• Nie Znaleziono Wyników

Podpalenie Arkadii

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Podpalenie Arkadii"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Błoński

Podpalenie Arkadii

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2, 122-131

(2)

Jan Błoński

.Zoil

Podpalenie Arkadii

S tan isław B arańczak w stąpił w lite ra tu rę podw ójnie zbrojny: w p raw e j ręce li­ ra, w lew ej — p ió ro zoila. I nie w iadom o, kiedy bieglejszy: jak o poeta czy ja k o pogrom ca poetów . Dla B arań czaka (urodził się w 1946 r.) m łoda liry k a o statn ieg o dziesięciolecia to już przeszłość: jeszcze żyw a, ale ju ż nien aw istna. Znęca się też nad swoim i rów n ieśn ikam i — czy ledw o p o przedn ikam i — z okrucieństw em , do którego upow ażnia bard zo za­ żyła znajom ość. P an o ram ę m łodej poezji, w ym alo­ w aną żółcią i jadem , m ożna ty lk o p o d z iw ia ć1. B a­ rań czak nie baw i się w grzeczność, co ju ż jest za­ sługą w czasach, k iedy o b łudny uśm ieszek i zaku ­ lisow a in try g a zastąp iły lo jaln e — bo jaw n e — starcie gustów i in telektów .

Poezja dziesięciolecia to w yraz i do ku m en t dezer­ cji. „L ata sześćdziesiąte — pow iada — to dziesięcio­ lecie społecznego m in im alizm u ” (s. 32); to lata s ta ­ bilizacji, ale stab ilizacji pozorów ; co zaś „w życiu społecznym je s t stab ilizacją — uogólnia przesadnie, bo zależy co się stab ilizu je — w życiu literack im objaw ia się jak o — ła tw iz n a ” (s. 33). M łodzi poeci

(3)

szu k ali estetycznej harm onii... p rzy m yk ając oczy: „b ohater liryczny przew ażającej części m łodej poe­

zji to Homo fugiens, człowiek uciekający, chronią- Homo

cy się bez p rze rw y przed św iatem w coraz to nowe fugiens

azyle, jak ich dostarcza m u po ezja” (s. 160). S cep ­ ty k powie, że geniusz b u d u je arcydzieło naw et z lę ­ ku i nerw icy, ja k choćby K afka. Ale łatw o odpo­ wiedzieć: a rty sta , k tó ry ucieka od św iata, m usi p rzy n ajm n iej nazyw ać po im ieniu powody, dla k tó ­ ry ch go nie lubi. A tak, pow iada B arańczak, nie było: „m łodej poezji 'brak całościowego system u, pozw alającego n a uporządkow anie rzeczyw istości” (s. 22), choćby znienaw idzonej.

N ajbardziej więc gniew a B arańczaka tchórzostw o, chow anie głowy w piasek, dziecinne odw racanie oczu. P rzed k ilk u n a stu laty , kiedy w modzie b yły inne term in y , pow iedziałby może: nieautentyczność? Działalność poetów pozwala tylko na „porządkow a­

nie pojedynczych, w y rw an y ch z k o n tek stu elem en- Małe mity tów rzeczyw istości, k tó re fun k cjo n u ją w w ierszu n a

p raw ach ozdobnika (...) m łoda poezja lat sześćdzie­ siątych znalazła się, w raz z całym bagażem swoich m ałych m itów , po jed n ej stronie b a ry k ad y z obo­ zem tzw . m ałego realizm u w prozie” (s. 22). Spo­ strzeżenie, na któ re B arańczak w padł chyba nie pierw szy, co wszakże nie u jm u je m u słuszności. W now ej tw órczości n astąp iła osobliw a specjaliza­ cja: prozie p rzy pisan o n atu ralisty czn e kronikarstw o, poezji — estetyczne dekorow anie św iata. K ro n i­ k arze nie um ieli zobaczyć p raw i całości, ogranicza­ li się do m ałych losów, p rzeciętn y ch przygód, p rzy ­ padkow ych p raw d . Bali się sm rodu i brudu, hałasu i drastyczności, k tóre niesie zw ykle n atu ralizm ;

przezw ali się więc „m ałym i re a listam i” ; a przecie Dekorowanie n a tu ra liz m jest s ta łą n u tą nowoczesnej lite ra tu ry , świata dokuczliw ym basso continuo, k tó ry w inien przy p o ­

m inać o istn ien iu „niedobrego św ia ta ” i jego cuch­ nący ch spraw ... „M ały rea liz m ” najsu ro w iej ocenił­ by jeg o w łasny rodzic — n atu ralizm , którego m oż­ liw ości b y n ajm n iej nie zostały w yczerpane. T ym

