• Nie Znaleziono Wyników

*>ó 17 (1152).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "*>ó 17 (1152)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

*>ó 17 (1152). W arszawa, dnia 24 kw ietnia 1904 r. Tom X X III.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a r s z a w i e : rocznie m b . 8 , kw artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 1 1 8 .

D R . E U G E N I U S Z R O M E R .

L Ą D Y I M O R Z A .

O dczyt publiczny, w ygłoszony

w

K rakowie.

Społeczeństw a wieków ubiegłych nie od­

znaczały się odczuciem i uczuciem dla pięk­

na przyrody, nie pojmowały, może naw et nie odróżniały praw ie form powierzchni lądów.

W szak starzy rzym ianie przecinając roz­

ległe dziedziny Gfalii i G erm anii pochodami swoich zwycięskich legionów, nie widzieli na swej drodze gór, lecz przedewszystkiem ty l­

ko lasy, owe dziewicze wówczas puszcze E u ropy środkowej, które większą były tam ą w pochodzie, niż góry. „S ilva“ była też rzym skim term inem dla gór, a wogóle na- zwy gór były u rzym ian rzadkością.

Jeżeli postać i k ształty lądów budziły tak mało zajęcia, o ileż mniej praktyczni rzym ia­

nie troskali się o postać dna morskiego, za­

lanego wodnem przestworzem do najdosko- ( nalszego poziomu pow ierzchni morskiej.

Nie było lepiej i długie wieki później, j Słusznie więc uważa się w historyi umysło-

j

Avości E uropy za fak t znacznej doniosłości, j że wielki tw órca sonetów, P etrark a, wszedł | na Mt. V entoux (1912 m w Alpach Prow an-

j

salskich) jedynie dla zadowolenia swego

j

pragnienia wrażeń piękna. Ale jeszcze z koń-

j

cem X V III w. wejście na M ontblanc przez

słynnego alpinistę Saussurea było faktem epokowym, a my możemy się chlubić nie bez racyi, że jednym z pierwszych naśladowców tej animozyi turystycznej był nasz wielki poeta A ntoni Malczewski.

W dziedzinie krajobrazu górskiego roz­

budzone uczucia estetyczne poprzedzały roz­

wój zm ysłu spostrzegawczego, a ten dopie­

ro otw ierał w rota teoryi. W ielokrotnie s ta r­

szą od teoryi, k tóra jest nową, je s t hypo- teza, której źródło tkwi przedewszystkiem w odwiecznie głębokiej myśli ludzkiej. Nie kto inny, jak pierwszy wielki geom etra zie­

mi Eratostenes (III w. przed Chr.), jako też późniejszy o dwa wieki Strabo przypuszczali, że równoleżnik rodyjski jest podłużną osią wielkich wypiętrzeń, która wzdłuż Pirene­

jów, Apeninów, T auru, przez góry Azyi opa­

suje z przerw am i cały glob ziemi. S taro­

żytność przyj ąwszy tę hypotezę w yciągnęła z niej wszelkie wnioski logiczne. Nie brakło więc głosów o wyspach śród oceanu, podno­

siły się też zdania o jego nieznacznej rozcią­

głości wzdłuż owego równoleżnika górskie­

go 1). Pom ijając owe hypotezy z hypotezy snute, stw ierdzają one dosadnie, że już sta-

ł) „Q uantum enim e s t an g u stia, quod ab u lti- mis litto rib u s H isp a n iae usque ad In d o s jacet?

P aucissim orum d ierum spatium si navem suus ven- tu s im p lev it!“ (Seneca: N at. q u ae st. I n p rae fa t.

Gap. 11).

(2)

258

W S Z E C H SW IA T .N« 17

rożytność uważała góry za szkielet powierzch- ni ziemi, że w. kształcie gór widziała przy ­ czyny rozmieszczenia lądów, wysp i mórz, wreszcie, że nie przypuszczała istnienia za­

sadniczej różnicy m iędzy postacią, dna mórz a pow ierzchni lądów, prócz różnicy piono­

wej. Znam ienne jest, że ta stara idea o p o ­ dobieństw ie powierzchni skorupy ziemskiej nad i pod poziomem m orza snuje się przez długie wieki następne. Leonardo da Vinci, A tanazy K ircher, Buache, B uffon, a n aw et H um boldt i Leopold von B uch snują swe h y ­ potezy o postaci dna m orskiego w ten lub ów sposób, zawsze jednak na podstaw ie lub

obrażenia. Pow ierzchnię lądów uznano za dziedzinę, podlegającą rzeźbie wód p ły n ą­

cych, opadów atm osferycznych i t. p. sił, k tó ry ch skutek nazwano erozyą i denuda- Cyą, n ato m ia st dno mórz uważano za pole czynności osadowej, zarówno rzek, jako też i fali m orskiej, który to proces nazwano kró tk o akum ulacyą.

W m yśl tych teoryj ląd m iał mieć rzeźbę pow ierzchni bardzo bogatą, dna mórz m iały być płaskie, lekko faliste, a wszelkie nierów­

ności akum ulacya m iała wypełniać i w yrów ­ nywać. Do stw ierdzenia tej teoryi przyczy­

niło się w wysokim stopniu rzucenie kabla

P rofil podłużny. K rzyw a hypsografic7.na.

F ig . 1.

n a podobieństwo starej myśli E ratostenesa i Strabona.

Z końcem X V III w. w ybuchnął spór m ię­

dzy t. zw. neptunistam i a plutonistam i.

Podczas gdy ci całą historyę ziemi przypisy­

wali sile ognia, t. j. wulkanom , neptuniści tłum aczyli wszystko działaniem wody, m ając przew ażnie na m yśli skutki potopu biblijne­

go. W m iarę, ja k ogólne teorye geograficz­

ne przystosow yw ały się do spostrzeżeń i do­

świadczeń, czynionych w krajobrazie, neptu- nizm zyskiw ał coraz liczniejszych zw olenni­

ków naukowych, zryw ając wszakże rów no­

cześnie z tradycyą biblijną.

W ty m stanie nauki poglądy na postać lą­

dów i dna mórz doznały zasadniczego prze-

j podm orskiego przez A tlan ty k w połowie w ieku ubiegłego. B adając głębokość tego oceanu, stwierdzono naówczas, że dno A tlan­

ty k u przedstaw ia na linii projektow anego ka-

| bla lekko falistą płaszczyznę, 3000—4000 m głęboką, a te doświadczenia tak zgodne z teo ry ą uogólniono na całą powierzchnię dna m orskiego, obejm ującego omal

s/ 4

obsza-

| ru k u li ziemskiej.

T a teorya o różnorodności powierzchni lą­

dów, a m onotonii powierzchni dna mórz p rzetrw ała bardzo długo. Nie indziej, jak w ogrom nym podręczniku geografii fizycznej (H ann, H ochstetter, Pokorny: Allgem. E rd- kunde, str. 145) czytam y m iędzy innemi:

„W dalszej odległości od lądów dno morza

(3)

JSiś 17 W SZ E C H ŚW IA T 2 5 9

jest wogóle tak płaskie, że do rzędu zupełnie doskonałych rów nin musi być zaliczone.

Tylko w pobliżu mas lądow ych znajdują się form y dna m orskiego podobne do lądowych, wszakże i tu, choć nie b rak morzom różnic głębokości, więc plastyki, przecież te róż­

nice poziomu są zawsze połączone b ar­

dzo łagodnem i stokam i". T ak pisał H ann w roku 1886, na podobną nutę rozwodził się B ruckner w Y w ydaniu tego dzieła w ro­

ku 1897.

Tym czasem mrówcza praca legionów n a u ­ ki, . rozproszonych po wszystkich zakątkach globu, grom adziła nowe dane do nowych po-

F ig

glądów w kw estyi rozpatryw anej. Nowy ten kierunek znalazł też naw et w yraz w wy­

bitniejszych podręcznikach tak Pencka (Mor- phologie d. Erdoberfłache, 1894), G iinthera (Geophysik t. II, 1899), ja k przedew szyst­

kiem L ap parenta (Leęons de geogr. physi- que, 1898).

Sądzę, że kilka przedstaw ień graficznych d a najlepsze wyobrażenie o poglądach współ­

czesnych na postać powierzchni lądów i dna m órz, a będzie zarazem służyć jako poparcie ty ch poglądów i ich wyjaśnienie. F ig .

