• Nie Znaleziono Wyników

Przebojem. R. 2, z. 9=17 (1924)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przebojem. R. 2, z. 9=17 (1924)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

l

✓ r t / T r w r y B

P R Z E B O J E M

MIESIĘCZNIK UCZNIOWSKI PBSJtf. NAUCE i ROZRYWCE ^

K U T N O N f l D O C H N i ą , Dnia 15 Grudnia 1924 roku.

ROK II. | Cena 50 groszy z przesyłką 55 groszy___ | ZESZYT 9 (17).{

TREŚĆ ZESZYTCJ 3 ego: Wieczór wigilijny. Narodził się Bóg. Ideał w ży­

ciu. „Chłopi" Reymont*. Wspomnienia mySliwskia Marja Skłodowska Curie. Tęsknota. Zabłocki i Fredro jako komedjopisarze polscy, (c. d.) Obecna sytuacja Chin. Przegląd prasy uczniowskiaj. Kronika. Łamigłów­

ka. Errata.

Wszystkim Prenumeratorom naszego pisemka zasyłamy serdeczne życzenia

w e s o ł y c h ś w i ą t .

Wieczór wigilijny.

Oni B o łe g o Narodzenia m jją charakter świąt rodzin­

nych. Tradycja wym aga, by wówczas dokoła stołu wigilijne- go usiadła rodzina w komplecie, by łam iąc sią opłatkiem, zło­

żyła sobie serdeczne życzenia

Nąstrój panujący wśród zabranych, miłe rozm owy, trady­

cyjna iw y c z ije podawania różnych potraw, pozostawiają niezatarte wspom nienia w sercach członków rodziny. N ajsil­

niejsze wrażenie w yw iera wieczór wigilijny na dusze m łodo­

ciane, zwłaszcza, kiedy po uczcie wieczornej zapłoną liczne światła na beżem drzewku, kiedy zabrzmią pieśni kolendne i kiedy następnie spieszą członkowie rodziay do kościoła, by wysłuchać pasterki. C hylący się do grobu osiwiały starzec, pa­

mięta o tych m iłych i rozrzewniających wieczorach wigilij­

nych, odświeża je w ftanniąci i łączy swą m łodość z brzmie­

niem pieśni kolendnej, z w idokiem choinki, strojnej w licz­

ne świecidełka, z obrazkiom wiejskiogo kościółka, który radosnym diwiqki«no rozit««i po iskrzących sią śniegiem po-

/

(2)

Ia«h, wieść o narodzeniu Chrystusa. Purnięć tych podniosłyeh chwil rozrzewnia szczególnie wygnańca, rzucanego przez losy życia, wśród ludy o innej religji i tradycji.

Św ięto Bożego Narodzenia jest w tym roku podwóinem światem Cały świat kntoliski obchodzi w tym czasie tak zw.

M iłościw e lato, począwszy od wiqilji Bożego Natodzenia.

Piękny ten jubileusz, ogłeszany c® 25 lat przez Ojca Św.

r«zpoeznie się ceraw enjałam odmurowania świętej bramy w kaplicy Sykstyńskiej.

Niechaj z pierwszym blaskie.n gwiazdy wigili nej znikną troski i zmartwienia, 9 z serc, radością przepełnic-n/ch niechaj się wzniesie kolendna pieśń: BAg sią rcdzi, moc tru chleje !

Narodził się Bóg...

Po szerokiej, po rów ninii Śnieżnych, mroźnych pól, Odgłos dzwonów nocą p ynie.

Drży, wibruje, w mrokac 1 ginie...

— Narodził sią Król...

Na pasterkę drogą spieszy, Do kościołka tłum.

Nad głowami ludzkich rzeszy Gwiazda blaskiem oczy cieszy.

Dziwny słychać szum...

To bezlistne drzewa szumią, Co stoją wzdłuż dróg, Choć ich ludzie nierozumią, Wciąż radośnie z wiatrem szumią:

„Narodził się Bóg...“

Gdzieś w Betleem narodzony Przed tysiącem lat.

Choć na słomie położony, Schylają się przed Nim trony,

Chyli cały świat.

Na Pasterkę dzwony dzwonią Pośród śnieżnych pól.

Dźwięki płyną, dźwięczą, gonią...

Śnieżnym lasem, śnieżną błonią

— Narodził się Król . . .

B o r o w ik kl. V.

Kutno, d. 23/Xl 24 r.

(3)

Ideał w życiu.

(Refleksje).

Każdy człowiek, powinien dążyć w sw ojem życfu do id e­

ału Droga de n ego jest stroma, śliska i pełna przeszkód.

S ą ona nieocenione, gdyż hartują w nas w alę i ducha, dodają bodźca i ©tu 'hy do dalszej pracy, bardzo trudnej, cienkiej i niewdzięcznej. Praca niewdzięczna osłabia w nas w olę i hart ducha.

Zniechęcenie utrudnia nam osiągnięcia ęelu. W takim stanie a^atji zabłyśnie jednak c ia s e m §dzieś woddali punkt jasny, który pociąga i nęci. Pad jago w .ły w e in roz(»<*civna- my nowe życie, która nabiera dl« nas powabu I wartości. Ody zbliży h ś n v się nieco de n ie j \ zd<ije nam się ż« m p te n y sw obodnie w ypocząć na chwilę, by znów z łi^wem i zapasami sił pracow ać dalej.

Czasem dodaje w spółzaw odnictw o energji w dążeniu de ideału, czy to na ław ie szkolnej, e ty te i ł >óżni»j w życiu.

Przypuśćm y, że uczeń leniwy, nieodrabiający nigdy swych lekcyj, widzi dobreg® ucznia, którego codziennie chwalą, po­

stanawia utzyć się lepiej, jednem słowem chce szlachstnie z n i'* współzawodniczyć Pozbywa się swych wad, staje się z każdym dniem lepszym, choć sann nie zdaje sobie z t a j®

■ prawy. W szkole zaczynają go p. profesorow ie cenić za pracę nad sobą, a także i ko led ry. Ten szacunek jak|

wzbudził dla siebie u innych, dodaje mu bodźca de d a lsie j pracy. — W ych o d z ą c ze szkoły, staje się zczasem taki chłe- piec obyw atelem , powszechnie łubianym i szanowanym . C e na niego tak w płynęło? — w spółzaw odnictw o z dobrym ke-

!t§ ą. -

Ponieważ wartość społeczeństwa, a więc całej Ojczyzny, uzależniana j«st od jednostek, a wlęa powinna każda jedno­

stka dążyć dt> ideału.

B . P rz y tu ls k i. KI. V.

„ C h ł o p i " R e y m o n t a .

Kiedy m ów im y o „C h ło p a ch " Reym onta, budzi slą kilka uczuć, a wszystkie wyraźne i silne. W szelka p ełew icin eść, wszelki krytycyzm ustaje: stoim y wobec czegoś bezwzględne­

go, co musi być prawdą.

Im ponującą, w spaniałą prawdą jest dzieło W ł. Reym onta.

Je s t taką prawdą, jak słońce, ziemia, burza, wicher, ruń, zi­

mno i ciepło, dreszcz, choroba, świat zm ysłow y, nieśm iertel­

n i e w ftr a u liw y m p ęd lię do ?rni*ny, « ią |ł« j, ni«za*pa*ej,

(4)

powtarzalność, nigdy nie powtórzona, koło Iksiona, życie...

Pom iędzy książką poety, a tern, c® pospolicie nazywamy pul- sew życia, niema żadnej granicy, żadnego rozdziału, a dzieje się to dlateg®, 2e twórczość w ypłynęła tutaj bezpośrednio z uczucia, a obrazy były faktem wyobraźni. TAamy do czynienia z doskonałą prawdą artystyczną.

