Julian Krzyżanowski
Jan Kasprowicz - poeta myśli
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 47/3, 61-85
JA N KA SPR O W ICZ — PO ETA M YŚLI
Gdy w trzydziestolecie śm ierci J a n a K asprow icza chcem y odpo w iedzieć n a p y tan ie, kim b y ł i co zrobił, tw órczość jego rzucić trz e b a na tło jego czasów. A czasy te były okresem niezw ykle b u jn ej p rac y p isarsk iej na polu liryki, d ram a tu i powieści. Rzecz je d n a k znam ienna, iż w pierw szym dziesięcioleciu neorom antyzm u, w lata ch 1890— 1900, liry k a ta k górow ała, iż m ożna ją było uznać za n a j w yższy p rz e ja w now ego k ieru n k u . I w tej w łaśnie dziedzinie K a sprow icz m iał w yw alczyć sobie m iejsce w łasne, jed y n e i trw ałe.
P o k ład y bow iem liry zm u w psychice pokolenia neorom antycz- nego, zn a jd u jąc e u p u st w twórczości T e tm a je ra i grom ady jego satelitów , nie w yład ow ały się przecież całkow icie w tysiącach sone tów i d robnych pieśni, fo rm y te bow iem b yły zb y t ciasne i kruche, by zaw rzeć w sobie całe bogactw o zjaw isk, w y n ik łe choćby ty lk o z nagm innej, m asow ej analizy w łasnej psychiki. S tąd z koniecznością niem al m echaniczną obok m nóstw a drobiazgów o c h a ra k te rz e n ie licznym pojaw ić się m usiał odpow iednik tego, co w św iecie sta ro ż y tn y m określano m ianem liry k i chóralnej, a co podręczniki szkolne d a rz y ły nazw ą „liry k i w yższej“. Rozwój tego g a tu n k u literackiego n ik łe m iał szanse w epoce, k tó ra z w yraźnym lekcew ażeniem t r a k to w ała dzieła sztuki w ym agające znaczniejszego w ysiłku, w epoce, gdy akw arelę, p astel czy drobne u tw o ry graficzne uznaw ano za rzeczy je d y n ie cenne, odw racano się n ato m iast od w ielkich płócien olejnych, w epoce, k tó ra efek ty grozy, daw niej osiągane długim i trag ed iam i, w ydobyw ać usiłow ała z drobnych, nastrojow y ch jed n o aktów ek.
S tosunek jed n a k lite ra tu ry do życia prędzej czy później p rze łam ać m u siał to, co w estetyce i poetyce neorom anty zm u stanow iło ty lk o oddźw ięk snobistycznych upodobań jed no stek o zdolnościach jed n ostro n nych , a co w sk u tek najrozm aitszych okoliczności przez
la ta całe uchodziło za dogm at. Życie bow iem zbiorow e n arzu cało m nóstw o zagadnień, któ ry ch arty sty czn ie niepodobna było ro zw ią zać w sonecie czy n aw et cyklu sonetów, k tó re dom agały się form o tch u szerszym i głębszym , form doskonale zn anych choćby z tw órczości pisarzy, tera z w łaśnie przeży w ających sw e odrodzenie. D la poetów liry k ó w leżały one w dziedzinie owej w łaśn ie „ liry k i w yższej“ z jej w ielorak im i odm ianam i. M imo ted y całego ary sto - k raty z m u w yznaw ców „sztuki czy stej“, n a w e t oni, ja k w sk azu je w ym ow nie p rzy k ła d T etm ajera, odgrodzić się nie m ogli całkow icie od zagadnień społecznych, istn ienie bow iem w próżni ponadzbioro- wej czy pozazbiorow ej prędzej lub później groziło n ieu n ik n io n y m w yjałow ieniem tem a ty k i p isarskiej. Skoro zaś ów ary sto k ra ty zm b y ł zbaw czym p ro te ste m przeciw ko spłyceniu lite ra tu ry , w y w o ła nem u przez zniżenie jej do poziom u publicystyki, tra c ił on swą doniosłość w chwili, gdy zagadnienia społeczne pisarz z ta le n te m u jąć p o tra fił artysty czn ie, gdy p rzy w racał im d ostojeństw o piękna nieodzow ne w dziele sztuki. Droga zaś do w yżyn arty sty c z n y c h w iodła dw om a w y raźn ym i szlakam i, relig ijn y m i filozoficznym , przy czym dopuszczalne b yły tu różne ich skrzyżow ania, dzięki czem u poezja społeczna p rzek ształcała się w poezję m yśli, tra c iła c h a ra k te r d okum entu publicystycznego, wychodząc od spraw d ro b n y ch i do raźn ych sięgała szczytów, gdzie m ogła rozbłysnąć b laskam i w iecz nym i. K ieru n ek ten bezw iednie i nieudolnie w skazyw ała już nie gdyś Konopnicka, rozpinając n ad „obrazkam i“ nędzy w ielko m iej skiej papierow e sk rzydła reto ry ki, próbam i sw ym i budząc pokusę w zbicia się n ad św iat przez nią ukazyw any, na p raw d ziw y ch sk rzy dłach poetyckiej m yśli. Tępota filozoficzna n a tu ra listó w , gro m a dzących cierpliw ie d okum enty społeczne w pow ieściach i now elach, prow okow ała wręcz, by n a m agazynow ane ich okiem zjaw iska spojrzeć z w yżyn innego na św iat poglądu. Te pokusy i p row okacje b y ły czymś całkiem norm aln y m , n aw et nieuniknionym , skoro pisa rze pokolenia starszego nie przestaw ali tw orzyć, skoro ich dzieła p ojaw iały się jak o „ostatn ie now ości“ rów nocześnie z u tw o ram i neorom antyków , i w śród poetyckich czytelników w yw oływ ać m u siały sw oiste reakcje, n ie zawsze sprow adzające się do lekcew ażą cego w zruszenia ram ionam i, zwłaszcza że niem al każdy z liry k ó w neorom antycznych szkolił się do w łasnych lotów w łaśnie na le k tu rze dzieł poprzedników . S pojrzenie zaś na zjaw iska pow szechnie znane, spospoliciałe, z p u n k tu w idzenia całkow icie nowego, były znacznie u łatw io n e dzięki rozszerzonym hory zo nto m m yśli re lig ij
nej. G dy bow iem p isarze pokolenia poprzedniego oscylow ali m iędzy dw om a biegunam i, o rtodoksją relig ijn ą albo ateizm em , sprow adza jąc y m się p rzew ażn ie do w ycieczek an ty k lery k aln y ch , in n ych zaś m ożliw ości n ie znali, koniec stu lecia przy nió sł tu zm iany bardzo istotne. Z jed n ej więc stro n y znacznem u pogłębieniu uległa znajo m ość chry stian izm u , w yw ołana p rzez zainteresow an ia religioznaw cze, choćby ta k p ły tk ie ja k stu d ia dem onologiczne Przybyszew skiego, ja k te czy inne p ró b y w iązania m odnego okultyzm u z n a u k ą ty ch czy ow ych se k t średniow iecznych; po w tó re w p ływ m yśli Schopen h a u e ra i N ietzschego oraz p rzy k ła d sym bolistów francu skich — pow ołały do życia sw oistą in d ianisty k ę literacką, u p raw ia n ą u nas n a m ię tn ie p rzez A ntoniego Langego i in., a ta k p o pu larn ą, że ry ch ło n a w e t k o b iety ję ły o niej św iergotać, indianistykę, k tó ra spopularyzow ała pew n e ścieżyny m yśli filozoficznej ,,bram in ów znad G an g i“. R ezu ltatem krzyżow ania się ty ch now ych zain tereso w ań było ujm o w an ie zagadnień społecznych n a szerokim podłożu m yśli re lig ijn ej, zapraw ionej zarów no elem entam i chrystologicznym i, ja k pom ysłam i indyjskim i, znam ienne dla trzech p isarzy neo rom antycz n ych: K asprow icza, N iem ojew skiego i Żuław skiego, indyw idualności i tale n tó w bardzo różnych, a jed n a k w ielorako z sobą spokrew nio nych.
