Jan Błoński
Podpalenie Arkadii
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2, 122-131
Jan Błoński
.Zoil
Podpalenie Arkadii
S tan isław B arańczak w stąpił w lite ra tu rę podw ójnie zbrojny: w p raw e j ręce li ra, w lew ej — p ió ro zoila. I nie w iadom o, kiedy bieglejszy: jak o poeta czy ja k o pogrom ca poetów . Dla B arań czaka (urodził się w 1946 r.) m łoda liry k a o statn ieg o dziesięciolecia to już przeszłość: jeszcze żyw a, ale ju ż nien aw istna. Znęca się też nad swoim i rów n ieśn ikam i — czy ledw o p o przedn ikam i — z okrucieństw em , do którego upow ażnia bard zo za żyła znajom ość. P an o ram ę m łodej poezji, w ym alo w aną żółcią i jadem , m ożna ty lk o p o d z iw ia ć1. B a rań czak nie baw i się w grzeczność, co ju ż jest za sługą w czasach, k iedy o b łudny uśm ieszek i zaku lisow a in try g a zastąp iły lo jaln e — bo jaw n e — starcie gustów i in telektów .
Poezja dziesięciolecia to w yraz i do ku m en t dezer cji. „L ata sześćdziesiąte — pow iada — to dziesięcio lecie społecznego m in im alizm u ” (s. 32); to lata s ta bilizacji, ale stab ilizacji pozorów ; co zaś „w życiu społecznym je s t stab ilizacją — uogólnia przesadnie, bo zależy co się stab ilizu je — w życiu literack im objaw ia się jak o — ła tw iz n a ” (s. 33). M łodzi poeci
szu k ali estetycznej harm onii... p rzy m yk ając oczy: „b ohater liryczny przew ażającej części m łodej poe
zji to Homo fugiens, człowiek uciekający, chronią- Homo
cy się bez p rze rw y przed św iatem w coraz to nowe fugiens
azyle, jak ich dostarcza m u po ezja” (s. 160). S cep ty k powie, że geniusz b u d u je arcydzieło naw et z lę ku i nerw icy, ja k choćby K afka. Ale łatw o odpo wiedzieć: a rty sta , k tó ry ucieka od św iata, m usi p rzy n ajm n iej nazyw ać po im ieniu powody, dla k tó ry ch go nie lubi. A tak, pow iada B arańczak, nie było: „m łodej poezji 'brak całościowego system u, pozw alającego n a uporządkow anie rzeczyw istości” (s. 22), choćby znienaw idzonej.
N ajbardziej więc gniew a B arańczaka tchórzostw o, chow anie głowy w piasek, dziecinne odw racanie oczu. P rzed k ilk u n a stu laty , kiedy w modzie b yły inne term in y , pow iedziałby może: nieautentyczność? Działalność poetów pozwala tylko na „porządkow a
nie pojedynczych, w y rw an y ch z k o n tek stu elem en- Małe mity tów rzeczyw istości, k tó re fun k cjo n u ją w w ierszu n a
p raw ach ozdobnika (...) m łoda poezja lat sześćdzie siątych znalazła się, w raz z całym bagażem swoich m ałych m itów , po jed n ej stronie b a ry k ad y z obo zem tzw . m ałego realizm u w prozie” (s. 22). Spo strzeżenie, na któ re B arańczak w padł chyba nie pierw szy, co wszakże nie u jm u je m u słuszności. W now ej tw órczości n astąp iła osobliw a specjaliza cja: prozie p rzy pisan o n atu ralisty czn e kronikarstw o, poezji — estetyczne dekorow anie św iata. K ro n i k arze nie um ieli zobaczyć p raw i całości, ogranicza li się do m ałych losów, p rzeciętn y ch przygód, p rzy padkow ych p raw d . Bali się sm rodu i brudu, hałasu i drastyczności, k tóre niesie zw ykle n atu ralizm ;
przezw ali się więc „m ałym i re a listam i” ; a przecie Dekorowanie n a tu ra liz m jest s ta łą n u tą nowoczesnej lite ra tu ry , świata dokuczliw ym basso continuo, k tó ry w inien przy p o
m inać o istn ien iu „niedobrego św ia ta ” i jego cuch nący ch spraw ... „M ały rea liz m ” najsu ro w iej ocenił by jeg o w łasny rodzic — n atu ralizm , którego m oż liw ości b y n ajm n iej nie zostały w yczerpane. T ym
-J A N B Ł O Ń S K I
124
Sentym entalne w ytchnienie
czasem d ek o rato rzy ozdabiali: miłość, k rajo b raz,
W eltsc h m erz czy p olitykę; „za w y starczający m ie r
nik zaangażow ania, nie dość tego: za jed y n e zadanie p isarza u w ażali p rzen iesienie ze św iata zew n ętrz nego w św iat przed staw io n y pew nej sum y p rze d m iotów (...') n ie zaś s tru k tu ry rzeczyw istości, k tó ra m a do siebie to w łaśnie, że jest sy stem em d iale k tycznie przeciw staw n ych n ap ięć” (s. 22). Już nie m uszę dodaw ać, że głów ną tro sk ą p o ety staje się w te d y n ależy te ozdobienie ow ych przedm iotów , k tó re w y dziobuje pracow icie z rzeczyw istości, aby po- luk row ać je poetycko w „p rzedstaw ion ym św iecie” fan ta zji.
