• Nie Znaleziono Wyników

Gołębice. Szkic powieściowy z początku IV wieku po nar. Chrystusa Pana

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gołębice. Szkic powieściowy z początku IV wieku po nar. Chrystusa Pana"

Copied!
90
0
0

Pełen tekst

(1)

Biblioteka Śląska w Katowicach Id : 0030000276688

I 430405

Biblioteka Śląska w Katowicach Id : 0030000276689

I 430406

Biblioteka Śląska w Katowicach Id : 0030000276693

I 430407

(2)

■«® l

n: ^ .m■■'•,.

(3)
(4)
(5)

J E R Z Y O R W I C Z

GPffiBICZ

KSIĘGARNIA— W Ó JC IE CHA

(6)
(7)

GOŁĘBICE '

(8)
(9)

} E R Z V O R W I C Z

(NATALJA D Z1ERŻK Ó W N A )

SZKIC POW IEŚCIOW Y Z POCZĄTKU IV W IEKU PO NAR. CHRYSTUSA PANA

POZNAŃ - - - - h W ARSZAW A K SIĘGARNIA ŚW. W OJCIECHA

(10)

CZCIONKAMI DRUKARNI SW . ATOJCIECHA

(11)

—- C zy ty się boisz, Julio?... D rży sz -cala!

— Nie, Łucjo, nie obaiwiam się ni­

czego. Zaliż nie jest w sz y s tk o w m ocy Bożej ?... T y lk o to zach o d zące ja sk ra w o sionce przy p o m n iało mi w a sz ogród w sp a n iały i w o d o try sk , p rz y k tó ry m sia ­ d y w a ły ś m y w ieczoram i... P o m y ślałam w n et o m atce..., że się pew no Izam i g o rz ­ ki em i zalew a, i w ielka ża ło ść ścisn ęła m e serce!...

To m ów iąc, o p a rła g łó w k ę n a ram ie ­ niu to w a rz y sz k i, i dw ie duże Izy sp ły ­ n ę ły po jej tw a rz y .

Ł ucja objęła ją i sz ep n ę ła: .

— N iedługo m oże znow u tam b ę d z ie ­ m y!... P rz e c ie ż sz u k ać n a s m uszą i na ślad w padną... O jciec nie pożałuje okupu,'

■ ab y nas jak n ajprędzej w yzw olić!...

— k g d y b y śm y s p ró b o w a ły z k tó ry m z m ajtk ó w się ro zm ó w ić ?.,. M oże u d a ­ ło b y się go nam ów ić, a b y zp o w rc te m

(12)

w ieść zaw ió zł naszej rodzinie!... J a k są ­ dzisz d ro g a Ł ucjo?...

— P rz y c h o d z iło mi to już n a m yśl, ale w idzisz, jak bacznie k a ż d y k ro k nasz ś le d z ą ? N iepodobna znaleźć stosow nej chw ili!... G d y b y zauw ażono, że p o ro zu ­ m ie w a m y się ze słu żb ą o k ręto w ą , m ogliby nam zabronić- p rz e b y w a n ia n a pokładzie.

— M asz słuszność, p o z b a w iło b y to n a s jedynej n aszej p o ciechy w niedoli, i nie d o p ro w ad ziło b y do upragnionego celu. W y d a ło mi się jednak, że ten jasno­

w ło sy m ajtek, k tó ry w tej chw ili sk rę c a liny, p rze c h o d z ąc koło nas szepnął ja­

kieś sło w o ? ... Nie do sły szałam , co w y ­ rzek ł, g d y ż odw ołano go n a ty ch m iast, ale w spojrzeniu jego było coś dziw nego, w idocznie nam w spółczuje, i m am p rz e ­ czucie, iż jest chrześcijaninem !

— C óżby to było za . szczęście m ieć choć jednego sp rz y m ie rze ń c a !... — z a w o ­ ła ła Ł ucja, k tó rą n adzieja ta ' o ż y w iła w ielce.

— P odobno w io zą n a s do A leksandrii.

— T a k przynajm niej w y ro zu m iałam z kilku słów , k tó re zam ienili ze sobą ci zbóje.

(13)

7

■ — G d y b y ż w jaki sposób dow iedzieć się gdzie w tej chw ili L au ren cju sz p rz e ­ b y w a ! — z a w o ia ia Julia. — B ra t tw ój mi a? b y ć tak że w ow em m ieście!

R o zm ow ę tę głosem przy ciszo n y m w io d ły ze so b ą dw ie m łodziutkie rz y m ­ skie dziew ice, stojąc n a pokładzie okrętu.

M iały na sobie białe p o w łó c z y ste s z a ty ; bujne w ło sy , w w ę z e ł luźny n a k a rk u spięte, u k ład a ły .się w d zięczn ie; — ob­

lane cz erw ie n ią zachodu w y g lą d a ły jak d w a posągi m arm u ro w e.

Ł ucja b y ła w y ż s z a i s ta rs z a , oczy m iała czarne, głębokie, b rw i śm iałym lu­

kiem z a ry s o w y w a ły się pod białem gładkiem czołem .

K ształtn a i sm u k ła jej p o sta ć w y r a ­ ż a ła spokój, b u d z ą cy podziw i n a k a zu ją cy szacunek.

Julja b y ła drobna, o dziecinnych p ra ­ w ie ry sa c h tw a rz y , w k tó re j m alo w a ła się sło d y cz niezm ierna.

D uże szafiro w e o częta p a trz y ły niby tro c h ę zdziw ione i łzaw e, a w y ra z is te li­

s ta ró w n ie ła tw o s k ła d a ły się do uśm ie­

chu, lub tw o rz y ły pod k ó w k ę jak u n a d ą -

(14)

zbiera.

Ł ucję i Julję łą c z y ły stosunki p o k re ­ w ień stw a, k tó re , acz dalekie, w ią z a ły je w ęzłem za ży ło ści i przyjaźni.

Łucja b y ła c ó rk ą T uljusza, p o chodzą­

cego ze s ta ro ż y tn e j i szanow anej w ielce rodziny rzym skich p a try c ju sz ó w (to jest jednego z zam ożnych rodów , u ż y w a ją ­ cych w p ań stw ie R zym ski era jak n a js z e r­

szych p ra w o byw atelskich).

Julja m iała ty lk o m atkę, ojciec jej po­

legł w w ojnie z b a rb a rz y ń ca m i, a c a ły m ajątek po nim zagarnęli chciw i krew n i, p o z o sta w ia ją c dw om kobietom b ard zo sk rom ne środki do życia.

Ju lja p rz e b y w a ła od lat najm łodszych w dom u T uljusza, jako to w a rz y s z k a Ł u ­ cji: nie m ając ro d ze ń stw a , u k ochała Ł u ­ cję i b ra ta jej L au ren cju sza, jak najbliż­

s z ą i n a jd ro ż sz ą se rc u rodzinę.

D ziało się to w czasach , k ied y pań­

stw o R zym skie w s trz ą s a n e by ło n ajro z- m äitszem i w alkam i, najazdam i i w e w n ę -

trznem i rozrucham i. - y

C z a sy D ioklecjana sta n o w ią pam iętni-, epoke w dziejach rzy m skich.

#

(15)

9 Z aprow adzi} on p rz y d w o rz e o b y c z a ­ je i p rzep y ch w sch o d n i; indzie m usieli zbliżać się do niego, jak do w y ż sz e j, p ra ­ w ie rów nej bogom istoty, a c a ły n aró d u w a ż a ł za b ezw zg lęd n y ch niew olników .

P odzieli! sw e p a ń stw o n a c z te ry czę­

ści. jako w sp ó lrz ą d c ę p rz y b ra ! sobie w o ­ dza arm jj, ró w nie sro giego jak on sam , M aksym iliana, z ty tu łe m „A ugustus k tó reg o i sam D ioklecjan u ż y w a ł.

N astępnie dla w zm ocnienia potęgi p a ń stw a w o b e c n ap a d ó w P e rs ó w i G e r­

m anów , obaj „a u g u sto w ie !‘ p rzy b ra li ro m o cn ik ó w . D ioklecjan — G alerjniza,.i M aksym ilian. — K onstancjusza. Ci o trz y ­ mali ty tu ł c e za ró w .

P a ń s tw o R zy m sk ie b yło w one c z a sy ta k rozlegle, że dla s trz e ż e n ia cafości jego granic, m usiano z u ż y tk o w a ć o lb rz y ­ m ie z a so b y energji i siły.

M aksym ilianow i p rz y p a d ły w udziale rz ą d y nad Italją i A fryką, G alerjusz ob­

jął k ra je N addunajskie, K onsfancjusz — H iszpanię, G aiję i B ry tan ię . D ioklecjan — F ra n cję , Azję, i E gipt, z a e lis w a ją c z a ra ­ zem ogólne zw ierzch n ictw o .

(16)

leglejsze k raje, to też c o raz now e p ro ­ w incje d o s ta w a ły się pod panow anie R zym ian, D ioklecjan, z a ch ęco n y z w y c ię ­ stw am i i w ie rz ą c ty lk o w siłę o ręża, po­

stan o w ił ro z p ra w ić się za jednym z am a­

chem z w z ra s ta ją c ą z dniem k aż d y m ob­

cą sobie i niezro zu m iałą p o tęg ą ch rz e śc i­

jań stw a . N a k a z a ł w ięc n a jsro ż sz e p rz e ­ ślad o w an ie w roku 303 p o ’ n arodzeniu C h ry stu sa .

P o la ła się k re w strum ieniam i, jednak czuł o k ru tn y w ła d c a b ezsk u teczn o ść k rw a w e g o p rzed sięw zięcia, to też znie­

ch ęco n y u stąp ił z tronu, zm uszając ró w ­ nie do tego M aksym iliana. R z ą d y z a ś po­

w ie rz y ł ce za ro m : G alerjuszow i i Kon- stancjuszow i, k tó rz y znów zkolei p rz y ­ brali ty tu ł „a u g u stó w 1* i n o w y c h w sp ó ł- rz ą d c ó w m ianow ali.