J a n K asprow icz (12 g ru d n ia 1860 — 1 sierpn ia 1926) po długiej i uciążliw ej w ędrów ce d o tarł do szczytów, n a k tó ry ch opinia zbio row a um ieściła go obok najw iększych pisarzy polskich. Syn m ało rolnego chłopa w ielkopolskiego, ro d ak po w iekach Janickiego i pierw szy poetycki przedstaw iciel w arstw y chłopskiej, jako nowego czynnika w życiu zbiorow ym , K asprow icz przeszedł przez drogę podówczas pospolitą, nie dając się złam ać przeciw nościom , lecz w ręcz p rzeciw nie — p o dporządkow ując je sobie ze zdum iew ającą energią: „w zrosły śród śm ieci i śród b ra k u ch leba“, o w łasnych siłach zdo b y ł w ykształcenie, k tó re um ożliw iło m u dw udziestoletnią, ciężką p racę w red ak cjach dzienników lw ow skich, n astęp n ie zaś objęcie k a te d ry lite ra tu ry porów naw czej n a U niw ersytecie J a n a K azim ierza. W w arunkach, w k tó ry ch inni beznadziejnie się m arnow ali, K a sprow icz rozw inąć p o tra fił niezw ykłą działalność literacką, nie ty lk o jak o tw órca ory g inaln y, ale przede w szystkim jako tłum acz, n a j płodniejszy chy ba w pokoleniu w tłum aczy ta k obfitym . Od t r a gików greckich i tra k ta tu średniow iecznego bibliofila, k tó ry — sam gorący m iłośnik książek — przełożył, po w spółczesnych sobie: W ilde’a, H au p tm an na, D ’A nnunzia, R ostanda i M aeterlincka, tłu
m aczył w ciągu la t czterdziestu bardzo w iele i bardzo nieró w n o m iernie, obok rzeczy bow iem odtw orzonych w ręcz k o n g en ialnie — d ru k o w ał p rzek ład y niew iarogodnie liche, obok dzieł poetyckich udostępniał, dla zarobku, co w y jaśn ia w spom niane niedom agania pracy, rów nież stu d ia n aukow e z zakresu filozofii i estety ki. W ielo letnie, w nikliw e obcowanie z arcydziełam i litera c k im i m iało dla K asprow icza znaczenie niezw ykle doniosłe, w zbogaciło jego myśl, u skrzydliło w yobraźnię, u łatw iło technikę w łasn y ch w ypow iedzi poetyckich. I, praw dopodobnie, n ie pozostało bez w p ływ u n a dziw nie zw olniony i p ełen zapóźnień proces rozw oju jego in d y w id u al ności tw órczej. Pisać w praw dzie rozpoczął on ju ż n a ław ie szkolnej, słab iu tk ie puerilia, w śród k tó ry ch znalazły się n a w e t p ró b k i w ier szy niem ieckich, stano w iły jed n a k ty lk o p rzy g o to w a n ie do tw ó r czości m łodzieńczej, zadokum entow anej w p raw d zie k ilk u tom ikam i liryk ó w (P o ezje, 1889; C hrystus, 1890; Z chłopskiego zagonu, 1891;
A n im a lachrym ans, 1894) i dw om a d ram a ta m i (Ś w ia t się kończy!,
1891; B u n t N apierskiego, 1899), ale sięgającej poza trz y d z ie sty rok życia autora. W szystkie te iuvenilia, sta ły pod hasłem zasad lite ra c kich, ustalonych przez pokolenie A snyka i K onopnickiej z m ody fikacjam i w prow adzonym i przez n atu ralizm , zasad głoszących zależ ność poezji od w ym agań życia, odtw arzanego z m ożliw ą, dokum en- ta rn ą czy fotograficzną w iernością. O dpow iadały one najw idoczniej indyw idualności pisarza, notującego sk w apliw ie m a te ria ły z życia dookolnego, znane w n ajdro bn iejszych szczegółach, k o n stru o w ane zaś pracow icie i niem al m ozolnie w schem aty ry tm iczn e, p rz y sw ojone sobie w p rac y przekładow ej. C zterdzieści sonetów Z chałupy,
obrazków doli i przede w szystkim niedoli chłopskiej, i ty leż sonetów Z w ięzienia, k tó re poeta odsiadyw ał za ro bo tę k o n sp ira c y jn ą na Śląsku pruskim , a w k tó ry m notow ał n a jd ro b n iejsze przeżycia, u siłu jąc uchw ycić sens filozoficzny sytuacji, cykl opow iadań Z flo ry
sw ojskiej, cykl gaw ęd Z chłopskiego zagonu — stan o w iły znam ienną
w arstw ę pom ysłów , szczególnie bliskich w y o braźn i p isarza.
Tem atycznie spokrew nione z now elam i n atu ralistó w , D ygasiń skiego i in., co tłum aczy się nie w zajem nym i zależnościam i, lecz w spólną postaw ą w obec rzeczyw istości w iejskiej z jej typow ym i w ydarzeniam i, uk azały w iersze ludow e K asprow icza c a łą galerię nieszczęśników i całą serię d ram ató w w iejskich; ofiary nam iętności czy nałogów, d arem n ie usiłujące w yw ikłać się z sieci życia, stanow ią tu ilu stra c ję tego, co n a tu ra liści określali jak o w alkę o byt. Z w y czaje i obyczaje, poglądy i w ierzenia, szczególnie pom ysłow o w y
zyskana m ed ycyna ludow a w cyklu Z flo ry sw o jskiej — otrzy m ały pod piórem K asprow icza niezdecydow aną form ę gaw ęd lirycznych, u jęty c h nieraz w kunsztow ne zw rotk i stanow iące jask ra w y k o n tra st z nieum iejętn o ścią sk u p ien ia się, w sk u tek czego an i D w aj bracia
rodzeni, ani Salusia O rczyków na, ani W o jte k S k ib a nie w yszły poza
stad iu m p ró b arty sty czn ie najzu p ełn iej chybionych.
Surow y realizm obrazków ludow ych pozostaw ał w zw iązku z p ro gram em w y zn aw an ym przez m łodego poetę, pow tarzającego w w ierszu O ni i m y podstaw ow e h asła pozytyw izm u. ,,P iękno z roz sądkiem połączone“ było ideałem tw órcy, głoszącego:
Nasza poezja — echem cierpień ludów, Pragnieniem światła, chleba, wolnej dłoni, Nasza poezja bez wizyj i cudów,
Dzisiaj pobudką do czynów i męstwa, A jutro — jutro oddźwiękiem zwycięstwa.
Poezja ta, niem al całkow icie w olna od now oczesnych akcentów klasow ych, głosiła, że lud p o trzeb u je „św iatła, chleba“, bolała, że „odłogiem leży nasza rola, Choć są ziarna, nie m a rą k do sia n ia “, z fak tu zaś ru g ów pru sk ich w ydobyw ała nieoczekiw any ton głębo kiego przekonania, zgodny z zasadam i p racy organicznej, lecz daleki od podstaw ow ej ton acji liry k i chłopskiej K asprow icza:
Jest w ludzie siła niepożyta, Zbawienie leży pod siermięgą, Niby w popiele skra ukryta: Choćby ostatnią płuc potęgą
Dmuchajmy w tę skrę bożą, aż łun spłonie wstęgą.
Ten optym istyczny w ygłos, pozbaw iony uzasadnienia tak choćby nikłego ja k w późniejszej znacznie Placówce P ru sa, nie licow ał z d ru g ą podstaw ow ą w a rstw ą pom ysłów epicko-lirycznych zna m iennych dla m łodzieńczej tw órczości K asprow icza — z jego poezja m i religijnym i, osnutym i na m otyw ach biblijnych, staro testam en to - w ych i ew angelijnych. W p rzeciw ieństw ie do poezyj ludow ych „m o- .tyw y b ib lijn e “ , może nie bez w pływ ów tra d y c ji literack iej, sięga
jącej B yrona i U jejskiego, zajaśn iały praw d ziw ym arty zm em (np. w niezw ykle ku nsztow ną zw rotkę u ję te skargi H agar), p oem at zaś o C hrystusie, skonfiskow any przez p ro k u ra to rię au striack ą jako dzieło rzekom o bluźniercze, zadzw onił silnym i stru n a m i społeczno- filozoficznym i, gdy na p y tania, k tó re z tak im rozm achem grom adziła niegdyś K onopnicka: „Czem u ta przepaść, k tó ra braci dzieli Na P a m iętn ik L itera ck i, 1956, z. 3. 9
pokrzyw dzonych i na krzyw d zicieli“ — w y rą b y w a ł tw a rd ą odpo wiedź: „Bo złe je s t wieczne; bo złe... bóg... bóg stw o rzy ł!“ Sam C hrystus, p o jęty „jako rzecznik biednych i w zg ard zo n y ch “, sta w ał się tu ta j sym bolem , a raczej w yrazicielem , sztuk a bow iem posługi w ania się sym bolam i b y ła jeszcze poecie obca, o fiary jak o jed y n ie skutecznego środka w alki z panow aniem zła, jak k o lw iek koncepcja ta ukazała się tu w stad iu m jed y n ie zalążkow ym , by ła kiełkiem , którego dalszy w zrost m iała przynieść dopiero późniejsza tw ó r czość Kasprow icza.
Równocześnie już tu ta j, w poezjach m łodzieńczych zadźw ięczały tony inne, w iodące w św iat najw yższych w zlotów liry czny ch K a sprow icza, to ny jego bardzo sw oistego i niezw ykłego stosunku do przyrody. W ojtuś Skiba p y ta m atkę:
„Przez co się dzieje, że wej! one żyta Jak zaczną szum ieć“, powiada, „to z niemi, Niby jakowaś kapela ukryta
Gra coś na niebie i na całej ziem i Też buczy...“
— a później bierze w nyki, gdy w słu chany w „ciche bożych duchów g ran ie “ zapom ina o obow iązkach pastuszka. P odobnie s ta ry W al- kow iak Ignacy „słuchał żyta, co, nim kłosy posną... gw arzy z sło ń cem, z b łękitem i w iosną“ . Podobnie C h ry stu s nie m ógł pojąć, „D la czego braćm i nie czują się ludzie, G dy on b ył b ra te m n a w e t leśnej g łuszy“, poznanej w cedrow ym boru n ad jordań sk im . U porczyw ą naw rotność tego m otyw u w y jaśni po latach sam p o eta w p rze dziw nej elegii o Drogach k rzy żo w y c h , gdy w spom inając w łasn e lata chłopięce i h y m n p o ran n y „na słońca w schodzącego cześć“ , powie:
Tu po raz pierwszy zapatrzony w łan, Począłem wierzyć, że zbożom jest dan Ten sam co ludziom duch i że przed w ieki W ypłynął z Boga wraz z tą falą rzeki, Że tylko człowiek, zbyt pew ny sw ych praw, Drzewo odgrodził od siebie i staw.