1

przedstaw ia krzywe, ilustrujące kształty do­

liny i dorzecza Odry i W isły. K rzyw e k res­

kowane są krzyw em i hypsograficznemi d o ­ rzecza Odry i W isły, krzyw e wyciągnięte

w całości dają obraz profilu podłużnego obu tych rzek. K rzyw a hypsograficzna pow sta­

je przez wymierzenie pojedyńczych stopni wysokości powierzchni danego obszaru, w y­

znaczonych na rzędnej, podczas gdy ha osi odciętej rysunku są wskazane procenty po­

wierzchni dorzecza, albo też długości rzeki.

R ysunki w skazują przeto, że np. ponad 200 m wznosi się 25$ dorzecza Odry, a 36°, dorzecza W isły, lub, że dolina rzeki wzno­

si się poniżej 50 m na 34$ długości Odry, a tylko 25$ długości W isły.

Tyle dla zrozumienia krzyw ych wykreślo­

nych, które w yrażają cały szereg praw d z za-

'O 60 70 ÓO SO '0 0 7 .

. 2.

kresu geografii fizycznej lądów i wód p ły­

nących.

Profile podłużne Odry i W isły, jakkolw iek niewątpliwie różne, przedstaw iają przecież przeciwieństwa, w których się mieszczą nie­

mal wszystkie form y podłużnych profilów

większych rzek o źródliskach górskich,

a w takim razie te krzywe uważać należy za

bardzo pokrewne i bliskie sobie. Nie brakło

usiłowań sprowadzenia owych krzyw ych do

ściśle określonej form y hyperboli lub cykloi-

dy, a chociaż te usiłowania należy uważać

za chybione (teoryą Philippsona o t. zw. Ero-

sionsterm inate, studya Oppikofera i innych),

to przecież nie ulega wątpliwości, że profil

podłużny rzeki ma postać charakterystycz­

(4)

260

W S Z E C H ŚW IA T No

17 ną, któ rą nazw ać możemy krzyw ą erozyjną,

jak o pow stałą pod wpływem erozyi.

Jeżeli teraz przyp atrzy m y się zkolei krzy­

wym hydrograficznym , to zwłaszcza dla do­

rzecza Odry uderza ogrom na analogia z k rzy ­ w ą erozyjną O dry i w ynika w p rost wniosek, że zasadniczy rys plastyki tego dorzecza jest następstw em działania Odry i jej sieci w od­

nej. D ruga p a ra krzyw ych odnosząca się

w ielkie w ody Pra-N iem na. D ługa praca wielkiej siły wodnej znajduje wyraz w do­

skonale erozyjnym charakterze krzywej hy- psograficznej dorzecza Pregoły. Odra, W i­

sła i Niemen płyną dolinami, w mniejszej lub większej części nowego, polodowcowego pochodzenia. Nowe doliny zdobyły też dla ty ch rzek nowe części dorzecza, zwłaszcza w obszarze p ły ty Bałtyckiej, które, chronio-

K olej P h ilip p y ille — S zo tt M elzir.

F ig . 3.

J a f f a — m. M artw e.

do W isły nie okazuje w całości tej zgod­

ności kształtów . Powyżej wysokości 200 m obie krzyw e są zupełnie zgodne, poniżej tej wysokości jedn ak rozbieżność tych linij co­

raz silniej rośnie i w poziomie dorzecza ni­

żej

1 2 0

m osięga najznaczniejszą niezgod­

ność. G dybyśm y w ykreślili odpowiednie krzyw e dla N iem na i P rego ły dw u innych rzek polskich zlewiska bałtyckiego okazało-

o o -

ne przedtem od erozyi pokryw ą lodową, do­

piero od względnie niedaw nego czasu uległy działaniu wód płynących. To n am tłu m a­

czy ową rozbieżność krzyw ych hypsograficz- nych z krzyw ą erozyjną. Rozbieżność ta je s t zupełnie nieznaczna w krzyw ych Odry, rośnie dla W isły, a osięga najw yższą m iarę w Niemnie. Te różne stopnie niezgodności tłum aczy nam szczegółowa historya rozwoju

* toco

scco

sooo-

‘toco

SfYX>

Z ato k a B isk a js k a . F lo ry d a .

F ig . 4.

by się, że krzyw a hypsograficzna Pregoły, jeszcze bardziej niż Odry m a c h a ra k te r ero­

zyjny, natom iast krzyw a hypsograficzna do­

rzecza Niem na jeszcze mniej okazuje p o k re­

w ieństw a z erozyjnym podłużnym profilem Niemna, aniżeli zauw ażyliśm y w profilach W isły. H istorya rzek tłum aczy nam owe zw iązki między erozyą a krzyw ą hypsogra- ficzną. Pregoła płynie starą doliną dylu- wialną, k tó rą niegdyś tłoczyły się do m orza

rzek polskich, w k tó rą jednak niepodobna wchodzić na tem miejscu. W ięcej zajęcia budzi pytanie, k tó ra z krzyw ych hypsogra- ficznych, Odry czy W isły, odpowiada ty p o ­ wi postaci lądów. K w estyę tę rozw iązują i objaśniają następne rysunki.

F ig . 2 przedstaw ia krzyw e hypsograficzne trzechm as lądow ych:E uropy, Azyi i A ustralii.

W szystkie trz y krzyw e m ają niew ątpliw y

c h arak ter erozyjny, ty p ten przedstaw ia je d ­

(5)

j

N

ó

17

W SZ E C H ŚW IA T

261 nak najdoskonalej krzyw a Europy, oddala

się od niego w ybitnie krzyw a Azyi, a krzyw a A ustralii wskazuje natom iast, że około 50$

powierzchni tego lądu je s t pozbawionych działania erozyi, bo taka część krzywej m a k ształt w ypukły, a nie wklęsły, który, ja k wiadomo jest cechą pracy erozyjnej. K ształ­

ty tych krzyw ych są w szczególnej zgodzie z udziałem obszarów bezodpływowych poje­

dynczych lądów; udział ten wynosi 16% po­

w ierzchni Europy, B0% powierzchni Azyi, a 52$ A ustralii. Podczas gdy jed n ak obsza­

ry bezodpływowe E urop y są w zupełności poddane działaniu wód płynących, obszary Azyi środkowej przynajm niej w znacznej czę­

ści, to przeciwnie bezodpływowe obszary A ustralii są w przeważnej części zarówno bezwodnemi dzielnicami, a to nam w yjaśnia w zupełności właściwości ty ch krzyw ych, ilu­

strujących postać lądów.

K rzyw e hypsograficzne lądów stw ierdzają zasadniczą różnicę form powierzchni lądów dobrze, a źle, lub zupełnie nie nawodnionych, wskazują zarazem jako przyczynę tych różnic erozyę, lub jej brak. Jakikolw iekbądź pro­

fil wykreślilibyśm y z obszarów, podległych działaniu erozyi zawsze otrzym am y krzywę wklęsłą, natom iast profile z obszarów bezod­

pływowych, pustynnych, zawsze mieć będą kształt krzywej w ypukłej. Dw a profile przez Palestynę do m orza M artwego i przez A lgier do Szottów ilustru ją charak ter wklęsłych stoków obszarów suchych (por. fig. 3).

Jeżeli wykreślimy profil dna morskiego w pobliżu brzegów lądowych, spostrzeżemy zawsze następujące zjawisko. Mniej lub więcej szeroka płaska platform a podm orska przedłuża kształt erozyjnie wykształconej p ły ty lądowej, platform a nagle bez widocz­

nego przejścia uryw a się i strom ą kraw ędzią zapada do głębi oceanicznych. K ażdy prze­

to profil morza przylądowego m a charakter bardzo typowej wypukłej krzyw ej. Ilu stru ją to przekroje dna przeprowadzone przez zato­

kę Biskajską, jakoteż przez m orza oblewają­

ce Elorydę (por. fig. 4). C harakterystyczna platform a, niew ątpliw ie lądowego pochodze­

nia, przedstaw iająca przeto lądy zalane przez morza, m a większe znaczenie w morzach d ru­

gorzędnych (morza śródziemne i kraw ędzio­

we) niż w oceanach. U dział platform y w krzyw ych ba ty graficznych mórz drugo­

rzędnych wynosi około 40%, w oceanach n a­

tom iast tylko 4$, w A tlantyku jednak

1 2

$.

