Warszawa, d. 20 Listopada 1892 r. T o m X I ,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszawie: ro c zn ie rs. 8
k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panow ie:
A leksandrow icz J ., D eike K „ B ickstein S., H oyer H., Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., Prauss St,, Sztolcm an J . i W róblew ski W .
„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łeg o d r u k u w szp alcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ie rw sz y r a z k o p . 7 '/ j
za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d alsze k o p . 5.
■A-dres !E3ed.eil£C3rl: IKTrafeo-wsłcie-^rzed-naieście, H>Tr SS.
N A D Ł A B Ą.
J u ż oddaw na i zewsząd słychać, że bóbr jest zwierzęciem, w ym ierającem w naszych czasach. W Anglii, której położenie wys
piarskie ułatw ia tępienie zwierząt pożytecz
nych i szkodliwych, głosy te najpierw się podnieść musiały, skoro istnienie bobra już tam w wieku X I I I do historyi należało.
W naszem piśmie różnemi czasy uw zglę
dniono j u ż prawie wszystko, co się odnosi do rozmieszczenia gieograficznego bobra w E u ro p ie. W ie d z ą tedy czytelnicy, że bóbr pospolity wcale pospolitym już nie j e s t w E uropie, że je st „białym k r u k ie m ”, n a śmierć dotego skazanym, nie wiedzą j e dnak może, że bóbr znajduje się i w Elbie i nawet w sporój stosunkowo ilości.
P ro f. F rie d ric h ogłosił niedawno na w łas
nych badaniach i szczegółowych dopytywa- niach się o partą pracę ‘), z którśj wyciąg
') M itth . d es th iirin g is c h -s a c b s . k u n d e , 1891, str. 9 1 — 101.
V e re in s f. E r d -
będzie zapewne dla czytelników zajmujący, skoro bobry nadłabskie są ostatnimi p rz e d stawicielami tego rodu w Niemczech.
Opuszczamy szczegóły rozmieszczenia bobra, jak o znane ju ż z innych artykułów Wszechświata, a podamy tylko parę słów jeszcze z historyi bobra w Niemczech. B o
bry dunajowe i wełtawskie m ają być, p o dług podręczników naukowych, jedynem i w A ustryi i Niemczech. Co się tyczy D u naju, to chyba sporadyczne zabłąkanie b o bra z salzburskiej Salcaachy miano tu na myśli, skoro już w r. 1859 jedynie pod Ul- mem się znajdowały, a ju ż i wtedy należały do rzadkości. Silnie przez praw o chronio
ne przecież nie zdołały się one w całem dorzeczu D u n a ju utrzymać; castoreum u w a żano wtedy za lek niezbędny w aptekach i płacono tam w r. 1859 za strój z jednego bobra 132, a w roku 1861 j u ż 600 złr. To świadczy o gwałtownem tępieniu bobrów, z drugiój strony ta k wysoka opłata popie
rała kłusownictwo, które radykalnie resztki kosztownego zw ierza tajemnie niszczyło.
W roku 1§67 miały też znajdować się w ca- łój B aw aryi i S alzburgu już tylko trzy oso
bniki, o których w roku 1870 ju ż tylko r u i ny ich budowli daw ały świadectwo. Zdaw -
738 W SZEC H ŚW IA T. N r 47.
na były sławne kolonije bo b ró w w lasach dóbr ks. Schwarzenberga, W ittin g a u nad Luśnicą, dopływem W ełtaw y.
Z nieznanych p rz y czy n te kolonije bo
brów w ym arły z końcem X V I I I wieku, ale ponownie w roku 1773 z P olski s p r o w a dzone pomyślnie się rozwinęły. W roku 1833 nastąpiło prześladowanie bobrów s k u t kiem uznania ich za szkodników , w roku 1865 było ich j u ż tylko sztuk 10, a w ro k u 1883 zabito ostatniego podobno bobra w ca- łój Austryi. W W estfalii ostatni bóbr padł w r. 1877.
Nie powiodły się próby w p ro w a d z e n ia wymierającego ro d u i sztucznego ro z m n o żenia go w H aw eli pod Berlinem. Bóbr, zdawało się, zupełnie ju ż w Niemczech wy
ginął, skoro o bobrach nad średnią Ł ab ą , zwłaszcza między W itte n b e r g ą a M a g d e burgiem niepewne tylko dochodziły słuchy.
Nadleśniczy Blume w ykazał w roku 1890 istnienie bobrów w Elbie, d r F rie d ric h zba
dał ich stan, ich ilość i poznał sposób ich życia.
G dybym chciał wiernie iść za autorem niemieckim, m usiałbym powtórzyć to, co czytelnik już z a r ty k u ł u p. Slósarskiego (1889) się dowiedział. P rzypuszczam więc, że wiadomo, jako ponacinane stożkowato klocki wcale poważnćj czasem średnicy są cechą okolic przez bobry zamieszkałych.
Lecz nie w pobliżu swych siedzib urządza żer przezorny bóbr, by zmylić swych w r o gów, o ile na to ociężałość jego pozwala.
P ola doświadczalne ostrości zębów b o bro
wych możliwie od stałych siedzib są o d d a lone. Nadcięte klocki są, j a k wspom nieli
śmy, wielkich czasami rozmiarów, 2 0 —30 cm średnicy wcale do rzadkości nie należą.
W Schonebeck, dwie mile od M agdeburga w górę E lb y znaleziono uciętą topolę, k t ó ra w miejscu cięcia była szeroka na 72 cm.
A przecież nie do budowy używ a bóbr tych j wielkich kloców, skoro je licznie nieładem j
porzucone znajdow ano. B liskiem tedy pra w d y będzie przypuszczenie, że silnie i ciągle w rozw oju pozostające potężne zę
by bobra powodują u niego konieczną, po- j trzebę gryzienia, cięcia. O sadzeniu p lan- tacyi przez bobry, o k tó ry ch wspom niał | Łościborski w P a m . Fizyjogr., a Ślósarski J
wiadomość tę we Wszechświecie powtórzył, F rie d ric h zgoła nie wie.
Co do budow li bobrów nadłabskich, to są one wogóle bardzo proste. B udowle b o wiem w ścisłem znaczeniu, owe „zamki bo
b ro w e ”, do 2 */* m wysokie, o średnicy 4 —5 m należą tu do rzadkości. B óbr miesz
ka tu w norach, których otwór do 40 cm szeroki zna jduje się zw ykle pod wodą; znaj
duje się je d n a k częstokroć i nad wodą, 0 m etr nad zw ykłym stanem wody, a wtedy je s t dobrze zasłonięty łoziną, od otworu ku rzece ciągnie się strom a ścieżka, zwiśnię- tym i ciężkim ogonem dobrze wygładzona.
N ora stanowi k a n a ł do 6 m długi, kończą
cy się kom natą wyższą i szerszą, mchem, t ra w ą i sitowiem wyłożoną. Z kom naty b o b ra prow adzi zw ykle jeszcze drugie w yj
ście, może na godziny grożącego niebespie- czeństwa przygotow ane. J a k ie znaczenie w niektórych norach bobrow ych ma wąski, ku powierzchni ziemi skierow any (w ielko
ści pięści) otw ór niewiadomo: może ułatw ia przystęp powietrza. Sklepienie ziemi jest zwykle bardzo niedostateczne, czasem 30 do 40 cm tylko grube, woda wezbranój rzeki rosszerza otw ory, deszcz rozmiękcza ziemię 1 często cały gmach bobrowy idzie w rossyp- kę. Często też wozy siano z łą k leśnych zwożące zapadają się w głąb licznie rozga
łęzionych nor, co w lasach Kiihnau opodal Dessau do takich dochodziło rozmiarów, że musiano drogę przez las prowadzącą zupeł
nie dla użytku wozów zamknąć. T am y bu d uje i nadłabski bóbr, bez względu na to, że człowiek sobie tego nie życzy; zwykle
! też bóbr za szkody, skutkiem tego przez człowieka poniesione, srogo pokutuje. T a k np. bóbr inflancki stawiał w przeszłym wie
k u sławne tam y na licznych rzeczkach j e ziornego k ra ju bałtyckiego, a gdy te spotę
gowały grozę strasznej powodzi z r. 1724 nastąpiło ogólne prześladowanie bobra, przed którem się niedługo ostał. Otóż i wszystko, co ch a ra k te ry z u je bobra nad- łabskiego; m ieszka przeważnie w norach a więc rodzinami, nie Zaś całemi kolonijami, nory mają ujście bądź to podwodne, bądź nadwodne. O statni szczegół j e s t p ra w d o podobnie zupełnie nowym, skoro niedawno jeszcze wiedeńska gazeta leśnicza wprost za
przeczała istnieniu otworów nadwodnych.
