• Nie Znaleziono Wyników

Relacje z getta warszawskiego : między osobowym a bezosobowym sposobem opowiadania

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Relacje z getta warszawskiego : między osobowym a bezosobowym sposobem opowiadania"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

Jacek Leociak

Relacje z getta warszawskiego :

między osobowym a bezosobowym

sposobem opowiadania

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 87/3, 83-111

(2)

Pamiętnik Literacki LXXXVII, 1996, z. 3 PL ISSN 0031-0514

JACEK LEOCIAK

RELACJE Z G ETTA W ARSZAW SKIEGO:

M IĘD ZY OSO BO W Y M A BEZOSO BO W Y M SPO SO BEM O PO W IA D A N IA *

Wszystkie przywoływane tu teksty mówią o getcie, a raczej o pewnym typie doświadczenia, które tym właśnie mianem da się określić. Stajemy wobec masy najróżnorodniejszych świadectw, w których odciśnięty jest zapis owego d o ­ świadczenia. Chciałbym się bliżej zastanowić nad występującymi w tych tekstach formami opowiadania. Chodziłoby o wychwycenie pewnych tendencji w kształtow aniu przekazu. O wskazanie biegunów, wokół których może skupiać się i organizować dyskurs o getcie. Zajmę się przede wszystkim postawam i narracyjnym i: kto opow iada i jak opowiada, jaki repertuar środków wyrazu skłonny jest stosować i jaki rodzaj strategii komunikacyjnej wybiera.

W obszar mego zainteresowania wchodzą dzienniki, pamiętniki, zapisy kronikarskie, listy — powstałe tam i w tedy1. Tam — tzn. w getcie warszaw­ skim lub poza jego m uram i, czyli w ukryciu po stronie aryjskiej. W tedy — tzn. w czasie wojny i okupacji. G łówną dyrektywą m etodologiczną jest analiza dyskursu, a nie rekonstrukcja faktów. Właściwym przedmiotem mojej refleksji jest bowiem nie tyle to, co się wówczas wydarzyło, ile tekstowe świadectwa

tamtych czasów, sposoby mówienia o tamtej rzeczywistości.

1

Podobnie jak powieściowych narratorów — również i opowiadaczy getta m ożna z grubsza podzielić na dwie kategorie. A więc tych, którzy ujawniają w tekście swoje mówiące „ja”, prowadząc narrację w pierwszej osobie, oraz tych, którzy chowają się za opowiadanym światem, wybierając formę narracji trzecioosobowej2. Dyskurs spersonalizowany wydaje się najbardziej charak­

* Fragment w iększego opracowania.

1 W ykaz cytowanych źródeł znajduje się na końcu artykułu — do nich odsyłać będą lokalizacje umieszczane po cytatach (liczba w nawiasie wskazuje stronicę; w wypadku „Biuletynu Ż ydow skiego Instytutu H istorycznego” liczba przed przecinkiem oznacza numer tego czasopisma).

2 W teorii form narracyjnych przeprowadza się podstaw ow e rozróżnienie między dw om a rodzajami narratorów; w klasycznym ujęciu W. C. B o o t ha będą to: narrator upostaciow any

(dramatized) i narrator nieupostaciow any (undramatized). Posługuję się spolszczeniem tych ter­

m inów zastosow anym przez H. M a r k i e w i c z a (Teorie powieści za granicą. Od początków do

(3)

terystyczny dla literatury dokum entu osobistego3. Jest on przecież wyrazem postawy autobiograficznej, ujawnieniem osoby autora i jego własnego widzenia świata. Mówienie w pierwszej osobie jest naturalnym sposobem prowadzenia dziennika czy pamiętnika. Jednak w obszarze badanych tekstów znaleźć m ożna znaczące i wcale liczne przykłady z gruntu odmiennego kształtow ania wypo­ wiedzi. Dyskurs zdepersonalizowany daje o sobie znać nie tylko w klasycznych dla dokum entu osobistego gatunkach, jak dziennik czy pamiętnik, lecz także w formach pogranicznych, jak relacja czy sprawozdanie. Niekiedy zresztą tradycyjnie spersonalizowane gatunki okazują się bardziej bezosobowe niż teksty mające w pierwotnym zamierzeniu charakter niemal użytkowy.

Różne są strategie mówienia w pierwszej osobie, jak również sposoby i stopień odsłaniania własnej prywatności. W dokum entach z getta — po d ­ danych szczególnemu ciśnieniu czasu, miejsca, sytuacji — kwestia odsłonięcia się, ekspresji własnej osobowości, ujawnienia swojego ,j a ” nabiera d o d a t­ kowego dram atyzm u. Piszący zmaga się nie tylko z taką czy inną konwencją wypowiedzi osobistej, lecz także z ostatecznym wyzwaniem egzystencjalnym. Rosnąca świadomość zagłady — całkowitej i nieodwracalnej — stawia w nowym świetle rolę diarysty czy memuarysty jako człowieka mówiącego 0 sobie, utrwalającego swoje przeżycia, obserwacje, sądy.

W yobrażenia o tym, co i w jaki sposób m ożna o sobie czy też od siebie napisać, zostają poddane rewizji. Przeformułowaniu ulegają dotychczasowe reguły rządzące takim pisaniem oraz motywacje uzasadniające sporządzanie zapisu. W nowych okolicznościach bowiem samo pojęcie prywatności czy też intymności musi ulec radykalnej zmianie, dlatego też zmienia się zakres, sposób 1 cel kom unikow ania tych treści.

Człowiek staje się anonim owym składnikiem masy, poddanej wspólnemu losowi. N ikt już nie jest u siebie, wszyscy są wygnani — z miast i miasteczek za mury, z mieszkań na ulice, do kryjówek i bunkrów, na plac przeładunkowy. Jednostka zmuszona jest żyć, cierpieć i umierać w tłoku i ciasnocie albo wegetować w ukryciu, z każdą chwilą spodziewając się śmierci. Nie m a tu miejsca na luksus prywatności, zniszczona zostaje sfera intymna. To doświad­ czenie wywołuje w świadomości piszącego odruch sam oobrony — heroiczny akt pisania. Podjęcie tego aktu jest zamanifestowaniem własnej odrębności, własnego indywidualnego istnienia. Piszę, więc napraw dę jestem, na przekór wyrokowi zagłady. Mój jednostkow y los nabiera cech uniwersalnych, bo jest odbiciem losu zbiorowości. Nie jestem już tylko osobą prywatną. Mówię nie tylko od siebie, nie tylko o sobie. Zatem i w tym sensie nie ma miejsca na luksus prywatności.

Dlatego też narracyjne ,ja ” autorów gettowych jest czymś więcej niż tylko realizacją pewnego rodzaju dyskursu. Ów dyskurs spersonalizowany uwikłany jest w skom plikow aną sieć zobowiązań wobec rzeczywistości, wobec historii, wobec przyszłego czytelnika, wobec samego podm iotu mówiącego. O tym, jak realizować rolę pierwszoosobowego opowiadacza, decyduje nie tylko pisarska konwencja, lecz także los, jaki przypadł w udziale piszącemu.

84 JA C EK LEOCIA K

3 Socjologiczny termin „dokument osobisty” został przeniesiony do literaturoznawstwa przez R. Z i m a n d a („W nocy od 12 do 5 rano nie spałem”. „Dziennik” Adama Czerniakowa — próba

(4)

M IĘD ZY O SO BO W Y M A BEZOSO BOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 85

J a k u b — H i r s z f e l d — L e w i n — P e r e c h o d n i k

Jednym z najbardziej wyrazistych przykładów pisania, które jako nakaz losu spada na zupełnie do tego nie przygotowanego człowieka, jest pam iętnik Jakuba. Tekst dotrw ał do naszych czasów bez tytułu i bez nazwiska autora. M ożna zresztą wątpić, czy auto r nadał mu w ogóle jakiś tytuł. Gdyby nie wojna, najpraw dopodobniej nigdy nie chwyciłby za pióro. Był prostym człowiekiem, dalekim zapewne od nawyku przekazywania osobistych refleksji w zdyscyplinowanej formie wypowiedzi pisanej. M iał w chwili wybuchu wojny 30 lat. Mieszkał z rodzicami i rodzeństwem na Pradze. „Jestem z zawodu buchalterem ” (59) — przedstawia się, gdzie indziej zaś pisze: „przed wojną pracowałem w fabrykach i moje stanowisko ekspedytor lub m agazynier” ; sam siebie nazywa „zwykłym człowiekiem pracy” (161). Ale ten zwykły człowiek, ukrywając się od m aja 1943 do sierpnia 1944 w mieszkaniu na Pradze, spo­ rządza ogromny, liczący 537 stronic maszynopisu pamiętnik.

N a tle innych dokum entów osobistych pamiętnik Jakuba wyróżnia się spontanicznością ekspresji, ujaw nianą bez skrępow ania emocjonalnością, autentyzm em zapisu przeżyć i obserwacji. K ształt tego zapisu odzwierciedla niezwykle silną indywidualność autora. Jakub jest niekwestionowanym gospo­ darzem tekstu, a gospodaruje nim po swojemu — m ożna by rzec — naiwnie i bezrefleksyjnie. Pracuje bez świadomości warsztatu, reguł i konwencji, ma nieraz problemy z popraw nym formułowaniem zdań. Pisze bardzo prostym, czasami wręcz kalekim językiem, pełnym kolokwializmów, dialektyzmów czy wyrażeń środowiskowych. Lekturze tego tekstu towarzyszy od początku nieodparte wrażenie szczególnej bliskości autora, jego namacalnej wręcz obecności.

