• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętnik pułku jazdy wołyńskiej 1831 roku. (Z mapką i życiorysem autora)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pamiętnik pułku jazdy wołyńskiej 1831 roku. (Z mapką i życiorysem autora)"

Copied!
84
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

N A K Ł A D CM eN T F L A LN Ł G O

B I U R A ł » V D A W 1C TW

N K N

(6)
(7)

P A M I Ę T N I K P U Ł K U J A Z D Y

W O Ł Y Ń S K I E J 1831 R O K U

(8)

BIBLIOTECZKA LEGIONISTY

T O M I K I.

POD REDAKCYĄ PROF. UNIW. JAGIEŁ.

DR. WACŁAWA T O KA R Z A

PAMIĘTNIK PU ŁK U JAZDY

W O Ł Y Ń S K I E J 1831 R O K U

(9)

B I B L I O T E C Z K A L E G I O N I S T Y T O M IK I.

K A R O L R Ó Ż Y C K I

PAMIĘTNIK PU ŁKU JAZDY WOŁYŃSKIEJ 1 8 3 1 R O K U

(Z M A P K Ą I Ż Y C IO R Y S E M A U T O R A )

K R A K Ó W 1 9 1 6

NAKŁADEM CENTRALNEGO BIURA WYDAWNICTW

N. K . N.

(10)

WINIETA TYTUŁOW A R Y SU N K U Z. ROZW A­

D O W SKIEGO . ODBITO CZCIONKAMI DRUKARNI

(11)

P R Z E D M O W A

(W. T.) K arol Różycki (ojciec Edm unda Różyckiego, dow ódcy z r. 1863, w sław io­

nego zw ycięską potyczką pod Salichą, a syn żołnierza „regim entu królow ej Ja d w ig i") uro­

dził się 5-go listo pad a 1789 r. we wsi Czer- niow cach na Podolu. W r. 1809, w czasie zwycięskiej kam panii ks. Jó zefa Poniatow ­ skiego w Galicyi, przekradł się przez g ra ­ nicę i w stąpił do piechoty K sięstw a W ar­

szaw skiego. ‘ K am panię r. 1812 odbył jako oficer ułanów ; pod Borysow em , ranny, d o ­ stał się do niewoli rosyjskiej. Za K rólestw a K on gresow ego służył Różycki w świetnym 2-gim pułku ułanów (białe rabaty, pułkownik Jó zef Dwernicki, późniejszy zwycięzca z pod Sto cz k a); wziął dym isyę w r. 1827 w sto ­ pniu kapitana. Je g o kam pania w ołyńska w r. 1831, którą opisuje w pamiętniku ni­

niejszym, zasłużyła na n astępujący sąd g e ­ 7

(12)

nerała Ignacego P rądzyń skiego: „K arol R ó ­ życki był jednym z w ojow ników , co się najwięcej odznaczyli w wojnie r. 1831-go.

W w ystąpieniu sw ojem i kam panii, którą natychm iast odbyw ać musiał, okazał się pa- tryotą, znakomitym organizatorem , okazał m ęstw o, rozw agę, czynność i przebiegłość;

umiał wzniecić w sw oich podw ładnych uf­

ność, bojaźń i przywiązanie, zgoła okazał w szystkie przymioty znakom itego wodza.

T acy ludzie są rzadcy we w szystkich cza­

sach i krajach ." Skrzynecki m ianow ał R ó ­ życkiego m ajorem, potem podpułkownikiem , a w końcu pułkow nikiem ; krzyż kaw aler­

ski „V irtuti m ilitari" dano mu 17-go czerwca 1831 r. Różycki walczył w końcu w kor­

pusie generała Sam uela R óżyckiego i w y­

różnił się osob istą braw urą w bitw ie pod Iłżą. P o upadku pow stania listopadow ego, na em igracyi należał Różycki przez pewien czas do czynniejszych członków T ow arzy­

stw a dem okratycznego. W r. 1863, jako starzec 73-letni, przyjechał do Lw ow a, aby się o d d ać do dyspozycyi Rządu N arod o­

w ego. Zmarł 12-go w rześnia 1870 r.

(13)

Pam iętnik jeg o doczekał się już czterech w ydań i licznych przekładów na języki obce.

W ydajem y go mimo to po raz piąty, — w przeświadczeniu, że ta opow ieść żołnie- rza-patryoty daw nych czasów utoruje nam najlepiej drogę do serca m łodego żołnierza naszego.

9

(14)
(15)

Tow arzysze m oi!

Nieraz przy ognisku obozow em , w ieczo­

rem, chciałem w am pow tórzyć początkow e szczegóły, tyczące się działań naszego pułku od chwili je g o zaw iązania; ale utrudzeni codzień marszem, albo krw aw ą rozpraw ą z w rogiem naszej ziemi, szukaliśmy sp o ­ czynku we śnie krótkim, albo też, zaledw o posileni pokarm em , rzucaliśm y nasze ognie, aby nieprzyjaciela znaleźć przy je g o ogn i­

skach. T ak zszedł czas znojów miłych, czas nadziei i szczęścia! Przem inął on jak gody, w esoło, bośm y trw ogi nie znali! Sm utnie czujemy obecne nasze położenie, w którem starali się nasi nas postaw ić, i teraz nie­

stety! nadto mamy czasu przypom nieć o tem, co było.

Z gasły ognie obozow e, rozsiodłane konie nasze, groty z naszych lanc rd zew ieją! My

11

(16)

sm utni! aie tyran zw ycięstw a nie ma, koszt na kupny tryumf swój w ygrabia on z fortun naszych. T ysiące naszych braci katuszy jego uległo, ukuł kajdany na dzieci nasze; ale miłość kraju, ale nadzieje bytu naszego wyrwie chyba z każdem z osob n a sercem.

Nie zapom inajm y więc obozu jak cnoty n a­

rodow ej.

W iadom ość o rewolucyi narodow ej w pro- wincyach, nazwanych Królestw em Polskiem, przyjęliśmy na Wołyniu z tak ą radością, ja ­ kiej doznaje na widok matki, obudzonej z letargu, dziecko, które się już miało za osierocone. O dw iedzaliśm y się wzajemnie w dom ach naszych, a w zrok każdego przy pierw szem spotkaniu się był obrazem uczuć, jakiem i serca napełnione były. Nadzieja w skrzeszenia Ojczyzny, praw narodow ych i w olności, jaśn iała na licach młodzieży.

S tarc e nasi zdawali się odzyskiw ać zdro­

wie, a kobiety nasze złorzeczyły swojej płci i siłom. M ało mówiliśmy ze so bą, niema radość przepełniała w szystkie serca, krwią polską żywione, a uściśnienia rąk odtąd m ocniejsze się zaczęły. P o stępy rewolucyi

(17)

stopniow o nas dochodziły. Dużo młodzieży z naszych prowincyi udaw ało się pojedyn­

czo do obozu pod W arszaw ę. Zimowa była pora. ja , jak wiecie koledzy, po dw udziesto­

letniej blizko w ojskow ej służbie i długiej 'słabości, nie byłem jeszcze w stanie dzielić tych pierwszych trudów w alecznego w ojska naszego. Czekałem wiosny, abym m ógł za­

nieść resztę sił, ostatek życia tam, gdziem go zanieść był powinien. Zdaw ało się przy- tem, że uzbrojeni w m iejscach naszych ro­

dzinnych, użyteczniejsi stać się możemy p o ­ wszechnej spraw ie naszej. C zas płynął dla naszych chęci zbyt leniwo, a R ząd N aro ­ dow y z W arszawy nie wyrzekł nic stan ow ­ czego, jakiego rodzaju chce mieć pośw ię­

cenie z nas.

W przeciągu tego czasu starałem się w y­

rozumieć fabrykantów leśnych, zaw ołanych strzelców 1), i z pociechą znalazłem, że nie mniej jak ja kochają Polskę. Powiększyłem natychm iast u siebie w yrobek leśny, i ra-

J) A utor miał w swoim m ajątku hutę szklaną i p ro­

wadził fabrykacyę potażu i smoły.

(18)

chow ałem , że w okolicy trzech mil, na pierw szą w iadom ość, p o d pozorem p o lo ­ w ania w borach, ośm set przeszło strzelców sta n ie ; kilkunastu z nich w iedziało już 0 moich zamiarach, nie wiedząc o sobie, 1 ci mieli sw oje sekcye. A le wiecie, kole­

dzy, że w tym sam ym czasie wielu z w as pojedynczo odw iedzało mnie w m ojem u stro­

niu, i nakoniec podobało się w am zaszczy­

cić mnie waszem zaufaniem , o d d ając mi tym czasow e naczelnictwo nad so bą. Nie odm aw iałem wam m ojego tow arzystw a; to ­ w arzystw a, mówię, bo m nieznacie,iw ierzycie zapew ne, że oprócz szczęścia kraju, innych żądań nie miałem. Interes w łasny w tej epoce czarniejszą był zbrodnią nad w szyst­

kie inne, a miłość w łasn a o tyle tylko przebaczana, o ile przez nią przew yższa­

liśmy innych w pośw ięceniu siebie. Z o sta­

wiałem żonę i pięcioro d z ie ci1), a krw aw e

*) M łodszego syna autora, Edm unda Różyckiego, M oskale w r. 1840 wywieźli do P etersburga (podo­

bnie jak syna generała Dwernickiego). W r. 1863 Edm und Różycki, choć gorący Polak i wódz p o­

wstańczy, nie bardzo umiał wypisać się po polsku.

