• Nie Znaleziono Wyników

Z pracowni literackiej Aleksandra Fredry

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z pracowni literackiej Aleksandra Fredry"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Pigoń

Z pracowni literackiej Aleksandra

Fredry

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 44/3-4, 270-312

(2)

Z PRACO W NI L IT E R A C K IE J A LEKSA ND RA FREDRY Cicho przeszedł w naszej fredrologii fa k t niepow szedniego zna­ czenia: zaw ieru cha w o jenna 1939 r. w yw iała ze zbiorów p ry w atn y ch i ud o stęp n iła sw obodnem u b ad aniu znaczną część autografów A lek­ sa n d ra F re d ry . I to auto grafów najcenniejszych, przynoszących tek sty jego dzieł kom ediow ych. In w e n ta rz rękopisów B iblioteki Z. N. im. O ssolińskich, m ającej dzisiaj całą tę spuściznę w swej pieczy, w y k a z u je 24 au to grafy, a w nich redakcje, czasem podw ójne, 21 u tw orów d ram atyczn ych F red ry .

B adał je niegdyś H e n ry k Biegeleisen i re z u lta ty b adań n a w e t udostępnił, ale sposób, w jak i to w y k o n a ł1, m usi budzić dzisiaj w iele zastrzeżeń. B adał je później Eugeniusz K ucharski, n iew ątpliw ie w sposób należyty, ale szczegółowego re z u lta tu b adań sw ych nie udostępnił w d ru k u; t. 8 podjętego przezeń w y dan ia zbiorowego

Pism w s z y s tk ic h A leksa n d ra F redry, gdzie m iał się pom ieścić

a p a ra t k ry ty czn y , nie został zrealizow any. T rzeba będzie to zadanie podjąć n a nowo.

W to k u p rac y o k azuje się, że dochow ane a u to g rafy m ieszczą w sobie — w sto p n iu w yższym , niżeśm y m yśleli — i m ogą nam odsłonić n ieje d en szczegół dotyczący pow staw ania dzieł, form ow ania się ich pom ysłów i udoskonalania celności ich artystycznego w yrazu. Mogą w y jaw ić n iejed en se k re t pracow ni literack iej a u to ra Z e m sty , spraw ić ty m sam ym , że plon y jego twórczości, u ję te w aspekcie dynam icznym , o b ejrzane w swoim zasiew ie i w zroście, stan ą się nam bliższe, w szczegółach swoich zrozum ialsze, jaśniejsze.

N otatki poniższe przynoszą trochę pokłosia przygodnie zebranego podczas tak ich w łaśnie b adań n a d au tog rafam i poszczególnych utw o­ rów A le k san d ra F re d ry .

(3)

I. O D W U RED AK CJA CH „P A N A JO W IA L SK IEG O “ 1

S tanisław T arnow ski w p am iętnych swoich prelek cjach w a r­ szaw skich o kom ediach F re d ry przechodząc do om ów ienia Pana Jo­

wialskiego zaczął od stw ierdzenia sądów obiegowych k ursu jący ch

0 ty m utw orze. „Zła kom edia, okropnie d ł u g a . . — oto są pierw sze słow a tej com m unis opinio. Sam p releg ent opinii tej nie zaprzeczył, a słuchaczy p rag n ą ł zainteresow ać kom edią z innego ty tu łu : ocenia­ jąc ją przede w szystkim od strony ideologicznej.

Bo też rzeczywiście zaprzeczyć trudno: „O kropnie d ług a“. D a się to stw ierdzić pro sty m rachunkiem . N ajpierw : jest czteroaktow a. W śród 20 utw orów kom ediow ych pierw szego okresu było takich tylko cztery: P rzyjaciele, D yliżans, Pan Jow ialski i Zem sta. Pod względem ilości aktów dłuższa od nich jest jed n a jedyna: pięcio­ aktow e Ś lu b y panieńskie. Reszta to jedno- i trzyaktów ki. Z cztero- aktow ych Pan Jow ialski, podobnie jak D yliżans, pisany je st — co tu nie bez znaczenia — prozą, gdy Przyjaciele w ierszem trzynasto- a Z em sta ośmiozgłoskowym.

Jak ież teraz m iędzy nim i proporcje ilościowe? Je śli wziąć za podstaw ę w ydanie K ucharskiego i przeliczyć wiersze, to okaże się, że P rzyjaciele m ają ich 1593, D yliżans — 1643, Z em sta — 2009, praw ie tyleż co pięcioaktow e Ś lu b y panieńskie — 2011. Tym czasem w Panu Jo w ia lskim naliczym y ich 3011. Inaczej mówiąc, Przyjaciele 1 D yliżans są praw ie o V2, a Zem sta i Ś lu b y — о Уз krótsze od

Jowialskiego. G dyby ponadto w ziąć pod uw agę form ę: prozaiczną

i w ierszow ą, liczyć słowa, a nie w iersze, okazałoby się niechybnie, że Pan Jow ialski na rozm iar zajm u je ty le co dw ie Z e m sty . Nie m a co m ówić — „okropnie d łu ga“ kom edia.

To stw ierdzić łatwo. T rudniej odpowiedzieć n a pytan ie: d la ­ czego? skąd ta dysproporcja? Dlaczego au tor pisząc Pana Jow ial­

skiego tak stra c ił m iarę? Zastanow ić i zadziwić m usi to ty m więcej,

jeśli up rzytom n im y sobie, że F red ro nie pisał sw ych utw orów sce­ nicznych n a ślepo, bez rachuby. B adając jego autografy, zwłaszcza red akcje brulionow e, stw ierdzam y, że auto r w toku tw orzenia kon­ trolow ał się pod w zględem rozciągłości tekstu. Zaledw ie ukończył scenę, zaraz sum ow ał w iersze i notow ał n a m arginesie; ukończyw szy akt, czynił toż samo. To m u pozwalało nie w ykraczać poza w ytyczoną sobie norm ę: m niej w ięcej 500 w ierszy n a akt. W ten sposób panow ał nad tw orzyw em , toteż — trzeba powiedzieć — by ł n a ogół dobrym , a w każdym razie św iadom ym budowniczym.

(4)

Pano w ał p rzy pom ocy in n ych jeszcze zabiegów. Do pisania ko­ m edii przystępow ał n ie za pierw szym im pulsem pom ysłu, ale dopiero w tedy, gdy go sobie w yobraźnią dobrze ogarnął w szczegółach i w przebiegu, gdy ak cję dobrze ukształtow ał. W tw órczości F re d ry nie było p raw ie nic z im prow izacji, a p raw ie w szystko z rozm ysłu. Z aczynając u tw ó r w iedział, kiedy i ja k go skończy. P isanie kom edii zaczynał od u sta la n ia n a piśm ie szczegółowego p lanu, z rozkładem akcji n a a k ty i sceny. Gdy w ypadło w p lan ie co poprzestaw iać, pisał scenariusz n a nowo. D ochow ały się tak ie p lan y dla ,Ślubów panień­

skich, Z e m s ty i Dozyvjocia. S tu d iu jąc je, w idzim y, że kom ediopis

realizując zaplanow any pom ysł, jeżeli się n aw et w w ykonaniu ^od­ chylał od niego, to n a ogół rzadko i niew iele. W ten sposób w ytyczał sobie z góry s tru k tu rę utw oru, a zatem i jego prop orcje objętościowe. O jego procesie kom ponow ania m ówić by słow am i N orw ida:

O tym w c ie le n iu ży cia w sztu k i życie,

G dzie k a łk u ł w d u ch u i d u ch sam w rachunkach.

P rz y P anu Jo w ia lskim tym czasem m am y w y pad ek jakiegoś dziw nego niepom iarkow ania, jakiegoś nieuskrom ionego podeptania norm y, zaniedbania rach u n k u . W ypadek ty m dziw niejszy, że n a j­ w yraźniej w yjątkow y. Nie dość m u przyganić, trzeb a by starać się go w yrozum ieć.

N iezw yczajna osobliwość jego u przy to m n i nam się jeszcze jaśniej, g dy zw rócim y uw agę, że F re d ro sam z tego nadm iernego rozrostu kom edii zd aw ał sobie spraw ę i, p rzew id u jąc kłopot reży sera przy jej realizacji scenicznej, usiłow ał m u pod tym w zględem p rzyjść z n iejak ą pom ocą: w tekście d ru ko w any m Pana Jow ialskiego w ska­ zyw ał m ianow icie osobnym i znakam i, co b y stam tąd m ożna opuścić. W ten sposób skazał n a usunięcie 155 w ierszy, a więc całe 5°/* tek stu drukow anego.

Te jego zabiegi elim in acy jn e odsłoni nam atoli w całej p ełni dopiero au to g raf. O dpisany n a czysto tek st Pana Jow ialskiego został tam zm asak ro w an y ja k w żadnym in ny m utw orze. Co stronica, co kilka stro n ic w y k reślał a u to r po kilka, po kilkanaście w ierszy już przepisanych, nie zastęp u jąc ich innym i. U przytom ni to rachunek, choćby niedokładny. W e w szystkich czterech aktach u su nięto w ten sposób po nad 400 w ierszy. Licząc p rzeciętnie po 22 w iersze n a stro ­ nicę zeszytu, w ypada, że n a 166 stronic a u to g rafu usunięto przez w ykreślenie 18 stro n ic zeszytow ych, tzn. ponad 11% tek stu ręk o ­ piśm iennego. Nie bez znaczenia m oże być stw ierdzenie, że

(5)

szcze-golnie zam aszyście ciął a u to r tek st w a. I, p o tem II — przy p ad a na nie praw ie 3A skreśleń.

Biorąc to w szystko pod uwagę, m ożem y powiedzieć, że w p ier­ w otnym ukończonym odlew ie owa nieproporcjonalna rozrosłość roz­ p atry w an eg o utw o ru u w y d atnia się jeszcze jask raw iej. P ierw o tny

Pan Jow ialski był długi jeszcze okropniej.

