o ludziach białych, lecz dotychczas nie zetknęli się jeszcze z ich cywilizacyą.

Nie znali zapałek, ani broni palnej.

Stefansson polecił jednem u z Eskimów, aby się zapoznał ze strzelcem fok.

Siedząc przy otworze, zrobionym w lo ­ dzie, udaw ał przez chwilę, że nie widzi przybysza, lecz jednocześnie rzucał na niego badawcze spojrzenia. Wreszcie zer­

wał się na równe nogi, gotowy do sk o ­ ku, z nożem w ręku. Nie uderzył jednak, stał dalej ja k skamieniały, a jednocześ­

nie śpiewał gardlanym głosem, bez otwie­

ran ia ust, ja k ą ś monotonną pieśń. Oka­

zało się później, że myślał, iż m a przed oczami widziadło pochodzące z zaświata, zaludnionego przez złe duchy. Otóż w e­

dług je g o wierzeń kto zaniedba wydać choćby jeden dźwięk za każdem odet­

chnięciem, naraża się na pomieszanie zmysłów.

Przez k w ad ran s śpiewał z nożem wznie­

sionym w górę, wreszcie odpowiedział na pytania przybyłego E skim a i wkrótce okazało się, że mówią ta k podobnem n a ­ rzeczem, iż porozumieć się mogli. Dziki krajow iec przedewszystkiem dokładnie obszukał przybysza, żeby się przekonać, czy nie j e s t on duchem, lub też czy pod odzieżą nie u k ry w a noża. W końcu obie­

cał zaprowadzić go do wsi, lecz pod w a­

runkiem , że je g o towarzysze pozostaną w tyle.

Gdy się zbliżali do owej wsi, miejsco­

wy ludek w liczbie 50 osób wiedział już o przybyszach; mocno podnieceni wybie­

gli wszyscy przed swoje chaty ze śniegu.

Ziomek czemprędzej uspokoił ich zap e­

wnieniem, że p rzybyw ający są ludźmi

uczciwymi bez noży i natychm iast, kto

(7)

JM» 34 WSZECHSWIAT 535

żył, wybiegł na ich spotkanie. W itając się, wszyscy po kolei przedstawiali się ze słowami: Jestem taki to a taki, jestem ci życzliwy i nie mam noża? Kto ty j e ­ steś?

Podróżni odpowiadali na zapytania, za­

pewniając jednocześnie, że noże pozosta­

wili w saniach i uroczyście wkraczali do wsi, gdy jednocześnie kobiety miejscowe, również się przedstawiwszy, pospieszały do swych chat zgotować przyjęcie. Męż- czyzni zaś, gdy ju ż zostało w ybrane miej­

sce na rozłożenie obozu, polecili swym synom zbudować chaty, a w robocie tej uczestniczyć wolno było tylko miejsco­

wym. Gdy już wysłali owe chatki skó­

rami, wyrazili życzenie, aby ich goście pozostali z nimi jaknajdłużej, gdyż jak mówili, obecność ich je s t dla całego ple­

mienia świętem. Nie ruszą się z domów, nie wyjdą na polowanie, dopóki dzieci ich z głodu nie zapłaczą, poraź pierwszy bo­

wiem przyjm ują cudzoziemców przyby­

łych ze stron tak odległych, że nawet nigdy nie słyszeli o ich k raju rodzinnym.

Nieprędko je d n ak zrozumieli że Ste­

fansson był „kablunatem", przedstawicie­

lem ludzi białych, o których mieli nie­

jakie pojęcie za pośrednictwem plemion, bardziej na wschód osiadłych. Jakże mo­

gliśmy się tego domyśleć—rzekli—kiedy na północy mamy sąsiadów o jasnych włosach i niebieskich oczach, takich ja k wasze.

Poraź pierwszy zatem Europejczyk do­

wiedział się o istnieniu Eskimów o j a ­ snych włosach i niebieskich oczach. Dla etnografa była to cenna wiadomość, k tó ­ ra zarazem stała się punktem wyjścia ożywionej polemiki naukowej. Jasnem jest, że Stefanssonowi zależało na pręd- kiem sprawdzeniu tej wieści i zaraz n a­

zajutrz wybrał się w drogę w tow arzy st­

wie jednego Eskima, który podjął się go zaprowadzić do pierwszej wioski Hane- zagmiutów. Po upływie doby dotarli do paru domków ze śniegu, zbudowanych na zamarzniętem morzu, na odległości mniej więcej dziesięciu metrów od wy­

brzeża Ziemi Wiktoryi.

Po pewnych przygotowawczych kro­

kach ze strony przybyłego Eskima, uwią­

zaniu psów i t. p. Stefansson wszedł do owej wioski. Dziewięciu mężczyzn za­

mieszkujących ją, wyszło na powitanie z rękami wzniesionemi w górę i w ser­

decznych wyrazach objawiło swoję radość z przybycia gości. Następnie w sposób bardzo ceremonialny obie strony przed­

stawiły się sobie wzajemnie i podróżni znów nadzwyczaj gościnnie zaproszeni zostali do chaty, dla nich zbudowanej i do uczty, złożonej z „zupy z krwi fok“

i zgotowanego mięsa foki.

Otóż wśród tych dziewięciu mężczyzn, Stefansson znalazł trzech, których włosy i cera zbliżone były do barwy jego wło­

sów i cery. Można ich było wziąć — p i­

sze on — za dobrze zbudowanych Skan- dynawczyków o twarzy opalonej.

Nie zadowolił się jednak tem pierw- szem spotkaniem, pozostał przęszło rok z mieszkańcami Wiktoryi, badał ich zw y­

czaje, przyglądał im się, stwierdził, że kilku miało jasne niebieskie oczy, ciem­

niejsze włosy z odcieniem rudawym, a niekiedy brwi bardzo jasne. Niektórzy mieli włosy kędzierzawe.

Szczegóły te dowodziłyby, że miesz­

kańcy Wiktoryi, pomimo, że mają język podobny do ję zy k a Eskimów i zwyczaje te same, co oni, innego są pochodzenia etnicznego, gdyż Eskimowie mają czarne oczy, włosy czarne i gładkie, wzrostu są średniego.

