-
f-
. -'V
. . . •
CZASY
KOŚCIUSZKOWSKIE.
HISTORYCZNY
O B R A Z E K P O W I E Ś C I O W Y
1HA LUDU I MŁODZIEŻY
P E Z E Z
M I E C Z Y S Ł A W A Z P O Z N A N I A .
1 Z 5 r y c in a m i. | | e~Tr^ § rZ ^
W P O Z N A N I U
D R U K I NAKŁAD JAR OS ŁA WA LE IT GEBR A.
1890.
AH O b ' h f h 'b
' t
t -L l/v^X/^XxüX . uji;... O w ^ o o w ^
I .
O r y 1 e.
S ło ńce mocno poczęło już dopiekać, chociaż to dopiero połowa marca, — śniegi gwałtownie topnieją, — trzeszczą i łamią się lody na W i
śle, — skowronki już się wznoszą z swą pieśnią ku niebu, -— wszystko zapowiada wiosnę. W tym to czasie, w wiosce położonój tuż nad brzegiem Wisiy, niedaleko Krakowa, kilkunastu parobcza- ków naradzało się przed karczm ą, kiedy się puszczą jako oryle*) W isłą do Gdańska.
Jan K apusta, który już pięć razy na tra twach i zbożem ładowanych galarach odprawiał tę podróż z pod Krakowa W isłą do Gdańska
*) Orylami nazj'wamy parobków na statkach pol
skich, spławiających wodą drzewo, zboże itp. ; nazywają ich także flisami, flisakami.
4
i który w tym roku miał być podszyprem na dziesięciu galarach, żywo wszystkim tiomaczył przyjemności takiej podróży. Młodzi parobcy z uwagą i upodobaniem słuchali jego opowiada
nia. Niejednemu żal było na trzy miesiące po
rzucić swoją Marychnę albo Jagulę, lecz osta
tecznie nieomal wszyscy zgodzili się wyruszyć razem z Janem na wodę. Umówiono już nawet na który dzień zakupić mszę świętą do patron
ki flisaków, świętój Barbary, gdy nagle przed karczmę zajechał krakowski wózik, a na nim silny, krępy krakowiak powoził parą dziarskich koników.
Pochwaliwszy Pana Boga, załatwiwszy się z końmi, wejrzał swem bystrem, ciemnem okiem po gromadzie i zapytał: „Jeżeli wolno obcemu być ciekawym, powiedzcie kumowie o czem ra
dzicie? bo po miękkiej jadąc ziemi, już z da
leka gwar słyszałem.“
„Kiedyście słyszeli przyjacielu,“ odparł Jan Kapusta, „toż musicie wiedzieć, że prysły lody na W iśle i że pohulamy na jej wodach aż do Gdańska. My nie Podhalanie, co czekają z ostrą kosą, aż trawa podrośnie a żyto zbieleje, aby ciągnąć w dalsze okolice i jako najemnicy żąć pański dobytek; nam czas drogi, my zaraz się
5
puszczamy z wodami naszój ukochanej Wisły.
Już za kilka tygodni pojedziemy z panem inten
dentem Wolkiewiczem w 100 galarów ładowa
nych zbożem — chcecie, jedźcie z nami, jestem podszyprem to was przyjmę i dam zaraz zadatek.“
Przybyły pokiwał głową, jak gdyby się na
myślał i powiedział: „Toż i mnie matka W isła nie obcą, jestem z Rzędowic i mam gospodar
stwo po ojcu, a zowią mnie Bartoszem Głowa
ckim, lecz chudoby mej pilnować muszę. — łSfie przekpiewajcie sobie jednak z Podhalan, iż cze
kają aż traw a podrośnie; — w czasie, gdy wy będziecie ładować do śpichrzy gdańskich zboże polskiej ziemi, kto wie, może oni swemi kosami ścinać będą chwast, co się u nas rozplenił.“
„Chwast chyba pleć trzeba,“ zagadnął K a
pusta.
Niezmieszany tern zagadnięciem Bartosz od
rzekł śmiało: „Mnie czas was pożegnać, może się kiedy spotkamy, to wtedy zrozumiecie com mówił o zielsku, o kosach.“
Tak rozprawiając i popijając m iodu, ani spostrzegli, iż Bartosz koniki zaprzągł do wózka.
Na odjezdnem ścisnął wszystkim ręce i prosił Kapustę, żeby zabrał mu ze sobą na galary z 50 kós, które mu jutro wracając z Krakowa wręczy.
„Sprzedajcie je w Gdańsku albo i w drodze, a zyskiem to się podzielimy. Ja wam zaufam, chociaż jesteście mi obcymi.“
Odradzali wszyscy, tlomacząc, że w Gdańsku kosy tańsze niż w Krakowie, lecz Bartosz tak prosił i nalegał, iż K apusta na to się zgodził, nie ręcząc za możliwą stratę.
W dwa dni potem Bartosz tak jak przy
rzekł, wracając z' Krakowa, przywiózł pięćdzie
siąt kós i takowe oddał Kapuście, z temi słowy:
„Pamiętajcie, że chwast nie tylko kobiety pleć, lecz równocześnie mężczyźni wysiec muszą — a gdy będzie potrzeba tych kós, to ich nie żałujcie.“
K apusta, chłop bywalec, poznał iż te kosy nie celem sprzedaży mu Bartosz chce zostawić, lecz tak mówił, bo nie wiedział jak począć z nieznajomym. Bartosz także się nie kwapił z objaśnieniem, lękając się możliwej zdrady, gdy w tym czasie weszła do izby sześcioletnia dzie
wczynka Kapusty i biegając po niej przyszła aż do pęku kós i padła na nie. Co rychlej po
dniosła dziewczynkę żona Kapusty, a widząc dwa spore w płótno obszyte snopy, rzekła figlarnie:
„Oj to pewnie nie pszenicę siec chcecie tylu ko-
7
•sami?“ — „Odgadliście i może“ — odparł jej Bartosz.
K apusta nie mógł dłużej wytrzymać — rzucił się na szyję Bartosza, uściskał go serdecznie, a potem klęknąwszy przysięgał: „Bóg mi świad
kiem, że w dobre ręce oddaliście te kosy; oryle pokażą że nie tylko są zuchami na Wiśle. Te kosy nie zardzewieją “
Potem długo się jeszcze naradzali Bartosz 'ji Janem , który poznawszy teraz zamiary Bar
tosza nie chciał jechać z kupią. *)
Bartosz natomiast radził i przekładał, aby
■raczej jechał z panem Wolkiewiczem, bo po
wstanie jeszcze kilka tygodni zwlec się może, a teraz, gdyby nagle kilkuset flisaków zerwało k o ntrakt raz już zawarty, obudziłoby to może czujność Moskali. — Lepiej wśród drogi, dodał, skoro powstaniemy, a znajdzie się w pobliżu
»polska komenda, zboże oddać powstańcom, a samym opuścić statki i dalej na Moskala. Bo- brzeby też było kosy oprawić w przynależne
■drągi, lecz to tylko nocną porą u zaufanego można zrobić kowala. W każdym razie należy
*) K u p i ą oznacza kilkanaście luk kilkadziesiąt tra
t e w lub galarów wysłanych z jednego miejsca razem.
zabrać dostateczną ilość drążków stósownycli do oprawy kós.
K apusta słuchał, rozważał, a rozstawszy się- z Bartoszem ściśle jego rady wykonał. P ostarał się nawet o jeszcze więcój kós, a większą ich część zaufany mu Jędrzej Wygoda, kowal ta mecznej wioski, oprawiał.
Nieraz się ludzie dziwowali co tak pilnie- pracuje Wygoda ciemnemi wieczorami — ciekawi zakradali się przed kuźnią, by podejrzeć co się tam święci, ale takich odpędzał stojący na straży Kapusta, tłomacząc, by nie przeszkadzali w oku
ciu wioseł. Nad rankiem oprawione kosy wno
szono na statki, na których je zręcznie um iał ukryć Kapusta.
Czas prędko mija. Dzień wyznaczony na.
wyjazd orylów się zbliżał. Na brzegu mnó
stwo ludu przypatruje się zabierającym do od
jazdu flisakom ; dziewczęta z uśmiechem przypo
minają obietnice: ta wstążkę, owa bicz korali, ta znowu skrzypki, żeby rozweselić wieczorynki^
jak się na prządki poschodzą.
Statki, galary, wyładowano już zbożem, — nabożeństwo zakupione w kościele przed ołta
rzem św. Barbary już się skończyło — czekają, tylko jeszcze wszyscy na przybycie księdza pro
9
boszcza Nadszedł ksiądz proboszcz, ubrany w białą komżę i stułę, za nim organista i chłopak z kociołkiem święeonśj wody.
