N A K Ł A D CM eN T F L A LN Ł G O
B I U R A ł » V D A W 1C TW
N K N
P A M I Ę T N I K P U Ł K U J A Z D Y
W O Ł Y Ń S K I E J 1831 R O K U
BIBLIOTECZKA LEGIONISTY
T O M I K I.
POD REDAKCYĄ PROF. UNIW. JAGIEŁ.
DR. WACŁAWA T O KA R Z A
PAMIĘTNIK PU ŁK U JAZDY
W O Ł Y Ń S K I E J 1831 R O K U
B I B L I O T E C Z K A L E G I O N I S T Y T O M IK I.
K A R O L R Ó Ż Y C K I
PAMIĘTNIK PU ŁKU JAZDY WOŁYŃSKIEJ 1 8 3 1 R O K U
(Z M A P K Ą I Ż Y C IO R Y S E M A U T O R A )
K R A K Ó W 1 9 1 6
NAKŁADEM CENTRALNEGO BIURA WYDAWNICTW
N. K . N.
WINIETA TYTUŁOW A R Y SU N K U Z. ROZW A
D O W SKIEGO . ODBITO CZCIONKAMI DRUKARNI
P R Z E D M O W A
(W. T.) K arol Różycki (ojciec Edm unda Różyckiego, dow ódcy z r. 1863, w sław io
nego zw ycięską potyczką pod Salichą, a syn żołnierza „regim entu królow ej Ja d w ig i") uro
dził się 5-go listo pad a 1789 r. we wsi Czer- niow cach na Podolu. W r. 1809, w czasie zwycięskiej kam panii ks. Jó zefa Poniatow skiego w Galicyi, przekradł się przez g ra nicę i w stąpił do piechoty K sięstw a W ar
szaw skiego. ‘ K am panię r. 1812 odbył jako oficer ułanów ; pod Borysow em , ranny, d o stał się do niewoli rosyjskiej. Za K rólestw a K on gresow ego służył Różycki w świetnym 2-gim pułku ułanów (białe rabaty, pułkownik Jó zef Dwernicki, późniejszy zwycięzca z pod Sto cz k a); wziął dym isyę w r. 1827 w sto pniu kapitana. Je g o kam pania w ołyńska w r. 1831, którą opisuje w pamiętniku ni
niejszym, zasłużyła na n astępujący sąd g e 7
nerała Ignacego P rądzyń skiego: „K arol R ó życki był jednym z w ojow ników , co się najwięcej odznaczyli w wojnie r. 1831-go.
W w ystąpieniu sw ojem i kam panii, którą natychm iast odbyw ać musiał, okazał się pa- tryotą, znakomitym organizatorem , okazał m ęstw o, rozw agę, czynność i przebiegłość;
umiał wzniecić w sw oich podw ładnych uf
ność, bojaźń i przywiązanie, zgoła okazał w szystkie przymioty znakom itego wodza.
T acy ludzie są rzadcy we w szystkich cza
sach i krajach ." Skrzynecki m ianow ał R ó życkiego m ajorem, potem podpułkownikiem , a w końcu pułkow nikiem ; krzyż kaw aler
ski „V irtuti m ilitari" dano mu 17-go czerwca 1831 r. Różycki walczył w końcu w kor
pusie generała Sam uela R óżyckiego i w y
różnił się osob istą braw urą w bitw ie pod Iłżą. P o upadku pow stania listopadow ego, na em igracyi należał Różycki przez pewien czas do czynniejszych członków T ow arzy
stw a dem okratycznego. W r. 1863, jako starzec 73-letni, przyjechał do Lw ow a, aby się o d d ać do dyspozycyi Rządu N arod o
w ego. Zmarł 12-go w rześnia 1870 r.
Pam iętnik jeg o doczekał się już czterech w ydań i licznych przekładów na języki obce.
W ydajem y go mimo to po raz piąty, — w przeświadczeniu, że ta opow ieść żołnie- rza-patryoty daw nych czasów utoruje nam najlepiej drogę do serca m łodego żołnierza naszego.
9
Tow arzysze m oi!
Nieraz przy ognisku obozow em , w ieczo
rem, chciałem w am pow tórzyć początkow e szczegóły, tyczące się działań naszego pułku od chwili je g o zaw iązania; ale utrudzeni codzień marszem, albo krw aw ą rozpraw ą z w rogiem naszej ziemi, szukaliśmy sp o czynku we śnie krótkim, albo też, zaledw o posileni pokarm em , rzucaliśm y nasze ognie, aby nieprzyjaciela znaleźć przy je g o ogn i
skach. T ak zszedł czas znojów miłych, czas nadziei i szczęścia! Przem inął on jak gody, w esoło, bośm y trw ogi nie znali! Sm utnie czujemy obecne nasze położenie, w którem starali się nasi nas postaw ić, i teraz nie
stety! nadto mamy czasu przypom nieć o tem, co było.
Z gasły ognie obozow e, rozsiodłane konie nasze, groty z naszych lanc rd zew ieją! My
11
sm utni! aie tyran zw ycięstw a nie ma, koszt na kupny tryumf swój w ygrabia on z fortun naszych. T ysiące naszych braci katuszy jego uległo, ukuł kajdany na dzieci nasze; ale miłość kraju, ale nadzieje bytu naszego wyrwie chyba z każdem z osob n a sercem.
Nie zapom inajm y więc obozu jak cnoty n a
rodow ej.
W iadom ość o rewolucyi narodow ej w pro- wincyach, nazwanych Królestw em Polskiem, przyjęliśmy na Wołyniu z tak ą radością, ja kiej doznaje na widok matki, obudzonej z letargu, dziecko, które się już miało za osierocone. O dw iedzaliśm y się wzajemnie w dom ach naszych, a w zrok każdego przy pierw szem spotkaniu się był obrazem uczuć, jakiem i serca napełnione były. Nadzieja w skrzeszenia Ojczyzny, praw narodow ych i w olności, jaśn iała na licach młodzieży.
S tarc e nasi zdawali się odzyskiw ać zdro
wie, a kobiety nasze złorzeczyły swojej płci i siłom. M ało mówiliśmy ze so bą, niema radość przepełniała w szystkie serca, krwią polską żywione, a uściśnienia rąk odtąd m ocniejsze się zaczęły. P o stępy rewolucyi
stopniow o nas dochodziły. Dużo młodzieży z naszych prowincyi udaw ało się pojedyn
czo do obozu pod W arszaw ę. Zimowa była pora. ja , jak wiecie koledzy, po dw udziesto
letniej blizko w ojskow ej służbie i długiej 'słabości, nie byłem jeszcze w stanie dzielić tych pierwszych trudów w alecznego w ojska naszego. Czekałem wiosny, abym m ógł za
nieść resztę sił, ostatek życia tam, gdziem go zanieść był powinien. Zdaw ało się przy- tem, że uzbrojeni w m iejscach naszych ro
dzinnych, użyteczniejsi stać się możemy p o wszechnej spraw ie naszej. C zas płynął dla naszych chęci zbyt leniwo, a R ząd N aro dow y z W arszawy nie wyrzekł nic stan ow czego, jakiego rodzaju chce mieć pośw ię
cenie z nas.
W przeciągu tego czasu starałem się w y
rozumieć fabrykantów leśnych, zaw ołanych strzelców 1), i z pociechą znalazłem, że nie mniej jak ja kochają Polskę. Powiększyłem natychm iast u siebie w yrobek leśny, i ra-
J) A utor miał w swoim m ajątku hutę szklaną i p ro
wadził fabrykacyę potażu i smoły.
chow ałem , że w okolicy trzech mil, na pierw szą w iadom ość, p o d pozorem p o lo w ania w borach, ośm set przeszło strzelców sta n ie ; kilkunastu z nich w iedziało już 0 moich zamiarach, nie wiedząc o sobie, 1 ci mieli sw oje sekcye. A le wiecie, kole
dzy, że w tym sam ym czasie wielu z w as pojedynczo odw iedzało mnie w m ojem u stro
niu, i nakoniec podobało się w am zaszczy
cić mnie waszem zaufaniem , o d d ając mi tym czasow e naczelnictwo nad so bą. Nie odm aw iałem wam m ojego tow arzystw a; to w arzystw a, mówię, bo m nieznacie,iw ierzycie zapew ne, że oprócz szczęścia kraju, innych żądań nie miałem. Interes w łasny w tej epoce czarniejszą był zbrodnią nad w szyst
kie inne, a miłość w łasn a o tyle tylko przebaczana, o ile przez nią przew yższa
liśmy innych w pośw ięceniu siebie. Z o sta
wiałem żonę i pięcioro d z ie ci1), a krw aw e
*) M łodszego syna autora, Edm unda Różyckiego, M oskale w r. 1840 wywieźli do P etersburga (podo
bnie jak syna generała Dwernickiego). W r. 1863 Edm und Różycki, choć gorący Polak i wódz p o
wstańczy, nie bardzo umiał wypisać się po polsku.
ukazy tyrana, w ydane w tym w łaśnie cza
sie, wszystkie podobn e sieroty z dom ów przeznaczały na Sybir. P o dły mąż, stokroć podlejszy człowiek, któryby takiemi ofia
rami dopuścił się kupow ać jakiekolw iek widoki dla siebie na ziemi! O jczyzna sam a tylko do nich m a praw o, przy Jej tylko ołtarzu te drogie sercu mojemu istoty zo
staw iałem . T aką mieliście rękojm ię mojej bezin teresow n ości; ze śm iałością pytam w as, czyście w czynnościach moich ją w yśledzili?