Ale preto rian ie, czyli s tra ż p rz y b o c z ­ na, p o siad ająca w ię k sze od innych żoł­

n ie rz y p rzy w ileje, i lud, ob u rzo n y p o d a t­

kam i, nałożonem i p rze z G alerjusza, po­

w ołali znów M aksym iliana w ra z z synem jego M aksencjuszem , n a godność augu- stó w ich w y n osząc.

(17)

11 W ty m to czasie w ła śn ie opow iadanie n asze się zaczy n a. A by się dow iedzieć, w jaki sposób Ł ucja i Ju lja z n a la z ły się n a ow ym okręcie, w b re w w łasn ej w oli w iezione w k raj nieznany, m usim y się tro c h ę w s te c z cofnąć.

M łode dziew częta, pom im o że cho­

w a n e pod pilnym dozorem , z d o ła ły jed­

n a k w n ajw iększej tajem n icy p rz e ją ć się zasad am i ow ej p rześlad o w an ej, po tęp ia­

nej, w y sz y d z a n ej p rzez pogan w ia ry chrześcijańskiej. T a w spólność z a sa d łą ­ c z y ła ściśle ich m yśli i podnosiła ducha.

Julja, k tó ra pam ięć ojca czciła b ez­

g ranicznie, sz cz ę śliw ą się czuła, m ogąc się m odlić za niego, i w ie rz y ła , że cho­

ciaż b ył poganinem , jednak Bóg W sz e c h ­ m ocny, za jego cz y n y w M eczne i śm ierć, poniesioną w obronie ojczyzny, pozw oli m u w p rzy sz łem życiu p o łąc z y ć się z ukochanym i.

M atka Julji, im ieniem K laudja, opła­

k iw a ła codziennie s tr a tę m ałżo n k a. Ł a t­

w o w ięc pod w p ły w e m córki i Łucji d a ­ ła się n ak ło n ić do p f z y ję tia kojącej jej boleść i troski, nauki C h ry stu sa . C ho­

dziła odtąd w cichości w ra z z m łodem i

(18)

d ziew czętam i n a m o d litw y ,-c h o c ia ż m u ­ sia ły się k r y ć z tern p rz e d najbliższem otoczeniem , a b y się nie n a ra z ić na s z y ­ d e rstw a i p rze ślad o w a n ia k rew n y c h . S zczególniej obaw iano się g n iew u Tulju- sza, w raz ie g d y b y mu doniesiono, iż Klaudja, jako p o w a ż n a m atro n a, m iast h a m o w a ć zapal m łodych d ziew cząt, sa ­ m a pod ich w p ły w e m do b łęd ó w srogo p rze ślad o w a n y ch się skłania.

K rzew iła się jednak z n iesły c h an ą sz y b k o śc ią „ d o b ra n o w in a “ , jak zw ali n o w ą w ia rę jej w y z n a w c y .

M ężow ie św ięci z uśm iechem na u stach konali w c y rk a c h , w ięzieniach, na to rtu ra c h

Z d a w a ło się, jak b y ju trz en k a ro z ja ś­

n iła m roki. C zy podobna noc za trzy m a ć , gd y dzień się budri"? Do ś w ia tło ś c i'te j g a rn ę ły się w s z y stk ie zacne i szlach etn e s e rc a ! W ia ra w z n io sła i c z y sta ro sła z dniem każd y m , p o tężniała, obejm ując co ra z w ię k sze z a stę p y .

Ale sm utne obliczę Kłaudji zasępiło się niezm iernie, g d y raz, w cichy w ie-

(19)

13 czór m ajow y, m łode d zie w cz ę ta , tuląc g ło w y do jej^kolan i trz y m a ją c się z a r ę ­ ce, jak b y c h ciały um ocnić się w zajem nie w sw em postanow ieniu, w y s e p ta ły sw e z w ie rz e n ie :

O to p o sta n o w iły obie z ło ż y ć śluby w iecznego d ziew ictw a, dzień ten się zbli­

żał, ch c ia ły a b y ich z a m iare m pobłogo­

s ła w iła K k a d ja .

— Juljo! dziecko m oje! — z a w o ła ła m a tk a ro zp acznie. — C zy ż ko n ieczn ie' Bóg w y m a g a ode m nie podobnej ofiary ?...

P rz e c ie ż m am cię jedną!

R oiłam , że poślubisz jakiego dzielnego i w aleczn eg o , jakim b y l ojciec tw ój, m ło­

dziana, a w te d y rozpoczniem y n o w e ż y ­ cie, spokojne, bez^ tro sk i, — w nuki cho­

w a ć będę i m ów ić im o m oim K orneliuszu i s k ła d a ć pieśni o jego czynach i chw ale.

A ty , m oja zło to w ło sa , b ęd z ie sz dom u teg o jasn o ścią i osłodą... Juljo!... W sza k i ja kocham ró w n ież o w eg o B oga, k tó ­ reg o czcić ty ś m ię n a u c z y ła ! Ale jam tyle już p rz e c ie rp ia ła w życiu, nie w y m a ­ gaj ode /mnie pośw ięcenia! Nie odbieraj m i n a jd ro ż sz y c h pragnień serca!... C zyż nie w zniosłem zadaniem jest w y c h o w a ć

(20)

synów w m iłości Boże], w tej y/ierze ta k do naszej daw nej niepodobnej, gdyż w niej p an u ją w sz e c h w ład n ie pokora, m i­

łość i p rzeb aczenie!...

A ty, Łucjo, czyż nie trw o ż y s z się na m y śl o gniew ie T uljusza,?... Co pow ie b r a t tw ój, sz lach etn y L a u re n c ju sz ? ...

T w a rz Julji oblała się płom iennym rum ieńcem n a dźw ięk tego im ienia. P o ­ ch y liła szy b k o g ło w ę i u k ry ła ją w fał­

dach sukni m atczynej.

— M y ślałam o tem n iera z — o d rz e ­ k ła Ł u cja p o w ażnie — ale w ła śn ie d late­

go, że oni trw a ją u p o rcz y w ie w błędzie, p rag n ę p o św ięcić się m odlitw om o ich n a ­ w ró cen ie, a jeśli k ied y ten dzień u p rag - n io n y nadejdzie, będę się czuła n iesk o ń ­

czenie szczęśliw ą!

Julja p ła k a ła cicho. W idocznie s ta c z a ­ ła w a lk ę w e w n ę trz n ą , w s ty d z iła się p rz e d Ł ucją sw ej słabości, po d ziw iała jej stan o w cz o ść , jednak sm utek m atki, a m o­

że w spom nienie o n iez w y k łe j u ro d y m ło ­ dzieńcu, k tó re g o imię z ust Klaudii p a ­ dło p rze d chw ilą, zam ąciło jej spokój.

W estch n ien ie głębokie w y rw a ło się z jej piersi.

(21)

15 G d y b y ż z o b a cz y ć go r a z je s z c z e ! .^

R a z jeden tylko, zanim ją w łą c z ą w te szereg i dziew ic, p rzy o d z ian y c h w grube sz a ty zakonne! S p o jrz a łb y jej w o czy tym dziw nie przen ik ający m , a z a ra z em piesz­

czotliw ym w zro k iem , jakim ją żegnał p rz e d dw om a kalendam i.1)

Ja k to on pow ied ział w te d y , o djeżdża­

jąc n a w ojnę, g d y już p o żegnał ojca i sio­

s tr ę i z g ro m ad zo n y ch licznie p rz y ja ­ ciół?...

O statnie słow o b y ło dla niej, dla Julji!

D um ną b y ła z tego, i choć tw a rz m iała łzam i zalaną, pam ięta, że uśm iechnęła się p rze z łzy.

— J u ljo L . m ów ił — M alu tk a m o­

ja! D ajże mi c a łu s a na d ro g ę — n a sz cz ę ­ śliw ą drogę!... W sz a k t y mi d o brze ż y ­ czysz... N ie p ra w d a ż ? ... —- C zy m u dobrze życzy ła?'... Mój B oże! G d y b y m ógł spoj­

rze ć w jej serce, jak m u oddane było, jak sm utne!... Je sz c z e coś m ów ił, a le jej się ta k za m ro cz y ło w głow ie z w ielkiego w zru szen ia, że s ły s z a ła dźw ięk jego g ło­

su, ro zu m iała tre ść , ale w żaden sposób

*) K a le n d a m i z w a n o k a ż d y p ie r w s z y d zień m iesiąca.

(22)

nie m oże przy p o m n ieć sobie dosłow nie lak to b rzm iało!...

O bjął ją w pół, g o rą c y p o całunek w y ­ cisną! n a rozpłom ienionym policzku...

sk o c zy ł n a s w ą cudną k a sz ta n k ę Eris, i p o c w a ło w a li w s z y s c y raz e m co koń w y sk o c z y !... Nie o b ejrzał się n a w e t, m o­

że bał się zd rad zić, że i sam b ył w z ru s z o ­ n y pożegnaniem ...

■— C o to będzie, g d y po p o w ro cie 0 w sz y stk ie m się d o w ie ? ... L aurencjusz!...

L a u re n c ju sz L . C zy jest d źw ięczniejsze 1 sło d sze dla u cha im ię? — p o w ta rz a ła w m yśli Jul ja.

L e c z po chw ili, jak g d y b y obudziła się ze snu i rę c e z ło ż y ła jak do m o d litw y :

— Mój Boże!..'j P rz e b a c z m i m yśli m oje

— P rz e b a c z , ż e te ra z , k ie d y o T obie w y ­ łączn ie ro z p a m ię ty w a ć pow innam , se rc e z w ró c iło się ku ziem skim pragnieniom !...

— Jak arn ja g rze sz n a !... Ja k a m ja płocha!...

— O n sam , BGg um ęczony, cierpiał za n a s i dla nas, a ja w a h a m się jeszcze i o doczesne, a nie o p rzy sz ło szczęście się tro szczę!...