(4)

-J A N B Ł O Ń S K I

124

Sentym entalne w ytchnienie

czasem d ek o rato rzy ozdabiali: miłość, k rajo b raz,

W eltsc h m erz czy p olitykę; „za w y starczający m ie r­

nik zaangażow ania, nie dość tego: za jed y n e zadanie p isarza u w ażali p rzen iesienie ze św iata zew n ętrz­ nego w św iat przed staw io n y pew nej sum y p rze d ­ m iotów (...') n ie zaś s tru k tu ry rzeczyw istości, k tó ra m a do siebie to w łaśnie, że jest sy stem em d iale k ­ tycznie przeciw staw n ych n ap ięć” (s. 22). Już nie m uszę dodaw ać, że głów ną tro sk ą p o ety staje się w te d y n ależy te ozdobienie ow ych przedm iotów , k tó ­ re w y dziobuje pracow icie z rzeczyw istości, aby po- luk row ać je poetycko w „p rzedstaw ion ym św iecie” fan ta zji.

W tro p ien iu sk ry te k i zakam arków , gdzie chowa się hom o fugiens, B arańczak okazuje się rów nie p e r­ fid n y co niezm ordow any. Gdzie ten człow iek u cie­ ka? J a k się chow a? Otóż n a jp ie rw w eleganckie defin io w an ie „składników św iata, u jm o w an ie ich w błyszczące ram k i schludnego, w ypracow anego p orów nania czy m eta fo ry ” (s. 112). Dalej — w złudę lirycznej w szechm ocy; w n a d m ie rn ą wysokość sty ­ lu, k tó ra każe ograniczać słow nictw o i nadużyw ać słów do sto jn y ch a pu stych; w „m om enty se n ty m e n ­ taln eg o w y tch n ien ia w k ręg u S p raw P ro sty c h a Z ro zu m iały ch ” (s. 138). I w reszcie: w spadek k u l­ tu ra ln y , p o jęty jak o bezkonfliktow y ra j, podczas gdy n a p ra w d ę k u ltu ra jest rozżarzonym popiołem , gotow ym spłom ienić się i w y buchnąć p rzy lada do­ tknięciu... Ale czuję, że upraszczam : bo B arańczak bierze pod uw agę p ro g ram y i spełnienia, naczelne ten d e n c je i pospolite p rzekształcen ia (np. rów n ole­ głość estety zm u i anty estety zm u ).

Z apew ne, n iera z się m yli, ja k w ocenie W ojaczka; albo w y k ręca sianem , nie rozliczając się z p a tro n a ­ mi, ale w yszydzając epigonów. Skoro gniew a się n a poetów arc h e ty p u , p o w in ien pow iedzieć, co m niem a o R ym kiew iczu; skoro w y d rw iw a p arad o k saln y este- ty zm tu rp istó w — co m yśli o p ra k ty k a c h B ry lla czy G rochow iaka. P o jm u ję jed n a k , że nie czuje w sobie pow ołania sędziego, ale raczej p ro k u ra to ra ,

(5)

i że sk u p ia się bardziej na rów ieśnikach niż na po~ przednikach. N ie u fn i i zadufani zachow ają na pew ­ no w artość diagnostyczną i dokum entalną. Tym b a r­ dziej, że B arańczak nie po ddaje się szantażow i no­ woczesności. Pow iada, że „poezją może być w szyst­ ko, jeżeli jest fu n k cjo naln ie zorganizow ane” (s. 123), czyli że w aru n k iem poezji jest spoistość i porządek, choćby najb ard ziej w y m y śln y i tru d n y do odszyfro­ w ania. I nie boi się oświadczyć, że m łodzi poeci w ielekroć p rzek raczają „próg sem antycznej w ięzi” skojarzeń (s. 118), tarzając się bezw stydnie w ro z­ rzuconych k a rta c h słow nika...