W tro p ien iu sk ry te k i zakam arków , gdzie chowa się hom o fugiens, B arańczak okazuje się rów nie p e r fid n y co niezm ordow any. Gdzie ten człow iek u cie ka? J a k się chow a? Otóż n a jp ie rw w eleganckie defin io w an ie „składników św iata, u jm o w an ie ich w błyszczące ram k i schludnego, w ypracow anego p orów nania czy m eta fo ry ” (s. 112). Dalej — w złudę lirycznej w szechm ocy; w n a d m ie rn ą wysokość sty lu, k tó ra każe ograniczać słow nictw o i nadużyw ać słów do sto jn y ch a pu stych; w „m om enty se n ty m e n taln eg o w y tch n ien ia w k ręg u S p raw P ro sty c h a Z ro zu m iały ch ” (s. 138). I w reszcie: w spadek k u l tu ra ln y , p o jęty jak o bezkonfliktow y ra j, podczas gdy n a p ra w d ę k u ltu ra jest rozżarzonym popiołem , gotow ym spłom ienić się i w y buchnąć p rzy lada do tknięciu... Ale czuję, że upraszczam : bo B arańczak bierze pod uw agę p ro g ram y i spełnienia, naczelne ten d e n c je i pospolite p rzekształcen ia (np. rów n ole głość estety zm u i anty estety zm u ).
Z apew ne, n iera z się m yli, ja k w ocenie W ojaczka; albo w y k ręca sianem , nie rozliczając się z p a tro n a mi, ale w yszydzając epigonów. Skoro gniew a się n a poetów arc h e ty p u , p o w in ien pow iedzieć, co m niem a o R ym kiew iczu; skoro w y d rw iw a p arad o k saln y este- ty zm tu rp istó w — co m yśli o p ra k ty k a c h B ry lla czy G rochow iaka. P o jm u ję jed n a k , że nie czuje w sobie pow ołania sędziego, ale raczej p ro k u ra to ra ,
i że sk u p ia się bardziej na rów ieśnikach niż na po~ przednikach. N ie u fn i i zadufani zachow ają na pew no w artość diagnostyczną i dokum entalną. Tym b a r dziej, że B arańczak nie po ddaje się szantażow i no woczesności. Pow iada, że „poezją może być w szyst ko, jeżeli jest fu n k cjo naln ie zorganizow ane” (s. 123), czyli że w aru n k iem poezji jest spoistość i porządek, choćby najb ard ziej w y m y śln y i tru d n y do odszyfro w ania. I nie boi się oświadczyć, że m łodzi poeci w ielekroć p rzek raczają „próg sem antycznej w ięzi” skojarzeń (s. 118), tarzając się bezw stydnie w ro z rzuconych k a rta c h słow nika...
Ja k zaś B arańczak podsum ow uje „człowieka ucie kającego”? Otóż sądzi, że gotów on na w szystko, byle ty lk o zobaczyć św iat harm o n ijn ie; że n a jc h ę t niej w m ów iłby w rzeczyw istość harm onię i zam knął się w „ark ad y jsk im ogrodzie szczęśliwości” (s. 160) zadufanej i sam ozachw yconej. Trudno zaprzeczyć, że tak w łaśnie w ielu m łodych pisarzy grzeszyło. Ale czy wszyscy? I czy n ap raw d ę m ożna nazwać tę skłonność (czy ułomność?) — klasycyzm em ? Bo oto B arańczak, zam knąw szy w szystkich swoich przeciw ników (nie ty lk o Z adurę i Jerzy n ę, ale także Bordo- w icza i W ojaczka) w pojem nym pojęciu klasycyzm u, opow iada się sam, ja k Polakow i przystało, za ro m antyzm em , oczywiście dialektycznym !