(23)

T a k ro z m y śla ła rz y m sk a dziew ica, go­

tując się do sta n o w cz e g o k ro k u w sw em życiu.

N agle p o w sta ła , w y p ro s to w a ła się i z a w o ła ła gło sem d rżą c y m od w z ru s z e ­ nia, lecz w k tó ry m brzm iało niezłom ne p o sta n o w ie n ie :

•— .M atko, daruj!... P rz e b a c z , pozw ól i p o błogosław . J a m uszę ta k uczynić. Bóg ta k chce!...

Ł u cja rz u c iła się w jej objęcia.

— B ędziem y z a w s z e razem !... B ę ­ dziem y się p o d trz y m y w a ły i k rz e p iły w zajem nie — rz e k ła z zapałem .

— M y, oblubienice C h ry stu so w e!...

Z a p a n o w a ła w ie lk a u ro c z y s ta cisza.

K laudja s p o jrz a ła w niebo, jakby w m ilczeniu sk ła d a ją c ofiarę ze sw y c h m acierzy ń sk ich u czu ć p rz e d o łta rze m W szechpotężnego!...

S ta n ą ł jej w m yśli o b ra z w y ra ź n y , jaki w id z ia ła p rze d p a ru ty godniam i; o r­

sz ak d ziew ic w bieli, p ro w a d z o n y p rze z księży i diakonów , ów hym n u ro c z y sty :

„ Je su corona v irg in u m “ ( le z u korono dziew ic).

GrołęMco. - 2

(24)

A potem ta chw ila, g d y b ło g o sła w ią c im, rozdzielono pom iędzy nie sz a ty za­

konne, a one k ła d ły g ło w y n a o łta rzu na znak, że o fiarow ują siebie i m yśli sw e i s e rc a służbie Bożej n a w ieki.

D ługą drogę m ia ły do p rz e b y c ia Ł ucja i Julja, a b y się d o sta ć w um ów ione m iej­

sce, gdzie, p rz y łą c z y w s z y się do grona dziew ic, ró w nie jak one p rag n ą c y c h p rz y ­ w d ziać habit, razem już w ejść m iały do dom u m odlitw y.

S z ły bojaźliw ie trochę, sam e jedne, nie c h ciały bow iem w tajem n iczać nikogo z dom ow ników i służebnych.

S zczególnie Ł ucja m ia ła p o w o d y oba­

w iać się, że ją śledzą, a w razie, g d y b y doniesiono ojcu o jej sch ad zk ach z c h rz e ­ ścijanam i, w iedziała, że ją c z e k a ły srogie badania. N ajgorszym zaś p rz e jm o w a ła ją lękiem m yśl, że m o g ła b y ty m sposobem ścią g n ą ć p rze ślad o w a n ie n a tych, k tó rz y ją z ta k ą m iłością p rzy g a rn ę li do siebie.

P o sta n o w io n e było że obie jeszcze czas jakiś, n a w e t po złożeniu ślubów , b ę ­ dą p rz e b y w a ły w rodzinie, w y p e łn ia jąc

(25)

w tylko pow inności, p rzy w lą z a rie do z a k o ­ nu, i w kościele zajm ując odtąd m iejsce, w y łączn ie dla pośw ięconych dziew ic przeznaczone.

. P u stp p raw ie by ło w tej dzielnicy m ia ­ sta, k tó rą p rz e b y w a ły .

G dzie niegdzie sn u ły się stra ż e leni­

w ie i sennie, a cał-e m iasto z d a w a ło się w e śnie głębokim pogrążone.

W e sz ły w ła śn ie w w ą sk i zaułek, n a k tó reg o k ra ń c u m iał o c z ek iw a ć p rz e ­ w odnik, i n a znak um ów iony w p ro w a ­ dzić do domu, gdzie o d b y w ało się ta ­ jem ne ze b ra n ie chrześcijan.

N a rogu ulicy, zam iast znanego sobie s ta rc a , k tó reg o znaleźć się sp o d ziew ały, u jrz a ły m łodego, b arc z y ste g o , o ponurem w ejrzeniu, nieznajom ego.

Z a trz y m a ł je n a g ły m ruchem i rz e k ł k r ó tk o :

— D o k ąd ?...

D z ie w c z ęta p rz y tu liły się do siebie w m ilczeniu.

Nikogo nie było dokoła, lęk je ogarnął.

— W iem , dokąd dążycie!... — dodał, s ta ra ją c się p rz y b ra ć jak 'n a ju p rz e jm iejszy

2 *

(26)

ton m ow y. Z aw iodę w a s, boście jak w i­

dzę, n ieb ard zo św iadom e drogi.

— Dom naszych, k re w n y c h stą d nie­

daleko, doskonale zn am y d ro g ę! — od­

rz e k ła Ł ucja w yniośle.

— W iem y, w iem y jacy to k rew n i!...

N a m o d litw y zla tu ją się gołębice do dom u B o żeg o ! — m ów ił sz y d erc z o nieznajom y.

— C ześć o d d a w a ć oślej głow ie... Cha, cha, cha!

Ł u cja d rgnęła.

W ie d z ia ła dobrze, że tą u w ła c z a ją c ą n a z w ą sta ra li się poganie ośm ieszać i b e z c z e śc ić n o w ą w ia rę .

Nie chciała się zd rad zić, iż w ie, o czem m ow a.

— Nie rozum iem słó w w a sz y c h — rz e k ła — z a p ew n e w in o za m ro cz y ło w am m yśli i dlatego m acie śm iało ść z a trz y m y ­ w a ć i n a p a sto w a ć bezb ro n n e k o b iety ! J e s t to h ań b ą w naszern w olnem m ieście, gdzie w s z y s c y o b y w a te le s ą pod opieką p ra w a !...

N ieznajom y uśm iechnął się złośliw ie, z b ity n a chw ilę z tropu h a rd e m sp o jrze­

niem d zie w cz y n y . Cofnął się o k ro k je­

den, lecz w n e t p rz y stą p ił znów ku niej

(27)

21

ta k blisko, jak b y w > św ietle k się ż y c a chciał dokładnie p rz y jrz e ć się jej tw a rz y , k tó rą o k ry w a ła z a rz u c o n a n a gło w ę z a ­ słona.

S p o jrzenia ich się s k rz y ż o w a ły jak . o s trz a szty letu .

C h w y cił ją za obie dłonie.

— P ó jdźcie za m ną!... — syknął' z m ocą.

D z ie w c z ęta ż a c h n ę ły się, i stłu m io n y k rz y k ob u rżen ia w y rw a? się jednocześnie v z ich piersi.

N iezn ajo m y silnem uderzeniem pięści, o tw o rz y ł okno pobliskiego domu.

Z am igotało św ia tło k a g a n k a i w y ło ­ n iła się z półcieniu tw a rz p o m arszczo n a i w s trę tn a ko b iety , podobnej do c z a ro w ­ nicy.

-— M acteł — k rz y k n ą ł.

B y ł to sn ać sy g n ał um ów iony, gds^ż w m gnieniu oka c z te re c h p o dobnych m u zbójów , o k ry ty c h w ciem ne opończe, oto­

czyło d z ie w c z ę ta i p rze m o cą . u/ciągnęli je do m ieszkania. ;

S k rz y p n ę ły ćiężkió iV fle ; źa niem i, i \yiedziono je jofzez s z e r |g i''i;ż b ‘ciem nych i k o ry ta rz y , w,,.'-: ; : V '

(28)

D rż ą ce ze stra c h u trz y m a ły się k u r­

czow o za ręc e i w duchu p o lecały się B ogu.

U czu ły z n aczn ą ulgę, g d y je n akoniec p o zo staw iono sam e w półciem nej, ponu­

rej kom nacie.

M dłe św iatło k a g a n k a słabo ro zja śn ia ­ ło m roki.

— Co oni chcą zrobić z n am i?... — z a ­ w o ła ła Juija, tuląc się do ram ien ia to w a ­ rzy szk i. — G d y b y m iano n a s z am o rd o ­ w ać, uczyniliby to niezw łocznie.

— T ak i g w a łt w e sły c h a n y ! — sz ep ­ n ę ła Ł ucja, d rż ą c z oburzenia, — Z nie­

p rzy ja zn e g o tonu m o w y o chrześcijan ach sądzę, że chcą naum yślnie w zb udzić po­

dejrzenie,, że to oni nas w iężą, i za z?o-, żeniem okupu m oże n a s p o w ró c ą ro ­ dzinie. T rz e b a się z nimi rozm ów ić. G dy się dow iedzą, że jestem c ó rk ą T uljusza i sio strą L au ren cju sza, m oże się zem sty ich ulękną...

— T y m c z a se m jeste śm y w ich .mo­

cy — o d p a rła Juija — w idocznie są pijani, czekajm y azali jutro nie p rzy n ie sie im o pam iętania.

(29)

2 odlegle] izb y dochodziły g ło sy zm ie­

szane, sn ać u czto w an o w esoło, g dyż s ły ­ chać by ło dźw ięk pu h aró w i głośne śm ie­

chy.

Znużone i p rz e ra ż o n e d z ie w cz ę ta m o­

dliły się gorąco, g d y s ta r a w iedźm a, ta sarną, k tó rą w id z ia ły w oknie, p rz y ­ niosła im - posiłek, z a ch ęcając, aby coś zjadły.

O d trąc iły jednak m isy z jad łem i n a ­ pój ze w strę te m .

■ — Nie obaw iajcie się podstępu!... Nie tru c izn a to jest przecie, p o tra w y w y ­ k w in tn e i n e k ta r w am p rz y sła n o dosko­

n ały .

I jak dla z ach ęty , d o tk n ęła ustam i pu- haru.

C h ciała odejść, lecz Ł ucja rzu c iła się ku niej, g w a łto w n y m ruchem z a trz y m u ­ jąc za ram ię.