Chcąc pojąć znaczenie historyczne i etnograficzne odkrycia Stefanssona, n a ­ leży zajrzeć do historyi Skandynawii.

Otóż wiadomo, że mieszkańcy Norwegii zakładali kolonie na wybrzeżach Islandyi już w roku 872. Wkrótce potem pewien żeglarz islandzki, Gunnbjorn, dostrzegł nieznane wyspy na zachód od Islandyi.

W roku 982 E ryk Czerwony, aw anturnik wysiedlony z Norwegii za zbrodnie, za­

mieszkał n a Islandyi, ale po nowych m or­

derstwach, zmuszony był do ucieczki.

Udał się w kierunku wskazanym przez Gunnbjorna, odkrył tak zwane przez nie­

go Południe Grenlandyi i wrócił do Islan- dyi, aby zorganizować w yprawę w te strony. W n astępnym roku 25 okrętów popłynęło w stronę Grenlandyi, ale czter­

naście tylko ze szczęśliwym skutkiem.

(8)

5 3 6

WSZECHSWIAT JMs 34

Kroniki skandynaw skie donoszą, że mło­

da kolonia, k tó ra się w ted y utworzyła, w krótkim przeciągu czasu się zorgani­

zowała, wprowadziła owocny handel za­

mienny z ziemią ojczystą, w ysyłając kość słoniową, skóry, olej i pro d u k ty rolne.

Syn E ry k a Czerwonego Leifr Eriksson w roku 1 000 odkrył Labrador. W X III wieku mieszkańcy Grenlandyi, założyli rodzaj tow arzystw a żeglarskiego. S tatk i ich przewoziły drzewo z Labradoru do Islandyi, a zabierały w yroby rękodziel­

nicze. Jed nak ju ż pod koniec tego s a ­ mego stulecia, g dy je d n a z firm norw es­

kich zmonopolizowała w swych ręk u h a n ­ del z Grenlandyą, rozpoczął śię upadek kraju. W pięćdziesiąt lat później Eski- mowie zaczęli napadam i swemi niszczyć państewko, wreszcie dżuma i wojna Nor­

wegii z Ligą han zeaty cką w płynęły na zerwanie stosunków z Islandyą i N orw e­

gią, tak, że w szesnastym w ieku istniały już tylko wsi Eskimów.

Co się stało z osadnikami? Czy zostali wytraceni? czy w śk u tek małżeństw złą­

czyli się z rasą eskimoską, czy przeszli dalej na zachód? Stefansson sk łan ia się do tej ostatniej teoryi; możebneffr je s t w takim razie, że emigranci, uchodząc przed Eskim am i z Grenlandyi, musieli się również bronić przed nimi w L a b r a ­ dorze, przeszli n a zachód, później na pół­

noc w poszukiwaniu okolic niezamieszka- nych. Obszerna ziemia Wiktoryi, p o sia­

d ająca bogatą stosunkowo faunę, byłaby kresem tej wędrówki. Stefansson zbyt je s t ostrożnym badaczem, aby uważać tę hypotezę za fakt niezbity. Odkrycie jego je d n a k posiada, j a k widać, dużą donio­

słość dla etnografii i historyi.

Streść. H. G.

R Z E C Z Y W I S T Y S T O S U N E K I L O ­ Ś C I O W Y P Ł C I U C Z Ł O W I E K A .

Wiadomo powszechnie, że liczba rodzą­

cych się chłopców je s t większa, niż dziew­

czyn. Stosunek ten w yraża się zw ykle liczebnie średnio, j a k 106:100.

Z pun k tu widzenia biologicznego j e ­ d nak dane te nie mają wartości ogólnej, gdyż dotyczą wyłącznie dzieci żywo u ro ­ dzonych. Dla biologii ważne byłoby z n a­

lezienie rzeczywistegostosunku płci u czło­

wieka, a więc stosunku, któryby chociaż w przybliżeniu wykazywał, ile ze wszy­

stkich zapłodnionych ja je k mogłoby się urodzić osobników każdej z płci. Chodzi tu więc. o uwzględnienie nietylko płci u dzieci żywo i martwo urodzonych, ale i u poronionych ze wszystkich miesięcy ciąży.

Mimo, że płeć u płodu wyodrębnia się dopiero w 4-ym miesiącu ciąży, to j e ­ d nak zgodnie z ogólnie przyjętym poglą­

dem, każde zapłodnione jajk o zdolne je st dać z czasem tylko określonej płci osob­

nika. Innemi słowy, rodzaj płci jest już odrazu po zapłodnieniu zdecydowany, i dlatego rozumienie kw estyi w wyżej podany sposób j e s t uzasadnione.

Obliczania tego rodzaju mogą mieć tyl­

ko w przybliżeniu pewną wartość dla oceny rzeczywistego stosunku płci, a to dlatego, że przedewszystkiem opierają się na statystyce, która często nie czyni zadość wymaganiom, czynionym przez naukę, a co ważniejsza, że określenie ilościowe płci w pierwszych 3-ch miesią­

cach ciąży nie może opierać się na b a ­ daniu bezpośredniem, a dochodzimy doń jed y n ie drogą okólną. Aby podobne obli­

czenie przeprowadzić, należy znać sto su ­ nek pici u l) ży wro urodzonych, 2 ) m a rt­

wo urodzonych, t. j. między 8 — 10 m ie­

siącem ciąży i 3) poronionych, t. j. w y­

dalonych z ustroju matki między 1 — 7 miesiącem ciąży. Najtrudniejsze j e s t ob­

liczenie stosunku płci u poronionych.