N r 47. W SZECHŚWIAT. 739 T eraz jeszcze parę słów o ilości bobrów
w E lb ie na przestrzeni między W ittenberga a Magdeburgiem. M eyerinck oznaczył z po czątkiem stulecia liczbę bobrów na p rz e
strzeni między Dessau a M agdeburgiem n a j
wyżej na 36— 40 osobników. W latach jed n ak 1842 i 1845 srogie powodzie podczas puszczania lodów liczbę ich musiały znacznie zmniejszyć; przecież w r. 1875 znajdowało się ich jeszcze do dwudziestu. Nowa po
wódź z r. 1876 znowu musiała bobrów z d z ie
siątkować, ta k dalece, że była wtedy mowa 0 ich ostatecznej zagładzie. Rzeczywiście j e d nak od tego czasu w a ru n k i rozwoju bobra musiały się polepszyć, skoro rezultaty po
szukiwań F rie d ric h a wcale poważną wydały liczbę. W jesieni r. 1890, do którego czasu podana cyfra bobrów nadłabskichsię odnosi, znajdow ało się w E lb ie między Wittenbergą, a M agdeburgiem 220—240 bobrów; F r i e drich podaje tę liczbę z tem zastrzeżeniem, że raczej je s t ona zaniską aniżeli zawyso- ką. Z tśj liczby wypada na praw y brzeg E lb y do 96 sztuk, na lewy bardziej w lasy 1 ulubione przez bobry ustronia i zacisza wodne zaopatrzony, przypada w każdym razie 125—140 bobrów.
Ja k ie przyczyny zapewniły tak silny wzrost b o b ra w Łabie? T ru d n o odpowiedzieć, zapewne je d n a k , mimo b ra k u stosownego p ra w a w P ru sac h musiały być one dostate
cznie szanowane. P r z y r o d a Ł a b y nie d o znała wcale zmian takich, któreby k o rz y stnie na rozwój bobra wpływały, owszem regulow anie rzeki, pogłębianie koryta, po większało prąd rzeki a to tylko utrudniało w arunki bytu ociężałemu pływakow i w zdo
bywanej przez k u ltu rę rzece. Wyłożenie kam ieniem rzeki w okolicy W o rlitz między Dessau a W itte n b e r g ą położonej, spowodo
wało em igracyją bobra i poszukiwanie cich
szego zakątka. B udow a mostu przy ujściu N uty wypędziła b o bry i stamtąd, choć tam była j u ż zdaw na ich prastara ulubiona sie
dziba. T a k więc zmiany, jakich rzeki wogóle, E lba w szczególności doznaje, zmiany u ł a twiające kom unikacyją, korzystne więc dla człowieka, są dla bobra zgubne. I w tej kolizyi interesów bobrowych i ludzkich le
ży źródło owój nad przyszłemi losami bobra wiszącej niepewności. Raz jeszcze ręka ludzka działała po myśli swoich i bobra
interesów. Mam na myśli wybudowanie że
glownego kanału, dwie mile w górę od M ag deburga się poczynającego. W ybudow anie bowiem tego k an a łu spowodowało, że „sta
ra E l b a ” dawniej pełna ruchu i ludzi, uci
chła, prą d ustał i to stare E lby koryto za
mieniło się w jedno wielkie bagno, w jedno wielkie eldorado bobrowe. I spokój wody i wielkie obszary lasów razem na to się z ło żyły. T am byt bobrów jest zapew niony—
ale czy na długo, czy nadal bobry łabskie cicszyćsię będą tym rozwojem jakiego w la
tach ostatnich doznały, to pytanie stawia sobie dr. F rie d ric h na ostatku i odpowiada nań przecząco.
Zwraca więc F riedrich uwagę na to, że bobry zwróciły na siebie ostatniemi czasy gniew leśniczych i myśliwych, a my wiemy, że gniew ludzki na bobrach inflanckich w y warty, skończył się ich wymarciem. W la
sach bowiem nadłabskicb, które, przy ni- skiem ich położeniu, pod wodą podczas po
wodzi się znajdują, założono sztucznie p a górki ratunkow e dla zwierzyny, która j e dnak za psa chroniącego się na nich bobra uważając, płoszy się i staje się często pastwą fal, stąd też ju ż często podnosiły się głosy o wyniszczenie tego nicponia, a wykonanie tego, przy zupełnym b ra k u stosownej usta
wy, łatwo być może i szybko w czyn w p ro wadzone. Największym je d n a k wrogiem bobra je s t to co i niechęć ludzi nań sprowa
dza, to je s t powódź wrześniowa, a jeszcze bardziej z ruszeniem k ry połączona powódź wiosenna. Przez fale porw any bóbr, którym przy swej ociężałości nie zdoła się oprzeć, płynie, póki nie padnie znużony. Gdy mu się u d a wskoczyć na krę, to płynie milami w dół,czasem po ujście H aweli i jeszcze d a lej; tem też można sporadyczne występowa
nie bobra w Haweli sobie wytłumaczyć. J e dnak wymknąwszy się z fal uścisku przez schronienie się na kry, bóbr wcale nie .ratu je życia i staje się pastwą rybaków i m y
śliwych.
T a k więc wiele czynników pracuje nad tem, by bóbr w zupełności z powierzchni całej E u ro p y zachodniej i środkowej z n i
kn ął bespowrolnie, gorączkowe zaś zdoby
wanie ziemi nieurodzajnej pod kulturę, wkrótce musi wykluczyć istnienie bobra nietylko u nas ale i na całym świecie, tylko
740 W SZECH ŚW IA T. N r 47.
że w dalszej perspektywie. Z k arczo w a
niem lasów dolinowych znika jed en z w a
runków egzystencyi bobra, karczow anie l a sów w górach potęguje doroczne wód rzecz
nych rozlewy i z tem połączone straszliwe powodzie. Do względów tedy k o m u n ik a cyjnych przyłączają się względy czysto l o kalnej w praw dzie n a tu ry , t. j . zabespiecze- nia ludności nadbrzeżnej, ale niejednokroó decydujące o radykalnej regulacyi rzek.
Błota, bagna, stare k o ry ta rz ek z pośpie
chem bywają osuszane, rzeki pogłębiane, uj mowane w silne wały, a gdy to wszystko nastąpiło, j u ż bobra tam niema. T o nad Ł a b ą nastąpi w najbliższej dobie, na wiel
kie zaś dziedziny bagien pińskich, gdzie do
tychczas najw iększa jeszcze może ilość tego rzadkiego zwierza się znajduje, później bez- wątpłenia lecz również niezawodnie p r z y j
dzie kolej ta sama. Głosy dom agające się osuszenia zupełnego tych ogrom nych ob
szarów podnoszą się coraz częściej, tem bar- dziej, że nietylko ekonomiczne, ale i m ili
tarne za tem przem aw iają względy. D w ie wielkie linije kolejowe przecinają j u ż teraz błotniste Polesie, a gdy dalsze roboty tego rodzaju będą tam wykonane, to w tedy w y
biła dla bobra w E u ro p ie ostatnia chyba godzina.
E . Rom er.
P R Z E Z S T E P Y
n m m u p ó ł u o c u e j .
(C iąg d a lszy ).
Oberża, w której zatrzy m u ją się na noc podróżni, jadąc y dyliżansem, j e s t dość po
rządna, posiada kilka niezbyt b ru d n y c h po koików i obozowe łóżka, n a nieszczęście je d n a k wszystkie miejsca zajęte przez ofi
cerów 2-go p u łk u kaw aleryi, zm ieniającego właśnie garnizon, z przeznaczeniem n a z a grożoną przez re w olucyją w Rio G ra n d ę do Sul g ranicę brazylijską.