W ybitni pisarze • poeci muszą się zdecydow ać na jedno z trzech stanowisk. Patrzą na. gatunek homo sapiens, na czło­

wieka, obdarzonego mózgiem, zdolnym io m onstrualnego roz­

woju jak® na p®«zwarę, karykaturę, w y <®szlawienie przyr©dy.

fl wtedy z ich warsztatu procy płynie czarny kopeć ponureg®

światła na m rowisko ludzkie, ich e z ło w iik jest podnaturg, jett podczł®wiekiem . Taki gatunek ludzi nazywa się rodziną Rou- gon M u q u»rt’ów i pędzi do piekła. Tak pisał jego ekscelencja literacki, poeta trzeciej republiki paryskiej, wieży Eifel i trój- porozunaienb, antipapa Em il Zola Albo prawem tęsknoty, sła­

be, męczone, beznadziejne ciało, w ysyła rozżarzonego do bia­

łości ducha na pastwiska niebieskie, na pola elizejski*, do anhellieznych oaz, odbitych n* obłokach, jak majaki powietrz­

ne w piaskach Sahary. Tak pisał Słow acki o aniołach, biją­

cych okrw aw ionem skrzydłem we wrota Olim pu Sp raw ied li­

wości. fllbo, piszę się, jak z wielkim rozmachem kreślił Sha kespeare. „W y ślijc ie wszystkich waszych djabłów i aniołów na galery, a sami żyjcie w słońcu, jak natura, którą wy jesteście, a ona jest w am i". I w taki sposób pojm uje człowieka Reym ont:

„Zapatrzyła się znowu w okno, fco poczerniałe, zwiędłe georginje kołysano przez wiatr, zaglądi ły w szyby, ale wnet zapomniała o nich, zapomniała o wszy tkiem, nawet o sobie samej, zapadła w takie prześwięte beze ucie, jak ta ziemia ro­

dzona w jesienne m artwe no^e, bo, ja k " tą ziemia, święta by­

ła Jag usln a dusza — jako ta ziemia, I ia ła w jakichś głębo­

kościach nierozeznanych przez nikogo w bezładzie marzeń sennych — ogromna, a nieświadom a siebie — potężna, a bez woli, bez chcenia, bez pragnień, martwa/ a nieśmiertelna, i ja ­ ko tę ziemię, brał wicher każdy, otulał sobą i kołysał i niósł tam, .gdzi® chciał... I jak tę ziemię ® wiośnie budził® ciepłe słońce, zapładniał® życiem, wstrząsała dreszczem ognia, pożą­

dania, mił®ści — a ono rodzi, bo musi — i żyje, śpiewa, pa­

nuje, tworzy i unicestwia, bo musi — jest, bo musi... b® jak®

ta ziemia święta, taka, była Jag usin a dusia, — jako ta ziemia*.

Pieśń o Ja g u sin ej duszy! Połóżm y orzy tem arrasy Gusta­

wa Flaubert’a, walensienki, Guy de M aupassanfa i przypatrz­

my się pięknościom. Prawda! prawdę! co za wspaniały wyras

— jaki p a ią d a n y kamień, jeżeli oprawień w szczerozłotą ob­

ręcz poezji. Ciśnie się na myśl plastyczne porównanie S c h o ­ penhauera z dziedziny estetyk', tak głęboko opracow anej przez

ni«|9f Prawda podana być męie w sposób dwoisty: praei - 4 —

(5)

nauką i przez sztuką. Przez nauką idzie sią, jak p® szynach kolei żelaznej, w dal, horyzontem bez kresu; jest, jak® linja pozioma, nie m ająca końca. Sztuka zaś podaje prawdą, juk zygzak piorunu, z góry, w ®kam gnleniu, błyskawice) rozjaśnio­

ną, całkow itą i zupełną. Ó w grom poezj', rozśw ietlający ponu­

re ślepe niemal m#rze niepoznawalnego, sprawia w duszy czułej i rozwiniętej św.ęte truchlenie, jakby porażenie ©d piorunu. Poeta w zywa czytelników swoich do w tzuw ania sią w czarującą za­

gadką świata, podnosi ich, rozszerza, uświęca, ubóstwia. I każ­

dy z nich jest, jako istota sciens bomum et-malum , istota, za- wiieszkala przaz rządzącego Boga Rzecz pr®sta, że takie w ie­

czyste ognie padają tylko z nim bew ych, elektrycznych chmur.

Grom poezji Reym anta z takich pochodzi sfer Ni® zawiera w sobie ani kraty z piro echm cznych p®pisów, gwiazd, wężów, złotych dżdżów, za pom ocą, których przedsiębiorczy arlecchi- no, literatura panderniczna, bawi wesołą gawiedż.

Je s t prawdą I to jest pierwsze uczucie, jakieg® doznaje czytelnik „C h ło p ó w ",

A d ru g ie * jest — duma W zbiera w sercu to szczytne uczucie na myśl, że otp nasza stratowana, *p®t warzona, u k o ­ chana ojczyzna, jako ta ziemia z m ozołem uprawiana, na przekór twardej zimie, z każdą wio*Hą odradza doskonalsze kształty. Takie utwory, jak „C h ło p i" Reym wnta, łączące w s®- bie całą niepodległość ducha p ilsk ie g o z form ą, op racow a­

niem największych p®etów Zachodu, m epretensjoaalne, a pro­

ste sw ym kunsztem doskonałym , są odpowiedzią aż nadto w ym ow ną na wszelką „suffisance", z jaką Zachód ubiegłego stulecia poglądał na szamotanie sią „des saeuls Po lonais" lub

„d er m inderwartigen N atio n “ . W szyscy ci „m en sch e". Fryd- Ńietzchego, ta hoł®ta okradająca we Francji w «jsk e, m ary­

narką, keśtio ły, starą swą narodew ą cyw ilizacją: a w N iem ­ czech sm agająca dzieci wrzesiński®, godna wzgardy najdaspo- tyczwiejszych cezarów i do cezarysmu państw® prewadząco, cała ta Babilonja, drża :* ze straehu przed ostatecznym ®bra- chunkiem , Żelaznem prawem niewdzięczności nienawidzi Pola­

ków. W istocie, przed świeżemi w pamiąci bshaterstw em i J a ­ pończyków, ostatnimi \y historji przedstawicielam i w ytrw ałego her®izmu byli P®lacy... Czyż nie jest to w ystarczające, aby ich w yśm iać, a na czele Chantacler trzeciej riaczyp osp olitej p a ­ ryskiej lub France, jego następca?

Lecz fala rozpaczy polskiej przycichła. Zeszliśm y z nieba na ziemią. Od „snów ® p ® tą d ie “ przechodzimy d® rzeczy­

wistości czynów. Stajem y na fundam encie własnych uzdolnień i upodobań. W iem y, że tylko teraźniejsześć zaważa na sza lach historji. Nic nie pomeże najstraszniejszy krzyk ptaków kapitolińskieh, jeżeli są tylko gęśmi. 1 nam już dzisiaj na

„saffisance" najłaskaw szych sąsiadów nic nie zależy. D ssta

(6)

lilm y córcię takich lekeyj, żeśmy krzyczeli w miabogłcsy. Ns- próino krzyczeliśm y, Dzisiaj |ui na??i mc po „suffisance".