— K obieto! Miej litość! 'P o w ie d z w c z y je śm y rę c e w p a d ły ? ... Ja k ie jk o l- w iek b y ś z a p ra g n ę ła n a g ro d y , p rz y rz e ­ k am ci ją w im ieniu o jca m ego, sz la c h et­

nego Tuljusza. On cię hojnie o b darzy, b ąd ź p ew na, ty lk o osw obodź nas z tej ohydnej niew oli.

(30)

W odpow iedzi n a 'to, s ta ra k obieta u k a z a ła sw e żółte zęby, w y k rz y w ia ją c u s ta w b rzy d k im uśm iechu.

— Nie jest to w cale o hydna niew ola, m oje ty o rlątk o sp ieszone. K lateczka ty l­

ko ty m c z aso w a, ale poczekajcie tro ch ę, będziecie m ia ły w k ró tc e zło tą klatk ę i rozk o szn e ży cie! T ak ie piękne b iałe cia­

ło! tak ie ogniste oczy ! w a r te dużo złota!

He, he, he!

I to m ów iąc, z e w s trę tn ą śm iałością k lep a ła ją po ram ieniu.

— Ależ to g w a łt!... T o b e z p ra w ie ! — z a w o ła ła Ł u c ja ,w n a jw y ż sz e m oburzeniu.

— Dużo tak ich p ta sz y n e k w id z ia ły już m oje oczy!... — ciąg n ęła dalej sta ra , jak ­ b y w c a le słó w Ł ucji nie sły sz ą c . — Do z n ien aw id zo n y ch chrześcijan, n a z a tra c e ­ nie sam e się oddać ch c ia ły ! C zyż nie lepiej, że je g w a łte m do innego ż y c ia z a ­ b ra n o ? ...

— Co m ów isz, n iesz c zę sn a ? ... — k rz y k n ę ła Ju lja —: w ięc ty w iesz, co z n a ­ mi chcą u c z y n ić ? ... P o w ied z, na litość!...

— Nic nie w iem , nic nie'W iem !... — k rę c iła g ło w ą s ta r a w iedźm a. — R ojedzie- cie pew no o k ręte m za m o rzę hen!... Ha,

(31)

ha! I jąbym pojechała. C zem u n ie? ... T y l­

ko że już s ta r a K ornelia nikom u niepo­

trzeb n a!...

— Daj nam m ożność u c ie c z k i! — p ró ­ b o w a ła n ak łonić ją Ł ucja. — Z obaczysz, że nie pożału jesz teg o ! Z łota do stan iesz tyle, ile sa m a zap ra g n ie sz ! O ddam ci w s z y stk ie klejnoty, jakie posiadam .

— Po c o mi to ? ... -— o d p a rła z c h y ­ try m uśm iechem . — C z y 'm y ślisz, że mi życie n iem ile ? ... O niby m ię zabili, g d y ­ bym śm iała w am dopom óc. Nie pozw olili n a w e t nic g ad ać z w am i!

’ — K tóż oni są ? ... — z a p y ta ła Julja p rzerażo n a.

— H a! M łodzi, silni, śmiali, niczego się n a św iecie nie zlękną! — o d p a rła w y ­ m ijająco.

— N ikczem nicy!... Zbóje!... — z a w o ­ ła ła Ł ucja.

— C icho! sz a! — sz e p n ę ła sta ra , p rz y ­ k ła d a ją c palec do ust. — N iechby p o s ły ­ szeli, a gorzej w a m będzie!...

— Niech słyszą'!... N iech w iedzą, że p o g ard zam nimi! Podli tc h ó rz e ! N ocni n a ­ p astn icy !... N iechby śmieli m ię g w a łte m z dom u ojca p o rw a ć !

(32)

— H ola! hola... Co to za bab sk ie pa­

planiny?... — z a w o ła ł głos m ęski u progu

— K orneljo! C zy m asz ochotę, ab y ci ję­

z y k u c ię to ? P o co w d a je sz się w g a w ę d y z tem i sro k a m i? ,..

K ornelia znikła w m gnieniu oka, drzw i g w a łto w n ie z a trz a s n ą w s z y za sobą.

G łucha cisza z aleg ła dokoła.

— Ł ucjo! — sz ep n ę ła zcioha Julja — c z y będziesz m iała o d w ag ę u m rz e ć? ...

M yśli ich w idocznie sp o tk a ły si.ę w tej chwili, Ł ucja bow iem , obejm ując ją ram ieniem , rz e k ła z b e z g ran iczn y m sm ut­

kiem w g ło sie:

— W iesz, że jestem odw ażn a, Juljo, ale m y . ch rześcijan k i nie m am y spraw a ż y c ia sobie odbierać!...

— I p o w in n y śm y n a w e t w ro g o m p rz e ­ b a c z a ć ? — sz ep n ę ła Julja jak b y py-

tają có . ;

— C h ry stu s k a ż e m iło w a ć w sz y stk ic h

— o d rz e k ła Ł ucja. — U niosłam się p rze d chw ilą, a p o w in n y śm y t e z szem rania p rzy jm o w a ć p ró b y , jakie w ola - O p a trz ­ ności nam zsy ła . Je sz c z e w iele z poganki

jest w e m nie!... — d o d a ła z pokorą.

(33)

27

— Ależ, Łucjo, p rzecież cni bluźnią .przeciw naszem u B ogu!.,. P rz e b a c z a ć

^m ożna tym , k tó rz y czują sk ru c h ę ! J a k mi straszn o !... Ach, Ł ucjo! Ł ucjo! C o się

z nam i sta n ie ? ... B oże, ratu j!...

— U klęknijm y i m ódlm y się, g d y b y n a w e t' w idzieli nas, nie m am y pow odu z a p ie ra ć się, iż w y z n a jem y w z n io słą w ia rę C h ry stu so w ą . T am w ś w ią ty n i pe­

ll w no z z a d ziw ie n ie m ,n ie o b e cn o ść n a szą

i

za u w a ż o n o ! — rz e k ła Ł ucja sm utno. — : Z laczm yż m o d litw y n a sz e % ich ’m odłam i.

B ą d ź m y m y ślą z nimi!.,.

I w c isz y n o c y p ły n ę ły g o rąc e p ro śb y z piersi m łodych i pełnych w ia ry , Julia

! m odliła się za m a tk ę i w głębi, s e rc a do­

d a ła :

— B oże W sz e c h m o g ą c a ! Ześlij mi

I

jakie chcesz um artw ien ia, bylebym niemi okupić m o g ła szczęście i n a w ró c en ie

§ L au rencjusza!...

P om im o g w a łto w n y c h w z ru sze ń sen za cz ą ł kleić im pow ieki. P rz y tu lo n e do siebie, u sn ę ły cicho n a tw a rd e m posła-

(34)

ni u. K ró tk a noc letnia m ia ła się ku k o ń ­ cow i. Z aledw ie jednak św ita ć zaczy n ało , u s ły s z a ły sz e p ty i ja k b y sp ó r jakiś ,\v p rz y le g łe j izbie.

S k rz y p n ę ły d rzw i i c z te re c h ludzi w ciem nych p łasz c za c h stanęło, w progu.

Z głębi nieśm iało, lecz ciekaw ie, w y z ie ­ ra ła s ta r a czaro w n ica.

N agle Ł ucja i Julia z o sta ły otulone w olbrzym ie „ sag u m “ (opończe ż o łn ie r­

skie) z grubej tkaniny, a z a ra z e m uczuły, że k to ś m ocno s z o rstk ą dłonią z a k ry w a im usta.

S zy b k im k ro k iem w ybiegli zbóje ze sw y m łupem , a u sa d o w iw sz y go z n a d ­ z w y c z a jn ą sz y b k o śc ią w lek ty k ę , posu­

w ali się ja k ą ś k rę tą , p o c h y łą ścieżyną.

O głuszone i p rz e ra ż o n e d z ie w cz ę ta s ły s z a ły tylko c h rz ę st łam an y ch gałęzi, m ia ro w e k ro k i n io są c y c h je ludzi, i czuły ca łą s w ą bezsilność i niem oc w obec g w a łtu i p rzem o cy .

W głuchem m ilczeniu p o suw ano się nap rz ó d , jak g d y b y to b y ł o rsz a k p o g rz e ­ b o w y .

P o godzinnej p rze sz ło p o d ró ży z a ­ trz y m a n o się w m iejscu p u ste m i odlud-

(35)

nem . T u sk rę p o w a n y m płaszczam i dzie­

w icom pozw olono odpocząć.

R o z g lą d ały się d okoła osłupiałem i oczym a, jakby tch u w piersi im b rak ło .

— Zabijcie nas o d raz u ! — z a w o ła ła Ju lja z ta k ą g o rą c ą p ro śb ą w glosie, z w ra c a ją c się do sw y c h p rze ślad o w c ó w , jak b y b ła g a ła o n a jw ię k sz ą łaskę.

W odpow iedzi n a to ro zb rzm iał śm iech donośny.

— Cha, cha, cha! Nie! o d w a ż n a tu r- kaw eczk o !... Nie n a rz e ź w a s w zięliśm y !

— M y nie chrześcijanie i nie p o trz e ­ bujem y k rw i n iew in n y ch jag n ią te k i

— Co m yślisz, H e rm a sie ? ... C zy nie szkoda, b y ło b y takiej u ro d y dla ty c h k r e ­ tów chrześcijańskich, co tam pod ziem ią

się k ry ją i najpiękniejsze d ziew ice do s w y c h d ziw a cz n y c h o b rzą d k ó w n a k ła ­ niają !

B a rc z y s ty , o chm urnem o b lic z * w ie l­

kolud lie rm a s , k tó re g o dla jego siły H e r­

k ulesem p rze z y w a n o , splunął p o g ard li­

w ie .

— B o d ajb y ich w sz y stk ic h ogień po­

chłonął! R ośnie teg o m o c w ielka, jak

(36)

g rzy b ó w po deszczu, istne p rze k leń stw o bogów .