Co się stało? J a k w ytłum aczyć tak w yjątkow o niepom iarkow aną objętość kom edii? Tę p rofu zję ta k zaskakującą u tw órcy w sobie na w skroś zdyscyplinowanego?

A utograf u tw o ru pozwoli nam n a to p y tan ie odpowiedzieć w y ­ czerpująco.

2

A utografy Pana Jow ialskiego m am y dwa, oba szczęśliwie docho­ w ane w całości: jed en b r u lio n 2 n a arkuszach folio, d rug i — czysto- p i s 3 w zeszycie in 4-to. B adając w nich poruszoną tu spraw ę, oko filologa zatrzym uje się zaraz na karcie pierw szej brulionu: u góry p onad tekstem w idnieje ty tu ł: Pan Jow ialski. K om edija w 3 aktach

prozą. A zatem kom edia pierw otnie była zaplanow ana jako trz y ­

aktow a? To znaczy o 1/i krótsza.

Św iatełko, k tó re nam stąd zabłysnęło, zaraz jed n ak gaśnie. Pisze w praw dzie K ucharski o tekście tego brulionu, że „ jest to [...] do­ piero pierw sza red ak cja w t r z e c h ak tach “ 4, ale stw ierdzenie to nie zgadza się z faktycznym stanem rzeczy. Pan Jow ialski w brulionie faktycznie je st nie trzy -, ale czteroaktow y, a rozkład m ate ria łu n a ak ty bardzo m ało odbiega od rozkładu w tekście ostatecznym . D roga w ydaje się więc zam knięta.

O tw orzy nam ją dopiero uw ażne zbadanie autografu. P rz y sta ­ ran n y m obejrzeniu okazuje się, że autor, pisząc bru lion arkusze jego sobie num erow ał. Pierw sze dw a a k ty sztuki w yp ełniają 12 arkuszy całych i jed n ą k a rtk ę arkusza 13. A k t III zaczyna się na arkuszu 14, w ypełnia arkusze 15— 17 i pierw szą stronicę pierw szej k a rtk i a rk u ­ sza 18. A kt IV zaczyna się na arkuszu 19, ale arkusza tego jest tylko jed n a luźna k a rtk a ; po niej n astęp u ją arkusze num erow ane 20— 25.

I tu w łaśnie niespodzianka. Dzisiejszy a. IV jest w brulionie ozna­ czony w y raźn ie jako III i tró jk a ta nie została tam n a w e t p rzek re­

s Rkp O ssolin eu m 7146. 3 Rkps O ssolin eu m 7145.

4 E. K u c h a r s k i , C h ron ologia k o m e d y j i n ie k tó ry c h p o m n ie js zy c h u tw o r ó w A l. F red ry. K rak ów 1923. R o z p r a w y W y d z i a ł u F i l o l o ­ g i c z n e g o P A U, t. 61, nr 3, s. 26.

(6)

ślona. W ażniejsze, że arkusze ob ejm u jące tek st tego a k tu m ają paginację podw ójną: d aw ną (poprzekreślaną) i późniejszą. Na p ierw ­ szej jego karcie b ra k zaznaczenia pierw otn ej stronicy, ale arkusz paginow any był poprzednio jako 14, a arkusze n a stę p n e — od 15 w górę.

Nie tru d n o zgadnąć, co tu zaszło. D zisiejszy a. IV, oznaczony jako III, p rzy leg ał początkow o w pro st m aterialn ie do a. II; tek st jego zaczynał się n a d ru g iej k arcie arkusza 13, którego k a rta pierw sza zaw ierała zakończenie a k tu II. Inaczej m ówiąc, na dzisiejszy a. III nie było tu ta j m iejsca, a k t ten po p ro stu n ie istn iał jeszcze w tenczas, gdy p ierw otn a, trzy ak to w a red ak cja kom edii została ukończona.

Tę poszlakę po d p iera i n a pew n ik zam ienia szczegół dalszy. Na ostatniej stro n ie a k tu p ierw o tn ie III, a dziś IV, n a lew ym m a r­ ginesie u góry, n a resztce m iejsca w olnej po zapisaniu stronicy., m ożna odcyfrow ać pospiesznie uczynioną n o tatkę, jak iś plan:

Sc. 1. W iktor, L udm ir; 2. L udm ir, W iktor, H elena; 3. W iktor, L u d -m ir, H elen a, Sza-m b elan ; 4. L ud-m ir, H elena; 5. H elena; 6. Janusz; 7. J a ­ nusz, W iktor; 8. Jan u sz, W iktor, S zam b elan ow a; 9. J o w ia lscy .

Z estaw iw szy osoby działające ty ch scen dziew ięciu, dodał autor do nich później i na boku dopisał jeszcze trzy, m ianow icie początkowe:

1. S zam b elan : 2. S zam b elan , H elena; 3. S zam b elan , Janusz.

Nie trz e b a w iele zachodu, by stw ierdzić, że jest to konspekt akcji w łaśnie dzisiejszego a. III, b rak w nim jed y n ie dzisiejszych sc.: 8 i 9. Dość chyba do u zn an ia za fakt, że dzisiejszy a. III został pom yślany, zaplanow any, a cóż dopiero m ówić n ap isan y — dopiero po uko ń ­ czeniu p ierw szej, trzy ak to w ej red a k c ji Pana Jow ialskiego, a więc w utw orze je st on w staw k ą późniejszą, w łączoną pom iędzy zapisane i paginow ane już arkusze.

Te dow ody n a tu ry m ate ria ln e j z n a jd u ją potw ierdzenie przy do­ kład n iejszy m ro zp atrzen iu treści.

C ałoaktow ą w staw k ę skom ponow ał a u to r w praw dzie w ten spo­ sób, że niew iele stosunkow o m usiał potem zm ieniać w w iązaniu fabuły, bez zm ian się w szelako nie obyło. R ozdarte p ierw o tn e w ią ­ zania aktów trzeb a było tu i ówdzie dostosować do now ej p rzy ­ budów ki. Nie wszędzie dało się to doprow adzić do niepoznaki. Gdzie­ niegdzie znać jeszcze ślady pierw otnego zaciosu.

Z końcem a. II zostaw iliśm y sy tu ację taką, że W iktor — w y ­ dobyty z opresji w ójtow skiej, k tó rą k ład ł n a k a rb złośliwego psikusa spłatanego m u przez p rzy jaciela — przybyw szy do dw oru i widząc

(7)

tam powodzenie psotnika, tłum i w sobie złość za doznany despekt. Z początkiem a. IV, tzn. p ierw otnie III, w idzim y, jak — zgodziwszy się zostać we dw orze — w rócił do pierw otnej swej roli ilu stra to ra powieści kom ponow anej przez L udm ira, ale gniew u z serca nie złożył. „Zasłużyłeś n a mój gniew — pow iada w pierw otnej redakcji brulionow ej — a ja dla ciebie pracuję. Bo ty m i tego nie wmówisz, że mój paszport przypadkiem został u ciebie“.

A w dalszym toku rozmowy, usłyszawszy z u st L u d m ira w y­ znanie, że H elena m u się podoba i że rad by się z nią ożenić, W iktor robi w ielkie oczy i w ybucha niepoham ow anym śmiechem .

W klinow aw szy w środek now y a. III, a u to r p reten sję W iktora w daw nym m iejscu w y kreślił i przeniósł ją do sc. 4 dodanego aktu. Co w ięcej, uczynił ją tam pobudką dalszego postępow ania W iktora, np. w scenie z H eleną, gdzie kom prom itując L u dm ira przed panną, w sposób szczególnie złośliwy oddaje m u w et za wet. W przenum e- row anym akcie końcow ym każe m u autor, nie dość konsekw entnie, brać po raz d ru g i pom stę za to samo.

N iekonsekw encją w iększą jeszcze je st ów śmiech. Cóż takiego zdum iew ającego było w w yznaniu L u dm ira dla kogoś, kto przez cały now y a. III przyglądał się jego zachodom m iłosnym wobec Heleny? Skąd więc śm iech W iktora? Co innego w w e rsji pierw otn ej, gdzie m alarz w łaśnie po raz pierw szy usłyszał tu o ta k niepraw dopodobnie zuchw ałym zam iarze przyjaciela. W tym m iejscu — jak w idzi­ m y — spoidła akcji m im o przesunięć tekstow ych n ajw yraźniej w skazują łataninę.

I na odw rót, w idzim y, że elem enty akcji w prow adzone dopiero w dodanym a. III będzie chciał auto r zaklam row ać w daw niej n a ­ pisanym a. IV i w tym celu dopisuje w nim ustępy pierw otnie nie istniejące. Skoro raz w prow adził do b ry koncept z m alow aniem przez W iktora k late k dla szam belana, m usiał go teraz zam knąć w akcie następnym . U czynił to — trzeba przyznać — nie dość n aw et składnie, naw iązując do tej spraw y w dodanych pierw szych słow ach sc. 4 aktu, w rozm ow ie Szam belana z W iktorem : „Powiedzże mi, panie W iktorze, jak im sposobem te k latk i zostały uszkodzone?“

W ykreślił tam natom iast poprzednie słowa Szam belana („Cóż, panie W iktorze, odpocząłeś sobie z podróży?“), słowa będące zupełnie na m iejscu w pierw o tn y m a. III, oddzielonym niew ielą chw ilam i od zam knięcia a. II, a więc i od przybycia W iktora do dw oru, ale teraz oczywiście niew czesne. Szam belan w idyw ał przecież poprzednio W iktora przez ciąg całego aktu, korzystał n a w e t z jego p rzysłu g —

(8)

skądże m u rap te m ta m yśl o jego zm ęczeniu? J e st to w yraźny elem ent ru d y m e n tarn y . P rzez zm ianę tych słów atoli u tra c ił a u to r znow u dobry p u n k t w y jścia do dalszej rozm ow y tych dw ojga na tem at w łaśnie u tru d zającej pieszej podróży w ędrow ników , co ju ż p ro w a­ dziło w p ro st do rew elacji o ro li L udm ira-ro zbójn ika. W redakcji d efin ity w n ej to naw iązanie rozm ow y w y stęp uje dość sztucznie i nie- um otyw ow anie. W ten sposób w yp ada znow u stw ierdzić w w iąza­ niach przestaw io n ej budow y dro bn ą szczelinę niekonsekw encji.