Przeciwnie, gdy patrzym y na gonitwy francuskiego lapina i niem ieckiego pudla, r łą ‘^a »fę nam na ustach zagadkowy, groteskowy, ts 'tieco gorzki uśmiech, jakgdybyśm y część na­

szych i d t 'ł ó v z >stłw li w lombardzie historji na wieczne nie- w ykupne

W ię c d >prdw<iy nie na eksport, nie dla miłych sąs adów, ale przede wszystkiem dla nas samych potrzebne są takie mocna, niepodległe czyny, {ak ten, o którym mówię, Reymon- towy. W siystko — p ó łrec, w»chód, południe, zachód, niebo, wszystko prócz tej naszej ziemi, po której stąpam y, złączyło się w jeden sauór, uby wydrzeć nam z istoty — dumę narodową. B ! podano nawet w w ątp liw cść wartość samego pojęcia „d u m a ". A cóż wpełznie tam, do serca, gdy w ypuścim y dumę, bo w orek pusty nie zostanie? Podłość? To sprowadźcie baterje Kruppów, niechaj na łotrowskich kościach Ja p o ń czycy i Chińczycy założą w ielkie fabryki suoerfosfatów dla dzieci Państwa Niebieskiego. B y łb y to wspaniały spektakl w wiel­

kim-historycznym stylu, nowa wędrów ka Narodów!

Co za dziwny naród! Ja k ie * bieguny dla prądów elektrycz­

nych! W ysp iański i Reym ont. Śm ierć i życie, a w środku się kotłuje, p ariy, pryska z gara, pom im a ściskającej wrzątek że­

laznej pokryw y. Tutaj śmiertelne wesele, dzwonki i jęk S ta ń ­ czyka, piania Chochoła, taniec Mar, z krzepłych w rytmicznym bezruchu. Nadzieja na żałobnym wozie przy akom paniam encie marsza Szopanowego, witraże — Kazimierz W ielki, W ielk i Piast, pierwszy Ekonom Polski, poranne słońce na łamach Lechitów , jako martwieć, kościotrup, zgniły upiór. A obok mrowisk© chłopskie: Lip ca brzęczące jak pszczoła lipcowa, cham skie i miodne, żywe bezwzgl dnym egoizmem, wiolkie odradzalnością, nieśmiertelne silą instyktów twórczych, rodzą­

cych aię i mazi błota i mułu. Czujem y, jakgdyby ducha natu­

ry, która niezmęczenie, w dzień i w noc, w burzę i pogodę, w lazur i słotę, równa, przeinacza, wyodrębnia, form uje kształ ty. Tutaj wielka pieśń życia i zwarta z nią straszliwa żądza istnienia tego chłopiego rodu lipcowego. I za tę pieśń, za tę epopeę Reym ont dostąpił najwyższego zaszczytu, jaki dać mo że ośw iecony i kulturalny świat, otrzymał jedną z największych nagród, j ->k 'ch może ciło w ie k osiągnąć, nagrodę Nobla. Z w y ­ ciężył Reym ont, zw yciężył* to wielkie dzieło „C h łop i", tak blisko i nierozerwalnie /łączone z Polską, tak przesycone at­

mosferą wsi eolskiej, tak zrośn ete z duszą ludu wiejskiego,

*«. idaw.?łob,- , ę. iż ;-j st -,n» niedostępne i nie do’ pojęcia dla narodów obcych. f\ jednak właśnie na gruncie międzyna rodow ym , na arenie wielkokwiatowej „C h łop o m " przyznano palm ę pierwszeństwa, jakby zaznaczając przez to, że praca

(7)

narodowa jed m ćz eśn ie jest pracą, przynoszącą pożytek i c a ­ łej ludzkości.

flle n e to usprawiedliwia głów nie czyn uczonych. lecz zawarty w a r c y d m le i teratury naszej pierwiastek ładu i r ó ­ wnowagi społecznej, o niebo c-.łe wyższy nad anarchizm dzieł Iba neza i Gorkiego, lub intelektualizm Manna. F\ więc tylko ład i spokój ma prawo bytu, nie bunt i bezrząd. To m ówi R e y ­ mont w swych „C h łop it h " , głosząc powagę i nienaruszalność praw odwiecznych, ®d których nikt nie może się uchylić P o ­ rządek jest wieczny i łJl^tego wszystkie nam iętności m ilkną wobec spraw y ogółu, który jpst absolutnym panem wszyst kich, każda czynność jest już' z góry ustaiona i przewidziana.

1 św iat zrozumiał to iło w o Reym onta, zrozumiał ten nakaz pracy i pokoju, a pr/ez t« w yniósł literaturę polską na w y ż y ­ ny najuiedostępniejsze, gdz!e nic nie rweże zaćm ić twórczości Reym on t?, budzącej narad w dobie rozkładu m oralnego d®

pracy twórczej, czystej i bezinteresownej. f\ nad ty m dziełem, którego słćrwa rozbrzmiewa teraz w całym świecie, roztacia blaski i zsyła na świat prom ienie słońce artyzmu i piękna.

Trzeba być pojonym za m łodu rosą sielską, aby wiernie odczuć krajobrazy Reym ont®w e. Trzeba być zdolnym do sza­

leństwa takiego, jak szaleją ow ady, gdy w parny dz'eń czer­

w cow y rozkwitną pola koniczyny. Człowiek z bruku nie może tak czuć. F\ pejzaże Reym onta nie m ają przecież w so­

bie nic a nie m artwego, oderw anega od czynów lu d r, k tó ­ rym służą za tło, są najzupełniej stopioae z eał®ścią, wycie- niowawe, jak obrazy C iełm ońskie§o. W „zasypanyah kuropat­

w ach " niema nie pierwszego: wszystko jest pierwszem — I k u ­ ry i śnieg. I tu, i tam spoidłem jest ów naturalny sentym ent, m a ­ że jedyny, a przynajm niej bardzo rzadki w całej literaturze eu­

ropejskiej. R eym on t jest czystym aryjczykiem — z rasy,

• której krążą podania z Iranu, że bardziej kochała przyr®dę, konie i psy swoje, niż bogów. To taż W itek lipowieeki u m iło­

wał kulawego bociana, a Kuba nie oddałby koni za d ziew czy­

nę. C z y i nie m ają racji i filozoficznej i uczuciow ej?

Portrety chłopów i chłopek lipowieckich są barwy i linji uderzającej. Po ch w ycon e przez wyobraźnię, niem al b łyskaw icz­

nie, radeby się zamienić w typy. Zw racam y się do własnego doświadczania i Ratyahm iast pozaajem y: M acieja Borynę, p ier­

wszego rodowego gospodarza, o kt®rego, jaka o słup najwyż­

szy, wspiera się nieb® i Pan B i g lipowieeki, Hankę B®ryno- wą, m ęczennicę i gospodyń ę, hardą i opryskliw ą, a górną przez cnotę swą n ew ieścią i zapracowanie bez granie, Ja g u się z konopnem i w łosam i i raedrem i ®czyma, którą każdy wieher obala, M łrję Magdalenę lipow iecką, ocierającą długim włosem stopy Panajezusowe, Jug u styn k ę złośliwą babę ze straszliwym

©zorem, mądrą i zepsutą, K ow ala Michała, przem ysłow ca wiejskie go, chytrego tchórza, kurnikow ego dyplom atę, słowem fnetoka.

(8)

jak sl< w y ra ja ją ehł<»r>i, niema «• w yliczać w krótkim szkicu.

Trzebnby rachować ci ci dwudziestu i Jam b roża, i W itka, i K u­

bą, i Szyrnka, i W a jta, i Ja g a tę , i księdza, i organistą, I orgs nśeinę, Ko/łowę..., a wszystko portrety pierwszorzędne, w y ­ raźna i silne. Poza histeryczną Tryloflją Si«nkiew 'eza niemasz p®wi«ści polskiej, gdzieby można znaleźć tyle portretów, ro ­ bionych z> św iadom ym celem artystycznym , ile spotykam y ich w „C h ło p a c h 1*. Tył® bodaj ile na kożdyrn kroku kamieni polnych na Mazowszu.