Żołnierze, przeważnie indyjanie, b iw a kują opodal pod golem niebem, wśród sto
sów bagaży, szabel, karab in k ó w i rzędów końskich. T u ż obok rozłożyło się koczo- wisko nieodstępnych to w arzysze k—bab żoł
nierskich (rabonas), które rząd w sposób prawdziwie p atry ja rch aln y utrzym uje kosz
tem skarbu. Zmiana tego systemu, nie- wpływającego zbyt dodatnio na dyscyplinę wojskową, pociągnęłaby niechybnie wielką rewolucyją za sobą, tymczasem więc „las rabonas” nie odstępują pułku ani na chwilę, w miejscach stałej załogi budując swoje le
pianki tuż p rz y koszarach, w marszu — bi
wakując obok żołnierzy.
Asystujem y oryginalnej scenie: oto żoł
nierze otrzym ali nowe uniform y i amuni- cyją, stare zaś złożone na wielki stos, u l e g ają spaleniu, dezinfekcyja zaiste g ru n to w na i dobry sposób uwolnienia armii od zb y tecznych bagaży!
P u ł k cały nie liczy więcej nad 200 ludzi, a jakkolw iek nazywa się kaw aleryją i żoł
nierze dźwigają kulbaki na plecach — nie posiada koni. P o co? przecież w Corrien- tes, dokąd się udać mają, jest ich dość na stepie...
Wieczorem mamy capstrzyk wcale efek
towny: trębacze w y gryw ają jak ąś rzewną i żałosną melodyją, szwadrony formują się, wyciągają w szeregi czerwonych makówek, błyszczą w prom ieniach zachodzącego słoń
ca ciężkie szabliska, szczękają miarowo opuszczane do nogi karabinki. W śród tych opalonych na słońcu pustyni wiarusów u w i
jają. się wymuskani, papinkowato w ygląda
ją c y oficerowie w m u n d u rk ac h francuskie
go kroju, j a k z igły zdjętych, rozlega się głos komendy: „colonna-frente!” „presenten arm...!” galonowane kepi składają raport wieczorny przed kepi o większej ilości g a lonów, wreszcie odbywa się szereg chiń
skich ceremonij capstrzykowych, o których w arm ijach europejskich dawno j u ż zapo
m niano. C eremonije te są przyczyną, że pomimo marsowych tw arzy kawalerzystów całość robi mimowoli wrażenie wojska wy
jętego gdzieś żywcem z operetki i rz u c o n e go w te stepy odludne ku naszej specyjal- nej zabawie.
Obecność wojska ma dla nas pewną k o rzyść pozytyw ną. Musieli żołnierze, oczy
wiście, na czemś tutaj przyjechać, a że koni
N r 47. W SZECHŚW IAT. 741 ze sobą nie zabierają,, prawdopodobnie l u
zem w racają do Acha. Zbrojny w list p o lecający od ministra spraw wewnętrznych do wszystkich władz prowincyjonalnycb, udaję się do dowódzcy pułk u i bez tru d n o ści otrzym uję pozwolenie zabrania się z transportem wojskowym, powracającym do Acha. N azaju trz tedy przenosimy n a sze lary i penaty z oberży o pół mili dalej do biw aku, w którym nas wita dowódzca transportu, p o ru c z n ik G u e b a ra , typ stepow- ca, o tw arzy k o lo ru piernikowego, pociętej szablą w wojnie paragwajskiej i mundurze niepodobnym w niczem do wymuskanych paniczyków z drugiego pułku. Istotnie też całe życie straw ił na kresach w wojnie z in- dyjanam i i z prostego żołnierza dosłużył się szlif oficerskich.
Biwak G uebary m iał wygląd wysoce cha
rakterystyczny: kilka olbrzymich dw uko
łowych wozów zasłaniało go od przodu;
w głębi zagroda dla koni (corral) z koszla- wych kijów sklecona, w której widniało stado około 200 mułów i koni z prawem uchem uciętem (m ark a rządowa); mala le
p ianka obok i kilka drzew algarrobowych dopełniały obrazu. A ni śladu namiotu. Na największem słońcu siedział w kuczki p o rucznik G uebara, ciągnąc z tykwowego kubka przez srebrną ru rk ę (bombilla) nie
odstępne mate; obok niego ogorzały, cały czarno u b ra n y gauczo, z pasem lśniącym od srebrnych monet, szczerzył białe zęby wśród czarnej j a k smoła brody. Dw a osio
dłane konie stały swobodnie, z cuglami rzuconemi na ziemię, a kapral w białej k o szuli i czerwonem kepi doglądał kawałka baraniny, piekącego się na wetkniętym ukośnie w ognisko rożnie.
Zresztą żadnych przedmiotów dla osobi
stej wygody, które nam europejczykom jeszcze w początku podróży niezbędnemi się zdawały, siodła i derki końskie to p o ściel je d y n a , czajnik do mate i mały rożen do pieczenia b ara n in y to wszystkie sprzęty kuchenne; resztę wygód zastąpić muszą palce i puginał, nic nad to, a widzę ja k z uśmiechem politowania spogląda na nasze niewielkie tłomoczki i nieliczne a mało skomplikowane przybory kuchenne. G u e bara jest uosobieniem tych żołnierzy k r e sowców, których niesłychana wytrzymałość
[ na wszelkie tru d y tak zachwyciła niegdyś Darwina. P a trz ą c na niego łatwo zrozu
mieć, j a k wojska Rosasa, a później g ie n e rała Roca były w stanie wytrzymać kampa- niją, w całkowicie nieznanym k ra ju, mając za jedyne pożywienie—mięso końskie, a za napój—słonawą wodę pustyni. Tylko tacy, nieróżniący się sposobem życia od dzikich indyjan, żołnierze byli zdolni wymykające
go się im z rą k po stepie przeciwnika aż w jego najdalszych kryjówkach, j a k zwie
rza dzikiego wytropić i w walce na broń b iałą—strzelby rzadko używano, nad zręcz
nym i bitnym nieprzyjacielem odnieść zw y
cięstwo.
U p a ł straszliwy doskwiera. Popołudniu wyrusza k a ra w a n a cała, na przedzie wozy zaprzężone po trzy muły w poręcz, któremi z siodła powożą forysie, za niemi w chm u
rze k urzaw y tabun mułów z galopującemi po bokach żołnierzami. Mamy do prz eb y cia około 40 kilometrów bezwodnej okolicy.
Jedziem y też wyciągniętym kłusem, aby sobie przestrzeń możliwie skrócić. Step, j a k stół gładki, porosły kępami stipy, p o między któremi prześwieca szary piasek.
Gdzieniegdzie płatek biało kwitnącej t r a wy, j a k b y kaw ał stepu śniegiem prz y p ru - szony dowodzi obecności drobnej saliny (Salitral), których w wysokim stepie pełno.
D rz ew a ani krzaczka nigdzie nie widać śladu.
W ieczorem zaledwie spuszczamy się o k i l
kadziesiąt m etrów niżej, do drugiej kępami algarrobów i gynerium porosłej doliny E pu -p e l (dwie szyje). Sam otna esąuina, czyli szynk stepowy, obwarowany kratam i j a k twierdza, wskazuje miejsce, gdzie jest
| trochę wody do picia. M alu tk a lepianka,
i bez drzw i i okien obok szynku, służy za s a lon dla gości. G ue b ara nocuje z żołnie
rzami przy ognisku, noc zimna; w schro
nisku znajdujem y trzy łóżka obozowe bez pościeli. Jestem mocno znużony, a silny atak reumatyczny doprowadza mię do tak rospaczliwego stanu, że nazajutrz zrana nie m am sił wsiąść na konia, a towarzysze moi na seryjo się naradzają, czyby mię nie- lepiój w E p u -p e l aż do wyzdrowienia zo
stawić. W siadam je d n a k na wóz jakiś i przenocowawszy jeszcze w zamożnej estan- cyi jednego z przyjaciół Guebary, gdzieśmy
742 W SZECH ŚW IA T. N r 47.
doznali n ad e r gościnnego przyjęcia, szczę
śliwie dotarliśmy na trzeci dzień po wy- jeździe z H u c a l do stolicy departam entu
„P am pa c e n tr a l”, kolonii G e n eral Acha.