W iosna i nadzieja szczęścia naszej ziemi zasiliły zdrow ie moje. Zazdrościliśm y b oh a
terom G rochow a i tylu innych bitew, a w zglę
dem n as jeszcze nic nie wyrzeczono. Nie naznaczono wodza, ani czasu, w którym m oglibyśm y zacząć działać, a w ojska cie
mięzcy naszego z najwidoczniejszym prze
strachem obsiadały w ażniejsze punkta n a
szych prowincyi. K orzystano z czasu cho
lerycznego; k ażda w ieś m iała w artę, aby utrudnić przejazd, a tem sam em zerwać kom unikacyę m ieszkańców . Broń wszelką, kosy, noże, siekiery nawet, odbierano, a do męczenników daw nych z pod S ą d u Sejm o-
15
w ego dodaw ano, bez przekonania, bez sa m ego pozoru, coraz nowe ofiary i w y w j- żono do Kurska.
Ja k kiedy zbłąkanego nocą w ędrow ca w schód słońca uradow ał, tak uradow ała n as w iadom ość, że nasz sławny, nasz w a
leczny Dwernicki przeszedł B u g i krw aw ą d ro gą ku nam maszeruje. W iadom ość ta doszła mnie po zwycięstwie pod Borem lem *), dw adzieścia pięć mil i w ojska moskiewskie dzieliły nas od tego b o h atera; z drżącemi sercam i czekaliśmy chwili działania. Ni prze
strzeń miejsca, ni korpusy najem ne i nie- wolne nie były przeszkodą d o stać się nam do niego.
Z 25-go na 26-y kw ietnia W.... P...., syn znanego wam z patryotyzm u i waleczności pułkownika, zakom unikow ał mi polecenie pan a C hruściskow skiego pow stan ia w dniu 27-go tegoż m iesiąca. Krótki ten termin zwrócił mnie z drogi, w której byłem dla widzenia się z hrabią W incentym T yszkie
wiczem, do domu, abym w ezw ał w as, to-
*) Dnia 19-go kwietnia 1831 r.
w arżysze moi, na czas, na ten dzień w spólnego nzhz igo w esela; alezaledw ow ypraw iłem rze
mieślników dla w bicia gro tó w w drzew ca przygotow ane w borach, a tem sam em od kryłem się z zam iarem naszym, sm utna przyszła w iadom ość, która ścisnęła nasze serca, ja k mróz grudniow y ściska w ody n asze; ale on ściska tylko ich powierzchnię, a rzeki płynąć nie przestają, tak równie uczucia nasze smutnie obciążone były, ale miłość O jczyzny p ałać w sercach nie prze
staw ała. Bohater nasz, sy t sław y, której nie przeżyją Polacy, łam iąc się korzystnie z pięć razy w iększą od swojej siłą, a w idząc nowo przybyw ającego nieprzyjaciela, chciał o c a
lić zasłużone krajow i, w aleczne sw oje w oj
sko, i w szedł z niem w gran ice A ustryi x).
P an C hruścikow ski odw ołuje pow stanie n a
szych prow incyi, a nieszczęśliwe to od w o
łanie dochodzi n as tegoż sam ego dnia, 27-go kwietnia, w wieczór, kiedy wielu już było skom prom itow anych. Kom u w ystępek
-1) Dwernicki przeszedł granicę austryacką 27-go kwietnia 1831 r.
2 17
ten przy p isać? jak go nazw ać, zbrodniczym czy n ierozsądn ym ? nie w iem ; złorzeczyć mu jedn ak muszę, bo widziałem okropne skutki, i z wami byłem blizki paść jego ofiarą. Więcej on nam jeszcze złego zrobił, bo zaw iesił działania naszych, a odkrył za
miar w rogom w dow odach, i w całą przy
go tow an ą rewolucyę naszych prow incyi za
szczepił niesprężystość i zadał pytanie, czy nie jesteśm y zaniedbani zu pełn ie? Czyn ten i uw agi nad nim zachwiały mniej odw aż
nych, a sro g o ść żelaznego rządu śledziła w szystkich tych, na których p ad ało n aj
mniejsze podejrzenie poruszenia, i na nowo więzienia po pow iatach dopełniano ofiarami.
So b ań scy , Winc. Tyszkiewicz, Jełow iccy, Potoccy, K orsak, Rzewuski, D obek, B ern a
tow icz, N agorniczew ski, Gołyński, Pobie- dziński i wielu innych obyw ateli P o dola w yszło uzbrojonych w pole, a w krótce sze
snaście szw adronów kaw aleryi i znaczny oddział piechoty uform ow ano p o d naczel
nictwem generała dawnych w ojsk, Kołyski.
K ażdy z tych synów O jczyzny pałał zem
stą i chęcią bronienia sw ojej ziemi. Dla
nas, koledzy, naznaczyłem dzień 17-go m aja do w ystąpienia zbrojnego. Przy zawiązaniu się naszego oddziału w ykonałem przysięgę, którą pam iętacie: „N adeszła chwila jaśn ie
ją c a litością B o ga, nikną zastępy tyrana przed nielicznemi rotam i walecznych braci n aszy ch ! Ja , K arol Różycki, przysięgam P anu B o gu W szechm ogącem u, w Trójcy Sw . Jedynem u, że, obran y tym czasow ym naczelnikiem oddziału, w ładzy mojej nie użyję inaczej, jak ku dobru Ojczyzny n a
szej ! od czego mnie nie odstręczy żadna m oc, bojaźń prześladow ania, nie ujm ą w szyst
kie sk arby w roga, ani żadne widoki o so b iste; tak mi Boże dopom óż i niewinna męko C hrystusa P a n a “ . P odobn ąż przy
sięgę każdy z w as w ykonał przedęm ną, albo upow ażnionym , z dodatkiem : „Ze na czas i miejsce, wyznaczone przez tym cza
sow ego naczelnika, stanę i, cokolw iek mi poleci, w ykonam ” .
Z 16-go na 17-ty zebraliśm y się w lasach K o r o w i n i e c M a ł y , o m i l c z t e r y o d ż y t o m i e r z a , m iasta gubernialnego Wołynia, osadzonego działam i i wojskiem,
ale zebraliśm y się nie wszyscy. — B o w ie
cie, że ze spiskow ych naszych jedni, ujęci, jęczeli o d tego dnia w kajdanach, inni o d
cięci byli przez nieprzyjaciół naszych, nie
którzy zaś, przerażeni odw ołaniem dawniej- szem, haniebnie pozostali w dom u, i za
m iast wyrachow anych 480 koni stanęło 130.
Ubolew aliśm y nad tymi, którzy zostali ujęci, a m ało odważnym i pogardziliśm y.
Niewiele palnej broni i pałaszów uzbra
jało nas, ale uzbrajały nas lance, ta o d wieczna polska broń, której każda inna u stąpić musi. P o d okiem rządu trw ożliw ego tyrana nie mogłem wam dostarczyć zwy
kłych grotów , ukute w ięc zęby bronow e i odostrzone zastąpić je miały. Nieraz u nas dawniej narzędzie rolnicze przekute było na broń, naszej zaś broni, na osw obodzo
nej ziemi, o jak mile użylibyśmy do roli.