Ja k zaś B arańczak podsum ow uje „człowieka ucie­ kającego”? Otóż sądzi, że gotów on na w szystko, byle ty lk o zobaczyć św iat harm o n ijn ie; że n a jc h ę t­ niej w m ów iłby w rzeczyw istość harm onię i zam knął się w „ark ad y jsk im ogrodzie szczęśliwości” (s. 160) zadufanej i sam ozachw yconej. Trudno zaprzeczyć, że tak w łaśnie w ielu m łodych pisarzy grzeszyło. Ale czy wszyscy? I czy n ap raw d ę m ożna nazwać tę skłonność (czy ułomność?) — klasycyzm em ? Bo oto B arańczak, zam knąw szy w szystkich swoich przeciw ­ ników (nie ty lk o Z adurę i Jerzy n ę, ale także Bordo- w icza i W ojaczka) w pojem nym pojęciu klasycyzm u, opow iada się sam, ja k Polakow i przystało, za ro ­ m antyzm em , oczywiście dialektycznym !

Czy jed n a k nie pow inniśm y w ystrzegać się przezw i nadużyw ać cierpliw ości term inów ? J a k bowiem defin iu je B arańczak klasycyzm i rom antyzm ? Za najw ażniejszą cechę klasycyzm u uznaje ufność w o­ bec rzeczyw istości czy p orządku św iata, ro m a n ty z ­ m u zaś — nieufność, co w yraził już ty tu łem książki. P ierw szem u kazał opierać się na m yśleniu a rb itra l­ nym , na łączeniu i w y n ik an iu (s. 23), na m etafizyce lub naukow ym dośw iadczeniu (s. 19). D rugi zaś — pow iada — rodzi się z m yślenia dialektycznego, z zasady w yłączności i przeciw staw ności (s. 23), z w spółistnienia sprzeczności (s. 14), z dem askow a­ nia istniejącego porządku dla przyszłej syntezy obecnych an ty nom ii (s. 18). Raczej prokurator Romantyzm - oczywiście - dialektyczny

(6)

J A N B Ł O Ń S K I 126

Za łatw a dychotomia

Prus i Eliot

W szystko to ładn ie w y g ląda na papierze... p rz y ­ n ajm n iej dla pisarza, bo filozof zaraz b y p erfid n ie poprosił, aby m u ściślej określić B arańczakow e „od­ m iany m y ślen ia” . A le pod w arunkiem , że zapom ni się o rzeczyw istej różnorodności lite ra tu ry ! Dycho­ tom ia B arań czak a przyw odzi n a m yśl i „w ieczny b a ro k ” E ugenio d ’O rsa, i oscylację ro m an ty czn o - -klasyczn ą prof. K rzyżanow skiego, i n aw et „ k ap ła­ na i b łaz n a ” K ołakow skiego. Aż dziw , że B arań czak nie p rzyp o m n iał Ja sp e rsa z jego norm ą dnia i p a sją nocy! Podział niem ieckiego filozofa — sym boliczny, św iadom ie m glisty — najlep iej jeszcze o b e jm u je poprzednie. J a k i je d n a k z tych przeciw staw ień po­ żytek? J a k o nieuleczaln y d em o krata, gotów je ste m w ysłuchać w szy stk ich podziałów : niechże n a w e t i krow y — ja k chcieli d aw ni Chińczycy — dzielą się n a czarne, białe, łaciate i należące do cesarza! Ale to nie znaczy, że w szystkie k lasy fik acje są ty le sam o w arte. P an Bóg dał nam rozum po to, abyśm y się nim posłu giw ali jak n a jb a rd zie j in tensyw n ie: d latego wnoszę o stosow anie podziałów ściślejszych, sub teln iejszy ch i b ardziej złożonych! Owszem, to p raw da, że istn ieje noc i dzień, serce i in te le k t, dusza i ciało, h arm o n ia i dysharm onia. A le b ogact­ w a ludzkiej sztu k i — ludzkiego w ysiłku — nie m oż­ na dzisiaj w podolbne sieci pochwycić.