Już dawniejsze, przeprowadzane w ty m kierunku badania w ykazały znaczną prze- wyżkę chłopców między poronionemi pło­

dami, aniżeli u żywo urodzonych dzieci;

ta k np. R auber oblicza ten stosunek płci u poronionych, że na 100 dziewcząt p rz y ­ p ad a 150 — 160 chłopców; ta sama p rze­

waga chłopców dotyczę i martwo urodzo­

nych. Co ciekawsze, to mianowicie fakt, że im wcześniejsze miesiące ciąży bie-

| rzem y pod uwagę, tem śmiertelność pło-

| dów płci męskiej j e s t większa w stosun-

(9)

J* 34 WSZECHSWIAT 537

ku do żeńskiej. Najnowsze obliczenia, wykonane przez d-ra A uerbacha z Pale­

styny opierają się na staty sty ce przepro­

wadzonej w Budapeszcie, i dotyczącej danych o stosunkach płci. Przez lata od 1901 — 1905 stosunek płci żywo urodzo­

nych ( l i l l 3 9 ) wyrażał się liczebnie ja k 105,8 (chłopców): 100 (dziewczyn). W ty m ­ że czasie stosunek ten u martwo urodzo­

nych (3 493) wynosił 123,6 : 100 9 (c? = płeć męska, 9 = żeńska).

Co do poronień, to w latach od 1903—

1905 zdarzyły się wogóle 7 702 przypad­

ki, w których 3 635 było nieokreślonej pici, a u pozostałych stosunek płci ró­

wnał się 156,4 cf : 100 9. Przyjmując, że stosunek płci u płodów z pierwszych trzech miesięcy odpowiada choćby tylko stosunkowi u płodów czteromiesięcznych, a więc 229 <-j" : 100 9, i obliczając stąd stosunek płci u wszystkich poronionych, otrzymamy na 184 cT : 100 9; w rzeczy­

wistości musi on być jeszcze wyższy.

Wszystkie te dane, dotyczą je d n ak w y­

łącznie małżeństw tak zwanych prawych.

Rzeczywista je d n ak liczba poronień musi być znacznie wyższa, gdyż na nią złożą się jeszcze poronienia zatajone, głównie zaś w pierwszych miesiącach ciąży. O tem świadczą liczby, gdyż u żydów, którzy stanowią 1/i ogólnej liczby ludności B u­

dapesztu, liczba poronień je s t większa, niż u innych wyznań, mimo, że ilość płodów martwo urodzonych j e s t znacznie mniej­

sza. Ta większa liczba poronień je s t tyl­

ko pozorna, a to ze względu na to, że zatajonych i z „nieprawych małżeństw"

poronień u żydów je s t znacznie mniej, przytem pomoc lekarska, ochranianie cię­

żarnych, mniejsze rozpowszechnienie pi­

ja ń stw a i syfilisu chronią żydów od po­

ronień. A że główna liczba poronień przy­

pada na pierwsze miesiące ciąży, że za­

tajeń ich u nie-żydów j e s t bardzo wiele, stąd w ynika pozorna przew aga liczbowa dotycząca poronień na niekorzyść żydów.

P akt ten ma duże znaczenie, gdyż w y­

nika zeń wrażny wniosek, ten mianowicie, że ilości poronień w poszczególnych mie­

siącach ciąży u żydów są bliższe praw ­ dy, niż u innych narodowości. Biorąc następnie pod uwagę, że stosunek m a r­

two urodzonych płodów do poronionych je s t stały, możemy go wyzyskać dla okre­

ślenia wszystkich poronień u innych n a ­ rodowości. Oznaczając liczbę poronionych u żydów płodów przez F, a liczbę martwo urodzonych przez rL\ i podobnie F i T dla wszystkich innych narodowości, mo­

żemy napisać:

F F

T ~~ T -

A że ilość martwo urodzonych

( T )

u nie- żydów także je s t znana, ja k F i T dla żydów, stąd możemy obliczyć wartość jednej niewiadomej, t. j. F' dla każdego miesiąca. Tą drogą znajdziemy liczby wykazujące ilości wszystkich poronień, jakie zaszły w poszczególnych miesiącach.

W ten sposób Auerbach wyliczył, że:

od 1—4 miesiąca poroniono 15 205 płodów w 5-ym miesiącu „ 2167

i t. d. Przyjm ując następnie stosunek płci w pierwszych czterech miesiącach równy conaj mniej stosunkowi określone­

mu dla 4-go miesiąca, jak o 229 <? : 1 0 0 9 , dla piątego miesiąca 163 : 100 9 itd., Auerbach oznacza liczbę płodów obu płci poronionych, dodając do tego stosunek płci u martwo urodzonych i żywo u ro ­ dzonych, otrzymuje wreszcie ostateczny wynik, wyrażony liczbami 116,4 : 100 9.

Je s t to stosunek płci wszystkich zapłod­

nionych jajek. Liczby te wyznaczają dol­

ną granicę właściwego stosunku, a to z tego względu, że: 1 ) sta ty sty k a poro­

nień z pierwszych miesięcy ciąży i u ży­

dów nie j e s t dokładna, a przecież chłop­

ców ginie wtedy właśnie najwięcej, 2 ) ilość poronień „z nieprawego łoża“ je s t większa, niż ta, którą się przyjmuje w stosunku F' j , , 3) stosunek poronień

u nie-żydów je s t większy niż ■ F .w re ­

szcie 4) stosunek płci do 4-go miesiąca ciąży musi być wyższy, niż w czwartym miesiącu. Bądź co bądź stosunek płci 116,4 c? : 100 9 je s t bliższy prawdy bio­

logicznej, niż dawniej przyjmowany.

D r. St. K .-P .

(10)

538 WSZECHSWIAT

JYo 34

W Y T W O R Y M L E C Z N E .

Przerób mleka u nas coraz bardziej się rozwija. P o w stają większe i mniejsze mleczarnie udziałowe dworskie i w łoś­

ciańskie. Liczba mleczarń w Królestwie Polskiem przechodzi obecnie trzysta, ob sługuje j e kilka składów i kilku in s tr u k ­ torów. W ytw orem tych mleczarń je s t przeważnie masło, wywożone do miast i maślanka, zużywana na miejscu; poza tem duże mleczarnie robią kazein.

Rozpatrzmy wyrób tych wytworów.