D robiazgow a an aliza tek stu w obu red ak cjach pozw oliłaby jeszcze wskazać dalsze, choć m niej może w idoczne szczeliny w w iązaniach rozszerzonej budow li Pana Jow ialskiego, zm ontow anego w pierw o t­ nej red a k c ji w sposób bardziej zw arty. Ale w łaściw ie nie je s t to już p otrzebne. Z całą stanow czością m ożna tu zakonkludow ać: p ier­ w otna red a k c ja Pana Jow ialskiego była rzeczyw iście trzyaktow a; bieg akcji ro zw ijał się tam k onsekw entnie przez a. I, II i IV. D zisiej­ szy a. III stanow i te d y elem ent późniejszy, z czasem dopiero w sta­ wiony.

K iedy m ianow icie? Odpow iedzi dokładnej dać nie można, o p rzy ­ bliżoną w szelako pokusić się w arto . M ożna tu m ianow icie w nio­ skować z pew nego szczegółu stw ierdzonego w dru g im autografie, w czystopisie kom edii. N a jego karcie ty tu ło w ej w idn ieje data: .,7 k w ietn ia 1832 r.“ J e s t to niechybn ie dzień, w k tó ry m a u to r zaczął przepisyw ać b rulion w zeszycie. Ale w id n ieje tam coś w ięcej jeszcze; pozostał m ianow icie p ierw o tn y po dty tuł: „kom edija w 3 a k ta c h “, Później dopiero tró jk a została tu przekreślo na i zastąpiona czwórką.

Co to znaczy? Bez pochyby znaczy to, że autor, przystąpiw szy do przepisyw ania, p rzepisyw ał jeszcze red ak cję p ierw otn ą, trz y ­ aktow ą. Czyż je st do pom yślenia, żeby nakłopotaw szy się ty le nad trudno ściam i p rzek o n stru o w an ia kom edii w edług rozszerzonego po­ m ysłu, tzn. m ając już w brulio nie p rzepisaną w staw kę całoaktow ą, mógł o ty m p rzy odpisie zapom nieć i autom atycznie przepisać z b ru ­ lionu p o d ty tu ł pierw otny? Z upełnie to niepraw dopodobne. Znacznie bliżsi p ra w d y będziem y p rzy jm u jąc, że F red ro , ukończyw szy trz y ­ aktow ą red a k c ję Pana Jow ialskiego, zaraz się w ziął do jej przepisy­ w ania i czystopisow i dał p o d ty tu ł zgodny z owoczesnym stanem rzeczy. A dopiero w tra k c ie przepisyw ania, a więc stosunkow o póź­ no, po 7 k w ie tn ia tegoż roku pow ziął zam ysł rozszerzenia kom edii. Odłożył w ięc rozpoczęty zeszyt i z pow rotem w ziął się do brulionu.

Robota, sw oją drogą, m usiała m u się palić w rękach, skoro n a j­ później ch yb a w m aju w ykończył całość w now ym u jęciu i oddał

(9)

aktorom , któ rzy d. 22 czerwca 1832 r. w ystąpili n a scenie lwowskiej z p rap re m ie rą Pana Jow ialskiego w dzisiejszej jego rozciągłości.

3

Teza o dw uw arstw ow ej form acji tej kom edii może uchodzić za udowodnioną. W ypadnie się zgodzić, że w tym jednym i, ja k się zdaje, jed y ny m razie na p rzestrzeni całej twórczości F re d ry p ierw ­ szego okresu w m otyw ach tw órczych ponad pierw otnym , rozw ażnie obm yślonym pom ysłem w ystąpił z nagła jakiś im puls spontaniczny, k tó ry wziął przew agę nad rozm ysłem i skłonił auto ra do przebudow y p lan u architektonicznego w brew pierw otnem u zakrojow i.

Sp raw a jest frap u jąca już choćby ze w zględu na ową kłopotliw ą objętość. W ersja trzy ak tow a daw ała pełny, n aw et trochę za pełny rozm iar norm alnej kom edii. W staw ka rozepchnęła ją ponad m iarę. Zw iększenie zaw artości u tw o ru było ze względów k o n stru kcyjn y ch niepotrzebne, a n aw et niepożądane. I autor, dobry budowniczy, od razu zdaw ał sobie z tego spraw ę. A jednak nie zdołał się oprzeć impulsowi. Uczyniwszy m u zadość, w olał obcinać i kaleczyć, niż wrócić do pierw o tnej, krótszej w ersji.

Wolno się chyba zapytać: jakiejże to tak przem ożnej n a tu ry był ów im puls? Co skłoniło au to ra do ta k kłopotliw ego przestaw iania budow li już gotowej?

P y ta n ie w y d aje się rozw iązalne. W ystarczy szukać odpowiedzi n a drodze w skazanej przez stary ch praw ników i patrzeć, kom u ta zm iana w yszła n a pożytek. Jeżeli w ydłużenie kom edii przyniosło szkodę całości, to kto na nim mimo to skorzystał? Kogo ono wzboga­ ciło? A zorientow aw szy się w tym , dojdziem y snadnie, jak i by ł tu in teres auto ra; dlaczego on tak forytow ał obdarow anych.

Spraw cy szukać więc należy m iędzy osobami kom edii. O pow iadał kiedyś Sienkiewicz, jak to Zagłoba, pom yślany pierw otnie jako postać epizodyczna, w m iarę pisania cyklu rósł m u pod piórem jak baba w piecu, aż i w yrósł na jed n ą z postaci pierw szego rzędu. K tóryż z b ohaterów w podobny nieco sposób w yrósł F redrze w m iarę pisania

Pana Jow ialskiego?

Bez najm niejszego w ahania powiedzieć trzeba, że przede w szyst­ kim Ludm ir. Spośród 14 scen dopisanego aktu w pięciu w y stęp u je on

in persona, a w pozostałych wciąż o niego chodzi i do niego się

naw raca. A ze sp ra w L u dm ira na porządku dziennym je st jed n a głównie: jego stosunek uczuciowy do Heleny. Fredro, p rzy stęp ując

(10)

do p isan ia kom edii, od razu m iał oczywiście w planie głów nym złą­ czyć ostatecznie w ędrującego chudego lite ra ta z posażną jedynaczką. Tego w ym agał konw enans kom ediow y. A le w p ierw o tnej trz y - aktów ce m iało się to w szystko stać łapu-capu: n iedaw n y m niem any szew czyk po p a ru rozm ow ach zapanow yw ał w w yobraźni i sercu panny. Oczywiście a u to r to u zasadniał i upraw dopodobniał pseudo- rom antyczną w y o b raźnią p a n n y i seduktorskim urok iem dow cip­ nego lekkoducha. N iem niej tem po u d anych zalotów było zb yt ułańskie.

Kusiło p oetę pokazać bliżej, ja k to ten rom ans zaczął się klecić, ja k się w obojgu pogłębiało wzbudzone, w zajem nie uczucie. Zw łasz­ cza p rzy L u d m irze w idzim y w yraźnie, ja k d elik atn ie a u to r w do­ danym akcie ten proces w y cieni ow uje: od zain teresow ania tylko literackiego (sc. 4) aż do półw y znan ia niew ątpliw ego już uczucia (sc. 7). W ja k niepow szednim ch w yta go fenom enie! M am y przecież do czynienia z k o n flik tem niem al pałubicznym , oglądam y, ja k ty ra ­ n ia literackości m ocuje się z przebudzonym p raw dziw ym życiem uczuciowym . In te re su je a u to ra problem szczerości. Je d n y m słowem, w idzim y, że now e zadanie, jak ie z nagła stanęło p rzed kom edio­ pisarzem , sprow adzało się do tego, by zrobić w utw orze m iejsce na poezję ro zk w itającej miłości. Pow ód sam w sobie dostateczny do p o d erw ania w yobraźni tw órczej autora.

Tak znaczne w ysunięcie postaci L u d m ira k u przodow i pociągnęło za sobą pew ne konsekw encje, k tó re się odbiły n a c h arak terze całego dzieła. N ajp ierw , dodało to kom edii n iew ątpliw ie pogłębienia psycho­ logicznego; p rze stała być w yłącznie plecionką przygód zew n ętrz­ nych, o tw iera nam w gląd w rozw ijający się skom plikow any proces w ew nętrzny. U tw ó r zyskał przez to bezsprzecznie n a ciężarze ga­ tunkow ym .

Nie m ożna w szelako zamilczeć, że rów nocześnie odbiło się to ujem n ie n a dobrze p ierw o tn ie zaplanow anej spoistości dzieła. Przez dodanie jednego a k tu rozluźniła się jego w ięźba jednoogniskow a. Aż do końca a. II osobą c e n traln ą kom edii był jej b o h ater ty tu ­ łowy: P a n Jow ialski. W now ym a. III spycha go z tego naczelnego m iejsca b o h a te r dru g i: L udm ir. Będzie ich od tąd dwóch, a kom edia przez to n iejak o się przepołow iła i straciła pożądaną koncentrację: w pierw szej połówce je s t inaczej, w drugiej inaczej. Nie tylko więc zwięzłość, ale cała w ogóle spoistość zew nętrzna, uhierarch izo w an ie w spółczynników akcji, cała, słowem, logika budow y u cierp iała n ie ­ w ątp liw ie przez przybudów kę.