(19)

ukazy tyrana, w ydane w tym w łaśnie cza­

sie, wszystkie podobn e sieroty z dom ów przeznaczały na Sybir. P o dły mąż, stokroć podlejszy człowiek, któryby takiemi ofia­

rami dopuścił się kupow ać jakiekolw iek widoki dla siebie na ziemi! O jczyzna sam a tylko do nich m a praw o, przy Jej tylko ołtarzu te drogie sercu mojemu istoty zo­

staw iałem . T aką mieliście rękojm ię mojej bezin teresow n ości; ze śm iałością pytam w as, czyście w czynnościach moich ją w yśledzili?

W iosna i nadzieja szczęścia naszej ziemi zasiliły zdrow ie moje. Zazdrościliśm y b oh a­

terom G rochow a i tylu innych bitew, a w zglę­

dem n as jeszcze nic nie wyrzeczono. Nie naznaczono wodza, ani czasu, w którym m oglibyśm y zacząć działać, a w ojska cie­

mięzcy naszego z najwidoczniejszym prze­

strachem obsiadały w ażniejsze punkta n a­

szych prowincyi. K orzystano z czasu cho­

lerycznego; k ażda w ieś m iała w artę, aby utrudnić przejazd, a tem sam em zerwać kom unikacyę m ieszkańców . Broń wszelką, kosy, noże, siekiery nawet, odbierano, a do męczenników daw nych z pod S ą d u Sejm o-

15

(20)

w ego dodaw ano, bez przekonania, bez sa ­ m ego pozoru, coraz nowe ofiary i w y w j- żono do Kurska.

Ja k kiedy zbłąkanego nocą w ędrow ca w schód słońca uradow ał, tak uradow ała n as w iadom ość, że nasz sławny, nasz w a­

leczny Dwernicki przeszedł B u g i krw aw ą d ro gą ku nam maszeruje. W iadom ość ta doszła mnie po zwycięstwie pod Borem lem *), dw adzieścia pięć mil i w ojska moskiewskie dzieliły nas od tego b o h atera; z drżącemi sercam i czekaliśmy chwili działania. Ni prze­

strzeń miejsca, ni korpusy najem ne i nie- wolne nie były przeszkodą d o stać się nam do niego.

Z 25-go na 26-y kw ietnia W.... P...., syn znanego wam z patryotyzm u i waleczności pułkownika, zakom unikow ał mi polecenie pan a C hruściskow skiego pow stan ia w dniu 27-go tegoż m iesiąca. Krótki ten termin zwrócił mnie z drogi, w której byłem dla widzenia się z hrabią W incentym T yszkie­

wiczem, do domu, abym w ezw ał w as, to-

*) Dnia 19-go kwietnia 1831 r.

(21)

w arżysze moi, na czas, na ten dzień w spólnego nzhz igo w esela; alezaledw ow ypraw iłem rze­

mieślników dla w bicia gro tó w w drzew ca przygotow ane w borach, a tem sam em od ­ kryłem się z zam iarem naszym, sm utna przyszła w iadom ość, która ścisnęła nasze serca, ja k mróz grudniow y ściska w ody n asze; ale on ściska tylko ich powierzchnię, a rzeki płynąć nie przestają, tak równie uczucia nasze smutnie obciążone były, ale miłość O jczyzny p ałać w sercach nie prze­

staw ała. Bohater nasz, sy t sław y, której nie przeżyją Polacy, łam iąc się korzystnie z pięć razy w iększą od swojej siłą, a w idząc nowo przybyw ającego nieprzyjaciela, chciał o c a­

lić zasłużone krajow i, w aleczne sw oje w oj­

sko, i w szedł z niem w gran ice A ustryi x).

P an C hruścikow ski odw ołuje pow stanie n a­

szych prow incyi, a nieszczęśliwe to od w o­

łanie dochodzi n as tegoż sam ego dnia, 27-go kwietnia, w wieczór, kiedy wielu już było skom prom itow anych. Kom u w ystępek

-1) Dwernicki przeszedł granicę austryacką 27-go kwietnia 1831 r.

2 17

(22)

ten przy p isać? jak go nazw ać, zbrodniczym czy n ierozsądn ym ? nie w iem ; złorzeczyć mu jedn ak muszę, bo widziałem okropne skutki, i z wami byłem blizki paść jego ofiarą. Więcej on nam jeszcze złego zrobił, bo zaw iesił działania naszych, a odkrył za­

miar w rogom w dow odach, i w całą przy­

go tow an ą rewolucyę naszych prow incyi za­

szczepił niesprężystość i zadał pytanie, czy nie jesteśm y zaniedbani zu pełn ie? Czyn ten i uw agi nad nim zachwiały mniej odw aż­

nych, a sro g o ść żelaznego rządu śledziła w szystkich tych, na których p ad ało n aj­

mniejsze podejrzenie poruszenia, i na nowo więzienia po pow iatach dopełniano ofiarami.

So b ań scy , Winc. Tyszkiewicz, Jełow iccy, Potoccy, K orsak, Rzewuski, D obek, B ern a­

tow icz, N agorniczew ski, Gołyński, Pobie- dziński i wielu innych obyw ateli P o dola w yszło uzbrojonych w pole, a w krótce sze­

snaście szw adronów kaw aleryi i znaczny oddział piechoty uform ow ano p o d naczel­

nictwem generała dawnych w ojsk, Kołyski.

K ażdy z tych synów O jczyzny pałał zem­

stą i chęcią bronienia sw ojej ziemi. Dla

(23)

nas, koledzy, naznaczyłem dzień 17-go m aja do w ystąpienia zbrojnego. Przy zawiązaniu się naszego oddziału w ykonałem przysięgę, którą pam iętacie: „N adeszła chwila jaśn ie­

ją c a litością B o ga, nikną zastępy tyrana przed nielicznemi rotam i walecznych braci n aszy ch ! Ja , K arol Różycki, przysięgam P anu B o gu W szechm ogącem u, w Trójcy Sw . Jedynem u, że, obran y tym czasow ym naczelnikiem oddziału, w ładzy mojej nie użyję inaczej, jak ku dobru Ojczyzny n a­

szej ! od czego mnie nie odstręczy żadna m oc, bojaźń prześladow ania, nie ujm ą w szyst­

kie sk arby w roga, ani żadne widoki o so ­ b iste; tak mi Boże dopom óż i niewinna męko C hrystusa P a n a “ . P odobn ąż przy­

sięgę każdy z w as w ykonał przedęm ną, albo upow ażnionym , z dodatkiem : „Ze na czas i miejsce, wyznaczone przez tym cza­

sow ego naczelnika, stanę i, cokolw iek mi poleci, w ykonam ” .

Z 16-go na 17-ty zebraliśm y się w lasach K o r o w i n i e c M a ł y , o m i l c z t e r y o d ż y t o m i e r z a , m iasta gubernialnego Wołynia, osadzonego działam i i wojskiem,

(24)

ale zebraliśm y się nie wszyscy. — B o w ie­

cie, że ze spiskow ych naszych jedni, ujęci, jęczeli o d tego dnia w kajdanach, inni o d ­

cięci byli przez nieprzyjaciół naszych, nie­

którzy zaś, przerażeni odw ołaniem dawniej- szem, haniebnie pozostali w dom u, i za­

m iast wyrachow anych 480 koni stanęło 130.

Ubolew aliśm y nad tymi, którzy zostali ujęci, a m ało odważnym i pogardziliśm y.

Niewiele palnej broni i pałaszów uzbra­

jało nas, ale uzbrajały nas lance, ta o d ­ wieczna polska broń, której każda inna u stąpić musi. P o d okiem rządu trw ożliw ego tyrana nie mogłem wam dostarczyć zwy­

kłych grotów , ukute w ięc zęby bronow e i odostrzone zastąpić je miały. Nieraz u nas dawniej narzędzie rolnicze przekute było na broń, naszej zaś broni, na osw obodzo­

nej ziemi, o jak mile użylibyśmy do roli.