Otóż już w iuveniliach w y stąp iły pierw sze, bezw iedne p róby złam ania owej n ad m iern ej pew ności siebie człow ieka. Ju ż tu za znaczyła się w y raźna dążność do tra k to w a n ia p rzy ro d y i człow ieka jak o zjaw isk tego sam ego rzędu, zależnych od ty ch sam ych czyn ników, tych sam ych p raw , ale nie w ujęciu d arw in izujący ch n a tu ra -listów , lecz raczej w duchu poetyckiego panteizrriu. N a czele tedy
P o ezyj znalazł się dźwięczny, świeży, en tu zjasty czn y h ym n O w ita jże nam , w io se n ko :
O w itajże nam, wiosenko, Matko wesela,
0 w itajże nam, wiosenko Gorąca!
Ty białą roztaczasz ręką Kobierce z ziela,
Ty białą zapalasz ręką Blask słońca.
Słońca rozum ianego jak o źródło energii w przyrodzie i życiu ludzkim , in d y w id u aln y m i zbiorow ym , słońca jako podstaw y życia. O dtąd pojęcia życia i słońca w ystępow ać będą nierozdzielnie jako u k ła d w artości najw yższych. K asprow iczow i, k tó ry w ychow ał się n a poezji A snyka, nie obca była oczywiście p ro b lem aty k a tw órcy
N ad głębiam i, a więc i zagadnienie śm ierci w jej stosunku do życia.
Rzecz jed n a k ch arak tery sty czn a, że w pięknej elegii A ko rd ó w
jesien n ych , ty m w łaśnie spraw om pośw ięconej, w rozw ażaniach Z p rzyjśc ie m jesien i rozkład akcentów filozoficznych je s t całkiem
odw rotny; gdy u A snyka śm ierć w y stąp i jako czynnik w y ab strah o w any, sk u p iający n a sobie całą uw agę, K asprow icz, zdając sobie spraw ę, „Że św iat do życia zawsze przez śm ierć będzie kroczył“ , śm ierć zasunął w cień, w blaskach zaś słońca um ieścił życie:
Rzeczywistości i ty, złudna maro!
Harmonio dźwięków! dysonansów zgrzycie! Bezdenna próżni! przepełniona czaro! Przed tobą w niem ym upadnę zachwycie,
Bo wiem , że ty się składasz w w ieczne Jedno — w Życie!
Ten tak dla pokolenia neorom antycznego znam ien ny k u lt życia, rów nocześnie n iem al głoszony przez T etm ajera, w poezji K asprow i cza dźwięczał w y jątk o w o czysto, w łaśnie dzięki tra k to w a n iu czło w iek a n a ró w n i ze zjaw iskam i p rzyrody, i przez człow ieka bowiem , i przez drzew a leśne czy ro śliny rozkw itłej łąki p rzepływ a tu ten sam stru m ie ń e n e rg ii słonecznej, ch w ytanej przez ucho poety w po szum ie łanów ż y ta czy rozgw arze gałęzi lasu.
1 moją duszę, jakby była drzewem Pełnym konarów, liściastych gałęzi,
Nim się spostrzegłem, z cielesnej uwięzi R w ie się i płynie, w ślad za sosen śpiewem Gdzieś w bezgraniczne, nieznane przestrzenie.
W ydobycie n ieu n ik n io n ych konsekw encji z tego stanow iska n a stąpiło rychło po ogłoszeniu C h rystusa i dokonało się n a ty m sam ym tle geograficznym , n a k tó ry m T e tm a je r odnalazł sw ą w arto ść is to t n ą — w zetknięciu się z dziką p rzyrodą tatrza ń sk ą . D uży po em at liryczny M iłość (1895) o raz zbiorek K rza k d zikiej ró ży (1898) u ja w n iły now e procesy tw órcze w całej plastycznej w yrazistości i u w y p u k liły now y zasób środków w yrazu artystycznego, opanow anie przez poetę tech n ik i poezji sym bolistycznej. G óry uk azały te d y Kasprow iczow i now ą odm ianę etniczną, odrębną p sy ch ik ę góralską, w ytw orzoną przez sw oiste w a ru n k i bytow an ia n a P odhalu. Zastoso w aw szy do now ego m a te ria łu technikę, w ypró b ow aną p rzed la ty w obrazach z życia chłopa w ielkopolskiego, po eta stw o rzy ł jedno z arcydzieł fo lk lo ry styk i literackiej w Tańcu zb ó jn ic k im , gdzie w izję orlego życia zbójnickiego, oprom ienionego blaskam i podań o Ja n o siku, oparł n a m otyw ach pieśni góralskich niezw y kle arty sty czn ie w yzyskanych, p rzek ształcając k ró ciu tkie śpiew ki w p o em at pełen energii i życia, poem at, k tó ry m narzu cił koncepcję ep icką T etm a- jerow ej L egendzie Tatr. Rów nocześnie w splocie w zajem n y ch za leżności od przyszłego jej au to ra nauczył się K asprow icz u m ie ję t ności zam ykania w rażeń w yw oływ anych przez pejzaż w ysokogórski w d robnych u tw o rach lirycznych, so netach i pieśniach, k tó ry m w praw dzie b rakło soczystej p lasty k i poezji T etm ajera, k tó re jed n a k utw orom bliskiego poety nie ustępow ały co do n astro jo w ej m u zy k al ności. Cykl Z w irchów i hal, zwłaszcza zaś elegia Cisza wieczorna, zachow ując coś z daw nej p recyzji m łodzieńczych sonetów K asp ro wicza, p recy zji zadokum entow anej w iernością w od tw arzan iu g ry b arw od Osobitej po H aw rań pod zachód słońca, u k azał w całej pełn i m iękką m elodyjność w iersza, nastaw ionego na o d tw arzanie stan ó w psychicznych najb ard ziej zw iew nych i n ieu ch w y tn y ch . G dy tu sym bolem stosunku człow ieka do św iata gór stała się upostacio w an a Cisza, w cyklu czterech sonetów , od k tó ry ch zbió r otrzym ał ty tu ł, w yrazem zm agania się w p rzyrodzie siły życia i śm ierci jest
K rza k d zik ie j róży w C iem nych Sm reczynach, rozrzucający swe
kw iaty n ad zw łokam i ,,lim by zw alonej tchnieniem b u rz y “ , krzew głoszący to, co jako re fre n pow tarza się w cyklu pieśn i N ad p rze
Że tylko życie prawdą jest, A śmierć jest złudną marą.
P rzek o n an ie to rodzi się w głębiach ducha, zespolonego z p rzy rod ą w ścisłą jedność, odczuw ającego w sobie zw iązek zarów no z ,,d ługich pokoleń ro jn y m tłu m em “, jak z tłum em zw alonych przez czas p n i dębów olbrzym ów , przekonanie to przecież n ie w ybucha try u m fa ln ą fa n fa rą n a cześć życia, ze szczytów bow iem dopiero uk a z u je się budząca grozę trw o g a zagłady.
W ędrów ka szczytam i górskim i, zaostrzająca w zrok n a w spół istn ien ie życia i śm ierci, jako czynników rów now ażących się w b y tow aniu, w innej dziedzinie um ożliw iła poecie rozw iązanie jed n ej z najbo leśniejszych zagadek nęk ających jego pokolenie — zagadki sto su n k u m ężczyzny do kobiety i roli miłości. P o em at Miłość w sw ych członach składow ych, L ’amore desperato, A m o r vincens,
P rzy szu m ie d rzew oraz W turniach, na przebolesnych p rzejściach
osobistych o p arta spowiedź człowieka, k tó ry przez piekło życia doszedł do u tw ierd z en ia w sobie w artości najw yższych, owe zdoby cze um ieścił rów nież w śród szczytów tatrzań sk ich. Zespolenie dusz ludzkich dokonyw a się tu przy w spółudziale p rzyrody, k tó rej głos w y łan ia z podśw iadom ości to, co w niej najistotniejsze:
Powoli w iew się przedarł ku wierzchołkom i jedno drzewo zaczęło drugiemu
podawać dziwne akordy prastarej, utraconego Raju tajemniczym echem będącej pieśni, ze słów ułożonej, co pozostały z języka praświata,
ludziom dzisiejszym nieuchw ytne dźwięki, lecz zrozumiałe dla duszy poety... [...] Taką stawała przede mną jutrzniana miłość, co chociaż krew zapala w żyłach i ciało nęci niezwykłą rozkoszą,
ж przecież na takie prowadzi wyżyny,
gdzie duch nasz z w szystkich otrząsa się strzępów, z których mu ziemia szyje brudną suknię
i, jak pokryty wiecznym i śniegami
w ierzchołek góry olbrzymiej w swej białej, w sw ej nieśm iertelnej św ieci się nagości, czysty a piękny!...
U św iadom ienie sobie dzięki ekstazie m iłosnej jedności bytu, g ra n ia w organizm ach ludzkich ty ch sam ych soków, k tó re k rą ż ą w przyrodzie, stało się ogniw em ostatecznym w poglądzie poety
na św iat i ostatecznie um ożliw iło m u dotarcie do szczytu w łasnej tw órczości w liry ce hym nicznej.