Gwar ustał natychmiast, wszyscy przytomni pozdejmowali czapki, a ksiądz rozpoczął modli
twy stosowne znakiem krzyża św. K lękła cala.
gromada, słuchając z namaszczeniem błogosła
wieństwa udzielonego im przez usta kapłana.
Następnie święconą wodą pokropił ksiądz pro
boszcz klęczącą gromadę, wreszcie wszystkie ga
lary, stojące tuż nad brzegiem, jeden za drugim, aż nakoniec tak jak zaczął zakończył to poże
gnalne nabożeństwo znakiem krzyża świętego.
Jeszcze raz nastąpiły uściski drogich osób i już chwytają oryle. za wiosła, już na statkach podnoszą kotwice, jakby na komendę, a z pier- wszem uderzeniem wioseł rówmocześnie rozbrzmie
wa pieśń: „Kto się w opiekę poda Panu swemu.“
Białe chusty powiewały długo odjeżdżającym, którzy pobożnym śpiewem żegnali strony rodzin
ne. — Niech ich Bóg prowadzi, my z nimi je
szcze się zobaczymy.
I I .
W Rzędowicach.
W
zeszłym rozdziale dowiedzieliście się kochani czytelnicy, ź e Bartosz Głowacki był rodem z Ezędowic, wsi niedaleko Krakowa położonej, a będącej podówczas własnością starosty Anto
niego Szujskiego. Zobaczmy, co się tam działo w niedzielę najbliższą powrotu Bartosza.
Po nieszporach przede dworem, na wystawce, siedzi pani starościna Szujska; przy niej doro
dne jej córki i kilka innych kobiet. Jedne szyją jakieś dwukolorowe płatki, jakoby chorągiewki amarantowe i białe, drugie skubią stare płó
cienne koszule na szarpie, a stara ciotka ob- szywa szkaplerze. Twarze ich to rozpromienia uśmiech nadziei, to zmywa łza, czysta jak bry
lant. W e wsi, zamiast jak zwykle w karczmie przy muzyce, dzisiaj chłopi przed gościniec
11
wynieśli ławy, z cicha sobie coś opowiadają, by nie dosłyszał żyd arędarz i nie wygadał przed Moskalami tego, czego sami głośno wypowiedzieć się lękali. Dzban miodu krąży w około — pa- rohczaki, zamiast, jak zwykle, swywolić z dzie
wczętami, dzisiaj stoją przy starszych.
W wypróżnionej izbie gościńca grajkowie już rozpoczęli muzykę, zebrały się dziewczęta, lecz do tańca stanął jedyny tylko Jaśko Owczarek, chłopak tęgi, przystojny, a najbogatszy z chło
pów Bzędowic. To też lgnęły ku niemu serca dziewcząt, a każda by go rada odmówić od Basi, najkraśniejszej z dziewuch tej wsi. Smutno było dziewczętom z jednym parobczakiem, skinął przeto na innych, a ci, chociaż nie bardzo radzi, lecz że to prosił taki bogacz, wymówić się nie umieli i weszło ich kilku do izby. Między nimi znaj
dował się Kubuś Sierota, z którego że był bie
dnym, niemal wszyscy we wsi żartowali.
Długo nie trwały skoczne tańce, bo Kubuś, skoro raz przetańcował z B asią, opuścił izbę, a za nim i reszta parobczaków powoli się wy
niosła — pozostał jeden tylko Jaśko.
W idząc to dziewczęta drwić z niego poczęły.
Słyszały one już o tem, że z wiosną ma Ko
ściuszko wypędzić Moskali, że chłopi pójdą ra
12
zem z panami na ruehawkę, to tefc dziwnem im było, iż Jaśko taki silny mężczyzna, taki zręczny w tańcn, taki zdarny przy robocie w polu, dzisiaj, gdy wszyscy widocznie o tern radzą, za
miast między cbłopy wszedł między kobiety.
Docinaly mu wszystkie; jedna Basia trochę go broniła. Oburzony na nie Jaśko powiedział w gniewie: , z całego waszego gadania nic sobie nie robię i żebyście wszystkie wiedziały, to z to
bą Basia się ożenię .i zaraz jutro dam na za
powiedzi.“
Poczciwa Basia broniła Janka z litości, bo mimo jego bogactwa, nie lubiła go zanadto, a teraz po takiem bardem przemówieniu, to jój wcale się nie podobał, więc rezolutną dała mu od
powiedź: „Kiedy chcesz Jaśku mieć mnie za żonę, a rodzice pozwolą, to niechże będzie jak powie
działeś, ale nie teraz. Po skończonej wojnie, jak wrócisz, chociażby kalek ą, to poprosimy księdza o ślub. Teraz idź na wojnę, bo ta lada dzień będzie, a my jak tu wszystkie jesteśmy, weźmiemy za mężów tylko takich, co byli na wojnie, co się bili za k raj.“
Dziewuchy poczęły ściskać Baśkę, arędarz stanął jakby skamieniały, słysząc taką mowę wiejskiej dziewczyny; — nikt ani nie słyszał.
13
ani zauważył, że gdy Basia mówiia skrzypnęły drzwi i wszedł cichutko Kubuś Sierotka.
Skoro Baśka skończyła, Kubuś się odezwał:
„Baśku, dziesięciu Mochów ci zabiję, ale czekaj dziewucho za mną“ i to mówiąc bez pytania wyściskał ją serdecznie, a zwracając się do Jaśka rzekł: „Teraz Janku chodź, bo już czas — wszyscy młodzi i zdrowi idziemy razem o pół
nocy; ci z innych wsi czekają nas zaraz za leśnym krzyżem.“
„Idźcie, kiedy wam spieszno, szukać śmier
ci lub kalectwa — ja z wami nie mam nic wspólnego. Idź Kuba, niech cię Moskale zła
pią i wywiozą na Sybir, albo i zabiją, a zoba
czymy, czy Baśka mi pociotków nasyłać nie bę
dzie, abym się z nią żenił, ale się tego już nie doczeka; jeszcze w 3 tygodnie z inną się żenię.“
„Gdyby cię która teraz chciała,“ krzyknęły mu dziewczęta, spiesznie wychodząc z gościńca, w którym pozostał jeszcze Jaśko.
W godzinę później o zmroku stanęło przede dworem kilkudziesięciu chłopów, a na ich czele Bartosz Głowacki. Pan starosta Szujski ogląda ich, każe znosić ukryte w stodole kosy, a si
wiuteńki jak gołąbek proboszcz błogosławi im na drogę znakiem krzyża świętego, poświęca
14
przyniesione szkaplerze, z których każdemu z oso
bna zawieszają na szyi panny starościanki.
Panicza już nie było, pan sam już sześć
dziesięcioletni, ranny dawniej za konfederacyi, nie miał sil dostatecznych, by pójść razem z n i
mi — za to przyrzekł pamiętać o pozostałych kobietach i dzieciach. „Idźcie,“ mówił, „wal
czyć za kraj, a ja, pókąd mi życia stanie, nie zapomnę o waszych matkach, żonach i dzieciach
— niech Bóg Wszechmocny wam błogosławi!“
Chłopi ucałowali rękę swego chlebodawcy, rzucili się do kolan pani starościny i panienek i prawie wszyscy głośno się rozpłakali. Ten ściskał żonę i dzieci, ów dziewczynę o której myślał, a potem z pieśnią: „Kto się wr opiekę poda Panu swemu,“ ruszyli za Bartoszem.
Aż do granicy wioski odprowadzały ich żony i dziewczęta. Tam nowe pożegnania, nowe uś
ciski, tam też Kuba z Basią wieczną sobie przysięgli miłość — chociaż przed kilku godzi
nami byłaby Baśka drwiła sobie z Kuby. W tej chwili, czując się obrażoną przez Janka i nawet zniechęconą do niego, Kubuś zdawał jej się zgra
bniejszym.
Kim nasi znajomi z Bzędowic dojdą na prze
znaczone miejsce, wróćmy raz jeszcze do kar-
15 •
czniy, w której pozostał Jaśko Owczarek razem z grajkami i arędarzem.
Otóż zaledwie wybiegły dziewczęta, Jaśko kazał daó dzban miodn, a że sam pijać nie łu^
biał, bo nie był pijanicą, a nie miał innego to
warzystwa, poprosił grajków i arędarza do wspól- aej pijatyki. Grajkowie chętnie przystali na to, lecz arędarz chciał się wywinąć, tłomacząc się, że musi wyjechać konno do ciotecznego brata- swego szwagra w bardzo ważnym interesie.