R ozm iar platform y wskazuje zupełnie od­

rębną genezę mórz przylądowych, a pełnego oceanu, wskazuje zarazem, że wśród oceanów szczególniej A tlan ty k unosi swe fale ponad zatopione lądy. Bajeczna A tlanty da P lato ­ na snać nie jest zupełną bajką!

(DN)

O ZNACZENIU GEOLO GII PR A K T Y C Z N E J.

Geologia stosowana stanow i u nas jeszcze coś, o czem ogół wykształcony słabe tylko ma pojęcie, jako o czemś ogromnie ciemnem, nudnem i nikom u prawie do niczego nie przydatnem . Jed yn ie górnictwo, uważane za sztukę czynienia bogatym i tych, którzy się niem zajm ują, cieszy się szacunkiem, tro ­ chę zabobonnym, naszego ogółu.

O tem, że wiadomości geologiczne niezbęd­

ne są dla każdego człowieka, mającego choć cokolwiek do czynienia z ziemią, a więc in­

żyniera, budowniczego i rolnika, nietylko dla spuszczającego się w podziemne głębiny górnika, o tem ogół nie wie. Tracone są skutkiem tego ogromne sumy, które w razie zastosowania wiedzy geologicznej, choćby przez zasięgnięcie porady specyalistów geo­

logów praktycznych zostałyby w kieszeni posiadaczy lub um iejętnie użyte przyniosły­

by krajow i duży pożytek. W ieleż to pie­

niędzy w yrzuca rolnik na kosztowne melio- racye, na kupno nawozów sztucznych, dzia­

łających najczęściej niedostatecznie w skutek braku w glebie w apna, którego sprowadza­

nie zdaleka z powodu znacznej ilości, nie­

zbędnej na pole, je s t niedostępne dla więk­

szości gospodarzy, tymczasem praw ie każdy ma w m ajątku margiel, o czem nie wie; ma często węgiel, rudę i inne bogactw a. Ileż pieniędzy wyrzuca się n a szukanie wody studziennej przez wzywanie .szarlatanów, wskazujących jakoby wodę zapomocę czaro­

dziejskich kulek, laseczek i t. p. Ileż to bu­

dowli wznosi się na g ru n tach niestałych,

usuw ających się, szkodliwych dla zdrowia

skutkiem wód podziemnych. Ileż to razy

(6)

262

W S Z E C H Ś W IA T J\ó 17

do budow y dróg kom unikacyjnych sprow a­

dza się żw ir zdaleka m ając go na miejscu p rzy k ry ty w arstw ą gliny; o wieluż to pod­

ziem nych torfow iskach dowiedziano się do- I piero po zapadnięciu się próbnego pociągu w nasyp, chłonący tysiące fu r piasku. Zaw- ! sze uprzednie zbadanie miejscowości przez geologów wskazałoby z góry niebezpie­

czeństwa, trudności i sposoby zaradzenia złemu.

Że porada geologów nie zawsze byw a za- sięgana naw et w Niemczech, gdzie nau ka jest wyżej niźli u nas ceniona, w ykazał pro­

fesor berliński Beyschlag, przytaczając na jednym ze zjazdów przyrodniczych błędy, popełnione w budowie linij kolejowych, gdzie nie robiono przedw stępnych badań geologicznych.

L inia Leinefelde-Treysa została przepro­

wadzona po terenie znajdującym się w sta ­ nie ruchu skutkiem ciągłego osuw ania się, w ym aga więc ciągłej reparacyi i bieg pocią­

gów coraz podlega zakłóceniom. Podobny w ypadek m a miejsce na kolei z A ltenbecken do M arburga, gdzie poprow adzenie linii 0 kilkaset m etrów w bok zapobiegłoby ciąg­

łym w ydatkom na konserw acyę. Most ko­

lei M arbursko-Kasselskiej w ybudow any przez rzekę Fuldę, stoi n a niepew nym gruncie, w zm acnianie kosztuje olbrzym ie sumy, b a r­

dzo jed n a k blizko je s t zupełnie tw a rd y pew­

ny g ru n t, którego znalezienie z pom ocą geo­

logów było nadzwyczaj łatw ą rzeczą.

Nie przytaczam tu innych przykładów uczonego profesora, w ykazują one ile to błę­

dów kosztow nych robi się w życiu codzien- nem, czy w projektow aniu kolei, czy mo­

stów, czy budowaniu, czy w zaopatryw aniu w wodę m iast i wsi, czy w naw odnianiu 1 osuszaniu pól, nawożeniu, u p raw ie i t. d.

przez nieuw zględnianie wskazówek nauki objaśniającej budowę ziemi i pow stanie obec­

nych kształtów jej powierzchni, krótko m ó­

wiąc geologii.

Jeżeli ta k je s t w Niemczech, to ileż grze­

chów podobnych popełnia się u nas. W ka- liskiem widziałem niezm iernie kosztownie przeprow adzoną irygacyę pól i łąk, działa-

j

jącą doskonale podczas lat m okrych, w su- | che zaś dla braku wody nie przynoszącą oczekiwanych korzyści. W gostyńskiem

j

wiem o gospodarstwie, gdzie z wielkim na- |

I kładem urządzono stawy, o wodzie jednak potrzebnej pom yślano dopiero po ich wyko­

p an iu i w tedy sprowadzono z W arszaw y szarlatana z kulką wskazywać m ającą wodę.

J a k i rezu ltat osiągnięto—nie wiem. Znam gorzelnie i brow ary zmuszone zdaleka dowo­

zić wodę, o której szukaniu pom yślano dopie­

ro po wzniesieniu budynków. Piękne fałdy węgla brunatnego, widzialne w praw ym brze­

g u W isły w okolicy Dobrzynia, sto lat tem u uznane zostały przez radcę górniczego Mie­

lęckiego za nienadające się do eksploatacyi.

Pom im o tego co pewien czas zjawia, się j a ­ kiś aferzysta, pragnący łatw o się dorobić, i w krótkim czasie topi tu krw aw y swój za­

robek. Opowiadają o jednym , k tóry stracił na w ęglu dobrzyńskim kilkanaście tysięcy rubli. Żaden jed n ak z tych panów nie za­

ryzykow ał kilkudziesięciu rubli na sprow a­

dzenie specyalis ty dla zbadania jakości ma- te ry a łu i w arunków zalegania. W arunki te pom im o ty lu w yrzuconych pieniędzy do- dziś nie są nam znane.

Około Krośniewic n a zasadzie odwiercone­

go przypadkow o lichego, nie nadającego się zupełnie do w yrabiania, pokładu węgla b ru ­ natnego forsownie przeprow adzono procedu­

rę praw ną otrzym ania kilku nadań szumnie

| nazw anych im ionam i właścicieli m ajątku.

Po otrzym aniu nadania wzięto się w niezba­

danej geologicznie miejscowości do bicia szybu, m ającego kosztować parę tysięcy r u ­ bli. W ciągu roboty jednak zam iast ocze­

kiw anych glin, w skazanych w opisie otworu przez niew ykształconego technicznie (pro­

stego chłopa z Dąbrowy) w iertnika, napotka­

no nadzwyczaj g ru b ą w arstw ę kurzaw ki, skutkiem czego bicie szybu kosztowało kil- naście tysięcy rubli i w dodatku nazajutrz po ukończeniu, skutkiem niew ytłum aczone­

go do dziś przypadku, cały szyb znowu za­

lany został przez kurzaw kę. Prow adzone następnie, naukow e już, badania w celu okre­

ślenia w arst w z kurzaw ką w ykazały, że bra­

nie koncesyi, bicie szybu, sprow adzanie pom p i m aszyn było przedwczesne z powo­

du, że węgiel z pokładu, o k tó ry chodziło, nie nadaje się do wydobyw ania dla nadm ier­

nej domieszki gliny. Czy zaś pod wierzch­

nim, niezdatnym znajdują się inne głębsze

pokłady z w ę g len i dobrym, co jest bardzo

możliwe, o tem n aturalnie w swoim czasie

(7)

Na 17 263 nie pomyślano, prowadząc roboty bez specya-

listy geologa.