Z w ied zają; galerje m alarskie, wczuwam y się szczerze, bez b iedeckero wskiltgo snobizmu w dziełach w ielkich. ®dybyś- my zastanowili się nad głąbią urażenia naszego, znaleźlibyś my w nieta naeew no dwa zasadnieze elementy. Pierwszym jest prawda portretu, drugim — s'ła tej prawdy Idealizacja najwszechstronniejszej prawdy — oto cel instynktow y i św ia­

dom y zarazam każdego w ielkieg o portrecisty. k*óry tworzy dla sztuki, a nie dla pochlebienia lub w ygładzeni* ardynar nych rysów jakiejś m adam e Dulskiej czy jej męża. W ład y sła w Reym ont jest takim ritrattistą w swym eposie i dlatego sztuka jego w „C h ło p ach " jest w ielka i nieśmiertelna.

Kom pozycja „C h lo ró w " jest organiczną wiącej, niż archi­

tektoniczną, opartą bardziej na koniecznościach przyrodzo­

nych, ni i na przypadkach. Je sie ń , Zima, W iosna, Lato — ot®

partje planu, które nadawały kierunek jego rące, a jednocześ nie rytm y życia matki — ziemi i jej ludu. Tak żyją m r®wi*ka, kretowiska, ule, stada, społeczeństwa, a duszyczki ludzkie gną S'ę p d zmianą, jak liść esiki od wiatru

Peeta żyje w każdej ze scen sw ojego dzieła, z ca­

łą siłą wyrazu odsłaniając nam duszą chłoua i tak w śmierci B o ryn y m amy rdzeń pojęcia chłopa, jako siew cy ludzkości a w widoku buntu żądzę w ydobycia w iary chłopskiej w ład i spraw iedliw ość A le postacie, k ttre m iały być sercem i m *z giem uut®ra, m ało rm ją w sp ó ln ej® z życiem i rzeczywistoś­

cią, I dlateg® zabrakło dziełu osnow y id ecw ej, zabrakło w y ­ raziciela duszy chłopskiej, idei ludu polskiego. W „ C h U p a c h "

m am y wierny obraz wsi p ils k ie j i życia wiejskiego, ale za słabo odczuw am y ducha grom ady, jako c iłe w ie k a , skupiają­

cego i łącząceg® w sobie całą tradycją przeszłoś i * nadzieją w jutr® ludu naszej®. Nie ujmuj® to jedn*k zasługi autorowi, którego dzieło na znwsz® pozostania świetnym obraże ń p»y chiki chłopa polskiego. Z odczucia świata, jako potęgi, jako żywiełw, w ypływ a styl Reym onta prosty i niew ym uszony, tak strojny, tak pełen rytmu, łączący w sobie całą moc, jądritość i powagę w ieków ubiegłych, rycerski rozmach s łjw a , rubesz ność humoru, żyw iołow ość i spokój.

„ . . W bajce pow ieściow ej dochodzi Reym ont efektów p o­

tężnych, patosu, siekspirow skich sytuacyj, łącząc m ądrość wirtuoza z lawą poety.

(9)

— 9 —

Tu śmierć l»*7<l®win«go parobka Kuby, odrzynającego i® b ia zgangrsnowfiną goleń, i rże;iie jego ukochanych „*z k a p “ , jako dy*p®zy«ja do aniołów.

Tu siewba przedzganna B * ry n y , w malignie, nocą czarną, grudkami ziemi zamiast ziarna, siewbg tak ®kropaa, i * sam Bóg schodzi z tronu niebieskiego, aby dotknięciem wszech- poteżnsgo palca zakwAczyć nieszczęście ft ziemia woła na- przekór B«gu: gospodarzu ostańcie.

T® są szczyty aztukl pisarskiej.

Przyszła zima, przyszła biała Mrozem ziemią dręczy, Lecz ją zato w biel ubrała, Nićmi szronu omotoła, Iskierkami z tęczy.

Skąd się biorą śniegi białe, Czarodziejskie p uchy?

— Skąd te gwiazdki srebrne, m ałe?

— Rzeźbią je przez lata całe, Czarodziejskie duchy.

Hen, w niebiosach, w Bożej ziemi Zim y dobre duchy,

Dtuteczkami maleńkiemi Rzeźbią wciąż zebrane z ziemi, Zmarzłych łez okruchy.

Czy gdzie zabrzmi płacz sieroty Za zmarzłą matulą,

Czy popłyną łzy tęsknoty, Zawsze mają dość roboty, Ziem ię w puchy tulą...

Hen, w niebiosach, u stóp tronu Stwórcy, w ciąż wrze praca.

Iskierkami śniegu, szronu, Co się sypią z nieboskłonu Ziem ia się wzbogaca...

W l. K am iński. KI. VII.

B o r o w ik kl. V.

Kutno, d. 15/XI 24 r.

9

(10)

— 10 —

Wspomnienia myśliwskie.

B yło to w listopadzie 1922-go roku. Przebywałem, korzy­

stając z paru dni wolnych od zająć, u pana Marylśkiego w Pęcicach, o 40 kilometrów od Warszawy. Stefa* Marylski, sam wielki zwolennik polowania, zaproponował mi kilka wspól­

nych wypraw łowieckich w jego dobrach Wśród starych borów sosnowych, gęstych, podszytych osiną las 5w liściastych, znajduje się nieprzeliczone mnóstwo zwierzyny w ększej i mniejszej, po­

czynając od królika leśnego, a kończąc na ociężałym, lecz groź­

nym dziku.

W e dnie uwijają się tam króliki, kuny, zające, przemknie od czasu do czasu wśród gałęzi tumak, lub mignie się rudo- czerwonym cieniem wiewiórka, lecz dopiero w nocy odczuwa się tę niepojętą ilość zwierza mieszkającego w borach. Nieraz późnym wieczorem siedząc w ukryciu i oczekując na zwierzynę, miałem sposobność podziwiać ten poważny a tajemniczy bór, nastrój przezeń wytwarzany i tętno odwieczne dzi <iej przyro­

dy, które aby m óc słyszeć, trzeba polować nie raz, nie dwa, jak mówił Adolf Dygasiński w swej „nauce m yśliw sfw a1, lecz co rok i na najrozmaitszą zwierzynę, tak leśną jak i polną, tak we dnie jak i w nocy, słowem nale-y zżyć się duszą z tą powagą szumiącego boru i z szarą przestrzenią naszych pól....

flle powracam do rzeczy.

Led w ie późny świt listopadowy zaróżowił wody rozciąga­

jącego się przed oknam i dworu jezior?, a byliśmy już na no­

gach. Konie nasze niecierpliwiły się przsd gankiem, parskając od czasu do czasu i wygrzebując kopytami doły w żwirze za­

jazdu. Spiesznie zjedliśmy śniadanie i... i us; yliśmy. Minęliśmy dwór, potem park i wjechaliśm y na łąki zasłan; brylantami rosy n oc­

nej. Dążyliśmy do lasu, widniejącego w oddali. Po drodze ruszy­

liśmy zająca, który, rozpędzony jak kula irmatnia, znikł wkrótce;

wyleciał nam zapóźniony dubelt, którego położył p. Stefan, po­

czerń skręciliśmy w las....

Je s ie ń rozpostarła w nim swoje panowanie w całej pełni.

Pogoda była prześliczna, zgodnie z przepowiednią starego Ja n a leśnika. Słońce wschodź ło na bladym błękicie jesiennego nieba, na którem nie było ani chmurki. Podm uch lekkiego po­

rannego wiaterka, strząsał z drzew ostatnie liście, złote i purpu­

rowe, które spływały cichutko na ziemię, tworząc barwny kobie­

rzec o tysiącu barw i odcieni. Kopyta końskie brodziły w tej warstwie z suchym, przejmującem szelestem, który łącznie z od­

głosem biegnących za nami psów, był jedynym wokoło rozle­

gającym się głosem. Cisza bowiem była tu nadzwyczajna. Pta­

ctwo odleciało za morze i czasami tylko żakrakała wrorla lub zakwilił jastrząb, ęzy inny drapieżnik skrzydlaty. Jechaliśm y węiełż

%

(11)

wgłąb. Psy, biegnące teraz przodem, spłoszyły już kilka zający i sarn, lecz wszystko to w dużej odległości.