N a miejscu zbioru podzieleni byliście na cztery plutony; przeznaczyłem kom endan tów plutonow ych i podoficerów ; ustawieni zostaliście w szereg, a kilka mniejszych p o ruszeń były pierw szą naszą m usztrą. U prze
dziłem w as, że uległość, ścisłe wypełnienie
poleceń i riiewchodzenie W zam iary moich dążeń m arszowych jest koniecznem. Do szanow ania spokojności i w łasności mie
szkańca nie potrzebow ałem w as zachęcać, sam iście to czuli równie jak ja, a tak fu raż, żywność, przew odnik i w szystko zgoła płacone było. W skazana wam była na prędce służba obozow a, służba placów ek i w edet, które pierwszej już nocy w p o rządku zajęły m iejsca sw oje. Związki przy
jaźni, sąsiedztw a, pokrew ieństw a tam zaraz zaw ieszone były; szacunek wzajem ny p o został, a węzeł spraw y świętej wiązał nas silniej nad wszystkie in n e :l). Jedne były
x) D odatek z opowiadania Karola Różyckiego (po
dług R ettela): „W szystko to po większej części była młodzież, potrzebująca snu przedewszystkiem po tak wielkiem utrudzeniu; nie będąc pewnym naw et pla
cówek moich, ja jeden w obozie nie mogłem oka zmrużyć, bo w szystko mi ufało i w szystko polegało na mnie; postanowiłem zaw sze m aszerow ać nocami, a w biały dzień tylko spoczyw ać i to gdzieś na ob- szernem i otwartem miejscu. Bywało nieraz, że w szystko spało, jak zabite i nie miałem serca ich bu
dzić; nie złażąc sam jeden z konia, za cały oddział mój czuwałem, gorąco oddając pod opiekę Bożą
21
uczucia, jedne cele nasze, tak, jak my by
liśmy dziećmi jednej ziem i; słow a „ S ł a w a B o g u ” w miejscu dzikiego „H u rra" za
leciłem wam pow tarzać przy ataku. R oze
słałem w różne strony dobrze zapłaconych szpiegów i zamierzyłem sobie zrobić kilka szybkich m arszów w różnej dyrekcyi tejże okolicy, żeby pod zasłoną naszą mogli wyjść z nami inni, gotow i ziomkowie nasi. Poczem mieliśmy się udać na Podole, w esprzeć p o w stanie Kołyski, a w miarę naszego pow o
dzenia zamierzałem pow rócić, zebrać moich strzelców pieszych i osadzić nimi niedo
stępne m iejsca w lasach między R o m a n o w e m a Z w i a h l e m ; te chciałem mieć za punkt oparcia się, a jazd ą przecinać mieliśmy blizkie trakty transportow e, p ro w adzące z głębi kraju do czynnej armii nieprzyjacielskiej. O ddaliliśm y się natych
m iast od Żytomierza w prostej dyrekcyi i siebie i moich żołnierzy; wytężałem oko ze środka mojego małego obozu, bo jedna sotnia kozaków, napadająca nas z nienacka, mogła wielką rzeź sp ra
wić, nimby się mogli moi otrzeźwić, przyjść do przy- tomości i pow siadać na konie.“
n a L u b a r , a z 18-go na 19-go w nocy, odmiennym kierunkiem, zbliżeni byliśmy do żytom ierza o dwie i pó ł mile, zaw sze je dnak na praw ym brzegu T e t e r o w a ; stam tąd w kierunku U ł a n o w a , 20-go z rana, przeszliśm y dw a trakty żytomier
skie; zwiększył się nasz oddział, a nieprzy
jaciel miał trzy różne strony do szukania nas. K ilka dni unikać spotkan ia się z nim konieczną było potrzebą, już to dla p o mnożenia sił naszych, już dla w praw ienia w dokładniejsze ruchy fro n to w e , które w marszu, ile razy pozw alało położenie, p o w tarzane były. W K o r o c z e n k a c h o d e
brałem w iadom ość, że znaczny transport re
krutów , niewielkim pieszym konwojem p ro w adzony do armii nieprzyjacielskiej, prze
chodzić ma natychm iast przez C u d n ó w.
W otw artej pozycyi doszła mnie ta w iado
m ość; w sią więc zakryty stanąłem , i w kilka godzin, pod sam ym Cudnow em 560 rekru
tów uwolnionych błogosław iło nam, rozsy
pując się w stronę lasów . O ficer konwoju, wylękły, na kolanach dziękow ał za zo sta
wione sw oje życie, które mniej może cenił 23
od bum ażek, jakie mu kazałem powrócić.
50 karabinów z bagnetam i i tyleż z ładun kami ładow nic było pierw szą naszą zd oby
czą, a 80 czapraków nowych huzarskich, robionych w Cudnow ie, przykryło siodła naszych jeźdźców . O ddział kozaków ucierał się z m oją aryergardą i odkrył mój m arsz;
dla nieokazania więc siły małej i strony dążenia, przeszedłem w D u b i s z c z a c h n a l e w y b r z e g T e t e r o w a , w stronę leśną. Nocow aliśm y p o d F u t o r a m i Mu- r a c z y ń s k i e g o , jak wiecie, w sąsied z
twie nieprzyjacielskiej piechoty, ale ona o nas nie wiedziała.
Z poruszeń oddziałów nieprzyjacielskich, od Żytom ierza wysłanych, poznałem , że chciały nas szukać koło m ojego domu, p o łożonego w brzegach lasów , o dwie mile od Cudnow a. Z tego stan ow isk a nazajutrz o trzeciej rano poszliśm y w ciągły m arsz na Podole. B agażó w żadnych mieć nie wolno było, bryka m ocna z am unicyą i kasą, uprząż i konie dobre nie przeszkadzały nam, jakkolw iek złe, przebyw ać drogi. Ju ż m ia
łem niemiłą w iadom ość, że generał Kołysko,
po znacznej stracie p o d D a s z o w e f f l , zbliżał się nad rzekę B u g podolski ku J a- n o w o w i, ale oraz w kilka godzin jeden z moich wysłanych doniósł mi, że szw a
drony jenerała, mężnie starłszy się z nie
przyjacielem, miały w niewoli generała m o
skiew skiego i działa. O ddział nasz rach o
w ał już przeszło dw ieście koni, podzielony był, jak wiecie, na dw a szw ad ro n y ; szyk bow iem bojow y był w jeden szereg, dla łatw iejszych poruszeń, i dla łatw iejszego użycia każdego grotu.
Nie pretendujm y, koledzy, żeby szyk je- dnoszeregow y m ógł być naśladow any przez kaw aleryę, że nam jednak był on właściwy, czas późniejszy miał w as o tem przekonać ; a ja, służąc ciągle dawniej u ułanów , w s a mem uderzeniu na front nieprzyjacielski nigdy nie widziałem dobrze zachow anych dw óch szeregów ; staw ały się one jednym w tenczas, kiedy ułani uderzali odw ażnie w front wytrzym ujący, nigdy inaczej w ten
czas, kiedy złam any pierzchał przeciw nik;
w nieśmiałem zaś uderzeniu na front nie
przyjacielski, nieraz z dw óch robiło się trzy, 25
i więcej szeregów , a groty lanc te tylko były czynne, te sw oją robiły pow inność, które mężniejszem ramieniem niesione były w pierszym szeregu, a zatem w jednym . W szyku zwyczajnym, dw uszeregow ym , dość je s t, ażeby pierw szy szereg pierzchnął, a w tenczas, choćbyśm y przypuścili, że drugi nie chciał go naśladow ać, to nie możemy w ym agać po nim, żeby m ógł zach ow ać p o rządek i w strzym ać nieprzyjaciela, kiedy już był roztrącony i popchnięty przez sw o
ich. T e uw agi i w iara w w aszą odw agę doradziły mi w jednym szeregu mieć szyk bojow y ; mieliśmy front dłuższy i łatw iej
szy do w ykonania poruszeń, a w razie p o trzeby wolałem w odstępie pluton za plu
tonem postaw ić, żeby się w spierały, jak ściskać szeregi i odebrać sp o so b n o ść dru
giemu szeregow i użycia sw oich grotów . Mieliście zaw sze rozrachow ane plutony na dw óch, trzech, i sekcye czyli pólplu- tony, żeby można było rotam i, trójkam i lub półplutonam i, w m iarę m iejscow ości, m aszerow ać.
W U ł a n o w i e dla przecięcia komuni-
jkacyi zabran a była poczta. Konie pocztow e, niezdatne pod jeźdźców , użyto do wiezie
nia karabinów , których przybyw ało na każ- ,dej praw ie mili, gdyż często aw an gard a nasza albo małe poboczne patrole zn ajdo
wały po kilku przechodzących m aruderów m oskiew skich i rozbrajały. W łaściciel koni pocztow ych ocenił je sam , dostał kwit, i dziew ięćdziesiąt rubli srebrnych kazałem mu z kasy wypłacić. W tem miejscu p la
ców ka przyjęła kuryera z papieram i, mię
dzy któremi znalazłem rap o rt generała R otta do sw ego C ara, opisujący bitwę daszow - sk ą z pow staniem K o ły sk i; donosił on mię
dzy innem i: że oficer charkow skiego pułku zabił Izydora So b ań sk iego, który jednak miał później udział w walecznych szere-
I
gach naszego w ojsk a i d o tąd żyje. W drugiej ekspedycyi, do generał-gubernatora Le- w aszow a, znalazłem tenże sam raport w ko-
I
pii, ale już zw ycięstw a te nierównie w niej zwiększone b y ły ; wiedziałem, że to będzie w kursoryi, jak wiele innych fałszów , i nie dziwiłem się, że szef sztabu pośw iadczył w ierność kopii. Wiele różnych raportów27
mniej znaczących spłonęło, i rozgrzew ało nasze kociołki, a 800 rubli wiezionych stało się w łasnością naszych jeźdźców .
