• Nie Znaleziono Wyników

Świeczniki chrześcijaństwa. Część 5, Longinus. Opowiadanie z czasów Chrystusa Pana

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świeczniki chrześcijaństwa. Część 5, Longinus. Opowiadanie z czasów Chrystusa Pana"

Copied!
26
0
0

Pełen tekst

(1)

LONGINUS.

O P O W I A D A N I E Z C Z A S Ó W C H R Y S T U S A P A N A .

i*

(2)
(3)

N

a Jo w isza! K iedyż n are sz c ie w y jd z ie m y z tej, dzikiej okolicy? Nic w ięcej tu nie w idać, jeno s k a ły , jam y i p rzepaści. W ieczn ie pod g ó rę i zn o w u n a dół. Od kilku godzin już ta k b łąd zim y . I pocó ż to w szy stk o . D laczego w ła śc iw ie nie szliśm y d ro g ą p ro s tą — biadał M arcellus, d o w ó d c a rq ty rz y m sk ic h żołnierzy, p rz e d z ie ra ją c e j się p rz e z g ó ry o d dziela­

jące K apadocyę od Judei.

— No ta k , a dlaczeg o zb o c z y liśm y z drogi w ła ­ ściw ej? — z a p y ta ł te ra z żo łn ierz jakiś, k tó re g o ol­

brzym i w z ro s t i jasn e w ło s y w s k a z y w a ły na po­

chodzenie g erm ań sk ie.

— D la c zeg o ? jeśli ch cesz w iedzieć, z a p y ta j się a rcy k ap ła n a J u d a s z a — o d rz e k ł d o w ó d ca, w s k a z u ­ jąc g ło w ą w stro n ę , gdzie z a oddziałem jech ał na oślicy jakiś s ta rz e c z w ie lk ą siw ą b ro d ą , o tu lo n y długim p łaszczem — niech on ci pow ie. Jem u b o ­ w iem do p o m o cy dodani je ste śm y p rz e z n am iestn i­

ka P iła ta . On ro zk azu je, m y go słu c h ać m usim y.

J a s n o w ło s y o lb rz y m z w ró c ił się z z a p y ta n ie m do w sk a z a n e g o s ta rc a :

— Eleazarze, co cię nakłoniło do w y d an ia ta ­ kiego ro z k a z u ? M ieliśm y p rz ecież p u szczę s y r y j­

(4)

s k ą już p o za sobą. M ogliśm y p rz e to iść w y g o d n ie piękną d ro g ą rz y m sk ą , a nie, ja k dzikie z w ie rz ę ta s k ra d a ć się po m an o w ca ch , a b y dojść do celu.

N a to o d rz e k ł a rc y k a p ła n : D ro g i S egim undzie, m ów isz, że jak dzikie z w ie rz ę ta c h c e m y p o d stęp em n ap aść ofiarę n aszą. G d y b y śm y jed n a k ku C e z a re i d ążyli d ro g ą p ro stą , w ó w c z a s m ąż, k tó re g o s z u k a ­ m y, d o w ie d z ia w sz y się o pościgu, m ó g łb y ujść r ą k n aszy ch .

Segim und sk in ął g ło w ą , m ó w ią c:

— D o C e z a re i idziem y, ale dla jakiego p o w o ­ du, teg o je sz c z e do dzisiaj nie w iem .

— A z a te m słu ch ajcie — o d rz e k ł n a to E le a z a r

— jesteśm y już blizko celu, dow iedzcie się p rz e ­ to, jakie zad an ie m a m y do spełnienia. S z u k am y p e w n eg o g o rsz y c ie la ludu i b u rz y c ie la , a b y go w y ­ d a ć na śm ierć. N a z y w a się L onginus i b y ł daw niej setnikiem w Je ru z a le m . P ó źn iej je d n a k w y stą p ił ze słu żb y i opuścił potajem nie m iasto . Z a to ucieki- n ie rstw o w y d a ł nań P o n c y u s z P iła t w y ro k śm ierci.

— T a k , ta k , w y ży d zi do teg o d oprow adziliście nam iestnika, p o n iew aż L onginus s ta ł się w a m nie­

w y g o d n y m — w trą c ił śm iejąc się p rz y w ó d c a . — W iedz, S egim undzie, że w ła śn ie ja p rz e sie d lo n y z o ­ sta łe m dó Je ro z o lim y n a jego p o sad ę. S ły sz a łe m , iż p rzed p ó łto ra rokiem p o p rzed n ik o w i m ojem u p o ­ w ierz o n a b y ła s tra ż p rz y ’ śm ierc i k rz y ż o w e j ja ­ kiegoś czło w iek a, k tó ry w sz y stk im chciał w m ó w ić, .że je st k ró lem ży d o w sk im , a w z u c h w a ło śc i sw ej