— Nie w iem , coście w y za jedni, i czy jakim kolw iek bogom sk ład acie oliary, — z a w o ła ła Ł ucja — ale b ąd źcie pew ni, że nie m inie w a s k a ra za słu ż o n a czy w do- czesnem , c zy w p rz y sz łe m życiu, g d y ż

postąpiliście... \

T u p rz e rw a ł jej m ow ę śm iech głośny n ap astników .

— G rozić nam się ośm ielasz, h a rd a d z ie w c z y n o ? — N ieraz już sły szeliśm y tak ie puste sło w a, a p rze c ie ż ani w łos nam nie spadł z g ło w y ! N iep rav /daż, 5e~

. w e ru s ie ? — z a w o ła ł H e n n a s .

—■ O jciec mój i b ra t p o trafią się zem -

• ścić — rz e k ła Ł ucja, dum nie brw i śc ią g a ­ jąc, a Bóg, k tó ry w sz y s tk o w idzi, oc'ali n as, bo w sz y sc y śm y w Je g o m ocy.

— W takim raz ie ten w a sz Bóg b ę­

dzie m iał w iele s p ra w do z a ła tw ie n ia ' z w asz e g o pow odu — n a ig ra w a ł się Se-

w e ru s — g d y ż p o sta ra m y się o to, aby s z la c h e tn y T uljusz i L a u ren c ju sz p rz e trz ą ­ sali w sz y stk ie k ry jó w k i ch rześcijan dla o d szu k an ia zaginionych. P rz y się g a m n a

(37)

Junonę, że niejedna g ło w a c h rz e śc ijań sk a spadnie tam z k a rk u p rz y ty c h Iow ach!

T w a rz Łucji s ta ła się b lad ą jak płótno.

S ła n ia ła się, ja k b y b y ła bliską omdlenia.

G w a łto w n y ból ścisnął jej serce.

— W in a! w in a jej dajcie co prędzej!

— zaw oła! jeden z orszak u .

P rz e m o c ą w lano jej w in ę w u sta, gdy pić się w z d ra g a ła .

Ju lja p ła k a ła cicho.

—: N ie . p łac z m ała, o czy ci spuchną,

"a n a ich blasku nam zależy !

— W ied z z re sz tą , że k o b ieta łacniej uśm iechem , niż łz ą z d o b y w a !

— M ą d rz e ś to pow iedział, H erm ąsie.

Ł z y i cierpienia to rozk o sz i uciecha tych z a tra c e ń c ó w chrześcijańskich.

D la nas życie — u życie!

W in a b e c zk a — z ło ta t r z o s ! S łodki los!...

— Słodki los — z a w tó ro w a ł H e rm a s basem .

— Ale w y ru s z a jm y w drogę, m usim y dziś jeszcze być na okręcie, inaczej m o g ą nam popsuć szy ld !

(38)

żliw ej p o d ró ży p rzy b y li do nad b rzeżn ej w ioski, z a w sz e s ta ra ją c się, a b y d z ie w ­ c z ęta nie m o g ły w y ro zu m ieć, gdzie się znajdują, i w jak ą u d ają się stro n ę. ‘

U m ieszczono je n a statku, k tó ry p rz e ­ w oził zboże z E giptu.

D opiero tam zrozum iały, że je w iozą do A ieksandrji.

— W sz a k ż e do A fryki p o d ą ż y ł też L a u re n c ju sz z w ojskam i M ak sen cju sza — b ły sn ę ło w n e t w m yśli Julji.

W jej dziecinnym um yśle ry s o w a ły się już n a jro z m a itsz e o b raz y . W y d a w a ło się jej, że b y leb y się d o sta ły do a fry k a ń ­ skiego brzeg u , k tó re g o - się lę k a ła i z a ­ c z y n a ła p ra g n ą ć za ra z em , o d najdą je ta m n iew ątp liw ie.

M ijały ty m c z ase m dnie nieskończenie długie i do siebie podobne. D z ie w c z ęta p o częły te ra z c ie k a w ie choć trw o żn ie ro zg lą d ać się w n o w em otoczeniu.

T ylko Ii e n nas i S e w e ru s to w a rz y ­ szyli im w p o d ró ży . N a szczęście tr z y ­ m ali się zd aleka, i popijając w c ią ż w ino

(39)

w ra z z ciaw odcą o k rętu , zdaw ali się ogrom nie zajęci jakiem iś obliczeniam i i rachunkam i, a w w o lnych chw ilach grali w kości.

J e d n a k z a w sz e jakieś „czujne oczy i u s z y “ b y ły n ieopodal; n ik t z całej za­

łogi, o p ró cz ow ego jasn o w ło seg o m ajtk a , o k tó ry m m ó w iła Julja, nie w z b u d zał zaufania. B y ły to po w ięk szej części tw a ­ rze opijusów od w ic h ró w sc ze rn ia łe, o ry sa c h tw arętych i o stry c h , jak b y z bronzu w y k u te . Ś piew ali pieśni dzikie, h ulaszcze, k tó re słuch d z ie w cz ą t raz iły , z a ró w n o dźw iękiem sw ym , jak tre śc ią .

■— B enonie! śpiesz się!... — w o łan o ze w sz e c h stron.

— B enonie! d o w ó d c a cię w z y w a ! J a s n o w ło s y m ajtek, k tó ry n o sił to imię, b y ł za tru d n io n y co ra z to n o w ą r o ­

botą. <

— C zy nie u w a ż a sz, Łucjo, że ten ja­

sn o w ło sy p racuje dwa- ra z y w ięcej ed in n y ch ? — rz e k ła Julja.

•— Żaden z nich z ta k ą pilnością i po­

godą nie sp ełn ią sw y c h ob o w iązk ó w — o d p a rła Łucja.

(40)

N oc n a d e sz ła i niebo zaciąg n ęło się chm uram i. P o dniu upalnym deszcz k ro - plisty puścii się z ta k ą g w a łto w n o ścią , że z d a w a ło się, cały o k rę t zaleje.

W idocznie z b liżała się b u rza, gd y ż n aw y k li do n ag ły c h zm ian n a m orzu, m ajtk o w ie mieli w y g lą d z a fra so w a n y . R uch był w ielki n a 's ta tk u . D o w ó d ca w y ­ d a w a ł k ró tk ie u ry w a n e ro zk a z y , k tó re spełniano z n iezm iern ą szy b k o ścią. B ły ­ sk a w ice ro z d z ie ra ły co chw ila niebo, Ł u ­ cja i Ju ija u k ry te w sw y m k ącie m odliły się gorąco.

N araz jasn o w ło sy B enon zn alazł się p rz y nich. U kląkł obok -m odlących się i p o w ta rz a ł za niem i s ło w a p acierza, w z ru sz o n y do głębi.

Z dziw ione i u ra d o w a n e tem o d k ry ­ ciem d z ie w c z ę ta p o w sta ły pośpiesznie i uścisn ęły dłoń jego, jak b y o d n a la z ły k o ­ goś bliskiego sobie.

Nie by ło czasu n a w y jaśn ien ia.

— N ie b ezp ieczeń stw o jest gro źn e!

B y ć m oże lada chw ila śm ierć n a s spotka, bądźm y p rz y g o to w a n i n a w sz y stk o , co ty lk o jednał, będzie w mojej m o cy zro -

(41)

hię, aby w a s u ra to w a ć ! — rz e k i Benon szybko.

D ziew częta p łak ały .

— Jeśli nas Bóg ocali, w te d y potrafię w y rw a ć w a s z m ocy ty c h sz a ta n ó w ! — dodał p o ryw czo.

— M ódlcie się, a b y śm y szczęśliw ie w y ląd o w ali w A leksandrii; tam b e z - ' pieczną k ry jó w k ę już m am up atrzo n ą, będziecie p rz e b y w a ły m iędzy c h rz e śc i­

janam i, k tó ry c h zadaniem jest ło tro w - skie z a m y sły zbójów n iw eczy ć. O to znak po k tó ry m poznacie naszy ch .

To móW iąc w su n ął w dłoń Łucji m ałą b laszkę jakim ś n iezro zu m iały m o p a trz o n ą napisem , i zniknął pośpiesznie, aby jego nieobecności nie zauw ażono.

A w ic h e r ty m czasem szalał z g w a łto ­ w nością n ie sły c h a n ą ; pieniło się m orze jak p o tw ó r rozw ścieczo n y , s ły c h a ć b y ło dokoła dzikie o k rzy k i i n a w o ły w a n ia m ajtków , w sz y stk o tp raz e m sp ra w ia ło w ra ż en ie jakiegoś piekielnego chaosu.

Z daw ało się p raw ie niem ożebnem , aby sta te k m ógł się op rzeć stra szn e j n a­

w ałnicy.

(42)

s ta n ą ł' te ra z lie rm a s , blady, z ro z w i­

ch rzo n y m w ło se m i rze k ł ponuro:

— G iniem y! N iem a ratu n k u !... W o d a się d o b y w a w głębi o krętu. W y rz u c iliś­

m y w s z y stk ie c ię ż a ry ! T e ra z c h y b a n ie ­ ziem skie siły m o g ą n a s ocalić!... Jeśli z tak ieg o położenia potrafi w a s z B óg w y ­ ra to w a ć , to i ja pow iem , że" jest w ielki, i g o tó w jestem p rze d nim się uk o rzy ć.

G d y to m ów ił, w ic h e r z a k o ły s a ł s ta t­

kiem z ta k ą m ocą, że H e rm as z a to c z y ł się jak pijany.

W p a d ł d o w ó d c a o k rętu i c h w y c iw sz y H e rm a sa za ram ię — z a w o ła ł z jak ąś dziką ro z p a c z ą :

— N iem a ratu n k u !... L udzie śm ie rte l­

nie znużeni, od m aw iają p o słu sz e ń stw a.

K ażda chw ila jest droga!... T rz e b a u k a ­ r a ć śm iercią ty ch z b u n to w a n y ch sz ale ń ­ ców !...