Dowody — w N ie u fn y c h i zadufanych. Bo ła tw a an ty n om ia łatw o ponosi! P ow iada n a p rzy k ład B a­ rańczak, że „m yślenie dialekty czne w przeciw ień ­ stw ie do — b ędącego przecież rod zajem w iary — m yślenia a rb itra ln e g o m usi być in d y w id u aln e ” (s. 29). B ardzo to być może... aleć ja p am iętam jeszcze, że m yślen ie a rb itra ln e opiera się podobno na łącze­ niu i w y nikaniu... i (z w łaściw ą sobie arb itralnością) w nioskuję, że w iara i d edukcja to jedno..., podobnie ja k „m yślenie a rb itra ln e ” i postępow anie p rz y ro d ­ nika łączącego i porządkującego ob serw acje i do­ św iadczenia. U spokoiw szy ta k w iele m yślow ych rozterek , w py ch am do w spólnego w o rk a P la to n a i A kw inatę, C arn ap a i M aritain a, R acine’a i Zolę,

(7)

P ru sa i Eliota — w szystkim w ypalając na czole hańbiące piętn o klasyka i w szystkich pospołu o sk ar­ żając o ujarzm ian ie jednostki! Ale powie ktoś może, że B arańczak nie m a żadnych am bicji filozoficz­ nych czy historycznych. Jeg o podział je st w ynikiem op eracji ad hoc, przeprow adzonej po to, aby szybko i zręcznie pogrążyć poetyckich przeciw ników . Oczy­ wiście, że tak! A ni n a chw ilę nie podejrzew am , że B arańczak nie um ie rozróżnić Spinozy od św. T e­ resy.

W szystkie jego k lasy fik acje — to ty lk o literacka tak ty k a! U pieram się jed n ak, że ta k ty k a krótko­ w zroczna. Bo nowość, jeśli now a, żąda nowego naz­ w ania i m ożna porazić twórczość, proponując poe­ tom niep o rad n e narzędzia autoanalizy. O m ylny p ro ­ gram , nieszczęśliw a nazw a (jak rym kiew iczow ski klasycyzm ...) w y k o lejają z p u n k tu rozum ienie, w p ę ­ dzając w pseudodyskusję poświęconą nie lite ra tu ­ rze, ale znaczeniom term in u . „T eatr a b su rd u ” , „an- typow ieść” ; p rzelan o m orza farb y d ru k arsk iej, za­ nim się pisarze (nie m ówiąc o czytelnikach) poła­ pali, o co n ap raw d ę chodziło. Bo przecie nie o ab­ su rd an i zniszczenie powieści!

R om antyzm , naw et dialektyczny, to danie zbyt czę­ sto odgrzew ane w polonistycznej kuchni. K ucharz mówi do kucharza, liczę więc, że się B arańczak nie pogniew a. A le nie pom oże m u naw et docent K m ita, k tóry rozszczepił klasycyzm na dogm atyczny („p rzy jm ujący porządek idealizujący za rzeczy­ w istość”) i sceptyczny, ro m an ty zm zaś na a n a r­ chiczny, naiw n y i dialektyczny. Obaj wrogowie k la ­ sycyzm u nie przy p ad kiem nie podali przykładów : zlękli się, że przy jd zie im zaliczyć do dogm atystów najw iększe duchy ludzkości. Tylko C onrad poszedł w klasyki sceptyczne. On, C onrad, w klasyki! I jesz­ cze sceptyczne! D opraw dy, niczego nam uczeni nie oszczędzą. A p raw d a jest po p ro stu taka, że B arań­ czak, chociaż sam system atyczny, nie lubi ducha s y ­ stem u, że złości go estetyzm , stylizacja, n o rm aty w ­ na (choćby po cichu) poety k a i ark ad yjska

obojęt-Taktyka krótkowzrocz­ na

Nie pomoże docent Kmita

(8)

J A N B Ł O Ń S K I 128

ność. Słusznie, po co jed n a k p rzew racać groby? Nie jest tak , aby ludzkość g rała ciągle ty m i sam ym i kartam i. Z m ien iają się nie ty lk o nazw y, także w a r­ tości — chociaż uczestniczą we w spólnej su b stan cji „ ro m a n ty z m u ” czy „uczucia” . Ale znam ionam i o ry ­ ginalności są różnice; podobieństw a dowodzą tylko, że jesteśm y ludźm i. Dlatego od „ro m an ty zm u ” wolę każdy te rm in , z barańczakizm em w łącznie.