Jaśko domyślił się o co chodziło arędarzowi i krzyknął: ani mi się waż ruszyć, ani ty, ani żona, ani który z bachorów lub z twojej służby do jutra rana — tobie nie chodzi o interes do- pociotecznego szwagra, ale o doniesienie do ko
mendy wojskowój o tern coś słyszał, co mówili Kubuś i dziewuchy. Tu ze mną do białego dnia będziecie wszyscy pili, a ktoby się chciał ruszyć temu łeb rozbiję. J a sam na guzy nie pójdę
z nimi, ale ani sam zdradzę, ani pozwolę, aby kto inny przy mnie zdradzał.
Tlomaczył się arędarz, zaklinał na wszystkie świętości, błagał, aby mu Janek pozwolił wy
słać najstarszego syna, lecz Jaśku się uparł,, w czem mu nie pomału dopomagał skrzypek i nikt się z domu nie śmiał ruszyć do samego-
16
rana. Dla kontroli nawet żona, dzieci i służba arędarza, musieli siedzieć w izbie gościnnej do białego dnia.
Tak przynajmniej na coś się przydał tchórz
liwy Jaśko, bo inaczej żyd arędarz byłby nieza
wodnie dał znać niedaleko będącej komendzie moskiewskiej, a Rzędowiacy, zamiast iść na po
wstanie, byliby się przeszli do więzienia. Tak zaś Bartosz Głowacki wraz z swymi towarzy
szami stanęli na umówionem miejscu. Tam po
łączyło się o północy kilka innych takich oddzia
łów i razem szczęśliwie przeszli do Krakowa, do naczelnika Kościuszki.
I I I .
P o c z ą t e k p o w s t a n i a .
P o drugim rozbiorze Polski kraj najsmutniej
szy przedstawiał o b raz! Pozostał tylko ma
leńki kraik — król nie posiadał już prawie żadnego znaczenia; w W arszawie rządził wła
ściwie moskiewski generał Igelström. Naród ciężko tern dotknięty nie mógł się oswoić z no- wem położeniem rzeczy. N a domiar złego sta
nowili Moskale w miastach komendy swego wojska, które dopuszczały się przeróżnych bez
prawi. Wszyscy sarkali na te g w ałty ; naród coraz większa zaczęła ogarniać rozpacz: wi
dziano, że Polska już cała w samej rzeczy w pazurach znajduje się Moskwy, że nic już nie było do stracenia. Wszyscy myśleli o wyswo
bodzeniu ojczyzny z tego okropnego jarzm a;
gorętsi zaczęli myśleć o zbrojnem powstaniu.
2
18
Niezadługo też rozpoczęły się knowania i spiski;
patryoci poczęli ogląd ad się za przewódzcą.
Upatrzyli sobie Kościuszkę, który wtedy bawił za granicą, w Lipsku.
Głenerał Tadeusz Kościuszko znany był ze szlachetnego charakteru, znany z męstwa i znajomości sztuki wojskowej, z licznych zwy
cięstw jakie odniósł walcząc dawniej przeciw Anglikom za niepodległość Ameryki i z bitwy pod Dubienką, (przed drugim rozbiorem kraju) przeciw Moskwie.
Kościuszko, porozumiawszy się z najznako- mitszemi w kraju osobami, znanemi z gorącej miłości ojczyzny, chciał wpierw wszystko nale
życie przygotować do powstania i odczekać spo
sobnej chwili, a mianowicie wojny Moskwy z Turcyą, na którą się wtedy zanosiło. Tymcza
sem Igelström, dowiedziawszy się o knowaniach polskich przez szpiegów swoich, rozpoczął are
sztowania i aby wojsko polskie umniejszyć (zo
stawiając tylko 15,000 ludzi pod bronią) na
kazał tej samej chwili generałowi Madalińskiemu rozpuścić jego brygadę. Madaliński nie usłuchał rozkazu i uchodząc przed rozbrojeniem podążył z swem wojskiem ku Krakowu, poznosiwszy po drodze posterunki lub mniejsze wojskowe za-
19
logi nieprz}rjacielskie. Uwiadomiony o tern co się stało Kościuszko, pospieszył zaraz do K ra- ło w a, zkąd spłoszona tym ruchem załoga mo
skiewska codopiero się wyniosła.
Skoro tylko Kościuszko stanął w Krakowie, zaraz okrzyknięty został naczelnikiem powsta
nia. W dniu 24 kwietnia, w obec wojska i lu
du, przeczytano uroczyście na rynku akt po
wstania, ustanowiona przez Kościuszkę Kada Karodowa wydała odezwę, powołującą pod broń wszystką młodzież od 18 do 27 r. życia, wre
szcie wszyscy obecni wykonali natychmiast przy
sięgę naczelnikowi; on również narodowi:
„ J a Tadeusz Kościuszko przysięgam w obli
czu Boga całemu narodowi polskiemu, że powie
rzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla obrony granic i całości, odzyskania samowładności narodu i ugruntowa
nia powszechnej wolności, używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męka Jego.“
Odgłos tej przysięgi rozległ się po wszech ziemiach polskich, od pałaców do, najuboższej chatki. Najgłośniej było w ziemi krakowskiej.
Tam zjeżdża się szlachta okoliczna, tam chłopi uzbrojeni w kosy i piki dążą pod rozkazy Ko-
śc iu s z k i; wszyscy jednym zagrzani duchem jak to widzieliśmy w Rzędowicach.
Na odgłos powstającej ojczyzny znosi kaidy
■co ma z gotowego grosza i żywności i ubra
nia i broń, jak ą miał zachowaną. A że broni na pierwsze n ie było dosyć, poradził więc Kościu
szko, aby prostować kosy, osadzać je na wysokie
■drągi i w ten sposób zastąpić brak broni palnej.
Oryle, prowadzący galary do Gdańska, jak Wojciech Sroka, Tomasz Brandys, Jan Grzywa*),
•przybyli właśnie do Krakowa, aby ofiarować Ko
ściuszce 20 statków na posługi ojczyzny.
,,Bóg zapłać, za wasze dobre chęci, chwi
lowo galarów nie potrzebujemy, ale skoro może późniój Polska ich zapotrzebuje, to nie tylko
■ofiarę waszą przyjmie ta nasza wspólna ojczyzna, .ale i o n ią poprosi,“ odpowiedział im Kościuszko.
Nie zadowolili się tą szczerą odpowiedzią ko
chający ojczyznę flisacy — jeden z nich od- pasał trzos, mówiąc: „Kiedy panie Naczelniku arie potrzebujecie galarów, to weźmijcie pienią
dze, bo wojna kosztuje“ i każdy z tych trzech .zacnych patryotów wysypał w nadstawioną czap
kę baranią po kilkadziesiąt dukatów.
*) Nazwiska i zdarzenie całe znpelnie prawdziwe.
22
Kościuszce łzy stanęły w oczach, pieniądze odebrał, oddał będącemu na służbie adjutantowi i serdecznie ucałował i wyściskał tych tak szcze
rze kochających ojczyznę orylów.
Tymczasem wojska moskiewskie, co ścigały Madalińskiego, widząc jak słabe są siły polskie,, a nie myśląc, by chłopscy kosynierzy mogli im zagrażać, pospiesznie zbliżały się.
Kościuszko, nie czekając aż go Moskale o- skrzydlą, na czele trzech batalionów piechoty, sześciu szwadronów jazdy, pięciu set kosynie
rów, którzy zaraz w pierwszych chwilach po
wstania przylączjdi się do Kościuszki, oraz dwu
nastu armatkami, wyruszył 1 kwietnia z K ra
kowa. W dwa dni połączył się z brygadą Ma
dalińskiego 1800 głów liczącą i kilku małemi oddziałami wojska lub kosynierów. W ogóle miał teraz Kościuszko 25 0 0 regularnego wojska i 200 0 kosynierów, oraz 12 armatek, w chwili, gdy spotkał się niedaleko wsi Kacławice z woj
skiem rosyjskiem, pod dowództwem jenerała Tor- mansowa. Moskali było przeszło 600 0 wyćwiczo
nego, zaprawionego w boju żołnierza, a nadto' mieli Moskale 20 armat dałekonośnych. Zda
wało się, że szkoda krwi polskiój, bo wojsko moskiewskie wyćwiczone i liczniejsze i lepszą broń.
23
miało — lecz zwycięstwo leży w ręku Boga, męstwie żołnierzy i zdatności dowódzcy.
Nad ranem dnia 4 kwietnia ryknęły wielkie moskiewskie armaty, siejąc śmierć i zniszczenie wśród szczupłego zastępu wojsk polskich — n a
szych armatek strzały nie dochodziły do szere
gów wojska nieprzyjacielskiego.