To, co dzieje się z nim i wokół niego, zawsze stanowi osnowę narracji. Zawsze on jest w centrum , nawet wtedy gdy rozpisuje się o sytuacji na frontach. W iadomości czerpie z codziennej lektury gazet niemieckich i wypeł­ nia stronice pam iętnika obszernymi polemikami z hitlerowską propagandą. Jego polityczne i m ilitarne analizy, przepuszczone przez filtr niepowtarzalnej osobowości, specyficznego sposobu myślenia, więcej mówią o nim samym niż o rzeczywistym teatrze działań wojennych. Swoją drogą, ciekawe byłoby porównanie dwóch stylów lektury prasy okupacyjnej: plebejskiego i emocjo­ nalnego, jaki upraw ia Jakub, oraz inteligenckiego i erudycyjnego, reprezen­ towanego przez Ludw ika Landaua w Kronice lat wojny i okupacji.

Jakub jest autentyczny. Nie ma zaham ow ań w pisaniu o sobie. Jest autentyczny, kiedy narzeka gorzko na brata, który go oszukuje i wykorzystuje; kiedy z dum ą wspom ina o swoich sukcesach w handlu z niemieckimi żołnierzami w koszarach na Pradze; kiedy skarży się na swoją krzywdę, spowiada się ze swojej udręki i z przerażeniem obserwuje, jak maleją szanse ocalenia. Chwilami jego pam iętnik przeradza się w wielki m onolog wewnętrz­ ny — strumień świadomości człowieka cierpiącego, uwięzionego, oszalałego z tęsknoty do wolności.

A utor nie ma problem ów z „formą”, z nieadekwatnością słów wobec treści. Wydaje się, iż jest jednym z nielicznych, którzy nie posługują się toposem „żadne słowa nie zdołają tego wyrazić”. Spontanicznie odnajduje nowe możliwości ekspresji, poszerza formułę swojej wypowiedzi. T aką rolę spełniają

(5)

8 6 JACEK LEOCIA K

wplecione w pam iętnikarską narrację własne, powstałe z potrzeby chwili wiersze. K om entują one przeżycia osobiste (np. śmierć m atki w getcie, strach przed szmalcownikami) i ogólną sytuację wojenną. Zm iana sposobu mówienia z mowy niewiązanej na wiązaną jest nie tyle sygnałem wzniosłości czy patosu, ile radykalniejszym niż dotychczas odsłonięciem siebie. Jakub sięga po wiersz jak o po jedyną znaną sobie formułę najgłębiej osobistego, intym nego mówie­

nia. Dlatego te naiwne, kulawo rymowane wiersze, mimo spektakularnej wręcz sztuczności, są szczerą ekspresją autorskiego ,j a ”. Co więcej — są odbiciem procesu rodzenia się w człowieku prywatnym poczucia obow iązku publicz­ nego. Pisanie o sobie staje się wewnętrznym imperatywem, rozpoznaną przez au to ra powinnością przekazania innym własnych przeżyć. Realizacji takiej potrzeby najlepiej zdaje się służyć forma wiersza — utrw alony w tradycji sposób kom unikow ania doznań najbardziej osobistych. Tak właśnie postępuje Jakub — człowiek zwyczajny, jeden z wielu. Pisząc przeplatany wierszami pam iętnik upublicznia swoją prywatność i czyni ją przesłaniem skierowanym ku przyszłości.

N a przeciwległym biegunie dyskursu spersonalizowanego wypada umieścić

Historę jednego życia Ludwika Hirszfelda. W czerwcu 1943, kiedy ukrywający

się w Starej Miłosnej pod W arszawą Hirszfeld zaczął pisać, był już osobą publiczną, naukowcem o międzynarodowej renomie. Żona podsunęła my myśl „spisania tego, cośmy przeżyli i co przeżywała Polska”, ale on zdecydował się „rozszerzyć ramy tych wspomnień i spisać wspomnienia całego życia” (405 — 406). Tak szeroko zakrojonej autobiografii nie spotykam y wśród doku­ m entów osobistych tam tego czasu (chyba tylko w pam iętniku Janusza K o r­ czaka dostrzec m ożna ślady tak pomyślanej opowieści o własnym życiu, ale są to raczej zamierzenia niż realizacja). Jeśli informacje o losach autora do w ybuchu wojny w ogóle się pojawiają, mają postać kilkuzdaniowych wtrąceń bądź — jak w przypadku pam iętnika K arola Rotgebera — ograniczone są do parustronicow ego streszczenia. Hirszfeld natom iast swobodnie kreśli swój autoportret. Zaczyna „od początku” — od czasów studenckich, rewolucji 1905 roku, pracy w Heidelbergu, Zurychu, na Bałkanach, przedstawia panora­ mę pierwszej wojny światowej i swojej działalności naukowej w Drugiej Rzeczypospolitej. Spisuje dzieje własnej formacji intelektualnej na tle Europy pierwszych dziesięcioleci XX wieku. W Przedsłowiu do autobiografii deklaruje:

Chcę przedstawić historię cierpienia człowieka i losy uczonego, który sądził, że nauka m oże uczynić człow ieka lepszym. Pragnę opow iedzieć, jak błądził i jak w końcu los dał mu wgląd w cierpienie największe — śmierć całych narodów. [ ...]

Ale nie jestem ani historykiem, ani literatem i nie potrafię opisać epoki punkt za punktem, data za datą. D latego spróbuję, mim o całej niechęci, nawiązać historię epoki do historii m ojego życia. [6]

Do pisania przystąpił z ogromnym zapałem i żarliwością, ale też m etodycz­ nie, ze znajom ością pisarskiego warsztatu, opracow ywania i redakcji tekstu. N apisane fragm enty odczytuje przyjaciołom i rodzinie, m ając w nich pierw­ szych krytyków i recenzentów. Tekst powstaje więc w nieustannej konfrontacji z odbiorcą. A utor wyprzedza jego oczekiwania, przewiduje reakcje, zdaje sobie sprawę ze swoich zobowiązań. Pisanie bowiem od początku traktuje jako m oralną powinność i otwarcie deklaruje taki charakter swoich motywacji.

(6)

M IĘD ZY O SOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 87 Słowem, wszystkie działania au to ra są przemyślane, intencje uświadomione, a ich realizacja profesjonalna, mimo konwencjonalnych zastrzeżeń („nie jestem ani historykiem, ani literatem ”).

Czasami wstawałem o czwartej, piątej rano, pisałem kilka stronic, kładłem się znów, później dyktowałem żonie, która pisała na maszynie, po obiedzie konstruow ałem treść następnych rozdziałów i tak pisałem w jakim ś zapamiętaniu. Cała książka została napisana w przeciągu dw óch miesięcy [ ...] . Myśl, że moje cierpienie m iało sens i że mam obow iązek i misję opow iedzieć o cierpieniach narodów , które żyły w „przestrzeni życiowej” uznanej przez N iem ców za ich własność, podtrzym ywała mnie na duchu. [ ...] pisanie tej książki um ożliw iło mi przetrwanie. [ ...] pisanie tej książki było walką z wrogiem [ ...] . [406]

Autobiografię Hirszfeld z pewnością napisałby i bez doświadczeń wojen­ nych. Prow adziła ku temu logika jego twórczego życia, świadomość wysiłków podejm owanych dla dobra ogółu i typ umysłowości: analityczny, krytyczny, refleksyjny. Prędzej czy później człowiek o takiej pozycji jak Hirszfeld daje publiczny wyraz swoim przemyśleniom, ocenia własną drogę życiową, bilan­ suje dokonania, formułuje sądy o świecie i ludziach. Przestaje być już tylko osobą prywatną, co dodatkow o upraw om ocnia jego osobistą wypowiedź, nadaje jej ważność i znaczenie. A utor Historii jednego życia, nie przestając mówić o sobie i od siebie, eksponuje jednocześnie swe dokonania, stanow isko i wynikające stąd pewne obowiązki publiczne jako szczególny tytuł do zabrania głosu. Wie, iż mówiąc w pierwszej osobie, wypowiada się także w imieniu innych.

W obliczu bezprecedensowych doświadczeń wojennych zarów no poczucie misji publicznej, jak i odczuwanie sfery prywatności nabierają nowego wymia­ ru. W przypadku Hirszfelda m ożna nawet mówić o dram atycznej kolizji między głęboko odczuwaną powinnością świadczenia o zagładzie zbiorowości a opowieścią o losie własnym i najbliższej rodziny. D ram at taki przeżywali wówczas wszyscy Polacy pochodzenia żydowskiego, zupełnie zasymilowani, a do tego ochrzczeni. Nazistowskie Ustawy Norym berskie wpisały Hirszfelda w obręb społeczności, która była mu obca i nieznana. Najpierw usiłuje wyjechać z okupowanej Polski za granicę, dorabiając do tego ideową m otyw a­ cję (Jeśli będę mógł wyjechać za granicę, wyjadę. Bo tam będę mógł walczyć na szerszej płaszczyźnie i dla mojego n aro d u”, 252). Potem stara się za pośred­ nictwem hrabiego Ronikiera i kierowanej przez niego Rady Głównej O piekuń­ czej o zalegalizowanie swego pobytu po stronie aryjskiej, byle tylko nie iść do getta. To działanie okazuje się fatalne w skutkach. Niemcy przekazany im przez Ronikiera spis neofitów pochodzenia żydowskiego wykorzystują jako listę proskrypcyjną i wiosną 1941 w trącają figurujące tam osoby za m u ry 4. Hirszfeld został więc odstawiony do getta w kilka miesięcy po jego zamknięciu. Początkow o nic — poza współczuciem — nie wiąże go ze społecznością, z k tórą przyszło mu dzielić los.