Tym bard ziej, że — jak o liry k — w cale B arańczak tak i ro m an ty czn y nie jest. I recep ty , jakie pro p o n u ­ je poezji, u m y k ają zupełnie daw nym problem om i podziałom . Do kogo się ten „ ro m a n ty k ” odw ołuje? Otóż do K arpow icza, W irpszy, Białoszewskiego, Bal- cerzana. Do poetów „ling w istów ”, d rążących zagad­ ki i w ieloznaczności języka. Taka w łaśnie liry k a stano w i d la B arań czak a „n ajp ełn iejsze w cielenie (...)

P oeci lingw iści ro m an ty zm u d ialek tyczn ego ” (s. 42), poniew aż „po­ staw a nieufności osiąga tu sw oją pełnię: d em ask acja dotyczy b u d u lca sam ej poezji, języka, u jaw n ia tk w iące w nim obiektyw nie sprzeczności, jego am - biw alencję, k tó ra jest am biw alen cją nie tylko z n a­ czeń, ale i konsekw encji św iatopoglądow ych” (s. 31). B arańczak p ow iada w ręcz, że „lingw iści” n a jd o b it­ niej ostrzeg ali p rzed faszyzm em i n ajw n ik liw iej go roztrząsali.

P o jm u ję in ten cję B arańczaka, boję się jed nak, że postaw ił n a d to śm iało iunctim. Ach, nie zapytam , jak p łaski felieton ista, jak im to cudem „m uza- -n a tc h n iu z a ” Białoszew skiego albo „oko, co staw ia sobie czoło” K arpow icza przy czy n iają się do w alk i 0 sw obodę i odpow iedzialne b ra te rs tw o ludzi. Rozu­ m iem bow iem , że odw aga, niezależność, m ądrość nie m uszą w cale objaw iać się na tere n ie p u b lic y sty ­ ki; zgadzam się także, że zn iepraw ienie słowa sta ­ now i i w y raz, i narzędzie w yobcow ania czy niew oli. S zan u ję w reszcie poetów , o jak ich m ówi B arańczak, 1 ch ętn ie p rzy zn ałb y m im podobną co on zasługę. Ale

magis arnica veritas i m uszę postaw ić sobie p y tan ie,

czy sto su n ek do języka, ja k i zachw ala B arańczak, n a p raw d ę m a — z isto ty sw ojej — tak ożywcze

(9)

cno-ty? Tak na p rzy k ład m ówi on, że poezja K arpow icza w skazuje, iż „common sense i common language kłam ią o rzeczyw istości: próbując uprościć, usche- m atyzow ać jej pełne sprzeczności pogm atw anie, w istocie sam e p op ad ają w w ew nętrzne sprzeczno­ ści. Je st zarazem (...) propozycją (...) postaw y o tw a r­ tej n a w szystkie sprzeczne racje, a dokonującej w śród nich św iadom ego w y b o ru ” (s. 68). Je d n ak K arpow icz nie w yborem cieszy i uwodzi czytelnika, lecz w łaśnie — płynnością znaczeń! I czy cnota n a ­ p raw d ę m usi być o p a rta na wieloznaczności? , Ję zy k upraszcza rzeczywistość: zgoda. Jesteśm y

w ięźniam i kalk, stereotypów , zd artych m etafor i m echanicznych odzyw ek. J a k św iat św iatem , poe­ ci bronili się przed zużyciem m owy i m ow y bronili przed zużyciem. Czy jed n ak koniecznie — igrając arb itraln o ścią znaków ? R ozpętując sabat kalam b u ­ rów? Rozluźniając związki m iędzy słow em a p o ję­ ciem? P am iętam także poetów, którzy się m odlili, aby p raw o zawsze praw o znaczyło, a spraw iedli­ wość — spraw iedliw ość. M arzyli — przeciw nie — 0 jednoznaczności języka.