Dopiero przed 11-ą gódz. zatrzymały się psy, biegnące wciąż w awangardzie, pod ogromnym dębem naszczekując zawzię­

cie. Dąb tan stał dość daleko od nas, p. Stefan rzekł do mnie:

„Eh , pewnie wiewiórki", zdarzało się bowiem często, iż psy je ­ go, mimo nauk, szczekały na wiewiórki znajdujące się na drze­

wach; ja jednak powodowany ciekawością, a poniekąd może przeczuciem podjechałem do dębu i ... mimowoli zdarłem lejce chrapiącego i cofającego się konia. Oto ujrzałem tam wspania­

łe dwa rysie, siedzące na jednej z grubszych gałęzi. Z trudem opanowałem rzucającego się w bok konia i wskazawszy nadjeż­

dżającemu memu towa:zyszowi rysie, chwyciłem za sztucer. P o ­ siadałem wówczas przy sobie tylko karabinek 6‘/j milimetrowy systemu „Francotte", d atego nabiwszy go kulami „lo n g “ złoży­

łem się starannie do sl*zału, powstrzymując m im owolny dreszcz nerwowy, jaki przenikał mnie wobec nowego dla mnie i bardzo już rzadkiego zwierza. 1'ysie tymczasem nietylko, że się nas nie zlękły, lecz zaczęły parskać i pluć. Tylko spokojnej postawie i zimnej krwi p. Stefana zawdzięczałem, iż nie spudłowałem ze zdenerwowania. Widząc niewzruszony spokój, z jakim ten pod­

nosi broń do oka, zdobyłem się na chwilę panowania nad sobą i mierząc w pierś zwierza pociągnąłem cyngiel. Huknęły strzały i rysie spadły na ziemię, rwąc ją pazurami i harcząc. W krótce jednak leżały spokojne i tylko farba sącząca się z ich szyj, wskazywała na śmierć sprawiającą złudę cichego snu. Pozosta­

wałem jednak jakby w odurzeniu i dopiero głos p. MaTylskiego:

„N o ! to się nam udało!*, przywrócił mnie do przytomności.

W ładow aliśm y rysie na konie, które niebawem przestały chra­

pać i zawróciliśmy do domu; P. Stefan zadowolony z ubicia tę- piciela i szkodnik^ ja z ubicia zwierza uchodzącego w tych cza­

sach za je d n e g o ^ na rzadszych. Rozmawiając o dokonanym fakcie dojechaliśm y zwt Ina, 'na 5 tą do dom u....

J . Ja ło w ie c k i KI. VII.

Marja Skłodowska— Curie.

Mnrja Skłodow ska, córka W ła d y s ły w e Składcw skle-ga, prefeaora szkół W arszaw skich, urodziła *ię w roku 1867.

W yk ształceń *, ś re in ie »debrała w gimnazjum w W a rsz a ­ wie. W dziadzinie fizyki pierwszym kierownikiem p riy iz łe j u- ezonej był jej ejciec. W ćwiczeniach analityczno— chem icz­

nych, któremi Skłod o w ska zajm sw ala się w prac®wni ehe- micznej Mu?eum Przemysłu • Relnictw a, udzielali jej rad i wskazówek: Miller Na/oolsen i K ossakew ski Ludw ik.

(12)

I

W y je ż d is ją c za granicę, pos>ad«ta Skłod o w ska do kładną znajom ość m atem atyki, m ała też duży stopień przy­

gotowania praktycznego w dziedjinie fizyki i chemji. Z tenai zasobami w iedzy udała się do .-'aryża, g d r e w ro«u 13)3 cim u- zyskała licencjat nauk fizycznych, w roku 1894-ym — licencjat nauk m at*m atyczny.:h i w roku 1896-ym — prawo nauczania w szkołach średnich.

O d r. 1898'-P(S® rozpoczyna się okres pracy naukowej M. Skłod o w skiej, Najważniejsze punkty pręty naukow ej Skło- dow skiaj s^: odkrycie, iż -remieniotwórczość jest w łasnością atom ow ych pierwiastków; stworzenia meto«!y badania ciał pro­

m ieniotwórczych; o d k ry c e radu i polonu; odkrycie osadu pro nnieniotwórszego (prom ieniotw órczości wzbudzanej) i otrzym a­

nie radu metalicznego.

Od raku 1906 ego objęła Sk ło d o w sk a pracow nię fizyki ogólnej w Sorbonnie.

W raku 1913-ym powstała przy Tow arzystw ie N aukow em W a rs z a w s k ie * pracow nia radio-logiczna, którą zarządzi S k ło ­ dowska, przyjeżdżając co cza* pewien do W arszaw y.

Nauka o prom ieniotwórczości stanowi dziś obszerną i od­

rębną dziedzinę badania. Do odkrycia radu przez S k ło d o w ­ ską doprowadził© spostrzeżenie, iż rudy uranowe (uran, ciało prom ieniotw órcze) okazują silniejszą prom ieniotwórczość, niż­

by to odpow iadało ilości zawartego w nich uranu. Przez ana­

lizę chęmiczną, kontrolow aną atoli pom iarami promieniotwór- czości, w yodrębniono początk*>w© dwa ciała natw une polo­

nem i radem. Rudy uranow e zawierają bardzo wiele rozm a­

itych ciał prom ieniotwórczych, z których najw ainiejszem jest ra?d. Pew nej ilości uranu w rudzie odpow iada pewna ©znaczo­

na Ilość radu. Do przeróbki na rad najważniejsza znaczenie mają rudy uranowe północno am erykańskie* (w stanie Karo li­

na) oraz głów nie t. zw. blenda smolista (P ech erz) czeska, spo­

tykana w okolicach Jo ach im sth al w Czechach. Je s t to m ine­

rał czarny, tw ardy o wzorze (Jr, 08, zaw ierający pozatem bardzo w iele odęli, jeszcze innych ubocznych składników, jak to:

tor, cer, lantan, ołów, bizmat i bar. Rad jest pierw iastkiem , posiadającym w szvstk e istotne cechy pierwiastka grupy ziem alkalicznych jak wapń, stront i bar- S a le jego są białe, w roz­

tworach bezbarwne. Rad tworzy stosunkowo łatwo rozpuszczal­

ne chlorek, bromek, azotan I bardzo trudno rozpuszczalny siarczan. Ciężar ato m ow y radu w ynosi 226 4. Preparat radowy daw ny — przynajm niej w m iesiąc pa otrzym aniu — okazuje w dostępnym nam przeciągu lat prom ieniotwórczość stałą, niezmienną co do natężenia. W szelk ie ciała, znajdujące sią w Sąsiedztwie preaąratów radowych, stają sią również prom ie­

niotwórczemu Prom ieniotw órczość tych ciał powstaje pod w pływ em gazóvv prom ieniotw órczych, t. zw. enaanacyj, w tym

— 12 —

(13)

— 13 —

razi* em anaeji radowej W emanaeji radowej m am y zatem §at larom ienittlwśrezy, « a le ią « y do grupy jed noatom ow yah garów nieczynnych.

J a k , w art®ść naukow ą mają d li czytelnik* polskiego te w ielkie odkrycia, o tet-n d esyć p ijan o . Je d n a k szereki ogół nie zdaj* s«b ie dotychczas sprawy z tego, iś od krysia te nie byty rzeczą czystego przypadku, lecz przenikliwej myśli ba­

dawczej, i e do ich dokonania w trudnych w arunkach mater- jalnyeh potrzeba było w ielkiego hartu ducha, wiedzy g run to w ­ nej i talentu eksperym entatorskiego, ż< odkrycie radu było m ożliwe tylko dzidki szczęsli w*j hyprłtezie Sk łod o w sk iej i dziąki posiadanej przez nią gruntowna) znajom ości rnetod analizy ehemieznej.