Moskale stali w silnej, prawie nieprzystę
pnej wysoczyźnie, zakryci lasem, podszytym gę- stemi krzewy. Wojsko polskie stanęło naprze
ciw, przedzielone głębokim parowem, na trzech wzgórzach. W środku stanęli kosynierzy i ba
talion regułarnój piechoty, a na lewo dwie kom
panie piechoty i trochę celnych strzelców.
Przez dwie godziny wojska te rozdzielone parowami patrzały przeciwko sobie, jedynie grały armaty, nie robiąc wielkiej krzywdy. Około go
dziny trzeciej po południu zniecierpliwieni Mo
skale spuścili się z wyżyn. Kościuszko udał że się cofa i tern dał się wywieść w pole Tor- mansow.
Zawrzał bój na całćj linii. Najmniej bro
nione prawe skrzydło, pod dowództwem generała Zajączka, nie mogło prawie wytrzymać śmiałego natarcia Moskali. W idzi to generał Madaliński;
spieszy na czele konnicy Zajączkowi na pomoc.
IfÄ ip p ip s gill p I o' ; ł;i' ę i i W-
SiÄ iÄ IÄ SÄ ^Ä Ä ^Si v * ^
Ä I
'
I 8 C
SC 'Z8NŁ222
26
— Trzy razy zwarły się szeregi wojsk polskich z rosyjskimi, trzy razy musieli się cofnąć Polacy.
Lecz kiedy dano znak trąbką wojenną do czwar
tego starcia, Moskale, co dotąd odważnie szli naprzód, cofają się teraz w spiesznej ucieczce, w popłochu opuszczają plac bitwy, — a dla czego? wytlóinaczę wam zaraz. Otóż ten sam Kapusta, któregośmy poznali w pierwszym roz
dziale naszej powieści, usłyszawszy z dala huk armatnich strzałów, wydobył ukryte kosy, a zwo
ławszy wszystkich będących w pobliżu flisaków powiedział im.: „Słyszycie huk d ział?— to nasi biją się z Moskalami. -— Bierzmy te kosy, co mamy przygotowane i chodźmy bronić naszych braci. Kto za tern, kto ze mną, niechaj kosę bierze w rękę!“
W mgnieniu oka rozebrano kosy i wśród głośnego okrzyku ruszyli oryle w stronę, zkąd dochodził odgłos dział i strzelb.
Moskale, będący przeciw naszemu pratvemu skrzydłu, widząc zachodzących im z tyłu kosy
nierów (a nie mogli ich obliczyć) dali drapaka. — Tak się Jan Kapusta sprawił kosami, do któ
rych zabrania i oprawy nakłonił go dzielny Bartosz Głowacki.
Równocześnie, a może o jakie dziesięć minut
rychlej, Moskale całą silą natarli na środek wojska naszego. Była to stanowcza chwila. Ko
ściuszko stawa na czele kosynierów, rozpina swoją białą sukmanę i woła: „Chłopcy naprzód! wziąć mi te armaty!“
Dał ostrogi koniowi i sam na czele rznie na moskiewskie armaty — a tuż za nim, bo koń galopujący nie szedł prędzej, nasi kosynie
rzy. Na przedzie naczelnik a zaraz za nim zdyszani Bartosz Głowacki, Świstacki i nasz Kubuś Sierota.
Trzeba wam było widzieć w tój chwili K u
bę, jak się rozmachiwał kosą, a za każdym cię
ciem, gdy padł Moskal, powtarzał: „Baśka, to pierwszy — Baśka, to drugi — tak jak tobie moja Basineczku przysiągłem, najmniej dziesię
ciu Mochów ci zatłukę.“
Przez sukmanę pot la ł się a nasz Kuba nie ustawał w pracy. Już dwa razy był lekko ran
nym i krew się lała i z czoła i z piersi, ale dopókąd sił starczyło, siekł kosą Moskali, ja koby wśród żniwa kłosy.
Na widok kós najeżonych zatrzymuje się pie
chota moskiewska, ale artylerya sypie ogień karta- czami. Wszakże kosynierzy dwóch tylko strzałów jej dozwolili, bo uniesieni zapałem na głos wo-
28
dza wpadają na wroga, łamią szeregi i zmiatają kosami strzegących armat Moskali. Kosynierzy dzielnie się spisali, a szczególniej Bartłomiej Głowacki i Stach Swistacki dokazywali cudów waleczności. O tym Głowackim opowiadają, że chód kule padały jak grad, on pierwszym hył przy armatach, a odciąwszy rękę Moskalowi, który właśnie lontem chciał zapalid nabój, przy
krył panewkę swoją krakuską.
Moskale, widząc tę zajadłośd kosynierów, stru
chleli z przestrachu — przeszło 6 0 0 z nich rzuciło broń i poddało się; reszta uciekła, pozo
stawiwszy na placu boju dwanaście armat z całą amunicyą.
Nasz poeta, sławny Teofil Lenartowicz, tak opisuje tę chwilę:
K o m u P a n B ó g b ło g o sła w i, T em u się i w iedzie, Id zie sobie S ta c h S w ista ck i,
A G łow ack i jedzie.
J e d zie, jed zie n a arm acie, N a sm ok u m o siężn y m , C zapką w iew a, a lu d śp iew a
G ło se m ta k p o tężn y m , J a k n a w io sn ę się przew ala
P a la rozdąsana,
D an aź m oja, dana, d an a —
29
O jczyzno kochana.
I sta n ę li przed K ościu szk ą K rak ow iacy śm ia li, D o n ó g m u się pokłonili,
P o te m zaśp iew ali:
K to z a cieb ie M atko n asza Z drow ia pożałuje,
N iech m u teg o przy sk on an iu P a n B ó g n ie daruje. — O jcze m iły , N a czeln ik u ,
P r z y n o sim y plony, O siem arm at n a w o jen k ę,
A cztery n a dzw ony, Ż eby codzień n a św iat b iały,
B r z m ia ły dzw ony z w ieży , N a te w ioski, okolice,
N a te n w ietrzyk św ieży.
I żeb y też P a n u B o g u B y ła za to chw ała, I tej M atce P rzen ajśw iętszej,
Co n a m s i ł dodała.
Zmrok począł zapadać, gdy ta zwycięska bitwa się skończyła. Kościuszko, dowiedziawszy się o czynie bohaterskim Głowackiego, uściskał go i w nagrodę męstwa zrobił oficerem; na
szemu Kubie sam ranę omył czystą wodą, kazał opatrzyć i ucałował w zranione czoło.
Po zwycięskiej bitwie pod Racławicami, udał
30
się Kościuszko do Krakowa, gdzie obecność jego tem więcej potrzebną była, im większe zagra
żało miastu niebezpieczeństwo z powodu posu
wających się wojsk pruskich ze strony Szląska i dokąd nadeszła fałszywa wieść, rozniesiona przez uciekinierów, iż Kościuszko został zabity, obawą pomsty moskiewskiej napełniała cały K ra
ków. Uczucie, jakiego teraz na wiadomość o zwycięstwie i widok ukochanego wodza doświad
czyli Krakowianie trudno opisać.
W śród bicia dzwonów wszystkich kościołów, wśród wiwatowych okrzyków i huku dział, wcho
dziło zwycięskie wojsko do Krakowa. Na czele Kościuszko w białój chłopskiej sukmanie, a za nim kosynierzy. W jednym z pierwszych rzędów z obwiązaną głową szedł Kubuś Sierota. Łago
dne jego zwykle oko gorzało chciwym blaskiem, zdawało się, iż prawie iskry padają z tego oka, a silną dłonią niesiona kosa jakoby szukała no
wego Moskala. Za chwilę, gdy wspomniał sobie uroczą Baśkę, to oko jego łzą zachodziło. Mi- mowoli przychodził mu na myśl Jaśko Owcza
rek. Może teraz nakłonił Baśkę ku sobie, —- może złam ała dane słowo i woli bogacza ?!
Myśl o Basi nie dawała mu spokojności. Przed oczyma, czy na jawie, czy we śnie, miał zawsze
31
albo Baśkę, albo Janka Owczarczaka, albo tez jakiego moskiewskiego soldata, którego jej w o-
fierze zabijał.