I. Masło. Cały przebieg otrzym yw ania masła odbywa się w n a s tęp u jący sposób:

a) W oborze — trzy razy n a dzień od­

byw a się ud5j. Mleko zaraz po udoju ma tem p eratu rę 35°C — tem p eratu rę n ajsil­

niejszego rozwoju bakteryj (28° — 35 °C), powodujących kwaśnienie lub psucie się mleka, poza tem ma sporo brudu i zanie­

czyszczeń, przedostających się podczas samego udoju. B r u d 'i zanieczyszczenia sprzyjają również rozwojowi bakteryj.

By mleko uczynić bardziej odpornem, trwalszem, przepuszczają je przez cedzi­

dła z watą (Ulax) i przez chłodnik. Ce­

dzidło oczyszcza mleko od brudu i zanie­

czyszczeń, chłodnik zaś zależnie od te m ­ p e ra tu ry wpływa mniej lub więcej na pow strzym anie rozwoju bakteryj. Porcyę południową, wieczorną i ra n n ą z dnia n a­

stępnego odwożą wczesnym rankiem do mleczarni.

b) W mleczarni — latem robotę zaczy­

nają o 6 -ej rano, zimą o 8 -ej. W mle­

czarniach większych przywiezione mleko wlewają do w ag lub w małych do m ier­

ników objętościowych, a stąd do w ięk­

szego zbiornika. Codzień mleczarz z k a ­ żdego mleka poszczególnego dostaw cy bierze próbkę (10 cm3) i wlewa do butel­

ki ze szczyptą dw uchrom ianu potasu (chroniącego od zepsucia — kwaśnienia), a po miesiącu oznacza procentowość tłu ­ szczu.

Mleko ze zbiornika ru rą przedostaje się do podgrzewacza i zagrzane do 30°—35°C przechodzi na wirówkę (separator, cen­

tryfuga). T em p eratu ra 30° — 35°C j e s t

najodpowiedniejsza, by śmietankę oddzie­

lić najdokładniej, to jest, by w mleku odtłuszczonem ilość tłuszczu dochodziła do 0,1%- Jednym z wylotów wirówki w ypływa śm ietanka, drugim mleko chu­

de, idące do odpowiedniego zbiornika.

Ś m ietank a po wyjściu z wirówki, w celu zniszczenia w niej bakteryj kwasu mlecz­

nego i innych, zostaje pasteryzowana, to je s t przepływa do podgrzewacza, zwa­

nego pasteryzatorem . Jeśli u sto su nk u ­ jem y przepływ tak, żeby śm ietanka w cią­

gu 2 — 3 minut została ogrzana do 80°C lub w ciągu 10 m inut - do 70°C, to n a ­ stępuje całkowite wyjałowienie od b a k ­ teryj fermentacyi mleka i chorobotwór­

czych. Gdybyśm y jed n ak zaraz po ogrza­

niu nie ochłodzili śmietanki do 4° — 6 °, a najmniej do 11 °— 12 °C, to pasteryzacya nie byłaby kompletna i jeszcze prędzej następowałoby zakażenie.

Mając śmietankę, moglibyśmy odrazu z niej robić masło. Masło je d n a k ze słod­

kiej śm ietanki je s t mdłe i nietrwałe. Do handlu robimy masło ze śm ietanki k w a ­ śnej. Do zakw aszania używamy trzech zasadniczych sposobów: l) zakwaszanie samoistne; w tym razie omijamy p a s te ­ ryzator, a śm ietankę wprost z wirówki j a k można najlepiej oziębiamy. Po go­

dzinie ogrzewam y j ą do temp. 14°— 18°C i w tej tem p eratu rze pozostawiamy do czasu skwaśnienia, to je st do czasu, gdy stanie się „dojrzałą" (odpowiednią do zmaślania). Ś m ietan a w tym stanie spły­

wa z łyżki j a k g ęsty miód i ma smak przyjemny, kwaskowaty. 2 ) Zakwaszanie przez dodanie zakwasu z mleka odtłusz­

czonego. Do śm ietanki spasteryzowanej i oziębionej, a następnie ogrzanej do te m ­ p e r a tu r y 14°C—16° (lecz nie wryżej 20 °C) dodajem y 3— &% zakw asu z czystego mle­

k a chudego. 3) Zakwaszanie kulturam i czystemi. Sposób ten najczęściej stoso­

w any polega na tem, że do śmietanki spasteryzowanej, oziębionej i ogrzanej do 14° — 16°C, dodajemy spasteryzowanego mleka pełnego, zakwaszonego kulturam i k w asu mlecznego. K ultu ry te sprzedają jak o ciecz lub ja k o proszek z dodaniem przepisu postępowania. Masło, przygo­

tow ane ze śmietany, otrzymanej trzecim

(11)

JMe 3 4

WSZECHSWIAT 539

sposobem, je s t bezwzględnie hygieniczne i bardzo trwałe.

Otrzymawszy śmietanę kwaśną, przy­

stępujemy (na drugi dzień po przywie­

zieniu mleka) do jej zmaślania. Do zma- ślania używamy maślnic (maślnice hol­

sztyńskie, Victoria). Na zmaślanie wy­

wiera wpływ temperatura. Latem winna być 8 ° — 11 °C, zimą 11 ° — 14°C. Wogóle należy tak regulować tem peraturę, by masło wypadło w kru p k ach wielkości ziarn prosa, niewcześniej ja k po upływie 45 minut, gdyż w przeciwnym razie za- dużo tłuszczu pozostaje w maślance, co rozumie się zmniejsza wydajność masła.

Jeżeli w odpowiedniej chwili nie w strzy ­ mamy zmaślania, jeżeli przeciągniemy je zadługo, to wówczas masło „przerobi się“, będzie mniej smaczne i mniej trwałe.

Zimową porą przed samem zmaślaniem, w celu nadania masłu barw y żółtawej, dodajemy farby masłowej do śmietanki w ilości 2 —3 gramów na 100 litrów prze­

robionego mleka pełnego.