N ie znałem Żydów i nie wiedziałem, jak się trafia do ich serc. [251]

O bcy temu narodowi. O drzucony przez tłum jako chrześcijanin. M iałem tylko wielkie, bezgraniczne uczucie współczucia. [252]

Przyjaciele nasi już po kilku dniach przysłali nam „lewe” papiery i nalegali, byśmy uciekali z getta. Z drugiej strony kontynuow ałem moje starania o wyjazd za granicę. [ 2 5 2 - 2 5 3 ]

(7)

G etto udaje mu się opuścić wraz z rodziną dopiero po rozpoczęciu wielkiej akcji likwidacyjnej. Tymczasem prezes Czerniaków mianuje go przew od­ niczącym Rady Zdrowia i profesor staje na czele walki z epidem ią tyfusu w dzielnicy zamkniętej. Mieszka w dom u parafialnym kościoła Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim, uczestniczy w katolickim życiu religijnym, a mianem „swojego narodu” skłonny jest obdarzać raczej Polaków niż Żydów. Notuje np. z dum ą zjawiska pomocy płynącej zza murów: „serce rośnie na myśl, że mój naród, którem u opinia świata zarzuca antysemityzm, jest dobry” (306). Pobyt w getcie staje się dla Hirszfelda czasem wielkiej nauki i przew ar­ tościowań. W ytworzony przez lata obraz własnej tożsamości zostaje brutalnie zderzony z rzeczywistością „ostatecznego rozw iązania”. A utor przywdziewa więc opaskę z Gwiazdą Dawida, wkracza w nowe doświadczenie — „dopiero w dzielnicy poznałem bliżej duszę żydowską” (322) — ale o Żydach pisze wciąż „oni”.

Relacje osobiste z getta odsłaniają przed czytelnikiem ten wymiar do­ znań wewnętrznych, który zdaje się już nie mieścić w regulowanych przez kulturowe konwencje norm ach publicznego mówienia o sobie. Nie chodzi oczywiście o drastyczne szczegóły z życia prywatnego czy skandale obyczajo­ we, lecz o radykalizm i bezkompromisowość prowadzonej przez autorów autoanalizy, o odwagę sięgnięcia na dno własnej duszy, oszalałej z bólu, lęku i żądzy zemsty. Spośród wielu świadectw tego typu wydobywam dwa, o wy­ jątkow o mocnej wymowie: dziennik A braham a Lewina oraz pam iętnik Calela

Perechodnika.

Abraham Lewin tworzy wielowątkowy wizerunek dzielnicy zamkniętej, utkany przede wszystkim z przeżyć i obserwacji własnych, ale też z wielu innych dostępnych mu źródeł (jako członek grupy „Oneg Szabat” był niejako w centrum informacyjnym getta). O braz getta budowany jest z realiów, których dostarcza bogata warstwa faktograficzna narracji. Z kreślonych pospiesznie notatek, zredukow anych często do zdania czy strzępów zdań, charakterystycz­ nych przede wszystkim dla gorączkowej relacji z wielkiej akcji likwidacyjnej, wyłania się m akabryczny świat. Dokum entalny zapis koszmarnej rzeczywisto­ ści uzyskuje dodatkow y wymiar dzięki osobliwej aurze sennego koszmaru, który jest projekcją udręczonej psychiki autora i przenika na wskroś całe jego pisanie. W tym właśnie tkwi niezwykłość osobistego świadectwa Lewina. Jego getto jest światem odbitym przez mroczne zwierciadło duszy. Ten mroczny nurt przenika cały dziennik. Jest w nim stale: raz na powierzchni, innym razem tuż pod powierzchnią zdań. Czasem jawny, czasem utajony, stanowi osnowę, w którą diarysta w plata zapisy kolejnych dni.

Takie słowa, jak „strach”, „lęk”, „groza”, bardzo często pojawiają się na kartach dziennika, pow racają uparcie jak echo. Bywa, iż stanow ią wyraźną dom inantę leksykalną, zagęszczając językową tkankę tekstu anaforycznymi powiązaniami, refrenowymi powtórzeniami. W ten sposób narracja nasycana jest jakby od wewnątrz, strojona według egzystencjalnego tonu człowieka, który opowiada. Ów ton to — by przywołać tytuł głośnego dzieła Sorena K ierkegaarda — „bojaźń i drżenie”.

Strach jest atrybutem samej rzeczywistości; miejsca i czasu: „dzień trwogi i niepokoju”, „Żydowskie ulice wieją strachem ” (21, 125), „Czerń i strach — oto

(8)

M IĘD ZY O SO BO W Y M A BEZOSO BOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 89 nasze dziś i ju tro ” (21, 137), „koszm ar rzeczywistości bezustannie tężeje i przekształca życie w piekło” (22, 94). O garnia wszystko i wszystkich, nikt nie zdoła przed nim uciec: „toczy nas bezustanny strach [...]. I zjada nas jak m ól” (25, 124), „nasze serca i mózgi dławi wielki strach” (25, 126). Jest wyrazem powszechnego doświadczenia. Boją się wszyscy, więc Lewin mówi w imieniu zbiorowości. Pod datą 16 V 1942 czytamy:

Dusi i gniecie czarny strach. Coraz bliższa każdego z nas jest otchłań, m orda ap o­ kaliptycznej bestii, na której czole wypisane są słowa: śmierć, zniszczenie, zagłada i bóle agonii, wieczna niepewność; ciągły strach jest najokropniejszym uczuciem spośród wszystkich naszych, jakże ciężkich i tragicznych, doznań i cierpień. Jeżeli doczekam y się końca obecnej straszliwej wojny, [ ...] stwierdzimy, że najstraszniejszym [ ...] było bezustanne życie w atm o­ sferze strachu i lęku przed nagim życiem, nieprzerwane lawirowanie między życiem a śmiercią, stan, w którym każdej chwili sercu naszemu groziło, że po prostu pęknie z lęku i strachu. [19/20, 176]

Chociaż formuły zbiorowego wyznania lęku przeważają liczebnie nad wyznaniami osobistymi, to przecież boi się przede wszystkim sam Abraham Lewin. Swoją bojaźń i drżenie notuje w dzienniku:

Środa, 29 lipca [1942]. Ó sm y dzień „akcji”. [21, 129]

Bywają chwile, kiedy jestem nieco spokojniejszy o mój los, czasem staję się trochę o b o ­ jętny, ale nagle ogarnia mnie taki strach przed śmiercią, że jestem bliski obłędu. [21, 130]

Czwartek, 3 września [1942]. [ ...] D ziś był dzień nieszczęść. [ ...] Cudem ocaleliśm y z Urią. Boże, co to był za strach, co za uczucie bliskiej śmierci! [22, 98]

Zapisywaną dzień po dniu litanię strachu uzupełnia inny wątek — kon ­ struow ana również według litanijnego wzoru rozpaczliwa skarga, powtarzające się wyznania bólu i osobistego cierpienia: „M oja dusza nie może zaznać ukojenia. [...] czuję głęboki ból, który trwać będzie zawsze” (22, 86) — tak pisał Lewin po utracie żony, zabranej na Um schlagplatz w czasie blokady sz o p u 5 przy Gęsiej 30. A utor wyrzuca sobie, że nie starczyło mu odwagi, by pójść za żoną, jak czynili to inni mężowie, że nie było w nim tyle miłości, by zginąć razem z nią. M iara wewnętrznego rozdarcia, jakiego wtedy doświadczył, zdaje się być już poza słowem, nie do wyznania, nie do opowiedzenia. Ale Lewin nie uchyla się od prób opisania tej rany. Chce zanotow ać w dzienniku i przekazać również to szczególnie intymne i wstydliwe doświadczenie klęski, upokorzenia, poniżenia.

Calel Perechodnik idzie jeszcze dalej w radykalizmie autoanalizy, czyniąc siebie samego przedm iotem okrutnej wiwisekcji. Już na początku, w przed­ mowie, w znamienny sposób kwalifikuje swój pamiętnik:

W łaściwie jest to spow iedź z mego żywota, spowiedź szczera i prawdziwa. [ ...] Proszę [ ...] traktować ten pamiętnik jako spow iedź przedśmiertną. [5]

Wszystko, co następuje dalej, jest wypełnieniem tej zapowiedzi. Obcujemy więc z tekstem, którem u autor nadał najzupełniej świadomie postać wyznania szczególnego rodzaju. W pisana w tekst sytuacja wyznania zorganizowana jest

5 Tak nazywano przedsiębiorstwa niemieckie w getcie, zatrudniające ludność żydow ską i produkujące na potrzeby wojska. W czasie wielkiej akcji likwidacyjnej praca w szopach miała chronić przed wywiezieniem, jednak wkrótce i tam zaczęto przeprowadzać brutalne selekcje.

(9)

90 JAC EK LEOCIAK

wokół czasownika „spowiadać się”. Rozważmy więc znaczenie akt u mowy, jaki ów czasownik im plikuje6.

Spowiadający się czuje wewnętrzny przymus, aby powiedzieć o sobie coś złego, a co jednocześnie jest głęboką prawdą, której nie może już dłużej skrywać. Pragnienie wyznania praw dy jest silniejsze niż chęć ukrycia zła. Ów przymus może mieć naturę religijną, m oralną bądź czysto psychologiczną, kiedy wewnętrzny impuls zmusza człowieka do wyjawienia całej prawdy 0 sobie, nawet jeśli są w niej również ciemne strony. Areligijna motywacja spowiedzi ma miejsce właśnie w przypadku Perechodnika, który stwierdza: „gdybym wierzył w Boga, Raj, Piekło, w nagrodę czy karę pośm iertną, w ogóle bym nie pisał” (5).

Spowiedź Perechodnika jest przejmująca w swej konsekwencji. Opis osobistego cierpienia wymyka się z tonacji skargi, prow adząc do granic samooskarżenia i sam opotępienia. A utor rzeczywiście pragnie odsłonić całą prawdę o sobie i o świecie. Tę prawdę, jak ą ujrzał podczas likwidacji otwockiego getta, kiedy jak o żydowski policjant sam odstaw ił własną żonę 1 córeczkę do wagonu zmierzającego ku Treblince. Tę prawdę przyniósł ze sobą do kryjówki w aryjskiej części m iasta i z nią zginął, spalony w bunkrze już po kapitulacji pow stania warszawskiego. Był świadkiem i przenikliwym obser­ watorem holokaustu. Był jego ofiarą, ale także i katem, wprzęgniętym w tryby machiny zagłady. W pam iętniku spowiada się z tego tragicznego doświad­ czenia.