Tak, to praw da, że ekonom ia języka jest dla K a r­ pow icza źródłem n ieu stan n y ch podejrzeń; i nie m a nic haniebneg o w poetyckim rozlufoowaniu w k a ­ lam bu rze, dow odem Joyce. Ale nie jest przecie tak, a b y — rozk ład ając słowa i zw roty lub w trącając czytelnika w językow y zaw rót głowy — K arpow icz dokonyw ał operacji z istoty i koniecznie ozdrow ień­ czej! Z anadto on przecież arty stą! Je m u się n a ­ p raw d ę podoba złośliwość języka; to zaś, że w zdar­ ty m zwrocie dostrzega sprzeczności, tyleż go cieszy, co oburza. W łaśnie — nie dokonuje w yboru, ale unaocznia chytrość, p e rw e rsy jn e możliwości języka! 1 znow u — nic w ty m złego. J a k nie m a nic złego w m u zyczn o-intelektu aln ych w ariacjach W irpszy, w k tó ry ch — m uszę przyznać — często się gubię. I B arańczak w cale m i — n ie s te ty — nie pomógł zrozum ieć m eandrów tej osobliw ej w yobraźni. Co

Stosunek do języka Sabat kalam ­ burów Chytrość języka

(10)

J A N B Ł O Ń S K I 130

Iluż „słowia- rzy” spotkałem

Rodowód poetycki

może dowodzi, że sw oim i teo riam i nie u tra fił do­ k ład n ie w oryginalność W irpszy.

C ały rozdział o „szkole bez uczniów ” brzm i znacz­ nie m niej przekon y w ająco niż napaści B arańczaka. P oczy n ając od ty tu łu . B arańczak przesadza tw ie r­ dząc, że m łoda liry k a „zdecydow aną niechęcią d a ­ rzy w szelkie słow iarstw o, tra k tu ją c je jako ję z y ­ kow ą ig raszk ę (...) twórczość lingw istów je st isto t­ nie tra d y c ją n e g aty w n ą lw iej części m łodej po ezji” (s. 41). A le przecie i ja czy tu ję w iersze, recen zu ję tom iki. Ilu m łodziutkich „słow iarzy” spotkałem ! Zgoda, że łatw ych, n u dnych, ślizgających się po po­ w ierzch ni k a la m b u ru jak po skórce banana. A le nieładn ie odcinać się od naśladow ców , za zapozna­ n y ch uw ażać poetów , za któ ry m i, jak za panią m a t­ ką, b ieg a ją całe szkółki. (Naprawdę bow iem „słow iar­ stw o ” b y w a śro d k iem ucieczki rów n ie często co „fo rm u lizm ” albo sen ty m en talizm . G rzebać m ożna w słow ach ja k w znaczkach pocztow ych. Nie m a żadnej im m an e n tn e j p ra w d y albo n iep ra w d y jęz y ­ ka. D ecyduje to, co słowa znaczą i czego od słów chcem y. Nie tk w ią też w jęz y k u żadne „obiekty w ­ ne sprzeczności”... albo też tk w ią w szystkie, co na jed n o wychodzi. M niem ać inaczej jest złudzeniem

poetów . ,

Ja k o liry k B arańczak w yw odzi się od „lingw i­ stó w ” , k tó rz y olśnili go niegdyś i: pozostaw ili znacz­ ne śla d y w jego twórczości. Spłaca im teraz dług wdzięczności. Doskonale! J e d n a k , g d y b y nie jego w łasne w iersze, tru d n ie j p rzy szłoby m i uw ierzyć we w szystkie im p lik acje słow iarstw a, któ re w span iało ­ m yślnie p rzy z n a je poprzednikom . P oezja „lingw i­ sty c z n a ” była długo poezją sam otników i in te le k ­ tu alistów . B arań czak p rzy d ał jej ton osobistej i spo­ łecznej zaciekłości, k tórej b y ła na ogół pozbaw iona. O dm łodził tak i odnow ił n a z b y t su b te ln e m elanże. I nie p rzy p ad k iem , zam ykając książkę, opow iada się po stro n ie ty ch , co w p raw d zie nie w iedzą jesz­ cze dokładnie, k im będą, ale do słow iarstw a się nie ograniczą: K rynickiego, M arkiew icza, K araska. T ak

(11)

więc w rodow odzie B arańczaka „lingw iści” zajm u ­ ją m iejsce w ażne, może naw et pierw sze, ale nie je ­ dyne i chyba nie najb ard ziej frap u jące.