(11)

Zyskiw ał n a niej wszelako n ie sam jeden Ludm ir. J e st jeszcze d ru g a osoba, k tó ra w yrosła autorow i przy tym w ydłużaniu akcji. To sam pan Jow ialski. W dodanym akcie w ystępuje on, co praw da, nie n azb y t często, bo zaledw ie w d w u scenach, ale obie przynoszą ry sy jego osobowości nowe, w cale istotne i dodatnie, a w aktach poprzednich nie pokazane. W jednej odsłania się jego gościnność. W cale nie ta płasko interesow na, o jak ą go posądza synow a. Rad je s t gościom nie dlatego, że m a okazję do pow tarzania sw ych p rzy ­ słów i bajeczek, ale z przyrodzonej szczerości serca. T utaj to w yznaje on nie zdaw kow ym przysłow iem bynajm niej, ale w łasn ym i p ro ­ stym i słowy: „Lepiej m i kaw ałek chleba sm akuje, kiedy go z kim dzielę“.

Oto jed n a z niew ątpliw ych jego cnót staropolskich. A d ru ga — w ątpliw sza, może bardziej sporna, a n a pew no płytsza: w yraźnym kw ietyzm em podszyta jego zgodliwość, niechęć do waśni, do k ra ń ­ cowych decyzji, u jaw n io na w sc. 14 i skonkludow ana przysłow iem : „Rybom woda, ludziom zgoda — bez niej nic“ ; dopełniona w reszcie zapiciem kłó tn i kielicham i kasztelańskiego.

Ale i niezależnie od tek stu a. III w ciągu pisania w zrósł Jow ialski F red rze o jed n ą jeszcze w y raźną w artość szacunkową. A utor podniósł m ianowicie w oczach widza poziom jego ukształcenia umysłowego. Jeszcze w pierw otn ym a. III był to nieuk, a dw ór jego — ostępem ciem noty. A ni się tam czytało, ani pisało. Z orientow ał się w tym W iktor i w y raźn ie to stw ierdził przestrzegając L udm ira: „Nie masz co pisać? P a p ieru ci m oże nie w ystarczy w tym dom u, gdzie po­ dobno pism am i nie w iele się tru d n ią “.

Otóż w kom edii rozciągnionej n a czteroaktow ą słowa te znikają, w ykreślone i zastąpione innym i, w ręcz przeciw nym i: „Dlaczegóż ty nie piszesz? Masz czas — bibuły tu dostaniesz“. W Jow iałów ce zatem siedzą nie reanalfabeci. P an dom u „tru d n i się “ , owszem, „pism am i“. A kto wie, czy z ty m podniesieniem rep u ta cji Jow ialskiego w nowej redakcji o pół tonu nie pozostaje w pew nym zw iązku inne jeszcze skreślenie. W red akcji pierw otnej a. IV Jow ialski przy znaje się Ludm irow i: „Ale co p raw d a — nie grzech. J a m uszę ci powiedzieć, że te b ajk i nie ja pisałem , tylko się ich n a pam ięć pouczyłem “. W red ak cji nowej F re d ro oczywiście nie m ógł go uczynić auto­ rem , ale przy najm niej tam to w yznanie skreślił. Po co w ogóle po­ ruszać tę spraw ę i deprecjonow ać bohatera!

Tak więc w y d aje się, żeśm y doszli sedna spraw y i od kry li — w pew nej przyn ajm n iej m ierze — przyczynę spraw czą, w skazaliśm y

(12)

podniety, k tó re spow odow ały ów spontaniczny rozrost komedii. Jeżeliśm y w dochodzeniach tych nie zeszli na m anow ce, to wolno chyba zam knąć je w nioskiem . W niespodzianym rozroście kom edii w spółczynne były u ro k i dw a: uro k ro zkw itającej m łodości i uro k p iękna staropolskiego obyczaju. One to b y ły na ty le silne, że w y- błysnąw szy przed p o etą sprow adziły go z drogi artystycznego, po­ rządnie uform ow anego rozm ysłu. Za ich to sp raw ą zepsuła się zw ię­ zła p ierw o tn ie s tru k tu ra utw oru, rozrosła się ta k bardzo ta „zła kom edia — okropnie d łu g a “.

W analizie dzieła literackiego nie tylko zalety m ogą n am coś pow iedzieć o autorze. N iekiedy jeszcze w ięcej — w ady.

II. ROZW ÓJ P O M Y SŁ U „ZEM STY“ 1

Jak że p so tn a by w a licha filologia! Ileż kłopotów p o trafi p rz y ­ sporzyć przez swe zaniedbania! K apitalnego p rzy k ład u m ogą d o star­ czyć losy Z e m s ty w dotychczasow ej in te rp re ta c ji k ry ty czn ej, w szczególności w zakresie jej re k o n stru k c ji genetycznej.

Od r. 1897, od w y d ania B iegeleisena, wiadomo, że pom ysł Z e m sty w red a k c ji sw ej przechodził pew ne koleje, że u tw ó r inaczej b y ł p ierw o tn ie zam ierzony, a inaczej w yszedł w ostatecznym ujęciu. Biegeleisen m iał w rę k u au tog raf b rulio nu, s ta ra ł się z niego w y ­ notow ać i w w y d an iu sw ym zestaw ić odm iany te k stu w stosunku do ujęcia ostatecznego, a w ięc w łaśnie w szystkie św iadectw a p ie r­ w otnego z ak ro ju dzieła. Ale zrobił to w sposób nie dość staran n y , raczej m echaniczny, w rezu ltacie w ięc — b ałam u tn y . T ak się zło­ żyło, że tej ro b o ty jego przez pół w ieku n ik t fachow o nie sk o n tro ­ low ał. S k u tk i stąd w yszły żałosne.

M am y osobną ro zpraw ę K ucharskiego o genezie Z e m s ty 5. A utor jej w racał i później przygodnie do tego zagadnienia. Pośw ięcił m u rów nież sporo uw agi C hrzanow ski w swej m onografii 6. A przecież zagadnienie ow ej rek o n stru k c ji czeka w ciąż jeszcze na w łaściw e, filologicznie g ru n to w n e rozw iązanie. P o tkn ięcia się i uchybienia in te rp re ta c ji dotychczasow ych w y n ik n ęły p rzede w szystkim z nie­ należytego opracow ania au tografu.

6 E. K u c h a r s k i , G e n e za „ Z e m s ty “. B i b l i o t e k a W a r s z a w s k a , L X IX , 1909, 2, s. 446.

6 I. C h r z a n o w s k i , O k o m e d ia c h A le k sa n d r a F red ry. K rak ów 1917, s. 291 n.

(13)

Na podstaw ie tego, co zeń podał Biegeleisen, ustaliło się m nie­ m anie, rozw inięte najobszerniej w m onografii Chrzanowskiego, że kom edia w procesie form ow ania się przeszła przez trzy fazy rozwojowe. P ierw szą przedstaw ia scenariusz dochow any i ogłoszony w całości przez Biegeleisena, a dający konspekt treści całego cztero- aktow ego u tw o ru pom yślanego jako kom edia współczesna. Równo­ legle atoli pow ziął jakoby F red ro pom ysł inny, żeby akcję u tw oru przerzucić w w ieki przeszłe, może w XVI, a na pew no w XVII. Stało się to — ja k p rzy jm u je Chrzanow ski — „niebaw em [ ...] po naszkicow aniu ogólnego p lan u “.

R ealizując ten w czesny pom ysł a u to r — zdaniem C hrzanow ­ skiego — poczyna sobie n azbyt swobodnie. Postacią głów ną owej kom edii staropolskiej czyni zrazu nie Cześnika jeszcze, ale p rze­ jętego z pierw otnego scenariusza B arona, „zaryw ającego z fra n ­ cuska“, posługującego się zw rotem nałogow ym pas si b ête, będącego zaś w X V II w. oczyw istym anachronizm em . Na tej platform ie w. X V II p ow staje więc jakoby pierw sza zrealizow ana red ak cja ko­ m edii. Nie m ów i k ry ty k , ile tej red ak cji było, z pew nych napom knięć jego wnosić w szelako wolno, że przyjm ow ał, jakoby istniała cała, w każdym razie tra k tu je ją jako red ak cję odrębną.

W następnej dopiero, późniejszej red ak cji akcja — w ciąż zdaniem tegoż k ry ty k a — odbyw a się „już w znacznie późniejszych czasach“, z Cześnikiem jako bohaterem . Ale i w niej pełno anachronizm ów ; P ap k in np. „śpiew a jeszcze jakąś arię włoską, nie piosenkę o kocie“ . Dopiero red ak cja trzecia, p rzedstaw iająca o statn ią fazę pom ysłu, przyniosła tek st u tw o ru ostateczny, zn any nam z druku. Je j au to ­ g rafu nie m am y. N atom iast obie red ak cje poprzednie, poświadczone autografem , F redro, w edług m niem ania m onografisty, przy p rze­ pisyw aniu w dziw ny jak iś sposób z sobą w ym ieszał tw orząc tek st jeden, w k tó ry m sceny red ak cji drugiej porozm ieszczał wśród scen red akcji pierw szej, czy też n a odw rót. Nie łatw o się w tym zaplątaniu w yznać.

W ynikałoby z tego, że Fredro, pisząc Z em stę, trz y k ro tn ie prze­ tw arzał plan, osadzając jej akcję po kolei w trzech różnych okre­ sach czasu: w e współczesności, w X V II i początkach X IX w.; z auto­ grafu zaś jej sporządził jak ą ś dziw ną plecionkę, przetasow ując sceny pochodzące z trzech różnych planów chronologicznych. Do takich zaw iłych i zaw odnych w niosków doprow adziło zb ytn ie zaufanie do przek azu sporządzonego przez filologa byle jakiego. T ak nie­

(14)

sta ra n n ie opisał B iegeleisen autograf, tak m echanicznie i bałam utnie zestaw ił jego w arian ty , że w rezultacie sprow adził n a m anow ce znakom itego badacza.