- 46 —

(5)

— 47 -

ta k dalece się posunął, iż publicznie m ia n o w a ł się S y n em B oga. G d y po jego zgonie ziem ia z a d rż a ła i słońce się zaćm iło, setn ik s tc h ó rz y ! i z a w o ła ł:

„ P ra w d z iw ie , ten je st S y n em B o ż y m !“ Ale nie d o ść n a tem . T rz e c ieg o dnia po śm ierci o w eg o m a rz y c ie la w p a d a L onginus ja k sz a lo n y do z g ro ­ m adzenia ż y d o w sk iej ra d y i oznajm ia, że U k rz y ­ ż o w a n y p o w sta ł z o p ie c z ę to w a n e g o grobu. N a­

ty ch m iast udają się w s z y s c y n a m iejsce w y p a d k u , gdzie rz e c z y w iście z a s ta ją grób p u sty . Ż ołnierze pilnujący o w eg o grobu, tw ierd zili że p o d czas g d y spali, p rzy szli uczniow ie C h ry s tu s a i z a b ra li jego zw łoki. Ale L onginus m im o to tr w a ł dalej w o b łę ­ dzie i ro z s z e rz a ł s w ą b a jk ę w św ią ty n i i po ca- łem m ieście. A g d y go uw ięzić chciano — um knął.

D opiero nied aw n o dow ied zieliśm y się, że w ro - dzinnem sw e m m ieście a n a w e t w całej A zyi m niej­

szej, gdzie po siad a ro zleg łe o b s z a ry ziem i, głosi o Z m a rtw y c h w sta n iu o w eg o m a rz y c ie la z N aza­

retu. Przecież nie m ożna pozw olić, aby lud u w ie­

rzył takim bredniom .

— N aturalnie, że nie! — odezw ał się o b u ­ rzony a rc y k a p ła n . — J a k z a ra z ę tr z e b a w y tę p ić ów zabobon, a b y się o w a tru c iz n a po cale m p a ń stw ie nie ro z sz e rz y ła . W y ro k już zap ad ł. L onginus m usi z g in ą ć !

— C h cąc te g o dokonać, czcigodny a r c y k a ­ płanie, trz e b a go n ajp ie rw s c h w y ta ć . J a za ś w ątp ię,

ii

(6)

— 48 -

czy się k ied y w y d o sta n ie m y z tej dzikiej okolicy

— szyderczo odezw ał się dow ódca.

L ecz k ap łan ż y d o w sk i, w s k a z u ją c p alcem ja ­ kiegoś obcego człow ieka, zaw ołał rad o śn ie:

— H a, p atrz cie , sp ra w ie d liw y B óg Iz ra e la z s y ła nam pom oc!

— Nie w a s z Bóg, ale n a sz a bogini ło w ó w , D y an a, p r z y s y ła go — p o p ra w ił d o w ó d ca, a p r z y ­ ło ż y w sz y rę k ę do ust, z a w o ła ł: hej, sz la c h e tn y m y śliw cz e, gdzie leż y C e z a re a ?

N ieznajom y p rz y b liż y ł się. B y ł to człow iek w ysoki, barczysty, z ciem nym i kędzioram i i k ró tk ą b ro d ą. Jeg o o s tro w y ra z is ta i o palona tw a rz z ciem - nem i o c z y m a z d ra d z a ły R zy m ian in a w y so k ie g o rodu. R ó w n ież ciasn a lubo z w y k ła od zież m y ­ śliw ska, w k tó rą b y ł p rz y o d z ia n y , p rz e m a w ia ła z a tem .

— W itam w a s — rz e k ł n iezn ajo m y — jeżeli chcecie pójść za m ną, w n e t u jrzy cie s z c z y ty m iasta.

— S e rd eczn e dzięki za tw ą dobroć, sz la c h e tn y se n a to rz e — o d e z w a ł się d o w ó d c a — w y p ro w a d ź nas śpiesznie z tej oko licy dzikiej.

— W ięc chodźcie — rz e k ł o b c y czło w iek , k ro ­ cząc p rzed nim i; lecz po chw ili zn o w u się od­

w ró c ił i p y ta , co ich w te okolice sp ro w a d z iło i co czy n ić z a m ie rz ają w C ezarei. T e d y p rz y ­ w ó d c a M arcellu s sp o jrz ał p y ta ją c o n a a r c y ­ k ap łan a, k tó ry n a to dał zn a k p rz y z w o le n ia . P o ­ czął w ięc z a ra z o b znajm iać obcego z celem ich

(7)

— 49 —

N ieznajom y p rzybliżył się.

Św ieczniki ch rzeS cijafistw a V. 4

(8)

p o sła n n ictw a, a w końcu z a p y ta ł: cz y p ra w d a to, co o L onginusie m ó w ią ?