Były to tylko przywidzenia Knby, bo chociaż Janek w kilka tygodni rozpoczął na nowo za
glądać w śliczne oczęta Basi, chociaż jej przy
słał swatów, to Basia wierna raz danemu sło- wu nie przyjęła swatów. Dziewczęta chciały ją namówić, by takiemu bogaczowi jak Jaśko Ow
czarek nie odmawiała, lecz stanowcza Basia, lubo że stosunkowo znacznie biedniejsza, nie dala się nakłonić. Owszem namawiającym od
powiadała: „Skoro wróci szczęśliwie z wojny, to niech się żeni z którą chce, ja ale Kubie przyrzekłam i wiary mu dotrzymam.“
Z razu śmiały się dziewczęta z rezolutnej odpowiedzi Baśki — przekładały jej, iż Jaśko dobrym jest, bo gdyby nie on, to Bzędowiczan byłby arędarz z pomocą wojska pochwycił, lecz ostatecznie umiała je Basia przekonać, że każdy musi swój obowiązek zupełnie wypełnić. „M e dosyć jest, mówiła Basia, spokojnie się przy
glądać co inni robią, ale i samemu ręki trzeba przyłożyć. Gdy dom sąsiada goreje ogniem, nie dość powiedzieć, u mnie jest wody dostatek, lecz trzeba samemu wodę znosić, ogień za
32
lewać. Zresztą Kubie będę wierną, i na tem koniec.“
Drwiły z niej dziewczęta, że Kubuś nie wróci, a jeźli, to chyba kaleką; lecz mowy te nic nie pomogły. Przeciwnie. — Basia z razu wyśmie
wana, zyskiwała swoją stałością coraz większe koło zwolenniczek — nieomal wszystkie dziew
częta patrzyły się na Basię, jakby na jaką kró
lewnę, wszystko by dla niej były rade zrobić, a ugniewać Janka, To też pewnego wieczora przybiły Jankowi na drzwiach jego domu skórkę zajęczą, pęk przędziwa i wiązkę konopi i to bez wiedzy Basi.
Z rana Jaśko zobaczył, iż ktoś go obdaro
wał oznaką tchórzostwa, to jest skórką zajęczą;
że go przeznaczył do babińca, dając pęk przę
dziwa i wreszcie pozostawił małą wiązkę konopi, by może z nich skręcił dla siebie powróz do powieszenia.
Dumny bogacz struchlał, zobaczywszy to — nie śmiał zrzucić tych znaków ohydy ze drzwi, wrócił do izby. Chciał płakać, lecz łez nie stało, tak wielką była boleść w skutek obrażo- nój dumy — lecz kogoż winić? — jedna tylkp harda Baśka mogła była to zrobić!
Szalony gniewem i chęcią zemsty, wybiegł
38
gdzie stała Basina chata. Szczęściem nie było jej w domu, ona w polu z innemi dziewczętami już przy robocie. Zdyszany, z okiem rozpalo- nem złością pobiegł na pole. -— Zobaczywszy Basię, rzucił się na nią, zaledwie dwa razy ją uderzył, gdy go pochwycił za kołnierz ekonom i począł okładad bizunem.
Śmiały się dziewczęta i cieszyły, jedna Ba
śka broniła go, chyląc się do nóg ekonoma, a wstrzymując mu ręce.
Dobre to było dziewczę. Chociaż nie lubiła Janka, chociaż nie przyjęła jego swatów, cho
ciaż była wierną Kubasiowi, chociaż ją Janek poterał, to jednak darowała własną krzywdę, a broniła bliźniego.
Późniój dopiero, gdy Jaśko, wyzwolony za jej pomocą, uwolnił się z żelaznój ręki ekonoma i dał drapaka, dowiedziała się o figlu dziewcząt.
Śmiała się razem z niemi z tego wypadku, chociaż bolały ją dwa sińce od uderzenia J a śkowego.
Dłużej nie mógł teraz wytrzymad Jaśko w swym domu. Zrzucił po powrocie te ohydne oznaki, ukląkł przed obrazem Najświętszej P an
ny i płacząc, błagał tę Przeczystą Orędowniczkę
3
34
naszą, by go oświeciła co ma robić, by mu męstwa dodała.
Modlitwa była szczerą, gorącą; Matka Boża takie modły zawsze wysłucha. Przeszło godzinę łkając łzy własne, korzył się Janek przed tą Opiekunką naszą. Zmęczony, zbiedniały, wstał od modlitwy, ale uczuł się naraz pocieszonym, odmienionym.
Nie mówiąc wiele, wyprowadził ze stajni konika, ucałował ręce i nogi swej starej matce, mówiąc: „Matko, zostawiam waszej pieczy chu
dobę — tam pójdę, gdzie są nasi — teraz się nie lękam kul moskiewskich.“
Stara Owczarkowa zdziwiła się tak nagłem postanowieniem syna — radaby była zatrzymać jedynaka, lecz ucieszona, że syn jśj nie gorszy od innych, rozpłakała się tylko i błogosławiła.
IV.
P o w s t a n i e w W a r s z a w i e .
L i Jankiem i Kubą spotkamy się jeszcze, teraz musimy icb opuścić na chwilę, a opowie
dzieć, co się działo w tym czasie w innych stro
nach naszej ojczyzny.
Wiadomość o zwycięstwie pod Racławicami lotem błyskawicy rozeszła się po całej Polsce, chociaż wtedy jeszcze nie było ani kolei żela
znych, ani telegrafów.
Zwycięstwo racławickie nie było wprawdzie rozstrzygającem, Kościuszko m iał jeszcze za szczupłe wojsko, aby ścigać Moskali, lecz pod
niosło ono ducha w narodzie. Zewsząd prze
dzierały się mniejsze oddziałki wojska naszego ku ukochanemu naczelnikowi. I Warszawianie, na których czele stał szewc Kiliński, w poro
zumieniu z wojskiem polskiem w stolicy stoją-
36
cem, przygotowani już dawniej do powstania, skoro się dowiedzieli o wygranej pod Eacl a wi
cami, postanowili teraz wygnać Moskali. Z dru
giej strony moskiewski generał Igelström, aby powstanie stłumić w zarodku, nie zasypiał spra
wy. W tym celu wysłał zaraz gońców, mając sam w stolicy jeno ośm tysięcy wojska mo
skiewskiego, po posiłki na Białą Ruś i Ukra
inę, a nadto wezwał na pomoc wojska pruskie, stojące o kilka mil od Warszawy.
Stały jeszcze w Warszawie dwa tysiące wojska polskiego. Chciał Igelström wojsko to- rozbroić, broń ze zbrojowni zabrać, a przytem znanych z miłości ojczyzny znakomitszych oby
wateli uwięzić lub zamordować. Aby nie zna
leźli pomocy u ludu, umyślił dokonać tego pod
czas nabożeństwa wielkopiątkowego. Kiedy się lud zejdzie do kościołów, miał tam kazać wszy
stkich zamknąć, obstawiwszy drzwi armatam i i wojskiem moskiewskiem, a wtedy zrobić co mu się spodoba.
Dowiedział się o tern Kiliński, zchodzi się więc nocą w arsenale z drugimi przysiężnymi i tam postanowili już w wielki czwartek po
wstać, aby tern samem uprzedzić Moskali. Lubo do zmowy należało kilkunastu młodszych oflce-
Jan Kiliński powołuje Warszawian do powstania,
38
rów, to jednakże sądził Kiliński, iż należałoby uprosid do prowadzenia całdj akcyi którego z generałów. Poszli więe do generała Stanisława Mokronowskiego, prosząc go by przyjął dowódz
two. Zrazu nie chciał Mokronowski przyjąć do- , wództwa, bo był chorym na podagrę. Zawołał przeto swego domowego lekarza i zapytał, czy- by nie mógł mu dac lekarstwa, a b y . c h o ć na jakiś czas wyzdrowieć na nogi.
„Jest na to sposób, mam lekarstwo nieod
zownie skuteczne, lecz niebezpieczne. Po użyciu tego lekarstwa w kilka tygodni choroba wraca i przychodzą kurcze, zwane chorobą świętego W ita,“ powiedział lekarz.
„Kochany doktorze, rób co chcesz, bylebym był teraz zdrowym“ —- odrzekł Mokronowski.
Jakoż po użyciu lekarstwa i puszczeniu krwi Mokronowski odżył — chociaż nie na długo.
Taką była miłość ojczyzny u tego generała.
W olał życie ryzykować i ciężką chorobę, byle.
módz służyć i radą i własną osobą. Umarł w kilka miesięcy później dręczony kurczami. Wie
czny odpoczynek, racz dać Panie, temu dziel
nemu synowi ojczyzny.
Mając teraz dowódzcę na Warszawę, obla
tuje Kiliński co prędzej swoich, ostatnie wy
39
daje rozkazy. Około północy 17 kwietnia w wiel
ki czwartek sprzysiężeni, w porozumieniu z woj
skiem polskiem zajęli rogatki, arsenał i skład prochu. Stało się to prawie bez hałasu, a z brzaskiem dnia już zabrał Kiliński kilka armat Moskalom. Biją dzwony, grają armaty, cała W ar
szawa w poruszeniu. Kolo ogrodu Saskiego do
kazuje Kiliński, przy ulicy Świętojańskiój rzeź- nik Józef Sierakowski, bankier Kapostas przy ulicy Bymarskiej dzielnie dowodzi zebranymi strzelcami, a przy Arsenale pułkownik Grizler i generał Cichocki rozdają ludowi broń i amuni- cyę. Generał Mokronowski, na czele pułku Dzia- łyńskiego, w najważniejszem miejscu, bo na Kra- kowskiem przedmieściu, rąbie się z kilku tysią
cami wojska moskiewskiego.