Łączący P ragę z W arszaw ą m ost kolejo­

wy podczas budowy ‘filaru pierwszego w rze­

ce od strony P ra g i napotkał niespodzianie takie w arunki u k ładu w arstw gliny i piasku, że filar ten nie m ógł być doprowadzony do należytej głębokości i w dodatku w czasie ro ­ boty nachylił się nieznacznie. Późniejsze sztuczne zamocowywanie i ciągła opieka pochłonęły i pochłaniają m nóstwo

p ie n ię d z y .

Dlatego też, projektując nowy m ost przez W isłę zarząd kolei Nadwiślańskich przepro­

wadził ju ż drobiazgowe zbadanie geologicz­

ne koryta W isły na linii tego m ostu.

O poszukiw aniach soli kam iennej w g ra ­ nicach K rólestw a Polskiego pow tórzyć tu tylko mogę słowa p. M ichalskiego (W kwe- styi poszukiwań soli kam iennej w K róle­

stwie Polskiem , W arszaw a 1903. O dbitka z Przeglądu Technicznego). Pow iada on, że „charakterystyczną cechą znacznej więk­

szości tych poszukiw ań jest zupełny ich roz­

b rat z nauką geologiczną1'. W iele z nich

„są wielce ciekawe z tego względu, że w ska­

zują bardzo ściśle drogę, której należy unikać w poszukiw aniach, jeżeli się chce im nadać choćby cień podstaw y naukow ej11.

Nic też dziwnego, że pomimo zawziętego szukania soli od stu lat, pomimo że nie szczędzono kosztów na roboty naw et ta ­ kie, jakich na całym świecie w podobnym celu nie robiono, rezu ltaty osiągnięte nie od­

powiadają energii pracy ani nakładom kapi­

tału. Złoży soli kamiennej dotychczas w Królestwie nie znaleziono i na zasadzie dokonanych badań nie wiemy, czy możemy u nas spodziewać się ich znalezienia, czy też powinniśm y rozstać się z nadzieją.

K w estya zaopatrzenia W arszaw y w wodę i kanalizacyi rozstrzygnięta została i prze­

prowadzona bez udziału geologów, a naw et starania, by pozwolono korzystać z m aterya- łów, nadarzających się podczas robót kanali­

zacyjnych w postaci głębokich obnażeń g ru n ­ tu, pomimo zabiegów ś. p. Eugeniusza Dzie­

wulskiego, nie osiągnęły skutku. Dlatego do dziś, jak mówi p. Siem iradzki (Zarys geo­

logii W arszawy. P am iętn ik Eizyograficz- ny 1898), „W arszaw a z przyczyn od n a­

szych geologów niezależnych nie jest zbada­

na pod względem geologicznym u. A jednak

obecny kosztowny niezmiernie sposób zaspo­

kojenia potrzeb W arszaw y w wodę z rzeki W isły korzystny jest tylko dla wprow adza­

jących go cudzoziemców. P odług uznanych za najpoważniejsze badań Kocha i innych hygienistów woda rzeczna naw et wobec n aj­

staranniej urządzonych i przeprowadzonych filtrów nie powinna być dopuszczana za na­

pój ludności. Epidem ia cholery w H am bur­

gu w roku 1892 przekonała, że jedynie wo­

da ze źródeł daje pewność czystości i zdro­

wotności.

Jeżeli w milionowem blizko mieście geo­

logia nie znajduje uznania i możliwe są ka­

tastrofy w rodzaju runięcia b ruku na ulicy Karowej, lub też gdzie w celu podniesienia i um ocowania niskiego prawego brzegu W i­

sły wywozi się nań odpadki i śmieci miejskie,

j

zwalając je na brzeg podm yw any ciągle prą-

! dem rzeki, to czyż można dziwić się prowin- cyi? Skutkiem podm yw ania brzegów nie­

uregulowanych rzek tracim y rocznie olbrzy­

mie obszary gruntów użytkowych, zanie­

czyszczających i zam ulających rzeki, z po­

wodu ciągłego rozszerzania się koryta coraz bardziej miałkie. Próby zapobiegania, ro­

bione dorywczo bez głębiej obm yślanych pla­

nów opartych na geologicznej budowie miej­

scowości, w wielu razach zam iast zapobie-

| gać niszczącej czynności przybrzeżnej ero­

zyi, potęgują ją jeszcze. Dla przykładu przy­

toczę tu fak t wzmożonego osuwania się pół przeszło wiorstowego obszaru koło Płocka skutkiem robót regulacyjnych na lewym brzegu W isły, przez co prąd skierow any zo­

stał pod wysoki brzeg praw y. Tu przez

| bezpośrednie podm ywanie powoduje obry-

! wanie się częściowe brzegu, przez pogłę-

; bianie zaś koryta poniżej w arstw y piasku, powodującej osuwanie się obszarów koło cm entarza prawosławnego, osuwanie wzma­

g a się również. Możliwą jest naw et k a ta ­ strofa, gdy niespodziewanie obszar ten osu­

nie się odrazu na większą głębokość.

N iepow strzym ana niczem niszcząca dzia­

łalność parowów żłobiących wysoki brzeg W isły powoduje również znacznę straty. Za­

m iast zapobiegania rozszerzaniu się ich i wy­

dłużaniu przez odpowiednie roboty regula­

cyjne, pom aga się tem u i wzm acnia erozyjną

czynność wód deszczowych przez sprowa-

j dzanie w parów ścieków miejskich. T ak np.

(8)

‘264

W S Z E C H ŚW IA T

JNJÓ 17 postąpiono w Płocku. Zasypyw anie wierz­

chołków parow u śmieciami i odpadkam i uważa się wszędzie u nas za środek m ogący pow strzym ać zwiększenie się parow u. Mo­

cniejsze deszcze trw ające przez czas dłuższy, w ykazują zwykle bezsensowność tych, kosz­

tow nych naw et czasem, robót.

P odobnych do przytoczonych faktów moż­

naby wyliczyć znacznie więcej, świadczą one dość w yraźnie o wielkiem znaczeniu geologii dla życia. Znaczenie to polega nie­

tylko na w skazaniu bogactw m ineralnych i wykazaniu, co i ja k robić należy dla ko­

rzystnego ich w yzyskania. Przeciw nie geo­

logia p rak ty czn a w skazuje również czego robić nie należy, aby projektow ana robota na gruncie zam iast oczekiwanej korzyści nie przyniosła strat.

Ta ostatnia, rów nie dobroczynna dla ogó­

łu, ja k i pierwsza działalność geologii p ra ­ ktycznej nie znajduje zwykle należnej oceny.

S zarlatan obiecujący każdem u, co k to żą­

da, prędzej znajduje uznanie, niż poważny geolog naw ołujący do pow ażnych badań, ostrzegający przed bezcelowym wydatkiem i trw onieniem ekonomicznych zasobów kraju.

J ó ze f Kolski.

PROF. KAROL SAJÓ.

R O Z S IE D L E N IE G E O G R A FIC Z N E A P O W S T A W A N IE G A TU N K Ó W

W Ś W IE C IE ORGANICZNYM.

Z a ojczyznę pew nych rodzajów zwierzę­

cych i roślinnych uw ażam y najczęściej te okolice, w których w ystępują one licznie i spotykają się w wielkiej ilości gatunków i odmian.

Po bliższem jed n ak zbadaniu kwestyi do­

chodzim y do przekonania, że bardzo często, a nawet, powiedzieć można, praw ie zawsze rzecz m a się zupełnie inaczej.

Rozw ażm y zatem dokładniej tę kwestyę.

Nowe gatu n k i najczęściej pow stają w następ­

stw ie tego, że jakiś starszy rodzaj roślinny lub zwierzęcy przystosow uje się do nowych w arunków klim atycznych lub pożywienia.

Poniew aż większość (jeżeli naw et nie wszyst­

kie) zm iany w świecie organicznym zacho­

dzą w skutek rozm aitych wpływów zew nętrz­

nych, możemy więc ju ż a priori przypusz­

czać, że nowe g atu n k i zjaw iają się n a arenie życiowej przew ażnie wówczas, gdy protopla­

sta ich dobrowolnie lub zmuszony przez róż­

norodne przyczyny w ędruje ze swego do ­ tychczasow ego m iejsca zam ieszkania w d a­

lekie, a tem samem i różne pod w ielu wzglę­

dam i okolice.

