Stanisław Pigoń
Z pracowni literackiej Aleksandra
Fredry
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 44/3-4, 270-312
Z PRACO W NI L IT E R A C K IE J A LEKSA ND RA FREDRY Cicho przeszedł w naszej fredrologii fa k t niepow szedniego zna czenia: zaw ieru cha w o jenna 1939 r. w yw iała ze zbiorów p ry w atn y ch i ud o stęp n iła sw obodnem u b ad aniu znaczną część autografów A lek sa n d ra F re d ry . I to auto grafów najcenniejszych, przynoszących tek sty jego dzieł kom ediow ych. In w e n ta rz rękopisów B iblioteki Z. N. im. O ssolińskich, m ającej dzisiaj całą tę spuściznę w swej pieczy, w y k a z u je 24 au to grafy, a w nich redakcje, czasem podw ójne, 21 u tw orów d ram atyczn ych F red ry .
B adał je niegdyś H e n ry k Biegeleisen i re z u lta ty b adań n a w e t udostępnił, ale sposób, w jak i to w y k o n a ł1, m usi budzić dzisiaj w iele zastrzeżeń. B adał je później Eugeniusz K ucharski, n iew ątpliw ie w sposób należyty, ale szczegółowego re z u lta tu b adań sw ych nie udostępnił w d ru k u; t. 8 podjętego przezeń w y dan ia zbiorowego
Pism w s z y s tk ic h A leksa n d ra F redry, gdzie m iał się pom ieścić
a p a ra t k ry ty czn y , nie został zrealizow any. T rzeba będzie to zadanie podjąć n a nowo.
W to k u p rac y o k azuje się, że dochow ane a u to g rafy m ieszczą w sobie — w sto p n iu w yższym , niżeśm y m yśleli — i m ogą nam odsłonić n ieje d en szczegół dotyczący pow staw ania dzieł, form ow ania się ich pom ysłów i udoskonalania celności ich artystycznego w yrazu. Mogą w y jaw ić n iejed en se k re t pracow ni literack iej a u to ra Z e m sty , spraw ić ty m sam ym , że plon y jego twórczości, u ję te w aspekcie dynam icznym , o b ejrzane w swoim zasiew ie i w zroście, stan ą się nam bliższe, w szczegółach swoich zrozum ialsze, jaśniejsze.
N otatki poniższe przynoszą trochę pokłosia przygodnie zebranego podczas tak ich w łaśnie b adań n a d au tog rafam i poszczególnych utw o rów A le k san d ra F re d ry .
I. O D W U RED AK CJA CH „P A N A JO W IA L SK IEG O “ 1
S tanisław T arnow ski w p am iętnych swoich prelek cjach w a r szaw skich o kom ediach F re d ry przechodząc do om ów ienia Pana Jo
wialskiego zaczął od stw ierdzenia sądów obiegowych k ursu jący ch
0 ty m utw orze. „Zła kom edia, okropnie d ł u g a . . — oto są pierw sze słow a tej com m unis opinio. Sam p releg ent opinii tej nie zaprzeczył, a słuchaczy p rag n ą ł zainteresow ać kom edią z innego ty tu łu : ocenia jąc ją przede w szystkim od strony ideologicznej.
Bo też rzeczywiście zaprzeczyć trudno: „O kropnie d ług a“. D a się to stw ierdzić pro sty m rachunkiem . N ajpierw : jest czteroaktow a. W śród 20 utw orów kom ediow ych pierw szego okresu było takich tylko cztery: P rzyjaciele, D yliżans, Pan Jow ialski i Zem sta. Pod względem ilości aktów dłuższa od nich jest jed n a jedyna: pięcio aktow e Ś lu b y panieńskie. Reszta to jedno- i trzyaktów ki. Z cztero- aktow ych Pan Jow ialski, podobnie jak D yliżans, pisany je st — co tu nie bez znaczenia — prozą, gdy Przyjaciele w ierszem trzynasto- a Z em sta ośmiozgłoskowym.
Jak ież teraz m iędzy nim i proporcje ilościowe? Je śli wziąć za podstaw ę w ydanie K ucharskiego i przeliczyć wiersze, to okaże się, że P rzyjaciele m ają ich 1593, D yliżans — 1643, Z em sta — 2009, praw ie tyleż co pięcioaktow e Ś lu b y panieńskie — 2011. Tym czasem w Panu Jo w ia lskim naliczym y ich 3011. Inaczej mówiąc, Przyjaciele 1 D yliżans są praw ie o V2, a Zem sta i Ś lu b y — о Уз krótsze od
Jowialskiego. G dyby ponadto w ziąć pod uw agę form ę: prozaiczną
i w ierszow ą, liczyć słowa, a nie w iersze, okazałoby się niechybnie, że Pan Jow ialski na rozm iar zajm u je ty le co dw ie Z e m sty . Nie m a co m ówić — „okropnie d łu ga“ kom edia.
To stw ierdzić łatwo. T rudniej odpowiedzieć n a pytan ie: d la czego? skąd ta dysproporcja? Dlaczego au tor pisząc Pana Jow ial
skiego tak stra c ił m iarę? Zastanow ić i zadziwić m usi to ty m więcej,
jeśli up rzytom n im y sobie, że F red ro nie pisał sw ych utw orów sce nicznych n a ślepo, bez rachuby. B adając jego autografy, zwłaszcza red akcje brulionow e, stw ierdzam y, że auto r w toku tw orzenia kon trolow ał się pod w zględem rozciągłości tekstu. Zaledw ie ukończył scenę, zaraz sum ow ał w iersze i notow ał n a m arginesie; ukończyw szy akt, czynił toż samo. To m u pozwalało nie w ykraczać poza w ytyczoną sobie norm ę: m niej w ięcej 500 w ierszy n a akt. W ten sposób panow ał nad tw orzyw em , toteż — trzeba powiedzieć — by ł n a ogół dobrym , a w każdym razie św iadom ym budowniczym.
Pano w ał p rzy pom ocy in n ych jeszcze zabiegów. Do pisania ko m edii przystępow ał n ie za pierw szym im pulsem pom ysłu, ale dopiero w tedy, gdy go sobie w yobraźnią dobrze ogarnął w szczegółach i w przebiegu, gdy ak cję dobrze ukształtow ał. W tw órczości F re d ry nie było p raw ie nic z im prow izacji, a p raw ie w szystko z rozm ysłu. Z aczynając u tw ó r w iedział, kiedy i ja k go skończy. P isanie kom edii zaczynał od u sta la n ia n a piśm ie szczegółowego p lanu, z rozkładem akcji n a a k ty i sceny. Gdy w ypadło w p lan ie co poprzestaw iać, pisał scenariusz n a nowo. D ochow ały się tak ie p lan y dla ,Ślubów panień
skich, Z e m s ty i Dozyvjocia. S tu d iu jąc je, w idzim y, że kom ediopis
realizując zaplanow any pom ysł, jeżeli się n aw et w w ykonaniu ^od chylał od niego, to n a ogół rzadko i niew iele. W ten sposób w ytyczał sobie z góry s tru k tu rę utw oru, a zatem i jego prop orcje objętościowe. O jego procesie kom ponow ania m ówić by słow am i N orw ida:
O tym w c ie le n iu ży cia w sztu k i życie,
G dzie k a łk u ł w d u ch u i d u ch sam w rachunkach.
P rz y P anu Jo w ia lskim tym czasem m am y w y pad ek jakiegoś dziw nego niepom iarkow ania, jakiegoś nieuskrom ionego podeptania norm y, zaniedbania rach u n k u . W ypadek ty m dziw niejszy, że n a j w yraźniej w yjątkow y. Nie dość m u przyganić, trzeb a by starać się go w yrozum ieć.
N iezw yczajna osobliwość jego u przy to m n i nam się jeszcze jaśniej, g dy zw rócim y uw agę, że F re d ro sam z tego nadm iernego rozrostu kom edii zd aw ał sobie spraw ę i, p rzew id u jąc kłopot reży sera przy jej realizacji scenicznej, usiłow ał m u pod tym w zględem p rzyjść z n iejak ą pom ocą: w tekście d ru ko w any m Pana Jow ialskiego w ska zyw ał m ianow icie osobnym i znakam i, co b y stam tąd m ożna opuścić. W ten sposób skazał n a usunięcie 155 w ierszy, a więc całe 5°/* tek stu drukow anego.
Te jego zabiegi elim in acy jn e odsłoni nam atoli w całej p ełni dopiero au to g raf. O dpisany n a czysto tek st Pana Jow ialskiego został tam zm asak ro w an y ja k w żadnym in ny m utw orze. Co stronica, co kilka stro n ic w y k reślał a u to r po kilka, po kilkanaście w ierszy już przepisanych, nie zastęp u jąc ich innym i. U przytom ni to rachunek, choćby niedokładny. W e w szystkich czterech aktach u su nięto w ten sposób po nad 400 w ierszy. Licząc p rzeciętnie po 22 w iersze n a stro nicę zeszytu, w ypada, że n a 166 stronic a u to g rafu usunięto przez w ykreślenie 18 stro n ic zeszytow ych, tzn. ponad 11% tek stu ręk o piśm iennego. Nie bez znaczenia m oże być stw ierdzenie, że
szcze-golnie zam aszyście ciął a u to r tek st w a. I, p o tem II — przy p ad a na nie praw ie 3A skreśleń.
Biorąc to w szystko pod uwagę, m ożem y powiedzieć, że w p ier w otnym ukończonym odlew ie owa nieproporcjonalna rozrosłość roz p atry w an eg o utw o ru u w y d atnia się jeszcze jask raw iej. P ierw o tny
Pan Jow ialski był długi jeszcze okropniej.