Bitwę chociażby i znaczną można opisać, lecz tutaj nie było bitwy, była walka na śmierć i życie. Kłuto się wzajemnie; ten bagnetem, ten toporem lub bykowcem, ten lancą lub ka
rabelą — tam huk armat rozlega się po mie
ście, gdzieindziej strzelił ktoś z pistoletu. Nie tylko mężczyźni, ale i kobiety i dzieci brały udział w walce.
Zmrok zapadł, a bój nie ustawał. Świst kul armatnich i karabinowych, szczęk ręcznej
40
broni, rozlegał się po ulicach, wśród jęku ran
nych i konających, odgłosu dzwonów i okrzyków.
K ilka domów zapalonych oświecały tę noc boju.
W dzień wielkiego piątku przy słońcu wscho- dzącem jeszcze krew lała się strumieniami, atoli Moskale, widząc swe straty, rzadko się już bro
nią, częściej oddają w niewolę. Koło południa zdobyli powstańcy pałac Igelströma; już go tam nie było — uciekł. Moskale ponieśli w tej walce ulicznej zupełną klęskę. Z zachodem słońca W arszawa była wolną.
Cudów waleczności dokazywali powstańcy.
— Aktor Rutkowski z pomocą Stanisława Ka- zanowskiego i kilkunastu innych na Starem Mieście, w kamienicy narożnej przy ulicy Dunaj, zabrali kilkudziesięciu Moskali do niewoli, nie licząc zabitych i rannych; rzeźnicy pod do
wództwem Sierakowskiego wycięli toporami ca
ły batalion wojska moskiewskiego do nogi itd.
Z óśmiu tysięcy moskiewskiego wojska pa
dło wśród tój walki dwa tysiące, dwa razy tyle poddać się musiało i zostali zabrani do niewoli,
— reszta uciekła i połączyła się z wojskiem pruskiem, które już też przybywało na pomoc, lecz, przywitane kilku strzałami armatniemi, cofnęło się. Naszych poległo 1500 bohatyrów.
41
Ówczesny wierszyk tak opisuje tę walkę w stolicy:
Za K iliń sk im rezolu tn ie, P se m się w o czy naród sadzi, A gdzie zaprze, k ęd y u tn ie, G dzie popadnie, gd zie zaw adzi:
J e z u s — M arya n ie pom oże, N ie pom oże św ięty B oże.
Czego szew cy n ie zdołają, K raw cy m ię d z y sob ą skrają, C zego kow al n ie dokuje, To znów rzeźnik doży luje.
W ię c jak lu d się w z ią ł sia rczy sto W w ielk i czw artek do roboty, C ałe m ia sto do sob oty,
Jak B ó g k azał, w y m ió tł c z y s t o ___
Wyswobodzona stolica zaśpiewała w dzień Zmartwychwstania Pańskiego uroczyste „Te De
nni“ w kościele św. Jana. Król ogłosił, że pójdzie za narodem, uznał naczelnikiem wojen
nym Kościuszkę i oddał wszystkie swoje srebra i kosztowności na obronę kraju i wsparcie wdów i sierot po poległych. Zaraz ustanowiono też nowy zarząd miasta, którego prezydentem zo
stał znany z zacności Ignacy Zakrzewski; Mo- kronowskiemu powierzono komendę nad woj
skiem, a Kilińskiego za tyle odwagi i roztrop
42
ności mianował Kościuszko pułkownikiem. N a
stępnie ustanowiono osobny sąd na zdrajców, których wielu już zostało uwięzionych, a nadto zajęto się opatrzeniem lazaretów, sposobieniem broni, zaopatrzeniem skarbu, sypaniem szańców około miasta jtd.
Prawie równocześnie wybuchło powstanie w Wilnie, za sprawą pułkownika Jakóba J a sińskiego, — zaraz potem w okolicy Brześcia, a nawet w K urlandyi za sprawą Mirbacha. Na Wołyniu dokazywał Kopeć, a z Podola generał Wyszkowski dopiekał Moskalom.
Kościuszko postępował zwolna za cofającymi się Moskalami, powiększał swe siły zbrojne i zaprowadzał porządek w szerzącem się powsta
niu. Niestety zaciągi szły leniwo, a przyby
wających ochotników nie było czem zbroić, po
nieważ w kraju trudno było o broń, w skarbie zaś nie miano dosyć pieniędzy, aby jój nakupić za granicą, Tak w ciągu dwóch miesięcy nie mógł Kościuszko wiele zdziałać. Po kilku mniejszych potyczkach stanął pod Szczekocina
mi, gdzie przyszło do nowej bitwy.
V.
J a ś k o w o b o z i e p o d S z c z e k o c i n a m i .
D z ie ń przed bitwą na ładnym koniku przy
jechał przed obóz znany nam Jaśko Owczarek, Posterunek zaprowadził go na odwach, a w dal
szym przebiegu rzeczy z zawiązanemi oczyma do naczelnika. Strach przejął naszego Jaśka, gdy go tak prowadzono, jakoby złoczyńcę — lecz do obozu inaczej nikogo nie wpuszczają, bo łatwo mógłby się każdy szpieg dostad.
Dopiero w namiocie naczelnika zdjęto mu opaskę z oczu, i gdy łagodnym głosem prze
mówił do niego Kościuszko, pytając, czego pra
gnie, odzyskał Jaśko przytomność, rzucił się do nóg naczelnika, mówiąc: „Jaśnie Generale, prze
cież ja nie szpieg, mnie tylko Baśka nie chciała, jestem z Rzędowic, oni wszyscy i K uba Sie
rotka i Głowacki mnie znają. Z domu przy
44
prowadziłem konika dla jakiego ułana, a sam ckcę być kosynierem razem z nimi!“
Byłby się wyspowiadał ze wszystkiego, co mu na sercu ciążyło, ale Kościuszko przerwał mu i uśmiechając się dobrotliwie powiedział:
„Mój kochany, nie gniewaj się, że ciebie posą
dzono o szpiegowanie, bo Moskale są blisko i róż
nych wysyłają ludzi, lecz skoro chcesz służyć ojczyźnie, to chętnie cię przyjmuję w moje sze
regi. Za konia możesz otrzymać pieniądze.“
„Naczelniku,“ odparł Jaśko, „pieniędzy Jan Owczarek nie chce, ani potrzebuje. Konia przy
prowadziłem, by przyjść corychlej, ale wolę iść w kosyniery niż za ułana. Niechaj pan Naczel
nik odemnie tego konika przyjmie dla naszej sprawy.“ To mówiąc ścisnął kolana Kościuszki, a temu łza stanęła w męskim jego oku i po
wiedział: „Bóg ci zapłać chłopcze — a teraz idź z Bogiem — mój adjutant zaprowadzi cię do porucznika Głowackiego.“
W kilka minut już Jaśko Owczarek ściskał się z oficerem Głowackim i sierżantem Kubą
Sierotką i innymi Rzędowiczanami.
Kuba aż skakał z radości, widząc przy so
bie Janka. Dotychczas był niespokojnym czyli
45
Basia zostanie mu wierną, czyli się nie da prze
konać i Janka nie weźmie za męża.
Ile pytań było i uścisków w tych pierwszych godzinach trudno opisać. Ten się pytał o żonę, ów o matkę, inny o ojca, siostry lub kochankę.
Jaśko jak mógł wszystkim opowiadał, tylko o przygodzie swej z dziewczętami i o pobiciu Baśki zamilczał.
Takim był pierwszy dzień Jaśka w obozie;
wieczorem dostał swoją kosę, biało-czerwoną ko
kardę na czapkę i złożył przysięgę wierności w ręce kapitana. Tak w ciągu dni kilku dziewczęta z Ezędowie zrobiły Jaśka z tchórza żołnierzem.
Nie miał jeszcze czasu nasz Jaśko zapoznać się z życiem wojskowem, zżyciem w obozie, kiedy nazajutrz rano trąbka wojskowa wezwała do broni!
Okrzyk „do broni“ rozległ się po całym obozie polskim. — Z daleka już słychać pojedyńcze wystrzały posterunków, a za chwil kilka za
grzmiały działa moskiewskie. Z oddali, gdy działa na chwilę milkną, dochodzi słaby odgłos śpiewu dzikich kozaków. W wojsku polskiem, wśród śpiewu: „K to się w opiekę poda Panu swe
mu,“ wśród bicia bębnów, nawoływania trąbki woj
skowej, wśród huku dział, nikt nie liczył Mo
skali, a było ich blisko trzy razy tyle co naszych.