N aturalnie inny klim at i zmienione w a­

ru n k i w odżyw ianiu się nie zawsze pobudza­

ją takiego wędrowca do wyraźnej zm ienno­

ści. Przeciw nie, doświadczenie naw et uczy, że g a tu n k i czy to zwierzęce, czy roślinne, znajdując się w now ych w arunkach życia, tylko w w yjątkow ych razach mogą zmieniać się morfologicznie. W ykazują one przytem tem m niejszą zdolność do zmienności, im są starsze, t. j. im więcej ukazało się już na wi­

downi życia pokoleń o pewnym pokroju.

Obecnie stosunki n a planecie naszej, o ile się zdaje, ustaliły się ju ż do tego stopnia, że pow stanie now ych gatunków należy zaliczyć tylko do rzadkich przykładów . G dyby jed ­ n ak zaszły jakieś przew roty geologiczne lub znaczne zm iany w w arunkach klim atycz­

nych, to n aturaln ie zdołałyby one zachwiać dotychczasowe stosunki w życiu organiz- j mów, a co za tem idzie wywołałyby zmiany

| i w nich samych.

W ed ług wszelkiego prawdopodobieństwa nie w szystkie okresy w życiu organicznem na ziemi były jednakow o przyjazne dla po ­ w stan ia now ych gatunków i odmian; w nie­

których tylko epokach geologicznych skłon­

ność organizm ów do różnicowania się w ystę­

pow ała z większą siłą. J e st to zupełnie n a ­ tu raln e. Im bardziej stygło jądro naszej planety, im więcej wód, oblewających po­

wierzchnię ziemi, przesiąkało do jej głębin, im bardziej zbliżał się do obecnego stanu ..skład atm osfery, tem rzadziej zachodziły jstraszliw e początkowo k atastrofy. Im starsze je s t ciało niebieskie, tem większy panuje na iniem spokój. Stosunki na ziemi obecnie, jjak się zdaje, ta k ju ż ukształtow ały się, że je s t ona podobna raczej do starca, niż do m ęża w pełni sił, używającego życia.

Te w łaśnie ustalone ju ż do pewnego stop­

nia stosunki, panujące na naszym globie,

w yjaśniają nam przyczynę, dlaczego w epoce

(9)

j

Y

o

17

W SZEC H ŚW IA T

265 współczesnej nam daje się zauważyć daleko |

mniej nowopowstających gatunków . Nie należy jednak zapominać o tem, że spostrze­

żenia w tym kierunku, datujące dopiero od czasów bardzo niedawnych, nie są zbyt licz­

ne. Że jednak i teraz jeszcze organizm y są skłonne do zmienności, jeżeli tylko znajdą się w zupełnie nowych w arunkach, dowodzą nam między innem i kw iaty ogrodowe i ro ­ śliny w arzywne, które w sztucznie wytw o­

rzonych w arunkach życiowych w ydają nie­

zliczone odmiany, a now onabyte właściwości niekiedy ju ż w piątem lub szóstem pokole- j niu zostają utrw alone. W świecie zwierzę­

cym podobny przykład m am y na zwierzę- { tach domowych. N iektóre odm iany są tak różne od swoich dzikich przodków, że gdyby nie rodowody, prowadzone przez hodowców, m ogłyby być uw ażane w zupełności za daw ­ ne samodzielne gatunki.

Być może, że dla pow staw ania nowych gatunków jest korzystną nietylko zmiana warunków życiowych, lecz i znaczna ilość osobników. Jeżeli bowiem pewien rodzaj niezbyt jeszcze stary w ystępuje w pokaźnej ilości, tem większe jest praw dopodobień­

stwo, że znajdzie się ten lub inny osobnik, który, odbiegając od swego przodka, pocznie rozw ijać się w kierunku odrębnym . Dość jest, aby raz w ystąpiła zm iana, a nowopo­

w stający gatu nek otrzym uje już najczęściej j zdolność do dalszego różnicow ania się i wy- ! daw ania oprócz tego w potom stw ie swojem licznych odmian. W szelkie zapory, staw ia­

ne przez dziedziczność w celu utrzym ania cech dawnych, zostają wówczas pokonane;

otwiera się n atom iast nowa droga dla stop­

niowego rozwoju całego szeregu niewidocz­

nych początkowo właściwości. Im więcej pokoleń w stanie niezm ienionym w ydał ja- ( kiś gatunek, tem m niejsza jest jego zdolność i do zmienności, ta k że bardzo stare form y, j które przez setki tysięcy la t nie zmieniały się, posiadają najczęściej ju ż tak utrw alone cechy, że naw et hodowla sztuczna, szczegól­

nie w ich ojczyźnie pierw otnej, zaledwie jest w stanie wywołać jakieś nieznaczne zmiany.

W ypada zaznaczyć fa k t godny uwagi, że wzbudzające najw iększy w nas podziw w y­

tw ory sztuki ogrodniczej—różnorodne od­

m iany kwiatów , pochodzą od roślin, przy­

wiezionych z krajów obcych, podzw rotniko­

wych, gdy tymczasem nasze miejscowe ro­

śliny w ogrodach Europy, nawet pomimo sztucznej hodowli, nie w ykazują wielkiej skłonności do różnicowania się. Rośliny, pochodzące z krajów egzotycznych, praw do­

podobnie, dlatego są skłonniejsze do w y tw a -, rzania nowych odmian, że tutejszy klim at

i

i inne w arunki środowiska (być może elek-

j

tryczne i m agnetyczne) znacznie różnią się od tych, pośród których żyły w swojej oj- czyznie.

Jednak i obecnie w stanie dzikim rośliny bezwarunkowo są skłonne do zmienności, może naw et daleko częściej, niż nam się zda­

je, tylko że w takich przypadkach praw ie nigdy nie udaje się stwierdzić rzeczywistego stanu rzeczy, a to dlatego, że, jeżeli spotka się w stanie dzikim pewien gatunek w fo r­

mie zmienionej, to uczeni uw ażają go za gatunek nieznany dotychczas, zupełnie no­

wy, nie przypuszczając zwykle, że może on być zupełnie nowym potomkiem oddawna ju ż znanej formy.

Daleko łatwiej można stwierdzić zm iany w życiu organizmów zwierzęcych. Marny bardzo wiele dowodów na to, że niektóre np.

owady, przewiezione z E uropy do Ameryki w mniejszym lub większym stopniu zmieni­

ły sposób życia w swej nowej siedzibie.

N ajbardziej charakterystyczny przykład pod tym względem daje nam skoczozłotka (Haltica rufipes), gatunek, k tó ry w Europie napada niekiedy na groch i bób, lecz zawsze w nieznacznej tylko ilości. Przedostawszy sią do Ameryki, owad ten zmienił zupełnie swoje obyczaje. T u występuje, ku ogólne­

m u przerażeniu, jak o straszliwy szkodnik [ drzew owocowych i winorośli, które nawie­

dza wówczas, gdy odczuwa brak ulubionych przez siebie akacyj (Robinia pseudacacia) i sosen. Nie ulega zatem najmniejszej w ą t­

pliwości, że w arunki amerykańskie, różniące się bardzo od europejskich, m usiały oddzia­

łać w pewien sposób na układ nerwowy tego , owada, jeżeli obyczaje jego uległy zmianie.

Niemniej charakterystyczny przykład

J

przedstaw ia inny znów chrząszcz, m iano­

wicie m rzyk krostowiec (A nthrenus scro- phulariae), który u nas rzadko kiedy spoty­

ka się w domach mieszkalnych, natom iast

na wiosnę całemi masami pojaw ia się na

kw iatach grusz, tam aryszka, kaliny i innych

(10)

roślin. W S tanach Zjednoczonych, przeciw ­ nie, napada w sposób nieznośny n a m ieszka­

nia i należy do rzędu najw iększych szkodni­

ków domowych.

Jeżeli w ty c h przypadkach nowa ojczyzna w yw arła ta k znaczny wpływ na u k ład n e r­

wowy, nie w yw ołując żadnych zm ian m or­

fologicznych, to w innych znów razach n o ­ we w arunki życiowe mogą przyczynić się do pow stania now ych cech m orfologicznych, albo naw et do jednoczesnego w ystępow ania zm ian w wym ienionych dw u kierunkach.