— T a k je st — o d rz e k ł n iezn ajo m y — L ongi­

nus n iew zru szen ie w ie rz y w B ó stw o u k rz y ż o w a ­ nego i głosi w sz ę d z ie Je g o naukę.

— O n m usi zg in ąć! — z a w o ła ł g w a łto w n ie a rc y k a p ła n — a w iesz, gdzie go zn aleźć m o ż n a ?

— T a k , w iem . O n nie ujdzie rą k w a sz y c h . W p rz ó d jednak, mili to w a rz y s z e — ja bow iem ró w n ież jestem w ojow nikiem — p ro szę w a s, w y ­ pocznijcie po tru d a c h p o d ró ż y w m ym dom u i b ądźcie moimi gośćm i.

— C ześć bogom , k tó rz y nam ciebie zesłali.

Z w d zięczn o ścią p rz y jm u jem y tw o ją g ościnność — rz e k ł M arcel.

I w n et z rz e d n ia ły d rz e w a i sk a ły , a g d y kaci jero zo lim scy w eszli na s z c z y t w y so k ie j g ó ry , p rz e d ­

staw i! się oczom ich z a c h w y c a ją c y i cz a ru ją cy w id o k Cezarei, otoczonej zew sząd lasam i i góram i.

— P a trz c ie , oto tam , m ięd zy d rz e w a m i w a ­ w rz y n ó w i c y p ry s ó w stoi mój dom — rz e k ł s e ­ n ato r. I w k ró tc e znaleźli się w s z y s c y w m ieszkaniu m iłego p rzew o d n ik a, zask o czen i p rz ep y ch em , jakim o taczał się k a ż d y z n a k o m itszy R zym ianin.

N a skinienie p an a zjaw ili się słudzy, umyli go­

ściom nogi, polali im rę ce w o d ą i zap ro w ad zili do jadalni u rząd zo n ej z w ielk ą o k azało ścią. G o sp o d arz w sk a z a ł im m iękkie, w y śc ie ła n e siedzenia, k tó re o ta c z a ły sto ły u sta w io n e w podkow ę.

— 50 -

(9)

— 51 —

— W y p o czn ijcie b ra c ia mili po tru d a c h dnia dzisiejszego, ab y śc ie p o słan n ictw o s w e d o b rze spełnić mogli. S łu d z y m oi p o d a d z ą w a m w ie c z e ­ rzę, p rz y g o to w a n ą w ła śc iw ie dla m y ch to w a r z y ­ szów polow ania, k tó rz y z a p e w n e d o tąd jeszcze b łąd zą po g ó ra c h arg ejsk ich .

Zdum ieni żo łn ierze, p ra w ie niem i z podziw u, usłuchali z a p ro sz e n ia ; zasiedli w y g o d n ie do stołu i w n e t z a sm ak o w ali w p o d a n y c h im w y śm ie n i­

ty c h p o tra w a c h i d o sk o n a ły c h w in ach . R zym ianin za ś z zad o w o len iem sp o g ląd ał n a nich.

— P rz e b a c z c ie , m oi p rzy jaciele, że pospołu z w am i nie będę w ie c z e rza ł. O b o w iąze k nie do­

zw a la mi. sp o c z ą ć ; jed n ak że w k ró tc e znow u do w a s w ró c ę .

P o ty c h sło w a c h ro zsu n ął ciężkie, zło tem tk an e k o ta ry i w sz e d ł do w o n n eg o i p ełn eg o k w ia tó w p rzed sio n k a. T u taj z a p y ta ł jednego ze sług, czy w s z y s tk o sta ło się w e d łu g jego ży czen ia. A g d y słu g a o d p o w ied ział tw ie rd z ą c o , pan cofnął się do sw y c h kom nat.

• ♦

W głębi poblizkiego ogrodu, w po śró d c y p r y ­ s ó w p ra w ie ca ła u k ry ta w z n o siła się św ią ty n ia , k tó rą w łaściciel zb u d o w a ł b y ł n a c z eść sw e j ulu­

bionej bogini m yśliw stw a, D yany. D o tej św ią ­ ty n i zaczęli się te ra z schodzić p o w ażn i m ężow ie,

4*

(10)

— 52 —

po jednym , po d w ó ch lub po trz e c h . B u d y n ek z a ­ pełniał się pow oli.