O ddział znaczny kozaków przez T r o s z c z ę , a strzelcy konni z działami od B e r d y c z o w a ruszyli przeciw ko nam, ż y to mierskie zaś kom endy błądziły za nami, a my w tym czasie zyskaliśmy dw a marsze.
R o tt z pod C h m i e l n i k a ciągnął na L a t y c z ó w, my między Chmielnikiem a J a n o w e m przeszliśmy na praw y brzeg B u g u i stanęliśm y na w ysokości L i t y n a w dy
rekcyi K s a w e r ó w k i , sk ąd lewem skrzy
dłem korpusu R o tta jednym forsow nym m arszem zamierzałem d o stać się do Koły- łyski. Tam , kiedy w ysłannicy moi dają mi do kładn ą w iadom ość, koło dw unastej w p o łudnie, o ruchach R otta i Kołyski, wiedzia
łem, że ostatni ma kierunek na S o ł o d - k o w c e ; wiedziałem także, że od P r o- s k u r o w a na S t a r y K o n s t a t y n ó w , Z a s ł a w, O s t r ó g , Ł u c k w yciągnięta była linia nieprzyjacielska, łatw o w ięc w no
siłem, że K ołysko nie zechce wzdłuż linii i granicy austryackiej zmieniać dyrekcyi,
ale raczej uda się do Galicyi. G enerał Szczu
cki, jeniec uwolniony od Kołyski, o d p o czyw ał tej nocy z batalionem piechoty, k tóra, rozebrana, sp a ła o ośm set sążni od n a s ; mogłem g o na nowo mieć jeńcem z k o rzyścią nad piechotą znużoną i śpiącą, w szystko już było do tego przygotow ane, kiedy, stosując się do ruchów naszych braci pod K ołyską, nie należało nam w przęgać się w tej okolicy w bitw ę. Zwołałem więc was. O św iadczyłem : że zdaje się, iż K o
łysko zmierza ku Galicyi, w tem położeniu pom ocy mu nie zaniesiemy. Puśćm y się za
tem zuchw alszą ale nadziei dro gą, puśćm y się tam, gdzie nie będzie Chruścikow ski n akazyw ać i odw oływ ać pow stań, ab y nas w nieporozumienie w praw iał, rozryw ał na cząstki, nie m ające w iadom ości o sobie, i na pastw ę w rogom naszym, pod w ro
tam i dom ów naszych, z o sta w ia ł; idźmy do K ró le stw a! Nie taiłem wam niebezpie
czeństw i trudów , jak ie przebyć mieliśmy, ow szem , pam iętacie zapew ne, żem m ó w ił:
połow a w iększa n as zginąć może, ale re szta stanie w szeregach w ojska n arodo
29
w ego, ażeby dała znać tym walecznym za
stępom , że nasze prow incye jedno z niemi czują, jedno m y ślą; niech się dow iedzą, że nięma nikogo, ktoby nas razem wezwał, prow adził, czas i drogę w s k a z a ł; niech się dow iedzą o tem smutnem naszem położe
niu, i niech pow iedzą nam, czy je st tam dla nas litość ? czy są tam tacy, którzyby chcieli po nas godniejszych ofiar nad te, które dotąd w róg z n as sobie w ybiera ?
N oc była, w iatr przez księżyc pędził chmury, św iatło m igało, zakurzone lica w a
sze chw ytałem tylko wzrokiem, ale dość widziałem, żebym w as poznał. T ak widzi ojciec w ciemną noc i dżdżystą, przy błysku piorunu, dzieci, które prow adzi, i poznaje znajom e mu ry sy ; tak ja w as poznałem, poznałem , że chcecie tego, czego ja chcę, a w krótce gło sy pow tórzyły, com w id zia ł:
idźmy !
Zwróciłem m arsz ku W i n n i c y , aby tem poruszeniem nie dać poznać nieprzyjacie
lowi strony, w którą praw dziw ie zmierza
łem, i żeby się uniósł w stronę przeciw ną, i tak było. R o tt rozumiał zapew ne, że my,
z daleka go oskrzydlając, do Galicyi d ą
żyć m amy, bo w ysłał kaw aleryę z działami na B a r , która szybko ten punkt u b ie g a ła ; a my, w zmienionym przykro :) kierunku, w trzydziestu czterech godzinach przez B u g przepraw iw szy się, stanęliśm y w J a n o w i e , o jeden wielki m arsz od R otta, dalej je sz
cze od Baru, gu b iąc zarazem na naszej le
wej stronie oddziały kozaków i strzelców, które n as w przód ścigały o trzy wielkie mile. O ddziały te, w nosząc widać, że na środek korpusu R o tta wpędziły nas, a tem sam em dopełniły sw oich pow inności, sp o czywały.
O ddział nasz zwiększył się o jeden plu
ton. Każdem u przybyw ającem u ochotnikowi w ystaw iałem w o b ec frontu w ażność n a
szego pośw ięcenia się, trudy, które prze
ciążać m ogą siły człowieka, i niebezpie
czeństw o, w śród k tórego ży liśm y; a tego tylko przyjm ow ałem do naszych szeregów , który się takiemi uw agam i nie odstręczał.
Cześć naszym w spółziom k om ! nie potra- T. j. pod kątem ostrym.
31
fiłem przerazić żadnego szczerością obrazu n aszego położenia. Pam iętacie zapew ne jeźdźca w o k u larac h ; on jeden prosił o u- wolnienie, więc je dostał.
O gólny mój zam iar w idzieliście; kom en
dantom szw adronów w skazałem głów niej
sze punkta m ojego dążenia, i zastępstw o po sobie przeznaczyłem w razie, gdybym poległ.
Z Jan o w a przed wym arszem wysłałem trzech z osob n a żydów bez w yboru, dając każdem u pieniądze, aby w C h m i e l n i k u zamówili furaż i żyw ność, choćby n ajdroż
szą ceną ; polecenie to odebrali w obec
ności wielu, śpieszyli zarobić na cenie i słu
żyli nam dobrze, zaw ożąc w iadom ość do Chmielnika, że my tam idziemy, kiedy po p o p asie jednym m arszem stanęliśm y w K r a s n o p o 1 u.
Pierw szą bitwę życzyłem sobie mieć z nie
zbyt w iększą od naszej siłą, żeby niezaw o
dną odnieść korzyść, i stopniam i w as oswoić.
Unikaliśmy więc siły wielkiej, ale p o stan o wiliśmy raczej zginąć naraz wszyscy, jak przed najw iększą naw et uciekać. 27-ego,
przeszedłszy K rasnopol, popasaliśm y konie i sam i skromnym obozow ym obiadem p o silaliśmy się; tam odebrałem w iadom ość od moich w ysłanników , że dw a oddziały nieprzyjaciół idą ku n a m : jeden, z praw ej naszej strony i z tyłu, miał przybyć przez K r a s n o p o l , a drugi, z przodu, przez M o ł o c z k i . N a lewo były błota, a na praw o bagn ista rzeczka; poznałem się na prędce z naszem położeniem, i zaledw ie po ukończonym po pasie kazałem siąść na koń i być w pogotow iu, kiedy w edety nasze za K rasnopolem stojące, które już miały rozkaz w ejść na m iejsca, przez w ystrzały ostrzegły nas o zbliżeniu się nieprzyjaciela.