Oczywiście zm iany takie, dotyczące bądź sposobu życia, bądź strony m orfologicznej (albo obudwu razem), nie należą do zjaw isk codziennych, w przeciw nym bowiem razie co rok m oglibyśmy naliczyć m nóstw o g a tu n ­ ków nowopow stałych.

B ardzo często daje się zauw ażyć, że o rga­

nizm y, przedostaw szy się do krajów obcych, z początku daleko liczniej rozm nażają się tu , niż w swojej ojczyznie pierw otnej, ponieważ ich n aturalni wrogowie nie zdołali jeszcze podążyć za swojemi ofiaram i. S kutkiem tej okoliczności przybysze tacy po pew nym cza­

sie dochodzą do potęgi ilościowej, osiągając przytem wszelkie dane do w ydaw ania różno­

rodnych odmian, a następnie i now ych g a­

tunków , ponieważ obadwa czynniki, z jednej strony otrzym anie now ych w arunków ży­

ciowych, a z drugiej strony znaczna ilość ! osobników, do różnicowania się znakomicie dopom agają.

O większej skłonności stosunkow o m ło­

dych grup roślinnych i zwierzęcych do w y ­ daw ania nowych gatunków świadczą np. ro ­ śliny m otylkow ate i złożone, należące nieza- przeczenie do m łodszych przedstaw icieli św iata roślinnego. W ystępują też one w nie­

zliczonej ilości rodzajów i gatunków , wów­

czas gdy g rupy starożytne, ja k iglaste, wi­

dłaki, skrzypy i in. są niezm iernie ubogie pod ty m względem. Objaśnia się to tem , że te ostatnie przeżywszy tysiące wieków pośród jednakow ych w arunków , w ydały pokolenia ; w form ie niezmienionej i skutkiem tego u tra ­ ciły praw ie zupełnie skłonność i zdolność do | zmienności; g atun k i stare przew ażnie w y ­ m arły, nowe zaś nie pow stały.

Pośród owadów w idzim y to samo. N aj-

i

starsze rzędy owadów prostoskrzydłych (Or- thoptera) i siatkostrzydłych (N europtera)

w ykazują najm niej rodzajów i gatunków . B ezw ątpienia były one niegdyś bogatsze w g a tu n k i i odm iany, lecz te z biegiem cza­

su w ym arły, za w yjątkiem nielicznych b a r­

dzo form żyjących obecnie.

Zupełnie inaczej rzecz się przedstaw ia w rzędzie błonkoskrzydłych (Hymenoptera).

Należące tu gąsieniczniki (Ichneumonidae), Braconidae, Chalcidae i pszczoły, grupy sto­

sunkowo młode, odznaczają się niezmiernem bogactw em form .

W granicach pewnej rodziny można za­

uw ażyć podobneż stosunki. Pośród owadów takich, których życie jest związane z n a jsta r­

szemu form am i i’OŚlinnemi, najczęściej spoty­

kam y bardzo m ało gatunków , t wówczas gdy rodzaje owadów, żyjące na młodszych pod względem geologicznym roślinach, niekiedy w ykazują w prost zadziwiającą różnorodność postaci. W rodzinie np. pilarzy (Tenthredi- nidae) te rodzaje, które żyją na drzewach iglastych, a zatem na przedstaw icielach świa­

ta roślinnego, pow stałych w czasach nie­

zm iernie odległych, są bardzo ubogie w g a ­ tunki; rodzaje zaś żyjące na wierzbach, k tó­

re zjaw iły się na ziemi bez porów nania póź­

niej, niż iglaste, odznaczają się niezwykłem bogactw em gatunków .

W rzędzie chrząszczy (Coleoptera), żyją­

cych w E uropie, najwięcej gatunków posia­

d ają szczypawki (Oarabidae), kusaki (Sta-

| phylinidae) i ryjkow ce (Curculionidae). God- nem je s t zaznaczenia, że najliczniej i najróż­

norodniej reprezentow ane są te trzy rodziny w okolicach górskich. W naszych górach św iat owadzi rozpoczął swoję egzystencyę stosunkow o niedawno, bo dopiero po u sta ­ niu okresii lodowcowego. Podczas tego ostat­

niego owady w górach były prawdopodobnie bardzo nieliczne, gdyż w ym agają one wogó­

le dla życia swego tem peratury przynaj­

mniej um iarkow anej, a klim at, w którym za­

ledwie dwa miesiące, ja k to widzim y obecnie w okolicach podbiegunow ych, panuje łagod­

ne pow ietrze, je s t ju ż dla nich nieodpo­

wiedni .

Przodkow ie zatem naszych owadów gór­

skich bezw ątpienia przybyli do obecnych m iejsc swego zam ieszkania dopiero po okre­

sie lodowcowym i tu prawdopodobnie po­

w stała następnie większość teraźniejszych

gatunków , w przeciw nym bowiem razie, t. j.

(11)

JSS 17 W SZ EC H ŚW IA T

267

gdyby nowe g atu n k i w ytw orzyły się już podczas wędrówki owadów w góry, niepo­

dobna byłoby w ytłum aczyć, dlaczego wiele bardzo gatunków posiada tak ściśnione g ra ­ nice swego zamieszkania.

Dziwnym na pierwsze wejrzenie wydać się może fakt, że rodzaje owadów, niezdol­

nych do lotu, ja k np. szczypawek, niekiedy liczą mnóstwo gatunków i odmian, spotyka­

nych tylko na pewnych gru pach górskich, a naw et w prost na pojedynczych górach.

Ponieważ skrzydła u ty ch owadów bezwąt- pienia rozwinęły się dopiero w czasach póź­

niejszych, a zatem g a tu n k i owe i odmiany pow stały niedawno. W rodzinie ryjkowców, najbardziej bogatym w g atu n k i i najbardziej pouczającym jest niezdolny do lotu rodzaj O tiorrhynchus, liczy on bowiem przeszło 400 gatunków , które żyją obecnie w górach.

Rozwój takiej obfitości gatunków pomimo niezdolności ich do lotu daje się bardzo ła ­ two objaśnić. Przodkow ie rodz. O tiorrhyn­

chus żyli w ciągu okresu lodowcowego na równinach. Z chwilą zniknięcia lodowców, gdy tem peratura poczęła coraz bardziej w zrastać, wspom niane owady, nieprzyzwy- czajone do klim atu cieplejszego, zmuszone były opuścić swoje dotychczasowe siedziby i rozpocząć wędrówkę w chłodniejsze okoli­

ce górskie. Podczas tej wędrówki owady napotykały coraz to nowe w arunki klim a­

tyczne, podlegały rozm aitym ciśnieniom po­

w ietrza w m iarę wznoszenia się nad poziom morza, podpadały także, być może, rozmai­

tym wpływom elektrycznym i m agnetycz­

nym, wreszcie natrafiały na ciągłe zmiany w odżywianiu się. Przedstawiciele, rodz.

O tiorrhynchus są przeważnie wszystkożerne, t. j. nie trzym ają się roślin jakiegoś pewne­

go gatunku, rodzaju, a naw et rodziny. Tak np. O tiorrhynchus ligustici żywi się pędami winorośli, ja k również lucerny, jeżeli jednak pole, na którem poprzednio rosła lucerna, zostanie zasiane kukurydzą, to larw y tego chrząszcza pożerają chętnie korzenie kuku­

rydzy. N iew ybredny O tiorrhynchus pod­

czas swojej wędrówki zmuszony był jedn ak ciągle zmieniać swoje „m enu“, to zaś nie po­

zostało bez skutku i w yw arło swój wpływ nietylko na jego sposób życia, lecz i na stro­

nę morfologiczną.

Po okresie lodowcowym zatem owady

rodz. O tiorrhynchus w skutek podniesienia się tem peratury na rów ninach rozproszyły się po górach, w padły jednem słowem, jeżeli tak można powiedzieć, w pułapkę ontogene- tyczną, z której nie zdołały ju ż wydostać się, wznosić się bowiem w górę mogły tylko do pewnych granic, dajm y na to, nawet do linii wiecznych śniegów, cofnięcie się zaś w rów niny było dla nich niemożliwe wobec nowowytworzonych skutkiem wzrostu tem ­ peratury w arunków klim atycznych. Ponie­

waż przytem owady te były niezdolne do lo­

tu, kom unikacya więc z krew niakam i była utrudniona, a w górach bardziej od siebie oddalonych naw et zupełnie niemożliwa.