46
Bitwa zawrzała na wszystkich bokach. — Kościuszko, w swej białej sukmanie widny z da
leka, uwija się na czele. Wszędzie go pełno.
To raz zagrzewa piechotę, to prowadzi swych ukochanych kosynierów, to dozoruje armaty lub formuje ułanów — nie zważając na żadne niebez
pieczeństwo, na dopiero co otrzymaną ranę, ani na to, że już dwa konie pod nim padły.
Jak wicher co łomoce niebotyczne dęby, tak szczupłe zastępy wojska polskiego łamały sze
regi moskiewskie, — nasi kosynierzy, to jak wilki w stadzie jagniąt, roznoszą śmierć i zniszczenie.
Jazda rosyjska zbita na miazgę już zatrą
biła do odwrotu, zwycięstwo dla nas już zape
wnione; Moskale po dwóch godzinach walki po
bici muszą się cofać. — Lecz na Boga! z tyłu wojsk polskich słychać nowy huk armat. Mo
skale się zastanawiają, formują na nowo rozbite szeregi, bo na tyły wojsk polskich nadeszło im na pomoc 2 4 ,0 0 0 świeżego wojska pruskiego.
Kościuszko jednym rzutem oka dojrzał co się święci. Kilkanaście tysięcy wojska naszego po zwycięskiej walce dostają się naraz w dwa ognie — mają walczyć na dwie strony, przeciw
ko 2 razy liczniejszemu nieprzyjacielowi.
Zmienia przeto Kościuszko szyk bojowy.
47
W ojska, które ścigały uciekających Moskali, cofa i śmiały przypuszcza atak ua nieprzygotowane świeżo przybyłe wojska. Część pewną tych no
wych wojsk rozbił tym śmiałym zwrotem, lecz przed przemagającą siłą musi się cofać. Atoli pomimo przewagi liczebnój połączonych wojsk nie zdołano zgnieść szczupłego wojska Kościu- szkowego, natomiast w tym samym czasie pod generałem Zajączkiem ponieśli Polacy klęskę pod Chełmem. M e na tem koniec: bo wojska pruskie po bitwie szczekocińskiej opanowały K ra
ków, nie mający dostatecznej załogi.
Te nieszczęścia mogły przygnieść każdego innego ale nie Kościuszkę. Nasz bohatyr nie rozpaczał. On zawsze stał nieporuszony w obro
nie ojczyzny, natomiast w narodzie duch zaczął upadać. Tłum warszawski zaczął krzyczeć, że to zdrada i podbechtywany przez lu d z i. zacie
kłych, nie czekając sądu, rzucił się na więzienia, i jak to się już stało w Wilnie, powiesił kilkunastu zdrajców albo takich, których o zdradę posądzał.
Było to bezprawie, bo i największemu zbrodnia
rzowi nie należy się odmawiać sądu. Kościu
szko okropnie się tem zmartwił, siedmiu najgłó
wniejszych sprawców za wybryki skarał na karę śmierci, a 6 0 0 zaciągnął gwałtem do wojska.
48
Tymczasem połączone wojska pruskie i ro
syjskie oblegają Warszawę, a nadto przybył jeszcze trzeci nieprzyjaciel tj. Anstryacy, któ
rzy teraz wkroczyli w Sandomierskie.
Kościuszko, zwyciężony pod Szczekocinami, nie zważa na przewagę nieprzyjaciół i w 16,000 żołnierza napadł icb przy Błoniach,*) pobił i przedarł się zbrojną ręką do Warszawy. Na nowo rozgrzały się serca wszystkich. —
W bitwie pod Błoniem spisywali się dziel
nie, nasz Kuba i Janek a jak przedtem jeden był drugiemu zazdrosny o Basię, to teraz wśród bitwy jeden przesadzał drugiego w męstwie.
Szli obok siebie, a ile razy Kuba ściął kosą bagnet, to Janek sięgnął po głowę lub kark wroga, i znowu na odwrót. Przykład takich zuchów oddziaływał na innych, to też nic dzi
wnego, że 16,000 wojska polskiego pobiło 3 razy liczniejsze wojska nieprzyjacielskie, moskiew
skie i pruskie.
*) Błonie, małe miasteczko, leży 4 mile od Warszawy.
Os— *=4
VI.
P i e r w s z y i n w a l i d a z R z ę d o w i c .
T r z y miesiące już minęły, jak wyszli Rzędo- wiezanie do Kościuszki, a żadnych o nich wieści.
Łąki zasypane tysiącem kwiatów zapraszają ko- sarzy, a oni gdzieindziój zajęci. Siwi staruszko
wie wyszli teraz w pole i na łąki; obok nich dziewczęta ubrane w białe fartuchy, śnieżne kaftanki i mleczne chusty, uwijają się jakoby lilie. Medorosle jeszcze chłopaki dźwigają ciężki ping, bo starsi wojną zajęci.
Ukończono już sianożęcie, już rozpoczęto żni
wa, z sierpami w ręku uwijają się kobiety, bo Bóg dał wielki urodzaj. Przodownica Basia inne razy taka wesoła, śpiewała dzień cały, a dzi
siaj chociaż pilna, zaledwie usta otworzy.
Słońce już miało zachodzić, żniwiarze zajęli łany od drogi wiodącej do Krakowa. Innemi
4
50
laty co chwilę przejeżdżały traktem najrozmaitsze wózki i powozy, to też gdy nadobna dziewoja położeniem przed końmi powrósła ze świeżych kłosów „zw iązała“ jadących, niejednokrotnie kilka złotych, razem z naszem „Szczęść Boże!“
padło żniwiarzom. Nawet żydowski furman bez dobrowolnej daniny nie przejechał przez przed
łożone powrósło. Teraz nie widać furmanek, ani pojazdów, wózików — czasem chyba przecwałuje ułan z papierami w zamkniętej torbie, wio
ząc depesze od jednego oddziału wojska do dru
giego. Ludzi też nie widać po drogach, bo młodsi i silniejsi biją się z Moskalami, a starsi, młódź i kobiety, zajęci żniwami.
M c przeto dziwnego, że zdziwili się źniwu- jący widząc spieszącego z drogi wprost ku nim mężczyznę. Idzie prędko, już go poznali. — To Stach, krzyknęły dziewczęta, rzuciły sierpy i sko
czą ku niemu. Na ich przodzie matka Stacha, stara Ślósarczykowa, rzuca się synowi na szyję. — Chciałby uściskiem za uścisk odpowiedzieć, lecz tylko lewą ręką przygarnął m atkę, bo tam gdzie prawa ręka powiewał próżny rękaw.
Na widok tego kalectwa jęk rozpaczy wy
darł się z piersi matki, a potok łez, przerywa
nych głośnem łkaniem, tak ją osłabił, iż padłaby
51
na ziemię, gdyby jbj nie powstrzymały zanoszące się również od płaczu dziewczęta. Przestano dokończać żniwa i wszyscy, jakby w procesyi, prowadzili Ślósarczykową i jej Stacba.
Wszyscy mieszkaóee wsi, młodzi, starzy i dzieci zbiegli' się przed cliatą Slósarczyków — w izbie by się nie zmieścili. Na przyzbie, przed domem, Stach, popijając miodem i zajadając od
powiadał na najrozmaitsze pytania, to znowu opowiadał o bitwach, o tern, jak mu w skutek odebranej rany rękę odjęto, jak leżał w jednym domu, gdzie go jaśnie panny kasztelanki pielę
gnowały i pilnowały dniem i nocą. „Takie de
likatne panienki, takie bogaczki z wielkiego pa
łacu obsługiwały rannym kosynierom — mówił Stachu — one same obmywały nam rany, okła
dały szarpiami i wodą. Zdawało mi się, że jestem w niebie pomiędzy aniołami, — gdy mi
rękę odejmowano,. to prawie nie bolało.“
Wszyscy się pytali o krewnych i znajomych, jedna tylko Basia stojąc na. uboczu, przysłuchi
wała się uważnie, lecz milczała, nie śmiała o nic pytaó. Blada jak ściana, o którą była oparta, zarumieniła się tylko, gdy usłyszała, że Janek Owczarek został lekko ranionym i że się bił odważnie. O Kubę Sierotkę nikt się nie pytał,
52
wszyscy podziwiali męstwo Głowackiego, cieszyli się a może niektórzy zazdrościli żonie Głowa
ckiego, iż teraz jest żoną oficera.