K u ch arsk i (zaznaczm y naw iasem , że i on, pisząc rozp raw ę Geneza

„ Z em sty“, au to g raf u tw o ru znał tylko z drugiej ręki) m ów i o dwu,

a nie o trzech zm ianach planu, w ystępu jące zaś tu i ówdzie w au to­ g rafie m ieszanie nazw isk B arona i C ześnika kładzie n a k a rb chw i­ lowej nieu w ag i au to ra, a nie jakiegoś zm iennego przem agania się redak cyj. W tym , ja k się okaże, lepiej tra fia w sedno. Ale w dalszym w niosku d a je się pociągnąć n a ścieżkę nie dość ugruntow aną. Z ow ych d w u koncepcji pierw szą, ze scenariusza, osadza na tle czasów nowszych, d ru g ą zaś przenosi jako b y „w czasy istn ienia Rze­ czypospolitej“ 7. Ale c h a ra k te r każdej z ty ch dw u koncepcji określa on swoiście. Z em sta w p ierw otn ym pom yśle zam ierzona była, zda­ niem k ry ty k a , rzeczyw iście jako kom edia obyczajow a „bez jak ich ­ kolw iek akcesoriów h isto rycznych“ , niem niej jed n a k ak cja jej już tam „w edług w szelkiego praw dopodobieństw a rozgryw ała się nie współcześnie, lecz w czasie daw niejszym , praw dopodobnie w w ie­ ku X V III“. W edług tego więc Z em sta od razu, w pierw szej realizacji m iała być kom edią trad y cy jn ą.

Z m iana p lan u zaś polegała jak ob y w łaśnie na silnym jego uhisto- rycznieniu. Spośród badaczy Z e m s ty K uch arsk i ów jej c h a ra k te r historyczny p o d k reślał w sposób najb ard ziej zdecydow any i dążność do u w y d atn ien ia tego c h a ra k te ru uw ażał za głów ny m otor p rze­ istoczenia p lan u pierw otnego. To atoli tw ierd zen ie może być łatw o podane w w ątpliw ość.

W ten sposób stanow isko i konkluzje obu badaczy rozchodzą się dość daleko. Stosow nie do tego obaj oni w różny sposób określają też czas akcji w ostatecznej red a k c ji Z e m sty . C hrzanow ski o sa d z a ją w początkow ych lata ch w. X IX , w okresie ponapoleońskim , a więc w d rugim dziesięcioleciu tego w ieku, K u ch arsk i zaś przenosi ją na czasy stanisław ow skie, n a okres około r. 1770. Różnica blisko 50 lat.

J a k w idzim y, sp raw a n ajw y raźn iej w ym aga su p erarb itrażu . P odstaw ą zaś jego m oże się stać sum ienne przestudio w anie autografu.

7 A. F r e d r o , Z e m sta . O pracow ał E. K u c h a r s k i . K rak ów 1920. В i- b l i o t e k a N a r o d o w a . S. I, nr 32.

(15)

2

M aterialnie biorąc n a autograf-b ru lion Z e m s ty 8 sk ład ają się cztery zespoły päpieru, w szystkie form atu folio. N ajpierw luźny arkusz zaw ierający konspekt treści całej kom edii i ułam kow y słow­ niczek staropolski, razem stronic 4. Potem składka dziesięcio- arkuszow a p ap ieru bielszego, m ieszcząca n a 40 stronicach tek st całego a. I i w iększą część a. II, od początku sc. 6 (do w. 345). Składka druga, p ap ieru sinaw ego o form acie nieco większym , m ająca 4У2 arkusza, m ieszcząca zaś na 17 stronicach resztę a. II, cały III i początek IV do połowy sc. 5 (do w. 218). Na stronicy 17 (tzn. ostatniej zespołu) m ieszczą się p lan y a. III i IV. W reszcie sk ładk a trzecia, papieru jaśniejszego, o m niejszym trochę form acie, obejm uje tylko dw a arkusze i mieści na 7 stronicach dokończenie a. IV, a na ostatniej końcową (od w. 557) część sc. 9 ak tu II.

Opis zew n ętrzn y nie daje nam jeszcze wszelako pojęcia o toku pow staw ania sztuki. Ten można sobie uprzytom nić dopiero przez staran n e zbadanie szczegółów pism a. Jakżeż ted y w ty m autografie zaznaczyły się fazy form ow ania kom edii? P y tan iem tym zafrapow ani zatrzym ujem y się n a jp ie rw przy w stępnym arkuszu ze scenariuszem sztuki; on przecież mieści w sobie najw cześniejszą jej koncepcję.

A rkusz ten zapisany został dosyć niezw yczajnie. K onspektem treści w ypełnione zostało w nętrze arkusza, tzn. stronica 2 i 3. Pisarz m ianowicie zgiął arkusz w zdłuż na połowę, a otw orzyw szy go uzyskał w ten sposób cztery kolum ny. K ażdą z nich zapełnił szkicem jednego aktu. Czego nie zm ieścił w poszczególnych kolum nach stronic — m ianow icie zakończenie a. I i III — przeniósł n a stronicę 4 arkusza. Stronica 1 n atom iast cała została zapisana w dw ie kolum ny słow­ niczkiem staropolskim .

Ten rozkład tekstów n a arkuszu m a d la nas pew ne znaczenie, bo pozwoli odpowiedzieć n a pytanie, co tu je st wcześniejsze: słow­ niczek czy konspekt treści? Odpowiedź zaś n a to pytanie w yjaśnić może spraw ę dużej wagi: od czego F redro, p lan u jąc Zem stą, w ogóle zaczął? A kcja kom edii naszkicow ana w konspekcie osadzona jest w czasach nowszych, słowniczek nato m iast n o tu je form y językow e z XVI wieku. Pisząc go a u to r zam ierzał chyba zużytkow ać go w p ra ­ cy n ad kom edią, a więc nadać utw orow i c h a ra k te r historyczny, akcję cofnąć w przeszłość i język archaizować. K tóra z ty ch dwu

(16)

form acji pom ysłu je s t wcześniejsza, k tó ra stanow i p u n k t w yjścia: współczesna czy historyczna?

Nie ulega w ątpliw ości, że nie historyczna. A uto graf świadczy o ty m n ajw y raźn iej. Słow niczek został zestaw iony wtenczas, kiedy już istn iał konspek t Z e m s ty jako form acji współczesnej. Dowodem w ystarczającym je s t fakt, że zapisaw szy całą stronicę pierw szą reje strem słów staropolskich, końcowe jego pozycje przeniósł auto r na stronicę 4, a nie — jak b y norm alnie oczekiwać należało — na 2, k tó ra więc n ajw y ra ź n ie j już w tenczas była zapisana; na stronicy 4 zaś um ieścił je już po ow ych przeniesionych tam końców kach konspektu; i one zatem są tu wcześniejsze.

K iedy F re d ro zestaw iał ów słow niczek, tego nie um iem y pow ie­ dzieć dokładnie; k a rta z konspektem całości leżała przed nim na stole n iew ątpliw ie przez cały czas pisania sztuk i i m ogła być u żyta do n o tatek kiedy bądź. Ale że zrobił to w łaśnie dopiero wówczas, kiedy już m iał p lan kom edii spisany, nie ulega w ątpliw ości. Tw orząc

Z em stę w ychodził więc F red ro z bazy w spółczesnej, a nie h istorycz­

nej. To je s t fa k t bezsporny. Jakim że te d y ta baza współczesna w ypełniła się planem pierw iastko w y m utw oru?

N aszkicow any w konspekcie przebieg akcji nie odbiega począt­ kowo od ostatecznego. Jeżeli — co w y daje się bezsporne — fu n k cja zapładniająca w yobraźnię a u to ra Z e m s ty p rzyp adła aktom arc h i­ w alnym o brazującym spór F irle ja ze Skotnickim o zam ek odrzy- koński, to trzeb a stw ierdzić, że z aktów ty ch przeszła w koncepcję p ierw o tn ą głów nie sy tu acja topograficzna. Są tu już dw a zam ki sąsiadujące ze sobą, są dw aj skłóceni ich w łaściciele. J e st rów nież b itk a o m u r graniczny. Ale to chyba w szystko. A kcesoriów h isto ­ rycznych nie w y k azu je konspekt żadnych.

Jed n y m z boh ateró w zaplanow anej kom edii je st Baron, now o- u ty tu ło w an y, a więc i now ow zbogacony, coś w rod zaju G eldhaba, postać n iew ątpliw ie z w ieku X IX . A dw ersarzem jego — K iełbik. U F re d ry , k tó ry m a zwyczaj posługiw ać się im ionam i znaczącym i, rozum iem y, że to rów nież dorobkiew icz, ale społecznie pośledniejszej p row eniencji. M iędzy n im i dw om a stoi jejm ość, starsza ju ż zapew ne, ale bogata, p an i R ublow a (widać, że akcja m iała się toczyć pod zaborem rosyjskim ). Poza skłóconym i antagonistam i je st kochająca się p a ra m łodych: A lina (później Pau lina, tzn. p ierw o tn a realizacja K lary) i W acław. Plącze się tam rów nież Papkiew icz, p arazyt, fan ­ faron, w ścibski, żarłok i łgarz.

(17)

Tok akcji zaw iązuje się w pierw otnym ujęciu kom edii wcale podobnie jak w form acji ostatecznej. B aron zaniechał m yśli o Alinie, zw raca afekty swe ku pani Rublowej, czy może raczej ku jej rublom . Zaognienie stosunków sąsiedzkich, spowodowane b ija ty k ą p rzy m u ­ rze, podnieca obie strony do zem sty i odwetu. Rublową, k tó ra już przy jęła ośw iadczyny B arona, odciąga K iełbik w idokiem ślubu z m ilszym jej m łodym W acławem. B aron w odwecie zw abia W acława i żeni go z Aliną. Ja k dotąd, widzim y, kościec akcji je st te n sam. Zakończenia dopiero rozchodzą się w yraźnie. W p ierw otnym ujęciu Kiełbik, kiedy ju ż z synem się nie powiodło, m iał się sam ożenić z Rublową, k tó ra zresztą — jak się potem okazało — w cale nie była tak bardzo rublow a, raczej kopiejkowa. W planie czytam y w yraźnie: „Bardzo się cieszy K iełbik — p rezen tu je żonę“.