Co się stało? J a k w ytłum aczyć tak w yjątkow o niepom iarkow aną objętość kom edii? Tę p rofu zję ta k zaskakującą u tw órcy w sobie na w skroś zdyscyplinowanego?
A utograf u tw o ru pozwoli nam n a to p y tan ie odpowiedzieć w y czerpująco.
2
A utografy Pana Jow ialskiego m am y dwa, oba szczęśliwie docho w ane w całości: jed en b r u lio n 2 n a arkuszach folio, d rug i — czysto- p i s 3 w zeszycie in 4-to. B adając w nich poruszoną tu spraw ę, oko filologa zatrzym uje się zaraz na karcie pierw szej brulionu: u góry p onad tekstem w idnieje ty tu ł: Pan Jow ialski. K om edija w 3 aktach
prozą. A zatem kom edia pierw otnie była zaplanow ana jako trz y
aktow a? To znaczy o 1/i krótsza.
Św iatełko, k tó re nam stąd zabłysnęło, zaraz jed n ak gaśnie. Pisze w praw dzie K ucharski o tekście tego brulionu, że „ jest to [...] do piero pierw sza red ak cja w t r z e c h ak tach “ 4, ale stw ierdzenie to nie zgadza się z faktycznym stanem rzeczy. Pan Jow ialski w brulionie faktycznie je st nie trzy -, ale czteroaktow y, a rozkład m ate ria łu n a ak ty bardzo m ało odbiega od rozkładu w tekście ostatecznym . D roga w ydaje się więc zam knięta.
O tw orzy nam ją dopiero uw ażne zbadanie autografu. P rz y sta ran n y m obejrzeniu okazuje się, że autor, pisząc bru lion arkusze jego sobie num erow ał. Pierw sze dw a a k ty sztuki w yp ełniają 12 arkuszy całych i jed n ą k a rtk ę arkusza 13. A k t III zaczyna się na arkuszu 14, w ypełnia arkusze 15— 17 i pierw szą stronicę pierw szej k a rtk i a rk u sza 18. A kt IV zaczyna się na arkuszu 19, ale arkusza tego jest tylko jed n a luźna k a rtk a ; po niej n astęp u ją arkusze num erow ane 20— 25.
I tu w łaśnie niespodzianka. Dzisiejszy a. IV jest w brulionie ozna czony w y raźn ie jako III i tró jk a ta nie została tam n a w e t p rzek re
s Rkp O ssolin eu m 7146. 3 Rkps O ssolin eu m 7145.
4 E. K u c h a r s k i , C h ron ologia k o m e d y j i n ie k tó ry c h p o m n ie js zy c h u tw o r ó w A l. F red ry. K rak ów 1923. R o z p r a w y W y d z i a ł u F i l o l o g i c z n e g o P A U, t. 61, nr 3, s. 26.
ślona. W ażniejsze, że arkusze ob ejm u jące tek st tego a k tu m ają paginację podw ójną: d aw ną (poprzekreślaną) i późniejszą. Na p ierw szej jego karcie b ra k zaznaczenia pierw otn ej stronicy, ale arkusz paginow any był poprzednio jako 14, a arkusze n a stę p n e — od 15 w górę.
Nie tru d n o zgadnąć, co tu zaszło. D zisiejszy a. IV, oznaczony jako III, p rzy leg ał początkow o w pro st m aterialn ie do a. II; tek st jego zaczynał się n a d ru g iej k arcie arkusza 13, którego k a rta pierw sza zaw ierała zakończenie a k tu II. Inaczej m ówiąc, na dzisiejszy a. III nie było tu ta j m iejsca, a k t ten po p ro stu n ie istn iał jeszcze w tenczas, gdy p ierw otn a, trzy ak to w a red ak cja kom edii została ukończona.
Tę poszlakę po d p iera i n a pew n ik zam ienia szczegół dalszy. Na ostatniej stro n ie a k tu p ierw o tn ie III, a dziś IV, n a lew ym m a r ginesie u góry, n a resztce m iejsca w olnej po zapisaniu stronicy., m ożna odcyfrow ać pospiesznie uczynioną n o tatkę, jak iś plan:
Sc. 1. W iktor, L udm ir; 2. L udm ir, W iktor, H elena; 3. W iktor, L u d -m ir, H elen a, Sza-m b elan ; 4. L ud-m ir, H elena; 5. H elena; 6. Janusz; 7. J a nusz, W iktor; 8. Jan u sz, W iktor, S zam b elan ow a; 9. J o w ia lscy .
Z estaw iw szy osoby działające ty ch scen dziew ięciu, dodał autor do nich później i na boku dopisał jeszcze trzy, m ianow icie początkowe:
1. S zam b elan : 2. S zam b elan , H elena; 3. S zam b elan , Janusz.
Nie trz e b a w iele zachodu, by stw ierdzić, że jest to konspekt akcji w łaśnie dzisiejszego a. III, b rak w nim jed y n ie dzisiejszych sc.: 8 i 9. Dość chyba do u zn an ia za fakt, że dzisiejszy a. III został pom yślany, zaplanow any, a cóż dopiero m ówić n ap isan y — dopiero po uko ń czeniu p ierw szej, trzy ak to w ej red a k c ji Pana Jow ialskiego, a więc w utw orze je st on w staw k ą późniejszą, w łączoną pom iędzy zapisane i paginow ane już arkusze.
Te dow ody n a tu ry m ate ria ln e j z n a jd u ją potw ierdzenie przy do kład n iejszy m ro zp atrzen iu treści.
C ałoaktow ą w staw k ę skom ponow ał a u to r w praw dzie w ten spo sób, że niew iele stosunkow o m usiał potem zm ieniać w w iązaniu fabuły, bez zm ian się w szelako nie obyło. R ozdarte p ierw o tn e w ią zania aktów trzeb a było tu i ówdzie dostosować do now ej p rzy budów ki. Nie wszędzie dało się to doprow adzić do niepoznaki. Gdzie niegdzie znać jeszcze ślady pierw otnego zaciosu.
Z końcem a. II zostaw iliśm y sy tu ację taką, że W iktor — w y dobyty z opresji w ójtow skiej, k tó rą k ład ł n a k a rb złośliwego psikusa spłatanego m u przez p rzy jaciela — przybyw szy do dw oru i widząc
tam powodzenie psotnika, tłum i w sobie złość za doznany despekt. Z początkiem a. IV, tzn. p ierw otnie III, w idzim y, jak — zgodziwszy się zostać we dw orze — w rócił do pierw otnej swej roli ilu stra to ra powieści kom ponow anej przez L udm ira, ale gniew u z serca nie złożył. „Zasłużyłeś n a mój gniew — pow iada w pierw otnej redakcji brulionow ej — a ja dla ciebie pracuję. Bo ty m i tego nie wmówisz, że mój paszport przypadkiem został u ciebie“.
A w dalszym toku rozmowy, usłyszawszy z u st L u d m ira w y znanie, że H elena m u się podoba i że rad by się z nią ożenić, W iktor robi w ielkie oczy i w ybucha niepoham ow anym śmiechem .
W klinow aw szy w środek now y a. III, a u to r p reten sję W iktora w daw nym m iejscu w y kreślił i przeniósł ją do sc. 4 dodanego aktu. Co w ięcej, uczynił ją tam pobudką dalszego postępow ania W iktora, np. w scenie z H eleną, gdzie kom prom itując L u dm ira przed panną, w sposób szczególnie złośliwy oddaje m u w et za wet. W przenum e- row anym akcie końcow ym każe m u autor, nie dość konsekw entnie, brać po raz d ru g i pom stę za to samo.
N iekonsekw encją w iększą jeszcze je st ów śmiech. Cóż takiego zdum iew ającego było w w yznaniu L u dm ira dla kogoś, kto przez cały now y a. III przyglądał się jego zachodom m iłosnym wobec Heleny? Skąd więc śm iech W iktora? Co innego w w e rsji pierw otn ej, gdzie m alarz w łaśnie po raz pierw szy usłyszał tu o ta k niepraw dopodobnie zuchw ałym zam iarze przyjaciela. W tym m iejscu — jak w idzi m y — spoidła akcji m im o przesunięć tekstow ych n ajw yraźniej w skazują łataninę.
I na odw rót, w idzim y, że elem enty akcji w prow adzone dopiero w dodanym a. III będzie chciał auto r zaklam row ać w daw niej n a pisanym a. IV i w tym celu dopisuje w nim ustępy pierw otnie nie istniejące. Skoro raz w prow adził do b ry koncept z m alow aniem przez W iktora k late k dla szam belana, m usiał go teraz zam knąć w akcie następnym . U czynił to — trzeba przyznać — nie dość n aw et składnie, naw iązując do tej spraw y w dodanych pierw szych słow ach sc. 4 aktu, w rozm ow ie Szam belana z W iktorem : „Powiedzże mi, panie W iktorze, jak im sposobem te k latk i zostały uszkodzone?“
W ykreślił tam natom iast poprzednie słowa Szam belana („Cóż, panie W iktorze, odpocząłeś sobie z podróży?“), słowa będące zupełnie na m iejscu w pierw o tn y m a. III, oddzielonym niew ielą chw ilam i od zam knięcia a. II, a więc i od przybycia W iktora do dw oru, ale teraz oczywiście niew czesne. Szam belan w idyw ał przecież poprzednio W iktora przez ciąg całego aktu, korzystał n a w e t z jego p rzysłu g —
skądże m u rap te m ta m yśl o jego zm ęczeniu? J e st to w yraźny elem ent ru d y m e n tarn y . P rzez zm ianę tych słów atoli u tra c ił a u to r znow u dobry p u n k t w y jścia do dalszej rozm ow y tych dw ojga na tem at w łaśnie u tru d zającej pieszej podróży w ędrow ników , co ju ż p ro w a dziło w p ro st do rew elacji o ro li L udm ira-ro zbójn ika. W redakcji d efin ity w n ej to naw iązanie rozm ow y w y stęp uje dość sztucznie i nie- um otyw ow anie. W ten sposób w yp ada znow u stw ierdzić w w iąza niach przestaw io n ej budow y dro bn ą szczelinę niekonsekw encji.