Skierow ały go k u niej jak ieś potężne w strząsy, w ręcz katak lizm y psychiczne, k tó ry c h isto ty dzisiaj jeszcze nie znam y, a m oże n a w e t nigdy nie poznam y, w ydobyw ające z głębin duszy poety jego chło p ską religijność, p rzy sy p an ą pokładam i przeróżn y ch czynników gro m adzonych w ciągu życia. K asprow icz w pew nym m om encie raz jeszcze m usiał postaw ić sobie p y ta n ie (które niepokoiło go już w zbiorze liry k ów wcześniejszych), co zyskał i co stracił, że ,,m łodo rzu cił próg rodzinnej ch aty I biegł za słońcem , k tó re złudne sn u je P asm a za so b ą“, i na p y tan ie to usiłow ał teraz dać odpowiedź, k tó ra p rzy b ra ła k sz ta łt jego hym nów religijnych. W rodzinnej chacie pozostaw ił sw oistą k u ltu rę , w ytw orzoną przez w ieki, ro zstrzygającą najb ard ziej zaw iłe zagadnienie etyczne zasadam i czerpany m i z k a te chizm u, k u ltu rę, k tó rej no rm y etyczne w y rażała pieśń kościelna, rozbrzm iew ająca od w ieków po sta ry c h kościółkach, k u ltu rę , k tó rej praw odaw cam i byw ali kaznodzieje, w czasie m isji siejący grozę potw ornym i w izjam i sądu ostatecznego; w szak już w w. X V I sły n ą ł ty m Łukasz z Mościsk, w y w ołujący h iste rię i p anik ę w śród sw ych nabożnych słuchaczek, a w ślady jego poszli barokow i „siew cy słow a bożego“, fo rm u łu jąc w w ierszu i prozie k sz ta łt życia religijnego, przechow any na wsi polskiej niem al po dzień dzisiejszy. Dziedziczna ta k u ltu ra , dochodząca raz po raz do głosu w tw órczości au to ra
C hrystusa, w zbogacona jego rozległą lek tu rą, w środow isku, w k tó
ry m płynęło dalsze życie pisarza na przełom ie dw u stuleci, zderzyła się z k u ltu rą inną, rad y k a ln ie odm ienną, n ie ty le n a w e t a n ty re lig ijn ą co arelig ijn ą, w yw ołując w yznania w rodzaju: ,,w ciem ności schodzi m oja dusza“. D opiero jed n a k w spom niany katak lizm osobisty nad ał tem u zderzeniu sens tragiczny, z któ reg o w yłonił się tom G inącem u
św iatu (1902), u zupełniony drugim : S a lve Regina. Ju ż sam e ty tu ły
hym nów : Dies irae, Ś w ię ty Boże, św ię ty m ocn y oraz S a lve Regina — w skazyw ały na zw rot ku pieśni relig ijn ej, zapam iętanej z dzieciń stw a, i ku zagadnieniom w niej zaw arty m , te m a ty k ę jej jed n a k poeta rozszerzył w łączeniem w nią składników innych, k tó re o cha ra k te rz e dzieła zadecydow ały. N ajw ażniejszym z nich b y ł problem indyw idualizm u, u ję ty jako sw oista postaw a pisarza, naw iązująca do tra d y c y j w ielkiej Im p ro w izacji a zgodna z poglądam i pokolenia, n a jja sk ra w ie j sform ułow anym i w C onfiteor Przybyszew skiego, po staw a poety-k ap łan a, p rzem aw iającego nie w im ieniu w łasnym , lecz w im ieniu w iernych, społeczności ludzkiej, k tó ra ta k czy inaczej
pow ołała go n a rzecznika sw ych sp raw przed Bóstwem . K ap łan a- o fiam ik a, którego sym bolem staw ał się Adam , co ,,na b a rk i swoje z ab rał z O grodu to n adludzkie brzem ię p rzy g n iatającej w in y “, k a p łan a spow iadającego się z grzechów ogółu, bolejącego n a d niedolą człow ieka zbiorowego, błagającego o roztoczenie n a d nim opieki, 0 okazanie m u łaski w m om entach klęski. J a k gdyby pod bezw ied n y m naciskiem tra d y c ji kościelno-sekciarskich, znanych jak o chi- liazm czy m illenaryzm , a przew id u jących koniec św iata z n a sta n iem stu lecia czy tysiąclecia, K asprow icz w łaśnie w p rzed ed niu w ieku dw udziestego ogłosił swe dw a hym ny, Dies irae oraz Ś w ię ty
Boże w r. 1899 w Ż y c i u (drugi z nich p o jaw ił się w zeszycie,
w k tó ry m W yspiański dał p o k rew n ą m u w ielorako K lątw ę), ro k zaś 1901 przyniósł w C h i m e r z e M oją pieśń w ieczorną oraz hy m n y z eb ran e w tom ie S a lve Regina. P rzypadkow e te d a ty silniej jeszcze u w y p u k liły c h a ra k te r całości, k tó rą określono tra fn ie jako „A poka lipsę now oczesną“ , isto tn ie bowiem c h a ra k te r apokaliptyczny tom
G inącem u św ia tu posiada, apokalipty czn y nie w sensie pieśni o p rz y
szłości, jak to byw ało w poezji rom antycznej, lecz pieśni o końcu św iata. Spoglądając na całość hym nów , dostrzega się w nich cztery człony podstaw ow e, zw iązane z sobą ideowo, i cztery dalsze, po k rew n e ow em u trzonow i, ale o tem aty ce odm iennej. Trzon sta now ią: Dies irae, Ś w ię ty Boże, M oja pieśń w ieczorna i Salve R e
gina — zw iązane z sobą tem atycznie, obejm ują bow iem jed n o lity
kom pleks p y tań i odpowiedzi. D w a pierw sze są pieśniam i o końcu św iata, p ełnym i potw o rn ych zagadek, k tó re w m rok ach ginącego życia dostrzega oko poety -kap łan a, dwie dalsze przynoszą zagadek ow ych rozw iązanie. N iedostrzeżenie jedności trzo n u hym nów apo kalip tyczn ych odbiło się bardzo znam iennie na sto sunk u do p o em atu czytelników , zdezorientow anych w jego rozpiętości i w jego isto t nym znaczeniu. Dies irae to potężna, kosm iczna w izja końca ludz kości, w yw ołanej z grobów7 su rm am i archaniołów n a straszliw y sąd 1 potępienie; rep rezen to w an a przez swego pierw szego rodzica A dam a i „m atkę Ś m ierci“, spow itą w lubieżne sk rę ty szatań sk ie Ewę, stru c h la ła ludzkość sta je przed groźnym , n ie słyszącym jej rozpacz liw ych jęków'' sędzią.
A On,
potężne Łono przepotężnych łon, Jasność jasności,
Zmrok zmroków,
stanął nad skonem Żywota
i, rękę położywszy na głow ie Boleści, na niezmierzonej, cierniem opasanej Głowie, wypełniającej w szechśw iatów przestwory, rozpoczął Sąd.
Biją pioruny,
a nad pioruny idzie Jego zew!
Człowiek zbiorowy, ,,w ygnaniec z R aju, tułacz nieszczęśliw y“, d arem n ie błaga o łaskę, obciążony zb rodniam i ginie z p rze k leń stw em :
N iech nic nie będzie! Amen!
Bo cóż być może, jeślim ja zaginął?...
Na wszystko mrok nicości nieprzebyty spłynął — Amen.
Te sam e tony, w odm iennym jednak, m niej uniw ersalnym , bo polsko-chłopskim ujęciu, daje h ym n Ś w ię ty Boże, łączący w po sępnej w izji zagłady rów nież zbiorowość i jed nostkę-przedstaw iciela. K lęska potw ornej zarazy, zapew ne owej groźnej cholery, k tó ra w poł. w. X IX zdziesiątkow ała ludność Polski i posępną pam ięć pozostaw iła w e w spom nieniach ludu, zw iązanych z niedostępnym i cm entarzam i po pustkow iach, naw iedza k ra j i w zapom niane groby w ali tysiące ludności. P rocesje przerażony ch sn u ją się po straszn ych szlakach.
A jako widna ta ziemia, w spaniała w ielką godziną konania,
niepogrzebione wokół leżą ciała, a ci się wloką, popędzani mocą strasznego lęku.
A każda głowa ku ziem i się słania, każde kolano się chwieje,
a krzyże posmutniałe drżą w wychudłych ręku, a w w ietrze chorągw ie trzepocą,
a w martwym niem ym słońcu grom nice się złocą, a Śmierć przed tłum em kroczy,
w ielkim i kroczy odstępami
* i z śm iechem na trupich ustach w yw ija kosą stalową,
połyskującą w południowym skwarze.
Grozę owego orszaku w idm skazanych na zatracenie potęguje udział w p rocesji całej ziemi, opanow anej przez śm ierć.
Z mokradeł kępy rogoży, z przydroży
szerokolistne łopiany, senne podbiały, fioletow e szaleje, cierniste głogi w stały i idą... [...]
Całe rżyskami zaścielone łany oderwały się w tej dobie od m acierzystej ziemi i, niby olbrzymie ściany w zniosły się w górę i płyną, tą w ielką żalu godziną...
N ad całością koszm arnego pejzażu p a n u je śm ierć, w przestw orzu huczy śm iech szatan a — a tam gdzieś, „w ieńcem blasków o w ity “, u p a ja jąc y się w ielkością swego dzieła, ta k m izern ie ginącego, w łada o bojętny On, Bóg, k tó ry „proch gw iazd w klepsydrze przesypuje złotej i ani sp o jrzy n a padolny sm ug!“, głuchy na rozpaczliw e jęk i suplikacji, n a w ołania ginących „św ięty Boże, św ięty m ocny“ . Rzecznik skazańców , kapłan -p o eta, syn ziem i —
ten, który zabrał z jej chat żalniki łez
i czekał, kiedy przyjdzie w ybaw ienia kres, i z jej szumiących zbóż
zgarniał ten dziwnie przejmujący szum i w swoich dum
treść go zamykał i w św iat jak w ielką św iętość niósł...