Miasteczko, liczące około 1000 m ieszkań
ców, przeważnie wojskowych, je s t bardzo schludne i czyste, zabudow ane w czw oro
bok naokoło wielkiego placu, zamienionego w starannie u trz y m y w a n y ogródek i ozdo
biony w środku białą k o lum ną m arm urow ą z posągiem republiki, p o d łu g wzoru nieod
miennie, tylko z mniejszem, lub większem uw zględnieniem w ym agań artystycznych, napotykanego we wszystkich niem al mia
stach argientyńskich. D w a boki placu zaj
mują koszary, trzeci —z g ra b n y pałacyk g u bernatora wojskowego prowincyi, gien erała Pico. W okolicy gęste, choć niewysokie zarośla m imozy na falistym terenie, uroz
maiconym rzuconemi gdzieniegdzie p r z e ważnie słonemi jeziorkam i. Po obu bokach szerokiej doliny, której szczyt nieopodal na zachód ju ż leży, przedzielony od niej sze
regiem wydm piaszczystych (medanos) leży suchy, stipą je d y n ie porosły step wysoki.
Zasługuje na uwagę szczegół, że jeleń stepowy nie zdarza się nigdy w zaroślach, a guanaki, liczne jeszcze na stepie, nigdy do dolin nie schodzą, co je s t dowodem po
średnim słuszności m niem ania Darwina, że guanaki oprócz rosy piją tylko słoną wodę, inaczej bowiem zupełnie bez wody obejśćby się musiały. Zresztą to, co nam europejczykom wydaje się słonem, gorz- kiem i wprost do picia niemożebnem, ucho
dzi w opinii kra jo w có w za „wodę s ło d k ą ”, a widziałem indyjan stale mieszkających przy studni, której gorzka woda w yw oły
wała w nas tylko większe p ra gnie nie i bie
gunkę.
W y jaz d nasz z A cha n a p o ty k a ł na coraz nowe przeszkody. N asam przód bagaże n a sze, oddaw na wysłane z Buenos A y re s nie- nadchodziły, dalej j a zachorowałem, nie mogąc przez cały tydzień zwlec się z łóżka, aby złożyć niezbędną wizytę g u b ern ato ro • wi i zająć się przygotow aniam i do w y p ra wy, w czem towarzysze moi, będący poraź pierw szy w A m eryce mało mi mogli być pomocni. D alej okazało się, że jucznych mułów, ani ludzi umiejących się obchodzić
z ju k a m i (arrieros) niema tutaj wcale, wszę
dzie bowiem jeżdżą olbrzymiemi dwukoło- wemi wozami. ' M uły rządowe, na które liczyłem na pewno, są w tak rospaczliwym stanie, że o ich użyciu do dalszej podróży mowy być nie może. P rzew odnika znają
cego stepy na szlaku, którym się udać z a mierzałem, niema nigdzie, gdyż cały ruch towarowy odbywa się na gościńcu d y liżan sów, nieprzedstawiającym dla mnie żadne
go zajęcia naukow ego. Posucha zeszłoro
czna i wynikły z nićj pomór na konie jest powodem, że koni nabyć niemożna, a za jed y n y wóz bajecznej ciężkości, j a k i jest do nabycia, żądają tylko 3000 franków!!
P owoli j e d n a k wszystko przychodzi do porządku, z trudem wielkim wśród pokale
czonych i kulaw ych szkap, ja k ie nam ofia
ru ją na sprzedaż, wynajdujemy cztery znoś
ne, choć chude j a k charty konie, które w ła
ściciel ich oczywiście za ósmy cud świata podaje; znajduje się ja k iś m łody woźnica, który, jakkolw iek drogi nie zna, podejmuje się, złakomiony wysoką zapłatą dzienną, zawieść nasze bagaże którędy zechcemy, a uprzejm a pomoc i wskazówki g u b e r n a to ra, młodego i wykształconego gienerała P i co, dopełniły reszty.
W początkach G ru d n ia wyruszamy w d ro gę. Dokucza nam tylko u pał straszliwy i nadzwyczaj zimne noce, jednego dnia ró ż
nica tem p eratu ry południa i świtu wyniosła 50° Celsyjusza.
C h a ra k te r okolicy ku południowi ten sam, co w pobliżu Acha: step równy, bez
leśny, 300 metrów wysoki, suchy, porosły kępiastą stipą, a co mil parę głęboka i sze
ro k a dolina z kępami algarrobów i jało w cu , jeziorkam i okolonemi wysokiemi pióropu
szami G ynerium , około których mieszczą się porządnie zabudowane „estancias” za
możnych hodowców owiec i koni, przeważ
nie francuzów, gdzie doznajemy serdeczne
go przyjęcia. „Estancias” te, posiadające bujne pastwiska w gajach algarrobowych, wodę słodkę w ilości jeśli nie zbytecznej, to przynajmniej wystarczającej oraz łatwą kom unikacyją kołową zarówno z miastecz
kiem Acha, j a k ze stacyją kolei w Hucal, są urządzone wzorowo. K ażde stado by
dła lub owiec posiada przestrzeń dla siebie
N r 47. w s z e c h ś w i a t. 743 ogrodzoną i specyjalnego pastucha. J e d n a
z estancyj tutejszych, należąca do p. Du- bedoux, z a tru d n ia aż 400 koni wierzcho
wych, to znaczy, że codziennie 30 pastu
chów je st w ruchu.
Trzeciego dnia po wyjeździe z A cha sta
jemy o południu przy czerwono-błotnistćj kałuży obok „estancyi” Astirria, będącej ostatnim zbiornikiem wody przed pustynią, której rozległości n ik t nie umie określić.
J e d n i mówią o 8, d ru d z y o 15 milach (le- guas po 5 kilom.) do najbliższej, świeżo od
krytej studni w górach S ie rra Chica w po
bliżu je z io ra gorzkiego U rre-L a fq u en . Dla pewności, napoiwszy konie do syta, w y ru szamy w step na noc, choć grom ada pija
nych gauczów, wcale zresztą niewzbudza- jących zaufania, radzi nam przenocować w estancyi.
K ierujem y się na P d Z i wkrótce wyje
chawszy z doliny, znajdujemy się na szczy
cie trawiastego płaskowyżu. Spotykamy stadka strusi (Rhea am ericana) i guanaków (Ąuchenia llam a var. guanaco). Natomiast viscachy, która znajduje się jeszcze w doli
nach, na stepie ani śladu.
D rogi niema żadnój, wóz, pomimo lek kiego pakunku, posuwa się zwolna po pia
sku i kępach stipy. Drogow skazem je s t ślad kół wozu, który tędy przed miesiącem z gór L ih u e -K a le l przejechał, otwierając poraź pierwszy drogę nieznaną przedtem, a bliższą nieco od szlaku uczęszczanego przez handlarzy koni, wiodącego przez Karanczo. D ro g a ta jednak je st pozbawio
na wody.
Nocujemy w stepie, poraź pierw szy pod namiotem. Noc przecudna, lecz zimna, nad rankiem term om etr spada poniżćj zera.
Szczupły zapas wody, jakiśm y z A stirria zabrali, wystarcza nam nazajutrz tylko na szklankę herbaty. J a k daleko jesteśmy od studni, nie wiemy ani my, ani nasz woźni
ca, twierdzący, że jest vaqueano (p r z e w o dnikiem) w tój okolicy.
W yruszyw szy o świcie, około godziny 10 spostrzegamy wreszcie z poza falistego terenu S ierra Chica, błyszczący w słońcu zębaty szczyt gór L ih u e -K a le l, j a k g rz e bień złoty legiendowego króla wężów, wy
nurzający się nagle wśród monotonnego
stepu. Czerwono-złocisty szczyt widać ja k na dłoni, zdawałoby się, że do gór tych tuż tuż, a je d n a k godziny mijają, u pał dusi, biedne wierzchowce zaledwie nogami p rz e bierają, trzy konie spomiędzy zaprzęgu c a ł kowicie ustały, a góry wciąż jeszcze świecą na widnokręgu.