Nakoniec należy oddzielić masło od ma­

ślanki. W tym celu wyjmujemy sitem masło z maślnicy do czystej wody i wy­

gniatamy je na w y g n iatark ach czy to wałkowych, czy stolikowych, czy też obro­

towych. Mając ju ż masło zbrylamy je w foremkach z drzewa bukowego na Ł/ai 1, 5 i lo-funtowe bryłki, sprawdzamy co jakiś czas wagę i obwijamy w papier pergaminowy, lub ubijam y wprost w becz­

kach bukowych, wyłożonych papierem pergaminowym.

Masło do dłuższego przechow yw ania—

solimy, to j e s t po uprzedniem słabem wy- gnieceniu rozwałkowujemy, posypujemy czystą solą (zazwyczaj angielską) w sto­

sunku wagowym 3—5%, zwijamy i je sz­

cze raz rozwałkujemy, w celu je d n o s ta j­

nego rozprowadzenia soli. Po 24 godzin- nem odstaniu się w chłodnem, suchem miejscu, gdy sól ściągnęła maślankę, w y­

gniatamy masło dokładnie i pakujem y do beczek. W y d atek masła w razie do­

brej wirówki je s t taki, że ze 100 litrów mleka pełnego (mającego 3,5 °/0 tłuszczu) otrzymujemy 9,98 funtów masła.

II. Kazein (sernik). Mleko odtłuszczone (chude) i m aślankę z małych mleczarń

zabierają dostawcy, używając je za k a r ­ mę dla cieląt (po karmieniu mlekiem peł- nem przez 2—4 tygodni), źrebiąt, krów, dla świń i kur. Ludzie również niem nie gardzą; w miejscowościach fabrycz­

nych lud roboczy wykupuje mleko chu­

de. Z dużych mleczarń (a tych jest u nas niezbyt wiele) dostawcy często nie za­

bierają naw et połowy mleka chudego, trzeba więc je przerobić na wytwór sprze­

dażny. P rzerabiają je zatem na kazein, sprzedawany parę razy do roku do apre- tur lub w największej ilości do wyrobu kleju stolarskiego. Kazein z mleka chu­

dego osadzają kwasami lub, co najlepiej, serw atką zakwaszoną. Osadzony kazein wraz z całą cieczą wlewają do worków.

Serw atka przechodzi przez wrorki i idzie do kanałów ściekowych, kazein zaś po­

zostaje w workach. Worki zawiązujemy, układamy na prasie i wolno odciskamy.

Po odciśnięciu rozrzucamy kazein na płó­

tna, obszyte na drewnianych ramkach, które w suwam y do suszarni parowej. L a ­ tem suszymy kazein na słońcu. Kazein suszony parą je st żółtawy, gdy suszony na słońcu, blichując się, je s t zupełnie biały.

III. Sery. Trzecim wytwrorem mleka są sery. Serowni posiadamy zaledwie parę.

Słaby rozwój serow arstw a u nas trzeba przypisać temu, że serownie w ymagają przez pierwszy rok swego istnienia cią­

głych wkładów, a dopiero lata następne dają zyski.

Ponieważ przemysł mleczny u nas co­

raz bardziej się rozwija, nie od rzeczy będzie w krótkości rozpatrzeć, co z mle­

ka, poza masłem, serami i kazeinem, w y­

tw arzają zagranicą. I tak poza w ytw o­

rami u nas wyrabianemi mamy:

1) Mleko kondensowane. W Cham (Szwaj - carya) mleko kondensowane otrzym ują przez odparowanie w próżni mleka peł­

nego z dodatkiem 12 % cukru trzcinow e­

go. Gdy mleko odparuje się do V 3 lub V*

swej objętości, napełniają niem blaszan- ki, które zalutowują. Mleko odparowane bez dodatku cukru je s t nietrwałe.

Oprócz tego sposobu mamy jeszcze pa­

rę patentów. Wspomnę tu o patencie

duńskim, naw skroś nowoczesnym. Po­

(12)

540

WSZECHSWIAT JNB 34

dług tego p aten tu młeko pełne pod ci­

śnieniem przepuszczamy przez jed en lub kilka filtrów koloidalnych. Tłuszcz i k a ­ zein pozostają na filtrach, g dy roztwór c ukru i soli przechodzi przez nie. Odciek odparowujemy do suchości i po w y su ­ szeniu mieszamy z tłuszczem i kazeinem zatrzymanemi na filtrze.

2 ) Ekstrakty mleczne podobne do e k s tr a k ­ tów mięsnych otrzym ują z mleka o d tłu ­ szczonego. Peptonizują je, cukier mlecz­

ny inw ertują, a powstałe monoglukozy zapomocą drożdży piw nych poddają fer- mentacyi. Otrzymany produkt ogrzewają, filtrują i odparowują.

3) Proszek mleczny—sztuczny i naturalny. ■ Sztuczny otrzym ujem y przez zmieszanie w odpowiednim sto su n k u kazeinu, tłu s z ­ czu mlecznego, cukru mlecznego i soli.

Mieszanina ta k a rozrobiona ciepłą wodą daje ciecz nadzwyczaj podobną do mleka i w yglądem i składem. N atu raln y pro­

szek mleczny przygotow ują kilkoma spo­

sobami. P o d łu g 'sp o so b u am erykańskiego przepuszczamy parę przez mleko pełne do ogrzania go do 93°C, szybko oziębia­

my i zagęszczamy w próżni do 23°Bó.

T ak otrzym any w ytw ór kondensowany, mieszamy z otrzym anym przedtem prosz­

kiem mlecznym, suszymy i powstałą m a ­ sę ucieramy n a subtelny proszek. A n­

gielski sposób każe mleko pełne ogrze­

wać w cienkiej w arstw ie lub w formie deszczu, żeby jaknajprędzej wodę u s u ­ nąć. P rz y te m do mleka dodają soli, by białko u trzy m ać w roztworze.

4) Kwas maslowy o trzy m u ją z mleka odtłuszczonego. Do mleka chudego dosy­

pują k redy pławionej, zostaw iają m iesza­

ninę w ciepłem miejscu, odparow aną w o ­ dę od czasu do czasu zastępują świeżą.