— Cóż m ogło L onginusa sp o w o d o w a ć do w e ­ zw an ia n a s o ta k n iezw y k łej go d zin ie? — p y ta n o się w zajem nie. C ie k aw o ść ich m iała b y ć w k ró tc e zaspokojoną, albow iem oczom z g ro m a d z o n y c h u k a ­ zał się w y so k i człow iek, k tó re g o oblicze tc h n ę ło szlach etn o ścią i dobrocią. B y ł od zian y w długie, zlotem tkane, je d w a b n e śn ieżno-białe s z a ty . P o ­ w a ż n y ów m ąż p rzem ó w ił do zg ro m a d z o n y c h n a- stępującem i sło w y :

— P rz y ja c ie le i B racia moi w C h ry stu sie ! Z w o łałem w a s , a b y się z w a m i p ożegnać. O tó ż w idzicie mnie w odzieniu od św iętn em , g d y ż g o ­ dzina m oja już n a d eszła. B ra c ia m oi! S zc z ę śc ie wielkie oczekuje mnie. A lbowiem w sali jadalnej domu m ego siedzą kaci, w y sła n i po m nie p rzez P o n - c y u sz a P iła ta i W y s o k ą R a d ę z Jero zo lim y . C ze­

m uż m iałbym u ciekać p rz e d nimi. C a łą m ocą chcę dać św ia d e c tw o C h ry stu so w i, chcę k rw ią m oją d a ć św ia d e c tw o p raw d zie, śm iercią m oją z a tw ie rd z ić to, czegom w a s nauczał, a b y potem w e jść do K ró ­ le s tw a S y n a B ożego i m ieszk ać u N iego w c h w ale w iecznej. P od o b n ie jak C h ry s tu s chcę s ta n ą ć p rz e d m ym i p rz eśla d o w c am i i rz e c im : „ J a m j e s t — k t ó r e g o s z u k a c i e !“

P o sło w ach ty c h w z ru sz e n ie w ielkie o g a rn ę ło zg ro m adzonych, k tó rz y się sp rzec iw ić chcieli je g o

(11)

- 53 —

zam iaro w i. Ale L onginus w zn ió sł ręce n a z n ak spokoju.

— P o słu ch ajcie kochani przy jaciele. G o tó w je ­ stem um rzeć dla p o tw ie rd z e n ia p ra w d y Z m a rtw y c h ­ w sta n ia P a n a naszego. Zanim jednak w a s opuszczę, w o łam ra z je sz cze : Nie zapom nijcie nigdy, cze- gom w a s n auczał. J e sz c z e po ra z o sta tn i opow iem w am dzieje n aw ró c e n ia m ego czyli lask i B oskiej, k tó ra się w e mnie dopełniła.

— O tóż dnia jednego na czele oddziału oboję­

tnie k ro czy łem na G olgotę, gdzie tra c o n o sk aza ń - ćów , obojętnie — p o w ta rz a m — g d y ż niejednokrotnie już p o w o ły w a n o nas do u trz y m y w a n ia p orządku p rz y spełnianiu w y ro k ó w śm ierci. T y m ra z e m m ie­

liśm y tru d n e zadanie. C a ły lud ży d o w sk i J e ro z o ­ lim y b y ł niezm iernie w z b u rz o n y . O p ró cz d w ó ch z w y c z a jn y c h ło tró w p ro w ad z o n o jeszcze innego czło w iek a, k tó ry się m ienił b y ć K rólem ży d o w sk im i S y n e m B ożym . N ad nim szczególnie Się zn ęcano i z o g łu szający m h ałasem pędzono na gó rę, gdziern już od kilku chw il s ta ł i czekał. Z sz y d e rc z y m uśm iechem p rz y p a try w a łe m się ow em u dzikiem u zgiełkow i. W te m oko m oje padło na Z baw iciela.

S ło w am i nie p o trafię w y ra z ić u czucia i błogiego niepokoju, jaki ogarnął m ą duszę gdy w po śró d ro zp asan ia dzikiej tłu s z c z y pow ag a, spokój i ła ­ g odność P a n a naszeg o dzia łać na . m nie p oczęła.

J a k o b y o d u rz o n y p a trz a łe m n astępnie, jak m ąż ó w z praw d ziw ie B o sk ą w y n io sło ścią, i cierp liw o ścią

(12)

pozwoli} p rz y b ić się do k rz y ż a , jak o b y b y l n a jz w y ­ klejszym z ło czy ń cą.

A potem , gdy w isiał na krzyżu w y szydzany i w y śm ia n y od tłum u ży d ó w , sz e p ta ł je sz c z e sło w a m iłości i zgody.

O dy ziem ia z a d rż a ła i sło ń ce się zaćm iło, g d y żydzi p rzelęknieni na ziem ię padli, w s z y s tk o to z d a w a ło mi się b y ć cze m ś zupełnie z w y k łe m , n a- turalnem , nieuniknionem , bom b y ł p rz e k o n a n y , że:

„ P r a w d z i w i e , t e n j e s t S y n e m B o ż y m ! "

Co p rz e ż y ła d u sza m oja w o w ej chw ili, te- gom niezdolny opisać. S ły sz a łe m , jak jeden ze w s p ó łu k rz y ż o w a n y c h rz e k ł: „P an ie, w spom nij na mnie, gdy będziesz w r a ju !“ — a ja — z głębi s e rc a m ego p o w tó rz y łe m z a nim te sło w a .