Widząc, że wóz stanowczo dzisiaj nie dojedzie, pozostawiam naszego automedo- na jego losowi, dodawszy mu do pomocy Filipiaka, my zaś trzej dobywając ostatka sił z naszych zbiedzonych koniąt, wchodzi
my wreszcie na szczyt, łagodnie podnoszący się pośród stepu, wzgórza porfirowego S ier
ra Chica, skąd oczom naszym odkryw a się piękny i rozległy widok: W dole pod nami n a rozleglej łące widnieją stada koni i owiec; w dołku głęboko u k ry ty m ukazuje się futor stepowy, zapewne i studnia tam obok będzie, na prawo — lustrzane tafle j e ziora gorzkiego U r r e Lafquen, niknące na widnokręgu i okolone błyszczącą j a k woda z oddali słoną pustynią. W p ro st przed n a mi w odległości d w u mil gieograficznych—
cel naszej podróży, góry L ihue Kalel, przez nikogo z gieografów jeszcze niezwiedzone:
wysoki na 600 metrów ponad poziom mo
rza m u r czerwonego granitu, o nagich, fan
tastycznie poszczerbionych konturach.
O godz. 2-ój popołudniu jesteśmy n aresz
cie u studni, niestety mocno słonawój, ko
nie nasze wszakże chciwie pochłaniają wo
dę. Gauczo mieszkający w futorze jest za
razem alkadem (wójtem) okolicy, w której jest najdawniejszym mieszkańcem oraz j e dynym właścicielem owiec, stanowiących w tych krajach wyłączny a r ty k u ł żywności.
Znajomość zatem pożądana. Zasięgnąwszy potrzebnych informacyj ruszamy dalej i po dwugodzinnej jeździe jesteśm y w uroczej,
| zielonej dolinie wśród dzikich urwisk czer
wonego granitu, gdzie się wznosi nowa
„estancyja”, złożona z maleńkiej lepianki, cynkową blachą pokrytej i drugiej jeszcze
| mniejszej, ale zato bez dachu. Pierwszą
\ zamieszkuje m łoda i ł a d n iu tk a francuska, żona p. Millot, dla której mieliśmy list i po syłkę od męża, a d ru g ą tymczasowo, zanim pozostawiony na stepie wóz z namiotem nadjedzie, my zajmujemy. H em pel m a
| lekką febrę, otulam y go tedy na noc we wszystkie derki i koce, jakie się znalazły
744 W SZECH ŚW IAT. N r 47.
n a naszych wierzchowcach i m arzniem y uczciwie aż do następnego rana, posiliwszy się tylko upolow anym po drodze p an c ern i
kiem i odrobiną mate, n a nowem bowiem gospodarstwie p. Millot brakło ja k ic h k o l
wiek zapasów żywności, a i po barany trz e b a było o milę posyłać do sąsiada wójta.
N azajutrz zrana zajeżdża tryum falnie nasz wehikuł; rozbijamy nam iot z zamiarem pozostania w L ih u e-K alel dni kilka dla wypoczynku koni i ułożenia mapy tego oso
bliwego pasma.
G óry Lihue-K alel należą do liczby dość pospolitych wśród zachodnich stepów A r- g ientyny oderw anych pasemek, mających zawsze kierunek P d W . Na północnym wschodzie rzeczypospolitćj zn a jd u ją się w nich pokłady paleozoiczne: sylur i de- won, ku południow em u zachodowi n a to m iast występują wyłącznie czerwone n a j częściej granity, gnejsy, łu p k i krystaliczne i porfiry, wyraźnie w arstw ow ane i pogięte w a n tyklinalne garby.
O d północy, z porfirowej kopuły S ierra Chica p rzedstaw iają się góry L ihue Kalel jako m u r jednolity, rosciągający się ze wschodu na zachód. G d y się atoli doń zbliżymy, okazuje się, że m u r ten pozorny składa się z pięciu równoległych, ku p o łu dniowemu wschodowi wyciągniętych, p a sem czerwonego gra n itu warstwowanego, przedzielonych szerokiemi synklinalnem i dolinami, tworzącemi wśród otaczającej p u styni malownicze i bogate oazy. N a jw y ż szy szczyt południowy m a 600 metrów w y
sokości, a dzikością swoją przypom ina t u r nie tatrzańskie. T ylko, że zamiast koso
drzewiny, oprócz zlebków ostrej tra w y , wśród szczelin g ra n itu n apotykam y cochwi- la kuliste k aktusy o olbrzym ich kolcach, wbijających się w ciało przez g ru b ą p o d e szew trzewików alpejskich— i pięknem, buj- nem białem kwieciu. W je d n e j z kotli
nek, szczelnie zasłoniętych od wiatru, roś- nie gaj pięknych brzoskw iń — pozostałość wymordowanćj przed laty p rz ez in d y jan misyi jezuickiej.
Ze szczytu, n a k tó ry w d ra p u ję się nie bez tru d u po złomach g ra n itu , w idok r o z legły na step okoliczny i góry sąsiednie.
W szerokich, zielonych dolinach p o łyskują
srebrne nitki strum yków górskich, znika
ją c e natychm iast po wyjściu w step jałowy i piaszczysty, na którym czas jakiś znaczą się jeszcze w postaci smug zielonej trawy wśród szarego krajobrazu pustyni. Na północ piaszczysta dolina, ograniczona na w idnokręgu przez wyżyny Sierra Chica, wzniesiona nad poziom oceanu na 260 m e
trów. Od zachodu i południa widnokrąg okala olbrzymia tafla jeziora gorzkiego Ur^e^Lafąuen, otoczona świecącemi również j a k srebro w oddali polami wykwitów sol
nych (salitrales). W jeziorze tem ginie niewielka lecz długa rzeka Salado, biorąca początek w K o rdylijera ch w pobliżu Men-
dozy. Jezioro ma być bardzo rybne.
W oddali, na widnokręgu, w stronie pół
nocno - zachodniej widnieje pasemko gór P iczi-M ahuida (małe góry), będące dalszym ciągiem gór L ihue-K alel; na południowym zachodzie sterczy j a k b y iglica, służąca za drogowskaz dla podróżnych granitow a ska
ła Czoike-M ahuida (góry strusie). Roślin
ność dolin bujna, lecz mało przedstawia rozmaitości, nie różniąc się od flory dolin stepowych przy Acha, H ucal i t. d., też sa
me algarroby (Prosopis) i kępy G ynerium o wysokich pióropuszach, wyglądające j a k bukiety m akartowskie, rossiane wśród zło
mów skalnych. F a u n a również mało się różni od stepowej: skaczą po szczytach skał liczne guanaki, mające obyczaje naszych kozic i nieschodzące do stepowych, bezwo
dnych nizin. W iscachy brak ju ż tutaj zu
pełny, natom iast tucutuco (Ctenomys ma- gellanicus) po ry ł g r u n t cały swojemi k r e towiskami; wśród zarośli algarrobowych miga zając patagoński (Dolichotis patago- nica); poraź pierwszy też spotykamy tutaj papugę patagońską (C onurus patagonicus) o żółtej piersi i błękitnych skrzydłach.
G ó ry L ih u e-K alel stanowią pod wzglę
dem przyrody ostrą granicę pomiędzy ste
pem wysokim, przeciętym lesistemi dolina
mi, obfitującemi w jezio ra i łąki soczyste, a suchym, ja łow ym , przesiąkłym solą p ła skowyżem P atagońskim , o gruncie ż w iro wym, lub piaszczystym, porosłym gęsto ni- skiemi, ciernistemi krzakam i.
(dok. nast.).
D r J ó z e f Siem iradzki.
Nr 47. W SZECHŚW IAT. 745
Helm holtz o so&is.
(C iąg d a ls zy ).