D robiazgow a an aliza tek stu w obu red ak cjach pozw oliłaby jeszcze wskazać dalsze, choć m niej może w idoczne szczeliny w w iązaniach rozszerzonej budow li Pana Jow ialskiego, zm ontow anego w pierw o t nej red a k c ji w sposób bardziej zw arty. Ale w łaściw ie nie je s t to już p otrzebne. Z całą stanow czością m ożna tu zakonkludow ać: p ier w otna red a k c ja Pana Jow ialskiego była rzeczyw iście trzyaktow a; bieg akcji ro zw ijał się tam k onsekw entnie przez a. I, II i IV. D zisiej szy a. III stanow i te d y elem ent późniejszy, z czasem dopiero w sta wiony.
K iedy m ianow icie? Odpow iedzi dokładnej dać nie można, o p rzy bliżoną w szelako pokusić się w arto . M ożna tu m ianow icie w nio skować z pew nego szczegółu stw ierdzonego w dru g im autografie, w czystopisie kom edii. N a jego karcie ty tu ło w ej w idn ieje data: .,7 k w ietn ia 1832 r.“ J e s t to niechybn ie dzień, w k tó ry m a u to r zaczął przepisyw ać b rulion w zeszycie. Ale w id n ieje tam coś w ięcej jeszcze; pozostał m ianow icie p ierw o tn y po dty tuł: „kom edija w 3 a k ta c h “, Później dopiero tró jk a została tu przekreślo na i zastąpiona czwórką.
Co to znaczy? Bez pochyby znaczy to, że autor, przystąpiw szy do przepisyw ania, p rzepisyw ał jeszcze red ak cję p ierw otn ą, trz y aktow ą. Czyż je st do pom yślenia, żeby nakłopotaw szy się ty le nad trudno ściam i p rzek o n stru o w an ia kom edii w edług rozszerzonego po m ysłu, tzn. m ając już w brulio nie p rzepisaną w staw kę całoaktow ą, mógł o ty m p rzy odpisie zapom nieć i autom atycznie przepisać z b ru lionu p o d ty tu ł pierw otny? Z upełnie to niepraw dopodobne. Znacznie bliżsi p ra w d y będziem y p rzy jm u jąc, że F red ro , ukończyw szy trz y aktow ą red a k c ję Pana Jow ialskiego, zaraz się w ziął do jej przepisy w ania i czystopisow i dał p o d ty tu ł zgodny z owoczesnym stanem rzeczy. A dopiero w tra k c ie przepisyw ania, a więc stosunkow o póź no, po 7 k w ie tn ia tegoż roku pow ziął zam ysł rozszerzenia kom edii. Odłożył w ięc rozpoczęty zeszyt i z pow rotem w ziął się do brulionu.
Robota, sw oją drogą, m usiała m u się palić w rękach, skoro n a j później ch yb a w m aju w ykończył całość w now ym u jęciu i oddał
aktorom , któ rzy d. 22 czerwca 1832 r. w ystąpili n a scenie lwowskiej z p rap re m ie rą Pana Jow ialskiego w dzisiejszej jego rozciągłości.
3
Teza o dw uw arstw ow ej form acji tej kom edii może uchodzić za udowodnioną. W ypadnie się zgodzić, że w tym jednym i, ja k się zdaje, jed y ny m razie na p rzestrzeni całej twórczości F re d ry p ierw szego okresu w m otyw ach tw órczych ponad pierw otnym , rozw ażnie obm yślonym pom ysłem w ystąpił z nagła jakiś im puls spontaniczny, k tó ry wziął przew agę nad rozm ysłem i skłonił auto ra do przebudow y p lan u architektonicznego w brew pierw otnem u zakrojow i.
Sp raw a jest frap u jąca już choćby ze w zględu na ową kłopotliw ą objętość. W ersja trzy ak tow a daw ała pełny, n aw et trochę za pełny rozm iar norm alnej kom edii. W staw ka rozepchnęła ją ponad m iarę. Zw iększenie zaw artości u tw o ru było ze względów k o n stru kcyjn y ch niepotrzebne, a n aw et niepożądane. I autor, dobry budowniczy, od razu zdaw ał sobie z tego spraw ę. A jednak nie zdołał się oprzeć impulsowi. Uczyniwszy m u zadość, w olał obcinać i kaleczyć, niż wrócić do pierw o tnej, krótszej w ersji.
Wolno się chyba zapytać: jakiejże to tak przem ożnej n a tu ry był ów im puls? Co skłoniło au to ra do ta k kłopotliw ego przestaw iania budow li już gotowej?
P y ta n ie w y d aje się rozw iązalne. W ystarczy szukać odpowiedzi n a drodze w skazanej przez stary ch praw ników i patrzeć, kom u ta zm iana w yszła n a pożytek. Jeżeli w ydłużenie kom edii przyniosło szkodę całości, to kto na nim mimo to skorzystał? Kogo ono wzboga ciło? A zorientow aw szy się w tym , dojdziem y snadnie, jak i by ł tu in teres auto ra; dlaczego on tak forytow ał obdarow anych.
Spraw cy szukać więc należy m iędzy osobami kom edii. O pow iadał kiedyś Sienkiewicz, jak to Zagłoba, pom yślany pierw otnie jako postać epizodyczna, w m iarę pisania cyklu rósł m u pod piórem jak baba w piecu, aż i w yrósł na jed n ą z postaci pierw szego rzędu. K tóryż z b ohaterów w podobny nieco sposób w yrósł F redrze w m iarę pisania
Pana Jow ialskiego?
Bez najm niejszego w ahania powiedzieć trzeba, że przede w szyst kim Ludm ir. Spośród 14 scen dopisanego aktu w pięciu w y stęp u je on
in persona, a w pozostałych wciąż o niego chodzi i do niego się
naw raca. A ze sp ra w L u dm ira na porządku dziennym je st jed n a głównie: jego stosunek uczuciowy do Heleny. Fredro, p rzy stęp ując
do p isan ia kom edii, od razu m iał oczywiście w planie głów nym złą czyć ostatecznie w ędrującego chudego lite ra ta z posażną jedynaczką. Tego w ym agał konw enans kom ediow y. A le w p ierw o tnej trz y - aktów ce m iało się to w szystko stać łapu-capu: n iedaw n y m niem any szew czyk po p a ru rozm ow ach zapanow yw ał w w yobraźni i sercu panny. Oczywiście a u to r to u zasadniał i upraw dopodobniał pseudo- rom antyczną w y o b raźnią p a n n y i seduktorskim urok iem dow cip nego lekkoducha. N iem niej tem po u d anych zalotów było zb yt ułańskie.
Kusiło p oetę pokazać bliżej, ja k to ten rom ans zaczął się klecić, ja k się w obojgu pogłębiało wzbudzone, w zajem nie uczucie. Zw łasz cza p rzy L u d m irze w idzim y w yraźnie, ja k d elik atn ie a u to r w do danym akcie ten proces w y cieni ow uje: od zain teresow ania tylko literackiego (sc. 4) aż do półw y znan ia niew ątpliw ego już uczucia (sc. 7). W ja k niepow szednim ch w yta go fenom enie! M am y przecież do czynienia z k o n flik tem niem al pałubicznym , oglądam y, ja k ty ra n ia literackości m ocuje się z przebudzonym p raw dziw ym życiem uczuciowym . In te re su je a u to ra problem szczerości. Je d n y m słowem, w idzim y, że now e zadanie, jak ie z nagła stanęło p rzed kom edio pisarzem , sprow adzało się do tego, by zrobić w utw orze m iejsce na poezję ro zk w itającej miłości. Pow ód sam w sobie dostateczny do p o d erw ania w yobraźni tw órczej autora.
Tak znaczne w ysunięcie postaci L u d m ira k u przodow i pociągnęło za sobą pew ne konsekw encje, k tó re się odbiły n a c h arak terze całego dzieła. N ajp ierw , dodało to kom edii n iew ątpliw ie pogłębienia psycho logicznego; p rze stała być w yłącznie plecionką przygód zew n ętrz nych, o tw iera nam w gląd w rozw ijający się skom plikow any proces w ew nętrzny. U tw ó r zyskał przez to bezsprzecznie n a ciężarze ga tunkow ym .
Nie m ożna w szelako zamilczeć, że rów nocześnie odbiło się to ujem n ie n a dobrze p ierw o tn ie zaplanow anej spoistości dzieła. Przez dodanie jednego a k tu rozluźniła się jego w ięźba jednoogniskow a. Aż do końca a. II osobą c e n traln ą kom edii był jej b o h ater ty tu łowy: P a n Jow ialski. W now ym a. III spycha go z tego naczelnego m iejsca b o h a te r dru g i: L udm ir. Będzie ich od tąd dwóch, a kom edia przez to n iejak o się przepołow iła i straciła pożądaną koncentrację: w pierw szej połówce je s t inaczej, w drugiej inaczej. Nie tylko więc zwięzłość, ale cała w ogóle spoistość zew nętrzna, uhierarch izo w an ie w spółczynników akcji, cała, słowem, logika budow y u cierp iała n ie w ątp liw ie przez przybudów kę.