W nocy przed egzekucją my, policjanci żydowscy, pilnowaliśm y naszych żydowskich współbraci. W iedzieliśmy, że nazajutrz rano zostaną zastrzeleni, zresztą skazańcy też o tym wiedzieli. [79]

W szyscy chcieli uciekać. Pewnie z psychologicznego punktu widzenia było to zjawisko zupełnie zrozumiałe, ale my mieliśmy inny, własny punkt widzenia. C o mieliśmy bowiem robić my, biedne ofiary własnej podłości? Zezw alać im na próby ucieczki? Skazane były z góry na niepowodzenie, a dla nas oznaczało to wyrok śmierci. [8 2 ]

Najgorsza godzina przychodziła wtedy, kiedy musiałem w espół z kolegam i przeciw­ działać chęci ratowania się innych Żydów . Gorzej już być nie m ogło, czułem jak serce rwało mi się na strzępy. [83]

Podm iot pam iętnikarskiej spowiedzi jest dwuznaczny m oralnie i nie zamierza tego tonow ać ani zamazywać. W tym tkwi siła świadectwa Perechod­ nika. Opisuje on psychiczne katusze, jakie przynosi cierpienie zmieszane z poczuciem winy, krzywda w połączeniu ze wstydem, bezsilnością i apatią. Ukazuje ból, którego doznaje sam i który sprawia innym. Rejestruje porażają­ cą świadomość własnego współudziału w zbrodni. Nie oczekuje przy tym wybaczenia, zrozumienia. Apeluje raczej o zemstę: „O jedno tylko proszę: wykonajcie wiernie mój testam ent zemsty” (219). Nie oszczędza siebie ani nikogo dookoła. K onstatuje destrukcję dotychczasowego świata wartości — karastrofę religii, bankructw o norm moralnych, rozpad więzów rodzinnych, społecznych. Mówi niejako „z góry samego siebie ruin” — by posłużyć się frazą N orw ida — i kreśli obraz spustoszenia.

Perechodnik postanow ił opisać siebie, zrozumieć to, co się stało z nim, z jego narodem , ze światem. Zgłębić doświadczenie, jakie zgotow ał mu los.

6 Opieram się na parafrazie semantycznej i komentarzu do hasła Confess w: A. W ie r z b i c k a ,

(10)

M IĘD ZY OSOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 91

M iał odwagę odbyć tę poznawczą podróż do końca, nie zatrzym ując się w pół drogi, nie zadowalając się półprawdam i. Postawił siebie w sytuacji spowiedzi przedśmiertnej — czyli szczerości absolutnej, kiedy człowiek w obliczu rzeczy ostatecznych ma ujrzeć, kim jest napraw dę — i sprostał jej. W swojej spowiedzi dochodzi do kresu, do zamilknięcia: „pisać już więcej nie mogę. Czuję się zbyt winny” (209).

L i s t y Ż y d ó w z P ł o ń s k a

O drębna odm iana tekstu, w którym dyskurs jest silnie spersonalizowany, nastawiony na wypowiedzenie prywatności, intymności, to list. A bstrahuję tu od całej gatunkowej tradycji epistolografii, sądzę bowiem, że w tych listach, nad którym i chciałbym się zastanowić, nie odgrywa ona wielkiej roli. Chodzi 0 skrawki papieru wyrzucone z wagonu jadącego do obozu zagłady. W ciągu listopada i grudnia 1942 zostało zlikwidowane getto w Płońsku, a zgromadzeni tam Żydzi wywiezieni do Oświęcimia. Z transportu zdołano wyrzucić listy, adresowane do krewnych i znajomych z warszawskiego getta. Nie wiadomo, jakim i drogam i dotarły one do Ringelbluma, który sporządził ich odpisy

1 włączył do Archiwum G etta Warszawskiego. W ydano te teksty w tomie pt. Archiwum Ringelbluma. N a ich przykładach obserwować można, w jaki sposób w szczątkowej formie listu zapisana została prywatność w sytuacji ostatecznej, in articulo mortis.

List jest szczególnym skupieniem słów. Są to słowa intymne, bo prze­ znaczone dla tej jednej, jedynej osoby, do której się pisze. Są to słowa ulotne, gdyż ta osobliwa rozm owa intym na między nadawcą a adresatem spisana jest na kartce papieru i niesiona — najzupełniej dosłownie — z jednego miejsca na drugie. Są to słowa ulotne również dlatego, że zanurzone w ulotności chwili, w jakiej je pisano. O dnoszą się do sytuacji i okoliczności znanych często tylko adresatowi i nadawcy. Zatem tylko w tym kontekście są zrozumiałe, tylko dla tego kontekstu istotne.

Słowa listu są ulotne również w tym sensie, w jakim za pom ocą metafory lotu daje się ogarnąć nadzieja. List osadzony jest bowiem na fundamencie nadziei. Ten, kto wie, że jego list nie ma szans dotarcia do adresata — nie pisze. Nadzieja kom unikacyjna jest więc warunkiem koniecznym, aby pusta kartka papieru zapełniała się pismem. I choć niejeden list nigdy nie został przez adresata przeczytany, to bez tak pojętej nadziei żaden list nie mógłby w ogóle powstać.

Jeśli ktoś w grudniu 1942, jadąc w bydlęcym wagonie do Oświęcimia, pisze do kogoś mieszkającego w getcie warszawskim i wyrzuca ten list po prostu w przestrzeń — to tak, jakby wierzył, że uda mu się przez zakratow ane okienko dosięgnąć rozgwieżdżonego nieba.

W końcu r. 1942 getto m ało przypom inało Żydowską Dzielnicę Miesz­ kaniow ą sprzed 22 VII tego roku, kiedy to rozpoczęła się wielka akcja likwidacyjna. Ci, którzy pozostali, nie mieszkali już w swoich domach. Ostatecznie skoszarowano wszystkich z num erkam i życia na zamkniętym terenie szopów i w przydzielonych blokach. „Dzicy” czy też „nielegalni” ukrywali się. Siłą rzeczy nikt nie mógł już mieć żadnego swojego adresu.

(11)

92 JACEK LEOCIAK

Miła, Niska, M uranow ska, Nalewki — były najgęściej zaludnionym i uli­ cami getta szczątkowego. Wszystkie listy, jakie ocalały z tran spo rtu płońskich Żydów, adresowane są właśnie tam : Nalewki 47 m. 19; N iska 6; M iła 46; M uranow ska 40 m. 35. Fizyczne istnienie adresata było w tam tym czasie iluzoryczne. Iluzoryczna była też możliwość dostarczenia listu owemu iluzo­ rycznie istniejącemu adresatowi.

Od 15 I 1941 działalność poczty w getcie podlegała Gminie. N a początku wielkiej akcji likwidacyjnej Niemcy wprowadzili tzw. „Postsperre” — zakaz łączności pocztowej ze światem zewnętrznym. Po tygodniu zmienili roz­ porządzenie, pozwalając na jednokierunkow y ruch pocztowy. W olno było rozprow adzać przesyłki nadchodzące do getta. Z terenu getta żadna poczta wyjść nie mogła. W czasie trw ania wysiedlenia około 400 żydowskich listo­ noszy nieprzerwanie roznosiło listy. Krążyli po ulicach w czapkach z pom arań­ czowym otokiem. Te czapki miały ich chronić przed schwytaniem. Umschlag- platzu uniknął co dziesiąty.

O czym mówią listy płońskich Żydów? Co chcieli przekazać swoim krewnym ci, którzy jechali prosto do Oświęcimia? Jak się w takiej sytuacji pisze list?

16 XII 1942 na stacji kolejowej W arszaw a-Praga wyrzuciła Łaja ze swego wagonu list do L. Przygody, zamieszkałego przy ul. Miłej 46. D om ten stał jeszcze, choć za 5 miesięcy wraz z całą M iłą obrócił się w gruzy. Ale tego Łaja wiedzieć nie mogła. Nie wiedziała przecież, co za dzień czy godzinę stanie się z nią samą. Pisała więc:

Będąc na przystanku Praga kreślę do W as kilka słów. Jedziemy nie w iadom o dokąd. Bądź zdrów!

Łaja [197]

Inny list nosi nagłówek: „Płońsk 16/ XI I — 42”. N adaw ca jest nieznany. Z treści listu wynika, że napisano go tuż po załadowaniu transportu, kiedy pociąg dopiero co ruszył.

Jest rano. Jesteśmy w wagonie z całą rodziną. W yjeżdżamy w ostatnią drogę. Płońsk jest oczyszczony. Proszę wejść do Baumów, N iska 6, i im oddać ukłony. [196]

Łaja nie wiedziała, dokąd jedzie. Czy ten, kto napisał „wyjeżdżamy w ostatnią drogę”, wiedział?

Jedyny z płońskich listów, jaki nie został wyrzucony z wagonu, to list Diny i Sali do siostry Rózi w getcie warszawskim, datow any 14 XII 1942. Nie ustalono, w jaki sposób trafił do getta. M owa w nim m.in. o „ostatniej karcie”.