W ykonałem w ów czas kilka mniejszych prac doświadczalnych fizyjologicznych nad gniciem i ferm entacyją, w których udało mi się stwierdzić, że zjawiska te nie polegają bynajmniej na roskładach czysto chemicz
nych, występujących samodzielnie, lub przy współudziale tlen u atmosferycznego, j a k tego chciał Liebig, lecz, że fermentacyja winna mianowicie związana jest z obecno
ścią grzybków drożdżowych, które powsta
ją tylko przez rozradzanie się. Dalej wy
konałem pracę o przemianie materyi przy czynnościach mięśni i drugą o powstawaniu ciepła przy tej czynności. Procesów tych należało oczekiwać według p ra w a zacho
wania siły.
Na podstawie tych prac, k tóre zwróciły na mnie uwagę J o h a n n a M ullera i pruskie go m inisteryjum oświaty, powołano mnie juko następcę Bruclcego do Berlina i n ieza
długo potem do uniw ersytetu w Królewcu, j
W ładze w ojskowo-lekarskie z całą wzglę
dnością zgodziły się na uwolnienie mnie od obowiązku dalszej służby wojskowej, aby mi ułatwić przejście do k a ry je ry n a u kowej.
W K rólew cu miałem wykładać patolo- giją ogólną i fizyjologiją. Nauczyciel un i
wersytecki podlega dyscyplinie niezmiernie pożytecznej, musi bowiem corocznie wy
kładać umiejętność swoję w całym z a k re sie w ten sposób, aby mógł przekonać i za- dowolnić jaśniejsze głowy pomiędzy swoi
mi słuchaczami, mężów wielkich najbliż
szego pokolenia. Z tego musu dwie cenne wynikły dla mnie korzyści.
P rzygotow ując się do wykładów, w p a dłem naprzód na pomysł wziernika oczne
go, a następnie na plan mierzenia czasu ros- chodzenia się pobudzenia w nerwach.
W z ie rn ik oczny je s t wprawdzie najpo
pularniejszym z moich wynalazków nau k o wych, ale ju ż opowiedziałem był o k u li
stom, że w tym w ynalazku szczęście odgry-
I wało besporównania większą rolę, niż moja
| własna zasługa. Miałem wyłożyć uczniom
j swoim teoryją Briickego świecenia się oczu.
j Brucke sam by ł o włos odległy od wynale-
j zienia wziernika. Nie zadał sobie tylko p y tania, do jakiego obrazu optycznego n ale
żały prom ienie powracające ze świecącego
j oka. Do ówczesnego jego celu pytanie ta- } kie nie było konieczne, lecz gdyby j e był sobie zadał — to byłby bez wątpienia odpo
wiedział na nie tak szybko j a k j a — i plan wziernika ocznego byłby gotów. O b ra c a łem to zagadnienie na różne strony, aby módz j e najprościej słuchaczom swoim wy
łożyć i wpadłem na wyżej wspomniane p y tanie. Zakłopotanie lekarzy odnośnie do stanów, które wówczas obejmowano pod nazwą czarnej k atarakty, dobrze znałem ze studyjów lekarskich i zbudowałem sobie zaraz narzędzie z okularów i szkiełek uży
wanych do pokrywania przedmiotów m i
kroskopowych. Z początku z trudnością tylko mogłem używać tego narzędzia. G d y bym nie był teoretycznie przekonany, że rzecz udać się musi, straciłbym był cierpli
wość, lecz po dniach ośmiu doznałem wiel
kiej radości, jako pierwszy badacz, którem u udało się widzieć jasno przed sobą żywą siatkówkę ludzką l).
K onstrukcyja w ziernika ocznego była rosstrzygającą dla mnie pod względem s ta nowiska zewnętrznego w świecie. U władz i kolegów fachowych znalazłem najżyczliw
sze uznanie i poparcie, tak, że z daleko większą, niż dotąd, swobodą mogłem pójść za wewnętrznym popędem do wiedzy. Z re sztą tłumaczyłem sobie dobre rezultaty swo
jej pracy głównie w ten sposób, że obda
rzony pew nem uzdolnieniem gieometrycz- nem i wykształcony w fizyce, dzięki p rz y jazn e m u losowi, dostałem się pomiędzy m e
dyków, gdzie w fizyjologii napotkałem n ie obrobione dotąd a wielce płodne pole d zia
łania; z drugiej zaś strony znajomość zja
wisk życiowych dała mi takie punkty wi
dzenia, które zw ykle są odległemi dla m a
tem atyków i fizyków. Moje uzdolnienie matematyczne mogłem dotąd porównywać
ł) P o ró w n . N r 44 W szech św iat z r. 1891.
(P rz y p . R e d .).
746 W SZECH ŚW IAT. N r 47.
tylko z uzdolnieniem kolegów szkolnych i towarzyszów zawodu lekarskiego. Ze pod tym względem miałem po większej części wyższość nad nimi, niewiele to jeszcze zn a czyło. Zresztą, m atem atyka w szkole była wciąż uważana wówczas za przedm iot d r u gorzędny. Zato w w ypracow aniach łaciń skich, które wtedy zapew niały palmę zw y
cięstwa, stałem niżej od całej połowy k o legów.
P ra c e moje w rozumieniu własnem były wprost konsekw entnem zastosow aniem m e
tod doświadczalnych i matem atycznych nauki, które zapomocą łatwo znalezionych modyfikacyj przystosowywałem do k ażdo
razowego celu specyjalnego. K oledzy za
wodowi i przyjaciele moi, którzy podobnie j a k i j a poświęcili się badaniom fizycznym, w fizyjologii tworzyli rzeczy niemniej u d e rzające.
A le na tem nie mogłem poprzestać w d a l szym ciągu. Z agadnienia, dające się r o z wiązać zapomocą metod znanych, pozosta
wiałem powoli uczniom swoim w pracowni, sam zaś zwróciłem się do pra c tru d n ie j
szych o niepew nych jeszcze wynikach, w których albo ogólne m etody nie dały się wcale stosować, albo gdzie trzeba było sa
memu dopiero metodę wytwarzać.
I w tych dziedzinach, bliższych ju ż g r a nic wiedzy naszój, udało mi się k ilk a rz e czy tak doświadczalnych j a k i m atem atycz
nych. Nie wiem, czy mam do tego zaliczyć i rzeczy filozoficzne. P o d pierwszym wzglę
dem stałem się, j a k każdy, który dużo p r a cował eksperym entalnie, człowiekiem do- [ świadczalnym, znającym wiele d ró g i ś ro d ków pomocniczych i rozwinąłem swoje uzdolnienie młodzieńcze do poglądowości gieometrycznój w pewien rodzaj poglądo
wości mechanicznej; czułem, j a k ciśnienia i ciągnienia roskładają się w m echaniz
mach, takie poczucie zw ykłe b y w a u d o świadczonych mechaników, lecz miałem nad nimi pew ną wyższość przez to, że stosun- J kom zawikłańszym i szczególnie ważnym potrafiłem nadaw ać przezroczystość zapo- mocą analizy teoretycznej.
Byłem też w stanie rozwiązywać pew ne zagadnienia matematyczno-fizyczne, naw et takie, nad którem i trudzili się besskutecz-
i nie wielcy m atematycy od czasów E ulera, np. pytanie o ruchach wirowych i niecią
głości ruchu cieczy, pytanie o ruchu d źw ię
ku na otwartych końcach piszczałek o rg a nowych i t. d. Lecz dumę, j a k ą mogłem uczuwać z powodu re zultatu ostateczne
go tych poszukiwań, zmniejszało znacznie przeświadczenie, że rozwiązanie tych z a g a
dnień udawało mi się dopiero po całym sze
regu rosnących uogólnień na dobranych przykładach, skutkiem szczęśliwej inwen- cyi i po niejednokrotnem błądzeniu. . B y łem j a k ów turysta, co wstępuje na górę, nieznając drogi, wznosi się powoli i z t r u dem, cofa się nieraz, ponieważ dalej iść nie może, odkryw a następnie nowe ścieżki ju ż to po namyśle, ju ż to przypadkiem i tak kroczy dalej, póki nakoniec doszedłszy do celu nie spostrzeże ku swemu zawstydzeniu drogi królewskiej, po którój pójść należało, gdyby się miało więcej sprytu na samym początku. W rospraw ach swoich nie m ó wiłem n a tu ra ln ie czytelnikowi o m an o w cach, po jakich błądziłem, lecz opisywałem m u tylko drogę utorowaną, po której obec
nie bez znużenia dojść może do szczytu.