N a miejscu zbioru podzieleni byliście na cztery plutony; przeznaczyłem kom endan tów plutonow ych i podoficerów ; ustawieni zostaliście w szereg, a kilka mniejszych p o ­ ruszeń były pierw szą naszą m usztrą. U prze­

dziłem w as, że uległość, ścisłe wypełnienie

(25)

poleceń i riiewchodzenie W zam iary moich dążeń m arszowych jest koniecznem. Do szanow ania spokojności i w łasności mie­

szkańca nie potrzebow ałem w as zachęcać, sam iście to czuli równie jak ja, a tak fu ­ raż, żywność, przew odnik i w szystko zgoła płacone było. W skazana wam była na prędce służba obozow a, służba placów ek i w edet, które pierwszej już nocy w p o ­ rządku zajęły m iejsca sw oje. Związki przy­

jaźni, sąsiedztw a, pokrew ieństw a tam zaraz zaw ieszone były; szacunek wzajem ny p o ­ został, a węzeł spraw y świętej wiązał nas silniej nad wszystkie in n e :l). Jedne były

x) D odatek z opowiadania Karola Różyckiego (po­

dług R ettela): „W szystko to po większej części była młodzież, potrzebująca snu przedewszystkiem po tak wielkiem utrudzeniu; nie będąc pewnym naw et pla­

cówek moich, ja jeden w obozie nie mogłem oka zmrużyć, bo w szystko mi ufało i w szystko polegało na mnie; postanowiłem zaw sze m aszerow ać nocami, a w biały dzień tylko spoczyw ać i to gdzieś na ob- szernem i otwartem miejscu. Bywało nieraz, że w szystko spało, jak zabite i nie miałem serca ich bu­

dzić; nie złażąc sam jeden z konia, za cały oddział mój czuwałem, gorąco oddając pod opiekę Bożą

21

(26)

uczucia, jedne cele nasze, tak, jak my by­

liśmy dziećmi jednej ziem i; słow a „ S ł a w a B o g u ” w miejscu dzikiego „H u rra" za­

leciłem wam pow tarzać przy ataku. R oze­

słałem w różne strony dobrze zapłaconych szpiegów i zamierzyłem sobie zrobić kilka szybkich m arszów w różnej dyrekcyi tejże okolicy, żeby pod zasłoną naszą mogli wyjść z nami inni, gotow i ziomkowie nasi. Poczem mieliśmy się udać na Podole, w esprzeć p o ­ w stanie Kołyski, a w miarę naszego pow o­

dzenia zamierzałem pow rócić, zebrać moich strzelców pieszych i osadzić nimi niedo­

stępne m iejsca w lasach między R o m a ­ n o w e m a Z w i a h l e m ; te chciałem mieć za punkt oparcia się, a jazd ą przecinać mieliśmy blizkie trakty transportow e, p ro ­ w adzące z głębi kraju do czynnej armii nieprzyjacielskiej. O ddaliliśm y się natych­

m iast od Żytomierza w prostej dyrekcyi i siebie i moich żołnierzy; wytężałem oko ze środka mojego małego obozu, bo jedna sotnia kozaków, napadająca nas z nienacka, mogła wielką rzeź sp ra­

wić, nimby się mogli moi otrzeźwić, przyjść do przy- tomości i pow siadać na konie.“

(27)

n a L u b a r , a z 18-go na 19-go w nocy, odmiennym kierunkiem, zbliżeni byliśmy do żytom ierza o dwie i pó ł mile, zaw sze je ­ dnak na praw ym brzegu T e t e r o w a ; stam tąd w kierunku U ł a n o w a , 20-go z rana, przeszliśm y dw a trakty żytomier­

skie; zwiększył się nasz oddział, a nieprzy­

jaciel miał trzy różne strony do szukania nas. K ilka dni unikać spotkan ia się z nim konieczną było potrzebą, już to dla p o ­ mnożenia sił naszych, już dla w praw ienia w dokładniejsze ruchy fro n to w e , które w marszu, ile razy pozw alało położenie, p o ­ w tarzane były. W K o r o c z e n k a c h o d e­

brałem w iadom ość, że znaczny transport re­

krutów , niewielkim pieszym konwojem p ro ­ w adzony do armii nieprzyjacielskiej, prze­

chodzić ma natychm iast przez C u d n ó w.

W otw artej pozycyi doszła mnie ta w iado­

m ość; w sią więc zakryty stanąłem , i w kilka godzin, pod sam ym Cudnow em 560 rekru­

tów uwolnionych błogosław iło nam, rozsy­

pując się w stronę lasów . O ficer konwoju, wylękły, na kolanach dziękow ał za zo sta­

wione sw oje życie, które mniej może cenił 23

(28)

od bum ażek, jakie mu kazałem powrócić.

50 karabinów z bagnetam i i tyleż z ładun ­ kami ładow nic było pierw szą naszą zd oby­

czą, a 80 czapraków nowych huzarskich, robionych w Cudnow ie, przykryło siodła naszych jeźdźców . O ddział kozaków ucierał się z m oją aryergardą i odkrył mój m arsz;

dla nieokazania więc siły małej i strony dążenia, przeszedłem w D u b i s z c z a c h n a l e w y b r z e g T e t e r o w a , w stronę leśną. Nocow aliśm y p o d F u t o r a m i Mu- r a c z y ń s k i e g o , jak wiecie, w sąsied z­

twie nieprzyjacielskiej piechoty, ale ona o nas nie wiedziała.

Z poruszeń oddziałów nieprzyjacielskich, od Żytom ierza wysłanych, poznałem , że chciały nas szukać koło m ojego domu, p o ­ łożonego w brzegach lasów , o dwie mile od Cudnow a. Z tego stan ow isk a nazajutrz o trzeciej rano poszliśm y w ciągły m arsz na Podole. B agażó w żadnych mieć nie wolno było, bryka m ocna z am unicyą i kasą, uprząż i konie dobre nie przeszkadzały nam, jakkolw iek złe, przebyw ać drogi. Ju ż m ia­

łem niemiłą w iadom ość, że generał Kołysko,

(29)

po znacznej stracie p o d D a s z o w e f f l , zbliżał się nad rzekę B u g podolski ku J a- n o w o w i, ale oraz w kilka godzin jeden z moich wysłanych doniósł mi, że szw a­

drony jenerała, mężnie starłszy się z nie­

przyjacielem, miały w niewoli generała m o­

skiew skiego i działa. O ddział nasz rach o­

w ał już przeszło dw ieście koni, podzielony był, jak wiecie, na dw a szw ad ro n y ; szyk bow iem bojow y był w jeden szereg, dla łatw iejszych poruszeń, i dla łatw iejszego użycia każdego grotu.

Nie pretendujm y, koledzy, żeby szyk je- dnoszeregow y m ógł być naśladow any przez kaw aleryę, że nam jednak był on właściwy, czas późniejszy miał w as o tem przekonać ; a ja, służąc ciągle dawniej u ułanów , w s a ­ mem uderzeniu na front nieprzyjacielski nigdy nie widziałem dobrze zachow anych dw óch szeregów ; staw ały się one jednym w tenczas, kiedy ułani uderzali odw ażnie w front wytrzym ujący, nigdy inaczej w ten­

czas, kiedy złam any pierzchał przeciw nik;

w nieśmiałem zaś uderzeniu na front nie­

przyjacielski, nieraz z dw óch robiło się trzy, 25

(30)

i więcej szeregów , a groty lanc te tylko były czynne, te sw oją robiły pow inność, które mężniejszem ramieniem niesione były w pierszym szeregu, a zatem w jednym . W szyku zwyczajnym, dw uszeregow ym , dość je s t, ażeby pierw szy szereg pierzchnął, a w tenczas, choćbyśm y przypuścili, że drugi nie chciał go naśladow ać, to nie możemy w ym agać po nim, żeby m ógł zach ow ać p o ­ rządek i w strzym ać nieprzyjaciela, kiedy już był roztrącony i popchnięty przez sw o­

ich. T e uw agi i w iara w w aszą odw agę doradziły mi w jednym szeregu mieć szyk bojow y ; mieliśmy front dłuższy i łatw iej­

szy do w ykonania poruszeń, a w razie p o ­ trzeby wolałem w odstępie pluton za plu­

tonem postaw ić, żeby się w spierały, jak ściskać szeregi i odebrać sp o so b n o ść dru­

giemu szeregow i użycia sw oich grotów . Mieliście zaw sze rozrachow ane plutony na dw óch, trzech, i sekcye czyli pólplu- tony, żeby można było rotam i, trójkam i lub półplutonam i, w m iarę m iejscow ości, m aszerow ać.

W U ł a n o w i e dla przecięcia komuni-

(31)

jkacyi zabran a była poczta. Konie pocztow e, niezdatne pod jeźdźców , użyto do wiezie­

nia karabinów , których przybyw ało na każ- ,dej praw ie mili, gdyż często aw an gard a nasza albo małe poboczne patrole zn ajdo­

wały po kilku przechodzących m aruderów m oskiew skich i rozbrajały. W łaściciel koni pocztow ych ocenił je sam , dostał kwit, i dziew ięćdziesiąt rubli srebrnych kazałem mu z kasy wypłacić. W tem miejscu p la­

ców ka przyjęła kuryera z papieram i, mię­

dzy któremi znalazłem rap o rt generała R otta do sw ego C ara, opisujący bitwę daszow - sk ą z pow staniem K o ły sk i; donosił on mię­

dzy innem i: że oficer charkow skiego pułku zabił Izydora So b ań sk iego, który jednak miał później udział w walecznych szere-

I

gach naszego w ojsk a i d o tąd żyje. W dru­

giej ekspedycyi, do generał-gubernatora Le- w aszow a, znalazłem tenże sam raport w ko-

I

pii, ale już zw ycięstw a te nierównie w niej zwiększone b y ły ; wiedziałem, że to będzie w kursoryi, jak wiele innych fałszów , i nie dziwiłem się, że szef sztabu pośw iadczył w ierność kopii. Wiele różnych raportów

27

(32)

mniej znaczących spłonęło, i rozgrzew ało nasze kociołki, a 800 rubli wiezionych stało się w łasnością naszych jeźdźców .