W y b ieg li pośpiesznie, a z a nimi z ro z ­ w ian y m w ło sem , blada lecz dziw nie pro- m ieńna w sw y m dziew iczy m m ajestacie, ze w zro k iem skupionym i jak b y n a tc h ­ niona d ą ż y ła Ł ucja.

(43)

37 P rz e z chw ilę z d a w a ło się jej, że iuż nie n a le ż y do teg o ś w ia ta ; że oto dzisiej­

szej no cy stanie p rze d sądem P a n a , że n ależy jej w ostatniej chw ili ż y c ia m y ś ­ leć ty lk o o n a w ró c en iu ty ch ludzi.

C h ciała zginąć m ężnie, a b y w idzieli, jak cichą i sło d k ą jest śm ierć dla tych, k tó rz y w ie rz ą św ięcie w p o za g ro b o w e życie!...

W idziała p rze d sobą, jak w e śnie, g ro ­ m adę ludzi, zbitych w sz a rą , b e z k sz ta łtn ą m asę. W y g ląd ali jak trz o d a o w iec w jedną k upę spędzonych, b e z ra d n y c h w o b e c k lęsk i.-N a g le w y d a ło się^jej, że jakiś głos w e w n ę trz n y k a ż e jej p o w o ła ć tych ludzi do czynu.

— B ra ć się- do p rac y , a ż y w o ! Bóg nas ocali!... — z a w o ła ła głosem d ź w ię cz ­ nym , podniesionym , a ta k p ełn y m jak ie­

goś w e w n ę trz n e g o p rze św ia d c ze n ia, że w sz y stk ic h o czy z w ró c iły się n a ra z n a nią p ełne rad o snego zadziw ienia.

— Nie opuszczajcie rą k ! P rz e trw a jc ie burzę!... B y ć m oże ląd niedaleko!...

W s z y s c y b ęd ą ocaleni!

— S zalona!... — s y k n ą ł- d o w ó d ca przez zęby, ru sz a ją c ram ionam i,

(44)

— B oska!... —• z a w o ła ł H erm as, z z a ­ ch w y tem obejm ując w zro k iem w y n io słą i k sz ta łtn ą p o stać Łucji, k tó ra tia tle cie- m nem odbijała, jak prom ień k się ż y c o w y .

— O d w ażn a! S nać z m ężnych rodu!..,

— k rz y k n ą ł k tó ry ś z m ajtk ó w . — Hej, d ru h o w ie ! C zy to nie w sty d , ż e b y śm y ię~

kliw si byli od n ie w ia s ty ? ...

— P o c o siły tra c ić po próżnicy! — m ru k n ął inny ponuro. — T a k c zy tak, m usim y um ierać!...

Ate z a k rz y c z a n o go ze w szech stro n i nagle, jak b y ze św ieżem i siłam i, z a b ra ­ no się do p rac y .

— S te rn ik utonął!.., F a la go zniosła!

— rozległ się k rz y k i znow u ch w ilo w y . popłoch z a p a n o w a ł na statk u .

— B enonie! W imię B oże obejmij ste r! — z a w o ła ła Ł ucja donośnie, i jasno­

w ło se chłopię zajęło w n e t m iejsce s ta ­ reg o d o św iadczonego m a ry n a rz a .

D o w ó d ca o k rętu A chyłlas u sunął się ciężko na jak ąś w ią z k ę lin, rzu co n y ch . w kącie, i u k ry w s z y g ło w ę w obu dło­

niach, z d a w a ł się g łu ch y n a w sz y stk o , co go o taczało .

On jeden pozostał bezczy n n y .

(45)

39- P rz y to m n o ść um ysłu i d ziw n y spokój Łucji o d d z ia łały w sposób n ie z w y k ły na całą załogę. Z g o rąc z k o w y m pośpiechem w y c z e rp a n o w odę, łatan o n a d w e rę ż o n ą część o krętu, k a ż d y działał n a sw o ją r ę ­ kę, jednak w m y śl jedną, k tó ra ich o ży ­ w iała, p odniecała i d o d a w a ła siły.

— Nie zginiem y!' Nie zginiem y! —- p o w ta rz a li — d odając sobie w zajem nie otuchy i z a g rz e w a ją c do p ra c y .

— B enon! Zuch c h ło p ak ! H o! Ho!

— J a k b y d w a d z ieśc ia lat b y ł przy sterze!... — w ołali n iek tó rzy .

— D obrze w y b r a ła ! .T o ci d z ie w c z y ­ na! No! no!

D ziw ow ali się a praco w ali, nie czując um ęczenia: jak b y dłonie ich h a rto w n e się sta?3^ jak stal. C z te ry godziny p rz e ­ trw ali w tej w alce nadludzkiej z rozk ieł- znanem i żyw iołam i. G d y zorza św ita ć z a cz ę ła na niebie, m o rz e falow ało spokoj­

nie, jak pierś w ielkim w y siłk ie m znużona.

W ia tr p rz y c ic h a ł zw olna. N a ra z ro z ­ legł się k rz y k ra d o sn y : Ziem ia!

W s z y s c y rzucili sw ą ro botę i zaczęli się tło c z y ć na pokładzie. D aleko na w i­

dnokręgu z a ry s o w a ł się pas ciem nosiny.

(46)

w z ru sz o n ą w y trw a ło ś c ią gorączk o w ej p rac y , zrobiło się n a ra z słabo ze z b y tk u w z ru sze n ia .

O p a rła się o slu p d re w n ia n y i p rz y ­ m k n ęła pow ieki.

K erm as, k tó ry nie sp u szczał jej z oka, posk o czy ł ku niej i chciał w pół objąć.

K rz y k n ę ła z łe k k a i o d t/ą c ila go od siebie.

Stał- p rz e d n ią te r a z pokorny, z g ło w ą schyloną, jak niew olnik p rz e d w ła d c ą.

— Bóg tw ó j jest w ielki, Ł ucjo! — sz ep n ą ł zcicha. — C hcę uczcić go, bo on jest tw oim Bogiem . P o w ie d z , jak m u się s k ła d a o fia ry ? '

L ecz ona sp o jrz a ła n ań su ro w o i od­

r z e k ła :

— Je g o trz e b a ukochać i w ie rz y ć Mu b ezg ranicznie. N ajm ilszą za ś dlań ofiarą są s e rc a c z y ste i p r a w e ! -

H e rm a s w a rg i z a g ry z ł aż _ do k rw i i z a w o ła ł p o ry w c z o :

— W ięc jeśli ocalił nas w sz y stk ic h , to ty lk o dlatego, że w y śc ie tu b y ły z n a ­ m i! D la im iy ch b y z p e w n o ś c ią ten w a sz w ielk i nie-m iał zm iłow ania!

(47)

41

— M ylisz się, lie rm a s ie ; z jednego n aw ró co n eg o g rze sz n ik a w ię k sz a jest r a ­ dość w niebie niż z dziew ięćdziesięciu dziew ięciu sp ra w ie d liw y ch . L e c z Bóg p rz e d e w sz y stk ie m w y m a g a p o kory, a ty jej nie m asz w sercu!...

—- T y m czasem k o rz ę się p rze d tw o ją pięknością i dobrocią, Ł ucjo! Rozkaż, mi z o sta ć chrześcijaninem — zo sta n ę nim.

— K o rzy ć się p rz e d p ięknością isto ty śm iertelnej — rz e k ła Ł ucja — jest g rz e ­ chem w n aszem ch rześcijańskiem pojęciu, tylko m aje sta t B o ży godzien jest uw iel­

bienia. W i-W W y

W te m n a pokładzie ro z b rz m ia ła pieśń donośna.

Pom im o stra szliw e g o znużenia i n a d ­ ludzkiej kilkogodzinnej p ra c y — m ajtk o ­ w ie uczuli p o trz e b ę w y la n ia w ten sposób n adm iaru rad o śc i ro zsa d z a ją c ej im p ie r­

si... W y d o b y to z a p a s y i w ina, ra c z ą c się niem i dosyta.

A g dy u cich ły o c h ry p łe od k rz y k u i napoju glosy, z a b rz m ia ła cicha z po­

czątku i n iepew na, lecz dziw nie d ź w ię cz ­ na n u ta psalm u. T o B encn, n o w o m iano- w a ń y sternik, zanucił tę o bcą w sz y stk im

(48)

w tó ro w a ły mu. i p o p ły n ęła w dał tajem ni­

cza, sło d k a pieśń!...

G dy byli już blisko brzeg u , spuścili ło ­ dzie, chcąc p rze w ie ź ć część p o zo stały ch rz e c z y i um ieścić w bezpiecznem m iej­

scu.

— W siad aj co prędzej, H e rm a sie! — z a w o ła ł S e w e ru s. — M usim y jak n a jp rę ­ dzej z a ła tw ić n a sz e s p ra w y .

— P rz e c ie ż pow inien k tó ry ś z . n as p o z o sta ć dla p ilnow ania sta tk u — o dparł ten niechętnie.

J a k to ? Nie śpieszrto ci do b rz e ­ gu ?... — z a p y ta ł to w a rz y s z zdziw iony. — M ajus, P a m b o i A ntoniusz zo stają — s ą ­ dzę, że to s tra ż d o sta te c z n a ! P rz e d w ie c zo re m w ró c im y po d zie w cz ę ta , a b y je p rze w ie ź ć, gd y się ściem ni.

T y m c z a se m trz e b a się z a k rz ą tn ą ć i co rychlej sp ro w a d z ić m ajstró w , a b y u szk o ­ dzony s ta te k n ap raw ili. P rz e c ie ż cho­

dziło ci o to, a b y ś sam n a sz ą zdo b y cz na o w e u ro cz y sto śc i M ak sen cju sza d o sta r- ccył... —• do d ał S e w e r gniew nie.

(49)

— S e w e ru sie ! — zaw oła? Tierm as z dziw nyni ogniem w oku. — Zabij mię jeśli chcesz, ale dopókiin ży w , nie oddam tym bydlętom d z iew czy n y .