J e s t wielu ludzi o ciasnym w idnokręgu um ysłowym, którzy sami siebie najbardziej podziwiają, gdy wpadną raz na dobry p o mysł, lub gdy zdaje im się, że nań wpadli.
B adacz lub artysta, któ ry wielokrotnie m ie
wa mnóstwo pomysłów szczęśliwych, jest bezwątpienia osobistością uprzywilejowaną i uważa się za dobroczyńcę ludzkości. Lecz któż zliczy i zważy te błyski ducha, kto w y
śledzi tajemnicze drogi kojarzenia się w y
obrażeń oraz tego, „co ani znane, ani o b myślane przez człowieka, wędruje w nocy przez la b iry n t jego piersi" '). Winienem dodać, że przyjemniejsze zawsze pole pracy stanowiły dla mnie dziedziny, w których
j nie je s t się pozostawionym jedynie sp rz y ja
jącem u trafowi i szczęśliwej inwencyi.
Ponieważ je d n a k dość często bywałem w tera niemiłem położeniu, że musiałem wyczekiwać szczęśliwej inwencyi, nabyłem
') W as vom M en sc h en n ic h t g e w u st, 1 O d e r n ic h t b e d a o h t
D u rch d as L a b y r i n t h d e B ru s t W a n d e lt in d e r N a c h t.
(G oethe).
Nr 47. w s z e c h ś w i a t. 747 więc pewnego doświadczenia co do tego,
skąd i kiedy pomysły przychodziły. Może to doświadczenie przyda się innym. Często pomysły wpełzają cicho w krąg myśli i nie rozumie się jd r a z u ich znaczenia. Później dopiero przypadkow a często okoliczność daje nam poznać, kiedy i j a k przyszły.
W innych znowu przypadkach występują one nagle, bez wytężenia, j a k natchnienie.
0 ile sięga doświadczenie moje, nie p rz y chodzą nigdy przy znużonym mózgu i przy biurku; musiałem zawsze zagadnienie obra
cać wielokrotnie n a wszystkie strony, aby mieć jasno w głowie jego zw roty i kompli- kacyje oraz módz j e przedstawić sobie swo
bodnie bez pisania. Dojść do tego nie moż
na bez dłuższej uprzedniej pracy. Potem, gdy znużenie po tój pracy minęło, trzeba było odświeżać się i z godzinę spokojnie wypoczywać zanim zjawiła się dobra in- wencyja. Często, t a k ja k w powyższym wierszu Goethego, zjawiała się inwencyja nad ranem przy przebudzeniu się, co i Gauss już dawniej zauważył ‘). Bardzo często, j a k to opowiedziałem w Heidelbergu, po
mysły przybyw ały przy powolnem w z no
szeniu się na górach lesistych, wśród pogo
dy słonecznej. M ałe ilości alkoholu p rz e pędzały je.
T akie chwile płodnej pełności myśli były bardzo przyjemne, ale mniej piękna była strona odwrotna, gdy zbawcze pomysły nie nadchodziły. W ted y całemi tygodniami 1 miesiącami zagryzałem się jednem p y taniem i było mi wtedy na duchu ja k
...b y d lę c iu n a su c h y m u g o rz e, k tó re m w ciąż z ły d u c h w k ó łk o tac za . G dy n a o k ó ł p ię k n a t r a w a r o ś n ie 2).
Zresztą często złośliwy napad bólów głowy uw alniał mnie z zaklęcia, pozw alał znowu interesować się innemi rzeczami.
Do innćj znowu dziedziny wprowadziły mnie badania nad wrażeniami i spostrze-
ganiami zmysłowemi, mianowicie do teoryi poznania. J a k fizyk powinien znać lunetę i galwanometr, z któremi ma pracować, by wiedzieć, do czego może dojść z temi n a rzędziami, a co może błąd spowodować, po
dobnież i ja uważałem za konieczne zbadać sprawność naszego umysłu. Szło tu tylko 0 szereg pytań faktycznych, na które można 1 trzeba było dać pewne odpowiedzi. Ma
my określone wrażenie zmysłowe i umiemy w skutek tego działać. W y n ik działania zgadza się wogóle z tem, co je st oczekiwane jak o skutek spostrzegalny, niekiedy wszak
że je s t z oczekiwaniem niezgodny, j a k to ma miejsce w tak zwanych złudzeniach zmysłowych. Są to wszystko fakty objelc- tywne, których praw a powinny dać się w y
kryć. W ynikiem istotnym moich badań je s t to, że wrażenia zmysłowe względnie do śwTiata zewnętrznego są tylko znakami, któ rych znaczenia należy się uczyć przez do
świadczenie. Interes do pytań z teoryi po
znania żywiłem j u ż od lat młodzieńczych, w których często bywałem świadkiem spo
rów, jak ie prowadził ojciec mój, głęboko przejęty idealizmem Fichtego, z kolegami swoimi, wielbicielami H egla lub Kanta. Do tej pory wszakże mam mało powodów do tego, aby być dum nym z tych badań moich.
Na jednego zw olennika miewałem często dziesięciu przeciwników; zwłaszcza obru
szyłem na siebie wszystkich metafizyków naw et materyjalistycznych i wszystkich l u dzi o u krytych skłonnościach metafizycz
nych. Lecz adresy z dni ostatnich dały mi możność poznania całego szeregu niezna
nych dotąd przyjaciół, tak, że uroczystości niniejszej zawdzięczam pod tym względem radość i nową nadzieję. - Filozofija p rz e cież pozostała dotąd od trzech tysięcy lat areną najgwałtowniejszych sporów i nie można oczekiwać, aby nastąpiła cisza w cią
gu okresu jednego życia ludzkiego.
(dok. nast.)
tłum. S. Dickstein.
') Gauas, W erk e , t. V, s tr. 009.
J) ...d em T h ie r a u f d u r r e r H a id e,
V on je n e m b óaen G e ist im k r e is h e ru m g e fiih rt U n d rin g s u m h e r is t schóne g riin e W eid e.
(z F a u s ta G oethego.).
748 W SZECH ŚW IA T. N r 47.
P R Z Y S T O S O W A N I A
DO WARDIIKÓW 2TTCIA U ROŚLI
(D o k o ń c z e n ie -).
Deszcze są tu zw ykle ta k rzęsiste, że wo
da ścieka z liści w postaci nieprzerw anego strumienia; n aw et podczas mniejszego de
szczu widzimy miarowo spadające z k o ń ców liści wielkie krople. Woda, ściekająca z pew ną siłą zm yw a z powierzchni liścia wszelkie drobne zw ie rzą tk a znajdujące się na niej, szczególniej pajączki i owady, ich ja jk a i larw y razem z przeróżnemi ich wy
dzielinami oraz wszystkie grzybki, mchy i porosty, k tó re wobec wydzielin owych zw ierzątek mogłyby się bardzo łatw o p r z y j mować i roskrzewiać. Spłókiw anie od b y wa się tem lepiej i dokładniej, im dłuższe są zakończenia śpiczaste liści, wtedy b o wiem prąd ściekającój wody jest' silniejszy.
P o deszczu we wklęsłościach liści zostaje zwykle pew na ilość wody, daleko częściej na liściach zaokrąglonych, choćby one były n aw et zwieszone. P o d działaniem ciepli
kowych promieni słońca, które w tym k ra ju zwykle się pokazuje po deszczu, woda na liściach zaostrzonych, ja k o zn a jd u ją ca się w mniejszej ilości, wysycha daleko prędzej, liście zaś zaokrąglone d łu żej zatrzy m u ją wilgoć, w skutek czego unoszące się w po w ietrz u zarodniki spadają n a ich p o w ierz
chnię i łatwo się, dzięki wilgoci, przyjm ują.
Oprócz tego liście te zwyle gniją albo schną daleko prędzej, niż pierwsze, dlatego, że im większa ilość wody zostaje na liściu, tem na dłuższy czas p rz ery w a on spełnianie swych funkcyj.