Zyskiw ał n a niej wszelako n ie sam jeden Ludm ir. J e st jeszcze d ru g a osoba, k tó ra w yrosła autorow i przy tym w ydłużaniu akcji. To sam pan Jow ialski. W dodanym akcie w ystępuje on, co praw da, nie n azb y t często, bo zaledw ie w d w u scenach, ale obie przynoszą ry sy jego osobowości nowe, w cale istotne i dodatnie, a w aktach poprzednich nie pokazane. W jednej odsłania się jego gościnność. W cale nie ta płasko interesow na, o jak ą go posądza synow a. Rad je s t gościom nie dlatego, że m a okazję do pow tarzania sw ych p rzy słów i bajeczek, ale z przyrodzonej szczerości serca. T utaj to w yznaje on nie zdaw kow ym przysłow iem bynajm niej, ale w łasn ym i p ro stym i słowy: „Lepiej m i kaw ałek chleba sm akuje, kiedy go z kim dzielę“.
Oto jed n a z niew ątpliw ych jego cnót staropolskich. A d ru ga — w ątpliw sza, może bardziej sporna, a n a pew no płytsza: w yraźnym kw ietyzm em podszyta jego zgodliwość, niechęć do waśni, do k ra ń cowych decyzji, u jaw n io na w sc. 14 i skonkludow ana przysłow iem : „Rybom woda, ludziom zgoda — bez niej nic“ ; dopełniona w reszcie zapiciem kłó tn i kielicham i kasztelańskiego.
Ale i niezależnie od tek stu a. III w ciągu pisania w zrósł Jow ialski F red rze o jed n ą jeszcze w y raźną w artość szacunkową. A utor podniósł m ianowicie w oczach widza poziom jego ukształcenia umysłowego. Jeszcze w pierw otn ym a. III był to nieuk, a dw ór jego — ostępem ciem noty. A ni się tam czytało, ani pisało. Z orientow ał się w tym W iktor i w y raźn ie to stw ierdził przestrzegając L udm ira: „Nie masz co pisać? P a p ieru ci m oże nie w ystarczy w tym dom u, gdzie po dobno pism am i nie w iele się tru d n ią “.
Otóż w kom edii rozciągnionej n a czteroaktow ą słowa te znikają, w ykreślone i zastąpione innym i, w ręcz przeciw nym i: „Dlaczegóż ty nie piszesz? Masz czas — bibuły tu dostaniesz“. W Jow iałów ce zatem siedzą nie reanalfabeci. P an dom u „tru d n i się “ , owszem, „pism am i“. A kto wie, czy z ty m podniesieniem rep u ta cji Jow ialskiego w nowej redakcji o pół tonu nie pozostaje w pew nym zw iązku inne jeszcze skreślenie. W red akcji pierw otnej a. IV Jow ialski przy znaje się Ludm irow i: „Ale co p raw d a — nie grzech. J a m uszę ci powiedzieć, że te b ajk i nie ja pisałem , tylko się ich n a pam ięć pouczyłem “. W red ak cji nowej F re d ro oczywiście nie m ógł go uczynić auto rem , ale przy najm niej tam to w yznanie skreślił. Po co w ogóle po ruszać tę spraw ę i deprecjonow ać bohatera!
Tak więc w y d aje się, żeśm y doszli sedna spraw y i od kry li — w pew nej przyn ajm n iej m ierze — przyczynę spraw czą, w skazaliśm y
podniety, k tó re spow odow ały ów spontaniczny rozrost komedii. Jeżeliśm y w dochodzeniach tych nie zeszli na m anow ce, to wolno chyba zam knąć je w nioskiem . W niespodzianym rozroście kom edii w spółczynne były u ro k i dw a: uro k ro zkw itającej m łodości i uro k p iękna staropolskiego obyczaju. One to b y ły na ty le silne, że w y- błysnąw szy przed p o etą sprow adziły go z drogi artystycznego, po rządnie uform ow anego rozm ysłu. Za ich to sp raw ą zepsuła się zw ię zła p ierw o tn ie s tru k tu ra utw oru, rozrosła się ta k bardzo ta „zła kom edia — okropnie d łu g a “.
W analizie dzieła literackiego nie tylko zalety m ogą n am coś pow iedzieć o autorze. N iekiedy jeszcze w ięcej — w ady.
II. ROZW ÓJ P O M Y SŁ U „ZEM STY“ 1
Jak że p so tn a by w a licha filologia! Ileż kłopotów p o trafi p rz y sporzyć przez swe zaniedbania! K apitalnego p rzy k ład u m ogą d o star czyć losy Z e m s ty w dotychczasow ej in te rp re ta c ji k ry ty czn ej, w szczególności w zakresie jej re k o n stru k c ji genetycznej.
Od r. 1897, od w y d ania B iegeleisena, wiadomo, że pom ysł Z e m sty w red a k c ji sw ej przechodził pew ne koleje, że u tw ó r inaczej b y ł p ierw o tn ie zam ierzony, a inaczej w yszedł w ostatecznym ujęciu. Biegeleisen m iał w rę k u au tog raf b rulio nu, s ta ra ł się z niego w y notow ać i w w y d an iu sw ym zestaw ić odm iany te k stu w stosunku do ujęcia ostatecznego, a w ięc w łaśnie w szystkie św iadectw a p ie r w otnego z ak ro ju dzieła. Ale zrobił to w sposób nie dość staran n y , raczej m echaniczny, w rezu ltacie w ięc — b ałam u tn y . T ak się zło żyło, że tej ro b o ty jego przez pół w ieku n ik t fachow o nie sk o n tro low ał. S k u tk i stąd w yszły żałosne.
M am y osobną ro zpraw ę K ucharskiego o genezie Z e m s ty 5. A utor jej w racał i później przygodnie do tego zagadnienia. Pośw ięcił m u rów nież sporo uw agi C hrzanow ski w swej m onografii 6. A przecież zagadnienie ow ej rek o n stru k c ji czeka w ciąż jeszcze na w łaściw e, filologicznie g ru n to w n e rozw iązanie. P o tkn ięcia się i uchybienia in te rp re ta c ji dotychczasow ych w y n ik n ęły p rzede w szystkim z nie należytego opracow ania au tografu.
6 E. K u c h a r s k i , G e n e za „ Z e m s ty “. B i b l i o t e k a W a r s z a w s k a , L X IX , 1909, 2, s. 446.
6 I. C h r z a n o w s k i , O k o m e d ia c h A le k sa n d r a F red ry. K rak ów 1917, s. 291 n.
Na podstaw ie tego, co zeń podał Biegeleisen, ustaliło się m nie m anie, rozw inięte najobszerniej w m onografii Chrzanowskiego, że kom edia w procesie form ow ania się przeszła przez trzy fazy rozwojowe. P ierw szą przedstaw ia scenariusz dochow any i ogłoszony w całości przez Biegeleisena, a dający konspekt treści całego cztero- aktow ego u tw o ru pom yślanego jako kom edia współczesna. Równo legle atoli pow ziął jakoby F red ro pom ysł inny, żeby akcję u tw oru przerzucić w w ieki przeszłe, może w XVI, a na pew no w XVII. Stało się to — ja k p rzy jm u je Chrzanow ski — „niebaw em [ ...] po naszkicow aniu ogólnego p lan u “.
R ealizując ten w czesny pom ysł a u to r — zdaniem C hrzanow skiego — poczyna sobie n azbyt swobodnie. Postacią głów ną owej kom edii staropolskiej czyni zrazu nie Cześnika jeszcze, ale p rze jętego z pierw otnego scenariusza B arona, „zaryw ającego z fra n cuska“, posługującego się zw rotem nałogow ym pas si b ête, będącego zaś w X V II w. oczyw istym anachronizm em . Na tej platform ie w. X V II p ow staje więc jakoby pierw sza zrealizow ana red ak cja ko m edii. Nie m ów i k ry ty k , ile tej red ak cji było, z pew nych napom knięć jego wnosić w szelako wolno, że przyjm ow ał, jakoby istniała cała, w każdym razie tra k tu je ją jako red ak cję odrębną.
W następnej dopiero, późniejszej red ak cji akcja — w ciąż zdaniem tegoż k ry ty k a — odbyw a się „już w znacznie późniejszych czasach“, z Cześnikiem jako bohaterem . Ale i w niej pełno anachronizm ów ; P ap k in np. „śpiew a jeszcze jakąś arię włoską, nie piosenkę o kocie“ . Dopiero red ak cja trzecia, p rzedstaw iająca o statn ią fazę pom ysłu, przyniosła tek st u tw o ru ostateczny, zn any nam z druku. Je j au to g rafu nie m am y. N atom iast obie red ak cje poprzednie, poświadczone autografem , F redro, w edług m niem ania m onografisty, przy p rze pisyw aniu w dziw ny jak iś sposób z sobą w ym ieszał tw orząc tek st jeden, w k tó ry m sceny red ak cji drugiej porozm ieszczał wśród scen red akcji pierw szej, czy też n a odw rót. Nie łatw o się w tym zaplątaniu w yznać.