Jak nam się zdaje, piszemy już ostatnią kartę. W środę o godzinie 5 nad ranem ruszamy wszyscy. Przed nami przygotow ane leżą już skromne nasze bagaże, a na dw orcu czekają już na nas wagony. Strasznie sm utno na duszy na samą myśl, że tylko tę jedną noc jeszcze prześpimy w dom u, a jutro już na tułaczkę w świat. K to wie dokąd i gdzie nas los zaprowadzi, trudno sobie w ogóle wyobrazić nasze życie, co nas czeka i będzie. [193]

Czyżby „ostatnia k arta” nie była tu metaforą życia zbliżającego się nieuchronnie do kresu, tylko ostatnią k artką listu, który trzeba ju ż kończyć, bo późna noc, a ju tro z samego rana w yjazd... „na tułaczkę w świat” ?

Pożegnanie z siostrą jest wezwaniem do stoickiego pogodzenia się z losem, ale nie do porzucenia nadziei. Naw et najbardziej przerażająca rzeczywistość nie gasi irracjonalnej wiary w przetrwanie. Bo chociaż nie sposób przewidzieć,

(12)

M IĘD ZY O SOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 93 co czeka skazanych, absolutnie niewyobrażalne zdaje się być tylko jedno — zagłada. O statni list do siostry w getcie staje się zatem przesłaniem nadziei, wbrew wszystkiemu i pom im o wszystko.

Żegnaj więc, najdroższa. Wiem, że trudno będzie Ci się pogodzić z myślą, że nas już straciłaś, ale cóż my m ożem y zrobić. Tak chce los i tak musi być. Żegnam Cię, m ocno Cię do sw ego serca tulę. O byśm y się jeszcze zobaczyły.

[ ...] G dziekolw iek będziemy, myśli nasze zawsze będą przy Tobie, najdroższa nasza. [ ...] Bądź zdrowa, jedyna nasza! Wierzymy, że będziemy żyły i że się jeszcze zobaczym y! [193]

Podobnie zdaje się myśleć Gitla, która podczas postoju transportu w Częs­ tochowie wyrzuca list adresowany na M uranow ską 40 m. 35. N a karcie z adresem napis: „Jesteśmy już drugi dzień w drodze”. N a odwrocie, wraz z datą „ 1 7 / X I I / —42”, następujący tekst:

Drodzy M oi!

Jesteśmy obecnie przejazdem w Częstochow ie, więc kreślę do W as kilka słów. Przejechali­ śmy także Warszawę, jedziemy do pracy. Bądźcie dobrej myśli. N ow ego adresu Wam nie podaję, gdyż nie mam go jeszcze.

Żegnajcie i całuję, W asza

G itla [1 9 8 ]

M ożna się zastanawiać, na ile G itla wierzyła w to, co pisała. Czy nadzieja była tu tylko figurą retoryki epistolarnej, pocieszeniem dla krewnych? Czy też autoterapią? Objawem naiwności czy też tzw. białym kłamstwem, z jakim zwraca się lekarz do śmiertelnie chorego?

Jeszcze trudniej odgadnąć intencje Dawida, który napisał kartkę datow aną „Legionowo, 15 grudnia 1942”, zaadresow aną „W-wa, Nalewki 47/19”, z d o ­ piskiem przy adresie: „Proszę wrzucić do skrzynki przez grzeczność”. I jeszcze jeden dopisek: „dopłata 18 gr”. O to treść:

D ziś wyruszyliśmy z Płońska, cała nasza rodzina i wszystkie Żydy wyjechali. Bądź przytomna, bo jedziem y na wesele.

D o widzenia D aw id [194]

Dawid używa konwencjonalnej formuły, jak ą stosuje się przy nadaw aniu korespondencji, której dostarczenie będzie wymagało, prócz pracy poczty i listonosza, czyjejś przysługi. Skrupulatnie odnotowuje też, ile adresat musi dopłacić przy doręczeniu, aby zrekom pensować brak znaczka. Tak dokładnie i fachowo zaadresowany list wyrzuca następnie z wagonu, który wiezie go do Oświęcimia.

Jest to najbardziej niepokojący tekst z całej sekwencji płońskich listów. N a tle przekazywanych adresatom informacji o celu podróży: „ruszamy [...] na tułaczkę w świat”, „wyjeżdżamy w ostatnią drogę”, Jedziem y nie wia­ dom o dokąd”, „jedziemy do pracy” — ta, któ rą podaje Dawid, wydaje się zupełnie absurdalna: Jedziem y na wesele”. Co to może znaczyć? Szyder­ czą ironię? M akabryczny żart? Zaszyfrowane ostrzeżenie? Jeśli już zdecydo­ wał się coś napisać, jeśli zdobył kartkę i ołówek i w zatłoczonym wagonie nabazgrał te parę słów, jeśli odważył się wyrzucić ten list — to dlaczego napisał właśnie to?

Mniej więcej wiemy, co działo się później z Dawidem. Znam y technologię uśmiercania, którą wobec niego zastosowano. M ożemy sobie wyobrazić wszystkie etapy procesu, jakiem u poddano jego ciało. Nie wiemy tylko —

(13)

94 JA C E K LEOCIA K

i nigdy już się nie dowiemy — dlaczego wtedy, w wagonie jadącym do Oświęcimia, napisał: „Bądź przytom na, bo jedziemy na wesele”.

Tajemnica, jak a niepokoi nas w liście Dawida, wskazuje jednocześnie na fenomen indywidualnego, prywatnego świadectwa. Nieoszacowany jest walor takiego okrucha czyjegoś losu — okrucha cudem trafiającego do naszych rąk. Moc takiego świadectwa przejawia się właśnie w tym, co w nim nieprzekła- dalne, nie do wyjaśnienia i nie do odgadnięcia. Co nie poddaje się stan ­ daryzacji, uogólnieniu, wymyka się statystyce. Jest ono, jak kamień, konkretne i nieprzenikliwe. List D aw ida pozostanie dla nas tajemnicą. Niepokój, jaki w nas zasiewa ten list, odsłania szczelinę, przez którą zdaje się przeświecać jakaś część praw dy o zagładzie.

2

O bszar tekstów, w których obserwujemy takie czy inne kierunki o d ­ chodzenia od dyskursu spersonalizowanego, jest bardziej zróżnicowany niż ten, w którym dom inuje strategia m ówienia w pierwszej osobie. Te różnorodne przejawy depersonalizacji dyskursu m ają wspólną podstawę. Jest nią prze­ świadczenie, form ułowane przez autorów wprost bądź zawarte implicite w spo­ sobie konstruow ania samego tekstu, że znaleźli się oto w sytuacji absolutnie wyjątkowej, narzucającej im — ludziom prywatnym i zwyczajnym — misję nadzwyczajną. N a pierwszym planie nie może się zatem znaleźć los osoby piszącej, lecz los zbiorowości. W ażne jest bowiem nie tyle to, co przeżywam ,ja ”, co dotknęło mnie osobiście, ile to, co dzieje się z nami wszystkimi, co dzieje się wokół.

Ta ponadjednostkow a perspektywa jest również widoczna w dyskursie spersonalizowanym. N a rra to r pierwszoosobowy może ją zarysować, jest prze­ cież zdolny do uogólnień, do ujęć panoram icznych i do opisywania scen zbiorowych, do prób przekroczenia osobistego doświadczenia i spojrzenia na całość. Ludwik Hirszfeld czy Calel Perechodnik — każdy na swój sposób — prezentują ogólne oceny ludzkości uwikłanej w wojnę, refleksje dotyczące sensu historii, samego doświadczenia zagłady. Abraham Lewin wyraża nie tylko własny lęk i ból, wypowiada także cierpienie zbiorowości, w jego głosie słychać bojaźń i drżenie całej wspólnoty.

Dla wielu autorów narracja pierwszoosobowa okazuje się jednak niewy­ starczająca. Chcą porzucić jednostkow ą, a więc ograniczoną, perspektywę. Chcą uwolnić się od bezpośrednich uwikłań w relacjonowaną rzeczywistość i spojrzeć na nią z pewnego dystansu. Interesują ich bowiem przede wszystkim procesy historyczne, społeczne, gospodarcze, funkcjonowanie instytucji p u ­ blicznych w w arunkach terroru i okupacji, interesują ich przeobrażenia norm i wartości organizujących życie w spólnoty poddanej eksterminacji, m echaniz­ my sam oobrony i o poru zbiorowego. Realizacji tych celów najlepiej zdaje się służyć model narracji trzecioosobowej. A utor wyręcza się narratorem nieupo- staciowanym, samego siebie usuwając w cień. Dystans, o który zabiega, wpisany jest już w sam ą konstrukcję aktu opowiadania. Opowiadacz zostaje ukryty, a opow iadany świat — wyeksponowany.

Bezosobowa prezentacja świata zakłada inną postawę poznawczą niż prezentacja dokonyw ana przez konkretny podm iot w tym świecie umiesz­

(14)

M IĘD ZY O SOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO B EM O PO W IA D A N IA 95 czony. Pozbaw iona jest jakiegoś określonego punktu widzenia przywiązanego do postaci, od czego n arrato r pierwszoosobowy uciec nie może. Podm iot tak usytuow any staje się medium przezroczystym, czyli nie przesłania sobą świata, porządkuje go tylko. Jest czymś w rodzaju „n arratora wszechwiedzącego”. Świat przez takiego n arrato ra prezentowany zyskuje walor obiektywności. K om entarze i oceny przekazywane są również jak o praw dy obiektywne, a nie subiektywne sądy. Takie usytuowanie podm iotu mówiącego namaszcza go zatem swoistym autorytetem . Ufundowany jest on na przeświadczeniu, iż za posługującym się taką konwencją narracyjną podm iotem stoi jakiś obow iązu­ jący system poglądów, kryteriów oceny i norm rozumienia. K rótko mówiąc — że jest on wyrazicielem prawdy obiektyw nej7.