W ychodziliście w porządku w równiny, ja obserw ow ałem nadchodzących przeciw ni
ków . Widziałem oddział piechoty nie m oc
niejszy nad pół batalionu i 40 kozaków , w chodzących do K rasnopola. W ysłałem podoficera z kilku ludźmi spatrolow ać M o
łoczki, wieś, przez k tórą była d ro g a n a
szego dążenia konieczna i dla przeszkód wzm iankowanych, jedyna. W krótce po w ró
cił podoficer i raportow ał, że piech ota stoi
3 33
p o d tą w sią; zatrzymałem w as frontem do K rasn opola, żeby nie ośmielić stam tąd id ą
cego przeciw nika; zatrzym ał się i on na w idok nas. A w tenczas, od stępu jąc w schody pół szw adronam i, zbliżaliśmy się ku Mo- łoczkom , od których chciałem odciągn ąć drugi oddział M oskali, gdyż chciałem, żeby w yszedł w otw arte pole. Jak o ż dostrzegłem , że d ro g ą w ysadzoną posuw ał się ku nam ; dla drzew dużych i fo s wzdłuż drogi, nie m ogąc g o frontem szw adronow ym atak o wać, kazałem z obydw óch stron drogi po trzy plutony ustaw ić, a dw a plutony sta nęły w alejach. Pow tórzyłem przestrogę, że w tenczas tylko atak jazd y jest dobry, jest skuteczny, kiedy się całym pędem k o
nia wytęża. Plutony po bokach drogi u sta wione, pod rozkazami kom endantów szw a
dronow ych, miały odciąć nieprzyjaciela od wsi i zwróciwszy, z tyłu uderzyć; z dw om a zaś pluto n am i, Sew eryn a Pilchow skiego i M ichała C zajk o w sk iego, postanow iłem środkiem atakow ać od czoła. W tym p o rządku zbliżaliście się ku niemu, kiedy uj
rzałem, że się w czw orobok zwinął i sta
n ął; od 150 kroków kazano wam iść kłu
sem, a od 80 usłyszeliście gw iżdżące kule;
„puszczaj cu g le !" zaw ołałem , i zabrzmiały pierw szy raz słow a „ S ł a w a B o g u ! " a k o nie nasze całą siłą pędu w niosły nas w sze
regi niewolników. P a d a ją ! krzyczą p a rd o n ! Pierw szy, który o życie prosił, utracił je od w łasnego kom en dan ta; w yrw ał mu z rąk waleczny kapitan karabin, przebił pardonu w ołającego żołdaka i zaw ołał: „B agnetam i, dzieci, k łuć!" (Sztyk am i rebiata!), ale późno już było, szeregi roztrącone konały na zę
bach naszych bron; kapitan jedn ak nie przestaw ał być mężnym; chybił celu jeg o bagn et, bo suknie tylko na piersiach moich przeszył, a szóstą zad ając ranę konikowi mojemu, już nie miał w ręku b agn eta, bo już życia nie miał. Kilka strzałów i zębów bronow ych utonęło razem w jeg o łonie, pad ł godzien pamięci, gdyby godniejszej sw ojego m ęstw a bronił spraw y. P am ięta
cie, koledzy, że kolum na ta m ała podpły
nęła p o so k ą; litość by od w racała niewinne oczy w asze od tego w idoku, a uszy prze
niosłyby szybko do serc waszych błagania,
ale młode oczy w asze w idziały dużo łez, a uszy słyszały jęki waszych rodzin, które w yciskało bożyszcze tej tłuszczy. Pam ięta
cie, jak bracia nasi ścisnęli ich i z czw oro
boku w piram idę zrzucili. Pam iętacie, kiedy jeźdźce płochliwszych koni pieszo deptali po głow ach i siłą obydw óch rąk wtłaczali gro ty po drzew ca w sw oje ofiary.
Kazałem doboszom bić odbój „d o nogi b ro ń !“ , żeby drugi oddział, blizko stojący, w K rasnopolu, słyszał ten apel. O bydw a te oddziały były imienia Księcia Weling- tona. Rozw leczono nakoniec kupę i na jej dnie znaleziono oficera, który klęcząc p ro sił życia; zostaw iono mu je tem chętniej, że utrzym yw ał: „Z a Ojczyznę m oją całą krew m oją oddam , ale w y z carem naszym wojnę m acie". D ogodziło się temu młodemu oficerow i, bo tak na dnie w cudzej krwi zachow ał się, że swojej ani kropli nie u ro
nił. Płaszcz mój okrył przem okłe jeg o r a miona, jednym chlebem żył z nami, a po kilku m arszach uwolnionym został. S tan ę liście potem w kolumnę plutonow ą, a ja drugiego w yglądałem oddziału nieprzyja
cielskiego, kiedy nadbiegł i doniósł p o d oficer plutonu asekuracyjn ego przy koniach podw odow ych, kasie i broni, że oddział ten nie wychodzi z K rasn opola, i po o d boju w bębny, słysząc, że broń złożona, o b sad za stodoły, a kozacy na w idok ataku unieśli się w stronę, z której przyszli. Nie naszą w ięc rzeczą było atak ow ać ich w ta- kiem położeniu, a nadto nam ubiedz nale
żało szybko w ysokość Cudnow a, o sad zo nego piechotą i działami, w ysokość Z a- s ł a w i a i Ż y t o m i e r z a , i stać się w cze
śnie panam i drogi wielkiej, z N o w o g r ó d - W o ł y ń s k a do O s t r o w a prow adzącej, żebyśm y nie byli przymuszeni trzym ać się p raw ego brzegu S ł u c z y , strony bagnistej i coraz odleglejszej od naszego dążenia. C o prędzej zatem zebrano na wozy 230 k ara
binów, tyleż ładow nic z ładunkam i i p ała
szami, oraz bębny, jak o naszą zdobycz, a słow a „ S ł a w a B o g u ! “ na znak w dzię
czności po trzykrotnie wykrzyknęliśmy.
Pam iętacie, żeśmy winni szybkości n a
szego ataku, że tylko jeden R osołow ski od dw óch kul był ranny, bagn etam i zaś dzie
37
więciu innych jeźdźców naszych ranionych było i szesnaście koni, między którymi k o
nie C zajkow skiego i Pilchow skiego Sew e
ryna po kilka ran odniosły. Zabraliśm y n a
szych rannych, a M oskale dostali kilkadzie
siąt złotych na w ódkę; lecz m ało było ta kich, którzyby z tymi pieniędzmi mogli pow rócić do karczmy w M ołoczkach, gdyż oprócz zabitych, z całego tego oddziału, jeden oficer tylko, dobosz i trzech fronto
wych nie byli ranni; trzech ostatnich, na usilne ich prośby, zabraliśm y z so b ą i w n a
sze szeregi wcielili. W Wiśle dopiero mieli oni spłukać posokę, która ich płaszcze z a farbow ała.
Pam iętacie, że z K rasn opola czyli Moło- czek puściliśm y się p rostą dyrekcyą na Cu- dnów , gdyż chciałem, żeby się tam na nas przygotow ano, a w nocy, przykro zmie
niwszy m arsz nasz na Lubar, obok tego m iasta, szybką stęp ą przeszliśm y i stan ę
liśmy nazajutrz w M i r o p o i u. Czuję ra zem z wami nieprzyjemne przypomnienie posiad acza tego m iasteczka i nie odnaw iał
bym żalu naszego, ale kiedy pow innością
jest hołd cnocie narodow ej składać, w y
stępkiem byłoby pokryć milczeniem zb ro dnię, popełnioną w spraw ie Ojczyzny. Pan M iropola ośw iadczył kilku naszym kolegom , że, chcąc mieć oczyszczone sw oje d o b ra z buntow ników, daje natychm iast znać M o
skalom o nas. O calenie sw oje winien on przykładnem u porządkow i, jaki zachow y
w aliście; porzuciliście go w jeg o domu, a przy raporcie żądaliście odemnie u k ara
nia. Pogardźm y, mówiłem, szpiegiem m o
skiew skim ; w szakże roty, którym on usłu
guje, cała p o tę g a tyrana nie przeraża nas, a cóż jeden potw ór, wylęgły na tej ziemi, może nas zajm o w ać? niech żyje owszem, jak zły P olak z obciążonem sumieniem, niech służy naszemu ciemiężcy, niech czeka od niego orderu, tej cechy hańby i u p o dlenia w teraźniejszym czasie.
P o po pasie koni i ugotow aniu jedzenia, udaliśm y się w dalszy marsz, trzym ając się jeszcze praw ej strony Słuczy. W pięć g o dzin po nas, pan M iropola miał już u sie
bie żąd an ego generała m oskiew skiego, k tó remu wystaw ił sw oje doniesienie, jak o nowy 39
dow ód wierności, a później w kilka ty g o dni tłum aczył się przed naszymi ziomkami, że nas miał za kozaków Dońskich, bo p o dług niego n adto mieliśmy być porządni na pow stanie. Ale, tłum acząc się, zapom niał zapew ne dodać, że widział pom iędzy nami sąsiad ó w swoich, znajomych i mówił z nimi, widział O m iecińskiego, C zajkow skiego, Pil- chowskich, Szaszkiew icza i wielu innych.