G dy po tem S y n B o ży głosem w ielkim z a w o ­ ła w s z y : „O jcze, w rę c e T w o je oddaję ducha m e­

go !“ — skonał, dano nam ro z k a z p o łam an ia kości u k rz y ż o w a n y m , a b y c za se m ż y w i nie w isieli na drzew ie hańby p o d czas św ią t żydow skich P aschy.

R ozkazu teg o dokonano na ż y ją c y c h i d rg a ją c y c h jeszcze ciałach w rz e sz c z ą c y c h ło tró w . Z w łoki C h ry stu sa w isia ły spokojnie. Z o sta w c ie go i idź­

cie! — rz e k łe m do żo łn ie rz y i pełen czci i św ię ­ tej bojaźni sp o g ląd ałem n a blade oblicze W sz e c h ­ m ogącego. S e rc e bo lało na m yśl, że i o w y m p o ­ szarp a n y m i o k rw a w io n y m zw ło k o m m ają b y ć po­

łam ane kości. Ale o b o w iązek n a k a z y w a ł p o k a ­ zać ludow i, że i on rz e c z y w iście um arł.

— 54 — .

(13)

- 55 -

T u taj p rzerw ał Longinus na chwilę, a w ziąw ­ szy w łócznię do ręki, począł dalej m ów ić: O to tę w łócznię daję w am na pam iątk ę: zach o w aj­

cie ją jako św ię tą relikw ię, jako s k a rb nieo ce­

niony — g d y ż w ła śn ie jej o strz e m p rz e b iłe m Z b a w i­

cielow i bok. O sta tn ia k re w Jeg o sp ły n ę ła n a g ło ­ w ę m oją.

G dy Je z u s a n a reszcie p o chow ano, m nie sz c z ę ­ śliw em u w ra z z żo łn ierzam i p o w ierzo n o s tra ż nad o p ie cz ęto w an y m grobem . 1 g d y ta k cz u w a m y , dnia trz e c ie g o z ra n a z a trz ę s ły się sk a ły i ró w n o c ześn ie sta n ą ł p rzed nam i U k rz y ż o w a n y , n ie p o ró w n an ie p iękny, jaśn iejący , w ielki.

W zro k iem ta k p ełn y m m iłości sp o jrz a ł na m nie, iż z d a w a ło się, że ogień ro z p a la ł w d u sz y mej. Jeg o n ie z w y k ły m blaskiem oślepiony, p ad łem tw a rz ą na ziem ię. G dym znow u o d z y sk a ł p rz y to m ­ ność, Je z u s a już nie by ło , ty lk o żo łn ierze leżeli je sz­

cze jak b y n ieży w i. I oni w idzieli z m a rtw y c h w s ta n ie P a n a . Je d n a k ż e pod k a rą śm ierci m usieliśm y o tem m ilczeć.

Je z u s po S w em z m a rtw y c h w sta n iu p o szed ł u k a­

zać się ta k ż e uczniom S w y m i p rz e b y w a ł z nimi jeszcze c z terd zieści dni, a ż n a re sz c ie w s tą p iw s z y na górę T ab o r, w oczach ich uleciał do N ieba.

P o cze m i ja p rz y łą c z y łe m się do g ro n a uczni Je g o i słu ch ałem ich nauk. W końcu ochrzcili m nie W Imię O jca i S y n a i D ucha św ięteg o , zupełnie tak jakom ja w a s chrzcił.

(14)

— 56 —

B ra c ia m oi, p ro sz ę g o rąco , w ie rz c ie m ocno i sta le w U k rz y ż o w a n eg o i m iłujcie G o, alb o w iem On w am b ło g o sław ić będzie, g d y ja w a s o puszczę.

A z a tem żegnam w a s , d ro d z y p rz y jaciele! Idę już, a b y k rw ią w ła s n ą p o tw ie rd z ić p ra w d ę , k tó re j w a s nauczałem , p ra w d ę Z m a rtw y c h w s ta n ia C h ry s tu s a Pana. Żegnam w as w Imię O jca i Syna i D ucha św .

P o d o b n ie jak w o d a , g d y się ta m a p rz e rw ie , z w ielkim szum em i h a ła se m w y p a d a z e sw e g o ogroblenia, ta k i p rzy ja cie le L onginusa po o s ta ­ tnich słow ach jego dali folgę sw ym uczuciom , jakie do tąd w sobie tłum ili. G w a łto w n ie i z p łaczem poczęli się w s z y s c y .cisn ąć do niego, obejm ow ali k o lan a jego, c a ło w ali rę c e i zaklinali i iprosili, a b y uciekał, a b y nie w y d a w a ł s i ę ,d o b ro w o ln ie w ręce k ató w .