— m odli się i kaja, błaga i rozpacza, K onradow ym gestem chce się wzbić na w y żyn y mocy boskiej, to znów krzy k iem Hioba w zyw a stw órcę, by oczym a m arnego człow ieka spojrzał na dolę ludzką; odpowiedzi nie otrzym uje, podzieli los sw ych braci, spocznie w sa m o tny m grobie, w yrzuciw szy w szelako z u st sw ych bluźnierczą litan ię do szatana, wobec obojętności Boga jedynego przedstaw iciela m ocy nadziem skich. „Finał rów nie rozpaczny ja k w Dies irae łączy obydw a h y m n y w posępny dw uśpiew zagłady życia i człowieka, dw uśpiew w pesym izm ie sw ym ta k potężny, że podobnych utw orów n iew iele by m ożna w skazać w ogólnośw iatow ej liry ce religijno-filozo- ficznej. N agrom adzone tu p ro b lem y dob ra i zła, a raczej zw ycięstw a zła n a d dobrem , panow ania śm ierci n a d życiem, zagłady nad istn ien iem — o trzy m ały w y raz ta k niezw ykły, że gdyby naw et oba h y m n y apokaliptyczne stan o w iły zam k niętą całość, to uznać by ją w ypadło za im p o n u jący rozm achem , w ięcej naw et: gigantycznością koncepcji fila r łu k u w sty lu dekadencko-satanistycznym , ogrom em
sw ym g órujący n a d p o k rew n y m i u tw o ram i czasów neorom antyzm u; m yśl jed n ak K asprow icza nie zatrzy m ała się na fragm encie, d ała całość h arm o nijn ą, której n ie dostrzeżono może po p ro stu dlatego, że su gestyw na potęga w y razu w hym n ach w stępnych, oraz rek lam a zrobiona drugiem u z nich przez Przybyszew skiego, przesłoniły oczom m niej b y stry m ogrom całości, dla którego objęcia konieczna była rów nież pew na p ersp ek ty w a w czasie.
Gdy tedy h y m n y apokaliptyczne uk azały całą grozę dnia gniew u i sądu Pańskiego, M oja pieśń w ieczorna w nosi do całości m otyw y nowe, k onsekw entnie w y nikające z założeń chrześcijańskich, p rzy jęty c h przez K asprow icza. Ze stanow iska przecież chrystianizm u w ogóle, katolicyzm u zaś w szczególności, brzem ię w in z bark grzesznika zd ejm u je spowiedź, w yznanie grzechów w iodące do ich odpuszczenia. Ta genialna koncepcja, p rze b ły sk u ją c a ju ż na wieki przed C h rystusem w tragicznej tw órczości A ischylosa, koncepcja, k tó ra w niosła prom ienie św iatła w m roki b y to w an ia ludzkiego, stała się podstaw ą M ojej pieśni w ieczornej, h y m n u zaw ierającego spo wiedź poety-kap łan a, rzecznika ludzkości, apelującego do Stw órcy w yznaniem grzechów zbiorow ych człow ieka; stą d przez h y m n p rze w ija się refrenow o: „Błogosław ioną niech będzie ta chw ila, k ied y się rodzi w ieczorny h y m n duszy!“, chw ila, k tó ra n a w e t śm ierci odejm uje grozę. U w ielbienie dla Boga, k tó ry „duszę człow ieka w yw iódł z sie b ie “, k tó ry je st w szystkim : „ziarnem , i kłosem , i listk ie m “ , hym n rów nie podniosły jak Kochanow skiego Czego chcesz od nas, Panie, w pleciony w poetycką spowiedź pow szechną, h ym n rów nie n a tu ra l ny, ja k pieśń piszczałeczki ulinionej z w ierzbiny, bo korzeniam i tkw iący w podglebiu w iejskiej k u ltu ry duchow ej, kończy się kornym w ezw aniem : „K arz m nie, człowieka, co k rąży po świecie z brzem ie niem w iny na u g ięty m grzbiecie“ . Ton po ku tniczy nie je st tu jednak w yrazem niew olniczej uległości, ekstaty czn a fo rm u łk a M ickiew i czowskiego p o k u tn ik a „ja, proch, będę z P an em g ad ał“ nie godziłaby się z kosm icznym i horyzontam i hym nów , gdzie brzm i dum ne: „On był i m yśm y byli przed początkiem — niech im ię Jego będzie po chw alone!“, poczucie bow iem istn ienia duszy ludzkiej w Bogu przed jej em anacją, m im o w szystkich jej up adk ów d a je jej g w arancję w łasnej w artości, jej stanow iska w e wszechśw iecie.
A kord w reszcie końcow y tetralo g ii apokaliptycznej stanow i hym n
S a lve Regina, niezw ykle śm iała próba rozw iązania dręczących za
gadek m etafizycznych ze stanow iska katolickiego, p ró ba podjęta n a w yżynach m yśli i poezji zarazem . Gdy m ianow icie poeci K
aspro-wieżowi rów ieśni lek a rstw a na zło poszukiw ali w etyce Schopen h au era, głoszącej litość i w zajem ne w spółczucie jak o panaceum na ból istnienia, K asprow icz p roblem ten rzucił n a tło nie ty le naw et d ogm atyki k atolickiej, ile raczej na g ru n t ludow opolskiej w iary w M atkę Bożą, jako p ełną litości pośredniczkę m iędzy człow iekiem a zagniew anym Bogiem. S tąd pieśń pogrzebow ą uznał za pieśń, „k tó rą śród dusz m iliona z białą liii ją u łona w ieczysta śpiew a T ęskno ta“ . S chopenhauerow ski refren : „Nędza je s t wszędzie! Nędza w m iłości i nędza w cierpieniu!“ — o trzy m ał tu sw oistą in te rp re ta cję, zw iązany z p ro b lem aty k ą wodzostwa, przedstaw icielstw a czy kapłaństw a, a więc p ro b lem aty k ą w ielkiej Im prow izacji. Je śli bo w iem istotą by tu , łagodzącą jego nędzę, jest miłość, czy człow iek przedstaw iciel, rozpaczający w fin ale Dies irae, że w szystko ulega zagładzie, gdy on zginąć m usi, sam n ap raw d ę w ydobył z siebie miłość tw órczą?
Nikt cię nie kochał? A ty, czyjąś duszę
tak um iłował, abyś mógł zapomnieć, że jest granica między złem a dobrem?
Czy w yprom ieniow ał on z siebie ty le miłości, by m ógł —
Drżeć niby św iat ten ogromny, przeczuwający
nieskończonego bytu promienistość, przez ból idącą,
przez w ielkie cierpienie?...
Odpowiedź p ada przecząca, jednostka-w ódz zbudow ała „sam o lubny Babilon d uszy“, zasługując na w y rzu t: „albow iem ś sądził, że jesteś sam jed en , i że nad ciebie nie m oże być — życia“, w ierzyła tylko w siebie, kochała ty lk o siebie, głucha na „echa tego Słowa, co w płom ienistym rodziło się krzew ie“ i nakazyw ało, „ażebyś kochał — cierp ien iem “. Z rozum ienie tej spraw y ce n traln e j, tw ó r czej roli cierpienia, w prow adza do S a lve Regina palinodię, odw oła nie stanow isk zajęty ch w h ym n ie Ś w ię ty Boże. P rzeciw ieństw em sam otnego grobu na rozdrożu, oddanego pod moc szatana, grobu indyw idualisty, sta je się w izja pogrzebu z sosnową tru m n ą, k ry ją c ą pospolite szczątki „biednego człow ieka“ ; nad grobem jego „zm ę czona klęka T ę sk n o ta “ i m odlitw ą w yczarow uje procesję zm artw y ch w stałych; p ły n ie ona w bezm iary z „n adn iebnym hy m n em nad ziei“,
m iejsce m odlitw y do szatana zajm u je w izja przezw yciężonego A n ty chry sta, „cienia K usiciela“, na u rąg liw y zaś śm iech jego: „N ędza je s t w szędzie“ — p ad a odpowiedź:
Śmiej się! A moja tęsknota,
na barkach ciężki dźwigająca krzyż, otwiera usta,
by wraz z Tęsknotą świata zaśpiewać hymn przenajświętszy: Salve Reginal
H ym n w iodący „n a w ielki bój, w k tó ry m się w szystko m a zła m ać, co było Życia w ielkiego przeczeniem “, hym n, w k tó ry m huczy „to w ielkie, św ięte, jasne, nieskończone m orze m iłości“ . T ak p rze d staw ia się d ru gi fila r owego gigantycznego łu k u m yśli relig ijn o - filozoficznej K asprow icza, zbudow anego nie ty lk o jak o pom nik zagłady ginącem u św iatu, ale rów nież jako św iąty n ia odrodzenia duchowego.