O ddział znaczny kozaków przez T r o s z ­ c z ę , a strzelcy konni z działami od B e r ­ d y c z o w a ruszyli przeciw ko nam, ż y to ­ mierskie zaś kom endy błądziły za nami, a my w tym czasie zyskaliśmy dw a marsze.

R o tt z pod C h m i e l n i k a ciągnął na L a ­ t y c z ó w, my między Chmielnikiem a J a ­ n o w e m przeszliśmy na praw y brzeg B u g u i stanęliśm y na w ysokości L i t y n a w dy­

rekcyi K s a w e r ó w k i , sk ąd lewem skrzy­

dłem korpusu R o tta jednym forsow nym m arszem zamierzałem d o stać się do Koły- łyski. Tam , kiedy w ysłannicy moi dają mi do kładn ą w iadom ość, koło dw unastej w p o ­ łudnie, o ruchach R otta i Kołyski, wiedzia­

łem, że ostatni ma kierunek na S o ł o d - k o w c e ; wiedziałem także, że od P r o- s k u r o w a na S t a r y K o n s t a t y n ó w , Z a s ł a w, O s t r ó g , Ł u c k w yciągnięta była linia nieprzyjacielska, łatw o w ięc w no­

siłem, że K ołysko nie zechce wzdłuż linii i granicy austryackiej zmieniać dyrekcyi,

(33)

ale raczej uda się do Galicyi. G enerał Szczu­

cki, jeniec uwolniony od Kołyski, o d p o ­ czyw ał tej nocy z batalionem piechoty, k tóra, rozebrana, sp a ła o ośm set sążni od n a s ; mogłem g o na nowo mieć jeńcem z k o ­ rzyścią nad piechotą znużoną i śpiącą, w szystko już było do tego przygotow ane, kiedy, stosując się do ruchów naszych braci pod K ołyską, nie należało nam w przęgać się w tej okolicy w bitw ę. Zwołałem więc was. O św iadczyłem : że zdaje się, iż K o­

łysko zmierza ku Galicyi, w tem położeniu pom ocy mu nie zaniesiemy. Puśćm y się za­

tem zuchw alszą ale nadziei dro gą, puśćm y się tam, gdzie nie będzie Chruścikow ski n akazyw ać i odw oływ ać pow stań, ab y nas w nieporozumienie w praw iał, rozryw ał na cząstki, nie m ające w iadom ości o sobie, i na pastw ę w rogom naszym, pod w ro­

tam i dom ów naszych, z o sta w ia ł; idźmy do K ró le stw a! Nie taiłem wam niebezpie­

czeństw i trudów , jak ie przebyć mieliśmy, ow szem , pam iętacie zapew ne, żem m ó w ił:

połow a w iększa n as zginąć może, ale re ­ szta stanie w szeregach w ojska n arodo­

29

(34)

w ego, ażeby dała znać tym walecznym za­

stępom , że nasze prow incye jedno z niemi czują, jedno m y ślą; niech się dow iedzą, że nięma nikogo, ktoby nas razem wezwał, prow adził, czas i drogę w s k a z a ł; niech się dow iedzą o tem smutnem naszem położe­

niu, i niech pow iedzą nam, czy je st tam dla nas litość ? czy są tam tacy, którzyby chcieli po nas godniejszych ofiar nad te, które dotąd w róg z n as sobie w ybiera ?

N oc była, w iatr przez księżyc pędził chmury, św iatło m igało, zakurzone lica w a­

sze chw ytałem tylko wzrokiem, ale dość widziałem, żebym w as poznał. T ak widzi ojciec w ciemną noc i dżdżystą, przy błysku piorunu, dzieci, które prow adzi, i poznaje znajom e mu ry sy ; tak ja w as poznałem, poznałem , że chcecie tego, czego ja chcę, a w krótce gło sy pow tórzyły, com w id zia ł:

idźmy !

Zwróciłem m arsz ku W i n n i c y , aby tem poruszeniem nie dać poznać nieprzyjacie­

lowi strony, w którą praw dziw ie zmierza­

łem, i żeby się uniósł w stronę przeciw ną, i tak było. R o tt rozumiał zapew ne, że my,

(35)

z daleka go oskrzydlając, do Galicyi d ą­

żyć m amy, bo w ysłał kaw aleryę z działami na B a r , która szybko ten punkt u b ie g a ła ; a my, w zmienionym przykro :) kierunku, w trzydziestu czterech godzinach przez B u g przepraw iw szy się, stanęliśm y w J a n o w i e , o jeden wielki m arsz od R otta, dalej je sz­

cze od Baru, gu b iąc zarazem na naszej le­

wej stronie oddziały kozaków i strzelców, które n as w przód ścigały o trzy wielkie mile. O ddziały te, w nosząc widać, że na środek korpusu R o tta wpędziły nas, a tem sam em dopełniły sw oich pow inności, sp o ­ czywały.

O ddział nasz zwiększył się o jeden plu­

ton. Każdem u przybyw ającem u ochotnikowi w ystaw iałem w o b ec frontu w ażność n a­

szego pośw ięcenia się, trudy, które prze­

ciążać m ogą siły człowieka, i niebezpie­

czeństw o, w śród k tórego ży liśm y; a tego tylko przyjm ow ałem do naszych szeregów , który się takiemi uw agam i nie odstręczał.

Cześć naszym w spółziom k om ! nie potra- T. j. pod kątem ostrym.

31

(36)

fiłem przerazić żadnego szczerością obrazu n aszego położenia. Pam iętacie zapew ne jeźdźca w o k u larac h ; on jeden prosił o u- wolnienie, więc je dostał.

O gólny mój zam iar w idzieliście; kom en­

dantom szw adronów w skazałem głów niej­

sze punkta m ojego dążenia, i zastępstw o po sobie przeznaczyłem w razie, gdybym poległ.

Z Jan o w a przed wym arszem wysłałem trzech z osob n a żydów bez w yboru, dając każdem u pieniądze, aby w C h m i e l n i k u zamówili furaż i żyw ność, choćby n ajdroż­

szą ceną ; polecenie to odebrali w obec­

ności wielu, śpieszyli zarobić na cenie i słu­

żyli nam dobrze, zaw ożąc w iadom ość do Chmielnika, że my tam idziemy, kiedy po p o p asie jednym m arszem stanęliśm y w K r a ­ s n o p o 1 u.

Pierw szą bitwę życzyłem sobie mieć z nie­

zbyt w iększą od naszej siłą, żeby niezaw o­

dną odnieść korzyść, i stopniam i w as oswoić.

Unikaliśmy więc siły wielkiej, ale p o stan o ­ wiliśmy raczej zginąć naraz wszyscy, jak przed najw iększą naw et uciekać. 27-ego,

(37)

przeszedłszy K rasnopol, popasaliśm y konie i sam i skromnym obozow ym obiadem p o ­ silaliśmy się; tam odebrałem w iadom ość od moich w ysłanników , że dw a oddziały nieprzyjaciół idą ku n a m : jeden, z praw ej naszej strony i z tyłu, miał przybyć przez K r a s n o p o l , a drugi, z przodu, przez M o ł o c z k i . N a lewo były błota, a na praw o bagn ista rzeczka; poznałem się na prędce z naszem położeniem, i zaledw ie po ukończonym po pasie kazałem siąść na koń i być w pogotow iu, kiedy w edety nasze za K rasnopolem stojące, które już miały rozkaz w ejść na m iejsca, przez w ystrzały ostrzegły nas o zbliżeniu się nieprzyjaciela.

W ychodziliście w porządku w równiny, ja obserw ow ałem nadchodzących przeciw ni­

ków . Widziałem oddział piechoty nie m oc­

niejszy nad pół batalionu i 40 kozaków , w chodzących do K rasnopola. W ysłałem podoficera z kilku ludźmi spatrolow ać M o­

łoczki, wieś, przez k tórą była d ro g a n a­

szego dążenia konieczna i dla przeszkód wzm iankowanych, jedyna. W krótce po w ró­

cił podoficer i raportow ał, że piech ota stoi

3 33

(38)

p o d tą w sią; zatrzymałem w as frontem do K rasn opola, żeby nie ośmielić stam tąd id ą­

cego przeciw nika; zatrzym ał się i on na w idok nas. A w tenczas, od stępu jąc w schody pół szw adronam i, zbliżaliśmy się ku Mo- łoczkom , od których chciałem odciągn ąć drugi oddział M oskali, gdyż chciałem, żeby w yszedł w otw arte pole. Jak o ż dostrzegłem , że d ro g ą w ysadzoną posuw ał się ku nam ; dla drzew dużych i fo s wzdłuż drogi, nie m ogąc g o frontem szw adronow ym atak o ­ wać, kazałem z obydw óch stron drogi po trzy plutony ustaw ić, a dw a plutony sta ­ nęły w alejach. Pow tórzyłem przestrogę, że w tenczas tylko atak jazd y jest dobry, jest skuteczny, kiedy się całym pędem k o­

nia wytęża. Plutony po bokach drogi u sta ­ wione, pod rozkazami kom endantów szw a­

dronow ych, miały odciąć nieprzyjaciela od wsi i zwróciwszy, z tyłu uderzyć; z dw om a zaś pluto n am i, Sew eryn a Pilchow skiego i M ichała C zajk o w sk iego, postanow iłem środkiem atakow ać od czoła. W tym p o ­ rządku zbliżaliście się ku niemu, kiedy uj­

rzałem, że się w czw orobok zwinął i sta ­

(39)

n ął; od 150 kroków kazano wam iść kłu­

sem, a od 80 usłyszeliście gw iżdżące kule;