W ynikałoby z tego, że Fredro, pisząc Z em stę, trz y k ro tn ie prze tw arzał plan, osadzając jej akcję po kolei w trzech różnych okre sach czasu: w e współczesności, w X V II i początkach X IX w.; z auto grafu zaś jej sporządził jak ą ś dziw ną plecionkę, przetasow ując sceny pochodzące z trzech różnych planów chronologicznych. Do takich zaw iłych i zaw odnych w niosków doprow adziło zb ytn ie zaufanie do przek azu sporządzonego przez filologa byle jakiego. T ak nie
sta ra n n ie opisał B iegeleisen autograf, tak m echanicznie i bałam utnie zestaw ił jego w arian ty , że w rezultacie sprow adził n a m anow ce znakom itego badacza.
K u ch arsk i (zaznaczm y naw iasem , że i on, pisząc rozp raw ę Geneza
„ Z em sty“, au to g raf u tw o ru znał tylko z drugiej ręki) m ów i o dwu,
a nie o trzech zm ianach planu, w ystępu jące zaś tu i ówdzie w au to g rafie m ieszanie nazw isk B arona i C ześnika kładzie n a k a rb chw i lowej nieu w ag i au to ra, a nie jakiegoś zm iennego przem agania się redak cyj. W tym , ja k się okaże, lepiej tra fia w sedno. Ale w dalszym w niosku d a je się pociągnąć n a ścieżkę nie dość ugruntow aną. Z ow ych d w u koncepcji pierw szą, ze scenariusza, osadza na tle czasów nowszych, d ru g ą zaś przenosi jako b y „w czasy istn ienia Rze czypospolitej“ 7. Ale c h a ra k te r każdej z ty ch dw u koncepcji określa on swoiście. Z em sta w p ierw otn ym pom yśle zam ierzona była, zda niem k ry ty k a , rzeczyw iście jako kom edia obyczajow a „bez jak ich kolw iek akcesoriów h isto rycznych“ , niem niej jed n a k ak cja jej już tam „w edług w szelkiego praw dopodobieństw a rozgryw ała się nie współcześnie, lecz w czasie daw niejszym , praw dopodobnie w w ie ku X V III“. W edług tego więc Z em sta od razu, w pierw szej realizacji m iała być kom edią trad y cy jn ą.
Z m iana p lan u zaś polegała jak ob y w łaśnie na silnym jego uhisto- rycznieniu. Spośród badaczy Z e m s ty K uch arsk i ów jej c h a ra k te r historyczny p o d k reślał w sposób najb ard ziej zdecydow any i dążność do u w y d atn ien ia tego c h a ra k te ru uw ażał za głów ny m otor p rze istoczenia p lan u pierw otnego. To atoli tw ierd zen ie może być łatw o podane w w ątpliw ość.
W ten sposób stanow isko i konkluzje obu badaczy rozchodzą się dość daleko. Stosow nie do tego obaj oni w różny sposób określają też czas akcji w ostatecznej red a k c ji Z e m sty . C hrzanow ski o sa d z a ją w początkow ych lata ch w. X IX , w okresie ponapoleońskim , a więc w d rugim dziesięcioleciu tego w ieku, K u ch arsk i zaś przenosi ją na czasy stanisław ow skie, n a okres około r. 1770. Różnica blisko 50 lat.
J a k w idzim y, sp raw a n ajw y raźn iej w ym aga su p erarb itrażu . P odstaw ą zaś jego m oże się stać sum ienne przestudio w anie autografu.
7 A. F r e d r o , Z e m sta . O pracow ał E. K u c h a r s k i . K rak ów 1920. В i- b l i o t e k a N a r o d o w a . S. I, nr 32.
2
M aterialnie biorąc n a autograf-b ru lion Z e m s ty 8 sk ład ają się cztery zespoły päpieru, w szystkie form atu folio. N ajpierw luźny arkusz zaw ierający konspekt treści całej kom edii i ułam kow y słow niczek staropolski, razem stronic 4. Potem składka dziesięcio- arkuszow a p ap ieru bielszego, m ieszcząca n a 40 stronicach tek st całego a. I i w iększą część a. II, od początku sc. 6 (do w. 345). Składka druga, p ap ieru sinaw ego o form acie nieco większym , m ająca 4У2 arkusza, m ieszcząca zaś na 17 stronicach resztę a. II, cały III i początek IV do połowy sc. 5 (do w. 218). Na stronicy 17 (tzn. ostatniej zespołu) m ieszczą się p lan y a. III i IV. W reszcie sk ładk a trzecia, papieru jaśniejszego, o m niejszym trochę form acie, obejm uje tylko dw a arkusze i mieści na 7 stronicach dokończenie a. IV, a na ostatniej końcową (od w. 557) część sc. 9 ak tu II.
Opis zew n ętrzn y nie daje nam jeszcze wszelako pojęcia o toku pow staw ania sztuki. Ten można sobie uprzytom nić dopiero przez staran n e zbadanie szczegółów pism a. Jakżeż ted y w ty m autografie zaznaczyły się fazy form ow ania kom edii? P y tan iem tym zafrapow ani zatrzym ujem y się n a jp ie rw przy w stępnym arkuszu ze scenariuszem sztuki; on przecież mieści w sobie najw cześniejszą jej koncepcję.
A rkusz ten zapisany został dosyć niezw yczajnie. K onspektem treści w ypełnione zostało w nętrze arkusza, tzn. stronica 2 i 3. Pisarz m ianowicie zgiął arkusz w zdłuż na połowę, a otw orzyw szy go uzyskał w ten sposób cztery kolum ny. K ażdą z nich zapełnił szkicem jednego aktu. Czego nie zm ieścił w poszczególnych kolum nach stronic — m ianow icie zakończenie a. I i III — przeniósł n a stronicę 4 arkusza. Stronica 1 n atom iast cała została zapisana w dw ie kolum ny słow niczkiem staropolskim .
Ten rozkład tekstów n a arkuszu m a d la nas pew ne znaczenie, bo pozwoli odpowiedzieć n a pytanie, co tu je st wcześniejsze: słow niczek czy konspekt treści? Odpowiedź zaś n a to pytanie w yjaśnić może spraw ę dużej wagi: od czego F redro, p lan u jąc Zem stą, w ogóle zaczął? A kcja kom edii naszkicow ana w konspekcie osadzona jest w czasach nowszych, słowniczek nato m iast n o tu je form y językow e z XVI wieku. Pisząc go a u to r zam ierzał chyba zużytkow ać go w p ra cy n ad kom edią, a więc nadać utw orow i c h a ra k te r historyczny, akcję cofnąć w przeszłość i język archaizować. K tóra z ty ch dwu
form acji pom ysłu je s t wcześniejsza, k tó ra stanow i p u n k t w yjścia: współczesna czy historyczna?
Nie ulega w ątpliw ości, że nie historyczna. A uto graf świadczy o ty m n ajw y raźn iej. Słow niczek został zestaw iony wtenczas, kiedy już istn iał konspek t Z e m s ty jako form acji współczesnej. Dowodem w ystarczającym je s t fakt, że zapisaw szy całą stronicę pierw szą reje strem słów staropolskich, końcowe jego pozycje przeniósł auto r na stronicę 4, a nie — jak b y norm alnie oczekiwać należało — na 2, k tó ra więc n ajw y ra ź n ie j już w tenczas była zapisana; na stronicy 4 zaś um ieścił je już po ow ych przeniesionych tam końców kach konspektu; i one zatem są tu wcześniejsze.
K iedy F re d ro zestaw iał ów słow niczek, tego nie um iem y pow ie dzieć dokładnie; k a rta z konspektem całości leżała przed nim na stole n iew ątpliw ie przez cały czas pisania sztuk i i m ogła być u żyta do n o tatek kiedy bądź. Ale że zrobił to w łaśnie dopiero wówczas, kiedy już m iał p lan kom edii spisany, nie ulega w ątpliw ości. Tw orząc
Z em stę w ychodził więc F red ro z bazy w spółczesnej, a nie h istorycz
nej. To je s t fa k t bezsporny. Jakim że te d y ta baza współczesna w ypełniła się planem pierw iastko w y m utw oru?
N aszkicow any w konspekcie przebieg akcji nie odbiega począt kowo od ostatecznego. Jeżeli — co w y daje się bezsporne — fu n k cja zapładniająca w yobraźnię a u to ra Z e m s ty p rzyp adła aktom arc h i w alnym o brazującym spór F irle ja ze Skotnickim o zam ek odrzy- koński, to trzeb a stw ierdzić, że z aktów ty ch przeszła w koncepcję p ierw o tn ą głów nie sy tu acja topograficzna. Są tu już dw a zam ki sąsiadujące ze sobą, są dw aj skłóceni ich w łaściciele. J e st rów nież b itk a o m u r graniczny. Ale to chyba w szystko. A kcesoriów h isto rycznych nie w y k azu je konspekt żadnych.
Jed n y m z boh ateró w zaplanow anej kom edii je st Baron, now o- u ty tu ło w an y, a więc i now ow zbogacony, coś w rod zaju G eldhaba, postać n iew ątpliw ie z w ieku X IX . A dw ersarzem jego — K iełbik. U F re d ry , k tó ry m a zwyczaj posługiw ać się im ionam i znaczącym i, rozum iem y, że to rów nież dorobkiew icz, ale społecznie pośledniejszej p row eniencji. M iędzy n im i dw om a stoi jejm ość, starsza ju ż zapew ne, ale bogata, p an i R ublow a (widać, że akcja m iała się toczyć pod zaborem rosyjskim ). Poza skłóconym i antagonistam i je st kochająca się p a ra m łodych: A lina (później Pau lina, tzn. p ierw o tn a realizacja K lary) i W acław. Plącze się tam rów nież Papkiew icz, p arazyt, fan faron, w ścibski, żarłok i łgarz.