W przechodzie, z a U l c h ą , konwój ar
m at i moździerzy kościelnych rozbrojono, a kilka w ozów tych narzędzi, zagrabionych z przed dom ów Bożych, zatopiono w S ł u - c z y. D rugiego dnia po wyjściu z M iropola, po d B aran ów ką przeszliśmy na lewy brzeg Słuczy. Prom i m osty kazałem poniszczyć, ażeby oddziałow i, sprow adzonem u przez p an a M iropola, utrudnić przejście. O pięć
set sążni za B a r a n ó w k ą go tow ano jeść i pasion o konie; wiedziałem, że nieprzyja
ciel, który ku nam w czasie noclegu nie śm iał się zbliżyć, stan ął na praw ym brzegu Słuczy; p o p as nasz kończyliśm y spokojnie, gdyż byłem pewny, że prom ów nie może sprow adzić, chyba za sześć godzin, albo
musi krążyć na R o g a c z e w. W marszu przed wieczorem uw iadom iony byłem, że część M oskali przepraw iła się do Baranów ki i rab o w ała dom szanow nego obyw atela Mejzera, ale godziny miałem porachow ane.
Mówiłem już, że trakt wielki z N ow ogród- W ołyńska przejść nam trzeba było, nim zajęty zostanie; nie m ogłem więc pom ścić się nad zbójcam i, nie mogłem pom ocy po d ać ziom
kowi. 30-go m aja przebyliśm y w spom niany trakt w ielk i, uprzedziliśm y M oskali od O s t r o g a ruszonych i w n agrodę szyb
kich kilku m arszów zabraliśm y prow adzony do armii transport prochów i różnych p o cisków , 49 wozów, z których dw ie beczki tylko prochu kazałem zostaw ić, resztę zaś rozbić z beczek i pak i zatopić w staw ie K i 1 k i j o w s k i m.
N a tej także drodze zabraliśm y 110 w o zów nieprzyjacielskich, św ieżo w ypraw io
nych z N ow ogród-W ołyńska do głównej armii z żyw nością i ow sem ; konie p o cią
gow e z wozów, których było 231, zdatniej
sze kazałem zabrać w szeregi, na miejsce odsednionych i rannych; ow ies, krupy i su
41
chary, oraz wozy kute na części rozrzucano i rozdaw ano w m arszu m ieszkańcom tej okolicy. W chodząc w leśną pozycyę, pole
ciłem zatrzym ać 20 w ozów z ow sem i kilka wziąć pod broń zdobytą i rannych. W naj
porządniejszym korpusie wozy w czasie w ojny opóźniają m arsz, a często stają się zgubn ą zaw ad ą; dlatego, chociaż kazałem aryergardzie zasłaniać nasze, ale byliśmy zaw sze od nich naprzód o ośm set sążni.
Ranni tylko, oraz broń z am unicyą i k asą ciągnęli zaraz za kolumną, bo ta strata byłaby dla n as in te re su jącąJ). O d tego punktu m arsz nasz zaczął być nie tak n a
gły, i mniej bezsenne noce, żebyście n a
brali nowych sił na nowe i wielkie jeszcze trudy. Ł u c k był dosyć na lewo, żeby nam m ógł grozić.
W chodziliśmy w w idła dw óch rzek; na praw o była S ł u c z , a na lewo H o r y ń . Tem niebezpiecznem przejściem chciałem zw rócić uw agę generał-gubernatora Lew a- szow a, że zamierzam udać się na praw o
]) T. j.: nie byłaby dla nas obojętną.
r
ku O w r u c z o w i , gdzie miało być p o w stanie ; z drogi tej także na wszelki przy
padek d o stać się nam m ożna było do Li
twy, gdzie wiedziałem z pew nością, że p o w stan ia działały.
31-go m aja weszliśmy do M i ę d z y r z e c z a ; okrzyki radosne pow itały n as; były tam szkoły Pijarów , zastaliśm y młodzież naszą, nadzieję kraju, nadzieję Polski. W kilka minut każde drzewce naszych lanc ściskały m łode dłonie, niezdolne jeszcze grubości ich okrążyć; ognisty wzrok tonął w n a
szym wzroku i rzeźwił uczucia pracą s f a tygow ane. K ażdy nasz koń widział przy sobie now ego jeźdźca, który zaledw ie k o niec grzyw y z pyłu m ógł mu oczyszcić.
„Pójdziem y z w a m i!" zaw ołali wszystkich klas uczniowie, a gło s ten bez w ątpienia słyszeliście całą m ocą dusz w aszych. Z w o
łałem ich do po rządk u ; starszych przezna
czyłem w szeregi, w które z uniesieniem i pychą w stąpili, a m łodszym radziłem cze
kać, aż ich wiek uzdolni. Słyszeliście k a
żdego, jak rachow ał sw oje lata, a rachu
nek ten nie z wiekiem, ale z m iłością O j
43
czyzny był zgodny. Stajn ia Steck iego nie była zam knięta i razem ze służbą dw oru tego znakom itego P olaka, poszła pow ięk
szyć liczbę naszą. Trzeci szw adron był d o pełniony, a my po odpoczynku ciągnęliśmy dalej. O ficerow i aryergardy poleciłem, żeby z w szelką grzecznością nie pozw alał małym naszym ochotnikom iść za kolumną, ale uprzedzali oni nas i przy drodze zastaw a
liśmy zadyszane dzieci z płaczem i prośbą, ab y je zabrać. Nie było ani dość silnych, ani dość przerażających u w a g , któreby w szystkich zw róciły; niektórzy z nich za
trzymali się i bez w iadom ości mojej po- obsiadali wozy, ze zdobytym furażem idące.
N a drugi dzień szw adrony w tym samym porządku przechodziły przez B e r e ź n o , jak wyszły z M iędzyrzecza, a pod w sią T y s z y c ą , o milę za Bereźnem , oficer prow adzący aryergardę raportow ał mi, że kaw alerya rosyjska zbliża się za nami tąż sam ą dro gą, i że on po małym odporze, podług instrukcyi, opuścił w ozy z furażem, a zasłonił konie podw odow e, rannych, kasę i broń. Pozycya była leśna. A w an gard a
nasza wchodziła do wsi Tyszycy, za którą w idać było pole, a na praw o rzekę Słucz;
rozkaz mieliście iść kłusem, żeby wcześnie postaw ić się można było. W ychodząc ze wsi, widziałem zaraz za nią fosę, na praw o w brzeg Słuczy w kopaną, a na lewo w yciągniętą w głąb la su ; m ostem przez nią przechodziliśmy, przypatrzyłem się jej i chciałem z niej skorzystać. O sto kroków za tą przepraw ą uform ow aliście odw rotnie front ku w s i; trzeci szw adron odebrał roz
kaz uform ow ać się przy drodze za dw om a pierwszymi, o trzysta kroków z tyłu i na praw o pod lasem , który za niewielkim k w a
dratem pola znowu się zaczynał, już to dla asekurow ania nas, a równie dlatego był op arty o las, żeby nieprzyjaciel nie m ógł sił naszych ocenić. Za tym szw adronem stała kasa, ranni i b ro ń ; my dw om a szw a
dronam i pierwszymi uszliśmy jeszcze ku fo sie kroków dw adzieścia, usuw ając front w lewo, żeby jego lewe skrzydło oprzeć o rzekę. T ak przygotow ani, widzieliśmy kłusem zbliżających się nieprzyjaciół; w y
chodzili oni ze wsi i między w sią a fosą 45
form ow ali się do frontu. Były to dw a szw adrony stzelców konnych D erbskich pod kom endą pułkow nika Petersa. O ficer ten, sto jąc na m oście w interwalu sw ojego dy- wizyonu, kazał rozpocząć ogień k arabi
nowy, nie m ając przeciw sobie ani jedn ego strzału, gdyż chciałem go ośmielić przez to do przepraw ienia się przez fosę. Trw ał ogień, pam iętacie, ciągły; broń, drżącą ręką niewolnika kierow ana, o ośm dziesiąt k ro
ków nie niosła nam szko dy; lulki nasze d o palaliśm y, a P eters jeszcze nie śmiał przejść fo sy ; trzeba go więc było sprow adzić na jed n ą z nami stronę, i dlatego kazałem kłusem szw adronow i drugiem u M ichała G rudzińskiego zajść plutonam i w około, aby rozumiał, że zaczynamy rejteradę. J a koż w tym samym momencię usłyszeliście m oskiew skie „h u rra !“, a m ostem i wązkiemi kilku ścieżkami przeprawili się M oskale i staw ali do frontu. Czekaliśm y, aż się prze
praw ią w szyscy; „h u rra" trw ało, szw adron drugi galopem plutonami do frontu p o wrócił, las pow tórzył nasze „ S ł a w a B o - g u !“ , ucichło „h u rra", a lance nasze już
tłoczyły w rogów w fosę. „R atujcie się dzieci!" (Spasajtieś rebiata!) zakom endero
w ał Peters, przebił się na m ost przez swój front ciśniony i ucieczką ocalał. O fiary nie
woli jedne zaległy fosę i pola Tyszycy, kilkunastu w głębi Słuczy wieczne znalazło schronienie, 48 z dw om a szw adronow ym i w achm istrzam i w niewoli naszej było, a ofi
cerow ie za pom ocą sw oich koni wiernie P etersa spełnili komendę, oprócz jednego k apitan a zabitego. Nic łatw iejszego nie było, jak ścigając m ałą resztę, z przestra
chem uciekającą w lasach, pobić albo za
brać w niewolę i w każdym innym czasie opuszczać tak ą sp o so b n o ść byłoby nieroz
tropnością, występkiem byłoby kom endanta;
ale my, goniąc za wylękłym Petersem , co
fnęlibyśm y nasz marsz, zam iast g o konty
n uow ać; z miłych pól Wołynia, zalanych wrogiem , wydrzeć się nam potrzeba było, a nie szukać w sam ych naw et zwycięstw ach korzyści. Rozrządzenie Chruścikow skiego w takim nas stanie postaw iło. G oniony był jednak P eters kilkaset sążni za wieś, i cały praw ie furaż dostał się nam napow rót.