Czasami pasorzyty zn a jd u ją się też na liściach ostro zakończonych, lecz bywa to tylko w w yjątkowych w ypadkach, zw ykle na liściach uszkodzonych, np. przez gąsie
nice owadów, lub na tych, u k tórych ko- niuszczki zostały prz y p ad k o w o odłam ane, lub wskutek jak ich innych przyczyn o d
padły.
O prócz tego zdarza się to bardzo często na przykw iatkach położonych na szypuł-
kach kwiatowych, które są mniej śpiczaste.
Szypułki je d n a k kwiatowe nie mogą w zu
pełności podlegać praw om przystosowania, gdyż zadaniem ich właściwie j e s t p o dtrzy
m yw anie owoców, wewnątrz których rozwi
j a j ą się nasiona. P rzykw ia tki, czyli zmie
nione liście szypułek kwiatowych, znajdują się niekiedy w cieniu, gdyż kw iaty w y r a stają często pod osłoną drzew, krzewów, lu b oplatających j e lijanów, skutkiem tego, aby jaknajdłużej być wystawionemi na dzia
łanie promieni słonecznych, zmienione li
ście szypułek p rzyjm ują bardziej poziome położenie; dzięki mniejszemu dostępowi po
wietrza i niedogodnemu położenie liście te zaw ierają więcej wilgoci. Otóż wszystkie te okoliczności: krótsze zakończenia blaszek liściowych, poziome położenie i m ały do stęp promieni słonecznych w yw ołują tu wegietacyją wielkiej ilości pasorzytów. Z te
go wszystkiego wynika, że przystosowania do wielkiej obfitości deszczów i idącej z ni
mi w parze — owadów i pasorzytów r o ślinnych, nie stosują się do wszystkich liści;
podlegają im tylko te przeważnie, które nie rosną w cieniu, lecz bardziej na stronie ze
w nętrznej rośliny.
P o tych w stępnych uwagach, opartych na własnych spostrzeżeniach, J. R. J u n g n e r p rz yta cza wielką ilość przykładów bardzo dobrze ilustrujących i popierających p o wyższe jeg o twierdzenia. Badanem i były przez niego i drzew a i krzewy, rośliny ziel
ne i pnące się i t. p., je d n e m słowem w róż
nym stopniu wystawione na działanie w p ły wów atmosferycznych; w skutek tego rezul- taty jeg o obserwacyj są nadzwyczaj dokła
dne i zadawalniające.
Rośliny przywiezione do K a m e ru n u z k r a j ó w mniej obfitujących w deszcze, nie udają się tu zupełnie. P o niejakim czasie ro z w i
j a j ą się na nich zastępy pasorzytów, które się szybko w zmagają, aż w końcu opanow a
na przez nie roślina ginie z braku odpowie
dnich przystosowań do odmiennych w a ru n ków klimatycznych. P r a w o to dotyczy ro ślin zielnych, krzew ów i drzew. J a k o p r z y k łady służyć mogą: C itrus Lim onum, Citrus A urantium , niektóre gatu n k i rodzajów:
A g e ratu m , Em ilia, Scutellaria, Solanum, P o rtu la c a i w. in.
Rośliny przywiezione z klim atu w ilg o t
N r 47. W SZECH ŚW IAT. 749 nego rozwijają się tu zupełnie dobrze i rz a d
ko podlegają napadom często się tu spoty
kających na roślinach pasorzytów. Rośliny te posiadają odpowiednie przystosowania, które wyrobiły sobie w ojczyźnie, gdzie podlegały takimże warunkom : liście ich po
siadają długie i ostre końce. P rz y k ła d y dają nam: Theobrom a Cacao, Ficus reli- giosa, C arica P apaya, Sesamum indicum.
Rośliny krajow e miały dość czasu, aby na zasadzie praw wyboru naturalnego w y
robić sobie te n lub ów środek obrony prze
ciwko obfitości deszczów i działaniu paso
rzytów zwierzęcych i roślinnych. Do t a kich należą np. następujące: 1) drzewa i krzewy: Coffeaceae, Cinchonaceae, Yerbe- naceae, A nacardiaceae, niektóre Papiliona- ceae, Bombaceae, Pandanaceae, P alm y, nie • które g a tu n k i z rodzaju F ic us i w. in., 2) pnące się niektóre gatunki: Compositae, Asclepiadeae, Convolvulaceae, Araliaceae.
Phaseolaceae, Piperaceae, Smilacineae, Dio- scoreaceae, wiele gatunków Ficus i t. p., 3) zielne: Acanthaceae, Solanaceae, Urtica- ceae, A m aranthaceae, Cyperaceae, Grami- neae i t. p. L ecz w walce o byt, której podlega cały świat roślin, niewszystkie części organizm ów mogły wyrobić w sobie skuteczny środek obrony. Do tych osta
tnich należą części mniej wystawione na działanie słońca: prz y k w iatk i i liście osa
dzone na gałązkach znajdujących się w środ
ku korony drzewnej, zasłoniętych przeto przez inne.
Rośliny posiadające ostry sok m leczny—
E uphorbiaceae, niek tó re Apocynaceae, lub inne jak ie trujące substancyje, j a k np. za
wierająca stry ch n in ę Anthocleista Yogelli, nie potrzebują używać do obrony ostro za
kończonych liści; w wodzie bowiem za p ra
wionej temi ich zawartościami nie p r z y j m ują się ani mchy, ani porosty, albo grz y b ki lub wodorosty i wogóle nie są w sta
nie żyć żadne pasorzyty roślinne, lub zw ie
rzęce.
G a tu n k i wystawione na działanie wiatru, do k tó ry c h należą między innemi pnące się, rosnące najczęściej nad brzegiem morza, lub blisko ujść rzek i okrywające zawsze z w ierzchu drzewa, lub krzewy, nie m ają j też spiczasto zakończonych liści, gdyż są im zupełnie niepotrzebne, albowiem w iatr
zwykle j e bardzo prędko osusza. W ten sposób przystosowują się niektóre g a tu n ki z Phaseolaceae i jeden gatunek Spi- raea.
Niektóre rośliny, j a k np. Mimosaceae, choć nie mają powszechnie spotykane
go tu na liściach przystosowania i nie są wystawione na działanie wiatru, ani nie za
wierają żadnych pierw iastków trujących, bronią się je d n a k skutecznie, dowodem cze
go fakt, że nie mają zupełnie pasorzytów.
Skoro bowiem zacznie padać deszcz, pozio
mo rostoczone drobne listeczki ich pie rz a stych liści nachylają się k u sobie i zbliżają powierzchniami wierzchniemi; dzięki temu strumienie wody padają na nie ukośnie, lub rospryskują się o cienkie i ostre kanty, spływając bardzo łatwo na ziemię.
Nakoniec przytoczyć wypada je d e n na- pozór dziwny fakt; niektóre gatunki r o dzaju Ficus oraz je d e n rodzaju Begonia nie m ają żadnych środków obrony prze
ciwko nieprzyjaznym w arunkom , podlegają wskutek tego napadom pasorzytów i pomi
mo to trafiają się nieraz w nadzwyczajnej obfitości. Dlaczegóż nie wyginą one w w a l
ce o byt z organizmami, zabespieczonemi przeciwko szkodliwym wpływom? Otóż tłumaczenie bardzo proste: utrzym ują się one dzięki swój nadzwyczajnej płodności, znacznie przewyższającej rozrodcze zdolno
ści organizmów innych, posiadających p rz y stosowania.
N a zasadzie wyżej przytoczonych rezul
tatów badań J . R. J u n g n e r a możemy po
wiedzieć, że długi, ostro zakończony wierz
chołek liścia jestto najbardziej rospowszech- niony w Kam erunie środek obrony p rz e
ciwko nadm iernej obfitości deszczów i w y
nikającym z tego innym nieprzyjaznym okolicznościom. P raw o to daje nam cha
rakterystyczną cechę właściwą roślinom jaw nokw iatow ym w okolicach gór w K a
merunie. W y kazane praw o ma wielkie praktyczne znaczenie dla tych, którzy chcą hodować różne rośliny kra jó w podzw rotni
kowych.
E . S tru m p f.