„puszczaj cu g le !" zaw ołałem , i zabrzmiały pierw szy raz słow a „ S ł a w a B o g u ! " a k o ­ nie nasze całą siłą pędu w niosły nas w sze­

regi niewolników. P a d a ją ! krzyczą p a rd o n ! Pierw szy, który o życie prosił, utracił je od w łasnego kom en dan ta; w yrw ał mu z rąk waleczny kapitan karabin, przebił pardonu w ołającego żołdaka i zaw ołał: „B agnetam i, dzieci, k łuć!" (Sztyk am i rebiata!), ale późno już było, szeregi roztrącone konały na zę­

bach naszych bron; kapitan jedn ak nie przestaw ał być mężnym; chybił celu jeg o bagn et, bo suknie tylko na piersiach moich przeszył, a szóstą zad ając ranę konikowi mojemu, już nie miał w ręku b agn eta, bo już życia nie miał. Kilka strzałów i zębów bronow ych utonęło razem w jeg o łonie, pad ł godzien pamięci, gdyby godniejszej sw ojego m ęstw a bronił spraw y. P am ięta­

cie, koledzy, że kolum na ta m ała podpły­

nęła p o so k ą; litość by od w racała niewinne oczy w asze od tego w idoku, a uszy prze­

niosłyby szybko do serc waszych błagania,

(40)

ale młode oczy w asze w idziały dużo łez, a uszy słyszały jęki waszych rodzin, które w yciskało bożyszcze tej tłuszczy. Pam ięta­

cie, jak bracia nasi ścisnęli ich i z czw oro­

boku w piram idę zrzucili. Pam iętacie, kiedy jeźdźce płochliwszych koni pieszo deptali po głow ach i siłą obydw óch rąk wtłaczali gro ty po drzew ca w sw oje ofiary.

Kazałem doboszom bić odbój „d o nogi b ro ń !“ , żeby drugi oddział, blizko stojący, w K rasnopolu, słyszał ten apel. O bydw a te oddziały były imienia Księcia Weling- tona. Rozw leczono nakoniec kupę i na jej dnie znaleziono oficera, który klęcząc p ro ­ sił życia; zostaw iono mu je tem chętniej, że utrzym yw ał: „Z a Ojczyznę m oją całą krew m oją oddam , ale w y z carem naszym wojnę m acie". D ogodziło się temu młodemu oficerow i, bo tak na dnie w cudzej krwi zachow ał się, że swojej ani kropli nie u ro­

nił. Płaszcz mój okrył przem okłe jeg o r a ­ miona, jednym chlebem żył z nami, a po kilku m arszach uwolnionym został. S tan ę ­ liście potem w kolumnę plutonow ą, a ja drugiego w yglądałem oddziału nieprzyja­

(41)

cielskiego, kiedy nadbiegł i doniósł p o d ­ oficer plutonu asekuracyjn ego przy koniach podw odow ych, kasie i broni, że oddział ten nie wychodzi z K rasn opola, i po o d ­ boju w bębny, słysząc, że broń złożona, o b sad za stodoły, a kozacy na w idok ataku unieśli się w stronę, z której przyszli. Nie naszą w ięc rzeczą było atak ow ać ich w ta- kiem położeniu, a nadto nam ubiedz nale­

żało szybko w ysokość Cudnow a, o sad zo ­ nego piechotą i działami, w ysokość Z a- s ł a w i a i Ż y t o m i e r z a , i stać się w cze­

śnie panam i drogi wielkiej, z N o w o g r ó d - W o ł y ń s k a do O s t r o w a prow adzącej, żebyśm y nie byli przymuszeni trzym ać się p raw ego brzegu S ł u c z y , strony bagnistej i coraz odleglejszej od naszego dążenia. C o prędzej zatem zebrano na wozy 230 k ara­

binów, tyleż ładow nic z ładunkam i i p ała­

szami, oraz bębny, jak o naszą zdobycz, a słow a „ S ł a w a B o g u ! “ na znak w dzię­

czności po trzykrotnie wykrzyknęliśmy.

Pam iętacie, żeśmy winni szybkości n a­

szego ataku, że tylko jeden R osołow ski od dw óch kul był ranny, bagn etam i zaś dzie­

37

(42)

więciu innych jeźdźców naszych ranionych było i szesnaście koni, między którymi k o­

nie C zajkow skiego i Pilchow skiego Sew e­

ryna po kilka ran odniosły. Zabraliśm y n a­

szych rannych, a M oskale dostali kilkadzie­

siąt złotych na w ódkę; lecz m ało było ta ­ kich, którzyby z tymi pieniędzmi mogli pow rócić do karczmy w M ołoczkach, gdyż oprócz zabitych, z całego tego oddziału, jeden oficer tylko, dobosz i trzech fronto­

wych nie byli ranni; trzech ostatnich, na usilne ich prośby, zabraliśm y z so b ą i w n a­

sze szeregi wcielili. W Wiśle dopiero mieli oni spłukać posokę, która ich płaszcze z a ­ farbow ała.

Pam iętacie, że z K rasn opola czyli Moło- czek puściliśm y się p rostą dyrekcyą na Cu- dnów , gdyż chciałem, żeby się tam na nas przygotow ano, a w nocy, przykro zmie­

niwszy m arsz nasz na Lubar, obok tego m iasta, szybką stęp ą przeszliśm y i stan ę­

liśmy nazajutrz w M i r o p o i u. Czuję ra ­ zem z wami nieprzyjemne przypomnienie posiad acza tego m iasteczka i nie odnaw iał­

bym żalu naszego, ale kiedy pow innością

(43)

jest hołd cnocie narodow ej składać, w y­

stępkiem byłoby pokryć milczeniem zb ro ­ dnię, popełnioną w spraw ie Ojczyzny. Pan M iropola ośw iadczył kilku naszym kolegom , że, chcąc mieć oczyszczone sw oje d o b ra z buntow ników, daje natychm iast znać M o­

skalom o nas. O calenie sw oje winien on przykładnem u porządkow i, jaki zachow y­

w aliście; porzuciliście go w jeg o domu, a przy raporcie żądaliście odemnie u k ara­

nia. Pogardźm y, mówiłem, szpiegiem m o­

skiew skim ; w szakże roty, którym on usłu­

guje, cała p o tę g a tyrana nie przeraża nas, a cóż jeden potw ór, wylęgły na tej ziemi, może nas zajm o w ać? niech żyje owszem, jak zły P olak z obciążonem sumieniem, niech służy naszemu ciemiężcy, niech czeka od niego orderu, tej cechy hańby i u p o ­ dlenia w teraźniejszym czasie.

P o po pasie koni i ugotow aniu jedzenia, udaliśm y się w dalszy marsz, trzym ając się jeszcze praw ej strony Słuczy. W pięć g o ­ dzin po nas, pan M iropola miał już u sie­

bie żąd an ego generała m oskiew skiego, k tó ­ remu wystaw ił sw oje doniesienie, jak o nowy 39

(44)

dow ód wierności, a później w kilka ty g o ­ dni tłum aczył się przed naszymi ziomkami, że nas miał za kozaków Dońskich, bo p o ­ dług niego n adto mieliśmy być porządni na pow stanie. Ale, tłum acząc się, zapom niał zapew ne dodać, że widział pom iędzy nami sąsiad ó w swoich, znajomych i mówił z nimi, widział O m iecińskiego, C zajkow skiego, Pil- chowskich, Szaszkiew icza i wielu innych.

W przechodzie, z a U l c h ą , konwój ar­

m at i moździerzy kościelnych rozbrojono, a kilka w ozów tych narzędzi, zagrabionych z przed dom ów Bożych, zatopiono w S ł u - c z y. D rugiego dnia po wyjściu z M iropola, po d B aran ów ką przeszliśmy na lewy brzeg Słuczy. Prom i m osty kazałem poniszczyć, ażeby oddziałow i, sprow adzonem u przez p an a M iropola, utrudnić przejście. O pięć­

set sążni za B a r a n ó w k ą go tow ano jeść i pasion o konie; wiedziałem, że nieprzyja­

ciel, który ku nam w czasie noclegu nie śm iał się zbliżyć, stan ął na praw ym brzegu Słuczy; p o p as nasz kończyliśm y spokojnie, gdyż byłem pewny, że prom ów nie może sprow adzić, chyba za sześć godzin, albo

(45)

musi krążyć na R o g a c z e w. W marszu przed wieczorem uw iadom iony byłem, że część M oskali przepraw iła się do Baranów ki i rab o w ała dom szanow nego obyw atela Mejzera, ale godziny miałem porachow ane.