Czy jed n a k nie pow inniśm y w ystrzegać się przezw i nadużyw ać cierpliw ości term inów ? J a k bowiem defin iu je B arańczak klasycyzm i rom antyzm ? Za najw ażniejszą cechę klasycyzm u uznaje ufność w o bec rzeczyw istości czy p orządku św iata, ro m a n ty z m u zaś — nieufność, co w yraził już ty tu łem książki. P ierw szem u kazał opierać się na m yśleniu a rb itra l nym , na łączeniu i w y n ik an iu (s. 23), na m etafizyce lub naukow ym dośw iadczeniu (s. 19). D rugi zaś — pow iada — rodzi się z m yślenia dialektycznego, z zasady w yłączności i przeciw staw ności (s. 23), z w spółistnienia sprzeczności (s. 14), z dem askow a nia istniejącego porządku dla przyszłej syntezy obecnych an ty nom ii (s. 18). Raczej prokurator Romantyzm - oczywiście - dialektyczny
J A N B Ł O Ń S K I 126
Za łatw a dychotomia
Prus i Eliot
W szystko to ładn ie w y g ląda na papierze... p rz y n ajm n iej dla pisarza, bo filozof zaraz b y p erfid n ie poprosił, aby m u ściślej określić B arańczakow e „od m iany m y ślen ia” . A le pod w arunkiem , że zapom ni się o rzeczyw istej różnorodności lite ra tu ry ! Dycho tom ia B arań czak a przyw odzi n a m yśl i „w ieczny b a ro k ” E ugenio d ’O rsa, i oscylację ro m an ty czn o - -klasyczn ą prof. K rzyżanow skiego, i n aw et „ k ap ła na i b łaz n a ” K ołakow skiego. Aż dziw , że B arań czak nie p rzyp o m n iał Ja sp e rsa z jego norm ą dnia i p a sją nocy! Podział niem ieckiego filozofa — sym boliczny, św iadom ie m glisty — najlep iej jeszcze o b e jm u je poprzednie. J a k i je d n a k z tych przeciw staw ień po żytek? J a k o nieuleczaln y d em o krata, gotów je ste m w ysłuchać w szy stk ich podziałów : niechże n a w e t i krow y — ja k chcieli d aw ni Chińczycy — dzielą się n a czarne, białe, łaciate i należące do cesarza! Ale to nie znaczy, że w szystkie k lasy fik acje są ty le sam o w arte. P an Bóg dał nam rozum po to, abyśm y się nim posłu giw ali jak n a jb a rd zie j in tensyw n ie: d latego wnoszę o stosow anie podziałów ściślejszych, sub teln iejszy ch i b ardziej złożonych! Owszem, to p raw da, że istn ieje noc i dzień, serce i in te le k t, dusza i ciało, h arm o n ia i dysharm onia. A le b ogact w a ludzkiej sztu k i — ludzkiego w ysiłku — nie m oż na dzisiaj w podolbne sieci pochwycić.
Dowody — w N ie u fn y c h i zadufanych. Bo ła tw a an ty n om ia łatw o ponosi! P ow iada n a p rzy k ład B a rańczak, że „m yślenie dialekty czne w przeciw ień stw ie do — b ędącego przecież rod zajem w iary — m yślenia a rb itra ln e g o m usi być in d y w id u aln e ” (s. 29). B ardzo to być może... aleć ja p am iętam jeszcze, że m yślen ie a rb itra ln e opiera się podobno na łącze niu i w y nikaniu... i (z w łaściw ą sobie arb itralnością) w nioskuję, że w iara i d edukcja to jedno..., podobnie ja k „m yślenie a rb itra ln e ” i postępow anie p rz y ro d nika łączącego i porządkującego ob serw acje i do św iadczenia. U spokoiw szy ta k w iele m yślow ych rozterek , w py ch am do w spólnego w o rk a P la to n a i A kw inatę, C arn ap a i M aritain a, R acine’a i Zolę,
P ru sa i Eliota — w szystkim w ypalając na czole hańbiące piętn o klasyka i w szystkich pospołu o sk ar żając o ujarzm ian ie jednostki! Ale powie ktoś może, że B arańczak nie m a żadnych am bicji filozoficz nych czy historycznych. Jeg o podział je st w ynikiem op eracji ad hoc, przeprow adzonej po to, aby szybko i zręcznie pogrążyć poetyckich przeciw ników . Oczy wiście, że tak! A ni n a chw ilę nie podejrzew am , że B arańczak nie um ie rozróżnić Spinozy od św. T e resy.