Znużony długą drogą i opowiadaniem Stach,, widząc, iż się ciekawych nie pozbędzie, rzek i:
„Idźcie, już późno, mnie czas odpocząć — te raz o wszystkich naszych wam opowiedziałem — jutro wieczorem więcój pogadamy, a teraz idźcie z Bogiem.“
Zaczęli się wszyscy rozchodzić, gwar u stał, wszyscy wrócili do swych domów, przy ścianie pozostała nieruchomie nasza Baśka. Dopiero te
raz, gdy już wrszyscy odeszli, a Stach wstawał by wejść do izby, podeszła ku niemu, mówiąc;
„powiedz Stachu, czemu mówiąc o wszystkich, nie wspomniałeś ani słówkiem o Kubie?“
„Basinku moja, ty złota, po co mnie py
tasz? Kubę widziałem jak pod Racławicami tłukł Moskali, widziałem go w kilku mniejszych b it
wach, a wszędzie na przodzie; ostatni raz pod Szczekocinami to razem z Jankiem w zgodny sposób rzucali się na tłumy wojska moskiew
skiego. Obydwaj byli ranni nieznacznie, a nad wieczorem, gdyśmy znów musieli bitwę zacząć, to widziałem (i nie chciałem tego zmartwienia opowiadać), jak Kuba oblany krw ią padł na zie
53
mię. Co się z nim stało nie wiem, bo nie dłu
go potem sam zostałem rannym i ledwie mo
głem nciec przed ścigającem nas wojskiem. Dziś pewnie spoczywa we wspólnej mogile.“
„Kuba! mój K uba!“ jęknęła Basia i zała
mawszy ręce biegła przed siebie ku stawom.
Szczęściem wstrzymał ją wśród drogi, przypad
kiem przechodzący ksiądz proboszcz. Zawrócił j ą raz jeszcze do chaty Ślósarczyków, a wysłu
chawszy całego opowiadania, pocieszył ją, że nie ma pewności, aby Kuba zginął, owszem może się z ran wyleczy. W każdym razie, gdyby zgi
nął w obronie kraju, to jest szczęśliwym i pra
wie błogosławionym w niebiesiech. Słaba ta po
ciecha ukoiła żal szczery Basi, lecz już swego dawnego humoru nie odzyskała.
Nie mylił się Stach Ślósarczyk, opowiadając, iż widział jak Kuba krwią zbroczony padł na ziemię w bitwie pod Szczekocinami, lecz rana ta, mimo iż mocno go okrwawiła, nie była nie
bezpieczną, i już pod Błoniem widzieliśmy go ja k z Jankiem się spisał. Basia inaczej o tem
myśleć musiała.
YIT.
O b l ę ż e n i e W a r s z a w y .
P o śmiałym boju przy Błoniach wszedł Ko
ściuszko jako zwycięzca do Warszawy, lecz jeszcze przez 8 tygodni król pruski ze swojem wojskiem w połączeniu z rosyjskim generałem Fersenem oblegali stolicę. Mieli oni przeszło’
50,0 0 0 wojska i 208 armat, a Kościuszko niespełna 2 0 ,0 0 0 i 100 armat.
Mieszkańcy Warszawy, która dotąd wystar
czających nie miała szańców, chwycili się z zapałem do ich sypania. Wszystko co żyło, starcy, kobiety i młódź, każdy biegł za miasto i tam chwytał za szpadel albo taczki, a sypał i woził ziemię, co sił starczyło. Dziatwa nawet nosiła w chusteczkach i ^ fartuszkach ziemię i zbierała kule, które z nieprzyjacielskiej broni do miasta wpadały. Tysiąc przeszło bomb pu
55
ścili nieprzyjaciele do miasta, a granatów nie
zliczoną moc. Ale Opatrzność ocliraniała tą razą W arszawę, że prawie żadnój szkody nie poniosła.
Niemal dzień w dzień walczyło wojsko na
sze z nieustraszoną odwagą w swych obwaro
wanych stanowiskach, przez dwa miesiące sta
czając pomyślne utarczki. Dzielnie przetrzepał nieprzyjaciół Zajączek pod W olą, Adam Po- niński, syn znanego zdrajcy, kolo Rakowa, H en
ryk Dąbrowski koło Czerniakowa, ks. Józef Poniatowski, bratanek króla, koło Młocin i Wa- wrzyszewa.
W ręku Kościuszki spoczywała teraz rze
czywista władza najwyższa, bo król, chociaż tyle nieszczęść na Polskę ściągnął, nie brał w powstaniu udziału, siedział spokojnie w zam
ku warszawskim. Niezmordowanym był nasz Naczelnik przez cały ten czas; z rady spieszył na pole walki, a z pola do okopów i czat nocnych. Wszystkie swoje chwile, wszystkie si
ły, wszystkie myśli, poświęcał sprawie ojczystój.
A trzeba wiedzieć, iż jak z jednej strony było ogromne poświęcenie dla dobra ojczyzny, tak niestety z drugiej strony nie brak było niego
dziwych, co nie wierzyli w odrodzenie się kraju;
56
b jli podli, co za rosyjskie ruble radziby zgubić ojczyznę. W samej Warszawie było mnóstwo szpiegów i zaprzedanych Moskwie zdrajców — i znów takich, co chcieli koniecznie wieszać wszystkich podejrzanych o zdradę. Z tego wszy-
T ad eu sz K ościuszko.
stkiego widzimy, iż Kościuszko nietylko z nie
przyjaciółmi zewnętrznymi, ale i ze ziemi na
miętnościami wiasnych rodaków miał do wal
czenia, a przecież bohatyr nasz powściągał wszy
stkich; w jego obecności nie śmiało nic, co było nikczemne, podnieść czoła.
57
Po daremnych próbach, czy przemocą lub zdradą nie uda się wziąć stolicy, przypuścili nieprzyjaciele d. 28. sierpnia powszechny szturm trwający od 4 z rana do 9 wieczorem, który naraził ich na wielkie straty.
W tem wybuchło powstanie w Wielkopolsce i znaczne zaczęło odnosić korzyści. Pod Wło
cławkiem także powstańcy napadli konwój wojsk pruskich, prowadzący pod Warszawę nowe, wielkie działa oblężnicze. Po krwawej walce Polacy zabrali działa i amunicyę, a nie mogąc ich uwieść zatopili w Wiśle. Skoro się o tern dowiedział król pruski, F r. Wilhelm II, zwinął w nocy z 5 na 6 września swój obóz i pospie
szył co tchu do Wielkopolski, aby tameczne stłumić powstanie. Za nim drapnęli zaraz z pod Warszawy Moskale pod wodzą Fersena.
Stolica po dwumiesięcznem oblężeniu odetchnęła
— odżyła.
Gdyby powstanie było ogólne i gdyby Tur
cy byli z Moskwą zadarli, byłaby niezawodnie wygrana po stronie naszój, ale T urcja nie do
pisała a powstanie, pomimo wezwań Kościuszki, szerzyło się bardzo leniwie. Szczęśliwie roz
poczęte powstanie litewskie już upadało; Wilno dostało się znów w ręce Moskali. Nowe zastępy
58
Moskwy pod okrutnym Suwarowem ciągnęły ku Warszawie. Pod Krupczycami (niedaleko Brze
ścia litewskiego) zastąpił mu drogę polski wódz Sierakowski. Polacy w pierwszym dniu cudów męstwa dokazywali, ale nazajutrz zostali pobici i rozproszeni. Za to z wielkiem powodzeniem walczyli w Wielkopolsce wysłani z Warszawy od Kościuszki generałowie: Henryk Dąbrowski, Madaliński i ks. Józef Poniatowski. Nawet i przeciwko Austryakom zaczęło się powodzić orę
żowi polskiemu, ale to wszystko już po nie- wczasie. Suwarow z znaćznem wojskiem coraz bliżej był Warszawy.
V I LI.
M a c i e j o w i c e .
P rzyb ycie Suwarowa zaniepokoiło Kościuszkę.
Chcąc przeszkodzić, aby ta nowa armia mos
kiewska nie połączyła się z dawniejszą Perso
na, powziął zamiar pobić pierwej wojska, co stały bliżćj Warszawy, a potem uderzyć na Su
warowa. W tym celu obiera Kościuszko stano
wisko pod Maciejowicami.*) Wojsko polskie na
tychmiast się oszańcowało, a mając tylko 6 tysięcy przy sobie, przyzywa Kościuszko na po
moc w pobliżu stojących generałów: Kopcia, Kamińskiego i Ponińskiego. Kościuszko rozpo
rządził tak umiejętnie swemi siłami, że zguba Moskali zdawała się być nieuchronną. Fersen,
*) Maciejowice, podówczas wieś, a dziś licha mieścina, liżą, przy ujściu Pilicy do W isły, dwanaście mil od Warszawy.