W Kutnie zawiązał s ą Kom itet utworzenia daru narod o­

w ego dla Pani S kło d o w skiej W skł. d Kom itatu wchodzi p. D yrektor Kostro.

Tęsknota.

Mie bawią m i, teraz ni śiwieyhy, ni gwary, Do życia odeszła ochota,

Przed oczy ;-n*j duszy żałosne koszm ary W ciąż stawia okropna tęsknota.

. * * *

Z przepaści bezdennych w ykw itła, jak mara Z zakątków mej dus :y i z błota,

I stoi odwieczna, wciąż mło<Va, choć stara 1 serce mi truje — tęsknot..*..

* * *

Lecz niewiem , czy tę s k n ij za .mlercią, esy życiem ,

— Czy tęsknie z a blaskiem czczym złota, i niewiem , dlaczego najw iąkszem przeżyciem J e s t w życiu tern m ojem — tęsknota

B o ro w ik . K\. V.

Kutno. d. 31 X 24.

Zabłocki i Fredro

jako komedjopisarze polscy.

(Fircyk w zalotach, Sarm atyzm — Śluby panieńskie, Zem sta) (D . c.)

Zabłocki jest przedewszystkiem satyrykiem. Dowodem te ­ go cała jego twórczość. Ju ż w początkowych utworach, w je-

(14)

14 —

go paszkwilach politycznych, wym ierzonych przeciwko zdrajcom ojczyzny, niepozwalającym na żadne poczynania reformatorskie, dbającym jedynie o swoje dobro i wyraźnie działającym na zgubę kraju — ujawnił on dosl onały talent satyryczny. Prze­

jęty do głębi bólem patrjotyczn 'rr „choć wie że paszkwil nie zdobi uczciwago pióra", to jednak dla dobra ojczyzny nie za­

wahał się skierować ostrza satyr/ przedwkc wszystkim „łajda­

kom, szelmom i huncw otom ", i : całej swej m ocy targa w strzę­

py łachm any podłości i zdrady, jiczuje do krwi nędzników i u- kazuje światu ich dusze spróchniałe i zakrzepłe w swej ciasno­

cie umysły. Podobny charakter noszą jego kom edje. Tworzy je zresztą w celu, w jakim i paszkv/ile, które bądź tłumaczy, bądź przerabia. Je g o najoryginalniejszy utwór, Sarm atyzm jest wła- ciwie ciętą satyrą na ówczesne społeczeństwo szlacheckie i po­

siada doniosłe znaczenie narodow o— wychowawcze. 1 zawsze, kiedy wydobywa na światło d ziinn e m ęty i brudy społeczne, kiedy rzuca rękawice panoszące tiu się złu, kiedy w świętem oburzeniu załamuje ręce nad niedolą kraju i maluje obraz, może karykaturalny, ale nacechow any najwznioślejszą tenden­

cją, wówczas ma najwięcej mocy, talentu, jest najbardziej sobą.

Inaczej Fredro. To talent i tylko talent. M ylnem jest, iż poeta ten pisał utwory tendencyjne. „G en jaln y dyletant", szedł swoją drogą, nie oglądał się na cudze ślady, pisał dla wewnętrz­

nej potrzeby, dla tej genjalnej vis cornica, która się uzewnętrz­

nić musiała i przelewał na papier to wszystko, co było w nim najlepszego — swój dar obserwacyjny, hum or i dowcip. Z tem wszystkiem nie harmonizowała tendencja, a zrażony krytyką, potrafił autor chować szereg swych dzieł w biurku, skąd w y­

dostać się miały dopiero po jego śmierci. Fredro z założonemi, zda się, rękom a spogląda na ten świat niski i śmieszny, widzi jego słabostki i ułom ności, lecz nie oburza się. Najwyżej uśmie^

cha się swym jow ialnym czasem rubasznym uśm iechem .

Zabłockiego i Fredrę jako pisarzy narodowych, charaktery­

zują giównie cztery dzieła: Firsyk w zalotach i Sarm atyzm , oraz Śluby panieńskie i Zemstą. W yodrębniają się one swoją ory­

ginalnością i polskością i stanów ą jakby oddzielne grupy w d o­

robku literackim tych pisarzy.

Najm niej oryginalnym jest Fircyk w za otach, o zapożyczo­

nym rusztowaniu artystycznem, fabule i treści. Niem niej jednak ma on niepoślednie znaczenie dla społeczeństwa polskiego, a to d a fabuły, będącej dokładnem odbiciem panujących naówczas stosunków społecznych, dla szczęśliwie wyicw ionego typu fircy- ka. Warszawa dobrze naówcza: znaia świćit - złotej młodzieży rozpróżniaczonej, lekkom yślnej, brnącej w steku uciech zmy­

słowych, nie troszczącej się o sprawy kraju. Niejednego też o b y­

(15)

— 15 —

watela oburzał ten świat, niejedno pióro wzięło sobie za cel karcić te młodzież. Dawano jej porządne cięgi, ale rzadko d o­

bijano. Dobrze bowiem rozumiano, że grupka elegantów, mod- nisiów stołecznych, nie była j;;drem zła, staczającego ojczyznę w przepaść. Dlatego też napac-a Zabłocki niezbyt gwałtownie na swego bohatera, raczej nap im ina jak dziecko błądzące do poprawy, zda się, że czuje nawet słabość dla. bądź co bądź m i­

łego Fircyka, daje mu wkońcu zupełne rozgrzeszenie, gdyż ten dostępuje swych celów, żeni się i jesteśm y przekonani — iż ten rozpustny młodzieniec z rircyka stanie się dobrym oby­

watelem kraju.

Czyżby więc pochodnia Hym enu miała być światłem, wska- zującem drogę poprawy dla rozpróżniaczonej i zdrożnej m ło­

dzieży? Słodka i miła kara o r a ś r o d e k poprawy zwłaszcza gdy się dostaje tak miłą i ponętną >sobę jaką jest „oziębła" Pod- stoJina. Lecz nie poprzestaniemy na ogólnikach. Sięg n ijm y po miłą i wdzięczną treść tej kom; dji, zobaczymy jakie wielkie bo­

je potrafiła staczać dawna mł dzież na gruncie erotycznym i jak wdzięczne Poastoline pot afiły się stawać twierdzami nie do zdobycia.

Do swego przyjaciele ftrysca, stałego mieszkańca wsi, przy­

bywa m łody podstarościc Fircyk, m odny elegant warszawski, człowiek wykwintnych m anier i jeszcze wikwintniejszej — słod­

kiej, pieszczotliwej i żartobliwej mowy, słynny pogromca serc niewieścich, mistrz w grze w karty i wszelkich innych uciechach.

Przybywa tu, celem u z d ro w ie n i własńego stanu finansowego i — zawarcia małżeństwa. Zgrał się do szeląga — nic więc dziwnego, że przybywa do swego „najdroższego11 przyjaciela, by ten go porotovał w tak ciężkiej opresji życiowej. Co jednak bardziej zdumiewa to fakt, że ten wietrznik, tłukący sią po wszystkich kątach stolicy i nie — stolicy, zm ieniający nader często „g usta“ miłosne — chce przy§!ynąć do cichej przystani małżeństwa. Pierwszy cel ;.ostaje wkrótce urzeczywistniony. S k u ­ teczny zawsze środek do zdobycia pieniędzy, gra w karty — nie zawodzi i Fircyk wstaje z „rum e! piketu" jako pan dziewięciuset talarów i pary koni, by jak oświadcza flrystowi „pozalecać się je ­ go żonie11. Zabija tern niepotrzebnego ćwieka w głowę biednego flrysta, choć nie ma byna mniej zamiaru ubiegać się o wdzięki, cudownej Klary. Poważniejsze zamiary, o których w spom nieli­

śm y na początku, zwracają go w inną stronę. W ybraną jego serca jest Podstolina. Lecz tu gorzej ma się sprawa jak z kwestją za­

pełnienia kieszeni. W walce o nią próbuje Fircyk swych — nigdy zresztą niezawodzących środków, obcesowości i galanterji. P o d ­ stolina jednak okazuje się chłodną, obojętną, wprost odpychającą.