Dalsze czte ry h ym n y są tylko potężnym i w itrażam i owego gm a chu, uk azu jący m i grzech i cnotę w w ym iarach kosm icznych. M ate riału do nich dostarczyła hagiografia, pom ysły żyw ociarskie i apo kryficzne, spopularyzow ane przez lite ra tu rę i sztukę na schyłku ubiegłego stulecia. Salom e i Judasz, n a tra d y c ja c h apokryficznych oparte, u k a z u ją grzech, żądzę zm ysłową i żądzę posiadania, te dwa in sty n k ty, k tó re człow ieka uw ik łały w grzech i doprow adziły przed try b u n a ł dnia sądnego. Libido, w hym nie w stępn ym usym bolizow ana w postaci Ewy, w .h y m n ie Salom e odziała się w szystkim i blaskam i p rzepychu orientalnego, bardziej oślepiającym i niż w cyzelerskiej now eli G ustaw a F la u b erta, szały zaś zm ysłowe k ró lew n y izraelskiej ręk a poety zharm onizow ała z całością hym nów , w prow ad zając w nie p ierw iastek nekrofilski; płom ień pożądań bijący z słów Salom y p ada w szak n a głowę ściętego proroka. Ten sam zabieg arty sty c z n y zastosow ał K asprow icz w p rzed śm iertn y ch lam e n ta c h Ju dasza, z drajcy Zbaw iciela, m arnego zdobyw cy trzy d ziestu sreb rn ików , ści ganego i doprow adzonego do szału w spom nieniem „sm u tn y ch źre n ic“ swej ofiary. D w a znowu hym n y hagiograficzne, pieśni św. Franciszka i M arii E gipcjanki d ają po etycką ilu stra c ję stanow iska, do którego m yśl poety doszła w Salve Regina. Są to śpiew y p rzed śm iertn e dw ojga pokutników , osnute na m otyw ach m odlitew no- erotycznych, w obydw u przezw yciężenie i opanow anie całkow ite ży cia przez m iłość w iedzie ku śm ierci, po jętej jako a firm a c ja tego,.
ku czem u życie było skierow ane, jako uw ypuklen ie jego istotnego sensu. W spólnota tem aty czn a i gigantyczność s tru k tu ry określają ich c h a ra k te r, jako członów h arm o n ijn ie zestrojonych z całością te tra lo g ii ap o k alip ty czn ej.
O jed n o lity m w rażen iu w yw ieranyrp przez hym ny zadecydow ała ich sw oista, K asprow iczow ska form a, k tó rą p rzed la ty W alery Go- stom sk i tra fn ie oznaczył term in em sym foniczności:
Główną z ich cech określiłbym nazwą poetyckiej sym foniczności, czyli w ielogłosow ej harmonii, bogatej, pełnej, m nóstwem dysonansów zakłóco nej. Dusza współczesna, tak bardzo zawiła, złożona, o m nóstw ie przeci w ień stw i rozdźwięków, potrzebowała dla sw ego w ypow iedzenia się m u zyki sym fonicznej, ogarniającej coraz rozleglejszą sferę brzmień, aż po najdalsze krańce m ożliwego ich współbrzmienia. N ie dziw, że i tak bliska m uzyce poezja liryczna, tej samej odpowiadając potrzebie, coraz bardziej w ielogłosow ą i różnogłosową stawać się musi... Patrzmy oto, jak sym fo nicznie zbudowane są poem aty Ginącego świata. W pierwszym z nich do koła trzywierszowej zwrotki średniowiecznego hymnu kościelnego, w dru gim dokoła błagalnego w ezw ania kościelnej pieśni ludu naszego, niby dokoła głów nych m otywów, owijają się sploty rymów, rytmów, strof w najrozm aitszym układzie i zharmonizowaniu. Różna długość wierszy, ciągłe zm iany rytmów, okresy szerokie i pełne, lub urywkowe, dziwacznie poszarpane, stek obrazów i przenośni, stłoczonych chaotycznie lub za chodzących w siebie: — oto głów niejsze środki techniki polifoniczno- kom pozycyjnej, z samorzutnie żyw iołow ym m istrzostwem przez poetę zastosowanej t
Isto tn ie, p u n k tem w yjścia w hy m n ach stały się w większości pieśn i kościelne, a w ięc Dies irae, suplikacje, godzinki (od nich bow iem S a lve Regina poeta rozpoczął), w reszcie głośna k a n ty len a P o v e rella z Assyżu, i to nie ty lk o p u n k tem w yjścia, ale rów nież u k ład e m refreno w y m , przeb ieg ającym przez całość i stanow iącym jej kościec — jeśli nie m yślow y, to n astrojow y. N a jego tło rzucono w h ym nach n iep rzeb ran e bogactw o wizji, często niesam ow itych, o p a rty c h n a sym bolice chrześcijańskiej, tak ich ja k głowa w ciernio w ej koronie w Dies irae, jak nieskończone procesje ludzi, duchów , roślin, ja k obrazy uosobionych Doli, Śm ierci, Szatana, w izji n ie zw ykle plastycznych, b ru ta ln ie jask raw y ch, łagodzonych m ed y ta cja mi, eleg ijn y m i w spom nieniam i, pogłosam i pogodnych pieśni. I nie bezprzykładnych, jak się to zw ykle słyszy, odpow iednik bow iem h y m nów znaleźć n ietru d n o w polisym fonicznych poem atach, takich
1 W. G o s t o m s k i , S piew ak duszy. B i b l i o t e k a W a r s z a w s k a , 1912, t. 3, s. 545.
ja k Pieśń o sobie znanego może K asprow iczow i genialnego liry k a am erykańskiego, W alta W hitm ana, nie m ówiąc ju ż o tra d y c ja c h P in d a ra żyjących w d aw nych odach. I bodajże ty m niciom tra d y c ji przypisać należy fakt, że h y m n y głęboko przem ów iły do czy telni ków, zwłaszcza do poetów, w yw ołując sporo pogłosów, zarów no w prozie poetyckiej Chłopów R eym onta, ja k w poezji O rkana, D ębickiego czy G rossek -K ory ck iej, pogłosów je d n a k nikłych, chcąc bowiem uderzyć w ton w łaściw y G inącem u św iatu, trzeb a było mieć pierś n a m iarę... Kasprow icza.
Rzecz znam ienna, że pogłosy te pow racały rów nież w jego tw ó r czości dalszej, ja k gdyby obsesja poetycka, k tó ra h y m n y w ydała, nie w yczerpała się w nich całkowicie. N ależał do nich tom prozy poetyckiej o zacięciu ironicznym , O bohaterskim ko n iu i w alącym
się dom u (1906) oraz nieco późniejszy tom liryczny Ballada o sło n e c zn ik u (1908). Prócz w y znań osobistych, naw iązu jący ch do liry k i
przedhym now ej, przyniósł on cykl ballad, tra n sp o n u ją c y c h m otyw y ballad ludow ych, tak ich ja k nie w yzyskiw ana przez naszą poezję
Pieśń o burm istrzan ce, jak spopularyzow ana już przez L ilie Mic
kiew icza Pieśń o pani, co zabiła pana, oraz dw a arcydzieła ku n sztu balladow ego o tem aty ce odm iennej, P ieśń o W aligórze i S avitri. T rzy pozycje o statn ie były tu naw iązaniem do n a tc h n ień hym nicz- nych, P ieśń o pani bowiem p rzew ijała się ju ż w M ojej p ieśni w ie
czornej jako m elodia pastuszej piszczałeczki, dw ie zaś b a lla d y d a l
sze pod jęły w nowej tonacji jed en z podstaw ow ych m otyw ów te tra - logii lirycznej, m o ty w miłości. W Pieśni o W aligórze tedy, osnutej na baśniow ym w ątk u trzech zadań nadludzkich dokonanych przez p re te n d e n ta do ręk i królew ny, W aligóra dla zdobycia m iłości d ziew czyny p o d ejm u je się skru szen ia tu rn i, osuszenia staw u i w ydobycia zaklętej szabli Janosikow ej, w yw ołując ty m i h erak lesow ym i p ra cam i klęski zbliżone do w yobrażeń końca św iata i p oruszając łam a niem p ra w n a tu ry potęgi nadziem skie, niebo i piekło, litościw ego C hry stu sa i groźnego L ucyfera. B allada, skom ponow ana w d w u w ierszach, posługująca się bogato urzeźbioną w ięźbą refrenó w , czym przypom ina pieśni balladow e w p rzekładzie Porębow icza, p rzesn u w a w izje kosm icznych kataklizm ó w i trag ed ię W aligóry, sługi m iłości m szczącej, atm osferą m glistej, baśniow ej dziwności, na k tó rą zło żyła się i n ad ludzka k rea c ja osiłka, i fa n ta sty k i p ełne tło górskie, i tragizm pożądań niezaspokojonych, owego „ognia traw iąceg o“ i „zabójczej tęsk n icy “, o k tó ry ch śpiew ała M oja pieśń wieczorna. B allada znowu o S a v itri stała się apoteozą m iłości-cierpienia jako
zbawczego czynnika w kom plikacjach życia. In d y jsk a księżniczka- ascetka, gdy bóg śm ierci, Yama, w y d arł jej męża, niezłom nością pokuty i podstępem odzyskuje zm arłego i klęskę śm ierci zam ienia w try u m f życia, Yam a bow iem przy w raca w zrok ojcu swej ofiary, setką synów obdarza bezpotom nego ojca Savitri, a w reszcie ożywia jej m ęża, by spełnić d an ą jej obietnicę m acierzyństw a, k tó re byłoby nieosiągalne bez p rzy w ró cen ia życia zgasłem u. S u bteln e wyczucie w artości folkloru podhalańskiego i buddyjskiego, zaklętych w b alla dach o ry su n k u n iezw y kle delikatnym , o głębokiej w ym ow ie lirycz nej, staw ia obie pieśni, o W aligórze i Savitri, w rzędzie arcydzieł tego g a tu n k u literackiego, tak pociągającego dla rom anty kó w w szel kich czasów.