Ni e u f n y c h i zadufanych nie będą zapew ne czytać

badacze lite ra tu ry . A to jed n ak szkoda, bo m ożna z tej książki sporo n au k wyciągnąć. P o kazu je ona ja k na dłoni „p o etykę” p rogram u, ograniczenie k r y ­ tyki, funkcjonow anie życia literackiego. Rzadko się zdarza, aby 'książka k ry ty c z n a w yszła rów nie w po­ rę. A lbow iem od dw u lat zm ienia się coś n a p ra w ­ dę w polskiej poezji. I słuszność m a B arańczak, k ie­ dy mówi, że p rze jad ły się form ulizm y, klasycyzm y, h ybrydyzm y. Może dlatego, że nie w ydały d o sta ­ tecznie silnych talen tó w — ale k to w ie, czy te ta ­ len ty, zagrożone porażką, n ie od k w itn ą niespodzie­ w anie? Załóżm y teraz, że ze zniecierpliw ienia, gniew ów, m arzeń, jak ie — nie ty lk o w sw oim im ie­ niu — zgłasza i w yraża B arańczak, p o w stanie arcy­ dzieło. N ad N i e u f n y m i i z ad u fa n ymi pochylą się w tedy sk ru p u la tn i egzegeci i powiążą w szystkie n ie ­ konsekw encje te j książki w m istern e i spoiste całości. Ale liryczna posucha strąci Ni eu fn y ch w niepam ięć. A lbow iem w artość p ro g ram u i polem iki je st fu n k ­ cją zapow iedzianego rozw oju. Aby b y ły skuteczne, m uszą być nie ty lk o niespraw iedliw e, ale naw et jaw nie nieroztropne. B arańczakow y „ro m an ty zm ” jest dla histo ry k a lite ra tu ry b anałem albo u ro je ­ niem. A le ew entualne arcydzieło zm ieni tego h isto ­ ry k a w podręcznikow ego osła, w pośm iew isko p o ­ koleń badaczy. Stronniczość i w y jask raw ien ie — nie m ów iąc o nadużyciu term in ó w i fałszow aniu ge­ nealogii — jest przy w ilejem tw órców program ów . M uszą w szakże pam iętać, że nie m a litości dla po ­ konanych. Taka jest wielkość i śmieszność kry ty k i.

Wartość i sku­ teczność pro­ gramu

Cytaty

Powiązane dokumenty

odnosi się z jednej strony do pewnej specyficznej odmiany prozopopei, a z drugiej do praktyki retorycznej opisywanej jako mortuos ab inferis excitare.. Oczywiście przy omawianiu

Zamek z piasku, otoczony fosą.. Jutro zaczynają się

Anna Juszczuk mieszkanka wsi Koniuchy (pow. hrubieszowski) zauważyła płonący pod strzechą stodoły snopek słomy, od którego poczynała już palić się

HistoriaAI—lata50-teXXwieku •ideeXIX-wieczne(iwcze´sniejsze):filozofia,logika,prawdopodobie´nstwo, badanianadfunkcjonowaniemm´ozguludzkiego

Moim zdaniem, autor Charakteru narodowego Polaków i innych wpadł w niebezpieczną, postmodernistyczną manierę „cytacjonizmu” i „przy- pisologii”6, czego efektem

Te bowiem posługują się swoimi przyrządam i jak lunetą, która pozwala dostrzec tylko to, na co skieruje ją sam badacz, decydujący również o skali, perspektywie i stopniu

„ Gdy odkryta trasa nie jest dłużej potrzebna, węzeł źródłowy inicjuje transmisję usuwania trasy (Route Delete), aby wszystkie węzły wzdłuż niej uaktualniły swoje

(bottom) The measured Doppler spectra are shifted in radial velocity using the measured mean horizontal wind before the retrieval procedure, which leads to a significant