W szystkie jego k lasy fik acje — to ty lk o literacka tak ty k a! U pieram się jed n ak, że ta k ty k a krótko w zroczna. Bo nowość, jeśli now a, żąda nowego naz w ania i m ożna porazić twórczość, proponując poe tom niep o rad n e narzędzia autoanalizy. O m ylny p ro gram , nieszczęśliw a nazw a (jak rym kiew iczow ski klasycyzm ...) w y k o lejają z p u n k tu rozum ienie, w p ę dzając w pseudodyskusję poświęconą nie lite ra tu rze, ale znaczeniom term in u . „T eatr a b su rd u ” , „an- typow ieść” ; p rzelan o m orza farb y d ru k arsk iej, za nim się pisarze (nie m ówiąc o czytelnikach) poła pali, o co n ap raw d ę chodziło. Bo przecie nie o ab su rd an i zniszczenie powieści!
R om antyzm , naw et dialektyczny, to danie zbyt czę sto odgrzew ane w polonistycznej kuchni. K ucharz mówi do kucharza, liczę więc, że się B arańczak nie pogniew a. A le nie pom oże m u naw et docent K m ita, k tóry rozszczepił klasycyzm na dogm atyczny („p rzy jm ujący porządek idealizujący za rzeczy w istość”) i sceptyczny, ro m an ty zm zaś na a n a r chiczny, naiw n y i dialektyczny. Obaj wrogowie k la sycyzm u nie przy p ad kiem nie podali przykładów : zlękli się, że przy jd zie im zaliczyć do dogm atystów najw iększe duchy ludzkości. Tylko C onrad poszedł w klasyki sceptyczne. On, C onrad, w klasyki! I jesz cze sceptyczne! D opraw dy, niczego nam uczeni nie oszczędzą. A p raw d a jest po p ro stu taka, że B arań czak, chociaż sam system atyczny, nie lubi ducha s y stem u, że złości go estetyzm , stylizacja, n o rm aty w na (choćby po cichu) poety k a i ark ad yjska
obojęt-Taktyka krótkowzrocz na
Nie pomoże docent Kmita
J A N B Ł O Ń S K I 128
ność. Słusznie, po co jed n a k p rzew racać groby? Nie jest tak , aby ludzkość g rała ciągle ty m i sam ym i kartam i. Z m ien iają się nie ty lk o nazw y, także w a r tości — chociaż uczestniczą we w spólnej su b stan cji „ ro m a n ty z m u ” czy „uczucia” . Ale znam ionam i o ry ginalności są różnice; podobieństw a dowodzą tylko, że jesteśm y ludźm i. Dlatego od „ro m an ty zm u ” wolę każdy te rm in , z barańczakizm em w łącznie.
Tym bard ziej, że — jak o liry k — w cale B arańczak tak i ro m an ty czn y nie jest. I recep ty , jakie pro p o n u je poezji, u m y k ają zupełnie daw nym problem om i podziałom . Do kogo się ten „ ro m a n ty k ” odw ołuje? Otóż do K arpow icza, W irpszy, Białoszewskiego, Bal- cerzana. Do poetów „ling w istów ”, d rążących zagad ki i w ieloznaczności języka. Taka w łaśnie liry k a stano w i d la B arań czak a „n ajp ełn iejsze w cielenie (...)
P oeci lingw iści ro m an ty zm u d ialek tyczn ego ” (s. 42), poniew aż „po staw a nieufności osiąga tu sw oją pełnię: d em ask acja dotyczy b u d u lca sam ej poezji, języka, u jaw n ia tk w iące w nim obiektyw nie sprzeczności, jego am - biw alencję, k tó ra jest am biw alen cją nie tylko z n a czeń, ale i konsekw encji św iatopoglądow ych” (s. 31). B arańczak p ow iada w ręcz, że „lingw iści” n a jd o b it niej ostrzeg ali p rzed faszyzm em i n ajw n ik liw iej go roztrząsali.