Pow stały początkowo mleczan wapniowy przechodzi w m aślan wapniowy. U tw o ­ rzony maślan g o tujem y z sodą, zam ienia­

ją c go n a sól sodową. F iltru jem y roz­

tw ór maślanu sodu. F iltr a t odparow uje­

my do małej objętości, dodajem y kw asu siarkowego i ciecz poddajem y d estylacyi cząsteczkowej, przez co k w as m asłowy oddzielamy od innych pow stałych k w a ­ sów tłuszczowych.

Kwas masłowy je s t to bezbarwna, oleista ciecz, o woni zjełczałej i smaku mocno kwaśnym, krystalizuje się w bla­

szkach w — 19 °C, wre w 163°, c. wł. = 0,9580 (14°C). Miesza się z wodą, alko­

holem i eterem, pali się niebieskim pło­

mieniem i tworzy sole przeważnie ro z­

puszczalne, krystaliczne.

Z połączeń kw asu masłowego zastoso­

wanie ma ester masłowo-etylowy do o trzy­

myw ania sztucznego rum u i wielu estrów owocowych.

5) Nakoniec wypada mi wspomnieć 0 galalicie, k tóry coraz bardziej w użycie wchodzi, wypierając celuloid. Galalit je s t ciałem przeświecającem o ciężarze wł.

1,317 — 1,35, twardości 2,5° według skali Mohsa, je s t doskonałym izolatorem elek­

trycznym, łatwo może być obrabiany na zimno, a zmiękczony w ciepłej wodzie łatwo daje się ugniatać i formować. Ga- lalit różni się od celuloidu tem, że nie ma zapachu kamfory i j e s t trudno palny.

Okazuje niższość w porównaniu z celu­

loidem tem, że nie je s t przezroczysty i że płytki przygotowane z niego nie mogą być cieńsze od dwu mm. Galalit obec­

nie je s t bardzo rozpowszechniony. Robią z niego kołnierzyki, mankiety, rozmaitą galanteryę, osad ki do piór, grzebienie 1 t. p.

Otrzymywanie galalitu odbywa się kil­

koma sposobami opatentowanemi. Mó­

wiąc krótko, galalit w ytw arzam y z k a ­ zeinu działaniem aldehydu metylowego.

W tym celu mleko odtłuszczone ogrzewa się w obszernym kotle przez pół godziny z wodzianem lub w ęglanem sodowym, przez co otrzym uje się roztwór kazeinu.

Po ochłodzeniu cieczy kazein strącam y kwasem azotowym lub octanem ołowiu.

Ciecz stojącą nad kazeinem zlewamy, napuszczamy czystej wody, po zmiesza­

niu i odstaniu znowuż zlewamy i po w ta­

rzam y mycie czystą wodą dotąd, dopóki ta nie zacznie reagow ać obojętnie. Ka­

zein odsączamy zapomocą prasy filtra­

cyjnej i bardzo wolno suszymy. Susze­

nie takie trw a parę tygodni do miesiąca.

W ysuszone p ły ty kazeinowe napawamy należycie aldehydem metylowym i suszy­

my. W ten sposób otrzym ujem y masę

(13)

JVÓ 34

W

SZECHS

W IA T

541

rogową, barwy żółtawo-białej, prześwie­

cającą, noszącą nazwę galalitu. Galali- towi nadają barw y przeróżne, robią go marraurkowym, dodając barwników, lub w ygniatają osiadły kazein z proszkiem korkowym, sadzą, ziemiami i t. p.

Wogóle odpadek m leczarniany—kazein ma ogromne zastosowanie do rozlicznych wyrobów, lecz nie u nas. Może w k rót­

kim czasie i u nas powstaną, nie mówię fabryki, lecz wyrobnie przy dużych mle­

czarniach, przerabiające mleko chude na zyskowniejsze w ytwory od kazeinu na klej stolarski.

Dr. Lud. Kossakowski.

K R O N I K A NAUKOWA.

Kometa Enckego a opór środow iska. K o­

m eta E n ck eg o uchodziła dotąd za dowód istnienia w przestrzen i m iędzyplanetarnej tak zw. środow iska oporu, będącego p rz y ­ czyną skrócenia okresu obiegu kom ety. Do obiegu 1867 — 1871 skrócenie było prawie stałe, wówczas zm niejszyło się do połowy swej wielkości, n astęp n ie zaś pow róciło do w artości daw niejszej. B acklund w y tłu m a ­ czył swego czasu to zjawisko zapomocą p rz y ­ puszczenia, że kom eta, zbliżając się do słoń­

ca, n ap o ty k a rój m eteo ryczny o gęstości zm iennej. Obecnie H ew ard w ykazał, że hy- poteza ta , aczkolw iek tłu m aczy w sposób zadowalający zm ienność okresu Obiegu, nie wyłącza jed n ak możliwości istnienia środo­

wiska opornego, ta k , iż kw esty a ta zawsze jeszcze pozostaje n ierozstrzygniętą.

J . Oz.

(N a t. W och.).

Planety, krążące w e w n ą trz drogi M erku ­ rego. Znany szereg Bodego albo T itiu sa podaje dość dokładnie odległości p lan et głó­

w nych od słońca. Szereg te n otrzy m u je się w te n sposób, że się pisze liczby szeregu 0, 3, 6, 12, 24, 48 i t. d. i do każdej z nich dodaje 4. W ówczas 4 będzie odpowiadało M erkurem u, 7 W enerze, 10 Ziemi i t. d.

T em u szeregowi, uw ażanem u dotąd raczej za praw idło m nem otechniczne, niż za praw o rzeczyw iste, P oincaró dał w ytłum aczenie ko­

smiczne, w ykazaw szy, że w edług kosmologii L aplacea słońce oddzielało od siebie p lan ety w zawsze rów ny ch o dstępach czasu. Myśl tę C harlier p rób uje zastosow ać do planet

hy potety cznych, k rążący ch w ew nątrz drogi M erkurego, k tó ry c h istnienie często p rzy ­ puszczano, lecz k tó ry o h nik t nigdy nie wi­

dział. Szereg Bodego w jego postaci, w y­

żej przytoczonej, C harlier uw aża za błędny, gdyż przed 3 powinno stać oczywiście nie 0, lecz 1,5, następnie 0,75, 0,38, 0,19 i t. d.