Pam iętacie, koledzy! że na odbitych w o zach znaleźliśmy pow iązanych młodych n a
szych ochotników Międzyrzeckich, których om ijając, P eters w sw ojej ucieczce w takim stanie dopuścił rąbać, a może i sam r ą b a ł;
bo żołnierz, który na placu lęka się zajrzeć w oczy sw ojem u przeciwnikowi, bezbron
nemu nie przebacza i na bezbronnym bez strachu w yw iera całą sw ą srogość, bo in
nych laurów nie godzien. Prócz o d eb ra
nych z jeg o mocy sześciu, zabrał on jeszcze goniących za nami dziesięcioro dzieci, cnotą tylko i chęcią dojrzałych, oraz podoficera Porczyńskiego z dw om a ludźmi, któremu pozw olono było na m oment zostać w Be- reźnem. Pam iętacie dw óch młodych stu d en tó w ? G oniąc M oskali, zastaliśm y ich we wsi, w ciasnem przejściu, między b u dynkiem a cm entarzem ; tam oni, z wozów zsiadłszy, bronili się M oskalom , kilku z k a
rabinów sw oich ranili; nakoniec jeden z nich ranny, a drugi obok sw ojego tow arzysza sp ał snem wiecznym, snem cnoty i miłości O jczyzny; przeniesiony za ścianę, pod którą w alczył i krw ią sw oją oblał, spoczyw a pod
nią, pałaszam i zagrzebany. Było jeszcze z naszej strony pałaszem rannych sześciu (jeźdźców) i (oficer) A d o lf Pilchow ski. Tam pod Stanisław em Duninem, kom endantem pierw szego szw adronu, pad ł także koń od kuli. 78 koni, 120 karabinów , kilkadziesiąt pałaszy i pistoletów było naszą zdobyczą.
P eters, tłum acząc się ze sw ojej straty i ucieczki, rozniósł w iadom ość, że n as zn a
lazł dziesięć tysięcy, i tem na później usłu
żył nam bardzo.
Przez Ł u c k , T o r c z y n , W ł o d z i m i e r z , K o r y t n i c ę, L u b o ml , O p a 1 in i W ł o d a w ę , wzdłuż B ugu, w yciągnięta była linia nieprzyjacielska. K o w e l , naj
bliżej na naszej lewej stronie położony, osadzony był działami i piech otą; doch o
dziliśmy do D ą b r o w i c y ; punkta p o ło żenia w ojska nad Bugiem już mi dobrze były w iadom e. Widziałem, że przejście do K rólestw a jest trudne, ale niepodobnem nie było, boście wy mężni byli!
W ysłani moi do D ąbrow icy donieśli mi, że P etersa w iadom ość o naszej sile doszła do K ow la. C hcąc zatem z niej korzystać,
4 49
po spoczynku przez 24 godzin i rozgłosze
niu, że składam y aw an gardę tylko p o w sta
nia, przeszliśm y na lewy brzeg H o r y n i a ; przez Bereźnicę, W ł o d z i m i e r z e c by
liśmy w R a f a ł ó w c e , gdzie z rozbitego pow stan ia O lizara przybyło nam kilku kon
nych i 80 pieszych ludzi; ostatni zaraz byli uzbrojeni. Tam przepraw iliśm y się na lewy brzeg S t y r u , zanosząc w iadom ość, że z a mierzamy zdobyw ać Kowel. Niewolników kazałem Styrem spław ić do P i ń s k a , żeby umniejszyć sobie ciężaru, a zarazem o d d a
lić w stronę przeciwną, gdzieby ich zezna
nie o siłach naszych nie było nam szkodliwe.
Jed en zasiedatel, szpieg z p o d Lityna prow adzony, z ogolon ą gło w ą pow rócił do dom u; drugi, ujęty na rabunku dom u obyw atelskiego z sw oim pisarzem , po o d bytym sądzie, zostali na gałęzi.
K oło H u l e w i c z dow iedziałem się, że siła zbrojna K ow elska zdjęła mosty, b ary kaduje ulice i o sad za wyższe m iejsca za m iastem działami. T akie przygotow an ia dw óch tysięcy blizko nieprzyjaciół zap ew niały mnie, że się oszukują mniemaniem
0 naszej sile, a z tego w nosiłem razem, że w ezw ą n a pom oc w ojska nad Bugiem sto jące i odsłonią mi granicę. W olnym m ar
szem przebyw aliśm y przestrzeń ku Kowlowi, .i^by mu dać czas skom unikow ania się 1 w ciągnięcia w ruch w ojska. T u r j e mię
dzy K o w l e m a N i e s u c h o j e ż a m i przebyliśm y; w ostatniem miasteczku za
brać kazałem po cztę; kuryer z depeszam i D ybicza dostał się w ręce naszej aw an gardy. Za T urją zaczęliśmy robić półkole koło Kow la, utrzym ując ciągle M oskala w uprzedzeniu, że mamy zam iar uderzyć na niego. O debraw szy zaś w iadom ość, że w ojska z nad granicy ruszyły już i są w marszu, zmieniłem przykro na praw o naszą dyrekcyę; rozminęliśmy się z jedn ą kolum ną, o kilkaset sążni pod M a c i ej o- w e m , przeszliśmy koło niej bez drogi ze spuszczonem i na dół chorągiew kam i. Prze
chodziliśmy pod L u b o m i, m ając go na lewo ’), skąd kilku godzinam i w przód wy-
Ł) (Z opowiadania K. Różyckiego) „Chciałem omi
nąć L u b om i; byłem pewny, że tam stał kilkotysięczny 51 4*
ciągnął nieprzyjaciel, na w ezw anie pom ocy.
W Lubom lu były b agaże wojenne, ale nie mieliśmy czasu do stracenia, zmieniliśmy jeszcze raz kierunek na lewo za Lubomlem, ominęli M oskali, ciągnących z O p a l i n a , i szw adrony huzarów, rozstaw ione między J e z i o r a m i S z a c k i e m i , a szybkim m arszem o ćwierć mili niżej D o r o h u s k a nad Bugiem , we wsi P r z e w o z a c h , sta nęliśmy.
Zastaliśm y tam g a la ry ; szw adrony stały nad brzegiem, piechota ustaw iona była w ulicy, a w edety zajęły odległe dość w zgórki, żeby wcześnie m ogły ostrzedz nas
garnizon, opatrzony działami. Wziąłem przewodnika i naznaczywszy mu punkt, gdzie nas miał doprowa
dzić, udałem się na całą noc szybkim marszem. Lecz jakież było moje zdziwienie, kiedy nad samem ra
nem znajduję się pod miasteczkiem, które chciałem wyminąć! Przypuszczałem zdradę ze strony prze
wodnika i miałem dać rozkaz ukarania go śmiercią, kiedy w jego płaczu, zaklinaniu się, poczułem taki akcent prawdy, iż przekonałem się, że był niewinny i że zmylił się tylko. Zobaczywszy kilku żołnierzy moskiewskich koszących trawę, kazałem ich pojmać, i dowiedziałem się, że w Lubomlu nie było nikogo,
o nieprzyjacielu, który m ógł się zwrócić z drogi ku Kow low i; ale my, przez całą noc forsow ny zrobiw szy marsz, i do pierw szej po południu w przeciw ną z nim idąc stronę, oddaliliśm y się od siebie wzajemnie.
Spokojn ie zatem pierw szy szw adron prze
szedł B u g w pław , a tym czasem ustaw iono galary w poprzek rzeki i drugie dw a szw a
drony, wozy z bronią, rannymi, k asą i pie
chota przez nie przeszły.