Mówiłem już, że trakt wielki z N ow ogród- W ołyńska przejść nam trzeba było, nim zajęty zostanie; nie m ogłem więc pom ścić się nad zbójcam i, nie mogłem pom ocy po d ać ziom­

kowi. 30-go m aja przebyliśm y w spom niany trakt w ielk i, uprzedziliśm y M oskali od O s t r o g a ruszonych i w n agrodę szyb­

kich kilku m arszów zabraliśm y prow adzony do armii transport prochów i różnych p o ­ cisków , 49 wozów, z których dw ie beczki tylko prochu kazałem zostaw ić, resztę zaś rozbić z beczek i pak i zatopić w staw ie K i 1 k i j o w s k i m.

N a tej także drodze zabraliśm y 110 w o ­ zów nieprzyjacielskich, św ieżo w ypraw io­

nych z N ow ogród-W ołyńska do głównej armii z żyw nością i ow sem ; konie p o cią­

gow e z wozów, których było 231, zdatniej­

sze kazałem zabrać w szeregi, na miejsce odsednionych i rannych; ow ies, krupy i su­

41

(46)

chary, oraz wozy kute na części rozrzucano i rozdaw ano w m arszu m ieszkańcom tej okolicy. W chodząc w leśną pozycyę, pole­

ciłem zatrzym ać 20 w ozów z ow sem i kilka wziąć pod broń zdobytą i rannych. W naj­

porządniejszym korpusie wozy w czasie w ojny opóźniają m arsz, a często stają się zgubn ą zaw ad ą; dlatego, chociaż kazałem aryergardzie zasłaniać nasze, ale byliśmy zaw sze od nich naprzód o ośm set sążni.

Ranni tylko, oraz broń z am unicyą i k asą ciągnęli zaraz za kolumną, bo ta strata byłaby dla n as in te re su jącąJ). O d tego punktu m arsz nasz zaczął być nie tak n a­

gły, i mniej bezsenne noce, żebyście n a­

brali nowych sił na nowe i wielkie jeszcze trudy. Ł u c k był dosyć na lewo, żeby nam m ógł grozić.

W chodziliśmy w w idła dw óch rzek; na praw o była S ł u c z , a na lewo H o r y ń . Tem niebezpiecznem przejściem chciałem zw rócić uw agę generał-gubernatora Lew a- szow a, że zamierzam udać się na praw o

]) T. j.: nie byłaby dla nas obojętną.

(47)

r

ku O w r u c z o w i , gdzie miało być p o ­ w stanie ; z drogi tej także na wszelki przy­

padek d o stać się nam m ożna było do Li­

twy, gdzie wiedziałem z pew nością, że p o ­ w stan ia działały.

31-go m aja weszliśmy do M i ę d z y r z e ­ c z a ; okrzyki radosne pow itały n as; były tam szkoły Pijarów , zastaliśm y młodzież naszą, nadzieję kraju, nadzieję Polski. W kilka minut każde drzewce naszych lanc ściskały m łode dłonie, niezdolne jeszcze grubości ich okrążyć; ognisty wzrok tonął w n a­

szym wzroku i rzeźwił uczucia pracą s f a ­ tygow ane. K ażdy nasz koń widział przy sobie now ego jeźdźca, który zaledw ie k o ­ niec grzyw y z pyłu m ógł mu oczyszcić.

„Pójdziem y z w a m i!" zaw ołali wszystkich klas uczniowie, a gło s ten bez w ątpienia słyszeliście całą m ocą dusz w aszych. Z w o­

łałem ich do po rządk u ; starszych przezna­

czyłem w szeregi, w które z uniesieniem i pychą w stąpili, a m łodszym radziłem cze­

kać, aż ich wiek uzdolni. Słyszeliście k a­

żdego, jak rachow ał sw oje lata, a rachu­

nek ten nie z wiekiem, ale z m iłością O j­

43

(48)

czyzny był zgodny. Stajn ia Steck iego nie była zam knięta i razem ze służbą dw oru tego znakom itego P olaka, poszła pow ięk­

szyć liczbę naszą. Trzeci szw adron był d o ­ pełniony, a my po odpoczynku ciągnęliśmy dalej. O ficerow i aryergardy poleciłem, żeby z w szelką grzecznością nie pozw alał małym naszym ochotnikom iść za kolumną, ale uprzedzali oni nas i przy drodze zastaw a­

liśmy zadyszane dzieci z płaczem i prośbą, ab y je zabrać. Nie było ani dość silnych, ani dość przerażających u w a g , któreby w szystkich zw róciły; niektórzy z nich za­

trzymali się i bez w iadom ości mojej po- obsiadali wozy, ze zdobytym furażem idące.

N a drugi dzień szw adrony w tym samym porządku przechodziły przez B e r e ź n o , jak wyszły z M iędzyrzecza, a pod w sią T y s z y c ą , o milę za Bereźnem , oficer prow adzący aryergardę raportow ał mi, że kaw alerya rosyjska zbliża się za nami tąż sam ą dro gą, i że on po małym odporze, podług instrukcyi, opuścił w ozy z furażem, a zasłonił konie podw odow e, rannych, kasę i broń. Pozycya była leśna. A w an gard a

(49)

nasza wchodziła do wsi Tyszycy, za którą w idać było pole, a na praw o rzekę Słucz;

rozkaz mieliście iść kłusem, żeby wcześnie postaw ić się można było. W ychodząc ze wsi, widziałem zaraz za nią fosę, na praw o w brzeg Słuczy w kopaną, a na lewo w yciągniętą w głąb la su ; m ostem przez nią przechodziliśmy, przypatrzyłem się jej i chciałem z niej skorzystać. O sto kroków za tą przepraw ą uform ow aliście odw rotnie front ku w s i; trzeci szw adron odebrał roz­

kaz uform ow ać się przy drodze za dw om a pierwszymi, o trzysta kroków z tyłu i na praw o pod lasem , który za niewielkim k w a­

dratem pola znowu się zaczynał, już to dla asekurow ania nas, a równie dlatego był op arty o las, żeby nieprzyjaciel nie m ógł sił naszych ocenić. Za tym szw adronem stała kasa, ranni i b ro ń ; my dw om a szw a­

dronam i pierwszymi uszliśmy jeszcze ku fo ­ sie kroków dw adzieścia, usuw ając front w lewo, żeby jego lewe skrzydło oprzeć o rzekę. T ak przygotow ani, widzieliśmy kłusem zbliżających się nieprzyjaciół; w y­

chodzili oni ze wsi i między w sią a fosą 45

(50)

form ow ali się do frontu. Były to dw a szw adrony stzelców konnych D erbskich pod kom endą pułkow nika Petersa. O ficer ten, sto jąc na m oście w interwalu sw ojego dy- wizyonu, kazał rozpocząć ogień k arabi­

nowy, nie m ając przeciw sobie ani jedn ego strzału, gdyż chciałem go ośmielić przez to do przepraw ienia się przez fosę. Trw ał ogień, pam iętacie, ciągły; broń, drżącą ręką niewolnika kierow ana, o ośm dziesiąt k ro­

ków nie niosła nam szko dy; lulki nasze d o ­ palaliśm y, a P eters jeszcze nie śmiał przejść fo sy ; trzeba go więc było sprow adzić na jed n ą z nami stronę, i dlatego kazałem kłusem szw adronow i drugiem u M ichała G rudzińskiego zajść plutonam i w około, aby rozumiał, że zaczynamy rejteradę. J a ­ koż w tym samym momencię usłyszeliście m oskiew skie „h u rra !“, a m ostem i wązkiemi kilku ścieżkami przeprawili się M oskale i staw ali do frontu. Czekaliśm y, aż się prze­

praw ią w szyscy; „h u rra" trw ało, szw adron drugi galopem plutonami do frontu p o ­ wrócił, las pow tórzył nasze „ S ł a w a B o - g u !“ , ucichło „h u rra", a lance nasze już

(51)

tłoczyły w rogów w fosę. „R atujcie się dzieci!" (Spasajtieś rebiata!) zakom endero­

w ał Peters, przebił się na m ost przez swój front ciśniony i ucieczką ocalał. O fiary nie­

woli jedne zaległy fosę i pola Tyszycy, kilkunastu w głębi Słuczy wieczne znalazło schronienie, 48 z dw om a szw adronow ym i w achm istrzam i w niewoli naszej było, a ofi­

cerow ie za pom ocą sw oich koni wiernie P etersa spełnili komendę, oprócz jednego k apitan a zabitego. Nic łatw iejszego nie było, jak ścigając m ałą resztę, z przestra­

chem uciekającą w lasach, pobić albo za­

brać w niewolę i w każdym innym czasie opuszczać tak ą sp o so b n o ść byłoby nieroz­

tropnością, występkiem byłoby kom endanta;

ale my, goniąc za wylękłym Petersem , co­

fnęlibyśm y nasz marsz, zam iast g o konty­

n uow ać; z miłych pól Wołynia, zalanych wrogiem , wydrzeć się nam potrzeba było, a nie szukać w sam ych naw et zwycięstw ach korzyści. Rozrządzenie Chruścikow skiego w takim nas stanie postaw iło. G oniony był jednak P eters kilkaset sążni za wieś, i cały praw ie furaż dostał się nam napow rót.