(D. c. n.)

\

(16)

Obecna sytuacja Chin.

Dziwnem zaiste państwem są Chiny, państwem o skraj­

nych zasadach, a tak świetnej przeszłości i świetniejszych jesz­

cze perspektywach na przyszłość. Od lat pięćdziesięciu znajdu­

jące się pod baczną obserwacją mocarstw zachodnich, są one w chwili obecnej terenem wojny domowej, są gruntem, na któ­

rym nowe hasła Zachodu walczą z tradycją, a nowe systematy społeczne kolidują z prastarym ustrojem politycznym: Chiny obecne to „chory człowiek", którego trzeba leczyć. f\ leczą go sprytni lekarze, wielkie mocarstwa kolonjalne, uważając, i i naj- lepszemi środkami są w tym wypadku intrygi, które mogą spo­

wodować rozkład wewnętrzny organizmu państwowego, bardzo dla nich korzystna opieka międzynarodowa i okrojenie granic, jako rekompensata.

Europa powojenna, która musi walczyć z własnemi nie- domaganiami i przystosowywać się do ducha czasu, nie zna jeszcze dokładnie wielkich przeobrażeń, jakie zaszły w Chinach, lat ostatnich. Chiny dzisiejsze nie są już uśpionym kolosem, za jakiego niektórzy u ważają to państwo dotychczas w potocz­

nej rozmowie, ale stały się potężnym kraterem, zapowiadają­

cym wybuch. Zwracają one uwagę publiczną na siebie nietylko skom plikowaniem zagadadnień politycznych, lecz i nowym zwro­

tem w systemie stosunków społecznych, oraz silną tendencją stworzenia podwalin pod przyszły samodzielny byt narodowv i pracę narodową. Szczególniej znamienną jest historja zrepu- blikanizowanych Chin, stanowiąca groźną przestrogę, do czego mogą doprowadzić naród zamęty i walki społeczne.

Trzynaście już lat rządzą się Chiny system em republikań­

skim, złożywszy z tronu Hsuant’unga, ale to nie oznacza jesz­

cze, aby w narodzie ostygły dawne uczucia dla monarchy: rok rocznie zjawia się w p^tacu zamkniętego cesarza prezydent państwa w otoczeniu r.;Jy i ministrów, aby mu złożyć życzenia noworoczne. Naród chiński za bardzo jest przywiązany do tradycji, ażeby mógł zrozumieć tę zmianę, jaka zaszła w ustro­

ju politycznym państwa. I dlatego też pierwszego prezydenta republiki luan Szik’aia nazwano pospolicie „prezydentem — cesa­

rzem" i tylko śmierć jaką poniósł w walce z marszałkiem Fua- nem, głównym obrońcą i teoretykiem republiki, przeszkodziła mu zasiąść na tronie dynastji mandżurskiej. O becnie dynastja cesarska zachowuje sig obojętnie w sprawach politycznych, pa­

raliżując swoją nieugięta wolą wszelkie próby odm iany monar- chji, jakkolwiek Hsuant’unęi dopiero w ostatniem miesiącu zrzekł się tronu i to tylko za siebie. Z tego wynika, że wojna dom owa w Chinach nie ma żadnego podłoża dynastycznego i jest rywalizacją jedynie kilku wybitnych osobistości, dążących

do objęcia*władzy i zarazem do zjednoęsęnin całych Chin pod

(17)

, swoją dyktaturą. Anarchja, panująca obecnie w Państwie Nie- bieskiem wynikła skutkiem wadliwej organizacji państwowej, bra­

ku jednolitej administracji, co przy szerokiej autonom ji pro­

wincjonalnej, niedomaganiach systemu m onetarnego i armji regularnej, jest przyczyną wszystkich klęsk Chińczyków. Dopóki w Chinach istniała władza monarsza, dopóki w Chinach stał na czele rządu człowiek, nie posiadający wprawdzie żadnej władzy i nie m ogący nic robić bez zgody doradców i ministrów, ale za to posiadający za sobą całą potęgę tradycji, tak wielką u konserwatywnych chińczyków, póty można było być pewnym jedności Chin, którą reprezentował właśnie i skupiał w sobie ów „S y n nieba", pomazaniec „boży". Gdy jednak u steru wła­

dzy zabrakło takiej jednostki, zdolnej wyobrażać potęgę prze­

szłości, nastąpiła zupełna decentralizacja: prowincje chińskie stały się zupełnie samodzielnemi państwami pod władzą prze­

kupnych tuhunów, których am bicje i am bicyjki dały się zu­

pełnie wyraźnie zaznaczyć, zwłaszcza, że tendencje decentra- listyczne nie mają w Chinach racji bytu, jako w państwie, gdzie niema różnic narodowościowych, kulturalnych lub religijnych (z wyjątkiem może Mongolji, którą rządzą obecnie przewódcy plem ion), a rozwój autonomizmu jest dziełem gubernatorów — tuhunów, korzystających z kłopotów rządu pekińskiego. O b e c­

nie każda prowincja ma swoje wojsko, m onetę, prawo zaciąga­

nia pożyczek, załatwiania stosunków zagranicznych i zastawia­

nia dóbr państwowych.

A le nie można zrozumieć sytuacji prawno-politycznej w C hi­

nach, bez wyjaśnienia roli kolonij zamieszkałych przez cudzoziem­

ców, którzy na m ocy prawa eksterytorjalności odpowiadają tyl­

ko przed władzami konsularnemi, stosownie do swojej przyna­

leżności państwowej. W skutek tego przedstawiciele urzędowi państw cudzoziemskich korzystają w Chinach z wielkich pełno m ocnictw. W praktyce jednak te przywileje cudzoziemców są faktem wysoce niem oralnym , ponieważ władze konsularne po pierają swoich poddanych, tak, że chińczycy boją się konsulów i nie chcą się zgodzić żadną miarą na zawiązanie stosunków dyplom atycznych z nowem i państwami i na powiększenie licz­

by placów ek poselskich. A le nietylko w sprawach pomiędzy obcokrajowcam i a Chińczykami rozstrzygają sądy i prawa obce, władze cudzoziemskie sprawują również juryzdykcję nad tymi nawet Chińczykami, którzy zamieszkują dzielnice europejskie, znajdujące się w wielkich miastach, szczególniej portowych.

Na tych „koncesjach" chronią się przed zemstą wrogów w y­

bitni politycy, jak np. Li jan-chun, b. prezydent republiki. Takie anorm alne stosunki są przyczyną ciągłych bójek i rozruchów anti-europejskich. A trzeba przyznać, że nie konieczność spo­

wodowała wydanie tego rodzaju praw dla cudzoziemców w pań ­ stwie chińskiem , zwłaszcza, że zarządzenia państw obcych,

(18)

— 18 —

gwałcąc prawa suwerenne republiki, pogarszają sytuację, dając władzom chińskim powód do najrozmaitszych ekscesów i n a­

dużyć. W rezultacie Chiny posiadają dwa rządy centralne: gabi­

net ministrów i „korpus m inistrów" t. zw. ciało dyplomatyczne, reprezentowane przez posłów 16 państw.