L ecz L onginus zn o w u łagodnie po czął ich u- s pokajać.

— K ochani B r a c ia ! Idę jed y n ie z a g ło sem du­

cha, k tó ry .m n ie w o la T a k a w o la B o ż a ! B ądźcie m ężnego se rc a , d ro d z y p rz y jac iele, a b y się w s z y s t­

ko ta k w ypełniło, jako mi je st przeznaczone. Lecz te ra z , kochani moi, ro zp ro sz c ie się, g d y ż w ielkie nieb ez p ie czeń stw o g ro z i w am , jeśli w a s tu z e b ra ­ nych zob aczą. U k ry jcie się, albow iem me jesteście jeszcz e do ty ła .d o jrzały m i, a b y d a ć św ia d e c tw o za W ia rę św iętą. P o m y m zgonie p rz y ś lą w am A postołow ie n auczycieli, k tó rz y w a s o w iele lepiej

(15)

aniżeli ja po u czą i zap o z n a ją z tajem nicam i n a ­ szej w ia ry .

I ra z jeszcz e w zn ió sł L onginus do g ó ry ręce, b ło g o sław iąc, a potem znikł z p rz e d oczu z g ro m a ­ dzonych.

* *

P rz y ja c ie le L o n g in u sa ciężko zasm uceni, po ro z- chodzili się cicho i o stro żn ie. T y m c z a se m w sali jadalnej brzm iały głośno śm iechy i w esołe rozm ow y.

Z nakom ite p o tra w y a bard ziej jeszc ze w y b o rn e w in a p rz y c z y n iły się do ro zw in ięcia jaK najlep szeg o hum oru w w o jo w n ik ach rzy m sk ich . Z p o cz ątk u nic z so b ą nie m ów ili, g d y ż byli z b y t zajęci z a sp o k a ­ janiem głodu. T e ra z jed n ak że z w ielk ą p rz y je m ­ nością rozciągali się na m iękkich siedzeniach, p rz y - pijając p ra w d z iw e falern eń sk ie w ino.

Je d y n ie a rc y k a p ła n nie b ra ł udziału w uczcie.

Nie godzi się — m ów ił — a b y m w dom u pog ań sk im z a sia d a ł do s to łu ; n igdy w m em ż y ciu nie jadłem jeszcze nic n ieczy steg o . — P o ty c h sło w a c h usiadł na uboczu, w ydobył z w o rk a sw ego z a p asy ży ­ w n o ści i z a c z ął ic z a ia d a ć , p o ę ń a ią c w o d ą . T e m

głośniej i z w ię k sz y m jeszcze h a ła se m w y sła w ia li żo łn ierze jadło i napoje. A M arcellus w z n ió słsz y puhar, z a w o ła ł:

— C h w a ła tobie, c n o tliw y a rc y k a p ła n ie, że ta k m ężnie o p ie ra sz się pokusie! n ieb o rak u !

— C hw ała, chw ała, chw ała — ze śm iechem p o ­

— 57 —

(16)

— 58 -

w tó rz y li z a nim żo łn ierze. P o c z e m od ra z u w y p ró ­ żnili w s z y s c y sw e p u h ary .

D o w ó d ca p o w sta ł zn o w u : P o w in n iśm y w zn ieść ta k ż e to a s t na c z eść g o sp o d arza.

— M arcellus m a słu sz n o ść ! n a sz m iły g o sp o ­ d a rz „niech ż y je ! niech ż y je ! niech ż y je ! “

Ż yd n a to m ia st z niezad o w o len iem w z ru s z y ł r a ­ m ionam i.

— O g łu p cy — z a w o ła ł — b ąd źc ie trz e ź w i i czuw ajcie. U cztujecie tu taj, a g o sp o d a rz m oże ty m c z a se m po szed ł o strz e d z L o n g in u sa i pom ódz m u tem sam em do ucieczki. O b d a rz y liśm y go n a ­ z b y t w ielkiem zaufaniem . T rz e b a się słu g z a p y ta ć , gdzie g o sp o d a rz ?

— T u taj je ste m ! — z a w o ła ł jakiś silny glos, id ący od w ejścia, gdzie te ż po chw ilce u k a z a ł się g o sp o d arz, c z y n ią c y w ra ż e n ie o b ra z u o p ra w n e g o w b o g ate ram y . Nic bo w iem żo łn iersk ieg o ani m y ­ śliw skiego nie m iał n a sobie. T y lk o w białą, je ­ d w a b n ą i zło tem tk a n ą to g ę u b ra n y , s ta ł niby z ja ­ w isk o jakie nadziem skie.