(52)

Pam iętacie, koledzy! że na odbitych w o ­ zach znaleźliśmy pow iązanych młodych n a­

szych ochotników Międzyrzeckich, których om ijając, P eters w sw ojej ucieczce w takim stanie dopuścił rąbać, a może i sam r ą b a ł;

bo żołnierz, który na placu lęka się zajrzeć w oczy sw ojem u przeciwnikowi, bezbron­

nemu nie przebacza i na bezbronnym bez strachu w yw iera całą sw ą srogość, bo in­

nych laurów nie godzien. Prócz o d eb ra­

nych z jeg o mocy sześciu, zabrał on jeszcze goniących za nami dziesięcioro dzieci, cnotą tylko i chęcią dojrzałych, oraz podoficera Porczyńskiego z dw om a ludźmi, któremu pozw olono było na m oment zostać w Be- reźnem. Pam iętacie dw óch młodych stu ­ d en tó w ? G oniąc M oskali, zastaliśm y ich we wsi, w ciasnem przejściu, między b u ­ dynkiem a cm entarzem ; tam oni, z wozów zsiadłszy, bronili się M oskalom , kilku z k a­

rabinów sw oich ranili; nakoniec jeden z nich ranny, a drugi obok sw ojego tow arzysza sp ał snem wiecznym, snem cnoty i miłości O jczyzny; przeniesiony za ścianę, pod którą w alczył i krw ią sw oją oblał, spoczyw a pod

(53)

nią, pałaszam i zagrzebany. Było jeszcze z naszej strony pałaszem rannych sześciu (jeźdźców) i (oficer) A d o lf Pilchow ski. Tam pod Stanisław em Duninem, kom endantem pierw szego szw adronu, pad ł także koń od kuli. 78 koni, 120 karabinów , kilkadziesiąt pałaszy i pistoletów było naszą zdobyczą.

P eters, tłum acząc się ze sw ojej straty i ucieczki, rozniósł w iadom ość, że n as zn a­

lazł dziesięć tysięcy, i tem na później usłu­

żył nam bardzo.

Przez Ł u c k , T o r c z y n , W ł o d z i ­ m i e r z , K o r y t n i c ę, L u b o ml , O p a 1 in i W ł o d a w ę , wzdłuż B ugu, w yciągnięta była linia nieprzyjacielska. K o w e l , naj­

bliżej na naszej lewej stronie położony, osadzony był działami i piech otą; doch o­

dziliśmy do D ą b r o w i c y ; punkta p o ło ­ żenia w ojska nad Bugiem już mi dobrze były w iadom e. Widziałem, że przejście do K rólestw a jest trudne, ale niepodobnem nie było, boście wy mężni byli!

W ysłani moi do D ąbrow icy donieśli mi, że P etersa w iadom ość o naszej sile doszła do K ow la. C hcąc zatem z niej korzystać,

4 49

(54)

po spoczynku przez 24 godzin i rozgłosze­

niu, że składam y aw an gardę tylko p o w sta­

nia, przeszliśm y na lewy brzeg H o r y n i a ; przez Bereźnicę, W ł o d z i m i e r z e c by­

liśmy w R a f a ł ó w c e , gdzie z rozbitego pow stan ia O lizara przybyło nam kilku kon­

nych i 80 pieszych ludzi; ostatni zaraz byli uzbrojeni. Tam przepraw iliśm y się na lewy brzeg S t y r u , zanosząc w iadom ość, że z a ­ mierzamy zdobyw ać Kowel. Niewolników kazałem Styrem spław ić do P i ń s k a , żeby umniejszyć sobie ciężaru, a zarazem o d d a­

lić w stronę przeciwną, gdzieby ich zezna­

nie o siłach naszych nie było nam szkodliwe.

Jed en zasiedatel, szpieg z p o d Lityna prow adzony, z ogolon ą gło w ą pow rócił do dom u; drugi, ujęty na rabunku dom u obyw atelskiego z sw oim pisarzem , po o d ­ bytym sądzie, zostali na gałęzi.

K oło H u l e w i c z dow iedziałem się, że siła zbrojna K ow elska zdjęła mosty, b ary ­ kaduje ulice i o sad za wyższe m iejsca za m iastem działami. T akie przygotow an ia dw óch tysięcy blizko nieprzyjaciół zap ew ­ niały mnie, że się oszukują mniemaniem

(55)

0 naszej sile, a z tego w nosiłem razem, że w ezw ą n a pom oc w ojska nad Bugiem sto ­ jące i odsłonią mi granicę. W olnym m ar­

szem przebyw aliśm y przestrzeń ku Kowlowi, .i^by mu dać czas skom unikow ania się 1 w ciągnięcia w ruch w ojska. T u r j e mię­

dzy K o w l e m a N i e s u c h o j e ż a m i przebyliśm y; w ostatniem miasteczku za­

brać kazałem po cztę; kuryer z depeszam i D ybicza dostał się w ręce naszej aw an ­ gardy. Za T urją zaczęliśmy robić półkole koło Kow la, utrzym ując ciągle M oskala w uprzedzeniu, że mamy zam iar uderzyć na niego. O debraw szy zaś w iadom ość, że w ojska z nad granicy ruszyły już i są w marszu, zmieniłem przykro na praw o naszą dyrekcyę; rozminęliśmy się z jedn ą kolum ną, o kilkaset sążni pod M a c i ej o- w e m , przeszliśmy koło niej bez drogi ze spuszczonem i na dół chorągiew kam i. Prze­

chodziliśmy pod L u b o m i, m ając go na lewo ’), skąd kilku godzinam i w przód wy-

Ł) (Z opowiadania K. Różyckiego) „Chciałem omi­

nąć L u b om i; byłem pewny, że tam stał kilkotysięczny 51 4*

(56)

ciągnął nieprzyjaciel, na w ezw anie pom ocy.

W Lubom lu były b agaże wojenne, ale nie mieliśmy czasu do stracenia, zmieniliśmy jeszcze raz kierunek na lewo za Lubomlem, ominęli M oskali, ciągnących z O p a l i n a , i szw adrony huzarów, rozstaw ione między J e z i o r a m i S z a c k i e m i , a szybkim m arszem o ćwierć mili niżej D o r o h u s k a nad Bugiem , we wsi P r z e w o z a c h , sta ­ nęliśmy.

Zastaliśm y tam g a la ry ; szw adrony stały nad brzegiem, piechota ustaw iona była w ulicy, a w edety zajęły odległe dość w zgórki, żeby wcześnie m ogły ostrzedz nas

garnizon, opatrzony działami. Wziąłem przewodnika i naznaczywszy mu punkt, gdzie nas miał doprowa­

dzić, udałem się na całą noc szybkim marszem. Lecz jakież było moje zdziwienie, kiedy nad samem ra­

nem znajduję się pod miasteczkiem, które chciałem wyminąć! Przypuszczałem zdradę ze strony prze­

wodnika i miałem dać rozkaz ukarania go śmiercią, kiedy w jego płaczu, zaklinaniu się, poczułem taki akcent prawdy, iż przekonałem się, że był niewinny i że zmylił się tylko. Zobaczywszy kilku żołnierzy moskiewskich koszących trawę, kazałem ich pojmać, i dowiedziałem się, że w Lubomlu nie było nikogo,

(57)

o nieprzyjacielu, który m ógł się zwrócić z drogi ku Kow low i; ale my, przez całą noc forsow ny zrobiw szy marsz, i do pierw ­ szej po południu w przeciw ną z nim idąc stronę, oddaliliśm y się od siebie wzajemnie.

Spokojn ie zatem pierw szy szw adron prze­

szedł B u g w pław , a tym czasem ustaw iono galary w poprzek rzeki i drugie dw a szw a­

drony, wozy z bronią, rannymi, k asą i pie­

chota przez nie przeszły.

N ow a rado ść zabłysła na waszych czo­

łach, dłonie na now o ściskały się w zaje­

mnie, a okrzyki w esołe rozlegały się po równinach lew ego brzegu Bugu. Mnież

że poprzedniego dnia cały garnizon szybko wyru­

szył, aby na mnie tam właśnie czekać, którędy mia­

łem przechodzić. Tak omyłce poczciwego przew o­

dnika winienem ocalenie oddziału. Nie byłaż to wi­

doczna nad nami Boża opieka! Przemaszerowałem przez Lubomi, nie mając czasu ani niszczyć, ani za­

bierać wielkich magazynów moskiewskich. Ten marsz mój, ze zrządzenia Bożego i bez woli mojej uczy­

niony, wzbudził największą admiracyę sam ego nie­

przyjaciela, jako arcydzieło strategii. Uważano mnie za wodza najdokładniej zawiadom ionego o każdym ru­

chu przeciwnika..."

53

(58)

tylko nieczuć trzeba było tej chwili ? Jak kropla rosy nie odwilży wnętrza głazu mchem nasępionego, tak rado ść ożywić nie m ogła uczuć m oich; czytałem depesze Dy- bicza, o których wy nie w iedzieliście; nic on nie miał korzystnego w nich dla siebie, ale d o ść było przykrem, dość zasm ucają- cem dow iedzieć się, że głów n a kw atera tego generała była d o tąd w okolicy Puł­

tuska.