Ale prócz narzeczonej m iał B aron stracić także zamek, któ ry pierw otnie był jego bodajże, a nie A liny, własnością. S praw a z kom ­ plikacjam i m ajątkow ym i kom edii nie w ychodzi w yraźnie w planie. Z by t szczupłe i zagadkow e w skazów ki scenariusza m ożna by jednakże rozum ieć tak, że Baron, skoro Rublow a p rzyjęła jego oświadczyny, uczynił n a jej dobro jakiś zapis m ajątkow y, przekazał jej m. in. sw oją część posiadłości zam kow ej. Chciał to potem , bodajże, cofnąć, ale Papkiew icz listu odnośnego nie oddał. Rublowa, zm ieniw szy swe zam iary m ałżeńskie, zapisu, zdaje się, nie zwróciła, skoro w scenie końcowej w yjaśnia się, że B aron z zam ku będzie się m usiał usunąć jako z w łasności już nie swojej. C zytam y w scenariuszu: „Śm iech B arona przerw an y uwagą, że ich zam ek“. Ich — znaczy chyba w tym kontekście: p aństw a K iełbików starszych. I pod ty m więc względem spraw a B arona je st przegrana.

W idzim y zatem , że kom edia w p ierw otnym ujęciu zorientow ana była w ty m kierunku, aby w ystrych n ąć na dudka p ana Barona. O ddał samochcąc Alinę, Rublow ą sp rzątnął m u ryw al, a m ajątek byłej narzeczonej, na k tó ry m w razie zerw ania zastrzegł sobie widać odszkodowanie, okazał się (jak m ożna sądzić) m item . B aron został na lodzie. Z jego to zapew ne u st m iał w yjść desperacki okrzyk końcowy, zanotow any w scenariuszu: „Bodaj tak ie zem sty !. . . “

Taki był pierw szy zam ysł utw oru. A teraz czas powiedzieć, że do realizacji tak pojętego p lan u przystąpił au tor nie zw lekając i że n a tej w łaśnie bazie — współczesnej, a nie historycznej — skom ponow ał sporą część kom edii: cały I akt. Odbiegł w nim od planu pierw otnego o ty le tylko, że Papkiew icza przem ianow ał n a P ap k in a (w sc. 2, w. 62 w ystępow ała jeszcze nazw a pierw otna), nie zm ieniając

(18)

poza ty m jego c h a ra k te ru 9. K iełbikow i dał m iano Milczek, a także zawód reje n ta . A lina została K larą, R ublow a — F lorą, a więc jeszcze nie H anną, choć ju ż w dow ą po Podstolim . B aron pozostał Baronem , a fizjonom ia jego została nieco głębiej odsłonięta. A u to r nie odbiegał zapew ne od pierw otnego pom ysłu, u w y d atn iając tchórzostw o Barona. K iedy w y syłał P a p k in a z ludźm i do m u ru , n a stą p iła tak a w ym iana zdań:

B a r o n

Idź, bij, n iech się co ch c e stanie. P a p k i n

A ty?

B a r o n

P a s si b ê te , m ospanie! M ógłb ym jeszcze co ob erw ać — L ep iej dla m n ie w m ym pokoju! C hodźm y! N o cóż? D rogie c h w ile ...

A kcja tej w e rsji rozgryw a się więc współcześnie, B aron jest człow iekiem X IX w., to nie ulega w ątpliw ości. M niem anie C hrzanow ­ skiego, że to b o h ater w ersji historycznej, nie da się niczym poprzeć. Podobnie P ap k in , w brulion ie a. I śpiew ający nie piosenkę o kocie, ale a rię operow ą, m ianow icie arię tru b a d u ra z opery B oildieu’go

Jean de Paris, to tak ż e postać z kom edii an i historycznej, ani tra d y ­

cyjnej, ty lk o w spółczesnej.

K om edia ta m iała mieć tonację satyryczną. Nie ulega w ątpliw ości: postać B aron a b y ła zakrojona na c h a ra k te r niesym patyczny, a sp ra ­ w iedliw ość po etycka n a nim przede w szystkim m iała być w y ­ m ierzona. Jego to w głów nej m ierze b ra ł na cel saty ry k .

U kończyw szy a. I, zapędził się a u to r tym sam ym tchem zaraz na II, ale po p a ru w ierszach się zatrzym ał. Dopiero teraz w łaśnie naszła go m yśl, żeby czas akcji, a zatem i c h a ra k te r postaci cofnąć nieco w stecz. W yraziło się to w zm ianie nazw iska postaci czołowej. Od w. 9 tego ak tu znika B aron, zastęp u je go Cześnik; znika zw rot nałogow y fran cuski pas si bête, zastęp u je go staroszlacheckie „mo- cium p a n ie “. P o m ijając m im ow olne potknięcia się, tak zostanie już

9 M ógłby k to p o w ied zieć, ż e p rzem ia n o w a n ie P a p k iew icza na P ap k in a do­ k onało się ju ż na teren ie p ierw szeg o k on sp ek tu, i pow ołać się na to, że w w y ­ dru k ow an ym przez B ie g e le ise n a te k śc ie scen ariu sza (V, 198 n) trzyk rotn ie to n o w e n a zw isk o obok p ierw o tn eg o sp orad yczn ie w y stęp u je. T ak w szela k o tw ierdząc p a d łb y ofiarą sw a w o li filologa. P ap k in a n ie m a w ty m autografie, w p row ad ził go tam B ie g e le ise n , tak n iefra so b liw ie rozw iązu jąc sk rót (P) autora i n ie u jm u jąc sw eg o u zu p ełn ien ia w n aw ias.

(19)

do końca sztuki. Że przem ianow ania te są znakiem przem ieszczenia czasowego akcji, dowodzi na j oczy wiście j teraz w łaśnie zapisana n o tatk a pod tekstem a. I: „Zm iana czasu w plan ie — I a k t do p rze­ robienia“ .

Jakoż zaczął a u to r n a w e t ten a k t przerabiać. Na osobnej karcie tytułow ej przepisał sc. 1, usuw ając z niej Barona, a lokując Cześnika, choć sam ą scenę zm ienił bodajże niew iele: nie m a tam jeszcze m iej­ sca n a D yndalskiego, scena jest m onologiem Cześnika. W net jednak zaniechał au to r p rzerabian ia; pociągnięty rozpędem tw órczym w rócił do a. II, budując go wszelako n a nowej podstaw ie czasowej. Na jakiej? Czy teraz może zapalił się m yślą uczynienia z Z e m sty kom edii historycznej na tle w. XV I czy XVII?

Bodajże nie. W idzim y to n ajp ierw stąd, że nie zm ienił zam ierzo­ nej pierw otnie sytuacji ekonom icznej: B aron i K iełbik w starej — czy też ojciec K la ry i M ilczek w nowej w ersji kupili jednako po połowie „zam ek s ta ry “. T aka tra n sa k cja handlow a określa nam już sam a jed n a czas akcji. W X V II w. zam ki-rezydencje pańskie nie szły jeszcze n a rozprzedaż, ty m m niej m ogli je nabyw ać po kaw ałku dorobkiewicze. To zjaw isko w ystąpi dopiero u schyłku w. X V III i przeciągnie się w XIX, a wiąże się ono z zarysow aniem się starej stru k tu ry gospodarczej, z upadaniem i rozkładem w ielkich laty fu n - diów. W tedy niejeden zam ek, n iejedna rezydencja m agnacka zm ie­ niała w łaściciela drogą licytacji czy eksdyw izji. O takich to lic y ta ­ cjach i o b an kru ctw ach pańskich jako o znam ieniu czasu wspom ina Papkin; on sam chełpliw ie m ieni się ofiarą tego masowo już widać w ystępującego procesu b an k ru ctw a w ielkich fortun. „Zam ek? Fiu! — mój ojciec m iał ich dziesięć“ ! A na swoich jakoby rządców — łżąc bo łżąc — narzek a P apkin kubek w kubek tak ja k w Panu Geldhabie zrujno w any Książę na swoich. Było to podówczas zjaw isko szersze, sym ptom atyczne.

Otóż ta sy tu acja gospodarcza, p rz y ję ta d la pierw szej form acji pom ysłu, przeszła niew iele zm ieniona i do form acji drugiej. Czas akcji jużcić się zmienił, ale n ajw yraźniej niew iele.

Ale i poza ty m w tk an inie treściow ej Z e m sty już w a. II w y­ stęp u ją pasm a chronologiczne w yraźnie zdeterm inow ane, i to w ła­ śnie n a czasy nie n ad m iern ie odległe. Dość wskazać dw a w ypadki. J a k się dow iadujem y z rozm owy W acława z Florą, W acław bała­ m ucił ją, niechybnie w W arszawie, pod p rzy brany m im ieniem Księcia Rodosława. Książę lekkoduch w W arszawie w X V II w.: za czasów J a n a K azim ierza? W ystarczy to sobie tylko uprzytom nić,

(20)

by zrozum ieć absurdalność takiej m askarady. N atom iast w latach Księcia Jó zefa w y p ad ek tak i w y daje się w cale łatw y do przyjęcia. W zgląd d ru g i w iąże się ze scenerią zabaw nych ślubów rycerskich P ap k in a w obec K lary . W b y stry m i przekon yw ającym wyw odzie w skazał niedaw no J. K le in e r ł0, że sceneria ta w ystylizow ana została zgodnie z w yobrażeniam i panu jący m i u nas w śród m łodych w o k re­ sie tzw . rom ansów grozy, a w ięc znow u co n a jd a lej u schyłku w. X V III czy raczej w z aran iu XIX.