N ow a rado ść zabłysła na waszych czo
łach, dłonie na now o ściskały się w zaje
mnie, a okrzyki w esołe rozlegały się po równinach lew ego brzegu Bugu. Mnież
że poprzedniego dnia cały garnizon szybko wyru
szył, aby na mnie tam właśnie czekać, którędy mia
łem przechodzić. Tak omyłce poczciwego przew o
dnika winienem ocalenie oddziału. Nie byłaż to wi
doczna nad nami Boża opieka! Przemaszerowałem przez Lubomi, nie mając czasu ani niszczyć, ani za
bierać wielkich magazynów moskiewskich. Ten marsz mój, ze zrządzenia Bożego i bez woli mojej uczy
niony, wzbudził największą admiracyę sam ego nie
przyjaciela, jako arcydzieło strategii. Uważano mnie za wodza najdokładniej zawiadom ionego o każdym ru
chu przeciwnika..."
53
tylko nieczuć trzeba było tej chwili ? Jak kropla rosy nie odwilży wnętrza głazu mchem nasępionego, tak rado ść ożywić nie m ogła uczuć m oich; czytałem depesze Dy- bicza, o których wy nie w iedzieliście; nic on nie miał korzystnego w nich dla siebie, ale d o ść było przykrem, dość zasm ucają- cem dow iedzieć się, że głów n a kw atera tego generała była d o tąd w okolicy Puł
tuska.
G alary kazałem rozprządz, z w o d ą p u ścić, albo poniszczyć. Rozesłałem w oko
lice K r a s n o s t a w u , Z a m o ś c i a i H r u b i e s z o w a , dla zapew nienia się o poło
żeniu i sile nieprzyjaciół, a dochodząc w y
sokości C h e ł m a , w W o l i C z e r n i e - j o w s k i e j stanęliśm y na noc, sk ąd także w ysłałem kilku ludzi pod różnymi pozo
rami, dla przejrzenia potrzebniejszych punk
tów od strony Z am ościa; po ośm nasto- godzinnym w ypoczynku byliśmy w m ar
szu. Zostałem uw iadom iony, że naszą drogą, przez Bug, przeszedł mały oddział huza
rów ; kazałem go śledzić, i doniesiono mi, że zdaleka nas krążył i mijał Chełm ; w no
siłem więc z pew nością, że o naszem przej
ściu donosi generałow i Rydigierow i. O d e
brałem także w iadom ość dokładną, że K r a ś n i c z y n , W o j s ł a w i c e , U c h a n i e i J a r o s ł a w i c e zajęte przez korpus tegoż g e n e ra ła ; przez H r u b i e s z ó w za
tem zo staw ała tylko d ro g a do Zam ościa, ale dalsza i łatw o być m ogła przecięta od Jarosław ie, albo też od W ł o d z i m i e r z a , przez korpus K ajżarow a. Uchanie, punkt praw ie pośredni na linii naszego dążenia, zajęte były przez sam ą kaw aleryę, a cho
ciaż punkt ten w pół godziny m ógł być z W ojsław ic posiłkow any, obrałem g o je dn ak do naszego przejścia, gdyż nie miał tyle w ąw ozów i nizin, ile H rubieszów ; d ro ga była bliższa, a nadzieja złam ania nieprzyjaciół pod bokiem naszych braci za
chęcająca. Przew odnicy mieli rozkaz p ro w adzić nas na Hrubieszów , w sam ym zaś m arszu zw róciliśm y na Uchanie. O dwie mile od Uchań uprzedziłem w a s o moim zam iarze, odebraliście potrzebne informa- cye; poniew aż zaś w nocy mieliśmy n apaść n a obóz, poczem śpiesznie trzeba się było
55
sform ow ać, żeby nowych sił uniknąć, a trę- baczów nie było, mieliście więc rozkaz, żeby po napadzie m oją kom endę „ S t ó j!“
każdy kom endant szw adronu i plutonu i każdy podoficer powtórzył, po której jeźdźce zbierać się mieli w plutony, i śpie- sznie staw ać we front szw adronow y. D ro ga od Chełm a ku Uchaniom, na którąśm y w e
szli byli, ciągnie się lasem , a ten o kilka
set sążni od m iasta kończy się; obóz nie
przyjacielski stał na w zgórzu, przy drodze z Uchań do W ojsławic prow adzącej, prze
w odnicy nasi położenia obozu dobrze nie zn ali, żeby w ciemną noc naprow adzić nas na niego mogli z pew nością, ogni zaś nie palono. Dow iedziałem się, że na brzegu lasu przy naszej drodze m ieszkał gajow y ; tego zatem, jak o sąsiad a obozu, na prze
w odnika postanow iłem zabrać, żeby nam go w skazał; jakoż był wzięty. O kilkana
ście sążni od mieszkania gajow ego stała w edeta nieprzyjacielska; za zbliżeniem się naszem uszła ona bez strzału do placówki, którą dostrzegłem , idąc na czele. Mieliście rozkaz, do w edet i placów ek nie strzelać, 56
żeby przez to nie ostrzedz nieprzyjaciela.
Placów ka ta była złożona z czterech tylko k o n i; dw óch naszych braci za pom ocą ję zyka rosyjskiego zbliżyło się ku niej i bez strzału także z jej strony, razem z nią zniknęli w ciemności nocnej. Aeby więc nie spóźnić się po zaalarm ow aniu obozu, k tórego spodziew ałem się, kazałem wam iść kłusem, a przebyw szy m ost wązki na błotach, uform ow aliście front spiesznie i jak m ożna najciszej.
Ranni nasi, kasa, broń i konie podw o- dow e zostały przy drodze, pod zasłoną piechoty i szw adronu asekuracyjnego, dw o
ma zaś szw adronam i poszliśm y w p aść na obóz, ale go szukać jeszcze trzeba było, gdyż wiecie, że gajow ego podoficer Wielo- byski przez nieostrożność upuścił. Nie za
chęciło go dw ieście złotych, które mu za tę przysługę ofiarow ałem ; nikczemnie z prze
strachu uciekł gajow y, szliśmy w ięc śpie- sznie, choć nie na pew no, ale strzałów jeszcze nie było słychać. S tan ąć zatem kazałem , a ubiegłszy kilkadziesiąt kroków , szczęściem znalazłem obóz i w tym mo-
57
mencie w padało do niego dw óch konnych z placów ki, która, uciekając przed naszymi, zbłądziła. Jeden z nich natrącił się na mnie i był cicho zsadzony z konia, a drugi zw ró
cił się w tył i równie przyjęty został przez n aszego jeźdźca, gon iącego za nimi od lasu. Pow róciłem do w as i przepow ie
działem , czem być mieliście później, ko
m enderując donośnie, ażeby zw ieść nie
przyjaciela: „Pułk naprzód, dyrekcya na praw o, g a lo p e m !", a hasło nasze „ S ł a w a B o g u !“ trw ało bez przerw y i budziło śpiących w rogów , ale budziło nie na długo, bo nowym snem usypiali; konie ich roz
pierzchły się, nie unosząc żadnego jeźdźca, wielu na pieszo broniło się strzałam i, bo nas nie w ystarczało, żeby każdy z nich m iał przeciwnika, ale żadnego kolej nie minęła, a strzały, ćTioć gęste, lecz z prze
rażeniem i w nocy niesione, nie zrobiły nam szkody. Pułkow nika, kom endanta tego obozu, w jeg o nam iocie aresztow an ego, kazałem pilnow ać; chciał on się ucieczką osw obodzić, i sobie winę przypisze, że strzałem w nogę i lancą w bok zatrzy-
many został; kilku oficerów przyprow a
dzono także do tego nam iotu, ale jeden z tych nikczemnie strzelił do naszego k o legi C zajkow skiego, który mu życie zo sta
wił, i stał się przyczyną, że wszyscy sk o nali na grotach , jak wielu innych, nim w to miejsce nadbiegłem . P rzebiegając obóz wzdłuż, widziałem, że za kilka minut skoń czy się skutecznie nasz n apad, i kiedy na ustroniu upatryw ałem m iejsce do zebrania frontu i między potrzebą w ydania do tego stosow nej kom endy a chęcią nieopuszcze- nia choć jednej jeszcze korzystnej chwili w ahałem się, dał mi się słyszeć szczęk broni od strony U ch ań; natychm iast więc posłałem po szw adron asekuracyjny, dwom pierwszym kazałem się form ow ać, a z so bą wziąwszy ośmiu jeźdźców i starszego O sta szew skiego, udałem się dla rozpoznania now o przybyw ającej siły. M ały mój o d dział frontem wchodził w ulicę ogrodzoną i praw ie ją całą zajął; przypuszczałem cią
gn ącą się kolumnę ku sobie i usłyszałem kom endę w ruskim języku: „P ułk 4 ural- ski n ap rzó d !” P o d zasłoną nocy i w ści-
59