Tok akcji zaw iązuje się w pierw otnym ujęciu kom edii wcale podobnie jak w form acji ostatecznej. B aron zaniechał m yśli o Alinie, zw raca afekty swe ku pani Rublowej, czy może raczej ku jej rublom . Zaognienie stosunków sąsiedzkich, spowodowane b ija ty k ą p rzy m u rze, podnieca obie strony do zem sty i odwetu. Rublową, k tó ra już przy jęła ośw iadczyny B arona, odciąga K iełbik w idokiem ślubu z m ilszym jej m łodym W acławem. B aron w odwecie zw abia W acława i żeni go z Aliną. Ja k dotąd, widzim y, kościec akcji je st te n sam. Zakończenia dopiero rozchodzą się w yraźnie. W p ierw otnym ujęciu Kiełbik, kiedy ju ż z synem się nie powiodło, m iał się sam ożenić z Rublową, k tó ra zresztą — jak się potem okazało — w cale nie była tak bardzo rublow a, raczej kopiejkowa. W planie czytam y w yraźnie: „Bardzo się cieszy K iełbik — p rezen tu je żonę“.
Ale prócz narzeczonej m iał B aron stracić także zamek, któ ry pierw otnie był jego bodajże, a nie A liny, własnością. S praw a z kom plikacjam i m ajątkow ym i kom edii nie w ychodzi w yraźnie w planie. Z by t szczupłe i zagadkow e w skazów ki scenariusza m ożna by jednakże rozum ieć tak, że Baron, skoro Rublow a p rzyjęła jego oświadczyny, uczynił n a jej dobro jakiś zapis m ajątkow y, przekazał jej m. in. sw oją część posiadłości zam kow ej. Chciał to potem , bodajże, cofnąć, ale Papkiew icz listu odnośnego nie oddał. Rublowa, zm ieniw szy swe zam iary m ałżeńskie, zapisu, zdaje się, nie zwróciła, skoro w scenie końcowej w yjaśnia się, że B aron z zam ku będzie się m usiał usunąć jako z w łasności już nie swojej. C zytam y w scenariuszu: „Śm iech B arona przerw an y uwagą, że ich zam ek“. Ich — znaczy chyba w tym kontekście: p aństw a K iełbików starszych. I pod ty m więc względem spraw a B arona je st przegrana.
W idzim y zatem , że kom edia w p ierw otnym ujęciu zorientow ana była w ty m kierunku, aby w ystrych n ąć na dudka p ana Barona. O ddał samochcąc Alinę, Rublow ą sp rzątnął m u ryw al, a m ajątek byłej narzeczonej, na k tó ry m w razie zerw ania zastrzegł sobie widać odszkodowanie, okazał się (jak m ożna sądzić) m item . B aron został na lodzie. Z jego to zapew ne u st m iał w yjść desperacki okrzyk końcowy, zanotow any w scenariuszu: „Bodaj tak ie zem sty !. . . “
Taki był pierw szy zam ysł utw oru. A teraz czas powiedzieć, że do realizacji tak pojętego p lan u przystąpił au tor nie zw lekając i że n a tej w łaśnie bazie — współczesnej, a nie historycznej — skom ponow ał sporą część kom edii: cały I akt. Odbiegł w nim od planu pierw otnego o ty le tylko, że Papkiew icza przem ianow ał n a P ap k in a (w sc. 2, w. 62 w ystępow ała jeszcze nazw a pierw otna), nie zm ieniając
poza ty m jego c h a ra k te ru 9. K iełbikow i dał m iano Milczek, a także zawód reje n ta . A lina została K larą, R ublow a — F lorą, a więc jeszcze nie H anną, choć ju ż w dow ą po Podstolim . B aron pozostał Baronem , a fizjonom ia jego została nieco głębiej odsłonięta. A u to r nie odbiegał zapew ne od pierw otnego pom ysłu, u w y d atn iając tchórzostw o Barona. K iedy w y syłał P a p k in a z ludźm i do m u ru , n a stą p iła tak a w ym iana zdań:
B a r o n
Idź, bij, n iech się co ch c e stanie. P a p k i n
A ty?
B a r o n
P a s si b ê te , m ospanie! M ógłb ym jeszcze co ob erw ać — L ep iej dla m n ie w m ym pokoju! C hodźm y! N o cóż? D rogie c h w ile ...
A kcja tej w e rsji rozgryw a się więc współcześnie, B aron jest człow iekiem X IX w., to nie ulega w ątpliw ości. M niem anie C hrzanow skiego, że to b o h ater w ersji historycznej, nie da się niczym poprzeć. Podobnie P ap k in , w brulion ie a. I śpiew ający nie piosenkę o kocie, ale a rię operow ą, m ianow icie arię tru b a d u ra z opery B oildieu’go
Jean de Paris, to tak ż e postać z kom edii an i historycznej, ani tra d y
cyjnej, ty lk o w spółczesnej.
K om edia ta m iała mieć tonację satyryczną. Nie ulega w ątpliw ości: postać B aron a b y ła zakrojona na c h a ra k te r niesym patyczny, a sp ra w iedliw ość po etycka n a nim przede w szystkim m iała być w y m ierzona. Jego to w głów nej m ierze b ra ł na cel saty ry k .
U kończyw szy a. I, zapędził się a u to r tym sam ym tchem zaraz na II, ale po p a ru w ierszach się zatrzym ał. Dopiero teraz w łaśnie naszła go m yśl, żeby czas akcji, a zatem i c h a ra k te r postaci cofnąć nieco w stecz. W yraziło się to w zm ianie nazw iska postaci czołowej. Od w. 9 tego ak tu znika B aron, zastęp u je go Cześnik; znika zw rot nałogow y fran cuski pas si bête, zastęp u je go staroszlacheckie „mo- cium p a n ie “. P o m ijając m im ow olne potknięcia się, tak zostanie już
9 M ógłby k to p o w ied zieć, ż e p rzem ia n o w a n ie P a p k iew icza na P ap k in a do k onało się ju ż na teren ie p ierw szeg o k on sp ek tu, i pow ołać się na to, że w w y dru k ow an ym przez B ie g e le ise n a te k śc ie scen ariu sza (V, 198 n) trzyk rotn ie to n o w e n a zw isk o obok p ierw o tn eg o sp orad yczn ie w y stęp u je. T ak w szela k o tw ierdząc p a d łb y ofiarą sw a w o li filologa. P ap k in a n ie m a w ty m autografie, w p row ad ził go tam B ie g e le ise n , tak n iefra so b liw ie rozw iązu jąc sk rót (P) autora i n ie u jm u jąc sw eg o u zu p ełn ien ia w n aw ias.
do końca sztuki. Że przem ianow ania te są znakiem przem ieszczenia czasowego akcji, dowodzi na j oczy wiście j teraz w łaśnie zapisana n o tatk a pod tekstem a. I: „Zm iana czasu w plan ie — I a k t do p rze robienia“ .
Jakoż zaczął a u to r n a w e t ten a k t przerabiać. Na osobnej karcie tytułow ej przepisał sc. 1, usuw ając z niej Barona, a lokując Cześnika, choć sam ą scenę zm ienił bodajże niew iele: nie m a tam jeszcze m iej sca n a D yndalskiego, scena jest m onologiem Cześnika. W net jednak zaniechał au to r p rzerabian ia; pociągnięty rozpędem tw órczym w rócił do a. II, budując go wszelako n a nowej podstaw ie czasowej. Na jakiej? Czy teraz może zapalił się m yślą uczynienia z Z e m sty kom edii historycznej na tle w. XV I czy XVII?
Bodajże nie. W idzim y to n ajp ierw stąd, że nie zm ienił zam ierzo nej pierw otnie sytuacji ekonom icznej: B aron i K iełbik w starej — czy też ojciec K la ry i M ilczek w nowej w ersji kupili jednako po połowie „zam ek s ta ry “. T aka tra n sa k cja handlow a określa nam już sam a jed n a czas akcji. W X V II w. zam ki-rezydencje pańskie nie szły jeszcze n a rozprzedaż, ty m m niej m ogli je nabyw ać po kaw ałku dorobkiewicze. To zjaw isko w ystąpi dopiero u schyłku w. X V III i przeciągnie się w XIX, a wiąże się ono z zarysow aniem się starej stru k tu ry gospodarczej, z upadaniem i rozkładem w ielkich laty fu n - diów. W tedy niejeden zam ek, n iejedna rezydencja m agnacka zm ie niała w łaściciela drogą licytacji czy eksdyw izji. O takich to lic y ta cjach i o b an kru ctw ach pańskich jako o znam ieniu czasu wspom ina Papkin; on sam chełpliw ie m ieni się ofiarą tego masowo już widać w ystępującego procesu b an k ru ctw a w ielkich fortun. „Zam ek? Fiu! — mój ojciec m iał ich dziesięć“ ! A na swoich jakoby rządców — łżąc bo łżąc — narzek a P apkin kubek w kubek tak ja k w Panu Geldhabie zrujno w any Książę na swoich. Było to podówczas zjaw isko szersze, sym ptom atyczne.
Otóż ta sy tu acja gospodarcza, p rz y ję ta d la pierw szej form acji pom ysłu, przeszła niew iele zm ieniona i do form acji drugiej. Czas akcji jużcić się zmienił, ale n ajw yraźniej niew iele.