P o jm u ję in ten cję B arańczaka, boję się jed nak, że postaw ił n a d to śm iało iunctim. Ach, nie zapytam , jak p łaski felieton ista, jak im to cudem „m uza- -n a tc h n iu z a ” Białoszew skiego albo „oko, co staw ia sobie czoło” K arpow icza przy czy n iają się do w alk i 0 sw obodę i odpow iedzialne b ra te rs tw o ludzi. Rozu m iem bow iem , że odw aga, niezależność, m ądrość nie m uszą w cale objaw iać się na tere n ie p u b lic y sty ki; zgadzam się także, że zn iepraw ienie słowa sta now i i w y raz, i narzędzie w yobcow ania czy niew oli. S zan u ję w reszcie poetów , o jak ich m ówi B arańczak, 1 ch ętn ie p rzy zn ałb y m im podobną co on zasługę. Ale
magis arnica veritas i m uszę postaw ić sobie p y tan ie,
czy sto su n ek do języka, ja k i zachw ala B arańczak, n a p raw d ę m a — z isto ty sw ojej — tak ożywcze
cno-ty? Tak na p rzy k ład m ówi on, że poezja K arpow icza w skazuje, iż „common sense i common language kłam ią o rzeczyw istości: próbując uprościć, usche- m atyzow ać jej pełne sprzeczności pogm atw anie, w istocie sam e p op ad ają w w ew nętrzne sprzeczno ści. Je st zarazem (...) propozycją (...) postaw y o tw a r tej n a w szystkie sprzeczne racje, a dokonującej w śród nich św iadom ego w y b o ru ” (s. 68). Je d n ak K arpow icz nie w yborem cieszy i uwodzi czytelnika, lecz w łaśnie — płynnością znaczeń! I czy cnota n a p raw d ę m usi być o p a rta na wieloznaczności? , Ję zy k upraszcza rzeczywistość: zgoda. Jesteśm y
w ięźniam i kalk, stereotypów , zd artych m etafor i m echanicznych odzyw ek. J a k św iat św iatem , poe ci bronili się przed zużyciem m owy i m ow y bronili przed zużyciem. Czy jed n ak koniecznie — igrając arb itraln o ścią znaków ? R ozpętując sabat kalam b u rów? Rozluźniając związki m iędzy słow em a p o ję ciem? P am iętam także poetów, którzy się m odlili, aby p raw o zawsze praw o znaczyło, a spraw iedli wość — spraw iedliw ość. M arzyli — przeciw nie — 0 jednoznaczności języka.
Tak, to praw da, że ekonom ia języka jest dla K a r pow icza źródłem n ieu stan n y ch podejrzeń; i nie m a nic haniebneg o w poetyckim rozlufoowaniu w k a lam bu rze, dow odem Joyce. Ale nie jest przecie tak, a b y — rozk ład ając słowa i zw roty lub w trącając czytelnika w językow y zaw rót głowy — K arpow icz dokonyw ał operacji z istoty i koniecznie ozdrow ień czej! Z anadto on przecież arty stą! Je m u się n a p raw d ę podoba złośliwość języka; to zaś, że w zdar ty m zwrocie dostrzega sprzeczności, tyleż go cieszy, co oburza. W łaśnie — nie dokonuje w yboru, ale unaocznia chytrość, p e rw e rsy jn e możliwości języka! 1 znow u — nic w ty m złego. J a k nie m a nic złego w m u zyczn o-intelektu aln ych w ariacjach W irpszy, w k tó ry ch — m uszę przyznać — często się gubię. I B arańczak w cale m i — n ie s te ty — nie pomógł zrozum ieć m eandrów tej osobliw ej w yobraźni. Co
Stosunek do języka Sabat kalam burów Chytrość języka
J A N B Ł O Ń S K I 130
Iluż „słowia- rzy” spotkałem
Rodowód poetycki
może dowodzi, że sw oim i teo riam i nie u tra fił do k ład n ie w oryginalność W irpszy.