Ostatnie zdarzenia chińskie są związane z im ionam i kilku osobistości, których rewolucja wysunęła z pomiędzy chunchu- zów lub z najniższych warstw społecznych na czoło życia poli­

tycznego. W Chinach jedyną samodzielną siłą zbrojną, w oj­

skiem regulam em , zaciąganem przez każdą prowincję z osobna, jsst formacja chunchuzów, od której zależy cały ustfój polityczny i układ stosunków. Je s t tam wprawdzie t. zw. wojsko regular­

ne, rekrutujące się z ochotników, ale jest ono ogromnie pacy­

fistycznie nastrojone i zaznacza swą sprawność bojową tylko w... cofaniu się przed organizacjami chunchuzów, złożonych z dezerterów. N iekiedy przechodzą dowódcy chunchuzów do armji regularnej, zajmując w niej wielkie stanowiska. I taką b y ­ ła karjera wojskowa gubernatora Mandżurji, marszałka Czang- -Tso-lina, jednego z dyktatorów republiki.

W październiku 1922-go r. uciekł z Pekinu prezydent Li-jan- -chun, a marszałek Wu-Pei-fu wym ógł na parlam encie wybór Cao-kuna na prezydenta. W ybrany przemocą i przekupstwem, musiał Cao kun zapytać się .korpusu ministrów" o stosunek ich do niego i dopiero wtedy, gdy uzyskał od nich votum za­

ufania, wniósł do parlamentu projekt nowej konstytucji chiń­

skiej, zawierającej postulaty ulworzenia naprawdę regularnej armji, ujednostajnienia administracji i reformę systemu m one­

tarnego i podatkowego.

flle Li-jan-chun nie uznał nowego rządu i zorganizował rząd w Szanghaju, a kiedy Cao-kun zmusił go do złożenia bro­

ni, ukrył się on w dzielnicy europejskiej. W tedy wystąpił otwar­

cie Wu-Pei-fu, który pobudził swojego stronnika, Czi-Hsien-Ju- ana, tuhuna Kiang-Su, do upokorzenia tuhuna Cze-Kiangu, Lu- -Hsianga, burzącego się przeciwko władzy, w im ię zjednoczenia Chin i zmniejszenia autonomji prowincyj. flle to rozdrażniło tylko południowe Chiny, które pod wodzą Sun-Yat-Sena prom o­

tora mrzonek komunistycznych i ideałów bolszewickich, wystą­

piły przeciwko marszałkowi Wu-Pei-fu, właściwemu dyktatorowi Chin, a z walki między temi dw ema częściami Chin postano­

wił skorzystać Czang Tso-lin i uniezależnić się o j rządu pekiń­

skiego, jako władca Mandżurji. Popierani przez Ja p o n ję i Rosję Czang-Tso-lin i Sun-Yat-Sen zdołali wreszcie pobić Wu-Pei-fu, skutkiem czego prezydent Cao-Kun musiał uciekać, a naczelne dowództwo, odebrane partji dżilijskiej (W u Pei-fu) oddano gen.

Fen-Young-Siangowi młodochińczykowi, który zawarł pokój z Sun- -Yat-Senem i wraz z nim oddał prezydenturę państwa w ręce Tuan-Czi-Jui’ego.

i

(19)

W ten sposób Chiny podzieliły się na kilka oddzielnych państw. Czem więcej jednak s*ożą się stronnictwa, tem więcej rośnie wtadza „Korpusu ministrów'*, który, aż do ustalenia się silnej i jednolitej władzy będzie jedynym stałym rządem chiń­

skim, tak, że dziwić się należy wielkim sukcesom Wellingtona- -Kao, z energją prowadzącego sprawy chińskie w Lidze N aro­

dów i um iejącego wyrobić ojczyźnie swojej dobre im ię zagranicą.

W l. K a m iń sk i. KI. VII.

Przegląd prasy uczniowskiej.

Pod względem szaty zewnętrznej na pierwsze m iejsce i pośród pism m łodziery szkolnej w ybija się „G ło * M łodzie­

ży", d rukow any na papierzo w elinow ym , w du?ym form acie i odobiony ilustracjam i. Z p o m ę d z y artykułów , zam ieszczo­

nych w tem piśmie, należy wspom nieć o „N aszym realnym p rogram ie", i o „C e la ch samorządu szkolnego". Dobrze b y ło ­ by, gdyby I w naszem piśmie p ojaw iały się podobne artykuły,

traktujące e iy c iu szkoinem, potrzebie solidarności koleżeń­

skiej i w yrobieniu społecznem u c z n i ó w , a przygotow ująca młodzież do przyszłego życia obyw atelskiego, p roduktyw nego iy a ia . R ó in ia i dobrym jost artykuł „M łodzież szkolna, a p o li­

ty k a ". Chroniczną b o la c łk ą naszej m łu d z ieiy jest rozprawia nia o kw estjach politycznych, bez praw dziw ego ich zrozumie nie. Dlatego ta i now e pokolenie musi z tem walczyć, uświa d aw iając się społecznie, ignorancja bowiem w tych rzeczach prowadzi jedynie do nam iętnych a Jałow ych sporów, które za­

miast rozw ijać u m ysły młodzieży, przytępiają je fatalnie. Po- zatem znajdujem y w .G ło s i* M łodzieży" bardzo miłą i ładną now elka „G ra je k ", S'a n «w ią «ą prawdziwą i cenną ozdobę ta go pisem ka.

W dużo skroran iejsiej szacie, ale zato bogatsze w treść, jest pismo krasnostaw skie „ N a d Po z io m y", g d n e mnmy artykuły, p ośw ięcone rozum nem u traktowaniu sportu, jako kultury ciała, (nasi dom orośli sportow cy winni o tam pa­

m iętać), sprawie popierania sztuki narodow ej wśród uczniów i w szkołach. Z najdujem y tu również prace o Ja n ie Rustai- n’ie, a w łaściw ie krótki szkic, ujm ujący cały jego system fi­

lozoficzny. Takiem i artykułam i może się rzeczywiście to sym patyczne piaem ko pochlubić, poruszając bow iem kwestje najogólniejsze, wyrabia w cz ytelnikath um iejętność ści słego m yślenia, smok estetyczny i skierow ują ich do wznio­

słych teló w .

Cytaty

Powiązane dokumenty

tejże Ustawy, „...za przyłączenie źródeł współpracujących z siecią oraz sieci przedsiębiorstw energetycznych zajmujących się przesyłaniem lub dystrybucją paliw gazowych

Wentylatory dachowe przystosowane są do przetłaczania powietrza czystego lub zanie- czyszczonego o maksymalnym stężeniu zapylenia do 0,3g/m 3 i temperaturze +40 °C Znajdują

ka Dąbrowskiego, ideały patrjotycznego poświęcenia się dla o- gółu, karności obyw atelskiej względem rządu Rzeczypospolitej, ideały kulturalnej współpracy

zagrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. W tą piękną akcję ponownie zaangażowali się mieszkańcy gminy Miedźna. 30 stycznia w całej gminie kwestowali wolontariusze, a

Prokurator, rzecznik Praw obywatelskich, organizacje pozarządowe, Inspektor Pracy, rzecznik konsumentów |

po pojawieniu się szkodnika lub pierwszych uszkodzeń, od fazy więcej niż 9 liści do fazy całkowitego rozwoju, gdy korzeń lub główki osiągną typową wielkość i kształt

Dzieje się tak dlatego, ponieważ gluten jest potrzebny w procesie produkcji wielu produktów spożywczych, potraw i dań.. W istocie rzeczy, dzięki swoim właściwościom, gluten

W badaniu porównano 49 par wypełnień klasy I i II materiałem SDR, wykonanymi techniką bulk fill w warstwie do 4 mm z taką samą liczbą wypełnień wykonanych materiałem