G alary kazałem rozprządz, z w o d ą p u ­ ścić, albo poniszczyć. Rozesłałem w oko­

lice K r a s n o s t a w u , Z a m o ś c i a i H r u ­ b i e s z o w a , dla zapew nienia się o poło­

żeniu i sile nieprzyjaciół, a dochodząc w y­

sokości C h e ł m a , w W o l i C z e r n i e - j o w s k i e j stanęliśm y na noc, sk ąd także w ysłałem kilku ludzi pod różnymi pozo­

rami, dla przejrzenia potrzebniejszych punk­

tów od strony Z am ościa; po ośm nasto- godzinnym w ypoczynku byliśmy w m ar­

szu. Zostałem uw iadom iony, że naszą drogą, przez Bug, przeszedł mały oddział huza­

rów ; kazałem go śledzić, i doniesiono mi, że zdaleka nas krążył i mijał Chełm ; w no­

(59)

siłem więc z pew nością, że o naszem przej­

ściu donosi generałow i Rydigierow i. O d e­

brałem także w iadom ość dokładną, że K r a ś n i c z y n , W o j s ł a w i c e , U c h a ­ n i e i J a r o s ł a w i c e zajęte przez korpus tegoż g e n e ra ła ; przez H r u b i e s z ó w za­

tem zo staw ała tylko d ro g a do Zam ościa, ale dalsza i łatw o być m ogła przecięta od Jarosław ie, albo też od W ł o d z i m i e r z a , przez korpus K ajżarow a. Uchanie, punkt praw ie pośredni na linii naszego dążenia, zajęte były przez sam ą kaw aleryę, a cho­

ciaż punkt ten w pół godziny m ógł być z W ojsław ic posiłkow any, obrałem g o je ­ dn ak do naszego przejścia, gdyż nie miał tyle w ąw ozów i nizin, ile H rubieszów ; d ro ga była bliższa, a nadzieja złam ania nieprzyjaciół pod bokiem naszych braci za­

chęcająca. Przew odnicy mieli rozkaz p ro ­ w adzić nas na Hrubieszów , w sam ym zaś m arszu zw róciliśm y na Uchanie. O dwie mile od Uchań uprzedziłem w a s o moim zam iarze, odebraliście potrzebne informa- cye; poniew aż zaś w nocy mieliśmy n apaść n a obóz, poczem śpiesznie trzeba się było

55

(60)

sform ow ać, żeby nowych sił uniknąć, a trę- baczów nie było, mieliście więc rozkaz, żeby po napadzie m oją kom endę „ S t ó j!“

każdy kom endant szw adronu i plutonu i każdy podoficer powtórzył, po której jeźdźce zbierać się mieli w plutony, i śpie- sznie staw ać we front szw adronow y. D ro ga od Chełm a ku Uchaniom, na którąśm y w e­

szli byli, ciągnie się lasem , a ten o kilka­

set sążni od m iasta kończy się; obóz nie­

przyjacielski stał na w zgórzu, przy drodze z Uchań do W ojsławic prow adzącej, prze­

w odnicy nasi położenia obozu dobrze nie zn ali, żeby w ciemną noc naprow adzić nas na niego mogli z pew nością, ogni zaś nie palono. Dow iedziałem się, że na brzegu lasu przy naszej drodze m ieszkał gajow y ; tego zatem, jak o sąsiad a obozu, na prze­

w odnika postanow iłem zabrać, żeby nam go w skazał; jakoż był wzięty. O kilkana­

ście sążni od mieszkania gajow ego stała w edeta nieprzyjacielska; za zbliżeniem się naszem uszła ona bez strzału do placówki, którą dostrzegłem , idąc na czele. Mieliście rozkaz, do w edet i placów ek nie strzelać, 56

(61)

żeby przez to nie ostrzedz nieprzyjaciela.

Placów ka ta była złożona z czterech tylko k o n i; dw óch naszych braci za pom ocą ję ­ zyka rosyjskiego zbliżyło się ku niej i bez strzału także z jej strony, razem z nią zniknęli w ciemności nocnej. Aeby więc nie spóźnić się po zaalarm ow aniu obozu, k tórego spodziew ałem się, kazałem wam iść kłusem, a przebyw szy m ost wązki na błotach, uform ow aliście front spiesznie i jak m ożna najciszej.

Ranni nasi, kasa, broń i konie podw o- dow e zostały przy drodze, pod zasłoną piechoty i szw adronu asekuracyjnego, dw o­

ma zaś szw adronam i poszliśm y w p aść na obóz, ale go szukać jeszcze trzeba było, gdyż wiecie, że gajow ego podoficer Wielo- byski przez nieostrożność upuścił. Nie za­

chęciło go dw ieście złotych, które mu za tę przysługę ofiarow ałem ; nikczemnie z prze­

strachu uciekł gajow y, szliśmy w ięc śpie- sznie, choć nie na pew no, ale strzałów jeszcze nie było słychać. S tan ąć zatem kazałem , a ubiegłszy kilkadziesiąt kroków , szczęściem znalazłem obóz i w tym mo-

57

(62)

mencie w padało do niego dw óch konnych z placów ki, która, uciekając przed naszymi, zbłądziła. Jeden z nich natrącił się na mnie i był cicho zsadzony z konia, a drugi zw ró­

cił się w tył i równie przyjęty został przez n aszego jeźdźca, gon iącego za nimi od lasu. Pow róciłem do w as i przepow ie­

działem , czem być mieliście później, ko­

m enderując donośnie, ażeby zw ieść nie­

przyjaciela: „Pułk naprzód, dyrekcya na praw o, g a lo p e m !", a hasło nasze „ S ł a w a B o g u !“ trw ało bez przerw y i budziło śpiących w rogów , ale budziło nie na długo, bo nowym snem usypiali; konie ich roz­

pierzchły się, nie unosząc żadnego jeźdźca, wielu na pieszo broniło się strzałam i, bo nas nie w ystarczało, żeby każdy z nich m iał przeciwnika, ale żadnego kolej nie minęła, a strzały, ćTioć gęste, lecz z prze­

rażeniem i w nocy niesione, nie zrobiły nam szkody. Pułkow nika, kom endanta tego obozu, w jeg o nam iocie aresztow an ego, kazałem pilnow ać; chciał on się ucieczką osw obodzić, i sobie winę przypisze, że strzałem w nogę i lancą w bok zatrzy-

(63)

many został; kilku oficerów przyprow a­

dzono także do tego nam iotu, ale jeden z tych nikczemnie strzelił do naszego k o ­ legi C zajkow skiego, który mu życie zo sta­

wił, i stał się przyczyną, że wszyscy sk o ­ nali na grotach , jak wielu innych, nim w to miejsce nadbiegłem . P rzebiegając obóz wzdłuż, widziałem, że za kilka minut skoń ­ czy się skutecznie nasz n apad, i kiedy na ustroniu upatryw ałem m iejsce do zebrania frontu i między potrzebą w ydania do tego stosow nej kom endy a chęcią nieopuszcze- nia choć jednej jeszcze korzystnej chwili w ahałem się, dał mi się słyszeć szczęk broni od strony U ch ań; natychm iast więc posłałem po szw adron asekuracyjny, dwom pierwszym kazałem się form ow ać, a z so bą wziąwszy ośmiu jeźdźców i starszego O sta ­ szew skiego, udałem się dla rozpoznania now o przybyw ającej siły. M ały mój o d ­ dział frontem wchodził w ulicę ogrodzoną i praw ie ją całą zajął; przypuszczałem cią­

gn ącą się kolumnę ku sobie i usłyszałem kom endę w ruskim języku: „P ułk 4 ural- ski n ap rzó d !” P o d zasłoną nocy i w ści-

59

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy wszystkiego się nauczyłem i swobodnie posługiwałem się czarami, to czarnoksiężnik znów zamienił mnie w człowieka... 1 Motywacje i przykłady dyskretnych układów dynamicz-

Rachunkowość jest tym systemem, który dostarcza informacji historycznych o dochodach i wydatkach związanych z programami (zadaniami). W odniesieniu do planowania budżetowego,

Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jąŁ w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboŻe naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się

co chwilę wydawało mi się, że odkryłem coś bardzo ważnego, lecz będę musiał z tym zostać w tej szufladce i już w niej dokonać żywota.. prawie zawsze w tym samym

f der vorübergehend Beurlaubten und Kranken) pünktlich 6 Uhr früh im Heisser Stadion (Zastrastrasse) in Sportkleidung (schwarze Turnhose, weiases Turnhemd. und Turnschuhe)

Eliade 1 jest zdania, że sens archaicznego mitu, na podstawie którego czło ­ wiek dowiadywał się, dlaczego jest tak, jak jest, polegał na wierze, iż w czasie mitycznym

Utrwalanie wiadomości dzieci na temat zwyczajów i symboliki Świąt Wielkanocnych Zachęcanie dzieci do podejmowania aktywności językowych, plastycznych, ruchowych. Otwieramy

W literaturze zagranicznej słusznie podnosi si ę, że w praktyce strategia cultural defence mo że być wykorzystywana w dobrej wierze, ale może być także nadużywana (Dundes