— O kim m ów isz, H erm asie?... C zyś rozum p o stra d a ? ? P o tężn eg o M aksoncju- sza bydlęciem n a z y w a s z ? O pam iętaj s ię !' M ialżebyś w ostatniej chwili w y rz e c się przy o b ieran ej n a g ro d y ? ... C zy to po raz p ierw sz y piękne chrześcijanki ku uciesze d w o ra k ó w przew o zić ci się z d a rz a ? Za trz y dni ro z p o c z n ą 's ię u c z ty i o fiary bo­

gom przeznaczone.

— P luję na w sz y stk o — odpar? H er- m as p o ry w czo . — O b rz y d ły mi te bo­

ż y szc z a z tego sam ego k ru szcu, co i n a ­ czynia kuchenne, odlane!...

— C z a r w idocznie rzu ciła na ciebie ta c z a rn o o k a ! — z a w o ła ł S e w e ru ś öbürzo- n;y. — M ożeś do tego stopnia zgłupiał, iż gotów eś u w ie rz y ć d o p raw d y , że ten jej Bóg nas o calił?...

— G d y b y , nie to, że k a p ita n Achy Has spił się. jak ostatni niedołęga, b y łb y w y ­ rozum iał odrazu, że je ste śm y o k ilk aset w ęzłó w od brzegu. — T rz e b a b y ło n a to tylko cokolw iek zastan o w ien ia.

(50)

żaden z nas, i t y ró w nież, S ew eru sie, s ta ­ łeś b e z ra d n y — m ru k n ął H e n n a s ponuro.

— B enona zab ieram z sobą — ciągnął S e w e rü s, p u sz cz a ją c m im o uszu u w ag ę to w a rz y sz a . — T en chłopak, chociaż o k azał się b a rd z o pilnym i zręczn y m , je­

dnak z a w a d z a ć nam m oże...

— O, ta k — rz e k ł H ern ias z o ż y w ie ­ niem : — w tem się najzupełniej z to b ą zgadzam . W a rto b y n a w e t z nim się ro z ­ p ra w ić v/ te n sposób, a b y zniknął bez śladu.

— Bo to podobno ch rześcijan w A lek­

san d rii i w całej okolicy jest ,m oc niezli­

czona — dodał S e w e ru s — a oni w s z y sc y sta n o w ią ja k b y jedną w ie lk ą rodzinę.

M ógłby ich zaw iadom ić, iż tru d n im y się łow ieniem gołębic z ich g o łębnika! M ó­

w ią, że pom iędzy nimi są czarodzieje!

Je sz c z e b y się nam d z ie w c z y n y .ro zw iały jako m gła, zanim w y m ien im y je na p u r­

pu rę i drogie kam ienie...

*— S e w e ru sie ! — z a w o ła ł H e rm a s z m ocą! — B ierz Julję — sp rzed aj ją — daj bogom n a ofiarę, jeśli ci się podoba. J a Bucję chcę z o sta w ić dla siebie!

(51)

■' 45 S e w e ru s p a trz y ! n a niego w osłupie­

niu, poezem z a cz ą ł kląć, u rą g a ć mu i z ło ­ rzeczy ć, — H erm as jed n ak po zo stał n ie­

w zru szo n y .

P o chw ili łódź odbiła od brzegu, a S e w e ru s w y g ra ż a ł jeszcze p ięścią zda- ieka, choć nikt z obecnych nie w iedział, o co w ła śc iw ie pow aśnili się serd eczn i druhow ie.

Ł ucja i Julja p a trz y ły z niepokojem za oddalającą się łodzią, g d y ż n a niej był Benon, w k tó ry m te r a z pokładały, jed y n ą nadzieję. — U k ry ły sta ra n n ie d a n ą im p rzez niego blaszkę, m y śląc z trw o g ą , zali pom oc w po rę n a d e jd z ie ?

O dy podano posiłek południow y, H e r­

m as zbliżył się do d z ie w c z ą t z w ielkiem u szanow aniem i rz e k ł po k o rn ie:

— U m iecie, w idzę, pieśni n o w e i pię­

k n e ; nauczcie mię, proszę.

S p o jrz a ły po sobie, ja k b y w a h a ją c się chw ilę.

— U m iem y tylko sm utne a rze w n e, a te w am b ę d ą nie do sm aku — rz e k ła Łucja.

(52)

b y w a niew esoło i, m yśli m roczne n a p a ­ stują. B urze ż y c ia w s trz ą s a ły m ną nie­

raz, jako tym statkiem w ich er ro zsz a la ­ ły... M atk a m oja podobno też c h rz e śc ijan ­ k ą b yła, ale jęj nie p am iętam : z am o rd o ­ w ano i ją i ojca, a m nie m aiem chłopię­

ciem w zięli źli ludzie, bili, k atow ali, po­

niew ierali — dopóki nie stałem się jako ro zw ście c zo n y ciągiem drażnieniem zw ierz, dziki! N ienaw idzę z a ró w n o pogan jak i chrześcijan, nien aw id zę w sz y stk ic h ludzi... T y jedna, piękna/Ł ucjo, w y w a rła ś n a m nie w p ły w dziw ny od p ierw szeg o w ejrzen ia. — G d y p a trz ę n a ciebie, w y ­ daje mi się, że jakiś inny zupełnie czło-.

w iek pod sk ó rą o k ru tn eg o H e rm a sa się . budzi. Ś p iew aj mi, Łucjo, lub m ów do m nie, m ów o sw y m Bogu, jeśli ci to p rzy - , jem ność sp ra w ia , by leb y m m ógł się n a p a ­

w a ć dźw iękiem tw e g o głosu.

Ł ucja oczy m iała spuszczone i śc isk a ła tylko rę k ę Julji w m ilczeniu.

— N ienaw idzisz m ię! z ło rz ec z y sz w m yśli!...' P e w n o prosisz sw ego Boga, a b y piorun cisnął na m ą g ło w ę ? ... — w o ­ łał H e n n a s gw ałto w n ie.

(53)

A Ł ucja podniosła s w e w ielkie, głębo­

kie, spokojne oczy i u tk w iw sz y je w jego rozpłom ienione źrenice — rz e k ła z m o cą:

— Bóg chrześcijański każe za k rz y w ­ dy o d p łacać p rzebaczeniem . J a prosić tylko m ogę 'N ajw yższego, ab y z e sla l n a w a s la sk ę o p am iętania i żal z a popełnio­

ne w iny.

— D ziw ni! zaiste dziw ni ludzie!

i d ziw n iejsza jeszcze wiara-! — z a w o ła ł H ernias, po cierając czoło, ja k b y zd a w a ło mu się, że śni tylko.

A d zie w cz ę ta , o p ló tłszy się ram ie ­ niem, z a c z ę ły śp ie w ać pieśń p o w a ż n ą i sm ętną.

H e rm as słuchał, m u sk u la rn e s w e ręc e o p a rłsz y n a k o lan a c h : b rw i m iał iciąg-r- nięte, a po tw a rz y jego p rz e la ty w a ły ja k ­ by płom ienie!

N ad w ieczo rem p rz y b y ła łódź, n a p e ł­

niona obcym i ludźm i. G w a rn o zrobiło się n a ra z n a statk u . O glądano, stękano, opu- k iw an o z e w n ę trz n e ściany. S e w e ru s a nie b y ło z nimi, co zadziw iło w ie lc e H er- m asa.

(54)

m u w yjaśnienia.

Ł ucja i Julją p rz y g lą d a ły się tym lu­

dziom, bacznie śle d z ą c ruch k ażdy, azali k tó ry z nich nie okaże się ich sp rz y m ie ­ rzeńcem .

W s z y s c y byli zajęci te ra z n a p o k ła ­ dzie; d z ie w c z ę ta z e sz ły do sw ej kaju ty , a w śla d za niem i, zw in n y jak kot, w su n ął się robotnik o g o rza ły , o m ąd re m i prze- nikliw em w ejrzeniu. U d aw ał, iż coś po­

p ra w ia u drzw i, a w idząc, iż s ą sam i, szep n ął p o śp ie sz n ie :

— B enon zaw iad o m ił biskupa!... W ie ­ dzą,, o w a sz e m przybyciu... S e w e ru s nie p o w ró ci r y ch ło — spojono .go, leż y n ie­

p rzy to m n y i nie obudzi się do ju tra . H er- jiiąs - pojedzie z w am i. Nie lękajcie się — g d y ż on będzie jeden, a n a s jest d ziesię­

ciu. S k rę p u je m y go, gd^r czas przyjdzie.

B enona chcieli zg ład zić. U m knął p ra w ie cudem . D zisiejszej jeszcze n o c y będziecie n a d w o rz e k ró le w n y egipskiej K a ta rz y n y . T a m w a s sz u k a ć n ik t się nie ośm ieli. S t r a ­ żom p o k a ż c ie znak, dany. p rz e z B enona.

U m ilkł, g d y ż u sły sz a ł z b liż ają c e' się k ro k i — i znikł im z oczu.

(55)

— Dzięki Niebu i — z a w b fa la Julia r a ­ dośnie — Ł ucjo! Jesteśm y ocalone! —

i d zie w cz ę ta padły sobie w objęcia.

S zero k o sły n ęła sła w a piękności, m ą­

drości i dobroci z w y so k ieg o rodu królów egipskich pochodzącej K atarzy n y . D ziw y o p o w :adano o jej w ielkich cnotach i nie­

zw y k łe j w księg ach uczonych biegłości.

N a d w o rz e jej w. A leksandrii roiła się słu żebnych i d w o ra k ó w m oc niezliczona.

W sz y sc y w y c h w ala li ją pod niebiosa, ty l­

ko k apłani pogańscy m ów ili ze z g o rsz e ­ niem, że o w a cudnej u ro d y k ró le w n a in­

n ą niż w s z y s c y w ia rę w y z n a je i ani jed­

nego b o ż y sz c z a w sw y c h w sp a n iały c h p a ła c a ch nie posiada.