C ały rozdział o „szkole bez uczniów ” brzm i znacz nie m niej przekon y w ająco niż napaści B arańczaka. P oczy n ając od ty tu łu . B arańczak przesadza tw ie r dząc, że m łoda liry k a „zdecydow aną niechęcią d a rzy w szelkie słow iarstw o, tra k tu ją c je jako ję z y kow ą ig raszk ę (...) twórczość lingw istów je st isto t nie tra d y c ją n e g aty w n ą lw iej części m łodej po ezji” (s. 41). A le przecie i ja czy tu ję w iersze, recen zu ję tom iki. Ilu m łodziutkich „słow iarzy” spotkałem ! Zgoda, że łatw ych, n u dnych, ślizgających się po po w ierzch ni k a la m b u ru jak po skórce banana. A le nieładn ie odcinać się od naśladow ców , za zapozna n y ch uw ażać poetów , za któ ry m i, jak za panią m a t ką, b ieg a ją całe szkółki. (Naprawdę bow iem „słow iar stw o ” b y w a śro d k iem ucieczki rów n ie często co „fo rm u lizm ” albo sen ty m en talizm . G rzebać m ożna w słow ach ja k w znaczkach pocztow ych. Nie m a żadnej im m an e n tn e j p ra w d y albo n iep ra w d y jęz y ka. D ecyduje to, co słowa znaczą i czego od słów chcem y. Nie tk w ią też w jęz y k u żadne „obiekty w ne sprzeczności”... albo też tk w ią w szystkie, co na jed n o wychodzi. M niem ać inaczej jest złudzeniem
poetów . ,
Ja k o liry k B arańczak w yw odzi się od „lingw i stó w ” , k tó rz y olśnili go niegdyś i: pozostaw ili znacz ne śla d y w jego twórczości. Spłaca im teraz dług wdzięczności. Doskonale! J e d n a k , g d y b y nie jego w łasne w iersze, tru d n ie j p rzy szłoby m i uw ierzyć we w szystkie im p lik acje słow iarstw a, któ re w span iało m yślnie p rzy z n a je poprzednikom . P oezja „lingw i sty c z n a ” była długo poezją sam otników i in te le k tu alistów . B arań czak p rzy d ał jej ton osobistej i spo łecznej zaciekłości, k tórej b y ła na ogół pozbaw iona. O dm łodził tak i odnow ił n a z b y t su b te ln e m elanże. I nie p rzy p ad k iem , zam ykając książkę, opow iada się po stro n ie ty ch , co w p raw d zie nie w iedzą jesz cze dokładnie, k im będą, ale do słow iarstw a się nie ograniczą: K rynickiego, M arkiew icza, K araska. T ak
więc w rodow odzie B arańczaka „lingw iści” zajm u ją m iejsce w ażne, może naw et pierw sze, ale nie je dyne i chyba nie najb ard ziej frap u jące.
Ni e u f n y c h i zadufanych nie będą zapew ne czytać
badacze lite ra tu ry . A to jed n ak szkoda, bo m ożna z tej książki sporo n au k wyciągnąć. P o kazu je ona ja k na dłoni „p o etykę” p rogram u, ograniczenie k r y tyki, funkcjonow anie życia literackiego. Rzadko się zdarza, aby 'książka k ry ty c z n a w yszła rów nie w po rę. A lbow iem od dw u lat zm ienia się coś n a p ra w dę w polskiej poezji. I słuszność m a B arańczak, k ie dy mówi, że p rze jad ły się form ulizm y, klasycyzm y, h ybrydyzm y. Może dlatego, że nie w ydały d o sta tecznie silnych talen tó w — ale k to w ie, czy te ta len ty, zagrożone porażką, n ie od k w itn ą niespodzie w anie? Załóżm y teraz, że ze zniecierpliw ienia, gniew ów, m arzeń, jak ie — nie ty lk o w sw oim im ie niu — zgłasza i w yraża B arańczak, p o w stanie arcy dzieło. N ad N i e u f n y m i i z ad u fa n ymi pochylą się w tedy sk ru p u la tn i egzegeci i powiążą w szystkie n ie konsekw encje te j książki w m istern e i spoiste całości. Ale liryczna posucha strąci Ni eu fn y ch w niepam ięć. A lbow iem w artość p ro g ram u i polem iki je st fu n k cją zapow iedzianego rozw oju. Aby b y ły skuteczne, m uszą być nie ty lk o niespraw iedliw e, ale naw et jaw nie nieroztropne. B arańczakow y „ro m an ty zm ” jest dla histo ry k a lite ra tu ry b anałem albo u ro je niem. A le ew entualne arcydzieło zm ieni tego h isto ry k a w podręcznikow ego osła, w pośm iew isko p o koleń badaczy. Stronniczość i w y jask raw ien ie — nie m ów iąc o nadużyciu term in ó w i fałszow aniu ge nealogii — jest przy w ilejem tw órców program ów . M uszą w szakże pam iętać, że nie m a litości dla po konanych. Taka jest wielkość i śmieszność kry ty k i.
Wartość i sku teczność pro gramu