Dość tego, sądzę, żeby pozwolić sobie na w niosek: zanotow ana na b ru lio n ie a. I, jako postu lat, „zm iana czasu“ nie pociągnęła w w y k o n an iu przesunięć z b y t gw ałtow nych w la ta zby t odległe, cofała czas ak cji nie o w ieki, ale o dziesięciolecia, co najw yżej więc na koniec w ieku X V III.

3

Nowego rozpędu starczyło F re d rz e na napisan ie całego a. II i dwu początkow ych scen a. III, po czym znow u n astąp ił przystanek. Prócz zm iany w dukcie pism a św iadczą o nim m om enty inne, k tó re się tu niebaw em przytoczy. Cóż ty m razem zatrzym ało au to ra na chwilę w zapędzie tw órczym ?

N iew ątp liw ie konieczność odm iennego w ym odelow ania sceny a. III. Scenę w izy ty P a p k in a u R e je n ta trzeb a było uzasadnić. W pla­ nie p ierw o tn y m m iała ona być uzasadniona chyba ty lko w ścibstw em p ieczeniarza Papkiew icza. P rzychodzi on tam do K iełbika nie w ia­ dom o dlaczego, po p ro stu n a plotki. O w yzyw aniu na pojedynek nie było jeszcze m owy. Nie dziw i nas to, gdy p am iętam y c h a ra k te r B aro n a-tch ó rza; ta m te n na w yzw anie by sobie nie pozwolił. Rzecz godna uw agi, że pisząc a. II F red ro , n ajw y raźn iej pod sugestią daw ­ nego p lanu, o p o jed y n k u także jeszcze nie m yślał. A kt kończył się w sc. 9 n a w ierszu 541. D ru g a połow a sceny, w k tó rej Cześnik w ysyła P a p k in a jako sekundan ta, w y raźnie została dopisana później: w. 542— 557 n a pozostałym czystym odcinku stronicy, reszta sceny, od w. 558 do końca — ja k się ju ż rzekło — na ostatniej stronicy całego b rulion u , a zatem dopiero po ukończeniu całej sztuki. Scena była p otrzeb n a jako p rzesłank a do sc. 4 a. III, k tó ra pow stała n a j­ pierw , a z k tó rą było trochę zachodu.

10 J. K l e i n e r , C o m m e d i a d e l l ’a r t e w „Z e m ś c i e “ a s p ó r o d a to w a n i e akcji. T y g o d n i k P o w s z e c h n y , I X, 1952, nr 14.

(21)

Teraz, w nowej w ersji, kiedy zaw adiacki i „jeszcze żw aw y“ Cześnik zajął m iejsce tchórzliw ego Barona, m otyw p o jed ynku n a­ w ijał się niem al jako konieczność. Sc. 4 m iała więc być sceną w yzw ania. W łaśnie żeby ją w ty m now ym ujęciu sform ować, m usiał a u to r przystanąć n a chw ilę i nabrać tchu. Ale w prow adzenie m otyw u p o jedy n ku m iędzy w ątk i akcji, a nadto — zdjęcie z Cześnika odium niesym patyczności i w ogóle dokonana przem iana w ośw ietleniu tej postaci — pociągały za sobą większe jeszcze konsekw encje: w y­ m agały zm iany w zakończeniu kom edii. Cześnik nie m ógł w yjść z kom edii pognębiony p rzeg ran ą i ośmieszony. B yłby to p rzy now ym jego ch arak terze w yraźny dysonans. Zaszła zatem potrzeba p rze­ budow y p lan u zasadniczego; scenariusz p ierw otny nie mógł już nadal być p rzyd atn y . To w ym agało chw ili zastanow ienia jeszcze dłuższej.

Jakoż w idzim y, że F red ro n a ostatniej stronicy zapisyw anej w łaśnie składki arkuszy szkicuje sobie teraz now e scenariusze. Bie- geleisen nie ogłosił ich drukiem , ale istn ieją one tam i są dowodem now ych k alku lacji kom pozycyjnych autora. Że teraz w łaśnie, że ta reflek sja k o n stru k to rsk a naszła poetę dopiero po skończeniu sc. 2 a. III tego dowodzi fakt, że nowoszkicow ane plany zaczynają się dopiero od sc. 3 tego aktu. Poprzednie sceny n ajw yraźn iej były już gotowe.

N ajpierw w ydało się autorow i, że zdoła zam knąć pozostałą resztę w ydarzeń w jed n y m akcie. Przez jakiś czas Zem sta była obm yślana jako kom edia trzyaktow a. Istn ieje tak i rzu t zam ysłu. W tym ujęciu dzisiejsze sc. 1— 5 a. IV były planow ane jako sc. 6— 9 a k tu III. W net atoli dostrzegł poeta niem ożliwość takiego u k ład u i w rócił do p ier­ w otnie zakrojonego w ym iaru. Rzucił jed en i drugi szkic a k tu IV. W szkicach tych m usi uderzyć, że wciąż tu jeszcze nie m a D yn- dalskiego. W ejdzie on do kom edii dopiero po skończeniu całości i zepchnie bladego swego poprzednika Sm igalskiego. U derza rów ­ nież, że scena pisania listu zjaw ia się w początkowym , nikłym jeszcze pom yśle, nie przystro jon a, jak w ostatecznym ujęciu, w przepyszne efekty kom iczne. Po k ró tk iej próbie m iało się tam początkowo okazać po prostu, że Sm igalski w ogóle nie um ie pisać. Toteż po tej scenie nastąpić m iały sceny dalsze, tak pierw otnie zaplanow ane:

6. B ez Ś m igalsk iego, który p isać n ie u m ie — idzie po K larę. 7. K lara p isze k artk ę zapraszającą. — Ona w ych od zi posłać.

A zatem K la ra za nam ow ą Cześnika m iała sam a podstępnym listem zwabić W acława w pułapkę. Bardzo rychło zorientow ał się a u to r w niew łaściw ości takiego pom ysłu.

(22)

Bądź co bądź, p rzy sta n ek po sc. 2 a. III pozw olił F red rze w y kla­ row ać kom pozycję drugiej połow y kom edii. Teraz już bez w iększych p rzerw i zastanaw iań, zgodnie z naszkicow anym planem , poprow adzi akcję do końca. Jak o ż w idzim y w autografie, że reszta III i cały a. IV pisan e są nieom al jed n y m pędem .

Dopiero ukończyw szy całość b ru lio n u w ziął się a u to r do uzupeł­ nian ia szczerb, do w ygładzania, h arm onizow ania i w ycieniow yw ania szczegółów. Teraz dopisał owo w spom niane tu ju ż d w u krotn ie za­ kończenie sc. 9 a. II; tera z dodał początek a. IV zaw ierający w ysyłkę Sm igalskiego do p anów sąsiadów z in w itać ją n a gody oraz dyspo­ zycje dane P erełce n a ucztę w eselną; tera z w reszcie do p ełn i cha­ ra k te ru doprow adził postać starego m arszałka dw oru imć pana D yndalskiego. W yrósł on m u pod p iórem — cudzym początkowo o k ry ty nazw iskiem — w scenie p isania listu; dopiero w tej to scenie zaaw ansow ał on n a postać przedniego rzędu. T rzeba było p ierw otn ą postać fam u lu sa rozdzielić. Sm igalski idzie do pom niejszych posług, D yndalski w y ra sta n a a rc y ty p sztachetki — w iernego sługi, w pa­ trzonego ja k w słońce w swego p an a i um iejącego godzić poczciwą naiw ność z filu te rn ą żartobliw ością w stosunku do Papkina. O statni szlif m istrz a podciągał dzieło do poziom u arcytw oru .

4

A teraz o statn ie ju ż zagadnienie: owej synchronizacji w ydarzeń w kom edii. Cóż pod ty m w zględem przynosi p rac a nad sform o­ w aniem a. III i IV? Szczegółów niew iele, ale w ażkich.

P rz ed e w szystkim stw ierdzić w ypada, że i w tych częściach ko­ m edii n ie zn ajd ziem y ‘szczegółów obyczajow ych, k tó re by były anachroniczne w sto su n k u do w prow adzonych poprzednio. Czytam y w praw dzie u K ucharskiego tw ierdzenie, że F red ro w Zem ście „p rze­ nosił treść w czasy niepodległej Rzeczpospolitej, w prow adzał sceny ku ltu raln o -o b y czajo w e z daw no zam arłego ż y c ia " 11 — czytam y i słyszym y, ale nie chce się n a m w to w ierzyć. Gdzie, któ re sceny

Z e m s ty w ym agały podczas pisania kom edii, żeby ich p rzebieg w ią­

zać z „daw no zam arły m życiem "? Dalibóg, tru d n o zgadnąć. P o je ­ dynek na szable? Przecież nie. Czy to, że R ejent, sta ry w yga pale- stran ck i, sam ściąga p rotokół z m ularzy? Też nie, bo jeśliby n a w e t M ilczek, zaw odow y adw okat, nie sam m iał wnosić sk argę sądow ą n a Cześnika, niem niej chce siłą nałogu sam przygotow ać do niej

(23)

m ateriał. Nie znaczy to przecież, żeby sam m iał być wciąż jeszcze ak tualny m reje n te m przy jakichś tam subseliach. Nie, nie n a tra fim y w w iązaniach kom edii n a żaden szczegół taki, k tóry byłby zrozu­ m iały jedy nie na tle „daw no zam arłego życia“. Szczegóły obyczajowe a. III i IV m ieszczą się dobrze w zaznaczonych wyżej ram ach cza­ sowych.