— C ześć naszem u miłemu g o sp o d arzo w i i p rzy ­ jacielow i! C ześć m u, cześć! — w o łan o z w ielkim zapałem .

U p rzejm em skłonieniem g ło w y d zięk o w a ł g o ­ spodarz.

N agle p rz y stą p ił do niego a rc y k a p ła n i rz e k ł:

— P a n ie, n a cze ść tw ą w y k rz y k u je m y i z o w iem y

(17)

— 59 —

cię naszy m przyjacielem , ale k to ś ty, jeszcz e nie w iem y. P o w ied z, jak się n a z y w a s z ?

U śm iech rozjaśni! p o w ażn e oblicze z a p y ta n e g o , a p o p a trz y w s z y wkoJo, rzek ! z naciskiem :

— J e s t e m L o n g i n u s , k t ó r e g o s z u k a ­ c i e ! C zyńcie te ra z ze m ną, co w a m n ak azan o .

G d y b y piorun z pogodnego nieba b y l sp ad ł w tej chwili, nie s p ra w iłb y tak ieg o w ra ż e n ia n a o b e ­ cnych, jak sło w a jego. Z p rz e ra ż e n ie m cofnęli się w s z y s c y i ja k o b y skam ieniali p a trz y li z szacunkiem i zdziw ieniem na ow ego m ęża, co tak śm iało p atrzał śm ierci w oczy.

M arcellus p ie rw s z y o d z y sk a ł ró w n o w a g ę u m y ­ słu. P rz y s tą p ił do L onginusa, zgiął p rz e d nim k o ­ lano i rz e k ł cicho:

— J a ręki nie podniosę p rz e c iw k o m em u d o b ro ­ czy ń cy .

—• J a ta k ż e ci nic złego nie uczynię — o d e z w a ł się S egim und, k tó ry z niekłam anem podziw ieniem p a trz y ł na L onginusa.

Za przykładem tych dw óch poszli w sz y sc y ż o ł­

nierze. A rc y k a p ła n n ato m iast, nie p o siad ając się z w ściekłości, zaw ył:

— O błudniku, żm ijo, g o rszy cielu ludu! W ięc jedynie w ty m celu ugościłeś ich, a b y się potem w zb ran iali w y stą p ić p rz e c iw k o to b ie!

Longinus z w ielkim spokojem p rzy jm u jąc o w e o b elży w o ści, o d rz e k ł z uśm iechem :

— M ylisz się, E lea zarze. G d y b y m b y ł tch ó ­

(18)

— (iO -

rzem , cz y ż nie m iafem do ucieczki d o sy ć czasu i sp o so b n o ści? Ale p o có ż ? B óg objaw ił mi, że m nie czyni g o d n y m do dania ś w ia d e c tw a słusznej sp ra w ie Jego. J a k C h ry s tu s cierpiał za ludzkość całą, ta k ja z a Z b aw iciela p rz e la ć m am k re w sw o ją.

P rz e to z rad o śc ią i tę sk n o tą o czekuję śm ierci.

— T w ej tęsk n o cie stan ie się z a d o ść — o d rz ek ł sz y d e rc z o a rc y k a p ła n . — W p rzó d jed n ak że od w o łaj publicznie w sz y stk ie k ła m stw a o z m a rtw y c h w s ta ­ niu o w eg o u k rz y ż o w a n e g o o szu sta , gło szo n e po c a ­ łym kraju.

— N iczego nie o d w o łam , p o tw ie rd z a m raczej w szystko, com dotąd głosił — odpow iedział L on­

ginus.

W te d y E le a z a r ro z k a z a ł żołnierzom , a b y go zw iązali i w y p ro w a d z ili na śm ierć. L e c z nikt się nie ru szy ł.

— Ż ądasz rzeczy niem ożliw ej — w ołali.

— Nie chcecie w ięc spełnić w a sz e j p o w in ­ n o ści? D o b rze. N am iestnik sk a ż e w a s ta k ż e na śm ierć.

I chociaż L onginus d obrow olnie p o d a w a ł ręce, p ro sz ą c a b y go zw iązan o , g d y ż chętnie o d d a ż y ­ cie za Je zu sa, żo łn ierze w a h ali się jeszcze. W r e s z ­ cie E le a z a r c h w y cił się innego śro d k a. W z iął na stro n ę dw óch najm niej o k rz e s a n y c h i p o k azu jąc im w o re k złota, n aleg ał n a nich. T o w k o ń cu pom ogło.

Z abrali się p rzeto z a ra z do „spełnienia w y r o k u , ab y po nam y śle nie o p ad ł ich żal.

(19)

- 01

O debrał nareszcie tak g o rą co upragniony ostatni cios.