Zdepersonalizowany n arrator, rejestrujący potok obrazów, analizujący chłodno i fachowo splot przeróżnych zagadnień, przytaczający dane liczbowe, formułujący wnioski i oceny, przybiera charakter unoszącego się nad światem obserw atora. W ykracza poza ograniczony horyzont jednostki, aby widzieć więcej i więcej wiedzieć. Jego głos staje się głosem zbiorowości, przem awiają­ cym z głębi czasu teraźniejszego ku przyszłości. T aka postaw a kryje w sobie optymistyczne przekonanie, iż fundam enty cywilizacji, ciągłość historii, łańcuch więzi generacyjnych — choć śmiertelnie zagrożone — nie zostały jednak definitywnie rozerwane. Ten, kto mówi w imieniu skazanych na zagładę i zwraca się z przestrogą do obywateli wolnego świata, którzy kiedyś nadejdą, zakłada, iż taka kom unikacja jest w ogóle możliwa. Zdepersonalizowany n arrator kieruje swoje przesłanie ku równie zdepersonalizowanej ludzkości, do bezosobowo pojętych przyszłych pokoleń, a szczególnie do fachowców i spe­ cjalistów — historyków, sędziów, moralistów. Dla nich to przede wszystkim gromadzi m ateriał do analizy, przygotowuje m ateriał dowodowy. Wierzy bowiem w trwałość instytucji i zdobyczy cywilizacyjnych, jakim i są prawo, sprawiedliwość, sądy.

N a rra to r osobowy apeluje do osób, oddziałuje na emocje, bo objawia emocje. Siłę, k tóra pozwala mu pisać, stanowi wiara w przetrwanie pojedyn­ czego człowieka, ale ono nie jest zawsze jednoznaczne ze zwycięstwem ludzkości i triumfem sprawiedliwości. Czasami więc apel do przyszłego czytelnika, który odnajdzie kiedyś pod gruzami osobiste świadectwo autora — niczym list w butelce wyłowiony z m orza — przybiera postać krzyku kierowanego w niewiadome. Ten krzyk ma wzywać do zemsty, ma niepokoić i dręczyć. Adresat tak pojmowanego pisania to przedstawiciel świata po potopie. A utor niejednokrotnie wątpi, czy będzie on w stanie przyjąć świa­ dectwo: czy zrozumie, czy uwierzy w to, co czyta?

Te dwie zrekonstruow ane postawy podm iotu mówiącego oraz odpow iada­ jące im wizerunki adresatów nie dadzą się ściśle i symetrycznie przyporząd­ kować do dwóch omawianych tu typów dyskursu. M ogą występować w

jed-7 O kwestii autorytetu narratora w szechwiedzącego w pow ieści realistycznej i prawdy w powieści zob. M. G ł o w i ń s k i : Powieść i au torytety. W: Porządek, chaos, znaczenie. Szkice

0 powieści współczesnej. W arszawa 1968; Powieść i prawda. W: G ry powieściowe. Szkice z teorii 1 historii form narracyjnych. W arszawa 1979. „Narrator w szechw iedzący” w literaturze dokumentu

osobistego z warszawskiego getta ma wszakże jedną — ale zasadniczą — ułom ność: tak naprawdę nie wie, jak to się w szystko skończy i jaki będzie los jego sam ego.

(15)

96 JACEK LEOCIAK

nym bądź w drugim porządku, nasycając np. pesymizmem kom unikicyjnym zobiektywizowaną narrację trzecioosobową, a z kolei n arrato ra osobowego obdarzając wiarą w trwałość ładu świata i zwycięstwo międzyludzkiej solidar­ ności. W ten sposób przejawia się stałe napięcie między dyskursem sperso­ nalizowanym i zdepersonalizowanym.

H o r o w i t z — S z n a p m a n — P u t e r m a n

Liczący blisko 250 stronic maszynopisu tekst pt. Przesiedlenie w zaświaty sygnowany jest inicjałami B. H., które praw dopodobnie należą do Beniamina H orow itza8. Był on kierownikiem jednego z wydziałów Z akładu Zaopatrzenia Gminy, a także działał w Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Wykazuje bardzo dobrą orientację w społecznym, administracyjnym i gospodarczym życiu getta. Odznacza się dużą kom petencją w zakresie problem atyki prawnej i ekonomiczno-handlowej. Świadczy o tym np. ciekawa analiza działalności poborców podatkow ych i sekwestratorów czy ukazanie wielopiętrowego syste­ mu czerpania nielegalnych zysków. Słowem, autor jest fachowcem. M i dostęp do wielu źródeł informacji, wgląd w funkcjonowanie wielu instytucji, zna wszystkich najważniejszych oficjeli getta. Ta wiedza i profesjonalizm dają mu ogrom ną przewagę nad przeciętnym mieszkańcem dzielnicy zamkniętej. A utor stara się ze swojej uprzywilejowanej pozycji objąć panoram icznym spojrze­ niem cały dostępny mu w doświadczeniu okres okupacji. Chce przedstawić nie tylko opis faktów, lecz także dokonać wstępnej problematyzacji poruszanych zagadnień.

Horowitz sam kwalifikuje swój tekst jako reportaż i deklaruje następujący zamysł kompozycyjny:

Reportaż niniejszy ma na celu ujawnienie tych materiałów, jakie autorowi były dostępne, oraz osobistych jego dośw iadczeń i obserwacji w latach 1939— 1944. Ze względów technicz­ nych treść rozpada się na trzy działy: a) stosunek N iem ców do Żydów ; b) stosunek wzajemny Polaków i Żydów ; c) przeżycia wewnętrzne społeczeństwa żydow skiego. [ ...] Poruszenie wszystkich trzech aspektów wydarzeń przy jednoczesnym utrzymaniu ścisłego porządku chronologicznego wydaw ało się niecelowe, gdyż zaciem niłoby znaczenie każdego poszczegól­ nego zagadnienia. Przy om ów ieniu oddzielnym każdego z nich nie udało się jednak uniknąć naw rotów i drobnych powtórzeń. [8]

M amy ti> więc do czynienia z tekstem o przemyślanej konstrukcji oraz z autorem charakteryzującym się wysokim stopniem samoświadomości pisar­ skiej. N adając swemu „reportażow i” układ chronologiczno-merytoryczny, H orowitz wybiera najstosowniejszy do zrealizowania takiej formuły sposób narracji. Podm iot mówiący ginie z pola widzenia. N arracja jest zobiekty­ wizowana, prow adzona często suchym, urzędowym stylem, wypranym z em o­ cji. W pam iętniku dom inuje czas społeczny, historyczny (przedstawienie historii Żydów warszawskich pod okupacją), a nie czas prywatny, czas wydarzeń osobistych. M ało jest też ujawnianych wprost refleksji osobistych.

8 W taki — hipotetyczny — sposób inicjały autora rozwiązuje karta informacyjna jednostki archiwalnej z zespołu Pamiętniki, sygn. 121, w Archiwum Ż ydow skiego Instytutu Historycznego. M. G r y n b e r g natom iast w regestach do pam iętników nie objętych opracow anym przez siebie wyborem (Pamiętniki z g etta warszawskiego. Fragmenty i regesty. W arszawa 1988, s. 366) pozostaw ia inicjały jako nie rozszyfrowane.

(16)

W arto jeszcze zwrócić uwagę na losy samego tekstu i wpływ, jaki wywrzeć musiały na ewolucje jego kształtu. „Reportaż” Horowitza, pisany w konspiracji na bieżąco, w pierwszej wersji zaginął. A utor napisał go ponownie w lipcu 1944, już z pamięci, ale jeszcze w ukryciu. Ta wersja również zachowała się tylko częściowo i autor po raz drugi (prawdopodobnie w Lublinie w 1945) odtw arza część tekstu i uzupełnia go o wiadomości zdobyte już po wyzwoleniu. W roku 1946 tekst adiustował (w maszynopisie widoczne są skreślenia, skróty, popraw ki stylistyczne) i opatrzył przypisami Władysław Pawlak, najwyraźniej na potrzeby wydawnicze. N a rękopisowej karcie tytułowej zanotow ano bo­ wiem: Spółdzielnia Wydawnicza „W iedza” 1947. Tekst opatrzony został krótkim wstępem, datow anym „W-wa, czerwiec 1946”. Jest też pieczęć cenzury zezwalająca na składanie i druk. W tekście liczne ślady cenzorskiego ołówka.

Przesiedlenie w zaświaty nie zostało jednak wydane.

Wersja, która dotrw ała do naszych czasów, jest więc swoistym palimpsestem. Odcisnęły się na niej nie tylko ślady kilku okresów pisania, lecz także redakcyjnych adiustacji, a nawet ingerencji cenzury. Kolejne fazy przeobrażeń, uzupełnień, przeredagowań jeszcze bardziej osłabiają spontaniczność zapisu, i tak już z założenia przecież chłodnego, wyzbytego emocji i zdystansowanego wobec relacjonowanego świata.

O Stanisławie Sznapmanie, którego ocalały pam iętnik przekazali po wojnie do Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego Helena Boguszewska i Jerzy K ornacki, praktycznie nic nie wiadomo. Sam tekst również niczego w tej materii nie wyjaśnia, gdyż autor program owo usuwa się w cień, nie pisze o sobie. Wiemy jedynie, że przebywał w getcie do lipca 1943, a następnie przedostał się na stronę aryjską, gdzie zginął w nie ustalonych okolicznościach. Tytuł, jaki nadał swemu tekstowi — Dziennik z getta — mylnie sugeruje, iż jest to sporządzany na bieżąco zapis diarysty. W rzeczywistości Sznapman zaczął pisać dopiero w ukryciu po stronie aryjskiej, zaznaczając dystans czasowy wobec relacjonowanych zdarzeń. Nie prowadził notatek dziennych, lecz snuł rozważania i wspomnienia, przyjmując bardzo wyraźnie perspektywę ponad- jednostkow ą. Prywatność autora jest zredukow ana niemal do zera i pod­ porządkow ana sferze publicznej i czasowi publicznemu. Swoim spojrzeniem chce on ogarnąć całość, a narracji nadać ton zobiektywizowany, uogólniający, łączący refleksje z rejestracją faktów.