M aksencjusza, k tó ry nied aw n o do godności „ a u g u sta “ w y n iesio n y , p rzy b y ł w łaśn ie do m iasta, drażniło w ielce, że o dum nej k ró lew n ie w y ra ż a n o się jedno­

głośnie ze czcią w ie lk ą i uznaniem . J a ­ kim ś vszczegoinym urokiem sh ać u m iała P rz y k u w a ć do siebie, gd y ż do żadnej nie-

Grołębiee. ' 4

(56)

w ia siy , k tó ry c h urodę wiei! lono, nie lg n ęły ta k s e rc a ; p rz y K ata rz y n ie g a sły w sz y stk ie inne, chociaż p rze p y c h e m s tr o ­ jów i św ie tn o śc ią zaćm ić się ją s ta ra ły .

M aksencjusz rad z now o odniesionego z w y c ię s tw a nad niep rzy jacielsk iem i huf­

cam i, p o stan o w ił w y p ra w ić festy n n ie­

z w y k ły , p o łąc z o n y z w ie lk ą u ro c z y s to ­ ścią pogańską, w m ieście A leksandrii.

R o zk azał, ab y się z e b ra ły tłu m y ludu z całego k ra ju ; tajem nie by ło ułożone, że najpiękniejsze d ziew ice m ają b y ć sp ro ­ w ad zo n e i z ró żn y c h najodleglejszych stron, w nadziei iż ten o rsz a k olśn iew ają­

cych urodą, a cześć bogom oddających n iew ia st w p ra w i w z a c h w y t całe m iasto, i że p rz e s ta n ą n ak oniec głosić w y łą c zn ie p o c h w a ły dla pięknej K a ta rz y n y .

Ulice, w io d ące do św ią ty n i,' p o sy p ać m iano pach n ącem kw ieciem , tak, iżby z a ­ pach ich o d u rza jąc y roznosił się daleko.

S r idzono ty le b y d ła n a ofiarę p rz e z n a ­ czonego, iż tru d n o było je pom ieścić obrębie m iasta. R ó ż n o b a rw n e tłu m y sn u ły się w szęd zie w oczekiw aniu nie­

z w y k ły c h w idow isk.

(57)

Ś p ie w a c y stroili lutnie; h arfy , c y m b a ­ ły, piszczałk i — ro z b rz m ie w a ły dokoła.

Ż ołnierze w s k ó ry lub p a n c erz e p rz y s tro ­ jeni, p o k a z y w a li 2 dum ą sw e blizny, opo­

w iad ając dziw y d sw y c h trium fach i św ieżo odniesionem z w y c ię stw ie . K aż­

dy m iał coś do p o w ied zen ia o m łodym w odzu L au rencjuszu, k tó ry odzn aczy ł się m ęstw e m i w aleczn o ścią n iesły c h an ą .

ja k iś g o rą c z k o w y a św ią te c z n y n a ­ strój p a n o w a ł w calem m ieście.

P o rfirjusz, n aczeln y w ódz w ojska, w y d a w a ł ro zk a z y , sz y k o w a ł szeregi, k tó re m iały okrzy k am i w ita ć p rz e je ż ­ dżającego w ła d c ę. M łody L aurencjusz, p rzy b o c z n y Porfirjusz;'., dopom agał m u z zapałem., g d y ż se rd e c z n ie do sw eg o n a ­ czelnika był p rz y w ią z a n y . T ylko w p a ła ­ cu K a ta rz y n y p a n o w a ła niczern nieza- m ąco n a cisza. P rz e jm o w a ły ją w strę te m pogańskie obrządki, u ro cz y sto śc i szum ne, tłum ne, k rzy k liw e , bezładne.

Łucja i Juija z n a la z ły u tej p rz e z a - cnej k ró le w n y niety lk o schronienie, lecz p raw d z iw ie sio s trz a n ą opiekę. P o d z iw ia ­ ły jej sło d y cz n iesły c h an ą , um ysł głęboki w połączeniu ze sk ro m n o ścią dziew iczą

4*

(58)

i p raw d z iw ie ch rz e śc ijań sk ą pokorą. I ona też u czu la ż y c zliw o ść w ielką dla sw y c h m łodych to w a rz y sz e k , k tó re szczęśliw ym trafem u d ało się jej z m ocy złych ludzi w y b a w ić . M iano tylko p rz e c z e k a ć tę u ro ­ czy sto ść, k tó ra w całern ' m ieście s p ra ­ w ia ła zam ęt n ie sły c h an y , i z a ra z potem z ająć się odesłaniem d z ie w cz ą t do ro d zi­

ny, pod s k a ż ą ludzi 'p e w n y c h i zaufa­

nych.

Ł u cja i Julia, aczk o lw iek z rad o śc ią m y śla ły o pow rocie, — w y z n a w a ły sz cz e rze , że im tęsk n o będzie za tą do­

b rą, sło d k ą k ró le w n ą , z k tó rą ro z s ta ć się b ęd ą zm uszone.

N adszedł dzień n a b a łw o c h w a lc z e ofiary. P alono bydło na s to sa c h ,1 a p rz y ­ k ra w oń spalonego m ięsa d o la ty w a ła aż do pyszn eg o ogiodu, o taczająceg o p ałac K a ta rz y n y . T łum w y d a w a ł dzikie o k rz y ­ ki. O głu szająca m u zy k a i śp ie w y głosiły, że sam M aksencjusz do ś w ią ty n i po­

dąża.

K a ta rz y n a s ta ła n a m arm u ro w y m k ru żg a n k u i p a trz y ła w dał, z okiem roz-

(59)

plom ienioiiem , z dziw nem skupieniem na tw a rz y .

S n ąć ro zm y śla ła o czem ś b a rd z o w a ż - nem , g d y ż nie z a u w a ż y ła , jak jej lutnię p o d a w a ła Julja, a Ł ucja, w p a tru ją c się w jej tw a rz prom ieniejącą, z a p y ta ła zcicha:

— A zaliż dużo jeszcze czasu upłynie zanim św ia t c a ły pojm ie C h ry stu sa i o ce­

n i? K a ta rz y n a s ta ła w c ią ż w z ru sz o n a ja­

k ąś m y ślą n iez w y k łą . N a ra z jak g d y b y echo słó w Łucji dopiero te ra z doszło jej ucha, z a w o ła ła :

— O, tak ! P rz y jd z ie k ró le stw o B oże na ziem i! Upadną, w k ró tc e b a łw a n y , k tó ­ re czcić k a ż ą tłum ow i pod k a rą m ąk i to r ­ tu r! — P ó jd ę ! S tan ę p rz e d nimi i w tw a rz ira rzu c ę c a łą p ra w d ę — p rz e d s ta w ię ca­

łą ohydę ich postępow ania...

Dzi eyy częta p a trz y ły zach w y c o n e ,. ale zarazem p rz e ra ż o n e śm iałem postanow ię*

nipm K a ta rz y n y . .

•A- Pójdziem y, z tobą, ; .króleym o, — z a w o ła ła Ł ucja, p rz y p a d a ją c do jej kolan, a Julja c h ciała rę k ę jej ucało w ać, lecz c n a ujęła ją w ram io n a i rz e k ła sło d k o ;

(60)

stusie...

U w y jśc ia ze św iąty n i S e ra p is a tło ­ c z y ły się tłum y, ro zk o ły sa n e jak fala, po­

trą c a ją c e się, w y g ra ż a ją c e , lub p rz e ra ż o ­ ne. S n ać z a sz ła rz e c z n iesły c h an a , gdyż M aksencjusz opuścił św ią ty n ię z okiem rozpłom ienionem i , w n iez w y k łe m po­

drażnieniu.

Nie gniew em jednak tw a rz m u p a ła ła : by ło w niej jakieś olśnienie, jak g dyby mu się ukazało nadziem,sk!e zjaw isko.

Lud tłu m ac z y ł sobie rozm aicie to za­

chow anie się w ła d c y . S tało się to przed chw ilą zaledw ie, a już opow iadania p rz y ­ b ie ra ły jakieś bajeczne rozm iary . Naoczni św ia d k o w ie w re szc ie przynieśli w ieść, k tó ra p o p ły n ęła szero k o , p o d a w a n a so­

bie z ust do u st p rze z łud zadziw iony.

K a ta rz y n a , k tó re j noga nigdy dotąd nie p o sta ła w pogańskiej śryiątyni, k azała się. w ie ść przed potężnego M aksencjusza i objaw iła, iż mu coś w ażnego m a do po­

w iedzenia.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rok później władze zakonu zgodziły się nawet, aby opaci z Pelplina posyłali swych mnichów na studia do Heidelbergu23. Wygląda więc na to, że „pruskie” opactwa

Smolik, pracujący jako lekarz w szpitalu Czerwonego Krzyża, pisze o tym w następujący sposób: „Ci prawdziwy męczennicy umierali jak muchy i maleńki cmentarz jeńców,

[r]

Następnie Zarząd Główny zaak- ceptował propozycję, aby dystrybucją Podręcznika kardiologii ESC wśród członków PTK zajęła się Komisja Szkoleń i Specjalizacji pod

sionych, odzywa się coraz gw ałtow niejsza nienawiść do dawnych bogów, którym w arstw y oświecone nie przestaw ały jeszcze w ci­. chości

Zresztą, od czasu gdy Mimi mogła choć trochę rozumieć te rzeczy, zawsze interesy rodziców były bardzo zachwiane, co jednak wcale nie przeszkadzało im żyć

5 Warto uwzględnić przesłanki w Didaskaliach, por. Wybrane zagadnienia życia społecznego, Katowice 2005, s. 6 Przytoczony przez autora rozprawy argument za rolą kobiet w Kościele

Hołyst B., Bryk J., Malinowska I., Metody działania sprawców prze- st ę pstw handlu lud ź mi, Szczytno 2008. Izdebski Z., Konarkowska-Lecyk A., Zachowania seksualne kobiet