(20)

- 62 -

— W y p ro w a d ź c ie go do ogrodu. N iech zginie n a w łasn ej ziem i. A b ia d a ty m , co b y się nam s p rz e ­ ciw ić ch c ie li! — w o la ł a rc y k a p ła n w sk a z u ją c p rz y - te m na d e k re t u rz ę d o w y .

— O to tu taj ro z k a z n am iestn ik a P iła ta , p rz e ­ ciw k o k tó rem u podług p ra w a rz y m sk ieg o nie m oże w y stą p ić n a w e t sam p re fek t tu te jsz y .

— P re c z stąd , czego tu ch c e c ie? — w rz e s z ­ c zał k ap łan na sługi L onginusa, k tó rz y p ła c z ą c i ręce załam u jąc w p ad li do pokoju.

T y m c z a se m L onginus p o stę p o w a ł za sw y m i k a ­ tam i m ilcząco i z rad o śc ią w obliczu. U tk w ił w z ro k w niebo, a u sta s z e p ta ły ciągle s ło w a m o d litw y .

"Wkońcu klęknął na m iejscu w sk a z a n e m p rz e z E lea - z a ra i o d e b ra ł n a reszcie ta k g o rąco u p rag n io n y o statn i cios.

R e sz ta żo łn ie rz y z d ale k a p r z y p a tr y w a ła się spełnieniu w y ro k u .

— Z aiste w a r to się zap o zn ać z w ia rą , co ludzi n ap ełn ia ta k ą w z g a rd ą śm ierci, co p ro w a d z i do t a ­ kiego b o h a te rs tw a , to m usi b y ć p ra w d z iw a w ia ra

— szep n ął cicho M arcellu s do S egim unda, k tó ry r ó ­ w n ie ż zgodził się na jego z a p a try w a n ie .

Żołnierz, k tó ry ściął L onginusow i g ło w ę, z a ­ b ra ł ją z polecenia a rc y k a p ła n a do Je ru z a le m , jako dow ód spełnienia w y ro k u . P iła t oddał g ło w ę św . M ę­

czennika żydom . Ci zaś, p o w o d o w an i w śc ie k łą nie­

naw iścią p rz eciw k o w ie rz e , w rzu cili ją do g łę­

bokiego błota, sk ą d ją z n ó w ch rześcijan ie w y d o ­

(21)

- 63 -

byli i sprow adzili w tajem nicy do C ezarei. T a m te j­

sz a m ło d a gm ina ch rz e śc ijań sk a u ro c z y śc ie i z w iel­

ką czcią p o łą c z y ła o w ą św . R elikw ię z p o ch o w a- nemi już zw ło k am i sw e g o n a u c z y c iela i zało ży ciela .

Śm ierć b o h a te rsk a ow ego W yznaw cy i B o sk ie­

go w o jo w n ik a p rz y c z y n iła się do u tw ie rd z e n ia w ia ry w Z m a rtw y c h w sta n ie Z baw iciela. A w ielu s p o w o ­ d o w a ła do gorliw eg o n a śla d o w a n ia C h ry stu sa .

O b y z a p rz y c z y n ą św . L o n g in u sa i dzisiaj jeszcze w ielu sła b y c h i w ą tp ią c y c h d oznało w z m o ­ cnienia w W ie rz e św iętej.

(22)

K. / Ai a r k a . S p . /vY i k o J ó w .

(23)
(24)
(25)
(26)

Cytaty

Powiązane dokumenty

pozwala się prowadzić Jego wolą i wła- śnie z tego względu jest jeszcze bardziej troskliwy o powierzone mu osoby, po- trafi realistycznie odczytywać wydarze- nia, jest czujny na

B ył to nędzny, płaski, zniszczony okręt słu żący do żeglugi nadbrzeżnej, na którego pokładzie w idniał czerw oną nam alow any farbą napis: „Neptu- nus.“

9. Już na górę wstępujący z wszystkich sił wyniszczony, Z krzyżem Twym się pasujący do cała zesłabiony, Gdy już sobą nie władasz, jeszcze na twarz upadasz.

25 W. Wagner, Prawa ludzkie w Stanach Zjednoczonych, w: Ochrona praw czøowieka w sÂwiecie, red. Koshy, WolnosÂc religijna w zmieniajaÎcym sieÎ sÂwiecie, KrakoÂw 1998, s.

B enona chcieli zg ład zić... K am ień na kam ieniu nie

W olałby wprawdzie ojciec, b y syn jego poświęcił się służbie publicznej, zgodzić się jednak m usiał na to z konieczności.. Widząc w paru dniach jedno poj

Szlachecka para poszła do pobliskiego ratusza, gdzie szlachcic opowiedział się w raz z żoną, jako zo- wią się Hordkowie, czyli Morscy z Mordki, Stanislaw i

Był to głos prefekta, który na w idok syna stracił