D alszy tom liryków , C hw ile (1911), nie wniósł now ych, ra d y kalnych zm ian w dorobek poetycki Kasprow icza, uk azał tylko po m ysły, znane ze zbiorów daw niejszych, w postaci surow o pięknej, opanow anej, arty sty czn ie n ienagannej, zapow iadającej w ysnucie konsekw encji ze stanow iska zajętego w h ym n ie Salve Regina w sfe rze zjaw isk w y ra sta jąc y c h z życia codziennego i ściśle z nim zw ią zanych, bez kataklizm ów i dysonansów kosm icznych. W ysnuł je K asprow icz ostatecznie dopiero w K siędze ubogich (1916), poczyty w anej za d ru gi szczytow y m om ent jego liryki, w zględnie n aw et za szczyt jej najw yższy, g órujący rów nież nad hym nam i. Pogląd taki, m otyw ow any wyższością p ro sto ty nad przepychem , optym izm u nad pesym izm em , h arm o n ii nad uk ład em dysonansów , polega na niezrozum ieniu isto ty hym nów , na niedostrzeganiu, że w yraziło się w nich nie tylk o poszukiw anie, ale i znalezienie, podczas gdy Księga
ubogich sta n ę ła ty lk o na biegunie końcowym , by znalezione zdo
bycze utrw alić. G dy h y m n y b y ły pieśnią o bolesnej w ędrów ce i przezw yciężaniu przeszkód, K sięga ubogich stała się pieśnią o spo kojnym porcie; gdy ta m te były w yrazem spóźnionej m łodzieńczej w alki i b un tu , tu w ypow iedziała się pogodna rezy gn acja p rzed wczesnej starości człow ieka n ad m iern ie znużonego przeb y ty m i szla kami, k tó re w iodły p onad przepaście. Z ty m w szystkim jest ona naw iązaniem do S a lve Regina, do koncepcji „biednego człow ieka“, jego bow iem braciom liry k pośw ięcił sw ą „biblia p a u p eru m “, k tó ra „zrodzona pod znakiem słońca“ m iała być „w ieścią rad o sn ą“, a więc ew angelią, i c h a ra k te r ten u trzy m ała, jakkolw iek w ydarzen ia dzie jowe pozostaw iły w niej swój bolesny osad chw ili tragicznej. Cykl czterdziestu trzech liryków , ofiarow anych „ludziom ubogim “ przez „człowieka ubogiego“, w y p ełn iła treść ilościowo uboga, jakościowo
niezw ykle bogata. W rażenia z uk ochanych T atr, u jrz a n y c h jako w łaściw a ojczyzna ducha, fran ciszk ań sk ie obcow anie z d rzew am i i kw iatam i, pogodne zacisze życia domowego, szczęście w yw ołane przez w yjście z okresu burz, poza obręb „serdecznych zw ad z Bo giem “, słow em relig ijn a a firm a c ja życia codziennego, w którego najpospolitszych p rze jaw a ch oko p o ety dostrzec p o tra fiło p rzeb ły sk i wieczności, stw o rzy ły zdum iew ająco jasną, pogodną a tm o sferę K sięgi
ubogich, atm osferę, k tó re j zakłócić nie m ogły n a w e t p o tw o rn e od
głosy przew alającej się po ró w n in ach P olski w o jn y eu ro p ejsk iej, z polskim specjalnie trag izm em w alk bratob ójczych m iędzy synam i jednego n aro d u odzianym i w m u n d u ry w rogich arm ii. O trzym ały one postać pełną grozy, n ie p o tra fiły jed n a k obalić w iary, że po straszn y m żniw ie w ojennym , grzebiący m przeszłość, po w stan ie p rzy szłość doskonalsza, ośw ietlona „prom iennością bożą“. D opełnieniem
K sięgi ubogich, p rak ty c zn y m je j kom entarzem , czy też se rią ilu stra -
cyj, uk azu jący ch na m a te ria le z życia to, co w jej stro fac h m iało postać teoretycznych rozw ażań, sta ł się tom ik p rze d śm ie rtn y K a sprow icza M ój św iat, zao p atrzo ny w c h a ra k te ry sty c z n y podtytu ł: „P ieśn i n a gęśliczkach i m alo w an k i n a szk le“ (1926). K ońcow e ogni wo w łańcuchu tw órczości w ielkiego liry k a zbiegło się tu z po czątkow ym , z obrazkam i w si w ielkopolskiej, z tą ty lk o różnicą, że „m alo w an k i“ podhalań sk ie u k azały p ry m ity w n e życie góralskie w skrócie stylizacy jn y m , n a d m ie rn ie up raszczający m to, co było p roste i prostacze ju ż z sam ej sw ej n a tu ry , w sk u te k czego m iejsce sztuk i zajęła tu niepo strzeżen ie sztuczność, ta nieu n ik n io n a choroba pry m ity w izm u jak o zasady tw órczości, k tó ra rów nież z n a tu ry swej zjaw iskiem p ry m ity w n y m być nie może.
S zlachetny k u lt poety, w y n a g ra d za jąc y m u zaw ody przeżyw ane p rzed zdobyciem u zn ania — zdobyciem bardzo późnym , bo d a tu ją cym się dopiero od h y m n ó w — w o rb itę sw ą w ciąg nął nie tylko
M ój św iat, ale rów nież p ro d u k cję K asprow icza dram aty czną, roz
poczętą w r. 1891 (Ś w ia t się kończy), ob ejm ującą zaś B u n t Napier-
skiego (1899), N a w zg ó rzu śm ierci, U cztę H erodiady (1905), S itę
(1917), oraz M archołta grubego a sprośnego (1920). D aw no ju ż ktoś ze znaw ców K asprow icza zauw ażył, że w ielki liry k, w ychodząc z obrębu pew nego stad iu m rozw ojow ego, re z u lta ty osiągnięte usiło w ał zam knąć w form ie d ram a ty c z n e j, tak że d ra m a ty jego m ają c h a ra k te r jak gdyby słu p ó w g ranicznych, m ierzących p rze b y tą dro
gę. Prócz tego znaczenia w gran icach tw órczości K asprow icza, każdy z nich posiada pew ne cechy znam ienne, dzisiaj rów nież tylk o histo ryczne. T ak więc Ś w ia t się koń czy, d ram a t tem aty cznie zw iązany z m łodzieńczym i obrazam i z życia chłopa wielkopolskiego, b y ł p ie rw szym u nas d ram atem realistyczn ym czy raczej n aturalisty czny m , w pro w adzający m n a w idow nię posępne w a ru n k i bytow an ia w iej skiego. T ak B u n t N apierskiego stał się pierw szą próbą d ram atu historycznego z dziejów chłopskich, w yp rzedzającą analogiczny w y siłek T e tm a je ra w dziedzinie powieści. Tak w reszcie Na w zgórzu
śm ierci i Uczta H erodiady b y ły pró bam i w skrzeszenia tra d y c ji
średniow iecznego m isteriu m , w M archołcie zaś ożył średniow ieczny m o ra litet o H om ulusie, przy czym o n iew ątpliw ych w alorach dzieł tych św iadczy fakt, że budziły one g rom ki entuzjazm . Na w zgórzu
śm ierci P rzy b yszew sk i uznał za najw ięk sze arcydzieło sym bolizm u
europejskiego, im ię zaś M archołta um ieścił na redagow anym przez siebie k w a rta ln ik u S tefan K ołaczkow ski, au to r pięknej książki o K a sprow iczu, poczytując b o h atera d ra m a tu za w yjątkow o głęboki sym bol życia współczesnego. Istotnie, dzieła dram atyczn e K aspro wicza u d e rz a ją n iejed n o k ro tn ie w artościam i niepospolitym i; były to przecież dzieła jednego z m istrzów słowa; ale słowa lirycznego; stąd b rak im tej niezbędnej w yrazistości życia w ew nętrznego, bez któ rej nie m a d ram atu . S tąd w łaśnie b y ły one tylko próbam i opano w ania przez psychikę poety teren ó w jej obcych, próbam i nieud a- łym i, gąszczem b ujnego słow a m ask u jący m i b ra k jasn ych linii kon stru k c y jn y c h w k o n sek w en tny m zespoleniu słow a i działania. Szczególnie jask raw o w ystąp iło to w M archołcie, trad y c y jn e j bio grafii ,,każdego“ człow ieka, rozpoczętej krzykiem now orodka, za kończonej zaś śm iercią rozczarow anego zaw odam i człow ieka; samo n iedram aty czn e założenie u tw o ru m ogło w ydać in te resu jąc y d ram at książkow y, czy — co n a jedn o w ychodzi — poem at dram atyczny, na u tw orze jed n ak , n ad k tó ry m p o eta tru d z ił się la t kilkanaście, usiłując zam knąć w nim pro b lem aty k ę, dla k tórej w yraz w łaściw y znalazł w G inącem u św iatu, zaciążyło to samo, co n a M oim św iecie — stylizacja na p ry m ity w średniow ieczny, upraszczanie zjaw isk, k tó ry ch uprościć niepodobna, w założeniu sw ym bow iem są one już proste. Raz jeszcze w spom nieć tu trz e b a niebezpieczeństw o w ąskiej gran icy m iędzy sztu k ą i sztucznością, niedostrzegalne zarów no dla a rty s ty ja k dla pew nych k ateg o rii jego wielbicieli!