Rozproszona przeto po oddzielnych szczy­

tach i zam knięte jak b y w klatce, owady rodz. O tiorrhynchus, chcąc nie chcąc zaczęły przystosowywać się do nowych i rozm aitych warunków życia i w ytw orzyły mnóstwo g a­

tunków i odmian, często zupełnie lokalnych.

Przytoczone tu, jako przykład owady po okresie lodowcowym znalazły się w podob- nem położeniu, ja k rośliny, pochodzące z krajów podzwrotnikowych o klimacie zu­

pełnie różnym od naszego, które skutkiem zm iany w arunków swego środowiska hodo­

wane w naszych ogrodach w ykazują nie­

zwykłą skłonność do zmienności.

(DN)

Tłum. Cz. Btutkiewicz.

K R Ą Ż E N IE

CIECZY M ÓZGO-RDZENIOW EJ.

Liczne badania, dotyczące pochodzenia, właściwości i znaczenia dla organizm u cie­

czy mózgo-rdzeniowej dotychczas nie dały w yników zupełnie zadaw alających, choć nie­

wątpliwie rzuciły ju ż pewne światło na na­

tu rę tej cieczy, która, zdaniem większości biologów, zajm uje jakoby zupełnie odrębne stanowisko w ustroju. Poszukiw ania now ­ sze dowodzą np. ja k m ylnem je st ogólnie przyjęte twierdzenie co do pochodzenia cie­

czy mózgo-rdzeniowej. Przypuszczano do­

tychczas, że ciecz ta tw orzy się przez filtra- cyę krwi poprzez ściany naczyń krwiono­

śnych miękkiej opony mózgowej (pia-mater),

(12)

268

W S Z E C H Ś W IA T

bow iem — zdanie to znajdujem y we w szyst­

kich podręcznikach fizyologii,— niem a g ru ­ czołu, któryby m iał za zadanie wydzielanie cieczy mózgo-rdzeniowej. Tw ierdzenie to nie może się ju ż ostać wobec ostatnich b a r­

dzo ciekaw ych rezultatów pracy P e ttita i G i­

ra rd a (Archives de 1’A natom ie microscopi- que, 1902). Uczeni ci dowodzą właśnie, że pew nym utworom , mieszczącym się w ko­

m orach mózgowych, t. zw. plexus choroideus, przypisać należy funkcyę w ydzielania cieczy mózgordzeniowej. Przez zastrzykiw anie ete­

ru, atropiny, toksyny tetanicznej i t.d . czyn­

ność wydzielnicza utworów owych znacznie się wzmaga, i choć m ają one u człowieka kształt błonki raczej, nie ulega wątpliwości, że są to praw dziw e gruczoły, tem bardziej, że u kręgowców niższych (gadów) naw et bu­

dowa ich przypom ina gruczoł.

Gruczoł jed n ak posiada zwykle k anał wy­

wodzący: w ątroba np. posiada przewód żół­

ciowy, nerk a—moczowody, gruczoł ślinowy poduszny—przew ód Stenona i t. d. Czy więc istnieje k anał wywodzący dla cieczy mózgo - rdzeniowej? W idzim y odrazu, że rzecz się m a tu, ja k z owemi specyalnem i organam i, ncszącemi nazwę gruczołów' bez kanałów wywodzących, ja k gruczoł tarczo- w aty, lub nadnercza, choć zaznaczyć należy, że podobieństwo jest tylko zew nętrzne, w y­

produkow ana bowiem przez plexus choroi­

deus ciecz m ózgo-rdzeniowa nie przechodzi bezpośrednio do krwi, lecz spływ a naprzód do przestrzeni pod-pajęczej, któ ra je st dla niej zbiornikiem, podobnie ja k rezerw oar P ecąu eta je s t zbiornikiem lim fy. Cóż się jed n a k dalej dzieje z cieczą mózgo-rdzenio- wą, jeżeli ona ani nazew nątrz nie uchodzi,

j

ani w raca bezpośrednio do krwi? Poniew aż niem a żadnej różnicy między cieczą mózgo- rdzeniow ą środkowego k an ału rdzenia, ko­

mór mózgowych i przestrzeni podpajęczej, przypuszczano, że idzie tu o układ ze wszech stro n zam knięty i ściśle autonom iczny. P rz y ­ puszczano dalej, że ciecz ta w ykonyw a cie­

kawe ruchy „wstecz i n ap rzó d1', a to w tym celu, żeby uchronić m ózg od zbytniego uci­

sk u czaszki, k tóry, n aturalnie, m iałby dla m ózgu fatalne następstw a. W chwili, g d y kom ory sercowe się kurczą, a objętość m óz­

gu, przez obfitszy dopływ krw i do naczyń jego, w zrasta, ciecz m ózgo-rdzeniowa spły­

w a jako by w dół ku kanałow i kręgow em u, um ożliw iając w ten sposób równowagę ci­

śnienia.

Zdaniem Cathelina jed n ak rzecz się ma inaczej: ciecz mózgo-rdzeniowa krąży, po­

dobnie ja k krąży lim fa, pochodzi ze krw i i w raca do krw i za pośrednictw em układu lim fatycznego. C athelin m otyw uje pogląd swój licznemi danemi, zaczerpniętem i z przy ­ padków klinicznych i patologicznych, jako też z fizyologii doświadczalnej. Z dośw iad­

czeń np. "Fiata u a i Sicarda wynika, że sub­

stancye, w strzyknięte do cieczy mózgo-rdze­

niowej przechodzą do układu lim fatycznego.

Podczas żółtaczki, ciecz mózgo-rdzeniow’a zabarw iona je s t n a żółto. W przypadkach ciekawej choroby, zwanej „śpiączką choro­

bo w ą“, Castellani odnalazł pasorzyta śpiącz­

ki — trypanosom a — jednocześnie we krw i i cieczy mózgo-rdzeniowej. Pęknięcie czaszki powoduje upływ cieczy mózgo-rdzeniowej, dochodzący do olbrzym ich rozm iarów; cho­

rzy tracą nieraz do 4 litrów cieczy, przyczem ilość zależna je s t od tego, czy chory jest spo­

kojny, czy też podniecony. G dy chory w y- konyw a energiczne ruchy, mogące przyśpie­

szyć krążenie, ciecz mózgo-rdzeniowa w y­

try sk a ja k z fontanny; zachodzi więc zjaw i­

sko podobne do tego, jak ie obserwujem y podczas przecięćia tętnicy. Ilość utraconej cieczy rów na się ilości jej, któraby w nor­

m alnym stanie przeszła do układu lim fatycz­

nego i krwionośnego. Te i liczne inne przy­

padki przekonyw ają nas, zdaniem C atheli­

na, że istnieje krążenie cieczy m ózgo-rdze­

niowej, którego schem at tak się przedstaw ia:

1

) naczynia krw ionośne gruczołów wydzie­

la ją cy c h —plexus choroideus;

2

) przestrzeń pod pajęcza, jak o zbiornik cieczy, lecz nie i k an ał wywodzący; 3) naczynia lim fatyczne rdzenia i ośrodków nerwowych, raczej poch­

wy gąbczaste owych naczyń, które otw iera­

ją się w prost do cieczy mózgo-rdzeniowej;

pochw y te w stosunku do krążenia lim fa­

tycznego i mózgo-rdzeniowego spełniałyby' to samo zadanie, co naczynia w łoskowate w stosunku do krążenia tętniczego i żylne- go. W reszcie 4) naczynia lim fatyczne od­

wodzące, przez k tó re ciecz mózgo-rdzeniowa

znacznie ju ż zm odyfikow ana przechodzi do

zbiornika P ecąueta, stąd do przewodu lim-

I fatycznego piersiowego, i przez lewą żyłę

(13)

M 17 W SZ EC H ŚW IA T 269

bezimienną do ogólnego układu naczynio­

wego, aby znów wrócić do gruczołów w y­

dzielających.