M ielibyśmy w tenczas dokoła słońca pierścień z ciał m ałych, nieistniejący w rzeczywistości jedynie tylko dlatego, że M erkury wciągnął go częściowo do siebie, lub, lepiej powie­

dziawszy, pow stał przez skupienie ty c h ciał.

W zw iązku z tem znajduje się, być może, znaczny mimośród tej planety. N asuw a się pytanie, gdzie są resztki ty c h ciał? J a k są­

dzi C harlier, przedew szystkiem w odległości średniej 4 od słońca i na tej odległości w m iejscach drogi, noszących nazwę p u n k ­ tów libracyi i tw orzących ze słońcem i M er­

k urym tró jk ą t równoboczny. Można dowieść, że ty lk o w ty ch dw u m iejscach drogi mogą one istnieć stale wobec współm ierności z cza­

sem o b rotu M erkurego. C harlier zamierza skorzystać z najbliższego zaćm ienia słońca, ażeby poszukać ich w ty ch m iejscach zap o­

mocą fotografii. Dalsze jeszcze mocne po­

tw ierdzenie swego poglądu C harlier widzi w niew ytłum aczonych dotąd zakłóceniach peryhelium M erkurego, k tó ry ch przyczyna tkw i, jego zdaniem , w zm ianach m asy M er­

kurego, w sku tek pochłaniania przez tegoż od czasu do czasu jednego z ty oh ciał m a­

łych. Z innej znów stro ny na korzyść ro ­ zum owania C harliera przem aw ia u k ład S a­

tu rn a , w którym szereg Bodego je s t bardzo jasno w yrażony. W edług tego w razie, je ­ żeli ciała, ostatnio oddzielone, w szystkie są mniej więcej równej wielkości, pow staje p ier­

ścień, w razie zaś, jeżeli jedno znacznie prze­

waża nad innem i, zachodzi skupienie ty ch ciał w jedno większe.

J. Oz.

(A str. N achr. .N» 4623).

Widma m gławic spiralnych i gromad gwiezdnych. W ro k u 1909 E . A. F a t h w o b - serw ato ry um L ick a zapomocą reflektora Crosleya (jest to krótko-ogniskow y 36-calo- wy reflek to r, w ykonany przez Calyera, po­

darow any obserw atoryum przez Crosleya) zbadał widm a kilka m gław ic spiraln ych i g ro ­ m ad gwiezdnych, w tej liczbie i widmo zna­

nej grom ady w gwiazdozbiorze H erkulesa.

F a th przeprow adził następnie badania w M ount W ilson Solar O bservatory, korzystając z tam tejszego wielkiego reflektora 60-calowe- go. Zbadanie otrzym anych spektrogram ów (zdjęcia fotograficzne widm a gwiazd) dopro­

wadziło go do n a stęp u ją cy ch wniosków:

m gławice spiralne gazowe m ają w swem w i­

dm ie linie jasne, a grom ady gwiezdne, zło­

żone z licznych słońc— widmo ciągłe. 3daje

(14)

542 WSZECHSWIAT M 34

się, że istnieje ścisły związek pom iędzy p o ­ stacią m gław icy, a jej widmem. P a th o d ­ różnia następ u jące ty p y widmowe: 1) m g ła ­ wice n iere g u larn e, m gław ice gazowe, w ro ­ dzaju wielkiej m gław icy O ryona; 2) m g ła­

wice spiralne o widmie gazowem (linie j a ­ sne, z bardzo słabem widmem ciągłem ); 3) m gław ice p lan eta rn e z liniam i jasnem i w w i­

dmie ciągłem ; m gław ice te, w edług orzeoze- nia R itch eya, okazują się praw ie zawsze spi- ralnem i lub też m ają postać śrubow ą; 4) z u ­ pełnie rozw inięte m gław ice spiralne, k tó ry c h widm o je s t ciągłe i zaw iera linie jasn e i c ie ­ mne; 5) m gław ice z widmem gw iezdnom , należącem do II klasy widmowej, do k tó rej należy i nasze słońce. P rzed staw icielk ą tej klasy może być znana m gław ica w A n d ro ­ medzie. Dziewięć grom ad gw iezdnych, m a­

ją c y c h p ostać okrągłą, zbadan ych przez F a- th a , posiada widmo jednakow e, k tó re m oże­

my zaliczyć do klas A, P , G klasyfikacyi P iekeringa. G rom ada w H erku lesie składa się z gwiazd klasy P , do k tó rej nap rzy k ład należy gw iazda a Psa m ałego — P rocyon . B yłoby ciekaw e — dodaje P a th w k o ń cu — zbadać zależność widma grom ad g w iezdnych od istnienia w ty c h grom adach gw iazd zm iennych.

M. B.

(A stro p h . J o u r n a l X X X I I I, .Na I).

Rozpuszczalność argonu i helu w m e ta ­ lach. Chociaż p ierw iastki, argon i hel, od­

k ry te zostały ju ż przed k ilk u n a stu la ty , nie oznaczono jeszcze dokładnie ich własności, oprócz chyba ty lk o najgłów niejszych T y m ­ czasem poznanie cech innych z w ielu w zglę­

dów m ogłoby być ciekaw e. To też z a słu ­ g u ją na zaznaczenie badania uczon ych, zaj­

m ujący ch się tem zagadnieniem . W o s ta t­

nich czasach S ievertz i B erg n er badali ro z ­ puszczalność arg o n u i helu w m etalach.

S tw ierdzili, że ani w stanie s ta łym , ani w c ie ­ kły m m etale: m iedź, srebro, nikiel, żelazo, pallad, glin, m agnez, u ra n , ta n ta l, nie ro z ­ puszczają w w iększych ilościach gazów a r ­ go n u i helu. Szkło kw arcow e sproszkow ane pochłania w 1 100° m ałą ilość ty c h gazów (0,1 cm 3 na 6,7 g proszku). R ów nież szkło kw arcow e, rozpalone do czerw oności, p rz e ­ puszcza te gazy; lepiej je s t p rzeto używ ać porcelany, jeżeli chcem y otrzy m ać hel przez wyżarzanie m inerałów , k tó re go zaw ierają, a m ianowicie klew eitu. W reszcie w 1 100°

i pod ciśnieniem atm osferycznem , u ra n p o ­ chłania nieco wodoru.