Co w ięcej, trzeb a powiedzieć, że teraz dopiero otrzym ujem y szczegół treści, k tó ry w p ro st nakazuje nam w tak i w łaśnie sposób precyzow ać chronologię akcji. To ów sław ny ustęp o „pani B a rsk ie j“, w spom nienia Cześnika z odbytych za m łodu potrzeb w ojennych w konfederacji barskiej:

Pod S łon im em , P odhajcam i, B erdyczow em , Łom azam i.

Z nich to daw no już w yciągnięto wniosek, że Cześnik (dw udziesto­ letn i — pow iedzm y w r. 1770, a teraz — pow iedzm y — sześćdziesię- cioparoletni) wodzi się za łby z R ejentem jakoś po ro k u 1815. Tak w łaśnie określił chronologicznie akcję Z e m sty C hrzanow ski, a tw ier­ dzenie jego z inny ch względów pop arł K leiner. W ypadnie się na nie zgodzić. Spraw a Z e m sty toczy się n a początku w ieku XIX.

W iem y w szelako zarazem , że teza o czasie akcji w X V II w. nie je st całkow icie bezpodstaw na. W red akcji brulionow ej kom edii testa m e n t P ap k in a został oznaczony chronologicznie w sposób zgoła niespodziany: „Pisałem 4 czerwca 1664 w odrzykońskim zam ku“ .

To jest fakt, oczywiście. K ucharski wszelako zdaje się przykładać do niego w agę nadm ierną. D ata ta jest w jego oczach ja k skorupa m ięczaka „zagrzebana w geologicznej w arstw ie i o okresie pokładu św iadcząca“ 12. Otóż w rozw adze k rytycznej — co o ty m sądzić należy?

N ajpierw to, że czas tego testam en tu nie w y daje się zharm onizo­ w any ze szczegółam i jego osnowy w łaśnie w pierw otn ym jej brzm ie­ niu. P ap k in leguje tam pannie K larze sw ą „angielską g ita rę “. A ngiel­ ska g itara w Polsce za J a n a K azim ierza... Czyż to praw dopodobne? In stru m e n t ten przecież zyskał popularność w Polsce dopiero z po­ czątkiem w ieku XIX. Ale to drobiazg. W ażniejszy jest w zgląd inny. Ten, że w całej kom edii — a po zbadaniu autografu dodajm y: ani w całym jej brulio n ie — nie m a poza tym ani jednego szczegółu

12 E. K u c h a r s k i , G eneza „Z em sty“, s. 456.

(24)

historycznego czy obyczajowego, k tó ry b y w ym agał lokalizacji cza­ sowej w X V II w., czy choćby — ja k chce K uch arski — „w począt­ kach okresu stanisław ow skiego“.

A zatem ? A zatem m usim y w ybrać m iędzy r. 1664 i w p rzy ­ bliżeniu 1818. Je d e n z n ich je st tu jask raw y m anachronizm em . W ybrać nie trudno. A nachronizm em je s t ten rok, ten okres czasu, k tó ry stoi odosobniony, k tó ry nie m a pow iązania synchronicznego z osnow ą utw oru. A więc anachronizm em i chw ilow ym przepisa­ niem się au to ra je s t p ierw otna d a ta testam en tu . Tak też ją b rał Fredro, skoro ją z tek stu usunął.

A skąd się tam wzięła? Rzekom a m uszla m ałża nie należy tam organicznie do złoża geologicznego, ale je s t elem entem narzutow ym . Dostał on się tam jed y n ie tylko przez chw ilow e zap atrzen ie się au to ra w owe sta re odrzykońskie a k ta archiw alne, o k tó ry ch niejakiej roli w p o w stan iu koncepcji Z e m s ty ty le się w sposób dow odny mówi. Dość atoli było chw ili refleksji, żeby sugestię usunąć. Jeżeli d ata 1664 m iałab y n a w e t św iadczyć o jakim zam yśle autora, to o tak k ró tk o trw ały m , że — jak i ów słow niczek — na nic się nie przydał, ani przez chw ilę n ie był literacko realizow any. B rulion nie w y ­ kazuje ani śladu p ró b y takiej realizacji.

Po zarzuceniu pierw otnego pom ysłu kom edii współczesnej F re ­ dro — jak w idzim y — od razu przeszedł do pom ysłu kom edii tra d y ­ cyjnej, dla niej to zgrom adził p a ru ludzi, co się rodzili jeszcze za czasów saskich, chodzili do szkół jezuickich i teraz ciągną za sobą au rę starego obyczaju.

Jed n y m ze względów, k tó ry u tru d n ia zgodę na d ru gie dziesięcio­ lecie w. X IX jako n a czas akcji Z e m sty , je s t u ta rte zdanie o m iejscu akcji. Jeżeli n aw et kom edia nie rozgryw a się ostatecznie w O drzy- koniu, to m a nie ulegać w ątpliw ości, że dzieje się ona w węższej ojczyźnie au tora, gdzieś n a podgórzu przykarpackim , a więc w owo- czesnym zaborze au striackim . A gdzież w G alicji po józefińskiej m iałoby być m iejsce n a takiego Cześnika czy R ejenta?

K to w ie atoli, czy spraw y tego m iejsca akcji nie przesądza się zbyt pochopnie. Nie m a n a n ią w tekście dosyć p rzesłanek p o p iera­ jących. Owszem, są inne, k tó re z d a ją się świadczyć o czym innym . Ojciec K la ry był sta ro stą grodow ym zakroczym skim , a więc żył n a M azowszu — Cześnik bił się za konfederacji na Podlasiu, w Gro- dzieńskiem , n a U krainie, a tylko raz, i zapew ne u schyłku spraw y, n a ziemi czerw ieńskiej ; w stąp ił zatem w szeregi konfederackie gdzieś n a ziem iach północno-w schodnich R zpltej, gdzie też m usiał

(25)

mieszkać. W acław podaw ał się za księcia Rodosława z L itw y i tam w łaśnie, „w całej L itw ie“ , swobodnie szukała go opuszczona i stę­ skniona Podstolina. Byłoby to trudno, gdyby była poddaną austriacką. Z resztą i ojciec W acława, sta ry Milczek, ze swym „serdeńko“ zatrąca n am trochę tam ty m i stronam i. W szystko to są poszlaki w cale nie błahe.

Dołącza się do nich w zgląd dalszy, najw ym ow niejszy i n a jb a r­ dziej decydujący: w zgląd n a losy życiowe Cześnika. Co on robił w yszedłszy z szeregów po klęsce konfederacji barskiej? W yjechał za granicę, ja k P ułaski czy Radziwiłł? Wcale nie. Został w k ra ju i usadow ił się w owoczesnej rzeczywistości. Z czego żył? On sam nie zostaw ia nas co do tego w wątpliwości: żył z szabli, żył z „w y­ k rzesyw ania“ nią posłów „z niejednego k a n d y d a ta “. A to znaczy przecież tylko jedno: zaciągnął się w szeregi adherentów któregoś spośród rej w iodących m agnatów . Nie wiemy: może Branickiego, może Potockiego, może samego księcia „Panie K ochanku“?

Na tle owoczesnych stosunków znaczy to, że Cześnik ją ł się p a ń ­ skiej klam ki, w szedł — jakbyśm y dziś powiedzieli — w aktyw k tó re jś z przem agających się p a rtii m agnackich, swą szablą, rezo- lutnością, zapew ne i w ym ow ą przysługiw ał się k tórem uś z rodów, podobnie jak Jacek W ąsal Horeszkom. No, i rzecz jasna, korzystał z łaskawości i prom ocyj swego p atrona, puszył się w jego świcie, rozpierał się na dogodnych dzierżaw ach, „znaczył“ w powiecie, nab ierał tej postaw y w ielkopańskiej, k tó rą teraz przygnębić chce R ejenta.

A w szystko to przecież m ożliwe było nie w zaborze austriackim , gdzie w X V III w. ani sejm u, ani posłów nie było, gdzie też brakło sposobności do jakiegokolw iek okrzesyw ania kandydatów . Możliwe natom iast było w Polsce, n a pozostałych po pierw szym rozbiorze ziem iach Rzplitej, pod słabym i rządam i Stanisław a Augusta, w za­ męcie przem agających się am bicji m agnackich. Tam Cześnik p rze­ pędził swe b u jn e życie. M iałżeby pod jego schyłek dla jakichś powodów przenosić się „pod A u striak a“? Nie do pom yślenia.

Biorąc to w szystko pod uwagę, czytelnik nie będzie m iał chyba wątpliwości, że akcja Z e m sty nie tylko w pierw otnym , ale i w osta­ tecznym ujęciu rozgryw a się pod zaborem rosyjskim , a jeżeli po r. 1815, to w K rólestw ie K ongresowym , gdzie n a tradycjonalistycz- nym , zachow awczym Mazowszu takie relik ty życia staropolskiego, ja k Cześnik i D yndalski, bardziej niż gdzie indziej były uzasadnione i zrozum iałe.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

trotechniczny polski już obecnie odczuwa brak sił fachowych, a w branży słaboprądowej zjawisko to datuje się od kilku lat i występuje w formie dość ostrej, wówczas

5) wzór zaświadczenia wydawanego po przeprowadzeniu postępowania nostryfikacyjnego - uwzględniając konieczność zapewnienia sprawnego przeprowadzania postępowań oraz

oraz do świadczać własnej niezależności. Jak już wielokrotnie by ło wspominane, dzieci uczą się poprzez na śladownictwo, więc gdy będzie słyszało „Teraz Kubuś za łoży

Wpływ klasy stropu na dobór obudowy wyrobisk ścianowych 57.. Współpraca obudowy

„Budowlani” w Warszawie, 03-571 Warszawa ul. Tadeusza Korzona 111. Zapłata należności nastąpi przelewem na konto Wykonawcy wskazane na wystawionej fakturze, w terminie 14 dni

szą; W związku z pobytem Hiudeaburga cdbyłs się wczoraj mssa połowa na ryn­.. ku, przyczem doszło do krwawych starć między Relchswehrą a

Nazwa przedm iotu Form a ECTS.. zaliczenia razem