Ale i poza ty m w tk an inie treściow ej Z e m sty już w a. II w y stęp u ją pasm a chronologiczne w yraźnie zdeterm inow ane, i to w ła śnie n a czasy nie n ad m iern ie odległe. Dość wskazać dw a w ypadki. J a k się dow iadujem y z rozm owy W acława z Florą, W acław bała m ucił ją, niechybnie w W arszawie, pod p rzy brany m im ieniem Księcia Rodosława. Książę lekkoduch w W arszawie w X V II w.: za czasów J a n a K azim ierza? W ystarczy to sobie tylko uprzytom nić,
by zrozum ieć absurdalność takiej m askarady. N atom iast w latach Księcia Jó zefa w y p ad ek tak i w y daje się w cale łatw y do przyjęcia. W zgląd d ru g i w iąże się ze scenerią zabaw nych ślubów rycerskich P ap k in a w obec K lary . W b y stry m i przekon yw ającym wyw odzie w skazał niedaw no J. K le in e r ł0, że sceneria ta w ystylizow ana została zgodnie z w yobrażeniam i panu jący m i u nas w śród m łodych w o k re sie tzw . rom ansów grozy, a w ięc znow u co n a jd a lej u schyłku w. X V III czy raczej w z aran iu XIX.
Dość tego, sądzę, żeby pozwolić sobie na w niosek: zanotow ana na b ru lio n ie a. I, jako postu lat, „zm iana czasu“ nie pociągnęła w w y k o n an iu przesunięć z b y t gw ałtow nych w la ta zby t odległe, cofała czas ak cji nie o w ieki, ale o dziesięciolecia, co najw yżej więc na koniec w ieku X V III.
3
Nowego rozpędu starczyło F re d rz e na napisan ie całego a. II i dwu początkow ych scen a. III, po czym znow u n astąp ił przystanek. Prócz zm iany w dukcie pism a św iadczą o nim m om enty inne, k tó re się tu niebaw em przytoczy. Cóż ty m razem zatrzym ało au to ra na chwilę w zapędzie tw órczym ?
N iew ątp liw ie konieczność odm iennego w ym odelow ania sceny a. III. Scenę w izy ty P a p k in a u R e je n ta trzeb a było uzasadnić. W pla nie p ierw o tn y m m iała ona być uzasadniona chyba ty lko w ścibstw em p ieczeniarza Papkiew icza. P rzychodzi on tam do K iełbika nie w ia dom o dlaczego, po p ro stu n a plotki. O w yzyw aniu na pojedynek nie było jeszcze m owy. Nie dziw i nas to, gdy p am iętam y c h a ra k te r B aro n a-tch ó rza; ta m te n na w yzw anie by sobie nie pozwolił. Rzecz godna uw agi, że pisząc a. II F red ro , n ajw y raźn iej pod sugestią daw nego p lanu, o p o jed y n k u także jeszcze nie m yślał. A kt kończył się w sc. 9 n a w ierszu 541. D ru g a połow a sceny, w k tó rej Cześnik w ysyła P a p k in a jako sekundan ta, w y raźnie została dopisana później: w. 542— 557 n a pozostałym czystym odcinku stronicy, reszta sceny, od w. 558 do końca — ja k się ju ż rzekło — na ostatniej stronicy całego b rulion u , a zatem dopiero po ukończeniu całej sztuki. Scena była p otrzeb n a jako p rzesłank a do sc. 4 a. III, k tó ra pow stała n a j pierw , a z k tó rą było trochę zachodu.
10 J. K l e i n e r , C o m m e d i a d e l l ’a r t e w „Z e m ś c i e “ a s p ó r o d a to w a n i e akcji. T y g o d n i k P o w s z e c h n y , I X, 1952, nr 14.
Teraz, w nowej w ersji, kiedy zaw adiacki i „jeszcze żw aw y“ Cześnik zajął m iejsce tchórzliw ego Barona, m otyw p o jed ynku n a w ijał się niem al jako konieczność. Sc. 4 m iała więc być sceną w yzw ania. W łaśnie żeby ją w ty m now ym ujęciu sform ować, m usiał a u to r przystanąć n a chw ilę i nabrać tchu. Ale w prow adzenie m otyw u p o jedy n ku m iędzy w ątk i akcji, a nadto — zdjęcie z Cześnika odium niesym patyczności i w ogóle dokonana przem iana w ośw ietleniu tej postaci — pociągały za sobą większe jeszcze konsekw encje: w y m agały zm iany w zakończeniu kom edii. Cześnik nie m ógł w yjść z kom edii pognębiony p rzeg ran ą i ośmieszony. B yłby to p rzy now ym jego ch arak terze w yraźny dysonans. Zaszła zatem potrzeba p rze budow y p lan u zasadniczego; scenariusz p ierw otny nie mógł już nadal być p rzyd atn y . To w ym agało chw ili zastanow ienia jeszcze dłuższej.
Jakoż w idzim y, że F red ro n a ostatniej stronicy zapisyw anej w łaśnie składki arkuszy szkicuje sobie teraz now e scenariusze. Bie- geleisen nie ogłosił ich drukiem , ale istn ieją one tam i są dowodem now ych k alku lacji kom pozycyjnych autora. Że teraz w łaśnie, że ta reflek sja k o n stru k to rsk a naszła poetę dopiero po skończeniu sc. 2 a. III tego dowodzi fakt, że nowoszkicow ane plany zaczynają się dopiero od sc. 3 tego aktu. Poprzednie sceny n ajw yraźn iej były już gotowe.
N ajpierw w ydało się autorow i, że zdoła zam knąć pozostałą resztę w ydarzeń w jed n y m akcie. Przez jakiś czas Zem sta była obm yślana jako kom edia trzyaktow a. Istn ieje tak i rzu t zam ysłu. W tym ujęciu dzisiejsze sc. 1— 5 a. IV były planow ane jako sc. 6— 9 a k tu III. W net atoli dostrzegł poeta niem ożliwość takiego u k ład u i w rócił do p ier w otnie zakrojonego w ym iaru. Rzucił jed en i drugi szkic a k tu IV. W szkicach tych m usi uderzyć, że wciąż tu jeszcze nie m a D yn- dalskiego. W ejdzie on do kom edii dopiero po skończeniu całości i zepchnie bladego swego poprzednika Sm igalskiego. U derza rów nież, że scena pisania listu zjaw ia się w początkowym , nikłym jeszcze pom yśle, nie przystro jon a, jak w ostatecznym ujęciu, w przepyszne efekty kom iczne. Po k ró tk iej próbie m iało się tam początkowo okazać po prostu, że Sm igalski w ogóle nie um ie pisać. Toteż po tej scenie nastąpić m iały sceny dalsze, tak pierw otnie zaplanow ane:
6. B ez Ś m igalsk iego, który p isać n ie u m ie — idzie po K larę. 7. K lara p isze k artk ę zapraszającą. — Ona w ych od zi posłać.
A zatem K la ra za nam ow ą Cześnika m iała sam a podstępnym listem zwabić W acława w pułapkę. Bardzo rychło zorientow ał się a u to r w niew łaściw ości takiego pom ysłu.
Bądź co bądź, p rzy sta n ek po sc. 2 a. III pozw olił F red rze w y kla row ać kom pozycję drugiej połow y kom edii. Teraz już bez w iększych p rzerw i zastanaw iań, zgodnie z naszkicow anym planem , poprow adzi akcję do końca. Jak o ż w idzim y w autografie, że reszta III i cały a. IV pisan e są nieom al jed n y m pędem .
Dopiero ukończyw szy całość b ru lio n u w ziął się a u to r do uzupeł nian ia szczerb, do w ygładzania, h arm onizow ania i w ycieniow yw ania szczegółów. Teraz dopisał owo w spom niane tu ju ż d w u krotn ie za kończenie sc. 9 a. II; tera z dodał początek a. IV zaw ierający w ysyłkę Sm igalskiego do p anów sąsiadów z in w itać ją n a gody oraz dyspo zycje dane P erełce n a ucztę w eselną; tera z w reszcie do p ełn i cha ra k te ru doprow adził postać starego m arszałka dw oru imć pana D yndalskiego. W yrósł on m u pod p iórem — cudzym początkowo o k ry ty nazw iskiem — w scenie p isania listu; dopiero w tej to scenie zaaw ansow ał on n a postać przedniego rzędu. T rzeba było p ierw otn ą postać fam u lu sa rozdzielić. Sm igalski idzie do pom niejszych posług, D yndalski w y ra sta n a a rc y ty p sztachetki — w iernego sługi, w pa trzonego ja k w słońce w swego p an a i um iejącego godzić poczciwą naiw ność z filu te rn ą żartobliw ością w stosunku do Papkina. O statni szlif m istrz a podciągał dzieło do poziom u arcytw oru .
4
A teraz o statn ie ju ż zagadnienie: owej synchronizacji w ydarzeń w kom edii. Cóż pod ty m w zględem przynosi p rac a nad sform o w aniem a. III i IV? Szczegółów niew iele, ale w ażkich.
P rz ed e w szystkim stw ierdzić w ypada, że i w tych częściach ko m edii n ie zn ajd ziem y ‘szczegółów obyczajow ych, k tó re by były anachroniczne w sto su n k u do w prow adzonych poprzednio. Czytam y w praw dzie u K ucharskiego tw ierdzenie, że F red ro w Zem ście „p rze nosił treść w czasy niepodległej Rzeczpospolitej, w prow adzał sceny ku ltu raln o -o b y czajo w e z daw no zam arłego ż y c ia " 11 — czytam y i słyszym y, ale nie chce się n a m w to w ierzyć. Gdzie, któ re sceny
Z e m s ty w ym agały podczas pisania kom edii, żeby ich p rzebieg w ią
zać z „daw no zam arły m życiem "? Dalibóg, tru d n o zgadnąć. P o je dynek na szable? Przecież nie. Czy to, że R ejent, sta ry w yga pale- stran ck i, sam ściąga p rotokół z m ularzy? Też nie, bo jeśliby n a w e t M ilczek, zaw odow y adw okat, nie sam m iał wnosić sk argę sądow ą n a Cześnika, niem niej chce siłą nałogu sam przygotow ać do niej
m ateriał. Nie znaczy to przecież, żeby sam m iał być wciąż jeszcze ak tualny m reje n te m przy jakichś tam subseliach. Nie, nie n a tra fim y w w iązaniach kom edii n a żaden szczegół taki, k tóry byłby zrozu m iały jedy nie na tle „daw no zam arłego życia“. Szczegóły obyczajowe a. III i IV m ieszczą się dobrze w zaznaczonych wyżej ram ach cza sowych.