H. G.

M im ikry i zjaw isk a pokrew ne. Prof. J a - cobi ostrzega przed uogólnianiem zjaw isk m im ikry i poleca odróżniać je od zjaw isk

po krew n ych , je d n a k nie tożsam ych. W kw e­

sty i tej pow ołuje się na tw órców teo ry i przystosow ań o chron ny ch, B atesa, W allacea i T rim ena, i w m yśl ustanow ionej przez nich term inologii poddaje przeglądow i rozm aite rodzaje p rzystosow ań, z k tó ry c h jednem po- szczególnem ty lk o je st zjaw isko m im ikry.

Co innego bowiem je s t ubarw ienie o ch ro n ­ ne, podobieństw o ochronne, ubarw ienie od­

strasz ające , ubarw ienie ostrzegaw cze, oo in­

nego zaś zjaw isko m im ikry. Pierw sze, u b a r­

w ienie ochronne, je s t zjaw iskiem ,^najczęściej spo ty k an em ; polega na tem , że zw ierzę nosi szatę ta k bardzo podobną do otoczenia, tak znakom icie zlew ającą się z ogólnym jego to ­ nem , że może dzięki tem u łatw o ujść oku n iep rzy jaciela. Zw ierzęta, zam ieszkujące pół­

nocn ą strefę biegunow ą, pu sty n ię, las pod­

zw rotnikow y, dają doskonały przykład u b a r­

w ienia ochronnego, zastosow anego do ogól­

nego to n u krajobrazu; zające zaś, skow ronki, k u ro p a tw y oraz liczno owady służyć mogą za przykład u barw ienia ochronnego, od tw a­

rzającego szczegóły danego środowiska. Do zjaw isk ubarw ienia ochronnego należy ró ­ wnież zjaw isko, polegające na rozcząstkow a- niu szaty danego zw ierzęcia na oddzielne, jask raw o o d c n a ją o e się pasy i plam y, tak , iż ciało jego przestaje spraw iać wrażenie ca­

łości, ja k to widzim y np. u zebry, u dzię­

cioła p streg o i t. d. P odobieństw o o ch ro n ­ ne polega na czem innem , niż wyżej opisane ub arw ienie ochronne, m ianowicie polega na podobieństw ie zw ierząt do różnych p rzed­

m iotów ; tu ta j w g rę wchodzą nietylko b ar­

w y, lecz rów nież i k sz ta łty . P rzed staw icie­

lam i ta k ic h zw ierząt są np. owady, łudząco podobne do such ej gałązki, ja k szarańczak p rę tn ik , lub znakom icie naśladujące liście, ja k liściec ^ t. p. U barw ienie odstraszające polega znów na tem , że zwierzę w chw ili, gd y m u grozi niebezpieczeństw o ze strony innego zw ierzęcia, gw ałtow nie odsłania u k r y ­ ty , zazw yczaj k o n trasto w y , jask ra w y ry s u ­ n ek, i w te n sposób odstrasza wroga. U b a r­

w ienie ostrzegaw cze ma przed sobą w ręcz in nn e cele, niż u barw ienie i podobieństw o ochronne. W ty m razie nie chodzi zgoła o u k ry c ie zw ierzęcia przed okiem nieprzy- jacielskiem , lecz przeciw nie, je st rzeczą wa­

żną, aby ub arw ienie jeg o dobrze utkw iło w pam ięci nieprzyjaciela i aby mogło być łatw o przez w roga poznane. To też u b a r­

w ienie ta k ic h zw ierząt bywra jaskraw e, sk ła­

dające się z barw k o n trasto w y ch , łatw o rz u ­ cający ch się w oczy. U b arw ienie ostrze­

gaw cze stanow i cechę ty c h zw ierząt, k tó re z jakiegobądź względu nie m ogą być dla n i­

kogo pożądanym łupem , czy to ze w zględu na odrażającą woń, ja k ą wydają, czy to z po­

wodu w strę tn e g o sm aku mięsa, czy też w sk u ­

te k teg o, że m ają kolce, zęby jado w ite itp.

Cytaty

Powiązane dokumenty

3) tygodniowy rozkład zajęć. Termin rozpoczęcia i zakończenia zajęć dydaktyczno-wychowawczych, przerw świątecznych oraz ferii zimowych i letnich określa rozporządzenie

W przypadku podejrzenia, że osoba odbierająca dziecko ze Żłobka nie ma psychofizycznej zdolności do wykonywania należytej opieki nad odbieranym dzieckiem, w

2) w przypadku rocznej oceny klasyfikacyjnej zachowania – ustala roczną ocenę klasyfikacyjną zachowania. Sprawdzian wiadomości i umiejętności ucznia z plastyki, muzyki,

III Liceum Ogólnokształcące dla Dorosłych w Zespole Szkół Ogólnokształcących Nr 2 im. Jadwigi Królowej w Nowym Targu /LOD/ rozszerzenia: geografia, j.angielski.

§ 11.. Za zdrowie i bezpieczeństwo dzieci odpowiada nauczyciel pełniący obowiązki zawodowe w danym czasie do momentu przekazania ich prawnym opiekunom lub osobom

c) wypełnienie zobowiązań zawartych w złożonej przez siebie deklaracji. Członek wspierający będący osobą prawną działa w Stowarzyszeniu za pośrednictwem

1. Dla dokonania wyboru sołtysa i rady sołeckiej wymagana jest obecność co najmniej 1/5 uprawnionych do głosowania mieszkańców sołectwa.. 2. O ile w wyznaczonym terminie nie

Złożenie rezygnacji lub inne ważne przyczyny powodujące niemożność sprawowania funkcji Sołtysa lub członka Rady Sołeckiej jest równoznaczne z zarządzeniem przez