Jest to zatem pam iętnik poświęcony zbiorowości, a nie osobie autora, który los tej zbiorowości dzieli i opisuje. N a rra to r stara się być neutralnym obserw a­ torem, przedstawiającym i kom entującym wydarzenia, których był świadkiem. Stąd zapewne bardzo dużo bezosobowych form narracyjnych9. O bok nich pojawia się także zbiorowe „my” — inny rodzaj ucieczki od narracji personal­ nej. Mówienie w pierwszej osobie liczby mnogiej jest manifestacją wspólnoty losu. Stanowi też dla autora pośredni sposób wyrażania silnych emocji, które on zazwyczaj konsekwentnie ukrywa, nie pozwala sobie na ich ujawnianie:

Nadzieja zaczyna wstępow ać w nasze serca. M oże jednak doczekam y cudu. Tak bardzo pragnęlibyśmy przetrwać i zobaczyć pogrom bestii. [138]

M IĘD ZY OSO BO W Y M A BEZOSOBOW YM SPO SO BEM O PO W IA D A N IA 97

9 Np.: „Ludność odetchnęła. Zaczęło się w ychodzić na ulice i oglądać spustoszenia” (21); „Ludzi lokow an o na wozach i odw ożon o na tak zwany »U m sch lagp latz«. Tam ładow ano do w agonów tow arow ych [ . . . ] ” (92).

(17)

98 JACEK LEOCIAK

Charakterystycznym rysem pam iętnika Sznapm ana jest wpleciona w n a rra ­ cję głęboko pesymistyczna refleksja o naturze ludzkiej i historii. Sytuacja zagłady obnaża w człowieku egoizm, odziera z uczuć wyższych, degraduje. H istoria natom iast nie odda sprawiedliwości ani ofiarom, ani katom . Praw da o zagładzie będzie przedmiotem manipulacji, zbrodniarze zaś wymkną się sprawiedliwości, będą wybielani. Za zrabow ane pieniądze m ordercy kupią sobie gdzieś w ciepłych krajach Ameryki Południowej bezpieczny azyl. Te gorzkie, gryzącym sarkazmem przesiąknięte słowa pisał człowiek, którem u nie było dane obserwować, jak spełnia się po wojnie jego czarne proroctwo.

Samuel Puterm an, funcjonariusz Służby Porządkow ej w getcie, stosuje w swoim pam iętniku zabiegi charakterystyczne dla powieści klasycznego realizmu. K onstruuje trzecioosobowego, wszechwiedzącego narratora, którego opowieść o getcie toczy się w wielu odsłonach. W sposób przemyślany skom ponow ane sceny, z plastycznie zarysowanymi postaciam i i dialogami, mają swoją wewnętrzną dram aturgię. Ich kształt zdradza obycie z warsztatem literackim. A utor świadomy jest funkcji oszczędnego opisu, krótkiego i w yra­ zistego dialogu. Potrafi zatrzym ać się na jakim ś szczególe, zastosować w od­ powiednim miejscu niedomówienie, zamilknięcie albo ekspresyjny wykrzyknik. Jak przystało na n arrato ra wszechwiedzącego, odtw arza i relacjonuje tok myśli swoich bohaterów.

Puterm an posiada rozległą wiedzę o realiach i postaciach getta. Odznacza się ostrością widzenia, szczególnie umiejętnością szkicowania wyrazistych portretów . D ba o dokładne osadzenie opowiadanych zdarzeń w czasie i prze­ strzeni, o odtworzenie wiernej topografii. Tak oto otrzymujemy udram atyzo- wany wizerunek dzielnicy zamkniętej, w wielu miejscach przypom inający fabularyzowany reportaż. Reporter pozostaje głęboko ukryty za przedstaw ianą rzeczywistością.

Przyjrzyjmy się bliżej scenie, która stanowi jeden z punktów kulm inacyj­ nych owego udram atyzowanego reportażu. O to 22 VII 1942 do gabinetu prezesa Gminy, Czerniakowa, wkraczają Sturm bannführer SS Höfle — d o ­ wódca przybyłej właśnie do Warszawy z Lublina Vernichtungskom m ando, U ntersturm führer SS Brandt — referent do spraw żydowskich w warszawskim gestapo i Oberscharführer Mende. K om unikują prezesowi rozkaz o wysiedle­ niu i przedkładają do podpisu stosowne obwieszczenie. Jesteśmy świadkami wydarzenia, którego nikt prócz czterech jego uczestników nie mógł widzieć. N arrato r prezentuje miejsce akcji, zachowanie postaci, zwraca uwagę na charakterystyczne szczegóły, buduje atmosferę.

Chwilę panow ała niczym nie zm ącona cisza, lipcow e słońce świeciło przez w itraże10, kładąc tęczow o barwne plamy na ściany gabinetu. [ ...] Brandt kołysał m iarowym ruchem błyszczącym butem, uderzając do taktu białym rulonem papieru. Prezes zastygł w bezruchu. M ózg ukryty za wysokim czołem pracował intensywnie. [90]

10 Szczegół dotyczący witraży zdradza znakom itą znajom ość realiów. Czerniaków rzeczy­ wiście zam ów ił do okien sw ojego gabinetu witraże, przedstawiające sceny biblijne. W ykonał je artysta Józef Śliwniak na początku lutego 1942. Czerniaków był z nich bardzo zadow olony: „W ypadły bardzo pięknie” — pisał 4 II 1942 (249), a pod datą 12 II 1942 sporządza taką notatkę: „Ładny dzień. Słońce cudow nie reflektuje przez witraże w moim gabinecie” (251). Jest rzeczą niepraw dopodobną, aby Puterman znał te zapiski Czerniakowa, a jednak oba fragmenty o witrażach są w jakiś tajemniczy sposób podobne.

(18)

M IĘD ZY OSOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO B EM O PO W IA D A N IA 99 Śledzimy bieg myśli prezesa, skontrastow any z suchym, imperatywnym tonem przemawiających doń gestapowców. Czerniaków wciąż milczy, ale już wkrótce musi odpowiedzieć. Nieubłaganie zbliża się m om ent podjęcia decyzji. W tym miejscu n arrato r przechodzi wyraźnie na mowę pozornie zależną:

C zerniaków wziął papier i pióro. C oś wewnątrz krzyczało trzymaj się, za wszelką cenę wytrzymaj. Przeklęte serce, jak ono bije. M uszę teraz zacząć mówić. W estchnął głęboko, zaczerpnął tchu i wydobył z siebie, zdaw ało mu się, bardzo spokojny głos. [91]

Cała dram atyczna scena kończy się podaną w lakoniczny sposób infor­ m acją o samobójstwie, z charakterystycznym odnarratorskim kom entarzem oceniającym.

Twarz prezesa była blada, ale uśmiechnięta. W yzwalającym uśmiechem śmierci. Prezes otruł się m aleńkim proszkiem cyjankali. G orące serce inżyniera Adama Czerniakowa, prezesa największej żydowskiej gminy w Europie, przestało bić. [91]

Ten przykład pokazuje sprawność w arsztatu literackiego (wyrafinowany chwyt zastosow ania mowy pozornie zależnej !) oraz skalę efektu artystycznego, do jakiego a u to r świadomie dąży. N aw et kosztem delikatnego retuszowania faktów. Prezes Czerniaków otruł się bowiem w swoim gabinecie nie pierwszego dnia wysiedlenia (a o tym właśnie dniu, o 22 VII 1942, kiedy gestapowcy oficjalnie powiadomili prezesa o rozpoczęciu akcji wysiedleńczej, mówi anali­ zowana scena), ale dzień później. Puterm an myśli jednak w kategoriach dram aturgicznych, czuje się w jakim ś sensie reżyserem relacjonowanej rzeczy­ wistości.

D opiero na samym końcu pamiętnika, już z perspektywy końca wojny, ujawnia się narracyjne ,ja ”. Tym pierwszoosobowym narratorem jest bez wątpienia Puterm an, który dopiero teraz odsłania swą własną twarz. Ukrywał się po stronie aryjskiej. Po powstaniu warszawskim wywieziony do Sachsen­ hausen i O ranienburga, tuż po wyzwoleniu wraca do Warszawy. Jest wreszcie wolny, ale wolność przyszła za późno. W śród gruzów nikt nie czeka. Z całą mocą osobistego wyznania Puterm an wypowiada swój prywatny ból. Zrzuca maskę bezosobowego medium narracyjnego i mówi już tylko od siebie i o sobie:

N ie ma nikogo! A tylu ludzi w około. W róciłem, przeżyłem [ ...] , ale nikogo to nie ucieszyło. Szedłem z biciem serca, walącym, płonącym gorącymi falami krwi. [ ...] Wróciłem na w olność, a tyś na mnie nie czekała przed dom em . N a mój widok nie odjęłaś radośnie rąk od twarzy. Tw oje zielone oczy nie zabłysły szczęściem. Pow itał mnie jeszcze nie wywietrzały <swąd> spalenizny i puste oczod oły zniszczonego dom u. [323]

K u l a — R i n g e l b l u m — L a n d a u

W przedmowie do Kroniki lat wojny i okupacji Ludwika L andaua W itold K ula wyraża się z podziwem o bezosobistym tonie autora tego m onum ental­ nego dzieła. Różne zapiski ocalałe z lat okupacji mają prawie wyłącznie charakter pam iętnikarski, nie zaś kronikarski — twierdzi K ula — myśląc najwyraźniej o manifestacyjnej obecności pierwiastka osobistego w pamiętniku i o ukryciu go w kronice. W źródłach pam iętnikarskich „indywidualne ludzkie przeżycia są motywem głównym”, chociaż — zaznacza auto r przedmowy — „przebija się [tam ] myśl szersza [...]: dać świadectwo prawdzie”. N a tym tle

(19)

100 JACEK LEOCIA K

chodzi chyba z całkowitego braku akcentów osobistych, z pominięcia wszyst­ kiego, co nie ma ogólnego znaczenia” (V).