Tym zaś, co K asprow icz w niósł do lite ra tu ry i co w niej się ostoi n a zawsze, by ł jego niezw y kły liry z m o rzadko sp o tyk anej w dzie jac h poezji lirycznej rozpiętości, sięgającej od w iersza d w uzw rotko- w ego po olbrzym ie sym fonie, od u tw orów p ro sto tą sw ą ry w a liz u ją cych z p ry m ity w n y m i „pieśniczkam i“ ludow ym i, po kunsztow ne elegie, u ginające się pod ciężarem bogatej o rn am en tyk i, zgodnej przecież z w y m aganiam i ich tem atów . P oeta duszy, ja k go słusznie nazw ano, jed en z niew ielu w czasach, gdy w y raz dusza uległ po tw o rn em u zbanalizow aniu, sensow i jego pozostał w iern y od początku do końca, poezja bow iem była m u nie rozry w k ą literack ą, lecz isto t nie głosem duszy niezw y kle bogatej i w yjątkow o w rażliw ej na w szelkie sp raw y zw iązane z byto w aniem człow ieka. S kala tak w y jątko w o szeroka w y n ik ała już z sam ych kolei życia pisarza, k tó ry w yszedłszy z niskiej ch aty chłopskiej, szedł nie, ja k jego rów ieśni, dro gą najm niejszego w ysiłku, eksploatacji tale n tu , lecz drogą w y tężonej i u silnej pracy, dzięki czem u uśw iadom ił sobie to, z czego in n i sp raw y zdać sobie nie p o tra fili — różnicę w spółistniejących różnych w a rstw k u ltu ra ln y c h , i z różnicy tej w ysnuć um iał w n io sk i twórcze. Skala ta w y nikała n ad to z niezw ykłej w rażliw ości uczuciowca, niesłych anie silnie reagującego na bodźce zew nętrzne i, ja k niegdyś Słowacki, ry m u podpory podkładającego sercem. S tąd jego liry k a stała się liryczn ym p am iętn ik iem jego duszy, w sk u tek tego w łaśnie tak tru d n y m do odcyfrow ania. P am iętn ik iem odtw arzający m całe jej niezw ykłe bogactwo, i bogactw o bujnego życia epoki, załam ującego się w niej i otrzym ującego now e, swoiste, od jej c h a ra k te ru zależne zabarw ienie.
D ługa droga rozw ojow a, k tó rą w k arierze pisarskiej przebył, poszukiw anie, spraw dzanie, odrzucanie i w reszcie znalezienie isto t n y ch w artości życiowych, doprow adziła go ostatecznie do sy n tety cz nego, religijnego w idzenia życia jednostki, zbiorowości ludzkiej, p rzy ro d y i w szechśw iata, p rzy czym dw a jej m om enty otrzym ały postać literack o najdoskonalszą: m om ent w alki zakończonej zw y cięstw em oraz m om ent spojrzenia na św iat z w yżyn dzięki zw y cięstw u osiągniętych. D roga ta zaś b yła nie tylko, a m oże n aw et nie tyle, drogą m yśliciela, ile drogą poety, św iadom ego sw ych celów arty sty , poszukującego dla bogatej treści sw ego życia w ew nętrznego najodpow iedniejszej form y. Szukał jej długo i m ozolnie, ku z d u m ieniu tan ich w ielbicieli, orzekających, że „jest to dziw ny poeta.
k tó ry nig d y n ie u k o chał p ię k n a “ 2. Istotnie, piękn o w rozum ieniu lite ra tó w k aw iarn ian y ch , piękno jak o środek zdobycia łatw ego po klasku w śród ry m u ją cy c h snobów , było K asprow iczow i n ajzup ełniej obce. P ięk n em zaś, k tó re ukochał całą isto tą swej duszy, b yła ta jego postać, k tó ra u k azy w ała się tw órcom liry k i chóralnej i po krew - nej je j tragedii, m ianow icie wzniosłość w y k u w an a w w ysiłku tw ó r czym. Ona w łaśn ie przem ów iła w jego hym nach, ona zabarw iła zw rotki Księgi ubogich, ona dochodziła do głosu n iem al zawsze i stale tam , gdzie człow iek ró w n in sty k ał się z pionow ym i skałam i tatrzań sk im i czy n a w e t po p ro stu z życiem przy ro d y w jego n a j pospolitszych, n iem al niedostrzeg aln y ch przejaw ach, z k ro plam i rosy na liściach drzew czy z k ształtam i kielichów n astu rcji. P ięk n a zaś m niej dostojnego b y n a jm n ie j nie lekcew ażył, lecz się go dopraco w yw ał. Siew ca bożych snów n a łanie poetyckim spotykał jed n ak trudności, z k tó ry m i m u siał się borykać i k tó re ostatecznie p rze zwyciężył. P ra ca bez m ała zawodowego tłum acza przyzw yczaiła go do konieczności zam yk an ia w słow ie w łasnym , określonym przez u k ład rytm iczny, m yśli cudzej, i n aw y k ten przeniósł n a liry k ę w łasną, gdzie w określonych m iarach należało w yrazić prężne bogactw o m yśli. S tą d rodziła się n ieraz d ysharm onia m iędzy zaw iłą i ciężką sk ładn ią poety cką a w yrazistością obrazu. L iry k B ądź po
zdrow iona (ze zbiorku A n im a lachrym ans) doskonale ilu stru je ro
dzące się stąd zawiłości; z czterech pięciow ierszow ych zw rotek trzy są zdaniam i podrzędnym i, rozpoczynającym i się spójnikiem „cho ciaż“ , ostatn ia dopiero przynosi zdanie główne, z podm iotem w y rzuconym do jednow yrazow ego w iersza końcowego. Z am iast p la stycznego obrazu w sp an iały efe k t retoryczny, godzien uczonego p a r- nasisty! D rugim niedom aganiem tej sam ej kateg orii było u K aspro wicza upodobanie w zazębieniach, lekcew ażenie zasady klasycystów , nakazującej zam y k an ie zdania w obrębie dw uw iersza a n aw et w iersza, zasady, k tó rą m ilczkiem resp ek tow ali przecież rom antycy. K asprow icz n a to m ia st z upodobaniem łam ał jed no stki w ierszow e n a zdania, początki now ych zdań um ieszczając n a końcu w ierszy, w w yrazach rym ow ych, dzięki czem u osiągał niezam ierzone efekty, odczuw ane przez czyteln ika jak o zgrzyty. Sonet W ieczór (z Ballady
o sło n eczn iku ) ilu s tru je doskonale tę m anierę: Słońce zachodnie, przygasając, pali
Ostatni ogień na szczytach... Mrok... Smutna
Spływ a tęsknica na łąkę; szmat płótna B ieleje na niej; w bagnisku, śród fali Sennych sitowi, rozgwar żab; ze stali W ykuty księżyc; ziemia, w znój rozrzutna, Zasypia zwolna; rozbudza ją chutna, Szalona piosnka pijanych górali.
G dyby n aw et p rzyjąć, że efek t to zam ierzony, to niepodobna by go się d opatrzyć w in n ych sonetach tego sam ego zbioru (Rada,
D zień M atki B oskiej A n ielskiej), k tó re d ają ciągłą i bardziej jed n o
litą w izję poetycką, w ym agającą w skutek tego rów noległej ciągłości składniow ej i ry tm icznej.
Równocześnie a u to r K rza ka d zikiej róży bez w ysiłku przy sw ajał sobie i, co w iększa, do m istrzostw a doprow adzał najm odniejsze środki w y razu poetyckiego. Tak w cyklu Nad przepaściam i stosow ał e fek ty synestezyjne, były m u bow iem po trzebne tam , gdzie —
Tonie w św iatłościach ludzki duch, Jak nurek w mórz głębinie; Zlewa się razem wzrok i słuch, Granica zm ysłów ginie.
Tak w hym nach doskonale w yzyskał w iersz wolny, poczytyw any za kam ień w ęgielny poetyki neorom antycznej, w zakresie zaś po sługiw ania się sym boliką poetycką pobił rek o rd w sw ym pokoleniu, bogactw em jej i rozm aitością przew yższając nie tylko pisarzy o tak n ik łej w yobraźni jak Przybyszew ski, ale n aw et tak ich m istrzów now ego sty lu ja k W yspiański i Żerom ski. W rodzona m uzykalność um ożliw iła m u tw orzenie liryków nastrojow ych oraz nastrojow ych w staw ek w hym nach, co w ięcej, pozw oliła m u stw orzyć now e u k ła dy wierszowe, nie sp o ty kan e p rzed nim a p rze jęte przez n astęp ne pokolenie. W zw rotkach tedy C hw il a później na rozległą skalę w pieśniach K sięgi ubogich pojaw iły się w iersze toniczne, oparte nie na rów nej ilości zgłosek, lecz na rów nej ilości akcentów ry tm icz nych, inaczej — przycisków , w w ierszach różnozgłoskowych. Tak więc w zw rotce:
Wieczyste, kamienne granie, Czarne, błyszczące skały,
Co same się w żarach słonecznych Posępnie rozmiłowały...
— m am y u k ład ośmiozgłoskowca, siedm iozgłoskowca, dziew ięcio- zgłoskow ca oraz ośmiozgłoskowca, każdy jed n a k z tych w ierszy ma reg u la rn e trz y przyciski w w yrazach lub gru pach w yrazów stano