Jednem słowem ‘ ciecz mózgo-rdzeniowa nie jest w yodrębniona w ustroju, lecz ulega krążeniu, choć krążenie to je st bardzo po­

wolne, niejako zaczątkowe; je s t ono jakby dodatkowem do krążenia lim fatycznego, i znacznie mniej je s t doskonałem od k rąże­

nia krwi. G dybyśm y ułożyli szereg, w k tó ­ rym krążenie wieńcowe, tętnicze, włoskowa- te, żylne, wreszcie lim fatyczne, zajm owałyby kolejne, coraz niższe miejsca, krążenie cie­

czy mózgo-rdzeniowej umieścićby należało na ostatniem miejscu.

A n n a Drzewina.

KO EESPONDENCYA W S Z E C H Ś W IA T A .

M iędzyrzec.

Conomitrium Julianum (Savi) Mont.,

now y na b ytek dla f lo r y k r a jo w e j m chów liś c ia s ty c h . W styczniu r. b. p. A lek san d e r M atuszew ski z K alisza, n ad e sła ł mi do o k reślen ia p ró b k ę m chu bez owoców, zebranego na kam ieniach w rzece P rośnie. P oniew aż okaz nie b y ł mi znany, p rze­

to zająłem się niezw łocznie je g o zbadaniem i n ie ­ baw em spraw dziłem , że j e s t to dość rz a d k i g atu - te k noszący m iano Conom itrium Ju lia n u m (Savi) M ont., k tó ry nie b y ł jeszcze u n as zauw ażony, 0 czem dopiero te ra z pow ziąłem w iadom ość za­

czerp n iętą z m onografii M chów K ró le stw a P o l­

skiego, napisanej przez p. F ra n c is k a B łońskiego 1 ogłoszonej w I X , X i X I tom ie P a m ię tn ik a F i- zyograficznego. P ra c a ta w szakże nie je s t mi znana w całości, posiadam bowiem ty lk o je j część I-ą , zaw ierającą w stęp, klucze do o kreślania i szczegółowe opisy niew ielu g atu n k ó w z rodziny rokieto w aty ch (H ypnaceae). Z te g o pow odu nie m ógłbym orzec czy m ech pochodzący z okolic K alisza b j'ł ju ż naszym badaczom znany lu b nie, g d y b y p rzy końcu w spom nianej części nie p rz y ­ toczono w ykazu w szy stk ich innych rodzajów mchów odszukanych w K ró lestw ie , oraz i ta k ich , ja k ie są jeszcze m ożliw e u nas do znalezienia; te o sta tn ie d la w y ró żn ien ia oznaczone są gw iazdką;

otóż do owej k a te g o ry i spodziew anych włączono i rodzaj Conom itrium , k tó reg o je d y n y g atu n ek C. Ju lian u m j e s t pierw szym , ja k i znaleziony zo­

s ta ł po u pływ ie la t 10 -ciu , czyli od czasu w y d a­

nia m onografii M chów K ró lestw a P o lsk ie g o . Ga­

tu n e k pow yżej w zm iankow any należy do rod zin y F issid e n tac ea e, od k rj-ł go n ajp ierw S avi w źró­

dłach Ju lia ń sk ic h w E tr u r y i i zaliczył n iew łaści­

w ie do ro d zaju F o n tin alis. P rz y tra fia się w y­

łącznie na przedm iotach podw odnych lub często przez w odę spłókiw anych E u ro p ie w południow ej i środkow ej, a w e d łu g M ullera (D eutschl. Moo- se) i w rzekach A m ery k i północnej.

P rz y sposobności pozostaje mi jeszcze nadm ie­

nić, że p rzed k ilk u n a stu latu otrzym ałem z p io tr­

kow skiego okazy m chu zw anego A n titric h ia cur- tip e n d u la B rid ., k tó ry , ja k m niem a p. B łoński we w stępie sw ej monografii, od czasu ks. K lu k a nie b y ł przez nikogo w ięcej w K ró lestw ie znaleziony.

B. Eichler.

KOMIS YA EIZYO GRAFICZN A.

W A kadem ii U m iejętności odbyło się dn ia 16 m arca posiedzenie K om isyi fizyograticznej pod przew odnictw em ra d c y dw oru prof. dr. F . K reutza.

P rz y ję to spraw ozdanie z p ostępu w ydaw nictw K om isyi, z p rac S ekcyi, w reszcie z p rac m uzeal­

nych przeprow adzonych w r. 1 9 0 3 . Z e spraw o- I zdań K om isyi w ydano w r. z. tom 37 -m y , z A tla ­

su geologicznego zaś zeszj^ty 11 i 14 zaw ierające

J m apy: W ieliczka, Bochnia, N ow y-Sącz, Pilzno, j B rzostek, T yczyn; w d ru k u są z A tlasu cztery

| dalsze zeszyty, obejm ujące razem m ap 16. Z po­

lecenia S ek cy i m eteorologicznej przeprow adzono m iędzy innem i lu stra cy ę 13 stacy j m eteorologicz­

nych i poczyniono przygotow ania do pom iarów g raw ita cy jn y c h ; S ek cy a zoologiczna udzieliła trzem swoim w spółpracow nikom zasiłków n a b a ­ dania entom ologiczne w okolicach Lw ow a, M iku-

| liczyna (p. J . D ziędzielew icz) i R y tra (pp. dr. N ie- i zabitow ski i F . Schille); dla S ekcyi geologicznej przedsięw zięto b ad a n ia w okolicacli M yszyna i K ałusza (prof. J . Łom nicki), tudzież w T a tra c h (p. M. Lim anow ski); S ek cy a botaniczna podjęła p rzyg o to w an ia do napisania flory roślin n aczy­

niow ych polskich; członkow ie S ekcyi rolniczej prow adzili b ad a n ia gleboznaw cze i zb ierali ma- te ry a ły do fizyografii b y d ła k rajow ego (prof. d r.

W . K iecki) i do fizyografii leśnej (p. A. N ow icki), tudzież spostrzeżenia nad kw itnięciem drzew i krzew ów ow ocow ych (p. S. U dziela). Do M u­

zeum K om isyi, oprócz zbiorów złożonych przez w spółpracow ników K om isyi i okazów p rzy ro d n i­

czych, tudzież książek zakupionych lub u zy sk a­

nych d ro g ą w ym iany, p rzy b y ły w r. ub. okazy lub zbiory zoologiczne podarow ane przez pp. Be- nedyktow icza, d r. E . N iezabitow skiego, F . Schil- lego w R y trz e , L . L ite w sk ieg o i S. U dzielę, zbio­

ry roślin ofiarow ane przez p, M. T w ard o w sk ą, przez pp. H ry n iew ieck ieg o w D orpacie, prof. d r.

E . Janczew skiego, d r. J . T rzebińskiego, okazy i zbiory geologiczne otrzym ane w d arze od pp.

prof. J . Ł om nickiego w K ołom yi, prof. M . Łom ­ nickiego we L w ow ie, prof. d r. M. R aciborskiego

Cytaty

Powiązane dokumenty

Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz (fragment księgi dwunastej), czyta Krzysztof Kulesza Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz (fragment księgi dwunastej), czyta Krzysztof Kulesza

Jednak odczuwam, że przestrzeń lokalna skazana jest na posługiwanie się protezami narracji - najlepiej by były wymienne, bo kiedy tylko się zużyją, będzie można

Jednak najważniejszym eksponatem tego pokazu był samochód-zabawka, mój pierwszy „żelaźniak”, który niedawno oddali mi moi rodzice, robiąc porządki w

Przestrzeń domowa w kinie japońskim może być przedstawiana również jako miejsce transgresji bohatera żyjącego poza związkami rodzinnymi.. Własne miejsce zamiesz- kania pozwala

Jednak zasadnicze treści odnoszą się do osoby Aleksandra Wielkiego, który przekonany o swej sile i uniesiony pychą ogłasza się panem świata i synem Jowisza

Wyniki pokazuj¹, ¿e wspó³czynnik dyfuzji wed³ug koncepcji Timofeewa charakteryzuje siê mniejsz¹ zmiennoœci¹ wywo³an¹ zmianami ciœnienia w porównaniu z koncepcj¹ Crank’a..

Tylko on bowiem potrafił odbić promienie wytworzone przez Młodszego Braciszka, który znajdował się wtedy w świątyni, gdzie odprawiano rytuał uruchamiający broń.. Jedynie

* W przypadku kryterium” obojga rodziców pracujących lub uczących się w systemie dziennym” wymagane jest złożenie oświadczenie przez każdego z