Co w ięcej, trzeb a powiedzieć, że teraz dopiero otrzym ujem y szczegół treści, k tó ry w p ro st nakazuje nam w tak i w łaśnie sposób precyzow ać chronologię akcji. To ów sław ny ustęp o „pani B a rsk ie j“, w spom nienia Cześnika z odbytych za m łodu potrzeb w ojennych w konfederacji barskiej:
Pod S łon im em , P odhajcam i, B erdyczow em , Łom azam i.
Z nich to daw no już w yciągnięto wniosek, że Cześnik (dw udziesto letn i — pow iedzm y w r. 1770, a teraz — pow iedzm y — sześćdziesię- cioparoletni) wodzi się za łby z R ejentem jakoś po ro k u 1815. Tak w łaśnie określił chronologicznie akcję Z e m sty C hrzanow ski, a tw ier dzenie jego z inny ch względów pop arł K leiner. W ypadnie się na nie zgodzić. Spraw a Z e m sty toczy się n a początku w ieku XIX.
W iem y w szelako zarazem , że teza o czasie akcji w X V II w. nie je st całkow icie bezpodstaw na. W red akcji brulionow ej kom edii testa m e n t P ap k in a został oznaczony chronologicznie w sposób zgoła niespodziany: „Pisałem 4 czerwca 1664 w odrzykońskim zam ku“ .
To jest fakt, oczywiście. K ucharski wszelako zdaje się przykładać do niego w agę nadm ierną. D ata ta jest w jego oczach ja k skorupa m ięczaka „zagrzebana w geologicznej w arstw ie i o okresie pokładu św iadcząca“ 12. Otóż w rozw adze k rytycznej — co o ty m sądzić należy?
N ajpierw to, że czas tego testam en tu nie w y daje się zharm onizo w any ze szczegółam i jego osnowy w łaśnie w pierw otn ym jej brzm ie niu. P ap k in leguje tam pannie K larze sw ą „angielską g ita rę “. A ngiel ska g itara w Polsce za J a n a K azim ierza... Czyż to praw dopodobne? In stru m e n t ten przecież zyskał popularność w Polsce dopiero z po czątkiem w ieku XIX. Ale to drobiazg. W ażniejszy jest w zgląd inny. Ten, że w całej kom edii — a po zbadaniu autografu dodajm y: ani w całym jej brulio n ie — nie m a poza tym ani jednego szczegółu
12 E. K u c h a r s k i , G eneza „Z em sty“, s. 456.
historycznego czy obyczajowego, k tó ry b y w ym agał lokalizacji cza sowej w X V II w., czy choćby — ja k chce K uch arski — „w począt kach okresu stanisław ow skiego“.
A zatem ? A zatem m usim y w ybrać m iędzy r. 1664 i w p rzy bliżeniu 1818. Je d e n z n ich je st tu jask raw y m anachronizm em . W ybrać nie trudno. A nachronizm em je s t ten rok, ten okres czasu, k tó ry stoi odosobniony, k tó ry nie m a pow iązania synchronicznego z osnow ą utw oru. A więc anachronizm em i chw ilow ym przepisa niem się au to ra je s t p ierw otna d a ta testam en tu . Tak też ją b rał Fredro, skoro ją z tek stu usunął.
A skąd się tam wzięła? Rzekom a m uszla m ałża nie należy tam organicznie do złoża geologicznego, ale je s t elem entem narzutow ym . Dostał on się tam jed y n ie tylko przez chw ilow e zap atrzen ie się au to ra w owe sta re odrzykońskie a k ta archiw alne, o k tó ry ch niejakiej roli w p o w stan iu koncepcji Z e m s ty ty le się w sposób dow odny mówi. Dość atoli było chw ili refleksji, żeby sugestię usunąć. Jeżeli d ata 1664 m iałab y n a w e t św iadczyć o jakim zam yśle autora, to o tak k ró tk o trw ały m , że — jak i ów słow niczek — na nic się nie przydał, ani przez chw ilę n ie był literacko realizow any. B rulion nie w y kazuje ani śladu p ró b y takiej realizacji.
Po zarzuceniu pierw otnego pom ysłu kom edii współczesnej F re dro — jak w idzim y — od razu przeszedł do pom ysłu kom edii tra d y cyjnej, dla niej to zgrom adził p a ru ludzi, co się rodzili jeszcze za czasów saskich, chodzili do szkół jezuickich i teraz ciągną za sobą au rę starego obyczaju.
Jed n y m ze względów, k tó ry u tru d n ia zgodę na d ru gie dziesięcio lecie w. X IX jako n a czas akcji Z e m sty , je s t u ta rte zdanie o m iejscu akcji. Jeżeli n aw et kom edia nie rozgryw a się ostatecznie w O drzy- koniu, to m a nie ulegać w ątpliw ości, że dzieje się ona w węższej ojczyźnie au tora, gdzieś n a podgórzu przykarpackim , a więc w owo- czesnym zaborze au striackim . A gdzież w G alicji po józefińskiej m iałoby być m iejsce n a takiego Cześnika czy R ejenta?
K to w ie atoli, czy spraw y tego m iejsca akcji nie przesądza się zbyt pochopnie. Nie m a n a n ią w tekście dosyć p rzesłanek p o p iera jących. Owszem, są inne, k tó re z d a ją się świadczyć o czym innym . Ojciec K la ry był sta ro stą grodow ym zakroczym skim , a więc żył n a M azowszu — Cześnik bił się za konfederacji na Podlasiu, w Gro- dzieńskiem , n a U krainie, a tylko raz, i zapew ne u schyłku spraw y, n a ziemi czerw ieńskiej ; w stąp ił zatem w szeregi konfederackie gdzieś n a ziem iach północno-w schodnich R zpltej, gdzie też m usiał
mieszkać. W acław podaw ał się za księcia Rodosława z L itw y i tam w łaśnie, „w całej L itw ie“ , swobodnie szukała go opuszczona i stę skniona Podstolina. Byłoby to trudno, gdyby była poddaną austriacką. Z resztą i ojciec W acława, sta ry Milczek, ze swym „serdeńko“ zatrąca n am trochę tam ty m i stronam i. W szystko to są poszlaki w cale nie błahe.
Dołącza się do nich w zgląd dalszy, najw ym ow niejszy i n a jb a r dziej decydujący: w zgląd n a losy życiowe Cześnika. Co on robił w yszedłszy z szeregów po klęsce konfederacji barskiej? W yjechał za granicę, ja k P ułaski czy Radziwiłł? Wcale nie. Został w k ra ju i usadow ił się w owoczesnej rzeczywistości. Z czego żył? On sam nie zostaw ia nas co do tego w wątpliwości: żył z szabli, żył z „w y k rzesyw ania“ nią posłów „z niejednego k a n d y d a ta “. A to znaczy przecież tylko jedno: zaciągnął się w szeregi adherentów któregoś spośród rej w iodących m agnatów . Nie wiemy: może Branickiego, może Potockiego, może samego księcia „Panie K ochanku“?
Na tle owoczesnych stosunków znaczy to, że Cześnik ją ł się p a ń skiej klam ki, w szedł — jakbyśm y dziś powiedzieli — w aktyw k tó re jś z przem agających się p a rtii m agnackich, swą szablą, rezo- lutnością, zapew ne i w ym ow ą przysługiw ał się k tórem uś z rodów, podobnie jak Jacek W ąsal Horeszkom. No, i rzecz jasna, korzystał z łaskawości i prom ocyj swego p atrona, puszył się w jego świcie, rozpierał się na dogodnych dzierżaw ach, „znaczył“ w powiecie, nab ierał tej postaw y w ielkopańskiej, k tó rą teraz przygnębić chce R ejenta.
A w szystko to przecież m ożliwe było nie w zaborze austriackim , gdzie w X V III w. ani sejm u, ani posłów nie było, gdzie też brakło sposobności do jakiegokolw iek okrzesyw ania kandydatów . Możliwe natom iast było w Polsce, n a pozostałych po pierw szym rozbiorze ziem iach Rzplitej, pod słabym i rządam i Stanisław a Augusta, w za męcie przem agających się am bicji m agnackich. Tam Cześnik p rze pędził swe b u jn e życie. M iałżeby pod jego schyłek dla jakichś powodów przenosić się „pod A u striak a“? Nie do pom yślenia.
Biorąc to w szystko pod uwagę, czytelnik nie będzie m iał chyba wątpliwości, że akcja Z e m sty nie tylko w pierw otnym , ale i w osta tecznym ujęciu rozgryw a się pod zaborem rosyjskim , a jeżeli po r. 1815, to w K rólestw ie K ongresowym , gdzie n a tradycjonalistycz- nym , zachow awczym Mazowszu takie relik ty życia staropolskiego, ja k Cześnik i D yndalski, bardziej niż gdzie indziej były uzasadnione i zrozum iałe.