Pisząc tę przedmowę w grudniu 1960 W itold K ula był już historykiem znanym. Pochwała L andaua jako autora perfekcyjnie przygotowanego źródła do badań historii najnowszej ma tu swoją wymowę. Jest wyrazem przekonań dojrzałego już naukowca. O kazało się jednak, iż on sam był autorem Dziennika

z czasu okupacji, odnalezionego niedawno w jego papierach pośmiertnych.

Dziennik ten daleko odbiega od formuły, którą K ula tak wysoko oceni 20 lat później. O tóż tych kilkadziesiąt stronic osobistych zwierzeń młodego adepta nauki, spisywanych nieregularnie w okupowanej Warszawie, przypom ina szkic do powieści autobiograficznej. N otatki do planow anych prac naukowych, spraw ozdania z lektur, wstępne sformułowania tez i koncepcji, wytyczanie sobie zadań badawczych — wszystko to nie przesłania głęboko introspekcyj- nego charakteru zapisków. Nie są to bynajmniej zapiski bezosobiste. A utor odsłania swój wewnętrzny dram at i to on jest głównym przedm iotem dzien­ nika. Dopiero przez pryzm at owych zmagań diarysty z samym sobą czytelnik patrzy na okupacyjne realia.

najbardziej męczącym i wyczerpującym dla mnie podczas okupacji — zwierza się Kula 23 VII 1942 — jest stały wysiłek psychiczny, na który muszę się zdobyw ać tak bez przerwy, jak bez przerwy m uszę oddychać, a skierowany jest ku dw óm celom : by się nie bać i by nie myśleć o dziejących się okropnościach. [4 6 ]

Jednak próba odgrodzenia się od naporu brutalnej rzeczywistości kończy się porażką. Pod d atą 24 VII 1942 czytamy:

Przeżywam najjaskrawsze zaprzeczenie tego, co wyżej pisałem. N ie m ogę pracować, myśleć, czytać, nawet spać — nie m ogę myśli oderwać od okropności, które się dzieją. [ ...] (Przerywam. N ie m ogę pisać. Idę wiązać buty.) [ 4 8 ] 11

Jest to ostatni zapis dzienny. D iarysta porzuca zatem prowadzenie dzien­ nika dwa dni po rozpoczęciu wysiedlenia w getcie. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że dopraw dy mało brakow ało, a W itold K ula pisałby swój dziennik po tamtej stronie muru. Jego pierwsza żona, N ina z Jabłońskich Kulina, która zm arła w 1943, była pochodzenia żydowskiego. Już w listopadzie 1939 autor staje przed dylematem: „Każą mi decydować wybór między pójściem do getta a uciekaniem na wschód” (12). Ostatecznie postanaw ia zostać po aryjskiej stronie. W kontekście tego wyboru zdanie, na którym urywa się tekst dziennika, nabiera dodatkow ej głębi:

Zdobyć się na jasną, zwartą koncepcję sw ego w łasnego życia — niełatwo. A bez otarcia się o śmierć — chyba nawet niepodobna. [48]

To zdanie potwierdza też ostatecznie indywidualny, osobisty wymiar okupacyjnych zapisków W itolda Kuli, na którym Kronika L andaua wywarła po latach wstrząsające wrażenie właśnie „całkowitym brakiem akcentów osobistych”.

11 Autor pracował jak o magazynier „w jednej z najdziwaczniejszych instytucji w okupowanej Warszawie: w fabryce butów Instytutu Spraw Społecznych” (W. K u la ); „ISS zatrudniał 100 war­ szawskich szewców , a na liście płacy znajdow ało się ponad 50 znakom itych naukow ców i tw órców ” (P. W ó jc ik ). Cyt. z przypisu w Dzienniku czasu okupacji (57). O w o „wiązanie butów ” było więc zajęciem służbowym.

(20)

M IĘD ZY O SOBOW YM A BEZOSOBOW YM SPO SO B EM O PO W IA D A N IA 101

Landau prowadzi swą Kronikę systematycznie i na bieżąco, notuje skrupu­ latnie daty, fakty, opinie. Syntetyzuje własne obserwacje, dostępne mu m ateria­ ły prasowe (oficjalne i konspiracyjne) oraz inne docierające do niego źródła. Napływające informacje stara się poddawać wstępnemu opracowaniu, w czym niewątpliwie pom aga mu ukształtow any przed wojną w arsztat naukowy i wrażliwość zawodowego badacza procesów społecznych i gospodarczych. Porusza się na wielu obszarach: okupow ana W arszawa (w tym getto), G ene­ ralne G ubernatorstw o, ziemie wcielone do Rzeszy i będące pod okupacją sowiecką, światowy teatr wojenny. Ta wieloperspektywiczność obiektywizuje narrację, zmierzającą do dokum entow ania zdarzeń oraz prób ich weryfikacji i interpretacji.

W arto jednak pamiętać, że wielkie dzieło L andaua zaczyna się perspektywą najzupełniej osobistą, prywatnym spojrzeniem na wojnę. Kronikę otwiera zapis opatrzony datam i 30 IX — 17 X 1939. O to jego pierwsze zdania:

N a pamiętnik czasu wojny właściwie trochę za późno Sądzę jednak, że okres, jaki mamy jeszcze przed sobą, wart jest notow ania; obecnie zaś chcę uchwycić wrażenia, jakie pozostały mi z m iesiąca wojny [ ...] . [3]

Następuje obszerna relacja z oblężenia W arszawy — połączenie pasjo­ nującego pam iętnika cywila, który obserwuje działania wojenne i notuje nastroje chwili, z kom petentnym opisem sytuacji politycznej i militarnej. W ten sposób ujawnia się napięcie między osobistym a bezosobistym typem dyskursu. W dalszych partiach Kroniki auto r zdecydowanie wybiera ten drugi.

Kronika getta warszawskiego Em anuela Ringelbluma nie jest już utrzym ana

w tak chłodnym i obiektywistycznym tonie, chociaż autor wznosi się ponad jednostkow ą perspektywę poznawczą. Swoim zainteresowaniem obejmuje krąg znacznie szerszy niż pole jego bezpośredniego doświadczenia — los Żydów na całym terytorium Polski. Oddziela własne obserwacje od rzeczy zasłyszanych, dane zdobyte przez siebie od wiadomości pochodzących z drugiej ręki. Poszczególne segmenty tekstu opatruje często swoistą ram ą m odalną, okreś­ lającą status zawartych tam treści i ich źródło. Raz wskazuje na pewien dystans w stosunku do przekazywanych informacji, podkreślając swoją rolę pośred­ nika, zbieracza: „słyszałem, że” ; „opow iadano mi” ; „mówią, że” ; „opow iadają” ; „podaje się, co następuje”. Innym razem ogranicza się do bezosobowej prezentacji, poprzedzając zapis kwalifikatorem typu: „scena:” ; „obrazek:” czy „taki oto obrazek:”. Po dw ukropku następuje przedstawienie tak zapowiedzia­ nego zdarzenia. Kiedy indziej wyraźnie zaznacza fakt naoczności: „na własne oczy widziałem taki oto obraz:” (307) lub „widziałem taką scenę:” (250).

U derza migawkowość narracji, niesłychana ilość drobnych szczegółów, scenek, obrazów, które niekiedy rozsadzają ramy kronikarskiego zapisu. W miarę upływu czasu Ringelblum pisze coraz bardziej pospiesznie, gorącz­ kowo. Wymogi konspiracji sprawiają, iż Kronika powstaje partiam i. Kolejne cząstki trafiają do Archiwum G etta i zostają natychm iast ukryte. Zapisy są z konieczności fragmentaryczne, nie uporządkow ane, często nie opracow ane redakcyjnie. Zw raca też uwagę niejednorodność stylistyczna. Styl kolokwialny i gwara getta zmieszane są z językiem analizy historycznej. A utor notuje powiedzonka, żarty, przejawy gettowego folkloru. Miejscami stosuje swoisty

Cytaty

Powiązane dokumenty

To grupa, która może przyczynić się do stabilizacji rynku magazynowego dzięki stabilności funkcjonowania i wygenerowaniu dodatkowych efektów finansowych, które będą mogły

6) Uczenie wychowanków samodzielności podczas samodzielne załatwianie spraw urzędowych, szkolnych. Wychowankowie przyjmowani są do DDD na podstawie skierowania Starosty, które

Zlewozmywak najchętniej wybierany przez naszych klientów. Minimalistyczna forma pasująca do każdego stylu

Biuro Prasowe - Rudna - Rynek - Ratusz, 15 minut po dekoracji konferencja prasowa ze zwyciêzc¹ etapu Press Office Rudna the market place the town hall 15 minutes after

W tym kon- tekście warto poruszyć temat dystrybucji filmów w modelu PVOD, który mocno się zmienił przez ostatnie kilka miesięcy.. Premium Video On Demand (PVOD)

(Dz.Urz.Woj.. Rozstrzyga się o sposobie rozpatrzenia uwag do projektu zmiany planu zgodnie z załącznikiem Nr 1 do niniejszej uchwały. Rozstrzyga się o sposobie

Konferencje z dziennikarzami, edukatorami i przewodnikami turystycznymi oraz studyjne wizyty w ośrodkach upamiętniających ofiary Holokaustu były celem wizyty reprezentacji Muzeum

Właśnie wtedy działy się te męskie sprawy między nami - w ciszy, jak na OIOM-ie.. Tylko mężczyźni potrafią tak milczeć - pełnymi zdaniami,